Widok ufnego, nieśmiałego uśmiechu Lisy nie opuszczał Rye'a podczas drogi powrotnej. Miał zamiar nauczyć ją, jak się używa siekiery, ale nie odważył się tego zrobić. Nie ufał sobie na tyle, by tak bardzo zbliżyć się do niej. Męczyło go pragnienie, by wziąć od niej więcej niż ten pojedynczy, przelotny pocałunek, ale nie pozwolił sobie nawet na dotknięcie czubkiem palca jej delikatnych warg. Wdychanie zapachu rozgrzanych słońcem włos6w, patrzenie na leciutkie drżenie warg, oddychanie tym samym powietrzem co ona… To było wszystko, co m6gł zrobić, bo inaczej rozpl6tłby lśniące warkocze, a potem zanurzył dłonie w jej włosach i razem z nią pogrążyłby się w otchłani rozkoszy.
Wydawało się niemożliwe, by w dzisiejszych czasach dziewczyna w jej wieku była tak niewinna,. ale ona przecież zachowała się tak, jakby nikt nigdy jej jeszcze nie całował i jakby nie wiedziała, jak odwzajemnić tę pieszczotę. To nim wstrząsnęło, a jednocześnie zaciekawiło go i podnieciło. Wszystkie znane mu wcześniej kobiety były doświadczone, wyrafinowane i wiedziały, czego chcą. Czasami brał to, co tak chętnie proponowały. Częściej jednak przechodził obok nich obojętnie, zdegustowany tym.,· że w ich oczach widzi żądzę bogactwa, a nie prawdziwe pożądanie.
Bardziej niż delikatna uroda Lisy i jej niezwykłe zachowanie zniewalała go jej czysta zmysłowość. Nie wiedziała, że jest tak bogaty. Patrzyła na niego i widziała tylko mężczyznę.
I pragnęła tego mężczyzny.
Jednak kiedy już dotarł na rancho, postanowił, że musi jakoś to wszystko sprawdzić. Nie ufał własnemu osądowi, gdyż za bardzo Lisy pożądał. za bardzo chciał uwierzyć, że ona jest właśnie taka, na jaką wygląda – jeszcze nie rozbudzona, ale czująca pożądanie, ilekroć na niego spojrzała.
Zdjął podartą koszulę i zwinął ją w kłębek, żeby wyrzucić do kosza na śmieci, ale zawahał się. Przecież w końcu przyrzekł Lisie, że, pozwoli jej spr6bować ją zreperować. Była tak zmartwiona tym, co się stało, że o mało nie powiedział jej, że mógłby sobie w każdej chwili kupić wszystkie koszule, na jakie miałby ochotę. Ale wtedy pomyślał o jej szczupłych dłoniach, kt6re będą dotykały tej koszuli, każdej jej fałdki i szwu, zostawią tam coś z niej samej, a potem mu to zwr6cą – i dlatego zmienił zdanie.
Rye zignorował czekającą na niego księgę rachunkową, minął komputer i podszedł do telefonu. Wykręcił numer, czekał chwilę i usłyszał po czwartym dzwonku głos profesora Thompsona.
– Ted? Tu Rye McCall. Chciałbym porozmawiać z tobą o tej studentce, którą przysłałeś do pilnowania łąki.
– Mówisz o Lisie Johansen? Ona nie jest studentką, w każdym razie oficjalnie. Jest wolną słuchaczką na naszym wydziale antropologii. Ale mogę się założyć, że jak tylko poznamy wyniki testów, to studia będzie już miała za sobą. Oczywiście, jak się ma takich rodzic6w, to nic dziwnego. J ohansenowie są światowej sławy ekspertami w dziedzinie…
– Wolna słuchaczka? – przerwał mu Rye, wiedząc, że gdy pozwoli, żeby rozmowa zeszła na temat antropologii, długo potrwa, zanim będzie mógł powrócić do sprawy Lisy. Profesor był znanym naukowcem i dobrym przyjacielem, ale czasami potrafił zanudzić na śmierć.
