Katarzyna Grochola
Zdążyć przed pierwszą gwiazdką

Zdążyć przed pierwszą gwiazdką

Noc przed Wigilią była najbardziej przykra.

Święta nie są dla ludzi samotnych, święta są dla rodzin, dla dzieci, dla rodzin z dziećmi, dla par spodziewających się dziecka, dla szczęśliwie zakochanych, dla przyjaciół, dla znajomych – ile wtedy gwaru, a zapach ciasta snuje się po domach, choinki przygotowane w ogrodach i na balkonach wnosi się do czystych pokoi, pachnie świerkami, jodły stroszą swoje sztywne ramiona, a w dzbanach panoszą się gałązki, zieleniejąc wesoło. Dzieci się niecierpliwią – kiedy będziemy ubierać choinkę?

Kiedy niecierpliwiła się po raz ostatni?

Kiedy była dzieckiem?

Bardzo dawno temu.

Święta są dla przyjaciół. To co robimy? Wy do nas czy my do was? Ach, wspaniale, to my zrobimy rybę, a wy zróbcie sałatkę z czerwonej kapusty. Nareszcie będziemy mieli okazję się spotkać. Wolelibyśmy, żebyście wy do nas. A może wobec tego my do was drugiego dnia świąt? Oczywiście, że pójdziemy na pasterkę.

Święta są dla ludzi, którzy wierzą. W narodzenie nadziei, zbawienia, odkupienie win przeszłych i przyszłych. Dla uduchowionych ludzi, którzy przedkładają chwilę ciszy w pustym kościele nad gwar dużych supermarketów. Którzy w ciszy i spokoju godzą się ze światem.

Leżała bezsennie w dużym łóżku i próbowała nie myśleć. Nie chciała być pogodzona ze światem, była po prostu nieszczęśliwa.

Ale uporczywe tykanie zegara przywoływało wspomnienia. Czego jeszcze dodawała matka do piernika? Jaki smak miały lukrowane gwiazdeczki?

Nie, nie. Piecze i gotuje się dla przyjaciół, dla znajomych, dla rodziny. Dla siebie się nie opłaca. Co zrobiłaby z całym sernikiem, piernikiem, rybą w galarecie?

Podniosła się i przeszła do kuchni. Mały domek, w którym mieszkała od początku, od zawsze, od trzydziestu czterech lat, domek odziedziczony po rodzicach, był miejscem przyjaznym. Stara podłoga zaskrzypiała – dębowe stare deski odzywały się jak przed laty, tym samym dźwiękiem.

Skrzypiała jak kiedyś, wtedy kiedy skradała się pod pokój kominkowy. Nasłuchiwała pod drzwiami stłumionych głosów rodziców. To gdzie? Teraz? Tu?

Połóż tutaj… Ona jest u siebie? Nie słyszy?

To były niezrozumiałe słowa i niezrozumiałe dźwięki, ale drzwi były zamknięte, podwójne drzwi do przedpokoju były przed nią zamknięte, w pokoju kominkowym był już nakryty stół, w stojaku na trzech nogach, nogach lwa – kto wymyślił taki stojak pod choinkę? – metalowe pazury spoczywały za kominkiem, odsuńcie tę choinkę w bok, zaraz rozpalimy na kominku, choinka była wysoka, ojciec ucinał wierzchołek, który opierał się o sufit, pięcioramienna srebrna gwiazda lekko się kołysała, kiedy ubierały z matką choinkę. A potem, potem rodzice kazali jej iść do swojego pokoju i wypatrywać świętego Mikołaja.

Siedź w oknie i patrz. Przyjedzie. Może przyleci.

Jak może przylecieć, skoro jest na saniach? Te sanie mogą latać. A renifery? Renifery też mogą latać.

Nie mają skrzydeł, nie mogą. O to właśnie chodzi, że dzisiaj mogą.

Więc siedziała cierpliwie i patrzyła w ciemność za oknem. Domek rodziców dotykał prawie lasu, okna od strony zachodniej nie zaczepiały nawet o ślad człowieka. Tylko z kuchni i pokoju kominkowego widać było okna sąsiadów, dom przy domu, oddzielone ogródkami i niskim drewnianym płotem.

Po którejś z Wigilii zorientowała się, że Mikołaj musi przychodzić od tej właśnie strony, bo nigdy nic nie zauważyła, żadnych śladów sań ani kopyt, ani stóp, a przecież pod choinką piętrzyły się pudełka i pudełeczka, dla niej, mamy, taty, ciotki Jaśminy i jej męża, Piotrusia, który jest teraz w Kanadzie, i drobiazgi dla sąsiadów i ich syna Łukasza, którzy przychodzili po kolacji podzielić się opłatkiem.

Ogień wesoło skwierczał w kominku, siedziała zaczarowana koło dużego zielonego fotela, na którym tata rozpierał się wygodnie i zapalał fajkę.

Więc jeśli On przyjeżdżał czy przylatywał od strony pokoju rodziców, to postanowiła podpatrzyć to jego nadejście. Calutkie dni przed świętami była grzeczna – Mikołaj przychodził tylko do grzecznych dzieci – ale nie udawało się. Drzwi do pokoju mama zamykała, a potem były prezenty Kiedyś udało jej się zobaczyć ślady śniegu na podłodze, te ślady prowadziły do drzwi altany… Potem zobaczyła mokre buty ojca i uśmiechała się do siebie, kiedy mama szybko, szybko prowadziła ją do okna, bo wydawało jej się, że już, tuż-tuż, a może słyszała dzwoneczki?

Więc biegła do okna i uśmiechała się do siebie w brzuchu, tajemnica łaskotała ją lekko, miała swoją własną tajemnicę, o której nie mówiła rodzicom, żeby byli uśmiechnięci i zadowoleni, że wierzy w Mikołaja i renifery. A przecież ona cieszyła się, że buty ojca były wilgotne od śniegu, bo to znaczyło, że tata ją kochał.

A jeszcze wcześniej, w przeddzień Wigilii, zamiast spać, skradała się pod kuchnię, żeby poczuć zapach odwijanego piernika, który matka przekładała do kredensu po dwóch tygodniach trzymania go na dolnych półkach spiżarni. Pachniało miodem i gałką muszkatołową. To było tak dawno. Skupiała się nad tym, żeby wspomnienia nie miały tu dostępu, ale skrzypienie podłogi pozwoliło na przesączanie się pod zmrużone powieki obrazów, których nie chciała pamiętać.

