Juliette Benzoni Fiora i Zuchwały

CZĘŚĆ PIERWSZA

ROZDZIAŁ PIERWSZY NAD GROBEM

Fiora spoglądała na szafot.

Patrzyła zimnym wzrokiem. Dłonie splotła i zacisnęła tak mocno, że jej palce aż pobielały. Przyglądała się starej konstrukcji z drewna i kamienia. Szafot pozbawiony okrycia z czarnego płótna, którego używano w dniach egzekucji, ukazywał korpus z belek i wyszczerbionych desek aż rdzawych od krwi, której śladów nie usunęłoby najdokładniejsze nawet szorowanie; poplamionych i nadpalonych w zetknięciu z rozpalonym żelazem czy wrzącą oliwą, i świadczących o ludzkim okrucieństwie.

Pod platformą można było dostrzec kufry, w których kat przechowywał swoje narzędzia i wielki kocioł, używany czasami do gotowania fałszerzy pieniędzy. Na pomoście wznosiła się szubienica u stóp wysokiego krzyża - oznaki ostatecznego miłosierdzia - stał chropowaty, poczerniały pień, noszący ślady dawnych uderzeń topora. Zaiste - doskonały obraz piekła przedstawiał szafot okręgu Dijon i na nim właśnie przed laty, pewnego zimowego poranka spadły głowy Marii i Jana de Brevailles, rodziców Fiory, ściętych w kilka dni po jej urodzeniu za zbrodnię kazirodztwa i cudzołóstwa. W grudniu tego roku minie osiemnaście lat od dramatycznego epilogu wyklętej miłości.

Obrzydzenie, przerażenie i gniew napełniały jej serce, gdy stała przed machiną do zadawania cierpień, w miejscu gdzie odebrano życie jej nieznanym rodzicom. Jednocześnie szafot budził w niej rodzaj chorobliwego zainteresowania, rodzaj fascynacji, od której nie mogła się uwolnić. W wyobraźni odtwarzała wstrząsającą scenę. Słyszała, jak narasta bicie dzwonu i pomruk tłumu. Błękitne niebo czerwcowego dnia ustąpiło miejsca innemu, szaremu jak suknia Marii i kaftan Jana, szaremu jak ich oczy; tylko zimne słońce tego przeklętego dnia odbijało się od jasnych włosów skazanej. W rogu placu stał wtedy młody przybyły z Florencji mężczyzna, którego serce zapłonęło dla pięknej skazanej i pozostało jej wierne na zawsze. W ostatniej chwili Francesco Beltrami poświęcił swe życie tej, która miała je stracić i która miała go nigdy nie poznać oraz urodzonemu przez nią dziecku. Mała, opuszczona dziewczynka została przez Beltramiego uratowana od śmierci, przygarnięta, adoptowana, wychowana jakby urodziła się u stóp tronu a nie szafotu.

Fiora przybyła do Burgundii, ponieważ narzuciła sobie do wykonania święte zadanie: zemścić się na ludziach, którzy zaprowadzili jej rodziców na szafot. Było ich trzech: Regnault du Hamel, mąż Marii, który złym traktowaniem zmusił ją do ucieczki z bratem a następnie ścigał rodzeństwo z bezlitosną nienawiścią; Piotr de Brevailles, ojciec, który z pobudek finansowych zmusił córkę do małżeństwa budzącego w niej odrazę, i który - gdy doszło do dramatu - nie uczynił nic, by spróbować uratować własne dzieci. Trzecim był książę Karol Burgundzki-Zuchwały, u którego Jan de Brevailles był koniuszym. Książę nie potrafił okazać miłosierdzia, jakie przystoi władcy wobec towarzysza broni.

Fiora skazała tych trzech mężczyzn na śmierć. Wyrok na Karolu Burgundzkim -Zuchwałym zamierzała wykonać wspólnie ze swym starym przyjacielem Demetriosem Lascarisem, magiem-lekarzem z Bizancjum, pragnącym pomścić śmierć brata, który niestety uwierzył w przysięgę księcia*1 i za to zginął. Nadeszła pora, by przystąpić do działania.

Odrywając się nagle od gorzkich rozmyślań młoda kobieta podeszła szybko przed milczącą trójkę: przed Demetrio-sa, jego służącego Estebana i Leonardę Mercet, starą pannę, którą Francesco Beltrami zabrał kiedyś z Dijon, aby zastąpiła porzuconemu dziecku matkę. Do niej zwróciła się Fiora:

- Gdzie się znajduje dom kata?

- Dlaczego o to pytasz?

- Czy nie mówiłaś, pani, że mój ojciec, zanim opuścił miasto, dał mu trochę złota, aby przyzwoicie pochował matkę i... jej brata?

- Ten brat był twoim prawdziwym ojcem, pani - powiedziała Leonarda z łagodnym wyrzutem.

- Nigdy nie będę go za takiego uważała. On tylko tchnął we mnie życie. Moim prawdziwym ojcem na zawsze pozostanie ten, który spoczywa pod kamienną płytą w kościele Or San Michele we Florencji. Mimo to chcę zobaczyć ten grób.

- To może być trudne, a nawet niemożliwe. Ówczesny kat był człowiekiem starym. Być może nie ma go już na tym świecie, a na pewno nie wykonuje już swego zawodu.

- W takim razie jego następca powie nam, co się z nim dzieje. Chodźmy!

Nie czekając na odpowiedź skierowała się do koni przywiązanych przez Estebana przed jednym z domów. Demetrios powstrzymał ją:

- Pozwól, że ja tam pójdę! To nie jest miejsce dla ciebie. Od człowieka posługującego się tymi przyrządami - dodał wskazując na szafot i złożone tam akcesoria - wszyscy trzymają się z dala. Jest jak zadżumiony.

- A kiedy idzie na targ, bo przecież musi żyć - dodała Leonarda - ma ze sobą pałeczkę, którą musi wskazywać, co chce kupić.

- A jego pieniądze? Nikt ich nie chce? - spytała Fiora z sarkazmem.

- Jest zobowiązany nosić rękawice. Ale wielu sprzedawców woli mu dawać towary za darmo, niż przyjmować pieniądze będące ceną krwi. Niegdyś książę Jan Burgun-dzki, zwany Bez Trwogi, wywołał skandal ściskając dłoń peluche'a, miejskiego kata*2.

- Wszystko to mnie nie dotyczy - przerwała Fiora. — Dziękuję ci za troskę, Demetriosie, ale ta wizyta stanowi część zadania, jakie sobie postawiłam. Muszę ją odbyć, podobnie jak będę musiała wypełnić jeszcze wiele innych nieprzyjemnych zadań. Gdzie mieszka ten człowiek?

- Jak sobie życzysz, pani! - westchnęła Leonarda widząc, że naleganie byłoby bezcelowe. - Chodź za mną! To niedaleko. Nie warto brać koni.

Pozostawiwszy wierzchowce pod nadzorem Estebana, Leonarda poprowadziła towarzyszkę i greckiego lekarza w głąb placu. Na tyłach młyna Karmelitów ujrzeli dom wsparty o mury obronne i nie mający naprzeciw ani obok siebie żadnego innego; dom solidny i samotny, którego czerwone drzwi były świeżo odmalowane. Zakratowane okienko pozwalało mieszkańcom obejrzeć przybysza przed otwarciem mu.

Na wezwanie żelaznej kołatki za cienkimi prętami pojawiła się brodata twarz:

- Czego chcecie? - zapytał oschły głos.

- Czy jesteś katem tego miasta, panie? - spytała Fiora. - Chciałabym z tobą porozmawiać.

- Kim jesteś, pani?

- Podróżną, cudzoziemką, a moje nazwisko nic ci nie powie. Ale zapłacę, jeśli odpowiesz na moje pytania.

- Płacą mi raczej, żebym ich nie zadawał. Okienko zamknęło się; otwarto drzwi. Wyszedł odziany

w skórę mężczyzna, który musiał być obdarzony niespotykaną siłą. Miał około

czterdziestu lat, na jego twarzy oprócz bujnej brody i wąsów dostrzec można było jedynie krótki nos i ciemne, głęboko osadzone oczy. W dłoni trzymał książkę. Nie prosząc przybyłych, by weszli dalej kat skrzyżował ramiona - Zanim obejrzę pieniądze, posłucham waszych pytań.

- Chciałabym pomówić z tobą o twoim poprzedniku, mistrzu...

- Arny Signart - podpowiedziała Leonarda.

- Mistrz Signart nie jest moim poprzednikiem. Po nim było tu jeszcze dwóch. Ja nazywam się Jehan du Poix. Signart już dziesięć lat temu odłożył miecz sprawiedliwości. Po trzydziestu latach służby!

- Umarł?

- O ile mi wiadomo, jeszcze nie, ale jest bardzo stary.

- Czy możesz mi powiedzieć, panie, gdzie go mogę znaleźć? - zapytała Fiora sięgając ręką do mieszka wiszącego na łańcuchu przytwierdzonym do paska.

Oczy mężczyzny śledziły jej gest z zainteresowaniem.

- Zgromadził pewną sumkę, która pozwoliła mu na zakup niewielkiego skrawka ziemi poza murami miasta, w pobliżu klasztoru Larrey. Mówią, że żyje w zgodzie z mnichami, którzy będą jego spadkobiercami. Jeśli chcesz się z nim zobaczyć, pani, to tam go znajdziesz... chyba że umarł tej nocy.

- Niech Bóg broni! Dzięki ci za informację.

Podała mu trzy sztuki srebra, a on wyciągnął dłoń, aby je wziąć nie spuszczając oczu z kobiety o twarzy osłoniętej welonem. Mimo okrycia wydawała mu się piękna, a sądząc po jej wyglądzie przypuszczać należało, że jest damą szlachetnie urodzoną. Oczekiwał, że poszuka wzrokiem jakiegoś sprzętu, by położyć na nim pieniądze, ale bez wahania umieściła je w jego otwartej dłoni.

- Nie obawiasz się, pani, dotknąć ręki kata?

- Dlaczego? Robisz za dnia i na rozkaz to, co inni robią po kryjomu czy pod osłoną nocy. Wielu jest oprawcami -a nic o tym nie wiemy. Żegnaj Jehanie du Poix. Niech cię Bóg ma w opiece!

Otworzył przed nią drzwi i tym razem skłonił się, kiedy Fiora przekraczała próg:

- Jeśli zechce On wysłuchać modlitwy nędznika, to i ciebie mieć będzie w opiece, szlachetna pani.

W milczeniu, nie zwracając uwagi na zdumienie w oczach przechodzącej kobiety, troje podróżnych powróciło do swych wierzchowców. Leonarda, która weszła do kata z obrzydzeniem i obawą, spiesznie odmówiła modlitwę. Kończyła ją właśnie, kiedy Fiora, wkładając stopę w strzemię, zapytała:

- Przypuszczam, że wiesz, gdzie znajduje się ten klasztor?

- Około pół mili od bramy Ouche. Czy chcesz teraz tam pojechać, pani?

- Oczywiście. Do wieczora jeszcze daleko. Czy masz coś przeciwko temu?

- Nie, mój aniołku. Jestem tu zresztą jedyną osobą, która może wskazać ci drogę. Musimy jednak pośpieszyć się, jeśli chcemy wrócić przed zamknięciem bram.

Wyjechawszy z miasta przekroczyli malowniczą, ocienioną olchami i wierzbami rzekę Ouche. Na jej brzegu praczki z całych sił uderzały kijankami w bieliznę, nie przestając ani na chwilę śmiać się i gawędzić. Pogoda była piękna, ciepła, skłaniała do wesołości. Na zboczu góry, na szczycie której rysowały się zabudowania i wieża starego klasztoru, słońce ogrzewało kilka mórg winorośli.

- Kto by pomyślał, że ten kraj prowadzi wojnę? - westchnął Demetrios. - Wszystko tu tchnie spokojem i dostatkiem..

Tymczasem od miesięcy książę Karol Burgundzki, wciąż w pogoni za marzeniem o odbudowaniu starożytnego królestwa Lotara, łączył przez aneksję swe flamandzkie posiadłości z właściwym księstwem i z Franche-Comte; oblegał w pobliżu Kolonii ufortyfikowane miasto Neuss, którego oporu dotąd nie potrafił złamać. I to niezależnie od faktu, że w tymże 1475 roku wszedł w porozumienie z królem Anglii. Edward IV pragnął bowiem podbić znienawidzoną Francję, chciał pokonać Ludwika XI. Nie myślał nawet o przedłużeniu trwającego od trzech lat rozejmu. Karol Zuchwały całkowicie zasługiwał na swój przydomek.

- Wojna jest daleko, - rzekła Leonarda, - a książę może wyciągnąć ze swych prowincji tylko to, co mu przyznają, w ludziach i złocie, stany Burgundii i Flandrii. Ziemi tej potrzeba jednak wielu ludzi.

- Ale księciu, jak mówią, zaczyna brakować złota. -podjął Grek z ponurą radością. - A przecież był najbogatszym księciem w całym świecie chrześcijańskim.

Jeśli spróbuje zaciągnąć pożyczki...

Zamilkł raptownie, uświadomiwszy sobie, co powiedział. Wspominanie o finansowych potrzebach Zuchwałego w chwili, gdy Fiora podjęła się tej uciążliwej wyprawy, mogło być dla niej bolesne. Oznaczało rozdrapywanie palącego wspomnienia dziwnego małżeństwa zawartego ostatniej zimy przez nią, spadkobierczynię Francesco Beltramiego i hrabiego Filipa de Selongey, ambasadora wysłanego przez Zuchwałego do Lorenzo Medyceusza w celu próby wynegocjowania pożyczki. Pożyczki, której Medyceusz-Wspa-niały odmówił przez wierność swemu sojuszowi z królem Francji. Królewski posag Fiory wpłynął więc do skarbu księcia Burgundii, gdy tymczasem jej pożycie małżeńskie ograniczyło się do nocy poślubnej. A później, o świcie, Filip odjechał aby pozwolić się zabić, ponieważ jak uważał, zbrukał swe nazwisko małżeństwem z osobą pochodzącą z kazirodczego związku. Fiora wiele płakała, ale teraz trudno było odgadnąć, jakie właściwie były jej uczucia do zbiegłego męża. Czy kochała go jeszcze, czy też włączyła go do grona osób, na których zamierzała się zemścić? Filip zjawił się co prawda niepostrzeżenie we Florencji w chwili, gdy majątek

Beltramiego obracał się w ruinę, ale szybko odjechał nie sprawdzając, co stało się z jego młodą żoną. Czy chciał się z nią zobaczyć, czy też próbował zdobyć dla swego pana nowe subwencje?

Świadom ciszy zapadłej po jego ostatnich słowach, De-meterios spojrzał na Fiorę, która niewzruszona jechała u jego boku, i ponownie zabrał głos, ale zadowolił się pochwałą uroku pejzażu i dostatniego piękna Dijon.

Fiora nie słyszała jego słów. Gwałtowność dramatycznych przeżyć ostatniej wiosny osłabła w niej ustępując miejsca wspomnieniu tragedii przeżytej przez jej młodych i lekkomyślnych rodziców. Czy zadziałała tu magia burgundzkiej ziemi, do której gdy tylko postawiła na niej stopę, czuła przywiązanie? W każdym razie Jan i Maria de Brévailles stawali jej się coraz bliżsi i drożsi.

Z murami klasztoru Larrey sąsiadowały niewielkie zabudowania. Była to maleńka posiadłość złożona z winnicy, sporego warzywnika z kilkoma drzewami owocowymi i domku osłoniętego dwuspadowym dachem, Jakiś mężczyzna w fartuchu z szarego płótna pracował pochylony nad zielonymi krzewami winorośli. Był to stary człowiek, ale kiedy się wyprostował podpierając dłońmi bolący zapewne krzyż, można było zauważyć, że jest wysoki i jeszcze krzepki.

- To on - powiedziała Leonarda. - Czy chcesz, żebym z nim porozmawiała, pani?

- Nie, dziękuję - odpowiedziała Fiora. - Wolę to zrobić sama. Czy zechcecie poczekać na mnie przez chwilę?

Zeskoczyła na ziemię, podeszła do zrobionej z grubych bali bramy zamykającej małą posiadłość, popchnęła ją i skierowała się w stronę starca, który osłaniając dłonią oczy patrzył, jak zbliża się do niego w blasku słońca.

- Wybacz, panie, że przybywam do ciebie bez zaproszenia, - powiedziała. - Nazywasz się Arny Signart, nieprawdaż?

Niezbyt przyzwyczajony do wizyt osób tak wytwornych, kat ukłonił się niezgrabnie:


Skoro znasz moje imię, wiesz również zapewne, kim byłem, pani?

- Wiem. Właśnie z tego powodu pragnęłam się z tobą zobaczyć.

- Nie lubię wspominać tamtych czasów, ale... jestem do twych usług, pani!

Czy zechcesz usiąść na chwilę przed domem?

- Czy nie moglibyśmy się przejść? Masz tu piękną winnicę. Pod siwą brodą, nadającą samotnikowi wygląd patriarchy, pojawił się nieśmiały uśmiech:

- Która daje dobre wino... Przejdźmy się więc, skoro takie jest twoje pragnienie.

Ruszyli między równymi rzędami sadzonek, które stary człowiek przechodząc głaskał pieszczotliwie.

- W grudniu minie osiemnaście lat - powiedziała Fiora -odkąd pewien bogaty kupiec florencki dał ci, panie, trochę złota za wykonanie pewnej zleconej ci misji, która bardzo leżała mu na sercu. Właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać.

Mistrz Signart zatrzymał się i Fiora, która szła przed nim, odwróciła się. Zobaczyła, że jego twarz pobladła:

- Kim jesteś, pani - spytał nagle zachrypniętym głosem - że wspominasz ten straszny dzień, o zatarcie wspomnienia którego błagam codziennie Wszechmogącego?

Fiora powoli zsunęła spowijający jej głowę biały welon i odsłoniła twarz:

- Spójrz na mnie! Jestem ich córką. Tą, którą zaadoptował florencki kupiec.

Starzec przeżegnał się szybko jakby ujrzał ducha, a później ukrył twarz w dłoniach, które - jak dostrzegła Fiora - drżały.

- Czego... czego chcesz, pani? - wyjąkał były kat. - W jaki sposób chcesz się zemścić na starym człowieku?

- Jestem więc do nich aż tak podobna?

Na tyle, że ożywają moje koszmary. Nie wyobrażasz sobie, ile razy oni oboje do mnie wracali! Byli młodzi, byli piękni, uśmiechali się do siebie. A ja musiałem ich zabić.

- To była być może największa przysługa, jaką mogłeś im oddać, gdyż odeszli razem. Nienawidzę tych, którzy zawiedli ich na szafot, lecz myślę, że gdyby ich zamknięto i rozdzielono na resztę życia, byliby nieszczęśliwi. Kiedy ludzie się kochają, znajdują zapewne jakąś słodycz w tym, że mogą odejść razem.

Stary człowiek opuścił ręce i przyglądał się kobiecie, która najwyraźniej zapomniała o jego obecności i mówiła głośno sama do siebie. Patrzył na nią ze zdziwieniem, ale i nie bez ulgi.

- Naprawdę wierzysz w to, co mówisz? Uśmiechnęła się do niego bez żadnej ukrytej myśli. Ten starzec żałujący zbrodni, której nie był winny, a której wspomnienie go prze-

śladowało, wzruszał ją. Nieszczęśnik, był jedynie narzędziem, a wciąż dręczył go obraz dwóch istot, które musiał pozbawić życia. Czy tych, którzy chcieli podwójnej śmierci, którzy wydali mu rozkaz, także prześladowały zmory i złe sny? Fiora wątpiła. Regnault du Hamel był człowiekiem bez serca, a Piotr de Brévailles też go pewnie nie miał. Zaś dla księcia Burgundii wspomnienie o zamordowanym młodym towarzyszu broni nie mogło mieć większego znaczenia.

- Mówię dokładnie to, co myślę - podjęła Fiora - i nie przybyłam, by cię dręczyć, lecz jedynie by zapytać, gdzie znajduje się grób, jakiego pragnął dla nich mój ojciec. Chciałabym móc się na nim pomodlić.

Mówiąc te słowa i pamiętając o tym, co wydarzyło się u Jehana du Poix, sięgnęła do sakiewki, ale starzec powstrzymał ją:

- Nic mi nie dawaj, pani! Twój ojciec zapłacił po królewsku za powierzone mi zadanie. To jemu zawdzięczam posiadanie tego domu, który przybliża do nieba mnie, żyjącego niegdyś w błocie. Grób, którego szukasz, jest niedaleko stąd.

A więc będziesz mógł mnie tam zaprowadzić?

- Nie, lepiej by nie widziano nas razem. Znajdziesz go jednak z łatwością: wychodząc stąd i idąc drogą w lewo ujrzysz pod laskiem źródełko Świętej Anny. Ziemia wokół niego jest poświęcona. Pochowałem ich przy tym źródełku, a obok posadziłem krzew głogu, który kwitnie wcześniej i dłużej niż inne. Tutejsi ludzie uznali kwitnienie za rodzaj cudu i na wiosnę dziewczęta przychodzą uszczknąć z niego kilka gałązek na szczęście.

- Kiedy to zrobiłeś, panie?

- W trzy dni po egzekucji, nie było już śniegu i lepiej było nie czekać, aż ziemia stanie się zbyt ubita. Był nów i noc bardzo ciemna, ale ja, jak kot, widzę w ciemnościach. A poza tym... był ktoś, kto mi pomógł.

- Kto taki? Jeden z twoich pomocników?

- Och, nie! Nie miałem do nich zaufania. Pomógł mi stary ksiądz. Nie chciał wrócić do Brevailles póki nie dopełnił tego, co uważał za swój chrześcijański obowiązek. Biedny, dzielny człowiek! Nie był zbyt silny, ale mimo to bardzo mi pomógł. No i mógł poświęcić ziemię. Widzisz, pani, radością jest dla mnie świadomość, że te nieszczęsne dzieci spoczywają tam, w poświęconej ziemi i tak blisko mnie. Nawet jeśli moje noce nadal są takie ciężkie. Odzyskałem spokój dopiero kiedy porzuciłem moją profesję i na stałe przeniosłem tutaj. Dlatego przed chwilą przestraszyłem się rozpoznawszy cię, pani.

- Widzisz teraz, że nie było ku temu żadnego powodu. Jestem pewna, że oni sami dawno ci już przebaczyli, panie. Z pewnością już w chwili, gdy uderzyłeś. Żegnaj, mistrzu

Signart! Nie zobaczymy się z pewnością nigdy więcej. Wiedz jednak, że dziękuję ci z głębi serca!

Starzec wszedł do domu, być może po to, żeby się pomodlić, a Fiora wróciła do swych towarzyszy.

Czy świadomość, że spoczywają w spokoju, w poświęconej ziemi, zmienia coś w twych zamiarach zemsty? -zapytał Demetrios.

- Nie ma to wpływu na ocenę postępowania winowajców. Nie cofnę się przed niczym.

- Być może żaden poza księciem Karolem nie żyje?

- Trzeba będzie to ustalić. Tylko boska sprawiedliwość może ich uchronić przede mną. Ale zdaje się, że jesteśmy przy źródełku.

Opis kata był doskonały, a samo miejsce wydawało się urocze. Na skraju ładnego sosnowego lasku strużka wody spływała do niewielkiego uformowanego z dużych, omszałych kamieni zbiornika. Tuż za nim wielki krzak głogu wypuszczał silne pędy pokryte misternie ząbkowanymi liśćmi i pachnącym śniegiem delikatnych kwiatów, spadających już na ziemię i drżących na powierzchni wody w zbiorniku. Było jednak coś, czego nie przewidział stary Signart: ktoś modlił się obok głogu.

Był to młody, biednie ubrany mężczyzna. Modlił się tak żarliwie, że nie usłyszał stąpnięć koni. Fiora posłała Deme-triosowi pytające spojrzenie. Lekarz wzruszył ramionami:

- Skoro powiedziano ci, że krzew uchodzi za cudowny, nic w tym dziwnego. Wystarczy pozwolić temu chłopcu dokończyć modlitwę.

Nie trwało to długo. Czując być może, iż jest obserwowany, wieśniak - wszystko bowiem na to wskazywało - zakończył swe modły przeżegnawszy się zamaszyście, po czym pochylił się, szybko ucałował ziemię i ułamał małą gałązkę, którą wsunął pod kaftan. Odwróciwszy się wreszcie, gniewnym gestem wcisnął czapkę na głowę i rzucił w stronę nowo przybyłych:

- Czego chcecie? Jeśli pragniecie napoić konie, wiedzcie, że to źródło jest święte.


- Nasze konie nie są spragnione - odpowiedziała Fiora - a my nie mamy zamiaru robić tu nic innego niż to, co ty: pomodlić się. Czy widzisz ku temu jakąś przeszkodę?

Młodzieniec nie odpowiedział lecz wolno podszedł do jeźdźców, którzy zsiadali z koni. Był to mężczyzna, mogący mieć dwadzieścia pięć czy trzydzieści lat, dość wysoki, ale o budowie delikatniejszej i wyglądzie bardziej eleganckim niż można było się tego spodziewać sądząc po zgrzebnym stroju. Jego niezbyt ładna twarz miała rysy ostre i niefo-remne, ale mimo to wydały się one Fiorze dziwnie znajome. On zaś utkwił w niej wzrok nie zajmując się więcej pozostałymi osobami.

Podszedł prosto do niej:

- Maria! - szepnął zmylony białym welonem skrywającym czarne włosy młodej kobiety - Maria! Czy to nie ty? To nie możesz być ty? a jednak...

- Nie - powiedziała Fiora - nie jestem Marią. Jestem jej córką. A ty kim jesteś, panie? Czy znałeś ją, że rozpoznałeś jej twarz po tylu latach?

- Jestem jej młodszym bratem Krzysztofem. Miałem dziesięć lat, kiedy... a tak ich oboje kochałem! Nie wyobrażasz sobie, pani: byli jedynym światłem mego życia i oto wkrótce minie osiemnaście lat od dnia gdy to światło zgasło. Od tamtej chwili wciąż jestem nieszczęśliwy.

Szloch ścisnął mu gardło. Odwrócił się i zrywając czapkę ponownie ukląkł pod głogiem, jakby szukał schronienia:

- Spójrz - szepnął Demetrios - to mnich.

Istotnie, w gęstej masie kasztanowych włosów odcinał się białawy krąg tonsury, oznaki stanu duchownego.