– Tak. Zdaje tylko końcowe egzaminy z niektórych przedmiotów. Kiedy się ma kogoś z tak nietypowym wykształceniem, to jedyny sposób, żeby sprawdzić jej osiągnięcia na uczelni. Czy wiesz, że ta biedna dziewczyna nigdy nie była w prawdziwej szkole?
Rye tego nie wiedział, ale nie powiedział nic poza chrząknięciem, mającym zachęcić rozmówcę do kontynuowania tematu. Teraz nie pozostało mu nic do zrobienia,.tylko rozsiąść się wygodnie w fotelu i pozwolić mówić profesorowi.
– O tak, to prawda – ciągnął profesor Thompson. – Ona zna kilka egzotycznych języków, potrafi ugotować na ognisku wspaniałą potrawkę z jakichś przedziwnych składników i jak wyczaruje coś przy pomocy samych rąk, to moim studentom oczy wyłażą na wierzch. Poczekaj tylko, a zobaczysz, jak sporządzi ostry jak brzytwa nóż z potłuczonej butelki od piwa.
Rye znów coś zamruczał, ale i tak utonęło to w powodzi słów profesora.
– Ale to wspaniałe dziecko. Jakie oczy. Mój Boże, nie widziałem takich drugich od czasu, kiedy jej matka była moją najlepszą studentką wiele lat temu. Lisa jest bardzo do niej podobna. Świetny umysł i zdrowie, ale nie ma dość pieniędzy, żeby zadzwonić z automatu – ani też pewnie nie wiedziałaby, jak się to robi. To znaczy Lisa, nie jej matka. Biedne dziecko, kiedy tu przyjechała, nie mogła sobie dać rady ze spuszczeniem wody w toalecie. A o urządzeniach kuchennych lepiej nie wspominać. Moja elektryczna kuchenka wprawiała ją w zdenerwowanie i aż podskakiwała na odgłos zmywarki do naczyń. Jeśli mam być szczery, to mnie trochę denerwowało. Teraz wiem, jak czują się tubylcy, kiedy moi pilni studenci chodzą za nimi i bez przerwy obserwują ich zachowanie i zwyczaje. Ale ona uczy się błyskawicznie. To bardzo bystra dziewczyna. Naprawdę bardzo bystra. Jednak uważam, że rodzice stanowczo zbyt długo zwlekali z przysłaniem jej tutaj.
– Dlaczego?
– Chodzi o poczucie czasu. Wczoraj, dziś, jutro.
– Nie rozumiem.
– Lisa też nie. – Profesor westchnął ciężko. – Ludzie cywilizowani dzielą czas na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Wiele plemion nie ma tego poczucia. Dla nich istnieją tylko dwie odmiany czasu -jakiś nieokreślony czas "przedtem" i ogromne, niezróżnicowane "dzisiaj". Lisa żyje właśnie w czymś takim, w nie kończącej się teraźniejszości. Ona w takim samym stopniu rozumie, co to jest godzina czy też tydzień, jak ja styl życia Zulusów. A jeśli chodzi o maszyny do pisania, segregatory, komputery i tego typu rzeczy… nie ma nawet o czym mówić. Jedyne odpowiednie dla niej zajęcie, jakie mogłem naprędce znaleźć, to obserwowanie traw na twojej łące, zanim na jesieni zacznie się rok akademicki. Wtedy będzie mogła utrzymać się ze stypendium, a po świętach Geoffrey wróci z Alice.
– Geoffrey? Alice?
– To mój najlepszy student od czasu matki Lisy.
A Alice Springs leży w australijskim interiorze. Geoffrey prowadzi tam badania do swojej pracy doktorskiej nad kulturą aborygenów, ze szczególnym uwzględnieniem…
– Czy Lisa zna tego Geoffreya? – przerwał niecierpliwie Rye, czując irracjonalne ukłucie zazdrości. – Jeszcze nie, ale pozna i wyjdzie za niego.
– Co takiego?
– Lisa wyjdzie za mąż za Geoffreya. Nie słuchasz tego, co mówię? Rodzice przysłali ją do mnie, żebym spróbował znaleźć dla niej odpowiedniego męża. I znalazłem. Geoffreya Langdona. Umiejętności Lisy wspaniale korespondują z jego zawodowymi potrzebami. Ona potrafi zajmować się obozem, kiedy on będzie pracował w terenie. I kto wie? Jeżeli będzie tak zdolna jak jej matka, może pomagać mu także w badaniach.
