Jak tutaj pięknie!
Doktor Beau Judd westchnęła z zachwytu, parkując wynajęty samochód przed stacją naukową Gallatin w Parku Narodowym Yellowstone.
Tego właśnie potrzebowała i dlatego przyjechała do Ameryki. Choćby na krótko chciała uciec od cywilizacji na łono dzikiej przyrody. Szukała takich jak tutaj nienaruszonych przez człowieka bezkresnych przestrzeni, gdzie pod błękitem letniego nieba majaczą na horyzoncie skaliste szczyty, a u ich podnóży ciągną się łany złotożółtych kwiatów i dziewicze lasy iglaste.
Jako że w jej rodzinnej Anglii o tak wspaniałych cudach natury można było jedynie marzyć, wyprawiła się w podróż za ocean.
Ponieważ jednak pragnęła nie tylko je zobaczyć, ale też zdobyć nowe umiejętności, postanowiła wziąć udział w kursie sztuki przetrwania, by nauczyć się zasad udzielania pierwszej pomocy w trudnych warunkach terenowych. I skoro w dziele poszerzania swojej wiedzy nie chciała marnować ani chwili, zanim jeszcze wysiadła z auta, sięgnęła do przewodnika, by sprawdzić, jak się nazywają te wszechobecne tutaj żółte kwiaty, podobne do miniaturowych słoneczników.
Gwiazdnice, przeczytała, z radością odnajdując zdjęcie i czytając, że sok z ich łodyg był wykorzystywany przez Indian do dezynfekcji ran. Ta informacja może się wkrótce okazać przydatna, pomyślała.
Zbyt długo żyła w sterylnych szpitalnych wnętrzach, spędzając całe lata w salach operacyjnych, w laboratoriach, pracowniach tomograficznych czy w swoim gabinecie, w którym tak często musiała przekazywać niepomyślne wieści pacjentom albo ich bliskim.
Zbyt wiele lat upłynęło jej w klimatyzowanych pomieszczeniach, gdzie nie widziało się nieba ani nie można było zaczerpnąć łyku świeżego powietrza.
Szpital stał się dla niej domem do tego stopnia, że powoli zapominała nawet, jak wygląda jej mieszkanie. Zbyt wiele nocy spędziła na dyżurach, zbyt wiele dni poświęciła chorym oraz ich rodzinom, rezygnując z własnego życia osobistego.
W gruncie rzeczy prawie z nikim, nie licząc kolegów w pracy, już się nie widywała.
Jako neurolog zrobiła w Anglii błyskotliwą karierę, pracowała w wiodących placówkach leczniczo-badawczych, publikowała w prestiżowych pismach naukowych, cieszyła się znakomitą reputacją zawodową.
Ale w końcu uznała, że przyszedł czas, by złapać oddech od codziennego kieratu i pomyśleć o sobie. Właśnie tak zamierzała wykorzystać nadchodzący tydzień. Powróci w nim do przyrody i wyprawiwszy się na wędrówkę do jednej z najpiękniejszych krain na świecie, poszerzy zarazem swoje kwalifikacje zawodowe.
Przyjemne połączy z pożytecznym. Bo mimo że zawsze tak kochała wyprawy w teren, nawet nie pamiętała, kiedy ostatnio nosiła sportowe obuwie.
Wysiadła z samochodu, rozprostowała kości i przez dłuższą chwilę rozkoszowała się górskim powietrzem. Następnie otworzyła bagażnik, skąd wyciągnęła plecak z odzieżą i namiotem. Starannie dobrała sobie ekwipunek. Związując bandaną swoje długie kasztanowe włosy, uśmiechnęła się pogodnie.
Wszystko dopięła na ostatni guzik, bo jeszcze dziś mieli wyruszyć w teren. Cieszyła się na myśl o tym, że w Yellowstone pozna nowych ludzi i miała nadzieję, że nawiązane tutaj przyjaźnie zachowa do końca życia.
Cieszyła się także z tego, że doświadczenie zdobyte na tym kursie przyda się jej w przyszłości. Jako lekarka chciała bowiem przynajmniej pół roku spędzić w obozie wspinaczkowym pod Mount Everestem. Praca w Himalajach była jej marzeniem.
Związawszy włosy, uniosła nad czoło okulary słoneczne, zarzuciła plecak i ruszyła do skromnej drewnianej stacji, gdzie miała się zameldować i poznać innych uczestników kursu.
Potrwało chwilę, zanim jej oczy przyzwyczaiły się do półmroku panującego w chacie i dostrzegła recepcjonistkę stojącą za kontuarem.
– Dzień dobry. Nazywam się Beau Judd, przyjechałam na kurs medycyny survivalowej.
– Witamy w Yellowstone. – Kobieta za kontuarem powitała ją z uśmiechem, odhaczając jej nazwisko na liście uczestników. – Czuj się u nas, w Gallatin, jak w domu. Koledzy z kursu czekają za tamtymi drzwiami – dodała, pokazując jej drogę w głąb korytarza.
– Dziękuję – Beau odparła radośnie i słysząc gwar dobiegający zza drzwi, poczuła cudowny dreszczyk podniecenia.
Od tej chwili w jej życiu ma nastąpić zmiana!
Z szerokim uśmiechem nacisnęła klamkę, stanęła w progu, szybko zerknęła na zebranych i poczuła, jak nagle jej twarz tężeje. W środku dostrzegła bowiem człowieka, którego nie chciała już nigdy oglądać.
Czyżby to był Gray McGregor? Nie, to chyba wykluczone! Czyżby to był jakiś jego sobowtór? Ktoś, kto po prostu wydaje się do niego łudząco podobny?