Ojciec z mamą, objęci, przytuleni, córeczka, nasza córeczka, moja córeczka – ojciec puszczał mamę i podnosił ją wysoko, wysoko, tak że mogła zdjąć z górnej gałązki choinki długiego wąskiego cukierka zawiniętego w złoty papier, nie, nie róbcie tego, proszę, umówiliśmy się – mama marszczyła brwi – nic nie zostanie z naszej choinki, bierz, bierz, zachęcały śmiejące się oczy ojca, niepewnie szarpała cukierek, choinka drżała pod jej małymi dłońmi, poczekaj, mówił ojciec, poczekaj, odwiązywał ciemną nitkę, a mama już nie udawała zagniewanej, a cukier rozpuszczał się wolno w jej dłoni, kiedy druga połowa cukierka ginęła w buzi.

Sięgnęła do lodówki, nikłe światełko małej lampki rzuciło światło na jej bose stopy. Szklanka mleka przed snem pomoże jej zasnąć. Jaka bzdura. Popije melatoninę, piątkę, może jej umysł się uspokoi, tak jak uspokaja się przez te wszystkie dni w roku, w czasie których święta nie mają do niej dostępu.

Zamknęła lodówkę. Czy to nie ona odkryła, że spada sprzedaż lodówek, jeśli spot reklamowy pokazuje kobietę, która zagląda do wnętrza i pokazuje wszystkie półeczki i schowki?

Pokazuje i pokazuje, taka wygoda, tu na masło, tu na jajka, tu na butelki, tu na mięsko, oto szuflady do zamrażarki, jakież wygodne, jakie czyściutkie, jakie pojemne.

Dlaczego sprzedaż zaczęła spadać?

Ile czasu jej to zajęło? Odkrycie, że lodówka na spocie reklamowym musi być zamknięta? Nie może być otwarta tak długo. Psuje się. Nie spełnia swojego zadania.

Jakie jest podstawowe zadanie lodówki?

Trzymać zimno. Utrzymywać stałą niską temperaturę. Kobieta w reklamie rozmrażała lodówkę, zachwycając się niebieskimi estetycznymi półeczkami.

Ile czasu jej to zajęło? Czy to nie wtedy została dyrektorem marketingu? Specjalistką od reklam?

Najwyższym autorytetem?


CHCESZ BYĆ MŁODA? CHCESZ BYĆ


PIĘKNA / CHCESZ BYĆ NIEZALEŻNA?


ZASŁUGUJESZ NA TO!


Szampony, proszki, telewizory, chusteczki higieniczne, samochody, wycieczki, papier toaletowy, farba do włosów.

Wielka aktorka i proszek do prania. Aktorka

Seksbomba i pierwsza poważna kłótnia z szefem.

– Nie tak należy zrobić reklamę! Nie tak!

– A jak? Jak to sobie pani wyobraża?

– Ona nie powinna zostawiać śladów szminki po to, żeby je spierać! Mężczyźni będą chcieli zachować ślad szminki, to bez sensu!

– Ale to kobiety piorą te koszule, prawda?

– Jeśli Seksbomba zostawia ślady, to nie po to, żeby je znalazła żona!

– Ten proszek ci pomoże! Oto, co mówi reklama!

– Pomoże zdradzać? Tego kobiety nie chcą! One w ten sposób nie myślą!

– Myślą!

– Nie tylko myślą, ale czują!

– Bardzo proszę, to co pani ma do zaproponowania?

Spot był nakręcony. Seksbomba wiła się w ramionach mężczyzny, ślady szminki brudziły biel koszuli.


OTO PROSZEK, KTÓRY WSZYSTKO SPIERZE!


*

A potem już była Wigilia bez ojca. Zielony fotel został odsunięty pod okno, nikt na nim nie siadał.

Tego dnia matka trzymała ją za rękę, głos miała nabrzmiały łzami.

– A dziecko? Dlaczego nie myślisz o naszej córce?

– Na pewno będziesz się nią dobrze opiekować.

– Tatusiu, gdzie ty chcesz iść? Kiedy wrócisz?

– Popatrz na nią, spójrz na mnie, nie możesz nam tego zrobić!

– Kiedy wrócisz, tatusiu, mogę iść z tobą?

– Powiedz to, sam jej powiedz, że nas już nie kochasz! Pożałujesz!

– Tatusiu, gdzie ty idziesz, tatusiu, nie odchodź!

– Idź do swojego pokoju, tatuś nas już nie kocha!

– Nie szantażuj mnie!

– Nie masz Boga w sercu! Idź, Natka, do swojego pokoju! Tatuś już nie chce z tobą mieć nic wspólnego!

– Nie wykorzystuj dziecka przeciwko mnie!

I trzaśnięcie drzwi.

I nigdy więcej mokrych butów w przedpokoju.

Ciocia Jaśmina, chlipiąca w Wigilię, pochylona twarz za blisko.

– Biedna, biedna córciu…

Wcale nie była jej córcią, była córeczką tatusia!

– Nie zaczekamy na tatusia? Przecież jest nakrycie dla niego…

I matka podrywająca się od stołu, od choinki, w pędzie porywająca puste nakrycie, czekające na wędrowca, i płacz matki z kuchni, i ciocia Jaśmina biegnąca za nią, i wujek, który niezdarnym ruchem przyciągał ją do siebie.

– Chodź, Naciu, rozpalimy ogień.

Nie lubiła, jak ktoś mówił na nią Naciu – była

Natką, Natalią, Talią. Nacia brzmiała jak natka pietruszki, a ona nie chciała być pietruszką, była królewną swojego taty, a nie zielskiem.

A ogień nie chciał się rozpalić, tata robił to zgrabniej, nie dymiło na cały pokój.

A potem Wigilie bez cioci i wujka.

Przeprowadzili się do innego miasta, krótkie kartki „Niech Bóg ma was w swojej opiece”.

Ale Bóg nie miał ich w opiece, a w każdym razie jej nie miał w opiece, bo tata już nigdy więcej się nie pojawił w jej życiu i w żadną Wigilię, kiedy dzieją się cuda, cud się nie zdarzył, nie pojawił się w drzwiach, nie wziął jej na ręce, nie zbliżył się do choinki i nie powiedział:

– Moja córeczka! Moja duża córeczka!