– A co Geoffrey o tym myśli?
– Jeszcze z nim nie rozmawiałem, ale nie mogę sobie wyobrazić, żeby podszedł do tego inaczej niż z entuzjazmem. Ona jest śliczna, a jej rodzice są bardzo, ale to bardzo szanowani w świecie naukowym. Dla młodych asystentów to ma wielkie znaczenie. Mógłby wtedy nawet pracować z nimi wspólnie albo też napisać razem jedną czy dwie prace. To byłaby olbrzymia pomoc w jego karierze naukowej.
– A co będzie, jeśli Lisa nie zakocha się w nim?
– Nie zakocha się? Racja, przecież ty jesteś dzieckiem kultury Zachodu. Miłość nie ma tu nic do rzeczy. Lisa będzie miała w tym małżeństwie to, co dla kobiet jest najważniejsze – zabezpieczenie na całe życie, schronienie i opiekę. W przypadku Lisy to znaczy więcej niż miłość. Ona po prostu nie jest przygotowana na to, żeby zmagać się z nowoczesnym światem. Dlatego przysłali ją do mnie, kiedy przyszła pora, żeby wyszła za mąż.
– Więc przyjechała tu, żeby znaleźć męża? – spytał szorstko Rye.
– Oczywiście. Przecież nie mogłaby wyjść za beduińskiego pasterza, prawda?
Nastała chwila ciszy, którą natychmiast przerwał profesor Thompson swoimi opowieściami o codziennym życiu beduińskich kobiet. Rye prawie go nie słuchał. Znowu zdarzyło się to, czego najbardziej się obawiał – Lisa była jeszcze jedną kobietą, dla której najbardziej liczyło się życiowe zabezpieczenie. Niewinność nie miała tu nic do rzeczy. To była gra prowadzona między męskim pożądaniem i kobiecym wyrachowaniem, stara jak świat, znana od czasów Adama i Ewy. A on niemal dał się na to nabrać.
Po skończonej rozmowie Rye z wściekłością wziął prysznic i przebrał się, nie wiedząc, czy jest bardziej zły na Lisę za to, że jest w taki niewinny, zachwycający sposób fałszywa, czy na siebie, że o mało nie wpadł w jej ręce, jakby miał nie więcej rozumu niż zgniłe jabłko.
Jednak mimo że był bardzo wściekły na siebie i Lisę, pamięć jej drżących ust prześladowała go przez cały czas. Kiedy wreszcie udało mu się zasnąć, śnił o aksamitnym cieple, które ogarniało go, pieściło, podniecało, tak że w końcu obudził się z powstrzymywanym krzykiem. Ciało miał zlane potem, twarde i ciężkie od pożądania tak wielkiego, że mawało się być nie do wytrzymania. '.
Rano nie było lepiej. Klnąc, poszedł do łazienki, ale po kwadransie doszedł do wniosku, że zimny prysznic jest przecenianym środkiem na stłumienie żądzy. Zjadł zimne śniadanie, gdyż wiedział, że zapach grzanek przywoła pamięć tamtego chleba i Lisy, patrzącej na niego, podającej mu jedzenie lekko drżącymi rękami. Trzasnął drzwiami i poszedł do stajni, pragnąc, żeby można było równie łatwo zatrzasnąć za sobą wieko pamięci.
– Dzień dobry, szefie. Devil wygląda, jakby znów miał ochotę na przejażdżkę.
– Witaj, Lassiter. Zrobiliśmy wczoraj małą rundkę na łąkę i z powrotem. A ty wyglądasz na wykończonego. Trudna jazda?
Kowboj uśmiechnął się szeroko, uniósł kapelusz i znów włożył go na przedwcześnie posiwiałe włosy.
– Chciałem właśnie panu podziękować. Cherry powiedziała, że to pan polecił mnie, żeby ją podwieźć. Ta mała była świetna. Naprawdę pierwsza klasa.
– Może jeszcze miała stempel kontroli weterynaryjnej na biodrze – powiedział Rye drwiąco.