A jednak, chociaż to nieprawdopodobne, przecież to Gray, we własnej osobie! Co on tu robi, do jasnej cholery? Dlaczego nie siedzi w swoim Edynburgu?
Dlaczego ten właśnie facet, który kiedyś złamał jej serce, musiał akurat znaleźć się z nią w jednym pomieszczeniu na drugiej półkuli!
Ile to lat upłynęło od tamtego czasu? Oniemiała, nie była nawet w stanie dokładnie tego policzyć i żeby się nie zachwiać, chwyciła się odruchowo framugi w drzwiach.
Gray, który na jej widok przeżył nie mniejszy szok, patrzył z niedowierzaniem i mocno zaciskał szczęki.
W pomieszczeniu na chwilę zapanowała cisza, bo wszyscy wyczuli nagłe napięcie, ale szybko, udając, że niczego nie widzą, wrócili do przerwanych pogawędek.
Znów stanął jej przed oczami tamten dzień, w którym założyła suknię ślubną. Jak dziś pamiętała swoje żarty z fryzjerką, która szykowała jej fryzurę, i godzinę spędzoną z robiącą ją na bóstwo wizażystką. Pamiętała, jak zerkając w lustro, zakładała białą suknię z welonem, a potem pozowała fotografowi do zdjęć.
Pamiętała swoją radość, gdy wyobrażała sobie, że posyłając promienne uśmiechy na lewo i prawo, idzie do ołtarza, gdzie czeka Gray. Z utęsknieniem odliczała czas do tej chwili, w której on będzie ją pożerał roziskrzonym wzrokiem i razem staną przed księdzem, by złożyć małżeńską przysięgę…
Tyle tylko, że ciebie, Gray, nie było przed ołtarzem i nawet nie masz pojęcia, ile mi przysporzyłeś bólu i rozpaczy.
Ale nie, mowy nie ma, dzisiaj po mnie tego nie zobaczysz! Nie zamierzam ci pokazywać, że mnie tak straszliwie zraniłeś!
Przez te wszystkie lata trochę się zmienił fizycznie. Jego twarz wydawała się nieco starsza, fryzura odrobinę krótsza, zapuścił też krótką brodę. Kasztanową, dokładnie w odcieniu jej włosów. I gapił się na nią teraz tak, jakby zobaczył zjawę.
Odwróciwszy od niego wzrok, przemogła się, żeby nie wypaść do łazienki, gdzie mogłaby otrzeć pot spływający jej po plecach, i podeszła do stojącej niedaleko drzwi kobiety ubranej w ciemnozieloną koszulkę polo.
– Jestem Beau – przedstawiła się z wymuszonym uśmiechem.
– Ogromnie mi miło! Tak się cieszę, że do naszej grupy dołączyła trzecia kobieta.
Beau nie zapamiętała jej imienia, bo czując na plecach wzrok Graya, była zbyt pochłonięta tym, żeby nie zgrzytać zębami ani nie zaciskać pięści, wygarniając mu w duchu, co o nim myśli. Wygarniając mu wszystko, co jej leżało na sercu, by wreszcie wyrzucić z siebie całą tę truciznę.
Początkowo, po tym jak ją zastawił przed ołtarzem, wyobrażała sobie, że nie oszczędzi mu konfrontacji. Z czasem jednak tę myśl zarzuciła, uznając, że będzie dla niej lepiej tej rany nie jątrzyć, lecz pozwolić jej się zabliźnić. Tym samym postanowiła zrobić wszystko, co było w jej mocy, by zapomnieć o Grayu, jakoś się po nim otrząsnąć i spróbować żyć dalej.
Teraz jednak kaprys losu sprawił, że się z nim spotkała i będą razem na kursie wyczekiwanym przez nią od wielu miesięcy. Gdy zrozumiała, że potrzeba jej odmiany, a potem wyszperała w internecie informacje o wyprawie szkoleniowej do Yellowstone, uznała, że jest ona stworzona dla niej i do tego wyjazdu szykowała się z utęsknieniem.
Mieszkała i pracowała w Oksfordzie, więc nie przypuszczała, że tutaj, na drugim końcu świata, może się natknąć na kogoś, kogo by znała. Spotkanie z tym właśnie człowiekiem było dla niej niczym grom z jasnego nieba.
Przecież o tym przeklętym Szkocie próbowała zapomnieć przez całe lata. Zapomnieć o jego irytującym, zawadiackim uśmieszku i tym jego zabójczym spojrzeniu, mówiącym „chodźmy do łóżka!” Ale kiedy to było?
Prawie dwanaście lat temu, wreszcie zdołała to policzyć. Minęło prawie dwanaście lat, odkąd ją rzucił i tak uporczywie milczał.
Wciąż siliła się na miły uśmiech, udając, że słucha tej nowo poznanej kobiety, ale w duchu…
W duchu nie umiała przezwyciężyć w sobie pragnienia, by usłyszeć od niego jakieś wyjaśnienia. Nawet takie, które brzmiałyby żałośnie. Pragnęła, by teraz błagał ją na klęczkach o wybaczenie.
Ale szybko przywołała się do porządku. Prostując się jak struna, powiedziała sobie: „Nigdy ci tego nie wybaczę, Gray!”. Następnie, wziąwszy głęboki oddech, skupiła się na swojej rozmówczyni, która, jak się okazało, miała na imię Claire i przemierzyła całe Appalachy oraz Dakotę Północną.
– Zwykle wędrowałam samotnie – wspominała – bo kiedy jesteś na szlaku sama, najlepiej potrafisz docenić przyrodę.
