Staliśmy tak w ciszy, z poważnym wyrazem twarzy; potem wybuchnęliśmy śmiechem. Podał mi swą miękką dłoń i uścisnęłam ją lekko, ale zdecydowanie.

– Claudio – powiedział, patrząc mi ciągle w oczy. Zdołałam – nie wiem jak – wykrztusić swe imię.

– Co to było, to co wcześniej powiedziałaś?

– Co…? Ach tak, wcześniej! To rymowanka z bajki, znam ją na pamięć od siódmego roku życia.

Poruszył głową, jakby chciał powiedzieć, że rozumie. Znów cisza, paniczna cisza. Cisza przerwana przez mego sympatycznego i nieokrzesanego kolegę, który nadbiegł szybko, mówiąc:

– Głuptasku, znaleźliśmy miejsce, chodź, czekamy na ciebie.

– Muszę iść – szepnęłam.

– Czy mogę zapukać do twoich wrót? – zapytał równie cicho.

Popatrzyłam na niego zaszokowana jego śmiałością, która nie była jednak oznaką zarozumialstwa, tylko pragnieniem, by nie skończyło się to w tym momencie.

Przytaknęłam oczami, nieco wilgotnymi, mówiąc:

– Znajdziesz mnie często w tej okolicy, mieszkam tu na górze. – Pokazałam mu swój balkon.

– A więc zadedykuję ci serenadę – zażartował, puszczając oczko.

Pożegnaliśmy się i nie odwróciłam się, by spojrzeć na niego jeszcze raz, mimo iż miałam na to ochotę; bałam się, że wszystko zepsuję.

Potem Giorgio spytał mnie:

– Kto to był?

– To ten, kto przybywa i zna się na rzeczy.

– Co?! – krzyknął.

Uszczypnęłam go w policzki i powiedziałam:

– Wkrótce się dowiesz, spokojnie.

4 czerwca 2002 18.20

To nie żarty, pamiętniku! Naprawdę zadedykował mi serenadę! Ludzie szli i patrzyli z zaciekawieniem, a ja na balkonie śmiałam się jak głupia, gdy tłuściutki, rumiany mężczyzna grał na nieco zniszczonej gitarze, a on śpiewał, fałszując, jakby mu słoń na ucho nadepnął, ale niesamowicie. Tak jak niesamowita była też pieśń, która wypełniła moje oczy i serce. Jest to historia człowieka, który myśląc o ukochanej, nie może zasnąć, a melodia jest przejmująca i łagodna. Idzie mniej więcej tak:

Kręcę i kręcę się, wciąż wzdychając,

Nocne westchnienia spać mi nie dają,

W głowie mam ciągle obraz twój uroczy,

Myślę o tobie dniami, myślę także w nocy.

Bez ciebie nie odpocznę ani jednej chwili,

Ani me zranione serce, które ciągle kwili.

A czy chcesz wiedzieć, kiedy cię opuszczę?

Kiedy me życie zgaśnie i na wieki usnę.


Był to niezwykły gest, takie subtelne zaloty, tradycyjne, może banalne, ale czarujące.

Kiedy skończył, krzyknęłam z balkonu z uśmiechem:

– A co teraz powinno się zrobić? Jeśli się nie mylę, by przyjąć zaloty, musiałabym zapalić światło w pokoju, a w przeciwnym wypadku muszę wrócić i je zgasić.

Nie odpowiedział, a ja wiedziałam, co mam zrobić. Na korytarzu wpadłam na ojca (o mało go nie stratowałam!), który spytał z zaciekawieniem, kto to śpiewa pod domem. Śmiejąc się głośno, odpowiedziałam, że ja też nie wiem.

Zbiegłam pędem po schodach, tak jak stałam, w krótkich spodenkach i koszulce, otworzyłam drzwi wyjściowe i przystopowało mnie. Wybiec mu naprzeciw i mocno się przytulić czy też uśmiechnąć się z radością i podziękować uściskiem dłoni? Stanęłam nieruchomo w bramie, a on zrozumiał, że nigdy nie podejdę, jeśli nie dostanę jakiegoś znaku.

