CZĘŚĆ CZWARTA KU OTCHŁANI

ROZDZIAŁ JEDENASTY POJEDYNEK

Nazajutrz, 30 listopada, w dniu świętego Andrzeja, patrona Burgundii, książę Karol rano wkroczył do Nancy przez bramę Craffe. Było pochmurnie, ale nie padało, i to przynajmniej przynosiło ulgę niememu i pogrążonemu w głębokiej rozpaczy ludowi. Przyglądano się wjazdowi zdobywcy. Podwójny kordon piechoty rozciągnięty przez całe miasto, powstrzymywał napór.

Zuchwałemu zależało na tym, by osobiście asystować przy odjeździe garnizonu Nancy. Dokonał przeglądu dwóch tysięcy Niemców powracających do Alzacji, sześciuset Gaskończyków jadących do Francji i około dwóch tysięcy Lotaryńczyków, z których jedni wracali do siebie, a inni zasilić mieli garnizon w Bitche. Bastard z Kalabrii wyszedł ostatni, eskortowany jedynie przez rycerza niosącego jego sztandar. W pełnym uzbrojeniu, konno lecz z odkrytą głową, wyniosły i wspaniały, podjechał kłusem do Zuchwałego i rzekł:

- Gdyby to ode mnie zależało, połamałbyś sobie zęby na tym mieście, Karolu Burgundzki, klnę się na Boga! Ale mieszczanom bardziej zależy na życiu niż na honorze. Co zamierzasz z nimi zrobić? Wyciąć wszystkich w pień?

- Ależ nie. Zobowiązałem się utrzymać przywileje Nancy i rządzić zgodnie z dawnymi prawami. Zrobię tu stolicę mego królestwa. Czemu ty, panie, waleczny i królewskiego pochodzenia, nie miałbyś ponownie zostać jego gubernatorem?

Cenię wartościowych ludzi.

- Ja także i dlatego odjeżdżam. Póki żyję, nikt nie powie, że lotaryński książę, choćby bastard, ukorzył się przed tobą...

- Może zrobią to inni? Czy wiesz, że twój dziad, stary król René, myśli o zapisaniu mi w testamencie Prowansji? Pragnie on, by ponownie powstało dawne państwo Burgundów.

- Wolno mu. Prowansja nas nie obchodzi. Interesuje nas jedynie Lotaryngia i nie pokonasz nas tak łatwo!

Spiąwszy konia bastard z Kalabrii odjechał galopem w kierunku granicy francuskiej. Wyrzucona spod kopyt bryła błota splamiła czerwony, aksamitny płaszcz, który Zuchwały narzucił na zbroję. Książę zmarszczył brwi, ale szybko przybrał spokojną minę:

- Nancy jest nasze, moi druhowie! - zawołał pełnym głosem. - Pomyślmy teraz o tym, by godnie do niego wkroczyć! Niech wszyscy wiedzą, że każdy, kto będzie napastować mieszkańców lub naruszy ich dobra, zostanie ukarany śmiercią!

Tego samego, obfitującego w wydarzenia wieczora, Fiora dowiedziała się - ku swemu zaskoczeniu - że legat papieski uzyskał zgodę, by została umieszczona pod jego bezpośrednią opieką i by towarzyszyła mu we wszystkich podróżach. Miało tak być do czasu, aż rezultat walki Selongeya i Campobasso pozwoli rozstrzygnąć ojej losie. Młodego Colonne pozostawiono chwilowo na jej służbie; a liczyła na to, że uprzejmy prałat pozwoli jej odzyskać Estebana.

O świcie Battista zaprowadził ją do niewielkiej grupki księży i mnichów tworzących eskortę biskupa Nanniego. Przedstawiona jako pielgrzymująca dama, pragnąca pomodlić się przed relikwiami świętego Epvre, zajęła miejsce w podróżnej lektyce prałata, podczas gdy on dosiadł muła, by wkroczyć do miasta w sposób milszy sercom mieszkańców. Zuchwały postanowił - a był to jeden z przejawów jemu tylko właściwej, nieoczekiwanej delikatności - że Bóg w osobie legata pierwszy wkroczy do zdobytego miasta. Miał nadzieję, że ten gest uśmierzy urazy i nastawi do niego przychylnie wczorajszych wrogów, z których pragnął uczynić przyszłych lojalnych poddanych.

Żaden przejaw radości nie powitał poprzedzającego zwycięzcę prałata, ale pod jego błogosławiącą dłonią tłumy klękały j ednomyślnie:

- Odzyskajcie nadzieję, moje dzieci - powtarzał z litością przypominającą czułość - książę Karol nie chce waszej krzywdy i nie będziecie cierpieć za jego sprawą.

Ukryta za zasłonkami oznaczonej herbem papieskim lektyki Fiora przyglądała się odzianym na czarno ludziom, ich twarzom wychudłym z powodu wyrzeczeń, domom, z których niektóre miały dachy podziurawione kulami armatnimi, a inne były poważnie uszkodzone. Odór śmierci i swąd pożarów zdawał się przylgnąć do murów. Fiorze było wstyd, że znalazła się tu, schowana wprawdzie, ale obecna, w poprzedzającym zwycięzcę orszaku. Na szczęście lektykę wniesiono bezpośrednio na dziedziniec pałacu książęcego. Tymczasem legat podążył do kolegiaty świętego Jerzego, znajdującej się w bezpośrednim sąsiedztwie pałacu. Miał tam przyjąć nowego władcę. Przed Fiorą pojawił się Battista Colonna:

- Kwatermistrzowie jego Książęcej Wysokości pracowali całą noc, aby przygotować apartamenty. Jeden z nich przeznaczony jest dla ciebie, pani. Czy chcesz, bym ci go od razu pokazał, czy wolisz popatrzeć na radosny wjazd księcia?

- Nic nie zapowiada szczególnej wesołości, lecz mimo to chcę być obecna przy wkroczeniu księcia.

Miała ledwie tyle czasu, by dojść do okna w wielkiej, pustej komnacie na pierwszym piętrze: głos sześciu srebr-nych trąbek otwierających pochód rozbrzmiewał już w bramie Craffe. Za nimi szła setka zbrojnych poprzedzająca kompanię jeźdźców w pióropuszach z mieniącymi się różnymi barwami proporczykami. Za nimi pojawił się Zuchwały. Jego świetność zaparła widzom dech w piersi. Dosiadał okrytego purpurowo-srebrnym czaprakiem Moro, swego ulubionego konia. Założył obszerny, wyszywany złotą nicią płaszcz, który rozpostarto na zadzie konia. Miał najbardziej bajeczne nakrycie głowy, jakie można sobie wyobrazić: wysoki, aksamitny beret naszyty perłami, otoczony girlandą rubinów i diamentów oraz zwieńczony zapinką złożoną z trzech dużych, słynnych rubinów zwanych Trzema Braćmi, czterech ogromnych pereł i wielkiego diamentu odbijającego wszelkie promienie światła. Pod tym paradnym nakryciem głowy*,18 bardziej kosztownym niż cesarska korona, widać było dumną twarz Wielkiego Księcia Zachodu, cieszącego się najwyraźniej z pełnego^zachwytu osłupienia tłumu i oczekującego wiwatów. Wiwatów nie było. Jedynie delikatny szmer przebiegł tłum, jak podmuch wiatru porusza spokojną wodę... Fiora ujrzała w zwierciadle swej pamięci szarą postać króla Francji i pomyślała, że porównanie nie wypada dla niego korzystnie. Nie była jednak pewna, czy inteligencja i bystry umysł Ludwika Francuskiego miały odpowiedniki pod tą olśniewającą powierzchownością legendarnego księcia...

Za nim na paradnych koniach okrytych wspaniałymi czaprakami, podążali książę Engelbert z Nassau, wielki bastard Antoni, Filip de Croy - hrabia de Chimay, książę Jan de Cloves, książę Tarentu, hrabia de Marle, syn kone-tabla de Saint-Pol, nie wiedzący jeszcze o tym, że jego ojciec wydany traktatem z Soleuvre królowi Francji - którego zresztą wielokrotnie zdradzał - został uwięziony w Bastylii i postawiony przed sądem mającym zaprowadzić go na szafot, Jan de Rubempre, pan na BidYres, i wielu innych, pośród których Fiora z bólem w sercu rozpoznała Filipa.

Nie uległ trosce o wspaniały wygląd jak pozostali panowie. Pod płaszczem z własnym herbem - srebrne orły na lazurowym polu - który zdobił również jego wierzchowca, nosił bojową zbroję. Uniesiona przyłbica hełmu opasanego hrabiowską koroną pozwalała rozpoznać jego wspaniały profil. Przytrzymując mocną ręką wysoko w górze łeb konia jechał przed siebie z nieobecną miną, nie patrząc na nic i na nikogo. Jego twarz w obramowaniu błękitniejącej stali była bardzo blada i Fiora przypomniała sobie, że dwa dni wcześniej został ranny. Przyglądała się usilnie oddalającej się dumnej postaci męża i nie dostrzegła Campobasso jadącego za nim.

On ją jednak dostrzegł i chcąc by na niego spojrzała poruszył się w siodle tak gwałtownie, że jego koń skręcił i potrącił konie sąsiadów, z czego wynikło pewne zamieszanie i Fiora machinalnie zwróciła wzrok w tamtą stronę. Rozpoznawszy Campobasso cofnęła się gwałtownie i odsunęła od okna. Sam widok tego mężczyzny, który posiadł jej ciało, wywoływał w niej teraz odrazę. Oddałaby teraz wszystko, by w jej życiu nie zdarzyło się nigdy Thionville.

- Mam tego dość - powiedziała do Battisty, który wszedł do środka razem z nią. - Chciałabym pójść do mojego pokoju.

- Tak ci spieszno, pani? Czy wiesz, że przed twymi drzwiami zostaną postawieni strażnicy?

- Nie mam żadnych złudzeń co do mojego losu. Książę mnie nienawidzi i pragnie tylko jednego: bym zniknęła mu z pola widzenia, czy przez śmierć, czy przez unieważnienie małżeństwa.

- To możliwe... ale ty, pani, czego pragniesz? Jesteś niewiele starsza ode mnie, a więc pragnienie śmierci byłoby przedwczesne.

- Nie pragnę jej, ale jestem zmęczona walką z nieustannie prześladującym mnie losem. Miałam ojca i już go nie mam, miałam męża i straciłam go, tak z jego winy, jak z mojej. Widzę, że chcąc się zemścić straciłam wszystko. To, co się może zdarzyć, nie ma znaczenia. Widzisz Batti-sto, wydaje mi się, że jestem przede wszystkim bardzo, bardzo zmęczona... Chciałabym zasnąć i nigdy się nie obudzić...

- To nie jest rozsądne. Dwóch mężczyzn będzie walczyć dla ciebie, z miłości do ciebie, pani...

- Nie! Z miłości własnej. To nie to samo. Tymczasem książę Karol, dotarłszy pod katedrę świętego

Jerzego, zsiadł z konia i zgodnie z miejscowym zwyczajem powierzył wierzchowca kanonikowi, po czym proboszcz katedry wprowadził go do kościoła. Zwycięski władca miał tam wysłuchać mszy i złożyć przysięgę, którą w dniu koronacji składali zawsze książęta Lotaryngii. Mógłby się od tego uchylić, ale zależało mu na uspokojeniu ludności, nie lekceważył więc żadnego z miejscowych zwyczajów. Sądził, że zaskarbi sobie tym wdzięczność mieszkańców Nancy.

Klęcząc przed rozjarzonym świecami ołtarzem rozkoszował się godziną chwały, gdyż po raz pierwszy obie części jego kraju zostały połączone brakującym ogniwem, które stanowiła Lotaryngia. Wkrótce cesarz, z którego synem miał nadzieję zaręczyć swoją córkę, włoży mu na głowę królewską koronę, a Burgundia, wreszcie oderwana od starego pnia kapetyńskiego i od wszelkiego posłuszeństwa cesarzowi, podąży swobodnie ku cudownemu przeznaczeniu, do którego dawały jej prawo potęga i bogactwa... Wkrótce... ale jeszcze nie od razu. Najpierw kantony szwajcarskie, te państewka pastuchów i kmiotków, będą musiały zapłacić za zuchwałość, jakiej dowód dały odbierając mu hrabstwo Ferrette, atakując Comte Franche i zapuszczając się na ziemie jego wiernej sojuszniczki Jolandy Sabaudzkiej. A nastąpi to już niedługo. Później, po przerwie pozwalającej nowemu królowi na zgromadzenie największej armii świata, pójdzie zrzucić z ozdobionego liliami tronu Ludwika XI i Francja wreszcie będzie miała władcę godnego minionej świetności.

Zuchwały marzył w kościele, w którym jeszcze wczoraj wznoszono modły, by Bóg oddalił od starego kraju najeźdźcę i jego armię. Karol jednak nie wątpił ani przez chwilę, że rychło nakłoni nowych poddanych, by dziękowali niebu, że dało im księcia tak wspaniałego, tak szlachetnego i tak walecznego jak on. Stanowić to będzie dla nich pewną odmianę po Dzieciaku, tym biednym małym René II, który zamiast umrzeć w walce, wolał szukać schronienia za spódnicą matki i płakać nad swoją bezsilnością.

W czasie gdy szykowano wielki bankiet i zabawę publiczną, które miały spowodować chwilowe chociaż oderwanie myśli mieszkańców Nancy od wspominania zabitych krewnych i żałowania zniszczonych domów, Fiora przyjmowała wizytę biskupa Nanniego. Podziękowała mu za opiekę, którą ją otoczył. Wiedziała, że dzięki legatowi papieskiemu znalazła się w tej komnacie a nie w więzieniu.

- Nie ma w tym wielkiej mojej zasługi, drogie dziecko. Nawet jeśli to się księciu nie podoba, nie może zmienić faktu, że jesteś legalną hrabiną de Selongey. Jest ci winien pewne względy.

- A jednak chętnie by mnie stracił. Byłoby to dla niego podwójnie korzystne, gdyż uwolniłby Filipa a jednocześnie pozwoliło zapomnieć o tej historii z posagiem.

- Bądź pewna, pani, że będziesz miała prawo do wszelkich honorów należnych twej pozycji - powiedział biskup z uśmiechem - ale do tego jeszcze nie doszło. Powiedziałbym nawet, że twoją największą szansą na uniknięcie katowskiego miecza jest właśnie ten dług, który książę ma względem ciebie. Sto tysięcy florenów to ogromna suma. Nie jest w stanie jej zwrócić. Jego rycerski honor przeciwstawia się temu, co byłoby niezbyt eleganckim sposobem pozbycia się wierzyciela. Przyszedłem ci to powiedzieć, pani, aby cię trochę uspokoić, a także, by cię powiadomić, że pojedynek między hrabią de Selongey a Campobasso będzie miał miejsce jutro o północy w murach zamku. Świadkami będą jedynie: sam książę, ty, ja i dwóch sekundantów. Wielki bastard Antoni będzie pełnić rolę sędziego. Walka toczyć się będzie... do ostatniej kropli krwi.

- To znaczy?

- Że kres jej będzie mogła położyć jedynie śmierć jednego z przeciwników.

Lodowata strużka potu spłynęła po plecach Fiory, która zadrżała jakby do komnaty wpadł zimowy wiatr i owiał ją swoim chłodem:

- To okropne - wyjąkała. - To niemożliwe! Książę nie może zgodzić się na coś takiego! Nie mogę w to uwierzyć. To potworne!

- A jednak tak trzeba. Nie znasz praw feudalnych tych krajów. Przyznaję zresztą, że zwyczaje ludzi po drugiej stronie Alp nie są lepsze, jeśli nie gorsze: u nas opłaca się mordercę, aby zabić wroga.

- Niech sobie będą lepsze czy gorsze, nie obchodzi mnie to.

I odwróciwszy się do legata plecami podeszła szybko do drzwi sypialni, otworzyła je i gwałtownie odepchnęła halabardy, które przed nią skrzyżowano.

- Chcę się zobaczyć z księciem! - powiedziała. - A jeśli spróbujecie mi przeszkodzić, będę krzyczeć tak głośno, że wszyscy się zbiegną. Powiem wtedy, że próbowaliście mnie zabić!

- Moje dziecko - prosił zatrwożony Nanni - chyba o tym nie myślisz?

- Myślę wyłącznie o tym! Zaprowadź mnie, panie, w przeciwnym razie sama zdołam znaleźć drogę.

Mały biskup dreptał wokół niej ale powstrzymanie kobiety było niemożliwe: Fiora postanowiła, że tego wieczora zobaczy się z Zuchwałym. Spiesznie dotarli do antyszam-bru, w którym czuwało pół tuzina strażników. Oliwier de la Marche przechadzał się tam w towarzystwie kamerdynera księcia. Burzliwe wtargnięcie niewiasty sprawiło, że przystanęli.

- Zaanonsuj mnie księciu, panie! - rozkazała Fiora tak sucho, jakby zwracała się do służącego. - Chcę go widzieć!

- To niemożliwe - powiedział la Marche. - Jego Wysokość rozmawia z ambasadorem Mediolanu i nic tu po tobie, pani! Straże, odprowadźcie tę kobietę do jej pokoju!

- Nie dotykajcie mnie! - krzyknęła Fiora. - Muszę go widzieć w pilnej sprawie: chodzi o życie człowieka!

- A ja ci mówię, pani...

- Co się dzieje? Co to za hałas?

W drzwiach stanął Zuchwały. Objął spojrzeniem całą scenę, ujrzał Fiorę szarpiącą się z żołnierzami i legata próbującego bez skutku przemówić jej do rozsądku.

- Znowu ty, pani! - powiedział książę. - Teraz chcesz wedrzeć się do mnie siłą? Sądziłem, eminencjo, że odpowiadasz za tę wariatkę?

- Nie mogę odpowiadać za porywy serca - powiedział Nanni z westchnieniem.

- A donna Fiora jest bardzo, bardzo poruszona...

- A więc zastanówmy się nad tym poruszeniem. Wejdźcie oboje!

Nawet nie spojrzawszy na piękne wnętrze, przyozdobione przez służbę wspaniałymi meblami i arrasami, Fiora już w progu złożyła księciu głęboki ukłon.

- Wasza Wysokość - powiedziała - właśnie dowiedziałam się, że pojedynek ma mieć miejsce jutro. Błagam Waszą Wysokość, by do niego nie dopuścił.

- Do spotkania, w którym idzie o honor dwóch rycerzy? Trzeba być kupiecką córką, by wpaść na podobny pomysł.

- Trzeba być kobietą troszczącą się o sprawiedliwość... i kobietą, która kocha. Pan de Selongey jest ranny: walka nie będzie wyrównana.

- O tym również wiesz, pani? Jak na kogoś, kogo trzymam w odosobnieniu, zdajesz się wiedzieć bardzo dużo o moich rycerzach - powiedział książę z cieniem uśmiechu, który napełnił nadzieją serce młodej kobiety. - Uspokój się, pani, rana Selongeya jest niegroźna.

- Ale to pojedynek do ostatniej kropli krwi!

- I co z tego?

Nogi ugięły się pod Fiorą, padła na kolana i ukryła twarz w dłoniach:

- Litości, Wasza Wysokość! Zrób ze mną co chcesz, wtrąć mnie do więzienia, wydaj katu, ale nie dopuść do tego strasznego pojedynku! Nie chcę widzieć, jak on umiera!

Zapadła cisza, którą zakłócał jedynie głośny oddech Fiory. Biskup Nanni już się pochylał, by ją pocieszyć, ale książę powstrzymał go gestem i powoli podszedł do klęczącej:

- Aż tak go kochasz, pani? Dlaczego więc Campobasso?

- Z zemsty... i by odciągnąć go od ciebie... Filip jest gotów wszystko ci poświęcić. Ode mnie chciał jedynie majątku dla twojej chwały, panie... i jednej nocy.

Pochylił się, wziął w dłonie ręce, którymi uparcie zasłaniała twarz i zmusił ją łagodnie do powstania:

- Nie znosisz mnie, pani, prawda?

Lekko się tylko zawahawszy odpowiedziała zatapiając spojrzenie szarych oczu w czarnych źrenicach księcia:

- Tak... gdyby nie ty, panie, byłabym szczęśliwa!

- Gdyby nie ja, nawet byś go nie znała. Po co miałby jeździć do Florencji? Wróć teraz do swego pokoju, pani, i proś Boga, by cię wysłuchał. Wiem, że zdajesz się być zdecydowana obejść się bez Jego pomocy, ale Jego Eminencja zdoła może cię przekonać, byś się do Niego zwróciła.

Zdarza się, pani, że spełnia prośby... Jeśli chodzi o pojedynek, to nie mogę go nawet opóźnić: nie zgodziłby się na to żaden z przeciwników....

Prowadzona przez legata, który wziął ją pod ramię, skierowała się do drzwi. W progu odwróciła się:

- Czy nie mogłabym chociaż... pomówić z nim?

- Jeśli zechce, nie będę się przeciwstawiał. Czy mam również dać na to pozwolenie Campobasso, który wciąż prosi o chwilę rozmowy z tobą?

- Proszę Waszą Wysokość... za żadną cenę! Chciałabym... już nigdy więcej go nie widzieć. Ale dziękuję, że pozwoliłeś mi na spotkanie z Filipem.

Stali naprzeciw siebie w pomieszczeniu będącym niegdyś kapliczką, niewielkim sanktuarium z szarego kamienia, ozdobionym już z burgundzkim przepychem srebrnymi i błękitnymi tkaninami, pięknym posągiem Panny Świętej i kilkoma relikwiarzami.

Słysząc lekkie skrzypnięcie drzwi wstał i z ręką opartą o klęcznik patrzył na idącą w jego stronę młodą kobietę, ale ta zatrzymała się kilka kroków od niego.

- Nie chciałem się z tobą widzieć, pani - powiedział Selongey cichym głosem, w którym Fiora dostrzegła pewne znużenie. - Jednak książę nalegał, nie wyjawiając mi zresztą powodu.

- To ja go o to prosiłam. Chciałam cię zobaczyć zanim.... Och, Filipie, jesteś ranny!

Istotnie na jego prawej skroni widniało świeżo zagojone zadraśnięcie, wokół którego skóra zsiniała, ale Filip wzruszył ramionami:

- Jeśli o tym zadrapaniu chciałaś ze mną rozmawiać, pani...

- Częściowo tak, ale przede wszystkim o pojedymku, który mnie przeraża.

Czy to konieczne, byś walczył...

- Z twoim kochankiem? Mam nadzieję, że go zabiję! Jestem od niego o piętnaście lat młodszy, a to skaleczenie mi nie przeszkodzi. Mówisz, że się boisz, pani? A więc powinnaś była wiedzieć, że przychodząc wstawić się za nim zwiększysz jedynie moją chęć, by go zabić.

- Wstawić się za nim? Nawet mi to do głowy nie przyszło. To o ciebie drżę...

- To bardzo ładnie z twojej strony, pani, ale powinnaś niepokoić się raczej o tego wojaka, gdyż nie zamierzam go oszczędzać. Będzie to dla niego bardzo nieprzyjemne i... niecodzienne: kondotierzy, jak wszyscy wiedzą, bardzo oszczędzają swoje życie, chcąc je zachować, by móc na starość korzystać do woli z owoców swej najemnej służby.

- Błagałam księcia, by nie dopuścił do tej walki.

- Roześmiał ci się w twarz, jak przypuszczam? Czy sądzisz, że mógłbym znieść, że jakiś mężczyzna przychodzi na dwór mego księcia i upomina się o moją żonę jak o swoją własność?

- Twoją żonę? - powiedziała Fiora z goryczą. - W twoich zamierzeniach, panie, miałam nią być tylko przez kilka godzin, ale nigdy, przenigdy nie wyobrażałeś sobie życia ze mną, uczynienia ze mnie swej towarzyszki na dobre i na złe. Czy sądzisz, że nie znam warunków bezsensownej umowy, którą wymusiłeś na moim ojcu wykorzystując jego słabość? Że nie wiem, w jaki niegodny rycerza sposób odniosłeś zwycięstwo? We wszystkich krajach świata nazywa się to szantażem!

- Chciałem cię zdobyć za wszelką cenę i wykorzystałbym wszelkie środki, nawet najgorsze...

- Czyż nie to właśnie zrobiłeś, panie?

Odwrócił głowę, by uniknąć spojrzenia błyszczących z gniewu oczu, w których odczytać mógł jedynie potępienie.

- Przyznaję ze wstydem, ale oszalałem dla ciebie, pani...

- Dla mnie, czy dla mojego majątku?

- Chyba udowodniłem, że cię kocham, pani?

- Udowodniłeś mi to? Czy wystarczającym dowodem była noc, kiedy uczyniłeś ze mnie kobietę, i uciekłeś jak złodziej nie zastanawiając się ani przez chwilę, czy nie ranisz mnie tym śmiertelnie? Zabrałeś ze sobą weksel i kosmyk włosów, jak mi powiedziano. To było twoje zwycięstwo.

- Powróciłem do Florencji.

- Już o tym mówiłeś, panie. To również niczego nie dowodzi. Patrząc jak płonie mój pałac dałeś posłuch pierwszym lepszym plotkom i wyjechałeś, bez wątpienia głęboko wzdychając, ale nie jestem pewna, czy westchnienia te nie były wyrazem ulgi. Zostałeś wdowcem i miałeś przed sobą nowe życie.

- To nieprawda. Wróciłem, bo cię kochałem, pani, bo chciałem cię znów zobaczyć...

- Pewnie to właśnie usiłowałeś sobie wmówić? Gdybyś mnie kochał... tak jak ja kochałam ciebie, zburzyłbyś Florencję kamień po kamieniu, ryłbyś ziemię paznokciami tak długo, aż znalazłbyś chociaż moje zwłoki, ale ty spokojnie wyjechałeś. Sprawa była zakończona, nie było już na świecie nikogo z Beltramich, by ci przypomniał, że z miłości do swego władcy posunąłeś się aż do zbrukania srebrnych orłów z twego herbu. Zawarłeś małżeństwo z istotą zrodzoną z kazirodczego związku i cudzołóstwa, z córką Marii de Brevailles. Nie musiałeś już umierać, jak to z emfazą zapowiedziałeś mojemu ojcu... zresztą pragnę zauważyć, że nie umarłeś!

- I wyrzucasz mi to, pani? Nienawidzisz mnie aż do tego stopnia?

- Doprawdy nic nie zrozumiałeś...

Jedna ze złocistych broderii zawieszonych na ścianach kaplicy uniosła się i pojawił się Zuchwały. Podszedł do Fiory, zbyt zaskoczonej jego nagłym pojawieniem się, by pomyślała o jakimkolwiek ukłonie. Filip natychmiast zrobił się bardzo czerwony i chciał podejść do swojego pana, ale ten odsunął go ruchem dłoni.

- Odejdź, Filipie! I pamiętaj, żebyś się wyspowiadał przed walką z Campobasso! Zobaczę się z tobą później...

- Wasza Wysokość! Muszę powiedzieć... muszę wytłumaczyć...

- Nie ma niczego do tłumaczenia. Zrozumiałem wszystko. Zostaw mnie z nią!

Spojrzawszy po raz ostatni na Fiorę, Filip spuścił głowę i wyszedł z kaplicy, która rozbrzmiała echem kroków jego zakutych w stal stóp, ale książę nawet na niego nie spojrzał. Patrzył na młodą kobietę z wyrazem twarzy kogoś, kto znalazł rozwiązanie trudnego problemu. Podszedł do niej i bardzo delikatnie wyjął długie szpilki przytrzymujące jej uczesanie. Kiedy ciężkie włosy opadły wzdłuż jej szczupłej szyi, cofnął się o kilka kroków.

- Jan de Brevailles! Wiedziałem, że ta twarz należy do mojej przeszłości, ale nie sądziłem, że do tak odległej! Ile to już lat minęło?

- Odkąd odrzuciłeś prośby zrozpaczonej matki o darowanie im życia? Za kilka dni będzie osiemnaście lat. Urodziłam się tuż przed ich śmiercią. Dziwi mnie tylko, że nie zapomniałeś o tym.

- Nie zapomniałem. Bardzo go lubiłem, dopóki czysty obraz dumnego i pięknego chłopca nie pogrążył się we wstydzie i hańbie...

- Dlaczego nie powiesz, Wasza Wysokość, we krwi, w której twoi kaci skąpali stary szafot w Dijon? Nawet tego było jeszcze za mało: trzeba było błota, bagna, upodlającego grobu, do którego wrzucono ich na twój rozkaz i w którym ja o mało nie zginęłam...

- Rozkaz pochodził od mojego ojca, a nie ode mnie.

- Ale ty, panie, nie zrobiłeś nic, by cokolwiek zmienić! Gdyby pewien człowiek, jeden z tych kupców, którymi Wasza Wysokość tak otwarcie gardzi, nie znalazł się tam, by dokonać aktu miłosierdzia, zginęłabym także. Ten człowiek przygarnął mnie, karmił, wykształcił, kochał... Chciał zrobić ze mnie córkę. Zginął ostatniej wiosny wkrótce po tym, jak zmuszony był wydać mnie za pana Selongeya, który przeniknął jego tajemnicę.

Brązowa twarz księcia zmieniła barwę na ceglastą, a oczy zapłonęły.

- Nie mów mi, pani, że Filip, uosobienie lojalności, prawości i honoru, kawaler orderu Złotego Runa, ośmielił się zastosować podobny sposób?

- Aby przynieść ci, panie, pieniądze, których odmówił mu Lorenzo Medyceusz, zdolny byłby do jeszcze gorszego. Jest ci oddany ciałem i duszą, choć stwierdzenie tego rozdziera mi serce. Wiesz teraz, dlaczego chciał mnie tylko na jedną noc, dlaczego miałam spędzić całe życie we Florencji, nigdy nie pojawiając się w Burgundii, aby nikt tutaj nie dowiedział się, że posunął się aż do splamienia swego nazwiska poślubiając mnie, a przede wszystkim, żebyś nie dowiedział się o tym, panie, ty - jego prawdziwe bożyszcze!

- Zamilknij! Na Świętego Jerzego, rozkazuję ci zamilknąć!

Z dłońmi przy uszach książę opadł na jedno z dwóch ozdobionych herbami krzeseł stojących naprzeciw siebie w prezbiterium. Trwał tak przez chwilę oddychając z trudem, jakby się dusił, i rozchylając gwałtownie kołnierz długiej, podbitej futrem kuny szaty. Zamknął oczy, a kiedy jego oddech stał się bardziej regularny, wbił czarne oczy w Fiorę:

- Przyznałaś niedawno, pani, że mnie nie znosisz. To za słabe słowo, prawda?

Nienawidzisz mnie... i po to, by mi zaszkodzić, uwiodłaś Campobasso?

- W sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, Wasza Wysokość, kłamstwo byłoby absurdem: możesz mi ściąć tylko jedną głowę. A poza tym naprawdę nie mam już szczególnej ochoty żyć.

- Chcesz umrzeć, pani?

- To załatwiłoby wiele spraw...

- Moją rzeczą jest to ocenić... Wyjdź teraz, pani, i pozwól mi się pomodlić! Na honor, bardzo potrzebna mi modlitwa. ..

Przyklęknąwszy jednocześnie przed księciem i przed Bogiem, Fiora opuściła kapliczkę, bardzo powoli zamykając za sobą jej drzwi. Na tyle powoli, że zobaczyła Zuchwałego opadającego na kolana na stopniu ołtarza i skrywającego twarz w dłoniach. Z drżenia ramion wywnioskować można było nawet, że książę płacze...

