Część pierwsza

1

Jakiś drażniący uszy dźwięk wyrwał Emily ze snu. Myślała, że to budzik Iana, ale zaraz przypomniała sobie, że mąż jest w podróży służbowej. Cóż więc tak dzwoniło? Wcisnęła głowę w puchową poduszkę, żeby nie słyszeć uporczywie dryndającego dzwonka. Uszu jej dobiegł świergot ptaków siedzących na parapecie. Czekały jak zwykle na nasionka i okruszki, które co rano im wysypywała. Cholera, chyba znów zaspałam, pomyślała. Kątem oka zerknęła na zegar; była dziesiąta piętnaście. – A niech to diabli – mruknęła – to przecież dzwonek do drzwi.

Chwilę później Emily wstała z łóżka i wkładając szlafrok wsunęła stopy w filcowe kapcie. Zanim jednak zdołała dojść do przedpokoju, uporać się z wyłączeniem alarmu, odsunąć zasuwę, przekręcić klucz w zamku i otworzyć drzwi, furgonetka firmy Federal Express była już daleko od jej domu. Emily schyliła się, podniosła cienką kopertę i wróciła z nią do środka. Nie zawracała sobie nawet głowy sprawdzaniem do kogo była adresowana, bo i tak z pewnością do Iana.

W kuchni przygotowała dzbanek kawy, włączyła piekarnik i wsunęła do niego blaszkę ze słodkimi bułeczkami ociekającymi tłuszczem i lukrem. Potem przez dobrą chwilę szperała w lodówce aż znalazła masło. Dzięki kuchence mikrofalowej mogła je idealnie rozmiękczyć. Następnie nalała do wielkiego kubka mniej więcej półcentymetrową warstewkę delikatnej śmietanki.

Czekając, aż śniadanie będzie gotowe, Emily zsunęła niebieską gumkę, którą obwiązana była poranna gazeta. Obiema dłońmi niedbale zebrała włosy w koński ogon i ściągnęła gumką. Zdecydowanie przydałaby się wizyta u fryzjera. Kobiecie w jej wieku nie pasowała już długa niesforna grzywa, jaką wciąż miała na głowie. – To twoja największa chluba, oślico – mruknęła pod nosem. Postanowiła, że jeszcze dzisiaj pójdzie do fryzjera, żeby obciąć i ułożyć włosy. Przynajmniej będzie miała co robić i zapełni sobie godzinę lub dwie.

Nalała kawę, po czym zajrzała do słodkich bułeczek i uznała, że nie będzie czekać aż się podpieką. Były wystarczająco ciepłe, by miękkie masło wsiąkło w nie bez trudu. Ułożyła je na dużym talerzu, jedną przy drugiej, i skropiła masłem. W niecałe dziesięć minut spałaszowała sześć bułeczek i popiła pierwszym kubkiem kawy. Zaraz też uzupełniła jego zawartość, dolewając także śmietanki. Teraz, kiedy zaspokoiła apetyt na słodkości, mogła zmierzyć się z brutalną codziennością opisywaną w gazecie. Chociaż prawdę mówiąc to, co działo się na świecie, niewiele ją obchodziło. W jej własnym życiu panował taki bałagan, że nie miała ani czasu, ani ochoty czytać o problemach, z jakimi borykało się społeczeństwo.

Emily sięgnęła do szuflady szukając papierosa. Paskudny nawyk. Ale skoro Ian pali, a przecież jest lekarzem, więc dlaczego ona nie miałaby tego robić? Zapaliła papierosa, zaciągnęła się, wprawnie wypuściła kółko dymu, oparła bolące nogi na kuchennym krześle i sięgnęła po list ze znaczkiem Federal Expressu, który wcześniej niedbale rzuciła na stół. Zaadresowany był do pani Emily Thorn, a jako nadawca figurował doktor Ian Thorn. Emily zamrugała ze zdziwienia. Dlaczego Ian napisał do niej i to przez Federal Express? Odsunęła kopertę od siebie. Podejrzewała, że mąż czegoś od niej chce. Ian wiecznie czegoś chciał. Pomyślała, że któregoś dnia sporządzi listę przysług, o jakie prosił ją Ian przez te wszystkie lata, tak po prostu, żeby wiedzieć, ile tego było. Uznała, że jeśli teraz nie otworzy listu, przynajmniej nic nie będzie musiała robić. Tylko Ian pewnie zadzwoni, żeby sprawdzić, jak jej idzie wykonanie zadania. W końcu postanowiła, otworzyć kopertę i mieć to z głowy. Czegokolwiek mąż od niej chciał, mogła przecież zabrać się do tego po wizycie u fryzjera, Ian lubił jej długie, kręcone włosy. Mawiał, że kiedy Emily nimi potrząsa, wygląda bardzo kusząco. Prychnęła pogardliwie. Wciąż jeszcze nie zabrała się do czytania listu.

Dopiero paląc piątego papierosa i pijąc czwarty kubek kawy, sięgnęła po sztywną kopertę, otworzyła ją i wyjęła kartkę papieru.

Najpierw zaczęły drżeć jej kąciki ust, a potem całe ciało. Spróbowała odchylić się do tyłu na obrotowym krześle, lecz nie mogła się poruszyć. Przemknęło jej przez myśl, że to dziwne, iż cała się trzęsie, a jednocześnie nie jest w stanie zmienić pozycji. – A niech cię diabli, Ianie, idź do jasnej cholery. – Chwyciła się poręczy krzesła, niczym dwóch lin ratunkowych, i tupnęła nogami. Przypomniała sobie ten dzień sprzed wielu lat, kiedy też dostała list od Iana. To było w przeddzień ich ślubu. Tyle lat temu…


* * *

– Nie mogę uwierzyć, że naprawdę wychodzę za mąż. A ty możesz to sobie wyobrazić, Aggie?

– Skoro wisi tu biała suknia i welon, chyba to prawda – stwierdziła najlepsza przyjaciółka Emily.

– Szkoda tylko, że jestem taka zmęczona. Wciąż trudno mi pojąć, że poszłam do pracy wczoraj wieczorem. Musiałam chyba nie być przy zdrowych zmysłach, ale w piątek napiwki są takie duże, że nie chciałam ich stracić. Mieliśmy dwa bankiety, dzięki którym zarobiłam sto pięćdziesiąt dolarów. Całkiem nieźle.

– Wyglądasz na kompletnie wykończoną. No i fakt, musiałaś chyba zwariować, skoro pracowałaś do trzeciej nad ranem. Emily, przecież ty rujnujesz sobie zdrowie.

– Może i tak, ale popatrz tylko, ile mam na koncie w banku. Wszystkie rachunki są zapłacone, i Iana, i moje. No i wreszcie bierzemy ślub, co prawda z siedmioletnim opóźnieniem, ale już za kilka godzin będę panią łanową Thorn, żoną doktora Iana Thorna.

Aggie zmrużyła oczy.

– Chodzi o te białe koszule i krawaty, zgadza się?

– To także, ale ja kocham Iana. Zakochałam się w nim jeszcze w dziewiątej klasie. On jest częścią mnie, tak jak ja jestem częścią niego.

– A teraz bez namysłu, prosto z mostu, powiedz… ile razy w ciągu ostatnich siedmiu lat widziałaś się z Ianem?

Emily opadła szczęka.

– Jakieś siedemdziesiąt pięć. Tak mi się wydaje… ale chyba więcej… zadajesz mi idiotyczne pytania, Aggie. Nawet nie masz pojęcia, jak ciężko jest Ianowi znaleźć choćby piętnaście minut wolnego czasu dla siebie samego. Przeważnie jest ledwie żywy ze zmęczenia. Często rozmawialiśmy przez telefon, wysyłaliśmy sobie pocztówki. Codziennie byliśmy z sobą w kontakcie. Już na samym początku naszej znajomości pogodziliśmy się z tym, że będziemy musieli zdobyć się na wiele poświęceń. Wiedzieliśmy, na co się decydujemy. I udało się. Dzisiaj jest wielki dzień. Nigdy w życiu nie byłam taka szczęśliwa. A Ian… on jest taki… taki szczęśliwy, że język mu się plącze ze zdenerwowania.

Aggie zacisnęła usta.

– Cieszę się, że jesteś szczęśliwa, Emily. Ja nie potrafiłabym osiągnąć tyle co ty – powiedziała potrząsając głową.

– Tylko dlatego, że ty i Rob nie macie żadnego wspólnego marzenia, żadnego celu. A Ian i ja mieliśmy. Nie znaczy to oczywiście, że waszemu związkowi tego brakuje. Ale ja i Ian właśnie czegoś takiego potrzebowaliśmy.

– Zawsze mówiłaś, że nie chcesz mieć cichego wesela ze skromnym poczęstunkiem dla paru gości – przypomniała jej gderliwie Aggie.

– Rzeczywiście, tak powiedziałam. Ale byłam głupia. Nasze wesele kosztuje tylko czterysta pięćdziesiąt dolarów. Wolę, żeby było ciche, bo przynajmniej pieniądze zostaną w banku. I Ian się na to zgodził. Postanowiłam włożyć na tę okazję ślubną suknię mojej ciotki, a Ian ubierze się w swój najlepszy ciemny garnitur. I dla ciebie jest śliczna sukienka. Skromna, ale to wszystko, na co było nas stać. A zdjęcia będzie robił kolega Iana. Tort mamy od ciebie jako prezent ślubny. Czegóż więc niby nam brakuje?

– Chyba niczego. Po prostu chciałabym, żebyś była szczęśliwa, Emily.

– Ciągle to powtarzasz. A w tej chwili jestem najszczęśliwszą panną młodą w Scotch Plains w New Jersey.

– Nie ruszaj się, bo muszę ci zatuszować te ciemne plamy pod oczami. Nie mrugaj – ostrzegła Aggie nakładając podkład pod dolnymi powiekami. – Nałożę też nieco więcej różu na policzki, ponieważ wyglądasz bardzo blado. Przydałoby ci się posiedzieć trochę na słońcu, Emily.

– Nie mam czasu się opalać. Wiesz, co chcę podarować Ianowi z okazji ślubu?

– Co takiego?

– Wyciąg z konta. On nie ma zielonego pojęcia, ile pieniędzy zdołałam zaoszczędzić przez te siedem lat. Wyobrażasz sobie, że ani razu o to nie zapytał? Ani słówkiem.

– A ile zaoszczędziłaś?

– Dwadzieścia trzy tysiące dolarów. Nie wszystko trzymam na koncie. Część tych pieniędzy zainwestowałam, Ian wytrzeszczy oczy ze zdumienia.

– A co on podaruje tobie? – zainteresowała się Aggie.

– Nie wiem. Nie jestem nawet pewna, czy on wie, że pan młody powinien sprawić pannie młodej jakiś prezent. Mnie w każdym razie wystarczy jego nazwisko.

– Nie zapominaj o tych wszystkich białych koszulach, które będziesz musiała prasować – dodała Aggie nieco ostrym tonem.

– Czy mnie się tylko wydaje, czy ty nie lubisz Iana? – zapytała Emily.

– Lubię go. Jest czarujący. Oczywiście wtedy, kiedy ma na to ochotę. Ale jestem przekonana, że on cię wykorzystuje. Emily, przecież odkąd skończyłaś szkołę, harujesz jak wół. Pracujesz po siedem dni w tygodniu od tak dawna, iż mam wrażenie, że nigdy nie było inaczej. Ciągle jesteś zmęczona i nawet nie pamiętasz, jak to jest, gdy człowiek czuje się dobrze. Masz dopiero dwadzieścia pięć lat i już dokuczają ci żylaki. Powinnaś pójść z tym do lekarza.

Emily wybuchnęła śmiechem.

– Przecież teraz będę miała lekarza przez cały tydzień. A ja szanuję jego opinię.

– To wcale nie jest zabawne, Emily. O kurczę, będzie mi ciebie brakowało.

– Możemy do siebie pisywać. Nieczęsto wprawdzie, ale obiecuję, że będę się odzywać, Ianowi został jeszcze rok studiów, potem praktyka i dalsze studia, jeśli zechce zrobić specjalizację, a myślę, że tak, ale potem, Aggie, poświęcenia będą już za nami. Zacznę studia, urodzę dziecko i będę się cieszyć życiem. Fakt, że trzeba na to poczekać kilka lat, nie ma znaczenia. Przynajmniej będziemy razem. Ciesz się, że jestem szczęśliwa, Aggie.

– Cieszę się, Emily. I niech lepiej Ian stara się dać ci szczęście, bo będzie miał ze mną do czynienia. Rob i ja pokażemy mu, gdzie jego miejsce.

– Aggie – zaczęła szeptem Emily – chcę ci coś pokazać. Chcę, żebyś to zobaczyła i nie martwiła się o mnie więcej. Wczoraj w nocy, kiedy wróciłam do domu tak zmęczona, że wydawało mi się, iż straciłam czucie w rękach i nogach i miałam chęć po prostu rzucić się na łóżko tak jak stałam, zapaliłam światło i wtedy zobaczyłam, że do szyby przyklejony jest list. Najwyraźniej Ian wpadł do mnie wieczorem i zostawił go dla mnie. To właśnie cały on, a tak się wtedy rozpłakałm, że nie mogłam przestać. Znam ten list na pamięć, ale przeczytam ci go. Posłuchaj – powiedziała wyjmując zza stanika złożoną kartkę. – Chcę go mieć jak najbliżej serca. Zobaczysz, że ten list rozwieje twoje wątpliwości co do Iana.

– No, to czytaj – zachęciła Aggie, siadając na brzegu łóżka.


Kochana Emily,

Piszę do Ciebie „Kochana Emily”, bo na całym szerokim świecie nie ma droższej memu sercu, cudowniejszej kobiety, niż Ty, moja kochana. Kocham Cię tak bardzo, że chciałbym wyrazić to właściwymi słowami, jakich używają poeci w swoich wierszach, lecz nie umiem. Chcę, żebyś w głębi swego serca wiedziała, że kocham Cię ponad życie. I nigdy nie marzyłem nawet, że ktoś mógłby mnie kochać tak bardzo jak Ty. Możesz być pewna, że w pełni odwzajemniam Twoje uczucie.

Ty jesteś moim życiem, sensem mojego istnienia. Bez Ciebie nie osiągnąłbym tego co mam i nie miałbym tego, co wspólnie zdobędziemy jutro i przez wszystkie następne dni. Pragnę poświęcić swe życie na leczenie chorych i uszczęśliwianie Ciebie. Przyjdzie czas, że będę mógł dać Ci wszystko, czego tylko zapragniesz, i nie przestanę dawać do końca życia.

Ostatnie lata były bardzo trudne, zwłaszcza dla Ciebie, Emily. Ale w tym ciemnym tunelu już widać światełko. Obiecuję, że resztę swych dni poświęcę na to, by wynagrodzić Ci wszystkie wyrzeczenia.

Czułem potrzebę napisania tego listu właśnie dziś, w ten ostatni wieczór, zanim Ty i ja staniemy się jednością w pełnym znaczeniu tego słowa. Dziękuję Ci, Emily, za to, że jesteś właśnie taka a nie inna, za to, że mnie kochasz. Będę Cię kochać zawsze, aż do końca moich dni. Moje serce należy do Ciebie, moja kochana Emily.”


– Bardzo piękny list – orzekła Aggie.

– Będę go sobie czytała codziennie do końca życia, mimo iż znam go na pamięć. A kiedy już będę siwą staruszką siedzącą w fotelu na biegunach, otoczoną wnukami, pokażę im ten list i powiem, że na prawdziwą miłość warto zaczekać i że jest ona warta wszelkich wyrzeczeń, na jakie trzeba się zdobyć, żeby jej zaznać.


* * *

Państwo Thornowie z zapałem rozpoczęli swoje nowe wspólne życie. Atlanta w stanie Georgia znajdowała się wystarczająco daleko od New Jersey, by ani Emily, ani Ian nie musieli zawracać sobie głowy odwiedzinami rodziny, Ian uczęszczał na zajęcia w Akademii Medycznej Emory, a Emily znalazła pracę w podrzędnej restauracji o nazwie „Sassy Sallie’s”.

Tak więc Ian studiował, a jego żona pracowała. Monotonię ich życia przerywały jedynie wolne dni Iana, ale tych było niewiele i trafiały się rzadko. Emily zaczęła nawet pracować na dwie zmiany, po to tylko, żeby nie siedzieć sama w ciasnym mieszkanku, które nazywali swoim domem. Obydwoje jednak jakoś dawali sobie radę w przeciwieństwie do wielu innych małżeństw, które nie wytrzymywały długich rozstań, nie kończącej się pracy i braku towarzystwa. Trzy pary rozpadły się, bo żony złożyły pozew o rozwód. Za każdym razem, kiedy Ian opowiadał jej o czyimś rozwodzie i w jego oczach pojawiała się obawa, Emily jeszcze bardziej się starała i ciężej pracowała. – Nas to nie spotka, Ianie, przysięgam, że nie. – Wciąż i wciąż od nowa zapewniała męża, że ich małżeństwo jest inne, tym bardziej że, gdy się pobierali, oboje wiedzieli, co ich czeka. – Chcę, żeby ci się udało, żeby spełniło się twoje marzenie, a potem ja zabiorę się za siebie. – Zawsze, gdy to mówiła, Ian się uśmiechał. Ten uśmiech i ciepłe spojrzenie jego oczu były dla Emily siłą napędową. Aż do dnia, w którym zachorowała.

– Emily, przecież ty ledwie trzymasz się na nogach – zauważyła delikatnie Carrie, hostessa z nocnej zmiany. – Obserwuję cię od wczoraj. Idź lepiej do domu i połóż się do łóżka. W końcu tylko ty jeszcze nie chorowałaś na grypę, więc pewnie przyszła na ciebie kolej. Sallie na pewno nie będzie miała nic przeciw temu. Jesteś najlepszą kelnerką, jaką kiedykolwiek miała, więc nie zechce cię stracić. Masz czerwone policzki i założę się, że również gorączkę. Ubierz się i idź do domu. Nie ma wielkiego ruchu, a zostając do końca zmiany zarobiłabyś nie więcej jak dziesięć dolców. Ci faceci popijający w rogu nie należą do rozrzutnych. No już, nic nie mów, tylko idź do domu. Zadzwoń jutro, żeby powiedzieć jak się czujesz. I nie przejmuj się, jeśli nie będziesz w stanie przyjść. Sallie ma rezerwowych kelnerów na porę śniadaniową.

Emily westchnęła.

– Chyba masz rację. Wytłumacz mnie przed Sallie, dobrze?

Kiedy Emily dotarła do mieszkania, całym jej ciałem wstrząsały dreszcze. Zrobiła herbatę, ale upiła jej tylko trochę. Połknęła cztery tabletki aspiryny, wciągnęła na siebie ciepłą flanelową koszulę i położyła się do łóżka nakrywając się czterema kocami. Kiedy już prawie zasypiała, przy- pomniała sobie, że Carrie wsunęła jej do torebki zdjętą z półki baru butelkę brandy. Pomyślała, że przydałoby jej się teraz kilka łyków.

Zupełnie wyczerpana, zasnęła.

Budzik rozdzwonił się o wpół do piątej. Emily z trudem wyciągnęła rękę, żeby go wyłączyć i dać Ianowi pospać jeszcze godzinkę. Zwykle sama go budziła, gdy była już gotowa do wyjścia. A co więcej, podawała mu przy tym filiżankę porannej kawy.

Kiedy tym razem ręka odmówiła posłuszeństwa i nie zdołała jej wyciągnąć, Emily zrozumiała, że jest bardzo chora. Jakakolwiek była to choroba, dopadła ją w ciągu ostatnich dwóch dni. Teraz Emily poczuła, że bolą ją uszy i gardło, a oczy tak silnie łzawią, iż ledwie może odczytać godzinę na zegarze. Spróbowała się poruszyć, lecz było jej tak zimno, że aż szczękała zębami. Czyżby miała grypę? Ale któż choruje na grypę w maju? Chyba tylko ona.

– Ianie, obudź się. Jestem chora.

Ian mruknął coś pod nosem i odsunął się od niej. Pozbawiona bliskości jego ciała, poczuła się jeszcze bardziej zmarznięta. Zęby wciąż jej szczękały.

– Ianie, obudź się. Musisz zadzwonić do mojej szefowej i powiedzieć, że nie przyjdę dziś do pracy. Ian w jednej chwili usiadł na łóżku.

– Która godzina? O Boże, za piętnaście piąta. Spóźnisz się do pracy, Emily.

– Jestem chora, Ianie – wykrztusiła Emily. – O Boże, w ogóle nie mogę się rozgrzać i chyba mam gorączkę. Możesz mi podać aspirynę?

– Chryste Panie, Emily, jesteś cała rozpalona.

– Czułam, jak mnie powoli rozkłada. Już od dwóch dni łykam aspirynę.

– To właśnie cała ty; chcesz się leczyć sama. Ta cholerna grypa rozłoży cię na dwa tygodnie. Stracimy twoje dziesięciodniowe zarobki. Zachowałaś się idiotycznie, Emily.

Dziewczyna wtuliła twarz w poduszkę. Czyż to była jej wina, że zachorowała? Pewnie tak. Wszytkiemu była winna właśnie ona. Ian miał rację – niemądrze postąpiła próbując leczyć się sama po to tylko, żeby zaoszczędzić dziesięć dolarów.

– Przepraszam – powiedziała. – Byłam głupia. Nie gniewaj się na mnie.

– Nie gniewam się na ciebie. No masz, włóż tę grubą bluzę i wełniane skarpety. Zapytam gospodarza, czy ma jakiś przenośny grzejnik. Kaloryfery wyłączyli w zeszłym tygodniu. Teraz działa tylko klimatyzacja. Więcej koców już chyba nie mamy, prawda? – Emily potrząsnęła przecząco głową. – Zrobię ci trochę grogu. Może się wypocisz. Potrzebujesz czegoś jeszcze?

– Zadzwoń do Sallie.

– A tak. Zadzwonię. Zostanę dzisiaj przy tobie – oznajmił zmartwiony. – Ale przecież ty nigdy nie chorujesz, Emily. Przez te wszystkie lata, odkąd się znamy, tylko raz byłaś przeziębiona. – Zmierzył jej temperaturę, po czym popatrzył na nią zdziwiony. – O Boże, Emily, masz trzydzieści dziewięć stopni. Wezwę lekarza.

– Nie. Przecież ty już prawie jesteś lekarzem. Po prostu zaopiekuj się mną. Na grypę i tak nie można nic poradzić i sam dobrze o tym wiesz. Trzeba leżeć, dużo pić i łykać aspirynę, żeby zbić gorączkę. Zaufaj mi, Ianie. Nie dzwoń po lekarza.

Jedyne, o czym Emily mogła teraz myśleć, to była strata dziesięciodniowych zarobków.

– No dobrze, jeszcze zaczekam, lecz jeśli temperatura nie spadnie, wezwę doktora – zagroził Ian. – A teraz zupa – mamy jakąś w puszce? Kupię kilka sztuk, gdy wyjdę do sklepu. I miałem przyrządzić ci gorący grog. Jest chyba brandy, prawda? A sobie zrobię kawę i tosty. Może ty też chcesz?

– Ianie, idź na zajęcia. Tylko zadzwoń do mnie w ciągu dnia.

– Nie ma mowy. Zostanę przy tobie.

Około południa gorączka spadła o jeden stopień, a Ian po raz trzeci natarł żonę alkoholem, zużywając wszystko, co było w butelce. Emily piła drugą szklankę grogu, gdy Ian oznajmił, że wychodzi do sklepu po alkohol i aspirynę. Oczy niemal same jej się zamykały.

– Przyrzeknij, że nie zadzwonisz po doktora. Czuję się już lepiej, naprawdę. A do wieczora gorączka pewnie mi spadnie. Mówię poważnie, Ianie.

– Emily, jakiż będzie ze mnie lekarz, jeśli będę słuchał ciebie? Tobie jest potrzebny wykwalifikowany specjalista. Ja oferuję ci leczenie domowymi sposobami i to w najgorszym wydaniu.

– Ty sam jesteś dla mnie najlepszym lekarstwem. Musisz mi obiecać – wykrztusiła. – Przecież i tak czekają cię wydatki w aptece. A ja czuję się lepiej. Po prostu trzeba przez to przejść.

Minęły trzy dni, zanim Emily pozbyła się uczucia ciągłego zimna, gorączki i przestała się pocić. Ból w gardle nie był już tak dotkliwy, a dzięki kuracji kupionymi w aptece kroplami uszy też przestały ją boleć. Grog i aspiryna zrobiły wreszcie swoje albo, jak to ujęła Emily, grypa wkroczyła w kolejne stadium. W każdym razie chora ciągle piła płyny, które wmuszał w nią Ian czuwający cały czas przy jej łóżku.

– Wyglądasz gorzej niż ja się czuję – szepnęła Emily, kiedy czwartego dnia przebudziła się z drzemki.

– Rzeczywiście, czuję się okropnie – wyznał cicho Ian. – Od spania w fotelu mam ciągły skurcz w karku. Pewnie nie uwierzysz, jak ci powiem, ale prasowałem dzisiaj.