I nie odwiązał żadnego cukierka spod sufitu, a choinka nie zachwiała się, stukocząc radośnie bombkami.

Matka z roku na rok stawała się bardziej nieobecna, wpadała w siebie coraz bardziej i bardziej, kurcząc się i malejąc.

– Nie ufaj mężczyznom. Musisz sobie radzić sama. Nigdy im nie ufaj – szeptała w rzadkich chwilach przytomności. A potem przenosiła się w swój własny, niedostępny Natalii świat, w którym roiło się od dobrych wspomnień, zatrutych wspomnień, świat, w którym dla Natki nie było miejsca.

I wijąca się Seksbomba brudząca koszulę. I najlepszy proszek świata, dostępny dla twojej kieszeni.

Oszczędzisz! Widzisz, jak ładnie schodzi obca szminka? Możecie po tym proszku dalej udawać, że nic się nie stało!

Nie! Nie tak ma być!

Ta Seksbomba niech wybrudzi mu koszulę, dobrze. I niech on, wychodząc, zauważy. I ta Seksbomba niech nieudolnie sczyści te plamy, zostaje ślad, szarawy, brzydki zaciek.

On wchodzi do innego domu. Wita go inna kobieta.

– W środę też mam konferencję.

Przebitka na łazienkę. Na kobietę. Na proszek.

Cięcie.

Środa. Patrzy na zegarek. Osiemnasta. Żona wchodzi do pokoju, trzyma w rękach śnieżnobiałą koszulę, bez plam, zacieków, przebitka na tamte ręce Seksbomby z brudną koszulą, on bierze z rąk żony koszulę, waha się, obejmuje ją – nie pójdę, niech sobie radzą beze mnie.

Koniec.

– Pani mi tu jakieś trele-morele proponuje – jak ja to mam w czterdziestu sekundach zmieścić, to opowieść, to bajka! To tylko proszek do prania!

– Ludzie chcą bajek – ten proszek ratuje jej małżeństwo! A ten mężczyzna widzi, komu na nim bardziej zależy!

– Mówi pani jak prosta kobieta!

– Po prostu odwołuję się do prostych uczuć!

– Myli się pani, pójdzie spot już nakręcony!

Nie myliła się. Sprzedaż również zaczęła spadać.

I dlatego Seksbomba powędrowała na półkę i poszły spoty prorodzinne.

– Pani Natalio, chciałbym panią przeprosić. Pani intuicja, wyczucie, znajomość rzeczy… Wróci pani na stanowisko? To znaczy, chciałbym zaproponować pani coś nowego… Na nowych, lepszych warunkach…

FARBA DO WŁOSÓW! POKRYJE TWOJE SIWE WŁOSY!

– Nie, panie dyrektorze, niech nie pokrywa. Dlaczego kobiety mają się przyznawać do siwizny?

Niech będą radośniejsze, ładniejsze. Może niech przyjaciółce pokażą zdjęcie sprzed. Ale czy ta farba jest dobra?

– A skąd ja mogę wiedzieć, pani dyrektor? Przecież to nie ma znaczenia! My tej farby nie produkujemy! My nie odpowiadamy za jej jakość, odpowiadamy za jakość reklamy! To naprawdę nie ma znaczenia!

– Nie będziemy reklamować niczego, co jest bublem.

– To znaczy, że nie będziemy reklamować niczego.

– Nie, to znaczy, że zajmiemy się takimi produktami, które są coś warte.

– Zbankrutujemy! Nie będziemy zarabiać!

– Owszem, to może być chwila przestoju w interesach. Ale za to w przyszłości to my będziemy marką tych produktów. Ludzie się nauczą, że coś, co MY reklamujemy, jest dobre. I wtedy będziemy dyktować ceny.

– Pani żyje w niedzisiejszym świecie, pani Natalio! To się nie uda!

To jest to. Twój pierwszy program. Słuchaj nas, bo my to ty. Twoje marzenie to ta kuchenka mikrofalowa. Jeśli kupisz naszą kawę, on będzie cię budził co rano. Tylko miłość. Weź tabletki na zmęczenie, na znudzenie, zatwardzenie, pocieszenie, radość.

Weź proszek przeciw smutkowi, weź syrop od braku opieki, wesprzyj się na sobie.

Kiedy po raz pierwszy w życiu wróciła do domu rano, pełna obaw, ale i radości, że oto stała się kobietą, a widok Krzysztofa, który bladym świtem nachylał się nad nią, był tak silny, że nogi się pod nią uginały. Matka podniosła się z krzesła – nie wie do dzisiaj, czy kładła się tej nocy, czy nie – i chwyciła ją za rękę.

– Pamiętaj, możesz liczyć tylko na siebie, nie daj się, bądź twarda. Nie daj się zranić.

– Mamo…

– To nie jest mężczyzna dla ciebie, wierz mi.

Ukrywany od tej pory przed matką związek z Krzysztofem dość szybko przyniósł rozczarowanie. To nie był mężczyzna dla niej. Lepiej było zerwać z nim teraz, póki nie jest za późno, póki pewnego dnia nie stanie przed nią i przed ich córeczką i nie powie „odchodzę”. I nie zobaczy go już nigdy.

– Ale dlaczego? Dlaczego? – pytał.

– Nie kocham cię, i tyle – powiedziała.

– Ty nie wiesz, co znaczy kochać.

Te słowa uderzyły ją o wiele bardziej, niż chciała się przyznać przed samą sobą. Ona nie wie, co znaczy kochać?

Wie. Po prostu nie lubi świąt.

Melatonina nie działała. I jutro nie idzie do pracy.

Jest druga w nocy, a ona siedzi w pustej kuchni i ma przed sobą upiorne święta. I jak na złość, zaczął padać śnieg. Rano będzie ślicznie.


*

Śnieg zaczął padać koło drugiej nad ranem.

Z dużych miękkich płatków, które od razu miały ochotę zamienić się w wodę, nie pozostało ani śladu. Teraz z nieba sypała się drobna kasza, która marzła w powietrzu i na ziemi, znak, że chwytał coraz mocniejszy mróz.

