Oberża Pod Koroną Cierniową była jedną z najlepiej zaopatrzonych i najbardziej uczęszczanych w Brugii. Mieściła się przy Wollestraat, ulicy Sukienników, między Grand- Place a Wybrzeżem Różańcowym. Odwiedzała ją liczna klientela sukienników, handlarzy wełną i innymi towarami, przybywających z całego świata. Świetność oberży podkreślały wysoka, rzeźbiona fasada i blask okien, wykonanych z małych kolorowych szybek oprawionych w ołów. O jej zamożności świadczyły wspaniałe zapachy do- chodzące z obszernej kuchni, błyszczącej rzędami miedzianych, cynowych i fajansowych naczyń, świeżość strojów i powiewnych czepków służących, a zwłaszcza okrągły brzuch jegomości Gasparda Cornelisa, jej wesołego właściciela.
Jednakże cała uwaga Katarzyny, przyzwyczajonej już w czasie poprzednich podróży do zasobności Korony Cierniowej, skupiała się tego dnia na wzmożonym ruchu ulicznym. Od poranka wszyscy się przechadzali, obnosząc swe najpiękniejsze szaty. Na wpół ubrana, z włosami opadającymi w nieładzie i grzebieniem w ręku, dziewczyna wychylała się, ile tylko mogła, z okna swego pokoju, głucha na wyrzekanie wuja Mateusza dobiegające z sąsiedniego pokoju. Sukiennik po załatwieniu swoich spraw miał zamiar wyruszyć do Dijon bladym świtem, lecz Katarzyna wymusiła na nim obietnicę, że wyjadą dopiero wieczorem, chciała bowiem uczestniczyć w słynnej procesji Świętej Krwi, największym święcie Brugii. Udało się jej bez większych trudności przekonać wuja. Mateusz trochę pogderał, bo według niego wszelkie uroczystości są zawsze okazją do wydawania złota garściami.
Powtarzał, że w Burgundii czekają na niego w sprawach niecierpiących zwłoki, lecz w końcu dał się udobruchać... jak zwykle, gdyż nie potrafił niczego odmówić uroczej siostrzenicy. Do tego poczciwy ten człowiek zachował się szarmancko, ofiarowując miłemu natrętowi prześliczny czepek, cały z białych koronek, a do niego złote agrafki.
Zmęczony próżnym zrzędzeniem oraz poganianiem służących, którzy ładowali na muły zakupione przez niego towary, Mateusz wszedł do pokoju Katarzyny. Zobaczywszy, że jej toaleta niewiele się zmieniła i że dziewczyna wygląda przez okno wychylona prawie do połowy, rozgniewał się na dobre: - Jak to? Jeszcze niegotowa? Procesja za kilka minut wyjdzie z bazyliki, a ty nawet nie jesteś uczesana!
Katarzyna odwróciła się w stronę poirytowanego wuja, który stał na środku pokoju, zwalisty, na rozstawionych nogach, w opadającej na czoło szlafmycy. Podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję, zasypując go gradem pocałunków. Wuj Mateusz szczególnie sobie cenił ten rodzaj pieszczoty ze strony swej siostrzenicy, lecz raczej dałby sobie uciąć język, niżby miał się do tego przyznać.
- Jeszcze chwileczkę, wuju! Wszystko jest takie cudowne tego ranka!
- Można by rzec, że nigdy nie widziałaś żadnej procesji.
- Tej jeszcze nie widziałam ani takich pięknych strojów. Kobiety przywdziały najpiękniejsze aksamity, jedwabie i tafty, a nawet brokaty.
Wszystkie są w koronkach i klejnotach, nawet te, które jeszcze wczoraj handlowały rybami pod Water-Halle!
Nie przestając pytlować, Katarzyna kończyła toaletę. Włożyła białą spódnicę w wąskie srebrne paski oraz kołnierz w tych samych kolorach. Na to narzuciła długą sukienkę z bladoniebieskiej tafty. Następnie szybkimi ruchami zaplotła włosy, nałożyła na głowę koronkowy czepek w kształcie półksiężyca i zapięła go pod brodą, co podkreśliło owal jej twarzy. Gdy była gotowa, odwróciła się w stronę wuja i spytała: - Jak się wujowi podobam? R S To pytanie było zupełnie zbędne. Pełne zachwytu spojrzenie Mateusza odbijało urodę Katarzyny lepiej niż lustro. Spełniła się przepowiednia Sary: wkraczając w dwudziesty pierwszy rok życia, Katarzyna była najwspanialszym stworzeniem, jakie można sobie wyobrazić. Jej duże oczy o zmieniającym się kolorze rozświetlały twarz, na której piegi ustąpiły miejsca pięknej, aksamitnej skórze przypominającej płatki herbacianej róży. Jej idealne proporcje ciała, wdzięczne kształty, pełne, lecz delikatne, mogłyby zachwycić najbardziej wymagającego malarza. Wielkim zmartwieniem Mateusza, Jacquetty i całej rodziny był fakt, że Katarzyna - która od chwili ukończenia szesnastu lat wzbudzała gorące uczucia w męskich sercach - ciągle nie paliła się do zamęścia. Wydawało się, że władza nad mężczyznami bawiła ją jedynie, a nawet trochę złościła.
- Jesteś uosobieniem wiosny i radości - rzekł szczerze Mateusz. - Szkoda tylko, że żaden uczciwy chłopiec nie może mieć nadziei, iż cię pewnego dnia zdobędzie...
- Nie rozumiem, co bym na tym zyskała. Po ślubie uroda kobiet więdnie i traci blask.
Mateusz wzniósł ręce do nieba.
- Co za pomysły! Ależ, moje nieszczęsne dziecko...
- Drogi wuju - przerwała grzecznie Katarzyna - bo się spóźnimy!
Obydwoje wyszli z pokoju. Na podwórzu oberży krzątały się służące z naręczami potraw z drobiu, tak że fruwały wstążki ich czepków. Mateusz wydał jeszcze kilka poleceń swoim ludziom. Nakazał im, by pilnowali ładunku, i zabronił upijania się w oberży, grożąc najsroższymi karami za nieposłuszeństwo, po czym, minąwszy kłaniającego się w pas mistrza Cornelisa, wyszedł wraz z Katarzyną na ulicę.
Napływający zewsząd tłum gromadził się na placu Bourg, przed bazyliką Świętej Krwi. Coraz trudniej było iść pośród ciżby. Katarzyna, nie R S zważając na poruszenie, jakie wywoływała jej uroda, szła wyprostowana, postanawiając nie przegapić niczego z frapującego widowiska. Stojące przy placu malowane i bogato zdobione domy prawie zniknęły za gęstwiną wielobarwnych jedwabi, powyciąganych na tę okazję z przepastnych skrzyni.
Między domami zawieszono girlandy kwiatów, a na drodze, którą miała przejść procesja, usypano gruby dywan ze świeżej trawy, czerwonych róż i białych fiołków. Przed domami ustawiono stojaki przykryte brokatami lub czerwono-białymi aksamitami, na których wyłożono skarby sztuki złotniczej stanowiące ozdobę mieszkań. Złote i srebrne misy, czarki, puchary wysadzane drogocennymi kamieniami lub wyrzynane niczym koronka, świadczące o bogactwie ich właścicieli i zadziwiające pięknem, były strzeżone przez dobrze zbudowanych służących.
Pomimo wysiłków Katarzynie nie udało się nawet przez chwilę dojrzeć rzymskiej bazyliki, gdzie przechowywano słynne relikwie. Sztandary, chorągwie, proporce z haftowanego jedwabiu zatknięte na lancach panów flamandzkich łopocząc na wietrze, zasłaniały kościół. Z szeroko otwartych wierzei kościoła dobiegały pieśni, które intonowały mocne flamandzkie gardła przy wtórze organów.
Po usilnych staraniach Mateuszowi i Katarzynie udało się znaleźć dobre miejsce w rogu Hal, naprzeciwko pałacu książęcego, skąd rozciągał się rozległy widok na plac targowy i miasto. Obok dwie jejmoście skakały sobie do oczu z powodu nieoddanego czepka i dopiero łucznikom udało się je rozdzielić. Wokół nich zrobiło się trochę luźniej, co Mateusz natychmiast wykorzystał, zajmując miejsce na kamiennym narożniku, na który można było się wspiąć w odpowiedniej chwili, aby - ponad morzem ludzkich głów - zobaczyć przechodzącą procesję. Poprzedni „lokator" narożnika, chudy jegomość odziany w aksamitną opończę koloru szafranu, o posępnej twarzy i opadających policzkach, zgodził się trochę przesunąć, aby zrobić miejsce dziewczynie. Nawet skrzywił usta w grymasie mogącym od biedy uchodzić za uśmiech.
Jego strój, obszyty futrem z popielic oraz lekkim, srebrnym haftem, wykazywał się pewną elegancją, lecz biła z niego nieprzyjemna woń potu, co spowodowało, że Katarzyna się odsunęła. Natomiast Mateusz, niewiele sobie z tego robiąc, wdał się z nieznajomym w rozmowę. Był to kuśnierz przybyły z Gandawy z zamiarem zaopatrzenia się w faktoriach niemieckiej Hanzy w futra z Rosji i z Bułgarii. Mówił nieskładnie. Najwidoczniej rozpraszał go widok młodej dziewczyny, na którą patrzył z niemym uporem. Nieprzyjemne uczucie, jakie wzbudziło w Katarzynie to zbyt natrętne spojrzenie, spowodowało, że postanowiła nie zwracać na niego uwagi. Kolorowy tłum zalegający plac dostarczał wielu atrakcji, gdyż spotkali się tu kupcy z siedemnastu krajów. Brudne, lecz obszyte bezcennymi futrami kaftany Rosjan sąsiadowały ze sztywnymi od haftów sukniami Bizantyjczyków.
Bogate, surowe stroje Anglików przeplatały się z wytłaczanymi aksamitami i błyszczącymi brokatami kupców z Wenecji czy Florencji sprawiającymi wrażenie nowobogackich i przyciągającymi złodziei jak miód pszczoły. Tu i ówdzie ponad głowami tłumu kołysał się wielki turban z żółtej satyny, okrągły jak dynia i ozdobiony białą kitką, zdradzający obecność Turka. W głębi placu, na wysokości pierwszego piętra, akrobaci rozciągnęli linę, po której przechadzał się nonszalancko chłopak obleczony w krwistoczerwony kostium z długim balansjerem w ręku. Katarzyna pomyślała, że linoskoczek ma najlepsze miejsce do oglądania widowiska.
Dźwięk srebrnych trąbek oznajmił początek procesji. Równocześnie zabrzmiały wszystkie dzwony Brugii i Katarzyna, śmiejąc się, zatkała sobie uszy, gdyż potężny dzwon alarmowy grzmiał tuż ponad jej głową.
- Coraz trudniej jest kupić tanio angielskie wełny - narzekał Mateusz, nachylając się w stronę nieznajomego. - Florentczycy zagarniają wszystko, a R S potem przyjeżdżają sprzedawać swoje sukna za niebotyczną cenę. Przyznaję, że te materiały są piękne, kolory olśniewające, no, ale jednak! Tym bardziej że mają pod nosem ałun z kopalni w Tolfie, którym zaprawiają swoje tkaniny za bezcen.
- No cóż - wtrącił jego rozmówca - my, kuśnierze, mamy podobne kłopoty. Ludzie z Nowgorodu żądają teraz zapłaty w dukatach weneckich.
Tak jakby nasze poczciwe złoto flamandzkie było mniej warte!
- Psst! - przerwała Katarzyna, którą denerwowały te merkantylne pogawędki. - Nadchodzi procesja!
Mężczyźni zamilkli, a kupiec z Gandawy skorzystał z tego, że dziewczyna była zajęta widowiskiem, i przysunął się do niej nieznacznie.
Musiał wygiąć szyję w jedną stronę, gdyż koronkowe czubki jej wysokiego czepka wchodziły mu do oczu. Katarzyna rozglądała się z zaciekawieniem i nie myślała o nim wcale. Procesja stanowiła naprawdę piękne widowisko.
Przedstawiciele wszystkich korporacji szli z chorągwiami. Na głowach mieli wianki z róż, fiołków i majeranku, co w zestawieniu z ich pełnymi twarzami dawało niejednokrotnie zaskakujący efekt. Gromada mnichów i zastępy młodych dziewcząt w białych habitach poprzedzały bezpośrednio Świętą Krew, której nadejście rzucało ludzi na kolana.
Olśnionej Katarzynie wydawało się, że widzi zbliżające się słońce.
Czterech diakonów niosło nad głową biskupa wielki, wyszywany złotem baldachim. Kapa prałata był uszyta ze złotej materii ozdobionej diamentami.
Obok niego, drobnym truchtem, podążała biała mulica w uprzęży inkru- stowanej złotem. Prałat trzymał w dłoniach odzianych w purpurowe rękawiczki połyskujący relikwiarz, przyciskając go do piersi. Wieczko naczynia ozdabiały figurki klęczących aniołów o skrzydłach pokrytych szafirami i perłami. Przez szklane szybki miniaturowej kapliczki można było dojrzeć malutką fiolkę z czerwonobrunatną zawartością: krwią Pana Jezusa.
Znajdowało się w niej kilka kropel zebranych ongiś na Golgocie przez Józefa z Arymatei. Thierry, książę Alzacji i Flandrii, któremu w 1149 roku przekazał je patriarcha Jerozolimy, przywiózł cudowną fiolkę z Ziemi Świętej do Brugii.
Zaledwie Katarzyna podniosła się z klęczek, znowu musiała się schylić w głębokim ukłonie.
- Nadchodzi księżna! - rozległy się szmery wśród tłumu.