Następnej nocy, tuż przed dwunastą, Battista Colonna przyszedł po Fiorę do jej sypialni. Cicho, oświetlając sobie drogę niesioną przez pazia latarnią, młoda kobieta i jej przewodnik przebyli komnaty i galerie, zeszli po krętych schodach, które zdawały się nie mieć końca, i wreszcie dotarli na błonie pałacu, gdzie kilka drzew, pozbawionych przez zimę liści, ukazywało obnażone, powykręcane gałęzie.

Wokół tego, co wiosną było miękkim kobiercem upstrzonej kwiatami trawy, na którym lubiły przesiadywać damy, gwarząc, słuchając wierszy i tańcząc w kole, znajdowało się kilku mężczyzn otulonych długimi, czarnymi płaszczami, upodabniającymi ich do zjaw. Dwóch z nich siedziało na zydlach: książę Karol i legat. Trzecie siedzisko czekało na Fiorę, która zajęła to miejsce powitawszy w milczeniu biskupa, księcia i mniej więcej pięćdziesięcioletniego mężczyznę, stojącego obok Zuchwałego. Wiedziała o nim jedynie, że jest przyrodnim bratem księcia, wielkim bastardem Antonim, który dzięki swym wyczynom wyniósł swe nieprawe pochodzenie do rangi legendy. Nigdy się nie odzywał.

W plamie światła rzucanego przez pochodnie trzymane przez trzech czarnych służących pojawili się dwaj przeciwnicy. Żłobkowane zbroje wykute przez słynnego Messaglia z Mediolanu, upodabniały ich do siebie i na pierwszy rzut oka można ich było rozpoznać jedynie dzięki sekundantom: Selongeya po Mateuszu de Prame, a Campobasso po Galeotto. Byli tego samego wzrostu. Każdy z nich miał miecz i sztylet.

Zgodnym ruchem przyklękli na jedno kolano przed księciem i legatem. Pierwszy z nich nie drgnął, ale kiedy drugi podniósł dłoń w geście błogosławieństwa, Filip zdjął hełm i cisnął go na ziemię okazując w ten sposób swój zamiar walczenia bez osłony...

- Czy tak bardzo zależy ci by stracić życie? - spytał Zuchwały przytłumionym głosem, z którego przebijał jakiś lęk. - Załóż z powrotem ten hełm!

- Jeśli pozwolisz, Wasza Wysokość, nie zrobię tego. Nie przyszliśmy tutaj, by kaleczyć stal. Jeden z nas nie odejdzie stąd żywy. Tak będzie prościej.

- Jak chcesz, ale stawiasz się w ten sposób w niekorzystnej sytuacji... chyba że twój przeciwnik okaże podobną pogardę dla życia?...

Wszystkie spojrzenia zwróciły się na Campobasso, który robił wrażenie zamienionego w posąg. Jego wahanie było namacalne, ale spojrzał na Fiorę i wyczytał w jej oczach tyle nieubłaganej pogardy, że zdecydował się i również odsłonił twarz:

- Właściwie dlaczego nie? - powiedział wzruszając ramionami.

Następnie obaj powstali i podporządkowali się rozkazom księcia Antoniego, który każdemu z nich wyznaczył miejsce. Znak przyzwolenia do walki dał Karol: - Zaczynajcie, panowie. I nich Bóg rozsądzi, czyja racja jest słuszniejsza.

Jak w dokładnie opracowanej figurze tanecznej oba ciężkie miecze podniosły się jednocześnie. Fiora wbiła sobie paznokcie w rękę, a serce jej ścisnął śmiertelny lęk. Nad żelaznymi pancerzami ich odsłonięte głowy wydawały się dziwnie delikatne. Gdyby na którąś z nich spadł ciężki miecz oznaczałoby to pewną śmierć, a obaj mężczyźni walczyli z zaciekłością świadczącą o nienawiści, jaką do siebie żywili. Błonie rozbrzmiewało szczękiem broni, z której czasem sypały się iskry. Ich umiejętności były równie duże, zanosiło się na długi pojedynek. Selongey był może szybszy i zwinniejszy, ale Campobasso posiadł większe doświadczenie, gdyż nie po raz pierwszy przyszło mu stanąć do pojedynku i doprawdy, niemożliwością było przewidzenie, który z nich wyjdzie z tego obronną ręką...

Fiora pragnęłaby zamknąć oczy, nic nie widzieć, ale nie mogła: jakaś siła zmuszała ją do patrzenia. Czasem jej pełne obawy spojrzenie zsuwało się na nieruchomą twarz Zuchwałego, w której jedynie oczy zdawały się żyć. Oczy te iskrzyły się śledząc poszczególne fazy walki, która musiała być dla jego wojowniczej duszy wybornym widowiskiem, i serce Fiory opanowała gorzka uraza. Jak mogła być tak głupia, by prosić go o niedopuszczenie do pojedynku, po którym musiał sobie obiecywać wiele przyjemności i który teraz oceniał jak wytrawny znawca? Wzruszenie przerażonej kobiety bawiło go zapewne, tak jak bez wątpienia bawił go jej lęk, którego się domyślał... W każdym razie, niezależnie od wyniku walki, Fiora straciła wszelką nadzieję. Jej życie nieodwracalnie obracało się w gruzy, gdyż nigdy nie zgodziłaby się być nagrodą za zwycięstwo kondotiera nad mężczyzną, którego kochała, a gdyby zwyciężył Filip to i tak porzuciłby ją na zawsze.

- Niech przeżyje, mój Boże! - błagała, odnajdując w tej chwili najwyższego zagrożenia rozpaczliwą nadzieję w modlitwie. - Niech przeżyje, a ja uwolnię go od siebie. Poproszę o unieważnienie tego bezsensownego małżeństwa!

Chłód przenikał ją do głębi duszy. Rozdeptany przez walczących śnieg zamienił się w błoto, ziębiąc jej stopy i wprawiając ciało w drżenie. Czuła jakby cały chłód przenikał do jej żył, by podstępnie dotrzeć aż do serca...

Oddech obu mężczyzn stawał się coraz krótszy i głośniejszy. Walka przedłużała się i po tylu uderzeniach miecz musiał być dla zmęczonych mięśni wielokrotnie cięższy. Ciosy zdawały się mniej gwałtowne, a żaden z przeciwników nie był ranny. Fiora odzyskiwała nadzieję. Może książę przerwie tę wyrównaną walkę? Nagle Filip, chcąc uniknąć szarży przeciwnika cofnął się, poślizgnął i upadł ciężko na plecy. Campobasso już wzniósł miecz i chciał rzucić się na niego, by zadać cios w głowę, kiedy młoda kobieta z okrzykiem przerażenia wpadła między obu mężczyzn, potrącając Campobasso, którego miecz spadł na jej bark, a zakute w żelazo ramię uderzyło ją w głowę. Poczuła gwałtowny ból, ale natychmiast zemdlała unosząc w kojące głębie nieświadomości echo zrywających się wokół niej krzyków. Później nie słyszała już nic z tego bezlitosnego świata mężczyzn, o którego okrucieństwo roztrzaskała się z własnej woli...

Po odzyskaniu świadomości poczuła ból. Choć dotykające jej ramienia ręce były bardzo delikatne, cierpiała tak strasznie, jakby je wyrywano. W głowie również czuła ból, a dźwięki rezonowały w niej jak w pustym kloszu... Z trudem otworzyła oczy i zobaczyła, że przeniesiono ją do sypialni w pałacu i że pochyla się nad nią książęcy lekarz, Matteo de Clerici.

- Kości zdają się być całe - objaśnił po włosku. - Grubość płaszcza i sukni nieco zamortyzowała cios, zadany zresztą bronią o nieco przytępionym ostrzu, ale to prawdziwy cud, że ramię nie zostało obcięte... Ach, zdaje się, że przychodzi do siebie!

- Jesteś pewien, panie, że jej życiu nie grozi niebezpieczeństwo? - usłyszała głos księcia Karola i Fiora mimo mgły mącącej jej umysł odkryła, że swobodnie posługuje się włoskim.

- Jeśli nie nastąpią komplikacje, na pewno nie. Pokryłem ranę balsamem, który powinien ukoić ból i przyspieszyć jej zabliźnienie. Zaś co do ciosu w głowę, to nic groźnego: guz, który już nabrał ładnej, niebieskiej barwy...

- Filip... - szepnęła Fiora - Czy... Filip żyje?

Potężna czarna postać Zuchwałego wyłoniła się z cienia i pojawiła w świetle zapalonych u wezgłowia łoża świec:

- Cały i zdrowy... podobnie zresztą jak jego przeciwnik. Ale co za szaleńczy gest! Czy naprawdę myślisz, że pozwoliłbym Campobasso obciąć głowę Selongeyowi?

Wyraz twarzy Fiory wyraźnie świadczył o wątpliwościach. Szepnęła:

- Czyż nie był to pojedynek do ostatniej kropli krwi?

- Mam zawsze prawo przerwać pojedynek, kiedy mi się podoba. Dobrze wiedziałem, że obaj będą mieli wiele kłopotu z pokonaniem przeciwnika, ale sądziłem, że zmęczenie weźmie górę. Przyznam jednak, że wolałbym, żeby zatrzymali hełmy...

- Czy... nie mogłeś... rozkazać aby je założyli z powrotem?

- Nie, tego nie mogłem zrobić. Każdy ma prawo walczyć tak, jak mu odpowiada...

- Wasza Wysokość! - powiedział z wyrzutem lekarz -moja pacjentka straciła wiele krwi i potrzebuje odpoczynku. Podam jej napój, który sprawi, że zaśnie, a za dnia zobaczymy, jak wygląda rana...

- Jeszcze chwilę... proszę - powiedziała Fiora. - Chciałam prosić Waszą Wysokość... o pomówienie w moim imieniu z Jego Eminencją. Proszę... o unieważnienie... mojego małżeństwa....

- Chcesz...

- Tak. Im wcześniej tym lepiej. Powiedz panu de Selongey, że jest zwolniony z jakichkolwiek zobowiązań względem mnie. Podobnie jak ty sam, panie. Mój ojciec... wiedział, że złoto przeznaczone jest dla ciebie... Nie będę zmieniać decyzji... którą podjął bez przymusu!

Wyczerpana wysiłkiem, jaki sobie narzuciła, zamknęła oczy i nie zobaczyła pochylającego się nad nią księcia, ale poczuła ciepło jego dłoni, kiedy ścisnął jej rękę:

- Niczego nie przyspieszaj, błagam cię, pani! Nie jesteś w tej chwili sobą.

- Dlatego, że straciłam... agresywność? - spytała z bladym uśmiechem.

- Może. Porozmawiamy o wszystkim, kiedy wyzdrowiejesz. Muszę ci powiedzieć, pani, że Selongey jest tutaj, za drzwiami. Czy pozwolisz, by wszedł?

- Nie... nie! Ani on... ani tamten! Litości!

- Masz prawo do czegoś więcej niż litość. Będzie jak chcesz. Odpoczywaj!

- Najwyższy czas, doprawdy - powiedział uszczypliwie lekarz. - Z drugiej strony wypadałoby znaleźć jakąś kobietę do opieki nad donną Fiorą. Poza dziewczynami kuchennymi w tym pałacu są jedynie mężczyźni, nie licząc dwóch tysięcy markietanek towarzyszących naszym wojskom. Troskliwość porządnej kobiety byłaby...

- Wskazana? Podzielam twoje zdanie i zajmę się tym z samego rana. Na razie nie szczędź jej swych starań.

Po jego wyjściu lekarz napoił ranną przygotowanym przed chwilą naparem, do którego wlał kilka kropel z przyniesionej ze sobą buteleczki. Lekarstwo musiało być skuteczne, bowiem Fiora głęboko usnęła ledwie przełknęła ostatni łyk.

Za drzwiami pokoju książę napotkał Filipa nerwowo chodzącego tam i z powrotem: widać było, że płakał.

- Jak ona się czuje? - zapytał - Czy mogę ją zobaczyć?

- Nie ma bezpośredniego niebezpieczeństwa, ale nie możesz wejść, Filipie.

- Dlaczego?

- Dlatego, że ona tego nie chce.

- Czeka na tamtego? - zawołał młody mężczyzna z wściekłością. - Jest niedaleko: Oliwier de la Marche przytrzymuje go u stóp tych schodów...

- Nie chce widzieć żadnego z was... i pragnie, bym uzyskał od legata papieskiego unieważnienie waszego małżeństwa. Prosiła, by ci przekazać, że jesteś zwolniony z wszelkich zobowiązań względem niej. Sądzę, że ma rację.

- Wasza Wysokość! - zaprotestował Selongey. - Czy ja również nie mógłbym czegoś powiedzieć? Wydaje mi się, że ta sprawa dotyczy również mnie?

- Zmień ton, proszę! Zwracasz się do księcia Burgundii, mającego prawo zażądać od ciebie zdania rachunku z twojego zachowania. Przede wszystkim ożeniłeś się bez mojego zezwolenia, a poza tym posłużyłeś się szantażem, aby zdobyć rękę tej nieszczęśnicy, z którą związku mógłby odmówić najnędzniejszy z moich poddanych. Zasługujesz, bym cię zmusił do zwrotu Orderu Złotego Runa. A teraz zakazuję, byś próbował ją zobaczyć, a tym bardziej zbliżyć się do niej. Musisz zadowolić się świadomością, że uratowała ci życie i odejść! Zapomnij o niej!

- Myślisz, że to takie łatwe, panie? - zawołał Selongey z goryczą. - Próbuję tego od miesięcy, bo sądziłem, że nie żyje. A później zobaczyłem ją znowu i poczułem...

- Twoje uczucia, panie, zupełnie mnie nie interesują. Ja, twój władca, rozkazuję ci pod groźbą publicznej hańby, byś odwrócił się na zawsze od tej cudzołożnicy, zrodzonej z kazirodztwa, a w dodatku będącej szpiegiem naszego kuzyna z Francji.

- Co zamierzasz z nią zrobić, panie? Czy nie uczynisz jej nic złego? Jest taka młoda, i tyle wycierpiała!

- To będzie zależało od twojego posłuszeństwa. Zaraz zobaczę się z legatem, a ty przygotuj się do wyjazdu. W Sabaudii wzywa pomocy księżna Jolanda, napadnięta przez wojska kantonów. Zapowiesz jej nasze rychłe przybycie i pozostaniesz przy niej dopóki cię nie wezwę. Musisz przed południem opuścić Nancy z pięćdziesięcioma kopiami!

- Wasza Wysokość, łaski! Ona jest niewinna i ty o tym wiesz.

- Wcale nie jestem o tym przekonany. W każdym razie małżeństwo musi zostać rozwiązane. Nie zmuszaj mnie swoim uporem, bym ją usunął! Wiedz, że od tej pory będę miał ją na oku, aby upewnić się o twoim posłuszeństwie!

- Czy kiedykolwiek się na mnie zawiodłeś? Pozwól mi, panie, choć pożegnać się z nią. Jestem jej winien życie!

- Nie... nie mógłbyś już wtedy wyjechać, a ja wydałem ci rozkaz!

Filip z rozpaczą skłonił się spojrzawszy po raz ostatni na drzwi, za którym spoczywała jedyna kobieta, jaką kiedykolwiek kochał. Skierował się ku schodom, ale w chwili gdy miał zejść rozmyślił się.

- Tylko słowo, Wasza Wysokość. Chcę, by sprzedano wszystkie moje dobra. Fiora nie ma już nic i świadomość tego jest mi nieznośna. Zrób chociaż to dla mnie, panie!

- Naprawdę? A jak będziesz żyć pozbawiwszy się wszystkiego?

- Kiedy twoje zwycięstwo będzie ugruntowane, zaoferuję mój miecz doży Wenecji. Majątek można odbudować w czasie wojennych wypraw pod warunkiem, że nie straci się w nich życia.

Ukłoniwszy się ponownie ze sztywnością będącą wyrazem powstrzymywanego gniewu, Selongey odszedł wreszcie śledzony spojrzeniem przez Zuchwałego, który zaczął się uśmiechać.

- Jeszcze zobaczymy... - powiedział.

Dom ławnika Jerzego Marqueiza na ulicy Ville-Vieille w pobliżu kościoła Saint-Epvre był jednym z najpiękniejszych w Nancy i nie ucierpiał w wyniku bombardowania. Tam przeniesiono rano na wpół jeszcze przytomną Fiorę, aby zapewnić jej kobiecą opiekę, nieosiągalną w zamienionym w koszary pałacu. Pani Nicole, miła żona urzędnika, chętnie zgodziła się dać nowemu władcy ten dowód dobrej woli. Była to wysoka kobieta o jasnych, harmonijnie siwiejących włosach, niezbyt urodziwa, ale mająca pełne ciepła brązowe oczy i czarujący uśmiech. Ranna bez trudu zdobyła jej serce i sama natychmiast ją polubiła.

Tymczasem nowy książę roztaczał wszystkie swe wdzięki - kiedy chciał, potrafił to robić - aby oczarować nowych poddanych. Odbywało się mnóstwo zabaw i przyjęć. Karol był samą hojnością, szczodrobliwością i przymilnością. Zwołał w swym nowym pałacu stany Lotaryngii i wygłosił pamiętne przemówienie:

- ... Wkrótce wszyscy pojmą, iż moje zbrojne działania miały na celu raczej wasze niż moje szczęście - powiedział do tych ludzi, których głodził, a część z nich skazał na spanie w gruzach. - Podporządkowując was moim prawom Opatrzność przeznaczyła wam bez wątpienia szczęście, jakim będzie życie pod moimi rządami. Znów bowiem ujrzycie wasz lud żyjący w dostatku, zadowoleniu i spokoju, a to miasto, obecnie centrum mego państwa, stanie się moją siedzibą. Ozdobię je wspaniałym pałacem, powiększę o wielką ilość budynków, rozszerzę jego mury obronne aż do Tombelaine i nadam mu pod moim panowaniem taką świetność, jaką osiągnął Rzym pod władzą Augusta...

Zakończył prosząc o wyrażenie niezachwianego przywiązania do jego osoby, a przepełnione entuzjazmem zgromadzenie przysięgło mu wierność, nie czekając nawet aż skończy.

- To niemała rzecz zostać stolicą wielkiego królestwa -powiedziała Nicole Marąueiz do swojej podopiecznej. -Kiedy się wie, jakie bogactwo osiągnęły Brugia, Lille i Dijon, człowiek daje się ponieść marzeniom...

- Czy nie lubisz młodego waszego księcia, pani?

- Jest uroczy, ale to dzieciak, jak mówi Jego Książęca Wysokość Karol. Nie jest zdolny zmierzyć się z takim władcą. Co zrobić, trzeba iść z duchem czasu!

Część lotaryńskiej szlachty przyłączyła się zresztą do nowego władcy. Gorszyło to nieco Fiorę, powoli powracającą do zdrowia i zaczynającą się zastanawiać, co stanie się z nią samą. Battista Colonna przychodził codziennie, by dowiedzieć się o jej samopoczucie i pogawędzić z nią. Powiedział jej o wyjeździe Filipa do Sabaudii, o gwałtownej scenie, jaka z jej powodu miała miejsce między Campobasso i księciem Karolem. Wiadomość, że Fiora poprosiła o unieważnienie swego małżeństwa obudziła w kondotierze wielkie nadzieje i zażądał, by przyznano mu tytuł narzeczonego, domagając się jednocześnie zgody na codzienne jej odwiedzanie.

- Jego Wysokość - opowiadał Battista - oświadczył mu, że nie ma absolutnie mowy, byś mogła go poślubić, że jeśli o niego chodzi, to przeciwstawia się temu wyraźnie i że zamierza zatrzymać cię przy sobie jako zakładniczkę...

- Jako zakładniczkę? Ale po co? Dlaczego?

- Nie umiem ci powiedzieć, madonna. To określenie, którego użył książę. W każdym razie Campobasso wyszedł trzasnąwszy drzwiami i odjechał. Poprzysiągł, że póki żyje nie będzie służył księciu, który nie umie docenić oddanych mu przysług.

- Wyjechał? Ale dokąd?

- Nie uwierzysz, pani: z pielgrzymką do Saint-Jacques- de- Compostelle!*19

Fiora wybuchnęła śmiechem, gdyż Campobasso okryty burką i kapeluszem pielgrzyma wydawał jej się postacią w najwyższym stopniu komiczną.

- I udaje się tam ze swoim oddziałem najemników? Piękny to będzie orszak!

- Sądzę, że zostawi swoją condotte w zamku w Pierre-fort, co zwolni go z obowiązku płacenia jej. Mówi się, że już od dłuższego czasu zatrzymujedla siebie wypłacane przez księcia pieniądze. Zapowiedział również, że zamierza złożyć wizytę księciu Bretanii, który jest ponoć jego krewnym...

- Banialuki! - westchnęła Fiora, ale w głębi duszy była raczej zadowolona: z jednej strony z tego, że pozbyła się mężczyzny, który wydawał jej się teraz bardziej niż kłopotliwy, z drugiej z tego, że doskonale wypełniła swoją misję. Znając bowiem Campobasso pewna była, że święty Jakub i książę Bretanii składali się na jedną osobę: króla Francji, przed którym kondotier z pewnością zamierzał wylewać żale. A właśnie do tego pragnęła doprowadzić. Pozwoliło jej to w pełni cieszyć się, że wreszcie skończyła z tą przygodą, którą oceniała jako niezbyt chwalebną...

Niestety, tej wspaniałej nowinie towarzyszyła inna... mniej dobra. Wkrótce po wjeździe do Nancy poprosiła legata o odnalezienie Estebana, aby mógł powrócić do niej na służbę. Otóż młody Colonna poinformował ją, że Kastylijczyk zginął bez śladu. Zdaje się, że zniknął nazajutrz po tym, jak obronił Fiorę przed sztyletem Virginio. Ani dowódca kompanii, do której się zaciągnął, ani inni żołnierze nie wiedzieli, co się z nim stało... Fiora poczuła niepokój, który pozwolił jej zrozumieć, że trwając przy swym skromnym stanowisku Kastylijczyk zdobył jakąś część jej serca, tak jak Demetrios i wszyscy, którzy odnosili się do niej jak prawdziwi przyjaciele.

Zniknięcie to sprawiło, że czuła się bardziej niż kiedykolwiek wygnanką. Nie rozumiała, dlaczego księciu tak zależało, by zatrzymać ją przy sobie. Czy powiedział to tylko po to, by pozbyć się Campobasso, czy też ta historia z zakładniczką była sprawą poważną? Leżąc w obcym łóżku, w obcym domu, w sercu obcego miasta i kraju, pragnęła już jedynie powrotu do Paryża, do swej drogiej Leonardy, której nieobecność było jej coraz trudniej znieść. Zbliżało się Boże Narodzenie i lękała się teraz tego słodkiego święta łączącego kochających się ludzi. Dla niej będzie to Boże Narodzenie w samotności; pierwsze, które spędzi bez ojca i bez Leonardy. Nawet Filip, ten cień męża, był daleko, na zawsze dla niej stracony... Gdy ma się lat osiemnaście serce nie zapomniało jeszcze o tkliwych radościach dzieciństwa dani o słodyczy domu rodzinnego. I Fiora, której duma nie znosiła łez, przez całą noc opłakiwała ciepłe jeszcze popioły swego spalonego pałacu i zburzonego szczęścia.

- Ja również jestem daleko od moich bliskich - zwierzył się jej rano Battista zauważywszy jej zaczerwienione oczy -i jeśli nie chcesz, pani, przyłączyć się w czasie świąt do twych gospodarzy, mógłbym przyjść i śpiewać ci różne ładne pieśni naszych stron...

Skutek był taki, że rozpłakała się ku jego wielkiej kontuzji. Doprawdy, stawała się wrażliwa w stopniu godnym pożałowania! Pocałowała chłopca w oba policzki dziękując mu za j ego przyj ażń.

Tymczasem w wigilię Bożego Narodzenia troje jeźdźców, w niczym nie przypominających trzech króli, pojawiło się nagle na zaśnieżonej drodze i przekroczyło bramę Craffe: mężczyzna, kobieta i młody chłopak. Byli to: Douglas Mor timer, wspaniały w swym rynsztunku członka Gwardii Szkockiej, ale w bardzo złym humorze z powodu konieczności przebywania w podobnym towarzystwie, Leonarda usadowiona na mule i opatulona w koce i futra, równie pogodna, jak jej mrukliwy towarzysz, wreszcie młody Flo-rent, terminator bankowy opanowany przez demona przygody, który przyczepił się jak rzep do psiego ogona odmawiając zaciekle rozstania się z nią, mając oczywiście w głębi swego niewinnego serca nadzieję, na ponowne ujrzenie pani swych myśli...

Wszyscy znaleźli się wkrótce przed Oliwierem de la Mar-che, nieco zbitym z tropu widokiem tej grupki:

- Mam przekazać księciu list od króla Francji i poczekać na odpowiedź - powiedział Mortimer zwyczajnym dla niego pogardliwym tonem.

- Zostaniesz do niego zaprowadzony za chwilę, panie... ale kim są te osoby?

Podróżujesz z rodziną, panie?

Zanim Szkot, którego twarz nabrała ceglastej barwy, zdążył wykrztusić słowa, które z gniewu uwięzły mu w gardle, Leonarda zdecydowała się odpowiedzieć.

- Ja miałabym należeć do rodziny tego nieokrzesańca? Wiedz, panie kapitanie, że został on jedynie zobowiązany przez Jego Królewską Mość do ochrony mnie i tego młodego człowieka podczas podróży z Paryża. Wiedz również, że pragnę widzieć twego pana. Jestem guwernantką więzionej przez niego donny Fiory Beltrami i przyjechałam po nią, bo nie wypada, by młoda dama o jej pozycji przebywała sama wśród żołdaków!

- Rozumiem - powiedział la Marche. - A ten tutaj? -dodał wskazując na Florenta.

- To mój młody służący albo paź, jak wolisz, panie. Jestem Leonarda Mercet - oświadczyła wyniosłym tonem, jakiego mogłaby użyć chcąc powiedzieć: jestem królową Hiszpanii.

- Dużo mi to mówi! - powiedział kapitan pół żartem, pół serio. - Twoje nazwisko, panie?

- Douglas Mortimer, z Mortimerów z Glen Livot, oficer Gwardii Szkockiej miłościwie nam panującego króla Ludwika, jedenastego tego imienia - rzucił jak człowiek znający swoją wartość.

La Marche skłonił się:

- Pozwól za mną, panie!

W kilka chwil później Szkot i Leonarda składali ukłon przez Zuchwałym, który, pyszny jak zwykle, udzielał swych wtorkowych posłuchań w sali stanów Lotaryngii. Nawet jeśli Leonarda była pod wrażeniem otaczającego ją przepychu, to zupełnie tego nie okazała i spokojnie spojrzała na mężczyznę, o którym mówiono, że drży przed nim pół Europy.

Z całym, wymaganym przez protokół, ceremoniałem Mortimer, obeznany z dworskimi zwyczajami, przekazał księciu Burgundii list, w którym Ludwik XI pogratulowa wszy mu zwycięstwa nad Nancy i zapewniwszy o swych braterskich uczuciach, prosił by jego wysłannikowi przekazano bardzo szlachetną i bardzo wdzięczną pannę Florę Beltrami której zmarłego ojca mieliśmy w szczególnym poważaniu i przyjaźni i o której dowiedzieliśmy się z niepokojem, że zapuściła się aż do Lotaryngii w poszukiwaniu swego kuzyna. Ponieważ ta młoda dama drogajest naszemu ojcowskiemu sercu, żałowalibyśmy gdyby stała jej się jakaś szkoda czy krzywda i za szczególny przejaw przyjaźni uznamy powierzenie jej naszemu wysłannikowi i towarzyszącej mu damie, aby mogła być zaprowadzona poza graniczne miasto Neujchateau, gdzie pan hrabia de Roussillon będzie mógł się nią zaopiekować i bezpiecznie doprowadzić aż do nas... Następowały zwyczajowe wylewności, ale mimo to Zuchwały przebiegł królewską epistołę z najwyraźniej zasępioną miną. Neufchateau, które zresztą poddało mu się, znajdowało się zaledwie piętnaście mil od Nancy, a hrabia de Roussillion, jeden z najlepszych królewskich kapitanów, nie miał zwyczaju dowodzić jedynie garstką ludzi.

Karol pozwolił, by list zwinął się w rulon i podał go swemu sekretarzowi, po czym przyglądał się przez chwilę dwóm osobom oczekującym, aż wyrazi swą wolę:

- Jesteśmy szczęśliwi dowiadując się, że granice Francji są tak dobrze strzeżone i doprawdy nigdy w to nie wątpiliśmy. Jeśli zaś chodzi o donnę Fiorę, doskonale rozumiemy, że może ona być droga sercu naszego kuzyna króla Ludwika. Niestety, nie przetrzymujemy jej tutaj...

Przerwał zdając się nie zauważać nagłej bladości Leonardy i lęku w jej oczach, ani zmarszczonych brwi Mortimera.

- Poza tym - podjął - nie znamy takiej osoby. Mamy tu tylko hrabinę de Selongey, małżonkę jednego z naszych najlepszych dowódców, i dziwi nas, że król nie wie o tym szczególe. Jest rzeczą pewną, że nie możemy przekazać królowi Francji wielkiej burgundzkiej damy. W tym duchu odpiszemy naszemu drogiemu, miłemu kuzynowi. A na razie, panie Mortimer, jesteś naszym gościem aż do świąt Bożego Narodzenia, gdyż nie wypada kazać ci ich spędzać w chłodzie na gościńcach. Ty zaś, pani, zostaniesz zaraz zaprowadzona do twej wychowanki zmuszonej do pozostawania w swoim pokoju w wyniku... lekkiego wypadku.

Kiedy w chwilę później Nicole Marquiez wprowadziła Leonardę do Fiory, ta ostatnia z niedowierzaniem zamknęła oczy zaciskając je mocno, jakby poraziło ją silne światło. Starsza kobieta rzuciła się ku niej i wzięła ją w ramiona:

- Mój aniołku! Nareszcie cię odnalazłam!

Cztery miesiące rozstania, które miały za sobą, wydały im się teraz czterema wiekami i przez dłuższą chwilę trwała wymiana bezładnych pytań i uścisków. Obie miały tyle do opowiedzenia, że nie wiedziały, od czego zacząć...

- Nigdy nam się to nie uda - powiedziała Fiora - jeśli nie uporządkujemy naszej rozmowy. Jak zdołałaś się dowiedzieć, że jestem tutaj?

- Odpowiedź zawiera się w jednym słowie: Esteban. Leonarda wyjaśniła, że wygnani przez Campobasśo

Szkot i Kastylijczyk postanowili się rozdzielić: pierwszy miał wrócić do króla, by zdać mu sprawozdanie ze swojej misji, drugi pozostać w okolicy Thionville lub nawet w nim samym, by śledzić, co dzieje się w mieście. Kiedy Fiora wyjechała do Pierrefort, pojechał w pewnej odległości za eskortą młodej kobiety, a dzięki niewielkiej sumie pieniędzy znalazł schronienie u jednego z wieśniaków zaopatrujących zamek w drewno i paszę dla koni. Wkroczenie na scenę Oliwiera de la Marche nie uszło jego uwagi i, jak poprzednio, pojechał za Fiorą aż do obozu burgundzkiego, gdzie wstąpił do kompanii ochotniczej, by móc poruszać się po obozie.

