ROZDZIAŁ PIĄTY

Maggie chciała mu odpowiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle. Ciemny, zakurzony podest schodów przemienił się w jej wyobraźni w zaczarowane wnętrze pałacu. Działy się cuda. Silny mężczyzna przyznał się do słabości. Niezbyt urodziwa dziewczyna stała się przedmiotem pożądania. Zwyczajna kobieta stała się nagle niebezpiecznie ponętna.

Maggie wiedziała dobrze, że cudów nie ma, że stojący przed nią mężczyzna jest zwykłym człowiekiem, a nie królewiczem z bajki. Usiłowała myśleć logicznie, ale to było niemożliwe. Postawił jej bardzo proste pytanie, pytanie, jakie mężczyźni stawiają kobietom od zarania dziejów. Nie było skomplikowane. Istniały na nie tylko dwie odpowiedzi. Mądre „nie" lub szalone „tak".

Maggie patrzyła na żyłkę pulsującą na jego szyi.

– Pocałuj mnie jeszcze raz – szepnęła.

Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak napięty był Mike, aż poczuła drżenie jego rąk ujmujących jej głowę, aż poczuła smak jego ust, cudowny, ciepły. Zarzuciła mu bezwiednie ręce na szyję.

– Och, Maggie…

Głos mu drżał. Nie potrafił zresztą wydobyć z siebie nic poza jej imieniem. Uniósł ją lekko i poszedł powoli przez hol, oświetlony tylko jedną żarówką, do błękitnej sypialni,

Opadł wraz z nią na łóżko. Stare sprężyny jęknęły pod ich ciężarem.

Powoli odsunął wargi od jej ust. Pożądanie rosło w nim niespiesznie, jak przypływ morza. Czule gładził policzek Maggie, a potem sięgnął za siebie i po kolei rozwiązał cztery kokardy przytrzymujące zasłony łoża.

Światło dochodzące z holu prześwitywało przez niebieski jedwab, otaczając ich niemal nieziemską poświatą. Ciało Maggie nabrało dziwnego połysku. Mike marzył już tylko o tym, by dać jej jak najwięcej szczęścia.

– Nie wyobrażałem sobie tego pokoju nocą – szepnął. – Cóż za grzeszne łoże, moja Maggie.

– Tak, tak – odparła ledwo słyszalnym głosem. Nie mogła mówić. Była zbyt wzruszona, zbyt spięta.

– Wspaniałe łoże. Łoże miłości. -Tak.

– Nie słychać tu szumu rzeki. Ale można sobie wyobrazić, jak gładka jest teraz powierzchnia wody. Gładka jak twoja skóra. Twoje dotknięcie pozwala mi doznawać tego, czego nie powinienem czuć, chcieć tego, do czego nie mam prawa.

Milczała.

– Kochanie, jeżeli chcesz, żebym poszedł do drugie go pokoju, to wygoń mnie teraz. Nie zwlekaj. Zanim będzie za późno.

Być może rzeczywiście wierzył, że daje jej jeszcze jedną szansę pozbycia się go. Być może.

Maggie uniosła się na łokciu, dotknęła jego policzka, pogłaskała czoło, włosy. Spojrzała na jego krzaczaste czarne brwi, na orli nos, na pełne, nabrzmiałe teraz usta. Jak dobrze znała ich smak…

Sumienie mówiło jej wprawdzie, że jedną noc z tym człowiekiem można jeszcze wytłumaczyć, wybaczyć, ale nie rozgrzeszyło jej jeszcze z tego, co już się stało. Porządne dziewczyny nie rzucają się w ramiona mężczyzn. Nigdy. W tej sprawie nie ma wyjątków. Poprzedniej nocy nie pytał jej, czy go pragnie. Teraz też tego nie czynił,

Nie deklarował jej swojej miłości, ale pożądał jej gorąco i szczerze, i to było wspaniałe. Wspanialsze niż jakikolwiek ukryty skarb. Maggie była już inną kobietą niż dwadzieścia cztery godziny temu. Wczorajsza Maggie była fantastką. Wczorajsza Maggie uważała, że wszystko to, co przeznaczył jej los, dawno się ziściło. I że niczego już nie może oczekiwać.