– Wyglądasz jak przestraszone pisklę… – odezwał się. – Przepraszam, że się narzucam, ale to było silniejsze ode mnie.

Objął mnie delikatnie, a ja pozwoliłam, by me ręce pozostały na swoim miejscu, nie potrafiłam wykonać tego samego gestu…

– Melissa… Czy mogę zaprosić cię dziś wieczorem na kolację?

Przytaknęłam i uśmiechnęłam się do niego, potem pocałowałam go delikatnie w policzek i wróciłam na górę.

– Kto to był? – spytała z zaciekawieniem moja matka. Wzruszyłam ramionami.

– Nikt, mamo, nikt…


0.45

Rozmawialiśmy o nas, powiedzieliśmy sobie więcej, niż mogłabym sobie wyobrazić, że można powiedzieć i wysłuchać. On ma dwadzieścia lat, studiuje literaturę współczesną, ma inteligentny i żywy wyraz twarzy, który działa niesamowicie pociągająco. Słuchałam go z uwagą, lubię na niego patrzeć, gdy mówi. Czuję drżenie w gardle, w żołądku. Czuję się przygięta jak łodyga kwiatu, ale nie jestem złamana. Claudio jest łagodny, opanowany, napawa spokojem. Powiedział, że poznał już miłość, ale potem wymknęła mu się z rąk.

– A ty? – spytał, przesuwając palcem po brzegu kieliszka. – Co mi opowiesz o sobie?

Otworzyłam się, wpuściłam mały promyk światła, który przedarł się przez gęstą mgłę, jaka okala moją duszę. Opowiedziałam mu trochę o sobie i o moich nieszczęsnych historiach, ale nie wspomniałam nawet o pragnieniu, by odkryć i znaleźć prawdziwe uczucie.

Patrzył na mnie uważnym, smutnym i poważnym wzrokiem.

– Cieszę się, że opowiedziałaś mi o swojej przeszłości. Utwierdza mnie to w mojej opinii, jaką sobie wyrobiłem o tobie.

– Jakiej opinii? – spytałam z obawą, że oskarży mnie o to, że jestem zbyt łatwa.

– Że jesteś dziewczyną, przepraszam – kobietą, która przeżyła pewne sytuacje, by stać się tym, kim jest, by nabrać tego wyrazu twarzy, by zachęcić do wniknięcia głębiej. Melissa, nigdy nie spotkałem takiej kobiety jak ty… dopiero co czułem delikatną serdeczność, a już przeradza się ona w przedziwne, nieodparte zauroczenie. – Jego wypowiedź przerywały długie okresy ciszy, w czasie których pozwalał mi spojrzeć w swe oczy.

– Jeszcze mnie znasz na tyle, by tak mówić – powiedziałam. – Może to tylko jedno z tych uczuć, o których mówiłeś, a może żadne z nich.

Wysłuchał mnie z uwagą.

– Tak, to prawda, ale chciałbym cię poznać, pozwolisz mi na to?

– No jasne, oczywiście, że ci pozwolę! – odpowiedziałam, chwytając jego dłoń opartą na stole.

Wydawało mi się, pamiętniku, że to sen, przepiękny, niekończący się sen.


1.20

Dostałam przed chwilą wiadomość od Valeria; mówi, że chce się ze mną spotkać. Ale teraz nawet myśl o nim jest mi odległa. Wiem, że wystarczyłoby mi kochać się z profesorem po raz ostatni, by zdać sobie sprawę z tego, czego naprawdę pragnę i kim naprawdę jest Melissa – potworem czy osobą, która potrafi obdarzać i być obdarzana miłością.


10 czerwca 2002

To cudowne, nareszcie koniec szkoły! W tym roku moje oceny były raczej nieciekawe, nie wykazywałam się zbytnio, a nauczyciele nie starali się specjalnie, by mnie zrozumieć. W każdym razie zasłużyłam sobie na przejście do następnej klasy, a oni powstrzymali się od całkowitego pognębienia mnie.