Istotnie, tuż za baldachimem szła grupa młodych kobiet w bogatych sukniach z bladoniebieskiego brokatu oszronionego srebrem i perłami; wszystkie miały na głowach wysokie, stożkowate czepki z przypiętymi do nich mgiełkami niebieskiego muślinu. Otaczały one młodą i wdzięczną ko- bietę o jasnych włosach i smutnej, łagodnej twarzy. Długi tren książęcej sukni z niebieskiego brokatu w duże złote kwiaty, podszyty gronostajami, zmiatał z drogi kwiatki i liście. Jej czepek usiany szafirami wyglądał jak strzelista wieża z cienkiego złota. Drobną pierś i nadgarstki kobiety pokrywały błyszczące klejnoty.
Katarzyna po raz pierwszy w życiu ujrzała księżną Burgundii. W istocie władczyni nigdy nie przyjeżdżała do Dijon. Przez cały rok mieszkała ze swymi dworkami w surowym i wykwintnym pałacu książąt Flandrii w Gandawie, ponieważ jej małżonek źle znosił jej towarzystwo.
Michalina Francuska była córką nieszczęsnego, obłąkanego Karola VI i siostrą delfina Karola, którego opinia publiczna oskarżała o uśmiercenie księcia Jana bez Trwogi, trzy lata wcześniej na moście Montereau. Od momentu otrzymania wieści o zamordowaniu ukochanego ojca nikłe uczucie Filipa Burgundzkiego do żony zgasło tylko dlatego,że była siostrą jego wroga. Odtąd Michalina żyła wyłącznie dla Najwyższego i pomagała biednym. Mieszkańcy Gandawy uwielbiali ją i chowali urazę do ich prawowitego władcy za niechęć do kobiety tak dobrej i łagodnej. Uważali, że R S jest niesprawiedliwy i zbyt surowy.
Rzuciwszy okiem na łagodną twarz Michaliny, Katarzyna natychmiast podzieliła opinię mieszkańców Gandawy i pomyślała, że książę Filip jest głupi. Za jej plecami kuśnierz gandawski szeptał do wuja Mateusza: - Życie naszej biednej księżniczki jest pasmem cierpień. Czyż przeszłego roku książę nie świętował hucznie narodzin bastarda, którego spłodził w związku z panią de Presles? Nasza dobra pani, która nie ma dzieci z wiadomej przyczyny, płakała z tego powodu całymi tygodniami. Lecz on, nieczuły na jej łzy, ogłosił dziecko Wielkim Bastardem Burgundii... jakby miał z czego być dumny!
Szczere serce Katarzyny wezbrało gniewem. Miała ochotę pobiec na ratunek małej księżnej, tak niesłusznie wzgardzonej przez męża!
Tymczasem konno zbliżał się książę Filip we własnej osobie. Jechał w otoczeniu rycerzy w ekwipunku wojennym, mających uczcić pamięć księcia Thierry'ego, który sprowadził relikwię. Książę nosił zbroję z minionej epoki.
Jego ciało od ramion do kolan okrywała żelazna kolczuga, a głowę i szyję druciana siatka; na niej miał spiczasty hełm, spod którego blada, o twardych rysach, owalna twarz była ledwo widoczna. U jego boku wisiał szeroki i płaski miecz. W lewej ręce, osłoniętej kolczą plecionką, dzierżył lancę z zatkniętym proporcem Flandrii. W prawej dłoni trzymał tarczę w kształcie wydłużonego migdała. Panowie z jego świty ubrani byli podobnie, dzięki czemu tworzyli imponujący las czarnych, żelaznych postaci, sztywnych i ponurych. Wzrok Filipa, skierowany ponad głowy zgromadzonych, nie zatrzymywał się na nikim. Jakiż wydawał się wyniosły, zamknięty w sobie i pogardliwy! Katarzyna, pochylona na nowo w ukłonie, pomyślała, że jest w istocie mało sympatyczny.
Nagle, kiedy właśnie podnosiła się z ukłonu, poczuła dwie drżące ręce ściskające jej talię. Zrobiła ruch, aby uwolnić się z uścisku. Sądziła, że ktoś, R S poślizgnąwszy się, uczepił się jej, chcąc uniknąć upadku. Lecz natrętne ręce przesunęły się wzdłuż tułowia i zacisnęły na jej piersiach. Katarzyna krzyknęła z oburzenia. Odwróciła się tak gwałtownie, że aż przekrzywił jej się czepek, i stanęła oko w oko z natrętem, którym okazał się kuśnierz z Gandawy.
- Och! - krzyknęła. - Ty podły wieprzu!
Nie mogąc powstrzymać złości, z całej siły go Spoliczkowała.
Blade lica kupca zaczerwieniły się natychmiast jak maki w sierpniu, a on sam cofnął się, przykładając ręce do twarzy. Lecz Katarzyna nie zamierzała na tym poprzestać. Nie troszcząc się o swe koronkowe nakrycie głowy, które spadło na bruk, uwalniając masę lśniących włosów, rzuciła się w ślad za zuchwalcem pomimo wysiłków Mateusza mitygującego te zapędy.
- Ależ, droga siostrzenico, postradałaś zmysły, czy co? - krzyczał.
- Zmysły, wuju? No więc dobrze! Spytaj tego nikczemnika, śmierdzącego handlarza skór, co zrobił. Ciekawe, czy odważy się przyznać!
Tymczasem kuśnierz przemykał w kierunku ciemnych Hal, chcą ukryć się w ich mrocznym wnętrzu, lecz nie zdołał przebrnąć przez tłum. Ubawieni tym zajściem gapie podzielili się na stronników mężczyzny i na tych, którzy przyznawali rację dziewczynie.
- Cóż to! - parsknął kupiec korzenny o zwalistej sylwetce. - Żeby już nawet nie można było uszczypnąć dziewczyny, nie wywołując skandalu!
Młoda kobieta o świeżej cerze, okrągłej twarzy i bystrym spojrzeniu odparła na to: - Ja również chciałabym widzieć minę tego, który odważyłby się ścisnąć mnie w tłoku. Dziewczyna dobrze zrobiła, ja takiemu nicponiowi wydrapałabym oczy!Katarzyna najwyraźniej miała podobny zamiar. W rogu Hal rozgorzała ostra bitwa, która zwróciła uwagę wszystkich. Przeciwnicy nie spostrzegli nawet, że procesja stanęła. Przez zgiełk przedarł się donośny, R S surowy głos.
- Hej, straże!... Zatrzymać mi tych ludzi, którzy zakłócają procesję!
Był to głos samego księcia, który zatrzymał się w pobliżu Hal, sztywny w swojej żelaznej kolczudze, i czekał. Natychmiast czterech łuczników z jego straży osobistej otoczyło zapaśników. Katarzynę odciągnięto od broniącego się zajadle przeciwnika; pojmana przez dwóch łuczników, została doprowadzona przed oblicze Filipa Burgundzkiego, pomimo błagań przerażonego wuja, by ją puszczono. Dziewczyna ciągle nie mogła się uspokoić. Broniła się rękami i nogami; kiedy w końcu udało się ją obezwładnić, złociste włosy spływały z jej okrągłych ramion, które błysnęły spod rozerwanego w czasie szamotaniny kołnierza. Podniosła na księcia dziko błyszczące oczy. Ich spojrzenia skrzyżowały się niczym miecze.
Krótką chwilę mierzyli się wzrokiem, jak to robią przeciwnicy przed pojedynkiem, on surowy i wyniosły na swoim koniu, ona nastroszona jak kogut gotowy do walki na śmierć i życie. Wokół nich zapanowała śmiertelna cisza, przerywana jedynie lamentami Mateusza.
- Co tu się dzieje? - spytał sucho książę.
Odpowiedział mu jeden z łuczników tarmoszący ledwie zipiącego gandawianina.
- Ten człowiek skorzystał ze ścisku, aby spoufalić się nieco z dziewczyną, panie. A ona skoczyła mu do oczu.
Filip rzucił twarde spojrzenie, pełne bezlitosnej pogardy, na rozkwaszoną twarz kuśnierza, potem skierował wzrok na Katarzynę. Ta - pewna swoich racji i zbyt dumna, aby się usprawiedliwiać czy prosić o łaskę - czekała bez słowa. Książę rozkazał: - Zabierzcie ich! Zajmę się tym później!
Przez chwilę mówił cicho, nachylony w stronę dowódcy straży, kapitana Jakuba de Roussaya, po czym zawróciwszy swego konia, zajął poprzednie miejsce w orszaku. Procesja ruszyła dalej wśród pieśni kościelnych i zapachu kadzideł.
Kapitan de Roussay musiał poczekać, aż przejdzie orszak złożony z żywych obrazów przedstawiających sceny ze Starego i Nowego Testamentu.
Dopiero teraz mógł zabrać aresztowanych, by zgodnie z rozkazem księcia zaprowadzić ich do pałacu.
Wuj Mateusz rwał włosy z głowy, a młoda kobieta, która wzięła Katarzynę w obronę, próbowała go pocieszyć. Kupiec wyobrażał już sobie serię nieszczęść, jaka miała nastąpić. Z pewnością Katarzynę wrzucą do lochu, potem osądzą i powieszą albo spalą jako świętokradczynię... Jemu spalą dom, wyrzucą go z miasta i będzie się odtąd tułał po świecie, żebrząc o chleb, zewsząd szczuty jak pies, aż Pan Bóg zlituje się nad nim i wezwie go do siebie...
Natomiast Katarzyna uspokoiła się już i zachowywała kamienny spokój. Łucznicy związali jej ręce, lecz ona stała dumnie wyprostowana w swojej podartej sukience, z rozpuszczonymi włosami, gardząc zarówno pochlebnymi, jak i rubasznymi czy wprost sprośnymi docinkami na temat swojej urody. Nie przeszkadzały jej też wszystkie łakome spojrzenia, a nawet wydawało się jej śmieszne, że kapitan de Roussay odwracał oczy, speszony, jeżeli przez przypadek ich wzrok się spotykał. Roussay był młody i było widoczne, że aparycja pojmanej podnieca go niezmiernie.
Przedzierając się z trudnością przez tłum, kapitan przeprowadził więźniów przez plac i stanął u wejścia do pałacu. Przed Mateuszem, który ledwo dysząc, biegł za nimi, skrzyżowały się lance strażników i biedaczysko musiał zrezygnować ze śledzenia dalszych losów siostrzenicy. Pogrążony w rozpaczy, usiadł na kamieniu, roniąc rzewne łzy, był bowiem przekonany, że nigdy więcej nie ujrzy swej ulubienicy, chyba że dopiero na szafocie.
Po przekroczeniu bram pałacu Katarzynę i jej przeciwnika rozdzielono.
Kuśnierza poprowadzono na dziedziniec,a dziewczynę de Roussay osobiście powiódł do dużych schodów.
- Panie, czy prowadzisz mnie do więzienia? - spytała.
De Roussay nie odpowiedział. Z niewzruszoną twarzą widoczną spod podniesionej przyłbicy szedł przed siebie jak automat. Wolał na nią nie patrzeć, gdyż czuł, że zmięknie, gdy tylko jego oczy spoczną na twarzy dziewczyny. Po raz pierwszy w życiu znienawidził swe obowiązki!
Przeszli schodami do długiej galerii prowadzącej do olbrzymiej, umeblowanej z przepychem komnaty, przez mniejszą salę obwieszoną bogatymi arrasami przedstawiającymi ludzkie postacie. Kapitan podszedł do jednego z nich i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w ścianie otworzyły się bezszelestnie drzwi.
- Wejdź - powiedział krótko.
Zdumiona Katarzyna dopiero teraz zauważyła, że tylko kapitan stanowił całą jej eskortę, a łucznicy zniknęli. Na progu de Roussay jednym cięciem sztyletu uwolnił z więzów swojego więźnia i pchnął lekko do środka. Drzwi zamknęły się za nią niepostrzeżenie. Kiedy Katarzyna od- wróciła się, aby sprawdzić, czy kapitan idzie za nią, oniemiała ze zdziwienia: drzwi zniknęły w obramowaniu muru! Westchnąwszy z rezygnacją, powoli zaczęła się rozglądać po swoim więzieniu.
Znajdowała się w komnacie niewielkiej, lecz urządzonej z wyjątkowym przepychem. Ściany obite były złotą tkaniną, na środku stało łoże przykryte czarnym welurem. U wezgłowia nie było żadnego herbu.
Ciemne zasłony złączono spinkami ze szczerego złota wysadzanymi szmaragdami i przewiązano złotymi sznurami. Obok wysokiego, białego kominka miał swoje miejsce hebanowy stolik, na którym stały pozłacane naczynia, a wśród nich pyszniła się kryształowa czara ze złotą podstawką i przykrywką wysadzaną dużymi, okrągłymi perłami. Pomiędzy dwoma oknami umieszczony był hebanowy kufer, a na nim złota misa wypełniona szkarłatnymi różami.
Małymi ostrożnymi kroczkami Katarzyna przeszła po grubym wełnianym dywanie w odcieniu czerni i ciemnej czerwieni. Kobierzec ten niedawno został przywieziony z dalekiej Samarkandy na dużym genueńskim statku, jeszcze zakotwiczonym w porcie Damme. Przechodząc, dostrzegła lustro wiszące na ścianie, a w nim odbicie dziewczyny o lśniących włosach, błyszczących oczach, w szatach tak porwanych, że ukazywały więcej nagiego ciała, niż nakazywałaby przyzwoitość. Szybko rozejrzała się za kawałkiem materiału, którym mogłaby zakryć ramiona i dekolt, lecz nie znalazłszy niczego odpowiedniego, skrzyżowała ręce na wpół nagiej piersi.