Przybycie młodej kobiety wzbudziło poruszenie, więc Esteban bardzo szybko zlokalizował miejsce, gdzie była zamknięta. Pozwoliło mu to uratować ją przed sztyletem Virginia, ale po zdobyciu Nancy, zrozumiawszy, że nic nie zdoła zdziałać własnymi siłami, uciekł w nocy i nie zatrzymując się po drodze wrócił do Paryża. Stamtąd Agnolo Nardi zabrał go do króla, do zamku w Plessis-lezTours... wraz z Leonardą, zdecydowanie nalegającą, by im towarzyszyć.

- Będąc obecnie w pokojowych stosunkach z Burgun-dią, król pomyślał, że nic nie stoi na przeszkodzie, by się o ciebie, pani, upomnieć. Sądzę, że król ma dla ciebie dużo szacunku, a wszyscy bardzo martwiliśmy się o ciebie.

- Nie było to całkiem bezpodstawne. Ale dlaczego nie mówisz mi nic o Demetriosie, pani? Czy wciąż jest z królem Ludwikiem?

- Nie. Przebywa w zamku w Joinville, niezbyt daleko stąd, z księciem René II Loiaiyńskim. Król „pożyczył" go młodemu księciu, aby otoczył opieką księżnę de Vaudemont, jego babkę, która jest poważnie chora. Poza tym Demetrios postawił horoskop temu księciu a to, co odczytał, tak bardzo go do niego przywiązało, że nie chce go już opuścić. Król zgodził się na to. Esteban zaś pojechał do swego pana i w ten sposób część drogi, aż do Saint-Dizier, odbyliśmy razem...

- Tak więc Demetrios opuścił mnie? - powiedziała Fiora z odrobiną smutku. - Sądziłam, że zawarliśmy układ, ale najwyraźniej ja i mój los interesuje go mniej niż los Dzieciaka. ..

- Dzieciaka?

- Tak książę Karol nazywa tego, którego pozbawił ziemi i korony.

- Z pewnością nie ma on w sobie nic z dzieciaka. To imponujący mężczyzna. Ale czy nie sądzisz, pani, że czas byś mi powiedziała, co robiłaś przez cały ten czas spędzony z dala od twojej drogiej Leonardy?

Opowieść Fiory była długa. Mówiła szczerze, nie oszczędzając siebie samej i swojej wstydliwości, toteż słuchająca jej Leonarda chwilami się czerwieniła. Jednak kiedy Fiora skończyła guwernantka ograniczyła się do energicznego wytarcia nosa, co było u niej oznaką wielkiego poruszenia, i pocałowała ją w czoło.

- Chciałabym, żebyś jak najszybciej zapomniała o tym wszystkim, mój aniołku, ale wydaje mi się to trudne z powodu tego księcia Karola, któremu tak zależy, by zatrzymać cię przy sobie.

- Powiedział Campobasso, że jestem zakładniczką.

- Właśnie słyszałam. Dlaczego więc odpowiada wyniośle temu nieznośnemu Mortimerowi, że miejsce pani de Se-longey jest przy nim? Tym bardziej że jeśli dobrze zrozumiałam, właśnie zrezygnowałaś z tego zaszczytu, pani, prosząc o unieważnienie twego małżeństwa?

- Istotnie to dziwne, ale nie proś mnie, pani, bym ci wytłumaczyła zamysły Zuchwałego. Sądzę, że nikt nie zdołałby tego zrobić... może nawet on sam!

Gdy zapadła noc, państwo Marquiez poszli do kościoła Saint-Epvre na pasterkę, a obie kobiety w towarzystwie Battisty, który przyszedł po nie w imieniu księcia Karola, udały się na nabożeństwo do kolegiaty świętego Jerzego.

Fiora uczestniczyła we mszy po raz pierwszy od czasu pobytu w Paryżu. Zawarła jednak pokój z Bogiem, ponieważ nie pozwolił, by Filip zginął od miecza Campobasso, i w tym rozświetlonym kościele przypominającym, z powodu naręczy ostrokrzewu i jemioły, zaczarowany las, dała i się ukołysać anielskim głosom młodych burgundzkich śpiewaków... Lśniący od swych najpiękniejszych klejnotów Zuchwały zasiadał w prezbiterium we wspaniałym płaszczu, przetykanym złotem i usianym drogimi kamieniami. Stojący wokół niego oficerowie, choć ubrani w najpiękniejsze stroje, stawali się niezauważalni...

- Czy wolno człowiekowi zrodzonemu z niewiasty być do tego stopnia chełpliwym? - szepnęła Leonarda.

- Wydaje mi się - odpowiedziała Fiora - że on uważa to za coś zupełnie naturalnego. Czyż nie jest Wielkim Księciem Zachodu, a jeśli wierzyć pogłoskom, wkrótce może zostać królem. Ale te święta są dla niego jedynie krótkim odpoczynkiem. Battista powiedział mi, że niedługo znów chwyci za broń, by uwolnić ziemie księżnej Sabaudii i zemścić się na Szwajcarach, którzy opanowali jego hrabstwo Ferrette i zaatakowali Comte Franche...

- W takim razie, co zrobi z nami? Czy zamierza ciągnąć nas za sobą, jak te starożytne królowe, które przywiązywano do rydwanu zwycięzcy?

- Zakładników trzyma się przy sobie, a on twierdzi, że jestem zakładniczką. Zresztą myślę, że nie będzie to dla nas bardziej uciążliwe niż dla tych cudzoziemskich ambasadorów, których widzisz obok niego i którzy muszą mu wszędzie towarzyszyć...

Energiczne „pst!" przypomniało obu kobietom, że kościół nie jest miejscem rozmów. Przyjęły to do wiadomości i przyłączyły swoje głosy do głosów wiernych intonujących kolędę.

Gdy minęły święta, musiały stawić czoła pewnemu problemowi. Wyjeżdżając Mortimer przyszedł pożegnać się z nimi i upomnieć o Florenta, którego miał zabrać, bowiem książę nie pozwalał żadnemu Francuzowi pozostawać w swoim otoczeniu. Chłopiec płakał, prosił, błagał, ale bez skutku, aż wreszcie Szkot oświadczył mu spokojnie:

- Czynię ci wielki zaszczyt traktując cię jak mężczyznę. Może jednak zdołam przekonać księcia, by pozwolił płaczliwemu dzieciakowi, którym jesteś, pozostać w kobiecym towarzystwie?

Jak za skinieniem czarodziejskiej różdżki Florent zbladł i poszedł spakować swój węzełek. Kiedy wrócił, by w milczeniu ukłonić się Fiorze i Leonardzie, posłał im spojrzenie tak rozpaczliwe, że kiedy wyszedł, stara panna zawołała:

- Ten Mortimer jest śmiertelnie nudny, ale przynajmniej nie jest w tobie zakochany, w przeciwieństwie do tylu innych - i nie wyobrażasz sobie, pani, jak mi się to wydaje uspokajające...

ROZDZIAŁ DWUNASTY ZEW ŚMIERCI

Tworzący śnieżne wiry wiatr zasypywał przełęcz Jougne, na której niemal nie było widać śladu drogi. Gdy opuścili Potarlier i warowny zamek Joux, gdzie utrzymujący go dla księcia pan d'Arbon przyjął władcę wydając na łup swą piwnicę i spiżarnię, zerwał się wiatr, który przeszedł w burzę. Armia z trudem wspinała się ku linii działu wodnego między Rodanem a Renem.

Armia? W rzeczywistości był to ogromny tłum rozciągający się w nieskończoność na jurajskiej drodze. Przypominało to eksodus, gdyż poza dwudziestoma tysiącami szeregowych żołnierzy pod różnymi dowódcami były tam setki wozów ciągnących namioty i paradne pawilony, gobeliny, kufry klejnotów, wspaniałe ubrania, manuskrypty, srebra, srebrne monety, bajeczny skarb, jaki stanowiła książęca kaplica ze złotymi statuetkami dwunastu apostołów, kunsztownymi relikwiarzami i innymi przedmiotami kultu, nie licząc księży i kantorów, wreszcie całe wyposażenie kancelarii oraz pisarzy i kanclerza, meble i wiele innych rzeczy. .. Wszystko to miało udowodnić, nie tylko Szwajcarom, ale i Europie, że burgundzka potęga, siła, organizacja nie miały sobie równych na całym świecie. Zresztą w zamyśle księcia Karola ta wojna, którą rozpoczynał, miała być szybka i ostateczna: zwykła ekspedycja karna mająca solidniej niż kiedykolwiek umocnić jego władzę.

Zuchwały stał nad przełęczą po kostki w śniegu i patrzył z dumą na ogromny pochód. Nie był już księciem Burgun-dii, był Hannibalem przekraczającym Alpy w środku zimy, i nie miał dla niego znaczenia fakt, że była to Jura! Żałował zapewne jedynie, że nie było tam ani śladu słonia...

Stał od wielu godzin, nieczuły na śnieżną zawieruchę i przenikliwy wiatr, patrzył zachłannie na chorągwie i proporce wojenne stanowiące potwierdzenie jego potężnej władzy. Przechodzący przed nim usiłowali trzymać je pionowo i prostować plecy mimo zamieci.

Obok niego stał Antoni, jego brat, a nieco z tyłu opatulona aż po oczy grupa stale towarzyszących mu od wyjazdu z Nancy: ambasador Mediolanu, Jan Piotr Panigarola i, zawinięty w gruby, podbity futrem kun płaszcz, z włosami całkowicie skrytymi pod obszernym kapturem z rubinowego aksamitu, szczupły młody człowiek. Była to Fiora. W Salins trzeba było zostawić dotkniętego dezynterią Oli-wiera de la Marche.

W przeddzień wyjazdu z Nancy, to znaczy 10 stycznia, Zuchwały wezwał do siebie młodą kobietę, która całkiem już odzyskała siły. Przyjął ją w zbrojowni, gdzie oglądał nowy typ kuszy przysłany przez pewnego niemieckiego handlarza broni.

- Donno Fioro - powiedział nie odwracając się - myślę, że dowiedziałaś się, że wyjeżdżamy jutro, by ukarać szwajcarskich najeźdźców i łupieżców? Postanowiłem, że będziesz podróżować, pani, w towarzystwie ambasadora Jego Wysokości księcia Mediolanu, pana Panigaroli, który jest jednym z najmądrzejszych i najmilszych ludzi, jakich dane mi było poznać, a ponieważ przebywa on zawsze w pobliżu mnie, to znaczy, że często będziemy wędrować razem.

- Wasza Wysokość - wtrąciła Fiora - przepraszam, że przerywam, ale dlaczego tak ci zależy, by zabrać mnie ze sobą... i pod jakim nazwiskiem mam jechać? Czy jestem zakładniczką, a jeśli tak, to dlaczego? Powiedziałeś Douglasowi Mortrnerowi, że jestem hrabiną de Selongey, a tymczasem Wasza Wysokość dobrze wie, że prosiłam o unieważnienie małżeństwa - unieważnienie, którego pragniesz, panie, równie jak ja.

Wciąż trzymając kuszę książę odwrócił się i spojrzał na nią z rozbawieniem:

- Przecież zostałaś dobrze wychowana, donno Fioro! Czy nie nauczono cię, że nie należy zadawać pytań władcy? A tu mamy, zdaje się, piękną ich serię?... Ale wyjątkowo odpowiem... pod warunkiem, że wyświadczysz mi pewną łaskę...

- Łaskę? Ja? Potężnemu księciu Burgundii?

- Ależ tak. Zaraz ci powiem, czego pragnę, pani. Na razie pomówimy o tym, o co pytałaś... Czy jesteś zakładniczką? W pewnym sensie tak. To, że jesteś w moich rękach, zapewnia ci pewien spokój, a mnie posłuszeństwo obu mężczyzn...

- Obu? Mówiono mi, że Campobasso wyjechał.

- Wróci. Ważne, że Selongey i on nie mają możliwości by się nawzajem pozabijać. Teraz o tym unieważnieniu ślubu! Legat udał się do cesarza Fryderyka, by upewnić mnie o jego neutralności w czasie wojny, którą rozpoczynam. Ureguluje tę kwestię po powrocie. Do tej pory masz prawo do tytułu hrabiny de Selongey.

- Wcale się nią nie czuję, nie chcę by mnie tak nazywano.

- Jak sobie życzysz, pani. A więc zostaniesz jutro przedstawiona ambasadorowi pod swym florenckim nazwiskiem. Twoja guwernantka podróżować będzie najwygodniejszym wozem. Ty zaś... i tu doszedłem do tej łaski, o której mówiliśmy, będziesz mi towarzyszyć konno... pod warunkiem, że umiesz dosiadać konia.

- Sam zechciałeś przyznać, dostojny panie, że zostałam dobrze wychowana.

- To doskonale, ale będzie jeszcze lepiej, jeśli zgodzisz się przywdziać strój, który o tej porze powinien był zostać ci dostarczony. Strój... chłopięcy.

Fiora roześmiała się:

- Jeśli tylko tego pragniesz, dostojny panie, to naprawdę drobiazg. Posiadam już jeden męski strój, który ułatwił mi podróż z Florencji.

- Jeśli jesteś do niego przyzwyczajona, tym lepiej, ale naprawdę chciałbym, abyś nosiła ten, który ci wysłałem. To... ukryty powód mego pragnienia, by zatrzymać cię przy sobie w czasie tej kampanii...

Wróciwszy do państwa Marquiez Fiora rzeczywiście znalazła rozłożone na łóżku obcisłe pludry z czarnego jedwabiu, cienkie, haftowane koszule i aksamitną tunikę w pięknym, ciemnoczerwonym kolorze, na rękawie której wyszyty był duży herb Burgundii ozdobiony srebrnym szlakiem z trzema pedantami, który wprawił ją w zdumienie. Strój ten uzupełniało nakrycie głowy z tego samego aksamitu ozdobione złotym medalionem przedstawiającym świętego Jerzego, ciężki złoty łańcuch, wspaniały płaszcz do konnej jazdy z cienkiego czerwonego płótna podbitego futrem kuny i również ocieplane futrem botki z czarnego zamszu... ale Fiora ledwie na to wszystko spojrzała. Wciąż przyglądała się kaftanowi, kiedy weszła Leonarda niosąc naręcze ubrań, które zamierzała włożyć do kufra i Fiora pomyślała, że może ona mogłaby ją objaśnić.

- Jesteś Burgundką - powiedziała. - Musisz więc wiedzieć co to za herb? Książę Karol dostarczył mi przed chwilą te ubrania. Mam je przywdziać i jechać u jego boku.

Leonarda wzięła tunikę, ale nie od razu odpowiedziała. W zamyśleniu wodziła palcem po skomplikowanym zarysie haftu, a kiedy upuściła ubranie Fiora miała wrażenie, że guwernantka zbladła:

- No więc? - zapytała niecierpliwie.

- Nikt już nie nosi tego herbu. Należał on do księcia Karola, kiedy był jeszcze hrabią de Charolais. Srebrny szlak oznacza najstarszego syna... Przypuszczam, że jako jego koniuszy, Jan de Brévailles musiał nosić podobny...

- Ach!

O to więc chodziło! Nazajutrz w czasie postoju w Neufchâteau, gdzie Zuchwały miał przejąć dowodzenie armią, Fiora zbliżyła się do księcia w chwili, gdy sprawdzano podkowy jego konia:

- Byłam ci posłuszna, panie, ale przyznaję, że nie wiem, po co ten strój. Czy po to... by podkreślić pewne podobieństwo?

- Tak - odpowiedział książę po włosku. - Miło mi mieć u swego boku obraz dawnego towarzysza... towarzysza, którego kochałem.

- Którego kochałeś, panie? - zaprotestowała Fiora z oburzeniem. - Śmiesz to mówić choć nie zrobiłeś nic, by go uratować?

- Nie mogłem nic zrobić. Tego przestępstwa nie można było wybaczyć, gdyż obrażało Boga w równym stopniu jak ludzi. Było po stokroć lepiej, by jego głowa spadła na szafocie, niżby miał gnić w lochu. Jan był moim przyjacielem. Razem czytaliśmy Plutarcha, razem żeglowaliśmy po pełnym morzu, razem walczyliśmy na kopie, piliśmy wino i śmialiśmy się. Moja przyjaźń mogła mu zapewnić życie na wysokiej stopie i doskonałą partię, a tymczasem... tymczasem - kontynuował z nagłym wybuchem gniewu - wyjechał bez słowa, odtrącił to wszystko i przekreślił dla ciała kobiety będącej jego siostrą. Sądziłem, że jest czysty, a on był taki jak wszyscy, jak mój ojciec, który na widok pierwszej lepszej spódniczki dostawał bzika... Był gorszy niż inni!

- Nie - powiedziała Fiora cicho. - Był jedynie ofiarą niedozwolonej, występnej miłości... ale jednak była to miłość.

Spojrzał na nią jakby nieco zagubiony.

- Tak sądzisz, pani?

- Jestem tego pewna. I ty również, dostojny panie... w przeciwnym razie co robiłabym u twego boku, w tym stroju?

- To prawda. Bardzo mi go brakowało. Ty dajesz mi złudzenie jego obecności, tym cenniejsze, że jesteś w tym wieku, co on wówczas... No i co - dorzucił po francusku -skończone?

Kowal zakończył pracę. Książę wspiął się na siodło i po-kłusował do wzywającego go wielkiego bastarda. Fiora patrzyła jak się oddala nie mogąc pojąć, skąd wzięło się dziwne uczucie, dość bliskie litości, które nagle ją opanowało...

Od tej pory był względem niej bardzo miły, szczególnie podczas dwóch tygodni, które spędzili w Besancon, aby przyłączyć do armii kilka kompanii z Franche Comte. Ze zdziwieniem można było stwierdzić nawet, że od dnia, gdy dowiedział się prawdy o pochodzeniu Fiory, książę zupełnie zmienił swój stosunek do niej. Z gniewnego i pełnego pogardy stał się niemal przyjacielski, podczas gdy normalna byłaby raczej sytuacja odwrotna. Czasem wieczorem zapraszał ją, by posłuchała chóru, a nawet odkrywszy, że ma ładny głos i umie grać na lutni, prosił ją, by śpiewała w duecie z Battistą Colonną. Zdarzało mu się przyłączać do nich. Jedynymi słuchaczami tych koncertów byli Antoni Burgundzki i ambasador Mediolanu.

Fiorę szybko połączyła przyjaźń z Janem Piotrem Pani-garolą. Był to mężczyzna czterdziestoletni, o twarzy tak szczupłej i zamyślonej, jakie zobaczyć można czasem na portretach świętych - ale było to podobieństwo pozorne. Wykwintny, wykształcony, z poczuciem humoru, był uważnym obserwatorem natury ludzkiej i doskonałym dyplomatą. Niemal każdego dnia pisał długie listy do księcia Mediolanu. Galeazzo-Marii Sforzy, swego władcy, a Fiora szybko zorientowała się, że zna Zuchwałego lepiej niż jego bracia. Zdawał się również z łatwością pojmować zawiłą politykę Ludwika XI, przy którym z powodzeniem pełnił rolę ambasadora, póki śmierć Francesco Sforzy, ojca okrutnego księcia, wielkiego władcy i przyjaciela króla Francji, nie odwróciła sojuszy i nie zwróciła Mediolanu ku Burgundii.

Oczarował ją tym bardziej, iż wychowany na Platonie, Sofoklesie i Hezjodzie doskonale wiedział, że jest zachwycającą kobietą a jako światły miłośnik piękna pod każdą postacią cenił córy Ewy.

- Powinieneś być florentczykiem, panie - powiedziała do niego pewnego wieczora ze śmiechem Fiora. - Wydaje mi się, że masz ich zalety a może i wady...

- Czuję się bardzo dobrze jako mediolańczyk, choć nasze miasto nie może się równać z miastem Czerwonej Lilii. Jednakże przyznaję, że zazdroszczę ci pana Lorenzo! Co za inteligencja! Jaki głęboki umysł! Sądzę, że można z nim porównać jedynie króla Francji.

- A więc nie podziwiasz księcia Karola, panie? Panigarola pokręcił głową i z zamyśloną miną zaczął się przyglądać napełnionemu winem kielichowi z cennego weneckiego szkła, w

którym płomienie świec zapalały rubinowe blaski:

- Fascynuje mnie on i przeraża. Jest ostatnim przedstawicielem minionej epoki, ginącej rasy. Ostatni feudał, może ostatni rycerz jest wciąż pod wrażeniem wyczynów rycerzy, którzy strawili życie przemierzając Europę, by kruszyć kopie na turniejach i krzyżować swe miecze z mieczami. Życie codzienne, ze swymi przymusami i małostkowością, całkowicie mu umyka. Za wcześnie stał się zbyt bogaty i zbyt potężny... Nigdy nie troszczył się o swój lud. Predestynowany jest jedynie, według niego, do wytwarzania bogactwa i potęgi wojennej. Smutkiem napawa myśl, że z olbrzymiej fortuny pozostawionej przez jego ojca, księcia Filipa, nie zostało nic z wyjątkiem klejnotów i cennych przedmiotów.

- Nic? Wiem, że zdarza mu się zwracać do zagranicznych banków, ale nie myślałam...

- Że jest aż tak źle? Niestety tak. Żyje marzeniami o chwale i europejskiej hegemonii, chce być największym przywódcą naszych czasów. Na nieszczęście dla niego, za przeciwnika ma władcę być może najinteligentniejszego i najbardziej pozbawionego skrupułów. Wspaniały, złocisty trzmiel może złapać się w sieci cierpliwie snute przez „pająka".

- Ale czyż Ludwik nie podpisał rozejmu w Soleuvre?

- Oczywiście, że tak, ale chyba nie wyobrażasz sobie, pani, że w związku z tym zachowuje się spokojnie? Wprawdzie jego wojska nie ruszają się z granic i odmówił pomocy księciu Lotaryngii, aby w sposób zbyt oczywisty nie wyprzeć się swego podpisu, ale prowadzi wojnę w inny sposób.

- Jak?

- Córka Francesco Beltramiego... którego miałem przyjemność poznać, powinna bez trudu mnie zrozumieć, gdyż wojna króla Ludwika jest wojną ekonomiczną. Ma on oczywiście potężną armię, ale posługuje się przede wszystkim złotem. Bądź pewna, że Szwajcarzy, których nierozważnie zaatakujemy, otrzymali go sporo. Poza tym Ludwik - przez systematyczną konkurencję - osłabia handel flamandzki i rynki burgundzkie. Jego okręty odcinają statki genueńskie i weneckie od burgundzkich portów w Antwerpii i Ecluse, co rozwściecza Flamandów. Zakazuje wysyłki zboża. Ma wpływy wszędzie... Udało mu się pogodzić Zygmunta Austriackiego i kantony, choć do tej pory byli zaciętymi wrogami. Usunął z Francji, również przy pomocy złota, Anglików...

- Posłużył się nie tylko złotem. Dał im również wino i żywność...

- Wiem. Paryżanie nawet ułożyli o tym piosenkę.

Król Anglii pewnego dnia

Przywlókł swe stare kości,

By francuski krajSzast prast podbić.

Król widząc co się święci,

Tak dobre mu wino dał,

Że tamten nie mieszkając

Kontent do domu wrócił.


- Nie muszę dodawać, że książę Karol uznał za skandaliczne i piosenkę, i sposób pozbywania się wroga - dodał Panigarola ze śmiechem.

Dzięki niemu tego wieczora Fiora nie poddawała się żalom i rozczarowaniu, ku czemu mogła mieć szczególne powód: minął dokładnie rok odkąd włożyła swą dłoń w dłoń Filipa i połączyła się z nim, święcie wierząc, że robi to na zawsze. Pozostała część nocy była bardziej przykra: mimo zmęczenia spowodowanego całodzienną jazdą konną przy okropnej pogodzie, nie udało jej się zaznać ani chwili snu.

W jedenastym dniu lutego 1476 roku Zuchwały odniósł, zresztą bez trudu, swoje pierwsze zwycięstwo. Nie kończący się korowód jego wojsk przekroczył przełęcz Jougne i rozbił obóz w Orbe, w połowie drogi między przełęczą i Grandson - zasadniczym celem ekspedycji. Jednocześnie włoskie oddziały Piotra de Lignana, stanowiące przednią straż armii brandenburskiej, skierowały się ku Jezioru Genewskiemu i odbiły konfederatom Romont. Najważniejsze jednak było Grandson, miasto i zamek warowny usytuowane na południowym krańcu Jeziora Neuchatel.

Zuchwały chciał jedynie odzyskać to, co rok wcześniej było w jego władaniu. W 1475 roku kantony Berna, Bazylei i Lucerny, pragnące zdobyć sabaudzką prowincję Vaud zdobyły ten burgundzki rygiel. Hugon de Chalon-Orange, jego ówczesny władca, nudził się wówczas pod Neuss wraz z resztą armii księcia Karola. Grandson, dzielnie bronione przez namiestnika, Piotra de Jougne, zatłoczone jednak przez napływających z okolicznych wsi chłopów, niedługo stawiało opór głodowi i ciężkiej artylerii Szwajcarów. Jesienią cała prowincja Vaud dostała się w ich ręce. Jedynie Genewa uniknęła zniszczenia; jej mieszkańcy zapłacili okup w wysokości 26 000 złotych florenów, na który damy tego miasta oddały biżuterię, a z kościołów zdjęto dzwony.

19 lutego, przy naprawdę okropnej pogodzie: deszczu, śniegu, zimnie, Burgundczycy dotarli wreszcie do Grandson.

- Nie można powiedzieć, żeby Francja i Burgundia witały cię swymi najpiękniejszymi uśmiechami - powiedziała Leonarda do Fiory, chroniącej się w jej wozie na czas rozstawiania namiotów. - Z wyjątkiem kanikuły doświadczyłaś jedynie deszczy, wiatrów i najgorszej niepogody... Czy kto kiedy widział podobną jesień i zimę?

- Nie pamiętasz już o swej młodości - odpowiedziała Fiora. - We Florencji klimat jest tak łagodny. To prawda, że pamięta się jedynie to, co dobre.

Zuchwały postanowił rozbić obóz w pobliżu Giez. Jego złoto-purpurowe pawilony wspaniale wyglądały na wzgórzu*20, a pięćset innych, niezwykle cennych namiotów i setki różnokolorowych sztandarów rozstawionych wokół wyglądało jak bajeczny kobierzec. Pozostała część obozu pokrywała półkolem dolinę między miastem a górami, ciągnęła się aż do rzeki Arnon.

- Nie powinniśmy mieć żadnego kłopotu z Grandson -zwierzył się książę Karol Panigaroli i Fiorze, kiedy razem o zmroku przyglądali się jezioru, którego krańce ginęły w marznącej mgle, i miastu ściśniętemu za pięcioma wieżami zamku. - Już trzy tygodnie temu mieszczanie pojmali dowódcę garnizonu berneńskiego, Brandolfa de Stein, i wydali go nam... Jest jeńcem w Burgundii.

- Jak to więc możliwe, że bramy miasta nie są jeszcze szeroko otwarte, że jeszcze nie przybyła do ciebie żadna delegacja, dostojny panie? - powiedział ambasador. - Sądzę, że będą się twardo bronić. Ci Szwajcarzy to dobrzy żołnierze...

- Te pastuchy? Te kmiotki? - rzucił z pogardą książę. -Przepędzimy ich bez problemu. Niech się strzegą mego gniewu, gdyż mógłbym przenieść wojnę do kantonów Górnej Ligi*21.

- Nie radziłbym tego Waszej Wysokości, gdyż życie w górach powoduje, że tamtejsi ludzie odznaczają się szczególną odwagą... .

- Jeszcze się przekonamy...

Oblężenie Grandson trwało dziewięć dni, podczas których na to niewielkie miasto kierowano, nawet nocą, morderczy ogień. Wewnątrz zamku wybuchały pożary, które zniszczyły część pięknej siedziby książęcej. Koniec walk był zresztą łatwy do przewidzenia, jako że pięciuset ludzi nie mogło walczyć z piętnastoma tysiącami. Wkrótce otoczona ze wszystkich stron i przygnębiona nieobecnością przywódcy załoga poddała się. Wtedy rozpoczęły się wydarzenia przerażające.

Fiora, Panigarola i Battista Colonna stali jak sparaliżowani za księciem, pośród panów tworzących jego sztab. Byli świadkami okrutnej rzezi. Burgundczycy zrzucili z wieży Pierre siedemdziesięciu obrońców murów, śmiejąc się, żartując i krzycząc, że nadszedł dla nich czas nauki latania bez skrzydeł... W tym samym czasie u stóp murów czterystu żołnierzy załogi wieszano po trzech lub po czterech na drzewach lub z kamieniami u szyi topiono w jeziorze...

Ambasador mediolański nie mógł powstrzymać się od pełnego oburzenia protestu:

- Czy to sposób, w jaki traktuje się żołnierzy, Wasza Wysokość? Walczyli, bo było to ich powinnością. Wybacz mi, ale niegodne to wielkiego wodza.


Też coś! Ci ludzie nie zasługują na inne traktowanie. Przypomnij sobie, panie, że tacy jak oni zniszczyli wiele miast prowincji Vaud... Podobny los spotka wszystkich Szwajcarów, którzy wpadną mi w ręce.

- Powtarzam, Wasza Wysokość, to są żołnierze! Poddali się...

- Skąd taka wrażliwość, Panigarola? To będzie dobra nauczka dla całej tej zbieraniny kupców, poganiaczy wołów i myśliwych...

- Niektórzy z tych myśliwych osaczają orła i niedźwiedzia.

- A ja mówię, że to hańba! - zawołała Fiora, nie mogąca powstrzymać oburzenia. - Zabijanie rozbrojonych ludzi jest podłością, na którą nie chcę dłużej patrzeć!

Odwróciwszy się na pięcie i roztrąciwszy sąsiadów pobiegła w stronę obozu.

Dotarła do namiotu, w którym modliła się jej opiekunka:

- Chodź, Leonardo! Wyjeżdżamy. Pójdę po konie. Zapakuj szybko nasze rzeczy i przygotuj się!

- Co się dzieje?

- Książę Karol morduje nieszczęśników, którzy poddali się dziś rano. Niech się dzieje, co chce - nie zostanę z tym oprawcą ani chwili dłużej!

- Nareszcie! - westchnęła stara panna. Rzuciła się do skórzanej sakwy i poczęła ją napełniać. - Już od dawna na to czekam!

- Jesteś zadowolona, że wyjeżdżamy? Przy tej pogodzie. Nie wiesz nawet dokąd jedziemy?

- Choćby z nieba padała halabardy i grad wielkości pięści, to i tak uciekłabym stąd. Jeśli zaś chodzi o to, dokąd się udajemy, zaraz sama ci powiem. Idź po konie!

W chwilę później obie kobiety galopowały drogą do Mon-tagny. Zamierzały ponownie przebyć drogę, którą tu przyjechały. Był to jedyny szlak, jaki znały.

Droga rozjechana przez wojsko i artylerię będzie przynajmniej dobrze widoczna.


Nagle, za zakrętem ujrzały przed sobą niezwykły widok; coś, co wydało im się żelaznym murem: około pięćdziesięciu jeźdźców w pełnym rynsztunku, na czele których Fiora z zamarłym sercem dostrzegła srebrne orły na lazurowym polu. Podniesiona przyłbica hełmu nie pozostawiała wątpliwości co do tożsamości jego właściciela. Fiora zawahała się przez chwilę, ale szybko zorientowała się, że jakikolwiek unik jest niemożliwy; postanowiła przeciwnikowi stawić czoła.