Obudziło go zimno, dotkliwe, przenikające na wskroś zimno. Może gdyby cokolwiek wczoraj zjadł, zimno nie miałoby jeszcze dostępu. Ale nie miał nic w ustach od przedwczoraj…

Przeciągnął się i zadrżał. Ta pogoda nie wróżyła mu nic dobrego. Zwykle mrozy przychodziły po Bożym Narodzeniu, a w tym roku przecież na Barbary był mróz. A jak mówi stare porzekadło – święta Barbara po lodzie, Boże Narodzenie po wodzie.

Druga w nocy nie jest dobrą porą na ruszanie w drogę. Chciał tylko spać, spać tak długo, dopóki mięśnie zmęczone wędrówką nie odpoczną na tyle, żeby móc dalej iść. Chociaż jaki to miało sens?

Czego szukał? Do czego dążył?

Zamknął oczy i podkulił pod siebie nogi. Teraz trochę cieplej. Nie myśleć o niczym i nad niczym się nie zastanawiać. Nie pamiętać o świętach, nie pamiętać zapachu lasu w domu, smakowitego jedzenia, radości. Nie pamiętać o przeszłości, bo tego już nie ma.

A jednak, zanim zapadł w krótką, przerywaną dreszczami drzemkę, pojawił się obraz kobiety, kobiety, którą kochał i za którą tęsknił. I chociaż wiedział, że już nigdy jej nie spotka, łagodnie poddał się marzeniu, które trzymało go przy życiu.


*

Ranek był cały zaśnieżony, a z nieba ciągle sypało białe.

Spojrzała na termometr. Minus dwanaście stopni. Ubrała się ciepło, włożyła wełniane skarpety w kolorowe pasy i narzuciła na plecy wełnianą chustkę. Teraz nie wyglądała na dyrektora, raczej na wiejską kobietę.

Grzanka wyskoczyła z trzaskiem na blat w kuchni. Niedbale -jakie znaczenie ma jedzenie? – narzuciła na chleb ser z kminkiem i podkręciła ogrzewanie. Z talerzykiem i kubkiem gorącej herbaty ruszyła do pokoju, w którym po śmierci matki postawiła komputer.

Cichy szum stacji dysków, Word 2000 to nie był dobry program, wieszał się już tyle razy, że wyprowadzało ją to z równowagi. W Wigilię się nie pracuje. Jaka Wigilia, taki cały rok.

Pierwsza Wigilia bez matki. Bez jej martwej obecności, bez jej łez i rozchybotanych wspomnień – jak bardzo można być przywiązanym do przeszłości! – matka już od paru lat budziła w niej tylko litość. Im bardziej tak czuła, tym bardziej starała się być dla niej dobra. Uczucie litości zagrażało jej wyobrażeniom o sobie jako o dobrym człowieku.

Litość to wyższość, litość to ułomność, litość to niezdolność do współczucia czy współodczuwania, ale niestety litość sączyła się wszystkimi szparami, kiedy tylko matka drżącą ręką podawała opłatek, a jej oczy robiły się czerwone, napuchnięte od niewypłakanych łez.

– Nigdy nie pozwól, aby ktoś tobą zawładnął tak jak twój ojciec mną – prosiła. – Obiecaj mi.

Obietnica była łatwa i, co najważniejsze, nie wymagała od niej niczego. W ogóle nie brała pod uwagę, że mogłaby tak jak matka zakleszczyć się na kimś, uwiesić, zamiast żyć.

– Zniszcz, zniszcz wszystkie papiery, niech nic nie zostanie – prosiła matka nerwowo, kiedy siedziała przy jej łóżku w szpitalu. – Obiecaj mi, przepraszam, myślałam, że tak będzie lepiej dla ciebie…

O jakie papiery matce chodziło, nie zdążyła spytać.

Matka zmarła następnego dnia, tuż przed jej przyjściem. Zapalenie płuc okazało się zabójcze dla jej wycieńczonego organizmu.

Natalia przejrzała papiery w dawnym biurku ojca. Akt własności domu, jej świadectwa od szkoły podstawowej do matury, akt ślubu rodziców, nieistotny dowód tego, że nie była bękartem, zaświadczenie o stanie zdrowia po przebytej przez matkę w młodości gruźlicy, nic, co domagałoby się zniszczenia.

Poza przejrzeniem papierów nie zrobiła nic. Rzeczy matki dalej wisiały w szafie, czekając na uporządkowanie.


NOWY WSPANIAŁY PRODUKT.


Nowy – zużyte słowo. Teraz wszystko jest nowością. Może odwołać się do tradycji? Nie do tego, co nowe, ale co stare, dobre, sprawdzone?

Używaj? Nie, ludzie nie chcą już używać, sprawdzać, są zmęczeni natłokiem nowych rzeczy – jeszcze doskonalszych, jeszcze lepszych, jeszcze bardziej okazyjnych.

Pusty ekran komputera z paskami narzędzi już nie zmuszał do pracy. Może powinna wykorzystać te trzy wolne samotne dni na uprzątnięcie tego wszystkiego?

UPRZĄTNIJ KOŁO SIEBIE. ZOBACZ, CO JEST WAŻNE. TO TWÓJ WYBÓR.

Znajdź właściwe rozwiązanie.

Nie. Beznadziejne.

Trzeba się odwoływać do tego, co jest najbliższe ludziom. Skąd ma wiedzieć, co jest najbliższe? A co dla niej jest ważne?

Podniosła się i stanęła przy oknie. Świat był biały – jakby nie istniał. Wymarzone święta dla szczęśliwych dzieci.

Dla dzieci, które oczekują prezentów, które sprawdzają, czy mokre buty ojca stoją w przedpokoju.

Dla ludzi oczekujących.

Cofnęła się, kiedy na sąsiednie podwórko wyszedł Łukasz. Syn sąsiadów – wrócił z Francji sam, a wiedziała od matki, że tam się ożenił.

No cóż, mężczyźni odchodzą. Nie chciała, żeby ją zauważył. Nie chciała kontaktów z takimi ludźmi.