Nagle poczuła zmęczenie i głód. Katarzyna była żywym stworzeniem i nawet w najgorszych chwilach nigdy nie traciła apetytu. Lecz w tym szczelnie zamkniętym pomieszczeniu o niewidocznych drzwiach brakowało czegokolwiek, co można byłoby schrupać. Toteż z głębokim westchnieniem usiadła na jednym z dwóch rzeźbionych hebanowych krzeseł z wysokimi i sztywnymi oparciami, ustawionych naprzeciwko siebie po obu stronach kominka. Były bardzo wygodne, gdyż położono na nich pękate puchowe poduszki pokryte czarnym welurem ze złoconymi frędzlami. Katarzyna zagłębiła się w nim jak kot i natychmiast zasnęła. Swoim przyszłym losem przejmowała się o wiele mniej niż wuj Mateusz, który przeżywał istne katusze. Gdyby miano ją oddać w ręce kata, z pewnością nie przyprowadzono by jej do tak pięknego pomieszczenia.
Minęło trochę czasu. Obudziła się nagle, wyczuwając podświadomie czyjąś obecność. Przed nią, z rękami założonymi do tyłu, stał młody mężczyzna, wysoki i szczupły, patrząc, jak ona śpi. Krzyknąwszy z przestrachu i zdziwienia, skoczyła na równe nogi i wbiła w przybysza przerażony wzrok. Nie był to jednak nikt obcy, tylko książę Filip we własnej R S osobie. Zamiast kolczugi z ubiegłej epoki miał na sobie krótką tunikę z czarnego aksamitu i getry w tym samym kolorze obciskające jego długie i szczupłe, lecz muskularne nogi. Jego jasne włosy były krótko przycięte tuż nad uszami. Surowy strój podkreślał młode rysy; książę nie miał więcej niż dwadzieścia sześć wiosen. Patrząc na niezgrabny ukłon nieobudzonej całkiem Katarzyny, uśmiechnął się pobłażliwie.
- Och!... Panie, jakże mi wstyd!
- Spałaś tak smacznie, że nie śmiałem cię budzić, i nie ma w tym powodu do wstydu, gdyż był to widok przecudowny.
Katarzyna spąsowiała, widząc, że wzrok księcia ślizga się po jej ciele, i pośpiesznie zasłoniła piersi rękami. Książę zaś rzekł: - Pokonwersujmy nieco, piękna awanturnico. Powiedzże najpierw, kim jesteś, u licha?
- Twoim więźniem, panie...
- No, a oprócz tego?
- Nikim więcej... skoro mówisz mi „ty". Nie jestem szlachetnie urodzona, ale i nie jestem prostą dziewczyną. A ponieważ nie jestem służącą, fakt, że mnie uwięziono, nie upoważnia nikogo do traktowania mnie jak sługi!
Ciężkie spojrzenie Filipa rozjaśnił na chwilę błysk ciekawości i rozbawienia. Oszałamiająca piękność tej dziewczyny od pierwszego wejrzenia zwróciła jego uwagę. Gdy patrzył na nią z bliska, odkrył w niej coś jeszcze, jakąś wartość, której nie spodziewał się nigdy spotkać. Nie chciał na razie zgadywać, co to takiego. Jego kolejna kwestia była mocno zaprawiona drwiną: - W takim razie wybacz mi, panienko. Czy zechcesz w końcu powiedzieć, kim jesteś? Znam wszystkie ładne panny w mieście, lecz ciebie nigdy dotąd nie spotkałem.
- Nie mów do mnie „panienko", panie! Już mówiłam, że nią nie jestem.
Nie pochodzę stąd, przyjechałam z wujem kupować materiały.
- Skąd więc przybywasz?
- Urodziłam się w Paryżu, lecz mieszkam w Dijon od czasu, kiedy twoi poplecznicy, z Caboche'em na czele, powiesili mego ojca - złotnika z Pont-au-Change.
Z ust Filipa zniknął uśmiech, zamieniając się w niemiły grymas.
Oparłszy się o kufer, nerwowo obrywał płatki róż, które przed nim stały.
- Armaniaczka, tak? Oto, dlaczego zakłóca się procesje! Ludzie waszego pokroju powinni wiedzieć, że na tym terenie wiele ryzykują.
Niezwykła to w istocie odwaga; pojawiać się tutaj, gdy jest się z tych, którzy zabili mego drogiego ojca!
- Nie należę do obozu Armaniaków! - zaprzeczyła żywo Katarzyna, kraśniejąc z gniewu. Bezczelne zachowanie i groźby księcia wzburzyły ją w najwyższym stopniu. Straciła dla niego całą sympatię. Głosem drżącym z oburzenia ciągnęła dalej: - Nie popieram żadnej partii. Twoi przyjaciele, panie, powiesili mego ojca, ponieważ chciałam wyrwać z ich szponów sługę twojej siostry, pewnego młodzieńca, dla którego na próżno błagałam o łaskę u ciebie, panie, i u twego ukochanego ojca! Nie pamiętasz, panie? Działo się to w pałacu Gujenny. Małgorzata na kolanach błagała o laskę dla Michała de Montsalvy'ego.
- Zamilcz!... Nie przywołuj tego wspomnienia, najstraszliwszego wspomnienia mej młodości. Nie mogłem uratować Michała, nie narażając się samemu.
- Czyżby? Jako mała dziewczynka chciałam wówczas tego dokonać. Z tej przyczyny zginął mój ojciec, a mnie i matkę wypędzono z domu.
Musiałyśmy uciekać do Dijon, gdzie mój wuj Mateusz jest sukiennikiem.
Mieszkamy u niego od czasu tej tragedii.
Zapadła cisza. Serce Katarzyny zaczęło walić jak młotem na wspomnienie tamtych okrutnych zdarzeń. Posępna twarz Filipa nie zapowiadała niczego dobrego. Za chwilę książę każe ją zamknąć do lochu i to samo spotka dobrego wuja i całą rodzinę... Lecz choćby stanęła przed nią czerwona postać kata, powtórzyłaby jeszcze raz każde słowo, które rzuciła w twarz potężnemu władcy Burgundii. Odczuwała nawet wewnętrzne zadowolenie, że tak postąpiła. Była to jakby zemsta za to, co się niegdyś stało...
Katarzyna głęboko odetchnęła i odrzuciwszy włosy do tyłu, spytała: - Co ze mną zrobisz, panie? Wuj na pewno się o mnie niepokoi i wołałby znać prawdę... nawet tę najstraszniejszą.
Filip wzruszył gniewnie ramionami, cisnął przez okno różę, którą zgniótł w dłoni, a raczej to, co z niej zostało, i podszedł do Katarzyny.
- Co z tobą zrobię? Zakłócanie procesji zasługuje na karę. Ale ty robisz mi tyle zarzutów, że wolałbym ci się więcej nie narażać. Oprócz tego... chciałbym... abyśmy zostali przyjaciółmi. Zresztą, młoda kobieta ma prawo się bronić, kiedy się ją atakuje, a ten nicpoń, który ośmielił się...
- Chcesz powiedzieć, panie, że ten nieszczęśnik zapłaci za mnie? W takim razie wybacz mu, jak i ja mu wybaczam. Jego nędzne zachowanie nie zasługuje na tyle uwagi.
Aby pozbyć się skrępowania, które ją opanowało pod uporczywym spojrzeniem księcia, odwróciła się w stronę lustra. Odbicie księcia było widoczne obok jej twarzy. Przewyższał ją o całą głowę. Katarzyna zadrżała, gdyż poczuła, jak dwie gorące dłonie zaciskają się na jej ramionach. Ich twarze w lustrze były równie blade. Tylko że w oczach księcia płonął dziwny ogień, a ręce lekko drżały na jedwabistej skórze dziewczyny. Nachylił się tak, że jego oddech owionął jej szyję, a lustro ukazało ich spojrzenia zatopione w sobie.
- Ten prostak po stokroć zasłużył na śmierć, bo odważył się na to, na co ja sam nie śmiem się odważyć... chociaż, dalibóg, miałbym ogromną ochotę! Boję się, że będąc z dala od ciebie, nie zaznam chwili spokoju...
Kiedy opuszczacie miasto?
- Zaraz po skończonej procesji. Nasze rzeczy są spakowane, a muły gotowe do drogi.
- A więc ruszajcie jeszcze dziś wieczorem. Jutro niech was dzieli od Brugii tyle mil, ile tylko się da. Dostaniecie na drogę glejt, który otworzy przed wami bramy miasta. Spotkamy się w Dijon, dokąd niebawem powinienem się udać.
Katarzyna, onieśmielona i speszona dotykiem rąk, które nadal ją obejmowały, poczuła dziwne wzruszenie ściskające jej gardło. Głos Filipa był zarazem surowy i ciepły, władczy i czuły. Usiłowała nie poddawać się jego urokowi.
- Spotkać się w Dijon? Ależ, panie... cóż innego może uczynić siostrzenicy sukiennika wielki i możny książę Burgundii, jak tylko zepsuć jej opinię uczciwej dziewczyny? - spytała z nutą wyniosłości, ale i smutku, poruszając do żywego serce Filipa.
Zdjąwszy ręce z ramion dziewczyny, zanurzył je w jej jedwabistych włosach i na chwilę ukrył w nich twarz.
- Nie drocz się ze mną - wyszeptał chrapliwym głosem. - Wiesz dobrze, jakie wrażenie wywierasz, i bawisz się mną bezlitośnie. Miłość księcia niekoniecznie przynosi hańbę. Z pewnością uczynię wszystko, aby cię zdobyć. Nie byłabyś córką Ewy, gdybyś nie umiała wyczytać pożądania w oczach mężczyzny.
- Ależ... panie!... - opierała się nieboga, chcąc go od siebie odepchnąć, lecz trzymał ją zbyt mocno.
Ogarnięty przemożną żądzą przywarł ustami do czułego dołka u nasady szyi, ukrytego w słodkim mroku włosów. Katarzyna wstrząsnęła się raptownie, protestując okrzykiem: - Łaski, panie! Nie zmuszaj mnie, abym i ciebie Spoliczkowała! To byłoby zbyt wiele jak na jeden dzień.
Książę wypuścił ją gwałtownie z uścisku i odsunął się o kilka kroków.
Jego twarz płonęła, szare oczy zaszły mgłą, ręce zaś drżały. Nieoczekiwanie wybuchnął śmiechem: - Wybacz mi! Zostało zapisane w księgach, że dzisiaj ktoś będzie ci mówił o twej urodzie, używając słów... trochę zbyt gorących. Straciłem głowę, przyznaję, i zaczynam rozumieć tego draba! Ale jest w tym i twoja wina...
To mówiąc, zbliżył się do hebanowego kufra i wyjął z niego długi płaszcz z brązowego weluru z kapturem, podbity sobolowym futrem. Szybko otulił nim dziewczynę, która niemal cała zniknęła w fałdach miękkiego materiału. Na szczęście dla wrzącej krwi Filipa ukryły one pociągające ramiona i krągłą pierś dziewczyny. Widać było tylko głowę Katarzyny i jej złociste sploty, na które popatrzył z niemym żalem.
- Teraz jesteś jeszcze piękniejsza, do kata! Idź sobie! Zejdź mi z oczu, zanim moje demony zawładną mną na nowo! Zapamiętaj sobie: na pewno cię odnajdę!...
Pchnął ją lekko w stronę tajemnego przejścia, które stanęło otworem, zanim zdążyła się zorientować. Ukazała się w nim błyszcząca zbroja strażnika.
- Zaczekaj! - rzekł książę i wyszedł z komnaty. Po chwili wrócił, trzymając zapieczętowany zwój pergaminu, który wręczył Katarzynie. - Oto glejt! Pospiesz się... Jeżeli będziesz o mnie myślała choć w części tak jak ja o tobie, będę się uważał za szczęśliwego.
- Pomyślę... o tym, panie - odparła z uśmiechem. - Lecz... czy Wasza Wysokość zdaje sobie sprawę z tego, że znowu mówi mi „ty"?
Książę roześmiał się z uczuciem ulgi.
- Musisz się do tego przyzwyczaić! Coś mi każe mówić do ciebie „ty"... Może moje przekonanie, że pewnego dnia będę miał do tego prawo.
Przytrzymując drzwi jedną ręką, drugą przyciągnął dziewczynę stanowczo, choć z czułością, i złożył na jej ustach żarliwy pocałunek.
- Miałem na to wielką ochotę! Teraz idź już! - Jego ręce gładziły jeszcze ciemny welur płaszcza, jak gdyby chciały zostawić na nim żal za wymykającą się ponętną panną.
Katarzyna była już na progu, kiedy książę zatrzymał ją ponownie.
- Jeszcze chwilkę! - powiedział ze smutnym uśmiechem. - Przecież nie wiem nawet, jak cię zowią!
- Nazywam się Katarzyna, panie, Katarzyna Legoix -odparła, schylając się w ukłonie tak głębokim, że jej twarz znalazła się na poziomie kolan księcia.
Pochylił się, by ją podnieść, lecz ona uśmiechając się, pomknęła za strażnikiem, którego żelazne ostrogi stukały po marmurowych płytach korytarza. Gdyby się odwróciła choć raz, zobaczyłaby, jak książę patrzy na nią, ciężko wzdychając. Pierwszy raz w życiu Filip Burgundzki wypuścił z rąk pożądaną a nietkniętą kobietę, która na dodatek spędziła tyle czasu w jego apartamentach. Katarzyna nawet nie przypuszczała, co ją ominęło. W głowie jej szumiało i pomimo niedawnej drzemki była zmęczona. Marzyła o swoim łóżku z miękką pościelą. Nie czuła do księcia większej sympatii niż przed kilkoma godzinami, chociaż chwile z nim spędzone dziwnie ją poruszyły. Ten pocałunek, te sprawne ręce poruszyły najdelikatniejsze struny jej rodzącej się kobiecości, wywołały tajemniczy dreszcz, który obezwładnił ją całkowicie i zawstydził.
Na schodach spotkała Jakuba de Roussaya. Jego badawcze spojrzenie pogłębiło jej zażenowanie, tak jakby usta i ręce księcia pozostawiły na niej widoczne ślady. Odruchowo owinęła się szczelniej wspaniałym płaszczem i nasunęła kaptur na czoło. Kapitan patrzył uparcie na jej usta, więc je zacisnęła, podnosząc dumnie głowę, i zeszła ze schodów. Postępował za nią bez słowa. W końcu przerwał milczenie, mówiąc obojętnym tonem: - Mam rozkaz odprowadzić cię, pani, do oberży Pod Cierniową Koroną i czuwać, abyście opuścili Brugię bez kłopotów.