– To świetnie, możesz przejąć ode mnie tę robotę – zażartowała. – Ianie, dziś jest taka ładna pogoda; otwórz okno i wpuść trochę świeżego powietrza. Nie chcę, żebyś zaraził się ode mnie.

– Chyba już trochę za późno, żeby się o to martwić – stwierdził Ian szarpiąc się z oknem. W końcu udało mu się je otworzyć. – Jeśli dasz sobie radę sama, to jutro pójdę na zajęcia. Ale musisz mi obiecać, że nie będziesz wstawać z łóżka.

Emily przytaknęła skinieniem głowy.

– Nic mi nie będzie. Jak sądzisz, duże masz zaległości?

– Dam sobie radę.

– Przykro mi, Ianie. Doceniam to, co dla mnie zrobiłeś.

– Byłaś bardzo chora. Ale ostatni raz cię posłuchałem. Bardzo mnie męczyła twoja głupota i to, że również ja okazałem się na tyle głupi, by być ci posłusznym. W końcu ja wiem lepiej.

A to znaczyło, że głupia jest Emily. Przecież ona nie wiedziała lepiej.

– Przepraszam cię, Ianie – powtórzyła.

– Emily, bardzo się o ciebie martwiłem. Czułem się taki… taki bezradny patrząc, jak leżysz. Kocham cię – dodał burkliwie. – A co do prasowania, to nie biorę tego na siebie. Masz ochotę na jajecznicę?

– Brzmi smakowicie. Ale bez tostów. Gardło wciąż mnie boli.

– Może chcesz jeszcze grogu?

– Chyba już wpadłam w nałóg – uśmiechnęła się. – Kocham cię, Ianie, całym sercem.

– Moje serce odwzajemnia to uczucie.

Emily podciągnęła się na poduszki. Wiedziała, że nic nie dzieje się bez powodu. Zachorowała, a wtedy Ian uświadomił sobie, jak bardzo ją kocha. Opiekował się nią odkładając swoje zajęcia na kilka dni. – Dzięki ci, Boże – szeptała Emily – za to, że dałeś mi takiego dobrego, wspaniałego męża. Ale gdzieś w głębi duszy jakiś głos krzyczał – ty idiotko, ty głupia.

Tylko czas mógł pokazać, czy rzeczywiście była głupia, czy nie.


* * *

Ian miał rację, pomyślała Emily wychodząc spod prysznica. Ledwie zauważyła, kiedy minęły ostatnie trzy lata pełne znoju i zmęczenia. Czy to rzeczywiście możliwe, że wkrótce mieli obchodzić trzecią rocznicę ślubu? Emily marzyła się z tej okazji długa, gorąca kąpiel i relaksujący masaż, jaki Ian czasami jej robił, i właściwie była to jedyna rzecz, jakiej pragnęła. Chciała zjeść dobrą kolację z lampką wina, a potem namiętnie kochać się z mężem. Zamiast tego czekało ją uczczenie rocznicy w restauracji. Długą relaksującą kąpiel zastąpił szybki prysznic, a na kolację miała być chińszczyzna i piwo, które musieli zabrać ze sobą. Emily kupiła jednak na tę okazję nową sukienkę, w której, według Iana, wyglądała jak jego własna wspaniała tęcza. Suknia była śliczna – Emily podobał się kolor, lecz fason, jej zdaniem, nie był zbyt udany. W dodatku nie miała do niej odpowiednich butów.

Ale najważniejsze, że długie lata studiów i poświęceń wreszcie się skończyły. Teraz życie miało nabrać rozpędu. Emily będzie w końcu mogła rzucić pracę, urodzić dziecko i być może zacząć własne studia. Tym razem przyszła kolej na nią. Jutro miał się rozpocząć pierwszy prawdziwy dzień jej wspólnego życia z Ianem. Jutro po południu zamierzała zapisać się na uczelnię, na semestr jesienny.

Przyłapała się na tym, że uśmiecha się do siebie. W wieku trzydziestu jeden lat nie jest jeszcze za późno na wznowienie edukacji, pomyślała. Postanowiła, że następnego ranka dłużej sobie pośpi, a potem wstąpi do restauracji „Sassy Sallie’s”, powiedzieć że odchodzi. – Dzięki ci, Boże, że zesłałeś mi wreszcie ten dzień – mruknęła pod nosem.

Przeszła do sypialni i włożyła sukienkę, po czym zabrała się do malowania paznokci u nóg. Kończyła właśnie mały palec, kiedy wrócił Ian. Chwycił ją w ramiona i zaczął kręcić się z nią dookoła, a potem tak długo ją całował, że Emily miała wrażenie, iż za chwilę udusi się z braku powietrza.

– No, powiedz sama, czy wciąż nie przypominamy nowożeńców? – krzyczał uradowany.

– Jesteśmy nowożeńcami, oczywiście, że tak – odpowiedziała ze śmiechem. – Przyszedłeś o całe pół godziny wcześniej.

– Bo w końcu powiedziałem temu staremu draniowi, że dzisiaj jest moja rocznica ślubu i moja żona mnie potrzebuje. Szkoda, że częściej tego nie robiłem. Chyba nie masz mi za złe, prawda?

– Oczywiście, że nie. Naprawdę sądzisz, że mogłabym wypominać ci te wszystkie święta, urodziny i dwie poprzednie rocznice, podczas których cię nie było? I te weekendy, kiedy musiałeś zastępować kolegów? Nic z tych rzeczy! Zresztą, to wszystko mamy już za sobą. Musimy porozmawiać, Ianie, naprawdę musimy pomówić o naszej przyszłości.

– Wiem. Dziś przy kolacji. Idziemy do… no, zgadnij gdzie?

– Do „Chińskiego Ogrodu”.

– Pudło. Wybieramy się do, no, przygotuj się… do „Adolpho’s”. Już w ubiegłym tygodniu zarezerwowałem tam stolik. Nieważne, ile to będzie kosztować. Kelnerzy będą nam nadskakiwać i wypijemy szampana. To dla ciebie. Zasługujesz na wszystko, co najlepsze, i nadszedł czas, kiedy zamierzam ci to ofiarować. Posłuchaj, kochanie, wiem, że zapłacimy pieniędzmi, które ty zarobiłaś, ale na razie nie mam nawet złamanego szeląga. Za to jutro będzie początkiem zmian. Powiedz, że nie masz nic przeciw temu, mój skarbie.

Emily uważnie wpatrywała się w męża. Nie zmienił się na jotę odkąd się pobrali. Te oczy koloru letniego błękitnego nieba wciąż potrafiły ją omamić. Z trudem tłumiła w sobie chęć przeczesania dłonią jego włosów o barwie pszenicy, Ian nie lubił, kiedy go tak głaskała. W białej koszuli i krawacie wyglądał niewiarygodnie przystojnie. Jego twarzy nie znaczyła ani jedna zmarszczka, podczas gdy u żony było ich już kilka. Emily przypuszczała, że to dlatego, iż w młodości dużo się opalała. Ciekawe, że w jej oczach Ian wyglądał jak należy dopiero wtedy, gdy się uśmiechał. W tej chwili akurat sprawiał wrażenie zmartwionego, niczym chłopiec, który coś przeskrobał. I tylko ona była w stanie sprawić, by w miejsce troski pojawił się na jego twarzy uśmiech. Jeśli nawet dzisiejsza kolacja kosztować będzie tyle, ile dwie raty kredytu, to co z tego? Od czasu do czasu trzeba zrobić coś szalonego i nieobliczalnego, a dziś przecież obchodzili rocznicę ślubu.

– Powiedzmy sobie po prostu, że nam obojgu należy się taki wyjątkowy wieczór i nieważne, ile trzeba będzie za niego zapłacić. Obiecaj mi, że na stoliku będą świeczki, bo jeśli nie, to nie idę – powiedziała chichocząc Emily. Bez trudu potrafiła znaleźć odpowiednie słowa, ponieważ od lat zajmowała się rozweselaniem Iana. Tym razem także udało się jej sprawić, by się uśmiechnął.

– Idę teraz pod prysznic – powiedział klaszcząc w dłonie – potem wskakujemy oboje w nasze nowe ciuchy i wynosimy się stąd. A kiedy wrócimy, będziemy się kochać przez całą noc. Co pani na to, pani Thorn?

– Moim zdaniem, to fantastyczny pomysł, doktorze Thorn – odparła, a w myślach prosiła Boga, by nie zmorzył jej przedtem sen. Pragnęła przetrwać ten wieczór i przez cały czas zachować pełną świadomość.

– Przyszedł mi do głowy jeszcze lepszy pomysł – obwieścił Ian. – Pani Thorn, proszę za mną, uświadomiłem sobie, że pod prysznicem jeszcze tego nie robiliśmy.

Ian zaczął całować żonę i robił to tak długo, że bała się, iż za chwilę zaczną jej szczękać zęby. Poczuła nagły i silny przypływ adrenaliny. W końcu minął już miesiąc, gdy ostatnio się kochali.

– Jeszcze raz – jęknęła prosząco.

Całował ją więc dalej całą drogę do łazienki i potem pod strumieniem wody spływającej na nich z prysznicu. Cudowne odprężenie, jakie ogarnęło jej ciało, sprawiło, że poczuła się radosna. Kiedy we dwójkę opuszczali mieszkanie, chichotali niczym małe dzieci.

Dwadzieścia minut później dotarli do restauracji.

– Kiedy będziemy wychodzili, dostaniesz różę – szepnął jej do ucha Ian.

Emily uśmiechnęła się. Pomyślała, że miło będzie otrzymać kwiat; zostanie pamiątka po dzisiejszym wieczorze. A gdy zwiędnie, włoży go pomiędzy karty albumu.

Nagle Ian się zachmurzył.

– Obiecaj mi, że nie będziesz krytykować obsługi ani robić min, jeśli kelner popełni jakiś błąd.

– Dobrze, ale pod warunkiem, że zostawisz hojny napiwek – odparła cicho Emily.

– W porządku, umowa stoi. Zapomnij dzisiaj, że jesteś kelnerką i na miłość boską, nie wspominaj o tym nikomu, dobrze?

Znakomity nastrój prysnął jak bańka mydlana.

– Dlaczego? Wstydzisz się tego, co robię? A co mówisz o mnie swoim przyjaciołom?

– Nic im nie mówię. To nie ich interes. Jeśli chodzi o pierwsze pytanie, nie wstydzę się twojej pracy. Nikt bardziej ode mnie nie ceni tego, co robisz.

– Docenianie czegoś i wstydzenie się tego, to dwie różne rzeczy.

– Wydaje mi się, że nie najlepiej zaczynamy wieczór. Zawróćmy z tej ścieżki i spróbujmy od nowa. Co by nie było, wciąż czuję się jak pan młody, więc zachowujmy się jak nowożeńcy. To rozkaz i masz się do niego zastosować, Emily.

– Tak jest – odparła uszczypliwie. Ian położył właśnie rękę na klamce, gdy drzwi otworzyły się. Cofnął się więc o krok i ukłoniwszy się grzecznie odźwiernemu, przepuścił żonę przodem. Kiedy byli już w środku, poprowadził ją do wydzielonego pomieszczenia, gdzie z boku stał szef sali z przewieszoną przez ramię nieskazitelnie białą serwetką.

– Jestem doktor Thorn, a to moja żona – oznajmił władczym tonem.

Emily wzdrygnęła się.

Sala, w której się znaleźli, była mała; stało tu dwanaście stolików i tyluż kelnerów czekało pod ścianą. Domyśliła się więc, że każdy kelner miał obsługiwać tylko jeden stolik. Emily od razu wiedziała, że w tej restauracji stoliki nigdy się nie przewracają. Tutaj kolacja trwa na pewno trzy godziny, a może i dłużej, jeśli goście nie spieszą się zanadto z kawą i likierami.

Szturchając lekko męża, Emily szepnęła mu do ucha:

– Poproś o stolik pod ścianą. Chyba nie chcesz, żebyśmy siedzieli przy kuchni.

Ian od razu się najeżył, a kelner poprowadził ich do nakrytego stolika, odległego zaledwie o jedno miejsce od drzwi kuchennych. Emily znów go szturchnęła. Wyczuła, że ramię męża zesztywniało.

– Nie chcemy tu siedzieć – powiedział cicho.

Świetnie, oceniła w myślach Emily. Kiedy ktoś mówi „nie chcę”, to nie może być żadnej dyskusji. Kelner wskazał im stolik po prawej stronie. Emily z aprobatą kiwnęła głową, lecz kiedy sadowiła się na krześle, na twarzy męża odmalowała się złość. A co tam, pomyślała, jeśli ma ochotę się dąsać, to jego sprawa. Ona uważała, że skoro już mieli wydać tyle pieniędzy, to należało im się dobre miejsce. Trzeba przyznać, że co jak co, lecz wybrać stolik potrafiła bezbłędnie.

– To naprawdę nie było konieczne – zwrócił się do niej Ian uśmiechając się dla niepoznaki ze względu na pozostałych gości i na kelnera.

– Owszem, było. To dla nas bardzo uroczysty wieczór, więc powinniśmy wykorzystać tę okazję do maksimum. A może denerwuje cię, że to ja zasugerowałam zmianę miejsca? – zapytała ze słodkim uśmiechem, który miał przytłumić uszczypliwość słów. – Przypuszczam, że przy wyjściu wręczą mi właśnie tę różę – dodała wskazując pojedynczy, żółty, nierozwinięty jeszcze kwiat w wazoniku.

– Nie. Różę dostaniesz przy drzwiach. Tuż obok nich widziałem pudło z kwiatami.

Ian zawsze musiał mieć ostatnie słowo. Na stojącej przy wejściu niedużej ladzie nie było żadnego pudła. Emily zwróciła uwagę na wystrój sali, w ogóle na wszystko tutaj, ledwie przestąpiła próg restauracji. Puściła słowa męża mimo uszu i potakująco skinęła głową.

– To bardzo piękny lokal. Rozumiem, że jedzenie jest tu wyśmienite, ale i nieprawdopodobnie tuczące. Zanosi się na to, że przytyjemy, Ianie.

– Już od siedmiu lat nie przybrałem na wadze ani kilograma. Lecz tobie, w przeciwieństwie do mnie, przybyło tu i ówdzie.

To prawda, przyznała w myślach skonsternowana Emily. Kiedyś miała figurę, na którą pasowały ubrania w rozmiarze trzydzieści sześć, obecnie musiała kupować trzydzieści osiem, a i to nie najlepiej leżało. Wszystko przez te tłuste hamburgery i pizze, które pochłaniała w pośpiechu pomiędzy jednym zajęciem a drugim, że nie wspomnieć o słodyczach, które jadła nałogowo. Od jutra zamierzała przejść na dietę.

– Wiem – przyznała smutnym głosem. – Od jutra przestawię się na warzywa i owoce.

– Emily, przecież oszukujesz samą siebie. W tej spelunie, w której pracujesz, nie podają warzyw ani owoców.

Serce zabiło jej mocniej, lecz postanowiła, że nie zrobi niczego, co zepsułoby ten wieczór. Pochyliła się więc nad stolikiem i wzięła dłonie męża w swoje ręce.

– Ale spróbuję – powiedziała. – Jutro będzie nowy dzień i już nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie zacznę studia, a ty rozpoczniesz praktykę. Jak sądzisz, w ilu komitetach będę musiała pracować? Ooooch, to wino jest wyśmienite.

– Więc napij się jeszcze – zachęcił, napełniając jej kieliszek akurat w chwili, gdy podszedł kelner, by zrobić to za niego. – Nie znoszę nadskakujących kelnerów – szepnął.

– Ani ja – odpowiedziała Emily równie cicho.

– Założę się, że tam, gdzie pracujesz, nie nadskakuje się gościom.

– Masz rację. A jak nazywa się, Ianie, to miejsce, gdzie pracuję?

– Co?

– No wiesz, chodzi mi o tę knajpkę, w której zarabiam na życie. Jak ona się nazywa?

Ian wzruszył ramionami.

– Jakoś uciekło mi to z pamięci. Ale zaraz sobie przypomnę.

– Nie, wcale sobie nie przypomnisz. Bo nigdy mnie o to nie zapytałeś. A ponieważ sama realizuję czeki, więc skąd miałbyś wiedzieć?

– Chyba jednak kiedyś mi mówiłaś. Dzwoniłem tam do ciebie.

– No więc jak, zgłasza się osoba odbierająca telefon? – naciskała Emily.

– Chryste Panie, Emily, czy my gramy w dwadzieścia pytań? Przecież fakt, że nie mogę sobie przypomnieć nazwy tej speluny, nie znaczy, że jej w ogóle nie znam. Numer telefonu mam w głowie, więc po cóż mi jeszcze nazwa?

– A jeśli coś by mi się stało i musiałbyś szybko po mnie przyjechać?

– To najpierw bym zadzwonił. Zresztą mam gdzieś zapisane, jaka to spelunka. A prawdę mówiąc, wszystko to nie ma najmniejszego znaczenia.

– Owszem, ma. Ta speluna, w której pracuję, nazywa się „Sassy Sallie’s”. A dzięki pieniądzom, jakie zarabiam w tej spelunie, mogłeś ukończyć studia medyczne, możemy płacić za mieszkanie, jedzenie i rzeczy codziennego użytku, dzięki nim spłacasz pożyczki zaciągnięte w czasie studiów, kupiłeś sobie ten właśnie garnitur, koszulę i krawat, że nie wspomnę o bieliźnie, butach i skarpetkach, a także mojej nowej sukience. No i dzisiejszej kolacji. Widzisz więc, że to ma znaczenie. Dla mnie ma. I dla ciebie także powinno mieć.

– Emily, przecież nie to miałem na myśli. Chodziło mi o samą sprzeczkę na ten temat. Przecież speluna to tylko słowo. Ty pierwsza go użyłaś, kiedy zaczęłaś tam pracować. Po prostu podłapałem je od ciebie. I potrafię docenić to, co robisz. Co chcesz więcej?

– Szacunku. Dlaczego zabroniłeś mi mówić komukolwiek, gdzie pracuję? Sam przyznałeś, że nikomu nie mówisz, co robię, bo to nie ich sprawa.

– Bo nie. A ty opowiadasz ludziom, czym ja się zajmuję? – spytał poirytowany.

– Pewnie, i to każdemu, kto zechce mnie słuchać. Jestem z ciebie dumna, Ianie. Kelnerstwo to uczciwa praca. I bardzo ciężka. Słuchaj, może zmienimy temat. Chyba jestem zmęczona.

– Ty zawsze jesteś zmęczona, Emily. Bierzesz te witaminy, które ci przyniosłem?

– Dwie tabletki dziennie, ale i tak czuję się padnięta. Marzę o tym, żeby pospać do późna i nic nie robić.

Ian wzruszył ramionami. Kelner przyniósł właśnie sałatki, a on sam po raz trzeci napełnił kieliszki.

Kiedy ze stołu zniknęły już naczynia po przystawkach i zupie, Ian odezwał się ostrożnie:

– Prawdę mówiąc, Emily, nie mam zielonego pojęcia, co dla nas zamówiłem. Menu było po francusku, więc po prostu wskazałem palcem jakąś potrawę. Myślę, że była to ryba. Ale nie rób zamieszania, gdy podadzą coś, co nie będzie nam smakować. Nie cierpię być zażenowany.

Już na samą myśl, że miałaby zjeść danie, którego nie lubi, tylko po to, by jej mąż nie poczuł się skonsternowany, Emily poczuła, że włosy jeżą jej się na karku. W końcu musiała bardzo ciężko pracować i spędzić na nogach długie godziny, żeby móc zapłacić za to jedzenie. Ale westchnęła tylko i potrząsnęła głową na znak, że zastosuje się do jego życzenia. Zawsze robiła to, czego chciał od niej mąż. Zawsze, bez wyjątku. Ian tymczasem zamówił drugą butelkę wina. Przyniesiono ją razem z musem z łososia i ustawiono na stole, Ian promieniał, a Emily wbiła wzrok w talerz. Łososia akurat nie cierpiała. Już raczej wolałaby zjeść ociekającego tłuszczem hamburgera.

– Jesteś bardzo zabawna, Emily – zauważył jej mąż zadowolony z siebie. – Uwielbiam, kiedy masz taką minę.

– A jaką mam minę?

– Osoby, która wie czego chce.

Emily wybuchnęła śmiechem.

– To smakuje jak… jak ubłocone kalosze mojego ojca posypane parmezanem.

Ian zakrztusił się przełykanym kęsem, ale po chwili i on się roześmiał. Jednym łykiem opróżnił swój kieliszek. Był czerwony na twarzy.

– Wszyscy się na nas gapią, prawda? – spytał szeptem.

– Owszem. Mam wrażenie, że musimy trochę poćwiczyć, zanim zaczniemy jadać w tego typu restauracjach, ewentualnie trzeba będzie pouczyć się nieco francuskiego – zachichotała Emily.

– Pewnie masz rację. Na tym daniu zakończymy ucztę, a potem pójdziemy gdzieś na lody bananowe.

– Chyba nie mówisz poważnie? Jesteśmy zbyt pijani, żeby dojść do kawiarni. A poza tym zdawało mi się, że mieliśmy inne plany na resztę wieczoru – powiedziała rzucając mu pożądliwe spojrzenie. – Och, Ianie, już nie mogę się doczekać, żeby złożyć w pracy wymówienie.

– Ślicznie wyglądasz w blasku świec, kochanie. Kiedy będziemy mieć własny dom, proponuję co wieczór jeść kolację przy świecach.

– Zgoda. Jesteś najprzystojniejszym mężczyzną w tej restauracji, Ianie.

– Bardzo jesteś pijana?

– Wciąż widzę całkiem wyraźnie. Jesteś tu najprzystojniejszy. Rozejrzyj się dookoła. Wszyscy ci faceci mają wystające brzuchy i łysiny, a co do kobiet, z którymi przyszli, założę się, że połowa z nich to kochanki. Wiesz, po czym można to poznać?

– Po czym?

– Po tym, że ze sobą rozmawiają. Małżeństwa jedzą i piją, a potem wychodzą. Kochankowie flirtują, śmieją się, rozmawiają i patrzą sobie w oczy.

Ian powiódł wzrokiem po sali.

– Chryste, masz rację. To obrzydliwe.

– Czy zawsze będziesz mi wierny, Ianie?

– Oczywiście. A ty mnie?

– Do śmierci – zapewniła Emily z błyszczącymi miłością oczami. – Nie potrafiłabym zniszczyć tego, co mamy. Mężczyźni… Wydaje mi się, że mężczyźni traktują romanse trochę inaczej niż kobiety.

– Ale ja mam na ich temat takie samo zdanie jak ty. I wiem, że czeka nas wspaniale życie, które wynagrodzi wszelkie poświęcenia. Obydwoje zasługujemy na wszystko, co najlepsze, i dopilnuję, żebyśmy to mieli. Takie właśnie postawiłem sobie zadanie.

„Nasze poświęcenia”, powtórzyła Emily w myślach, czując jak wino szumi jej w głowie. Postanowiła zapamiętać wszystko, co Ian mówi tego wieczoru. Chciała to przemyśleć jutro leżąc w łóżku. Zaczęła nawet marzyć, że mąż zrobi jej śniadanie. Nie zdawała sobie sprawy, że wypowiedziała to życzenie głośno, dopóki nie usłyszała odpowiedzi Iana:

– Z największą przyjemnością. Co powiesz na francuskie grzanki polane stopionym masłem i ciepłym syropem i posypane cukrem pudrem albo tą przyprawą, której używasz?

– Brzmi cudownie. Wiesz co, Ianie, zostańmy jutro w łóżku aż do południa i zjedzmy późny lunch.

– Niezły pomysł. O, widzę że kelner niesie nam kawę, a wino już się skończyło. Muszę z tobą o czymś porozmawiać, Emily.

– Dobrze, słucham.

– Kochanie, chciałbym, żebyśmy wrócili do New Jersey. Chodzi o to… Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć, więc chyba lepiej powiem prosto z mostu. Otóż chcę pracować na własny rachunek. Chcę, żebyśmy otworzyli klinikę. Rozmawiałem już, tylko wstępnie oczywiście, z kilkoma bankierami w New Jersey i facet z First Fidelity zapewnił mnie, że nie widzi najmniejszego problemu z udzieleniem nam kredytu. Pomyślałem sobie, że Front Street w Plainfield to świetny punkt. Klinika otwarta byłaby dla wszystkich, każdy mógłby do niej przyjść prosto z ulicy. Nie podjąłem jeszcze ostatecznej decyzji, powiedziałem, że muszę to przedyskutować z tobą. Realizacja projektu zabrałaby nam, jeśli się nie mylę, dwa lata. Ale klinika to maszynka do robienia pieniędzy, Emily. Jeśli będziesz pracowała tak jak do tej pory i jeszcze pomagała mi w klinice, zdołamy spłacić i wcześniejsze pożyczki, i ten nowy kredyt. Dwa lata, Emily. A cóż to są dwa lata? Tylko dwadzieścia cztery miesiące. Siedemset trzydzieści dni. Uda nam się, o ile oczywiście zabierzesz się energicznie do pracy. A potem będziemy mieć własną klinikę. I nie będziesz więcej musiała zawracać sobie głowy robotą. To znaczy za dwa lata. Tak mniej więcej widziałbym rozkład twojego dnia: rano od siódmej do pierwszej pracowałabyś w klinice, a potem mogłabyś pójść na nocną zmianę do tej swojej knajpki, w której kiedyś kelnerowałaś, no wiesz, jak się to miejsce nazywało? „Heckling Pete’s”? Co o tym sądzisz, kochanie?