– Szefie, niech pan się tak tym nie przejmuje. Ale jeśli dziewczyna z takim wyglądem jest gotowa i chętna, to mężczyzna nie może nie wyjść jej naprzeciw.
– Właśnie po to cię tutaj trzymam. Masz najszybszy zamek błyskawiczny na całym Zachodzie.
. Roześmieli się i zawtórowali im kowboje wynoszący właśnie siodła ze stajni. Wszyscy wiedzieli o legendarnym wprost powodzeniu Lassitera, który każdą kobietę mógł zaciągnąć do łóżka. Nie wiadomo, czy sprawiała to ta jego siwa czupryna, czy uwodzicielski uśmiech albo zręczne ręce, ale cokolwiek to było, działało na kobiety jak magnes.
– Jak wygląda łąka? – spytał niewinnie Lassiter.
– Lepiej niż moja jadalnia.
– Tak, Cherry coś o tym wspominała. Czy ona naprawdę szperała w szufladach?
– Jak hiena. Czy nie wydłubała ci plomb z zębów?
– Oddałbym wszystkie. Jadł pan tam obiad?
– W jadalni?
– Na łące.
Rye musiał się poddać. Lassiter i tak krążyłby wokół tego tematu, aż dowiedziałby się, jak Rye zareagował na to, że jego prywatne terytorium zostało naruszone. przez jeszcze jedną kobietę. Jeśli istniało coś, co kowboje przedkładali nad żarty, to Rye nie miał pojęcia, co to by mogło być;
– Przynajmniej umie gotować – powiedział wykrętnie.
– No i jest przyjemna dla oka. Chociaż trochę za chuda.
Już miał zacząć zaprzeczać, ale pochwycił błysk w oku Lassitera i roześmiał się, potrząsając głową.
– Powinienem wypalić ci piętno za to, że nie ostrzegłeś mnie,. że jest tu Cherry i Lisa.
– Jak pan znajdzie klaczkę, która weźmie mnie na powróz, to wtedy może pan stawiać mi piętna, gdzie się panu żywnie podoba.
– Chyba już znalazłem.
– Tak?
– Tak. Jeździłeś na łąkę tak często, że na drodze porobiły się dziury od kopyt twojego konia.
– O nie. – Lassiter potrząsnął głową. – Panna Lisa jest zbyt cnotliwa dla takich jak ja.
– A przy okazji – zawołał Jim od strony zagrody – ona nie dałaby mu nic więcej niż ten uśmiech, którym wita każdego. I chleb z bekonem, który skusiłby świętego. Boziu, cóż za jedzenie ona potrafi ugotować na ognisku.
Rye'owi ulżyło, gdy usłyszał, że Lisa zareagowała w taki sposób jedynie na jego widok. Chociaż nie zmniejszyło to jego złości na samego siebie, że o mało nie dał się złapać.
– Cnotliwa? Możliwe, ale jej chodzi o to samo co Cherry: pierścionek zaręczynowy i zabezpieczoną przyszłość. Jedyna różnica, że Lisa nie wie, kim jestem.
– Nie przedstawił się pan? – spytał zaskoczony Lassiter.
– Oczywiście. Ale po prostu jako Rye.
Lassiter od razu ujrzał, jakie możliwości daje ta sytuacja, i zaczął się śmiać. Rye też się uśmiechnął.
– Ona myśli, że pan jest jeszcze jednym pracownikiem? – spytał Jim, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego.
– Tak.
– I naprawdę szuka męża? – zachichotał Jim.
– Tak.
– I nie wie, kim pan jest naprawdę?
– Właśnie.
– Nie mogę w to uwierzyć. Ona nie jest taka.
– Zapytaj profesora Thompsona, kiedy tu przyjedzie następnym razem – powiedział Rye dobitnie.
– No dobrze, ale tak czy owak, nie zaczynała z żadnym z nas. Nie można jej potępiać, że nie poleciała na starego Lassitera, ale na Blaine'a też nie spojrzała po raz drugi. Blaine, było tak? – zawołał Jim.