Dzisiejsza Maggie była znacznie silniejsza. Wiedziała teraz, że marzenia mogą się spełniać. Miało to związek z rzeką i nocą, i niebieską sypialnią. I z tym, jak Mike uczył ją sztuki kochania. Miało związek z tajemnicą Mike'a, z wyrazem smutku w jego oczach, ze sposobem, w jaki odmawiał wszelkiej rozmowy o swoim życiu, o sobie. Nagle wszystko stało się proste. Mike był mężczyzną, który potrzebował kobiety, a ona była kobietą, która miała potrzebę dawania.

Przyklękła przed nim, pomogła mu zdjąć sweter. Potem koszulę. Powiodła rękami po jego gładkiej skórze, przylgnęła wargami do muskularnego ramienia.

– Chcesz, żebym oszalał? – szepnął.

– A myślisz, że uda mi się doprowadzić do tego?

– Naprawdę tego chcesz?

– Tak – odparła bez wahania. – Pragnę cię, Mike. Pragnę cię tak mocno, że gotowa byłabym dla ciebie umrzeć. Chciałabym zapomnieć o wszystkim innym. O tym, kim jesteśmy, gdzie jesteśmy, kim ja jestem, kim ty jesteś. Naucz mnie, jak ci sprawić przyjemność, jak uczynić cię szczęśliwym.

– Dobrze, Maggie, ale poczekaj chwilę…

– Nie.

Wodziła ustami po jego szyi, wtuliła głowę w jego zarośniętą pierś. Wsłuchiwała się w gwałtowne bicie jego serca, serca zdrowego mężczyzny, który jest w stanie skrajnego podniecenia.

Poszukała ustami jego ust. Przywarta do nich. Pieściła go śmiało i namiętnie.

Nagle obróciła się i położyła na wznak. Przez chwilę leżeli bez ruchu.

– Nie muszę cię niczego uczyć – szepnął wreszcie Mike.

– Jeszcze nie skończyłam… – odparła resztką tchu.

– Już dosyć. Teraz zostaw inicjatywę mnie. Nie wszystko musi być po twojemu.

– Mike…

– Nic nie mów przez chwilę, Maggie. Ja będę stawiał pytania, a ty odpowiadaj na nie bez słów.

Przestraszyła się trochę.

– Chcę wiedzieć, co budzi w kobiecie skrajne pożądanie, co czyni ją szaloną, niepohamowaną. Wypróbuję to na tobie, kochanie. Doprowadzę cię do szaleństwa…

Maggie poczuła gwałtowne bicie serca. Przerażenie mieszało się z rozkoszą. Mike zrzucał z siebie resztę odzieży, słyszała świst jego przyspieszonego oddechu.

Puls jej zaczął szaleć, kiedy poczuła jego pocałunki w załomie kolan, na plecach, na ramionach.

W jego wprawnych rękach stała się całkowicie bezwolna. Pożądanie wzbierało w niej bolesną niemal falą. Wszystko w niej krzyczało, żeby już ją wziął, żeby opadło to dojmujące napięcie.

Zaczęła go prosić. Raz, drugi, trzeci. Wołała jego imię, wołała coraz głośniej. Odbijało się echem od pustych ścian. Potem już tylko je szeptała.

Mike słyszał ją, ale nie reagował. Chciał jak najdłużej przeciągnąć tę chwilę. Od wielu miesięcy czuł się zagubiony. Zapomniał, że jest mężczyzną. Przestał wierzyć w siebie. Teraz odnajdywał się powoli.

Ileż słodyczy było w tej dziewczynie. Pragnął jej dać wszystko, na co było go stać. Swoją miłość, swoją potrzebę tulenia do siebie jej aksamitnego ciała. Jeżeli pragnęła go tylko jako kochanka, a nie jak mężczyzny swego życia, to proszę bardzo, chętnie da jej rozkosz i sam nareszcie poczuje, że żyje.