W tej chwili Emily zapragnęła umrzeć – tu i teraz przy stoliku, przy którym wypiła prawie całą butelkę wina i zjadła mus łososiowy. Kiedy się odezwała, starannie dobierała słowa:

– Rozumiem, że musiałabym odłożyć na później własne studia. Pomyśl, jak będę się czuć, gdy wreszcie pójdę na uczelnię i znajdę się wśród osób o wiele młodszych ode mnie. Nie będę do nich pasować. Tak się cieszyłam, że w końcu zacznę się uczyć. Ianie, naprawdę nie jestem pewna, czy starczy mi sił na kolejne dwa lata.

– Po pierwsze popracujemy trochę nad twoją kondycją. Musisz podreperować zdrowie. To bezwzględnie konieczne. Weźmiesz sobie dziesięć dni urlopu i przez cały ten czas będziesz leżeć do góry brzuchem. Pomyślałem o tym nie tylko ze względu na ciebie, ale i siebie samego. Jeśli teraz nie skorzystamy z okazji, jaka się nam nadarza, druga taka może się już nigdy nie trafić. Przysięgam, moja kochana Emily, że wynagrodzę ci to wszystko. Ale sam nie zdołam zrealizować swoich planów. Jesteś mi potrzebna.

– Wygląda na to, Ianie, że będę cię jeszcze rzadziej widywała, a więcej pracowała. Powiedziałeś dzisiaj, że zachowujemy się jak nowożeńcy. To nieprawda, już bardziej pasuje do nas określenie obcy. Nawet nie wiedziałeś, gdzie pracuję.

– Pamiętam przecież „Heckling Pete’s”, chociaż już dawno rzuciłaś to miejsce.

– Ty naprawdę chcesz otworzyć tę klinikę, prawda?

– Pragnę tego bardziej niż czegokolwiek na świecie. Przecież to będzie nasz własny interes przynoszący dochody i sami będziemy swoimi szefami. Ustalę takie ceny, żeby ludzie mogli sobie pozwolić na ich zapłacenie. Emily, klinika to maszynka do robienia pieniędzy. I trzeba dwóch lat, żeby ją zdobyć. Posłuchaj głosu swojego serca i powiedz, czy chcesz mi dać jeszcze te dwa lata? Wiem, że proszę o wiele, więc ty sama musisz podjąć decyzję.

Patrzył na nią błagalnym wzrokiem.

Emily kiwnęła głową na znak zgody, bo zbyt była otępiała, żeby zrobić cokolwiek innego, Ian uśmiechnął się i skinął na kelnera, by uregulować rachunek.

– Wszystko ci wynagrodzę, moja kochana Emily. Przyjdzie taki dzień, kiedy spełnię wszystkie twoje najskrytsze życzenia. Cokolwiek by to było. Obiecuję to, Emily.

– Trzymam cię za słowo – wyjąkała. Udało jej się nawet przywołać na twarz blady uśmiech, żeby mężowi było miło.

Po wyjściu z restauracji poszli powoli do domu przytulając się do siebie. Najbliższe dwa lata mieli już dokładnie zaplanowane.

2

Emily ubrała choinkę, żeby zrobić Ianowi niespodziankę i teraz patrzyła na nią z uczuciem czci pomieszanej z lękiem. Ich małe mieszkanko niemal pachniało świętami Bożego Narodzenia. Emily zamierzała przygotować pieczenie dokładnie tak, jak robiła to z okazji świąt jej matka. Chciała też opakować prezenty i może nawet wypić przy tym lampkę wina. W każdym razie cały ten dzień miała tylko dla siebie i mogła z nim zrobić co chciała. „Heckling Pete’s” była zamknięta z powodu prac hydraulicznych, więc Emily udała przed mężem, że się przeziębiła i nie może pracować w klinice. W ten sposób została w domu i żyła wyłącznie przygotowaniami do świąt.

Rzuciła okiem na leżące na stole papiery i rejestry. Czekało ją zrobienie listy płac, wypełnienie formularzy ubezpieczeniowych, wpłacenie pieniędzy do banku i uregulowanie rachunków zarówno tych wystawionych na klinikę jak i domowych. Ale teraz nie chciała się tym zajmować – nie miała zamiaru. Podeszła do szafki ze zlewem, otworzyła ją i zepchnęła na jedną stronę wszystkie środki czystości. W tylnym kącie, gdzie zrobiło się miejsce, położyła dokumenty ze stołu.

Tym razem chciała mieć prawdziwe Boże Narodzenie, Ian jej to obiecał. W zeszłym roku akurat na święta otworzyli klinikę i oboje musieli pracować pozwalając sobie tylko na szklaneczkę likieru jajecznego przed stojącą w poczekalni sztuczną choinką. Wprawdzie uzgodnili wcześniej, że obejdą się bez prezentów gwiazdkowych, ale Emily w ostatniej chwili kupiła mężowi kaszmirową marynarkę, zbyt kosztowną jak na jej możliwości, Ian natomiast nie złamał umowy. Emily długo potem płakała zamknąwszy się w łazience. Przecież ucieszyłaby się nawet z owiniętego w ozdobny papier jednorazowego długopisu.

Popatrzyła na górę prezentów, które zamierzała opakować w srebrny papier. Dekoracji miały dopełnić duże, czerwone kokardy. W myślach wyobrażała sobie reakcję Iana, gdy zobaczy, jaki ogarnął ją szał świątecznych zakupów i strojenia domu. Czy spojrzy na nią z rozczarowaniem w oczach, czy też uśmiechnie się i powie coś miłego i słodkiego? Klinika przynosiła już zyski. Było dokładnie tak, jak Ian przewidział. Pozostało pół roku do spłaty kredytu zaciągniętego na studia Iana. Na razie każdy zarobiony cent szedł na oddanie długów i opłatę czynszu za tanie mieszkanko, które było ich domem.

Przez ostatnie półtora roku Ian pracował ciężej nawet niż żona. Tak jak ona padał ze zmęczenia, ale sam postanowił, że klinika będzie czynna dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wracał więc do domu o jedenastej wieczorem i do rana musiał być pod telefonem na wypadek nagłego wezwania. Emily na palcach mogła policzyć noce, które mężowi udało się przespać bez żadnych pobudek. Kiedy Ian padał w końcu na łóżku, tulili się do siebie mówiąc, że jeszcze tylko kilka miesięcy i że warto poczekać. Przed snem Ian całował żonę na dobranoc, dziękując jej, że jest przy nim i pomaga mu. Seks był dla obojga tylko słodkim wspomnieniem. Zbyt byli zmęczeni, żeby zdobyć się na jakikolwiek wysiłek i wciąż obiecywali sobie nawzajem, że gdy przyjdzie weekend, będą tylko odpoczywać i kochać się jak wariaci. Nigdy jednak nie udało im się tego zrealizować. Zwykle w weekendy pojawiały się jakieś nagłe wezwania do chorych, trzeba było zrobić zakupy i pranie, a Emily dorabiała w „Heckling Pete’s”.

Obecnie mieli już nie tylko lekarza na zastępstwo, lecz i drugiego kierownika administracji, Ian wpadł na taki pomysł po to, by mogli zacząć Nowy Rok wypoczęci i pełni energii. Emily wątpiła, czy kiedykolwiek jeszcze poczuje w sobie energię. Cały entuzjazm opuścił ją już dawno temu. Jak wyglądała sytuacja z siłami życiowymi Iana, nie była pewna. Mąż wyglądał na tak zmęczonego, że trudno to było opisać słowami. Czy naprawdę sukces wart był aż takich poświęceń? Młode lata obydwoje mieli już za sobą, o ile w ogóle doświadczyli czegoś takiego jak młodość. Pierwsze lata małżeństwa także już minęły i to bezpowrotnie.

Podobno między trzydziestką a czterdziestką człowiek przeżywa swoje najlepsze lata. Emily zastanawiała się, czy dla nich ten okres życia rzeczywiście okaże się najwspanialszy? Żałowała, że nie ma kryształowej kuli. Wciąż jeszcze rozmyślała, kiedy Ian wrócił do domu.

– Pachnie tu świętami – krzyknął wchodząc.

Emily rzuciła się w jego ramiona.

– Wcześnie wróciłeś. Co się stało? Wszystko w porządku?

– W jak najlepszym. Przyszedłem cię skontrolować. Zadzwoniłem do Garreta i poprosiłem, żeby mnie zastąpił. A Allison wpadnie tu po drodze i odbierze te dokumenty, którymi na pewno się nie zajęłaś. Ona załatwi wszystko jeszcze dziś wieczorem.

– Naprawdę wróciłeś do domu już na noc? – dopytywała się przestraszona Emily.

– Jezu Chryste, Emily, przecież się staram i to bardzo. Ale nie zawracajmy sobie teraz głowy takimi sprawami. Jestem z tobą i będziemy się zajmować tylko sobą. Proponuję, żebyśmy napalili w kominku, uprażyli kukurydzę i obejrzeli dokładnie tę wspaniałą choinkę. Sama ją tak przy- stroiłaś? Pachnie cudownie. Przykro mi, Emily, z powodu wszystkich dotychczasowych świąt Bożego Narodzenia.

– Ciiii, mnie też. Ale cieszmy się chwilą obecną. Aż trudno mi uwierzyć, że gwiazdka już za trzy dni. Chcesz, żebym upiekła indyka?

– A pewnie! Ze wszystkimi dodatkami. I na pasterkę też pójdziemy.

– Och, Ianie, naprawdę? Mówisz poważnie?

– Jasne, że tak. Musimy postarać się częściej chodzić do kościoła. W ogóle zaczniemy robić wiele rzeczy, na które dotąd nigdy nie mieliśmy czasu. Przyszła pora zająć się sobą.

– Co na przykład będziemy robić? – zaciekawiła się, wsuwając się pod jego ramię.

– Pójdziemy jeździć na łyżwach, kiedy stawy zamarzną. Przejdziemy się główną aleją i rozejrzymy dokoła, może wybierzemy się nad ocean i pospacerujemy po molo otuleni w zimowe płaszcze. Pamiętasz? Kiedyś tak robiliśmy. Wałęsaliśmy się godzinami aż odmarzały nam siedzenia, a potem szliśmy na gorącą czekoladę. Chciałbym znów coś takiego zrobić.

– Och, Ianie, ja też. To by było cudowne. I co jeszcze będziemy robić?

– Co byś powiedziała na wycieczkę do Nowego Jorku, żeby pooglądać świąteczne dekoracje? Moglibyśmy pojeździć na łyżwach w Rockefeller Center. – Uszczęśliwiona Emily aż klasnęła w ręce. – A potem przejdziemy się Piątą Aleją i obejrzymy wszystkie te fantastyczne wystawy sklepowe. I przy okazji kupimy sobie nowe ubrania.

– Uszczypnij mnie – poprosiła chrypliwym głosem Emily. Ian spełnił jej życzenie. – Auć! I co jeszcze?

– A jak by ci się podobało pojechać na pięć dni na Kajmany? Tylko we dwoje. Jeśli chciałabyś wybrać się na tę wycieczkę, to chyba nie będziemy mieć problemu ze zrobieniem sobie pięciodniowego urlopu w połowie stycznia.

– Pytasz, czy chcę jechać? To tak jakbyś pytał, czy zamierzam wciąż oddychać. Oczywiście, że chcę. Uszczypnij mnie jeszcze raz. – Ian zrobił, o co prosiła. – No dobrze, rzeczywiście to nie sen.

– Teraz znacznie bardziej się tym cieszymy, prawda? Tak ciężko pracowaliśmy, że obydwoje w pełni docenimy te wakacje. Naturalnie nie możemy zatrzymać się w jakimś drogim hotelu, a jadać też będziemy musieli w tanich restauracjach, bo przelot jest bardzo kosztowny. Masz coś przeciw temu?

– Nic a nic. Czy ten wyjazd to prezent gwiazdkowy?

– Skądże znowu. Kupiłem coś dla ciebie. A ty też masz coś dla mnie? – spytał z łobuzerską miną.

– Pewnie. Och, Ianie, masz całkowitą rację – teraz znacznie bardziej cenię te wczasy. Zaznaczę sobie dzień wyjazdu w kalendarzu i będę odliczać dni, ale to dopiero później. Na razie chcę przytulać się do ciebie.

– Bo przy mnie jest twoje miejsce. Mój Boże, Emily, bardzo cię kocham. Jesteś jedyna w swoim rodzaju. Nigdy nie spotkałem istoty tak pełnej ciepła, dobroci, delikatności, i tak wspaniałomyślnej jak ty.

– Mów tak do mnie, Ianie. Jeszcze – prosiła Emily.

– Najpierw muszę się przebrać i rozpalić ogień w kominku. Ciekawe, czy on w ogóle działa? A co jest na kolację? Może zjemy przed kominkiem?

– Sądzę, że palenisko jest w porządku. Pudło z drewnem stoi w kącie, tak jak je zostawił poprzedni lokator. Te kłody powinny dobrze się palić. A na kolację mamy stek pieprzowy. No, idź już przebrać się. Chcę teraz włączyć światełka na choince.

– O Jezu, Emily, jest prześliczna – oznajmił Ian cofając się o krok, by lepiej widzieć wspaniałe drzewko. – Skąd wzięłaś te wszystkie ozdoby? Ile czasu zajęło ci ubranie tej choinki? Myślałem, że niezbyt dobrze się czujesz.

– Strojąc drzewko poczułam się dużo lepiej. Tylko gardło mnie boli. Naprawdę, już nic mi nie jest.

– Jesteś najlepsza ze wszystkich, kochanie.

Emily rozpływała się w uśmiechach. I tak było przez cały wieczór. Także w nocy, kiedy się z Ianem kochali. Podczas snu jej twarz wyglądała wciąż pogodnie i była taka rano, gdy Ian trącił ją łokciem i zaproponował, by wzięła z nim prysznic.

– Dziś ja robię śniadanie – oświadczył.

– W takim razie poproszę o jajka na bekonie i francuskie grzanki – krzyknęła przez ramię biegnąc do łazienki. – Do tego czarną kawę z cukrem i nie zapomnij o soku pomarańczowym.

– Nie ma sprawy. Wczoraj było cudownie, prawda?

– Och, tak. Ale ja jestem nienasycona. Chcę jeszcze.

– W porządku. Dziś robimy to samo. Ale przedtem pójdę do kliniki na cztery godziny. Leży tam dzieciak, do którego muszę zajrzeć. Martwię się o niego. Być może będę musiał przenieść go do szpitala.

– Na Boże Narodzenie?

– Już od jakiegoś czasu szpikuję go antybiotykami, lecz jego organizm nie reaguje tak jak powinien. No i ciągle ma gorączkę. A to wspaniały dzieciak. Co chwila mnie pyta, czy go wyleczę. Odpowiadam mu, że staram się jak mogę. Marzy, żeby dostać na gwiazdkę łyżwy, ale jego rodziców nie stać na żadne prezenty. Wiesz, Emily, kupiłem mu te łyżwy i jego siostrze także. Jak myślisz, dobrze zrobiłem? To znaczy, czy jego matka nie pomyśli sobie… sama rozumiesz.

– Ianie, zachowałeś się cudownie. Matka chłopca będzie ci bardzo wdzięczna. Dziękuję, że to zrobiłeś.

– No cóż, prawdę mówiąc, to samo zrobiłem dla paru innych dzieciaków. Jeśli chodzi o ścisłość, to dla dwudziestu. Chyba nie masz nic przeciw temu?

– Naturalnie, że nie. W Boże Narodzenie wszyscy dają prezenty, bieszę się, że możemy sobie na to pozwolić.

– Właściwie zapłaciłem za te łyżwy z pieniędzy korporacji. Mogę to odpisać od dochodu, ale nie dlatego je kupiłem.

– Wiem, Ianie. Zakochałam się w tobie nie bez powodu.

– Czy będziesz mnie kochać dalej, jeśli poproszę, żebyś zapakowała wszystkie te łyżwy?

– Coś mi mówiło, że zamierzasz o to poprosić. Naturalnie, że je opakuję. Chcesz, abym zrobiła to dziś po południu?

– A mam jeszcze czystą koszulę? Wyprasowaną, oczywiście?

– Jasne. Wiszą na drzwiach.

– Jesteś kochana – powiedział Ian ściskając przez moment jej ramię.

– Muszę już iść. Wrócę wcześnie. – W salonie rozdzwonił się telefon. – Ja odbiorę – zaofiarował się Ian. – To do ciebie, kochanie, z „Heckling Pete’s”.

Emily poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła, Ian gotów był już do wyjścia, więc dlaczego wciąż stał przy drzwiach? Gdy podnosiła słuchawkę telefonu, cmoknął ją w policzek. Celowo ociągał się z wyjściem, żeby słyszeć, o czym będzie rozmawiać.

– Halo – odezwała się ostrożnie Emily.

– Cześć, Emily, tu Pete. Tak się składa, że robotnicy zdążyli zakończyć pracę na zapleczu wcześniej niż przewidywali. Wieczorem mamy w planie trzy świąteczne przyjęcia. Wiem, że dałem ci kilka dni urlopu, ale brak mi ludzi. Jeśli wpadniesz mi pomóc, dam ci pięćdziesiąt dolarów ekstra.

– Nie mogę, Pete. Mam własne plany – odrzekła starając się nie patrzeć na męża; jakoś nie potrafiła spojrzeć mu w oczy.

– To może jutro?

– Nie mogę. Jutro jest Wigilia. Przykro mi.

– W porządku, nie przejmuj się. Życzę ci wesołych świąt i do zobaczenia. Wpadnij po drodze po rozkład godzin i trzynastkę.

– Dobrze. Tobie też życzę wesołych świąt.

– Dasz wiarę?! – zaczęła Emily odwracając się twarzą do męża – miał czelność prosić mnie, żebym przyszła do pracy w Wigilię. Pete’a od razu trzeba odpowiednio ustawić, bo inaczej potrafi człowieka wykorzystać. Co chciałbyś zjeść na kolację?

– Może gulasz. Lubię jeść gulasz, kiedy na dworze jest zimno. Tylko dodaj dużo marchewki, dobrze? – Przerwał na chwilę. – A więc tracimy twoje tygodniowe zarobki, zgadza się?

– Aż tyle nie stracę. Pete jest hojny; wszystkim daje bożonarodzeniowy dodatek.

– Może, ale gdybyś poszła do pracy, mielibyśmy o parę dniówek więcej. Jaki będzie ten dodatek?

– Pewnie sto dolarów. Przynajmniej tyle dał nam w zeszłym roku. Ma hojną rękę. W większości restauracji kelnerki nie dostają nic ekstra.

Emily nie cierpiała, kiedy jej głos przybierał błagalne brzmienie. Czuła się teraz winna, że skłamała i nie pomoże Pete’owi przy tych bożonarodzeniowych przyjęciach. I Iana też zawiodła. Miała wrażenie, że głowa zaraz jej pęknie.

– Pospiesz się, Ianie, bo się spóźnisz do pracy – powiedziała. Dzień upłynął Emily na krzątaninie po mieszkaniu – zapakowała prezenty dla pacjentów Iana i te kupione przez siebie, posiekała warzywa zwracając szczególną uwagę na marchewkę, pokroiła mięso w kostkę, a potem je oprószyła mąką i obsmażyła na tłuszczu. Kiedy gulasz się dusił, a dom był wysprzątany, wzięła prysznic, po czym, tak jak mogła najlepiej, ułożyła swe gęste niesforne włosy i zrobiła sobie filiżankę kawy. Iana spodziewała się już wkrótce. Zastanawiała się, czy pójść na tyły budynku i przynieść trochę tego drewna, którego gospodarz pozwolił im używać. Gdyby obróciła trzy razy, zdołałaby zgromadzić wystarczająco dużo kłód, by mogli nimi palić przez całą noc. Ian bardzo lubił ogień na kominku, a i ona także. W końcu postanowiła, że tak właśnie zrobi, rozpali w kominku, włączy światełka na choince i zadba, żeby tego wieczoru całe mieszkanie wyglądało uroczyście i przytulnie, Ian będzie ogromnie szczęśliwy, a kiedy on był szczęśliwy, ona też czuła się radosna. Zresztą tak chyba powinno być, czyż nie?


* * *

Wigilia i pierwszy dzień świąt upłynęły tak cudownie, jak Emily sobie wymarzyła. Kosztowne perfumy, które Ian podarował jej na gwiazdkę, były dla niej najcenniejszym skarbem świata. Wprawdzie w głębi duszy Emily bardziej podobał się flakonik z ciętego kryształu niż zamknięty w nim zapach, ale Ian wdychał tę woń z największą rozkoszą, więc skrapiała się tymi perfumami, żeby zrobić mu przyjemność. Jej samej kręciło się w głowie od przesyconego słodyczą zapachu.

Po bożonarodzeniowej kolacji, gdy naczynia były już pozmywane, a mieszkanie uporządkowane, Ian poprowadził żonę do salonu. Przez dłuższą chwilę siedzieli na sofie wpatrując się w pachnące kwiaty niecierpka.

– Nigdy nie byłam taka szczęśliwa, Ianie – przerwała milczenie Emily. Chciałabym, żeby ten dzień nigdy się nie skończył. Uwielbiam Boże Narodzenie, a ty?

– Taaaak. Było miło. Będziemy je spędzać w ten sposób co roku, bez względu na wszystko. Zrobimy sobie na ten czas przerwę, żeby cieszyć się życiem. No i czekają nas wkrótce wakacje. Chodźmy jutro na zakupy, sprawimy sobie trochę nowych ubrań. Na Kajmanach przyda ci się kilka letnich sukienek, może jakieś szorty i sandały. Stać nas na drobne szaleństwo. I nie zapomnij pokropić się tymi perfumami. Mam bzika na ich punkcie. Dopilnuję, żeby nigdy ci ich nie zabrakło. Poprosiłem sprzedawczynię o zadzwonienie do mnie do kliniki, gdy tylko przeznaczą je na wyprzedaż. Obiecała, że nie zapomni.

Emily zaczęła się niepokoić. Wyczuwała napięcie w zachowaniu Iana i zastanawiała się, co mogło być tego powodem. Na pewno zamierzał powiedzieć jej coś, czego nie miała ochoty usłyszeć. Dobrze znała męża, więc wiedziała, że ta chwila jest już blisko.

– Ciężko mi sobie uświadomić, że już za kilka dni będzie Nowy Rok. Czas ucieka, Emily. Okazja puka czasem do drzwi, a ludzie często ignorują to pukanie. Ja jednak nigdy nie należałem do takich osób; a ty, kochanie?

Emily udała, że nie rozumie, o czym mąż mówi.

– Masz na myśli moją dalszą edukację? Moją szansę na przyszłość, prawda? Zgadzam się z tobą. A co z dzieckiem? Myślę, że byłabym dobrą matką. Jak sądzisz, Ianie? Będzie też ze mnie świetna nauczycielka, bo ogromnie kocham dzieci. Nie wyobrażam sobie bardziej satysfakcjonującego zajęcia niż uczenie maluchów czytania i pisania. Chciałabym mieć lekcje w pierwszej klasie. Naprawdę, ogromnie się cieszę, Ianie, że wreszcie przyszła kolej na mnie. – Widziała jednak jasno, że jej kolejka jeszcze nie przyszła, Ian zamierzał właśnie wszystko zepsuć. Mimo to ciągnęła swoją paplaninę: – Pamiętasz, co sobie obiecaliśmy, Ianie. Powiedziałeś, że będę mogła mieć dziecko i dalej się uczyć. Nie zamierzasz tego odwołać, prawda? – Była już wyraźnie spięta i podenerwowana. Czuła, że chce jej się krzyczeć. – Mam zamiar zapisać się na letnie kursy. W czerwcu odejdę z pracy, a potem we wrześniu zacznę dzienne studia i może czasami popracuję – ot, kilka wieczorów tygodniowo albo tylko po trzy godziny dwa razy w tygodniu.

– Mówisz tak, jakbyś wszystko już dokładnie przemyślała, Emily – powiedział cicho Ian.

– Od miesięcy o niczym innym nie myślę. Ianie, jestem już wykończona. Nie mogę dłużej pracować, tak jak do tej pory. Czasami jestem tak skonana, że wszystko zamazuje mi się przed oczami. A czy stało się coś złego?

– Zależy, co rozumiesz przez coś złego, Emily. Nie wydaje mi się, żeby było coś złego w tym, co zamierzam ci zaproponować, choć nie mogę też powiedzieć, że wszystko jest w porządku. Przeczuwam jednak, że tobie się to nie spodoba. Zanim wyjaśnię, co chciałbym, żebyśmy wspólnie zrobili, pragnę cię zapewnić, że dzięki temu odniesiemy wiele korzyści, a to przecież jest naszym celem. Czeka nas wielki sukces, Emily, i ani na chwilę nie możemy o tym zapomnieć. No więc?