– To naprawdę godne podziwu! – powiedziała Beau, ciągle czując na sobie jego wzrok. – A co cię skłoniło do tego, żeby przyjechać na ten kurs?
– Rozsądek. Bo widzisz, na tych wędrówkach spotykałam – Claire zawiesiła głos – ludzi jeszcze starszych ode mnie. I kiedyś, w górach, pewien człowiek zasłabł na moich oczach, a ja nie wiedziałam, jak mu pomóc. Na szczęście w jego grupie był ratownik, który umiał go reanimować i utrzymał go przy życiu aż do przylotu śmigłowca ratowniczego. Ja bym tego nie umiała zrobić. A ty, Beau, czemu jesteś na tym kursie?
– Po prostu chciałam uciec od codzienności, znaleźć się w pięknym miejscu i zarazem nauczyć czegoś nowego. Bo moim marzeniem jest praca w szpitalu polowym dla wspinaczy pod Mount Everestem.
– Naprawdę! Jesteś pielęgniarką?
– Nie, jestem lekarką. Zajmuję się neurologią.
– Coś takiego! W takim razie będziesz z nas wszystkich miała tutaj niezły ubaw. Przyrzeknij, że nie będziesz się ze mnie śmiała, kiedy będę próbować opatrzyć komuś ranę.
Nie, jakoś chyba nie będzie mi do śmiechu, pomyślała Beau, bo ten cholerny Gray kompletnie zwarzył mi humor. Ale za nic w świecie do tego się nie przyzna i na coś takiego nie będzie marnować sił!
Udowodni mu, że chociaż spotkanie z nim jej nie cieszy, to on już jej nie obchodzi. Pokaże mu, ze już nie jest tamtą Beau, której kiedyś złamał serce i wystawił do wiatru. Dzisiaj będzie dla niego doktor Judd, lekarką odnoszącą triumfy w dziedzinie neurologii.
Będzie go przez ten tydzień ignorować i pokaże mu, że on nic dla niej nie znaczy, uznała.
I z tym postanowieniem odstawiła plecak na stojak, po czym podeszła do półki z napojami i nalała sobie gorącej herbaty. Zanim wyruszą w drogę, trzeba się jeszcze nacieszyć luksusami cywilizacji.
Park Narodowy Yellowstone od jego rodzinnego Edynburga dzieliło niemal pięć tysięcy kilometrów. Czy przeleciał Atlantyk oraz odbył długą podróż do Wyoming po to tylko, by w tym oddalonym od świata zakątku, w tej odludnej stacji parku narodowego spotkać właśnie ją? Akurat właśnie tę jedyną na świecie kobietę, której nie miał odwagi spojrzeć w oczy?
Ale skąd, do diabła, ona się wzięła w tym miejscu? Takie rzeczy jak te, które ich tutaj czekają, chyba nigdy nie były w jej guście? Beau była przecież przyzwyczajona do wygód i czułaby się lepiej w jakimś luksusowym hotelu, a nie na survivalowej wyprawie, gdzie śpi się pod namiotem i trzeba sobie dezynfekować wodę do picia.
Ona przecież nigdy nie musiała walczyć o przetrwanie, bo zawsze jej życie było usłane różami. Kogo jak kogo, ale jej nie spodziewał się spotkać na tym odludziu. Myślał, że pod tym względem to miejsce będzie bezpieczne.
Przecież Beau błyszczy, jest słynną neurolożką i zamiast tu siedzieć, powinna w tej chwili raczej prowadzić jakąś kolejną operację mózgu…
Miał wrażenie, że gdy tak nieoczekiwanie zjawiła się w tym pomieszczeniu, jego serce się zatrzymało, przestając pompować tlen do płuc. Poczuł to fizycznie, zanim obezwładniony poczuciem winy zdołał oderwać od niej wzrok. Na jej widok przytłoczyła go świadomość, że złamał jej serce i nigdy nie wyjaśnił, dlaczego zdecydował się na ucieczkę sprzed ołtarza.
Czuł, że teraz spotka go słuszna kara i że koniec końców będzie musiał za to odcierpieć.
Gdyby jednak Beau choć po części zdawała sobie sprawę z tego, jak okrutną męką to przypłacił i jak bardzo chciałby zmienić wszystko, co się wtedy stało…
Gdyby tylko wiedziała, jak straszliwie znienawidził siebie za tamtą rejteradę, w pełni zdając sobie sprawę z tego, że nie tylko zadał jej straszliwy cios, ale też nie potrafił się z nią zmierzyć, by wyjaśnić powody swojego odejścia. Gdyby Beau wiedziała, ile bezsennych nocy spędził, rozmyślając o naprawie tamtego błędu…
Ale czy potrafiłby jej to teraz wytłumaczyć? Gdyby spróbował, pewnie głos uwiązłby mu w gardle, a jej wydałoby się to tylko nieprzekonującą sztuczką. Zresztą chyba wcale nie chciałaby poznać jego racji.
Przecież przed chwilą odwróciła się od niego i traktując go jak powietrze, wdała się w pogawędkę z Claire.
Z wahaniem zrobił pół kroku w jej stronę, po czym się zatrzymał. Ściskało go w gardle, czuł, że teraz nie mógłby wydusić z siebie słowa. Tym bardziej, że najwyraźniej nie miałaby ochoty z nim rozmawiać. Nic dziwnego, że pokazała mu plecy, bo w końcu on przecież nie zasługuje na nic lepszego.
Skoro wszyscy w tym pokoju prowadzą miłe pogawędki, postanowił się do nich włączyć, w dalszym ciągu jednak dyskretnie popatrując na Beau.