- Zapewne nie miał innego wyjścia! - powiedziała Leonarda patrząc ze współczuciem na chudą, wstrząsaną płaczem postać. Fiora podeszła do niego i zmówiła krótką modlitwę. Wziąwszy później młodzieńca za ramiona pomogła mu się podnieść ofiarowując swą chusteczkę dla otarcia zalanej łzami twarzy.

- Sądziłam, że nie mam rodziny - powiedziała łagodnie - a tu znajduję wuja! Może zdołam sprawić, że będziesz mniej nieszczęśliwy, panie. Nazywam się Fiora i przybywam z Florencji. A ty jesteś sługą Kościoła, nieprawdaż?

Gwałtownie zaprzeczył, ale zrozumiawszy, że zdradziła go tonsura, gniewnie nacisnął czapkę aż po same oczy:

- Już nim nie jestem. Wczoraj uciekłem z klasztoru Citeaux, w którym dusiłem się od siedemnastu lat. Nie wiem jeszcze, dokąd pójdę, ale na pewno daleko, jak najdalej! Przedtem jednak chciałem pomodlić się tutaj, choć raz zobaczyć ich grób.

- Kto ci go wskazał?

- Nasz stary kapelan, ojciec Antoni Charruet, który towarzyszył im aż do końca i który przybył, by umrzeć w moim klasztorze, gdy mój ojciec go wygnał. Mój ojciec to potwór. Jest bez serca, bez litości. Zostałem zaprowadzony do Citeaux w trzy dni po egzekucji, podczas gdy moją młodszą siostrę Małgorzatę oddano Bernardynkom w Tart, gdzie zmarła ostatniej zimy.

- A... twoja matka, panie? Czy jeszcze żyje?

- Niestety tak: jej życie jest piekłem. Żyje w naszym zamku niby w więzieniu, zamknięta z tym starym demonem, nie szczędzącym obelg jej i owocom jej łona. Ona, taka dobra i łagodna, która tyle przecierpiała, wciąż musi znosić te męki, w których przedłużaniu Bóg zdaje się znajdować upodobanie. Och, gdybym mógł ją wyzwolić!

- Dlaczego nie mielibyśmy razem poszukać sposobu, by do tego doprowadzić? - spytała Fiora, wzruszona głębokim bólem chłopca o błędnych oczach zaszczutego zwierzęcia.

- Co masz na myśli, pani? I po co w ogóle tu wróciłaś? Czy nie byłaś szczęśliwa u florenckiego kupca, którego szlachetność tak chwalił ojciec Charruet?

- Och, tak... ale mój ojciec umarł, a ja przyjechałam tu, aby spłacić stare długi.

Jeśli nie masz dokąd iść, panie, chodź z nami! Zaopiekuję się tobą.

- Jesteś dobra, pani... ale wszystko czego pragnę, to iść na wojnę, walczyć. To jedyny sposób, by z honorem skończyć z życiem, które budzi we mnie odrazę.

Demetrios podszedł i położył swą dużą dłoń na ramieniu Krzysztofa:

- Czy nie uważasz, panie, że w twej rodzinie jest już wystarczająco dużo zmarłych? Dlaczego nie spróbujesz raczej ułożyć sobie życia w sposób bardziej odpowiadający twym upodobaniom i godny szlachcica?

- Szlachcica? Nie mam już nawet nazwiska ni imienia. WCiteauxbyłem bratem Anthime, nikim więcej. Mój ojciec chce, by po naszej rodzinie nie został żaden ślad.

- W takim razie znajdź sobie inne nazwisko, panie! Bądź przodkiem zamiast potomkiem! Tak czy inaczej, twój wyjazd na wojnę może przecież poczekać do jutra? Sądzę, że przez ten czas będziesz mógł wiele opowiedzieć swojej... siostrzenicy? Chodź z nami, panie! Robi się późno i bramy miasta zostaną wkrótce zamknięte.

Widząc blask w szarych oczach byłego mnicha - Fiora zrozumiała, że umierał on z pragnienia przyjęcia propozycji i grzecznie ją ponowiła:

- Chodź z nami panie, proszę! Nie wyobrażasz sobie, jaka jestem szczęśliwa, że los pozwolił nam cię spotkać.

- Ja także jestem szczęśliwy i to po raz pierwszy od bardzo dawna! Zapomniałem już jak to jest!

Nie pozwolił się dłużej prosić, ale odmówił przyjęcia konia zaofiarowanego mu przez Fiorę i zajął miejsce za Estebanem.

Młoda kobieta wróciła tymczasem do sekretnego grobu i uklękła:

- Przybyłam tu, aby zemścić się na tych, którzy są winni waszej śmierci - wyszeptała - Kiedy wypełnię zadanie, przyjdę zdać wam relację, ale najpierw zrobię coś, by pozostałe ofiary, wasza matka i wasz brat, odzyskali spokój duszy. Jestem waszym dzieckiem i kocham was.

Pochyliwszy się ucałowała ziemię porośniętą zieloną trawą, po czym wstała unosząc na włosach koronę z białych płatków. Tak jak Krzysztof, ułamała gałązkę i wróciła do swych towarzyszy:

- Możemy ruszać - powiedziała z uśmiechem.

Przeżegnawszy się po raz ostatni jeźdźcy opuścili źródło Świętej Anny, na którego przejrzystą wodę słońce kładło się blaskiem. W milczeniu powrócili do miasta.

Tym razem wspominać zaczęła Leonarda.

Gdy przekraczali bramę Wilhelma, strzegącą miasto od północnego zachodu, serce starej panny zabiło nieco szybciej niż zazwyczaj, mimo jej niewzruszonego wyglądu. Przez prawie dziesięć lat żyła w oberży „Złoty Krzyż", której piękny, malowany szyld można już było dostrzec, i której nie widziała od osiemnastu lat. Zamieszkała w niej tuż po śmierci matki, kiedy jej kuzynka Berta, pani tego domu, zaproponowała, że weźmie ją do pomocy przy codziennych zajęciach. Leonarda dobrze się czuła w zacnej oberży, słynącej w całym księstwie - a nawet poza nim - z komfortu pokojów i doskonałości kuchni. Widywała tam wiele osób, wielu bogatych podróżnych a często także znane osobistości. Zdarzyło się nawet zjeść w „Złotym Krzyżu" kolację księciu Filipowi wraz z kilkoma szlachcicami z najbliższego otoczenia. Nie trzeba dodawać, że tamtego wieczoru mistrz Huguet opróżnił oberżę, by przeznaczyć ją do wyłącznej dyspozycji władcy.

Tak, Leonardzie bardzo podobało się u kuzynów. A jednak wystarczyło, by pewnego wieczora wsunięto w jej ramiona wychudłe niemowlę, maleńką porzuconą dziewczynkę, aby poczuła, że budzi się w niej to, czego nie miała już nadziei poczuć: instynkt macierzyński, potrzeba poświęcenia się, dania z siebie wszystkiego, bez oczekiwania nawet, że pewnego dnia zostanie jej to odwzajemnione. I już nazajutrz świadomie porzuciła wszystko, co do tej pory składało się na jej życie, aby ruszyć w dal z nieznajomym, w którym zaledwie przeczuwała osobę równie szlachetną jak ona sama. W taki oto sposób, w lektyce kupionej przez Francesco Beltramiego specjalnie na podróż, mała Fiora, ochrzczona poprzedniego dnia w pokoju kupca, spoczywała w ramionach nieskończenie szczęśliwej Leonardy.

Leonarda myślała, że dokonała właściwego wyboru mimo tragedii, jaką zakończył się jej pobyt we Florencji*3 i jeśli mogłaby się cofnąć, bez wahania zrobiłaby to samo, gdyż w pałacu na brzegu Arno przeżyła siedemnaście szczęśliwych lat. Z tego szczęścia realne pozostało już tylko to, co czuła opuszczając niegdyś Dijon: czułość dla Fiory i obowiązek czuwania nad nią.

Oczywiście było to teraz mniej łatwe. Fiora stała się kobietą i to kobietą cierpiącą, spragnioną zemsty, kobietą która znalazła bratnią duszę w Demetriosie i nie zazna spokoju, póki wszystko się nie dokona. Leonarda wyznaczyła więc sobie za zadanie czuwać nad tym, by dziecię jej serca nie zeszło z niebezpiecznej drogi bardziej jeszcze zranione niż wtedy, gdy na nią wkraczało.

Będąc pod wrażeniem wyglądu Fiory i Demetriosa jadących na czele grupy, zacny ten człowiek dołożył wszelkich starań, by zgiąć się wpół - zresztą bez wielkiego efektu - i poinformował szlachetnych podróżnych, że jego dom, podobnie jak on sam, jest całkowicie na ich usługi.

Kiedy jeźdźcy dotarli przed oberżę, Leonarda pomyślała, że nic się tu nie zmieniło. Ta sama nieskazitelna czystość, te same lśniące miedziane i cynowe naczynia widoczne przez otwarte okna, te same smakowite zapachy docierające aż na ulicę i te same posadzki z białego kamienia, szorowane codziennie wodą z mydłem. Jednak brzuch mistrza Huguet, właściciela oberży, który wyszedł ich przywitać, był bardziej zaokrąglony niż niegdyś, a spod wysokiej, mocno wykrochmalonej, białej czapki wystawały mu siwe kosmyki.

- Pragniemy dowiedzieć się czy twoja oberża jest wciąż tak samo dobra, kuzynie - oznajmiła wesoło Leonarda, która podeszła do nich. - Jesteśmy zdrożeni i głodni!

Huguet szeroko otworzył oczy i usta ze zdumienia, musiał użyć swych binokli, by się upewnić, że nie ma omamów wzrokowych:

- Wszelki duch Pana Boga chwali! Leonarda! Czy to ty?

- To ja, z krwi i kości! Głównie zresztą z kości, jak niegdyś, ale za to ty jesteś tłusty i kwitnący! Uosobienie powodzenia! Żeby nie powiedzieć zbytku!

- Nie narzekam, nie narzekam! Interes idzie świetnie i zachowujemy naszą reputację.

Uścisnęli się z wylewnością okazywaną zwykle komuś nie widzianemu od dawna. Rozległy się bezceremonialne cmoknięcia. Jednakże Leonarda przerwała je, by zapytać:

- A kuzynka Berta? Gdzież ona jest? Spieszno mi ją ucałować.

Zacna, rozpromieniona twarz mistrza Huguet sposępniała, a do oczu napłynęły mu łzy:

- Moja biedna żona opuściła nas przed niemal czterema laty - na Świętego Fiakra - i jeszcze nie przebolałem tej straty. Pomaga mi teraz moja młodsza siostra Magdalena, ale choć ma wiele dobrych chęci, nie jest tak doświadczona jak Berta.

Ponownie uściskali się, oboje ze łzami w oczach, gdyż Leonarda należała do osób umiejących tak podsycać płomień swych uczuć, że upływ lat niczego w nich nie zmieniał. Bardzo lubiła Bertę i teraz szczerze ją opłakiwała. Lecz tym razem uściski przerwał oberżysta:

- Ale my tu sobie rozmawiamy o sprawach rodzinnych, rozczulamy się i każemy czekać tym dostojnym osobom, które ci towarzyszą.

- Jest wśród nich jeszcze jedna znajoma ci osoba -rzekła Leonarda wsuwając rękę pod ramię Fiory. - Czy przypominasz sobie kuzynie pana Beltramiego?

- Jakże mógłbym go zapomnieć? Tak szlachetny, tak uprzejmy pan. Tak smakował mu mój kogut w winie z Beaune! A właśnie, szmat czasu go tu nie widzieliśmy.

- I nie zobaczycie go, niestety, gdyż on również opuścił ten padół, ale oto donna Fiora, jego córka, której wciąż jestem guwernantką.

Widząc piękną młodą kobietę, której duże szare oczy uśmiechały się do niego, Huguet złożył dłonie w pełnym żarliwości zdumieniu. Jego wypowiedź nie zabrzmiała jednak całkiem szczerze:

- Ta mała dziewczynka, która została tutaj ochrzczona? Słodki Jezu! Jaka ona jest piękna! Jaka szczęśliwa byłaby moja Berta mogąc ją zobaczyć!

- Oto zaś - dodała Leonarda - dostojny pan Demetrios Lascaris, osobisty lekarz jaśnie pana Lorenzo Medyceusza, który wysłał go do króla Francji. Jest tu również jego stajenny i zarazem nasz przyjaciel. A teraz, panie, dołóż starań, by nas dobrze ulokować i nakarmić!

W towarzystwie oberżysty, który odzyskał dobry humor, wszyscy wkroczyli do karczmy, gdzie bardzo przypominająca brata obwodem w pasie i poczciwą, rozpromienioną twarzą Magdalena, ucałowała Leonardę a przed Fiorą wykonała swój najstaranniejszy ukłon. Później poprowadziła ich po schodach do najpiękniejszego pokoju w oberży, dużego pomieszczenia bielonego wapnem, ale ocieplonego wełnianą materią obiciową, którego umeblowanie składało się z dużego łoża z zielonymi aksamitnymi zasłonami i z kilku pięknych burgundzkich sprzętów lśniących od czystości i przedniego wosku.

Leonarda poznała ten pokój od razu, gdyż mimo upływu lat, dzięki troskliwej opiece, wyglądał on tak samo jak wtedy, gdy Francesco Beltrami przyniósł tu dziecko wyrwane oszalałemu z nienawiści Regnaultowi Du Hamel i kiedy mała Fiora została w nim ochrzczona. Powiedziała o tym tej dużej Fiorze rozglądającej się wokół oczami pełnymi wzruszenia, zdecydowała się zostawić ją na chwilę samą i zejść do kuchni, gdzie pewna była zastać mistrza Huguet. Przed chwilą bowiem zdało jej się, że jego głos zabrzmiał dziwnie, kiedy stwierdził, że Francesco Beltrami od dawna nie zatrzymywał się w „Złotym Krzyżu"; trochę tak, jakby sprawiło mu to ulgę. Równie dobrze mógłby tym samym tonem dodać:

Chwała Bogu! Leonardzie zależało by dowiedzieć się, dlaczego.

Zaskoczyła kuzyna na odmierzaniu drogich korzeni do cielęcego pasztetu, którego przyrządzanie rozpoczął jeden z kuchcików. Świadoma wagi operacji poczekała, aż ją zakończy i zaciągnęła go do niewielkiego pomieszczenia, w którym oberżysta zazwyczaj prowadził rachunki.

- Rozwiej moje wątpliwości, kuzynie! Przed chwilą, kiedy powiedziałeś, że od dawna nie widziałeś pana Beltra-miego, wydało mi się, że wcale nie jest ci z tego powodu przykro?

- Jak mogłaś tak myśleć, pani Leonardo? Był takim dobrym klientem.

- Klientem, który ostatnim razem zostawił ci piękną sumkę jako zapłatę za różne niecodzienne drobiazgi, o które cię prosił. Owe... szaleństwa zacnego człowieka przyniosły ci sporo złota. Czyż nie zasługuje na odrobinę żalu?

Lśniące policzki mistrza Huguet oblały się pąsem i rzucił szybkie spojrzenie w stronę pełnej służby kuchni, aby upewnić się, że nikt nie słyszy:

- Sporo złota, w istocie, ale także mnóstwo problemów. Czy długo macie zamiar tu się zatrzymać?

- No cóż - powiedziała niemile zdziwiona Leonarda -chlubić się możesz, panie, dziwnym pojmowaniem gościnności, nie mówiąc o zmyśle do interesów! Czy wiesz, że możemy dobrze zapłacić?

- Nie wątpię, ale zaraz zrozumiesz, że mówiąc to nie myślę tylko o sobie, ale również o tobie, a przede wszystkim o tej pięknej młodej kobiecie. Kto by pomyślał patrząc na jej królewski wygląd, że to tamta biedna istotka.

- Później będziesz sławił urodę donny Flory, panie! Powiedz mi lepiej, co tu się wydarzyło po naszym wyjeździe!

Oberżysta ściszył głos o kilka tonów, aż jego towarzyszka musiała się pochylić, by lepiej go słyszeć:

- Prawdziwa katastrofa! Zapomniano powiedzieć nam, że znaleziona dziewczynka była w rzeczywistości dzieckiem nieszczęśników ściętych tego samego ranka. Nie wiedzieliśmy również, że czcigodny pan Beltrami pozostawił du Hamela, związanego i zakneblowanego, w dawnym przytułku dla zadżumionych, gdzie ten prawie zamarzł na śmierć.

- Tylko prawie? Wielka szkoda! Co do reszty, to nie wiem dlaczego miano by cię informować. Pan Francesco był człowiekiem wiedzącym co robi, nie uznał za stosowne rozgłaszać tego wszem i wobec. A więc du Hamel uszedł z życiem? Komuż to zawdzięcza?

- Jakiemuś wieśniakowi, który tamtędy przechodził i usłyszał jego jęki. To on sprowadził pomoc. Ale byliście już w drodze od ponad 24 godzin.

- I całe szczęście! A co było dalej?

- Nic dobrego. Pan Regnault, gdy tylko rozgrzał się i pokrzepił, dał upust swej wściekłości. Mimo moich protestów przeszukano ten dom, aby odszukać człowieka, który ośmielił się przeciwstawić książęcej sprawiedliwości i, oczywiście, nie znaleziono go.

- Nic dziwnego! - powiedziała Leonarda z uśmiechem.

- Powiedziałem jedynie to, co miałem prawo wiedzieć: florencki kupiec opuścił Dijon poprzedniego dnia o świcie, udając się bez wątpienia do Paryża, gdzie miał interesy. Ani ja ani moja żona nie pisnęliśmy słówka o dziecku, choć pan du Hamel bardzo pragnął je odnaleźć. Nic również nie umieliśmy powiedzieć o ojcu Charruet prócz tego, że wyjechał w tym samym czasie, co jego nowy przyjaciel. Było to tym łatwiejsze, że absolutnie nic nie wiedzieliśmy o jego zamiarach.

- A twój krewny, kanonik z Saint-Bénigne, który tak drogo sprzedał ci starą lektykę? Nic nie powiedział?

- Przecież nikt o tym nie wiedział. Nikt o nim nawet nie pomyślał.

- A twoi pracownicy, którzy jednak musieli dostrzec pewne drobiazgi, chociażby mój wyjazd, nie byli przesłuchiwani?

- Rzecz jasna, ale - dodał mistrz Huguet z miną świadczącą o urażonej godności - powinnaś wiedzieć, kuzynko, że nie przyjmuję do pracy pierwszego lepszego. Jestem wymagający jeśli chodzi o dobór ludzi, a kiedy już wejdą do mego domu, daliby się raczej posiekać na kawałki niż zaryzykowaliby, że zostaną z niego wyrzuceni. Można by pomyśleć, że wszyscy byli głusi, niemi i ślepi. Chórem przysięgali, że pan Beltrami wyjechał do Paryża, gdzie zamierzał powierzyć jakiemuś klasztorowi znalezione dziecko.

- Nie ścigano nas?

- Ależ tak. Prewot miasta wysłał swych ludzi w pościg za wami... ale w złym kierunku.

- No tak, ale... wszystko dobrze się skończyło? Dlaczego więc tak ci spieszno, by się z nami pożegnać? Tym bardziej że ta historia nie wydarzyła się wczoraj ani przedwczoraj!

- Dla niektórych, na przykład dla pana du Hamel, jest ona wciąż aktualna i jeśliby się dowiedział, że młoda kobieta nazwiskiem Beltrami jest w „Złotym Krzyżu"...

- Nie rozumiem, jak miałby się o tym dowiedzieć? Mieszka w Autun, a więc nie tuż obok.

- Mieszkał w Autun, kiedy był radcą w tamtym okręgu sądowym. Teraz jest doradcą księcia i pełnomocnikiem kanclerza z siedzibą w Dijon. To ważna osobistość!

- Do diaska! Czy to na pociechę po tym, jak został rogaczem, tak go uhonorowano? Doprawdy, wierzyć się nie chce! Jeśli dobrze zrozumiałam, mieszka tutaj?

- Nie w tym domu, ale niezbyt daleko. Na ulicy Lacet, w pobliżu starego targu rybnego, kupił dom byłego koniuszego księcia Filipa Śmiałego. Mieszka tam od ponad dziesięciu lat i poza wychodzeniem do kancelarii niemal go nie opuszcza.

- W takim razie czemu się niepokoisz?

- Ponieważ jest blisko powiązany z urzędnikiem zajmującym się oberżami i cudzoziemcami. Tobie, pani, chyba nie muszę mówić, że prowadzimy rejestr podróżnych? Nie bardzo wyobrażam sobie, jak wpiszę do niego nazwisko Beltrami.

- A więc nie wpisuj go! - odpowiedziała żywo Leonarda -A ponieważ moje, choć skromne, również mogłoby cię skompromitować, posłuż się może raczej nazwiskiem doktora Lascarisa? Tak, właśnie tak: dziś wieczorem przyjąłeś do swego domu pana Demetriosa Lascarisa, greckiego lekarza w służbie dostojnego pana Lorenzo Medyceusza, jego siostrzenicę, guwernantkę tej ostatniej, czyli mnie, jego stajennego i jego... sekretarza? Odpowiada ci to, panie?

- Sekretarz, to ten, który siedział na koniu za tamtym i który wyglądał na wieśniaka?

- Bądź pewien, że jutro jego wygląd będzie zgodny ze stanowiskiem - powiedziała kpiąco Leonarda - Na razie... rzeczywiście.

- Kim on jest? Uważam, że wygląda dziwnie.

- Nie przejmuj się tym, panie! Gdybym ci powiedziała, gotów byłbyś zemdleć i wpaść do kociołka, a to zepsułoby smak zupy. A właśnie, ktoś cię woła, jeśli dobrze słyszę.

- Idę! Idę! - krzyknął mistrz Huguet i dodał ciszej - co postanowiłaś, pani?

- Jutro ci powiem, kuzynie. Dowiedziałam się od ciebie wielu ciekawych rzeczy, o których muszę porozmawiać z donną Fiorą i naszymi towarzyszami. Aha! póki pamiętam: zadbaj, aby jedzenie podawano nam wszystkim jednocześnie do pokojów. Unikniesz niezdrowej ciekawości, której się obawiasz. A poza tym będziemy tam spokojniejsi!

- Ja także - zgodził się mistrz Huguet, nie mogąc jednak powstrzymać się. by nie pozrzędzić, że grecki lekarz, to nie brzmi zbyt poważnie.

Leonarda nagle się rozgniewała:

- Król Francji zamierza jednak potraktować go poważnie, czyż nie? Dlaczego ty nie miałbyś tego zrobić? Jeśli jednak aż tak zwracasz uwagę na godności, możesz zawsze tytułować go Wasza Wysokość, bo zapomniałam dodać, że jest on również księciem, potomkiem cesarza Bizancjum.

Po tym stwierdzeniu, odbierającym kuzynowi głos, Leonarda opuściła kuchnię, z której wraz ze smakowitymi zapachami dochodził wesoły zgiełk krzątającej się służby. Wróciła do Fiory. Na razie jednak nie powiadomiła jej o nowinach. Wolała pozostawić sobie trochę czasu na zastanowienie. Wiedziała bowiem, że na liście ludzi, od których młoda kobieta chciała uwolnić świat, Regnault du Hamel zajmuje pierwsze miejsce. Jak dziewczyna zareaguje dowiadując się, że jej wróg znajduje się tak blisko?

Pragnienie zachowania tajemnicy było tym silniejsze, iż Leonarda poważnie się obawiała, że jej wychowanica wkroczy na drogę zbrodni. Z drugiej jednak strony, jeśli pozwoliłaby Fiorze odbyć podróż do Autun po to, by tam się dowiedziała, że du Hamel przebywa w Dijon, opóźniłaby tylko to, co jest i tak nieuniknione. Zbyt dobrze ją znała, żeby mieć najmniejsze złudzenia: Fiora wypełni do końca zadanie, jakie sobie postawiła niezależnie od spodziewanych konsekwencji.

Leonarda ograniczyła się więc tymczasem do powiedzenia jej, że poprosiła, aby kolację podano w pokoju i poszła powiadomić o tym towarzyszy.

Wspólnie zjedzony posiłek był doskonały i przebiegał w wesołej atmosferze. Fiora była szczęśliwa z odbycia upragnionej pielgrzymki, a bardziej jeszcze ze spotkania młodego wuja, ku któremu instynktownie zwracało się jej współczujące serce. W tym szczęśliwym przypadku widziała znak niebios.

Siedzący naprzeciw niej Krzysztof de Brévailles nie był daleki od uwierzenia, że znalazł się w raju. Dwie poprzednie noce spędził najpierw w lesie, później ukryty w zaroślach, żywiąc się zabranym z klasztoru chlebem i dziko rosnącymi owocami, pijąc wodę ze strumienia. Nie było mu źle, bo pora roku była piękna, a sił dodawało mu prześladujące go od lat pragnienie: ujrzenia grobu u źródła Świętej Anny i odmówienia nad nim modlitwy, gdyż mimo że uciekł z klasztoru, nie stracił wiary. I oto w chwili gdy stanął przed koniecznością zadecydowania o swej przyszłości i wybrania dalszej drogi - niebo zesłało mu młodą dziewczynę, wierne odbicie tych, których opłakiwał. W ich żyłach płynie ta sama krew. Dzięki niej jego nędzne życie nabrało nowego wymiaru i nie mógł się powstrzymać, by nie uznać za zabawne, że on który nigdy nie widywał nikogo poza ludźmi ze swojej okolicy, siedzi przy stole z lekarzem przybyłym z Bizancjum i Hiszpanem z Kastylii, nie licząc tej zachwycającej siostrzenicy, która uważała się za florentynkę chociaż ujrzała świat na słomie burgundzkiego więzienia. Miała naprawdę najpiękniejsze na świecie oczy, a jak ślicznie brzmiało jej imię: Fiora! Nie mówiąc już o tym, że posiłek był z pewnością najlepszym, jaki kiedykolwiek jadł w swym życiu!

Tymczasem Demetrios, jako prawdziwy filozof, z natury epikurejczyk, rozkoszował się ciepłą atmosferą wspólnej biesiady. Był zadowolony, że Fiora rozpoczęła swe poszukiwania od sukcesu i brał to za dobrą wróżbę dla tego, co zostało im do zrobienia, nawet jeśli końcowy cel wydawał się w tej chwili szalony: zabić Karola Zuchwałego, najpotężniejszego być może człowieka w Europie, i to najprawdopodobniej pośród żołnierzy, którymi się otaczał, odkąd postanowił zostać królem. Jednakże Demetrios święcie wierzył w cuda, a jeszcze bardziej w swą niezłomną wolę.