Katarzyna posłała kapitanowi spod kaptura tak rozkoszny uśmiech, że aż oblała się purpurą.
- Co za zaszczyt, panie! Czy przykazano ci także, abyś towarzyszył nam aż do Dijon?
- Niestety nie... - zaczął, lecz zmienił szybko ton i dodał, nie kryjąc radości: - Jedziecie do Dijon? Czy tam mieszkacie?
- Właśnie.
- Och!... A więc ujrzę cię jeszcze, pani! Ja także pochodzę z Burgundii, z tej prawdziwej! - uściślił z nieukrywaną dumą.
Katarzyna pomyślała, że ten również liczy na coś więcej z jej strony niż przelotna znajomość i że opuszczając Flandrię, będzie chyba umówiona na spotkanie z całą armią księcia. Ta myśl wprawiła ją w tak dobry nastrój, że wchodząc do oberży, nuciła wesoło.
Mateusz szlochał za stołem obok wygasłego paleniska, topiąc rozpacz w kolejnym kuflu piwa, a gospodarz spozierał na niego nieufnie. Na widok triumfalnego wejścia Katarzyny wuj wypuścił naczynie z ręki. Spodziewał się strażników, nawet kata we własnej osobie, a tymczasem ujrzał uśmiechniętą siostrzenicę, wystrojoną jak księżniczka, w płaszczu, którego wartość, jako doświadczony kupiec, ocenił na pierwszy rzut oka. Za niedoszłą ofiarą szedł oficer księcia, wygalowany jak na bal, nieodstępujący jej niczym wytresowany piesek.
Wszystkim mieszkańcom Burgundii znane było upodobanie księcia Filipa do płci pięknej. Ten zwycięski powrót dał Mateuszowi wiele do myślenia. Pozostawało dowiedzieć się, jak daleko książę ośmielił się posunąć. Wuj należał do tej kategorii ludzi, dla których bękart, choćby i królewski, nie stanowił wcale daru niebios.
* * * Katarzyna pomimo rad wuja nie chciała schować swojego pięknego płaszcza do podróżnego kufra. Ubrała się w świeżą sukienkę z lekkiego blanszetu, delikatnego materiału wyrabianego przez tkaczki z Valenciennes, starannie uczesała i związała włosy, aby zmieściły się pod czepkiem z ciemnego flandryjskiego płócienka, a na koniec założyła nowy płaszcz.
- Jeśli natrafimy na rozbójników - gderał Mateusz, który nie przyszedł jeszcze do siebie po tych wszystkich przejściach - wezmą cię za damę i ograbią nas bez pardonu!
Katarzyna, szczęśliwa z posiadania tak bogatego stroju, nie chciała o niczym słyszeć.
- W kufrze mógłby się pognieść, a zresztą w Dijon nie będę go nosiła!
Matka nie pozwoliłaby mi na to, ażeby nie robić przykrości pani de Chancey i pani de Chateauvillain, które nie mają takiego okrycia. Chcę się nim nacieszyć, dopóki to możliwe!
Dumna niczym królowa wsiadła na mulicę w swoich sobolach, pomimo że noc była ciepła.
Nieliczny orszak sukiennika ruszył w drogę, podążając za rumakiem kapitana de Roussaya w kierunku murów obronnych otaczających miasto.
Przy bramie Świętej Katarzyny, którą kapitan kazał otworzyć w imieniu księcia, rozstano się po krótkim pożegnaniu. Jakub de Roussay skłonił się przed Katarzyną i wyszeptał ciche: „Do widzenia", które wywołało uśmiech na twarzy dziewczyny. Nie odpowiedziała ani słowem, to byłoby zbyteczne.
Roussay, od kiedy dowiedział się, że Katarzyna mieszka w Dijon, śnił na jawie.
Nie o nim jednak myślała, przekraczając bramę miasta. Przywoływała w pamięci wysoką, szczupłą sylwetkę księcia Filipa oraz jego płonące oczy, kiedy pochylał się nad jej szyją. Po raz pierwszy w życiu poczuła, że mężczyzna może zrobić na niej pewne wrażenie. Intrygował ją i niepokoił zarazem. Miłość mężczyzny takiego jak on musiała nadawać życiu właściwy sens. Więc może dlatego warto żyć?
Po przekroczeniu bramy Katarzyna nie odwróciła się więcej. Równając krok swojej mulicy z wierzchowcem wuja, poddała się kołysaniu zwierzęcia.
Przed nimi rozciągały się jak okiem sięgnąć pola, poprzecinane kanałami i zagajnikami, wśród których majaczyły sennie tajemnicze sylwetki wiatraków. Ptaki wodne bujały w niskim locie na rozgwieżdżonym niebie, przyciągnięte blaskiem księżyca. Katarzyna z rozkoszą wdychała powietrze przesycone jodem i zapachem świeżo zaoranej ziemi, które niósł wiatr od morza. Odrzuciła kaptur na ramiona i rozpięła spinkę płaszcza. Przeczuwała, że ta droga rozjeżdżona kołami wozów, poprzecinana głębokimi bruzdami, co było przyczyną potknięć koni, prowadziła w przyszłość, która zaczęła nabierać nowych barw.
O świcie w dolinie ukazała się wieża strażnicza Courtrai.
- Staniemy w oberży Pod Złotym Rogiem - postanowił Mateusz.
Przez cały czas jazdy nie otworzył ust z tej prostej przyczyny, że od dłuższego czasu smacznie chrapał. Katarzynie nie chciało się spać, więc chętnie na to przystała.
Opuszczając Courtrai, Mateusz postanowił jechać szybciej. Uważał, że zmarnowali już dosyć czasu, i chciał jak najrychlej ujrzeć mury Dijon i pagórki Marsannay, gdzie rozciągały się jego winnice. Nie martwił się o swój dom pozostawiony pod pieczą Jacquetty, Luizy oraz Sary. Do Cyganki zabranej ongiś z Paryża pomimo upływu lat Mateusz jeszcze się nie przyzwyczaił. Katarzyna, którą to niebywale bawiło, uważała, że wuj boi się Sary, co nie przeszkadzało mu potajemnie kochać się w niej, i tego właśnie nie mógł jej wybaczyć.
Spiąwszy konia, pędził, jakby zobaczył diabła. Katarzyna dotrzymywała mu kroku, a za nimi trzej służący, dwóch w jednej linii, a trzeci na końcu jako tylna straż. Przebyli już posiadłości księcia Burgundii, a niebawem mieli opuścić ziemie biskupa z Cambrai, aby wjechać do posiadłości księcia de Vermandois - gorącego zwolennika delfina Karola.
Bezpieczniej było nie przebywać tu za długo.
Jechali wzdłuż górnego biegu Escaut, kierując się do Saint-Quentin.
Droga wiła się nad rzeką wśród zielonych wzgórz i łagodnych pagórków upstrzonych białymi sylwetkami baranów, których widok oddalał wszelką myśl o wojnie. A jednak kraina ta nie znała spokoju. Wędrowcy często napotykali puszczone z dymem miasteczka, wśród młodych liści drzew dostrzegali wisielców...
Dzień chylił się ku wieczorowi, a wraz z nim napłynęły ciężkie, granatowe chmury, kłębiąc się niepokojąco nad trawiastymi pagórkami.
Katarzyna zadrżała przy pierwszym chłodnym powiewie.
- Idzie burza - powiedział wuj Mateusz, wpatrując się od dobrej chwili w horyzont. - Zatrzymajmy się w najbliższej oberży. Znam jedną przy skrzyżowaniu dróg z Poronne.
Spięte gwałtownie mulice zaczęły galopować, gdy spadły pierwsze krople deszczu. Po chwili Katarzyna zatrzymała się nagle, zmuszając wuja, R S aby uczynił to samo.
- Co ty wyprawiasz? - rozgniewał się wuj.
Zamiast odpowiedzi dziewczyna spokojnie zsunęła się z grzbietu zwierzęcia i zdjęła płaszcz, następnie ostrożnie złożyła okrycie i podeszła do jucznej mulicy, która dźwigała jej podróżny kuferek.
- Nie chciałabym zniszczyć mojego płaszcza. Deszcz mógłby mu zaszkodzić.
- Wolisz, żebyśmy tu stali i mokli! Gdybyś mnie posłuchała... ale ty zawsze robisz to, co chcesz! Noc zapada, idzie burza... Nie cierpię tego! To bardzo szkodzi na reumatyzm!
Z pomocą Piotra, najstarszego ze służących, który zawsze ulegał fanaberiom Katarzyny, dziewczyna włożyła płaszcz do kufra, a nałożyła inny, gruby, z czarnego sukna, który przeżył już niejedną ulewę. Owinęła się nim szczelnie i już wracała do swej mulicy, kiedy coś dziwnego zwróciło jej uwagę.
W tym miejscu sitowie było bardzo gęste i stały niskie sękate wierzby, które wraz z ciernistymi krzakami tworzyły nieprzebytą gęstwinę. Z głębi tej gęstwiny coś przebłyskiwało. Katarzyna szybko podeszła w to miejsce.
- Co ty tam robisz, u licha? - złościł się Mateusz.
Dziewczyna nie słuchała. Rozgarnęła zarośla i jej zdumionym oczom ukazało się nieruchome ciało mężczyzny, leżącego twarzą do ziemi. Spotkać na swej drodze martwego człowieka nie było czymś niezwykłym w tych niespokojnych czasach. Niecodzienny był fakt, że nie był to jakiś prostak, lecz najprawdziwszy rycerz. Świadczyła o tym dobitnie stalowa, czarna zbroja oraz druciana siatka na hełmie. Rycerz musiał wydostać się z rzeki, gdyż na brzegu widoczne były głębokie ślady, a ręce nadal kurczowo zaciskały się wokół korzenia.
Katarzyna patrzyła z wytrzeszczonymi oczami na olbrzymie ciało rozłożone u jej stóp. Dlaczego rycerz znalazł śmierć, skoro nie było śladów walki ani konia? Zakrwawione ręce mężczyzny zwróciły jej szczególną uwagę. Były piękne, długie i silne, o ciemnej, lecz cienkiej skórze.
Zauważyła, że ciągle krwawiły. W nadziei, że żyje, pochyliła się nad nim, aby go odwrócić, lecz okazał się dla niej zbyt ciężki.
Tymczasem Mateusz, zniecierpliwiony długim oczekiwaniem, zsiadł z konia i przyszedł osobiście zobaczyć, co się stało.
- O Najświętsza Panienko! A cóż to takiego? - krzyknął na widok powalonego rycerza.
- Rycerz, jak widać. Pomóż mi, wuju, go podnieść. Myślę, że jeszcze żyje.
Jakby na potwierdzenie tych słów leżący wydał słabe westchnienie, Katarzyna krzyknęła.
- On żyje! Do mnie, Piotrze! Janku, Amielu! Chodźcie tutaj!
Trzej służący przybiegli natychmiast. Wspólnymi siłami szybko podnieśli rannego, pomimo jego imponującej postury i ciężaru zbroi, i złożyli na miękkiej trawie przy drodze. Tymczasem Piotr pobiegł po puzderko z balsamami, a Amiel męczył się z krzesiwem, chcąc zapalić łu- czywa, gdyż noc już dawno zapadła i było ciemno choć oko wykol. Długo nie mógł się z tym uporać z powodu padającego deszczu. Na dodatek zerwał się silny wiatr, utrudniający tę delikatną operację. W końcu ogień zapalił się, odbijając czerwonymi błyskami na mokrej zbroi rycerza, który wyglądał jak leżąca statua nagrobna wykuta w bazaltowej skale.
Wuj Mateusz, zapominając o swoim reumatyzmie, usiadł na mokrej trawie i ułożywszy głowę nieznajomego na kolanach, usiłował podnieść przyłbicę hełmu. Nie było to łatwe, gdyż od uderzeń żelastwo się zacięło.
Asystująca przy tym Katarzyna niecierpliwiła się, gdyż ranny jęczał bez przerwy.
- Szybciej, wuju! On jest gotowy udusić się w tej żelaznej klatce!
- Ależ, moja duszko, przecież robię, co mogę. Widzisz sama, że nie jest to proste...
Istotnie, przyłbica broniła się, aż Mateusz cały się spocił. Widząc to, stary Piotr wyciągnął nóż i niezwykle ostrożnie wsunął ostrze w miejsce zgięcia, uważając przy tym, aby nie zranić twarzy, po czym z całej siły nacisnął rękojeść i nity ustąpiły. Przyłbica została odsunięta.
- Przynieś łuczywo - rozkazała Katarzyna.
Zaledwie drżący płomień oświetlił twarz rycerza, Katarzyna z okrzykiem cofnęła się, upuszczając puzderko z balsamami na ziemię.
- Ależ... to niemożliwe... - wyjąkała, blednąc jak papier.
- Co ci się stało? - spytał zaintrygowany Mateusz. - Znasz tego młodzieńca?
Katarzyna skierowała na wuja błędny wzrok. Wrażenie było tak silne, że nie mogła wypowiedzieć słowa.
- Co ci jest? Cóż to znowu za tajemnica? Zamiast tracić zmysły, lepiej pomóż mi zdjąć ten hełm.
- Nie! Ja nie mogę... nie teraz... Piotrze, pomóż wujowi!
Stary sługa rzucił się na pomoc, a Katarzyna usiadła obok, zaciskając drżące ręce. Z rozszerzonymi źrenicami patrzyła, jak wuj z pomocą Piotra starał się uwolnić z hełmu głowę... Michała de Montsalvy'ego!