– Dokładnie – odpowiedział wysoki, smukły młodzieniec, który stał opodal, paląc papierosa. – A przecież Bóg wie i każdy ślepy widzi, że jestem przystojniejszy od Lassitera.
Rozległy się gwizdy i porykiwania, kiedy kowboje zaczęli porównywać siłę i fizyczne przymioty Blaine'a i Lassitera. Rye wyczekał, aż śmiech na chwilę ucichł, by wprowadzić w życie decyzję, jaką podjął nad ranem, kiedy leżał, nie mogąc spać i płonąc z pożądania.
– Wiecie, już mam dość tego polowania na mnie i osaczania mnie nawet we własnym domu – powiedział stanowczo.
Wśród pracowników rozległ się szmer aprobaty. Dom mężczyzny jest jego twierdzą – a przynajmniej powinien być.
– Lisa nie wie, kim jestem, i chcę, żeby tak zostało. Tak długo, jak będzie myślała, że jestem tylko jednym z was, będzie traktowała mnie tak samo. O to właśnie mi chodzi. Inaczej nie będę mógł spędzić spokojnej chwili na łące.
Znów rozległ się szmer zrozumienia. Wszyscy wiedzieli, że Boss Mac uwielbia spędzać czas na swojej łące. Wiedzieli również, że to łagodziło jego złe nastroje, kiedy bywał bardziej niebezpieczny od głodnego niedźwiedzia.
– Dalej. Wiem, że jeśli zjawię się na łące z którymś z was, to na pewno nie powstrzyma się i nazwie mnie Bossem:Makiem. Dlatego zawsze będę jeździł tam sam. Zrozumiano?
Mężczyźni zaczęli się uśmiechać na myśl o tak przewrotnym żarcie. Tam na górze jest Lisa polująca na faceta nadającego się na męża, a najbardziej pożądany kandydat w zasięgu pięciu stanów będzie sobie jeździł tam i z powrotem i nie spocznie na nim cień podejrzenia.
– I chcę, żebyście przestali tam jeździć.
Uśmiechy zniknęły. Żart to jedna sprawa, a zostawienie dziewczyny zupełnie samej w takiej głuszy, to druga. Nie ma znaczenia, że świetnie gotowała na ognisku, nieważne, jaką grę toczyła – nie była tak silna jak mężczyzna. Mogli kpić z niej niemiłosiernie, stroić sobie tysiące żartów, ale nie pozwoliliby, żeby naprawdę stała się jej krzywda. Wszyscy spojrzeli na Lassitera, który był kimś w rodzaju ich nieoficjalnego rzecznika.
– Jest pan pewien, że to rozsądne, szefie? – spytał spokojnie Lassiter. -To przecież zupełne odludzie. Co będzie, jak ona skręci nogę albo zrani się przy rąbaniu drzewa, albo zachoruje i będzie zbyt słaba, żeby przynieść sobie wody ze strumienia?
Na szczęście dopiero świtało i nikt nie zauważył, jak nagle pobladła twarz Rye'a.
– Masz rację – powiedział natychmiast. – Powinienem był o tym pomyśleć. Możecie tam zaglądać, ale nie tak często jak przedtem, bo inaczej nic tu nie będzie zrobione, a ja zrezygnuję z przejażdżek. – Przerwał i popatrzył chłodno na wszystkich po kolei. – Ale jeśli którykolwiek jej dotknie, to może szukać sobie nowej pracy, jak tylko się wyliże z ran. Zrozumiano?
Uśmiechy omaczały, że wszyscy' zrozumieli doskonale i pochwalali to rozporządzenie.
– Jasne, szefie – odezwał się Lassiter. – I dziękujemy za pozwolenie odwiedzania panny Lisy. Ona piecze najlepszy chleb, jakiego w życiu próbowałem. A może by zajęła się kuchnią na rancho, kiedy już przestanie pilnować tamtej trawy?
– Nie sądzę. Do tego czasu ona zrezygnuje ze mnie i wyruszy na kolejne łowy.
Potem Rye stał przez chwilę nieruchomo w jaśniejącym świetle poranka i zastanawiał się, dlaczego myśl o odjeżdżającej Lisie przynosi mu niepokój zamiast ulgi.