Dziś po południu widziałam Valeria, prosił, bym się z nim spotkała w barze Epoca. Pojechałam natychmiast, sądząc, że jest to właściwa okazja, by zrozumieć, na czym mi zależy. Gdy dotarłam na miejsce, zahamowałam znienacka, z piskiem opon po asfalcie, przyciągając uwagę wszystkich. Valerio siedział przy stoliku sam i obserwował mnie, uśmiechając się i potrząsając głową. Starałam się udawać twardą, idąc powoli, z poważnym wyrazem twarzy.

Kołysząc biodrami, skierowałam się do jego stolika, a kiedy byłam już blisko, powiedział:

– Loly, nie zauważyłaś, jak na ciebie patrzyli, gdy szłaś?

Potrząsnęłam przecząco głową.

– Nie zawsze wymieniam spojrzenia.

Za plecami Valeria pojawił się jakiś mężczyzna o tajemniczym i nieco gburowatym wyglądzie i przedstawiono mi go jako Flavia. Patrzyłam na niego, mierząc go dokładnie wzrokiem; przerwał to moje badanie, mówiąc:

– Twoja dziewczynka ma zbyt sprytne i zbyt piękne oczy jak na swój wiek.

Nie pozwoliłam, by Valerio odpowiedział, i sama zabrałam głos:

– Masz rację, Flavio. Będzie nas troje czy będą też inni? – zmierzałam do sedna, pamiętniku, nie pasują mi uprzejme słówka i uśmieszki, gdy cel jest tylko jeden.

Lekko speszony Flavio spojrzał na Valeria, który powiedział:

– Jest kapryśna, ale lepiej, żebyś robił to, co mówi.

– Widzisz, Melissa – ciągnął dalej Flavio – ja i Valerio mieliśmy ochotę zabrać cię na pewien szczególny wieczór; mówił mi o tobie, miałem pewne opory, gdy dowiedziałem się, ile masz lat, ale kiedy opowiedział mi, jaka jesteś… hm, ustąpiłem i z chęcią zobaczyłbym cię w akcji.

– Ile masz lat, Flavio? – zapytałam wprost.

Odpowiedział, że trzydzieści pięć. Przyjęłam to do wiadomości, myślałam, że jest starszy, ale uwierzyłam.

– Kiedy miałby mieć miejsce ten szczególny wieczór? -spytałam.

– W przyszłą sobotę, o dziesiątej, w willi nad morzem. Przyjadę po ciebie, razem z Valerio, rozumie się…

– O ile bym się zgodziła – przerwałam.

– Oczywiście, jeżeli byś się zgodziła. Kilka sekund ciszy, a potem spytałam:

– Czy mam włożyć coś szczególnego? -Wystarczy, byś nie zdradzała zbytnio swego wieku.

Wszyscy wiedzą, że masz osiemnaście lat – odpowiedział Flavio.

– Jacy wszyscy? Ilu ich jest? – spytałam, zwracając się do Valeria.

– Nawet my nie znamy dokładnej liczby osób, na pewno około pięciu par. Może przyjdzie jeszcze ktoś inny, ale na razie nie wiadomo.

Postanowiłam, że pójdę; przykro mi z powodu Claudia, ale nie jestem pewna, czy taka jak ja potrafiłaby go odpowiednio pokochać, nie wydaje mi się, bym to ja miała być tą osobą, która go uszczęśliwi.


15 czerwca 2002

Nie, to nie ja jestem tą dziewczyną, która go uszczęśliwi. Nie zasługuję na to. Mój telefon ciągle dzwoni; to telefony i SMS-y od niego. Zostawiam go, ot co. Nie odpowiadam, kompletnie go ignoruję. Znudzi się i poszuka szczęścia gdzie indziej. Ale dlaczego odczuwam taki lęk?