Wiele się nie zmieniła, wciąż wyglądała zachwycająco. Dziś miała trochę dłuższe włosy i nieco schudła, a leciutkie mimiczne kurze łapki w kącikach jej oczu znamionowały raczej przemęczenie, niż były skutkiem częstego śmiechu.
Czy odnalazła szczęście? Taką miał nadzieję. Jako kardiolog nieraz natykał się na jej nazwisko w pismach medycznych. Kiedyś zarekomendował ją nawet jednemu ze swoich pacjentów. Chociaż praca w jego dziedzinie nie stwarzała mu wielu okazji do kontaktów z neurologami, to jednak starał się śledzić karierę Beau.
Wiedząc, że ona odnosi zawodowe triumfy, miał wrażenie, że spada mu kamień z serca.
Ona z pewnością święciła te sukcesy nie bez wysiłku, ale i on przez te wszystkie lata bynajmniej nie spoczywał na laurach.
Teraz jej obecność w tym pomieszczeniu działała na niego hipnotycznie. Nie odrywając od niej wzroku, stwierdził, że Beau chyba bez trudu wmieszała się w tłumek kursantów i prowadzi z nimi życzliwą pogawędkę. Tylko on trzymał się teraz od nich trochę z boku.
Zresztą czy gdyby po prostu poprosił ją dzisiaj o wybaczenie, zechciałaby go wysłuchać? Czy gdyby przyznał się do tego, że tak wiele razy chciał z nią porozmawiać przez telefon, ale w trakcie dzwonienia zawsze odkładał słuchawkę, bojąc się usłyszeć jej głos, łatwiej by go wysłuchała?
Albo gdyby jej powiedział, że wielokrotnie zaczynał pisać do niej mejle, które w końcu lądowały w folderze „robocze”? I że parę razy zapisał się nawet na konferencje medyczne, w których Beau brała udział, ale potem zawsze się z nich wycofywał?
Nie, słusznie wygarnęłaby mu tchórzostwo. Przecież jak tchórz uciekł sprzed ołtarza. I cóż innego niż strach powstrzymywało go później przed próbami kontaktu?
Bał się jednak przede wszystkim tego, że odzywając się do niej, może ją jeszcze bardziej zranić. Ale czas płynął i z każdym dniem coraz trudniej było mu przełamać własny lęk.
Czego bowiem mógł oczekiwać? Przebaczenia? Zrozumienia? Nie, to byłoby wykluczone. Tego nie mógł się spodziewać ani przed laty, ani teraz. Przecież niczego nie wskóra, nie naprawi tego, że od niej odszedł. Nie miał i nie ma jej nic do zaoferowania, a jego samego to rozstanie przecież kompletnie zdruzgotało.
Ale wiedział, że gdyby cofnąć czas, to jednak poprosiłby ją wtedy o rękę! To prawda, uczynił to pod wpływem szaleńczego impulsu, czuł się z nią taki szczęśliwy! W chwili oświadczyn wierzył bowiem, że zdoła udźwignąć ciężar miłości do niej, ale później dał za wygraną, uznając, że nie zdoła zapewnić jej szczęścia.
Nie liczył wszakże na to, że Beau byłaby w stanie to zrozumieć. Pochodzili z innych światów, a on celowo nie chciał jej narażać na truciznę, jaką wyniósł ze swego nieszczęśliwego dysfunkcyjnego domu. Podjął tę decyzję właśnie dlatego, że Beau była taka radosna, tak czysta i tak przekonana, że skoro się kochają, to ich życie na pewno ułoży się wspaniale.
Dlaczego do dziś nie wyszła za mąż? Dlaczego, skoro kiedyś tak bardzo pragnęła małżeństwa i założenia rodziny? Uważała przecież, że to jej zapewni spełnienie, jego oświadczyny przyjęła uszczęśliwiona i zaledwie parę tygodni później wspomniała mu, że marzy o dzieciach.
Właśnie wtedy zrozumiał w pełni, że nie zdoła zapewnić Beau takiego szczęścia, na jakie zasługuje. Bał się, że ją skrzywdzi, bo czuł, że przerasta go ciężar dawnych przeżyć. Czując, że jego przeszłość tak okrutnie go naznaczyła, uznał, że rozstając się z ukochaną kobietą, oszczędzi jej cierpienia.
Wiedział jednak, że odchodząc, straszliwie ją rani i świadomość zadanego jej wtedy bólu nieomal go zabiła.
Herbata pyszna nie była, ale Beau piła ją drobnymi łykami, udając, że ta czynność pochłania ją bez reszty. Powoli podnosiła się z szoku, powoli zaczynała panować nad wzburzeniem.
Zaczynała nawet widzieć oczami wyobraźni, jak spokojnie czy wręcz nonszalancko usadzi Graya, jeśli będzie chciał podjąć z nią rozmowę. Żeby go zranić, okaże mu chłód, brak zainteresowania i wzgardę.
To go z pewnością dotknie, bo zawsze lubił być w centrum uwagi, prawda? To dlatego tak się rwał do udziału w tych wszystkich niepotrzebnie podnoszących adrenalinę wariactwach. Tłumaczył się wtedy, że robi to w imię jakiegoś wyższego celu, na przykład w ramach jakiejś akcji charytatywnej, ale to były tylko preteksty, bo naprawdę zależało mu na poklasku i podziwie dla jego niezwykłej odwagi.
Z upodobaniem skakał więc na bungee, chodził na wspinaczki – i szkoda, że ze spadochronem – skakał z samolotów.