Przed jej oczami przesuwały się obrazy z minionych lat. Paryskie przygody, gdy otarła się o śmierć, ożyły na nowo z przerażającą wyrazistością. Michał walczący z rzeźnikami w pałacu Gujenny, Michał związany, kroczący drogą boleści, Michał ukryty w piwnicy w rodzinnym domu. Ze wszystkich sił chciała odepchnąć dalsze okrutne obrazy, a zwłaszcza wspomnienie zmasakrowanej twarzy chłopaka...
Katarzyna nachyliła się nad leżącym, żeby się przekonać, czy to nie sen. Lecz nie, ta twarz była tutaj, blada i nieruchoma, z powiekami o gęstych rzęsach, przykrywającymi oczy, których koloru można było się tylko domyślać.
Wąska strużka krwi przecinała czoło i spływała po policzku, aż do kącika zaciśniętych warg. Chwilami jego rysy kurczyły się z bólu.
- Michale... - szepnęła Katarzyna mimo woli. - To nie ty, prawda?... To nie możesz być ty...
W rzeczy samej to nie był Michał. Lecz podobieństwo było tak uderzające, że uwierzyła w pomyłkę dopiero wtedy, kiedy Mateuszowi udało się wreszcie zdjąć hełm. Zamiast płowych włosów, spod hełmu wyłoniła się czupryna czarna jak noc, chociaż, rzecz dziwna, podobieństwo między dwoma młodzieńcami nadal istniało. Twarz leżącego była jeszcze piękniejsza niż twarz Michała, bardziej wyrazista i męska.
- Nie możemy go tu zostawić! Jesteśmy już całkiem przemoczeni, a panienka nie czuje się zbyt dobrze - rzekł Piotr, słysząc, jak Katarzyna szczęka zębami. - We czterech zaniesiemy go do oberży.
- W tej kupie żelastwa nie uniesiemy go daleko - stwierdził sceptycznie wuj Mateusz.
We czterech szybko uporali się z żelazną skorupą. Następnie owinęli bezwładne ciało płaszczami, a z kijów i sznurów sklecili nosze i ułożyli na nich młodzieńca. Katarzyna zdołała się już opanować i opatrzyła mu ranę na głowie, używając do tego swojej chustki. Podczas tych czynności ranny nie otworzył oczu. Jedynie kiedy zdejmowano z niego zbroję, z jego gardła wyrwała się skarga, a potem druga, gdy przekładano go na nosze.
- Musi mieć złamaną nogę - oznajmił Piotr, obmacując starymi, lecz wprawnymi palcami spuchniętą kończynę.
W końcu ruszyli w drogę. Katarzyna nie zgodziła się wsiąść na mulicę.
Chciała iść obok noszy. Spod płaszczy przykrywających rannego wysunęła się duża, męska dłoń,która przyciągała ją jak magnes, toteż nie opierała się długo chęci, aby wziąć ją w swoje ręce. Dłoń okazała się zimna i wilgotna.
Kilka kropel krwi perliło się w głębokich załamaniach skóry. Katarzyna wytarła je chusteczką. Po jakimś czasie dłoń rozgrzała się w jej ciepłych rękach.
Noc była ciemna i głucha, a wszyscy przemoczeni do suchej nitki, kiedy wreszcie w ciemnościach zabłysnęło światło latarni, zawieszonej u wrót gospody U Karola Wielkiego.
Godzinę później każdy był w swoim pokoju, a ranny spoczywał w dużym łóżku z zasłonami z czerwonej serży, tkaniny o skośnym splocie.
Oberża znajdowała się na skrzyżowaniu dróg i, na szczęście, była jedną z najlepszych w tej okolicy.
* * * Przybycie rannego rycerza i jego eskorty wywołało zamieszanie, ponieważ wszystkie miejsca były już zajęte przez karawanę kupców jadących do Brugii. W końcu jednak znalazł się pokój dla rannego, a Katarzynę ulokowano w niewielkim pokoiku, gdzie szybko przygotowano jej łóżko. Poczciwy Mateusz oraz służba musieli się zadowolić wiązką słomy w stajni.
- Nie pierwszy to i nie ostatni raz - skwitował całą rzecz filozoficznie.
Stan nieznajomego, który ciągle nie odzyskiwał przytomności, bardzo go niepokoił. Rana głowy, spowodowana bez wątpienia mocnym pchnięciem, które wgięło blachę hełmu, nadal krwawiła.
Ich wejście do oberży zostało zauważone przez podróżnych siedzących w dużej sali przy kolacji. Do Mateusza i Katarzyny zbliżyła się oryginalna postać. Sukiennik często spotykał muzułmanów w Brugii i na innych słynnych targach, toteż widok turbanu nie był dla niego zaskoczeniem. Ale ten osobnik odbiegał od przeciętności.
Był to chudy i mały człowieczek, tak mały, że ginął nieomal pod olbrzymim, czerwonym turbanem. Stopy odziane miał w niebieskie skarpetki i czerwone pantofle. Długa suknia z grubego adamaszku okrywała go do kolan. W talii ściśnięty był zwojem cienkiego płótna, zza którego wystawała złocona rękojeść puginału. Ten strój, choć tak rzucający się w oczy, był niczym w porównaniu z samą osobą. Jego chuda, niewątpliwie młoda twarz ozdobiona była niezwykle długą, śnieżnobiałą brodą, nad którą wznosił się mały, delikatny nos. Za nieznajomym szło dwóch służących Murzynów, któ- rych potężny wzrost kontrastował z ich niepozornym panem. Tenże skłonił się uniżenie przed kupcem i jego siostrzenicą, krzyżując na piersi delikatne dłonie.
- Niech Allach ma was w opiece! - rzekł płynnie po francusku, lekko sepleniąc. - Doniesiono mi, że jest wśród was ranny, więc jestem! Nazywam się Abu-al-Khayr, przybywam z Kordoby i jestem największym medykiem świata islamu.
Na słowo „medyk" Katarzyna nie mogła powstrzymać śmiechu.
Niezwykła godność małego człowieczka w turbanie, który nie mógłby się poszczycić skromnością, miała w sobie coś nieodparcie komicznego.
- Rzeczywiście, mamy rannego... - zaczęła, lecz medyk ruchem ręki nakazał jej ciszę, oświadczając surowo: - Zwracam się do tego szacownego starca. Kobiety u nas nie mają prawa głosu!
Speszona Katarzyna poczerwieniała aż po uszy, a Mateusz widząc to, z wielkim trudem powstrzymywał się od śmiechu, chociaż nie była to odpowiednia chwila, aby zniechęcać mającego dobre zamiary medyka.
- Istotnie, mamy tu rannego - odpowiedział, odwzajemniając ukłon. - To młody rycerz; znaleźliśmy go nad brzegiem rzeki. Jest w nie najlepszym stanie.
- Muszę go zbadać - rzekł Abu-al-Khayr i wszedł do pokoju, gdzie znajdował się ranny.
Za nim podążyli jego dwaj Murzyni, z których jeden niósł duży, malowany kufer z drewna cedrowego, a drugi naczynko z cyzelowanego srebra. W dużym łóżku, które wraz z kominkiem zajmowało prawie cały pokój, ranny rycerz wydawał się jeszcze bledszy niż przed chwilą. U jego wezgłowia stał Piotr i tamponem z szarpi próbował zatrzymać strużkę krwi spływającą ze skroni rannego.
- Przyprowadziliśmy medyka - wyjaśnił Mateusz, widząc zdziwienie starego sługi.
- Dzięki Bogu! Najwyższy czas! On ciągle krwawi!
- Zaraz się nim zajmę - oświadczył Arab, dając znak sługom, aby złożyli ciężary obok łóżka. Podniósł ręce do góry, odrzucając szerokie rękawy aż na ramiona i wprawnym ruchem dotknął czoła rannego.
- Nie ma złamania - stwierdził - tylko żyłka pękła. Niech no ktoś mi przyniesie w naczynku żaru z paleniska!
Piotr zerwał się z miejsca, a Katarzyna stanęła u wezgłowia łóżka.
Mały medyk popatrzył na nią z wyrazem dezaprobaty.
- Czy jesteś żoną tego młodzieńca? - spytał nieufnie.
- Ależ nie! Nawet go nie znam. Pomimo to zostanę przy nim! - oświadczyła stanowczo dziewczyna.
Mały człowieczek najwidoczniej nie lubił kobiet, nie zdołał jednak usunąć Katarzyny. Westchnął pogardliwie, po czym zaczął grzebać w swoim kufrze w stercie błyszczących stalowych narzędzi, niezliczonej liczbie fiolek, małych fajansowych pojemniczków, czarnych, czerwonych, zielonych i białych. Delikatnie wyjął spośród tych przedmiotów coś, co przypominało małą pieczątkę. Miało rączkę zdobioną cyzelowanymi ptakami i liśćmi.
Dokładnie wytarł instrument małym tamponem, uprzednio nasączonym tajemniczym płynem, a następnie włożył go do naczynia wypełnionego żarem, które przyniósł Piotr. Katarzyna wytrzeszczała oczy z przerażenia.
- Co mu zrobicie?Mały medyk nie miał najmniejszej ochoty na rozmowę z Katarzyną, lecz nie potrafił trzymać języka za zębami, gdy chodziło o objaśnienie zabiegu.
- Przecież to oczywiste! Wypalę tę ranę, aby zamknąć przerwaną żyłkę. To samo praktykują wasi beznadziejni medycy.
Zdecydowanym ruchem ujął rączkę narzędzia i zbliżył rozżarzone żelazo do oczyszczonej przez siebie rany. Katarzyna zamknęła oczy, a jej paznokcie odruchowo wpiły się w zaciśniętą dłoń. Usłyszała krzyk rannego i poczuła silną woń spalonej skóry i włosów.
- Delikacik z niego! - skomentował Abu-al-Khayr. - Ledwo musnąłem ranę, a ten już krzyczy.
- Gdyby to wam przyłożono rozżarzone żelazo do skroni - krzyknęła Katarzyna, patrząc z przejęciem na wykrzywioną z bólu twarz młodzieńca - co byście powiedzieli?
- Powiedziałbym, że to dobrze, jeżeli ma zatamować krew i uratować mi życie. Wszyscy możecie zobaczyć, że krew przestała płynąć. Teraz posmaruję ranę cudownym balsamem i za kilka dni pozostanie tylko mała blizna, gdyż rana nie jest zbyt głęboka.
Mówiąc to, wyjął z kufra mały, zielony, fajansowy słoik bogato zdobiony kolorowymi kwiatkami, nabrał z niego na czubek igły odrobinę balsamu, który przyłożył do skroni rannego. Za pomocą małego kawałka kwadracika z płótna roztarł balsam na ranie, po czym ze zdumiewającą zręcznością wykonał niezwykły opatrunek, okręcając nim włosy młodzieńca i zaciskając mocno na żuchwach niczym kobiecy czepek. Katarzyna przyglądała się tym czynnościom z wielkim zainteresowaniem. Ranny pod wpływem balsamu przestał jęczeć, a pokój napełnił się ostrą, lecz przyjemną wonią.
- Co to za balsam? - spytała Katarzyna.
- Nazywamy go balsamem Matarea - odpowiedział obojętnie medyk, nie uważając za stosowne udzielić bliższych wyjaśnień. - Pochodzi z Egiptu... Czy ten człowiek ma więcej ran?
- Obawiam się, że ma złamaną nogę - powiedział milczący dotąd Mateusz.
- Zobaczmy ją! - rzucił medyk.
Nie przejmując się obecnością dziewczyny, odrzucił koce i pościel z rannego, odkrywając ciało młodzieńca, którego Mateusz przy pomocy Piotra rozebrał przed położeniem do łóżka. To nagłe ukazanie się męskiej nagości spowodowało, że sukiennik zaczerwienił się aż po uszy.
- Wyjdź stąd, Katarzyno! - rozkazał groźnie, chwytając siostrzenicę za ramię i próbując wyciągnąć ją z pokoju.
Mały doktor zatrzymał go surowym spojrzeniem.
- Oto śmieszna pruderia chrześcijańska! Ciało mężczyzny jest najwspanialszym dziełem Allacha, podobnie jak ciało konia! Ta kobieta da kiedyś życie mężczyznom takim jak on, dlaczego więc widok ciała miałby obrażać jej oczy? Starożytni Grecy rzeźbili nagie posągi, które zdobiły świą- tynie ich bogów.
- Moja siostrzenica jest jeszcze młodą dziewczyną - zaprotestował Mateusz, nie puszczając ręki Katarzyny.
- Nie będzie nią długo. Jest na to zbyt piękna!... Nie lubię kobiet. Są głupie, krzykliwe i płytkie, ale potrafię ocenić ich urodę... Ta dziewczyna jest arcydziełem w swoim rodzaju... Podobnie jak nasz ranny. Czy widzieliście kiedykolwiek coś bardziej doskonałego niż kształty tego rycerza?
Estetyczny entuzjazm Abu-al-Khayra, którego Mateusz nie był skłonny podzielać, nie przeszkadzał medykowi w zajmowaniu się chorym. Przez cały czas swej wypowiedzi badał delikatnie złamaną nogę rycerza. Mateusz mimo woli wypuścił rękę Katarzyny, podziwiając to opalone ciało, które lśniło lekko w blasku świec. Dziewczyna wróciła na swoje miejsce u wezgłowia chorego i patrzyła uważnie. Mały doktor powiedział prawdę. Ranny rycerz był istotnie wspaniale zbudowany. Pod jego opaloną skórą rysowały się długie muskuły, a na białym prześcieradle rzeźbiły się jego szerokie ramiona, tułów wąski i umięśniony oraz płaski brzuch. Przejęta Katarzyna poczuła, że jej ręce lodowacieją, a policzki zabarwił rumieniec.
Abu-al-Khayr z pomocą swoich niewolników naciągnął nogę, aby wyprostować złamanie.
Nagle z ust rycerza wydobył się cichy szept: - Gdyby ten potwór nie znęcał się tak nade mną, sądziłbym, że znalazłem się w raju, gdyż jesteś z pewnością aniołem!... A może jesteś Różą i wyszłaś prosto z kart powieści starego Lorrisa?