Emily czuła, jak serce trzepocze się jej w piersi.

– No, słucham? Powiedziałeś mi już, dlaczego mamy coś zrobić, ale wciąż nie wiem, co to ma być, chociaż nietrudno się domyśleć.

– Kontynuuj, Emily. Co więc zamierzam ci powiedzieć? Czekając, aż żona wyjawi swoje domysły, Ian odsunął się od niej trochę.

– Sądzę, że chcesz otworzyć drugą klinikę. Nie jestem aż tak głupia, jak ci się wydaje, Ianie. Zdarzało mi się odbierać telefon, kiedy dzwonili z banku, i to nie raz i nie dwa, ale kilkanaście razy. Nasze konto jest w porządku, więc w jakiej niby sprawie mieliby telefonować. Myślę, że powinieneś był pomówić ze mną, zanim zacząłeś prowadzić rozmowy z bankiem. Dobrze nam się teraz wiedzie i pewnie wkrótce będziemy mieć zyski, właściwie to chyba już jesteśmy na plusie. A ty chcesz nas wpędzić w nowe długi. I co ja będę z tego miała? Kolejne lata ciężkiej pracy, przez którą ledwie już żyję? Ianie, ja chcę mieć dziecko i normalne życie. Chcę się uczyć. Sam mi to obiecałeś. Nie uzgadnialiśmy, że będziemy otwierać następne kliniki. Jedna – w porządku. Da nam wystarczające dochody, żebyśmy mogli wygodnie żyć. Umiem lokować i inwestować pieniądze. Możemy wieść cudowne życie i mieć czas dla siebie. Nawet jeśli zatrudnimy kilka osób, to i tak zostanie nam mnóstwo pieniędzy. Ile musisz mieć, żeby ci starczyło? No powiedz, ile? Mnie się wydaje, że dwieście tysięcy dolarów rocznie to kupa pieniędzy. Tyle właśnie mamy po opłaceniu rachunków i wypłat dla pracowników. A jeśli chcesz wiedzieć coś jeszcze, Ianie, to od tych perfum robi mi się niedobrze. Nie zamierzam ich więcej używać. No i co ty na to?

– Emily, nie wierzę własnym uszom. Od kiedy troszczysz się tylko o czubek własnego nosa? Przykro mi z powodu tych perfum. Uznałem, że skoro mnie się podobają, to i tobie także przypadną do gustu. Odniosę je do sklepu i kupię ci inne. A co do telefonów z banku, masz rację. To jest właśnie ta okazja, której nie można przepuścić. Spadła mi prosto z nieba. Bylibyśmy głupcami, gdybyśmy jej nie wykorzystali. Jeśli podejmiemy się tego przedsięwzięcia, do końca życia nie będziemy musieli troszczyć się o pieniądze. Przysięgam, że ta druga klinika przyniesie nam siedemset pięćdziesiąt tysięcy dolarów netto. Razem z dochodami z pierwszej kliniki będziemy mieć w sumie milion rocznie. Staniemy się milionerami, Emily. Ty i ja, będziemy milionerami. Aż kręci mi się od tego w głowie. Jeszcze tylko rok, Emily, zaledwie jeden rok. Bank nie udzieliłby nam kredytu, gdyby to nie była pewna inwestycja. Jak możesz choćby przez chwilę zastanawiać się nad tą sprawą? I nie mogę uwierzyć, że te perfumy naprawdę ci się nie podobają. Po prostu chcesz mi zrobić przykrość, prawda? Bo jesteś samolubna. Nie chcesz, żebyśmy osiągnęli w życiu coś więcej. Należysz do tych osób, które nie mają wzniosłych marzeń, wizji przyszłości. Myślałem, że jesteśmy do siebie podobni.

– Nie, Ianie, wcale nie jestem tego typu osobą. Ale marzenie, które mieliśmy, obejmowało kilka konkretnych spraw, takich jak założenie rodziny, zdobycie wykształcenia, odniesienie sukcesu. Jeśli chodzi o mnie, nie dostałam ani jednej z tych rzeczy, na których mi zależało. Pragnę normalnego życia, Ianie. Nie potrafisz tego zrozumieć?

– Żal ci paru lat? – obruszył się. – Ja się nie uskarżam, a to ja jestem lekarzem. Pracuję tak samo ciężko jak ty i na nic się nie użalam. 1 jestem gotów poświęcić jeszcze kolejny rok, żeby ziściło się to, co jak sądziłem, jest naszym wspólnym marzeniem. Zawiodłem się na tobie, Emily.

– Daj spokój, Ianie. Powinieneś przy swoim nazwisku dodawać słowo „arogancki” razem z tytułem „doktor”. Jeszcze parę lat, Chryste Panie! Dlaczego od razu nie powiesz „po wsze czasy”. Przecież ja pracuję od zawsze.

– Emily! – krzyknął wściekły Ian.

– Ianie! – odkrzyknęła.

Nie zamierzała się poddać. Nie tym razem. Starała się nie zwracać uwagi na łzy, które pojawiły się w oczach męża i na jego drżące usta. I udałoby się jej, gdyby Ian nie wygłosił następującej przemowy.

– Przepraszam cię, Emily. Masz rację, jestem samolubny i chciwy. Naturalnie, że możesz rozpocząć naukę. I zaczniemy starać się o dziecko, ale muszę cię ostrzec, że dzieci kosztują. Trzeba przecież zapłacić za college i za studia medyczne. Bo nasze dziecko będzie lekarzem i nie chcę, żeby musiało męczyć się tak jak ja. Wiem, że będziesz chciała zapewnić jemu czy jej wszystko, co tylko można – najlepsze przedszkole i ekskluzywną szkołę prywatną. Okaże się też, że potrzebujemy domu z ogródkiem i gosposi, żeby ci pomagała, i przyczepy kampingowej, i rowerów, i zabawek, a to wszystko kosztuje. Nawet na twoją edukację przyjdzie nam sporo wyłożyć, ale jestem gotów zdobyć się na taki wydatek, jeśli tak bardzo tego chcesz. Tyle że wtedy te dwieście tysięcy skurczy się do, powiedzmy, jakichś trzydziestu. A przecież nie możemy zaniedbać opłaty ubezpieczenia i musimy zatrudnić dodatkową pomoc w klinice. W rezultacie nawet się nie zorientujesz, gdy zostanie nam do dyspozycji minimalna krajowa płaca. Chodźmy się przejść, Emily. To drewno, które przyniosłaś, było mokre i pokój jest zadymiony. Przewietrzymy się – dobrze nam to zrobi. No i musimy spalić tę wystawną kolację, którą przygotowałaś. Energiczny spacer wyjdzie nam na dobre. A jak wrócimy, zjemy sobie kanapki z indykiem i wypijemy gorącą czekoladę. Sam przyrządzę kolację. Powiedz, że mi wybaczasz, Emily.

Emily uklękła i położyła głowę na kolanach męża.

– Jak długo by to potrwało, Ianie?

– Najwyżej czternaście miesięcy.

– A co musiałabym robić?

– W klinice przy Front Street pracowałabyś od siódmej do jedenastej, a potem do pierwszej przy Terrill Road. I wciąż możesz pracować w „Heckling Pete’s”, tym bardziej że będziemy potrzebowali twoich zarobków na życie. Nie chcę zaciągać kredytu większego niż to konieczne. Wszystko będzie tak jak do tej pory, to znaczy umieszczę cię na liście płac, ale twoja pensja będzie przechodzić na konto korporacji. Muszę jednak być absolutnie pewien, Emily, że poradzisz sobie z tymi obowiązkami; w przeciwnym razie nie ma sensu porywać się na ten projekt.

– Przysięgałam, że nie opuszczę cię, dopóki śmierć nas nie rozłączy, że będę przy tobie w zdrowiu i chorobie. Szczerze mówiąc, Ianie, nie wyobrażam sobie, żeby mogłoby być jeszcze gorzej, więc sądzę, że możesz na mnie liczyć. Ale nie dam już rady pracować przez siedem dni w tygodniu. Potrzebuję trochę czasu dla siebie. Powiedziałeś czternaście miesięcy. Przysięgnij na nasze nie narodzone dziecko, że to nie potrwa dłużej.

– Przysięgam. Bez względu na wszystko. I nie pożałujesz tego, kochanie. Dam ci potem wszystko, czego tylko zapragniesz. Sama się przekonasz. Obiecuję ci to i dotrzymam słowa.

– Jedyne, czego chcę, to zdobyć wykształcenie i mieć dziecko.

– To także dostaniesz. No jak, masz ochotę pójść na spacer?

Emily starała się przywołać na twarz uśmiech, próbowała iść energicznym krokiem i bardzo chciała obudzić w sobie jakieś ciepłe uczucie dla męża, ale bez skutku. Ian i tak niczego nie zauważył.

3

Zaraz po Nowym Roku życie zaczęło toczyć się bardzo szybko. Zdarzało się często, że Emily ledwie miała czas i okazję zamienić z mężem kilka słów w ciągu dnia, a bywały też i takie dni, że wcale z nim nie rozmawiała. Przy zdrowych zmysłach trzymała ją tylko myśl o wyjeździe na Kajmany. Była już spakowana – właściwie to torba czekała gotowa już od drugiego stycznia. Brakowało w niej jedynie grzebienia, szczotki do włosów i szczoteczki do zębów.

Emily musiała przyznać, aczkolwiek niechętnie, że usytuowanie nowej kliniki przy Terrill Road było znakomitym pomysłem. Ze swego stanowiska, tuż przy otwartych drzwiach wejściowych, obserwowała prace remontowe i nie mogła się nadziwić, że w ciągu zaledwie dwóch tygodni można zdziałać tak wiele. Najwyraźniej Ian obiecał robotnikom płatne nadgodziny, a za szybkie dostarczenie sprzętu musiał chyba zapłacić premię. Kiedy Ian czegoś chciał, potrafił poruszyć niebo i ziemię, żeby to osiągnąć. I zazwyczaj mu się udawało. Jej jakoś nie.

Otulona w ciepły płaszcz, Emily przyglądała się, jak tragarze wyładowują z ogromnej ciężarówki stoły do przeprowadzania badań. Ciekawe, kto zajmie się ich montażem? Odpowiedź na to pytanie pojawiła się chwilę później, gdy z samochodu wyskoczyło czterech młodych silnych mężczyzn, prawdopodobnie studentów Rutgersa, którzy mieli jeszcze świąteczne ferie. Dwaj z nich nieśli puszki z farbą, trzeci skrzynkę z narzędziami, a czwarty wlókł za sobą karton z kafelkami. Emily nie miała wątpliwości, że jeszcze przed wieczorem praca będzie skończona. Gdy weszła do pomieszczenia przeznaczonego na poczekalnię, zauważyła, że we wszystkich frontowych oknach żaluzje są już zamontowane i pomalowane. Aż pokręciła głową ze zdziwienia, Ian uważał, że należy wynająć ludzi do pracy, dobrze im zapłacić, a oni zrobią co do nich należy i zabiorą się do następnej roboty. Tak więc ani jedna minuta nie była stracona. Oznaczało to jednak, że aby w ciągu dwóch tygodni nastąpił taki postęp, ludzie, których Ian zatrudnił, musieli pracować całą dobę.

Emily poczuła, jak przez jej ciało przebiegł zimny dreszcz. Pomyślała, że jeśli prace zostaną zakończone w tym tygodniu, to otwarcia kliniki można się spodziewać w poniedziałek. A przecież nie leżało w zwyczaju Iana tylko uruchamiać klinikę, a potem zostawiać ją pod nadzorem kogoś innego. Odpowiednia informacja już wisiała w oknie.

Emily wyszła na zewnątrz. Zaczął padać drobny śnieg i białe płatki wirowały w powietrzu. Porywisty wiatr sprawił, że myśl o wakacjach na Kajmanach odpłynęła w siną dal. Emily pomyślała, że równie dobrze mogłaby teraz pójść do domu i rozpakować się. Po zastanowieniu uświadomiła sobie, że Ian nigdy nie pokazał jej biletów lotniczych. Zmrużyła oczy. Przecież chyba mąż nie zrobiłby jej czegoś takiego? Ani razu nie złamał danej jej obietnicy. A przynajmniej nieumyślnie. Jeśli Ian coś obiecał, to dotrzymywał słowa. Uznała, że może jednak nie trzeba będzie się rozpakowywać.

Emily włączyła wycieraczki swego sześcioletniego auta marki Chevy i wjechała na trasę numer 22. Dotarła do pierwszego zjazdu, poczekała na zmianę świateł i zawróciła. O mały włos przegapiłaby zakręt przy Somerset Street, która prowadziła do Park Avenue, gdzie na trzecim piętrze jednego z budynków mieściło się ich mieszkanie. W ciągu dwudziestu minut znalazła się w domu. Osłupiała, gdy w kuchni zobaczyła Iana jedzącego kanapkę z serem.

– Masz ochotę na kanapkę, Emily? Otworzyłem puszkę zupy pomidorowej i zostawiłem ci trochę; jest na kuchence. Zrobiłem też dodatkową kanapkę.

– Skąd wiedziałeś, że przyjadę do domu, Ianie?

– Słyszałem, jak mówiłaś o tym Esther. No i twojego samochodu nie było na parkingu. Zadzwoniłem też na Terrill Road i powiedzieli mi, że właśnie przed chwilą wyjechałaś. Jak widzisz, niezły ze mnie detektyw. Domyśliłem się, że będziesz zmarznięta, więc podgrzałem zupę. A poza tym chciałem zmienić koszulę. Masz jeszcze czyste, prawda?

– Oczywiście. Prasowałam wczoraj do późna; wiszą na drzwiach do spiżarni. Ianie, czy ty zdajesz sobie sprawę, ile czasu pochłania mi co tydzień uprasowanie dwudziestu jeden koszul? Moim zdaniem powinniśmy zacząć odsyłać je do pralni. Ja już nie mam kiedy tego robić, a w ogóle, to czy ty naprawdę musisz zmieniać koszule trzy razy dziennie? A zdarza się przecież, że masz wezwanie do chorego w nocy i wtedy znów wkładasz świeżą, czyli czwartą. Wydaje mi się, że to lekka przesada.

– Sama mnie do tego przyzwyczaiłaś. Zwróciłaś mi uwagę, że powinienem zawsze wyglądać jak spod igiełki, jak prawdziwy profesjonalista, i miałaś rację. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak wszyscy chwalą moje koszule. Ty najlepiej wiesz, ile trzeba dodać krochmalu, żeby wyglądały perfekcyjnie. Te z pralni są albo zbyt sztywne, albo za wiotkie. Ty dbasz o nie idealnie. A może ktoś cię dzisiaj zdenerwował i teraz wyładowujesz się na mnie?

– Ależ skąd.

Kiedy zaczęła jeść zupę, zorientowała się, że powinna ją podgrzać. Natomiast kanapka na talerzu wyglądała na wyschniętą; Ian nie miał zwyczaju używać tyle majonezu i masła, ile ona.

– Zaczął padać śnieg – odezwała się, żeby coś powiedzieć. – Spakowałeś się już, Ianie?

– Jeszcze nie. Sądziłem, że zrobisz to za mnie. Ale jeśli nie masz czasu, wezmę się do tego sam. Jesteś więc zbyt zapracowana, czy tak?

Emily wzruszyła ramionami.

– Gdzie są bilety, Ianie?

– W biurze, w moim biurku. Kazałem przynieść je do pracy, bo musiałem pokwitować odbiór, a tutaj jestem rzadko. A co, czy może posłaniec z biura podróży pomylił się, czy coś w tym rodzaju?

– Nie. Po prostu byłam ciekawa. Esther pytała, czy mamy po drodze jakieś lądowania i musiałam jej odpowiedzieć, że nie wiem. A mamy jakieś?

– Przeszedłem sam siebie, bo nawet ich nie obejrzałem. Od razu wrzuciłem do szuflady. No, Emily, już widzę, co ci chodzi po głowie. Powinnaś wiedzieć, że nie potrafisz być przebiegła. Przyszło ci do głowy, że wymyśliłem tę wycieczkę i że nigdzie nie pojedziemy, bo za kilka dni otwieramy nową klinikę. – Pokiwał głową rozczarowany. Emily odwróciła wzrok i nic nie powiedziała. Wbiła tylko zęby w kanapkę z serem. – No co, czyż nie tak właśnie myślałaś?

Odwróciła się i popatrzyła na męża.

– Mniej więcej tak.

– Emily, kochanie, otóż jedziemy i będziemy się doskonale bawić. I lepiej powiem ci od razu, że nie biorę ze sobą dużo ubrań. Zamierzam cały czas włóczyć się po plaży. A ty?

– Kiedy ty będziesz się włóczył po plaży, ja będę na niej spała. Wystarczą mi tylko szorty i koszulka bez pleców.

– Na twoim miejscu nie planowałbym tego, Emily. Nie masz już płaskiego brzuszka. Żeby się tak ubrać, musiałabyś być szczupła jak modelka. Zdawało mi się, że kobiety przywiązują wagę do takich rzeczy. I jeśli nawet tobie nie będzie przeszkadzać, jak wyglądasz, to mnie tak. Kiedy się opalisz, żylaki będą mniej widoczne, a nogi lepiej się zaprezentują. Myślałem, że zamierzałaś wybrać się po poradę do doktora Metcalfa.

– A kiedy niby miałam to zrobić? Planuję zamówić sobie wizytę na wiosnę. Te pończochy przeciwżylakowe bardzo mi pomagają.

– Ale przecież nie możesz ich nosić na plaży.

– To może mam nosić majtki z długimi nogawkami? I być ubrana od stóp do głowy. Wiesz, Ianie, czasami potrafisz być naprawdę okrutny i bezmyślny. Zachowujesz się, jakby ani trochę nie obchodziło cię jak ja się czuję.

Emily zabrała się do zmywania kubków po zupie i talerzy, a łzy spływały jej po twarzy. Nie odezwała się więcej ani słowem, bo i po co.

– Do zobaczenia, kochanie – odezwał się Ian cmokając ją w policzek. – Bardzo mi się podoba ten twój nowy szampon; pachnie jak powiew letniego wiatru. – Zwichrzył jej włosy. – Nigdy nie obcinaj tej gęstej czupryny, Emily; to cała ty. Myślę, że zakochałem się w tobie między innymi z powodu twoich włosów.

Emily poczuła się onieśmielona i zmieszana; nie była przyzwyczajona do tego rodzaju komplementów.

– Gdyby tylko nie były aż tak skręcone… – Czuła, że powinna powiedzieć coś dowcipnego i może dwuznacznego, ale nic więcej nie mogła z siebie wydusić. – Pewnie zobaczymy się wieczorem – dodała.

Nie chciała teraz o niczym myśleć. Zabrała się więc do wykonywania codziennych, rutynowych czynności. Najpierw zdjęła z siebie spódnicę i bluzkę i wciągnęła grube przeciwżylakowe pończochy, które przypominały raczej elastyczne bandaże. Bardzo się tym zmęczyła. Zapragnęła wziąć godzinną kąpiel w pianie, a potem poleżeć na łóżku. Zamiast tego miała w perspektywie długą pracę w „Heckling Pete’s”. – O niczym nie myśl, Emily – mruknęła do siebie, by odpędzić wizję odpoczynku – po prostu rusz tyłek i weź się do roboty. – Najstaranniej jak mogła policzyła w myślach minuty i sekundy, które dzieliły ją od powrotu do maleńkiej łazienki, gdzie wreszcie ściągnie elastyczne pończochy i wymoczy się w gorącej kąpieli. Chociaż Ian będzie pewnie miał jakieś uwagi na temat nalewania wody do wanny o drugiej w nocy. Kiedyś powiedział, że przeszkadza mu smuga światła dobywająca się spod drzwi łazienki, więc od tej pory Emily kąpała się przy świeczce, a wodę lała przez okręcony wokół kranu ręcznik. – Jestem szalona – powiedziała do siebie. – Nikt przy zdrowych zmysłach nie zachowuje się tak, jak ja względem Iana. Chyba któregoś dnia zapakują mnie w kaftan bezpieczeństwa i zamkną w wariatkowie.


* * *

– Widziałaś, jaka jest pogoda? – spytał Ian tydzień później zatrzaskując wieko walizki. – Boże, będziemy mieć szczęście, jeśli uda nam się dojechać na lotnisko. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio była taka śnieżyca.

– Jakieś pięć lat temu. Napadało wtedy chyba ze trzydzieści pięć centymetrów. W każdym razie wybieram się na lotnisko, nawet gdybym musiała iść tam pieszo.

– Oboje się wybieramy, więc rozchmurz się.

– Dobrze. – Już mieli wychodzić z domu i sprawdzali jeszcze, czy zostawiają wszystko w porządku, gdy zadzwonił telefon. Popatrzyli na siebie. – Nie podnoś słuchawki, Ianie.

Rozlegał się właśnie szósty, potem siódmy i ósmy dzwonek. Nagle ucichł, lecz kilka sekund później znów się rozdzwonił. Emily pokręciła głową.

– Muszę odebrać, Emily. Jestem lekarzem. – Emily przysiadła na poręczy sofy i utkwiła wzrok w twarzy męża. Gdy usłyszała, jak mówi: – Będę czekał na karetkę w Muhlenbergu. Mnie jest jeszcze bardziej przykro – zdjęła płaszcz. – Jeden z moich pacjentów jest w bardzo ciężkim stanie. To pani Waller i miała właśnie atak serca. Jest w klinice. Przewożą ją teraz do miejsca, które nazywamy Muhlenberg. Muszę tam jechać. A niech to szlag, już tak dobrze się czuła. Nie chcę, żeby coś jej się stało, Emily – mówił ściągając z siebie grubą marynarkę i robiony na drutach sweter. Żona automatycznie je podniosła i złożyła w kostkę.

– Co mam zrobić?

– Weź samochód i jedź na lotnisko. Zostaw mój bilet w stanowisku odprawy. Jak tylko upewnię się, że pani Waller nic nie grozi, polecę następnym samolotem. I odpraw mój bagaż razem ze swoim. To najlepsze rozwiązanie, jakie przychodzi mi do głowy – powiedział Ian wkładając płaszcz. – I nic więcej nie mów, Emily. Wydarzył się wypadek, a ja jestem cholernym lekarzem. No, idź już, wsiądź do samochodu i jedź. To przecież mnie omijają wakacje. Wezmę twój samochód.

Po chwili już go nie było. Emily usłyszała, że silnik jej auta prychnął trzy razy, zanim zapalił, po czym Ian odjechał. Nawet, gdyby nie udało mu się uruchomić wozu, mógłby przejść pieszo te trzy bloki dalej. Zaczęła się zastanawiać, co powinna teraz zrobić?

Na Kajmany już nie pojedzie, to pewne. W głębi ducha wiedziała, że Ian nie dołączyłby tam do niej.

Usiadła wygodnie na sofie. Ta staruszka zdołała poruszyć uczucia Iana, podobnie jak wcześniej dzieci w klinice. Wszyscy zdawali się go kochać. Wspaniale umiał postępować z chorymi i zawsze zdawał się wiedzieć, jakich użyć słów, by uspokoić podenerwowanych pacjentów. W rezultacie ludzie kierowali do niego swoich znajomych. Każdy, kto przychodził do kliniki, chciał być leczony przez doktora Thorna.

Emily chwyciła portfel i rzuciła go w drugi koniec pokoju. Bilety lotnicze i kolorowe foldery o Kajmanach wypadły na podłogę.

Potem zaczęła ryczeć jak bóbr.

4

Dzień ten przyniósł jej więcej rozczarowań niż chciała to przed sobą przyznać. Zasnęła i spała bez przerwy jedenaście godzin. Gdy się obudziła, dochodziła północ, a o wakacjach na Kajmanach nie było już nawet co marzyć.

Chwiejnym krokiem poszła do sypialni, by sprawdzić czy Ian wrócił, kiedy ona spała. Nie było go, a łóżko wciąż stało pościelone dokładnie tak, jak je rano zostawiła. Coś ją tknęło i wyjrzała przez okno. Aż uniosła brwi ze zdumienia. Na zewnątrz było tyle śniegu, że nie mogła dojrzeć przeciwległej strony ulicy i ciągle padało, co znaczyło, że Ian zostanie na noc w szpitalu. Jej samochodem nie zdołałby przejechać w taką pogodę, a nie włożył tym razem śniegowców. Zresztą, żeby nie wiem co się stało, to i tak nie brodziłby w śniegu. Ale też nie zadzwonił do domu. Chociaż Emily mogła nie słyszeć dzwonka, kiedy spała. Wszystko było możliwe. Tak, owszem, tyle że mało prawdopodobne, Ian na pewno myślał, że żona jest na Kajmanach. Emily żałowała, że nie starczyło jej odwagi, by pojechać sama. Bo co niby miała teraz robić? Wzięła tydzień urlopu i nie miała ani gdzie pójść, ani z kim spędzić tego czasu.

Poszła więc do kuchni i zajęła się tym, co zawsze, kiedy była sfrustrowana i zła. Zaczęła jeść. Kiedy skończyła, powiedziała sobie to co zwykle w takiej sytuacji: – Nie powinnam tak się opychać.