Miał potrzebę sukcesu. Chciał, by wszyscy klepali go z uznaniem po plecach, mówili mu, jaki z niego wspaniały i dzielny facet. Zdobywanie aplauzu stanowiło esencję jego życia, rzecz ważniejszą niż jej błagania, by zrezygnował z kolejnego niebezpiecznego szaleństwa. Nie słuchał jej, nie liczył się z głosem rozsądku.
Teraz dostanie za swoje, bo kompletnie go zignoruje. Nie zwracając na niego uwagi, utrze mu nosa. Jej reakcja bez wątpienia go zaboli.
Gray był atrakcyjnym facetem i lubił brylować w towarzystwie. Ale był też wybitnym kardiochirurgiem, który zasłynął z nowatorskich operacji serca, publikował w najbardziej prestiżowych pismach medycznych, odbierał nagrody i w swoim środowisku cieszył się powszechnym uznaniem.
Szkoda tylko, że nigdy nie umiał się przyznać do porażki, skoro nawet nie był w stanie zdobyć się na wyjaśnienia i przeprosiny. Jego rodzice też chyba czuli, że nie mają na niego wpływu, bo inaczej tak by jej nie unikali przed ich niedoszłym ślubem.
Beau zerknęła na niego ukradkiem, zdając sobie sprawę, że jej dawna rana wciąż się nie zagoiła i ciągle boli, mimo że przez lata powinna się już zabliźnić. Niestety tak się nie stało, pomyślała, przełykając ślinę i odwracając od niego wzrok.
Ale Gray nie zobaczy, jakie katusze sprawia jej swoim widokiem! – powiedziała sobie w duchu.
I w tym momencie ogarnęła ją taka wściekłość na niego, że nie mogła pohamować drżenia rąk, więc żeby się uspokoić, wypiła łyk gorącej herbaty, a potem kolejny i jeszcze jeden.
Trochę to poskutkowało, ale wciąż nie umiała opanować natłoku myśli. Skoro ten kurs miał być dla niej przyjemnym wytchnieniem od codzienności, postara się o to, by tak było. Razem z przewodnikiem jest nas przecież trzynaście osób, liczyła gorączkowo, więc może zdoła nie przejmować się Grayem? Może da radę i kompletnie go zignoruje?
Przecież przyjazd do Yellowstone wymagał od niej trudu przygotowań. Tę wyprawę zaplanowała sobie niczym wypad wojenny. Jako lekarka bez reszty poświęcała się pacjentom i nauce, więc ma przecież prawo do odpoczynku od zmagań.
W swej dziedzinie święciła triumfy, a na ścianach jej gabinetu w Oksfordzie wisiały dyplomy i certyfikaty. Dowiodła zatem swojej wartości oraz zasłużyła sobie na wymarzone wytchnienie. Chciała w pięknym miejscu odpocząć od szpitali, ale jednocześnie podszkolić się w zakresie udzielania pierwszej pomocy w warunkach terenowych.
Jako neurolog od dawna nie zajmowała się opatrywaniem ran, resuscytacją czy składaniem złamanych kości, tutaj zaś nabierze w tym wprawy, napawając się jednocześnie cudowną przyrodą.
Tu na chwilę zapomni o najnowocześniejszych technologiach medycznych i najnowszych odkryciach w dziedzinie neurologii. Będzie mogła stanąć do walki o zdrowie lub życie człowieka, wyposażona jedynie w skromny zestaw narzędzi służących pierwszej pomocy.
O to jej przecież chodziło i nie pozwoli, by obecność Graya mogła to zniweczyć! Osiągnie swój cel, nie zamierza z niego rezygnować!
Po to właśnie przyjechała do Yellowstone. Do tego niezwykłego miejsca na ziemi, gdzie nie brakowało ani skalistych szczytów oprószonych śniegiem, ani gęstych sosnowych lasów, ani bezkresów zielonych łąk, nie brakowało czystych potoków i strumieni, wulkanów błotnych ani gejzerów tryskających wśród głazów.
Czekało ją spotkanie z dziką, nieokiełznaną, fantastyczną przyrodą, dzięki któremu dowiedzie sobie, że umie być potrzebna drugiemu człowiekowi. Uczyni to nie w walce z otaczającą ją naturą, lecz w poszanowaniu dla niej, respektując jej prawa. Zdobędzie nowe umiejętności i zda egzamin życiowy, a na ścianie powiesi sobie dyplom ukończenia tego kursu.
To trofeum w przyszłości ułatwi jej także otrzymanie wymarzonej pracy w polowym wysokogórskim szpitalu pod Mount Everestem.
Do tego dąży i nie dopuści, by ten facet, w którym kiedyś lekkomyślnie zakochała się bez pamięci, po raz drugi zrujnował jej marzenia. Ten człowiek, który złamał jej serce i który sprawił, że niemal się wtedy rozsypała na tysiąc kawałków. Te kawałki nadal próbowała zbierać, bo wciąż jeszcze nie doszła do siebie.
Przez wszystkie te lata po rozstaniu pragnęła udowadniać sobie i światu własną wartość. Nieustannie chciała sobie dowieść, że potrafi być najlepsza i nikt nie zdoła jej dorównać. Tamten okrutny zawód miłosny kazał jej we wszystkim odnosić sukcesy. Zależało jej na nich także dlatego, by zagrać na nosie Grayowi. Żeby czuł boleśnie, że odchodząc od niej, popełnił straszliwy błąd.
Bo ja, Gray, jestem od ciebie znacznie więcej warta! – powtarzała sobie nieustannie od lat.