17 czerwca 2002

W ciszy, przerywanej krótkimi, sporadycznymi dialogami, jechaliśmy w kierunku miejsca, gdzie wyznaczono spotkanie. Była to niewielka willa za miastem, z drugiej strony wybrzeża, gdzie przybrzeżne skały kruszą się i zamieniają w piach. Miejsce to znajdowało się na odludziu, a dom był raczej schowany. Wjechaliśmy przez wysoką metalową bramę i policzyłam samochody zaparkowane na dróżce; było ich sześć.

– No, najsłodsza, przyjechaliśmy. – Flavio straszliwie mnie wkurza tymi powiedzeniami… kim on w ogóle jest? Jakim prawem nazywa mnie: najsłodsza, droga, mała… zabiłabym go!

Otworzyła nam kobieta w wieku mniej więcej czterdziestu lat, czarująca i pachnąca. Zmierzyła mnie od góry do dołu i spojrzała z akceptacją na Flavio, który odpowiedział lekkim uśmiechem. Przeszliśmy długim korytarzem, na którego ścianach wisiały wielkie abstrakcyjne obrazy. Gdy znaleźliśmy się w salonie, poczułam się bardzo zmieszana, ponieważ skierowano na mnie dziesiątki spojrzeń. W większości byli to dystyngowani panowie pod krawatami, niektórzy nosili maski, ale większość z nich miała odsłoniętą twarz. Kilka kobiet zbliżyło się do mnie, zasypując mnie pytaniami, na które odpowiadałam różnymi kłamstwami, wymyślonymi wcześniej razem z Valerio. Profesor podszedł do mnie i szepnął:

– Już nie mogę się doczekać… chcę cię lizać i wejść w ciebie i pozostać tak przez całą noc, a potem patrzeć na ciebie, jak to robisz z innymi.

Natychmiast pomyślałam o uśmiechu Claudia – on nigdy nie chciałby ujrzeć mnie w łóżku z kimś innym.

Flavio przyniósł mi kieliszek whisky cream, który przypomniał mi sytuację sprzed kilku miesięcy… Poszłam do fortepianu, myśląc o tym, w jaki sposób kilka dni wcześniej pozbyłam się też Roberta. Postraszyłam go, że opowiem

O wszystkim jego dziewczynie, jeśli nie przestanie do mnie wydzwaniać, i kazałam powiedzieć przyjaciołom, by w moich sprawach trzymali język za zębami. Zadziałało, więcej się już nie odezwał!

W pewnym momencie podszedł do mnie facet około trzydziestki, który poruszał się lekkim krokiem, jakby fruwał; miał okrągłe okulary i dwoje wielkich, niebieskozielonych oczu oraz charakterystyczną, ale ładną twarz. Zbadał mnie dokładnie wzrokiem.

– Cześć, to ty jesteś tą, o której się tyle mówiło? Spojrzałam na niego pytająco.

– Zależy, kogo masz na myśli… a o czym mówiono w szczególności?

– Hm… wiemy, że jesteś bardzo młoda, chociaż mnie osobiście nie wydaje się, byś miała już osiemnaście lat. I to nie dlatego, że nie wyglądasz na tyle, po prostu to czuję… W każdym razie powiedzieli mi, że wielokrotnie uczestniczyłaś w takich wieczorach, ale tylko z mężczyznami…

Zaczerwieniłam się i chciałam zgłębić temat:

– Kto ci to powiedział?

– Hm… a jakie to ma znaczenie, po prostu mówi się… jesteś niezłą rozpustnicą, co? – Uśmiechnął się.

Starałam się zachować spokój i dalej ciągnąć tę grę, by nie zepsuć wszystkiego.

– Nigdy mi się nie podobały schematy. Zgodziłam się na to, bo chciałam…

Spojrzał na mnie z całkowitym przekonaniem, że kłamię, i stwierdził:

– O ile schematy istnieją. Są osoby z prostymi i uporządkowanymi schematami oraz osoby z kaprysami w stylu rokoko…

– A więc mój jest mieszany… – odrzekłam, zachwycona jego odpowiedzią. Valerio podszedł do mnie i poprosił, żebym przyszła do niego na kanapę.