Oboje byli samotni, to prawda, ale jej życie było uczciwe. Nikogo nie zraniła, nie odeszła od matki z dzieckiem, jak to na pewno zrobił Łukasz. Pamiętała go jako młodego chłopca – nie chciał się z nią bawić, była młodsza, a kiedy ma się jedenaście lat, nie poszukuje się towarzystwa pięcioletniej dziewczynki, rozumiała to doskonale – teraz. Wtedy była zawiedziona, że siedział przy stole sztywno z rodzicami, kiedy ona klęczała pod choinką i wyłuskiwała spośród gałązek orzechy owinięte w srebrną folię.

Przez sekundę przemknęło jej przez głowę, że nie musiałaby spędzać tej Wigilii sama, właściwie nawet byłoby to naturalne, gdyby po prostu machnęła do niego ręką – będziesz sam? Może wpadniesz na rybę? Ale natychmiast skarciła się za taki pomysł.

Łukasz był samotny na swoje własne życzenie, a ona nie była skłonna do opieki i miała siebie.

Zresztą – co to za pomysł?

Wpadł do niej krótko po śmierci matki.

– Jeśli mogę ci w czymś pomóc…

– Dziękuję – powiedziała dość oschle.

W czym miałby jej pomóc ten obcy mężczyzna?

To, że znali się jakoś? Dotrzymała słowa danego matce. Patrzyła przez tyle lat na jej smutne życie i rosła w niej złość do mężczyzn. Ona nigdy nie dałaby się tak upokorzyć. Nigdy.

Czego chce? Gdyby miała samą siebie namówić na ten Cudowny Produkt? O czym musiałaby mówić reklama?

O przemijaniu, o tęsknocie za czułością, za czymś, co było, a co nie wróci. Za nadzieją, że wróci. Że będzie tak jak kiedyś – kiedy „kiedyś” było miękkie, ciepłe, dobre i pewne.

Miękko, ciepło. Pewność.

Pewności nie ma. Gdybyż mogła dać ludziom pewność… zostałaby swoim własnym szefem. Ba, kimś znacznie więcej…

Bezpieczeństwo. Odkrycie.


ODKRYJ SAMĄ SIEBIE.


Czyli potwory i demony. Złość i żal. To głupie, każdy podejrzewa, że w środku przechowuje bestię, która raz wypuszczona na wolność zawładnie nie tylko światem, ale i właścicielem.


ODKRYJ SWOJĄ BESTIĘ.

OSWÓJ SWOJĄ BESTIĘ.

OSWÓJ SWOJĄ PRZYSZŁOŚĆ.

Szukaj.

A może nie reklamować produktu, tylko zaciekawić – co to jest? Co mi da? Co będzie, jeśli się dowiem?


KIM JEST JÓZEF K.? BYŁO.


A śnieg pada i pada. Takie trzy dni w domu ją wykończą.


NIE BĄDŹ IDIOTĄ!


Reklama na „nie” się nie sprawdza. Podświadomość nie zna słowa „nie”. Odrzuca je jak niegrzeczne dziecko. Nie rozumie słowa „nie”. Na pewno napis powinien być pomarańczowy. Pomarańczowy kolor wpływa na łaknienie. Jeszcze nie wiemy dlaczego, ale sięgamy. Dzieciom niejadkom powinno się podawać jedzenie na pomarańczowych talerzach.

Pomarańczowe krótkie hasło.


PRZYPOMNIJ SOBIE!


Bez nakazu. Człowiek nie lubi, żeby mu rozkazywano.

Kiedy była dzieckiem… Ale już nie jest.

PRZYPOMINAM SOBIE…

Dobre. Co sobie przypominam? Pamiętam… tak może być… to zależy ode mnie. Jesteś kowalem swojego losu – tylko inaczej. Skojarz kowala, szybciej, pierwsze skojarzenie – podkowa. Dobrze. Podkowa – szczęście, szczęście, ciepło, dom, miłość.

NIE BÓJ SIĘ. Bez „nie”. A więc: ZARYZYKUJ. CHCESZ.

ZOBACZ, CZEGO NAPRAWDĘ CHCESZ.

ZRÓB COŚ DLA SIEBIE.

Nieee. Beznadziejne.

Wstała od komputera, zapaliła światło. Śnieg sypał teraz tak gęsto, że w pokoju zrobiło się szaro mimo wczesnej pory. Otworzyła szafę matki i zgarnęła rzeczy razem z wieszakami.

Opróżnij swój umysł. Zobacz, co naprawdę ważne.

Jeśli zajmie się teraz porządkiem…


CUDA SIĘ ZDARZAJĄ.

CZY CZEKASZ NA SWÓJ CUD?


Tak, to jest dobry kierunek. Każdy ma swój cud, na który czeka. I żadnej fotografii, żadnych skojarzeń, tylko z boku, małymi literami nazwa produktu.

Pomarańczowa.

I może krócej. Czekasz na swój cud? Daj sobie szansę – sztampa. Wybierz, sięgnij, zaryzykuj.


CZEKASZ NA SWÓJ CUD? ZARYZYKUJ.


Wyjęła z szuflady w kuchni czarne 120-litrowe worki na śmieci. Wszystko to, co należało do matki, jej ubrania, nienoszone od lat, zapakować, wywieźć do kościoła, tam zbierają rzeczy, tam zgłaszają się biedni po rzeczy.


*

Musiał ruszyć dalej, choć odczuwał teraz silne pieczenie w lewej nodze. Stara rana otworzyła się i bolało, tak bardzo bolało.

Ale przecież jest silny i wcale niestary Da sobie radę. Nie widzi dla siebie miejsca w tym świecie – silnych, wspaniałych i przedsiębiorczych ludzi. Spieszących się ludzi. Każdy z nich dzisiaj wieczorem na białym obrusie ułoży dodatkowe nakrycie. I każdy będzie miał nadzieję, że nikt nie przyjdzie, że nikt nie powoła się na cud bożonarodzeniowy, że nikt nie zapuka do drzwi i nie przypomni słów Biblii – głodnego nakarmić, oto jestem.

Bo on tego na pewno nie zrobi.

Śnieg sypał gęsto, a przed nim droga do miasta.

Może tam zdarzy się cud.

Przecież są święta.


*

Siedziała na podłodze i patrzyła na pożółkłe kartki.

Najdroższa moja córeczko, Wiem, że nie chcesz mi wybaczyć, ale kocham cię i tęsknię. Proszę, napisz choć parę słów.

Kochana Natalko, Mama pisze, że jesteś obrażona, wiem, co czujesz, ale kocham cię i zawsze będę cię kochał.