Katarzyna spostrzegła, że dwoje oczu, czarnych jak węgle i błyszczących gorączką, spogląda wprost na nią. Teraz, po odzyskaniu przytomności, z otwartymi oczami, rycerz był uderzająco podobny do Michała.
- Na Boga! Panie... jak się nazywasz? - błagalnym głosem wyszeptała dziewczyna.
Na wykrzywionej z bólu twarzy, zroszonej kroplami potu, zarysował się uśmiech, by szybko ustąpić miejsca potwornemu grymasowi, który na krótko ukazał olśniewająco białe zęby.
- Chciałbym najpierw poznać twoje imię - z trudem powiedział rycerz - lecz byłoby nieprzystojnie pozwolić czekać tak pięknej panience. Nazywam się Arnold de Montsalvy, pan Lasu Kasztanowego w Owernii. Jestem kapitanem Jego Wysokości delfina Karola.
Chcąc lepiej widzieć dziewczynę, ranny próbował podnieść się na łokciu, co spowodowało natychmiastowy sprzeciw małego medyka.
- Jeżeli nie będziesz, panie, leżeć spokojnie, zostaniesz kulawy na całe życie.
Czarne oczy Arnolda, utkwione w Katarzynie, skierowały się ze zdziwieniem na turban medyka i jego niezwykłych pomocników. Przeżegnał się szybko, próbując wyrwać nogę z przytrzymujących ją rąk.
- A któż to taki?! - krzyknął ze złością. - Maur! Niewierny pies! Jakim to prawem odważasz się tknąć chrześcijanina, nie bojąc się, że zostaniesz rozerwany na strzępy?
Abu-al-Khayr westchnął zmęczony. Wsunął ręce do rękawów; skłonił się uprzejmie.
- Szlachetny rycerz woli z pewnością stracić nogę w najbliższym terminie? Nie sądzę, żeby był tutaj inny doktor. No cóż, żałuję bardzo, że ośmieliłem się zatamować jego cenną krew lejącą się strumieniem. O, ja niegodny! Powinienem pozwolić, żeby się wykrwawił aż do ostatniej kropli!
Gniewny i ironiczny ton medyka uśmierzył rozdrażnienie rycerza.
- Słyszy się wiele - rzekł, zmieniając ton - o zręczności tobie podobnych. Zresztą nie mam wyboru. Kontynuuj swoje dzieło, a wynagrodzę cię po królewsku.
- Ciekawe jak?... - wymamrotał pod nosem Abu, podwijając na powrót rękawy. - Miałeś na sobie tylko zbroję, kiedy czcigodny sukiennik cię znalazł.
Mateusz uznał, że rycerz za bardzo przygląda się jego siostrzenicy, stanął między nimi i zaczął opowiadać, jak to znaleźli go nad brzegiem Escaut, jak uwolnili go ze zbroi i przywieźli do oberży. Młody człowiek posmutniał i spoważniał. On z kolei opowiedział swoją historię. Wysłany z poselstwem przez delfina do księcia Burgundii, w asyście jednego tylko giermka, został brutalnie zaatakowany z drugiej strony rzeki przez grupę rozbójników, w połowie Burgundczyków, w połowie Anglików. Napastnicy zrzucili go z konia, okradli i pobili, po czym wrzucili do wody, gdzie o mało nie utonął. Szczęśliwie, płynąc do brzegu w ciężkiej zbroi, natknął się po drodze na ławicę piasku. Nadludzkim wysiłkiem wydostał się na brzeg, gdzie stracił przytomność. Nie wiedział, co mogło się stać z giermkiem.
- Ci bandyci na pewno go zabili - podsumował ze smutkiem. - Będzie mi go brakowało, to był dzielny chłopak.
Katarzyna patrzyła na rycerza jak w obraz, jakby niebiosa uczyniły dla niej cud, oddając jej tego, którego nigdy nie przestała kochać. Między nią a Arnoldem zadzierzgnęły się niewidzialne więzy, które każda chwila, każde spojrzenie czyniło silniejszymi i głębszymi. Widać było, że rycerz marzy, żeby zostać na chwilę sam na sam z dziewczyną. Nawet nie starał się ukryć, że jej uroda zawładnęła nim całkowicie. Toteż ze wszystkich swych sił zaprotestował, kiedy mały medyk zbliżył do jego ust złotą czarkę z tajemniczą miksturą. Chciał ją odepchnąć.
- Mój młody panie - skarcił go Maur - jeżeli chcesz szybko odzyskać siły, musisz spać, to ci pomoże.
- Spać? Ależ ja muszę ruszyć w dalszą drogę, i to jutro! Wiozę list delfina. Muszę jechać do Brugii!
- Masz złamaną nogę i zostaniesz w łóżku! - stracił cierpliwość Arab.
- Możesz już nie zastać księcia w Brugii. Nie miał tam długo zabawić, gdyż wzywały go sprawy do Dijon... My właśnie jedziemy do Dijon - dodała Katarzyna.
W miarę jak mówiła, ciemne oczy Arnolda rozpromieniały się. Kiedy zamilkła, chciał wyciągnąć do niej rękę, a natrafiwszy na suknie Mateusza, R S zmarszczył brew. Po chwili uśmiechnął się, oświadczając, że nic nie uczyni go szczęśliwszym niż wspólna podróż.
Jego powieki zamykały się pod wpływem działania mocnej, opiumowej mikstury medyka. Wkrótce rycerz, uspokojony, zapadł w głęboki sen. Wszyscy wyszli z pokoju na palcach, z wyjątkiem Murzyna, któremu medyk kazał czuwać nad chorym. Katarzyna, smutno wzdychając, ostatnia opuściła pokój.
* * * Kompania Abu-al-Khayra okazała się weselsza, niż przypuszczała Katarzyna, pomimo białej brody, która była, jak wyjaśnił Mateuszowi, znakiem rozpoznawczym medyków, ludzi wolnych profesji i notabli islamu.
Bogaci mieszczanie mogli nosić krótszą brodę, farbowaną na kolor niebieski lub zielony. Utrzymanie nieskazitelnej bieli tej pięknej brody było przedmiotem stałej troski medyka z Kordoby. Nade wszystko cenił sobie czystość, toteż gorzko ubolewał nad niedoskonałością urządzeń sanitarnych w krajach chrześcijańskich.
- Wasze hammamy, które zwiecie parówkami - mówił pogardliwie - w Kordobie mogłyby służyć co najwyżej niewolnikom!
Wyjąwszy tę niedogodność, przyznał jednak, że świat chrześcijański ma swoje dobre strony i że jest szerokim polem do doświadczeń dla medyków, gdyż tu z okazji wojen wypruwa się więcej flaków niż na ziemiach islamu. W Kordobie panuje godny pożałowania zastój w postępie sztuki medycznej.
- U was - mówił dalej - trupy walają się na każdym rozdrożu.
Pomimo młodego wieku przemierzył prawie cały świat, od Bagdadu po Kair, od źródeł Nilu po Aleksandrię, zawsze w poszukiwaniu wiedzy. Chciał się udać na dwór księcia Burgundii, wielkiego księcia Zachodu, którego sława przekroczyła już morza i góry.
- Dzięki naszemu spotkaniu nie muszę jechać do miasta drogą wodną - powiedział do Mateusza. - Pojadę z rannym i będę miał nad nim pieczę aż do Burgundii. Potrzebuje tego. Wyruszamy dopiero za dwa lub trzy dni. Ta oberża nie jest wcale taka zła.
Mały medyk doceniał miejscową kuchnię. Właśnie zabrał się ochoczo do pulardy z ziołami, popijając obficie winem ze słynnych winnic z Sancerre, zapominając najwidoczniej o zaleceniach Koranu.
- A więc spotkamy się w Dijon - rzekł Mateusz, który też sobie nie żałował jadła.
Katarzyna zadowoliła się kubkiem mleka i kromeczką chleba z miodem, którą skubała w roztargnieniu.
- Byłoby weselej jechać razem - powiedziała, przypomniawszy sobie, że wuj chciał wyruszyć nazajutrz rano.
To niewinne zdanie nieoczekiwanie Mateusza rozzłościło.
- Nie i nie! - krzyknął, waląc pięścią w stół. - Ruszamy bez zwłoki! Nie podobało mi się, że ten rycerz tak na ciebie patrzył, a ty prawie zalecałaś się do niego, na mój parol! Już czas, abyś wyjaśniła mi, skąd go znasz!...
- Nie licz na to, mój wuju - przerwała zimno Katarzyna. - Nie mam nic do powiedzenia ponad to, że nigdy dotąd nie spotkałam tego rycerza. Jest tylko bardzo podobny do kogoś, kogo znałam. Ot i wszystko... A teraz: dobrej nocy!
Dygnąwszy pospiesznie przed Mateuszem i medykiem, przebiegła izbę, ażeby wuj nie miał czasu jej zatrzymać. Wbiegła po drewnianych schodach i zniknęła w ciemnym i wąskim korytarzu prowadzącym do pokoi.
Zawahała się przez chwilę przed drzwiami Arnolda, spod których sączyło się skąpe światło. Miała wielką ochotę wejść i zobaczyć śpiącego. Jej mały pokoik znajdował się przy końcu zewnętrznej galerii po przeciwnej stronie pokoju intrygującego ją rycerza. Przez chwilę stała na wietrze i w deszczu, który zacinał aż pod dach ganku. Zerwała się burza. Wiatr dął gwałtownie, miotając strugami deszczu. Chmury sunęły tak nisko, że wydawało się, iż dotykają ziemi. Drzewa wyginały się, smagane bezlitosną nawałnicą.
Katarzyna pomimo narzuconego na ramiona płaszcza drżała z zimna.
Podobał się jej ten wieczór, ta okropna pogoda i rozszalałe żywioły, tak harmonizujące z jej wewnętrznym niepokojem. Gwałtowność jej świeżo narodzonego uczucia przerażała ją trochę. Nigdy jeszcze nie odczuwała takiej przemożnej potrzeby obecności drugiej osoby, chęci dotknięcia jej, przytulenia się. Dawna Katarzyna, tak obojętna wobec czułych wyznań chłopców, śmiejąca się z nich z zamierzonym okrucieństwem, przekształciła się w zakochaną kobietę. Dla niej drogi jej sercu mężczyzna stał się jedyną racją bytu. Nie była już nawet tamtą Katarzyną, która zapłonęła z rozkoszy pod dotknięciem warg Filipa Burgundzkiego...
Co powiedziałby Mateusz, gdyby ją zastał w pokoju rannego?...
Zapewne zaśnie jak zabity w stajni i nie przyjdzie na górę. Po co miałby to robić!... Nie mogąc się dłużej opierać przemożnemu pragnieniu, pchnęła lekko drzwi i weszła do pokoju Arnolda.
Arnold spał, Murzyn także. Potężne ciało niewolnika z Sudanu, zwiniętego jak duży pies, zasłaniało płomień kominka. Ranny spoczywał sztywno, z głową spowitą bandażami niczym w białym hełmie. Przedziwna konstrukcja z kawałków drewienek i pasemek płótna nasączonego papką z mąki, którą medyk z Kordoby nałożył na złamaną nogę, zmuszała go do leżenia na wznak i to unieruchomienie nadawało mu nieco tragiczny wygląd.
Katarzyna zamarła na moment z wrażenia, wpatrując się w twarz o zamkniętych oczach. Pod ścianą stała drewniana ława wyłożona czerwonymi poduszkami. Katarzyna spróbowała przyciągnąć ją do łóżka, lecz ława okazała się dla niej zbyt ciężka. Zrezygnowana opadła na nią i złożyła ręce na kolanach.
W pokoju słychać było tylko oddech chorego, ciężki i chrapliwy.
Wydawało się, że nie cierpi. Katarzyna patrząc na niego, pomyślała, że istotnie był piękniejszy niż Michał, bardziej męski, dojrzalszy, podczas gdy tamten wchodził dopiero w dorosłe życie. Mógł mieć dwadzieścia trzy lub dwadzieścia cztery lata. Pod zawojem upiętym przez Araba nieskończona doskonałość jego twarzy przypominała piękny sztych na szkatule. Dumny nos, energiczny podbródek z niebieskawym cieniem niezgolonego zarostu.
Jedynie długie rzęsy dodawały łagodności tej twarzy. Katarzyna, ku swemu zdumieniu, poddawała się temu czarowi, nie pojmując niepokoju budzącego się gdzieś w głębi serca.
Nagle z płonącego stosu spadło polano, rozsiewając snop iskier, i potoczyło się przed palenisko. Dziewczyna wstała i szczypcami włożyła je z powrotem do kominka, po czym usiadła na ławie. Murzyn poruszył się nieznacznie, Arnold nawet nie drgnął. Burza oddalała się. Tylko deszcz bębnił jeszcze o dach, ale w ciepłym pokoiku było przyjemnie i bezpiecznie.
Powoli Katarzyna poddała się monotonnemu stukowi kropel wody i głowa opadła jej na piersi; półleżąc, zasnęła na ławie. Nie mogła widzieć R S otwieranych drzwi, w których ukazał się imponujący turban Maura. Jego żywe oczy przebiegły po pokoju i spoczęły na chorym. Widząc, że śpi spo- kojnie, nie zatrzymały się na nim długo. Kiedy zauważył śpiącą na ławie dziewczynę, jego miedziana twarz przybrała dziwny wyraz. W pierwszym odruchu Abu-al-Khayr skierował się prosto ku niej, aby ją zbudzić, lecz zatrzymał się w połowie drogi i tylko wzruszył ramionami. Kąciki jego ust uniosły się w ironicznym uśmiechu, po czym medyk opuścił pokój tak cicho, jak wszedł, zamykając bezszelestnie drzwi za sobą.