Esteban był przy tym stole jedyną osobą, która uważała życie za naprawdę piękne. Jako miłośnik rozległych przestrzeni w pełni rozkoszował się podróżą z Florencji, wzdłuż wybrzeża śródziemnomorskiego, później poprzez Prowancję, aż do doliny Rodanu i Saony. Po kilku libacjach, w których brał udział, odkrywał teraz wspaniałość burgundzkich win. Z wpółprzymkniętymi oczami i rozpromienioną twarzą nie widział w tej chwili nic poza swoim kubkiem napełnionym przednim winem z Cham-bertin.

Leonarda nie włączała się do rozmowy, której prowadzenie Demetrios, jako człowiek, który wiele widział i wiele zapamiętał, wziął na siebie. Poczekała aż ostatni półmisek zostanie zabrany, a na stole pozostanie tylko jedna butelka. Miała bowiem świadomość, jak wyjątkowa była wspólna kolacja z młodym Brevailles. Fiora uśmiechała się i to wystarczało guwernantce.

Jednakże, kiedy drzwi pokoju zamknęły się za ostatnim sługą, podeszła do kominka, na którym rozpalono ogień, i wyciągnęła nad nim dłonie pocierając je przez chwilę o siebie. Później, odwróciwszy się, stanęła naprzeciwko towarzyszy. Esteban zapewniał właśnie, że oberża „Złoty Krzyż" jest z pewnością najlepsza w całym świecie.

- To z pewnością prawda.- przerwała mu - Nieszczęście polega na tym, że nie możemy w niej przebywać zbyt długo. Mam wam coś do powiedzenia.

Wszyscy zastygli: Fiora siedząc w nogach łoża, Demetrios na ławce przy kominku, Krzysztof na zydlu. Tylko Esteban poszedł po raz ostatni napełnić swój kubek, ale już się nie uśmiechał. Wszyscy zdali sobie sprawę, że szczególny nastrój tego wieczora prysł.

ROZDZIAŁ DRUGI DOM NAD SUZONEM

Decyzja Fiory była natychmiastowa: skoro Regnault du Hamel mieszka w Dijon, ona pozostanie tu tyle czasu, ile będzie trzeba, by uwolnić ziemię od człowieka, który maltretował jej matkę i usiłował zamordować ją samą. Jednakże obawa okazywana przez mistrza Hugueta przed zatrzymaniem u siebie kłopotliwych podróżnych stanowiła problem. Poza tym w każdej oberży narażeni byliby na takie samo ryzyko.

- Najlepszym wyjściem - zasugerował Demetrios - wydaje mi się wynajęcie domu znajdującego się w pobliżu posiadłości du Hamela. W sprawie takiej jak nasza nie należy się spieszyć, trzeba poznać zwyczaje wroga, śledzić go, cierpliwie czekać. Cierpliwość! To była ulubiona broń greckiego lekarza. Niestrudzenie starał się wpajać tę cnotę Fiorze, z której dzień po dniu czynił najlepszą ze swych uczennic. Nie udawało mu się to jednak w przypadku Estebana.

- Chyba nie zostaniemy tutaj? - zaprotestował Kastylij-czyk. - Czyż nie musimy jechać do Paryża?

- Wszystko w swoim czasie. Nie musimy się spieszyć, tym bardziej że króla nie ma teraz w Paryżu. Teraz powiniemy działać właśnie tutaj. Czyjest możliwe, pani Leonardo, Żebyśmy znaleźli na kilka tygodni przyzwoite mieszkanie?

- To jest zawsze możliwe. Nie wiadomo tylko, czy znajdziemy coś odpowiednio położonego!

Leonarda już rano wyjawiła ten problem Magdalenie. Ze strony siostry oberżysty na pewno mogła spodziewać się pomocy, nawet bez konieczności przedstawiania sprawy, Magdalena była bowiem osobą prostoduszną. Grzecznie wysłuchała Leonardy, która opowiedziała, że jej „państwo", zauroczeni pięknem miasta i okolicy, pragną pozostać przez pewien czas w Dijon, a więc chcieliby tu znaleźć przyjemny dom do wynajęcia, najlepiej w centrum. Magdalena zachwycona była pomysłem, który, pozwolić miał jej na widywanie przez jakiś czas Leonardy. Zauważyła jednak, że oberża jej brata jest bezsprzecznie lepszym miejscem do zatrzymania się, nawet na dłużej.

- Pod warunkiem, że zdrowie dopisuje - odparła Leonarda - Tymczasem donna Fiora jest cierpiąca. Zmęczyła ją długa podróż z Florencji. Potrzebuje odpoczynku i spokoju. Ponadto pan Lascaris, który jest uczonym, nie lubi mieszkać zbyt długo w zajeździe, nawet tak dobrym jak wasz. Potrzebne mu jest zacisze własnego pokoju, ponieważ zajmuje się ważnymi pracami.

- Ale, - okazała zdziwienie Magdalena, która charakteryzowała się dobrą pamięcią - sądziłam, że udajecie się na dwór króla Francji?

Demetrios przewidział tę wątpliwość i przygotował Leonardę do udzielenia odpowiedzi:

- Król wizytuje teraz swoje wojska i oczekuje nas dopiero jesienią. Dopiero wtedy pojedziemy do jego zamku w Plessis-les-Tours nad Loarą.

Po usłyszeniu wyjaśnień Magdalena poczuła się usatysfakcjonowana, dodała nawet, że znajdzie może sposób, by szybko zadowolić dawną przyjaciółkę:

- Czy pamiętasz - spytała - szlachetną panią Simone Sauvegrain, wdowę po byłym kanclerzu, Jehanie Morel?

- Tę, która była niegdyś mamką Zuchwałego i która za swe mleko otrzymała tytuł szlachecki?


Później opiekowała się Marią, jedyną córką naszego księcia, za co Jego Wysokość wciąż jest jej wdzięczny.

- Jeśli dobrze pamiętam, świętej pamięci Morel kazał wybudować dużą i piękną rezydencję na ulicy des Forges?

- Rezydencję, która stała się o wiele za obszerna dla pani Simony. Po wydaniu za mąż córki mieszka w niej tylko z synem i przypuszczam, że chętnie wynajęłaby budynek od strony rzeki. Czy chcesz, Leonardo, abym poszła do jej zarządcy?

- Chodźmy do niego razem! Potrzebuję tylko chwili, by się ubrać i zapytać donnę Fiorę, czy to jej będzie odpowiadało.

Była to formalność; Fiora nie miała żadnego powodu, by nie zaakceptować domu położonego niemal naprzeciwko siedziby wroga, a więc w miejscu nadspodziewanie dobrym.

Wybudowany przed czterdziestu laty dom o podwójnych, łukowato zwieńczonych oknach, kolorowych witrażach i misternie rzeźbionej balustradzie był jednym z najpiękniejszych w mieście. Zbudowano go w kształcie litery U znajdujący się na tyłach budynek wzniesiono nad rzeką; niezależne wyposażenie pozwalało odizolować go od reszty rezydencji. Pawilon składał się z jadalni, kuchni i czterech sypialni. Nie był z pewnością duży, ale wygodny, dobrze umeblowany, a co najważniejsze - rozmieszczenie niektórych okien pozwalało obserwować dom du Hamela. Oba budynki dzieliła tylko szerokość Suzonu, który w tym miejscu znikał w kanale pod ulicą Lacet. Wejście do wybranego domu znajdowało się od strony ulicy des Forges, dzięki temu nie było widoczne z siedziby wroga.

Stwierdziwszy, że to prawdziwy dar niebios, Leonarda spiesznie zawarła umowę i opłaciła zarządcy czynsz za trzy Miesiące. Cena najmu była rozsądna, jeśli wziąć pod uwagę wygodę.

Przed przeprowadzką Fiora rozmawiała ze swoim wujem.

Krzysztof nie wiedział o jej planach. Poprzedniego wieczora pił z Estebanem wino w sali na parterze. Wtedy młoda kobieta uprzedziła Leonardę i Demetriosa o swych zamiarach. Choć Krzysztof wzbudzał w niej instynktowną sympatię, uznała, że nie zna go wystarczająco dobrze, aby informować o wszystkich zamierzeniach. Ponieważ jednak wydawało się jej, że jest zaniepokojony, uśmiechnęła się:

- Nie lubię opuszczać miejsc z obawy przed niebezpieczeństwem, które mogłoby mi zagrażać. Tym bardziej że mam ochotę lepiej poznać miasto, które pokochał mój ojciec. Możliwe, że zostanę tu jeszcze kilka dni.

- To szaleństwo! Słyszałaś, co wczoraj mówiła pani Leonarda? Ten nędznik du Hamel mieszka tutaj i wciąż jest tak samo podły. A jeśli cię gdzieś zobaczy? Jesteś tak podobna do mojej słodkiej Marii!

- Może właśnie to różni mnie od matki. Ona była nieskończenie słodka, czuła i wrażliwa - ja taka nie jestem, a raczej... już nie jestem! Będę się miała na baczności. Zresztą mam dobrych obrońców. Jedź spokojnie, panie! Może pewnego dnia znowu się spotkamy.

Przerwało jej hałaśliwe wejście Leonardy. Guwernantka dosłownie promieniała zadowoleniem i nie zauważywszy Krzysztofa zawołała od progu:

- Mam to, czego nam trzeba! Dom dokładnie naprzeciwko tego, który nas interesuje...

Spostrzegłszy, że młoda kobieta nie jest sama, urwała nagle i poczerwieniała, co rozbawiło Fiorę: po raz pierwszy widziała u starej Leonardy rumieńce. Nagle zapanowała krępująca cisza. Krzysztof de Brevailles spojrzał kolejno na nie. Zmarszczył gęste brwi blednąc jednocześnie:

- I żeby móc lepiej poznać Dijon - powiedział wolno -potrzebujesz, pani, domu sąsiadującego z domem du Hamela? Czy tak?

Fiora wstała i podeszła patrząc mu prosto w oczy:

Właśnie tak, ale proszę byś się tym nie martwił, panie.

- Prosisz mnie o zbyt wiele. Co zamierzasz zrobić?

- Mogłabym odpowiedzieć, że to moja sprawa, ale może masz prawo wiedzieć. Chyba wczoraj powiedziałam ci, że pragnę spłacić stare długi? Spotkanie Regnaulta du Ha-mela to główny powód mego przyjazdu. Zamierzałam pojechać do Autun, by go znaleźć, ale niebo - czy też może piekło - postanowiło oszczędzić mi drogi, on mieszka tutaj. Nie opuszczę Dijon, dopóki go nie uwolnię od obecności tego nędznika.

- Chcesz zabić go?

- Wspaniale odczytujesz moje zamiary.

- To szaleństwo!

- Nie sądzę. W każdym razie, niezależnie od twych obiekcji, nie zmienię decyzji.

Krzysztof spojrzał z przerażeniem na stojącą przed nim dumną i wyprostowaną młodą kobietę, tak kruchą w czarnej sukni, z wielkimi szarymi oczami i wyniosłą miną. Wydawało się, że jest zdecydowana. Zrozumiał, że nie zdoła jej skłonić do ustąpienia. Nie wiedział dlaczego młoda kobieta aż tyle dla niego teraz znaczy. Zwrócił się do Leonardy i poszukał jej spojrzenia, mając nadzieję na jej pomoc.

Ona jednak potrząsnęła przecząco głową.

- Naprawdę już próbowałam.

- W takim razie - postanowił Krzysztof - zostaję. Pomogę ci, pani, i nie wyjadę, dopóki sprawa ta nie zostanie załatwiona. A jeśli ktoś musi zadać cios, to będę nim ja!

- Fiora nie odpowiedziała, ujęła dłonie młodzieńca; odwróciła je, by obejrzeć ich wnętrze, jakby próbowała wyczytać coś z sieci linii, po czym podniosła na niego oczy:

- Czy otrzymałeś wyższe święcenia, panie? - spytała zgodnie.

Krzysztof zarumienił się.

- Tak... ale nie chciałem tego.

- Jednak tak się stało! Te ręce zostały wyświęcone. Nie możesz splamić ich krwią.

- A cóż innego będę robił na wojnie?

- To co innego. Byli i są nadal mnisi-żołnierze. Poza tym w walce będziesz ryzykował własnym życiem.

- Ale ja w ogóle nie chcę być mnichem, ani żołnierzem ani kimkolwiek innym. Chcę być wolnym człowiekiem i decydować o swoim losie.

- Zrobisz, jak zechcesz, ale przynajmniej nie będziesz zhańbiony przemyślną zbrodnią. Poza tym nikomu nie oddam przyjemności zadania ciosu. I wreszcie - po tym zabójstwie będą następne, które pewnego dnia, być może, zaprowadzą mnie na szafot. Nie zgadzam się, panie, wciągnąć w to ciebie, bo cierpisz już siedemnaście lat. Zależy mi na tym, byś mógł teraz żyć tak, jak zechcesz. Nie zabieraj mi tej pociechy! Pomóc ci jest być może moim ostatnim dobrym uczynkiem.

- Błagam cię, pani, pozwól mi pozostać! Będę nad tobą czuwał, będę cię chronił.

- To nasze zadanie - rozległ się poważny głos Demetrio-sa, który akurat wszedł. - Donna Fiora ma rację; musisz iść na spotkanie swego losu, a nam pozwolić decydować o naszym. Jedź w pokoju!

- Czy sądzisz, panie, że to teraz możliwe?

- Jestem tego pewien. To nawet konieczne, gdyż trzeba byś któregoś dnia znalazł się w pewnym miejscu, o pewnej porze, aby spłacić dług, który zaciągnąłeś dzisiaj.

- Co chcesz przez to powiedzieć, panie?

- Zdarza się, że zasłona przyszłości unosi się przede mną. Przyjdzie dzień, kiedy dane ci będzie zwrócić to, co otrzymałeś.

Trzeba mu wierzyć! - zapewniła Fiora - Nigdy się nie myli. Pożegnajmy się teraz... i módl się za nas, panie!

Leonarda bez słowa wzięła czarną opończę, którą Krzysztof wchodząc do komnaty położył na zydlu, okryła mu ramiona. Pozwolił jej na to przyglądając się Fiorze. Drgnął, kiedy Demetrios wsunął do jego sakiewki kilka sztuk złota i popchnął go w stronę młodej kobiety:

- Uściskaj ją, panie! Już czas. Esteban czeka na ciebie z koniem na dziedzińcu. Kieruj się do Lotaryngii, gdzie ponownie są formowane oddziały burgundzkie. Mówi się o Thionville.

Fiora podeszła do młodzieńca, a on nagle porwał ją w ramiona. Odsunęła go łagodnie, ale z siostrzaną czułością ucałowała w oba policzki:

- Niech cię Bóg strzeże, wujaszku. Gdziekolwiek będziesz, zawsze będziesz do Niego należeć.

Pocałował ją w czoło i odwróciwszy się gwałtownie wybiegł; za nim wyszedł Demetrios. Słychać było jak Krzysztof zbiega ze schodów. Obie kobiety wyszły na drewniane krużganki, aby asystować,przy jego odjeździe. Zobaczyły jak pewnie wskoczył na siodło, uścisnął dłonie Demetriosa i Estebana, a później, zdjąwszy kapelusz skłonił się damom i ujmując w dłonie wodze zniknął za bramą oberży.

- Dobrze uczyniłaś oddalając go, pani - powiedziała Leonarda.

- Dlaczego? Czy nie budził twego zaufania?

- Biedny chłopiec! Oczywiście, że tak, ale był o krok od zakochania się w tobie, mój aniołku, a twoje sprawy rodzinne są i bez tego skomplikowane. Teraz chodź przygotować się do przeprowadzki. Mam nadzieję, że ci się tam spodoba.

- To bez znaczenia. Jeśli z okien widać to, co mam nadzieję ujrzeć, reszta może być mało interesująca.

- Na szczęście tak nie jest. Oto egoizm młodości! Pomyśl 0 mnie. Przeszłam z oberży do wytwornego pałacu twego °jca. Nabrałam nowych przyzwyczajeń.

W porozumieniu z towarzyszami Leonarda wynajęła dom na nazwisko lekarza Demetriosa Lascarisa podróżującego z siostrzenicą, sekretarzem i guwernantką młodej kobiety. Tak więc podająca się za księżniczkę Lascaris, szczelnie osłonięta welonem i niesiona przez Estebana jako chora, Fiora znalazła się w pięknym pałacu Morel-Sauvegrain. Zamieszkała w jednym z pokoi z widokiem na sąsiednią siedzibę.

Pokój ten, którego drzwi zostały dworsko otwarte przez zarządcę, ozdobiono wielkim bukietem piwonii ustawionym w cynowym dzbanie. Obok stała bombonierka wypełniona smażonymi w cukrze owocami.

- Moja pani - powiedział - wita Waszą Wysokość i ma nadzieję, że gdy jej stan zdrowia się poprawi, będzie miała przyjemność złożyć wizytę.

Fiora wypowiedziała słabym głosem kilka słów podziękowania, do których Demetrios dodał, że byłby szczęśliwy mogąc ze swej strony dostąpić zaszczytu złożenia wyrazów uszanowania pani tego domu, której sława dotarła aż do Florencji.

- Nie omieszkam tego uczynić - zwierzył się Leonardzie, kiedy za zarządcą zamknęły się drzwi. - Z pewnością może nam powiedzieć wiele pożytecznych rzeczy.

- Ja biorę na siebie przepytanie służących - odpowiedziała Leonarda. - Plotki najłatwiej wydostają się kuchennymi drzwiami.

Fiora nie słuchała i zeskoczywszy z łóżka, na którym położył ją Esteban, podbiegła do okna. Dom Regnaulta du Hamel znajdował się rzeczywiście naprzeciwko. Był taki jak go sobie wyobrażała: ciemny i ponury.

Była to siedziba niemal równie odosobniona jak dom kata. Z trzech stron okolona ulicami i rzeką, z czwartej od pobliskich domów oddzielał ją zaniedbany


ogród. Dom był dwupiętrowy, postawiony na wysokiej kamiennej podmurówce. Jedyne wejście do niego prowadziło przez okute żelazem drzwi. Budowlę wieńczył wysoki dach. Dwa okna na pierwszym piętrze, otwór zasłonięty drewnianymi okiennicami i okienko na poddaszu, nie dostarczały zapewne wiele światła. To prawda, że ze swego punktu obserwacyjnego Fiora nie mogła widzieć fasady od strony ogrodu, ale uznała, że dom był równie smutny jak więzienie.

Demetrios, który wybrał drugi pokój z lepszym widokiem na drzwi, przyszedł do Fiory:

- Dobrze byłoby widzieć - powiedział - jak wygląda fasada od strony ogrodu. Tej nocy wyślę Estebana na rekonesans.

- Za wcześnie - zauważyła Fiora. - Nasze przybycie, któremu towarzyszyło miłe powitanie przez panią tego domu, musiało narobić sporo szumu w dzielnicy.

Lepiej nie ryzykować zwrócenia na siebie uwagi.

Grek uśmiechnął się rozbawiony i cichutko zaklaskał:

- Brawo! Widzę, że moje lekcje przyniosły owoce. Miałem nadzieję, że mi tak właśnie odpowiesz. Masz rację. Ty jesteś chorą młodą kobietą, ja starym uczonym nie porzucającym nigdy towarzystwa ksiąg. Szybko przyzwyczaimy wszystkich do tego sielskiego wizerunku. Esteban nie ma za to żadnego powodu, by sobie odmawiać chodzenia po tawernach. Nie ma sobie równych w znajdowaniu przyjaciół i rozwiązywaniu im języków. A pani Leonarda zdoła, być może, wydobyć coś od służącej, która sprząta w pokojach.

Służąca, bowiem zarządca domu przydzielił im dodatkową pomocnicę, Chretiennotte była zacną kobieciną około trzydziestki, o oczach okrągłych lecz żywych, o twarzy wesołej lecz ujmującej; nie stroniła od pracy ani długich Pogawędek. Tym co ją wyróżniało spośród innych było Pogodne usposobienie, które sprawiało, że śpiewała od rana do wieczora. Leonardzie przypominała nieco grubą Colombę, jej florencką przyjaciółkę, która była zawsze najlepiej poinformowaną osobą w mieście. Powstrzymywała się jednak przed okazywaniem Chretiennotte zbytniej sympatii przypuszczając, że pani Morel-Sauvegrain przysłała im tak gadatliwą służącą rozmyślnie, chcąc być poinformowana o życiu i działaniach nowych lokatorów.

- Rozmawiaj z nią jak najmniej - poradziła Fiorze -i pozwól mi działać. Już ja potrafię wydobyć od niej informacje.

Życie w nowym domu powoli się ułożyło; spokojne i ciche godziny, odmierzały uderzenia dzwonu, w który bili Jaquemart i jego żona Jacqueline w pobliskim kościele Notre Dame*4 . Wierna dawnym przyzwyczajeniom Leonarda każdego ranka udawała się na pierwszą mszę, a później czuwała nad prowadzeniem domu. Demetrios wertował przywiezione z Florencji dzieła i pracował nad rozpoczętym wcześniej traktatem o krążeniu krwi. Esteban chodził po mieście. Fiora zaś, już po dwóch dniach z trudem znosiła sprzeczne z jej naturą udawanie chorej, do czego zmuszało ją podobieństwo do rodziców: istniało ryzyko, że zostanie rozpoznana. Jedyną rozrywką, poza robótką, którą Leonarda wsunęła jej w dłonie i grecką książką pożyczoną przez Demetriosa, było obserwowanie sąsiedniego domu.

Przesiadując godzinami w wyściełanym poduszkami fotelu uparcie śledziła to, co działo się po drugiej stronie strumienia. Niestety, prawdę mówiąc, nie działo się tam zbyt wiele: dwa razy widziała wchodzącego i wychodzącego któregoś z dwóch służących, którzy - zdaniem Estebana -stanowili całą służbę książęcego doradcy. Jego samego jeszcze nie widziała, gdyż udał się do swej posiadłości w pobliżu Vergy.

Była tak zmęczona wyczekiwaniem, że trzeciego dnia rano nie oparła się chęci wypytania Chretiennotte:

- Czyją własnością jest dom po drugiej stronie mostu, w którym okna nie otwierają się wcale a drzwi tylko z rzadka?

Służąca wzniosła do góry oczy i przeżegnała się pospiesznie trzy razy. Widząc zdziwienie Fiory westchnęła:

- Lepiej byłoby przenieść cię do innego pokoju, panienko, jeśli masz interesować się tą szopą.

- Szopą? Wydaje mi się, że to dosyć ładny dom, solidny i dobrze zbudowany.

- Tak, oczywiście, ale nie lubię przechodzić koło niego po zapadnięciu nocy, słowo daję.

- Chcesz powiedzieć, że to złe miejsce?

- Właściwie nie, ale właściciel jest złym człowiekiem. Jest bogaty i wysoko postawiony, ale to straszny kutwa. Nienawidzi kobiet. Nie ma nawet służącej tylko dwóch lokajów, dwóch półgłówków warczących jak złe psy i jeśli zajdzie potrzeba, gryzących. Biada żebrakowi, który ośmieliłby się zastukać do tych drzwi:

dostałby jedynie parę kijów.

- Nie jest żonaty?

- Pan du Hamel? Żonaty? Mimo jego bogactwa żadna kobieta czy dziewczyna, nawet uboga, nie zechciałaby go. Miał dawniej żonę, o której mówią, że była piękna jak anioł, i że ją dręczył i, że uciekła od niego do brata. Nieszczęście chciało, że ona i ten brat kochali się bardziej niż należy i wszystko to źle się skończyło. Mąż ich odnalazł i wydał katu co, jak się domyślasz, pani, nie jest zachętą dla innych! Spójrz! Właśnie jeden ze służących wychodzi na targ.

Mężczyzna pokaźnej tuszy, o twarzy bez wyrazu i siwych, równo ostrzyżonych włosach, ubrany w czarno-szarą, dość czystą liberię, istotnie opuścił dom; drzwi starannie zamknął za sobą, chowając klucz do kieszeni.

- To starszy z nich, Klaudiusz. Drugi to Mateusz, jego brat. Nigdy nie wychodzą razem. Kiedy jeden wychodzi, można mieć pewność, że drugi pozostał w domu. Tak sobie życzy ich pan.

- W każdym razie, choć pan jest skąpcem, sługa nie wygląda na źle odżywionego.

- Pan nie jest głupi. Wie, że trzeba karmić bestie, jeśli się chce, żeby kogoś rozszarpały. Mówi się, że bracia są mu bardzo oddani. Nie są zbyt rozmowni.

Zdaje mi się jednak, że w tym domu muszą się dziać rzeczy podejrzane!

- Dlaczego?

Chretiennotte zdała się wahać przez moment i spojrzała na Fiorę, jakby się zastanawiała, do jakiego stopnia można mieć do niej zaufanie. W końcu zdecydowała:

- Dobrze, opowiem ci jeszcze o tym, pani, a potem wracam do roboty. Inaczej pani Leonarda mnie zbeszta. To było mniej więcej dwa lata temu, kiedy mój świętej pamięci Janet był jeszcze na tym padole łez. Pewnego wieczora, kiedy wracał trochę później z pracy - był murarzem -przyszedł do domu roztrzęsiony, bo przechodząc ulicą Lacet usłyszał płacz i jęki kobiety, która zdawała się bardzo cierpieć. To był odważny chłopak, ten mój Janet, więc zastukał do drzwi pytając, czy nie potrzeba pomocy, ale nikt mu nie odpowiedział.

- Może była tam wtedy jakaś kobieta?

- To by się rozniosło! Zresztą mój biedny Janet nie był jedynym, który słyszał podobne dźwięki, ludzie w dzielnicy myślą, że to może dusza nieszczęsnej żonki przychodzi dręczyć du Hamela: to tutaj, w Dijon, na placu Morimont została wydana na śmierć.

- Jeśli dobrze rozumiem - stwierdziła Fiora - ten... du Hamel... nie ma racji zadając sobie tyle trudu z pilnowaniem domu, do którego nikt nie ma ochoty wejść?

- Właśnie tak! - powiedziała Chretiennotte z zadowoleniem - Ja tylko wiem, że musieliby mi zapłacić, i to dużo, żebym tam weszła.

Dobitnie wyraziwszy w ten sposób swoje zdanie, służąca wzięła szczotkę, ścierki, i wykonawszy coś w rodzaju dygu przed Leonardą, która weszła akurat do pokoju, zniknęła w korytarzu nucąc kantyczkę.

Jednak historia, którą opowiedziała, dała Fiorze wiele do myślenia. To, że dom cieszył się złą opinią i uchodził za nawiedzony, bardzo jej odpowiadało - nawet podsunęło jej pomysł, jak mogłaby zaatakować Regnaulta du Hamela.