Następnie ciężkim krokiem ruszyła do łazienki, by nalać wody do wanny. Kąpiel w pianie sprawiła, że ucisk, jaki czuła między łopatkami, zelżał nieco. Doszła do wniosku, że kieliszek wina na pewno jeszcze bardziej jej pomoże. A potem chciała się przespać. Po obfitej kolacji i wszystkich zjedzonych słodyczach czuła się bardzo ospała.

Godzinę później leżała już w łóżku ubrana w długą flanelową koszulę w stylu babuni. Spała do trzeciej po południu, a gdy tylko wstała przygotowała sobie lunch składający się między innymi z ogromnej porcji smażonych ziemniaków i całej puszki puree z kukurydzy. Na deser zjadła pół Paczki maślanych herbatników i wypiła dwie szklanki czekoladowego mleka. Resztę popołudnia spędziła na oglądaniu seriali. W czasie przerw na reklamę przełączała program na stację nadającą prognozę pogody.

Trzeciego dnia, w samo południe, do domu wrócił Ian. Emily siedziała akurat przy kuchennym stole i popijając kawę czytała gazetę.

– Emily! – krzyknął zdziwiony.

– Ianie!

– Emily, co ty tu robisz, na miłość boską? Myślałem, że jesteś na Kajmanach. Dzwoniłem do ciebie całą noc, ale nikt nie odpowiadał.

– Bo spałam. Pewnie nie słyszałam dzwonka – odparła. – Bałam się jechać sama, a poza tym, nie miałam ochoty jechać bez ciebie.

– Jeży Chryste, Emily! Zmarnowałaś dwa bilety. Lepiej, żebyś się teraz nie skarżyła, jaka jesteś zmęczona i że nigdzie nie jeździmy. Ja nie miałem wyboru, ale ty tak. Czasami potrafisz być tak niewiarygodnie głupia, że aż trudno mi w to uwierzyć.

Emily upiła łyk kawy, w której więcej było śmietanki i cukru niż samego naparu.

– A jak się ma twoja pacjentka? – spytała cicho.

– Umarła. W ogóle dużo ludzi zmarło w czasie ostatnich kilku dni. Pracowałem bez przerwy dzień i noc; zdrzemnąć się mogłem nie dłużej jak dziesięć minut, a i to wsparty tylko o ścianę. Przyszedłem do domu, żeby się umyć i przebrać. Dziś po południu jest pogrzeb pani Waller. Twój samochód musiałem zostawić przed szpitalem, więc przyszedłem pieszo. Nogi mam kompletnie przemoczone i zmarznięte. Nie mogłaś przynajmniej odśnieżyć samochodu?

– Zrobię to teraz.

– Możesz nie zawracać sobie tym głowy. Śnieg, który na nim leży, zamarzł. Zapłaciłem paru dzieciakom, żeby go zeskrobali.

– Przepraszam, Ianie. Przykro mi z powodu pani Waller i tego auta także. Powinnam była się nim zająć. Sama nie wiem, dlaczego tego nie zrobiłam. Na dworze jest tak zimno.

– Mnie to mówisz – odezwał się szyderczym głosem. – Czy mogłabyś mi zrobić kanapkę z jajkiem i zaparzyć świeżą kawę, o ile oczywiście nie stanowi to dla ciebie zbyt wielkiego problemu? Zabiorę jedzenie ze sobą. A jeśli spodziewasz się mnie na kolacji, to wiedz, że nie przyjdę. Po pogrzebie muszę wracać do szpitala.

– Mogłabym ci jakoś pomóc? Ian zawrócił do kuchni.

– Owszem, Emily, jest coś, co mogłabyś zrobić. Przygotuj zestawienie strat, jakie ponieśliśmy. I przyklej je do drzwi lodówki razem z karteczką, na której napiszesz: „Nigdy więcej nie zmarnuję ani centa”. Mówię poważnie. Jeśli jeszcze chociaż raz usłyszę, jak marudzisz, że nigdy nie mamy wakacji albo coś w tym rodzaju, to odejdę od ciebie. Miałaś okazję wypocząć i sama ją zaprzepaściłaś.

Emily uznała, że Ian jest przemęczony i dlatego mówi rzeczy, których tak naprawdę nie myśli. Przecież chyba nie mógłby jej zostawić. Była jego żoną na dobre i złe, w zdrowiu i chorobie. Łzy skapywały do miski, w której ubijała jajka na pienistą żółtą masę. Oczami wyobraźni zobaczyła całe swoje życie i w tej chwili ręka z trzepaczką do piany znieruchomiała. Cóż ona by poczęła, gdyby Ian ją zostawił? Umarłaby. Po prostu zwinęłaby się w kłębek i umarła, Ian był przecież sensem jej życia. Tylko czy tę egzystencję można było nazwać życiem? Zdusiła w sobie łkanie. Czuła się winna, zawstydzona i nie potrafiła spojrzeć mężowi w twarz, gdy sięgnął po kanapkę i nakryty pokrywką kubek kawy.

Gdy wyszedł, Emily podbiegła do okna w salonie. Popatrzyła jak Ian płaci chłopcom i wsiada do samochodu. Nawet na drugim piętrze słychać było odgłos zapalanego silnika. A niech to diabli, dlaczego sama nie odśnieżyła tego auta?

Kiedy w kuchni wszystko było już posprzątane, Emily usiadła spokojnie i formując cyfry w dwie równiutkie kolumny zrobiła zestawienie poniesionych strat. No cóż, był tylko jeden sposób, żeby jakoś je wyrównać. Zadzwoniła do „Heckling Pete’s” i poprosiła do telefonu szefa.

– Cześć, Pete, nie wyszedł mi ten wyjazd. Jeśli ci się przydam, jestem wolna przez najbliższe cztery dni. Dobrze, tylko odbiorę samochód z parkingu przed szpitalem. Może trochę potrwać, zanim go odśnieżę. Główne drogi są przejezdne, prawda? Moje auto nie ma napędu na cztery koła. Będę jechać ostrożnie. Aż trudno uwierzyć, że po takiej zawiei masz ruch w interesie. Pewnie wszyscy chcą się odprężyć. Tak, chyba właśnie w tym rzecz. No dobrze, będę jak będę. Dzięki, Pete.

Emily obliczyła, że jeśli popracuje do zamknięcia, a potem jeszcze weźmie poranną zmianę, to ma szansę zarobić tyle, ile kosztowały ich wakacje, Ian nie mógłby już wypominać jej tego zmarnowanego wyjazdu. A może jednak i tak by to robił? Naprawdę, sama już nie wiedziała. Modliła się tylko, żeby napiwki były wysokie.


* * *

Po odpracowaniu swojej zmiany, Emily przyjechała do domu i wkradła się do mieszkania niczym złodziej w nocy. Samochód Iana stał na podjeździe; najwyraźniej więc mąż wrócił wreszcie do domu. Trzęsąc się z zimna, bo w pokoju panował chłód, rozebrała się po ciemku, położyła do łóżka i otuliła kołdrą, mając nadzieję, że w ciepłe przestanie drżeć. Za nic nie ośmieliłaby się obudzić Iana.

Kiedy dwie godziny później rozległ się dzwonek budzika, obydwoje wstali z łóżka. Emily poszła prosto do kuchni zostawiając Ianowi wolną łazienkę. Zrobiła tylko jedną filiżankę kawy, przeznaczoną dla siebie. Gdy łazienka była już pusta, Emily weszła do niej zabierając ze sobą kawę i ubranie. Tym razem, po raz pierwszy odkąd wyszła za mąż, zamknęła się w środku. Odkręciła kurek prysznicu i przysiadła na brzegu wanny popijając gorący napar.

Ściągała właśnie nocną koszulę mając zamiar wejść pod strumień wody, gdy Ian zaczął dobijać się do drzwi próbując je otworzyć.

– Emily, gdzie jest kawa?

– Wypiłam ją – odkrzyknęła namydlając ciało pod oblewającą ją ciepłą wodą.

– Cały dzbanek? – spytał wściekły Ian.

– Zrobiłam tylko jedną filiżankę. Jeśli chcesz się napić kawy, musisz sam ją sobie zrobić. I pamiętaj, żeby wychodząc z domu zabrać koszule do pralni. I w ogóle wszystkie swoje brudne rzeczy. Ja strajkuję. Możesz też zacząć jadać w restauracjach – nic mnie to nie obchodzi. I dopilnuj, żeby mój samochód stał przed domem najpóźniej w południe, bo inaczej zgłoszę na policji, że go ukradłeś.

– Kiedy zamierzasz wyjść z łazienki?

– Kiedy przyjdzie mi na to ochota. Prawdopodobnie nie wcześniej, niż ty wyjdziesz z domu. Nie chcę cię dzisiaj oglądać, Ianie.

– Sama zmarnowałaś własne wakacje, a teraz nie chcesz na mnie patrzeć. Mój Boże, Emily, to właśnie zachowanie w twoim stylu. Jak długo tym razem masz zamiar się boczyć?

– Do końca życia – odkrzyknęła.

Emily stała pod prysznicem tak długo, aż woda zrobiła się chłodna. Dopiero wtedy wyszła z wanny, lecz nie zakręciła jeszcze kranu. Umalowała się lekko i zaczęła rozczesywać poskręcane włosy, aż były na tyle proste, że mogła je upiąć w gładki kok. Pięć minut później stała już ubrana i zdecydowała się zakręcić wodę. Przycisnęła wtedy ucho do drzwi nasłuchując ewentualnych odgłosów obecności męża. Spojrzała na zegarek i stwierdziła, że siedzi w łazience od półtorej godziny. Uznała, że Ian nie zwlekałby z wyjściem tak długo. Zwykle przecież w pośpiechu wypijał kawę i wybiegał z domu.

Tak więc z filiżanką w ręce Emily zaczęła robić obchód niewielkiego mieszkania. Najpierw zajrzała do kosza na brudną bieliznę. Koszule Iana wciąż tam były. Policzyła je, po czym zajrzała do szafy. Na półce leżały dwie czyste. Prawdopodobnie mąż po prostu kupi sobie nowe. Na oparciu krzesła wisiał garnitur przeznaczony do czyszczenia, Ian chyba nawet nie wiedział, gdzie mieści się pralnia chemiczna. Emily odstawiła filiżankę i zaścieliła swoją połowę łóżka. Było to małostkowe i dziecinne, ale nic ją to nie obchodziło.

– Dosyć, Ianie, ja mam już dość.

Zostało jej jeszcze tylko dwa i pół dnia urlopu; potem znów będzie musiała pracować w klinice w każde przedpołudnie. Chyba że już tam nie wróci. Nigdy, przenigdy.

Upłynęły trzy dni, zanim Emily zauważyła, że Ian w żaden sposób nie zareagował na jej bunt. Westchnęła z ciężkim sercem; mąż jak zwykle myślał tylko o interesach, Ian ani słowem nie skomentował tego, że na stole kuchennym położyła mu pieniądze wraz z listą strat, którą kazał jej przygotować. W poniedziałek rano kartka była już zgnieciona i leżała w koszu, a po pieniądzach ani śladu. Chociaż obydwoje starali się zachowywać jakby nic się nie stało, to jasne było, że coś nie gra. Ian odzywał się niewiele i cicho, i wcześnie wychodził z domu, a gdy Emily wracała z pracy, on już spał. Kiedy natknęli się na siebie w klinice – w korytarzu albo przy biurku Emily – Ian uśmiechał się do żony tylko dlatego, że dokoła kręcili się pacjenci. Dla Emily nie ulegało wątpliwości, że Ian jej unika, więc i ona starała się jak mogła schodzić mu z drogi i pracowała w „Heckling Pete’s” tak długo, jak tylko się dało.

Piątego dnia ich zbrojnego rozejmu, bo tak nazywała Emily to, co ostatnio między nimi się działo, Ian podszedł do niej i powiedział:

– Dość tych bzdur, Emily. Jesteśmy jak dwaj zmęczeni walką wojownicy i ja przynajmniej mam już tego dosyć.

– Ja także – zgodziła się chowając dość dużą książkę w miękkiej oprawie. Dochodziła pierwsza i czas już był najwyższy pojechać do domu, przebrać się i pójść do „Heckling Pete’s”.

– No to daj mi całusa i niech od tej pory będzie tak jak zawsze.

Emily posłusznie podsunęła mu policzek, a Ian ją pocałował.

– Czego chcesz, Ianie?

– Cóż, skoro pytasz, to warto by zapełnić lodówkę. W całym mieszkaniu nie znalazłem też, ani ziarnka cukru czy w ogóle czegokolwiek słodkiego. No i przykro mi, że muszę o tym przypominać, ale z kosza na brudną bieliznę już się wysypuje.

– Wiem – odparła Emily.

– Co to znaczy „wiem”? Czy chcesz powiedzieć, że masz zamiar zająć się tym, czy też że nic cię to nie obchodzi? A może nie zdajesz sobie sprawy, jaka jest sytuacja w kwestii prania? Wolałbym myśleć, że tak właśnie jest, bo ostatnio obydwoje mamy napięte nerwy.

– Odnoszą się do mnie wszystkie wymienione przez ciebie ewentualności – odrzekła Emily ruszając w stronę wyjścia. Ian poszedł za nią aż do drzwi.

– No, więc jak? – spytał uśmiechając się przez wzgląd na pacjenta, który akurat ich mijał wchodząc do kliniki.

– No, więc jak, z czym, Ianie?

– Ostatnio naprawdę jesteś bardzo irytująca. Nie podoba mi się takie zachowanie. Wcale a wcale.

– Wiem – odrzekła Emily idąc w stronę parkingu.

Próbowała sobie przypomnieć przysłowie, które matka często jej powtarzała – nie rób na złość sobie, po to tylko, żeby dokuczyć drugiemu – chyba to było to? W każdym razie coś w tym sensie. A teraz Emily zachowywała się właśnie w taki sposób. Wiedziała, że czas najwyższy wyegzekwować, by Ian zaczął się z nią liczyć. W tej chwili największą kością niezgody było pranie. W następnej kolejności plasowały się zakupy żywności. No i jeszcze ich wzajemny stosunek do siebie. Pete mówił, że układ „pan i niewolnik” przestał istnieć wraz ze schyłkiem średniowiecza.

Kto wie, może sama doprowadziła do tego, że nie układało się jak należy. Nie wiedziała już, co o tym myśleć. Żyła jak robot, który wszystkie czynności wykonuje automatycznie. Zupełnie przestała ćwiczyć swoje szare komórki. Na całe jej życie składała się praca, jedzenie, spanie i płacz.

Wkładając klucz do zamka w drzwiach mieszkania, Emily powiedziała sobie, że wszystko to musi ulec zmianie. I to bardzo szybko.

Przyjdzie przecież taki dzień, kiedy zamieszka w prawdziwym domu i będzie mogła zapomnieć o tym obskurnym mieszkanku i wszystkich swoich problemach. – Emily – powiedziała sobie chwilę potem – jeśli rzeczywiście w to wierzysz, to jesteś idiotką. – Usiadła na twardym, drewnianym krześle i popatrzyła przed siebie. Przyjdzie kiedyś taki dzień…

5

Emily spojrzała na kosz z brudną bielizną. Przypominał niemożliwą do zdobycia górę. Rosła przecież z każdym upływającym dniem. Emily uniosła nogę i zaczęła nią deptać leżące w koszu koszule Iana. Nie przyniosło jej to jednak żadnej satysfakcji. Nagle, ni stąd, ni zowąd zapragnęła policzyć te koszule; koniecznie chciała wiedzieć, ile ich tam jest, żeby na tej podstawie wywnioskować, jak długo trwała wojna z mężem. Najpierw opróżniła kosz, po czym zaczęła wrzucać wszystko z powrotem licząc przy tym każdą sztukę. Gdy skończyła, weszła do kosza i obiema nogami ugniatała jego zawartość. Było tam czterdzieści koszul, co przy zużyciu trzech dziennie dawało trzynaście i pół dnia. Chociaż to nie był dokładny rachunek, bo w czasie śnieżycy Iana nie było w domu przez parę dni. W każdym razie Emily deptała teraz dwutygodniową porcję koszul, a może nawet trochę więcej.

Lodówka wciąż była pusta, a w kredensie nie leżał ani jeden herbatnik czy ciasteczko. Ciągle też Emily ścieliła tylko swoją połowę łóżka.

Wojna między Thornami trwała.

Emily była już tak wyczerpana nerwowo, że sama nie wiedziała, czy postępuje słusznie, czy nie. Gdyby Ian coś powiedział albo zrobił, okazał jakiś miły gest, odpowiedziałaby tym samym. Na pewno. Nie za długo już mogła żyć tak jak teraz. Popatrzyła na zegar. Brakowało pięć minut do północy. Wcześniej wróciła dziś do domu, bo Pete chciał już zamknąć lokal.

Pobiegła do łazienki i odkręciła kurek. Kiedy Iana nie było w domu, mogła sobie hałasować do woli. I nic nie stało na przeszkodzie, żeby moczyła się pod prysznicem całymi godzinami, albo dopóki nie zabraknie ciepłej wody. Tego wieczoru chciała umyć włosy nowym kokosowym szamponem i to dwukrotnie, w nadziei, że uda jej się usunąć ten okropny zapach spalonego tłuszczu z kuchni Pete’a. Smrodu papierosowego dymu, który się od niej rozchodził, mogła się łatwo pozbyć wynosząc ubranie do kuchni i wrzucając je do kosza na swoją własną brudną bieliznę.

– Emily, jesteś jak skołowany, zdezorientowany szczeniak – powiedziała do siebie mydląc włosy. Wytłumaczyła sobie, choć nie bardzo w to wierzyła, że dopóki zdaje sobie sprawę z tego, że jest bliska obłędu, nie przekroczy tej niewidzialnej granicy, która ją od niego dzieli.

Godzinę później, ubrana w flanelową nocną koszulę, nakremowana i z wysuszonymi włosami, Emily leżała w łóżku. Już niemal zasypiała, gdy jej uszu dobiegł odgłos kroków wchodzącego Iana. Poczuła jak przez jej ciało przebiegł dreszcz. Boże, tak bardzo go pragnęła. Bardziej niż kiedykolwiek. Ale jeszcze silniejsza była w niej chęć wstania z łóżka i krzyknięcia na całe gardło: – Przepraszam cię, Ianie! Kochaj mnie, proszę cię, – kochaj mnie. Zrobię dla ciebie wszystko, cokolwiek zechcesz. Powiedz, że mnie kochasz i że coś takiego zdarza się każdej parze. Powiedz mi to, powiedz, nawet jeśli to kłamstwo i nie mówiłbyś tego szczerze. – Emily walczyła z sobą, bo jednak nie chciała się poddać. Wtuliła głowę w poduszkę i zacisnęła zęby.

W końcu jutro zacznie się nowy dzień. A w koszu będą już czterdzieści trzy koszule.

– Emily – powiedział szeptem Ian.

Zabrzmiało to jak najwspanialsza, najsłodsza muzyka. Tak bardzo pragnęła to usłyszeć. Wypowiedział jej imię. A więc chciał się z nią pogodzić. Dzięki ci Boże, och dziękuję, powtarzała w myślach.

– Tak, Ianie.

– Nie chcę dłużej takiego życia, Emily. Czuję się, jakbym był na wojnie.

– Ja także nie chcę tak żyć.

Emily nie poruszyła się jednak; czekała, aż Ian dotknie ją, tak jak zwykle robił. Kiedy poczuła jego dłoń na swoim ciele, odwróciła się i przylgnęła do niego, a z jej piersi wyrwało się długie, pełne ulgi westchnienie.

– To były najgorsze dwa tygodnie w moim życiu – powiedział Ian.

– W moim też. Nie zachowujmy się w taki sposób już nigdy więcej, dobrze?

– Dobrze. Ładnie pachniesz. Czy to nowy szampon?

– Hmmmm.

Ian wcale nie pachniał ładnie. Najwyraźniej palił cygaro i nie umył potem zębów.

– Ostatnio źle sypiam. Próbowałem cię wczoraj obudzić, ale spałaś jak zabita.

– No wiesz, Ianie!

– No wiem, Emily. Chodźmy gdzieś na kolację. Tylko we dwójkę. Zadzwoń do pracy i powiedz, że jesteś chora, albo zamień się z kimś, co ty na to?

– Mamy coś uczcić, czy tylko chcesz mi zrobić przyjemność?

– I jedno, i drugie. Jutro będę wiedział. Ja się wystroję, ty zrobisz się na bóstwo i wyrwiemy się. Gdzie chciałabyś pójść?

– A mogę się nad tym zastanowić?

– Jasne, kochanie. Zawrzyjmy umowę, dobrze? Jeśli zrobisz listę zakupów, to wstanę jutro wcześniej i pójdę do tego całodobowego supermarketu, a ty upierzesz i uprasujesz moje koszule.

– Umowa stoi.

W tej chwili Emily wiedziała, że gdyby mąż chciał, żeby sięgnęła nieba, to natychmiast zaczęłaby szukać w sklepach odpowiedniej drabiny.

Chwilę później w sypialni rozlegało się głośne chrapanie Iana. Emily odczekała dziesięć minut, po czym wstała z łóżka i poszła do kuchni. Tam włożyła na siebie płaszcz, wzięła mydło i kosz z rzeczami do prania. Następnie po cichu wymknęła się z mieszkania i zeszła do sutereny, gdzie stała pralka i wirówka. W czasie, gdy koszule były w pralce, ona ustawiła deskę do prasowania i włączyła żelazko. Już nie raz zdarzały jej się nie przespane noce. Tę zamierzała poświęcić na uprasowanie wszystkich koszul Iana, by go zaskoczyć, gdy wybierze się na zakupy do supermarketu.

Kiedy pranie się suszyło, Emily pobiegła na górę przygotować sobie dzbanek kawy. Zeszła z nim do sutereny i włączyła radio, które należało do gospodarza i stało teraz na półce tuż nad zlewem. Od razu całe pomieszczenie wypełniły łagodne dźwięki muzyki zespołu „Golden Oldies”. Było jej ciepło i robiła właśnie coś, w czym była dobra, i co Ian sobie cenił. Pomyślała, że skoro jutro i tak ma nie iść do pracy, to będzie mogła zdrzemnąć się po południu. Tak czy owak koszule były ważniejsze niż sen.

Każdą wyprasowaną sztukę wieszała na sznurze przeciągniętym wzdłuż całej sutereny. Koszule były jeszcze wilgotne przy kołnierzykach i mankietach, ale rozchodzące się od pieca ciepło miało je szybko wysuszyć.

Tuż po piątej nad ranem Emily odbyła cztery wspinaczki po schodach z sutereny do mieszkania, by przenieść do szafy wszystkie koszule męża. Zadowolona z efektów całonocnej pracy, Emily zaparzyła dzbanek świeżej kawy i usiadła przy stole próbując wyobrazić sobie minę Iana, gdy zobaczy szafę pełną koszul i obwieszone nimi wszystkie drzwi w mieszkaniu. Miała właśnie upić łyk świeżutkiej kawy, gdy nagle wpadła w panikę i zerwawszy się z krzesła pobiegła do łazienki, by upewnić się, w jakim stanie są te koszule, które prasowała jako ostatnie i które nie wisiały przy piecu, gdzie mogłyby doschnąć. Niestety, spóźniła się.

– A niech to jasna cholera, one są jeszcze mokre. Mogłem sobie odmrozić kark. Na zewnątrz jest minus dziesięć.

Emily kompletnie oszołomiona cofnęła się o krok i wstrzymała oddech.

– Popełniłam błąd, Ianie. Suche koszule wiszą w szafie. Sądziłam, że właśnie stamtąd weźmiesz sobie czystą. Łazienka jest zaparowana i wilgotne powietrze wydostaje się z niej na korytarz. Przepraszam cię. Zaraz przyniosę ci suchą koszulę – powiedziała, patrząc jak mąż ściąga z siebie tę mokrą i rzuca ją na podłogę. Emily skuliła się ze strachu, jakby została spoliczkowana. Ian wiązał właśnie krawat, gdy zadzwonił telefon. Słuchawkę podniosła Emily i po chwili przekazała ją mężowi.

– Właśnie wychodzę z domu – powiedział. – Emily, nie będę mógł zrobić zakupów. Joshua Oliver ma znowu atak. Niech to cholera, myślałem że stan jego zdrowia jest w pełni pod naszą kontrolą.

– Kupię wszystko co trzeba, Ianie. Idź już – powiedziała podając mu zimową marynarkę.

– Jesteś kochana. Przykro mi, że nie wyszły mi te zakupy i przepraszam, że tak naskoczyłem na ciebie za tę koszulę. Mam chyba zły dzień. Zobaczymy się około piątej, tak?

– Naturalnie, Ianie – odrzekła Emily przechylając głowę i nadstawiając policzek do pocałowania.

Gdyby tak pokusić się o określenie nastrojów, jakie oboje mieli tego dnia, a Emily zwykle to robiła, można by stwierdzić, że Ian reprezentuje postawę numer jeden, a Emily tę pełną wigoru.

6

Emily siedziała właśnie przy swoim biurku w klinice Watchung – ich trzeciej już z kolei – i podparłszy podbródek rękami wpatrywała się w kalendarz oparty o koszyk na dokumenty oznakowany „ad acta”. Wreszcie na końcu tunelu pojawiło się światełko. Postawiła duży krzyżyk przy dacie, gdzie je widziała. Czując przytłaczające ją zmęczenie pomyślała, że tak wiele lat musiała czekać na ten dzień.