Kiedy ją wreszcie posiadł, zrobił to pełen świadomości, że daje jej wszystko, co ma, wszystko, czego mogła pragnąć. Było im tak, jak gdyby zanurzyli siew głębiny oceanu, a gdy wynurzyli się na powierzchnię, porwał ich huragan i paliło słońce.

Minęły godziny, lata, całe życie. Maggie ocknęła się wreszcie skrajnie wyczerpana. Jej ciało wstrząsały dreszcze, a z oczu płynęły łzy.

– Nic nigdy nie będzie już takie, jakie było. Nigdy w życiu nie będzie nam lepiej niż dzisiaj – szepnęła.

Objął ją mocno i przytulił. Wargami muskał jej wilgotne czoło.

– Jak ja, u licha, zdołam oderwać się od ciebie, dziewczyno?

– Mike?

– Cicho. Nie mów nic. Odpoczywaj.

Maggie skurczyła się pod wpływem silnego strumienia światła.

– Obudź się! – usłyszała głos Mike'a.

W śpiworze było tak ciepło, tak przytulnie.

– Chodź tu, Ianelli – zażądała. – Gdzie jesteś? Potrząsnął nią raczej brutalnie.

– Obudź się jak najszybciej. To nie żarty. Przerażona ostrym tonem jego głosu otworzyła szeroko oczy. Skuliła się na widok tego obcego człowieka, który stał nad nią z niemal groźną miną.

Mike miał na sobie dżinsy, wysokie gumowe buty, kurtkę. Był gotowy do wyjścia.

Nie jest to chyba mężczyzna, z którym spędziłam wspaniałą noc, myślała, to raczej ten ponurak, którego poznałam na lotnisku.

– Co się dzieje? – zapytała.

– Trzeba się wynieść w przeciągu pięciu minut! – krzyknął.

Rzucił na nią czerwony sweter, który wylądował jej na głowie. Po chwili dorzucił dżinsy i skarpety.

– Która godzina?

– Czwarta. Twój worek wsadziłem do samochodu, zabrałem też całe żarcie. Ubieraj się i jazda.

– Czwarta rano?

– Rzeka wylała. Nie powinienem był zasypiać. Nie miałem takiego zamiaru. Chciałem czuwać, bo wiedziałem, że to nam grozi. Myślałem, że burza się uspokoi, ale się pomyliłem…

Podbiegł do okna i powrócił do Maggie.

– Daję ci cztery minuty. I ani chwili dłużej. Potem wynosimy się, nawet gdybym cię musiał wynieść całkiem nagą. Zrozumiałaś?

Maggie zrozumiała, że Mike jest naprawdę przerażony sytuacją i zły na siebie za to, że zasnął.

Z trudem znalazła skarpetki pod śpiworem, naciągnęła je i pobiegła do łazienki.

Rzeka wylała, uświadomiła sobie nagle i poczuła, że włosy jeżą jej się na głowie.

– Maggie! – wrzasnął Mike. – Pospiesz się, do licha!

Otworzyła kran i spłukała sobie twarz zimną wodą.

Starała się oprzytomnieć po krótkim śnie. Miała też ochotę na odwiedzenie ubikacji, ale upłynęło już pięć minut i Mike niecierpliwie przestępowat z nogi na nogę. Pomógł jej włożyć kurtkę.

– Moje rękawiczki! – wrzasnęła.

– Znalazłem tylko jedną – oświadczył chłodno.

– Masz przykry zwyczaj rozrzucania swoich rzeczy po całym domu, no, ale trudno. Nikt nie jest idealny. A teraz, jazda, uciekamy stąd!

– Ianelli, przestań na mnie wrzeszczeć – zażądała kategorycznie. – Nie rozumiem, co cię ugryzło. Chyba oszalałeś.

– Czy ty nie rozumiesz, że rzeka wystąpiła z brzegów i że trzeba stąd spadać jak najszybciej? Jestem za ciebie odpowiedzialny! Poza tym nie powinienem był dopuścić do tego, co się stało w nocy!

Zignorowała ostatnie zdanie i ruszyła naprzód z podniesioną głową. Była wściekła.