– Park Narodowy Yellowstone jest ekosystemem i gigantycznym oraz przebogatym rezerwatem przyrody, gdzie jeśli nie zachowa się ostrożności, bardzo łatwo zginąć – powiedział z naciskiem ich przewodnik, Mack.
Z każdą osobą po kolei nawiązywał kontakt wzrokowy.
– Niebezpieczeństwo polega na tym, że w obliczu piękna natury możemy stracić czujność i zboczywszy ze szlaku, zapuścić się w dzikie ostępy. Oczarowani widokami majestatycznych szczytów albo niezwykle malowniczych parujących gejzerów czy pięknem stada łań, które przemierza równinę, łatwo się zapominamy. A tego nam robić nie wolno, bo to może stać się dla nas śmiertelną pułapką. Musimy pamiętać, że będziemy wędrować przez prastarą krainę i że nasza wędrówka powiedzie się pod warunkiem poszanowania praw narzuconych przez przyrodę.
Drugim, nieodzownym warunkiem, jaki musimy spełnić dla własnego bezpieczeństwa, jest to, że pod żadnym pozorem nie poruszamy się w pojedynkę i nieustannie czuwamy nad swym towarzyszem. I pamiętajmy wreszcie, że dbając o niego, będziemy mieli do dyspozycji jedynie skromnie wyposażoną apteczkę, a znajdującymi się w niej środkami nie wolno nam szafować. Nasze ćwiczenia w zakresie pierwszej pomocy można by rzecz jasna prowadzić w sali wykładowej, tyle że – w tym miejscu uśmiechnął się i na chwilę zawiesił głos – pod dachem mielibyśmy z tego znacznie mniejszą przyjemność.
Kursanci wybuchnęli śmiechem, a Gray zauważył, że twarz Beau rozjaśniła się pogodnie. Dobrze zapamiętał u niej tę figlarną minę i wesołe iskierki grające w jej niebieskich oczach.
– Każdy z was – ciągnął Mack – zostanie wyposażony w apteczkę zawierającą podstawowy zestaw do pierwszej pomocy i wszyscy musicie je przejrzeć, sprawdzając, czy niczego nie brakuje. Następnie połączę was w pary, bo poruszanie się dwójkami dobrze się sprawdza w terenie. Nikt ani na chwilę nie będzie w parku bez partnera, gdyż jak wspomniałem, samotna wędrówka byłaby dla was największym zagrożeniem. Obecność drugiej osoby pozwoli nam ograniczyć ryzyko.
Prawdopodobieństwo, że ich dwoje wyląduje w jednej parze, nie wydawało się duże, a Gray wcale nie był pewien, czy nawet by tego chciał.
I kątem oka dostrzegł, że Beau zerknęła w jego stronę, zapewne zaniepokojona taką możliwością.
– Dzisiaj – kontynuował ich przewodnik – przemierzymy kilkanaście kilometrów oraz przećwiczymy opatrywanie obrażeń tkanek miękkich. Bo w terenie do nich dochodzi najczęściej, a my tutaj, w Yellowstone, z tymi przypadkami mamy do czynienia na co dzień. Tak więc dziś spróbujemy się nauczyć, co należy robić, gdy brak nam odpowiedniej ilości środków opatrunkowych, dezynfekujących oraz sterylnych narzędzi, a chory krwawi i trzeba mu udzielić pomocy. Na koniec, zanim podzielę was w pary, pragnę wam z całym naciskiem przypomnieć o tym, że w terenie nie będziecie sami. W Yellowstone żyją bowiem dzikie zwierzęta, a my musimy się nauczyć przestrzegania ich zwyczajów, musimy dostosować się do nich oraz schodzić im z drogi.
Na pewno wszyscy słyszeliście o żyjących w tym parku wilkach i o niedźwiedziach grizli. Ale u nas można także spotkać niedźwiedzia czarnego, kojota, różne gatunki rysia i wreszcie to zwierzę, które naszym gościom zagraża dużo bardziej niż grizli, czyli z pozoru niewinnego, bo roślinożernego dzikiego bizona amerykańskiego. Gdybyście go spotkali – Mack pokazał jego zdjęcie na plakacie wiszącym na ścianie – a on unosiłby ogon, to znaczyłoby, że zamierza was zaatakować. Jednym więc słowem od bizona, a zwłaszcza od ich stada, musicie się trzymać jak najdalej. Chcę, żebyście pamiętali o tej przestrodze.
Gray ze zrozumieniem pokiwał głową, tyle że on, dla własnego bezpieczeństwa, powinien trzymać się z dala nie tylko od bizonów, lecz także schodzić z drogi Beau. Wprawdzie ona rogów nie ma, ale patrzy na niego tak, jakby chciała go zabić wzrokiem.
Jest na niego wściekła i trudno jej się dziwić. Jego ucieczka w dniu ślubu była niewybaczalna. Zrobił jej straszliwą krzywdę. Odszedł przecież od kobiety, która go bezwarunkowo kochała.
Na swoje usprawiedliwienie miał tylko to, że przerosły go sprawy, o istnieniu których Beau nie miała pojęcia. Ona poznała jedynie jego radosne oblicze, czyli tę jego twarz, którą pozwolił jej poznać. Postrzegała go jako zawadiackiego Szkota, a tymczasem człowiek, w którym zakochała się bez pamięci, w rzeczywistości nie istniał. On tylko trzymał przed nią fason, by ukryć problemy, z jakimi borykał się w domu. Jego ojciec popijał, matka była pogrążona w depresji i rodzice prowadzili z sobą nieustającą walkę.