Kochana córciu, Myślałem, że będziemy mogli się zobaczyć, ale skoro wyjechałaś akurat z ciocią Jaśminą… Pozdrów ją ode mnie.

Droga Natalko, Przykro mi, że choć minęło tyle lat, nie możesz mi wybaczyć.

Natalio, z okazji Twoich osiemnastych urodzin życzę Ci, żebyś umiała mądrze wybierać…


WYBIERZ MĄDRZE.


To takie wezwanie dla głupców. Tym razem wybierz mądrze, skoro dotychczas twój ciasny umysł nie umiał podjąć tej decyzji.

To listy do niej. Kochana córeczko… Najdroższy skarbie, Natalko. Ile lat tu leżą?

Poczuła nudności. Podniosła się i pobiegła do łazienki. Z głową nad umywalką łapczywie obmywała twarz. A potem ogarnęła ją tak silna fala nienawiści, że musiała się mocno chwycić wieszaka na szlafroki, żeby nie upaść. A potem skulona tuż koło muszli klozetowej zaczęła płakać. Płakać z dna swojej biednej, dzielnej, niezależnej, sponiewieranej duszy. Złość na matkę wypływała ze łzami jak skisła woda po ogórkach, które odcedzała pod koniec sierpnia.

Nudności wróciły obrzydliwą falą. Nachylona nad sedesem wymiotowała. Wtedy jej ulżyło, ale łzy powróciły, czyste łzy żałości i nieutulenia. Płakała, aż zabrakło łez.

Obmyła twarz i jak przez mgłę usłyszała: „Przepraszam, myślałam, że tak będzie lepiej”.

Biedna, biedna mama. Zrobiła to w trosce o nią.

Żeby nie cierpiała, nie pamiętała, nie dała się zranić powtórnie. Za żalem sunęły wspomnienia. Oto

Krzysztof, jego ciało, jego ręce, jego brzuch. Jego uśmiech, jego usta. Motyli dotyk ręki między jej udami. Gęsia skórka, którą na samo wspomnienie pokrywało się jej ciało. To przecież było przyjemne, to nie było złe.

Nie potrafisz kochać.


*

Nie chce spędzić Wigilii w domu, w którym nie będzie świąt. Nie chce, udaje tylko, że chce. Trzeba spakować rzeczy i wywieźć. Wyszorować podłogę w pokoju i przynieść z dworu drzewo. Napalić w kominku. Zachowywać się tak, jakby to był ten właśnie cud. Jakby była dzieckiem. I choinka, duża, a stojak jest pewno w szopce, nieużywany od lat. Miały ostatnio sztuczną, małą choinkę, ładną, do której nawet kupiła świerkowy zapach. Ale nie musi już udawać. Może być sobą. Nie musi udawać przed matką. Będzie miała święta i będzie miała pięć lat. I cukierki, długie, i pachnące ciasto. Nikt jej na tym nie przyłapie i nie zgani. Zrobi sobie święta.

ZRÓB SOBIE ŚWIĘTA.

Zachichotała nerwowo i zapaliła światła w całym domu. Dopiero wpół do dziesiątej. A potem, jak już posprząta, pojedzie do Miasta i kupi cholernie dużą choinkę, i prezent sobie kupi, i położy pod tą choinką, a potem zrobi ślady na podłodze, czystej, wyszorowanej, mokre ślady i uchyli drzwi na dwór, znak, że Mikołaj już przyszedł.

I pojedzie po zakupy – kupi sernik i jajka albo upiecze, sama upiecze, i będzie jadła i jadła, i odpisze na list tatusiowi, i zrobi sobie święta.

Przez łzy i śmiech szorowała pokój kominkowy.

Wybrała z paleniska gwoździe – w zeszłym roku spaliła parę desek, musiały być w nich jakieś gwoździe – przysunęła zielony fotel do kominka. Nie pamiętała, żeby go kiedykolwiek używały, a mimo to zielony materiał był przetarty. Narzuci na niego patchwork ze swojej sypialni, to będzie nowy pokój, jej pokój, jej choinka, jej cud mały.

Zalśniły blaskiem szyby. Przecierała je Najlepszym Płynem do Szyb, zdjęła firanki i wrzuciła do wanny. Zalała ciepłą wodą z proszkiem. Woda zrobiła się szara. Płukała je długo, a potem mokre powiesiła i ułożyła na podłodze pod nimi zużyte ręczniki.

Otuliła się w kurtkę i wyszła na podwórko. Musiała odgarnąć śnieg, żeby dostać się do szopy, ale miała rację – stojak z metalowymi łapami lwa czekał na nią po prawej stronie.

Czuła, że policzki jej płoną.

Trzasnęła drzwiami do szopy, rzuciła stojak w przedpokoju, wskoczyła w buty, zamknęła za sobą drzwi i odśnieżyła samochód. Szczęśliwie silnik odpalił za pierwszym razem.

Ruszyła wolno w stronę Miasta.


*

A jednak nie daje rady. Nie wziął pod uwagę tego, że przy takim mrozie idzie się inaczej. Noga coraz bardziej bolała, a w uszach słyszał:

– Spierdalaj stąd!

Wiedział, że nie wygląda dobrze, ale jakie znaczenie ma wygląd? Kobieta, którą kochał, nie była piękna. Ale pamięta jej zapach, mógłby marzyć godzinami o zapachu jej ust i dłoni, jej włosów, o tym, jak pachniała rankiem, a jak wieczorem, jak pachniała po miłości, a jak wtedy, kiedy czekała na miłość. Mógłby godzinami opisywać jej dotyk – szorstki i przyjacielski, ciekawy, niedbały, czuły.

Dotyk oczekiwany godzinami, zmieniający czas i przestrzeń. A smak? Mógłby smak jej łez rozłożyć na maleńkie cząsteczki, a i tak każda z nich zapełniłaby jego wszechświat. A jej dłonie? Dłonie o delikatnych długich palcach, dłonie znużone, dłonie kochające, dłonie podające jedzenie, dłonie żywicielki, dłonie czułości nie do zaspokojenia, dłonie delikatne jak wnętrze ucha, dłonie skupione, dłonie przygarniające, obejmujące, dłonie podnoszące głowę.