Skinęłam głową tamtemu mężczyźnie, unikając żegnania się, bo i tak prawie na sto procent w ciągu tego wieczora jedno wylądowałoby w drugim.

Na dywanie siedział jakiś młody napakowany facet i dwie dość wulgarne kobiety z ostrym, krzykliwym makijażem i czuprynami w kolorze platynowego blondu.

Siedziałam z profesorem na środku tej wielkiej kanapy; jedną ręką zaczął pieścić pod bluzką moją pierś, od razu wywołując u mnie wstyd i poczucie zakłopotania.

– Valerio, proszę cię… czy to właśnie my musimy zaczynać?

– A dlaczego nie, nie masz ochoty? – spytał, kąsając płatek mojego ucha.

– Nie sądzę… ma ochotę wypisaną na twarzy – odpowiedział zarozumiale mięśniak.

– Po czym to poznajesz? – spytałam wyzywająco.

Nie odpowiedział, a tylko zapuścił rękę pod moją spódnicę, pomiędzy uda, całując mnie zapalczywie. Zaczynałam poddawać się, ta bezsensowna brutalność znów mnie wciągała. Uniosłam trochę pośladki, by móc go pocałować, z czego skorzystał profesor, pieszcząc mój tyłek, najpierw wolno i delikatnie. Potem jego gesty przerodziły się stopniowo w zdecydowane, żarliwe ruchy. Wokół mnie nikt już nie istniał, mimo iż tam byli, patrząc na mnie i czekając, aż jeden z dwóch mężczyzn siedzących obok mnie wejdzie we mnie. Kiedy tamten facet mnie całował, jedna z dwóch kobiet opasała ramionami jego klatkę, całując go w kark; w pewnym momencie Valerio zadarł mi spódnicę i wszyscy zaczęli podziwiać mój tyłek i cipkę wystawioną na widok publiczny, na obcej kanapie, wśród obcych ludzi. Z plecami wygiętymi w łuk, czekałam na niego, gdy tymczasem ten drugi facet z przodu schwycił moje piersi i mocno je ściskał.

– Hm, pachniesz jak młoda brzoskwinia – powiedział mężczyzna, który podszedł, by mnie powąchać. – Jesteś delikatna i gładka jak świeża, dopiero co umyta brzoskwinia.

Młoda brzoskwinia dojrzeje; potem straci swój kolor, później swój aromat, jeszcze później jej skóra stanie się miękka i pomarszczona. Na koniec zgnije i robaki wyssą cały jej miąższ.

Wybałuszyłam oczy, twarz mi poczerwieniała, odwróciłam się nagle do profesora i powiedziałam:

– Chodźmy stąd, nie chcę.

Stało się to dokładnie w chwili, gdy moje ciało zaczęło się całkowicie poddawać… Biedny Flavio, biedny mięśniak, biedni wszyscy i biedna ja sama. Wprawiając wszystkich w zdumienie, szybko ogarnęłam się i ze łzami w oczach pobiegłam długim korytarzem, otworzyłam drzwi wejściowe i poszłam w kierunku samochodu stojącego na dróżce. Miał całkowicie zaparowane szyby – z powodu niesamowitej wilgoci, jaka otaczała dom i mnie.

Po drodze nie padło ani jedno słowo. Dopiero kiedy podjechałam pod drzwi domu, powiedziałam:

– Nie odezwałeś się jeszcze ani słowem na temat listu. Długa chwila milczenia, a potem tylko:

– Żegnaj, Lolito.


20 czerwca 6.50

Oparłam usta o słuchawkę i usłyszałam jego głos, dopiero co wyrwany ze snu.

– Chcę być z tobą – szepnęłam cichutko.


24 czerwca

Jest noc, pamiętniku, a ja siedzę na tarasie za domem i obserwuję morze.