Tuż po przybyciu do Dijon zdecydowanie odrzuciła propozycję Estebana:

- Chcesz śmierci tego człowieka, pani? - spytał Kasty-lijczyk. - To rzecz najłatwiejsza w świecie. Któregoś wieczora poczekam, aż będzie wchodził lub wychodził z domu i ci go uduszę.

Było to w rzeczy samej proste, nawet zbyt proste, a przede wszystkim zbyt szybkie. Nie chciała, by oprawca jej matki zginął gwałtownie, nie widząc spadającego nań ciosu i nieświadom, z czyjego polecenia został zadany; zamierzała rozkoszować się konaniem wroga. Jako godna córa okrutnego miasta - Florencji - zdecydowana była nie szczędzić czasu ni złota, by śmierć ta osiągnęła doskonałość dzieła sztuki.

Wieczorem myślała o tym długo ze wzrokiem zatopionym w blednącym błękicie nieba, po którym ścigały się gromady ptaków, słuchając szumu tego miasta, w którym się urodziła, a którego nie znała. W przeciwieństwie do Florencji, ożywionej o zachodzie słońca, Dijon u schyłku dnia zdawało się usypiać pod dachami, których żółte, czerwone i czarne dachówki tworzyły jakby gobeliny między zielonymi bukietami ogrodów. Najbardziej zacny obywatel każdej dzielnicy udawał się do mera miasta, aby zdać mu klucze od bramy, nad którą sprawował pieczę. Zawsze uroczyście udawali się do ratusza, stawiali sobie bowiem za punkt honoru utrzymanie tego nieco pompatycznego zwyczaju w mieście, w którym z rzadka tylko przebywali książęta.

Fiora wiedziała, że syn właścicielki pałacu, Piotr de Morel, jest odpowiedzialny za jeden z tych kluczy.

Po jego powrocie oraz po usłyszeniu dobiegającego z kościoła świętego Jana sygnału wieczornego, po którym ulice pustoszały i zostawali na nich tylko amatorzy przygód, Fiora zeszła do jadalni, gdzie Leonarda kończyła sprzątanie po kolacji, której młoda kobieta nie chciała jeść. Siedzący przy oknie Demetrios i Esteban korzystali z ostatnich chwil dziennego światła, aby rozegrać partię szachów. Wszyscy jednak podnieśli oczy stwierdzając ze zdziwieniem, że Fiora ma na sobie chłopięcy strój, w którym opuściła Florencję i trzyma w dłoni męski kapelusz nadający się doskonale do ukrycia włosów.

- Słodki Jezu! - zawołała Leonarda - dokąd zamierzasz iść o tej porze, mój aniołku?

- Niedaleko. Jak tylko zrobi się ciemno chciałabym obejrzeć sobie z bliska dom du Hamela. Jeśli Esteban zechciałby mi towarzyszyć...

- Naturalnie - powiedział Kastylijczyk, natychmiast wstając. - Ale co chcesz tam robić, pani? Właściciel jeszcze nie wrócił.

- I właśnie dlatego chcę tam iść. Kiedy wróci, będzie to niemożliwe.

- Jakie masz zamiary? - zapytał Demetrios, który wziął do ręki króla z kości słoniowej i przyglądał mu się, jakby to był wyjątkowy przedmiot.

- Powiem ci później. Na razie chcę zobaczyć ogród i jeśli to możliwe, wejść do niego.

Demetrios odrzucił figurę szachową i zmarszczył brwi:

- To szaleństwo! Co ci to da?

Nie odpowiedziawszy, Fiora podeszła do kredensu, na którym znajdował się koszyk czereśni, wzięła garść owoców i zaczęła je jeść przyglądając się jednocześnie ciemniejącemu niebu.

- W takim razie ja też pójdę - westchnął Demetrios.

- Wolę, żebyś został z Leonardą. Nie zajmie mi to wiele czasu, a dwie osoby trudniej zauważyć niż trzy.

Grek nie nalegał. Wiedział, że kiedy młoda kobieta mówi tym tonem, nie warto wdawać się z nią w dyskusję. Aby złagodzić odmowę dodała uprzejmie:

- Nie obawiaj się, dowiesz się wszystkiego. Opowiem ci po powrocie.

Kiedy zrobiło się zupełnie ciemno, Fiora i Esteban opuścili pałac, dotarli do rogu ulicy. Esteban doradził zatrzymanie się pod ścianą jednego z budynków:

- Lepiej poczekać. Służący wychodzą, kiedy ulice są puste.

- Dokąd wychodzą?

- Na ulicę du Friffon, do domu publicznego. Nie wiadomo tylko, czy chodzą tam również wtedy, gdy ich pan jest nieobecny. Spójrz pani! Właśnie jeden wychodzi.

Istotnie, pojawił się ten sam mężczyzna, którego Fiora zauważyła po południu. Zamknął starannie drzwi i włożył klucz do kieszeni, po czym oddalił się spokojnym krokiem.

- Zastanawiam się, dlaczego nigdy nie wychodzą razem - powiedziała Fiora - Przecież w domu nikogo nie ma?

- Skoro ich pan jest skąpy, zapewne jest również bogaty. Zależy mu, żeby dom był dobrze strzeżony. Chodźmy teraz!

Nie robiąc więcej hałasu niż para kotów, zwiadowcy wkroczyli na mostek łączący dwa brzegi strumienia. Mieli lekkość młodości, a ich nogi w miękkich skórzanych butach stąpały bezszelestnie.

Dotarłszy do drzwi Fiora dokładnie je obejrzała. Letnia noc była jasna, a młoda kobieta miała dobry wzrok. Szybko upewniła się, że poddadzą się jedynie taranowi. Ponieważ stanowiły one jedyny otwór w murach parteru, dom był od tej strony niedostępny.

- Chodźmy obejrzeć ogród! - szepnęła Fiora. Rozciągał się on na tyłach budynku. Od następnej wąskiej i ciemnej uliczki oddzielał go dość wysoki mur.

- Jeśli dobrze zrozumiałem - powiedział Esteban -chcesz wejść do środka, pani? Pójdę pierwszy.

Życie żołnierza, które wiódł od dawna, zaprawiło Kasty-łijczyka w ćwiczeniach cielesnych. Wspięcie się na mur było dla niego dziecinną igraszką. Usiadł na nim okrakiem i pochylił się, by pomóc Fiorze. Chwycił ją za wyciągnięte ręce i uniósł do góry. Siedząc na murze obejrzeli posiadłość.

- Po co w ogóle mieć ogród, skoro się go doprowadza do takiego stanu! - wymamrotał Esteban.

Ze swego punktu obserwacyjnego zwiadowcy widzieli bowiem jedynie krzewy i chwasty, wśród których nie można było dostrzec najmniejszej ścieżki. W samym domu widać było wieżyczkę kryjącą zapewne schody, ale okna były równie nieliczne, jak w fasadzie od strony ulicy: dwa na piętrze, w tym jedno ciemne, otwarte i jedno pod dachem, zamknięte okiennicami.

- Zostań tutaj! - poleciła Fiora - Zaraz wracam. Zanim jej towarzysz zdążył zaprotestować, ześlizgnęła się na drugą stronę muru, gdzie przez chwilę pozostała przykucnięta, aby pozwolić ucichnąć szelestowi gniecionego listowia. Dotarł do niej stłumiony głos Estebana:

- Proszę cię, pani, uważaj! Nie masz broni!

- Mam nóż, to mi powinno wystarczyć w razie potrzeby -odpowiedziała kładąc dłoń na skórzanym futerale wiszącym jej u pasa. Po czym nie zwlekając dłużej i biorąc dom za punkt odniesienia, zaczęła się przedzierać przez dziką roślinność ogrodu. Szła powoli, krok po kroku, rozsuwając gałęzie dłońmi w grubych, skórzanych rękawicach i nogami chronionymi przez miękkie, sięgające kolan buty. Jakiś szelest w trawie sprawił, że znieruchomiała, ale przenikliwe miauczenie niemal natychmiast ją uspokoiło: był to kocur, którego zbliżająca się pełnia wprawiła w niepokój.

Dotarła w końcu do budynku i dotknęła ręką drzwi znajdujących się w wieżyczce, ale były óne równie solidne, równie dobrze zabezpieczone jak poprzednie. Jedyną możliwość dostania się do środka stanowiło otwarte okno na piętrze, ale bez drabiny było ono nieosiągalne.

Rozczarowana Fiora zamierzała zawrócić, kiedy nowy dźwięk przykuł jej uwagę. Tym razem nie było to miauczenie kota lecz szlochanie, które zdawało się dobiegać spod ziemi. Rozsuwając ostrożnie wysokie chwasty rosnące przy podmurówce zauważyła nagle wąskie okienko zabezpieczone żelazną kratą. Za nim z pewnością znajdowała się piwnica, w której ktoś płakał.

Padłszy na kolana Fiora próbowała coś dostrzec. Jej wzrok nie mógł jednak przebić ciemności.

- Kto tu płacze? - szepnęła wstrząśnięta - Czy mogę ci pomóc?

Szloch urwał się i rozległo się pociągnięcie nosem. Fiora zamierzała powtórzyć pytanie, kiedy nagle usłyszała zgrzyt odsuwanych rygli i zachrypły głos warknął:

- Dosyć tego płaczu! Przeszkadzasz mi pić. Nie chcę więcej cię słyszeć, zrozumiałaś?

Zapadła cisza zakłócana jedynie cichymi jękami. Zamknięta w piwnicy osoba usiłowała zapewne powstrzymać szlochanie. Mężczyzna, którym musiał być drugi ze służących, nie ruszał się. Nagle Fiora usłyszała:

- Nie możesz spać? Nic dziwnego, z całym tym żelastwem! Masz, napij się, a jeśli będziesz grzeczna, dostaniesz jeszcze.

Rozległ się brzęk łańcuchów, a później chłeptanie charakterystyczne dla pijących zwierząt. Mężczyzna wybuchnął śmiechem:

- Dobra! Lepiej, co? No, chodź! Zabawimy się póki starego nie ma!

Przerażona Fiora nie miała żadnego kłopotu z identyfikacją odgłosów, które później się rozległy. Powoli, powstrzymując się nawet od oddychania, odsunęła się od okienka i dotarła do muru, na którym z niepokojem czekał Esteban. Ponownie pomógł jej wspiąć się na górę.

- No i co? Znalazłaś coś, pani?

Gwałtownie zasłoniła swemu towarzyszowi usta.

- Tak, ale to nie jest właściwe miejsce, by rozmawiać. Wracajmy! - szepnęła.

W kilka minut później byli z powrotem w domu. Fiora opowiedziała o tym, co słyszała z namiętnością, jakiej dawała się ponosić kiedy była poruszona:

- W tej piwnicy jest skuta łańcuchami kobieta, służąca tym nędznikom za zabawkę. Trzeba coś zrobić!

- Nie mam nic przeciwko temu - rzekł Demetrios - ale co? Wtargnąć tam siłą? Sama mogłaś stwierdzić, że to niemożliwe. Donieść władzom? Jesteśmy cudzoziemcami: nikt by nas nawet nie wysłuchał, a zanim zostałoby wszczęte śledztwo, jeśli w ogóle udałoby się do tego doprowadzić, tę nieszczęśnicę zapewne by zabrano. W każdym razie należy sądzić, że ta sytuacja trwa od dość dawna.

- Czy to powód, aby się ciągnęła w nieskończoność? Muszę wejść do tego domu, muszę za wszelką cenę. Jak inaczej dotrzeć do du Hamela?

- Zastanowimy się nad tym, kiedy wróci.

- Trzeba zastanowić się wcześniej i odpowiednio przygotować. Mam zresztą pewien pomysł, z pewnością ryzykowny, ale to nasza jedyna prawdziwa szansa.

- Jaki?

- Wyjaśnię ci później. Na razie potrzeba mi trzech rzeczy.

- To znaczy?

- Sukni z szarego aksamitu, której wzór ci dam, jasnej peruki i klucza do domu du Hamela. Zapewne istnieje możliwość wykradzenia go jednemu ze służących, kiedy wychodzi nocą.

- To się da zrobić - powiedział Esteban. - Będę miał ten klucz, ale trzeba będzie działać szybko.

- Godzina powinna wystarczyć - powiedziała Fiora - ale być może później będziemy musieli opuścić miasto.

Nazajutrz, zgodnie z zapowiedzią, do młodej lokatorki przybyła pani MorelSauvegrain, po to by ją poznać i dowiedzieć się o zdrowie. Wierna swej roli Fiora przyjęła gospodynię z wdzięcznością, ale także z ciekawością, gdyż ta kobieta dobrze znała Zuchwałego, przeciw któremu Demetrios i ona sama połączyli siły.

Dawna książęca piastunka była wysoką, ponad sześćdziesięcioletnią kobietą. Zachowała jednak świeżość, a jej jasne włosy nie całkiem jeszcze posiwiały. Z elegancją nosiła żałobę po zmarłym przed laty mężu, jej suknia uszyta była z haftowanego jedwabiu, a wysoki czepek zdobiły cenne koronki.

Obie kobiety natychmiast połączyła nić sympatii. Fiora podziękowała gospodyni za okazane względy, a pani Simona wyraziła żal, że tak młoda istota skazana jest na bezruch.

- Czy wieś nie byłaby dla ciebie lepsza, pani? - zapytała. - Mam kilka dworów i mogłabym oddać jeden z nich do twojej dyspozycji.

- Jesteś nieskończenie dobra, pani - odpowiedziała Fiora - ale ze wstydem wyznam, że... wieś mnie nudzi. Lubię czuć wokół siebie ożywienie miasta, a Dijon podoba mi się.

- Nasz gród jest bez wątpienia piękny - westchnęła pani Simona - ale już od dawna brak mu jakiegokolwiek ożywienia, pomyśl tylko, pani, że nigdy nie widuje on swych władców! Książę Karol przybył tu wprawdzie w ubiegłym roku, ale nie widział Dijon od dwunastu lat. W dodatku był w związku z pogrzebem.

- Czyżby umarł ktoś z jego rodziny?

- Nie. Przybył, by przyjąć ciała swych rodziców, księcia Filipa i księżnej Izabeli, pochowanych uprzednio w Brugii i Gosnay. Pragnął aby mogli spocząć u boku przodków, w klasztorze Champmol, nekropolii książąt burgundzkich. Był to dzień wielkiego chłodu, niebo wydawało się ciężkie od śniegu, a mimo to czułam się szczęśliwa, bo moja droga księżna, której byłam tak bardzo oddana, wracała do naszego miasta, aby tu czekać na zmartwychwstanie.

Bardziej dla siebie niż dla swej milczącej słuchaczki, pani Simona odtworzyła obraz długiego i wspaniałego orszaku, który wkroczył tamtego dnia do Dijon. Prowadzili go pan de Ravenstein i konetabl Saint-Pol, siedzący na koniach okrytych czarnym aksamitem. Później niesiono insygnia zmarłego księcia, ozdobiony godłem proporzec, miecz o rękojeści lśniącej od drogich kamieni, za nim tarczę, hełm i sztandar, kolczugę z symbolami Złotego Runa, prowadzono wojennego rumaka. Szlachta, przybyła z odległych ziem, którymi władał Wielki Książę Zachodu, podążała w żałobnych szatach za ubranym na czarno Karolem Burgundzkim, przyjmującym obie trumny w obecności arcybiskupów Kolonii, Besancon i Autun, ambasadorów Aragonu, Bretanii, Wenecji i Rzymu oraz wszystkich kawalerów noszących na szyi ciężkie łańcuchy orderu.

Coś drgnęło w sercu Fiory. Łagodnie przerwała opowiadającej:

- Ubiegłej zimy, we Florencji, widzieliśmy jednego z tych kawalerów przybyłego z misją do dostojnego pana Lorenzo Medyceusza. Nazywał się... hrabia de Selongey. Znasz go może, pani?

- Pana Filipa? Któż by na dworze burgundzkim go nie znał? Jego Wysokość książę Karol, któremu jest oddany całą duszą i ciałem, bardzo go lubi. I nie tylko on!

- Co chcesz przez to powiedzieć, pani?

- Że towarzysze walki cenią go za wielkie męstwo, cieszy się również powodzeniem u pań i panien. Ma dużo uroku, założyłabym się, że florenckie damy chętnie się do niego uśmiechały?

- Nie miały na to czasu, gdyż pozostał w naszym mieście tylko kilka dni - odrzekła Fiora czując, że jej głos drży i że z trudem skrywa gniew. - Tak więc ma wiele pięknych przyjaciółek?

- Tak mówią, ale nie mogę powiedzieć, że tak jest z pewnością, gdyż żyję z dala od dworu, na którym Dijon jest uważane za miasto prowincjonalne, mimo że to stolica. Nowiny ledwie do nas docierają, ale pewna jestem, że tam, gdzie przebywa książę Karol, jest również pan de Selongey. Ponieważ książę nie przestaje wojować, nie pozostawia to wiele czasu na miłostki. A tobie, pani, jak spodobał się ten wysłannik?

- Wydał mi się czarujący; chociaż nie poznałam go osobiście. Ale zmieńmy temat, proszę. Jeśli możesz, pani, opowiedz mi o księciu! Jaki to człowiek?

Fiora oczekiwała wybuchu entuzjazmu, tymczasem nic takiego nie nastąpiło. Pani Simona przez chwilę milcząc przyglądała się złotym pierścieniom zdobiącym jej dłonie:

- Jak ci go opisać, pani, by być jak najbliżej prawdy, tej prawdy, która się zmienia w zależności od spojrzenia? Moje jest pełne czułości, gdyż wykarmiłam go własnym mlekiem i ogromnie go kocham. Przyznam jednak, że teraz trochę się go boję z powodu bezgranicznej pychy połączonej z niezwykłą skłonnością do melancholii. Zwróciłam na to uwagę w zeszłym roku; i myślę, że powoduje to płynąca w jego żyłach portugalska krew.

- Portugalska?

- Ależ tak. Jego matka przybyła do nas z Portugalii. Była siostrą Henryka Żeglarza, który zamierzał zdobyć morza. To właśnie po niej nasz władca odziedziczył upodobanie do marzeń o chwale i nieskończoności. Jego Wysokość jest szczęśliwy tylko wtedy, kiedy działa. Zawrsze bał się śmierci, a świadomość szybkiego przemijania życia jest mu nieznośna, jednakże nigdy nie cofa się przed niebezpieczeństwem, nawet lubi go szukać. Kiedy jako młodzieniec żył w Gorcun, lubił samotnie wypływać łodzią żaglową i stawiać czoła burzy. Zresztą burza, tak jak wojna, jest jego żywiołem. Znajduje w nich swoje odbicie, gdyż miewa straszliwe napady gniewu. Boję się, żeby jego stare marzenie o odbudowaniu dawnego królestwa burgundzkiego nie zaprowadziło go zbyt daleko. Usiłuje zdobyć Niderlandy i Flandrię oraz zjednoczyć je z właściwą Burgundią. Tymczasem lepiej byłoby, gdyby najpierw pomyślał o ochronie tego, co posiada. Król Francji to potężny wróg, pilnuje naszego księcia niczym pająk czyhający na ofiarę w głębi pajęczyny.

- Jak wygląda książę?

- Oto iście kobiece pytanie! - powiedziała pani Simona uśmiechając się. - Wiedz zatem, ciekawska ślicznotko, że to przystojny mężczyzna. Jest niższy niż jego ojciec, ale proporcjonalnie zbudowany, bardzo silny, wytrzymały na trudy i wyrzeczenia. Ma szeroką, ogorzałą twarz o mocno zarysowanym podbródku, oczy ciemne i władcze. Włosy ma czarne i gęste. Rzadko się uśmiecha. Dużo rzadziej niż niegdyś - a szkoda, bowiem uśmiech dodaje mu wiele uroku.

- Mówią, że jego ojciec bardzo lubił kobiety. Czy książę jest do niego podobny pod tym względem?

- Nawet w najmniejszym stopniu nie. Jest bardzo podobny do matki, często lubi mówić: my, Portugalczycy, co swego czasu denerwowało księcia Filipa. Książę Karol nie toleruje rozpusty, pamięta bowiem jak cierpiała jego matka z powodu licznych kochanek ojca. Karol głęboko kochał zmarłą żonę Izabelę de Bourbon, która dała mvi córkę -księżniczkę Marię. Sądzę, że jest przywiązany do obecnej księżnej Małgorzaty dTork, ale jego serce nie zadrży już dla nikogo więcej. Wystrzega się kobiet, woli swych towarzyszy broni, w czym nie ma nic złego, gdyż jest cnotliwy. Ponieważ przedkłada wojnę nad wielkopańskie życie, on, najwspanialszy książę Europy, nienawidzi wielkich uczt i bali, które tak kochał jego ojciec.

- Czy nie lubi rozrywek?

- Lubi, ale inne. Chętnie czyta, ale nade wszystko uwielbia muzykę. Spędza całe godziny na słuchaniu śpiewaków ze swego chóru. Towarzyszą mu wszędzie, a zdarza się, że i on śpiewa wraz z nimi. Dziwny jest książę, którego ci opisuję, prawda, pani?

- Sądzę, że istotą władców jest być innymi niż wszyscy. Czy książę Karol jest lubiany przez swój lud?

- Nie jestem tego pewna. Boją się go, a zresztą pewnego dnia powiedział Flamandom: wolę waszą nienawiść od waszej pogardy. Gardzi wszystkim, co mieszczańskie czy gminne. Poza tym bywa okrutny. Mieszkańcy Dinant i Lie-ge, miast zrównanych przez niego z ziemią, o tym wiedzą -w każdym razie ci, którzy jeszcze żyją i pamiętają.

Zegar na wieży wybił kwartę i pani Simona natychmiast wstała.

- Chyba jeszcze nie wychodzisz, pani? - zawołała Fiora.

- Ależ tak, jest już późno, a mam jeszcze wiele zajęć. Tak więc naprawdę wolisz zostać tutaj i przyglądać się wodom Suzonu i zamkniętym okiennicom tego domu naprzeciwko?

- Jest taki melancholijny.

- Powiedz raczej, że jest ponury. Kiedyś wydawał się tak uroczy i wesoły! Ogród latem przypominał bukiet kwiatów. Jego właścicielka była bieliźniarką u księżnej Małgorzaty Bawarskiej, babki naszego księcia; dbała o kwiaty. Rosły wzdłuż wszystkich murów.

- Podobno właściciel jest nieobecny?

- To, czy jest, czy go nie ma, niczego nie zmienia. Jeśli moje gadulstwo cię nie męczy, pani, opowiem ci o nim w czasie następnej wizyty. Ale to zły człowiek.

Mówiąc to, pani Simona zbliżyła się do okna, machinalnie spojrzała na dom naprzeciwko; nagle oczy jej zabłysły:

- Będziesz to mogła sama ocenić, moja droga, bo oto właśnie wrócił.

Fiora zeskoczyła ze swych poduszek ze żwawością, która mogła zaskoczyć panią Simone, ale jej spojrzenie było skierowane w stronę okna. Istotnie, stary człowiek z mozołem zsiadał z muła.

Ukrywając się za ramą okna Fiora przyglądała się mężczyźnie wzrokiem pełnym nienawiści, której gwałtowność ją samą zaskoczyła. Był to chudy starzec, jakby przytłoczony ciężarem bogatego, obszytego futrem płaszcza, który nosił mimo upału. Spod grubej, aksamitnej czapki wymykały się siwe kosmyki włosów. W twarzy o barwie starej kości słoniowej zwracał uwagę spiczasty nos i rzadka broda. Nie było natomiast widać oczu osłoniętych krzaczastymi brwiami.

- Boże, jaki on brzydki! - powiedziała szczerze.

- Jego dusza nie jest piękniejsza, wierz mi, pani!

- I... mieszka w tym domu sam?

- Z dwoma służącymi, przypominającymi raczej żołdaków niż uczciwe sługi.

- Żadnej kobiety? Mówiono mi, że pewnego wieczora słyszano skargi i jęki.

Pani Simona roześmiała się:

- Jakbym słyszała Chretiennotte! Jest przekonana, że dom du Hamela nawiedzają duchy i rozpowiada swoją historię każdemu, kto zechce słuchać. Musisz jednak wiedzieć, że jest ona taka jak wszystkie dziewczęta ze wsi: wszędzie widzi rzeczy nadprzyrodzone.

- Właśnie, mówi z przekonaniem, że w tym domu pojawia się duch...

- Duch nieszczęśnicy, która niegdyś była żoną tego żałosnego osobnika? - powiedziała pani Simona, która już się nie śmiała. - Może to i prawda, bo miałaby powody, by go nawiedzać. Ale dosyć gadania! Prowizor kościoła Notre Dame pewnie już na mnie czeka, mamy porozmawiać o niedzielnej procesji. Życzę ci miłego wieczoru, pani!

Wyszła z głośnym szelestem jedwabnej sukni, pozostawiając po sobie przyjemny zapach irysów. Ulica była teraz pusta. Du Hamel, jego muł i służący zniknęli. Fiora wróciła na swoje poduszki i pozostała tam z brodą opartą na dłoni.

Godzina działania miała wkrótce nadejść.

ROZDZIAŁ TRZECI MAŁGORZATA

Wybiła północ. Serce Fiory biło ciężko. Chwilami miała , wrażenie, że się dusi. Przez cały dzień żar lał się z nieba i nawet zachód słońca nie zapowiadał ochłody. Noc była ciężka, burzowa, ciemna. Odległy pomruk grzmotu pozwalał przypuszczać, że przed świtem spadnie deszcz. Fiora miała jednak nadzieję, że burza nie nadejdzie zbyt wcześnie: ciemności sprzyjały zrealizowaniu planu. Dla Reg-naulta du Hamela wybiła godzina pokuty za zbrodnie.

Stojąc przed lustrem, które pani Simona kazała ustawić w jej pokoju, Fiora przyglądała się swemu odbiciu. Nie poznawała siebie samej: blada twarz pokryta bielidłem, jasne włosy dostarczone Demetriosowi przez jakiegoś balwierza... Znajomy był tylko koronkowy, poplamiony krwią czepiec z welonem, który Leonardzie udało się uratować wraz z kilkoma cennymi przedmiotami z katastrofy w pałacu Beltramiego, i który drżącymi dłońmi przypięła teraz na głowie wychowanicy. Szara, aksamitna suknia w złote cętki była ciężka i zbyt ciepła, jednak Fiora nawet się nie pociła. Ten ludzki objaw znikł, jakby weszła w nią dusza Marii de Brevailles, aby dokonać zemsty. Jakby była już tylko zjawą.

Fiora usłyszała za sobą jęk Leonardy. Stara panna była przerażona nie tylko tym, co ujrzała, ale i tym, co miało się zdarzyć. Walczyła ze wszystkich sił, aby odwieść młodą kobietę od niebezpiecznych zamiarów.