Po raz pierwszy od długiego już czasu w klinice panował spokój. Jedna z pielęgniarek trzymała w sali radio i teraz dobiegały stamtąd dźwięki kolęd. Emily bardzo lubiła kolędy i zamarzyło jej się, że znów jest młodą dziewczyną i dopiero wkracza w dorosłe życie, ale zupełnie inne od tego, które sobie wybrała.

Głos męża, który nagle przerwał jej zadumę, przestraszył ją.

– Dam grosik za twoje myśli, pani Thorn.

– Akurat w tej chwili nie są więcej warte. Myślałam o tym, że nareszcie dojrzałam światełko na końcu tunelu i z przyjemnością słuchałam kolęd. Boże Narodzenie to taki cudowny okres w roku, nie uważasz?

– Włóż płaszcz, Emily, wynosimy się stąd. Pojedziemy do „Rickelsa”, kupimy sobie hot dogi od jednego z tych facetów pod parasolami i ani przez chwilę nie będziemy się martwić poziomem cholesterolu. Może nawet zafundujemy sobie po dwa razem ze wszystkimi dodatkami. I piwo korzenne. Mój Boże, Emily, kiedy myśmy robili coś takiego po raz ostatni?

– Jakieś dwanaście lat temu.

– Niemożliwe!

– Ależ tak.

– O Boże! W takim razie może uda nam się zjeść po trzy. Dasz radę?

– A chcesz się założyć? – odparła Emily wkładając płaszcz.

– Przygotowałem dla ciebie niespodziankę, kochanie, i wypad na hot dogi jest do niej wstępem. Będziemy się objadać w samochodzie przy włączonym ogrzewaniu i zaparowanych oknach, co ty na to?

Znów zachowywali się jak dzieciaki. Po hot dogach przyjdzie pewnie kolej na wyczyny na tylnym siedzeniu. Emily zachichotała na samą myśl o tym.

– A ja na to jak na lato – odparła.

– Ale – szepnął jej Ian do ucha – po hot dogach pojedziemy do domu i będziemy się kochać w łóżku. Dobrze? Wydaje mi się, że jesteśmy już trochę za starzy, żeby wyginać się na tylnym siedzeniu.

– Daj mi jakąś wskazówkę, Ianie. Co do tej niespodzianki.

– Nie ma mowy. Musisz ją po prostu zobaczyć. Dopóki to nie nastąpi, nie będzie żadnych wskazówek ani żadnych aluzji.

– A czy to coś mi się spodoba?

– Oniemiejesz z zachwytu. Przygotowanie tej niespodzianki zabrało mi niemal dwa lata… nic więcej nie powiem. Musisz jeszcze trochę wytrzymać, a potem sama zobaczysz.

Jakiś czas później Ian wsiadł do samochodu z sześcioma hot dogami obłożonymi wszelkimi dodatkami i z dwiema wielkimi puszkami korzennego piwa, i powiedział:

– Będę bardzo rozczarowany, jeśli okaże się, że wspomnienia dalekie są od rzeczywistości i teraz jemy tylko oczami. Stawiam pięć dolarów, że tobie pierwszej się odbeknie.

– Zobaczymy! – odparła.

O Boże, jest tak cudownie, myślała Emily, przeżuwając po kolei wszystkie trzy hot dogi. Ian skończył już swoje i popił je wodą sodową. Ona wolała odczekać chwilę z piciem, bo wiedziała, że pod wpływem gazowanej wody rzeczywiście by się jej beknęło. Kiedy Ian czerwony na twarzy nie mógł już dłużej powstrzymać beknięcia, wybuchnęła radosnym śmiechem. Od razu też wyciągnęła rękę po należne jej pięć dolarów. Mąż wypłacił wygraną. Emily wychyliła się przez okno i nacisnąwszy klakson przywołała stojącego niedaleko członka Armii Zbawienia, i oddała mu banknot.

– To było cholernie miłe z twojej strony, Emily.

– Ty też byłeś diabelnie miły, że wypłaciłeś mi wygraną, doktorze.

– Jesteśmy po prostu parą cholernie miłych ludzi. Czasami o tym zapominam.

– Wiem, Ianie. Mnie także się to zdarza.

Emily pomyślała, że albo już umarła i trafiła do nieba, albo to wszystko tylko jej się śni. Cokolwiek to było, nie chciała, by się skończyło. Takie dni, jak dzisiejszy, takie chwile, jak ta, zdarzały się w ciągu minionych lat na tyle rzadko i było ich tak niewiele, że mogła je policzyć na palcach obu rąk. Teraz gotowa była zaprzedać duszę diabłu, byle doświadczać tych cudownych przeżyć codziennie do końca życia. No cóż, wiedziała jednak, że to niemożliwe, więc nie było sensu o tym rozmyślać. Postanowiła nacieszyć się chwilą obecną, a potem modlić się, by podobna spotkała ją w niedalekiej przyszłości. Miała nadzieję, że nastąpi to w czasie świąt Bożego Narodzenia.

– Jeśli już skończyłaś, to możemy teraz obejrzeć niespodziankę. Szczerze mówiąc, Emily, to jest nie tylko niespodzianka, ale jednocześnie gwiazdkowy prezent. I będzie służył nam obojgu. Wiem, że kobiety przywiązują wagę do takich rzeczy, więc powiedziałem, że to dla ciebie, ale w zasadzie to coś wspólnego dla nas dwojga. Zrozumiesz, co chcę powiedzieć, jak już tam dojedziemy.

Jedyne, co Emily naprawdę zapamiętała z tej przemowy, były słowa „wspólny” i „dla nas dwojga”. Oznaczały one dwie rzeczy tworzące parę, jak sól i pieprz, kawa i cukier, Ian i Emily. A więc para. – O Boże, proszę, nie pozwól, żeby ta chwila się skończyła, nie pozwól, żeby coś się zepsuło – modliła się w duchu Emily.

Dwadzieścia minut później Ian wjechał w Watchung Avenue. Po drodze minęli klinikę, ale doktor Thorn nawet na nią nie spojrzał. Przejechali przez skrzyżowanie i mknęli dalej pnącą się pod górę szosą. Emily nie mogła nigdzie dostrzec tabliczki z nazwą ulicy.

– To Sleepy Hollow Road – objaśnił Ian, jakby odgadując jej myśli. – Leży trochę na uboczu i jest bardzo przyjemna, prawda?

– Może powinniśmy rozejrzeć się tutaj za odpowiednim domem, kiedy już będziemy gotowi jakiś kupić. Chciałabym, żebyśmy tu mieszkali, Ianie.

– Ja też – odparł wesoło Ian. – Jesteśmy na miejscu.

– A czyj to dom? – spytała Emily z przestrachem spoglądając na jasno oświetloną willę w stylu Tudorów z ogromnym bożonarodzeniowym stroikiem na drzwiach. – Ianie, jeśli to jest jakieś przyjęcie, to pamiętaj, że nie jestem odpowiednio ubrana. W dodatku oboje śmierdzimy cebulą i kwaszoną kapustą. Ian musiał dosłownie wyciągnąć żonę z samochodu i trzymając ją za rękę poprowadził przed frontowe drzwi. Jeszcze przez chwilę nie zdradzał swojej niespodzianki bawiąc się w pukanie i dzwonienie do drzwi.

– No, wy tam, otwierać – pokrzykiwał.

– Ianie, cicho – upominała go żona.

– Chyba będę musiał sam sobie otworzyć.

Emily z wytrzeszczonymi oczami patrzyła, jak Ian wkłada do zamka błyszczący nowiutki klucz. W jednej chwili drzwi stanęły przed nimi otworem.

Zanim Emily zdążyła się zorientować, co właściwie się dzieje, Ian wziął ją na ręce i przeniósł przez próg.

– Pani Thorn, witam panią w nowym domu.

– Co takiego? – pisnęła Emily, gdy mąż stawiał ją na ziemi. – O Boże, Ianie, to zbyt wspaniały prezent. Pewnie wszystko mi się śni. Ian uszczypnął ją w pośladek, a ona znów jęknęła z zachwytu.

– Czy to naprawdę nasz dom?

– Ściśle mówiąc należy do korporacji, ale w praktyce – tak, to nasza własność.

– Ale jak? Skąd się wziął? Nic z tego nie rozumiem. Jest cudowny. Przepiękny. Sam go urządziłeś? Ian uniósł ręce.

– Pamiętasz panią Waller? Ten dom wchodził w skład jej posiadłości. Chyba po prostu w porę ją poznałem, a jeśli chodzi o odpowiedź na twoje drugie pytanie, to nie, nie urządziłem go sam. Zatrudniłem dekoratorkę wnętrz, ale zanim osądzisz w myślach czy powiesz cokolwiek na temat jej dzieła, muszę ci przypomnieć, że urządzanie domu nie jest twoją mocną stroną ani zresztą moją. Powiedziałem tej kobiecie co lubisz i z czym ja dobrze się czuję, i oto rezultat. Naturalnie, jeśli ten wystrój ci się nie podoba, możesz go zmienić. Widzisz, ta dekoratorka pomyślała nawet o choince. A ten stroik na drzwiach to prezent od niej. Ale choinkę musimy ubrać sami. Wiem, że uwielbiasz to robić. Zapłaciłem kilku chłopcom, żeby przynieśli tu wszystkie choinkowe ozdoby z sutereny i zrobili to dziś po południu. Pudła są w garażu. Pomyślałem, że strojeniem drzewka zajmiemy się nieco później, jak odpoczniemy po tym obżarstwie. No jak, podoba ci się, Emily?

– Och, Ianie, dom jest cudowny. Jak udało ci się utrzymać go przede mną w tajemnicy?

– Nie było to łatwe – odparł wesoło Ian. – Rozejrzyj się dokoła, a ja tymczasem otworzę butelkę szampana. Emily, ja tylko staram się dotrzymać danego ci słowa, że dostaniesz ode mnie wszystko, czego zapragniesz. Ten dom to dopiero początek. Czy chcesz, żebym napalił w kominku?

Emily zarzuciła mężowi ręce na szyję.

– Och, Ianie, tak bardzo cię kocham. Dziękuję ci, strasznie ci dziękuję. I bardzo chcę, żeby palił się ogień na kominku i chcę napić się szampana.

Kiedy Emily obejrzała już dom, Ian powiedział:

– Byłaś też w piwnicy? Nie!? Połowa piwnicy jest dla ciebie, żebyś zimą mogła trzymać tam swoje rośliny. Dlatego właśnie kazałem zainstalować w niej specjalne żarówki dla kwiatów. Znajdziesz tam chyba wszystkie nasionka, jakie tylko istnieją, i mnóstwo grządek. Spodziewam się, że w tym roku będziesz przyrządzać znakomite sałatki, a w każdym pokoju będą stały kwiaty. Cieszyłbym się, gdybyś wyhodowała mnóstwo tulipanów we wszystkich możliwych kolorach. Zrobisz to dla mnie?

– Oczywiście, Ianie – powiedziała siadając na podłodze przed kominkiem tuż obok męża. – Dlaczego siedzimy na podłodze?

– Bo przed kominkiem lubię tak siedzieć. Może nawet moglibyśmy się tutaj kochać. Myślę, że byłoby uroczyście, a przecież musimy ochrzcić nasz nowy dom.

– Brzmi wspaniale. Stuknij się ze mną – powiedziała nadstawiając swój kieliszek. – Mamy jeszcze trochę tego szampana? Smakuje mi.

– Dwie butelki. Ale jedna z nich przeznaczona jest na Wigilię. Emily, chciałbym, żebyś coś dla mnie zrobiła. No, nie patrz tak; nie zamierzam się z niczego wykręcać. Chodzi wyłącznie o ciebie – ciągnął podając jej długopis i papierową serwetkę. – Spisz tu rzeczy, które chciałabyś mieć teraz albo w przyszłości. Uwzględnij na tej liście wszystko bez względu na to jak jest drobne czy też wielkie. I nie musisz się w niczym ograniczać. Jeśli jedna serwetka okaże się za mała, nie przejmuj się, dam ci drugą.

– Mam spisać naprawdę wszystko, Ianie?

– Obiecałem, że spełnię każde twoje pragnienie. No, zacznij już pisać, kochanie.

– A więc będzie to lista moich własnych życzeń. Sama nie wiem od czego zacząć. Dom mogę pominąć, bo już go mamy. Na pierwszym miejscu umieszczę coś wielkiego, dobrze?

– Cokolwiek sobie życzysz, Emily.

Pisanie zajęło Emily chwilę, przynajmniej tak jej się wydawało. Gdy skończyła, podała serwetkę mężowi. Zrobiła to bardzo nieśmiało, a jej oczy błądziły spojrzeniem dokoła, byle uniknąć wzroku Iana.

Ku wielkiemu zażenowaniu żony, Ian odczytał listę na głos: „Domek na plaży, łódka, trzy wyjazdy wakacyjne rocznie, limuzyna marki Mercedes na weekendy, a marki Porsche na dni robocze, kilka sznurów pereł we wszelkich możliwych długościach, diamentowe kolczyki, diamentowa bransoletka i w ogóle mnóstwo diamentów oraz trzy torebki od Chanel. Poza tym gospodyni domowa, która by się o nas troszczyła i nam usługiwała; moje własne konto w banku, z którego nie musiałabym się przed tobą rozliczać; pieniądze na czesne za studia; dziecko podobne do ciebie, i ciebie samego do końca życia.”

– Ten twój spis robi wrażenie, Emily. No, podpisz się pod nim.

– Świetna zabawa – stwierdziła Emily bazgrząc swe imię. – Czy umieściłam na tej liście coś, czemu jesteś przeciwny? – spytała przestraszona.

– Absolutnie nie. Tylko te trzy wyjazdy rocznie mogą okazać się problematyczne, jeśli będziesz chciała, żebym ci towarzyszył. Obydwoje nie możemy przecież wyjechać, lecz jeśli masz na myśli tylko siebie, to bez wątpienia mogę ci to zagwarantować.

– Wakacje w pojedynkę to żadna przyjemność – stwierdziła Emily pokazując mężowi język.

– Mówię poważnie, Emily. Czy zgodzisz się jechać sama, jeśli nie będę mógł wybrać się z tobą?

– Mówisz serio, prawda? – upewniła się Emily zdezorientowana tonem jego głosu.

– Oczywiście, że tak. Coś ci kiedyś obiecałem i zamierzam słowa dotrzymać. No, więc jak? Jeśli nie będę w stanie wyrwać się z pracy, pojedziesz sama?

– Tak.

– Świetnie. Umowa stoi. – Spojrzał na nią chytrze wsuwając serwetkę do kieszonki koszuli. – Chodź teraz do mnie.

– Przyjemny wieczór, prawda?

– Cudowny – zgodził się Ian. – Co zamierzasz zrobić z całym tym wolnym czasem, który teraz będziesz miała?

– No cóż, skoro już nie jestem ci potrzebna…

– Chwileczkę, Emily. Skąd przyszło ci do głowy, że nie jesteś mi potrzebna? Przecież nie w tym rzecz. Pomagałaś mi, ale teraz przyszedł czas, byś zajęła się sobą. Wystarczy, jak popracujesz godzinę w każdej klinice. To przecież nie znaczy, że cię nie potrzebuję. Nie waż się kiedykolwiek tak pomyśleć. Ale chciałaś uczyć się. A tak z ciekawości, możesz mi powiedzieć, co masz zamiar robić z czasem?

– Będę czytać, spać do późna przez jakiś czas, oglądać telewizję, dużo pracować w ogrodzie, uczyć się, o ile pójdę do jakiejś szkoły, i czekać na twój powrót do domu. Ianie, powiedz mi, czy zarabiamy obecnie dużo pieniędzy?

– Myślę, że mogę spokojnie przyznać, iż mamy królewskie dochody.

– A czy możemy mieć już dziecko, no wiesz, czy możemy zacząć się o nie starać?

– Nie widzę żadnych przeszkód.

Nagle wszystko straciło swój urok. Ian już jej nie potrzebował. Zgadzał się na wszystko i był tak miły, że aż zdawało się to podejrzane. Emily poczuła się jak stary spracowany koń, którego wyprowadzono na pastwisko. Nie miała zamiaru powiedzieć na głos, że tak się właśnie czuje, lecz słowa same jakoś wyszły jej z ust. Ianowi szczęka opadła, gdy to usłyszał i wpatrywał się w żonę przez dłuższy czas. W końcu ujął jej twarz w swoje dłonie i powiedział:

– Emily, czego ty chcesz? Czego ty właściwie chcesz? W ogóle już cię nie rozumiem. Cokolwiek zrobię, niezależnie w jakiej chwili, ciebie to nie cieszy. Sądziłem, że będziesz szczęśliwa, że od dawna pragnęłaś tego wszystkiego. Przyszedł czas, żebym ci się odwdzięczył, a ty ni stąd, ni zowąd zachowujesz się tak, jakbym zrobił coś złego i wstrętnego. Znowu wszystko zepsułaś. I to ty sama, Emily, nie ja.

– Jestem już za stara, żeby pójść na studia. Przypatrz mi się i powiedz, że pasowałabym do grona studentów. No, powiedz to.

– Może nie wyglądasz, jak większość studentów pierwszego roku, ale przecież do college’u idzie mnóstwo ludzi nawet starszych od ciebie. Zaczynam wątpić czy zależy ci na zrobieniu dyplomu. Albo chcesz go mieć, albo nie. Sprawa jest bardzo prosta, Emily. Nie musisz zaciągać żadnych pożyczek, stać cię na kupienie sobie lunchu czy kolacji, możesz jeździć na zajęcia samochodem, a kiedy wrócisz do domu, obiad będzie na stole i kto inny zajmie się za ciebie wszystkimi domowymi pracami. Mnie nigdy nie było aż tak wygodnie, ani zresztą nikomu z moich znajomych. Jeśli powiedziałem, że masz pracować trzy godziny dziennie w klinikach, to tylko dlatego, że sądziłem, iż chcesz mieć swój wkład w nasz interes. A jeśli chcesz pracować na cały etat, to proszę bardzo. Wybór należy do ciebie.

– Nie umiem go dokonać. Do tej pory pracowałam po szesnaście, a nawet siedemnaście godzin na dobę i starałam się jak mogłam. A teraz zamiast uciec czym prędzej od tego kieratu, czuję się nagle zostawiona na lodzie. Przynajmniej tak to odbieram. Chyba w ogóle nie umiem się znaleźć w takiej sytuacji. Nie spodziewałam się tego wszystkiego, nie byłam na to przygotowana. Bardzo sobie cenię, to co mi dałeś. Ale jedyne, co miałam w życiu do tej pory, to praca, praca i jeszcze raz praca.

– Ale teraz nie musisz już pracować. Możesz zacząć dbać o swoje nogi. Możesz zająć się tym, na co nie miałaś czasu wcześniej, możesz robić to, co zawsze mówiłaś, że chciałabyś zrobić. Chyba będzie lepiej, jak sama dokończysz tego szampana i wszystko sobie przemyślisz. Ja idę już spać. A tak przy okazji, zająłem ten zielony pokój na wprost schodów. Twój jest żółty. Dzięki takiemu rozwiązaniu, nie będziesz się budzić, gdy w środku nocy zadzwoni telefon albo będę musiał wstać do chorego.

– Ale, Ianie, myślałam że… – Nie błagaj, Emily, proszę cię, nie błagaj – powiedziała do siebie, a na głos dodała cichutko: – Dobranoc, Ianie.

A więc mieli oddzielne sypialnie. O mój Boże, to do tego już doszło, myślała. Zastanawiała się, czy starania o dziecko ograniczą się do jednorazowej próby i czy mąż na stałe usunął ją ze swego łóżka. Rozejrzała się po swym nowym domu. W żaden sposób nie potrafiła się zmusić do wejścia po schodach i ułożenia do snu w pokoju, który urządził za nią ktoś inny.

O Boże, czy działo się z nią coś złego? Może przydałaby się jej wizyta u psychiatry. Cóż, teraz przynajmniej miałaby na nią czas. W tajemnicy przed mężem, oczywiście, Ian wpadłby we wściekłość, gdyby się dowiedział, że jakiś kolega po fachu słucha o problemach jego żony. Ale mogłaby przecież pojechać do Nowego Jorku, zapisać się na wizytę pod fałszywym nazwiskiem i zapłacić gotówką. A może wkrótce uda jej się zajść w ciążę i opieka nad dzieckiem pochłonie całą jej uwagę. Wtedy czułaby się naprawdę niebiańsko szczęśliwa.

Emily dopiła szampana, po czym zwinęła się w kłębek na twardej nowej sofie, która pachniała jeszcze pakułami, i tak spędziła noc.


* * *

Kiedy się obudziła, w domu panowała taka cisza, że musiała potrząsnąć głową, by rozjaśnić myśli. W pierwszej chwili poczuła się zdezorientowana i ospała, ale zaraz ogarnął ją strach. Środek pokoju rozświetlał nieco blady bursztynowy promień światła ulicznej lampy. W końcu Emily przypomniała sobie, gdzie jest i dlaczego zasnęła na szorstkiej sofie. Gdzieś w głębi domu rozległo się bicie zegara. Naliczyła pięć uderzeń. Była więc piąta rano.

Emily przekręciła się na plecy i zapadła w pachnące pakułami poduszki.

Nie mogła się nadziwić, że coś tak pięknego i wspaniałego mogło się skończyć tak paskudnie. Chyba że Ian zaplanował takie właśnie zakończenie wieczoru. Wymyślił osobne sypialnie. Jej przydzielił żółtą. Zaczęła się cała trząść i nie była w stanie nad tym zapanować, a w pobliżu nie było ani kołdry, ani żadnego pledu, którym mogłaby się przykryć. Nie wiedziała nawet, gdzie tu włącza się ogrzewanie. Zapragnęła obudzić w sobie złość, pójść na górę i zażądać, by Ian powiedział jej wyraźnie, co właściwie dzieje się z ich małżeństwem.

Zdecydowanie chciała się tego dowiedzieć i to już. W końcu dreszcze ustąpiły, ale pojawiło się odrętwienie, toteż sztywna jak kij, zaczęła wchodzić po schodach. Pchnęła drzwi do sypialni męża i zajrzała w ciemność. Jasne było, że w łóżku ktoś spał, lecz w tej chwili świeciło pustką. Najwyraźniej w nocy wezwano Iana do którejś z klinik. Emily zapaliła światło i podniósłszy jedną z poduszek Iana, przytuliła ją do piersi. Unosił się z niej słaby zapach dość mocnej wody po goleniu, którą Ian dostał w prezencie od wdzięcznego pacjenta. Teraz na poduszkę zaczęły kapać łzy. Emily otarła oczy. Płacz nigdy jej nie pomagał. Wręcz przeciwnie, przyprawiał ją o ból głowy. – A niech cię jasna cholera, Ianie – mruknęła pod nosem. – Nagle zapragnęła, bardziej niż czegokolwiek, kontaktu z przyjacielem. Chciała móc do kogoś zadzwonić i porozmawiać. Ciekawe, co działo się z jej dawną przyjaciółką, Aggie? Przez całe lata przesyłały sobie kartki z życzeniami bożonarodzeniowymi, ale któregoś roku kartka od Aggie nie nadeszła, więc Emily, nie wiedząc, gdzie ma wysyłać swoje, przestała to robić. No, ale teraz zanosiło się na to, że będzie miała mnóstwo wolnego czasu. Może więc udałoby się jej odszukać przyjaciółkę. Ian miał własną łazienkę. Emily dokładnie ją sobie obejrzała. O ile dobrze zapamiętała rozkład domu, ta właśnie sypialnia była największa ze wszystkich pięciu, a tym samym małżeńska. Pokój żółty, należący do niej, był niewiele mniejszy, Ian miał u siebie wielką podwójną szafę. U Emily stała duża szafa z lustrem na drzwiach. Właściwie, dlaczego by nie – żeby ulokować wszystkie swoje koszule i garnitury, Ian potrzebował więcej miejsca na półkach niż trzy kobiety. W porównaniu z tym, co.miał mąż, garderoba Emily prezentowała się niezwykle skromnie.

Ciekawe, kto będzie sprzątał ten olbrzymi dom, rozmyślała. Kiedy niby ma się tutaj pojawić ta pomoc domowa? Emily wiedziała, że dopóki nie zatrudnią sprzątaczki, sama będzie musiała wszystkim się zająć. A odkurzenie pomieszczeń, wypolerowanie podłóg i dopilnowanie, by wszystko było tak, jak Ian lubił, zabrałoby jej cały dzień. Potrzebowałaby zresztą dwóch odkurzaczy – jednego na dole i drugiego na górze. A środki czystości niezbędne na piętrze musiałaby trzymać w szafce na pościel. Chyba że Ian spodziewa się, iż będzie nosić wszystko z góry na dół i z powrotem.

Siłą długoletniego przyzwyczajenia, Emily pościeliła łóżko, chociaż zrobiła to ze złością w oczach i jadem w sercu. Stojąca na korytarzu szafka na bieliznę pełna była ręczników i prześcieradeł. Nigdzie nie było widać ani odkurzacza, ani środków czystości.