Mimo męskiego przebrania Filip od razu ją rozpoznał.

- Ty, pani?... W tym stroju? Dokąd zmierzasz? - Zanim Fiora zdołała odpowiedzieć, dodał: - Szczęśliwy jestem, że znów cię widzę, donno Leonardo, ale myślałem, że jesteś rozsądniej sza.

Filip popędził swego konia, aż zbliżył się do wierzchowca Fiory. Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu:

- Jaki czarujący z ciebie chłopiec, pani! Ale na miłość boską, powiedz, co tu robisz?

- Wydaje mi się, że to chyba oczywiste? Wyjeżdżam! Uciekam! Zakładniczka wybrała wolność! - rzuciła z gniewem. - Za żadne skarby nie zostanę ani chwili dłużej przy tym potworze, jakim jest twój książę!

- Książę potworem? A cóż on ci zrobił?

- Mnie? Nic... Choć może byłby to temat do dyskusji, ale nie w rym rzecz. Właśnie widziałam, jak traktuje żołnierzy z Grandson, których jedyną winą jest to, że stawiali opór. Zdali się na jego łaskę, a są masakrowani dziesiątkami.

Zrzuca się ich z murów, wiesza lub topi, aby nie został ani jeden, który mógłby zemścić się na twym panu. Co nie przeszkadza, że pewnego dnia zemsta go dosięgnie! Zapadła cisza. Filip zbladł:

- Kiedy ogarnia go gniew, bywa straszliwy, wiem i...

- Gniew? Jego? Ależ bynajmniej. Uśmiecha się. Nawet śmieje się, tak zabawne wydaje mu się to widowisko.

Zresztą wydaje się być do niego przyzwyczajony - powiedziała spokojnie Leonarda. - Słyszałam o jego wyczynach w Dinant i Lidge, gdzie nie darował życia nawet kotom!

- Daj spokój, droga Leonardo! Nie przekonasz pana de Selongey! Zuchwały jest jego bogiem... aleja, woląc służyć innemu, bardziej miłosiernemu, proszę cię, panie, byś ustąpił nam z drogi. Musimy kontynuować podróż.

- Tak wam spieszno? - grał na zwłokę Filip. - Wyznaję, że miałem nadzieję ujrzeć cię po przybyciu do obozu...

- Nie mamy sobie wiele do powiedzenia, Filipie. Poprosiłam, by nasze małżeństwo zostało unieważnione. Ty więc będziesz wolny, a drogi książę zadowolony. Sądzę, że trzyma dla ciebie w rezerwie jakąś wielką damę...

- A cóż mnie to może obchodzić? - zawołał Selongey rozdrażniony jej szyderczym tonem. - Zaś co do unieważnienia, to nie chcę go. Kochałem i zawsze będę kochać tylko ciebie, Fioro. Niezależnie od tego, coś zrobiła...

- Co zrobiłam? Wygląda na to, że to ty, panie, mógłbyś mi coś zarzucić?

- Tak mi się właśnie wydaje! Czy zapomniałaś już... Thionville?

- Nie warto krzyczeć i zabawiać twoich towarzyszy naszymi kłótniami. Widzę, że już niejeden się uśmiecha. To prawda, że niewinne rozrywki są w tej okolicy dość rzadkie. Ale za kilka chwil będziesz im mógł pokazać, panie, coś znacznie lepszego: drzewa obwieszone ludzkimi gronami. Książę wyjaśni ci, że to szczyt komizmu. Teraz chcę przejechać!

- Nie pozwolę ci! - powiedział Filip chwytając wodze wierzchowca Fiory.

W tej chwili nowy galopujący jeździec wyłonił się zza zakrętu; musiał dać dowód prawdziwego kunsztu jeździeckiego, aby uchronić swego konia od zderzenia.

- Donna Fiora! - zawołał Battista Colonna. - Chwała Bogu! Odnalazłem cię!

- Szukałeś mnie?


Jego Wysokość cię szuka, pani. Rozkazuje, byś natychmiast wróciła do obozu. Mam przyprowadzić cię za wszelką cenę.

- Zrobiłeś, co mogłeś, Battisto. Teraz możesz wrócić do swego pana i powiedzieć mu, że odmawiam powrotu. Życzył sobie, bym towarzyszyła mu podczas tej wojny, ale naprawdę nie czuję już do tego chęci. Ujrzałam więcej niż mogę znieść. Powiedz mu to!

- Ach!

Chłopiec nagle bardzo poczerwieniał i odwrócił głowę.

- Czy to twoje ostatnie słowo, pani? - wyszeptał.

- Absolutnie... Wybacz mi, Battisto! Wiem, że powierzam ci nieprzyjemne zadanie, ale...

- Sądzę, że jest ono bardziej nieprzyjemne, niż myślisz, pani - wtrącił Filip. - Co się stanie, jeśli donna Fiora nie wróci razem z tobą, Colonna? Przysiągłbym, że odpowiesz za to... może nawet własną głową?

- To niemożliwe - zaprotestowała Fiora. - Nie może czynić tego chłopca odpowiedzialnym za moje zachowanie!

- Przeciwnie, to bardzo możliwe. Kiedy książę Karol wpada we wściekłość, przestaje myśleć rozsądnie, przestaje nad sobą panować... Może go poważnie obraziłaś? Co mu powiedziałaś?

- Nie pamiętam dokładnie, ale zdaje mi się, że mówiłam o hańbie... o podłości... Battisto, proszę, powiedz mi prawdę! Czy pan de Selongey ma rację?

Młody Colonna zamiast odpowiedzi spuścił głowę.

- To podłe! - powiedziała Fiora z obrzydzeniem. - Jak można do tego stopnia nadużywać władzy?

- Znam jego wady, lecz również zalety. Poza tym złożyłem mu przysięgę wiernopoddańczą, kiedy pasował mnie na rycerza i później, kiedy odznaczał mnie Złotym Runem.

Mnie również kiedyś złożyłeś przysięgę - powiedziała Fiora cicho.

- Jedna nie zwalnia mnie od drugiej. Wracam do niego, by walczyć przeciwko Szwajcarom, których wojska zndwu się gromadzą. Wiozę wieści od księżnej sabaudzkiej, która opuściła Turyn i udała się do Genewy. Muszę go zobaczyć... ale ty, pani, jeśli jest to dla ciebie zbyt przykre, odjedź! Wracaj do Burgundii! Czekaj na mnie w Selongey! Zabiorę Battistę i wierz mi, nic mu się nie stanie! Ja za to odpowiadam!

Przez chwilę patrzyli sobie głęboko w oczy i w sercu Fiory coś rozkwitło, zajaśniało. Czy to możliwe, że skończył się czas cierpienia i odrodziło szczęście? Wzrok Filipa pałał miłością jak podczas nocy w Fiesole a Fiora wiedziała już, że dla tego spojrzenia gotowa jest znieść bardzo wiele... Uśmiechnęła się do niego z czułością.

- A jeśli straci was obu? To ryzyko, którego nie mogę podjąć. Wracajmy Battisto! A ty, Filipie, jedź w swoją stronę, ale... proszę... uważaj na siebie!

Położyła dłoń na żelaznej rękawicy, a w orzechowych oczach młodego mężczyzny zapaliły się wesołe iskierki.

- Spróbujcie w tym żelastwie mówić o miłości damie waszego serca! - wyszeptał. - Nie myśl już o tym głupim unieważnieniu małżeństwa, moja słodka! Jesteś moją ukochaną żoną. Zuchwały będzie się musiał z tym pogodzić!

W kwadrans później Fiora i Leonarda powróciły do obozu Burgundczyków. Battista Colonna odprowadził je do namiotu i zamierzał odejść, by zdać sprawozdanie ze swej misji. W chwili, gdy miał je opuścić, nagle ukląkł przed Fiorą:

- Nigdy nie zapomnę tego, co dziś dla mnie zrobiłaś, madonno. Możesz teraz dysponować moim życiem.

- Taki dzień nigdy nie nadejdzie, Battisto, ale dziękuję ci.

Kiedy się oddalił, zwróciła się do Leonardy, która z sobie właściwym filozoficznym spokojem wyjmowała ubrania z sakw i umieszczała je znów w kufrach: - Co miałaś na myśli, pani, mówiąc, że później porozmawiamy o miejscu, dokąd mogłybyśmy pojechać?

Leonarda nie odpowiedziała od razu, jakby się wahając, następnie wyciągnęła z aksamitnego futerału zwój pergaminu i trzymając go w dłoniach rzekła:

- Chciałam dać ci to, pani, dopiero kiedy odzyskamy wolność, ale w gruncie rzeczy mogę równie dobrze zrobić to teraz: król Ludwik daje ci w podarunku mały kasztel nad Loarą, niedaleko od jego siedziby w Plessis-lez-Tours. Pragnie w ten sposób podziękować ci za trudy, jakie poniosłaś w jego służbie. Mam tu tytuł własności i list od króla.

Podała jej zwój, który Fiora odepchnęła:

- Nie sądzę, bym kiedykolwiek tam zamieszkała. W końcu chyba osiądę w Burgundii. Och, Leonardo, nie wyobrażasz sobie, jaka jestem szczęśliwa! Nigdy bym nie pomyślała, że to jeszcze możliwe. Wydaje mi się, że wracam do życia po długiej, ciężkiej chorobie. Odeślemy to królowi z pięknym podziękowaniem.

- Oczywiście, oczywiście... ale nie spieszmy się! Coś mi mówi, że nie pozbyłaś się jeszcze księcia Karola, pani. To człowiek, z którym trzeba się liczyć.

I Leonarda starannie ukryła czerwony aksamitny futerał.

Ku wielkiemu zaskoczeniu Fiory, Zuchwały, widząc ją nazajutrz, nie uczynił żadnej aluzji do tego, co się wydarzyło. Powiedział jednak do młodego Colonny, wystarczająco głośno, by usłyszała go młoda kobieta:

- To, co mówiłem wczoraj dotyczy również jutra. Powierzyłem ci osobę, na której zatrzymaniu mi zależy, Battisto! Czuwaj, aby więcej się nie oddalała.

Uśmiech młodej kobiety podniósł chłopca na duchu. Za nic w świecie Fiora nie wyjechałaby z burgundzkiego obozu teraz, kiedy wrócił do niego Filip...

Cóż za radość z możliwości ujrzenia go, gdy u boku wielkiego bastarda wchodzi do książęcego namiotu po rozkazy, napotkania jego spojrzenia i uśmiechu!


Przez chwilę zdawali się być sami na świecie, zniknął otaczający ich tłum. Trwało to jednak krótko, trzeba było powrócić na ziemię. Filip miał znowu wyjechać z Antonim i przednią strażą armii. Książę wyznaczył im za zadanie zdobycie zamku Vaumarcus strzegącego przejścia wzdłuż jeziora, a tym samym przygotowania marszu jego wojsk ku Neufchatel.

Długa równina rozciągająca się pomiędzy górami Jury i ogromną powierzchnią wody była bowiem szeroka na pół mili w okolicy Grandson, ale następnie zwężała się i kończyła zalesioną ostrogą, schodzącą z góry aż do brzegu jeziora. Tylko dwie drogi pozwalały pokonać tę przeszkodę: jedna – Via Detra, wiodąca zboczem góry, śladem dawnego rzymskiego szlaku, i druga - prowadząca wzdłuż jeziora, którego krańce ginęły na północy. Vaumarcus wznosił się właśnie nad nią.

Książę wyjaśnił:

- Nasza kuzynka, księżna Sabaudii, powiadomiła nas o pogłoskach krążących w prowincji Vaud. Podobno kilka tysięcy ludzi z kantonów, pod przywództwem berneńczyków gromadzi się w Neufchatel, aby następnie ruszyć na nas. Tacy rycerze jak my wcale nie muszą się ich obawiać, ale mimo to spiesznie się tam udamy.

- Dlaczego nie poczekać na nich tutaj? - spytał wielki bastard. - Obózjest dobrze chroniony, zarówno przez rzekę i fosy oraz wybudowane przez nas fortyfikacje. Zresztą górale mają niewiele jazdy, a nasza na tej równinie mogłaby się szeroko rozwinąć...

- Być może, ale sądzę, że naszym największym sprzymierzeńcem jest szybkość. Zdobądźcie Vaumarcus, abyśmy mogli w potrzebie oprzeć się na nim. Następnie wyprawię wojska. Zadziałamy przez zaskoczenie i spadniemy na Neufchatel zanim oni zdążą utworzyć prawdziwe oddziały.

- A więc zwijasz obóz, panie?

- Nie, nie ma pośpiechu. Powiedziałem, że szybkość jest naszą najlepszą bronią; nie możemy obciążać się wozami z bagażem, księgami kancelarii i wszystkimi tymi kobietami, które ciągniemy za sobą. Wierz mi, panie, to będzie taki zbrojny spacer i dotrzemy do Neufchatel bez dobywania miecza.

- Czy zabierzesz ambasadorów, panie ?

- Nie, niech wrócą do Orbe*22.

- Jeśli o mnie chodzi, to będę towarzyszyć Jego Wysokości, chyba że mi tego zabroni. Czyż nie jestem uchem i okiem mego szlachetnego władcy? Czasami również jego głosem... - włączył się do rozmowy Panigarola.

- Jesteś kimś więcej niż ambasadorem, panie, gdyż darzymy cię przyjaźnią - powiedział książę uprzejmie. -Będziesz u naszego boku...

- Czy mogę mieć nadzieję, że będziesz tam sam panie? -zapytał śmiało Filip patrząc na Fiorę. - Niektórzy paziowie wydają mi się zbyt delikatni, by dźwigać zbroję...

Mediolańczyk dostrzegł to spojrzenie i uśmiechnął się:

- Książę zostawia w obozie swoje skarby. Za jego przyzwoleniem zrobię to samo z tym, który mi powierzył.

Nazajutrz, 1 marca, zamek Vaumarcus dostał się bez walki w ręce Burgundczyków, którzy umieścili tam swoją załogę. Następnego dnia o świcie armia wyruszyła na, jak powiedział książę, zbrojny spacer.

Wspomnienie tego zimowego poranka miało na długo wryć się w pamięć Fiory. Stojąc u wejścia do namiotu i otulając się długim, podbitym futrem płaszczem, patrzyła jak książę oddala się równiną na swym ulubionym koniu, le Moro, którego stalowy czaprak zmieniał w apokaliptyczną bestię. Nad nim falował płomień sztandaru trzymanego przez jednego z towarzyszących mu rycerzy. Wokół niego jechali kawalerowie Złotego Runa. Złoty kwiat lilii o pręcikach z drogich kamieni drgał nad głową książęcego konia, złudny i nigdy nie odrzucony symbol francuskiej krwi królewskiej, której Zuchwały tak przecież nienawidził.

Wstający dzień był szary, niebo blade... Po lewej stronie Aubert i Chasseron były jeszcze zaśnieżone, a jezioro miało rtęciowy połysk. W dole przednia straż, która powróciła z Vaumarcus, posuwała się wężowym ruchem po Via Detra, podczas gdy większa część armii obchodziła Grandson. Wędrowała drogą wzdłuż brzegu i wreszcie znikła. Armia robiła dziwne wrażenie na obserwującej ją kobiecie: książę nie zadbał o ustawienie jej w szyku bojowym, poruszała się bez jakiejkolwiek karności, a nawet z pewnym niedbalstwem. To prawda, że w zasadzie nie zamierzali walczyć a tylko pokonać pewną odległość i zaskoczyć Szwajcarów w domu... Niewiele brakuje, a spodziewano by się zastać ich przy stole.

Zuchwały ani przez chwilę nie przyjmował do wiadomości, że w Neufchatel zebrała się armia mająca w swych szeregach wyborowych żołnierzy, najlepszych w kraju liczącym ich tylu, ilu jest mieszkańców płci męskiej. Dotarli tam żołnierze z Bazylei przybyli z kontyngentem ze Strasburga, z Fryburga, Soleure, Bienne, z Baden i z Thurgo-vie. Hassfurter przyprowadził z Lucerny tysiąc dziewięciu-set ludzi. Heinrich Góldli i Hans Waldman przywiedli ludzi z Zurichu, a Schachnachthal i Hallwyll stanęli na czele siedmiu tysięcy żołnierzy z Berna. Schwyz wysłał trzecią część swej ludności, to znaczy tysiąc dwustu ludzi pod dowództwem Rudolfa Redinga, a małe górskie kantony Uri i Unterwalden po pięciuset ludzi każdy. W sumie piętnaście do dwudziestu tysięcy ludzi, którzy o tej samej porze rozpoczęli marsz w kierunku Grandson, aby pomścić swych zmasakrowanych braci... Karol ujrzy przed sobą najgroźniejszą piechotę w Europie, lecz jeszcze o tym nie wie i gawędzi przyjemnie w drodze ze swym drugim przyrodnim bratem, Baudoinem, z księciem d'Orange, z Janem de Lalaing i Oliwierem de la Baume...

Około południa Fiora i Battista grający dotąd w szachy przerwali grę i zgodnym ruchem zwrócili głowy na północ. W oddali słychać było dziwny odgłos: rodzaj przeciągłego ryku, który osłabiała odległość. I tak był przerażający. Cichł i znowu się odzywał, a młoda kobieta poczuła jak po plecach przebiega jej lodowaty dreszcz:

- Co to jest? - zapytała.

- Nie mam pojęcia - powiedziała Leonarda, która szyła siedząc przy stole. Na wszelki wypadek przeżegnała się.

- Słyszałem - zmienionym głosem powiedział paź - że górale szwajcarscy mają wielkie trąby, w które dmą, co usłyszeć można z odległości wielu mil... Jeśli to one, to znaczy...

- Że nie spodziewający się tego książę napotkał Szwajcarów - dokończyła Fiora. - Mój Boże! Ten straszny odgłos mrozi krew w żyłach.

Wyszli przed namiot. Ryk ucichł i zapanowała cisza. W Grandson, gdzie na nadrzecznych drzewach wciąż wisiały zwłoki zamęczonych ludzi, nie było widać żadnego ruchu. Na murach stali nieruchomo strażnicy również nasłuchując... Nagle zerwała się wielka wrzawa...

- Jesteśmy zbyt daleko, by cokolwiek zobaczyć - powiedział Battista - ale walka trwa!

Od tej chwili nikt już się nie odzywał. Fiora ze ściśniętym sercem myślała o Filipie. Jego męstwo było znane. Musiał znaleźć się w samym sercu bitwy, jak zawsze gotów oddać życie za swego księcia... Wróciła do modlącej się Leonardy, uklękła obok niej i z całego serca zaczęła odmawiać pacierz.

Katastrofa wydarzyła się po południu. Ukazała się nagle armia burgundzka, podobna do ogromnej fali rozlanej po równinie, cofający się w popłochu ludzie, konie i wozy, wszystko zmieszane w przerażającym nieładzie. Znów rozległ się ryk - o ileż bliższy! - straszliwych trąb z Uri i Lucerny, który jednak zdołał zagłuszyć ogromny krzyk: ratuj się kto może!

- Uciekają! - wyjąkał załamany Battista. - Armia ucieka! To co nastąpiło później, było dla Fioryjakzły sen. Pojawił się nagle Panigarola pokryty krwią i kurzem: - Szybko! Do koni! Musimy dotrzeć do księcia!

W chwilę później Fiora z Leonardą, Battistą i ambasado-1' rem, który zabrał swego sekretarza i służących galopowali w stronę Orbe. Nie byli zresztą odosobnieni: wszyscy ci, którzy strzegli obozu, uciekali pieszo, konno lub wozami, nie wiedząc dokładnie, dokąd zmierzają, przerażeni zbliżającym się rykiem trąb...

- Co się stało? - zapytała Fiora.

- Rzecz nieprawdopodobna: gdy nasze oddziały wykonywały manewr wycofywania się idący w pierwszej linii wzięli go za ucieczkę. Jednocześnie gromady Szwajcarów wychodzące z lasu szykowały się do ataku z flanki. Natychmiast wybuchła panika. Rozpoczęła się ucieczka, niewyobrażalna i absurdalna. Dwie trzecie armii uciekło bez walki.

- Spotkaliście więc Szwajcarów?

- Tak. I przyznaję, że było to przerażające. Nagle pojawiły się ich całe rzesze: jakieś osiem tysięcy ludzi idących ramię w ramię, uzbrojonych w piki dwa razy dłuższe od naszych kopii. Wyglądali jak gigantyczny jeż, nad którym powiewało trzydzieści zielonych chorągwi i wielki biały sztandar. Walczyli z gołymi ramionami, w półpancerzach na skórzanych kaftanach, z głowami osłoniętymi żelaznymi kapeluszami. Mają ogolone twarze i złote pierścienie w uszach. Wyglądają jak bohaterowie fantastycznej opowieści i sieją przerażenie.

Odwróciwszy się w siodle Fiora zobaczyła olbrzymi, opuszczony obóz z jego wspaniałymi namiotami, ogromnym taborem i działami. Promień czerwonego słońca rozbłysły nagle między szarymi chmurami roziskrzył złotą kulę na wielkim purpurowym pawilonie Zuchwałego.

- Czy... książę Karol naprawdę porzuca to wszystko? Panigarola wzruszył ramionami:

- To również jest bezsensowne, prawda? Ale mieliśmy wystarczająco dużo problemów, by przeszkodzić mu w samotnym rzuceniu się pomiędzy wrogów. Odciągnięto go siłą. Jeśli chodzi o obóz, to Szwajcarzy z pewnością zagarną najbardziej bajeczny łup w historii*23.

- Sądzę - dodał powstrzymując konia - że możemy wracać. Nikt nas nie ściga. Szwajcarzy mają niewiele jazdy. Zresztą przez jakiś czas zajęci będą plądrowaniem obozu.

- Gdzie jest książę? - zapytał Battista.

- Przed nami. Spotkamy się w Nozeroy, we Franche Comte. Ale odpoczniemy nieco w hospicjum w Jougne. Sądzę - powiedział z nikłym uśmiechem - że doceni to donna Leonarda.

- Doceniam już, panie ambasadorze, że oszczędziłeś mi przyjemności galopowania, choć nowe doświadczenia są zawsze interesujące.

Garstka zbrojnych otaczająca nieprzytomnego z rozpaczy i bezsilnej wściekłości księcia, nocą dotarła do miasteczka Nozeroy, wznoszącego się na smaganym wiatrem wzgórzu jak wyciągnięta do nieba ręka. Armia, wielka armia zgromadzona przez księcia Karola, była już jedynie wspomnieniem. Nie dlatego, że wielu żołnierzy poległo, lecz dlatego, że w ślad za ogarniętymi strachem oddziałami włoskimi, wszystkie pozostałe rozproszyły się i rozpierzchły. Opuszczając pole bitwy książę wydał rozkaz, by spróbowano opanować tę panikę, było to jednak niemal niemożliwe. Żołnierze, głusi i ślepi na polecenia, uciekali jak stado jeleni przed pożarem lasu.

Bladym świtem dobrzy ludzie z Nozeroy ujrzeli przejeżdżającego przed nimi, nadal wspaniałego w lśniącej zbroi, bladego mężczyznę, który zdawał się być pozbawiony życia i którego wbite w dal oczy nie dostrzegały nikogo. Jechał prosto przed siebie, w śniegu tłumiącym odgłos stąpnięć konia; zmierzając do mającego go przyjąć zamku. Wszyscy chylili przed nim czoła. Poranny wiatr niósł jednak szepty, gdyż pomiędzy rycerzami towarzyszącymi księciu nie było pana na Nozeroy, Hugo de Chalon-Orange. Fakt, że nie było go tutaj, by mógł otworzyć podwoje przed władcą, którego kochał, oznaczał, że musiało się zdarzyć jakieś nieszczęście. Smutek zaciążył nad Nozeroy niczym ciemne chmury. Witano księcia, ale ukradkiem czyniono znak krzyża, jak przed żałobnym orszakiem. Bramy zamknęły się za władcą, który po raz pierwszy spojrzał w twarz klęsce i zdawał się być śmiertelnie zraniony.

Kiedy jednak grupka Panigaroli dotarła do niego nieco później, objawił im się człowiek kipiący energią. Posyłał na wszystkie strony, aby przyprowadzono mu jak najwięcej uciekinierów, pchał posłańców do Lotaryngii i Luksemburga, by wyjednać dostarczenie mu artylerii, do Burgun-dii i Besancon, by otrzymać żywność i pieniądze. A przede wszystkim mówił, mówił, on - z natury tak milczący. Tłumaczył: bitwa pod Grandson była jedynie wypadkiem wynikającym z tchórzostwa żołnierzy włoskich, pikardyj-skich, angielskich i walońskich. Gdy tylko utworzy nowe oddziały, złożone tym razem z prawdziwych zuchów, wróci by pokonać Szwajcarów:



- Najwyżej za osiem dni - oświadczył oszołomionemu Panigaroli - ponownie rozbijemy obóz w Salins, dwie mile stąd. Oliwier de la Marche, do którego napisałem i który już zapewne wyzdrowiał, podejmie wszystkie niezbędne kroki.

Następnie zwrócił się do Fiory patrzącej na niego oczami szeroko otwartymi z niedowierzania:

- Nie miałaś szczęścia w swej pierwszej wojnie, pani, ale obiecuję ci, że niedługo zobaczysz coś lepszego.

- Wasza Wysokość - wyszeptała - wybacz mi, że ośmielam się zadać pytanie, ale... czy są wieści... o hrabim de Selongey?

Wymuszona wesołość w oczach księcia zaszła mgłą.

- Nie... podobnie jak o moim bracie Antonim, u którego boku walczył. Mam szczerą nadzieję, że nic złego im się nie przydarzyło, gdyż widziałem niknącego w zamęcie bitewnym księcia d'Orange, ponoszącego również odpowiedzialność za część przedniej straży... Może wkrótce dotrą do nas jakieś wieści.

Dotarły pod koniec dnia, kiedy Antoni wkroczył do miasta wiodąc silny oddział jazdy. U jego boku jechał Mateusz de Prame, blady i z oczami opuchniętymi jeszcze od płaczu. Raczej upadł niż ukląkł przed księciem, a to co miał do powiedzenia, zawarł w kilku słowach: widział, jak Filip de Selongey padł, pochłonięty przez ludzką falę. Tłum uciekający w panice uniemożliwił poszukiwanie ciała.

Karola dobiegł słaby okrzyk, prawie jęk. Odwróciwszy się napotkał wzrokiem rozszerzone z bólu oczy Fiory. Nie płakała, nie chwiała się jak to się zdarza, tuż przed omdleniem: zdawała się być zamieniona w posąg i tylko lekkie drżenie warg świadczyło o jej emocjach. Otoczył ramieniem jej skulone ramiona:

- Chodź, moje dziecko - powiedział łagodnie - chodź! Będziemy płakać razem.

I oboje wyszli.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY OPUSZCZONY NAMIOT

Od tamtej pory zawiązała się dziwna przyjaźń między trawionym przez demony pychy i wstydu władcą, którego klęska nauczyła zwątpienia, a młodą kobietą, która straciła swoją jedyną rację bytu. Nikt nigdy nie dowiedział się, co zostało powiedziane podczas długich godzin, które spędzili w zamkowej kapliczce pod ochroną sztywnego z dumy mimo zmęczenia Battisty Colonny.

Rano Fiora, z suchymi oczami, zdecydowanym ruchem podała Leonardzie nożyczki i kazała sobie obciąć włosy na wysokości szyi, na modłę włoską.

- Książę Karol - oświadczyła, by położyć kres protestom starej przyjaciółki - przysiągł, że nie będzie się golił póki nie pomści swego honoru i nie weźmie odwetu na Szwajcarach. Ja zaś nie porzucę chłopięcego stroju, gdyż postanowiłam towarzyszyć mu, gdziekolwiek się uda, aż...

- Aż zabierze cię śmierć, tak jak zabrała pana Filipa? -powiedziała zrozpaczona Leonarda. - Och, mój aniołku, czy nie ma dla ciebie innej drogi? Jesteś tak młoda!

- A jaką drogą miałabym pójść? Wstąpić do klasztoru, jak wiele z tych, których serca nie mogą ozdrowieć? Nigdy nie miałam do tego upodobania, a teraz pociąga mnie to jeszcze mniej!

- Kto ci powiedział, pani, że twoje serce nigdy nie wyzdrowieje? Przypomnij sobie: kiedy poznałaś hrabiego de Selongey, byłaś zakochana w Giuliano Medyceuszu i bardzo zazdrosna o Simon ettę.

- Kochałam wszystko, co błyszczy, a Giuliano jarzył się takim mnóstwem świateł! Ale zgasły one, gdy pojawił się Filip. Zrozumiałam wtedy, że nie kocham Giuliana.

- Tak chciałabym, żebyś się nigdy o tym nie dowiedziała! - westchnęła Leonarda. - Ale wracając do księcia, czy nie przysięgłaś zemścić się na nim?

- Nie zapomniałam, ale... jak to powiedzieć? Wydaje mi się, że on niszczy sam siebie i mam to samo wrażenie, co w chwili, gdy ujrzałam Piotra de Brevailles przykutego do krzesła. Chciał jedynie już umrzeć. Pozostawienie go przy życiu było na]okrutniejszą karą. Demetrios mogący przewidzieć przyszłość pomyślałby może to samo co ja.

- To możliwe, ale nie całkiem pewne. Demetrios jest twardszy, niż myślisz. Nie sądź jednak, że mówiąc to chcę cię zachęcać do pogoni za zemstą, której zawsze się obawiałam. Jeśli zrozumiałaś, że lepiej pozwolić działać Bogu...

- Bogu? Zabrał mi mężczyznę, którego kocham, i to w chwili, gdy wreszcie się odnajdowaliśmy. Sądzę, że doprawdy nie jest On do mnie przyjaźnie usposobiony. Nie, nic nie mów, pani, a przede wszystkim pozwól mi zrobić to, co postanowiłam! Na początek: czy zechcesz obciąć mi włosy, czy wolisz, żebym zrobiła to sama?

- Z pewnością nie! Ja przynajmniej zrobię to porządnie. Leonarda zdecydowanym ruchem chwyciła nożyczki i grzebień. Następnie z zaciekłą miną zaczęła ciąć gęstą czuprynę myśląc sobie, aby ustrzec dłoń od drżenia, że przecież włosy odrastają.

Kiedy następnego dnia Fiora udała się do księcia odziana w czarną tunikę, którą jej przysłał, i przyklękła przed nim na jedno kolano, jak zrobiłby to chłopiec, władca uśmiechnął się:

- Jaka szkoda, że nie mogę cię uzbroić, rycerzu! Ale mogę dla ciebie zrobić przynajmniej to...

Podszedł do otwartego kufra i wyjął bogato inkrustowany sztylet o rękojeści ozdobionej ametystem. Dał Fiorze znak, by powstała i sam przywiesił jej broń u pasa.

- Dwóch moich służących widząc tę klęskę zdołało uratować wózek wypełniony wszystkim, co wpadło im w ręce. Między innymi to. Kiedy ruszymy do walki, dam ci inną broń, pani...

- Nie chcę innej broni, Wasza Wysokość. Nie wiedziałabym, co z nią zrobić. Pragnę jedynie ci towarzyszyć, jak to czyni ambasador Mediolanu.