- Nienawiść tego człowieka nie wygasła, mój aniołku. A jeśli cię zabije lub zrani?

- Nie można zabić ani zranić ducha; nie będę sama. Demetrios chce iść ze mną, aby zająć się pozostałym na straży służącym.

- Czy tak bardzo leży ci na sercu ta zemsta, pani? Du Hamel jest stary, nie pożyje już długo.

- Za długo dla nieszczęśnicy, którą przetrzymuje w zamknięciu. Odbiorę jedno życie, ale uwolnię inne.

Demetrios zapukał do drzwi i wszedł nie czekając na zaproszenie. Ujrzawszy młodą kobietę, która odwróciła się w jego stronę, zatrzymał się jak wryty na progu pokoju.

- Jak wyglądam - spytała,

- Wstrząsające... nawet dla mnie! Nie zapomnij o białym welonie, przedtem jednak pozwól mi uzupełnić nasze dzieło.

Zbliżywszy się do Fiory, zawiązał jej na szyi wąską, czerwoną wstążeczkę, po czym wziąwszy z rąk Leonardy welon z białego muślinu, zarzucił go na głowę młodej kobiety. Jej postać wydała się teraz zamglona, ale można było ją rozpoznać.

- Musisz mi zostawić swobodę ruchów - powiedziała Fiora wskazując na sztylet przytwierdzony do szerokiego pasa, ale ukryty w fałdach sukni.

Przez otwarte okno dobiegł trzykrotny krzyk nocnego ptaka.

- To Esteban - powiedział Demetrios - czeka na nas. Chodźmy, jeśli nie zmieniłaś zdania!

- Nie.

Owinęła się mantylą z czarnego jedwabiu, maskującą jej postać w ciemnościach i poszła za Demetriosem. Dobrze naoliwiona brama otworzyła się cicho i w chwilę później Fiora i Demetrios dołączyli do Estebana.

- Masz klucz? - zapytał Grek.

- Tak, ale pospieszcie się. Gruby Klaudiusz, pijany jak bela, śpi w ramionach dziewki z ulicy Griffon, lecz może się obudzić.

- W każdym razie - powiedziała Fiora - to, że nie znaj dzie klucza nie będzie miało znaczenia. Dom zostanie otwarty.

- Zależy mi jednak na tym, by mu go odnieść. Dla porządku oraz po to, by ludzie prewota nie zadawali zbyt wielu pytań, kiedy jutro odkryją trupa.

Kastylijczyk dotarł do drzwi, które ustąpiły pod jego dłonią bez najmniejszego skrzypnięcia. Ciemności domu skryły trójkę przyjaciół. Przez chwilę stali nieruchomo, aby przyzwyczaić oczy do mroku. Brak okien powodował, że do izby nie docierało światło księżyca. W końcu Esteban zapalił od tlących się w kominku węgli świecę, którą miał w kieszeni. Zobaczyli, że znajdują się w kuchni, w głębi której widać było spiralę schodów i drzwi do ogrodu. W pomieszczeniu nie było oprócz nich nikogo.

Fiora zdjęła mantylę i poprawiła biały welon tak, by móc posługiwać się prawą ręką. Za Estebanem skierowali się ku schodom, weszli po nich tak cicho, jak to było możliwe. Dotarli do dużej, zupełnie pustej komnaty.

- Pewnie są na górze - szepnął Esteban.

Rzeczywiście, na poziomie drugiego piętra zauważył drugiego ze służących, Mateusza, leżącego pod drzwiami na kocu i śpiącego. Nietrudno było zgadnąć, kto spoczywał za tymi drzwiami.

- Zostań tutaj! - szepnął Demetrios Fiorze do ucha. -Musimy się go pozbyć.

Esteban, zręcznie i cicho jak kot, przemknął do śpiącego, który musiał wyczuć jego zbliżanie się, gdyż drgnął, zamruczał i zmienił pozycję. Klęczący obok niego Esteban wstrzymał oddech. Ale Mateusz z westchnieniem zadowolenia zasnął ponownie. Wtedy mistrzowskim ciosem pięści Esteban pozbawił go przytomności. Następnie, przy pomocy Demetriosa, przeciągnął posłanie odsuwając mężczyznę od drzwi. Droga była wolna i Fiora zobaczyła wąską smużkę światła wydobywającą się spod drzwi w miejscu, w którym przedtem leżał służący.

Pozostawiając Estebanowi związanie i zakneblowanie Mateusza, Demetrios wrócił do Fiory i powoli, bardzo powoli, otworzył drzwi, których zamek ustąpił bezdźwięcznie. Strefa światła rozszerzyła się i młoda kobieta dostrzegła wreszcie swego wroga. Raczej siedząc niż leżąc w łożu, jak to robią astmatycy, Regnault du Hamel czytał przy świetle palącej się u wezgłowia świecy. Miał wciśnięty aż na uszy czepek nocny, a tors okrywała mu szara, wełniana kamizela. Na jego długim nosie tkwiły binokle. Przypominał katedralnego gargulca i był tak odrażający, że Fiora miała ochotę rzucić się na niego i od razu zadać cios. Powstrzymała się jednak. Zależało jej na zobaczeniu strachu na jego żółtej twarzy. Bardzo powoli weszła do pokoju, raczej ślizgając się niż idąc, w obawie, że podłoga zaskrzypi pod jej stopami. Natrafiła na dywan i poczuła się pewniej. Du Hamel jeszcze jej nie zauważył. Wciąż czytał.

Wydała słaby jęk, potem kolejny. Starzec podniósł oczy i zobaczył przed swym łożem białą zjawę. Książka wypadła mu z rąk i głucho uderzyła o podłogę. Zjawa wciąż się zbliżała. Teraz du Hamel mógł rozpoznać twarz, jasne włosy, szyję, która zdawała się nosić krwawy ślad miecza. Na jego twarzy pojawiło się przerażenie, próbował cofnąć się w łóżku i chciał krzyknąć, ale jak w koszmarnym śnie,z jego silnych ust nie wydobył się żaden dźwięk. Wyciągnął przed siebie ramiona, aby odepchnąć zjawę i udało mu się i wyszeptać:

- Nie... nie!

- Zginiesz - szepnął cicho duch. - Zginiesz z mojej ręki! Fiora sięgnęła już po sztylet, aby zadać cios, kiedy nagle du Hamel chwycił się dłońmi za gardło. Z ust, którymi rozpaczliwie próbował złapać oddech, wydobyło się rzężęnie, a oczy zdawały się wychodzić z orbit. Spazm wstrząsnął chudym ciałem, które opadło na bok i znieruchomiało, a twarz stała się zupełnie sina, jakby udusiły go niewidzialne ręce.

Zdumiona Fiora stała przez chwilę bez ruchu, po czym uniósłszy welon pochyliła się nad bezwładnym mężczyzną i zawołała:

- Demetriosie! Chodź zobaczyć!

Grecki lekarz nadbiegł, podniósł leżącą na prześcieradle dłoń, przyłożył ucho do serca i patrząc na usta otwarte do krzyku, który nigdy się z nich nie wydobędzie, na oczy, które już nigdy nie zobaczą niczego na świecie, westchnął:

- On umarł, Fioro. Umarł z przerażenia.

- Czy to możliwe?

- Musiał mieć niezbyt mocne serce. Chodźmy teraz stąd, niczego nie dotykajmy. Można sądzić, że niebo ocaliło cię od przelania krwi. Trzeba, by ciało zostało znalezione w takim stanie, w jakim jest teraz... Esteban uwolni służącego i odniesie klucz drugiemu.

Wziął ją za ramię i pociągnął za sobą, ale powstrzymała go.

- Zapominasz o jednej rzeczy, Demetriosie. Ten człowiek nie żyje i jestem z tego zadowolona, ale jest tu ktoś, kogo trzeba uwolnić - ta kobieta, której płacz słyszałam. Nie odejdę bez niej.

Zebrawszy fałdy sukni, która krępowała jej mchy, wzięła świecę z rąk Greka i zbiegła po schodach. Otworzyła wychodzące na ogród drzwi w nadziei, że poprawi to widoczność, ale zaraz zamknęła je z powrotem, gdyż zrywał się wiatr. Grzmoty przybliżyły się, ich pomruk słyszała nad głową. Szukała drzwi wiodących do piwnicy, kiedy dołączyli do niej Esteban i Demetrios.

- To nie drzwi musimy szukać, lecz włazu. Właśnie na nim stoisz, pani.

Istotnie, w tym miejscu płytki ustępowały miejsca grubym deskom, ale było tam tyle kurzu, że Fiora ich wcześ niej nie dostrzegła. Silne ręce Estebana momentalnie podniosły klapę odsłaniając kamienne schody ginące w czeluściach domu. Fala cuchnącego powietrza uderzyła w nozdrza Fiory, kiedy postawiła nogę na pierwszym stopniu. Demetrios powstrzymał ją:

- Puść mnie pierwszego. Oświetlę ci drogę. Zaczął schodzić po czym wyciągnął dłoń do Fiory:

- Uważaj! Stopnie są śliskie. Cuchnie wilgocią.

- Ale przynajmniej nie jest tak duszno - stwierdził idący za nimi Esteban. - Dużo tu chłodniej niż w pozostałej części domu.

Zszedłszy po schodach znaleźli się w sklepionej półokrągło piwniczce, w której znajdowało się dwoje drzwi ze starych, stoczonych przez robaki desek.

- To te trzeba otworzyć. Okienko od ogrodu musi wychodzić na tę stronę. Ale nie mamy klucza.

- Nie trzeba klucza, by to otworzyć! - powiedział Esteban i silnym kopnięciem wyłamał drzwi.

Żałosny jęk odpowiedział na łoskot jak echo. Więźniarka obawiała się zapewne katuszy. Jednak Fiora wpadła już do środka. To, co ujrzała w świetle świecy spowodowało, że krzyknęła z przerażenia: w głębi komórki, której wysokość uniemożliwiała stanie, leżała na posłaniu z na wpół zgniłej słomy kobieta w łachmanach. Przytwierdzona była żelaznymi obręczami na przegubach i łańcuchami do wiszącego na ścianie dużego pierścienia. Fiora nie widziała jej twarzy, lecz tylko równie brudne, jak łachmany, długie i bujne jasne włosy.

Słysząc, że ktoś wchodzi do jej lochu, odwróciła się z trudem, ukazując wychudłą i pokaleczoną twarzyczkę. Rany znajdowały się na jej rękach i nogach, prawdopodobnie także na reszcie ciała. Ze łzami w oczach Fiora padła obok niej na kolana nie troszcząc się o suknię i próbowała uwolnić ją od łańcuchów.

- Nie bój się, pani - powiedziała łagodnie - przyszliśmy cię uwolnić. Twój oprawca nie żyje. Powiedz nam tylko kim jesteś.

Więźniarka otworzyła usta, ale mimo wysiłków, które sprawiły, że w jej oczach zabłysły łzy, wydała tylko nieartykułowane dźwięki.

- Mój Boże! - westchnęła Fiora. - Czyżby była niema?

- Możliwe - powiedział Demetrios - ale odsuń się i pozwól mi działać. Nie próbuj mówić, pani! - dodał zwracając się do więźniarki. - Zabierzemy cię stąd, zaopiekujemy się tobą. Jesteśmy przyjaciółmi. Trzeba zerwać te kajdany albo je otworzyć - powiedział do Estebana - Gdzieś musi być klucz.

Kastylijczyk pobiegł na górę i wrócił wkrótce z kluczem znalezionym wraz z innymi w pokoju du Hamela. Żelazne obręcze opadły odsłaniając straszliwe rany.

- Zabierzemy ją do domu, dobrze? - poprosiła Fiora, delikatnie zawijając dziewczynę w obszerny biały welon, który nosiła przed chwilą.

Zamiast odpowiedzieć Esteban schylił się, wziął uwolnioną na ręce i odszedł. Fiora i Demetrios poszli za nim i wrócili do kuchni, gdzie Grek opuścił klapę na miejsce. Hałasowi towarzyszącemu jej opadnięciu towarzyszyło gwałtowne uderzenie pioruna. Tymczasem Demetrios ostrożnie otworzył drzwi aby sprawdzić, czy ulica jest pusta. Następujące po sobie bez przerwy błyskawice pozwalały stwierdzić, że nie ma na niej nikogo. Fiora podniosła czarną mantylę, którą porzuciła w kuchni wchodząc i okryła się nią. Zamierzali wyjść, kiedy Demetrios zwrócił się do Estebana, któremu jego brzemię zdawało się wcale nie ciążyć:

- Daj miją - powiedział - Ty powinieneś sprawdzić, czy służący jest nadal nieprzytomny.

- To bez znaczenia, jest związany i niczego nie widział.

- Jak chcesz. Myślę, że jego bratu nie warto zwracać klucza. Daj mi go. Wrzucę go do rzeki.

Kiedy dotarli na róg ulicy des Forges, deszcz spadł na nich z taką gwałtownością, że natychmiast przemokli, choć mieli do przejścia zaledwie kilkadziesiąt kroków. Wrota nieba rozwarły się wyrzucając strugi wody, które w ciągu paru sekund zamieniły ulice w potoki, a spokojny i skromny Suzon powiększyły do rozmiarów rwącej rzeki. Grzmoty i błyskawice następowały po sobie bez przerwy, a ich dźwięk zagłuszył hałas, związany z powrotem do domu.

Fiora chciała odstąpić swoje łóżko nieznajomej, ale ponieważ Demetrios uprzejmie postanowił, że będzie dzielił pokój z Estebanem, ostatecznie w jego sypialni umieszczono uratowaną dziewczynę, przy której natychmiast zakrzątnęła się Leonarda. Wysłała Kastylij-czyka do kuchni, by zagrzał wody, podczas gdy sama - przy pomocy Fiory - uwalniała biedaczkę od jej cuchnących łachmanów. Ciało, które odsłoniły, było chude i pokryte sińcami, ale zgrabniejsze niż myślała Fiora, która do tej pory sądziła, że dziewczyna ma około piętnastu lat.

- Musi mieć około dwudziestu lat - oceniła Leonarda. Patrząc na jej lekko wzdęty brzuch, dodała - Zastanawiam się, czy nie jest w ciąży.

- Nie byłoby w tym nic dziwnego - powiedziała Fiora. -Jeden z tych bydlaków zabawiał się jej kosztem, może robili to obaj.

Demetrios, który wrócił ze swego pokoju, do którego chodził po potrzebne przybory i leki nie potwierdził diagnozy Leonardy.

- Nie sądzę. Zastanawiam się jednak, kim ona może być i dlaczego ci nędznicy ją więzili?

Nieznajoma nadal nic nie mówiła. Miała zamknięte oczy i poddawała się zabiegom, jakby nie miała siły uczynić najmniejszego ruchu. W rękach badającego ją Demetriosa była równie bezwładna jak szmaciana lalka.

- Musiała być często bita, gdyż niektóre z tych śladów są stare. Z pewnością brakowało jej pożywienia, ale stan jej zdrowia nie jest najgorszy.

- Zapomniałeś, że robi wrażenie niemej? - zapytała Fiora. - Może obcięto jej język?

Demetrios upewnił się natychmiast, że tak nie jest, i stwierdził, że strach lub złe traktowanie mogą pozbawić kogoś mowy, czasem na krótko, a czasem na zawsze.

- Kiedy będzie w lepszym stanie, spróbujemy wykonać małe doświadczenie - dodał - Na razie jest za wcześnie.

Leonarda i Fiora starannie umyły ocaloną i ubrały w jedną z koszul Fiory. Nadgarstki, otarte kajdanami, posmarowały balsamem i zawinęły pasami cienkiego płótna. Później zajęły się twarzą. Oczyściły ją z brudu i śladów krwi, ale nie mogły zatuszować sińców świadczących o otrzymanych ciosach.

- Jakie piękne włosy! - westchnęła Fiora dotykając ich, - Jaka szkoda, że są takie brudne! Trzeba je umyć!

- Bądź pewna, że nie omieszkamy tego zrobić, kiedy będzie silniejsza. Och!

Spójrz, mój aniołku, otwiera oczy!

Obie kobiety i Grek pochylili się nad łóżkiem, gdyż nieznajoma właśnie podniosła powieki, odsłaniając źrenice w kolorze bladego, wpadającego w zieleń błękitu. Spojrzała na pochylone nad nią twarze i spróbowała się uśmiechnąć.

- Tu jesteś bezpieczna, pani - powiedziała łagodnie Fiora. - Nikt już nie zrobi ci krzywdy, a my będziemy nad tobą czuwać.

- Zaczniemy od tego, że damy ci coś do jedzenia -powiedziała Leonarda - i trochę mleka do picia.

- Przy tej burzowej pogodzie mleko pewnie skwaśniało. Zrób jej raczej, pani, herbatkę lipową dobrze osłodzoną miodem, do którego dodasz szczyptę tego - dodał, podając jej pudełeczko z malowanego drewna.

Demetrios ponownie podszedł do łóżka i przyjrzał się młodej, obolałej twarzy.

Nagle pochylił się, wziął świecznik stojący u wezgłowia i uniósł go nad łóżkiem.

- Czy wiesz, że ta biedaczka jest do ciebie podobna?

- Do mnie?

- Tak. Zresztą nie tak bardzo. Właściwie podobna jest przede wszystkim do Krzysztofa.

- Do Krzysztofa? Myślisz, że ona należy do rodziny? Leonarda wróciła z ziółkami i podczas gdy stygły na tyle, by można je było pić, Fiora powiedziała jej o podejrzeniach Demetriosa, dodając, że ona nie wie, kim mogłaby być młoda kobieta. Ale Leonarda wiedziała. Przyjrzawszy się z bliska twarzy o zamkniętych oczach, przypomniała Fiorze, co opowiedział jej pewnego wiosennego wieczora Francesco Beltrami:

- Przypomnij sobie, pani! Powiedział, że twoja matka dała Regnaultowi du Hamel córkę. Przysięgłabym, że to ona. W takim razie powinna mieć dwadzieścia lat, tak jak myślałam.

- Jego córka? Czy traktowałby swoją córkę tak nikczemnie? I to od lat? To niemożliwe, już dawno by umarła.

- Nie - powiedział Demetrios - nie ma w tym nic niemożliwego. Widziano więźniów, nawet kobiety, wytrzymujących wszystko i żyjących, czasami nawet w straszliwych warunkach. Wytrzymałość ludzka może się czasem okazać zdumiewająca, szczególnie jeśli chodzi o istoty młode. Tak, teraz jestem pewny, że mam rację: ta młoda kobieta jest twoją siostrą, Fioro!

- Moją siostrą?

Znaczenie tego słowa powoli docierało do umysłu młodej kobiety. Nigdy dotąd nie zastanawiała się nad tym fragmentem opowieści ojca i nigdy nie myślała o dziecku, które Maria de Brévailles miała ze swoim mężem. Nie zadawała również pytań na ten temat, ponieważ nie wyobrażała sobie, żeby ojciec, nawet tak podły jak du Hamel, mógł stać się oprawcą własnego dziecka. Sądziła, że córka doradcy została po ucieczce matki powierzona jakiemuś klasztorowi. Chyba, że upomniała się o nią babka, co byłoby rzeczą normalną. Ale teraz odkrywała, że ten nikczemny człowiek przeniósł na córkę nienawiść, którą czuł do Marii. Zrobił z niej kozła ofiarnego, latami zadając męki i znajdując w tym upodobanie. Zabicie jej byłoby zbyt szybkie, zapewne nie tak rozkoszne, ale że posunął się w swej podłości aż do wydania jej na pastwę służących - to przechodziło wszelkie pojęcie! Drżąc z gniewu Fiora pomyślała, że to szkoda, iż du Hamel umarł tak szybko. Przeżył zaledwie kilka sekund obłąkanego strachu, podczas gdy zasłużył na powolne konanie w najokrutniej szych mękach!

Powoli podeszła do łóżka, gdzie Leonarda poiła jej siostrę, której nawet imienia jeszcze nie znała, i poczuła, jak ogarnia ją litość. Ujęła jedną z dłoni, tak szczupłych, że przypominały ptasie szpony, i zatrzymała ją w swoich. Leonarda rzuciła na nią okiem:

- Myślisz, pani, że ten nędznik nie został wystarczająco ukarany, prawda? Na tym świecie z pewnością nie. Chociaż dziękuję Bogu, że pozwolił ci uniknąć splamienia rąk jego krwią! Nie sądzę jednak, by piekło było miejscem szczególnie miłym, a możesz być pewna, że pan du Hamel przekroczył już jego palący próg.

Fiora spontanicznie otoczyła ramionami szyję swej starej przyjaciółki i ucałowała ją:

- Zawsze umiesz znaleźć słowa, których potrzebuję, prawda, droga Leonardo? Przypomnij mi, abym częściej mówiła, że bardzo cię kocham!

- Miło mi to słyszeć. Skoro uważasz, że moje wypowiedzi nie są pozbawione sensu, posłuchaj, co teraz powiem: jest późno i padasz ze zmęczenia. Idź spać! Jutro też jest dzień i spróbujemy uporządkować myśli. Wiem w każdym razie, że moje bardzo tego potrzebują!

Nazajutrz rano mieszkańcy dzielnicy znaleźli powód do dociekań. Widząc szeroko otwarte drzwi domu du Hamela, jakaś sąsiadka powodowana ciekawością zapuściła się tam. W chwilę później wybiegła wydając straszliwe krzyki, które wyrwały z łóżek wszystkich jeszcze śpiących, i ściągnęły na miejsce podekscytowany tłum. W jego pierwszym szeregu zauważyć można było Chretiennotte, głośno rozprawiającą i opowiadającą każdemu, kto chciał jej słuchać, nocną przygodę świętej pamięci Janeta, urozmaiciwszy ją kilkoma oryginalnymi szczegółami własnego pomysłu.

- Niewiele brakuje, a wmiesza nas w swoje historie! -mruknął Demetrios, stwierdziwszy że gadatliwa służąca trzykrotnie wskazała ich okna. Wysłał więc Estebana, by poszedł po Chretiennotte i przywołał ją do właściwego pełnienia domowych obowiązków. Pozwoliła się przyprowadzić bez oporu, ale nie oznaczało to wcale, że zajęła się swoją pracą. Wychylona do połowy z okna Fiory zmieniła po prostu punkt obserwacyjny. Za żadną cenę bowiem nie chciała przegapić przybycia prewota i ludzi mających oszacować straty. Widząc to Leonarda wzruszyła ramionami, zaopatrzyła się w kosz i poszła na targ, przez ostrożność zamknąwszy jednak dokładnie pokój, w którym spoczywała dziewczyna uratowana przez Fiorę.

Leonardzie, choć z natury szlachetnej, niezbyt podobało się, że w życiu Fiory pojawiają się osoby, przypominające jej przeszłość, o której jej wychowanka powinna była zapomnieć. Krzysztof de Brévailles, dzięki Bogu, poszedł własną drogą, a ostatniej nocy zaoszczędzono Fiorze przelania krwi, co sprawiło Leonardzie wielką ulgę. Du Hamel umarł ze strachu, zabity przez własne sumienie, i dobrze się stało. Teraz pojawiła się dziewczyna, niema i może niedorozwinięta umysłowo, którą trzeba ukrywać, co nie będzie łatwe. Stanowiła ona zbyt ciężkie brzemię dla ledwie osiemnastoletnich ramion Fiory.

Wróciwszy z targu Leonarda była jeszcze bardziej zaniepokojona niż wtedy, gdy wychodziła z domu. Wszędzie mówiło się tylko o śmierci królewskiego doradcy i jego służącego Mateusza, którego znaleziono zasztyletowanego kilka kroków od pokoju pana. Drugi służący, Klaudiusz, zniknął i był to wystarczający powód, by go oskarżyć o podwójną zbrodnię, chociaż na ciele du Hamela nie znaleziono żadnych obrażeń. Za to jego szaty i kufry zostały skrupulatnie przetrząśnięte i opróżnione.

Nietrudno było odgadnąć, co się wydarzyło. Klaudiusz wrócił późno w nocy i z ulgą stwierdził, że drzwi są otwarte. Obawiając się być może oskarżeń o zabicie pana, uznał, że prościej będzie uciec ze wszystkim, co uda się zabrać, zamordowawszy uprzednio własnego brata, aby uniknąć konieczności dzielenia się z nim łupem. O uwięzionej dziewczynie nikt nie mówił, jako że nie wiedziano o jej istnieniu. Mimo to stanowiła ona stałe niebezpieczeństwo z powodu plotek, jakie mogła wywołać jej obecność u cudzoziemskiego lekarza. Te plotki, ta gadanina... wielka specjalność Chretiennotte! Oczywiście Esteban wydał zacnej kobiecie wyraźny zakaz wchodzenia do swego pokoju pod pretekstem pewnych tajemnych prac, jakie tam prowadził, ale jak długo można ją było trzymać na dystans!

Toteż zaraz po powrocie Leonarda zostawiła kosz w kuchni i bezwzględnie wyciągnęła Chretiennotte z jej obserwatorium, nakazując obrać warzywa na zupę. Później poszła opowiedzieć o swoich obawach Demetriosowi, którego zastała zajętego pisaniem.

Grek zgodnie ze swoim zwyczajem, wysłuchał jej w milczeniu, ale kiedy skończyła, wstał i zaczął chodzić tam i z powrotem.

- Co zrobimy? - zapytała Leonarda. - Bóg mi świadkiem, że żal mi tej biednej dziewczyny, ale nie możemy jej wiecznie ukrywać, tym bardziej że nie zostaniemy tu na zawsze. A więc?

- Mówiąc uczciwie, sam nie wiem, jak należy postąpić. Najlepszym wyjściem byłoby powierzenie tej biedaczki, jak tylko wyzdrowieje, jakiemuś klasztorowi w sąsiedztwie. Ale klasztory wymagają posagu, a to duży wydatek! Nie możemy sobie na niego pozwolić. Szybko ujrzymy dno w sakiewce ofiarowanej przez Lorenzo Medyceusza, a trzeba będzie pomyśleć o udaniu się na dwór króla Ludwika. Z drugiej strony, jeśli ta dziewczyna jest córką zmarłego tej nocy osobnika, to powinna być również jego spadkobierczynią.

- Czy istnieje jakiś sposób, by upomnieć się o spadek w jej imieniu nie ryzykując oskarżenia o morderstwo?

- Byłoby to ostatecznie możliwe, ale trzeba by się jeszcze upewnić, że rzeczywiście jest tą, o której myślimy.

- Jak to zrobić? Jest przecież niema.