Katarzyna nie wiedziała, że mały doktor, spotkawszy Mateusza na ganku, zabronił mu wchodzić do pokoju chorego, aby nie przerywać jego lekkiego snu. Tak więc sukiennik poszedł spać do stajni, nie przypuszczając, że siostrzenica przebywa w pokoju rycerza.
* * * Około czwartej nad ranem Katarzyna uniosła ciężkie powieki. Wstawał dzień i na podwórzu oberży zachrypnięty kogut ogłaszał wschód słońca.
Arnold nawet nie drgnął, a przed wygasłym kominkiem spał nadal Murzyn, chrapiąc zawzięcie. Katarzyna podniosła się z trudem, cała obolała, z Zesztywniałymi plecami. Na palcach podeszła do okna, otworzyła je i wyjrzała na zewnątrz.
Deszcz przestał padać, zostawiając na ziemi olbrzymie kałuże, w których odbijało się różowe niebo. Drzewa, liście, trawa, wszystko lśniło świeżością. Pachniało ciepłą stodołą i mokrą ziemią, tym swojskim zapachem wsi, który dziewczyna wchłaniała z rozkoszą. Przeciągnęła się jak kotka, ruchami leniwymi i pełnymi wdzięku, ziewnęła, następnie rozplotła warkocze, aby dać włosom trochę swobody. Zanurzyła ręce we włosy, ciesząc się ich miękkim dotykiem, po czym zamknęła okno i podeszła do łóżka.
Rycerz spał mocno z lekkim grymasem zaciśniętych ust i ze zmarszczonym nosem. Był tak młody, taki bezbronny i rozczulający, że poddała się nagłemu odruchowi: przykucnąwszy obok łóżka, oparła policzek na otwartej dłoni leżącej bezwładnie na kołdrze. Dłoń była ciepła, lecz skóra stwardniała od ciągłego władania bronią. Przywarła do niej ustami z żarliwością, która ją samą zaskoczyła. Uczuła ściskanie w gardle. Miała ochotę śmiać się i płakać. Pragnęła, aby ta chwila rozkoszy trwała wiecznie.
Wokół niej świat przestał istnieć. Byli tylko ona i Arnold, zamknięci w magicznym kręgu o niewidocznych ścianach. W tej chwili należał do niej, tylko do niej!
Zatracona w marzeniach, Katarzyna nie poczuła, że pod jej ustami jedna z dłoni poruszyła się, a druga zanurzyła w gęstwinie jej włosów, które rozsypały się po łóżku. Dopiero gdy obie złączone dłonie ujęły jej twarz, zrozumiała, że ranny nie śpi. Patrzył na nią, leżąc na boku i opierając się na łokciu, powoli przyciągał ją do siebie. Krzyknęła, próbując oswobodzić głowę.
- Panie... zostaw mnie. Ja...
- Pssst! - usłyszała tylko. - Zamilcz!
Poddając się brzmieniu jego głosu, umilkła i przestała się opierać. Nie miała na to siły ani ochoty. W jej piersi serce waliło tak mocno, że prawie ją dusiło. Była urzeczona spojrzeniem jego płonących, czarnych oczu, z każdą chwilą coraz bliższych. Ręce młodzieńca uwolniły jej twarz. Zamknął ją teraz w swych ramionach, przyciągając do siebie na łóżko, zachłannie i bez możliwości sprzeciwu...
Położył ją obok siebie, przyciskając do swej muskularnej piersi; ciałem Katarzyny wstrząsnął dreszcz. Opalona skóra rycerza błyszczała od potu.
Pachniał ciepłym łóżkiem, gorączką i czymś jeszcze, czego dziewczyna nie potrafiła określić, być może balsamem, którym medyk posmarował ranę na jego skroni. Arnold oddychał ciężko, a jego oddech wypełniał uszy pięknego więźnia. Zaklął przez zęby, ponieważ przeszkadzała mu unieruchomiona noga. Katarzyna nie próbowała się bronić. Podświadomie od dawna czekała na chwilę.
Jęknęła, kiedy twarde usta rycerza przywarły do jej ust, rozgniatając je w pocałunku. W jej głowie rozbrzmiewały dźwięki dzwonów. Były to dzwony radości, tak stare jak sama ziemia. Napięła się odruchowo pod dotykiem tych rąk, jakby z chęci odgadnięcia prawdy w swoim ciele.
Jak na rannego, Arnold dawał dowody wyjątkowego wigoru. Śmiało sobie poczynał i jego ruchy, szybkie i zdecydowane, były ruchami żołnierza, dla którego liczy się każda sekunda. O dziwo, w tej gwałtowności, która uniemożliwiała sprzeciw, Katarzyna znalazła niezwykłą słodycz. Poddawała się jej szczęśliwa. Pocałunek przeciągał się, stawał się coraz głębszy, a w dziewczynie zaczęła burzyć się krew. Nie zdawała sobie sprawy z tego, co czyni Arnold, tymczasem on rozpinał jej kołnierzyk i rozsznurowywał sukienkę. Dopiero kiedy uwolnił jej usta, aby umieścić głowę między piersiami, poczuła, że jest na wpół naga w jego ramionach. Lecz widok własnego ciała, różowego w świetle poranka i tak jasnego, zwłaszcza w kontraście z czarnymi włosami Arnolda widocznymi spod opatrunku, nie wywołał w niej żadnego skrępowania. Jakby od dawna była stworzona do tego, by się oddawać temu mężczyźnie, jakby żyła tylko dla niego, dla jego szczęścia i rozkoszy.
Arnold rozbierał ją dalej jedną ręką, jednocześnie pieszcząc jej ciało drugą. Jego palce zdawały się wahać przed każdym nowym odkryciem, aliści zachwycone zdobyczą, zawładnęły nią z gwałtowną radością. Szeptał przy tym słowa bezładne i niezrozumiałe. Po chwili znowu ujął jej twarz w swe dłonie. W jego oczach malowało się pożądanie, a płomień czarnych źrenic szukał jej spojrzenia.
- Jesteś piękna... - wymamrotał ochrypłym głosem. - Taka różowa, łagodna i czuła!
Gwałtownie znów wziął jej usta, przewracając pod siebie giętkie ciało i przechylając do tyłu krągłą kibić dziewczyny. Katarzyna cicho jęknęła.
Nagle na podwórzu zabrzmiało gromkie nawoływanie: - Katarzyno! Katarzyno! Gdzie jesteś?
- O Boże, to mój wuj!...
W pośpiechu otrząsnęła się i odepchnąwszy młodzieńca, uniosła się na łóżku. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że jest naga i za chwilę mogą otworzyć się drzwi, a Murzyn, który właśnie się poruszył, zaraz się obudzi.
Czerwona ze wstydu, pragnęła jak najszybciej ubrać się i wyzwolić z uści- sku, lecz Arnold przyciągnął ją do siebie i powiedział z odcieniem zawodu w głosie: - Zostań jeszcze... Pragnę cię! Zabiję każdego, kto ośmieli się tu wejść!
- To niemożliwe! Och, mój Boże! Proszę, puść mnie!
Zwinna jak piskorz wyślizgnęła się z łóżka. Ubierając się niezręcznie drżącymi rękami, spojrzała na zmienioną twarz rycerza. Był podobny do wygłodniałego wilka, a jego ręce wyciągały się ku niej w geście patetycznej prośby. Nie był już gwałtowny i silny, stał się nieszczęśliwym mężczyzną, który nie potrafi zatrzymać pożądanej kobiety. Nagle, zupełnie nieprzewidzianie, zaczął się śmiać, odzyskując pewność siebie.
- Przecież nie będę zawsze przykuty do łóżka, moja cudna! Jeszcze cię schwytam! Na świętego Michała! Straciłem zmysły przez ciebie...
- Zapomnij o wszystkim, panie! Zaklinam cię! -błagalnie rzekła Katarzyna, sznurując suknię. - To ja, o wiele wcześniej, straciłam dla ciebie R S głowę...
Arnold znowu roześmiał się pięknym, młodzieńczym, jasnym śmiechem, pokładając się jak długi na łożu, zupełnie rozluźniony. Jego śmiech urwał się nagle, a w poważnym spojrzeniu pojawiły się pasja i wyzwanie.
- Zapomnieć o twoich zamglonych oczach? Zapomnieć drżenia twego ciała w mych ramionach? Zapomnieć smaku twych boskich ust?... Nawet gdybym miał żyć sto lat, byłoby to niemożliwe!... Katarzyno, jakże słodkie jest twe imię, a ty jesteś najcudowniejszą kobietą, zrodzoną kiedykolwiek z innej kobiety! Jedyną, której pragnę.
Katarzyna, wahając się między chęcią słuchania go a strachem przed wujem Mateuszem, przedłużała moment opuszczenia pokoju. W końcu zrobiła krok w stronę drzwi.
- Odejdź, jeśli musisz... ale przedtem podaruj mi jeszcze jeden pocałunek, tylko jeden - błagalnie wyjąkał Arnold.
W chwili kiedy miała spełnić jego prośbę, niewolnik małego medyka przebudził się na dobre, wstał i podszedł do kominka, aby rozniecić ogień na nowo, na szczęście nie patrząc w ich stronę. Z podwórza dobiegały odgłosy licznych kopyt końskich. Słychać było też szczęk broni. Katarzyna podbiegła do okna, aby je otworzyć, i zobaczyła oddział złożony z około dwunastu żołnierzy. Na zbrojach rozpoznała czarnopopielate, krótkie opończe wyszywane srebrną nicią - ubiór straży osobistej księcia Filipa Burgundzkiego. Na ich piersiach widniał książęcy herb...
- To są żołnierze z gwardii księcia Burgundii - powiedziała Katarzyna.
- Jest z nimi oficer...
W tej chwili zsiadł z konia pokaźnej postury rycerz w białym pióropuszu i zbliżył się do Mateusza, który w towarzystwie Araba spacerował po dziedzińcu. Nieco niezgrabny chód i dźwięczny głos nowo przybyłego zdradziły Katarzynie, kim jest.
- Ależ to kapitan Jakub de Roussay! - zakrzyknęła. Arnold wydął usta.
- Dalibóg! Widzę, że zdradzasz znajomość rzeczy! Na mój parol!
Czyżbyś znała tych wszystkich przeklętych Burgundczyków?
- Zapominasz, panie, że mieszkam w Dijon i że jestem poddaną Jego Wysokości księcia Filipa!
Tymczasem kapitan de Roussay wszczął rozmowę z sukiennikiem i jego donośny głos dobiegł do uszu Katarzyny.
- Cieszę się, że cię spotykam, mistrzu Gautherinie. W rzeczy samej, szukałem cię.
Mateusz, cały w ukłonach, zapomniał na chwilę o Katarzynie.
- Mnie szukałeś?... Co za honor.
- Ciebie i twojej czarującej siostrzenicy! Jego Wysokość książę Filip, w obawie przed zbójcami grasującymi po okolicy, posyła mnie jako waszą eskortę. Mam was bezpiecznie doprowadzić do Dijon, ciebie i panienkę Legoix.
Katarzyna nie usłyszała nic więcej, gdyż w tej chwili za jej plecami wybuchł gromki głos Arnolda: - Legoix?!... Kto tu się nazywa Legoix?
Katarzyna, odwróciwszy się gwałtownie, zobaczyła Arnolda wyprostowanego na łóżku i bledszego niż papier. Jego czarne oczy płonęły gniewem, ręką odrzucił nakrycie, gotowy do skoku. Widząc to, niewolnik podbiegł do niego i otoczył go muskularnymi ramionami, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Lecz Arnold wyrwał się jak obłąkany z żelaznego uścisku czarnych ramion.
- Kto nosi to przeklęte nazwisko? Kogo zowią Legoix? Zaskoczona tym nieoczekiwanym wybuchem gniewu, Katarzyna znieruchomiała. R S - Ależ... ja, panie. Ja noszę to nazwisko... Nazywam się Katarzyna Legoix...
- Ty...???
W okamgnieniu wyraz twarzy młodzieńca zmienił się nie do poznania, przechodząc z osłupienia w gniew, aż po głuchą nienawiść. Patrzył na nią, jakby widział ją po raz pierwszy.
- To ty nazywasz się Legoix? - spytał tępym głosem. - Powiedz, jesteś może krewną tych paryskich rzeźników, którzy przed laty przelali tyle krwi?
- Byli moimi kuzynami, lecz...
- Zamilcz, nieszczęsna dziewczyno! Ani słowa więcej! Idź precz!
- Jak to? Dlaczego?...
- Idź precz, mówię!... Odejdź, zanim sam cię stąd wyrzucę!
Przysiągłem sobie w dniu rozpaczy, że zabiję każdego, kto nosi to nazwisko.
Ciebie oszczędzę, gdyż jesteś kobietą... nie chcę cię nigdy więcej widzieć...!
Katarzyna słuchała w niemym zdumieniu słów mężczyzny, który jeszcze przed chwilą omdlewał z rozkoszy w jej ramionach, patrzył z miłością w jej oczy. W niedorzeczny sposób nagle stawał się jej wrogiem.
- Posłuchaj mnie uważnie! Miałem brata... wspaniałego, ukochanego brata, którego uwielbiałem. Zaciągnął się na służbę do księcia Gujenny. W czasie zamieszek wznieconych przez Caboche'a został ujęty przez rzeźników, zabity i poćwiartowany jak zwierzę. Był młody, dzielny i piękny.
Nigdy nikomu nie uczynił żadnej krzywdy, a oni podcięli mu gardło jak prosięciu. Tym mordercą był niejaki Wilhelm Legoix. Teraz już wiesz...
Więc odejdź, zniknij z mych oczu i proś Pana Boga, abyśmy się nigdy więcej nie spotkali!
W głosie Arnolda było tyle gniewu i rozpaczy, że do oczu Katarzyny napłynęły łzy. Zmiana była zbyt okrutna i brutalna; runął świat miłości, który otwarł się przed nią tak niedawno, spełnione marzenie rozwiało się w absurdalny sposób. Jak mógł tak bezlitośnie obciążać ją winą za śmierć Michała, podczas gdy to właśnie przez niego wszystko utraciła?