Mike gasił po drodze wszystkie lampy.

Maggie pierwsza dotarła do drzwi werandy. Otworzyła je, zeszła jeden stopień w dół i jęknęła. Wiedziała, że na sam dół prowadzi pięć stopni. Ostatnie dwa były już całkowicie zatopione. Dom stał się nagle wyspą na środku płytkiego jeziora pełnego czarnej, oleistej wody. Wydało jej się to wprost niemożliwe. Zwłaszcza że siąpił drobny, ciepły, niemal wiosenny deszcz.

Mike chwycił ją i przerzucił sobie przez ramię. Nie była to najromantyczniejsza z pozycji, ale trudno.

– Puść mnie! – żachnęła się.

– Nie marudź, dobrze? Woda jest tak wysoka, że nalałaby ci się do gumiaków.

– Ale dom, co będzie z domem?

Mike miał wielką ochotę powiedzieć dosadnie, gdzie ma w tej chwili tę starą ruderę.

Szczęściem samochód stał na niewielkim wzniesieniu. Koła znajdowały się w wodzie tylko do połowy. Zanim Maggie zdążyła się rozejrzeć, została wrzucona na przednie siedzenie i drzwiczki wozu zatrzasnęły się z hukiem. Po chwili Mike siedział już za kierownicą.

Przez tę chwilę Maggie zdążyła nieco oprzytomnieć, zebrać myśli i uśmiechnąć się na wspomnienie cudownej nocy, którą tak chętnie przeżywałaby w myślach jeszcze przez przynajmniej kilka chwil.

– Hej, Ianelli – powiedziała, żeby rozładować nieco napięcie. – Rozchmurz się. To w końcu tylko powódź, a nie koniec świata.

– Widzę, że już obudziła się w tobie optymistka. – Mike uśmiechnął się blado.

– Czy naprawdę jest tak źle?

W samochodzie było piekielnie zimno, mimo że Mike włączył ogrzewanie.

– Twój dom wytrzyma – powiedział uspokajającym tonem. – Jest bardzo solidny. Ma mocne betonowe fundamenty i wsporniki z podkładów kolejowych. Nasi dziadkowie wiedzieli, co robią. Nie martw się.

– Więc dlaczego jesteś taki… zły?

– Dlatego, że zaspałem i o mały włos nie utkwiliśmy tam na dobrych kilka dni. Powinienem być ostrożniejszy. Wiedziałem przecież, co się święci.

– Szkoda, że nie wyjaśniłeś mi sytuacji – zauważyła Maggie nawet dość łagodnym tonem. – Czy pan Michael Ianelli zawsze samotnie stawia czoło przeciwnościom losu?

Nie odpowiadał.

Domyśliła się, że nie ma zamiaru niczego jej tłumaczyć.

– Dokąd jedziemy? – zapytała po chwili.

– Na lotnisko. Nie ma innej rady. Po tej powodzi nie będzie można nawet zbliżyć się do domu przez długi czas.

Przez kilka minut jechali w milczeniu.

– Bądź spokojna – powiedział po chwili Mike. – Nie zostawię cię na lodzie. Wsadzę cię do samolotu do Filadelfii. Nie opuszczę cię na lotnisku w środku nocy.

Nie miała co do tego wątpliwości. Rozum podpowiadał jej, że jego pośpiech wywołany jest jedynie powodzią i związanym "z nią niebezpieczeństwem. Mimo to było jej smutno na myśl, że Mike tak szybko się od niej oddalał, od niej i spędzonych z nią nocy, od całego tego niezwykłego weekendu.

Uświadamiała sobie mgliście, że w gruncie rzeczy miałaby ochotę uciec natychmiast, zejść mu z oczu, po prostu zniknąć,

Jazda na lotnisko zdawała się trwać z jednej strony wieczność, z drugiej aż nazbyt krótką chwilę.

Zanim się Maggie obejrzała, siedziała już w fotelu w poczekalni. Mike postawił obok niej torbę i oddalił się, by załatwić bilety.

Ledwie świtało, toteż nie było kolejek. Po kilku minutach Mike powrócił z dwoma kubkami gorącej kawy i usiadł na sąsiednim fotelu.