- To nie takie pewne, bowiem wydaje pewne dźwięki. Kiedyś widziałem w Egipcie kobietę, która straciła mowę w wyniku wielkiego przerażenia. Imam, u którego pobierałem nauki, przywrócił jej głos. Zważywszy, co przeszła ta dziewczyna, mogę sądzić, że jej przypadek może być podobny. Gdy tylko będzie mogła to znieść, spróbuję przeprowadzić pewne doświadczenie. W każdym razie, bądź pewna Leonardo, że uczynię wszystko, abyśmy wyjechali stąd jak najszybciej. Nie jest dla Fiory dobre ponowne zanurzanie się w niezdrowej atmosferze starych dramatów.

- Przecież sam zachęcasz ją do pogoni za zemstą, która zatruwa jej serce?

- Bezkarność winnych zatrułaby je jeszcze bardziej. Zresztą nie mam żadnej władzy nad jej wolą, która jest nieugięta. Zdaje mi się, że widzę w niej odradzające się księżniczki starożytnej Grecji: Antygonę, Hermionę czy Medeę, które niezłomnie zmierzały do celu, bez względu na cenę.

- Twoje prawo, panie! Ja chciałabym znów zobaczyć w niej dziecko, czułą i radosną dziewczynę biegającą po ogrodzie w Fiesole.

- Tak czy inaczej, nawet gdyby nie wydarzyła się ta tragedia, tamto dziecko nie mogłoby istnieć wiecznie. Zawsze przychodzi taka chwila, kiedy dziewczynka ustępuje miejsca kobiecie. Fiora już nią jest, i to kobietą silną, zahartowaną w ogniu nieszczęść: takie są najlepsze... albo najgorsze. Ale to już ich tajemnica.

- Spróbuj chociaż, panie, nie popychać jej zbytnio do tej drugiej kategorii!

Powiedziawszy to, Leonarda poszła sprawdzić, czy Chre-tiennotte zdecydowała się wreszcie zabrać do pracy.

Demetrios nie był jedynym, który pragnął upewnić się co do tożsamości więźniarki. Pełniąca rolę pielęgniarki Fiora postanowiła poznać chociaż jej nazwisko. W dwa dni później, widząc, że jej protegowana niemal w oczach odzyskuje zdrowie, włożyła jej w dłonie kartkę papieru i pióro umoczone w atramencie.

- Ponieważ nie możesz powiedzieć swego nazwiska, pani - zaproponowała łagodnie - napisz je.

Jednak chora, której twarz nagle poczerwieniała, oddała jej te przedmioty z wyrazem takiej rozpaczy, że wzruszona Fiora otoczyła ręką jej kruche ramiona i ucałowała ją:

- Nie umiesz pisać, pani? To nic takiego, szybko się nauczysz. Spróbujemy poznać chociaż twoje imię. Będę wymieniała różne imiona, a ty przerwiesz mi, kiedy wymówię twoje.

Nieznajoma przytaknęła z uśmiechem. Gra ta musiała ją bawić, ale Fiora szybko spostrzegła, że zna głównie imiona florenckie, które trzeba byłoby przetłumaczyć. Uznała więc, że prościej będzie pójść po Leonardę, lepiej niż ona znającą imiona używane w Burgundii.

- To nie powinno być skomplikowane - powiedziała ta ostatnia - W rodzinach szlacheckich często nadaje się córkom imiona księżniczek, obecnych lub dawnych. Kiedy ta dziewczyna się urodziła, księżniczka miała na imię Izabela. Czy na imię ci Izabela, pani?

Odpowiedź była przecząca. Fiora wysunęła hipotezę, że nazywa się może Maria? Nie, Maria również nie.

- Wróćmy do księżniczek - podjęła Leonarda - To dość proste: matka, babka i małżonka księcia Karola zostały polecone tej samej patronce: Małgorzacie.

Leonarda trafiła celnie. Młoda kobieta zaklaskała w dłonie, a twarz rozjaśnił jej uśmiech:

- Małgorzata*5... - powtórzyła Fiora - To bardzo ładny kwiatek, biały ze złotym środkiem. Pasuje do ciebie, pani: jesteś cała biała i masz włosy w kolorze słońca.

Demetrios powinszował młodej kobiecie inicjatywy i dodał, że można być może spróbować posunąć się dalej. Kiedy nadszedł wieczór wszyscy zebrali się w pokoju Małgorzaty. Okna i okiennice, mimo upału, starannie zamknięto. Pomieszczenie było oświetlone jedynie przez świecznik stojący na kufrze dość daleko od łóżka i postawioną u jego wezgłowia świecę.

Grek wziął Fiorę za rękę i podprowadził do łóżka, aby Małgorzata poczuła się pewniej. Następnie pochylił się nad leżącą:

- Chciałbym, żebyś najpierw odpowiedziała na moje pytanie, pani. Muszę wiedzieć czy w mojej mocy jest pomóc ci. Czy zawsze byłaś niema?

Małgorzata pokręciła przecząco głową.

Z uspokojonego spojrzenia, jakie jej posłała Małgorzata, Fiora zrozumiała, że wzbudziła jej zaufanie. Demetrios

* Małgorzata- franc. Marguerite, tzn. margerytka- kwiat (przyp. tłum).

- Tak więc był w twoim życiu okres, kiedy mówiłaś?

- Tak.

- Czy straciłaś mowę w wyniku wypadku?

- Nie.

- W wyniku silnego strachu lub gwałtownego wzburzenia?

- Tak.

- Dobrze. Możliwe jest więc, że zdołam ci ją przywrócić, pani. Pod warunkiem jednak, że będziesz miała do mnie zaufanie, że będziesz mi posłuszna. Zapewniam cię, że pragnę tylko twojego dobra; nie musisz się niczego obawiać. Nie zrobię ci nic złego a nawet cię nie dotknę.

- Musisz robić to, co on mówi, Małgorzato - szepnęła Fiora, biorąc ją za rękę - Spróbuje odkryć przyczynę twego cierpienia.

- Z uspokojonego spojrzenia, jakie jej posłała Małgorzata, Fiora zrozumiała, że wzbudziła jej zaufanie. Demetrios zgasił jedną po drugiej świece w lichtarzu zachowując tylko tę przy łóżku, którą wziął do ręki i uniósł nieco nad głową leżącej, tak aby Małgorzacie wystarczyło mieć oczy otwarte, by je widzieć.

- Musisz uważnie patrzeć na płomień - powiedział lekarz z łagodną stanowczością. Usłuchała go: jej jasne oczy odbiły złociste światło i przyglądały mu się z całkowitym spokojem. Małgorzata puściła rękę Fiory, skrzyżowała ramiona na piersi i czekała nie okazując najmniejszej obawy.

- Dobrze! - pochwalił Demetrios i natychmiast polecił. - Patrz dokładnie na światło i nie spuszczaj go z oczu... z oczu... z oczu...

Głęboki, śpiewny głos Demetriosa niósł ze sobą ukojenie, odczuwalne dla trojga widzów. Tymczasem powieki Małgorzaty zadrżały, jakby chciały się zamknąć i wstrzymywała je tylko siłą woli.

- Jesteś śpiąca, bardzo śpiąca... Twoje powieki są takie ciężkie... Nie walcz z ogarniającą cię sennością. Ulegnij jej... Śpij, śpij! Jesteś odprężona, twoje ciało jest nieskończenie zmęczone, domaga się odpoczynku... Pozwól mu odpocząć... śpij... śpij... śpij!...

Powieki Małgorzaty były teraz całkowicie zamknięte. Ręce bezwładnie opadły wzdłuż ciała. Oddech się wyrównał. Przez chwilę w pokoju panowała cisza.

Wszyscy zamarli. Wreszcie Demetrios powiedział:

- Wiem, że śpisz, Małgorzato, ale czy mnie słyszysz? Powoli skinęła głową.

- Dobrze... Twój umysł wyzwolił się z ciała, a złe wpływy zostały odsunięte. Wspólnie sięgnijmy pamięcią w przeszłość, aż do twojego dzieciństwa. Spójrz na siebie, Małgorzato. Masz dziesięć lat. Czy potrafisz mówić?

Do oczu śpiącej natychmiast napłynęły łzy. Dała znak, że tak, ale zaraz odruchowo zasłoniła głowę przed niewidocznymi uderzeniami. Fiora zacisnęła dłonie tak mocno, że paznokcie wbiły się jej w skórę.

- Byłaś nieszczęśliwym dzieckiem, ale jednak mówiłaś. Co się stało później? Spójrz na swoje życie w taki sposób, aby wrócić do tragedii, która odebrała ci głos. Przyjrzyj mu się rok po roku.

Nagle ciało Małgorzaty zaczęło się niespokojnie poruszać. Prześcieradła zostały odrzucone a śpiąca usiłowała odepchnąć coś, co ją przerażało. Czyniła straszliwe wysiłki, by utrzymać nogi razem, ale mimo to coś je nieodparcie rozsuwało.

Płakała, jęczała. Wszystko było oczywiste:

- Dios! - szepnął Esteban - została zgwałcona.

Później wszystko się uspokoiło i Małgorzata leżała nieruchomo, jakby bez życia. Demetrios dał jej chwilę wytchnienia i rozpoczął dalsze zabiegi.

- Czy to w wyniku tego straszliwego przeżycia utraciłaś mowę?

Małgorzata wolno pokręciła głową.

- A więc było to później. Przypomnij sobie co stało się potem. Musisz wrócić do momentu, w którym twój głos zamarł. Czy to takie bolesne?

Małgorzata skręcała się na łóżku. Trzymała ręce nad sobą jakby przytrzymywała brzuch, który stał się o wiele za duży i wydawała okropne jęki.

- Wygląda na to - powiedziała Leonarda głucho, - że ona rodzi?

I opadłszy na kolana poczęła się modlić.

- Czy nie można by - szepnęła Fiora - uchronić jej od przeżywania tych mąk?

Demetrios położył dłonie na rękach młodej kobiety naciskając je łagodnie.

- Teraz dziecko się już urodziło - powiedział - już po wszystkim.

Małgorzata natychmiast się uspokoiła. Pełen zachwytu uśmiech rozjaśnił jej twarz. Zobaczyli jak wyciąga ręce do urojonego dziecka, jak przyciska je do piersi, łagodnie kołysze, całuje. Spokojne szczęście wymalowane na jej wymizerowanej twarzyczce miało w sobie coś przejmującego. Ale nagle wydarzyła się tragedia. Przerażeni widzowie ujrzeli Małgorzatę przyciskającą ramiona do piersi z wyrazem lęku i zaciekłości, jakby zawisła nad nią straszliwa groźba. Zobaczyli jak walczy ze wszystkich sił, nie mając jednak żadnych szans. Nagle krzyknęła zachrypniętym, jakby zgrzytającym głosem:

- Mój synek! Oddajcie mi mojego synka! Nie możecie mi go zabrać! To moje dziecko... miejcie litość!

Otworzyła usta, by wydać okrzyk, który byłby zapewne nieludzki, ale Demetrios przyłożył już swe ręce do głowy biedaczki i rozkazał:

- Nie krzycz, Małgorzato! To już koniec. Nie myśl już o tej chwili, gdy osiągnęłaś szczyt ludzkiego cierpienia. Nie krzyknęłaś. Możesz jeszcze mówić.

Prawda, że możesz jeszcze mówić?

Wciąż dysząca i pokryta potem dziewczyna przypominała rozbitka, który wydostał się na brzeg po wyczerpującej walce. Fiora chciała ją wziąć w ramiona, ale Demetrios gestem przykuł ją do miejsca.

- Odpowiedz mi, Małgorzato! Czy możesz mówić? Powiedz: Mogę.

- Mo... mogę.

Głos był słaby, zachrypnięty, ale jednak wyraźny.

- To dobrze - powiedział Demetrios. - Teraz odpocznij, pani! Dokonałaś straszliwego wysiłku, lecz twa choroba została przezwyciężona. Za chwilę obudzę cię. Nie będziesz pamiętać, że ponownie przeżyłaś te cierpienia i będziesz mogła swobodnie rozmawiać z tymi, którzy cię otaczają i którzy cię kochają.

Słyszałaś, co powiedziałem?

- Tak... słyszałam.

- Przywołam cię więc do nas. Obudzisz się, kiedy wymówię twoje imię. Uwaga! Małgorzato, otwórz oczy!

Oczy jej istotnie otworzyły się ukazując nieco błędne spojrzenie, które zwróciło się najpierw ku uważnemu obliczu lekarza, później w stronę zachwyconych twarzy Fiory i Leonardy. Nieco dalej Esteban drżącą ręką zapalał świecę w kandelabrze. Fiora zbliżyła się do Małgorzaty i pocałowała ją:

- Jesteś uleczona, moja droga. Odzyskałaś głos.

- Głos? To prawda. Och! co się stało? Wydaje mi się, że miałam sen, przerażający sen.

- To był tylko sen, ale przeklęte siły, które więziły twój głos, zostały zwyciężone. Od tej pory jesteś i będziesz taka jak wszyscy i będziemy mogły ze sobą rozmawiać!

Esteban, który wyszedł na chwilę, wrócił z dzbankiem i kubkami.

- Po tym co przeszliśmy, myślę, że wszystkim nam dobrze zrobi łyczek wina. Jesteś, panie, równie wyczerpany jak twoja pacjentka.

Demetrios opadłszy na ławkę przy łóżku rzeczywiście wydawał się ogromnie zmęczony, a jego twarz była blada jak wosk. Chętnie przyjął podany przez służącego kubek wina i wypił je powoli, niemal z rozkoszą. Leonarda zakrzątnęła się wokół Małgorzaty, aby zmienić jej przemoczoną koszulę, gdyż jedyne, o czym marzyła uleczona, to sen.

Fiora podeszła do starego przyjaciela.

- Uczyniłeś cud, Demetriosie. Skąd czerpiesz tę zadziwiającą władzę, z której w mojej obecności skorzystałeś już dwukrotnie*6: w odniesieniu do Megiery i do tej nędznej Hieronimy? Usypiałeś je, aby wydawać im polecenia, ale tym razem sprawiłeś, iż Małgorzata odzyskała mowę.

- Straciła ją w wyniku straszliwego wstrząsu. Należało więc sprawić, by ponownie przeżyła tamte wydarzenia. Dzięki sile woli osiągnąłem to, ale przyznam, że jestem wyczerpany.

- Czy to nie było niebezpieczne... dla niej?

Lekarz podniósł na Fiorę ciemne oczy podkreślone głębokimi niebieskimi cieniami i westchnął:

- Było. Mogła umrzeć.

- I mimo wszystko, zrobiłeś to?

- Dlaczego nie? - zapytał szorstko. - Co miała do stracenia? Jej życie jest złamane na zawsze. Nie zdołano by jej wyleczyć z tego, co wycierpiała przez lata! Może teraz mówić, a za kilka dni będzie na nogach. Nie wiem jaka czeka ją przyszłość. Czy zamierzasz się nią zająć?

- Czy ty, który możesz unieść zasłonę skrywającą przyszłość, nie mógłbyś mi pomóc odpowiedzieć na to pytanie?

- Nie... nie, nic nie zobaczyłem. Może dlatego, że nie interesuje mnie ona wystarczająco? Nie zapominaj, że czeka nas ważne zadanie, które mamy wykonać razem.

- Nie zapominam - powiedziała Fiora. - Zaś Małgorzata, jeśli naprawdę jest moją siostrą...

- Nie potwierdza tego nic poza mglistym podobieństwem... - rzekł Demetrios z rozdrażnieniem.

- Tak mglistym, że jednak uderzyło Leonardę i ciebie! Jeśli wolisz to określenie - sądzę, że mam pewien pomysł.

- Czy nie moglibyśmy mówić trochę ciszej? - powiedziała z wyrzutem Leonarda zasuwając zasłony wokół łoża Małgorzaty. - Zresztą może już czas, żebyśmy my także poszli spać?

Demetrios wstał i przeciągnął się, po czym z westchnieniem ruszył do drzwi w towarzystwie milczącej Fiory. Przeszli powoli korytarzem łączącym pokoje aż do sypialni młodej kobiety.

- Czy powiesz mi, o czym myślisz? - spytał Grek.

- Myślę - odpowiedziała Fiora - że niedługo opuścimy ten dom. Nie mamy tu nic więcej do zrobienia.

- I dokąd pojedziemy? Na dwór króla Ludwika?

- Proszę cię, jeszcze nie! Nie zapomniałam tego, co nam opowiedział Krzysztof. Niedaleko stąd jest jeszcze inna kobieta, która z winy męża podąża cierniową drogą. Reg-nault du Hamel spłacił swój dług, ale musimy teraz rozpatrzyć dług Piotra de Brevailles. Być może upominając się, uda mi się dać odrobinę szczęścia dwóm istotom, które tak bardzo go potrzebują.

I nie wypowiadając się jaśniej, Fiora złożyła przelotny pocałunek na brodatym policzku Demetriosa, po czym znikła w swoim pokoju.

Tego wieczora Fiora, zgasiwszy wszystkie światła, długo siedziała w oknie oparta na łokciach przyglądając się miastu. Mieszkała w nim już od pewnego czasu, ale wkrótce będzie musiała je opuścić i nigdy zapewne nie pozna go lepiej. Letnia noc była ciepła, niebo czyste, pełne gwiazd -i żadna zapowiadająca burzę chmura nie zakłócała jego błękitnego ogromu: niebo iście florenckie... Lekceważąc oniemiały i cichy teraz dom, w którym w tak dziwnych okolicznościach dokonała się jej zemsta, pozwoliła spojrzeniu śledzić wąską, połyskującą jak mora, wstążkę Suzonu, który nurkował pod ulicą Musette, aby wynurzyć się ponownie u podnóża kościoła des Jacobins. Rzeczka wpływała do miasta od północy, a właśnie na północy znajdowało się Selongey, posiadłość Filipa.

Fiora pozwoliła sobie na swobodne myślenie o nim -dotąd tego nie robiła, żeby nie odrywać uwagi od swych planów. Ale śmierć du Hamela przybliżyła chwilę, gdy wreszcie będzie mogła spotkać się z nim, poznać głębię jego serca. Czy to z miłości do niej i po to, by ją ujrzeć przybył w tajemnicy do Florencji i w przebraniu krążył po ulicach? A może raczej szukał jedynie pomocy finansowej dla swego prowadzącego wojnę kraju? Leonarda skłaniała się ku pierwszej hipotezie, którą podzielało serce Fiory, ale młoda kobieta przyznawała, że nie zna swego małżonka i nie ma pojęcia o tym, co myśli, jakie są jego odruchy. Czy jest kobieciarzem? Z pobieżnego portretu naszkicowanego przez panią Simone wynikało, że jest uwodzicielem, który nie musi się zbytnio wysilać, by dopiąć swego. Jeśli jest do tego stopnia otoczony kobietami, to jakie miejsce mogła się spodziewać zająć w tak oblężonym sercu?

A przecież wobec Boga i prawa florenckiego, a również wobec miłości, była jego żoną. Ciężki pierścień z herbem Selongeyów wciąż zwisał na złotym łańcuszku między jej piersiami. Fiora pociągnęła za kunsztowne ogniwa i wzięła pierścień do ręki. Był ciężki, ciepły swym własnym ciepłem, niemal żywy. Fiora pocałowała go tak, jak pocałowałaby usta Filipa.

Gdzie on teraz mógł być? W Luksemburgu, gdzie zbiera się większa część wojsk z zamiarem zajęcia Lotaryngii? W Brugii, gdzie - jak mówiono - książę Karol zebrał stany Flandrii, aby uzyskać od nich pomoc w ludziach i złocie? Tak czy inaczej nie był, nie mógł być w Selongey. Mimo to Fiora wiedziała, że żadna ludzka siła nie powstrzyma jej od udania się tam, jak tylko skończy dzieło w Brevailles.

Na wspomnienie o nich myśli jej w sposób całkiem naturalny wróciły do Małgorzaty. Zadała sobie pytanie: co właściwie czuje do spadłej z nieba przyrodniej siostry, czy raczej przybyłej z piekła? Oczywiście litość, a także sympatię i ogromne współczucie - prawdę mówiąc, niewiele więcej. Zew krwi jeszcze nie dał o sobie znać, podczas gdy żywiołowo odczuł go Krzysztof.

Fiora czyniła sobie wyrzuty z powodu własnej obojętności, wynikającej być może z faktu, że do tej pory nie mogła porozumieć się z uwolnioną dziewczyną.

Czy było tak z powodu spiczastego nosa, stanowiącego jej jedyne podobieństwo do niegodnego tego miana ojca? W każdym razie, fakt czyją lubiła, czy też nie, miał niewielkie znaczenie: nie zamierzała mieszkać z Małgorzatą. Przynajmniej w tej sprawie Fiora podjęła decyzję.

Tuż przed świtem nadszedł chłód. Zdjąwszy ubranie młoda kobieta wyciągnęła się na łóżku pozwalając, by ją owiał. Głowę miała ciężką, pewnie od zbyt długiego wdychania rozkosznego zapachu rozkwitłej w sąsiedztwie lipy. Stwierdziła, że ziemia burgundzka mogła być upajająca i że słodko byłoby tu żyć, pod warunkiem, że byłoby się we dwoje.

Przez chwilę rozkoszowała się myślą, by osiąść w Selon-gey i czekać tam cierpliwie na powrót Filipa. Wyraz jego twarzy w chwili, gdy ją ujrzy, dałby zapewne odpowiedź na wszystkie jej pytania. Ale jak tam przetrwać? Jak ma tam dotrzeć bez środków do życia, jak nędzarka. Demetrios nie był osamotniony w swym niepokoju o przyszłość. Złoto Wspaniałego topniało w oczach. Niedługo niezbędna stanie się wizyta na ulicy des Lombards w Paryżu, w kantorze, który prowadzi Angolo Nardi. Jeśli Lorenzo Medyceusz nie wprowadził Fiory w błąd, na jej nazwisko zostały tam zdeponowane pieniądze. Poza tym istniała wiążąca ją z De-metriosem przysięga, uświęcona braterstwem krwi. Fiora nie chciała jej złamać. Jedynie śmierć księcia mogła uwolnić Filipa od uroku, który go zniewolił i być może przywrócić go Fi orze... jeśli nie da się wcześniej zabić dla większej chwały swego pana! Odpędziła jednak tę złowieszczą myśl. Gdyby Filipa nie było już na tym świecie, miałaby jakieś przeczucia. Poczułaby, że część jej samej przestała żyć.

- Jak tylko Małgorzata odzyska siły - zdecydowała -wyjedziemy do Brévailles.

Pokrzepiona tym postanowieniem zapadła w sen, podczas gdy w oddali rozległo się pierwsze pianie kogutów.

ROZDZIAŁ CZWARTY ZEMSTA NALEŻY DO PANA

- Zrezygnuj, Fioro - powiedział nagle Demetrios, zbliżając swego konia do jej wierzchowca. Jechali na czele niewielkiej grupki zmierzającej do Brevailles. Leonarda i Małgorzata podążały z tyłu na bardzo spokojnych mułach, a uzbrojony po zęby Esteban zamykał pochód.

- Z czego miałabym zrezygnować? Z odprowadzenia Małgorzaty do jej babki?

- Dobrze wiesz, co mam na myśli. Nawet bez Małgorzaty przyjechałabyś tutaj, aby zabić swego dziadka. Nie protestuj! To twój dziadek, czy tego pragniesz, czy nie.

- Byłby nim tylko wtedy, gdyby przedtem był ojcem, a on jest przyczyną wszystkich nieszczęść mojej matki. Nie tylko siłą wydał ją za mąż za tego nędznika, ale nic nie zrobił, by ją uratować. Chciałbyś, żebym mu przebaczyła?

- Nie, ale chciałbym, żebyś się oszczędzała. Pozwól: odprowadzę Małgorzatę z Leonardą, a ty wróć z Estebanem do gospody, w której spaliśmy ostatniej nocy. Lepiej, żebyś nie wchodziła do tego domu - dodał wskazując na zamek, którego wieże zdawały się płynąć na powierzchni białego obrusa mgły unoszącej się z rzeki.

Nie był to wielki zamek, ale ze swymi trzema wieżami, donżonem i wysokimi murami obronnymi zwieńczonymi hurdycjami, wyglądał groźnie i zapewne niełatwo byłoby sforsować jego bramę. Wzniesiony nad Doubs, której burzliwe wody wypełniały jego fosy i izolowały go, kiedy most był podniesiony, przypominał zawziętego wojownika, panującego nad rzeką.

- Czego się obawiasz? - spytała Fiora z odrobiną lekceważenia.

- Że zdradzi cię twa twarz!

- Skrywa ją welon.

- Ale będziesz zmuszona ją odsłonić. Jak sądzisz, jakie przyjęcie czeka cię w domu, którego pan wprowadził dyscyplinę bliską terroru? Przypomnij sobie, co powiedział Krzysztof. Twój dziad to człowiek surowy, bezwzględny, który nie tylko nie próbował uratować swych grzesznych dzieci, lecz nawet pomógł du Hamelowi w wymierzeniu kary. Obawiam się, że jeśli tu wejdziesz, nie uda ci się wyjść.

- Jeszcze zobaczymy! A poza tym: czego miałabym się obawiać w twoim towarzystwie? Czyżbyś stracił władzę pozwalającą panować nad ludźmi w chwili ich silnego wzruszenia? Mógłbyś skorzystać z tych umiejętności! Widok mojej twarzy ma wszelkie szanse wywołać wzburzenie.

- To znacznie trudniejsze w przypadku mężczyzny. Obawiam się, że de Brevailles może być nieczułym starcem, niewrażliwym na żadne stany uczuciowe.

- Tym wspanialszą masz okazję, by przeprowadzić interesujące doświadczenie! Zresztą nie wyobrażam sobie, jak można odmówić przyjęcia własnej, prawowitej wnuczki?

- Małgorzata nie zrodziła się z grzechu! - dodała z odrobiną goryczy. - Nie mam prawa odbierać jej tej szansy.

- Zakładając, że to dla niej szansa! Nie wiem, czy ten zamek jest najlepszym miejscem, które pozwoli zapomnieć o latach cierpień.

Małgorzata opowiedziała im o swym życiu w kolejnych siedzibach ojca. Cztery lata względnego spokoju pod opieką niani, która opuściła ją dla lepszego świata. Później życie niemal w opuszczeniu, wśród obojętnej służby i - na ogół - z dala o nie tającego awersji ojca. Wychodziła jedynie po to, by udać się do pobliskiego kościoła pod opieką bigoteryjnej służącej, która nigdy nie uważała, że odbywane na kolanach na zimnej pasadzce modły przed stacjami Męki Pańskiej są wystarczająco długie. W końcu zaczęła myśleć, że klasztor nie byłby przykrzejszy niż życie w ojcowskim domu. Któregoś dnia ośmieliła się poprosić, by pozwolono jej złożyć śluby zakonne.