Kłócili się, bo zdążyli nabrać do siebie potwornej wrogości. Matka tkwiła w małżeństwie tylko z poczucia obowiązku wobec człowieka, którym głęboko gardziła. Wobec człowieka, który miał wypadek akurat tego dnia, kiedy ona była już spakowana, bo postanowiła odejść. Ojciec wskutek tego wypadku został sparaliżowany, wylądował na wózku inwalidzkim i był całkowicie na łasce żony. Ona go nienawidziła, on odpłacał jej pięknym za nadobne, ale był zdany na jej opiekę.
Odkąd pamiętał, życie z nimi pod jednym dachem stanowiło dla niego najprawdziwszą mękę. Musiał oglądać na co dzień, jak rodzice, złapani w małżeńską pułapkę, niszczą się wzajemnie. Toteż poprzysiągł sobie, że nigdy nie pójdzie w ich ślady i za nic na świecie nie da się usidlić instytucji małżeństwa.
Wciąż dźwięczały mu w uszach gorzkie słowa matki, która mu powtarzała: „Słuchaj, miłość zawsze przemija, a jak skończy się miesiąc miodowy, nieuchronnie poznajesz prawdę o swoim partnerze”.
Czemu więc mimo wszystko oświadczył się Beau? Przecież nigdy, przenigdy nie chciał się żenić! Ale ją kochał i był z nią taki szczęśliwy…
Tego dnia, kiedy poprosił ją o rękę, śmiali się radośnie i tańczyli przytuleni. Jej twarz wprost promieniała miłością do niego, a oczy lśniły szczęściem. Kiedy był wtedy w jej objęciach, pragnął, by ta chwila nigdy się nie skończyła. Pragnął, by trwała wiecznie i dlatego, w porywie uczucia, spytał: „Czy wyjdziesz za mnie?”
– Do wyruszenia w drogę została nam godzina – z zamyślenia wyrwały go słowa Macka. – Musicie się przepakować na drogę, niepotrzebne rzeczy zostawić w stacji i proszę, żebyście sprawdzili zawartość apteczek oraz jeśli trzeba, odświeżyli się w łazience. Wszyscy spotkamy się tutaj punktualnie o pierwszej po południu i wtedy zostaniecie podzieleni w pary – dorzucił na odchodnym.
Po jego wyjściu kursanci gawędzili, sprawdzając, czy zabrali wszystko, co im będzie potrzebne podczas tej tygodniowej wędrówki.
Gray zrobił to już trzy razy: przed wyjazdem z Edynburga, po przylocie do Ameryki i po raz trzeci tutaj, w Yellowstone. Był więc pewien, że o niczym nie zapomniał i może teraz odetchnąć.
Czując, że chce chwili samotności, wyszedł na ganek, by zebrać myśli na świeżym powietrzu. Odetchnął głęboko i przysiadł na ławce.
Rozkoszował się ciszą i spokojem, jakich nigdy nie sposób odnaleźć w sterylnym szpitalu, gdzie obowiązuje ścisły rozkład dnia i wszyscy muszą przestrzegać procedur, reguł i przepisów. Szpital to miejsce, gdzie niczym w ulu panuje wieczny ruch, gdzie zawsze jest pełno ludzi, personelu, pacjentów i odwiedzających, gdzie kardiochirurg nigdy nie może się uwolnić od napięcia związanego z koniecznością wykonywania nagłych, ratujących ludzkie życie operacji.
Kiedy z rozkoszą przymknął oczy, nagle usłyszał skrzypienie drzwi i przed nim stanęła Beau.
Wyszła na ganek sama i stojąc, zmierzyła go zimnym, twardym, pełnym wyższości wzrokiem, a on poczuł, jak zasycha mu w gardle.
– Przyszła pora na pewne ustalenia, których będziemy przestrzegać bezwzględnie w tym tygodniu – rzuciła mu oschle, krzyżując ręce na piersiach.
– Beau, ja…
– Po pierwsze – przerwała mu bezceremonialnie – nie będziemy z sobą rozmawiać. To znaczy, zdaję sobie sprawę, że być może niekiedy trzeba będzie zamienić słowo w związku z ćwiczeniami na kursie. Ale to wszystko, poza tym nie życzę sobie, żebyś się do mnie odzywał. Wypraszam więc sobie wszelkie uwagi osobiste.
– Ale przecież jestem ci…
– Po drugie – znów weszła mu w słowo – o tym, co się wydarzyło między nami, masz nie wspominać nikomu. Nie zamierzam być tematem plotek. Po trzecie, kiedy skończymy ten kurs, nie będziesz próbować ze mną się kontaktować. Nie dawałeś znaku życia przez blisko dwanaście lat, więc masz nie odzywać się dalej. Rozumiesz?
Tak, rozumiał. Rozumiał ją aż za dobrze. Beau nie chce o nim słyszeć i ma powody. Tyle tylko, że skoro mają wspólnie spędzić ten tydzień, liczył na to, że nadarzy się okazja, by jej wyjaśnić tamtą sprawę.
Liczył na taką szansę, na to, że w ten sposób uniknie żałosnego telefonu czy suchego mejla, do których nie potrafił się przemóc. Miał nadzieję, że w ciągu tych siedmiu wspólnych dni nadarzy się sposobność, by spróbować jej jakoś wytłumaczyć dawną, kierującą nim motywację, jakoś ją nakłonić, by zechciała go wysłuchać i może doprowadzić między nimi do rozejmu.
Ale on też nie chciał być tematem plotek. Nie pragnął ani podejmować żadnej walki, ani wyjawić Beau tej całej, jakże bolesnej dla niego prawdy. Następne parę dni pokażą, czy coś z tych zamierzeń zdoła zrealizować. Mają przed sobą tydzień, więc może choćby trochę oboje ochłoną z dzisiejszych emocji. Wierzył, że prędzej czy później zdołają z sobą porozmawiać.