- Uważa on, że jest to najlepsze miejsce, by móc opisać wydarzenia swemu władcy*.24 Zresztą lubię z nim rozmawiać. Ale - dodał głosem, w którym przebijało wzruszenie -twoja obecność będzie mi miła, przyznaję. Nawet jeśli daję w ten sposób dowód nieznośnego egoizmu... Sądzę, że przyjaźń będzie mi bardzo potrzebna...

Następne dni były istotnie ponure. Konsekwencje klęski zaczynały objawiać się pewnym ochłodzeniem w stosunkach dyplomatycznych. Mimo listów Panigaroli książę Mediolanu, poproszony o nowych najemników, odpowiedział jedynie mglistymi obietnicami. Stary René, mający przekazać Zuchwałemu hrabstwo Prowansji oraz koronę królewską Sycylii i Jeruzalem, nagle zmienił plany i, nakłaniany przez agentów Ludwika XI, zaczął interesować się swoim wnukiem, młodym księciem René, któremu odebrano Lotaryngię.

Tymczasem książę Karol doświadczył następstw tego, co nazywał swą hańbą i po krótkim okresie gorączkowego ożywienia popadł w melancholię. Zamknął się u siebie nie tolerując niczyjej obecności. Spoczywał w łożu odmawiając przyjmowania pokarmów i pijąc wiele wina. Nie mył się, a w wychudłej twarzy, na której rosnąca broda kładła się czarnym cieniem, ciemne oczy płonęły pełnym rozpaczy ogniem...

- Jest dość podatny na ataki depresji - powiedział mediolańczyk Fiorze. - Wynika to z jego portugalskiego pochodzenia. Tam nazywają to saudade, ale przyznaję, że ten napad jest poważniejszy od poprzednich. Trzeba by coś zrobić, ale co?

- Tak bardzo lubi muzykę! Może przyprowadzić śpiewaków z jego kaplicy?

- Wybacz mi to śmiałe określenie, ale diabli wiedzą, gdzie oni są!

- Czy sądzisz, panie, że znajdzie się jakaś lutnia lub gitara?

Zamek świętej pamięci Hugona de Chalon był lepiej wyposażony niż myślała i jeszcze tego wieczora trzymając w jednej ręce lutnię, a w drugiej dłoń Battisty usadowiła się na brzegu kufra w niewielkim pomieszczeniu stanowiącym przedpokój. Po krótkiej naradzie z młodym towarzyszem rozpoczęła przygrywkę do francuskiej piosenki, starej już, lecz znanej w niemal całej Europie. Battista, patrząc z niepokojem na zamknięte drzwi, zaśpiewał.

Król Ludwik stoi na moście.

Trzyma w objęciach swą córkę.

Ona go prosi o kawalera, co jest wart więcej niż dwa szelągi.


Nim jeszcze pierwsza zwrotka dobiegła końca, otworzyły się z impetem drzwi. Pojawił się rozwścieczony Zuchwały. Chwiał się, miał przekrwione oczy i wykrzywione usta.

- Kto śmie śpiewać o królu Ludwiku, wszystko jedno którym?

- To ja, Wasza Wysokość, poprosiłam Battistę, by zaśpiewał tę piosenkę - powiedziała Fiora ze spokojem.

- Najwyraźniej sądzisz, że wszystko ci wolno? Okazałem ci zbyt wiele pobłażliwej słabości i...

- To sobie samemu okazujesz wiele pobłażliwości, panie. Chciałam przypomnieć, że podczas gdy ty ulegasz melancholii, król Francji wciąż działa.

Ręka, którą podniósł, by uderzyć, opadła bezsilnie wzdłuż ciała, a wściekłość powoli opuszczała zamglone oczy, w które młoda kobieta patrzyła bez lęku. Wreszcie książę odwrócił się i skierował z powrotem do sypialni.

- Niech poślą po moich pokojowców, niech przygotują mi kąpiel! - rozkazał. - Wy zaś dwoje śpiewajcie dalej, ale znajdźcie coś innego!

Zaimprowizowany koncert trwał aż do chwili, gdy ulubiony pokój owiec księcia powiedział młodym muzykantom, że jego pan zasnął i mogą wracać do siebie. Było już po północy.

- To była dobra robota - powiedział Panigarola, który przysiadł się do nich, by posłuchać. - Założę się, że kryzys minął, że jutro książę odzyska całą swą energię.

Istotnie: rankiem, po wysłaniu kilku listów, z których jeden polecał dzwony z burgundzkich kościołów dostarczyć ludwisarzom, książę postanowił natychmiast opuścić Nozeroy i udać się do Lozanny, gdzie chciał zgromadzić nową armię. Zamierzał z nią oblegać Berno, źródło swej klęski. Przebywali tam Mikołaj de Diesbach i Jost de Sili-nen - bliscy przyjaciele Ludwika XI.

- Dopóki nie zniszczę Berna, herb Burgundii nie odzyska blasku - oświadczył Zuchwały i oddał się przygotowaniom do nowej kampanii.

Brat Zuchwałego - Antoni i książę Tarentu, którym udało się zebrać część uciekinierów, zdecydowali się rozbić obóz na szerokim płaskowyżu nad Jeziorem Genewskim, między Romanet i Le Mont. Ustawiono tam duży drewniany dom, który chronił księcia Karola pod Neuss i który, choć niewątpliwie nie tak okazały jak utracone pawilony, zapewniał podobną wygodę. Wokół budynku rozłożyły się obozem nowo zamówione oddziały. Przybyło trzy tysiące żołnierzy z Anglii, sześć tysięcy z Bolonii, sześć tysięcy z Liège i Luksemburga, wreszcie sześć tysięcy „Sabaud-czyków", przyprowadzonych z Genewy przez samą księżnę Jolandę.

Widok tej pięknej, jasnowłosej kobiety, rówieśniczki Zuchwałego, zadziwił Fiorę. W niczym nie przypominała swego brata, Ludwika XI; ukazywała rozkwitłą, promienną kobiecość, nie pozbawioną uroku. Widząc, jak zbliża się z uśmiechem wyciągając ramiona do ulubionego sojusznika, Fiora zrozumiała nagle, dlaczego ta francuska księżniczka popiera zbrojnie największego wroga swego brata.

- Ona go kocha, prawda? - spytała Panigaroli.

- Nigdy nie budziło to mych wątpliwości, ale uważam, że jest bardzo nieostrożna. Król Ludwik jest w Lyonie i tworzy w Grenoble armię ze swych wiernych poddanych z Dauphinć. Zaś mój władca, książę Mediolanu, pchnął, jak wiem, posłańców do Ludwika, by zaproponować mu układ... i spróbować przywłaszczyć sobie Sabaudię.

- Czy nie powinieneś poinformować o tym księcia Karola, panie?

- Nie otrzymałem żadnego oficjalnego polecenia. Zresztą jeśli chodzi o Sabaudię, byłbym bardzo zdziwiony, gdyby król nam ją zostawił. Mimo to powtórzę, że uważam piękną księżnę za bardzo nierozsądną.

Nagle wybuchła wiosna. Na poranionej ziemi, pośród ruin odrastała zielona, delikatna trawa. Jezioro, gigantyczne lustro bladoniebieskie jak niebo, miało srebrny połysk, a na jego brzegach rozkwitły migdałowce i jabłonie. Powietrze było lekkie, a w południe pieszczota słońca pozwalała zapomnieć o smutnej jesieni i ostrej zimie. W Lozannie, którą ominęły nieszczęścia, życie wrzało na ulicach i w ogrodach, gdzie wszystko rozkwitało. Zagraniczni ambasadorowie tłoczyli się tam ze swymi orszakami, gdyż nie można było udzielić im schronienia w obozie. Paniga-rola i jego weneccy, neapolitańscy, genueńscy i inni współtowarzysze zatrzymali się w oberży „Złoty Lew", najpiękniejszej w mieście. Inne zajazdy i klasztory były zapełnione, a kupcy napływali przyciągani przez tyle wpływowych osobistości.

Punktem kulminacyjnym stało się wspólne przybycie legata Alessandro Nanniego i protonotariusza papieskiego Hesslera, wysłanych przez cesarza w sprawie zawarcia małżeństwa księcia Maksymiliana z młodą Marią Burgundzką, spadkobierczynią Wielkich Książąt Zachodu. Msza wielkanocna odprawiona w katedrze w Lozannie 14 kwietnia nabrała z tego powodu szczególnego blasku.

Fiora uczestniczyła w niej, tym razem w stroju kobiecym. Ukryła obcięte włosy pod czepcem ze srebrnej materii przysłoniętym czarnym woalem, jak przystoi w głębokiej żałobie. Poprzedniego dnia w obecności legata książę Karol, być może po to, by uciszyć nieuniknione pogłoski, jakie wywoływała obecność Fiory u jego boku, uznał ją uroczyście za bardzo szlachetną i bardzo dostojną panią hrabinę de Selongey, wdowę po panu Filipie de Selongey, kawalerze Złotego Runa, który mężnie walczył i uległszy przewadze liczebnej poległ w nieszczęsnej bitwie pod Grandson dla chwały naszego oręża. Po czym dorzucił: Będąc teraz samą na świecie, pani de Selongey ślubowała towarzyszyć nam w walce, aby w imieniu swego zmarłego męża wziąć udział w olśniewającej zemście, której z bożą pomocą dokonamy na wrogu niegodnym krwi, którą przelał.

W czasie nabożeństwa wielkanocnego Fiora, podobnie jak poprzedniego dnia, miała świadomość że liczne spojrzenia kierują się na nią, raczej z ciekawości niż z sympatii. Nie przejmowała się tym. Cóż mogło mieć jakiekolwiek znaczenie teraz, gdy Filip opuścił ten świat, gdy jego oczy nigdy już na nią nie spojrzą, gdy jego ręce jej nie dotkną? To czy osądzano ją źle czy dobrze, nic nie znaczyło. Oprócz młodego Battisty i Panigaroli nie było wśród ludzi nikogo, z kim by ją coś łączyło. Oprócz księcia, oczywiście, choć nie udawało jej się przeanalizować uczuć, które ją z nim łączyły. Był to rodzaj fascynacji połączonej z litością i pociągiem, jaki wywołują ci ludzie, których wyjątkowy los zdaje się zapowiadać wielką katastrofę. Był jedynym, który trwał przy swym utopijnym i niewykonalnym marzeniu w trzeźwo myślącej Europie, gdzie największa władza, zdradziwszy stare prawa rycerskie, należała do najbogatszych i najprzebieglejszych. Jakiś głos podpowiadał Fio-rze, że anioł śmierci podąża śladem Zuchwałego i że nawet nie zdając sobie z tego sprawy przed cieniem jego czarnych skrzydeł próbuje uciec, przed nim się broni.

Od pobytu w Nozeroy jego zdrowie szwankowało. Cierpiał na ustawiczną gorączkę i bóle żołądka, spędzał całe noce wśród swych ludzi nie zdejmując zbroi, a rano pił ziółka przygotowane przez lekarzy. Ale to nie bóle spowodowane głównie stresami, zagrażały życiu księcia. Choroba tkwiła w jego duszy, w fakcie, że stracił wiarę w swoją dobrą gwiazdę.

Po wyjściu z katedry Fiora w towarzystwie sztywnej i wyniosłej jak hiszpańska duenia Leonardy, skierowała się w stronę oberży „Złoty Lew", w której Panigarola znalazł dla nich pokój. Książę nie chciał, by florentynka przebywała w obozie, gdzie często panował brak dyscypliny i wybuchały bójki. Nagle odniosła wrażenie, że jest śledzona. Przyspieszyła kroku i usłyszała, jak ktoś za nią biegnie. Zatrzymała się więc raptownie i odwróciła. Przed sobą ujrzała zbrojnego męża, w którym ze zdumieniem rozpoznała Krzysztofa de Brevailles. Miał oczy pełne łez.

- Dlaczego - powiedział z mieszaniną gniewu i bólu -dlaczego ukryłaś przede mną swoje małżeństwo, pani? Kiedy się spotkaliśmy, okłamałaś mnie! Dlaczego?

- Czy to miało jakieś znaczenie? Przypomnij sobie, panie: uciekłeś wtedy z klasztoru i chciałeś być żołnierzem. Cóż cię mogła obchodzić moja przeszłość?

- Nic, oczywiście... ale to, jak sądzę, właśnie widząc ciebie zapragnąłem innego życia. Zdobyć sławę, majątek, a później odnaleźć ciebie, by...

- Nie mów nic więcej, panie! Dobrze wiedziałeś, że nic nigdy nie byłoby między nami możliwe. Jesteś moim wujem, czy ci się to podoba czy nie, a ja teraz, gdy wszystko się dokonało, nie chcę nawet pamiętać, że istnieją jeszcze na świecie jacyś de Brevailles.

- Wszystko się dokonało? Co masz na myśli?

- Regnault du Hamel umarł ze strachu ujrzawszy mnie pewnej nocy u swego wezgłowia. Jeśli zaś chodzi o twego ojca...

Fiora opowiedziała w kilku słowach o powrocie Małgorzaty do zamku jej przodków i o tym, co tam obie zastały:

- Twoja matka, panie, jest spokojna - dodała - a nawet sądzę, że odnalazła coś, co przypomina szczęście...

- A ty, panie - przerwała Leonarda obserwująca młodzieńca z uwagą - ty, który tyle spodziewałeś się po życiu w wojsku, czy jesteś szczęśliwszy niż w klasztorze?

- Tak, gdyż zbyt cierpiałem w Citeaux, ale przyznaję otwarcie, że to co teraz robię, również nie bardzo lubię. Kiedy was opuściłem, zaciągnąłem się do wojska hrabiego de Chimay podając się za syna rzemieślnika z Dole. I dość szybko zrozumiałem mój błąd: zazdrościłem wspaniałego życia rycerzom, ale ja sam, nie mając już prawa do własnego nazwiska, mogłem się spodziewać tylko tego, że zestarzeję się w zbroi, pośród żołnierzy, mając prawo przywołać markietankę, by zaspokoić potrzebę miłości. A poza tym wojna budzi we mnie wstręt. Widziałem zbyt wiele okrucieństwa.

- A więc odejdź stąd, panie! - powiedziała Fiora naglącym tonem. - Wróć do domu! Matka będzie szczęśliwa z twego powrotu, a ojca nie musisz się już obawiać.

Krzysztof wstrząsnął ramionami, jakby chciał zrzucić z nich ciężki smutek, który go przygniatał:

- Zapominasz o moich złamanych ślubach! Jestem mnichem, który porzucił zakon. Gdy tylko pojawię się w Burgundii zostanę doprowadzony do klasztoru i skazany na in pace póki śmierć mnie nie zabierze. Wolę już, żeby zastała mnie ona na polu walki, pod sklepieniem niebios, a nie w głębi jakiegoś lochu...

- Może będę mogła ci pomóc, panie. Jest tu znany mi legat papieski. Czy gdybym uzyskała dla ciebie zwolnienie ze ślubów, wróciłbyś do Brevailles?

Krzysztof odwrócił głowę, aby Fiora nie mogła czytać w jego oczach:

- Może... ale nie teraz! Książę zaatakuje Szwajcarów, a mówi się, że ty będziesz przy nim. Ja również chcę tam być.

- Krzysztofie! - westchnęła Fiora - musisz raz na zawsze przestać myśleć o mnie. Nie budzi to we mnie żadnej radości, a wprawia w zakłopotanie. Skoro dowiedziałeś się o moim ślubie, to wiesz również, że jestem wdową.

- Możesz mówić, co chcesz pani. Nie można rozkazywać sercu.

- Wiem o tym lepiej niż ty, gdyż kocham jedynie tego, którego zabrała mi śmierć. Póki żyć będę, kochać go nie przestanę. Jedyne czego pragnę, to połączyć się z nim. A teraz pożegnajmy się.

- Chwileczkę - powiedziała Leonarda. - Nie zapomnij o swojej obietnicy porozmawiania z legatem.

- Prawda. Pod jakim nazwiskiem zaciągnąłeś się u hrabiego de Chimay?

- Krzysztof Laine. Słynne nazwisko, jak widzisz, pani -powiedział z goryczą młody człowiek.

- Wszystkie wielkie nazwiska pochodzą od innego, znacznie mniejszego - powiedziała Fiora surowo. - Nawet królewskie. Być może mógłbyś, panie, uczynić coś z tym, ale skoro żałujesz swojego, spróbuję ci pomóc je odzyskać, abyś mógł ze spokojem powrócić do domu...

- Gardzisz mną, prawda? - zapytał Krzysztof oblawszy się rumieńcem. - Pani de Selongey ma dla mnie jedynie wzgardę?

- Nie, ale przyznam, że mnie rozczarowujesz. Czas, byś stał się mężczyzną.

- Daj więc sobie spokój z pomocą i nie zajmuj się już mną! - zawołał, nagle rozwścieczony, i zanim zdołała go zatrzymać odwrócił się i uciekł. Fiora zrobiła ruch, jakby chciała go gonić, ale Leonarda ją powstrzymała.

- Cóż to? - powiedziała. - Czy zamierzasz biec przez ulice w sukni z trenem i czepcu wysokim jak wieża katedralna? Pozwól temu chłopcu robić co chce, nawet jeśli sam dobrze nie wie, czego pragnie. Pojmuje jedynie, że jest w tobie zakochany i chciałby być przy tobie dniem i nocą.

- Czego ja nie chcę. Sądzę, że najlepiej byłoby, gdybym porozmawiała z Nannim.

- Nie rób tego na razie! Jeśli młody Brévailles ostatecznie postanowi wrócić do domu, na pewno przyjdzie ci o tym powiedzieć.

Spotkanie z Krzysztofem zaniepokoiło jednak Fiorę. Myśl, że jej dobry uczynek sprzed roku zdawał się powodować niekorzystną sytuację była jej nieznośna. Bardziej niż kiedykolwiek brak jej było Demetriosa, zawsze wiedzącego, jak należy postąpić. Demetrios jednak zdawał się porzucić ją dla młodego księcia Lotaryngii i Fiora nie była pewna, czy nie ma mu tego za złe.

W ciągu następnych dni książę Karol poważnie się rozchorował, przestała więc myśleć o wuju. Dotknięty ostrym nieżytem żołądka i puchliną wodną, zniekształcony bólem, z opuchniętymi nogami, książę został niezwłocznie przewieziony do Lozanny, gdzie księżna Sabaudii kazała przygotować dla niego apartament w swoim zamku. Przez trzy dni i trzy noce poważnie obawiano się o jego życie, a lekarze nie odchodzili od łoża chorego. Miasto trwało w ciszy, uczepione tego urywanego oddechu, nie wiedząc czy za chwilę nie zgaśnie.

- Żeby chociaż można mu było zanieść jakąś dobrą wiadomość - westchnął Panigarola - to by go trochę podniosło na duchu, ale docierają do nas same okropne wieści. W Lotaryngii wojska księcia René pod rozkazami bastarda de Vaudémont odzyskały Epinal, Vezelise, Thenod i Pont-Saint-Vincent. Nikt oczywiście nie śmie mu o tym powiedzieć. Zatrułoby to może jego ostatnie godziny.

- Czy jest aż tak źle?

- Tak, choć trudno się czegoś dowiedzieć. Pilnuje go księżna Jolanda. Udałaby głuchą, gdyby chciał zobaczyć się z którymś z nas lub z obojgiem. Ale mówią, że jest nieprzytomny. Jedynie wielki bastard może się do niego zbliżyć. Wczoraj widziałem go wychodzącego ze łzami w oczach.

- Jaka szkoda! We Florencji miałam przyjaciela, wielkiego lekarza z Bizancjum, zdolnego czynić cuda...

- We Florencji? Musiał więc utracić swój talent, gdyż twoje miasto rodzinne jest w żałobie, droga Fioro.

- W żałobie? Chyba to nie... dostojny pan Lorenzo?

- Nie. To jakaś młoda kobieta, niezwykle piękna, jak mówią. Może ją znałaś, pani? Nazywano ją tam Gwiazdą Genui...

- Simonetta! - szepnęła Fiora z głębokim smutkiem. -Simonetta umarła?

- Kilka dni temu w willi Medyceuszy w Piombino, dokąd ją przewieziono w nadziei, że morskie powietrze ją uzdrowi, ale wszystko okazało się daremne. Pogrzeb odbył się następnego dnia w kościele Ognissanti pełnego zapłakanych floren tczyków...

Tak więc przepowiednia Demetriosa spełniła się! Zdawało jej się, że słyszy głęboki głos Greka, gdy na balu wszyscy patrzyli na Giuliano i Simonettę uśmiechających się do siebie i rozmawiających po cichu:

Zostało jej już tylko piętnaście miesięcy życia. Florencja pogrąży się w żalu, ale ty, pani, nie zobaczysz tego... Fiora, szczerze zasmucona, pomyślała, że Giuliano Medyceusz musi być bardzo nieszczęśliwy... I że kruchy, czarujący kwiat jej młodości nadal się rozpadał, zanikał. Florencja przeżyła najpiękniejsze festyny, najmilsze chwile, gdy inspirował je uśmiech Simonetty.

Kto chce szczęśliwym być niech spieszy się, bo nikt pewny jutra nie jest.

- mówiła prorocza piosenka Medyceusza. Fiora pomyślała, że szczęście dwukrotnie przeszło obok, a ona nie zdołała go pochwycić. Po raz trzeci pewnie się nie pojawi...

Nie spełniły się obawy. Zuchwały wyzdrowiał, ogolił się i wrócił do zajęć. 6 maja, jeszcze osłabiony chorobą, podpisał w sypialni umowę małżeńską między swoją córką i synem cesarza. Ślub wyznaczono na listopad i miał się odbyć w Kolonii lub w Akwizgranie.

Była to jedyna dobra wiadomość.

Złe napływały ciągle. Szwajcarzy kontynuowali walki z Sabaudią. Oddziały z Valais zajmowały wyżej położoną część doliny Rodanu, a w Val d'Aoste weneckie i lombar-dzkie wojska zwerbowane przez Zuchwałego nie mogły pokonać przełęczy Grand-Saint-Bernard. Wysłany przeciwko oddziałom z Valais szwagier Jolandy, waleczny hrabia de Romont, musiał się wycofać, a Szwajcarzy opanowali wschód i południe Jeziora Genewskiego. Z Lozanny widać było rozniecone przez nich pożary... Wreszcie trzeba było powiedzieć księciu o wydarzeniach w Lotaryngii.

Karol, jeszcze zbyt słaby, by wpaść w zwykły sobie gniew, przyspieszył przygotowania do walki. W trzy dni po podpisaniu umowy małżeńskiej dosiadł konia odziany w tunikę z wyszywanego złotem jedwabiu podbitą futrem kuny -ciężar zbroi był jeszcze zbyt wielki dla jego wychudłych ramion - i przez cztery długie godziny dokonywał przeglądu wojsk. Jego żołnierzom przydzielono piki równie długie jak piki Szwajcarów. Zredukowano jazdę. Liczebność wojsk wynosiła około dwudziestu tysięcy wojowników, z których jedną trzecią stanowili niezbyt pewni najemnicy, a jedną czwartą Sabaudczycy zdecydowani walczyć do ostatniego tchnienia. Postanowiono, że 27 maja książę wyruszy w drogę do Berna, armia zaś zająć miała pozycję w Morrens. Około mili na północ od Lozanny. Fiora wraz z Panigarolą została zobowiązana do towarzyszenia księciu. Ponieważ niemłodej Leonardy nie można było zabrać na wojenną wyprawę, Fiora pożegnała się z nią w oberży „Złoty Lew".

Było to pożegnanie bez słów. Wiedząc, że wobec determinacji młodej kobiety wszelkie prośby byłyby daremne, Leonarda ucałowała Fiorę w milczeniu, ale przytuliła ją bardzo mocno, a łzy płynęły powoli po jej twarzy.

- Nie obawiaj się Leonardo - uspokajał ją Panigarolą, który przyszedł pożegnać się z nią po wyjściu Fiory. - Będę nad nią czuwać. Nieczęsto zdarza się, by zabito ambasadora.

- Ale mówią, że Szwajcarzy przysięgli nie brać jeńców! Była to prawda. We wszystkich kantonach powołano co drugiego mężczyznę. To dało potężną armię, w której wszyscy złożyli przysię-

gę, że będą natychmiast zabijać swoich jeńców.

- To prawda, jednak ja nie będę jeńcem, a donna Fiora pozostanie przy mnie. Sztandar Mediolanu jest znany. Znajdująca się na nim żmija będzie dobrą ochroną dla nas obojga...

- Wiem, że jesteś dobrym człowiekiem i że ją lubisz, panie ambasadorze... ale ona chce umrzeć... a jest dla mnie jak rodzona córka.

Ujął dłonie starej panny i uścisnął je:

- Będę umiał jej w tym przeszkodzić. A poza tym... ona nie wie, co to znaczy, znaleźć się w sercu bitwy. Choćby była nie wiem jak odważna, instynkt samozachowawczy będzie silniejszy...

- Przestałam ją rozumieć. Musi wciąż kochać Filipa de Selongeya, skoro decyduje się na to!

- Zdarzyć się może tylko to, czego chce Bóg. Módl się za nią... ale nie zadręczaj się ponad miarę!

Jednak i on nie był spokojny. Obecna kampania była jeszcze większym szaleństwem niż wcześniejsza, pod Grandson. Pokonanie Szwajcarów nie przyniosłoby Karolowi prawie niczego, podczas gdy klęska byłaby nieodwracalna. Sprawą tak prostą byłoby usiąść do stołu i porozmawiać... ale jak przemówić do rozsądku człowiekowi opętanemu z powodu zranionej dumy? Raczej umrzeć niż pogodzić się z hańbąl... Nie przestawał tego powtarzać i wszystko, co Panigarola zdołał od niego uzyskać to zgoda, by armia posuwała się z rozsądną prędkością. Natomiast nie sposób było przekonać go, by poszedł prosto na Berno zamiast oblegać niewielkie miasteczko Morat leżące nad jeziorem o tej samej nazwie.

- Dlaczego on nie rozumie - powiedział mediolańczyk do Fiory - że będzie tracić siły walcząc z tym kretowiskiem zamiast iść prosto na wroga? Pod Grandson nie umiał poczekać zamknięty w obwarowanym obozie, a tym razem chce się zatrzymać, co da Szwajcarom mnóstwo czasu na zaatakowanie z boku.

Książę jednak nie przyjmował żadnych logicznych propozycji. Chciał zniszczyć wszystko, co znajdowało się na jego drodze i należało do Szwajcarii. 11 czerwca kazał okrążyć Morat i rozbić obóz niedaleko od jeziora Neucha-tel...

W sobotę 22 czerwca Panigarola i Fiora odbywali konną przejażdżkę na błoniach obozu. Pogoda nie była ładna, nawet padało, ale żadne z nich nie mogło już wytrwać pod namiotami, gdzie panował osłabiający skwar. Mimo niewielkiej potyczki z poprzedniej nocy wokół panował spokój. Okolica, zielona i zalesiona, była piękna, świeża. Odwracając się plecami do obozu można było zapomnieć, że trwa wojna. Fiora zdjęła nawet żelazny kapelusz, do noszenia którego zmuszał ja książę. Chętnie zrobiłaby to samo z kolczugą, w którą ją zaopatrzono, kiedy odmówiła zakucia się w zbroję mówiąc, że byłaby niezdolna poruszać się w takim pancerzu. Panigarola jednak nie pozwoliłby jej na to.

Dwójka jeźdźców przecięła obóz odpowiadając wesoło na ukłony i uśmiechy, którymi ich witano. Młoda kobieta była popularna w wojsku. Nie dlatego, że była jedyną osobą płci żeńskiej - przed wyjazdem z Lozanny Zuchwały przepędził bowiem nawet markietanki - ale dlatego, że podziwiano jej odwagę i uprzejmość. Ceniono złożone przez nią ślubowanie, że nosić będzie w walce herb zmarłego męża, aby srebrne orły Selongeyów mogły jeszcze załopotać na bitewnym wietrze.

Fiora i jej towarzysz, mimo ostrzeżeń wartowników, przekroczyli linię obrony i osiągali niewielkie wzniesienie, gdy nagle deszcz ustał a niebo zdawało się rozjaśniać. Potrząsając mokrymi włosami młoda kobieta uśmiechnęła się i zamierzała coś powiedzieć, gdy nagle ambasador krzyknął:

- Patrz, pani! Na Boga... zaraz nas zmiotą!

Z pobliskich lasów wybiegały setki, tysiące Szwajcarów, przodem arkebuzerzy, z tyłu pikinierzy. Zmierzali w stronę obozu burgundzkiego, w którym się ich nie spodziewano. Dwoje przyjaciół zgodnie zawróciło konie i popędziło w stronę palisady wrzeszcząc:

- Alarm!... Szwajcarzy atakują, alarm! Obwarowania obozu zamknięto za nimi i jeszcze zanim dotarli do książęcego namiotu, zaczęły grzmieć działa i ar-kebuzy, zagłuszając

dający się słyszeć ponury zew góralskich trąb.

Zuchwały przebywał ze swym lekarzem, kiedy do jego namiotu wtargnęli Fiora i Panigarola.

- Szybko! Moja broń! - rozkazał. I podczas gdy stajenny poszedł po jego konia, ambasador i Matteo de Clerici zamknęli go w zbroi. Później wszyscy wyszli z namiotu, wskoczyli na siodła i ruszyli na wroga pod wielkim sztandarem wznoszonym przez Jakuba van der Maes. Bitwa już się rozszalała, palisady przerwano. Przerażona Fiora znalazła się natychmiast w centrum rozszalałego kłębowiska. Nagle zobaczyła upadający proporzec wojenny Burgundii i tego, który go niósł. Cofnęła konia, by uniknąć pułapki, nie pomyślawszy nawet o odczepieniu wiszącego u siodła topora bojowego. Oszalałe zwierzę uciekło w stronę jeziora, w kierunku którego rzucały się oddziały lombardzkie. Najemnicy umieli bezbłędnie określić, kiedy bitwa jest przegrana i usiłowali ratować życie. Złoty lew na książęcym hełmie był niewidoczny, a sam Panigarola zniknął porwany zapewne przez tłum walczących...

Koń Fiory zwalił się trafiony strzałą z kuszy. Wydobywała się spod niego z trudem, kiedy zobaczyła potężnego Szwajcara biegnącego ku niej z długą piką. Śmierć była tuż obok i przeraziła ją. Fiora zamknęła oczy; nagle poczuła, że ktoś ją popycha, rzuca na ziemię. Spadło na nią czyjeś ciało, które odpychała z okrzykiem. Wtedy ujrzała Szwajcara biegnącego w stronę kolejnej ofiary i wymachującego zakrwawioną piką... rozpoznała tego, którego przebito zamiast niej.

- Krzysztof!... Och, mój Boże, to Krzysztof!...

Pierś młodzieńca pokryta była krwią, a z kącika ust zaczynała mu wypływać ciemna strużka, ale otworzył oczy i zdołał się uśmiechnąć:

- Widzisz... że trzeba było pozwolić mi zrobić... to co chciałem - powiedział z wysiłkiem. - Ratuj się, Fioro! Armia... ucieka ale... namiot księcia jest niedaleko... Schowaj się tam... a jeśli cię znajdą... powiedz, że jesteś kobietą... Trzeba zyskać na czasie.

- Nic już nie mów! Przeciągnę cię tam, poszukam czegoś, by cię opatrzyć.

Zdaje się, że Szwajcarzy się oddalają...

- Ścigają księcia... a ja już... niczego... nie potrzebuję. Kocham... cię...