Jest tak cicho, łagodnie, słodko; przyjemne ciepło tłumi fale, słyszę z daleka ich odgłosy, kojące i delikatne… Księżyc się trochę schował i mam wrażenie, że obserwuje mnie współczującym, pobłażliwym wzrokiem.

Pytam się go, co mogę zrobić.

On odpowiada mi, że trudno jest się pozbyć skorupy pokrywającej serce.

Moje serce… zapomniałam, że mam coś takiego. Być może nigdy tego nie wiedziałam.

Nigdy mnie nie doprowadzała do łez żadna wzruszająca scena w filmie ani żadna rzewna piosenka, a w miłość wierzyłam tylko połowicznie i uważałam, że nie można jej tak naprawdę poznać. Nigdy nie byłam cyniczna, nie. Po prostu nikt mnie nie nauczył okazywania miłości, którą skrywałam w sobie, chroniąc ją przed obcymi. Gdzieś była, ale należało ją wygrzebać… A ja szukałam jej, wysyłając moje pragnienia w świat, w którym miłość skazano na banicję; i nikt, po prostu nikt nie zastąpił mi drogi, mówiąc: „Nie, mała, tu nie ma przejścia".

Moje serce zostało zamknięte w lodowej komorze i było niebezpiecznie zburzyć ją jednym, zdecydowanym uderzeniem – na sercu na zawsze pozostałaby rysa.

Ale później nadchodzi słońce, nie to sycylijskie, które pali, pluje żarem, roznieca pożary, ale łagodne, umiarkowane, szlachetne, które rozpuszcza lód powoli, by nie zalać nagle mojej wyjałowionej duszy.

Na początku wydawało mi się, że muszę go spytać, kiedy mielibyśmy się kochać, ale potem, gdy już chciałam to zrobić, przygryzłam wargi. On zrozumiał, że coś mnie dręczy, i spytał:

– Co ci jest, Melissa?

Zwraca się do mnie po imieniu; dla niego jestem Melissą, jestem osobą, istotą, a nie przedmiotem i ciałem. Pokręciłam głową.

– Nic, Claudio, naprawdę.

Wtedy wziął mnie za rękę i położył ją na swej piersi. Złapałam oddech i wybełkotałam:

– Zadawałam sobie pytanie, kiedy chciałbyś się ze mną kochać…

Zamilkł, a ja umierałam ze wstydu i czułam, jak mi płoną policzki.

– Nie, Melissa, nie, skarbie… To nie ja mam decydować. o tym, kiedy się mamy kochać, razem zdecydujemy, czy i kiedy. Ale zrobimy to razem, ty i ja. – Uśmiechnął się.

Patrzyłam na niego zszokowana, a on zrozumiał, że mój zagubiony wzrok prosi o ciąg dalszy.

– Bo widzisz… kiedy dwie osoby łączą się ze sobą, jest to szczyt uduchowienia, który można osiągnąć tylko wtedy, gdy się kocha. To tak jakby wir porywał oba ciała i żadne nie jest już sobą, lecz jedno jest w drugim w najbardziej intymny, najgłębszy i najpiękniejszy sposób.

Jeszcze bardziej zdumiona, spytałam, co ma na myśli.

– Kocham cię, Melisso – odpowiedział.

Skąd ten człowiek tak doskonale zna to, co jeszcze kilka dni temu wydawało mi się niemożliwe do znalezienia? Dlaczego do tej pory życie potrafiło mi dostarczać jedynie niegodziwość, sprośności, brutalności? Ta niesamowita istota może wyciągnąć do mnie rękę i wydobyć mnie z ciasnej, cuchnącej dziury, w której skuliłam się, przestraszona… Księżycu, czy według ciebie może to zrobić?

Trudno usunąć z serca skorupę. Ale może serce potrafi bić tak głośno, że rozłupie na tysiąc kawałków ten pancerz, który je otacza.