I oczy. Jakie ona miała oczy! Czasem śmiała się do niego – szczególnie wtedy, kiedy nie mógł nasycić się jej bliskością. Cieszyła się z jego miłości, a on delikatnie językiem dotykał jej twarzy, kiedy spała.

Czuł każde drgnienie powietrza. Wdech i wydech, wdech i wydech… Kiedy ruszała się, udawał, że śpi, ale kiedyś przyłapała go na tym dotyku wilgotnym i zamiast się zezłościć, objęła go mocno i przytuliła do siebie. Potem płakała długo, a on nie wiedział dlaczego, ale pozwalał jej na płacz tak samo chętnie jak na radość. To było ważne, żeby czuła się przy nim bezpiecznie, wiedział, że to jest najważniejsze.

Nie odnajdzie jej.

Wyjechała nagle bez uprzedzenia. A on tego nie przeczuł, mimo że tyle innych rzeczy przeczuwał.

Wyjechała nagle i zostawiła go jak nikomu niepotrzebną zabawkę.

Nie wiedział, że kobiety są do tego zdolne. Były przecież takie kruche, takie delikatne. A kobieta, którą kochał, na pewno potrzebowała jego opieki.

Pewno dlatego ruszył w tę podróż. Ale przeliczył się. Żeby przeżyć, trzeba przynajmniej mieć co jeść.

A on się przeliczył. Miał tylko siebie.

I nikogo, kto by go objął i powiedział: nie martw się, poradzisz sobie, jestem z tobą.

Ponieważ był sam. Ludzie nie lubią samotników.

Zawsze boją się najbardziej tego, co doskwiera im samym. Nie będzie zabiegał, prosił, żebrał. Przejdzie tylko przez to nieprzyjazne miasto i siądzie gdzieś, gdzie będzie mógł odpocząć. Białe tylko z pozoru jest zimne. Przecież zwierzęta śpią pod śniegiem – na przykład niedźwiedzie. Śnieg musi być ciepły i przyjazny -jeśli spojrzeć na to z właściwej strony.


*

Wrzucała pospiesznie do koszyka zakupy. Jaja, masło, ser, ryby, co z tego, że tak dużo? Zamrozi.

Przecież są święta. Świece.

TYLKO NASZE ŚWIECE PALĄ SIĘ DWADZIEŚCIA CZTERY GODZINY!

Dobre wino, chablis do ryby, nie to tanie, to najdroższe. Może sobie wyobrazi, że jest z nią Krzysztof, któremu powie:

– Nie boję się.

Albo mama.

Nie boję się, mamo.

I choinka będzie wysoka do sufitu. Związana jak baleron i przymocowana do bagażnika na dachu czekała na nią na parkingu. Do pierwszej gwiazdki jeszcze nie tak blisko, zdąży.


*

Ten samochód też się nie zatrzymał. A przecież na pewno widział, w jakim wędrowiec jest stanie.

Nie ma już siły. Jeszcze tylko parę domów, wyjść z tych zabudowań, gdzie nikt na nikogo nie czeka, znaleźć się w miejscu, gdzie już nie ma nikogo, jest tylko cisza, cisza i spokój, i tam odpocząć. Przypomnieć sobie dobre chwile z przeszłości. Miękkość i czułość, dobro i miłość. Przecież dzisiaj jest dzień pojednania. Pojedna się ze swoim rozczarowaniem.

Najgorsze są pierwsze momenty, kiedy zimno przechodzi przez każdą komórkę. A potem już robi się ciepło. Ciepło i dobrze. Dobrze i obojętnie. Chodzi o to, żeby nareszcie było obojętnie. Żeby brzuch nie pamiętał sytości ani głodu, a ciało braku dotyku.

Chodzi o to, żeby wszystko rozpłynęło się i znikło, bez specjalnego cierpienia, bez nadziei, że może jeszcze ktoś się pojawi.

Jeszcze tylko paręset metrów. Zapada zmierzch.

Teraz już nikt go nigdy nie odnajdzie, a i on przestanie szukać.


*

Zdążyć przed pierwszą gwiazdką!

Ryba na patelni, a ciasto w piekarniku. Choinka nie wchodzi w stojak – za długo stał w szopie, nie umie rozkręcić bolców, które przechodzą przez obręcz i trzymają pień. Nie może nasadzić choinki, ale to nie przeszkadza wyjąć bombek i ozdóbek, światełek i aniołków, łańcuchów. Choinkę oprze o ścianę, owszem, może śmiesznie to wygląda, ale oprze ją w tym rogu, między kominkiem a ścianą, nie przewróci się, a trzeba zdążyć przed pierwszą gwiazdką.

O to jest dobre. Nawet bardzo dobre.


ZDĄŻYĆ PRZED PIERWSZĄ GWIAZDKĄ.


Pokój wygląda lepiej niż wtedy, niż dwadzieścia dziewięć lat temu. Patchwork na fotelu ojca zrobił z tego mebla prawdziwe wygodne i śliczne miejsce.

Miejsce nie dla mężczyzny, tylko dla niej, dla jej zmęczonego wiecznym porzuceniem ciała, dla jej umęczonego poszukiwaniem rozwiązań umysłu, dla jej nóg, zgrabnych jeszcze, a niedotykanych, dla jej przestraszonej duszy to jest miejsce świąteczne.

A potem będzie czekać na prezent od wszechświata, na cud jej własny, który nastąpi. Albo nie.

Poszła do łazienki i odkręciła kurki. PIANA

– TWOJA NAJLEPSZA PIANA DO KĄPIELI

I OLEJEK, KTÓRY ODMŁODZI TWOJĄ SKÓRĘ. Nowość! Przygotowała okazyjny szampon i odżywkę. OKAZJA! DWA W JEDNYM!

Przeszła do kuchni i wygasiła piekarnik. Sernik zarumienił się. Uchyliła drzwi do pokoju i kiedy spojrzała na stół nakryty na dwie osoby, świecznik i dwie świece przygotowane do zapalenia, rozświetloną łagodnym blaskiem choinkę, zrozumiała, że cud nastąpił.

I jeśli pojawi się ktoś, zaprosi go do domu – obiecała to sobie solennie w pierwszą Wigilię bez ojca, wtedy kiedy matka odniosła dodatkowe nakrycie do kuchni, i ta obietnica powróciła do niej po raz pierwszy od tamtej pory. I po raz pierwszy od lat było na stole nakrycie dla Nikogo – zgodnie z tradycją.