To były jego ostatnie słowa. Głowa opadła mu na ramię. Zasmucona Fiora zamknęła delikatnie jego szare, podobne do jej własnych oczy, których śmierć nie nakryła powiekami, i złożyła lekki pocałunek na rozchylonych ustach.

Chciała rozejrzeć się wokół, ale łzy powodowały, że widziała jak przez mgłę. Otarła oczy wierzchem dłoni, dostrzegła na trawie porzucony miecz i wzięła go. Wielki czerwony namiot - książę kazał wykonać inny, niemal równie piękny jak ten, który stracił pod Grandson - był istotnie niedaleko, a droga zdawała się wolna. Podniósłszy się zamierzała pobiec ku temu schronieniu, ale wyrósł przed nią jakiś mężczyzna wymachujący młotem bojowym. Pochyliwszy się uniknęła ciosu i niemal instynktownie wyprężyła uzbrojone ramię z siłą zwielokrotnioną przez strach i wściekłość. Miecz zagłębił się w brzuchu żołnierza, który zwalił się z okrzykiem bólu. Wtedy, porzuciwszy broń, Fiora pobiegła do książęcego namiotu, wpadła do środka i wstrząsana łkaniem padła na łoże o zmiętych prześcieradłach.

Ile czasu trwał rodzaj ataku rozpaczy, który wstrząsał nią gdy pojęła, że zabiła człowieka? Godzinę czy kilka minut? Rozpacz trwałaby zapewne jeszcze długo ale gdzieś obok odezwał się twardy głos:

- Dość tego płaczu! Wstań i powiedz, kim jesteś...

Na ten dźwięk podskoczyła raptownie i w jednej chwili stanęła przed Demetriosem, który patrzył na nią ze zdu-*; mieniem.

- To chyba niemożliwe? - szepnęła, nie rozpoznając do końca Demetriosa w tym wojowniku w hełmie i skórzanej tunice wzmocnionej metalowymi płytkami. - To nie możesz być... ty?

- Dlaczego nie? - powiedział ostro. - Czy byłoby to dziwniejsze niż zastanie cię w tym namiocie? Tak więc pogłoski, które do mnie dotarły, są.prawdziwe?

Jak uwierzyć w podobną rzecz?

- Proszę cię... O czym ty mówisz? - zawołała, a radość ze spotkania została nagle zgaszona surowością tonu i spojrzenia. - W co nie można uwierzyć?

- Że jesteś kochanką Zuchwałego! Trzeba jednak ustąpić wobec oczywistej prawdy, skoro znajduję cię lamentującą na jego łożu.

- Ja? Kochanką księcia Karola? Kto tak mówi?

- Wszyscy. Wiele się plotkuje o młodej kobiecie przebranej za chłopca, towarzyszącej wszędzie Burgundczykowi, który nie może się bez niej obejść, mającej dostęp do niego we dnie i w nocy, będącej...

- Wystarczy! Więc znasz mnie tak źle, że uwierzyłeś w podobne wymysły? Ci, który rozpowszechniają te plotki, udowadniają w każdym razie jedno: że zupełnie nie znają księcia. Nigdy nie dotyka on żadnej kobiety poza księżną. Nigdy nie miał kochanki. Rozpusta ojca wywołała w nim wstręt do rozwiązłości.

- W takim razie, co robisz u jego boku?

- Czy nie sądzisz, że zadajesz zbyt wiele pytań? Teraz moja kolej, by zapytać, co tu robisz. Według ostatnich wieści przekazanych mi przez Leonardę zaprzyjaźniłeś się tak bardzo z René Lotaryńskim, że nie opuszczasz go ani na krok? A teraz widzę cię u Szwajcarów?

- Powód jest prosty: jest tu książę René. Zaatakował uciekających Burgundczyków na czele oddziału alzackiej jazdy, a ja, jak zwykle, byłem z nim. Przybędzie tu za chwilę.

- A cóż mnie to może obchodzić? Och, już wiem! Podobno ten chłopiec ma przed sobą piękną przyszłość? Przeczuwasz w nim wielkiego dowódcę? Trzeba przyznać, że zupełnie na to nie wygląda. Jak tylko zaczyna przegrywać, bierze nogi za pas pod pretekstem sprowadzenia posiłków... i tyle się go widzi. Tymczasem Lotaryńczycy wzięli na siebie cały ciężar wojny... Książę Karol wie, co mówi nazywając go Dzieciakiem- jeśli dobrze rozumiem, zostałeś jego niańką?

Demetrios zaczął się śmiać, a jego śmiech miał w sobie coś drapieżnego.

- Kiedy się nie wie, jak się bronić, najłatwiej oskarżać. Czy zapomniałaś o naszej przysiędze?

- Nie, nie zapomniałam. Wypełniłam misję powierzoną mi przez króla Ludwika. Odciągnęłam Campobasso od stronnictwa burgundzkiego, a Bóg jeden wie, ile mnie to kosztowało! Bóg i Esteban, który, jak sądzę wrócił do ciebie?

- Tak. Powiedział mi, co musiałaś znieść.

- Gdyby nie on, zginęłabym, ale niebezpieczeństwa, na które się narażałam, nie przeszkadzały ci spać spokojnie. Omal nie zostałam stracona przez księcia, omal nie zginęłam od miecza Campobasso... wreszcie straciłam Filipa... którego dopiero co odnalazłam. Jestem tutaj po to, by się z nim połączyć i aby jego barwy pojawiły się jeszcze raz obok sztandaru Burgundii.

Głos jej drżał od łez. Zwiększało to gniew Fiory, gdyż miała sobie za złe, że zdradza swoją słabość przed tym człowiekiem. Uważała go wcześniej za przyjaciela, a tymczasem wystarczyło, by to nędzne lotaryńskie książątko pojawiło się między nimi, i zmienił się w nieubłaganego wroga.

- Brawo! Widzę, że stałaś się dobrą Burgundką, a nawet przyjaciółką tego księcia, któremu poprzysięgłaś śmierć?

- Nie jestem jego przyjaciółką, ale był dla mnie dobry. Próbował ukoić mój ból, a nawet wyznał mi, dlaczego nie uratował Jana de Brévailles, choć go kochał.

- I uwierzyłaś mu oczywiście. To takie łatwe, kiedy ma się ochotę wierzyć!

- I tak łatwo jest przeczyć oczywistości, kiedy się chce pozostać ślepym!

Chciałabym tylko dowiedzieć się, co ty zrobiłeś, by wypełnić przysięgę?

- Może więcej niż myślisz. Wiem, że René II został wyznaczony przez los, by pokonać Zuchwałego i to właśnie dziś zrobił... Twój książę ucieka, porzucił cię.

- A twój, nawet jeśli zwyciężył, to z pewnością nie sam. Powiedziałabym nawet, że to zasługa Szwajcarów. Ale, Demetriosie, jeśli tak zależy ci na śmierci Karola Burgun-dzkiego, to dlaczego nie próbujesz zbliżyć się do niego? Jako cudzoziemski lekarz nie miałbyś z tym kłopotu, tym bardziej, że jest chory. Zrób to i zabij go... Nie? Nie masz na to ochoty? Oczywiście, nie uszedłbyś z tego z życiem, a coś mi mówi, że teraz zależy ci na życiu.

- Nie bardziej niż przedtem, ale mam coś jeszcze do zrobienia. Zresztą tobie byłoby łatwiej uwolnić od niego ziemię, którą miażdży swoją pychą i szaleństwem. Na przykład przy pomocy tego...

Z zamszowego woreczka wiszącego u pasa Demetrios wyjął małą fiolkę, która zamigotała w świetle świec:

- Trzy krople i Zuchwały nie będzie już mógł niszczyć swego ludu, posyłać na śmierć żołnierzy! Słyszysz te krzyki? Szwajcarzy dotrzymują słowa i zarzynają każdego, kto wpadnie im w ręce. Burgundczyk zrobiłby to samo, gdyby zwyciężył. To potwór spragniony krwi.

Mógłby tak mówić długo, ale Fiora już go nie słuchała. Patrzyła z obrzydzeniem na fiolkę lśniącą w palcach Greka.

- Nie. Nigdy nie zrobisz ze mnie trucicielki! Oświadczyłam ci to już we Francji. Trucizna to podła broń.

- Zgoda! - westchnął Demetrios stawiając maleńką fiolkę na stole. - Możesz użyć takiego środka, jak ci się spodoba, ale wiedz jedno: dopiero kiedy Zuchwały umrze, oddam ci twego męża.

- Mego męża?... Filipa? Filip żyje?

- Tak. Ja również byłem pod Grandson - tym razem bez księcia René. Znalazłem Selongeya na polu bitwy. Zabrałem go, opatrzyłem... i ukryłem w miejscu, w którym nie zdołasz go odnaleźć bez mojej pomocy.

- Filip żyje!... Mój Boże! Więc zdarza Ci się wysłuchać modlitwy?...

- Zostaw Boga w spokoju! Czas nagli. Zuchwały musi zginąć, słyszysz?... Możesz myśleć o mnie, co chcesz, ale jesteś jedyną osobą, która może się do niego zbliżyć. Działaj więc! On musi umrzeć...

Nagle Fiora odzyskała zimną krew. Dumnie wyprostowana zmierzyła wzrokiem tego, którego tak długo uważała za przyjaciela:

- Co z ciebie za człowiek, Demetriosie Lascarisie, że ośmielasz się użyć podobnego sposobu? Ślepa nienawiść odbiera ci trzeźwość sądu i wstręt budzi we mnie teraz krew, którą zmieszałeś z moją...

- Czyżby Selongey był ci tak drogi? Wiesz, że zapomniał o tobie. Przypomnij sobie tę młodą kobietę...

- Wdowę po jego starszym bracie, zmarłym przed laty. Zresztą nie wiem, co cię to może obchodzić. Idź swoją drogą, a mnie pozwól podążać moją.

W tym momencie do namiotu weszło jednocześnie dwóch mężczyzn. Jednym był pokryty błotem i krwią Panigarola, drugim jasnowłosy, szczupły mężczyzna o niebieskich oczach, noszący na zbroi naznaczoną podwójnym białym krzyżem tunikę ze złotogłowiu, której rękawy były w jego barwach, biało-czerwone. Widząc, że Demetrios przyklęknął przed nim, Fiora zrozumiała, że jest to książę René...

- Jest tutaj! - zawołał mediolańczyk podbiegając i biorąc Fiorę za rękę. - Wasza Wysokość, oto młoda kobieta, o której ci mówiłem. Dzięki Bogu, żyje!

- Jestem z tego powodu szczęśliwy, panie Panigarola. Doprawdy szkoda byłoby, gdyby jakieś nieszczęście przytrafiło się tak ładnej damie... Rozumiem, dlaczego tak narażałeś się, by ją odnaleźć...

- Ryzyko nie było takie duże, dostojny panie, z chwilą gdy rozpoznałem twój sztandar. Wiedziałem, że uszanujesz mój.

- Do czego byśmy doszli, gdybyśmy zaczęli zabijać dyplomatów? Odejdź teraz bezpiecznie. Oddział moich ludzi wyprowadzi cię stąd... Pozdrawiam cię, pani, i mam szczerą nadzieję, że będzie mi dane znowu cię spotkać... w mniej tragicznych okolicznościach.-

Fiora skłoniła się tylko księciu i wyszła nie spojrzawszy nawet na Demetriosa...

To co zobaczyła po drodze omal nie przyprawiło jej o mdłości. Wszędzie podrzynano gardła, miażdżono, strzelano z łuku do nieszczęśników próbujących uciec przez jezioro. Był to przerażający widok, straszliwe piekło. W końcu mocno zamknęła oczy i zasłoniła dłońmi uszy, by nie słyszeć krzyków i rzężenia w agonii. Pozwalała się prowadzić Panigaroli, który wziął wodze jej konia. Dopiero, gdy usłyszała, że jęki cichną, zrozumiała, że oddalili się od pola śmierci.

- Możesz otworzyć oczy, pani - powiedział Panigarola spokojnie - jesteśmy sami...

Usłuchała i bezskutecznie próbowała się do niego uśmiechnąć.

- Jak ci podziękować, panie? Wróciłeś do tego piekła dla mnie?

- Byłem jedynym, który mógł to zrobić. Książę zdołał uciec z niewielkim oddziałem. Nigdy nie widziałem go tak oszalałego, niemal nieprzytomnego... Sądzę, że pozwoliłby się zabić na miejscu, gdyby grupa żołnierzy nie pociągnęła go za sobą... Ale pomyślmy o tobie, pani! Jeśli czujesz się lepiej, to wrócimy do Lozanny tak szybko, jak to możliwe. Według pogłosek, które do mnie dotarły, Szwajcarzy uderzą teraz tam. Trzeba pojechać po Leonardę i młodego Battistę.

Fiora rzuciła mu przerażone spojrzenie i puściła swego konia galopem. Tylko tego brakowało, by zabito jej drogą Leonardę!

ROZDZIAŁ CZTERNASTY ŚMIERĆ WŁADCY

Trzy dni później, po niebezpiecznej podróży, w czasie której chcąc uniknąć spotkania z licznymi bandami, zmuszeni byli do ponownej wędrówki w stronę Orbe. Paniga-rola, Fiora, Leonarda i Battista dotarli do malowniczo zrośniętego ze skalistym zboczem, górskiego miasteczka Saint-Claude. Miasto, zamieszkane głównie przez rzeźbiarzy i kamieniarzy zgrupowanych w prężnym cechu, przytulone było ciasno do obu strumieni i dużego opactwa benedyktynów, którego przełożonym przed laty był święty Klaudiusz. Bramy klasztoru otwarły się szeroko przed ambasadorem Mediolanu i jego towarzyszami.

Zastali tam wielkiego bastarda Antoniego; przybył tu chwilę wcześniej, właśnie zsiadł z konia i bez większych ceregieli rzucił się Panigaroli na szyję, by go uściskać:

- Panie ambasadorze, powiedz proszę swemu władcy, że jestem mu bardzo wdzięczny. Gdyby nie ten wspaniały rumak, którego mi ofiarował, straciłbym życie w Morat. Chyżość konia mnie uratowała.

- Twoja waleczność również, dostojny panie. Czy jesteś tu sam? Sądziłem, że i książę postanowił tutaj przybyć?

- Rzeczywiście, miał taki plan, zmienił go jednak. Dowiedziawszy się, że księżna Sabaudii z dziećmi schroniła się w Gex, udał się tam z panem de Givry i Oliwierem de la Marche, aby przekonać panią Jolandę, by pojechała z nim do Burgundii.

- Do Burgundii?

- Sądzę, że pragnie się upewnić co do jej wierności.

- Aha! A... w jakim jest nastroju?

- Jest wściekły. Przysięga, że wkrótce zgromadzi olbrzymią armię, uderzy na kantony i zrówna je z ziemią. Obawiam się - dodał Antoni Burgundzki ze smutkiem - że ucierpiał jego rozum.

- Nie, dostojny panie... on po prostu marzy! Nigdy nie przestał marzyć. Najpierw o cesarstwie, później o dawnym królestwie Lotara. I to właśnie marzenie rozwija poprzez nienawiść, jaką budzą w nim Szwajcarzy. Daj Boże, by końcowe przebudzenie nie było zbyt okrutne! Czy wiadomo, ilu ludzi stracił?

- Chcesz powiedzieć: ilu zostało zmasakrowanych? Wiele tysięcy, między innymi Jan Luksemburski, Somer-set, większość angielskich łuczników. Galeotto, który tak długo, jak mógł, wytrwał przed książęcym namiotem, zdołał wraz z dwoma towarzyszami przedrzeć się i uciec. Niestety Szwajcarzy również tym razem, tak jak w Grandson, położyli łapę na naszym obozie i nowej artylerii. To klęska, jeszcze większa od tamtej.

- Czy mogę zapytać, jakie są teraz twoje rozkazy, dostojny panie? Czy poczekasz tutaj na księcia?

- Nie. Jutro wyjeżdżam do Salins, aby zebrać tam ocalałych żołnierzy. Jeśli tacy są! Tam się połączymy. Czy chcesz, panie, pojechać ze mną?

- Z przyjemnością, jeśli moje towarzyszki nie są zbyt' wyczerpane.

Tymczasem w domu dla gości, do którego zostały zaprowadzone zaraz po wkroczeniu do opactwa, Leonarda przy pomocy stopionego wosku leczyła swoje siedzenie, niezbyt przywykłe do szalonych galopad na koniu. Nie przestawała gderać i skazywać Demetriosa na wszystkie ognie piekielne. Gniew nie opuszczał jej, odkąd Fiora opowiedziała o swoim spotkaniu z Grekiem.

- Ten stary wariat musiał do reszty stracić rozum! Nigdy nie ukrywałam przed tobą, pani, co myślę o zemście, a mimo to pozwalałam ci działać. Dzięki Bogu nie musiałaś splamić sobie rąk.

- Moje ręce są brudne, Leonardo. Zabiłam człowieka.

- Zrobiłaś to w obronie własnej i na tym polega różnica. Ale pewna byłam, że nigdy z zimną krwią nikogo nie otrujesz, nie zasztyletujesz ani nie udusisz.

- Bez wahania zabiłabym du Hamela, zaś jeśli chodzi

0 księcia, to mogłabym go zabić pod Nancy, kiedy, pyszny i arogancki, przygniatał mnie swą pogardą i dysponował mną jak meblem. Nie zrobiłam tego, gdyż odnalazłszy Filipa nie miałam... odwagi, by skazać się na śmierć mordując Zuchwałego. Moja miłość była silniejsza od nienawiści, a później zrozumiałam wiele. Do tego stopnia, że wybaczyłam księciu, iż nie ułaskawił moich rodziców. A teraz myśl o zabiciu tego chorego, osłabionego człowieka, przegranego we wszystkim, co stanowiło jego dumę i chwałę, myśl ta jest mi wstrętna. A jednak...

- A jednak co? Nie zrobisz tego, pani?

Fiora rozpięła tunikę, zdjęła ją i rzuciła na jedno z klasztornych łóżek znajdujących się w pokoju, po czym ze skórzanego kufra towarzyszącego Leonardzie wszędzie i w każdych okolicznościach, wzięła ręczne lusterko i przejrzała się w nim:

- Włosy mi odrastają. Trzeba będzie...

- Obciąć je znowu? Nie licz na mnie jeśli o to chodzi, a zresztą zabraniam ci to robić. Twój małżonek żyje. Co powiedziałby widząc cię ostrzyżoną? Czas stać się z powrotem kobietą, Fioro!

- Po co? Zobaczę Filipa tylko jeżeli...

Sięgnęła do pasa po kunsztowny sztylet otrzymany w prezencie od Zuchwałego i z nieobecną miną delikatnie pogładziła lśniące ostrze. Leonarda zbladła:

- Natychmiast cię opuszczę, Fioro, jeśli nie obiecasz mi, że porzucisz ten szalony pomysł. Zabij księcia, a zostaniesz zaraz powieszona: ja nie chcę tego widzieć! Zaś Demetrios...

- Wiem już, co o nim myślisz, pani - powiedziała Fiora z nikłym uśmiechem. - Odkąd opuściliśmy Lozannę, mówisz tylko o nim.

- Może, ale mam do powiedzenia jeszcze jedno: nie możesz mu być posłuszna.

Podłość jego nikczemnego targu zwalnia cię z wszelkich zobowiązań.

- A Filip?

- Nie stanie mu się nic złego, póki jego strażnik będzie miał nadzieję, że jego szantaż się powiedzie. Trzeba natomiast dowiedzieć się, gdzie przebywa książę Lotaryngii: Demetrios powinien być przy nim, a ja już będę wiedziała, co dalej zrobić.

- Bez wątpienia masz rację, ale jak dowiedzieć się, gdzie jest René II? Według Panigaroli nie przestaje przenosić się z miejsca na miejsce...

- Trzeba więc pozostać przy księciu Karolu... i tym drogim ambasadorze, który zawsze o wszystkim wie. Obaj mają swoich szpiegów, dzięki czemu będziemy miały najlepsze informacje.

- Dlaczego nie miałybyśmy pojechać do króla, do Lyonu i poprosić go, aby wezwał Demetriosa? Jest jego lekarzem i...

- I nie wiadomo, czy usłucha. Zresztą, czy zapomniałaś, że młody Colonna odpowiada za ciebie głową?

- Czy sądzisz, że po tylu katastrofach książę Karol jeszcze o mnie myśli?

- Z człowiekiem takim jak on lepiej nie ryzykować. A na nieszczęście zależy mu na tobie... wystarczająco, by kazać książęcemu synowi czuwać nad taką starą babą jak ja. Gdyby zobaczył Battistę bez ciebie...

Panigarola potwierdził opinię guwernantki. Według wielkiego bastarda Karol wyraził troskę o panią de Selongey w słowach nie pozostawiających żadnych wątpliwości co do znaczenia, jakie do niej przywiązuje. Fiora pomyślała, że nie można do tego nic dodać i że w jej interesie jest zastosować się do rad Leonardy.

Stała się ofiarą własnych poglądów i' zmuszona była stopić podwójną ilość wosku: nazajutrz wyjechali do Salins w towarzystwie wielkiego bastarda. Mimo pogróżek Deme-triosa Fiora czuła się szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Najważniejsze było to, że Filip żyje, że oddycha gdzieś pod tym samym co ona niebem! Ciemna noc jej przyszłości rozjaśniła się ciepłym światłem nadziei. I wreszcie, miała ogromne zaufanie do mądrości Leonardy... Zaczynała wierzyć, że z jej pomocą zdoła pokonać Demetriosa, być może stosując jego ulubioną broń: cierpliwość i przebiegłość.

Kiedy 2 lipca Zuchwały na czele kilku jeźdźców wkroczył do Salins, Fiora z trudem go rozpoznała; jak on w ciągu kilku zaledwie dni się zmienił. Obrzmiała twarz, zmęczone, podkrążone oczy, zgorzkniałe usta, szkliste spojrzenie... Czy to naprawdę był ten sam człowiek? Gdyby nie złocista zbroja i hełm zwieńczony złotym orłem w koronie wątpiłaby, czy ma przed sobą księcia Burgundii. Mimo to uśmiechał się i pozdrawiał ruchem dłoni mieszkańców miasta, wznoszących na jego cześć okrzyki i olśnionych wspaniałym rynsztunkiem; z którego słońce wydobywało blaski.

Widząc Fiorę i Panigarolę zbliżających się, by go powitać, obdarzył ich ciepłym i szczerym uśmiechem, potem kolejno uścisnął. Zdawał się być niezwykle szczęśliwy, że ich widzi, i zatrzymał przy sobie aż do wieczora. Podczas wieczerzy, którą zjedli z nim i z wielkim bastardem, był czarująco wesoły, co wprawiało jego gości w zmieszanie. Miał ogromne plany, ze wzgardą zrzucał odpowiedzialność za klęskę pod Morat na brak odwagi swych oddziałów, które znowu umiały jedynie zrobić w tył zwrot i uciec.

- Wasza Wysokość - wstawił się za nimi Panigarola -okaż im trochę litości.

Wielu zginęło...

- Żyliby, gdyby dobrze się bili. Najgorsi byli ci z mojego domu. Nic dziwnego: wielu to Francuzi. Teraz zwołam moją lenną szlachtę z całej Burgundii. Wiem już, że mogę liczyć...

Wymieniał liczby, tworzył oddziały, powierzał dowodzenie osobom, o których nie wiedziano właściwie, czy zginęły, czy też są jeszcze przy życiu.

- Miałam wrażenie, że jem kolację z duchami - zwierzyła się Fiora mediolańczykowi. - Czy ta wielka armia, o której mówi, istnieje gdzieś poza jego wyobraźnią? Obawiam się, czy znowu nie jest chory.

- Ja również. Jedno mnie dziwi. Gdzie podział się dowódca gwardii, który go zasadniczo nie opuszcza? Podobno został wysłany z jakąś misją? A ponieważ był z nim w Gex zastanawiam się, co to może znaczyć?

Miał się tego dowiedzieć trzy dni później, gdy echo zamku zwielokrotniło wściekłe krzyki Zuchwałego: przybył Oliwier de la Marche z pododdziałem gwardii i książę ryczał na cały głos, że każe go skrócić o głowę. Widząc nadbiegającego, najwyraźniej wzburzonego Panigarolę, Fiora, spacerująca z Leonardą brzegiem strumienia płynącego przez całe Salins, zrozumiała, że dzieje się coś złego.

- Naprawdę zaczynam sądzić, że on jest obłąkany -zawołał ambasador. - Właśnie popełnił najgorsze szaleństwo: opuszczając zamek Gex uściskał księżnę Sabaudzką i przysiągł jej wierną przyjaźń i jednocześnie rozkazał Oli-wierowi de la Marche pojmać ją wraz z dziećmi, kiedy jechała do Genewy.

- Kazał uwięzić księżnę Jolandę? Ale po co?*25

- Odmówiła podążenia za nim do Burgundii a on miał nadzieję, że w ten sposób będzie pewnie trzymać Sabaudię. Na nieszczęście jeden ze służących ukrył następcę książęcego tronu, Filiberta, i jego młodszego brata w rosnącym zbożu.

Są teraz w Genewie i wyobrażam sobie wrzawę, jaką tam podniósł ich wuj. Mogę się założyć, że mowa będzie o judaszowym pocałunku i że król Ludwik skwapliwie skorzysta z okazji, by ogłosić się obrońcą siostry i siostrzeńców. To posunięcie zrobi z Sabaudii śmiertelnego wroga naszego księcia... Jakby nie miał ich już wystarczająco dużo!

- Gdzie jest księżna?

- Niedaleko stąd: w zamku Rochefort. Zaś co do pana la Marche, który wykonał swą misję tylko w połowie, to sądzę, że jego sprawy źle stoją.

Wspomniany przez Panigarolę rycerz zachował jednak głowę. Książę Karol miał zbyt wiele trosk, by dłużej rozwodzić się nad tym epizodem: Szwajcarzy wciąż atakowali. Po splądrowaniu Lozanny gotowali się do ruszenia na Genewę, a tu wkroczył król Francji. Morat zachwyciło go, ale wcale nie zależało mu na tym, by Szwajcarzy dalej deptali dziedzictwo jego siostrzeńca. Wysłał więc do Chambery swój ulubiony argument: sakwę złota i niewielką armię, by przypomnieć, że choć nieczęsto prowadził wojnę, to posiadał wszelkie środki, by ją rozpętać. Wkrótce potem Sabaudia i kantony podpisały traktat pokojowy.

- To wielki człowiek! - zawołał Panigarola z entuzjazmem. - Oto przynajmniej jeden, który nie uważa wojny za ostatnią ze sztuk pięknych!

Oczywiście Zuchwały nie podzielał tej opinii. Zwołał w Salins stany Górnej Burgundii. Pragnął przekonać poddanych o konieczności przyjścia mu z pomocą w wojnie przeciwko Szwajcarom; wojnie, z której nie chciał zrezygnować. Wygłosił wówczas do swych poddanych wspaniałe przemówienie oparte na Tytusie Liwiuszu i słynnych przykładach przegranych bitew i wygranych wojen. Przedsięwziął to wszystko jedynie po to, by chronić ich samych, ich żony, dzieci i dobra przed śmiertelnym zagrożeniem ze strony Szwajcarów i Francuzów. Przemawiał w taki sposób, że jego audytorium niemal ze łzami zobowiązało się do finansowania obrony granic, ale pod dwoma warunkami: że książę przestanie osobiście się narażać i że zawrze pokój, gdy tylko pojawi się ku temu okazja. Karol obiecał wszystko, czego chcieli i z entuzjazmem powrócił do pracy.

- Donno Fioro - oświadczył młodej kobiecie pewnego wieczora, gdy - jak to jej się zdarzało coraz częściej -śpiewała w towarzystwie Battisty - kiedy pokonam wszystkich tych hołyszy i odbiorę im moje dobra, zrobię z ciebie księżniczkę. Będziesz mogła wybrać spośród moich państw to, które najbardziej ci się spodoba. I zwrócę ci twój posag.

- Nie proszę o tyle, Wasza Wysokość. Żyć w pokoju wspomnieniami o moim małżonku - przez ostrożność nie zdradziła mu informacji Demetriosa - jest wszystkim, czego pragnę. Nie lubię wojny, a ten, kto rządzi krajem zawsze musi być do niej gotów.

- Ta będzie ostatnia. Później zrobię z ciebie, pani, najpiękniejszą ozdobę mojego dworu.

Fiora nie odpowiedziała, gdyż wydźwięk tego zdania wydał jej się dziwny. Zresztą zachowanie Karola względem niej znowu uległo zmianie. Poprosił ją, by wróciła do kobiecych strojów, które choć nie przystosowane do głębokiej żałoby, tak wspaniale podkreślały jej urodę. Nie tylko nie musiała już znosić jego gniewu, ale nawet był względem niej uprzedzająco grzeczny, dawał jej prezenty, wypytywał o dzieciństwo, nauki, życie, jakie wiodła w tej Florencji, o której często marzył. Nie tracił nadziei, że wkroczy do niej pewnego dnia jako władca, gdyż pragnął zdobyć nawet Italię.

- Sądzę, niech mi Bóg wybaczy, że on się w tobie zakochał, pani - oświadczył Panigarola patrząc na Fiorę rozwijającą sztukę przepięknej, bladoszarej satyny przetykanej złotem, przywiezioną właśnie z Dijon przez wędrownego kupca.

- Czy nie ponosi cię wyobraźnia, panie?

- Z pewnością nie. Nie umiałbym zresztą czynić mu z tego powodu wyrzutów, ale nie sądzę, by było to dla ciebie szczególnie szczęśliwe. Wielka namiętność u człowieka, którego czystość zawsze sławiono, mogłaby w tym stanie egzaltacji, w jakim się znajduje, okazać się niebezpieczna.

- Co trzeba by wtedy zrobić?

- Uciekać! Najszybciej i najdalej, jak się da. Pomogę ci w tym, pani... jeśli jeszcze tu będę.

- Czyżbyś myślał o wyjeździe, panie?

- Obawiam się bardzo, że w najbliższych dniach mogę zostać odwołany. Konsekwencje Morat są straszliwe i polityka mego kraju zmienia się. Mediolan zbliża się do Francji, a jeśli mój książę zerwie stosunki z Burgundią...

Fiora przez chwilę milczała. Myśl, że ten dyskretny przyjaciel odjedzie, sprawiała jej ból. Porzuciwszy lśniącą materię podeszła powoli do okna rozjarzonego wspaniałym zachodem słońca.

- Jeśli odjedziesz, panie, będziesz musiał zabrać ze sobą Battistę, gdyż ja również tu nie zostanę. Tak czy inaczej nie będę towarzyszyć księciu w następnej wojnie. Widziałam Grandson i Morat, to mi wystarczy.

W czasie kolejnych dni książę wydawał się spokojniejszy. Postanowił opuścić Salins i udać się do zamku La Rivière, wielkiej feudalnej budowli najeżonej wieżami i zaopatrzonej w imponujące urządzenia wojskowe. Zamek wzniesiono o kilka mil od Pontarlier, na wysokim jurajskim płaskowyżu, dość smutnym, lecz wystarczająco obszernym, by można tu było zgromadzić armię. Towarzyszyła księciu służba i domownicy. Fiorze przydzielono tam apartament bogatszy niż gdziekolwiek ostatnio. Skończyły się jednak spokojne dni w Salins,, gdzie w cichym chłodzie gór ci, którzy przeżyli Morat, mogli nieco odpocząć.