– W porządku – odparł – przyjmuję twoje warunki.
– Zdaje się, że nie masz wyboru – odparła, siląc się na spokój, ale Gray zauważył lekkie drżenie jej dłoni. – Będziesz więc schodził mi z drogi, bo nie chcę cię znać. Zrozumiano?
Pokiwał głową, godząc się na razie z jej żądaniami, lecz mając głęboką nadzieję, że wkrótce Beau zmięknie i da się skłonić do wysłuchania jego racji.
Sprawdziła zawartość swej apteczki. Zgodnie z zapowiedzią Macka znalazła w niej bandaż elastyczny, gumowe rękawiczki, dwa opakowania gazy, plastry z opatrunkiem i taśmę klejącą, wodę utlenioną, nożyczki, mały pojemnik soli fizjologicznej i agrafkę. To niewiele, by udzielić pierwszej pomocy w nagłych przypadkach, ale tego właśnie mieli się tutaj nauczyć. Na tym polegały czekające ich na tym kursie wyzwania.
Ona się ich nie obawiała, ale bała się tego, czy wytrzyma psychicznie w jednej grupie z Grayem McGregorem.
Jednym słowem, nie była pewna, czy zdoła go ignorować. Nie wiedziała, czy da sobie z tym radę.
Założyła solidne trekkingowe buty, w łazience umyła twarz i ręce, zjadła kanapkę, po czym zmusiła się do towarzyskich pogawędek z nowo poznanymi kursantami. Okazało się, że w tym gronie tylko ona i Gray są lekarzami, a reszta, choć nie ma przygotowania medycznego, jest od niej znacznie lepiej zaprawiona w terenie, bo na pieszych wyprawach szlakami przemierzyła setki kilometrów.
Mack, zgodnie z zapowiedzią, przyszedł do nich punktualnie o pierwszej.
– Moi drodzy, teraz połączymy się w pary. Proszę, abyście pamiętali, że wasz partner jest dla was kimś więcej niż tylko przyjacielem. To on będzie czuwał nad waszym bezpieczeństwem i wspólnie z wami rozwiązywał problemy. Pamiętajcie, że pod żadnym pozorem nie wolno wam się rozdzielać. Nigdy, bez względu na okoliczności. Zgoda?
Przy łączeniu was w pary – ciągnął – kierowałem się tym, żebyście mieli ze swoim partnerem podobne zainteresowania i cechy. Pozwólcie zatem, że odczytam wam moją listę. Conrad i Barb, jesteście małżeństwem, więc razem przemierzycie tę wyprawę. Leo i Jack, bo jesteście przyjaciółmi i razem przyjechaliście do nas z Teksasu. Justin i Claire, skoro macie już na koncie wspólną wyprawę do Chin. Toby i Allan dlatego, że obaj służyliście w wojsku.
Beau poruszyła się niespokojnie. Została ich jeszcze czwórka, ona i trzech facetów, wśród których był Gray. Błagam, byle nie z nim! – pomyślała w panice.
Z tamtymi dwoma nie miała jednak nic wspólnego, a jako że oni byli braćmi, Mack z pewnością ich nie rozdzieli. Poczuła, jak robi jej się słabo.
– Nasi bracia ze Seattle, Dean i Rick, oraz para brytyjskich lekarzy, Beau i Gray, których serdecznie witamy w Ameryce!
Nawet nie była w stanie spojrzeć na Graya, wiedziała bowiem, że jego też ogarnęło przerażenie.
Czy jest za późno, by wycofać się tego kursu i wrócić do domu?! – myślała gorączkowo.
„Nie, nie zrezygnujesz!” – przywołała się do porządku. „Nie ma o tym mowy, tego nie wolno ci zrobić!”.
Wziąwszy głęboki oddech, rozejrzała się wokół. Wszyscy cieszyli się z partnerów i poklepywali się z radością. Potrwało chwilę, zanim przemogła się, by spojrzeć na Graya.
Jeszcze nie zdołał się otrząsnąć, ale swoje zdenerwowanie krył trochę lepiej niż ona. Powoli się podniósł z ławy, zarzucił plecak i ruszył w jej stronę. Obserwując go kątem oka, czekała, co teraz powie.
– Widzisz sama, że w tym tygodniu musimy zawrzeć rozejm – zaczął, wyciągając do niej rękę. – Jeśli odłożymy broń, będzie nam znacznie łatwiej.
Łatwiej? Jego dłoń zawisła w powietrzu.
– Jak mówiłam, będziemy się do siebie odzywać tylko w razie konieczności – warknęła, słysząc we własnym głosie drżenie.
– To nam utrudni życie.
– Z poważniejszymi trudnościami dawałam sobie radę – rzuciła, regulując paski plecaka. – Nawet sobie nie wyobrażasz, z jakimi.
– Wiem, co to są trudności, dziewczyno.
– Tego rodzaju odzywki wybij sobie z głowy. – Zmierzyła go wzrokiem. – I masz pamiętać, że nic nas nie łączyło i że się w ogóle nie znamy.
– To jak byś chciała, żebym się do ciebie zwracał? Jak do obcej osoby?
– W ogóle się do mnie nie odzywaj.
– Przecież nie przemilczę całego tygodnia. W końcu nie jestem mnichem.
– A szkoda.
– Beau…
Jej piorunujący wzrok kazał mu się zamknąć i ze stacji w ślad za Mackiem wyszli bez słowa.