*

Nie dojdzie do lasu. Noga rwała tępym bólem, a oddech zamarzał w powietrzu. To nieprawda, że łatwo się rozstać z iluzją. Nie było ciepło i tak strasznie chciał wejść do któregoś z tych domów – stanąć na progu, tak to sobie wyobrażał, stanie na progu, a ktoś otworzy drzwi i bez słowa wpuści go do środka, nie pytając o nic, nie bojąc się obcego. Ale teraz wszyscy się bali wszystkich, a przecież on miał tyle do dania! Co z tego, kiedy wziąć nie było komu?

Siądzie tu, przy tym domu, nie na ulicy, żeby nie wzbudzać strachu, może jest jakieś wejście do ogrodu, może jakaś uchylona szopa… Siądzie tylko na chwilę, żeby tak nie przewiewało na wskroś, tylko na chwilę, może zaśnie, a dobry Bóg obudzi go tuż przed północą i zapyta łagodnie:

– Jakiego chcesz cudu dla siebie?

I wtedy odpowie.


*

Wysuszyła włosy i włożyła wełnianą sukienkę.

Wsunęła na stopy czółenka – nigdy w domu nie chodziła w butach. Buty lekkie, czarne, eleganckie.

I tak je zrzuci zaraz, kiedy po kolacji wigilijnej siądzie przed kominkiem, a pomarańczowe ciepło podpełznie do fotela.

Poczeka na północ, na narodziny cudu, i powie cicho: wybaczam.

Może jeszcze powie trzy zdania do każdego z nich, zdania zaczynające się od słów: proszę, dziękuję, przepraszam.

Dziękuję za to, że mnie urodziliście. Dziękuję za to, że mam co wspominać. Dziękuję za te wszystkie

Wigilie, kiedy renifery latały nad naszym domem.

Przepraszam, że dałam się nabrać na żal i na złość, że nie umiałam zrozumieć ani ciebie, mamo, ani ciebie, tato.

Proszę, żebym mogła jeszcze kiedyś komuś dać to, czego jestem pełna – tkliwość, dobro, ciepło, zrozumienie, miłość.

Tak powie.

Tylko że zanim siądzie do samotnej wigilijnej kolacji, musi jeszcze raz wyjść na dwór, bo zapomniała o drzewie do kominka, mimo sukienki i butów, czarnych czółenek, trzeba wyjść i przynieść naręcze drewna, żeby potem nie wychodzić z domu.


*

Kiedy się ocknął, leżał na fotelu przed kominkiem. Owinięty w koc, w kwadraty czerwono-zielone, ciepły, miękki i puszysty wełniany koc. Koło niego klęczała kobieta. Głaskała go delikatnie, a on jak przez mgłę przypominał sobie jej głos, głos ciepły i gardłowy, głos, w którym drżało wzruszenie, ale też głos pełen odwagi, kiedy powiedziała:

– Chodź, chodź proszę.

I ciepłą wodę, i dotyk jej rąk. Nie wstydziła się go dotykać wszędzie, zmywała wielodniowy brud, dotyk jej rąk był delikatny i wzruszający, a potem pomogła mu wyjść z wanny i usadowiła na tym miękkim fotelu. Teraz klęczała przy nim, jej twarz tuż koło niego, chciał wydobyć z siebie głos, ale nie mógł, a ona to rozumiała, bo pogłaskała go po głowie i powiedziała:

– Teraz zaśnij. Śpij. Nie bój się. Jestem przy tobie.

Zmrużył zmęczone oczy, a ogień na kominku trzaskał smakowicie. Na dzwonek do drzwi nie podniósł głowy. Słyszał jej kroki, a potem męski głos:

– Czy wszystko w porządku?

I jej głos, głos Kobiety, którą odnalazł, chociaż wydawało mu się to niemożliwe, głos, któremu zaufa, choć już raz został zraniony, zaufa i kiedy tylko poczuje się lepiej, i Kobieta zrozumie, że go kocha tak bardzo, jak on zaczynał ją kochać.

– Tak – głos Kobiety zawahał się i po chwili milczenia spytał: – Łukasz… może chcesz wejść?

I podwójne kroki.

– Widzę, że czekasz na kogoś… – wahanie w głosie mężczyzny było tak wyraźne, że gdyby mógł zza oparcia fotela roześmiać się… ale nie mógł. Nie miał siły nawet na głębszy oddech.

– Tradycja… Jedno nakrycie dla mnie, a drugie…

I znowu chwila milczenia.

– Choinka się przewróci! Nie masz stojaka?

– Mam, w przedpokoju, ale… zardzewiał. Nie mogłam sobie dać rady…

– Zaraz osadzę! – radość w głosie mężczyzny, a potem chwila przerwy. – Jeśli chcesz, oczywiście.

Natalia, nie chciałbym się narzucać…

Natalia. Pogodne imię, imię dla rośliny, nie dla żywej kobiety, ładne imię. Natalia, Talia.

Muza. Muzyka.

– Tak, jeśli możesz…

– Przecież mogłaś mi powiedzieć wcześniej, widziałaś, że jestem w domu…

Mężczyzna przeszedł przez pokój i zatrzymał się przed choinką. Teraz się odwróci i zobaczy mnie.

Będzie zdziwiony?

Ręce. Musi się nauczyć tych rąk na pamięć, do końca życia, ciekawe, w którym momencie Mężczyzna będzie zazdrosny. Widzisz, jak delikatnie mnie dotyka, jak będzie o mnie dbać, jak przytula swoją twarz do mojej głowy, jak już nie uważa, jak się nie boi, jak zaufała? Widzisz? Nie jest ci żal, że nie jesteś na moim miejscu? Ona jest moja, i ja jestem je), już na zawsze, znalazłem dom.

– Skaleczony?

– Ma ranę na nodze…

– Pokaż, zobaczę…

– Tylko uważaj, boli go… polałam mu wodą utlenioną…

– Wykąpałaś go… Widać, że… po przejściach…

Kobieta spojrzała prosto w oczy Łukasza.

– Jak my wszyscy…

A potem schyliła się, położyła znów dłoń na czarnym psim łbie, a pies zmrużył oczy, westchnął i spokojnie zasnął.

Загрузка...