Niestety, już pierwsze wieści, które dotarły do La Rivière, wyprowadziły Zuchwałego z równowagi. Podczas gdy stany

Burgundii zgodziły się mu pomóc, stany Flandrii zebrawszy się w Gandawie nie tylko odmówiły mu dodatkowego wsparcia, ale zamierzały zmniejszyć poprzednio przyznane armii sumy, pod pretekstem, że armii już nie ma.

- Nie ma armii! - wrzasnął książę. - Ci nędzni Flaman-dowie wkrótce zobaczą, czy nie mam już armii! Ruszę na ich zuchwałe miasta, gdy tylko ukaram pastuchów z kantonów. Ten zaś osioł kanclerz Hugonet, który pozwolił mówić do siebie w ten sposób, odpowie za to własnym majątkiem. Każę zająć jego dobra.

Na domiar złego książę René, którego babka, stara księżna de Vaudémont, umarła pozostawiając mu w spadku majątek, zaangażował szwajcarskich i alzackich najemników, wyjednał od miasta Strasbourg, by pożyczyło mu swą artylerię i oswobodził Lunéville. Mówiono, że skieruje się na Nancy, by wygnać stamtąd Burgundczyków.

Wiadomość ta sprawiła, że serce Fiory zabiło szybciej. Wiedziała, gdzie jest Demetrios. Trzeba było teraz zastanowić się nad sposobem jak najszybszego dotarcia do niego.

- To nie będzie łatwe - powiedziała Leonarda z troską. -Wydostanie się z zamku strzeżonego lepie] niż kupiecki kufer i z tworzącego się wokół niego, rosnącego z każdym dniem obozu to trudny do rozwiązania problem, gdyż przy wielkiej miłości, jaką żywi do ciebie książę - nawet jeśli nie zdałaś sobie jeszcze z tego sprawy - jesteś tak strzeżona, jakbyś była jego narzeczoną.

- A jednak trzeba będzie znaleźć jakiś sposób. Przecież nie mogę pozwolić, by znowu zaprowadził mnie za góry, skoro muszę jechać do Nancy?

Te obawy zostały szybko rozwiane. Gdy minął mu gniew, książę Karol całkowicie zmienił plany: nie było już mowy o marszu na kantony, z którymi zresztą, jak się zdawało, można było rozpocząć rokowania. Teraz należało ruszyć na północ, by definitywnie wygnać z Lotaryngii wojska René II, gdyż kraina ta stanowiła naturalny łącznik między dwiema częściami Burgundii, była ogniwem niezbędnym i drogo zdobytym.

- To upraszcza sprawę - skomentowała Leonarda. - Nie wiedziałyśmy, jak dostać się do Nancy, a tu nagle proponują, że nas tam zaprowadzą. Armia jest z każdym dniem większa. Wkrótce wyruszymy.

Rozległy płaskowyż w istocie zaludniał się niemal w oka mgnieniu. Burgundia dotrzymywała obietnicy, przysyłała oddziały oraz broń. Widziano nadciągających Pikardyjczy-ków, Walonów i Luksemburczyków, a także Anglików, nie bez kłopotu uzyskanych od króla Edwarda przez księżnę Małgorzatę. Jako jeden z pierwszych przybył Galeotto ze swymi kopiami i cieślami. Żołnierze lokowali się w miasteczkach i osadach, których mieszkańcy bardzo się ich obawiali. Wprawdzie Zuchwały zakazał kradzieży, gwałtów i grabieży, ale liczyli się z możliwością rozprzężenia w armii. Inni obozowali pod namiotami i kiedy zapadała noc ich ogniska rozdmuchiwał wiatr od gór. Zamek zapełniał się panami i dowódcami, czyniącymi wiele zamieszania. Odbywały się tam dysputy, narady, a także pijaństwa. Fiora nie opuszczała swoich komnat, gdzie często chronił się zmęczony opowieściami o wojennych wyczynach Pani-garola. Prawie nie widywała księcia i nie uskarżała się z tego powodu. Czas nie sprzyjał już piosenkom:

szczęk broni zajął ich miejsce, wypełniał wszystkie pomieszczenia.

Pewnego ranka Panigarola przyszedł pożegnać się z Fio-rą.

Widząc go w wysokich butach, z płaszczem do konnej jazdy na ramieniu, młoda kobieta zrozumiała, o co chodzi od razu:

- Nie powiesz mi, panie, że wyjeżdżasz?

- A jednak tak właśnie jest. Książę przed chwilą pożegnał się ze mną, z większą zresztą łaskawością, niż śmiałbym oczekiwać w takich okolicznościach.

- Czy Mediolan i Burgundia nie są już sojusznikami?

- Nie. Rzeczą nadspodziewaną jest już to, że nie jesteśmy w stanie wojny. Książę był łaskaw powiedzieć, że będzie mnie żałować.

- Nie tylko on. Jest mi... bardzo przykro, że cię tracę, przyjacielu. Czy jeszcze kiedyś się spotkamy?

- Dlaczego nie? Mediolan nie jest tak daleko i chcę byś wiedziała, pani, że mój dom zawsze będzie dla ciebie otwarty.

- Chyba żeby ciebie tam nie było. Kto powiedział, że jutro nie zostaniesz wysłany do Wielkiego Chana?

- Niewielka szansa: nie znam jego języka. Ale... przyszedłem również przekazać ci nowinę, której dowiedziałem się właśnie od Galeotto: Campobasso wraca!

- Tutaj?

- Może nie. Ale napisał do księcia, proponując mu ponownie usługi swoje i swojej condotty. Oznacza to prawie dwa tysiące ludzi. Jego propozycja została przyjęta z zachwytem.

Fiora podeszła do szyjącej przy oknie Leonardy.

- Słyszałaś? Musimy natychmiast przygotować się do wyjazdu. Poczekaj na nas chwilę, przyjacielu. Pojedziemy razem!

Szybko podeszła do kufra i otworzyła go.

- Proszę cię, pani, nie rób tego. Przewidziałem twoją reakcję i poprosiłem o pozwolenie zabrania cię ze sobą. Jego Wysokość kategorycznie odmówił zgody.

Puszczając pokrywę Fiora zawahała się przez chwilę, po czym ruszyła do drzwi:

- Mnie tego nie odmówi. Nie chcę już dłużej tkwić pośród wszystkich tych uzbrojonych mężczyzn, których spojrzenia mi się nie podobają, i czekać aż znowu wpadnę w ręce Campobasso.

- Nie chodź do niego, Fioro! To bezcelowe. Zyskasz tylko to, że być może uczyni cię całkiem swoim więźniem.

- Ale przecież niedawno proponowałeś mi, panie, pomoc w ucieczce?

- Istotnie!... ale nie wiedziałem wszystkiego. A nawet nie wiedziałem zupełnie nic. Już nigdy książę Karol nie pozwoli, byś go opuściła. A jeśli uciekniesz, wiesz jakie będą konsekwencje?

- To niedorzeczne! - wykrzyknęła Leonarda. - To już nie miłość, to szaleństwo.

- Ani jedno, ani drugie, donno Leonardo... To przesąd -ność. Kiedy ubiegłej zimy przebywaliśmy w Besancon, pewien biegły w kabale rabin powiedział Jego Wysokości, że śmierć go nie dosięgnie, póki przy nim będziesz, Fioro. To dlatego otwarcie przyznał, że jesteś panią de Selongey. Uczynił cię w ten sposób Burgundką, dlatego też chce cię zatrzymać na swoim dworze, kiedy wojna się skończy, dlatego też wreszcie Battista musiałby umrzeć, gdybyś uciekła. Stałaś się jakby jego aniołem stróżem.

Fiora, początkowo osłupiała, nagle wybuchnęła śmiechem:

- Ja jego aniołem stróżem? Ja, która opuszczając Florencję marzyłam tylko o tym, by go zabić? Mam teraz powód, by wrócić do mych pierwotnych zamierzeń.

- Nie próbuj, gdyż nie uda ci się nic z zamierzeń. Ostrze sztyletu złamie się, trucizna nie zadziała...

- Chyba nie wierzysz w te bzdury, panie, ty, tak rozsądny i filozoficznie patrzący na życie? Kto ci to powiedział? Książę?

- Nie. Wielki bastard, którego prosiłem, by interweniował w twojej sprawie i który od dawna prosił, by zwrócono ci wolność.

- Trzeba więc, by Battista powrócił do siebie. W końcu ten chłopiec jest rzymianinem i nie należy do domu bur-gundzkiego. czy nie służył u hrabiego de Celano?

- Który zniknął pod Grandson i wszelki ślad po nim zaginął. Ale proszę cię, pani, uspokój się! Jeszcze nic straconego. Po rozstaniu z tobą mam zatrzymać się w Saint-Claude i czekać tam na biskupa Nanniego. Legat ma wciąż nadzieję, że zdoła doprowadzić do zawarcia pokoju między Burgundią i kantonami. Zależy na tym papieżowi i cesarzowi, a biskup pragnął się ze mną widzieć. Razem zastanowimy się, co możemy zrobić. Młody Colonna mógłby zostać wezwany do Rzymu... na przykład z powodu żałoby w rodzinie?

- Masz zamiar uzyskać zgodę legata na wypowiedzenie kłamstwa szytego tak grubymi nićmi, panie?

Mimo powagi chwili Panigaroła roześmiał się.

- Moje drogie dziecko, dowiedz się, że tak w polityce jak w dyplomacji, prawda i kłamstwo są pojęciami abstrakcyjnymi. Liczy się tylko rezultat... a biskup Nanni jest jednym z najlepszych dyplomatów, jakich znam. Tak więc uzbrój się w cierpliwość! Pozwól staremu przyjacielowi, by cię ucałował, gdyż stałaś mu się drogą. Miewaj się dobrze, donno Leonardo!

- Nie omieszkam, dostojny panie - odpowiedziała dygając - i tego samego życzę Waszej Ekscelencji!

Wieczorem książę Karol, ku zaskoczeniu Fiory kazał się jej zapowiedzieć. Zauważyła, że jest smutny.

- Przychodzę zaprosić cię na kolację, donno Fioro -powiedział podając jej dłoń i pomagając w powstaniu z ukłonu. - I, jeśli ci to nie przeszkadza, zostanie ona podana tutaj.

- Wasza Wysokość jest zawsze u siebie.

- Nie bądź taka ceremonialna, pani. Musisz być równie przygnębiona jak ja. Czyż nie straciliśmy przyjaciela?

- Nie sądzę. Straciłeś ambasadora, panie, a nie przyjaciela, który z pewnością nadal jest do ciebie przywiązany.

- Oby twe słowa były prawdą, pani, ale tymi wyjazdami mierzę to, jak przyćmiona jest chwała Burgundii. Potrzebne wielkie zwycięstwo, by przywrócić jej blask. Na szczęście pozostajesz mi ty.

Mimo informacji Panigaroli, Fiora spróbowała szczęścia:

- Czy naprawdę zależy ci, dostojny panie, by znowu zabrać mnie na wojnę? Jestem nią... straszliwie zmęczona! Wojna przeraża mnie.

- Czy ty również chcesz mnie opuścić, pani? Co się stało z panią de Selongey, której tak zależało na utrzymaniu barw jej małżonka przy moich?

- Widziała zbyt wiele przelanej krwi. Czy nie zgodziłbyś się, żeby udała się do Selongey?

- By żyć tam w samotności wiejskiej siedziby? Nie, nie sądzę, by to cię pociągało. Chodzi o coś innego, prawda? Czyżby ta przyjaźń, tak mi droga, była jedynie ułudą? Chcesz uciec ode mnie jak inni, gdyż sądzisz, że jestem skończony, zniszczony...

Wpadał w gniew, mówił coraz bardziej podniesionym głosem. Domyślając się, że musi przejąć inicjatywę, Fiora zawołała:

- Masz rację, panie: chodzi o coś innego. Campobasso ma tu powrócić, a ja nie chcę nigdy więcej widzieć tego człowieka! Dlatego proszę o pozwolenie na wyjazd.

- A więc chodzi tylko o to? Uspokój się, pani. Obiecuję, że go nie zobaczysz. To prawda, prosił o ponowne przyjęcie na służbę pod moim sztandarem. To dobry dowódca i niestety potrzebuję jego żołnierzy, ale tutaj się nie pojawi. Rozkazałem mu zająć pozycję między Thionville a Metzem, gdzie czekać będzie na księcia de Croy i księcia Engelberta de Nassau, którzy przybędą z Niderlandów z pięcioma tysiącami piechoty. W ciągu najbliższych dni musimy opuścić La Rivière. Dzieciak oblega Nancy i chcę go zajść z boku. Będziesz przy mnie jak przedtem, pani, ale Oliwier de la Marche otrzyma rozkaz czuwania nad tobą i trzymania cię na uboczu, gdy Campobasso przyjedzie zobaczyć się ze mną. Ale nie chcę, byś mnie opuściła, pani. Trzeba -słyszysz - trzeba, byś została u mego boku. Nie pytaj dlaczego!

I zapominając, że zaprosił się na kolację, Zuchwały wybiegł. Drzwi zatrzasnęły się same a pogłos długo jeszcze brzmiał w komnacie.

- No cóż! - westchnęła Leonarda. - Zjemy kolację same!

- Nie mam nic przeciwko temu, ale przyznaj jednak, że to przerażające! Nigdy nie zdołam mu się wymknąć.

- Nie myśl o tym! Powinnaś mieć w głowie tylko jedną myśl: wkrótce wyjedziemy do Nancy. Czyż to nie najważniejsze? Musiałaby to być diabelska sprawka, gdybyśmy w wojennym zamieszaniu nie zdołały się wymknąć Jego Wysokości. A jeśli młody Colonna do tej pory nie wyjedzie, to go porwiemy.

- Leonardo - powiedziała Fiora z przekonaniem - zawsze będziesz mnie zadziwiać. Porwać Battistę?

Rankiem 25 września z trudem odbudowana armia opuszczała La Rivière. Niektórzy powiedzieliby, że była to armia pozorna, tak olbrzymi był jej kontrast ze wspaniałą machiną wojenną, którą dwie niby-bitwy rozbiły w drzazgi. Burgundia, Pikardia, Luksemburg i Hainaut dostarczyły wszystkiego, co mogły dać: starych, zahartowanych w ogniu wiarusów, młodych rekrutów, których przyłączono do wiernych kopii Galeotto, jedynego najemnika, którego lojalność nigdy nie budziła wątpliwości. Były to jednak oddziały ostatniej szansy. Jeśli kolejna klęska rozproszy je lub unicestwi, nie będzie już niczego, nawet Burgundii, której puste dzwonnice nie mogły już dostarczyć brązu. Dziesięć tysięcy ludzi, nie więcej, to wszystko co Zuchwały ciągnie za sobą i na co liczy, by jeszcze raz wygnać Dzieciaka z jego ojczystej ziemi.

Fiora w czarnym kapturze, który znowu założyła, by ukryć długie już włosy, jedzie tuż za koniem Zuchwałego w towarzystwie Battisty. Jest tak posępna, że paż nie śmie nawet śpiewać. Brak jej Panigaroli. Kultura i mądrość czyniły zeń niezrównanego towarzysza, dzięki któremu najdłuższa droga nie była jej straszna. Wiadomości, jakie od niego otrzymała, nie były najlepsze: przybyłego do Saint-Claude legata papieskiego złożył napad bronchitu połączony z atakiem podagry. Nierychło będzie mógł przyjechać do księcia Karola.

Ten ostatni drżał z niecierpliwości. Świadomość, że René II oblega Nancy, przyprawiała go o chorobę, a do tego jeszcze przymusowa powolność wojska, w którym nie wszyscy żołnierze dosiadali koni, to było ponad jego siły! Przy obciążeniu bronią, cztery do pięciu mil dziennie to wszystko, czego można było wymagać od piechoty, gdy tymczasem Zuchwały marzył, by wzlecieć jak orzeł i spaść na wroga.

Przez Levier, Ornans, Besançon i Vesçoul dotarli do granic Lotaryngii, w którą zagłębili się od zachodu, aby ominąć miasta odbite już przez René. Zuchwały nie chciał trwonić sił. Chciał przede wszystkim Nancy, a aby je zdobyć musiał połączyć się najpierw z oddziałami Campobasso, Chimaya i Nassau, którym wydał rozkaz wyjścia mu na spotkanie w Toul. 7 października wkroczył do Neufchâteau - w tej samej chwili, gdy René wkraczał do swej odzyskanej stolicy i przeganiał z niej burgundzkiego gubernatora, Jana de Rubempré, pana na Bièvres. Oszalały ze złości książę Karol omal nie zabił posłańca, który przyniósł mu tę wieść...

Jednak jego armia rosła. Kiedy w Toul połączył się z Campobasso - który zresztą kazał na siebie czekać -i odzyskał oddziały - około półtora tysiąca ludzi - ewakuowane z Nancy przez Jana de Rubempré, znalazł się na czele osiemnastotysięcznej armii. Było to więcej niż mógł wystawić młody książę Lotaryngii; wszystko mogło się jeszcze zdarzyć. Tym bardziej że 17 października Burgundczycy pokonali część wojsk lotaryńskich w Pont-à-Mousson. Droga do Nancy stała otworem.

Karol uwierzył, że gwiazda znów rozbłysła mu nad głową, gdy dowiedział się, że René po raz kolejny opuścił Nancy, by pozyskać dodatkowe oddziały. Pozostawił miasto w rękach najbardziej nieustępliwych: Gerarda d'Avilliers, braci d'Aguerre, małego Jana de Vaudémont oraz dwóch dowódców gaskońskich: Żelaznej Stopy i Fortuny. Mieli ze sobą dziesięć tysięcy ludzi.

- Wytrzymamy co najmniej dwa miesiące - powiedzieli mu - ale pospiesz się, panie! W przeciwnym razie później zdziesiątkuje nas głód.

Jan de Rubempré i załoga miasta, w większości angielska, przez ponad dwa miesiące stawiali opór księciu René. Od kiedy wkroczył do Nancy, miasto nie miało czasu na odnowienie zapasów ani na naprawienie nadwerężonych murów. Toteż kiedy 22 października Zuchwały otoczył miasto i kazał odbudować w pobliżu komandorii świętego Jana swój drewniany dom, pewien był, że zwycięstwo jest w zasięgu ręki.

- Boże Narodzenie świętować będziemy w pałacu, jak w ubiegłym roku - powiedział wesoło do Fiory - i zorganizuję tak piękny festyn, że wzgardzisz wspomnieniem festynów Medyceuszy.

Podziękowała mu uśmiechem, ale nie włożyła w to serca. Znowu był dla niej przyjacielski, serdeczny, oddał jej i Leonardzie pokój w swej polowej siedzibie. Dotrzymał również słowa i nie spotkała Campobasso. Była mu wdzięczna lecz jednocześnie zdezorientowana. Ten René II, który znikał jak fatamorgana gdy tylko sądzili, że się do niego zbliżają, doprowadzał ją do irytacji. Gdzież on teraz jest? W Strasburgu, Bernie, Fiyburgu? Czy Demetrios nadal jest z nim? A Filip? Gdzie jest Filip? Czy wyleczył swe rany, a jeśli tak, to czy jest przetrzymywany w więzieniu? Znaki zapytania pojawiały się jeden za drugim w umyśle młodej kobiety, która, zniechęcona, nie wiedziała już, gdzie należy szukać na nie odpowiedzi.

- Jeśli książę Lotaryngii pojechał po posiłki, to kiedyś z pewnością wróci - przepowiadała jak zwykle praktyczna Leonarda. - Przestań się zamartwiać, pani: nic nie zmienisz w tej historii, do której pisania wraz z nim zmusza nas książę Karol...

- Wiesz o czym myślę, pani? Zastanawiam się, czy Demetrios nie znajduje się w Nancy. Oblężone miasto potrzebuje dobrego lekarza, podczas gdy młody, całkowicie zdrowy książę może się bez niego obejść.

- To zupełnie możliwe. Ale nie wiem jak mogłabyś dostać się do miasta, by to sprawdzić.

W czasie kolejnych wieczorów Fiora patrzyła z okna swego pokoju, jak zmrok zapada nad Nancy; jej pragnienie dostania się tam było coraz bardziej żarliwe. Przypuszczała nawet, że okaleczone przez działa lecz wciąż mocno się trzymające mury więżą również mężczyznę, którego kocha. Ale jak tam dotrzeć nie narażając się na strzały obrońców i nie dając się zabić atakującym? Z przerażeniem odkryła, jak pod koniec dnia czerwone, jesienne słońce pokrywało mury płomieniami i krwią.

Miasto broniło się zaciekle. Nieustanne ataki wyczerpywały obóz burgundzki, który za każdym razem tracił ludzi. Bastard z Vaudémont, którego zaczynał otaczać nimb legendy, zdołał nawet nocą przed dniem Wszystkich Świętych zbliżyć się do sztabu oblegających i siedziba Żuchwa łego ledwie uniknęła pożaru. Vaudémont ze swymi ludźmi rozpłynął się w ciemnościach nie tracąc ani jednego z nich, a jego szlak znaczyły trupy.

A później, z miesięcznym wyprzedzeniem, zima nadeszła jak burza i wszystkich pogodziła, zawijając w śnieżny całun oblegających i obleganych. W czasie jednej nocy wszystko stało się białe, strumienie i staw świętego Jerzego zamarzły, nawet Meurthe zaczęła płynąć kra. Głód i związane z nim cierpienia dręczyły mieszkańców Nancy; zimno, choroby i strach - Bur-gundczyków. Każdy kolejny dzień przynosił przypadki dezercji.

Zaniepokojony Antoni Burgundzki usiłował przemówić swemu bratu do rozsądku.

- Dlaczego upierasz się przy tej zimowej kampanii? Każdego dnia tracimy żołnierzy. Zwińmy obóz i jedźmy schronić się do Luksemburga. Wiosną powrócimy.

- Oznaczałoby to danie czasu René na odbudowanie armii, a Nancy na zaopatrzenie się w żywność. Nie, mój bracie. Postanowiłem spędzić Boże Narodzenie w tym przeklętym mieście. Postanowiłem zrobić z niego stolicę imperium. Długo już nie wytrzymają. Zjedli konie. Teraz jedzą psy, koty a nawet szczury.

Informacje o głodzie były aż nazbyt prawdziwe. Nancy dzielnie znosiło cierpienia, paliło meble, by nieco mniej marznąć i próbowało rozpaczliwych wycieczek w nadziei na zdobycie odrobiny żywności. Burgundczycy nie bylijej pozbawieni, gdyż kontrolowali na północy drogę z Metz i z Luksemburga, skąd napływało zaopatrzenie. Skarbiec wojenny znajdował się bowiem w Luksemburgu. Campobasso, Chimay i Nassau strzegli tej drogi z kategorycznym zakazem przemieszczania oddziałów. Książę każdego ranka udawał się na wizytację punktów dowodzenia i wysuniętych placówek.

Fiorze odpowiadały te dyspozycje: trzymały one Campobasso z dala od obozu przy komandorii i pozwalały jej wychodzić bez obawy przed nieprzyjemnymi spotkaniami. Atmosfera w drewnianym domu, pełna dymu z koszów żarowych, wydawała jej się bowiem trudna do zniesienia. Wyjdziemy stąd uwędzenijak szynki - mruczała Leonarda, a Fiora codziennie zmuszała się do krótkiego spaceru w towarzystwie Battisty. Pewnego dnia, korzystając z niezwykle rzadkiej chwili słońca, dotarła aż do granicy lasu Saurupt, ujrzała mężczyznę zajętego rąbaniem drewna i układaniem polan na saniach. Poczuła nagłą ochotę na rozmowę i zbliżyła się do niego:

- Skąd jesteś, dobry człowieku? Nie ma tu w okolicy już wielu domów.

- Mieszkam daleko, ale przy tej obrzydliwej pogodzie trzeba coś znaleźć, żeby się ogrzać, nie?

Wyprostował swą wysoką postać i spojrzał na młodą kobietę z ognikiem rozbawienia w niebieskich oczach. Mimo bujnego zarostu Fiora ze zdumieniem rozpoznała Douglasa Mortimera. Rozejrzawszy się wokół, by zorientować się, gdzie jest Battista. Ujrzała, że strzela do przelatujących kruków. Nie mógł jej słyszeć.

- Co ty tu robisz, panie? - szepnęła.

- Jak widzisz, pani, pracuję. Jakoś niełatwo cię spotkać. Król niepokoi się o ciebie i zastanawia się, czy nie stałaś się Burgundką? Mówiono mu o pewnej kobiecie nie odstępującej na krok Zuchwałego. Jesteś jego kochanką, pani?

- Nie mów głupstw, panie: książę nie ma kochanki. Ale zależy mu na mnie, bo uważa mnie za rodzaj talizmanu.

Brodatą twarz przeciął szeroki uśmiech:

- Jeśli byłaś pod Grandson i pod Morat, pani, to istotnie cholerny z ciebie talizman.

- Przepowiedziano mu, że śmierć go nie dosięgnie, póki ja przy nim będę.

- Rozumiem. Ale masz nogi, pani, i coś, co przypomina rozum. Dlaczego jeszcze nie uciekłaś?

- Spójrz na tego chłopca strzelającego do kruków, panie! Jeśli ucieknę, on zostanie stracony.

- Ach!... To istotnie pewien problem. Ale jednocześnie to szczęście, że dotarłaś aż tutaj. Od wielu dni chodzę do obozu proponując drewno czy, jak wczoraj, zające. Chciałem, żeby przyzwyczajono się do mojego widoku. Będę to zresztą robił nadal, ale miałem ci powtórzyć, pani: król chce, bym cię stamtąd wydostał, gdyż niebezpieczeństwo rośnie i obawia się o ciebie.

- Podziękuj mu, panie, ale na razie nie mam się czego obawiać. Chciałabym natomiast wiedzieć, gdzie znajduje się książę René. Wiesz coś o tym?

- Jest jeszcze dość daleko, jak sądzę, ale będzie tu przed końcem roku. Na tym właśnie polega niebezpieczeństwo.

- Nie obawiam się go. Możesz mi powiedzieć, czy Demetrios Lascaris jest jeszcze z nim?

- Ten grecki lekarz? Nigdy go nie opuszcza. Ale czy nie sądzisz, pani, że wystarczająco długo gawędzimy?

- Jeszcze jedno pytanie: dlaczego Campobasso wrócił?

- Dla pieniędzy... i dla ciebie pani. Strzeż się! To łajdak, któremu udało się wzbudzić wstręt w naszym królu i został odprawiony. Z pewnością zdezerteruje, gdy przyjedzie pora. Król jest ci wdzięczny za to, co zrobiłaś, ale obawia się, byś nie stała się tego ofiarą. Campobasso chce cię za wszelką cenę, a więc teraz, kiedy się zobaczyliśmy, nie ruszaj się z obozu. Spróbuję czuwać nad tobą, nie potrwa to długo.

Mortimer zabrał się ponownie do rąbania. Battista podszedł z dwoma zabitymi ptakami. Fiora pogratulowała mu zręczności:

- Zamierzasz je jeść, panie? Mówią, że są bardzo twarde.

- Nie, jeśli gotuje się je wystarczająco długo, ale zamierzam ofiarować je temu biedakowi. Zwierzyna łowna jest teraz rzadkością.

Fałszywy drwal przyjął prezent ze wzruszającą wdzięcznością, a jego regionalna wymowa tak rozbawiła Fiorę, że wolała szybko oddalić się z paziem, ściganym błogosławieństwami mężczyzny. Jego obecność sprawiała młodej kobiecie przyjemność, a jednocześnie ją niepokoiła. Gdyby Mortimer został schwytany, powieszono by go jako szpiega.

W ciągu następnych dni Fiora nie opuszczała swego pokoju i dotrzymywała towarzystwa Leonardzie, która zaziębiła się pomagając Mateuszowi de Clerici w opiece nad chorymi. Odbyła się wtedy uczta na cześć protonotariusza Hesslera, przybyłego z listem i klejnotami od księcia Maksymiliana dla jego narzeczonej, Marii Burgundzkiej. Książę i jego dowódcy starali się podjąć gościa tak dobrym jadłem, jakie udało się zdobyć przy ograniczonych środkach finansowych. Fiora pozostała w swoim pokoju, gdyż pośród zgromadzonych dostrzegła Campobasso. Poza tym miała nadzieję, że biskup Nanni jak zwykle będzie towarzyszyć opatowi z Xanten, ale Hessler był sam i żadne nowe wieści od Panigaroli nie nadeszły. Fiora pomyślała, że staruszek legat być może umarł.

Później nadeszło Boże Narodzenie, najbardziej tragiczne, jakie walczące strony kiedykolwiek przeżyły. Nancy umierało z głodu. Palono konstrukcje zburzonych domów, by uzyskać nieco ciepła. Pożarów nie można było gasić zamarzniętą wodą. W obozie sytuacja nie była wcale lepsza. Każdy mijający dzień przynosił nowe ofiary. Nieubłagane zimno paraliżowało żołnierzy, odmrażało im stopy i zabijało setkami. Dezercje osiągnęły alarmujący poziom i podczas nocy wigilijnej książę Karol po wysłuchaniu mszy aż do świtu przebywał w towarzystwie lekarza i wielkiego ba-starda pośród swoich żołnierzy. Usiłował podnieść ich na duchu, rozdając wino, wódkę, lekarstwa i besztając dowódców, którzy jego zdaniem nie umieli troszczyć się o swoich ludzi tak, by ich choć utrzymać przy życiu.

- Żeby to wytrzymać, trzeba naprawdę być ci wiernym, dostojny panie - rzucił mu Galeotto. - Wszędzie w Europie świętuje się przybycie Dzieciątka Jezus, a my tkwimy pod tym kurewskim miastem zdychając z nędzy i chorób. Czy nie lepiej odejść stąd, zanim śmierć nas zabierze?

- Jest inne Dzieciątko, przed którym nigdy nie uciekniemy, a wiem, że się zbliża. Raczej zginiemy!

Po porannej mszy, na której nikt nie śpiewał, książę kazał wezwać Fiorę.

- Z przykrością i smutkiem zmuszony jestem prosić cię, byś mi towarzyszyła, pani de Selongey- powiedział, po raz pierwszy od dawna nazywając ją w ten sposób - i z głębi serca proszę cię, byś mi to wybaczyła... Wiem... że nie mogę już wiele oczekiwać od Fortuny i że być może wyczerpałem boską cierpliwość. Jednak nie mam odwagi rozstać się z tobą, pani...

- Z powodu przepowiedni rabina? - zapytała Fiora cicho.

- Ach, więc wiesz o niej? Mylisz się jednak. Umrzeć w walce jest teraz wszystkim, czego pragnę. Burgundia, o której marzyłem... pozostanie marzeniem. Kiedy nadejdzie Lotaryticzyk, pozostanie mi może jedynie pięć tysięcy ludzi. Nie, jeśli proszę cię, byś mi towarzyszyła, to po to, by mieć przed oczami, najdłużej jak to możliwe, obraz czystego piękna. Rozumiesz, pani?

- Nie trać odwagi, dostojny panie! To do ciebie niepodobne. Jesteś Wielkim Księciem Zachodu, jesteś...

- Władcą, którego nienawidziłaś? Pamiętasz o tym?

- Już dawno zmieniłam zdanie. Mój małżonek tak cię kochał!

- Dziękuję, ale przestańmy się smucić. Dziś Boże Narodzenie i chciałem dać ci prezent... godny ciebie, pani.