30 czerwca

Czuję, jakbym miała kostki i nadgarstki związane niewidzialnym sznurem. Jestem zawieszona w powietrzu, ktoś z dołu ciągnie i wrzeszczy diabelskim głosem, a ktoś inny ciągnie od góry. Ja podskakuje i płaczę, czasami dotykam chmur, innym razem robactwa. Sama sobie powtarzam imię: Melissa, Melissa, Melissa… jak magiczne słowo, które może mnie zbawić. Chwytam się sama siebie, obejmuję się.


7 lipca

Odnowiłam ściany w moim pokoju. Teraz są niebieskawe, a nad biurkiem nie ma już rozmarzonego wzroku Marleny Dietrich, lecz moje zdjęcie z rozwianymi na wietrze włosami, gdy spokojnie obserwuję łodzie bielejące w porcie. Za mną jest Claudio, który obejmuje mnie w pasie, delikatnie trzymając dłonie na mojej białej koszulce, i pochyla swą twarz do moich pleców, całując je. Nie wydaje się, by zauważał łodzie, wydaje się natomiast, że dosłownie zatracił się w kontemplowaniu nas dwojga.

Gdy tylko zrobiliśmy to zdjęcie, szepnął mi do ucha:

– Kocham cię, Melissa.

Wtedy oparłam swój policzek o jego, oddychałam mocno, by zakosztować tej chwili, i odwróciłam się. Ujęłam w dłonie jego twarz, pocałowałam go z delikatnością, jakiej wcześniej nie znałam, i szepnęłam:

– Ja też cię kocham, Claudio…

Moje ciało przeszył dreszcz i ogarnęło mnie gorączkowe drżenie, po czym zatopiłam się w jego ramionach, a on jeszcze mocniej mnie objął, całując mnie namiętnie, ale nie było to pragnienie seksu, lecz czegoś innego, miłości. Płakałam jak bóbr, jak nigdy przed nikim innym.

– Pomóż mi kochanie, proszę cię – błagałam z całych sił.

– Jestem tu dla ciebie, jestem tu dla ciebie… – powiedział, przytulając mnie tak, jak nie przytulał mnie nigdy żaden mężczyzna.


13 lipca

Spaliśmy na plaży, wtuleni w siebie. Ogrzewaliśmy się swymi ramionami, a szlachetność jego duszy i szacunek do innych przyprawiły mnie o dreszcz zazdrości. Czy zdołam mu się odpłacić za te wszystkie piękne przeżycia?


24 lipca

Strach, ogromy strach.


30 lipca

Ja uciekam, a on mnie łapie. To cudowne czuć jego ręce, które mnie ściskają, ale nie zniewalają siłą… Często płaczę i za każdym razem, gdy mi się to zdarza, on przytula mnie mocno do siebie, oddycha zapachem moich włosów, a ja opieram twarz o jego pierś. Miałabym ochotę uciec i wylądować w przepaści, przebiec tunel i już z niego nie wyjść. Ale jego ramiona przytrzymują mnie, a ja ufam im i mogę się jeszcze uratować…

12 sierpnia 2002


Pragnę go tak bardzo i tak namiętnie, że nie mogę bez niego wytrzymać. Obejmuje mnie i pyta, czyja jestem.

– Twoja – odpowiadam mu. – Cała twoja. Patrzy mi w oczy i mówi:

– Mała, nie pozwól się już nigdy skrzywdzić, proszę cię. Mnie też wyrządziłabyś wielką krzywdę.

– Nigdy nie wyrządziłabym ci krzywdy.

– Nie musisz tego robić dla mnie, ale przede wszystkim dla siebie samej. Jesteś jak kwiat i nie pozwól, by cię dalej deptano.

Całuje mnie, muskając me usta, i napełnia mnie miłością. Uśmiecham się, jestem szczęśliwa. On mi mówi:

– Tak, teraz muszę cię pocałować, muszę ukraść ci ten uśmiech i na zawsze odcisnąć go sobie na moich wargach. Doprowadzasz mnie do szaleństwa, jesteś aniołem, księżniczką, chciałbym kochać cię przez całą noc.