Du Hamel odmówił. Nie miał najmniejszej ochoty płacić posagu za córkę, dzięki pracy której oszczędzał nawet na płacy jednej dziewczyny kuchennej. A później, kiedy jej ciało nabrało kobiecych kształtów, musiała znosić przemoc ze strony masztalerza, który ją nikczemnie zniewolił na słomie w stajni. Nowi przyjaciele biedaczki - nie miała pojęcia o więzach krwi łączących ją z Fiorą, gdyż - tego zdaniem Demetriosa - wymagała ostrożność, mieli możność poznać ciąg dalszy podczas transu, w który została wprowadzona: poród w piwnicy, gdzie du Hamel uwięził ją okrutnie pobiwszy, kiedy jej stan stał się widoczny, narodziny chłopczyka, którego jej odebrano i uduszono na jej oczach.

Działo się to w okresie, gdy du Hamel został mianowany radcą w Dijon. Skorzystał z tego by ograniczyć służbę do dwóch braci, którzy umieli zdobyć jego całkowite zaufanie, ale nie podwyżkę pensji. Zabrał ze sobą Małgorzatę zamkniętą w lektyce o dokładnie zasuniętych firankach, która zawierała również większość bagaży. W domu przy ulicy Lacet nieszczęsna dziewczyna została przykuta w piwnicy na noc, bo w ciągu dnia pracowała w domu, głodzona, często dręczona. Tylko gruby służący Klaudiusz okazywał jej pewne współczucie, kiedy du Hamela nie było w domu. Przynosił trochę jedzenia a także wino, do którego nabrała upodobania, ale kazał jej płacić za te dobrodziejstwa w jedyny sposób, w jaki biedna dziewczyna mogła to zrobić. Na szczęście haniebne uściski nie pociągnęły za sobą żadnych konsekwencji.

Mimo jego wyrachowanej pomocy Małgorzata słabła, a przede wszystkim traciła nadzieję. Chęć do życia - jeśli można było to nazwać życiem! - opuściła ją i doszło do tego, że gorąco pragnęła rychłej śmierci. Wtedy niespodziewanie nadeszła pomoc.

Czuła się teraz znacznie lepiej. Wracały jej siły, policzki nabierały kolorów, ale bardziej przypominała mechanicznie wprawianą w ruch kukiełkę niż żywą kobietę. Wybawcom okazywała wiele wdzięczności, ale zdawała się zupełnie nie interesować przyszłością. Była łagodna i raczej milcząca, mimo że całkowicie odzyskała mowę. Przebywając z nią Fiora miała wrażenie, że ma do czynienia z cieniem.

- Bardzo się boję - powiedziała Leonarda - że jej dusza uleciała wraz z duszyczką dziecka. Może wróciłaby do niej, gdyby ktoś jej okazał dużo, dużo miłości? My niestety możemy jej ofiarować tylko przyjaźń.

Zatrzymawszy się na skraju drogi wiodącej wzdłuż rzeki, Fiora rozmyślała o tym wszystkim. To prawda, że zamek o poczerniałych ze starości murach nie wyglądał zbyt zachęcająco. Czy Małgorzata znowu nie znajdzie się w więzieniu? Fiora odwróciła się, by spojrzeć na młodą kobietę, która została nieco z tyłu z Leonardą. Powiedziała jej wcześniej, że zabierają do babki, ale nie wspomniała nic o dziadku. Jak on przyjmie córkę potępionej Marii, nawet tę urodzoną w związku małżeńskim? Ponure domostwo o nieprzystępnym wyglądzie nie budziło większego zaufania.

Bardziej dla uspokojenia sumienia niż dla złagodzenia niepokojącego wrażenia, Fiora przywołała wieśniaka, zmierzającego z sierpem na ramieniu na pole.

- Czy to Brevailles?

Mężczyzna grzecznie zdjął czapkę z głowy i potwierdził:

- Pewnie, że to Brévaüles! Ale... czy to tam idziecie, pani? - dodał z niewytłumaczalną mieszaniną niepokoju i ciekawości. - Nie każdy może tam wejść, wiecie?

- Mimo to chciałabym się widzieć z panią Magdaleną. Przypuszczam, że jest w domu?

- A gdzie miałaby być? Cięgiem siedzi w domu, odkąd pan zachorzał. Nie widujem już nikogo, ino zarządcę i dziewkę kuchenną, która tyle gada co ryba.

- Jest chory? - wtrącił Demetrios - Wspaniale się składa. Jestem właśnie lekarzem. Na co cierpi?

Chłop podrapał się w głowę, uczynił najwyższy wysiłek umysłowy i w końcu potrząsnął głową ze znaczącym grymasem:

- Coś mi się zdaje, że tego nikt nie wie. Jak się spytać o jego zdrowie, to odpowiadają, że nic mu nie lepiej. W każdym razie, czyście lekarz, czy nie, dziwne by było, jakby wam otworzyli.

- Dlaczego? - zapytała Fiora.

- Ano, nigdy nikomu nie otwierają: ani mnichom, ani żebrakom, ani komediantom, ani zbłąkanym podróżnym. Taki to dom, w którym nie znajdziesz chrześcijańskiej gościny. To zły dom. Choć rzec trzeba, że były tu wielkie nieszczęścia...

Najwidoczniej wieśniak miał ochotę na pogawędkę, ale Fiora wiedziała tyle co on, jeśli nie więcej, o ciężkich doświadczeniach, przez które przeszli gospodarze zamku. Podziękowała chłopu dając mu sztukę srebra i, ponieważ reszta grupy dołączyła do niej, śmiało skierowała konia w stronę murów zamkowych. Demetrios dogonił ją zamierzając ponowić ostrzeżenia, ale Małgorzata jechała tuż za nim, a nie można było dyskutować przy niej.

Poranna mgła wznosiła się nad rzeką ukazując wiry poruszające się w niewielki lasek, za którym można było dostrzec kilka krytych strzechą domów i niedużą dzwonnicę kościoła. Po lewej stronie ukazała się wiodąca do zamku zarośnięta chwastami ścieżka. Wyglądała tak, jakby od dawna nikt nią nie przejeżdżał. Fiora skierowała na nią konia i szybko odnalazła kładkę, której sięgać musiał most zwodzony w chwilach, gdy był opuszczony. Obecnie jednak wznosił się jak niedostępny mur z drugiej strony zarośniętej, napełnionej wodą prawie po brzegi fosy. Naprzeciwko, zamknięty jak zaciśnięta pięść, cichy i niemy jak grobowiec, zamek Brevailles wznosił ku niebu swe ponure, dumne mury, zdające się rzucać wyzwanie letniemu słońcu.

Nie zsiadając z konia Esteban przycisnął do ust srebrny róg i wydał przeciągły dźwięk, który poderwał do lotu stadko ptaków. Czekali daremnie na otwarcie.

- Czy to naprawdę zamek mojej babki? - zapytała stojąca obok Fiory Małgorzata.

- O ile wiadomo, tak - odpowiedziała Fiora - Co o nim myślisz, pani?

- Nic. Wydaje się smutny. Nasz dom w Autun nie był taki. Dlaczego więc mojej matce się nie podobał?

- Może dlatego, że małżonek który ją do niego wprowadził, nie umiał zdobyć jej serca. Chata kryta strzechą jest lepsza od pałacu, jeśli mieszka w niej miłość.

- Przecież mogła kochać mnie? Ale ona mnie nie kochała, w przeciwnym razie nie porzuciłaby mnie.

Już drugi raz odkąd ją przygarnięto, Małgorzata robiła aluzję do Marii. Po raz pierwszy uczyniła to w rozmowie z Leonardą, która zdawała się budzić jej szczególne zaufanie, ale stara panna nie nalegała, gdyż miała wrażenie, że Małgorzata nienawidzi Marii prawie tak jak jej męża. Reg-nault du Hamel w swym okrucieństwie nie oszczędził córce niczego. Matka była dla niej jedynie zepsutą i zdeprawowaną kobietą, która porzuciła ognisko domowe wyłącznie po to, by zaspokoić swe popędy, za co została bardzo sprawiedliwie ukarana. Fiora usiłowała pewnego dnia zmienić ten osąd, ale Małgorzata zamknęła oczy stwierdzając, że jej to nie interesuje. Był to może najważniejszy powód, dla którego Fiorze nie udawało się prawdziwie przywiązać do przyrodniej siostry. Powstrzymała Estebana zamierzającego ponowić wezwanie.

- Czy wolisz, żebym zaprowadziła cię raczej do jakiegoś klasztoru? - spytała.

Ale Małgorzata potrząsnęła głową o wspaniałych, czystych już i skromnie zaplecionych włosach, które lśniły w słońcu:

- Nie. Skoro tutaj mieszka moja rodzina, nie mam żadnego powodu, by chcieć żyć gdzie indziej. To szlachecka siedziba i może ktoś mnie tu pokocha.

Mówiła to spokojnym, jednostajnym głosem, a jednak Fiorze ścisnęło się serce. Dała znak Estebanowi, żeby powtórzył sygnał i po raz drugi spokojne, poranne powietrze rozdarł dźwięk rogu.

Upór został wynagrodzony. Na blankach pojawiła się osłonięta hełmem głowa, a ostry głos zawołał:

- Kto tam idzie i czego chce?

- Żeby opuszczono most, gdyż mamy tu coś do załatwienia - rzucił Esteban z wyniosłością godną hiszpańskiego granda, która zresztą zdawała się nie wywierać zamierzonego ważenia.

- Ruszajcie swoją drogą. Nie możecie tu wejść. Z kolei zabrał głos Demetrios:

- A jednak będziemy musieli. Idź i powiedz pani de Brevailles, że jej zięć, pan Regnault du Hamel, nie żyje i że przyprowadziliśmy pannę Małgorzatę, jej wnuczkę!

Mężczyzna na murach zdawał się przez chwilę wahać, co ma zrobić, i wreszcie krzyknął:

- Pójdę zobaczyć! Zniknął.

Nastąpiło oczekiwanie, zdające się ciągnąć w nieskończoność. Fiora, której koń ze zniecierpliwienia grzebał w ziemi kopytem, zamierzała poprosić Estebana, by zagrał po raz trzeci, kiedy wewnątrz zamku rozległ się jakby pomruk i powoli, bardzo powoli, wielki most zwodzony opadł w ich stronę, a jednocześnie ze zgrzytem podniosła się krata w bramie.

- Chodźmy więc! - powiedział Demetrios z westchnieniem, które zdawało się dobiegać spod ziemi, tak było głębokie. Fio ra uśmiechnęła się do niego:

- Widzisz, że udało nam się wejść?

- Miejmy nadzieję, że równie swobodnie wyjdziemy. Ten kasztel za bardzo przypomina mi więzienie.

Wnętrze było jednak przyjemniejsze. Wchodząc na podwórzec, którego środek zajmował wysoki donżon, podróżni ujrzeli oparty o mur dwupiętrowy budynek mieszkalny, oświetlony pięknymi oknami o rzeźbionych ramach, z których najwyższe zwieńczone były wimpergami. Do domu prowadziły schody o trzech stopniach, na których stał -w postawie pełnej godności - ubrany na czarno mężczyzna.

Przybysze zsiedli z koni oddając wodze chłopcu stajennemu. Najwyraźniej ich przyjazd stanowił wielkie wydarzenie, gdyż trzy stojące przy pomieszczeniach kuchennych dziewczyny patrzyły na nich z wystraszonymi minami wycierając ręce o fartuchy. Przybiegł jakiś goniący za kurami chłopak i z palcem w ustach stał j ak wryty w niemej kontemplacji.

Fiora naciągnęła na twarz welon na tyle, na ile pozwalały konwenanse. Właśnie na nią jednak stary służący spojrzał najpierw.

- Czy możemy zobaczyć się z panią tego domu - zapytała cicho. - Oto jej wnuczka Małgorzata, którą byliśmy zobowiązani tu przyprowadzić.

Starzec ukłonił się jak człowiek umiejący się zachować, ale zapytał ponownie:

- Czy powiecie mi jednak kim jesteście?

- Nasze nazwiska nic ci nie powiedzą - wtrącił się Demetrios - gdyż jesteśmy cudzoziemskimi podróżnymi i jedynie przypadek pozwolił nam udzielić pomocy tu obecnej pannie Małgorzacie. Ta młoda dama - dodał wskazując na Fiorę, ogarnięta nagłym wzruszeniem w chwili przekraczania progu domu, który był świadkiem dzieciństwa jej rodziców i narodzin ich nieszczęsnej miłości - ta młoda dama to donna Fiora Beltrami, szlachetnie urodzona flo-rentynka, a oto Leonarda Mercet, jej guwernantka. Ja zaś nazywam się Demetrios Lascaris, jestem księciem i lekarzem. Pochodzę z Bizancjum.

Stary służący skinął głową i dał przybyłym znak, by weszli za nim po pięknych, kamiennych, doskonale utrzymanych schodach, prowadzących do dużej komnaty, gdzie pomiędzy wygasłym kominkiem i wąskim oknem siedziała w fotelu kobieta w żałobie z różańcem w dłoniach. Musiała być niegdyś bardzo piękna, zachowała jeszcze ślady minionej urody, ale pod wysokim, czarnym czepcem jej włosy i twarz sprawiały wrażenie przejrzyście białych. Brzegi powiek miała zaczerwienione od zbyt wielu łez. Odbarwiły one źrenice, których kolor stał się niedostrzegalny. Zazwyczaj jej twarz była zapewne naznaczona smutkiem, ale w tej chwili zdawała się ożywiona promieniem światła. Wstała na powitanie gości i Fiora zauważyła, że była równie wysoka jak ona sama, że drżała jak liść pod wpływem emocji, której nie udawało jej się opanować.

- Powiedziano mi - rzekła wzruszonym głosem, którego słodycz uderzyła Fiorę - że jest wśród was moja wnuczka Małgorzata? Ale jak to możliwe? Od lat nie miałam od niej wiadomości. Pomyślałam nawet, że umarła.

- Tego właśnie bez wątpienia chciał jej ojciec - powiedział Demetrios swym pięknym, głębokim głosem - ale teraz pan du Hamel nie żyje. Umarł przed trzema tygodniami a my, jako jego bliscy sąsiedzi, mieliśmy szczęście zaopiekować się panną Małgorzatą, którą przetrzymywał w swym domu jak w ścisłym więzieniu. Ma już na świecie tylko ciebie, pani, i pomyśleliśmy, że naszym obowiązkiem jest przywieźć ci ją.

- Dobrze uczyniliście. Jak wam za to podziękować? Małgorzato, czy nie zechciałabyś do mnie podejść?

Ale młoda kobieta już upadła jej do stóp. Jej dziwna obojętność nagle znikła i Małgorzata lała rzęsiste łzy na drżące dłonie, które się ku niej wyciągnęły, by ją podnieść. Przez chwilę obie trwały w mocnym uścisku.

Stojąc nieco z boku Fiora przyglądała im się z odrobiną goryczy. Nabrała nagłej ochoty, by także paść w te czułe ramiona, ucałować tę bladą twarz. Siwa kobieta była bowiem dla niej babką w większym jeszcze stopniu niż dla Małgorzaty. Fiora pomyślała teraz, że bycie wnuczką Magdaleny de Brevailles musiało być słodkie.

Gospodyni prędko opanowała wzruszenie. Nie puszczając dłoni Małgorzaty, obdarzyła nieoczekiwanych gości czarującym uśmiechem.

- Wracacie mi życie, a ja nawet nie przyjmuję was tak, jak powinnam! Usiądźcie, proszę i opowiedzcie mi, co wiecie o tym dziecku. Każę podać coś chłodnego do picia zanim nadejdzie pora posiłku. Służba przygotuje także wasze pokoje...

Fiora gwałtownie zaprotestowała:

- To niepotrzebne, pani! Moi towarzysze i ja jesteśmy w podróży. Nie chcemy się zatrzymywać, bo przed nami jeszcze daleka droga.

- Jak długa by była, możecie chyba zatrzymać się na krótki odpoczynek? Musicie mi tyle opowiedzieć.

- Bez wątpienia... ale powiedziano nam, że pan tego zamku jest chory i nie chcielibyśmy...

Fiora za nic nie umiałaby wytłumaczyć, dlaczego przybywszy do tego zamku z twardym postanowieniem zabicia Piotra de Brevailles, zapragnęła teraz wyjechać jak najszybciej .

Myślała, że przybędzie tu jako wyzwolicielka, ale kobieta, którą miała przed sobą, nie zdawała się potrzebować jakiejkolwiek pomocy. Zyskała nawet pewność, że tak jest, kiedy pani Magdalena oświadczyła spokojnie:

- Mój mąż istotnie jest chory, ale zapewniam, że wasza obecność nie przeszkadzałaby mu. Nie przejmujcie się nim i porozmawiajmy.

Podczas gdy Demetrios snuł przed gospodynią dostosowaną do okoliczności opowieść o oswobodzeniu Małgorzaty, Fiora usiadła tyłem do padającego z okna światła i słuchała tylko jednym uchem. Przyglądała się pomieszczeniu o meblach surowych lecz doskonale utrzymanych. Patrzyła na stół właśnie nakrywany przez dwie służące, na olśniewająco biały obrus, wspaniałe misy i kubki. Przyglądała się również gospodyni siedzącej na wyłożonej poduszkami ławce i wciąż trzymającej za rękę Małgorzatę, z której nie spuszczała wzroku. Widać było, że obie rozkoszują się chwilą niewypowiedzianego szczęścia. Uśmiechały się do siebie, a nawet śmiały od czasu do czasu jak małe dziewczynki, chociaż opowieść Greka nie należała wcale do zabawnych. Śmiech ich dziwnie brzmiał w atmosferze, która Fiorze wydawała się coraz cięższa. Poczuła, że brakuje jej tchu i lekko uniosła welon. W tym momencie starsza ze służących upuściła nagle noże, które z hałasem upadły na posadzkę a jej oczy zrobiły się okrągłe ze zdumienia. Pani Magdalena spojrzała na nią z rozdrażnieniem, po czym zwróciła oczy na Fiorę i powiedziała do niej lekkim tonem:

- Nasze wiej skie służące są ogromnie niezręczne. Czy we Florencji macie lepszą służbę?

- Leonarda odpowiedziałaby ci na to pytanie lepiej niż ja, pani, ale nigdy nie miałam powodu, by uskarżać się na moich służących.

- Masz wiele szczęścia, pani!

Po czym, zwracając się ponownie do Demetriosa, którego zmrużone oczy stały się nagle przenikliwe, powiedziała: - Tak więc mówiłeś, panie, że...

Widok twarzy Fiory, który tak uderzył zwykłą służącą, nie robił na niej najwyraźniej żadnego wrażenia. Podobnie było podczas całego posiłku, do którego wkrótce zasiedli. Demetrios zabawiał wszystkich rozmową. Opowiadał o niektórych ze swoich podróży, wesoło gawędził. Małgorzata zdawała się zupełnie zapominać o towarzyszkach, ani razu nie zwróciła oczu w stronę Fiory i Leonardy, które milcząc jadły. Myśl o spędzeniu nocy w tym domu wydawała się nieznośna i miała żal do Demetriosa o to, że tyle wysiłku wkłada w podtrzymanie rozmowy. Czy był to ten sam człowiek, który niedawno błagał ją niemal, żeby zrezygnowała ze swoich planów?

Cóż pozostało zresztą z tych wielkich planów teraz, gdy siedząc przy stole znienawidzonego przodka, jadła jego chleb? Czy nagła śmierć człowieka, który zdawał się zajmować tak niewiele miejsca w myślach żony - uchylała się od odpowiedzi za każdym razem, gdy Grek usiłował dowiedzieć się czegoś więcej o jego chorobie - byłaby w stanie poprawić sytuację? Ta kobieta zdawała się być całkowicie , panią siebie samej i tego domu, w którym wszyscy byli jej bezwzględnie posłuszni.

W chwili gdy na zakończenie posiłku podano wyśmienite konfitury oraz duże kawałki pachnącego piernika, w drzwiach pojawił się starszy mężczyzna - zapewne zarządca - i powiedział ceremonialnie:

- Pan pragnąłby przyjąć osobiście młodą cudzoziemską damę, która przywiozła pannę Małgorzatę.

Ponieważ wszyscy goście jednocześnie wstali od stołu, dodał:

- Pragnie widzieć tylko ją!

- Proszę mi wskazać drogę - zgodziła się Fiora.

Nie zwróciwszy nawet uwagi na zdumioną minę gospodyni, z pewną ulgą wstała od stołu i skierowała się w stronę schodów. Ku jej zdziwieniu, zamiast wejść po nich na wyższe piętro, zeszli w dół. W ślad za zarządcą Fiora przecięła podwórzec i weszła do donżonu. Mimo panującego na zewnątrz upału, po wejściu do środka poczuła zimno i wilgoć, ale ledwo zwróciła na to uwagę, gdyż myśli jej targały wątpliwości. Na jaką to chorobę musiał zapaść pan na Brevailles, że umieszczono go w tym donżonie?

Wciąż prowadzona przez przewodnika weszła na piętro i wkroczyła do okrągłego pomieszczenia, które wydawało się tym większe, że było ciemne i pozbawione mebli, z wyjątkiem stojącego samotnie wśród gęstych cieni łóżka i dwóch taboretów. Widok, który ujrzała, nie był przez to mniej wstrząsający: w pobliżu okna, niewiele szerszego od otworu strzelniczego, brodaty mężczyzna o długich, siwych włosach siedział nieruchomo w czarnym, drewnianym fotelu z wysokim oparciem. Kolana przykrywał mu koc. Przy nim stał zbrojny mąż, niemal tak samo sztywny i stary. Trzymał jedną ręką przysłonięty czernią proporczyk, a drugą nagi miecz. Fiora zaskoczona zatrzymała się w progu otwartych przez zarządcę drzwi:

- Zbliż się, pani! - nakazał głęboki głos, zdający się dobiegać spod ziemi.

Fiora weszła dalej, a za nią bezdźwięcznie zamknęły się drzwi. Szła jak we śnie. To był więc dziad, któremu poprzysięgła zgubę. Nie wydawał się być w najmniejszym stopniu osłabiony, nawet przeciwnie - spod zarostu twarz zdradzała zdrowie. Machinalnie poszukała dłonią sztyletu, ukrytego w fałdach sukni i zatrzymała się kilka kroków od dwóch mężczyzn.

- Zbliż się jeszcze, pani - powiedział de Brevilles - źle cię widzę!

Weszła w słoneczną plamę, którą przez wąski otwór okienny kładł na posadzce świetlisty promień. Została tam bez ruchu, świadoma prawie nieruchomego, intensywnie wpatrującego się w nią wzroku.

- Justyna ma rację - powiedział stary pan jakby do siebie - to zadziwiające.

Po czym rozkazał:

- Wyjdź, Albercie!

Uzbrojony mężczyzna zaprotestował.


Chcesz, żebym odszedł, panie? Pomyśl, że jestem twoim ramieniem, twoją siłą.

- Uważam, że nie będzie mi potrzebne ani jedno, ani drugie. Idź! Zawołam cię później.

- Czy jesteś pewien, panie, że nie będziesz niczego potrzebować?

- Nigdy niczego nie potrzebuję, a teraz mniej niż kiedykolwiek - powiedział pan nie spuszczając oczu z Fiory. Poczekał, aż starzec przekroczy drzwi, po czym podjął:

- Tak więc to ty, pani, przyprowadziłaś nam Małgorzatę, którą uważaliśmy za straconą? Gdzie ją znalazłaś?

- W Dijon, skutą łańcuchami w piwnicy podłego człowieka, który, jak się wydaje, był jej ojcem. Istotnie, niewiele brakowało, by była na zawsze stracona.

- A on? Czy dobrze zrozumiałem, że umarł? Na co?

- Ze strachu! Zobaczył ducha.

- Dziwne! Nigdy nie sądziłem, że jest do tego stopnia wrażliwy! Wszystko oczywiście zależy od tego, jaki to był duch. Może był podobny do ciebie, pani?

- Może.

- Tak właśnie przypuszczałem... Powiedziano mi, że przybywasz z Florencji.

Jak się nazywasz?

- Fiora... Fiora Beltrami. Rzeczywiście jestem florentynką. Zapadła cisza zakłócana tylko oddechami dwóch osób, które od pierwszej chwili poczuły do siebie wrogość. Kurtuazja nie łagodziła agresywnego tonu ich głosów. Z jednej i z drugiej strony padały słowa na granicy impertynencji, ostre jak brzytwa. Od pierwszej chwili rozgorzał pojedynek między starym mężczyzną, nieruchomym jak posąg, i piękną młodą kobietą, stojącą naprzeciw niego i powstrzymującą ze wszystkich sił instynktowny wstręt.


Brevailles roześmiał się sucho i jeszcze bardziej zgryźliwie niż przedtem powiedział:

- Florentynka! Akurat! Jesteś ich córką! Czy myślisz, że nie wiem, co zaszło po śmierci tych nędzników? Zanim go stąd wypędziłem, ten stary głupiec Charruet zdążył wszystko opowiedzieć. Wiem, że jakiś kupiec z Florencji zaopiekował się nieszczęsnym owocem kazirodztwa i cudzołóstwa. No i co? Nic już nie mówisz, pani? Tak właśnie było, prawda? Dobrze zgadłem?

- Rzeczywiście jestem ich córką. Wyobraź sobie, że jestem z tego dumna, gdyż przede wszystkim oni byli ofiarami: twoimi ofiarami! To ty jesteś pierwotną przyczyną dramatu.

- Ja? Jak śmiesz!

- Tak, śmiem, a nawet więcej! Nie stałoby się nic nieodwracalnego, gdybyś zauważywszy zbyt czułe więzy zadzierzgnięte między Marią i Janem, wybrał dla niej innego męża niż du Hamel. Poślubiona młodemu, miłemu i zakochanemu mężczyźnie zapomniałaby o bracie. Ale ty wolałeś najgorszego - i dlaczego? Ponieważ był bogaty? Niestety, był to człowiek nikczemny, potwór umiejący jedynie dręczyć żonę, tak jak dręczył córkę.

- Przyjąłem pierwszego odpowiedniego kandydata, jaki się zjawił. Zaczynano plotkować o...

- Janie i Marii? Nawet dzisiaj ich imiona nie mogą ci przejść przez gardło, prawda? Co zaś do majątku du Hamela, to będziesz go mógł odzyskać teraz, kiedy masz Małgorzatę! Ma ona bowiem prawo ubiegać się niego. Jednakże nie sądzę - i tym lepiej - byś mógł z niego długo korzystać.