– Odlatujesz za godzinę – oświadczył.

– Ile jestem ci winna?

– Załatwimy to innym razem.

Otworzyła usta, żeby zaprotestować. Miała przecież powrotny bilet. Ale rozmyśliła się i nic nie powiedziała. Oczy Mike'a ostrzegały ją. Zupełnie nie wiedziała, przed czym.

Siedzieli w milczeniu, przyglądając się nielicznym pasażerom. Wreszcie Mike się odezwał:

– Będziemy musieli kiedyś zastanowić się nad tym naszym spadkiem. Uważam, że sprzedanie domu w stanie, w jakim się obecnie znajduje, nie wchodzi w rachubę. Whistler powiedział mi wprawdzie, że rzeka wylewa najwyżej raz na pięćdziesiąt lat, ale jest to teraz dla nas mała pociecha.

– No tak.

– Za miesiąc… w kwietniu… to znaczy za dwa miesiące moglibyśmy się znowu tam spotkać. Wtedy warunki powinny być niezłe. Chyba optymalne. Obejrzymy sobie wszystko dokładnie, zwiedzimy okolicę.

Maggie przełknęła nieco gorącej kawy.

– Dobrze – powiedziała.

Wszystko wydało jej się nagle dziwnie obojętne.

– Na razie zapłacę Whistlerowi jego pensję, a potem zobaczymy – powiedziała.

– Może ja to zrobię – zaproponował Mikę.

Znowu spojrzał na nią ostrzegawczo.

– Powinniśmy płacić za wszystko po połowie – odparła Maggie chłodno. – Nie obchodzi mnie, ile zarabiasz, Ianelli, a poza tym nie zgrywaj się na mężczyznę, który bierze wszystko na siebie. Nie cierpię tego. Jestem właścicielką połowy tego zakichanego majątku, więc ponoszę połowę kosztów.

Zgoda?

– Zobaczymy. Pohamuj trochę swój irlandzki temperament, dzikusko.

Był teraz bardziej podobny do Mike'a, którego lubiła. Po raz pierwszy od czwartej rano zrelaksowała się. I z niewiadomych powodów zachciało jej się nagle płakać. Więc jest po wszystkim. Koniec pieśni. Już zaczynała tęsknić za tym, co przed chwilą przeżyła. Mike zachowywał się obojętnie.

Przez bardzo długi czas Maggie wpatrywała się w swoją kawę.

Nagle ręka Mike'a sięgnęła po jej prawą dłoń i uścisnęła ją delikatnie. Maggie szybko zamrugała powiekami i uroniła łzę.

– Flannery? -Co?

– Hej, mała, nie rób tego.

Mężczyźni są doprawdy dziwnymi stworzeniami. Bez wahania stawiają czoło powodziom i wszelkim klęskom żywiołowym, ale widok jednej łezki wyprowadza ich z równowagi.

– Jestem po prostu przemęczona- mruknęła Maggie.

– Nie zamierzam być brutalny – uśmiechnął się Mike. – Po prostu spieszyło mi się, żeby cię jak najszybciej stamtąd wyciągnąć. Myślałem wyłącznie o twoim bezpieczeństwie i o tym, że nawaliłem, bo powinienem się był wcześniej obudzić.

Milczała.

– Ale to mnie wcale nie usprawiedliwia – dodał.

I po chwili zapytał:

– Czy mogłabyś uśmiechnąć się do mnie, mała?

Może by mnie to uspokoiło?

Uśmiechnęła się bardzo blado.

Objął ją i próbował przycisnąć do siebie, nie zważając na oparcia foteli. Maggie przyłożyła policzek do jego policzka i trwali tak do chwili, kiedy przez głośniki rozległa się zapowiedź lotu do Filadelfii.

Mike odprowadził ją do samej bramki i dopiero tam oddał jej torbę. Szła obok niego, z rękami wsuniętymi głęboko w kieszenie kurtki i myślała o ich kwietniowym spotkaniu. Od czasu do czasu spoglądała na niego z ukosa. Tak bardzo chciała, żeby jeszcze coś powiedział.