Emily otworzyła drzwi do żółtego pokoju. Był bogato zdobiony, ale całkiem ładny. Zatkało ją, gdy otworzywszy szafę zobaczyła równiutki rząd wieszaków z jej własnymi ubraniami. Wyciągnęła szuflady i znalazła w nich swoją bieliznę, pończochy i nocne koszule, wszystko starannie poukładane. Położyła na nich dłoń i podniosła kilka rzeczy. Jakże Ian śmiał zrobić jej coś takiego! Nikt nie miał prawa dotykać jej rzeczy osobistych. Gdy na samym dole równo ułożonego stosiku zobaczyła swoje majtki, te, w których popękana gumka odrywała się już od materiału, rozpłakała się. Jakiś wynajęty przez Iana obcy człowiek oglądał i dotykał jej bieliznę. Emily poczuła się zawstydzona i zażenowana, bo przecież nie posiadała seksownych, koronkowych fatałaszków, jakie kupowało się w sklepie „Sekret Victorii”. Nie miała czasu wybierać tego typu rzeczy, a zresztą co komu do tego – lubiła bawełnianą bieliznę. Nosiła rozmiar osiem. Nagle przeszedł ją dreszcz i gwałtownie zamknęła szufladę.

Zauważyła, że żółty pokój również miał swoją łazienkę. Nie była jednak tak duża, jak ta należąca do Iana i nie było w niej bidetu, a toaletka stała tylko jedna. Dotknęła ręczników w kolorze zielonego jabłka – były dwukrotnie grubsze niż plażowe i większe od nich. W katalogu Searsa Roebucka nazywano je kąpielowymi prześcieradłami.

Schodząc do kuchni, Emily czuła pustkę w żołądku. Kiedy mijała włącznik ogrzewania, nastawiła termostat na dwadzieścia siedem stopni.

Kuchnia okazała się bardzo ładna i nowocześnie wyposażona we wszystkie sprzęty, łącznie ze zmywarką, pojemnikami na śmieci i odpadki. Na środku stał blat, pod którym mieściły się szafki, i w ogóle w całej kuchni pełno było wspaniałych dębowych szafek pełnych nowiutkich talerzy oraz garnków i patelni z miedzianymi denkami. Z jednej z belek zwisał warkocz spleciony z czosnku, do którego ktoś przyczepił karteczkę z napisem: „Wszystkiego dobrego w nowym domu”. – I tobie też dużo szczęścia – mruknęła Emily do tego kogoś.

W kuchni znalazła dokładnie wszystko, co w niej być powinno, ustawione tak, jak zrobiłaby to ona sama, gdyby ją urządzała. Włączyła ekspres do kawy i czekając, aż napar będzie gotowy, rozmyślała o tysiącu rzeczy naraz. Wiedziała, że w głębi holu za schodami mieści się gabinet Iana, całkowicie zresztą wyposażony. Nagle bardzo ważne stało się dla niej obejrzenie tego pokoju i sprawdzenie, co w nim właściwie jest.

Gabinet urządzono po męsku i profesjonalnie. Typowe biuro Iana, jeśli można było tak to ująć. Były tu pokryte drewnianą boazerią ściany, głębokie skórzane fotele, dywan w kolorze czekolady i mahoniowe biurko tak wypolerowane, że można się było w nim przejrzeć. Wszystko aż pachniało nowością. W gabinecie znalazło się nawet miejsce na kominek, na którym równiutko ułożony stosik drewna czekał na zapalenie. Wzdłuż ścian stały półki – wykonane na zamówienie, bo tego Emily była pewna – a na nich książki medyczne.

Odkąd zostali małżeństwem, Emily ani razu nie zdobyła się na przejrzenie rzeczy męża. Nawet w klinice nie zdarzyło jej się otworzyć szuflady Iana czy w ogóle dotknąć czegokolwiek. Teraz wyciągnęła najpierw jedną szufladę, a potem następną. Leżały w nich jakieś teczki, foldery i księgi. W środkowej szufladzie, tam gdzie ludzie zazwyczaj wrzucają różności, bo mają ją akurat pod ręką, Emily dostrzegła tylko jedną broszurę na temat kliniki Park Avenue. Przeczytała wszystkie zawarte w niej informacje, czując że włos jeży jej się na głowie. Kiedy skończyła, odłożyła folder dokładnie na to samo miejsce, zamknęła szufladę, wstała, klepnęła w fotel, żeby zatrzeć wgniecenie, wsunęła go pod biurko i wyszła z gabinetu.

Gdy nalewała sobie kawę do pomalowanego w wesołe kolory kubka, wciąż przepełniała ją wściekłość. Zauważyła, że w kuchni jest cały komplet kubków, a każdy z nich ozdobiony jakimś kwiatkiem. Ten, z którego akurat zamierzała pić, oznaczony był bratkiem w przepięknych odcieniach purpury. W pierwszej chwili myślała, że to kalkomania, ale po bliższych oględzinach uznała, że kwiatki są malowane ręcznie. Musiała ująć kubek w obie ręce, żeby swobodnie go trzymać i podnieść do ust. Dopiero, kiedy upiła odrobinę bardzo gorącej kawy, uświadomiła sobie, że jej nie osłodziła i nie dodała śmietanki.

W broszurze wyczytała, iż w klinice Park Avenue miały być dokonywane zabiegi aborcyjne. Po moim trupie, pomyślała Emily. Miała przecież coś do powiedzenia w tej sprawie, Ian wiedział, że będzie przeciwna temu pomysłowi i dlatego trzymał go w tajemnicy. A to znaczyło, że ten nowiutki dom, który sprezentował jej poprzedniego wieczoru, był niczym innym, jak tylko łapówką mającą zapewnić mu życzliwość żony, gdy przedstawi jej sprawę kliniki.

W tej chwili zaczęła się zastanawiać, czy miała dziś pracować w klinikach? Nie mogła sobie tego przypomnieć. Najwyraźniej jednak nie miało to żadnego znaczenia, bo w przeciwnym razie ktoś już by do niej zadzwonił, by sprawdzić co się dzieje albo przynajmniej zapytać czy przyjdzie później.

– Czyżbyś planowała konfrontację, Emily? – spytał jej głos wewnętrzny. – I to w miejscu pracy Iana? Zastanów się nad tym jeszcze raz, Emily, upomniała samą siebie. W gruncie rzeczy nie masz nic do powiedzenia w kwestii sposobu prowadzenia klinik. Sama przecież odmówiłaś wejścia w skład zarządu korporacji. Zrezygnowałaś ze swoich praw i pierwsze co Ian zrobi, to właśnie o tym ci przypomni. A jego prawnik udzieli mu poparcia. Jesteś tylko pracownikiem, którego pensja zostaje w kasie firmy. Mąż wypłaca ci kieszonkowe i sam troszczy się o ciebie i dom. A obecnie chcąc zapewnić ci wszystko, czego w życiu pragniesz, zaczął już realizować twoje marzenia z listy, którą mu dałaś.

Kiedy tak do siebie mówiła, kubek z bratkiem wypadł jej z rąk i roztrzaskał się na terakotowej podłodze. Jednego już nie ma, czyli zostało jeszcze pięć, pomyślała Emily obrzucając wzrokiem kolorowe kubki wiszące na wieszaczku tak oryginalnym, że trudno go było opisać. Wyciągnęła rękę i jednym zamachem zrzuciła na podłogę stojak z kubkami rozbijając je. Cóż, teraz czekało ją posprzątanie tego bałaganu, a nawet ze swego miejsca przy stole widziała, że na nowej terakocie porobiły się rysy. Co za idiotyczna podłoga, osądziła. Terakotę kładzie się zwykle na zewnątrz, na przykład na tarasie albo na ganku.

A może to właśnie ją tak dręczyło. Ta dzika gorączka, jaka ogarnęła Iana, żeby dawać jej różne rzeczy bez pytania o upodobania. Bo dlaczego niby nie wolno jej było urządzić własnego domu? Czy naprawdę miała aż tak straszny gust? Wprawdzie obecny wystrój był ładny, ale niezupełnie po jej myśli, a na tyle na ile się orientowała, gustom Iana także nie najlepiej odpowiadał. Prawdopodobnie była to robota jakiejś cholernej dwudziestopięciolatki, z którą Ian flirtował. – Wypłacz się, Emily – powiedziała sobie. Zawsze to robisz, kiedy coś się nie układa. Zamiast się postawić i powiedzieć, co myślisz, ty ryczysz i poddajesz się. Zupełnie jak wtedy, gdy wyprasowałaś tych czterdzieści koszul. Potem wystarczy, że Ian się do ciebie uśmiechnie, a ty gotowa jesteś całować ślady jego stóp.

Tak rozmyślając, Emily weszła do salonu. Chciała wziąć prysznic i przebrać się. Później zamierzała pójść do kliniki i pomówić z Ianem.

Gdy wyszła spod strumienia wody, sięgnęła po jeden z tych ogromnych ręczników, żeby się wytrzeć. Niestety, nowa i jak dotąd nie prana tkanina, nie wchłaniała wody. Emily chwyciła więc swoją bawełnianą koszulkę, wywróciła ją na lewą stronę i wytarła całe ciało. Naga przeszła do żółtej sypialni i zaczęła grzebać w swoich rzeczach. Nie była pewna, jak powinna się ubrać idąc do kliniki Park Avenue.

Ta właśnie klinika, oddalona zaledwie o dwa budynki od Maple Avenue, zajmowała cały czteropiętrowy blok. Była ogromna, większa niż trzy pozostałe. A i lokalizację miała znakomitą. Ale czynsz musiał być wysoki. Emily zeszła po dziewięciu schodach do sutereny, której okna znajdowały się tuż nad ulicą. Robotnicy nie zwracali na nią żadnej uwagi. Wydawało jej się, że dwóch z nich rozpoznała, bo pracowali przy urządzaniu kliniki Watchung. Skinęli jej na powitanie.

Emily uznała, że powierzchnia całego budynku wynosi przynajmniej sześć tysięcy stóp kwadratowych. To oznaczało naprawdę wysoki czynsz. Zaglądała akurat do łazienki dla pacjentów, gdy zza ściany dosłyszała rozmowę dwóch robotników. Najwyraźniej coś ich rozbawiło, łatwo było to poznać po głosach, lecz słów nie potrafiła rozróżnić. Wyszła więc z łazienki i ostrożnie zbliżyła się do ściany. Teraz słyszała wszystko idealnie.

– Przecież nie kłamałbym ci w takiej sprawie, Walt. Doktor Thorn sam mi o tym mówił w zeszłym tygodniu. Cała ta część budynku ma być przeznaczona na bank spermy. Mówię ci, będzie na to specjalna procedura. Wyobraź sobie, za dziesięć dolców. Możesz zapytać Dwighta, on jest architektem. – Emily wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia, ale nie poruszyła się. – Doktor powiedział, że na bankach spermy można dużo zarobić. Płaci się przecież najpierw za oddanie spermy, a potem jeszcze za jej przechowywanie. W tej klinice nie będą przeprowadzać wyłącznie aborcji. Jakiś inny lekarz ma zajmować się wasektomią. Ale wiesz, czegoś takiego nigdy bym sobie nie zrobił. A ty, Walt?

– Kto wie, jak już nie będę chciał mieć więcej dzieciaków. Ten zabieg jest przecież odwracalny, jeśli okaże się, że jednak nie możesz się z tym pogodzić. Żona znalazła mi na ten temat artykuł. W każdym razie zastanowiłbym się nad tym. Jeden z facetów tam z góry powiedział, że doktor wspominał, iż zamierza wprowadzić zmiany w pozostałych klinikach i wszystkie będą takie jak ta. Chyba musi być z tego kupa forsy. Zdaje mi się, że doktor nie przerabiałby tych klinik, gdyby nie zarobił na tym milionów. Tak czy owak, moja żona uważa, że każdy powinien mieć wolny wybór, a twoja?

– Moja jest za ochroną życia. Gdyby przyszło nam głosować w tej sprawie, to chyba bylibyśmy przeciwko.

– No tak, pewnie tak. Ale wygląda na to, że Thornowie opowiadają się za wolnym wyborem.

Emily przez chwilę stała w miejscu oszołomiona, zanim otrząsnęła się na tyle, by opuścić teren prac.

Tak więc miały powstać banki spermy i kliniki aborcyjne. A te rodzinne lecznice, których istnienie uważała za jak najbardziej słuszne i w których pracowała, miały ulec likwidacji. I przyczyniła się do tego jej ciężka praca.

Czuła, że musi porozmawiać z Ianem i to natychmiast. Nie musiała się już przejmować tym, że szperając w biurku męża naruszyła jego prywatność. Mogła teraz zupełnie szczerze powiedzieć, że podsłuchała rozmowę robotników.

Wróciwszy do domu, Emily obdzwoniła wszystkie trzy kliniki, żeby zorientować się, gdzie szukać Iana.

– Proszę umówić mnie z mężem na lunch – poprosiła recepcjonistkę. – Niech pani powie doktorowi Thornowi, że muszę go widzieć w bardzo ważnej sprawie. Zrobiłam rezerwację stolika u „Jacquesa” na pierwszą. Tam się spotkamy.

Zmieniając codzienny strój na ubiór bardziej odpowiedni na uroczysty lunch w restauracji, Emily czuła, że ogarniają ją mdłości. Włożyła prostą luźną sukienkę w kolorze malinowym, a do tego różnokolorowy pasek, z którym harmonizowała sztuczna biżuteria jeszcze z czasów młodości. Gdy wsunęła stopy w szpilki, których nie nosiła już od ponad roku, poczuła się naprawdę elegancka. Na ułamek sekundy przyszło jej nawet na myśl, żeby pokropić się perfumami, które dostała niegdyś od Iana. Uznała jednak, że mąż odebrałby to jako gotowość do uległości wobec niego, jak zwykle zresztą, więc odstawiła flakonik na toaletkę. Nie zamierzała już więcej korzystać z tego pokoju. Nigdy, przenigdy. Wiedziała, że po lunchu, na który się właśnie wybierała, być może będzie musiała spakować swoje rzeczy i wyprowadzić się. W myślach była niezwykle odważna. Ale serce i przekonania podpowiadały jej, że jedynie jakiś dopust boski mógłby oddzielić ją od męża. Ian był sensem życia, uzasadnieniem jej istnienia.

Gdy tuż przed pierwszą Emily przekroczyła próg restauracji, poczuła przypływ optymizmu. Zatrzymała się na chwilę przy różnobarwnych poinsecjach zdobiących hol, żeby nasycić się ich zapachem. Doniczki z kwiatami ustawione były na kontuarze i na prowadzących w górę schodach, aż do baru. W głównej sali widać je było na parapetach małych okienek, tuż obok porcelanowych lalek ubranych w czerwone sukienki. Całe wnętrze wyglądało wesoło i kolorowo i przywodziło na myśl zbliżające się święta. Emily usiadła wygodnie i czekając na męża, zamówiła kieliszek białego wina. Ian spóźnił się piętnaście minut, lecz gdy podszedł do żony miał na twarzy szeroki uśmiech.

– Poproszę szkocką z lodem – zwrócił się do stojącego obok kelnera. – Emily, nigdy nie przestajesz mnie zadziwiać. Powiedz, czemu zawdzięczam tę przyjemność? To naprawdę ogromnie miłe z twojej strony – oznajmił zapalając papierosa. – Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek do tej pory zaprosiła mnie na lunch. Wspaniały pomysł. Oczywiście, ty płacisz, prawda?

W kaszmirowej, beżowej marynarce Ian prezentował się bardzo elegancko. Jego biała koszula była tak idealnie wyprasowana, że Emily czuła niemal, iż na szyi męża tworzy się od kołnierzyka czerwona obwódka.

– Prawda – potwierdziła spokojnym głosem.

– Chcesz powiedzieć, że przeznaczyłaś na ten cel swoje kieszonkowe? A może znów się zbuntowałaś?

Serce Emily waliło jak młotem.

– Pete dał mi dużą premię na pożegnanie. Zamierzałam wydać te pieniądze na urządzenie świąt Bożego Narodzenia.

– Należała ci się premia. Urobiłaś sobie ręce po łokcie dla tego faceta. W końcu jest ci coś winien. A ile ci dał?

– Pięćset dolarów.

– W takim razie chyba zamówię homara. – Ian otworzył dużą kartę w brązowej oprawie i udawał, że przegląda menu. – Wyspałaś się? Ja spałem jak nowo narodzone niemowlę. Kiedy za piętnaście czwarta zadzwonił telefon, po prostu wstałem, wziąłem prysznic, ubrałem się i wyszedłem. Czułem się naprawdę wypoczęty. Wiesz, bardzo jestem zadowolony, że mam własny pokój, a ty? Moja sypialnia urządzona jest po męsku, a twoja dokładnie tak, jak powinien wyglądać pokój kobiety. Myślę, że oddzielne pokoje to jeden z moich najlepszych pomysłów. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, Emily, z tego, ile małżeństw ma osobne sypialnie. Osobiście wydaje mi się, że między takimi parami lepiej się układa. Mam nadzieję, że ten homar okaże się równie smaczny jak wczoraj hot dogi. Ten wieczór był cudowny, prawda?

– Hot dogi były bardzo dobre. A co do własnych pokoi, Ianie, to nie mam ochoty spać sama. Co to niby za małżeństwo, jeśli śpi się oddzielnie? Mamy przecież tworzyć parę. A skoro teraz ja mam nie pracować, a ciebie nie będzie w domu przez cały dzień i większość wieczoru, to kiedy mam się z tobą widywać? Poza tym nie podoba mi się ten żółty pokój. Dzisiejszą noc spędziłam na sofie.

Emily opuściła ręce pod stolik, a potem wsunęła dłonie między kolana w nadziei, że przestaną się trząść. Zastanawiała się, czy mimo to Ian domyśla się, że jej drżą ręce. On potrafił wszystko wyczuć.

– Ależ, Emily, przecież chodzi wyłącznie o to, żeby się wyspać. Obydwoje musimy wypocząć w nocy. Przejrzałaś się w lustrze przed wyjściem z domu? Wyglądasz na skonaną. I to właśnie przez spanie na sofie. No, a przypatrz się mnie. Przypominam młodego lwa, a to dzięki temu, że po raz pierwszy w życiu należycie się wyspałem. Czy naprawdę nie obchodzi cię, nic a nic, jak ja się czuję? Muszę przecież być w pełni sił, żeby zajmować się pacjentami. Znów zachowujesz się jak samolub. Jeśli martwisz się, że nie będziemy uprawiać seksu, możesz wybić to sobie z głowy. Zwyczajnie zapukam do twoich drzwi albo ty do moich. Możemy też ułożyć harmonogram i zaplanować wizyty. Tak, musisz chyba przyznać, że to diabelnie dobry pomysł.

Diabelnie dobry. Czyżby Ian uważał ją za idiotkę? Najwyraźniej tak.

– Dlaczego wcześniej nie omówiłeś tego ze mną? Przecież zawsze pytasz mnie o zdanie. A przynajmniej do tej pory tak było. Naprawdę, nie poznaję naszego małżeństwa, Ianie.

Głos zadrżał jej trochę i wiedziała, że Ian to zauważył. A niech to cholera.

– I miałem zepsuć całą niespodziankę? Myślałem, że zrobię ci przyjemność – w końcu dotrzymałem danej ci obietnicy. Gdybym porozmawiał z tobą w sprawie pokojów, odkryłbym tajemnicę. A poza tym, moja kochana Emily, trudno nie zauważyć, nawet jeśli ty udajesz przed sobą, że tego nie widzisz, iż masz jakieś piętnaście kilo nadwagi. To da się wyczuć, i to aż za bardzo, kiedy tak się wiercisz na łóżku. Powtarzam ci, Emily, że potrzebujemy odpoczynku. Dlaczego tak ciężko jest dojść z tobą do porozumienia? Sądziłem, że mamy miło spędzić czas jedząc lunch. A ty ciągle swoje.

– Odsuwamy się od siebie, Ianie. Widzę to i czuję.

– No to jesteś jasnowidzem. Skończ z tym wreszcie, Emily. To dlatego, że nie czujesz się bezpieczna. Ni stąd, ni zowąd zyskałaś dużo wolnego czasu i obleciał cię strach. W pewnym sensie to zrozumiałe, ale na miłość boską, czego ty jeszcze ode mnie oczekujesz? Inne kobiety gotowe byłyby zabić, żeby mieć taki dom. I tyle czasu dla siebie. Albo, żeby mogły jeść kolację w eleganckiej restauracji, spokojne, że mąż zapłaci. Wszystkie by tego chciały, tylko nie ty, bo jedyne czego ty pragniesz, to móc sobie pojęczeć, potem ponarzekać i znowu pojęczeć. Musisz wreszcie dorosnąć i zobaczyć świat taki, jaki on jest naprawdę. Jeśli nie podoba ci się żółta sypialnia, to urządź ją po swojemu. I to także stoi ci kością w gardle, prawda? Jesteś wściekła, że wystrojem domu zajął się profesjonalista. Gdybym zostawił tę sprawę tobie, mieszkalibyśmy teraz w przeładowanym ozdobami, przesłodzonym wnętrzu w stylu wczesnoamerykańskim. Nienawidzę tego.

Dwa tematy już poruszyłam, został jeszcze jeden, pomyślała Emily. Zaczerpnęła głęboki oddech i skinęła na kelnera, by przyniósł jej drugi kieliszek wina.

– Dowiedziałam się prawdy o klinice na Park Avenue. Powinieneś był porozmawiać ze mną, Ianie, zanim wszystko ustaliłeś. Czuję się zdradzona. Nie jestem pewna, czy potrafię ci wybaczyć, to co zrobiłeś. Pojechałam tam dziś rano, żeby zobaczyć jak postępują prace i przypadkowo słyszałam rozmowę robotników. Dlaczego nie powiedziałeś mi, jakie masz plany? Ian pochylił się nad stolikiem i przymrużył oczy.

– Czy ja aby na pewno dobrze cię rozumiem, Emily? Czujesz się nieszczęśliwa, ponieważ podjąłem pewne decyzje bez skonsultowania ich z tobą. Jednakże odchodząc z pracy postanowiłaś, że nie chcesz mieć żadnych udziałów w firmie. Sama zrzekłaś się tych praw wysłuchawszy porady swojego prawnika, na co nalegałem i ja, i adwokat firmy, i za którego poradę zapłaciłem. Odrzuciłaś wszelkie prawa, jakie mogłyby ci przysługiwać. Przyznałem ci więc pokaźną emeryturę. O co więc, u diabła, ci chodzi?

Emily rozchyliła zaciśnięte wargi.

– Chodzi, u diabła, o to, że przekształcasz lecznice rodzinne w kliniki aborcyjne. I banki spermy! Mój Boże, ja cię proszę o własne dziecko, a ty szykujesz się do usuwania ciąż. Tak bardzo pragnę dziecka, że mogłabym… Mówiłeś, że będziemy rodziną. Chcę zajść w ciążę, zanim będę na to za stara. Sam uważasz, że niedobrze jest rodzić w zaawansowanym wieku.

– Popraw mnie, jeśli się mylę, Emily, ale czyż nie twierdziłaś, i to wielokrotnie, wobec mnie oraz mnóstwa innych osób, że jesteś zwolenniczką wolnego wyboru? Fakt, zawsze podkreślałaś, że sama nie zdecydowałabyś się na przerwanie ciąży, ale dawałaś to prawo innym. Nie możesz mówić jednego, a robić drugiego.

– A dlaczegóż by nie? Czy nie do tego właśnie sprowadza się wybór? Sama nie byłabym zdolna do usunięcia ciąży, lecz wiem, że nie mam prawa postanawiać w tej kwestii za innych. Nie stawiaj mnie w sytuacji, w której muszę się bronić, Ianie. W końcu to ty zrobiłeś coś, czego umawialiśmy się nie robić. Uzgodniliśmy, że każdą sprawę wspólnie przedyskutujemy, bo stanowimy zespół, a w zespole pracuje się razem. Mam wrażenie, że usiłujesz dać mi w tej chwili do zrozumienia, że nie stanowimy już zespołu i to nie tylko w interesach. Wraz z wprowadzeniem się do swojej własnej sypialni, mnie wyłączyłeś ze wszystkiego. Wyznaczyłeś roi pensję i cześć. Ile będę dostawać miesięcznie, Ianie?

– Czy o to właśnie ci chodzi? Chcesz, żebym dał ci czek?

– Tak, między innymi. Nigdy dotąd nie dostałam żadnej wypłaty, chociaż figurowałam na liście płac. Należą mi się jakieś pieniądze. I chcę, żebyś zobowiązał się do tego na piśmie.

– Ile chcesz, Emily?

– Dwa tysiące dolarów miesięcznie.

– Dobrze. Załatwię to. Przecież wystarczyło powiedzieć, że ci na tym zależy. Ale chyba zdajesz sobie sprawę, że źródłem tych pieniędzy jest dochód z działalności klinik.