Nasze ciała na śnieżnobiałym łóżku doskonale do siebie pasują, jego i moja skóra łączą się i stajemy się jedną siłą i łagodnością; patrzymy sobie w oczy, gdy on wślizguje się we mnie powoli, nie sprawiając mi bólu, bo -jak mówi – mojego ciała nie wolno gwałcić, można tylko kochać. Obejmuję go rękami i nogami, jego oddech łączy się z moim, jego palce splatają się z moimi, a jego rozkosz spaja się nieuchronnie z moją. Zasypiam na jego piersi, moje długie włosy spadają mu na twarz, ale on jest szczęśliwy z tego powodu i setki, setki razy całuje moją głowę.

– Obiecaj mi… obiecaj mi jedną rzecz, że nigdy się nie zgubimy, obiecaj mi to szepczę do niego.

Cisza, pieści moje plecy, czuję niepohamowane dreszcze, znów wchodzi we mnie, a ja wtapiam w niego swe biodra, przywierając do niego.

A gdy się poruszam powoli, mówi:

– Istnieją dwa warunki, żebyś mnie nie zgubiła i żebym ja nie zgubił ciebie. Nie powinnaś czuć się niewolnicą, ani moją, ani mojej miłości, mojej namiętności, niczego. Ty jesteś aniołem, który musi latać swobodnie, nigdy nie możesz pozwolić mi na to, bym był jedynym celem twego życia. Będziesz wielką kobietą i jesteś nią. już dzisiaj.

Głosem drżącym z rozkoszy pytam, jaki jest ten drugi warunek.

– Byś nigdy nie zdradziła siebie samej, bo zdradzając siebie samą, wyrządzisz krzywdę mnie i sobie. Kocham cię i będę cię kochał nawet wtedy, gdy nasze drogi się rozejdą.

Nasza rozkosz stapia się w jedno i nie mogę sobie darować, by nie objąć jeszcze mocniej mej Miłości i nie puścić go nigdy więcej, nigdy.

Wyczerpana, zasypiam na jego łóżku, mija noc i ranek budzi mnie ciepłym, jasnym słońcem. Na poduszce liścik od niego:

Obyś mogła zaznać w życiu najwyższego, pełnego i doskonałego szczęścia, moja Ty cudowna istoto. I obym mógł je dzielić razem z Tobą, dopóki będziesz tego chciała. Bo… musisz to wiedzieć już teraz będę Cię kochał zawsze, nawet jeśli nie będziesz się już oglądała za siebie, by na mnie spojrzeć. Poszedłem kupić dla Ciebie coś na śniadanie, zaraz wracam.

Jednym okiem obserwuję słońce, do moich uszu docierają delikatne dźwięki. Łodzie rybackie zaczynają dobijać do portu po nocy spędzonej na morzu. Podróż w nieznane. Po twarzy spływa mi łza. Uśmiecham się, kiedy on muska ręką moje nagie plecy i całuje mnie w kark. Patrzę na niego. Patrzę i rozumiem, teraz wiem.

Zakończyłam swą podróż po lesie, udało mi się umknąć z wieży potwora, wyrwać się ze szponów anioła kusiciela i jego diabłów, uciekłam też hermafrodycie. I wylądowałam w zamku arabskiego księcia, który czekał na mnie, siedząc na miękkiej, aksamitnej poduszce. Kazał mi zrzucić splugawione ubrania i dał mi szaty księżniczki. Wezwał służki i kazał mnie uczesać, potem pocałował mnie w czoło i powiedział, że będzie mi się przyglądał, gdy będę spała. Pewnej nocy kochaliśmy się i kiedy wróciłam do domu, ujrzałam w lustrze moje włosy pełne blasku i nietknięty makijaż. Ujrzałam księżniczkę, tak piękną, że – jak zwykła mówić moja matka – nawet sny chciałyby ją skraść.

Загрузка...