Poza Maggie było zaledwie czterech pasażerów. Ociągała się tak długo, że stewardesa zaczęła dawać jej znaki.

Mike pomógł jej włożyć kurtkę i wręczył torbę.

– W kwietniu będziesz chyba miała mniejszy bagaż – powiedział.

– Postaram się wziąć mniej rzeczy, ale pewnie mi się to nie uda.

– Może znajdziesz kogoś, kto pomoże ci dźwigać torbę?

Skinęła głową na znak zgody, chociaż wiedziała, że najlepiej da sobie sama radę. Maggie zwykle sama sobie ze wszystkim radziła.

– No cóż – wyrzuciła z siebie – chyba to już…

– Chyba tak.

Nagle Mike wyrwał jej z ręki torbę, rzucił ją na podłogę i przycisnął dziewczynę do siebie z całej mocy. Jego gorące usta przylgnęły do jej drżących warg. Jakże dobrze znała ten pocałunek. Poddała mu się bez reszty. Poczuła we włosach ręce Mike'a. Poczuła się potrzebna i pożądana.

Gdy wreszcie zwolnił uścisk, stali przez chwilę naprzeciwko siebie, a ich oddechy mieszały się ze sobą. Jego dzikie oczy wpatrywały się w Maggie tak intensywnie, jak gdyby się bal, że już nigdy jej nie zobaczy.

– Nie bądź głupia, Flannery, nie wyobrażaj sobie, że potrafiłbym cię kiedykolwiek zapomnieć – wyszeptał gorąco. – Jesteś najwspanialszą kobietą, jaką w życiu spotkałem.

Jeszcze jeden krótki, zaborczy pocałunek. Potem podał jej torbę, odwrócił się i oddalił szybkim krokiem.

Stewardesa wzywała niecierpliwym ruchem ręki.

W kilka minut później Maggie zapinała już pasy i czekała na start. Z kabiny rozległ się zachrypły głos. Pilot powitał pasażerów i przyrzekł im spokojny lot. Maggie przymknęła oczy i oddała się marzeniom.

Zasnęła, a gdy obudziła się, uświadomiła sobie, że prawie nic nie wie o Mike'u. Ani jaki ma zawód, ani gdzie pracuje, gdzie mieszka i czy jest inna kobieta w jego życiu. Był dla niej obcym, ba, tajemniczym człowiekiem. Znała wyłącznie jego imię i nazwisko. Ale wiedziała na pewno, że go kocha.

– Jaka szkoda, dziecinko, że zaraz po kolacji musisz wyjść – powiedziała matka Maggie, podając jej herbatę. – Mam wrażenie, że nie widziałyśmy się od wieków. Nigdy nie opowiedziałaś mi, jak wypadła ta twoja podróż do…

– Indiany – podpowiedziała jej Maggie.

Barbara Flannery uśmiechnęła się i objęła najmłodszą córkę ramieniem.

Poszły do bawialni.

– Czy to jest kurort? Nie zdziwiłam się, kiedy się dowiedziałam, że odziedziczyłaś ten dom. Dziadek zawsze kochał cię najbardziej ze wszystkich swoich wnucząt.

Maggie przysiadła na poręczy kanapy. Przez dłuższy czas gawędziły z matką na temat strojów, spraw rodzinnych i amatorskiej grupy teatralnej, do której należała pani Flannery.

W chwili obecnej pasjonowała się średniowieczną muzyką. Z ukrytych głośników płynęły dźwięki fletu i lutni.

Okazało się także, że matka całkowicie przemeblowała bawialnię. Podłogę okrywała czarna wykładzina, meble były lśniąco białe, a ściany zdobiły obrazy kubistów w raczej ostrych kolorach. Rok temu matka szalała za Monetem,

Mike na pewno skrzywiłby się niemiłosiernie na widok tego pokoju, pomyślała Maggie mimochodem.

– Muszę już iść – powiedziała po chwili. – Przyniosłam do domu pełną teczkę papierów do przejrzenia.