- Na Boga! Posłuchaj mnie, panie! Nie oskarżaj mnie, nie wysłuchawszy najpierw moich wyjaśnień! Czyżbyś nie wiedział, co się wydarzyło tamtego tragicznego dnia, kiedy zginął twój brat? Czyżbyś nie wiedział, że...
Arnold przerwał jej brutalnie, wskazując palcem drzwi.
- Wiem wszystko aż nadto dobrze! Precz! Wzbudzasz moją odrazę, nie mogę znieść twego widoku! Czekają na ciebie na dole. Czyż nie słyszałem, jak ów rycerz, który niedawno przybył, mówił, że książę Burgundii przysyła go do twej ochrony? Ileż honorów! Ile atencji!... Nietrudno odgadnąć, kim jesteś naprawdę; książę uchodzi za miłośnika pięknych kobiet, czyż nie?
- Nie jestem „kimś" dla księcia Filipa - zbuntowała się Katarzyna, czerwieniąc się po uszy. - Wprost przeciwnie! Chciał mnie wrzucić do lochu, i to niedawno! Co ty na to, panie?
Śmiech Arnolda był jeszcze bardziej obraźliwy niż jego słowa.
- Co ja na to? Zapewne nie natrudził się zbytnio, by cię zdobyć, sądząc według mego własnego doświadczenia. Łatwo dajesz się posiąść, dziewko niecna!
Katarzyna wydała okrzyk śmiertelnie ranionego zwierzęcia, a z jej oczu trysnęły łzy i potoczyły się po policzkach, spadając na szyję.
Wyciągnęła do Arnolda drżące ręce.
- Litości, panie... Czymże zasłużyłam sobie na takie traktowanie?
Czyżbyś nie zrozumiał, że...
- Co takiego? - przerwał Arnold sarkastycznie. - Czy to, że zaledwie wyszłaś z łóżka Filipa, nie czekając, wśliznęłaś się do mojego?! A może tylko wypełniałaś rozkazy?... Któż to wie?... Ten napad... i wasza pomoc były może zręcznie zaplanowane... Twoje zadanie polegało na tym, aby wleźć mi do łóżka, ażeby wyciągnąć ze mnie cel mojej misji... Moje gratulacje! Przyznaję, że prawie ci się to udało. Dalibóg! O mało co nie oszalałem przed chwilą. To prawda, nie spotkałem dotąd dziewczyny tak pociągającej jak ty... Ale, dosyć tego! Znikaj!Oszalała ze złości Katarzyna rzuciła się w kierunku Arnolda, zaciskając pięści.
- Nie odejdę, dopóki mnie nie wysłuchasz, panie! -krzyknęła zdecydowanym głosem. - I zanim nie uzyskam twych przeprosin!
- Przepraszać? Taką... - parsknął ranny, rzucając okropną obelgę.
Pod ciężarem straszliwej zniewagi Katarzyna cofnęła się, zakrywając twarz rękami, jakby w obawie przed następnym policzkiem. Jej odwaga i gniew opuściły ją. Piękny romans przeistoczył się w groteskową i upadlającą farsę. Pomyślała, że nie warto walczyć, gdyż Arnolda zaślepia nienawiść.
Zrezygnowana odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi. Już miała je otworzyć, gdy nagły przypływ dumy nakazał jej zmienić zamiar. Odwróciła się do niego, podnosząc dumnie głowę otoczoną aureolą rozwianych włosów.
Utkwiła pogardliwy wzrok w czarnych źrenicach swego prześladowcy, który w złości, napinając do granic możliwości wszystkie swoje muskuły, podobny był w tej chwili do dzikiego zwierzęcia gotowego do skoku. Jedynie absurdalny biały turban, z lekka pomięty w czasie ostatnich wydarzeń, odbierał mu nieco wojowniczy wygląd.
- Nadejdzie taki dzień - rzekła zimno Katarzyna - że będziesz się czołgać u mych stóp, błagając, abym zapomniała o twoich słowach, Arnoldzie de Montsalvy, panie Lasu Kasztanowego! Wtedy będzie już za późno i nie zaznasz mej litości! Twój brat był dobry i łagodny... i kochałam go... Adieu!...
Chciała wyjść i właśnie miała przekroczyć próg, kiedy gwałtowne uderzenie omalże nie powaliło jej na podłogę. Ledwo zdążyła oprzeć się o ścianę, by nie upaść. Była to poduszka, ciśnięta pewną ręką. Oszołomiona dziewczyna spojrzała na Arnolda, który śmiał się, ukazując białe zęby.
- Jeżeli jeszcze choć raz wymówisz imię mego brata, plugawa dziewko, uduszę cię własnymi rękami! Dzięki niebiosom, że nie mogę się ruszyć. Nazwisko Montsalvy nie może być znieważane przez takie jak ty...
Nie skończył diatryby, bo Katarzyna jednym susem dopadła go i wymierzyła mocny i głośny policzek.
Zawój na głowie rannego zachwiał się, a z rany na czole pociekła strużka krwi i spłynęła po jego nieogolonym policzku. Nieprzytomna z gniewu, zapomniała, że ma do czynienia z rannym. Widok krwi powstrzymał jej zapędy, nie wzbudzając jednak żadnych wyrzutów sumienia. W głębi duszy poczuła zadowolenie, że mogła sprawić mu ból. Zapragnęła naraz, by cierpiał jeszcze bardziej. Chciała szarpać jego ciało zębami i paznokciami, zgasić to bezczelne spojrzenie pełne pogardy. Arnold machinalnie podniósł dłoń do lewego policzka. Tego rodzaju przygoda spotykała go po raz pierwszy w życiu i nie mógł ochłonąć z wrażenia. Katarzyna popatrzyła na niego z nieukrywanym zadowoleniem.
- Dzięki temu - rzekła grzecznie - lepiej mnie zapamiętasz, panie!
Po czym, skłoniwszy się z przesadną uprzejmością, wyszła z pokoju z godnością obrażonej królowej, pozostawiając Arnolda jego osłupieniu.
Dopiero za drzwiami poczuła, że jest u kresu sił, i, by się trochę uspokoić, oparła się o chłodną ścianę. Spoza drewnianych drzwi dobiegały jej uszu potworne przekleństwa rannego, na które przestała reagować. Czymże była teraz dla niej jego złość? To, co było straszne, to okrutny cios, jaki jej zadał, tak bezwzględny, że chciała krzyczeć. Już nigdy nie będą razem! Będą się zawsze nienawidzić z powodu nieporozumienia, którego ambicja Katarzyny nie pozwoliła więcej wyjaśniać. Ponieważ nie chciał jej wysłuchać dzisiaj, więc niech nigdy nie pozna prawdy!... Ten niewolnik dumy rodowej!
Zamknęła oczy, starając się złapać oddech. Łomoczące serce powoli uspokajało się, burza ustępowała, wracał spokój... Uniósłszy powieki, ujrzała przed sobą małego medyka, który spoglądał na nią poważnie spod olbrzymiego turbanu, podobnego do gigantycznej piwonii. Katarzynę za- skoczył wyraz współczucia, malujący się w oczach Maura.
- „Ścieżka miłości usłana jest cierniami i krwią" - wyrecytował cicho. - „Wy, którzy nią idziecie, zdejmijcie czapki z głów!..." Dziewczyna ukradkiem otarła łzę spływającą po policzku.
- Czyje to słowa?
Abu-al-Khayr wzruszył ramionami, kładąc dłoń na klamce. Był niższy od Katarzyny o pół głowy, nie licząc turbanu, lecz było w nim tyle godności, że wydał się jej olbrzymem.
- Perskiego poety, który żył dawno temu. Nazywał się Hafiz i znał się na ludzkiej duszy... z wyjątkiem może duszy własnej żony, przez którą wiele wycierpiał. Widzę, że i ty cierpisz, moje dziecko. Zadręczasz się przez mężczyznę pięknego, acz niebezpiecznego jak szpada z Toledo. Twe serce krwawi... Cóż, patrząc na was, byłbym przysiągł, że jesteście sobie przeznaczeni i stworzycie jeden z tych rzadko spotykanych, błogosławionych związków, których tak niewiele na świecie.
- Pomyliłeś się, panie - westchnęła ciężko Katarzyna - i ja także.
Uwierzyłam, że mnie kocha, ale on mnie nienawidzi i mną pogardza.
Powiedział, że nigdy więcej nie chce mnie widzieć.
Medyk wybuchnął szczerym śmiechem, nie zważając na urażoną minę dziewczyny.
- Poeta Hafiz powiedział też: „Obawiam się, a przyznam to z ręką na sercu, czy święci, gardzący opilcami, nie zaniosą kiedyś swoich modlitw do gospody". Nienawidzi, lecz pragnie cię! Czego więcej ci trzeba? Kiedy kobieta zabiera ze sobą pożądanie mężczyzny, może być pewna, że go kiedyś odnajdzie. Trzeba ci wiedzieć, że rozgniewany mężczyzna rozpuszcza R S swój język, tę dziką klacz, bez żadnego umiaru. Jego wewnętrzna burza szaleje tak mocno, że zagłusza głos rozsądku. A teraz pędź do wuja, bo się o ciebie martwi i zostaw mnie samego z tym trudnym przypadkiem. Zostanę przy nim i będę mu towarzyszyć w drodze do księcia Burgundii. Spróbuję też wybadać, co mu chodzi po tej zakutej głowie...
Abu-al-Khayr pokłonił się Katarzynie, po czym gestem dłoni wezwał jednego z czarnych służących, stojącego nieopodal nieruchomo jak figura z mahoniu, i wszedł do pokoju. Dziewczyna udała się do swojej izby, aby doprowadzić się do porządku. Z podwórza dobiegł ją znowu głos wuja, który ciągle jej szukał. Wychyliła się przez balustradę ganku i krzyknęła: - Zaraz schodzę, mój wuju! - i weszła do izby.
Kilka chwil potem była już ubrana w brązową, wełnianą sukienkę i płaszcz od księcia Filipa. Ze ściśle splecionymi warkoczami pod przylegającym jedwabnym czepkiem, który nadawał jej wygląd młodego zakonnika, zeszła majestatycznie na dziedziniec, ściągając na siebie na wpół zachwycone, na wpół wściekłe spojrzenie wuja oraz pełen niemego podziwu wzrok kapitana de Roussaya. Podbiegł do niej, aby podać jej rękę i przeprowadzić wśród kałuży.
Z roztargnionym uśmiechem oparła palce na wyciągniętej dłoni i podeszła do wuja, który stał podparty pod boki, w -jak zwykle - niedbale nałożonym czepku.
- Witaj, wuju. Jak się spało?
- Gdzie się podziewałaś? - zżymał się Mateusz, składając szybki pocałunek na jej czole. - Od godziny wypluwam sobie płuca!
- Spacerowałam, lecz trawa była mokra i musiałam pójść się przebrać.
Czy już ruszamy?
- Teraz ci się spieszy? Wydawało mi się, że o wiele bardziej obchodzi cię nasze wczorajsze znalezisko... R S Katarzyna uśmiechnęła się do wuja promiennie i podnosząc głos wystarczająco, aby jej słowa doszły do pewnych uszu, odparła: - Zostawiliśmy go w rękach medyka, a teraz nic tu po nas.
Niepotrzebne mu już nasze miłosierdzie. A więc ruszajmy, spieszy mi się do domu!Zdecydowanym krokiem zbliżyła się do mulic, które czekały przygotowane do drogi. Stary Piotr przytrzymał jej strzemię. Uśmiechając się do kapitana, rzekła: - Dziękuję ci, panie. Dziękuję też Jego Wysokości księciu Filipowi, że przysłał cię do nas. Wielki to zaszczyt, ale i przyjemność podróżować w twojej kompanii.
Promieniejący radością kapitan wsiadł na konia i dał swoimi ludziom sygnał do drogi. Tak pochlebne słowa Katarzyny wzbudziły w jego sercu cichą nadzieję. Względy okazywane dziewczynie przez księcia oznaczały aż nazbyt wyraźnie jego zainteresowanie pięknym stworzeniem z Dijon i Jakub nie wątpił, że Katarzyna przeznaczona jest władcy. Ponieważ jednak kobieta ma prawo wyboru, warto było także spróbować szczęścia w trakcie podróży.
Spiął konia ostro, aby dogonić mulicę Katarzyny i kontynuować tak obiecującą rozmowę. Lecz dziewczyna nagle zamilkła, jakby jej mowę odjęło. Na awanse kapitana ledwo odpowiadała, zachowując prawie nieruchomą twarz i spuszczone powieki. Zrezygnowany Jakub jechał w ciszy, podziwiając jej piękny profil w obramowaniu cennego futra. Mateusz, uspokojony obecnością eskorty, zasnął w siodle, kołysany równym krokiem wierzchowca. Za nimi ciągnęła służba i oddział rycerzy księcia. Pogrążona w myślach Katarzyna przywoływała obraz roznamiętnionego Arnolda.
Wszystko stało się tak nagle... W jej spokojnym dotąd życiu nastąpiły tak gwałtowne zmiany, że czuła oszołomienie jak po wypiciu zbyt dużej ilości słodkiego wina. Aby znów stanąć na ziemi, potrzebowała teraz spokoju domu rodzinnego, obecności czułej matki, rozmów z Luizą i Sarą. O tak!
Zwłaszcza z Sarą! Ona zawsze wszystko zgadywała, potrafiła czytać w duszy Katarzyny jak w otwartej księdze. Umiała też wiele wytłumaczyć, gdyż nikt nie znał mężczyzn równie dobrze, jak ona. Katarzyna poczuła tak przemożną potrzebę rozmowy z Sarą, że byłaby nawet zamęczyła swoją mulicę, byleby dojechać jak najszybciej do Dijon. Tymczasem droga przez Flandrię dłużyła się coraz bardziej.