Zdjąwszy z szyi cienki złoty łańcuszek założył go Fiorze. Wisiał na nim duży diament o rzadkim, niebieskim odcieniu.

- Zachowaj to na pamiątkę po mnie, gdyż jest rzeczą pewną - dodał z uśmiechem - że nigdy nie ujrzysz z powrotem swojego posagu.

- Wasza Wysokość! Nie mogę przyjąć...

- Ależ tak, możesz, ponieważ ja tego chcę. Teraz możesz odejść, a przyślij do mnie Oliwiera de la Marche.

Głęboko wzruszona Fiora wróciła powoli do pokoju trzymając dłoń na jeszcze ciepłym kamieniu. Zrozumiała, że marzyciel wreszcie się przebudził, że z chłodną przenikliwością rozważał grożące mu niebezpieczeństwa. Był dzikiem osaczonym przez sforę; wiedział o tym i nie zamierzał robić niczego, by uniknąć swego przeznaczenia, nic poza bronieniem się do końca. Ale nie zamierzał się dać wziąć żywcem.

Jak to się zdarza, w wielkich dramatach, nagle pojawiła się groteskowa nuta w postaci przybycia w ostatnich dniach roku króla Alfonsa V Portugalskiego, kuzyna księcia. Przybył zaoferować swoje usługi i pogodzić swego kuzyna z królem Francji w celu otrzymania od tego ostatniego pomocy finansowej w walce przeciwko królowej Kastylii. Książę Karol spojrzał na niego ze zdziwieniem:

- Pomóż mi najpierw zdobyć Nancy - powiedział wzruszając ramionami. Tamten szeroko otworzył oczy, po czym zrozumiawszy, że nie ma czego oczekiwać, odjechał bez słowa.

W czasie nocy sylwestrowej Campobasso zdezerterował zabierając ze sobą synów i trzystu jeźdźców. Udał się do księcia Lotaryngii, znajdującego się już w odległości zaledwie dwóch dni marszu. Wyznaczył miasto Commer-cy jako cenę swej zdrady. Oczekiwał gorącego przyjęcia, a ujrzał jedynie chłodne twarze. Szwajcarscy dowódcy otaczający René II, oświadczyli bez ogródek, że nie zamierzają walczyć u boku zdrajcy. Wysłano go by strzegł mostu Bouxières dającego dostęp do Meurthe, niecałą milę od Nancy.

- Może przyjęlibyście mnie serdeczniej, gdybym wam przyniósł głowę Zuchwałego? - rzucił im z wściekłością.

- Byłoby bardzo źle, gdyby szlachetna głowa wpadła w takie brudne łapy - odpowiedział Oswald Thierstein.

4 stycznia 1477 roku armia lotaryńska stanęła w Saint-Nicolas-de-Port, na przedmieściu Nancy, zmasakrowawszy uprzednio jego burgundzką załogę. Bitwę wyznaczono na dzień następny.

Tego niedzielnego ranka Fiora patrzyła na padający śnieg. Było nieco cieplej, ale cała okolica pozostała ośnieżona, a wiatr unosił niepokalanie białe tumany. Ani ona, ani Leonarda nie spały tej nocy. Niewątpliwie zbliżała się chwila ich wyzwolenia, ale mimo to byty zatrwożone jakby to była chwila nadejścia wielkiej katastrofy... Kompanie jedną po drugiej opuszczały obóz, by zajmować poleje i ginęły w zamieci niczym armia duchów...

Po mszy, której z nim wysłuchały, książę Karol pożegnał się z nimi, a później oddał się w ręce swych stajennych, by przywdziać ciężką zbroję.

Nagle, w chwili gdy jeden z nich zakładał mu hełm, znajdujący się na nim złoty lew odpadł. Zuchwały spojrzał, niewzruszony, na leżący na czerwononiebieskiej łące dywanu symbol wielkości Burgundii, a później zatopił wzrok w oczach wielkiego bastarda:

- Hoc est signum Dei !*26 - powiedział jedynie, podczas gdy jego pokojowiec spiesznie mocował z powrotem ozdobę. Później założył hełm i zamierzał wyjść, kiedy pojawił się Battista i przyklęknął przed księciem:

- Każ dać mi broń, Wasza Wysokość! Chcę być przy tobie w czasie bitwy.

- Czyż nie powierzyłem ci już jednej misji? Masz czuwać nad pewną damą.

- Donna Fiora już mnie nie potrzebuje, a ja chcę walczyć u twego boku, panie. Nazywam się Colonna! Moje nazwisko daje mi prawo, by się narażać.

- Będzie jak pragniesz, moje dziecko - powiedział książę a jego nieruchomą twarz rozjaśnił blady uśmiech. - Niech mu dadzą broń! Żegnajcie... żegnajcie wszyscy!

Wyszedł. Le Moro, jego piękny, czarny rumak oczekiwał we wspaniałym czapraku pośród grupy rycerzy. Książę dosiadł go, pozdrowił obie kobiety skinieniem ręki i ruszył w drogę z towarzyszami. Fiora patrzyła jak złoty lew i wielki fioletowo-czarny sztandar zacierają się, a później znikają w śnieżnej zawiei.

- Powinnaś wejść do środka, pani - powiedziała Leonarda. - Jest zimno...

Nie chciała, by stara przyjaciółka zobaczyła łzy płynące z jej oczu i odeszła kilka kroków. Wtedy właśnie nastąpił raptowny atak. Pojawiło się trzech jeźdźców: jeden z nich porwał ją i przerzucił w poprzek siodła nie przejmując się krzykami, po czym zawrócił i uciekł tak szybko, jak pozwalała na to gruba już warstwa śniegu.

- Wystarczająco się naczekałem! - zawołał. - Teraz jesteś moja na zawsze.

Nie musiała go nawet słuchać. Rozpoznała już wcześniej Campobasso i nie przestając krzyczeć zaczęła się wyrywać, by spróbować zsunąć się na ziemię, co zmusiło porywacza do zwolnienia.

- Ogłusz ją, ojcze! - poradził jeden z jeźdźców. - Od guza jeszcze nikt nie umarł, a musimy się spieszyć.

- A więc zabijcie mnie! - krzyknęła Fiora. - Nie będę musiała tego zrobić sama, gdyż nigdy więcej nie będę należeć do ciebie. Budzisz we mnie wstręt!

Obijała się o stal zbroi, ale mimo to nie przerywała rozpaczliwej obrony. Kondotier zastosowałby się być może do rady Angelo, gdy trzech innych jeźdźców wyłoniło się zza białej zasłony i zastąpiło im drogę.

- Teraz się policzymy, Campobasso! Wiem, że jesteś zdrajcą. Zobaczę teraz, czy rzeczywiście jesteś tchórzem! -oświadczył Filip de Selongey. - Porwałeś moją żonę i zapłacisz za to życiem.

- Chodź po nią, jeśli chcesz! - powiedział porywacz usiłując wyprostować Fiorę, by zasłonić się jej ciałem. Jednak głos Filipa zelektryzował młodą kobietę. Wystawiwszy paznokcie jak kotka zaatakowała wściekle odsłoniętą przez podniesioną przyłbicę twarz. Campobasso zawył i rozluźnił chwyt. Wykorzystała to, by mu się wyrwać i zsunąć na śnieg.

- Piękna obrona! - pochwalił rozwlekły głos Douglasa Mortimera. - Ale odsuń się, bo jeszcze nie skończyliśmy z tymi ludźmi.

Trzeci z jeźdźców, którym był Esteban, zeskoczył na ziemię, podniósł Fiorę i oparł o pień drzewa.

- W porządku? - zapytał.

- Tak... ale skąd się tu wzięliście?

- Powiemy ci to później, pani. Na razie, jestem potrzebny... Wskoczył na konia i przyłączył się do dwóch pozostałych jeźdźców. Między Selongeyem i jego wrogiem rozgorzała już walka! Zbroje dźwięczały od uderzeń topora, którym posługiwał się Filip i cepa bojowego trzymanego przez jego przeciwnika. Mortimer walczył z Angelo i trzecim jeźdźcem, którym był Giovanni, drugi syn Campobasso. Esteban ruszył w stronę tego ostatniego.

Wczepiona w drzewo, z sercem ściśniętym trwogą, ale nie czując zimna, ani wilgoci przenikającej ubranie, Fiora śledziła walkę toczącą się przed jej oczami. Starała się zachować ufność: cud, który się przed chwilą dokonał nie mógł być daremny. Zwycięstwo musiało być po stronie słusznej sprawy.

Nagle ponad obelgami wymienianymi przez walczących rozległ się okrzyk agonii, a zaraz po nim ryk bólu:

- Giovanni! - zawył Campobasso.

Martwe ciało stoczyło się na nagle poczerwieniały śnieg. Esteban, lżej uzbrojony od towarzyszy, wskoczył na zad konia przeciwnika i unosząc jego hełm poderżnął mu gardło. W tym samym czasie, chwila, gdy uwaga kondotiera była odwrócona, wystarczyła Filipowi do wymierzenia toporem ciosu, który wgniótł hełm neapolitańczyka i zranił go w głowę... ale nie wytrącił go z siodła. Widząc to Angelo uchylił się przed cepem Mortimera, chwycił konia ojca za uzdę i pociągnął go:

- Uciekajmy, ojcze! Nie damy im rady!

Dwaj jeźdźcy oddalili się na północ i zniknęli.

Filip zerwał już hełm i podbiegłszy do żony wziął ją w ramiona.

- Kochanie moje! Nic ci nie jest? Nie zranił cię?

- Nie... Och, Filipie, czy to naprawdę ty? Tak rozpaczałam, że już nigdy cię nie zobaczę... Sądziłam...

Zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem przyciskając ją do zakutej w stal piersi z taką siłą, że jęknęła.

- Zgnieciesz ją, panie - zauważył spokojnie Mortimer -a moim zdaniem szkoda by było. Pozwól jej trochę pożyć.

Filip puścił Fiorę i roześmiał się:

- Masz rację, druhu, ale zbyt wielkie szczęście może doprowadzić do szaleństwa. Powierzam ci ją i opiekuj się nią dobrze.

- Filipie! - zawołała Fiora patrząc, że wkłada ponownie nogę w strzemię - chyba mnie nie opuścisz?

Wstała i podbiegła do niego, ale już zdążył wskoczyć na konia. Jego uśmiech znikł:

- Tak trzeba, Fioro! Tam trwa walka, a mój książę nie ma w niej żadnych szans. Muszę do niego dołączyć! Dzięki wam, przyjaciele i dzięki Jego Wysokości księciu René, który jako prawdziwy rycerz pozwolił mi przyłączyć się do moich, kiedy już moja żona będzie bezpieczna...

- Filipie! - zawyła Fiora, której serce pękało - zostań! Zabiją cię!

- Mam nadzieję, że nie. Kocham cię!

Spiął konia, a Flora chciała rzucić się w ślad za nim, ale Mortimer złapał ją wpół i zatrzymał:

- Zostań tu, pani - powiedział surowo. - Nie wybaczyłby ci, gdybyś go nie zrozumiała: tu chodzi o jego honor!

W tej samej chwili rozległ się posępny ryk wielkich góralskich trąb. Minęło właśnie południe. Bitwa się rozpoczynała...

Nie trwała długo. Mimo rozpaczliwej obrony małej bur-gundzkiej armii, najeżona pikami szwajcarska falanga wyłoniła się z lasu Saurupt jak gigantyczny taran i przebiła z boku oddziały wroga, które musiały w tym samym czasie stawić czoła frontalnemu atakowi Lotaryńczyków. Jeszcze dwu lub trzykrotnie, podczas gdy armia szła już w rozsypkę i gdy ranny Galeotto wycofywał się z resztką swych ludzi w stronę Muerthe, widziano w zamęcie bitewnym Zuchwałego, który walczył dzielnie, po czym zniknął...

Demetrios jechał stępa wzdłuż strumienia świętego Jana w kierunku stawu o tej samej nazwie. Trupy pokrywały ziemię, na której zdeptany śnieg zmienił się w krwawe błoto. Rabusie, te sępy zlatujące się na pole śmierci, wzięli się już do roboty, podczas gdy wszystkie dzwony w wyzwolonym mieście biły jak oszalałe.

Dotarłszy w pobliże stawu Demetrios usłyszał jakiś jęk, słabe wezwanie. Zsiadł z konia i wziął swą lekarską torbę. Staw był zamarznięty, ale lód pękał miejscami pod nieruchomymi ciałami. Ostrożnie ruszył wśród trzcin badając grunt czubkiem stopy. Jęk był coraz bliżej; nagle Grek ujrzał rannego. Leżał pośród oszronionych roślin, ze stopami w wodzie, w złocistej splamionej krwią zbroi. Był to Zuchwały, w którego piersi tkwiła długa pika, a inna przebijała mu udo. Hełm ze złotym lwem spoczywał przy jego ramieniu, ale Demetrios nie potrzebował widoku herbu, by rozpoznać człowieka, którego nienawidził od dawna.

Ranny wyczuł jego obecność i otworzył oczy:

- Ratować... Burgundie! - szepnął. Demetrios pochylił się.

Wróg leżał w śmiertelnych drgawkach u jego stóp. Zdany był na łaskę i niełaskę lekarza. Wystarczyłby jeden ruch ręki, by dokonać wreszcie aktu zemsty; jego dłoń sięgała już do pasa szukając rękojeści sztyletu, ale usłyszał:

- W imię Boga żywego... pomóż mi!

Grek przypomniał sobie naraz, że jest lekarzem, że lekarz w żadnym razie nie ma prawa zabijać. Jego dłonie nie były stworzone do zadawania ciosów lecz do opatrywania ran, leczenia i uzdrawiania. Gorzki smak zemsty opuścił jego usta. Ujął pikę przebijającą ciało, wyciągnął ją powoli i odrzucił daleko, po czym odpiął zbroję i ostrożnie zdjął ją.

- Nie ruszaj się, panie - powiedział. - Jestem lekarzem... opatrzę cię, a później pójdę po pomoc...

Odwrócił się i wstał, by wziąć torbę, którą położył za sobą. W tym momencie rzucony pewną ręką topór wbił się w czaszkę Karola. Książę natychmiast wyzionął ducha, a zdumiony Demetrios dostrzegł uciekającego zabójcę. Nie można już było nic zrobić. Zuchwały nie żył; wraz z nim bez wątpienia, umarła Burgundia.

Grek pozostał tam przez chwilę przyglądając mu się i usiłując w obliczu tych tragicznych szczątków odnaleźć dawny gniew. Herb Lotaryngii zdobiący jego rękaw chronił go przed ludźmi szukającymi łupu, wszyscy omijali jego mroczną postać pochyloną nad ta kępą trzcin, w której zaczynało się rozkładać ciało najwspanialszego z książąt Europy.

- Ty także nie mogłeś go zabić, panie? - rozległ się chłodny głos. Podniósłszy oczy Demetrios ujrzał Leonardę, która patrzyła na niego ze skrzyżowanymi ramionami owinięta płachtą szarej materii.

- Nie - powiedział z niezwykłą dla niego pokorą - nie, nie mogłem. Jestem przede wszystkim lekarzem.

- A chciałeś, żeby ona go zabiła, ona, ta niewinna dziewczyna, choć lepiej niż ktokolwiek wiesz, ile wycierpiała? Prawda, że łatwo powiedzieć: Zabij!... Zasztyletuj! Otruj!, kiedy samemu jest się bezpiecznym w ukryciu? Narażała się na tortury, na szafot, ale tobie, panie, było to obojętne. I próbowałeś szantażować ją w najbardziej ohydny sposób...

- Nie pognębiaj mnie, pani Leonardo! Myśl, że mogła zostać jego przyjaciółką, bulwersowała mnie. Przysięgła pomóc mi w zniszczeniu go.

- A ty, panie, pokładałeś nadzieję w tym dziecku, posunąłeś się aż do uczynienia z człowieka, którego kocha, przedmiotu podłego targu? I wyobrażałeś sobie, że pozwolę ci na to? Nigdy cię nie lubiłam, Demetriosie, a teraz cię nienawidzę.

- Nie mogę ci mieć tego za złe, pani. Esteban również zwrócił się przeciwko mnie, pomógł Filipowi de Selongey w ucieczce i zapewnił mu ochronę Wilhelma de Diesbacha i księcia René. Teraz wszystko już skończone. Poproś Fiorę, pani, by mi wybaczyła i powiedz, że wbrew temu, co mogła sobie pomyśleć, bardzo ją lubiłem.

- Dokąd się udasz, panie?

- Nie wiem. Do kogoś, kto mógłby mnie jeszcze potrzebować. Może do króla Ludwika...

- To nie ma znaczenia. Ważne, żeby to było bardzo daleko. Ona może ci wybaczy. Ja nie mogę...

- Oczywiście...

Tak jakby to był ogromny wysiłek, wspiął się na konia. W jednej chwili jego plecy zgarbiły się, wydawał się starszy o dziesięć lat. Gdy znalazł się w siodle, odwrócił się do kobiety stojącej na brzegu zamarzniętego stawu, podobnej do nieubłaganego posągu sprawiedliwości:

- Żegnaj, pani Leonardo!

- Żegnaj, Demetriosie! Nie mogę ci życzyć nic lepszego, tylko spokoju serca, ale dla niego musiałbyś zmienić drogę...

Tego wieczora przy świetle pochodni książę René wjeżdżał powoli na białej klaczy do Nancy, udając się na dziękczynne nabożeństwo do kolegiaty świętego Jerzego. Miasto było w większej części zniszczone, a pozbawiony dachu pałac książęcy spalony. Przed klasztorem misjonarek wzniesiono piramidę z kości koni, psów i kotów zjedzonych w czasie oblężenia, ale dzięki zapasom z obozu burgundzkiego widmo głodu oddaliło się. Wkrótce stanie się jedynie złym wspomnieniem.

Wzięto wielu jeńców: wielkiego bastarda i jego przyrodniego brata, hrabiego de Chimay, Oliwiera de la Marche, Jana de Chalon-Orbe, pana de Blamont, margrabiego de Roeteln i jego szwagra Filipa de Fontenoy, Filipa de Selongeya, cały kwiat rycerstwa burgundzkiego. Miano wyznaczyć za nich okup, ale dzięki łasce księcia René, Fiora już tego wieczora odzyskała małżonka i pokój w domu Jerzego i Nicole Marquiez, który zajmowała przed rokiem.

Książę René nie był jednakże usatysfakcjonowany: nie odnaleziono księcia Burgundii, a sama myśl o tym, że może on być jeszcze przy życiu, stanowiła dla niego zagrożenie. Jeśli Zuchwały zdołał uciec do Luksemburga czy gdziekolwiek indziej, korona Lotaryngii nigdy nie spocznie pewnie na jego głowie.

Tymczasem nazajutrz, podczas gdy mieszkańcy Nancy plądrowali obóz burgundzki, jakiś chłopiec upadł René do stóp: był to Battista Colonna:

- Myślę, że wiem, gdzie jest książę, Wasza Wysokość, gdyż widziałem, jak upadł. Mogę pokierować poszukiwaniami.

Zaprowadził ich do stawu Świętego Jana, gdzie pomiędzy dziesiątkami całkowicie ogołoconych trupów leżało nagie, częściowo zamarznięte i trudno rozpoznawalne ciało. Czaszka była rozłupana aż do żuchwy, tułów podziurawiony dziesiątkami ran i na wpół zmiażdżony przez konie, policzek wyżarty przez wilka lub psa. Obok niego spoczywał Jan de Rubempré będący niegdyś gubernatorem Lotaryngii. Oba ciała zostały pieczołowicie zawinięte w białe płótna i przewiezione do Nancy. Umyto je, ubrano w długie szaty z haftowanego jedwabiu, zranioną głowę przykryto czapką z czerwonego aksamitu, po czym umieszczono je ze złożonymi dłońmi na paradnym łożu pokrytym czarnymi aksamitnymi draperiami, w którego nogach umieszczono cztery pochodnie. W pokoju postawiono ołtarz i wszyscy mogli przyjść złożyć pokłon temu, który był ostatnim Wielkim Księciem Zachodu.

Przybył również książę René, nosząc - zgodnie ze zwyczajem dawnych bohaterów - brodę ze złotych nici spadającą mu aż do pasa, ostatnią oznakę szacunku względem pokonanego przeciwnika. Przez chwilę przyglądał się zwłokom, ujął prawą rękę swego wroga i powiedział z westchnieniem:

- Nie było moją wolą, kuzynie, byś na twoje i moje nieszczęście znalazł się w tym stanie.

Po czym skłonił się głęboko i wyszedł. Nazajutrz Zuchwały został pochowany w obitej czarną materią kolegiacie Świętego Jerzego w obecności wszystkich mieszkańców miasta trzymających w dłoniach zapalone świece. To był naprawdę koniec...

W chłodnej mimo płonącego ognia sypialni Filip i Fiora kochali się. Później, leżąc ramię przy ramieniu i z dłonią w dłoni, delektowali się szczęśliwym unicestwieniem ciał, które wielka fala rozkoszy wyrzuciła na białe wybrzeże zmiętych prześcieradeł. Nie spali. Żadne z nich nie miało na sen ochoty, gdyż wydawało im się, że nigdy nie zdołają nadrobić straconego czasu. Mieli wrażenie, że przez złączone dłonie ta sama krew przepływała między ich ciałami.

Uniósłszy się na łokciu Filip pieszczotliwie pogładził końcem palca piękną twarz o zamkniętych oczach, ucałował różowe czubki piersi i czule przesunął dłonią po napiętej skórze płaskiego brzucha:

- Mam nadzieję, że dasz mi wkrótce syna - szepnął do delikatnej muszli ucha. - Czy nie sądzisz, że nadszedł czas, byśmy pomyśleli o założeniu rodziny?

Przeciągnęła się i ziewnęła, po czym odwróciwszy głowę, przyłożyła usta do warg męża.

- Tak ci spieszno? - zapytała zaczerpnąwszy tchu. - Czy nie możemy po prostu pomyśleć o naszej miłości?... Czyż nie mamy przed sobą całego życia?

- Oczywiście, ale chciałbym wiedzieć, kiedy zaprowadzę cię do Sełongey, że w tym ślicznym ciele zapalił się mały płomyczek. Który zakochany mężczyzna nie chciałby zjednoczyć się z ukochaną, by dać życie dziecku? A nigdy żadna kobieta nie była kochana tak, jak ja cię kocham... Moja kochana, moja słodka, moja piękna, kiedy będę z dala od ciebie, będę szczęśliwy gdy...

Ostatnie słowa rozpłynęły się w gorącym pocałunku, który Filip złożył na szyi Fiory, podczas gdy jego dłoń rozsuwała delikatnie jej nogi. Jednak w umyśle młodej kobiety zapalił się jakby sygnał alarmowy. Wyśliznąwszy się z obejmujących ją ramion odsunęła się nieco i usiadła na piętach w nogach łoża. Przyglądała się leżącemu obok potężnemu ciału naznaczonemu nowymi bliznami.

- Kiedy będziesz z dala ode mnie? Co to znaczy? Czy już zamierzasz mnie opuścić, chociaż dopiero co się odnaleźliśmy?

- Będę musiał, mój skarbie. Książę zginął, lecz Burgundia jeszcze istnieje. Ma nową władczynię: księżniczkę Marię uwięzioną w Gandawie wraz z księżną Małgorzatą. Powinnością tych, którzy byli towarzyszami jej ojca, jest służyć jej ramieniem i mieczem.

- Księżniczce Marii? Ależ ona nikogo nie potrzebuje! Czyż nie jest zaręczona z synem cesarza Fryderyka? Myślę, że jest on mimo wszystko wystarczająco dorosły, by pilnować spraw przyszłej żony?

- Nie jestem pewny, czy po tym, co się wydarzyło, Fryderyk nadal będzie uważał ten związek za korzystny. Bur-gundia jest wykrwawiona... a córki króla Francji są bardzo bogate. Nie gniewaj się, Fioro i wracaj w moje ramiona! Mam obowiązek do wypełnienia, a moja żona musi to zrozumieć.

Usiłował przyciągnąć ją do siebie, ale ona uderzyła wyciągnięte ku niej dłonie i wyskoczyła z łoża.

- Nie, Filipie. Nie licz na moje zrozumienie. Przez cały ten czas, gdy byliśmy z dala od siebie, zbyt wiele wycierpiałam, by pogodzić się z kolejnym rozstaniem...

Stanowczo jesteś zwolennikiem przelotnych miłości! Kiedy mnie poślubiłeś, chciałeś ode mnie jedynie miłosnej nocy, a teraz, po trzech ledwie nocach, myślisz tylko o wyjeździe? Ale mnie nic nie obchodzi twoja księżniczka! Ona ma jeszcze pałace, straże, ogromny spadek a nade wszystko cesarskiego narzeczonego. Ja mam zgodzić się na zaszycie w jakimś zapadłym zamczysku w towarzystwie szwagier-ki, która mnie z pewnością znienawidzi, podczas gdy ty będziesz harcować na koniu we Flandrii i odgrywać dzielnego rycerza przybyłego na ratunek wdowy i sierot? Nie licz na to!

- Fioro! - zawołał Filip - nic nie rozumiesz. Moja miłość do ciebie jest głęboka i gorąca, jest niepodważalna. Dobrze wiesz, że tylko ty się dla mnie liczysz.

- Po księżniczce Marii!

- Nie, dużo przed nią, ale winni jesteśmy pamięci jej ojca zrobić wszystko, by ochronić ją przed grożącymi niebezpieczeństwami. Nie wyjeżdżam jutro. Za kilka dni pojedziemy do Selongey, gdzie osadzę cię jako udzielną panią. Możliwe, że moja nieobecność nie potrwa długo. Wrócę.

- Na narodziny pierwszego dziecka? A więc nie, nie zgadzam się. Zabierz mnie ze sobą!

- To niemożliwe. Nie masz jeszcze dosyć wojny?

- Nawet więcej niż dosyć, gdyż wiem, że pozostawia ona po sobie więcej wdów niż bohaterów. Zostajesz ze mną... albo odchodzę!

Poderwał się, podbiegł do niej i chciał wziąć w ramiona.

- Szalona - powiedział czule - dokąd pójdziesz?

- Do siebie. Agnolo Nardi kierujący francuskimi interesami banku Beltramiego, zamierzał kupić mi jakąś posiadłość. Co więcej, król Ludwik dał mi w prezencie zamek w pobliżu Plessis-lez-Tours. Tam właśnie pojadę, Filipie... i tam mnie znajdziesz, kiedy zdecydujesz się być dla mnie małżonkiem, kochankiem... wreszcie, czymś mniej przelotnym...

- Fioro! Twoje warunki są nie do przyjęcia. Jestem Burgundczykiem i nic po mnie we Francji! Nigdy tam nie pojadę!...

- Nawet, by mnie odzyskać?

- Nawet, by cię odzyskać...

- A więc żegnaj... gdyż jest to jedyny dowód miłości, jakiego od ciebie oczekuję.

Zrobił się blady jak ściana, ale jego złociste oczy zapłonęły gniewem:

- Nie masz prawa tego robić. Jesteś moją żoną i musisz być mi posłuszna...

Przyglądała mu się przez chwilę walcząc z chęcią położenia kresu kłótni, schronienia się w jego ramionach i powrotu do czułych igraszek miłosnych, ale nie w porę wymówił słowo, którego nie należało wypowiadać: być posłuszną!

- Nawet mój ojciec, który miał ku temu wszelkie prawa, nigdy nie wymagał ode mnie posłuszeństwa. Jeśli być twoją żoną oznacza dla ciebie tylko tyle, lepiej żebyśmy się rozstali. Małżeństwo można unieważnić, wiem o tym aż za dobrze, i choćbym miała jechać aż do Rzymu, sprawię, że nasze zostanie zerwane... chyba, że do mnie przyjedziesz!

Porwawszy z łóżka koc Fiora otuliła nim swą nagość i wybiegła z pokoju powstrzymując wzbierający jej w piersi szloch.

Saint-Mandé, 12 sierpnia 1988 roku.


1 * Wcześniejsze losy bohaterów opisano w tomie „Fiora i Wspaniały".

2 * Wydarzenie to miało miejsce w r. 1413 w Paryżu (przyp, aut.).

3 * Historię tę opisano w tomie „Fiora i Wspaniały".

4 * W roku 1383, po splądrowaniu Courtrai, książę Filip Śmiały- zgodnie z obowiązującym zwyczajem - kazał ściąć wierzchołek dzwonnicy zbuntowanego miasta, zdjąć z niej zegar z tymi dwiema postaciami. W podzięce za okazaną pomoc militarną uczynił z niego dar dla miasta Dijon.

5 * Małgorzata- franc. Marguerite, tzn. margerytka- kwiat (przyp. tłum).

6 * Wspomniane działania Demetriosa opisano wtomie „Fiora i Wspaniały".

7 * Oba imiona - Agnolo (włos.) i Agnelle (franc.) - pochodzą od łacińskiego słowa agnus - jagnię (przyp.

tłum.).

8 * Zuchwały poślubił Małgorzatę, księżnę Yorku, siostrę Edwarda (przyp. aut.).

9 * Najstarszy ze szpitali Paryża (przyp. tłum.).

10 * Wierszowana, żartobliwa opowieść w średniowiecznej literaturze francuskiej (przyp. tłum).

11 * Historię tę opisano w tomie „Fiora i Wspaniały".

12 * Zwycięstwo, (przyp. tłum.).

13 * Miara płynu równa pół kwarty (przyp. tłum.).

14 * Dzisiejsze Villers-Cotterets.

15 * Historia ta została opisana w tomie „Fiora i Wspaniały".

16 * Część obecnego departamentu Moselle (przyp. tłum.).

17 * Jedynej jeszcze istniejącej (przyp. tłum.).

18 * To fantastyczne nakrycie głowy zdobyte przez Szwajcarów pod Grandson, zostało przez nich sprzedane Fuggerom z Augsburga.

19 * Miasto w Hiszpanii (Santiago de Compostella), w którym znajduje się grób świętego Jakuba apostoła, cel pielgrzymek w Średniowieczu, (przyp. tłum.)

20 * Zachowano o tym wspomnienie i wzgórze do dziś nazywane jest Książę Burgundii.

21 * Berno, Fryburg, Bazylea, Zurich, Lucerna. Uri. Schwyz, Soleuvre i Unterwalden tworzyły Górną Ligę, a dziesięć miast alzackich składało się na Dolną Ligę, również wrogą Karolowi Zuchwałemu z powodu wyzysku.

22 * Zaniepokojony książę Mediolanu wysłał do Karola Burgundzkiego oprócz Panigaroli trzech ambasadorów nadzwyczajnych. Zuchwały nie zgodził się na ich pozostanie i odesłał ich do Orbe.

23 * Łup był olbrzymi. Szwajcarzy przejęli namioty, konie, broń, działa, tabory, cenne wyposażenie kaplicy, stroje, klejnoty, których wartość można dziś oszacować na miliony dolarów. Dziś większość tych przedmiotów znajduje się w szwajcarskich muzeach: diament „Sancy" prezydent Giscard d'Estaign odkupił ostatnimi laty dla Francji.

24 * Ambasador pełnił wówczas także rolę korespondenta wojennego.

25 Przeniesiona do zamku Rouvres księżna została uwolniona kilka tygodni później przez Karola d'Amboise wysłanego przez Ludwika XI.

26 * To znak boży! (łac.)

Загрузка...