– Bardzo ciężko pracujesz, kochanie -zatroskała się Barbara.

Siedziała w fotelu ze skrzyżowanymi długimi smukłymi nogami, których jej córka niestety nie odziedziczyła. Miała gęste rude włosy, a na sobie długą ciemnoczerwoną suknię w kwiatowy wzór. Kontrastowała urodą i sposobem bycia ze swoją córką, której włosy były wprawdzie także gęste, ale ciemnokasztanowe. Maggie ubierała się zupełnie inaczej niż matka. Teraz miała na sobie dobrze skrojony szary flanelowy kostium. Jak przystało na pracującą dziewczynę.

Barbara Flannery przyglądała się swojej najmłodszej córce wzrokiem ciepłym i pełnym aprobaty. Była z niej bardzo zadowolona.

– A nie napiłabyś się strzemiennego? – zapytała.

– Nie, dziękuję.

I znowu wyraz zadowolenia pojawił się oczach pani Flannery. Maggie wiedziała dokładnie, o czym myśli w tej chwili matka. Słyszała te słowa sto razy. Jej brat, Błake, miał „mały problem" z piciem, podobnie jak „mały problem" z piciem miał Justin. Po prostu nie umiał odmówić, kiedy częstowano go alkoholem na przyjęciu. Jakimkolwiek.

Jej siostra Andrea miała z kolei „mały problem" z mężczyznami, a ojciec Maggie miał „mały problem" z pieniędzmi. Po prostu nie trzymały się go… Na szczęście potrafił jednak sporo zarobić. W sumie cała liczna rodzina, zarówno ta najbliższa, jak i dalsza, miała „małe problemy". Ale kiedy cały klan zbierał się w jednym z domów w czasie świąt, zabawa była na sto dwa. Lubili się i doskonale rozumieli.

Tylko Maggie miała opinię osoby nieskazitelnej. Toteż spodziewała się następnego pytania matki.

– Jak ci idzie w pracy?

– Dziękuję, bardzo dobrze.

– A propos, zapomniałam cię zapytać, czy chodzisz jeszcze z tym młodym człowiekiem, kory uczęszczał kiedyś do seminarium duchownego?

– To był tylko mój przyjaciel.

– Ale i dobry człowiek – zauważyła matka. – Ale to nieważne. Moja miła Margaret Mary, jesteś taka rozsądna, tak doskonale dajesz sobie w życiu radę. Jestem z ciebie naprawdę dumna. Dawno ci tego nie mówiłam.

Przez chwilę Maggie zastanawiała się, czy nie zwierzyć się matce. Wiedziała, że jeżeli się przyzna, że jej życie beznadziejnie się pogmatwało, Barbara natychmiast spróbuje się z nią utożsamić i pocieszyć ją, Ale nawyk i duma byty silniejsze niż potrzeby serca. Nigdy nie obarczała matki swoimi kłopotami i teraz też nie zamierzała tego robić.

Około dziewiątej pożegnała się i pojechała do siebie. Marcowy wieczór był zimny, ale powietrze czyste i rześkie. Zmęczenie Maggie powoli ustępowało, chociaż miała ochotę położyć się do łóżka i czym prędzej zasnąć. Od trzech tygodni bardzo kiepsko spała. W holu swego domu przystanęła przy skrzynkach pocztowych i wyjęła mnóstwo listów, głównie reklamowych. Idąc do drzwi mieszkania otwierała koperty.

Przez pierwszy tydzień po powrocie z Indiany codziennie z drżeniem serca przeglądała pocztę. Próbowała sobie wytłumaczyć, dlaczego Mike nie pisze. Przecież był dopiero od tygodnia u siebie. Przecież widzieli się dopiero tak niedawno.

W drugim tygodniu zaczęła zatrzymywać się na dłuższą chwilę, zanim otwierała skrzynkę. Wmówiła sobie, że jeżeli nie będzie się spieszyła, znajdzie tam upragniony list. Jeżeli najpierw zje kolację, a potem dopiero przejrzy korespondencję, szanse jeszcze się zwiększą. Jeżeli przyłoży się do pracy w biurze jak szalona, na pewno spotka ją nagroda. Ale magia jakoś nie działała.