Brevaille zaśmiał się nieprzyjemnie:

- Czyżbyś zajmowała się przepowiadaniem przyszłości? W każdym razie nie postępujesz logicznie. Nienawidzisz mnie, prawda? Dlaczego więc przywiozłaś tu Małgorzatę i jej spadek?

Ponieważ po tylu latach prześladowania i cierpień ma prawo do zasłużonego szczęścia. Mam nadzieję, że znajdzie je u boku swej babki. Zaś co do ciebie...

- Zaś co do mnie? - rzucił wyzywająco i arogancko.

- Nie będziesz miał czasu jej unieszczęśliwić, bo przyszłam cię zabić.

- Zabić mnie? A jak?

- Tym.

Ostrze sztyletu błysnęło groźnie w dłoni kobiety. Fiora błyskawicznie znalazła się za fotelem chorego i przyłożyła sztylet do jego szyi.

- Nikogo nie wzywaj! Nie zdążyłbyś krzyknąć.

- Dlaczego miałbym krzyczeć? Zabij mnie, jeśli masz na to ochotę i jeśli nie przeraża się zbrodnia na własnym dziadku!

- Nie, bo w moich oczach niemal równie zasługujesz na pogardę jak Regnault du Hamel. Jeśli chcesz się pomodlić, to pośpiesz się.

Mimo powziętego postanowienia w zmieszanie wprawiała ją siła ducha tego mężczyzny: nie poruszył nawet ręką, by odsunąć sztylet od swego gardła. A przecież nie brakowało mu sił.

- Nigdy nie byłem deklamatorem pacierzy. W końcu masz rację chcąc mnie zabić. Niespodziewane przybycie tej Małgorzaty nie budzi we mnie żadnej radości: ona jest tylko córką dziwki i kazirodczym, i...

Nie dokończył. Gwałtownie popchnięte drzwi uderzyły o ścianę i do pokoju wpadła Magdalena de Brevailles:

- Nie zabijaj go, Fioro! Sprawiłabyś mu zbyt dużą przyjemność! Jeśli chcesz naprawdę pomścić swoją matkę, pozwól mu żyć, a nawet módl się, by żył jeszcze przez długie lata!

Fiora ze zdumieniem odkrywała nową, nieoczekiwaną twarz kobiety, stojącej przed nimi z gorzkim grymasem i oczami płonącymi nienawiścią. W niczym nie przypominała czułej babki pieszczącej niedawno Małgorzatę. Kobieta zrzucała z


siebie wszystkie lata cierpienia i urazy. Oskarżany człowiek kulił si naprzeciwko niej w milczeniu, a jego twarz wyrażała jedynie bezsilną wściekłość. Zawył:

- Zabij mnie! Dlaczego powstrzymałaś rękę? Popełniłem sam zbrodnie i jestem z tego powodu szczęśliwy. Zabij mnie, mówię!

Stojąc nieruchomo między panią Magdaleną i jej małżonkiem, Fiora patrzyła na nich kolejno nic nie pojmując. Nie spostrzegła, że wszedł Demetrios. Zauważyła jego obecność dopiero kiedy podszedł do chorego, podniósł jego ramię, później odrzucił koc, by przyjrzeć się jego nogom...

- Co to znaczy? - zapytała Fiora. Demetrios pokiwał głową i wzruszył ramionami:

- Że ten człowiek jest sparaliżowany. Dziwne nawet, że może jeszcze mówić. Jak to się stało?

- Upadek z konia mniej więcej rok temu - oświadczyła pani Magdalena z taką satysfakcją, jakby sama była przyczyną i siłą sprawczą, które wywołały wypadek. Od tamtej pory odzyskałam chęć do życia. Koniec z niewolą! Koniec z bezlitosną tyranią! Teraz ja tu jestem panią, a ponieważ dzięki Bogu i dzięki wam odzyskałam wnuczkę, nasze stare domostwo znowu się otworzy i rozweseli! Mamy teraz przed sobą wiele radosnych dni.

- Oszalałaś! Czy będziemy mniej zhańbieni przez to, że odzyskałaś istotę, w której żyłach płynie twoja krew? Ależ ta, której przeszkodziłaś w zabiciu mnie, jest również twoją wnuczką!

- Doskonale wiem, kim ona jest! Nie zapomniałam nazwiska florenckiego kupca, o którym mówił mi dobry ojciec Charruest.

Nie masz ochoty jej również zatrzymać? Nienawidzi mnie z całego serca i pewnego dnia zdołam z pewnością doprowadzić do tego, że mnie uwolni.

- Nieprawda, że nie chcę jej zatrzymać - powiedziała Magdalena z nagłym smutkiem - przeciwnie! To ona nie ma ochoty tu zostać. Jest zbyt piękna i żywa jak na nasz surowy dom, ale mam gorącą nadzieję, że nie zapomni o babce, która zachowa dla niej część swego serca. Otwarła ramiona, a Fiora padła w nie ze łzami w oczach.

- Ja też cię nie zapomnę! Przed chwilą... zazdrościłam Małgorzacie.

- Wzruszająca scena rodzinna! - zgrzytnął Brevailles. -Uroczy obrazek! A ja? czyżby zapomniano o mnie? Nikt mnie nie uściska? Zawsze ceniłem sobie pieszczoty ładnej dziewczyny i żałowałem czasem, że nie spróbowałem nigdy szczęścia u tej dziwki Marii, której nie przeszkadzało sypianie z własnym bratem. Dlaczego więc nie miałaby tego zrobić ze mną?

Demetrios pochwycił Fiorę, która porwana dzikim gniewem, z uniesionym sztyletem zamierzała rzucić się na kalekę. Wyrwał jej broń, po czym zwracając się do starca i nie puszczając młodej kobiety, powiedział twardo:

- Nie uda ci się to, panie! Fiora musi pogodzić się z faktem, że jeśli o ciebie chodzi, to zemsta należy do Pana. Dokonuje się już teraz i jest straszna, ale w pełni na to zasłużyłeś. Niech imię Pana będzie błogosławione! Chodźmy teraz, czas jechać.

Opuścili kolejno komnatę, w której stary Albert ponownie objął wierną i pozorną straż u boku kaleki. Ostatnim obrazem, jaki zapamiętała Fiora był widok brodatej twarzy o oczach błyszczących z bezsilnego gniewu, z których jednał spływały łzy.

Wyjechali tego samego popołudnia, w upale wciąż trudnym do zniesienia, choć pora była już późna. Powietrze drżało nad powierzchnią wody. Panowała głęboka cisza, gdy nagle białe niebo przeciął zygzak błyskawicy.

- Ach, przydałaby się burza! - westchnęła Leonarda wachlując si chusteczką. - Nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności niż porządna ulewa.

- Tobie, pani, może tak, ale nie wieśniakom! to mogłoby im popsuć sianokosy - wykrzyknął Demetrios przyglądając się Fiorze kątem oka.

Od czasu pożegnania z panią de Brévailles nie odezwała się słowem. Jechała prosto przed siebie z nieobecnym spojrzeniem. Kiedy dotarli do zakrętu drogi, skąd można było jeszcze dostrzec czuwający nad brzegiem rzeki zamek, zatrzymała konia i stała nieruchomo.

Demetrios przez kilka chwil uszanował jej zamyślenie, ale ponieważ zdawało się, że będzie ono trwać w nieskończoność, zbliżył się:

- Czy czegoś żałujesz?

- Może... ale nie tego, o czym myślisz. Żałuję, że tu przyjechałam.

- Czyż nie musieliśmy odprowadził Małgorzaty?

- Mogłam pozostawić to tobie i poczekać, na przykład w Beaune, aż wrócisz.

- Chciałaś dokonać zemsty za wszelką cenę. Przypomnij sobie, jak próbowałem się od tego odwieść!

- Wiem... I przyznaję, że miałeś rację, ponieważ Bóg wziął to na siebie! Jest On zresztą bardzo nielogiczny! Uderzył tutaj, ale pozwalał prosperować temu potwornemu du Hamelowi.

- Czy to wszystko znaczy, że żałujesz iż opuszczasz to miejsce? W końcu tu jest twoja prawdziwa rodzina i byłoby rzeczą naturalną, gdybyś pragnęła tu żyć. W takim razie możesz wrócić w towarzystwie Leonardy. Zwalniam cię z twojej przysięgi i mimo to pozostanę na zawsze twoim przyjacielem.

- Nie rozumiesz mnie, Demetriosie! To prawda, że moje serce było bliskie oddania się Magdalenie de Brévailles.

Ramiona babki są nieskończenie słodkie, ale zostać tu? Nie. Nigdy! Sądzę zresztą, że Małgorzata nie pochwaliłaby tego - dodała z półuśmiechem.



Twarz Małgorzaty posmutniała bowiem nagle, gdy pani Magdalena w chwili rozstania uściskała Fiorę z czułą wylewnością, a pożegnalne pocałunki dziewczyny nie były zbyt serdeczne. Najwyraźniej czuła ulgę rozstając się z tą piękną, młodą kobietą, której zawdzięczała życie.

- Ona jest przecież córką du Hamela - zauważyła Leonarda zbliżywszy się. - I dobrze zrobiłaś, zalecając pani Magdalenie całkowite milczenie na temat waszego pokrewieństwa. Sądzę, że Małgorzata znienawidziłaby cię, gdyby wiedziała, że jesteś jej siostrą. Tobie zaś, mój aniołku, ten żal przejdzie szybciej niż myślisz! Nie jest twoim przeznaczeniem pozostawać tutaj.

- Wiem! Ale chciałam spojrzeć jeszcze raz na tę okolicę, której pewnie nigdy więcej nie zobaczę. Nawet jeśli kiedyś zamieszkam w Burgundii... Co zawsze może się zdarzyć.

Teraz, kiedy wywiązała się z obowiązku spełnienia zemsty, który wyznaczyła sobie w Burgundii, Fiora mogła pozwolić swej duszy i sercu błądzić śladem innego Bur-gundczyka - męża. Mogła pamiętać, że jest w jego kraju. Robiła to nie bez łagodnej nostalgii, gdyż wciąż nie uzyskała odpowiedzi: czy Filip, mimo porozumienia zawartego z Francesko Beltramim, wrócił w przebraniu do miasta Medyceuszy po to, by ją zobaczyć? Było to dużo ważniejsze od zazdrości przyrodniej siostry, kobiety prawie jej obcej.

Zdecydowanie zawróciła konia i ruszyła w dalszą drogę, nie pozwalając już sobie na rozmyślania o Brevailles. Pragnęła, by jej babka zaznała wreszcie prawdziwego szczęścia u boku wnuczki.

Była piękna pogoda. Fiora nie miała jeszcze osiemnastu lat i namiętnie kochała mężczyznę, którego pierścień, osłonięty suknią, wisiał na jej piersiach. Nawet obraz bezlitosnego księcia Burgundii, odległy i mglisty, nie zdołał zakłócić tej chwili szczęśliwego spokoju, na jaką sobie pozwoliła. Dlaczego niebo nie miałoby zadecydować o jego losie, jak to zrobiło z Piotrem de Brévailles? Pogłoski, które słyszała od przyjazdu do Burgundii, dawały jej pewną nadziej , gdyż wrogowie zażarcie dążący do zguby Zuchwałego byli coraz liczniejsi: Szwajcarzy, książęta niemieccy, książę Lotaryngii i - przede wszystkim - król Francji, o którym słusznie szeptano, że jest najzręczniejszym z dyplomatów. Ludzie chętnie ryzykowali stwierdzenie, że nienawiść między nim, Ludwikiem Francuskim, a Zuchwałym wygaśnie dopiero wraz ze śmiercią jednego z nich. W stronę tego zagadkowego władcy - jego wizerunek był bowiem różny w zależności od tego, kto go kreślił - zmierzała z Demetrio-sem... Ale przedtem mieli zboczyć nieco z drogi, a w każdym razie Fiora zdecydowana była to uczynić.

Zatrzymali się na odpoczynek w Beaune, w oberży sąsiadującej z cudownym Hótel-Dieu. Choć pozbawiona była architektonicznej wspaniałości sąsiada, oberża Grand Saint Vincent, łóżkami o starannie wymaglowanych prześcieradłach, obfitymi i urozmaiconymi posiłkami oraz świeżością winorośli, pokrywającej mury, dostarczyła im wytchnienia dla ciała i ducha. Po kolacji podanej w obszernym pokoju dzielonym przez Fiorę i Leonardę, którego otwarte okna ukazywały wysokie, brunatne dachy, Demetrios zasięgnął u gospodarza informacji o drodze do Paryża.

Aby uśpić podejrzenie tego dobrego człowieka, który jako wierny poddany księcia Karola niechętnie spoglądał na ludzi pragnących udać się do stolicy, jak mówił, niesławnego króla Ludwika XI. Demetrios skwapliwie wyjaśnił, że jadą do kuzyna, kupca sukiennego z ulicy des Lombards. Usatysfakcjonowany oberżysta wyjaśnił, że bezsprzecznie najlepsza droga wiedzie przez Dijon i Troyes w Szampanii. Droga, która prowadzi przez Morvan i Auxois, dochodząc do Yonne, nie jest przejezdna.

- Mówią - zauważył mistrz Baudot - że oddziały króla Ludwika po zerwaniu rozejmu rzuciły się na nasze ziemie i dotarły aż do Auxerre, gdzie niszczą, pustoszą, rabują i palą wszystko, co im wpadnie w ręce. Zły to uczynek -dodał - bo król dobrze wie, że książę Karol - niech Bóg go zachowa w zdrowiu! - właśnie zakończył oblężenie Neuss.

- Czy miasto wreszcie padło? - spytała Fiora, która doskonale wiedziała, jak się sprawy mają. Zamierzała jednak dalej grać rolę niedawno przybyłej cudzoziemki.

- Tak i nie. Otworzyło bramy przed legatem papieża Sykstusa, który wziął je w posiadanie w imieniu Kościoła. Nie ma zwycięzcy ani pokonanego, ale nasz książę straci wiem ludzi i sporo złota. Wykorzystywanie tego jest rzeczą niegodną.

- Tak sądzisz, panie? - spytał Demetrios z niewinną miną. - Od flamandzkich kupców, których spotkaliśmy pod Lyonem, dowiedzieliśmy się, że książę, zostawiając wojska z tyłu, dotarł forsownym marszem do swych posiadłości we Flandrii, aby zwołać tam stany i spotkać się w Calais ze swoim sojusznikiem, królem Anglii, w towarzystwie którego zamierza podbić Francję. Podobno chciałby nawet koronować go w Reims.

- Król Anglii jest bratem Księżnej Pani - powiedział Baudot z godnością. - On i Jego Wysokość książę mogą się spotykać bez żadnych złych intencji względem Francji. Ale ludzie mają tak złośliwe języki, że są gotowi posunąć się nawet do stwierdzenia, że jeśli król Ludwik nas napadnie, to będzie to całkowicie nasza wina! Ci wasi kupcy to skończeni plotkarze i...

Demetrios położył tamę oburzeniu dobrego człowieka, zamawiając u niego dzbanek najlepszego wina z Beaune. Kiedy mu je podano, zwrócił się do swych towarzyszy:

- Wiemy już, którędy jechać. Musimy wrócić do Dijon, ale nie wjedziemy do miasta. Okrążymy je, aby dotrzeć do drogi do Troyes, znajdującej się od strony północnej.


- Czy przejedziemy przez... Selongey? - zaryzykowała Fiora, z niezadowoleniem czując, że się czerwieni, jakby była winna. - Podczas pobytu w Dijon dowiedziałam się, że ta posiadłość znajduje się również na północy.

- Bez wątpienia - odpowiedziała Leonarda ze wzrokiem pełnym współczucia - ale musielibyśmy nadłożyć drogi. Jedziemy do Troyes, a Selongey leży przy drodze prowadzącej do Langres i dalej do Lotaryngii.

- Czy trzeba aż tak bardzo zbaczać z drogi? Naprawdę pragnę tam pojechać - podjęła Fiora stwardniałym nagle tonem. - Czy nie jest rzeczą naturalną, że chcę choć z daleka spojrzeć na zamek, w którym powinnam mieszkać?

- Czy masz nadzieję spotkać tam pana Filipa? - łagodnie zapytał Demetrios. - Wiesz doskonale, że on nigdy nie opuszcza księcia Karola. W tej chwili musi być we Flandrii - chyba że został z wojskami w Luksemburgu.

- A jednak, z tego co wiem, opuścił swego pana dwa razy: po raz pierwszy, kiedy się pobraliśmy; po raz drugi zaś, gdy rozpoznano go we Florencji w czasie gdy motłoch plądrował mój pałac. Proszę cię, Demetriosie, zaprowadź mnie do Selongey! To moja ostatnia prośba, przysięgam.

Jej duże, szare oczy wyrażały błaganie. Lekarzowi wydawało się, że lśnią w nich łzy. Uspokajająco, ze zrozumieniem położył dłoń na ręce swej młodej przyjaciółki.

- Czy bardzo trzeba nadłożyć drogi, Leonardo?

- Nie wiem dokładnie... ale trzeba by zrobić co najmniej dwanaście mil... i to po niepewnych drogach.

- Jeden dzień jazdy - wyraził to jaśniej Demetrios -a mamy lato. To żaden problem.

- Możemy zabłądzić. Urodziłam się w tej okolicy, ale nigdy po niej nie jeździłam.

- No to zapytamy o drogę! - powiedział dobrodusznie Demetrios. - A jeden dzień nie zrobi nam różnicy! Nie możemy odmówić pani de Selongey odwiedzenia jej posiadłości. I poprosimy nawet o gościnę, jeśli zechcesz - skończył, całując dłoń Fiory. - Kto wie, na co się tam natkniemy?

Fiora nie odpowiedziała, ale jej oczy zdradzały nagle obudzoną nadzieję. Skoro działania wojenne księcia Karola zdawały się chwilowo wstrzymane, czemu hrabia de Selongey nie miałby spędzić kilka dni w swoim zamku? Na myśl, że może wkrótce się spotkają, Fiora straciła głowę i z wielkim trudem udało jej się zasnąć, podczas gdy obok niej Leonarda spała snem sprawiedliwego, chrapiąc rozgłośnie.

W dwa dni później Fiora pełna nadziei galopowała przez poprzecinany zagajnikami płaskowyż, który ciągnął się od Til-Châtel aż do Langres, miasta biskupów. Spotkany na skrzyżowaniu dróg drwal wskazał im drogę do Selongey:

- To najbliższa miejscowość: spore miasteczko w dolinie Venelle ze starym kościołem i zamkiem, którego wieże dojrzycie, gdy dotrzecie do tego starego drzewa.

Poczciwina został sowicie wynagrodzony. Chwilę później Fiora rzeczywiście ujrzała zamek swego małżonka. Była wzruszona. Zamek wydawał się groźny: dziesięć wież ze stożkowatymi dachami o lśniących w słońcu dachówkach, strzeżonych przez uzbrojonych wartowników; wysokie, solidne mury i masywny donżon wznoszący się do nieba jak wyprostowany palec olbrzyma. Więc to był jego dom, tu się urodził, spędził dzieciństwo i opuścił czułe ramiona matki dla twardego, męskiego życia.

- Nie sądzę, żeby tam był - westchnęła Leonarda.

- Fiora spostrzegła, że myślała na głos.

- A to dlaczego?

- Na donżonie nie powiewa żaden sztandar. Oznacza to wyraźnie, że pan zamku jest nieobecny.

Fiora wzruszyła ramionami pokrywając rozczarowanie uśmiechem.

- Trudno! Spróbujmy chociaż uzyskać gościnę na noc.

Nadzieja na spotkanie z Filipem była niewielka, ale czyż nie warto mieć nadziei...

- Czy zamierzasz dać się poznać jako pani tej posiadłości? - zapytał Demetrios.

- Nie. Podamy się po prostu za zdezorientowanych podróżnych. Kiedy będę chciała wejść tu jako pani, zrobię to u boku mego małżonka - jeśli uda mi się go odnaleźć. Nie wierzę bowiem w jego pragnienie śmierci na polu walki.

- Niewątpliwie było ono szczere - ucięła Leonarda, która nie chciała, by Fiora zagłębiała się w przygnębiających rozmyślaniach - ale co do mnie, to nie bardzo uwierzyłam.

- Ja również nie - dopowiedział Demetrios jak echo. -Jestem przekonany, że twój mąż nadal żyje.

Fiora posłała obojgu spojrzenie pełne wdzięczności za słowa otuchy i popędziła nieco swego konia. Spieszno jej teraz było dotrzeć na miejsce.

Wjechali do miasteczka; widzieli już bramę zamku, kiedy ze zwieńczającego wzgórza wyjechało kilku jeźdźców. Sokoły, które trzymali na rękach w grubych, skórzanych rękawicach, świadczyły, że wracają z polowania. U siodła jednego z nich wisiało kilka przytroczonych ptaków. Jeźdźców było sześcioro: czterech mężczyzn - uzbrojonych może nieco lepiej niż tego wymaga polowanie - i dwie kobiety.

Ta, która jechała na czele i śmiała się składając pocałunek na zakapturzonej głowie swego ptaka, mogła mieć około trzydziestu lat. Odziana w strój z niebieskiego jedwabiu, miała długie, jasne włosy ścisło splecione pod niewielkim aksamitnym czepcem. Była bardzo ładna; stwierdziwszy to Fiora poczuła w sercu ukłucie zazdrości.

Myśliwi, nie zauważywszy czworga jeźdźców, wkraczali teraz do zamku z naturalną swobodą osób wracających do siebie.

- Kim oni są? - spytała Leonarda, nie kryjąc zaskoczenia. - Czy pan Filip nie mówił, że nie ma żadnej rodziny?

- Może mieć gości - powiedział Demetrios. - To możliwe nawet pod nieobecność pana domu. Najlepiej będzie, jak my również tam wejdziemy.

Ale Fiora zmarszczyła brwi i powstrzymała go. Spostrzegła praczkę wracającą znad rzeki z koszem bielizny na biodrze i zawołała ją:

- Wybacz mi, jeśli wydam ci się zbyt ciekawa - powiedziała uprzejmie - ale myślałam, że ten zamek jest nie zamieszkany. Hrabiego Filipa nie ma w domu, prawda?

Służąca nie była zbyt inteligentna, gdyż posłała Fiorze swój najbardziej rozanielony uśmiech:

- Pewnie, że go nie ma!

- A dama, która właśnie wjechała? Czy wiesz, kim jest?

- No... to pani zamku. Pani Beatrycze.

- Beatrycze... de Selongey?

- No... tak.

To tak uderzyło Fiorę jak policzek. Nagle poczerwieniała. Czując, że zaraz zacznie wyć, szlochać; ściągnęła wodze, zawróciła konia, który omal nie przewrócił praczki, po czym wbijając obcasy w boki zwierzęcia z dzikim okrzykiem rzuciła się całym pędem przez miasteczko, które przeleciała jak kula armatnia. Wołanie Demetriosa dotarło do niej z bardzo daleka:

- Zatrzymaj się! Na litość...

Litość dla kogo? I po co? Zresztą, nawet gdyby chciała, nie mogłaby zatrzymać rozpędzonego konia. Z oszalałym wzrokiem, położonymi uszami i pianą na pysku gnał prosto przed siebie, a Fiora - nieprzytomna z bólu i ze wstydu - nic nie widziała, nic nie słyszała, biernie czekała, aż śmierć położy kres pędowi. Śmierć była bowiem niedaleko, gdyż oszalałe zwierzę biegło prosto w stronę gęstego lasu, którego niskie gałęzie stanowiły niebezpieczną pułapkę.

Esteban rzucił się w ślad za Fiorą, za nim ruszył Demetrios, który będąc znacznie cięższy, nie mógł jechać równie szybko, a za nimi rozpaczliwie szlochająca Leonarda. Kastylijczyk był znakomitym jeźdźcem. Leżąc na szyi konia, którego nie przestawał okładać szpicrutą, robił wszystko, by dogonić Fiorę przed lasem - miał pełną świadomość niebezpieczeństwa. Nie krzyczał, nie wołał jej, gdyż mogło to jeszcze bardziej podrażnić znarowionego konia. Udało mu się zbliżyć na tyle, że znalazł się strzemię w strzemię z młodą kobietą, która wcale nie próbowała się bronić. Biorąc więc wodze w zęby Esteban pochylił się i chwycił Fiorę wpół. Zdołał wyrwać ją z siodła i położyć przed sobą. Dopiero wtedy przytrzymał swego wierzchowca, który zahamował wszystkimi czterema podkowami i mokry od potu stanął. Fiora zsunęła się na ziemię nieprzytomna, podczas gdy jej koń, uwolniony od ciężaru, wpadł w krzaki, z których wydostał się bez żadnych ran.

Nadchodziła noc i musieli poszukać schronienia. Leonarda, doszedłszy nieco do siebie po przeżytym strachu, dołączyła do nich i próbowała ocucić Fiorę. Zaproponowała, by udali się do opactwa w Til-Chatel.

- Jeśli zdołamy tam dotrzeć, będzie to najlepsze rozwiązanie - rzekł Demetrios. - Ale, do wszystkich diabłów, chciałbym własnymi rękami udusić tego Filipa.

- Nie mogę tego pojąć - szepnęła Leonarda. - Jeśli kiedykolwiek widziałam zakochanego mężczyznę, to był nim on, kiedy opuszczał ślubną sypialnię.

- Trudno jest przeniknąć tajemnice duszy! Bez wątpienia kochał ją w tamtej chwili i uznał, że wygodniej będzie zapomnieć, że jest już żonaty. Źle go osądzałem.

Odzyskawszy przytomność, Fiora podziękowała Estebanowi. Później, bez żadnego komentarza, wsiadła z powrotem na swojego konia, któremu pozwolono przez chwilę odpocząć. Dopiero w opactwie, kiedy zamknęły się za nią drzwi małego pokoiku, utkwiła wzrok w mroku za oknem. Tyle się spodziewała po pobycie w Burgundii, a została tak brutalnie zraniona. Pomyślała:

Wierzyłam temu człowiekowi i kochałam go. On zakpił sobie ze mnie, odegrał przede mną najpodlejszą, najbardziej żałosną z komedii. Ale nadejdzie dzień, w którym pożałuje, że mnie w ogóle spotkał.

Zdjęła przez głowę łańcuszek, na którym wisiał pierścień Filipa i przyglądała mu się przez chwilę:

- Dowód jego wierności! - powiedziała z goryczą. Potem podała pierścień Leonardzie - Masz, pani, daj go jutro przeorowi na cele dobroczynne. I błagam cię, nie mów mi już nigdy, nigdy więcej, o tym człowieku.

Загрузка...