Unikanie i skracanie do minimum rozmów telefonicznych, by linia była wolna, także nie wyczarowało głosu Mike'a.

Teraz już na nic nie liczyła. Przecież nie przyrzekł mi niczego, mówiła sobie, nie zobowiązał się. To co, że na lotnisku naszeptał mi do ucha słodkich słówek?

Wmawiała sobie, że nie czuje się skrzywdzona. Dała mu wszystko, niczego w zamian nie żądając, i wcale tego nie żałowała.

Pchnęła drzwi swojego mieszkania. Przejrzała koperty. Rachunek za telefon; rachunek za elektryczność, list od Justina, dwa katalogi firm wysyłkowych. Natrafiła na małą kopertę ze znaczkiem z San Francisco. Serce zadrżało jej w piersi.

Mimo to zdjęła najpierw płaszcz i pantofle, wtuliła się w obity koralowym płótnem fotel na biegunach i dopiero wtedy ostrożnie otworzyła kopertę. Wyjęła niewielki kawałek papieru listowego.

Maggie, mam nadzieję, że pierwszy tydzień kwietnia jest dla ciebie wciąż aktualny. Jeżeli chcesz się ze mną porozumieć, pisz na załączony adres (poste restante). Przemyślałem sprawę naszej rudery. Powiem ci o wszystkim, jak się zobaczymy.

Dwukrotnie przeczytała Maggie ten krótki list i opuściła go na kolana. Był treściwy i przyjazny, to wszystko. Mógł go napisać jej szef albo któryś z sąsiadów.

Może najwyższy czas, pomyślała, żeby wybić sobie Mike'a z głowy.

By odwrócić uwagę od tego palącego problemu, rozejrzała się uważnym wzrokiem po pokoju. Na umeblowanie nie wydała wprawdzie fortuny, ale starannie wybrała odcień koralu na obicia i zasłony. Bardzo lubiła ten jakże kobiecy kolor.

Tu i ówdzie postawiła doniczki z kwiatami i kilka bibelotów z kości słoniowej. Efekt był bardzo przyjemny. Maggie szalenie lubiła kość słoniową. Bardzo też lubiła swoje mieszkanie.

Ale w tej chwili nie potrafiła się nim cieszyć.

Ianelli, zalazłeś mi za skórę, pomyślała niemal ze złością.

Ale to nie on był wszystkiemu winien, o, nie. Maggie była dziewczyną zbyt rozsądną, by nie zdawać sobie sprawy z tego, że to ona nacierała na niego śmiało, niemal desperacko, że to ona chciała go za wszelką cenę zdobyć.

Mike zaś był z nią absolutnie szczery. Więcej, bardzo wyraźnie dał jej do zrozumienia, że to, co do niej czuje, nie ma nic wspólnego z miłością. Że jest człowiekiem samotnym i zmęczonym życiem i że skorzystał z tego, co mu los zaofiarował, by zaznać chwili szczęścia. Że przyjął ofertę Maggie z wdzięcznością i ochotą.

Czy mogła mu to mieć za złe?

A zresztą, przecież nie cierpiała.

O Boże, pomyślała, ja nie cierpię, ja umieram. Przygryzła wargę, przełknęła łzę i wstała z fotela.

Czekały ją różne zajęcia i postanowiła je wykonać. Co, u licha? Trzeba pozmywać naczynia, podlać kwiaty, może trochę posprzątać.

Wiedziała, co musi zrobić przed tym pierwszym tygodniem kwietnia. Przed ponownym spotkaniem z lanellim.

Musi się wziąć w karby, nauczyć realizmu. Być taka jak on. Przez dwa dni wyobrażała sobie, że oto spotkało się dwoje ludzi, których łączy coś bardzo specjalnego. Teraz już wiedziała, że była to mrzonka.

Fantazjowanie jest rzeczą niebezpieczną, Maggie, upominała się. To błąd, który popełnia się tylko raz, jeżeli ma się choć trochę oleju w głowie.

Загрузка...