– Co takiego? – Nagle Emily poczuła się strasznie głupio i miała ochotę schować się pod stół. Nigdy jeszcze nie widziała, żeby Ian patrzył na nią z takim politowaniem. Wiedziała, że teraz nie może ustąpić, bo mogłoby ją to kosztować kolejny głupi błąd, taki jak wtedy, gdy zrzekła się swoich praw do klinik. Była tak sfrustrowana, że łzy stanęły jej w oczach. Przegrała wszystkie trzy sprawy. W jednej chwili straciła wszelkie nadzieje, a jej wyprostowane dotąd plecy zgarbiły się. – Dlaczego po prostu się nie rozwiedziemy, żeby mieć to wszystko z głowy?

– Chcesz tego, Emily? A jaki byłby powód naszego rozwodu?

O Boże, nie, wcale tego nie chcę, pomyślała.

– Powód? – powtórzyła.

– Tak, jaki powód. Jeśli chcesz złożyć pozew o rozwód, musisz go jakoś uzasadnić. Czy masz zamiar powiedzieć, że byłem dla ciebie dobry? Że robię co mogę, żeby ulżyć ci w życiu? Przyznasz, że jestem wobec ciebie hojny i życzliwy i właśnie podarowałem ci na gwiazdkę wspaniały dom. Jakie zamierzasz postawić mi zarzuty? A, już wiem, chodzi ci o te osobne sypialnie. No cóż, gdy tylko sędzia dowie się, że muszę być do dyspozycji pacjentów dwadzieścia cztery godziny na dobę i potrzebuję dobrze się wyspać, to jak ci się zdaje, co powie? Ty nigdy nie myślisz, Emily. Powiem ci, co o tym sądzę. Nie uważam, żebyśmy musieli się rozwodzić. W każdym razie jeszcze nie teraz. Powinniśmy mieszkać pod jednym dachem. Ty będziesz żyła swoim życiem, a ja swoim. A jeśli za rok wciąż będziesz chciała rozwodu, to ci go dam.

Emily zakręciło się w głowie. Upiła spory łyk wina.

– Ale to znaczy, że nie będziemy mieć dziecka.

– Dokładnie. Jeśli ci się wydaje, że zdecyduję się na dziecko przy twoim nastawieniu do życia, to grubo się mylisz. Spodziewasz się, że wzbudzasz we mnie namiętność? Możesz sobie to wybić z głowy, Emily. A wiesz, że mam w portfelu dwa bilety na Kajmany? Popatrz – powiedział kładąc bilety na środku stołu. Po chwili położył na nich broszurkę i dodał: – A to reklamówka luksusowego hotelu z widokiem na ocean. Miała to być następna niespodzianka. Planowałem, że wyjedziemy rano w pierwszy dzień świąt. Wiem, jak bardzo lubisz Wigilię, więc pomyślałem, że wieczorem zjemy uroczystą kolację, a rano wyruszymy w podróż. Wynająłem nawet limuzynę, żeby zawiozła nas na lotnisko. Chciałem ci w ten sposób wynagrodzić tamten niedoszły wyjazd. A teraz przyjrzyj się – oznajmił Ian biorąc do ręki bilet, na którym widniało nazwisko Emily. – Obserwuj mnie uważnie. – Powiedziawszy to, przedarł bilet na dwie części i położył go na talerzyku żony. – Wesołych świąt, Emily – dodał i wyszedł z restauracji.

Przy stoliku zjawił się kelner.

– Czy doktor Thorn jeszcze wróci, czy został wezwany do chorego? – zapytał. – Chciałaby pani zabrać zamówione przez niego danie do domu, czy też mam odwołać zamówienie?

– Proszę odwołać; doktor rzeczywiście musiał iść do szpitala. Gdyby nie fakt, że nogi zupełnie odmówiły jej posłuszeństwa, Emily także by wyszła. Postanowiła więc zostać i zjeść lunch, chociaż wiedziała, że stanie jej kością w gardle. Siedziała przy stoliku, dopóki większość stałych bywalców nie opuściła restauracji, bo nie chciała, by patrzyli na nią jak na idiotkę, którą w rzeczy samej była.

Wybuchnęła płaczem, dopiero gdy doszła do domu. Kiedy się wypłakała, weszła po schodach na piętro i do pokoju Iana. Zauważyła, że zniknęła jego walizka, a wraz z nią spora ilość ubrań oraz przybory toaletowe. Najwyraźniej więc Ian nie zamierzał wrócić do domu wcześniej, jak po powrocie z wakacji. Emily ściągnęła z łóżka kapę i wtuliła twarz w poduszkę męża. Zapragnęła zasnąć i spać tak długo, aż będzie siwą staruszką i sypianie z mężem nie będzie jej już interesowało.

Zeszła do kuchni i przejrzała zawartość lodówki i spiżarni. Uznała, że musi uzupełnić zapasy, aby starczyło jej żywności na cały następny tydzień albo do powrotu Iana z wakacji. Sporządziła więc listę zakupów umieszczając na niej tylko produkty najlepszej jakości. Następnie zadzwoniła do Plainfield Market i złożyła zamówienie polecając doręczyć sprawunki najpóźniej do szóstej, a rachunek wystawić na klinikę Terrill Road.

Potem Emily spędziła kilka godzin na wpatrywaniu się w choinkę. Zastanawiała się czy ją ubrać, czy też nie. W końcu o ósmej wieczorem, kiedy zdążyła już pochować przyniesione ze sklepu produkty, a także zjeść kanapkę i wziąć prysznic, podeszła do drzewka i przeciągnęła je z salonu do holu. Następnie otworzyła drzwi i mocno wypchnęła choinkę na zewnątrz. Słyszała, jak jodełka spada ze schodków, a ciężki metalowy stojak uderza przy tym w ceglane stopnie najprawdopodobniej je wyszczerbiając. Nic ją to jednak nie obchodziło. Na podłodze pełno było jodłowych igiełek, ale tym także nie zawracała sobie głowy.

Następnym posunięciem Emily było rozpalenie ognia na kominku. Włączyła też telewizor, otworzyła butelkę wina, odszukała paczkę papierosów Iana i usadowiła się wygodnie na resztę wieczoru. Skończył się on tym, że upiła się do nieprzytomności, a cały rytuał powtarzała potem każdego dnia aż do drugiego stycznia. I tak zaczął się Nowy Rok.

Emily budziła się z tak silnym kacem, że zasypiała z powrotem i wstawała z łóżka dopiero w południe, po czym układała plan na resztę dnia nie uwzględniając w tych planach Iana. Wciąż nie spała w żółtym pokoju i nie miała najmniejszego zamiaru w nim zamieszkać. Obudziła się w niej jakaś przekora, za sprawą której zniosła wszystkie swoje rzeczy na dół do sutereny. Mieścił się tu całkowicie urządzony pokój z dywanem i obitymi boazerią ścianami, a nawet łazienką i małą letnią kuchnią, która choć nieco przestarzała, wciąż nadawała się do użytku. Przeciwległą część sutereny zajmowało pomieszczenie, które Emily nazywała swoim ogródkiem. W sumie Emily uznała, że może prowadzić w suterenie całkiem wygodne życie, dopóki nie zdobędzie się na odwagę, żeby zrobić coś ze swoim małżeństwem. Wiedziała, że postępuje bardzo głupio, lecz jakoś nie była w stanie temu zaradzić. Zdawała sobie też sprawę z tego, że potrzebuje fachowej pomocy lekarskiej. Postanowiła odszukać swoje ubezpieczenie medyczne i sprawdzić, czy obejmuje ono także leczenie psychiatryczne.

Dwudziestego piątego stycznia Emily zapisała się na zajęcia w Middlesex County College. Umówiła się też na serię dwunastu wizyt u psychiatry o nazwisku Ołiver Mendenares. Spotkała się również z prawnikiem w kwestii kliniki na Park Avenue, lecz rozmowa ta wprawiła ją tylko w złość. I to w złość na samą siebie. Była kompletną idiotką, bo sama zrzekła się wszelkich praw do decydowania w kwestii klinik. Teraz mogła jedynie poszukać sobie pracy, albo zostać zależną od Iana. W każdym razie postanowiła już, że gdy mąż wręczy jej czek na dwa tysiące dolarów, nie przyjmie go.

– Trzeba ponosić konsekwencje własnej głupoty – mruczała sobie pod nosem.


* * *

Po powrocie Iana z wakacji absolutnie nic się nie zmieniło. Pracował tak jak codziennie do tej pory, a z żoną rozmawiał jak z kimś, kogo dopiero co poznał. Ani razu nie zapytał, jak jej się wiodło, gdzie sypiała i co robiła z wolnym czasem. Do domu przychodził tylko po to, żeby się przespać, wziąć prysznic i zmienić ubranie. Stos brudnych białych koszul powiększał się z każdym dniem.

Nadeszła wiosna, a z nią jasne słoneczne dni. W domu pojawiła się nowa gosposia, Edna, a przed domem czerwona limuzyna marki Mercedes. Tydzień później dostarczono porsche. Obydwa samochody ozdobione były ogromnymi srebrzystymi kokardami zawiązanymi na dachu, a za wycieraczkę każdego zatknięta była karteczka z napisem: „Dla Emily, zgodnie z obietnicą, od kochającego Iana.”

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła Emily, gdy Edna zjawiła się w domu, było pokazanie jej, jak należy prasować koszule Iana. Cztery godziny później Edna odeszła. Potem przyszła kolej na drugą, trzecią i czwartą gosposię, ale każda rezygnowała z pracy, gdy tylko dowiadywała się, co robić z zawartością kosza na brudną bieliznę.

Kiedy ostatnia z nich odeszła po dwóch dniach pracy, co stanowiło rekord wytrzymałości, Ian przyszedł do domu z szerokim uśmiechem na ustach i trzema pudełeczkami od jubilera. Wspaniałomyślnie sam przygotował kolację na grillu, po czym wręczył żonie pakunki owinięte w kolorowy papier. Uśmiechnął się przy tym dobrotliwie.

– Są śliczne – przyznała Emily ostrożnie. – Czy na pewno bezpiecznie jest trzymać je w domu?

– Są ubezpieczone. Podobają ci się? Myślę, że masz tu wszystko, co umieściłaś na swojej liście. Oczko pierścionka to dwukaratowy diament, a obok są jeszcze mniejsze kamyczki – w sumie też dwa karaty. Te dwie bransoletki warte są dwadzieścia tysięcy, przynajmniej tak powiedział wyceniający je jubiler. Każda para kolczyków to kolejne dwa karaty. No i pięć sznurów pereł – każdy innej długości. Czy takie właśnie chciałaś? – zapytał niespokojnie.

– Są prześliczne – odparła Emily.

– Wpłaciłem na twoje konto trzydzieści tysięcy dolarów, żebyś mogła zrealizować swoje trzy podróże wakacyjne. Wydaje mi się, że za dziesięć tysięcy można sobie zafundować całkiem przyzwoity wypoczynek, nie sądzisz? W każdym razie w biurze podróży powiedzieli mi, że to aż za dużo. Zająłem się już kupnem domku na plaży i łódki. Chyba o niczym nie zapomniałem, Emily?

– Chyba nie – odrzekła z ponurą miną i zacisnęła usta.

– Emily, czy ty robisz ze mnie głupka? – spytał wesoło Ian. – W salonie leżą twoje futra. Powinnaś przecież trzymać je w jakimś sejfie. W Metuchen jest miejsce, które nazywa się Oscar Lowrey. Możesz oddać je tam na przechowanie, ale jeśli wolisz skorzystać z usług innej firmy, to nie widzę problemu. Co o tym sądzisz?

A cóż miała o tym sądzić? Doktor Mendenares powiedział, choć użył innych słów, że Ian ma niedobrze w głowie, ale właściwie dał jej też do zrozumienia, że i w jej głowie nie dzieje się najlepiej.

– Zastanowię się nad tym – odrzekła.

– I nie powiesz mi nawet „dziękuję”? Znam cię, Emily, myślałaś, że nie wywiążę się z naszej umowy. Teraz widzisz, że powinnaś była mi zaufać. Mnie zawsze wszystko się udaje. Dlaczego twoim zdaniem nie udaje nam się utrzymać żadnej gosposi?

– Przez twoje białe koszule, Ianie. Nikt nie chce ich prasować. Łącznie ze mną.

– Czy chcesz mi tak po prostu powiedzieć, że pomimo tego co ci ofiarowałem, nie będziesz prasowała moich koszul?

– Właśnie taki mam zamiar. I jeśli w związku z tym chcesz zabrać te śliczne prezenty, to nie krępuj się. Kolacja była… nieważne. Muszę się pouczyć.’

Powiedziawszy to wyszła z pokoju i przez kuchnię zeszła do sutereny. Tylko tutaj, w swojej podziemnej jaskini, czuła się naprawdę bezpieczna, spokojna i miała stosunkowo dobre samopoczucie. Biżuterię zostawiła na żelaznym stoliku, a do futer nawet nie zajrzała. Naczynia po kolacji wciąż tkwiły brudne w zlewie czekając na Iana. W końcu zawsze przestrzegali zasady: kto gotuje, ten zmywa.

Uznała, że Mendenaresowi prawdopodobnie spodoba się jej dzisiejsze zachowanie, zakładając oczywiście, że jeszcze do niego pójdzie. Chociaż nie, właściwie mógłby tego nie pochwalić. Powiedział jej przecież, że powinna bronić własnego zdania i wziąć życie w swoje ręce, a nie być tylko posługaczką. Właśnie kiedy to od niego usłyszała, przestała chodzić na spotkania. Zaczynając leczenie postanowiła, że zaliczy całą serię spotkań, a jeśli po trzech miesiącach nie dostrzeże żadnej poprawy, to będzie znaczyło, że potrzebna jej bardziej intensywna opieka medyczna niż czterdziestopięciominutowa sesja raz na tydzień. Przypomniała sobie, jakim pełnym politowania spojrzeniem obdarzył ją Mendenares, gdy oznajmiła, że więcej się u niego nie pojawi.

– Sama muszę to wszystko poukładać – oświadczyła wówczas. – Wciąż kocham Iana. I pewnie zawsze będę go kochała. Jeśli w tym właśnie tkwi moja słabość, to muszę nad tym popracować. Chcę spróbować ocalić moje małżeństwo.

Nic jednak w tym kierunku nie zrobiła. Wróciwszy do domu, zamknęła się w swojej suterenie i siedziała tam razem z roślinkami, książkami i wspomnieniami. No i ta dzisiejsza dziwaczna kolacja i ceremonia wręczania prezentów. Co to miało znaczyć? Cokolwiek Ian robił, było podejrzane. Dał jej wszystko, co obiecał, każdą rzecz, o którą poprosiła. Kiedy przed domem zjawiły się samochody, Emily nie była w stanie wykrzesać z siebie choćby cienia entuzjazmu. Futra będą pewnie leżały w pudłach, dopóki Ian nie powiesi ich w szafie. Mendenares mówił, że powinna zmuszać się do postrzegania rzeczy takimi, jakie one są i być szczerą wobec samej siebie. Naprawdę starała się tak postępować, Ian nie był wcale uprzejmy i hojny. W głębi ducha Emily uważała, że mąż zwyczajnie ją spłaca i gdy tylko uzna, że zwrócił dług, odejdzie od niej.

Ni stąd, ni zowąd poczuła zapach jego płynu po goleniu, a zaraz potem dostrzegła, że Ian stoi obok. Z tego co wiedziała Ian dopiero teraz zauważył, że ona mieszka w suterenie i po raz pierwszy tu przyszedł. Emily podniosła wzrok znad zawalonego książkami stolika, przy którym siedziała, Ian był wściekły, lecz starał się panować nad sobą.

– Emily, sądzę, że musimy porozmawiać. – Rozejrzał się wokół niepewnie. – Chodźmy na górę; tam będzie nam wygodniej.

Czegoś jednak nauczyła się od Mendenaresa. Pamiętała, że nie wolno jej dopuścić do tego, by mąż zdobył nad nią przewagę, bo wtedy ona sama da się ponieść emocjom.

– Mnie jest tu wygodnie – powiedziała. – A na wypadek, gdybyś tego jeszcze nie zauważył, wiedz, że tu właśnie mieszkam.

– Nie jestem ślepy, Emily. Skoro koniecznie chcesz postępować jak idiotka i mieszkać w piwnicy, to wolna wola. Podobnie głupio zachowałaś się wtedy, gdy zrzekłaś się praw do zarządzania firmą. A to jest wspaniały dom i bardzo wygodny. Ale jeśli chcesz żyć jak kret, to proszę bardzo.

– Taki dokładnie mam zamiar. A o czym będziemy rozmawiać? Jeśli chcesz naprawdę ze mną pomówić, to zacznijmy od tamtego incydentu w restauracji, kiedy wyszedłeś zostawiając mnie samą, a potem podyskutujemy na temat prowadzenia klinik. Moim zdaniem, nie jesteśmy prawdziwym małżeństwem. Gdybyśmy nim byli, nie odszedłbyś wtedy od stolika i nie pojechał sam na Kajmany. Rzadko kiedy byłeś aż tak okrutny, a zdarzało ci się to dosyć często. Powstałaby długa lista, gdybym ją sporządziła. Faktem jest, że pozwalam ci tak mnie traktować, więc ja również jestem winna. Zresztą wiesz o tym. Zasypujesz mnie prezentami po to, żebyś miał uczucie, iż jesteś w porządku wobec mnie. Kiedy pisałam tę idiotyczną listę, myślałam że to zabawa, potraktowałam to jako żart. Ianie, nie zależy mi na posiadaniu przedmiotów. Ja chcę mieć męża i rodzinę. Tego właśnie oczekiwałam wychodząc za ciebie i ty twierdziłeś, że także tego chcesz. Zdaję sobie sprawę, że jako lekarz musisz być w pracy w świątek i piątek, ale gdybym była kimś ważnym w twoim życiu, znalazłbyś czas, żeby chociaż zadzwonić do mnie raz na dzień, zjeść ze mną kolację, czy przynieść kwiatek od czasu do czasu, postarałbyś się dać mi odczuć, że ci na mnie zależy. A ty niczego takiego nie robisz.

– Czy chcesz mi wmówić, że kupiłem ten dom po to, żeby sobie poprawić samopoczucie?

Emily wpatrywała się w męża zadowolona, że serce bije jej normalnym rytmem, a Ianowi drży powieka, co znaczyło, że jest wytrącony z równowagi.

– A pewnie! Wybrałeś dla siebie największy, najlepszy pokój. Nie życzysz sobie, żebym mieszkała w nim z tobą, ale byłeś na tyle wspaniałomyślny, by ulokować mnie w innym po drugiej stronie korytarza. Kiedy ostatnio spaliśmy ze sobą, Ianie, kiedy się kochaliśmy? Ja pamiętam dokładnie ten dzień, nawet godzinę mogę ci podać i powiedzieć, co robiliśmy przedtem i potem. Kobiety nie zapominają takich rzeczy. Żółty pokój mi się nie podoba i wstręt mnie ogarnia na samą myśl, że mogłeś sądzić, iż będzie inaczej. Jeśli pominiemy na chwilę fakt, że dom ten był niespodzianką, to czym jeszcze miał być, Ianie? Wolałabym, żeby to nie była niespodzianka; chciałabym móc samodzielnie urządzić całe wnętrze. Skąd niby wiesz, że nie potrafiłabym sobie z tym poradzić? Szczerze mówiąc, ty mnie w ogóle nie znasz i to jest cholernie smutne. Złamałeś mi serce, Ianie. Naprawdę. I nie potrafię ci tego wybaczyć. I wciąż jestem na ciebie wściekła za to, co zrobiłeś z klinikami.

– Te kliniki przyniosły sto czterdzieści tysięcy dolarów zysku netto i to tylko w zeszłym miesiącu – odparł Ian zimnym głosem.

– Ile dzieci zabiłeś za te pieniądze, Ianie? Iłu facetów spuściło się do butelek, które ustawiłeś potem w lodówce? No, podaj mi konkretne liczby.

– Nie odgrywaj przede mną szlachetnej, Emily. Kobiety mają prawo decydować za siebie. Zawsze tak uważałem. Chryste Panie, przecież ty nawet nie chodzisz do kościoła, więc nie praw mi kazań. Poza tym sama twierdzisz, że kobieta może samodzielnie dokonać wyboru.

– Gdybyś rzeczywiście w to wierzył, wyczułabym to i pogodziła się z faktami, ale tobie nie chodzi o wolność wyboru. Znam cię lepiej niż ty sam. Prowadzisz kliniki aborcyjne wyłącznie dla pieniędzy i nie przekonasz mnie, że jest inaczej. Najpierw zabijasz dzieci dla zarobku, a potem kupujesz mi prezenty, żeby przytłumić głos sumienia.

– To nieprawda – wrzasnął Ian.

Ale to była prawda; Emily poznała to po wyrazie jego twarzy, wyczytała w oczach. Nie czuła w tej chwili żadnej satysfakcji, a jedynie głęboki smutek. Nagle zapragnęła mu ulżyć, scałować to spojrzenie. Wciąż jeszcze pozostawała pod jego wpływem.

– Zabierz sobie te wszystkie kosztowne prezenty i przynieś mi z ogrodu tulipana albo mlecz, czy chociażby zwykły chwast. Nieważne co, jeśli dasz mi to ze szczerego serca. Wiesz, że mlecz jest zielem?

– Nie zamierzam odbierać ci prezentów. Obiecałem, że je dostaniesz, a świadomie nigdy nie łamię raz danych obietnic. A co do tulipanów, to są zbyt ładne, żeby je zrywać i sądzę, że sama o tym wiesz. Mleczów natomiast nie dostrzegłem w ogóle na naszym trawniku, kiedy wracałem do domu. A jeśli chodzi o chwasty, to po cóż, u diabła, miałbym ci je dawać? Odpowiadając na ostatnie twoje pytanie muszę stwierdzić, że nie wiedziałem, iż mlecze należą do ziół. Prawdopodobnie nie było mnie na lekcji, kiedy o nich mówiono.

– O czym chciałeś ze mną porozmawiać? – spytała Emily postukując ołówkiem w stolik.

– O nas – odparł, po czym podszedł do niej i wziął jej rękę w swoje dłonie. – Chciałbym, żebyś wprowadziła się do mojego pokoju. Kupię wielkie podwójne łóżko, bo obydwoje wiercimy się w czasie snu. Musimy zacząć starać się o dziecko. Jeśli złamałem ci serce, to bardzo cię przepraszam. Nie miałem takiego zamiaru. Ale jestem lekarzem, więc może mógłbym jakoś temu zaradzić, nie sądzisz? Dasz mi szansę? Czy wciąż jeszcze mnie kochasz?

Emily miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Pierwszy raz zdarzyło się, że Ian ją za coś przeprosił. Może tym razem mówił szczerze. Emily chciała w to wierzyć, potrzebowała tej wiary.

– Chcę spróbować, Ianie. Kocham cię. Chyba zawsze będę cię kochała. A ty, kochasz mnie?

– Oczywiście. Jak możesz w to wątpić?

– Bo potrzebuję usłyszeć to od czasu do czasu, Ianie. A skoro mnie kochasz, to jak mogłeś tak po prostu odejść wtedy od stolika zostawiając mnie samą? I jak mogłeś wyjechać beze mnie?

– Sam tego nie rozumiem, Emily. Zachowałem się odruchowo, bezmyślnie i było mi bardzo smutno. Potem przez cały czas myślałem tylko o tobie i o tym, jak idą interesy. Nie mogłem się doczekać powrotu do domu, żeby cię przeprosić, ale kiedy przyjechałem, ty mnie odepchnęłaś. Nie wiedziałem, co mam zrobić, więc pozostałem bierny. Przyznaję, że postąpiłem źle. Co robiłaś, kiedy mnie nie było?

– Zalewałam się co wieczór w trupa.

– Naprawdę narozrabialiśmy, nie sądzisz? Emily pomyślała na moment o Mendenaresie.

– To ty narozrabiałeś, Ianie, nie ja.

– Przyznaję się do winy! – odparł Ian wesoło. – O Boże, cieszę się, że już to sobie wyjaśniliśmy. No, wstawaj, przeniesiemy twoje rzeczy na górę. Pomogę ci. A potem, o ile nie będziesz miała nic przeciw temu, weźmiemy razem długi, gorący prysznic i dołożymy wszelkich starań, żeby sprawić sobie dziecko.

Emily uśmiechnęła się. Mamy początek, pomyślała. W końcu zawsze trzeba od czegoś zacząć.

– Pozmywałeś naczynia? Znasz zasadę: kto gotuje, ten zmywa. Przypilnuję cię.

– Słusznie – odrzekł Ian i ruszył schodami do kuchni. Emily, poszła za nim i patrzyła jak wrzuca brudne naczynia, przyprawy i sztućce do kosza na śmieci.

– Zadanie wykonane! – oznajmił.

Emily nie potrafiła się powstrzymać od śmiechu.

Potem czterokrotnie schodzili do sutereny po rzeczy Emily, zanim wreszcie gotowi byli wejść pod prysznic. Kiedy Ian powiedział: – No to zabierzmy się do robienia tego dzieciaka; ma być podobny do ciebie albo do mnie, albo do nas obojga – Emily poczuła, że rana w jej sercu zaczyna się zabliźniać. Tak, gdy tylko przytuliła się do męża pod strumieniem płynącej z prysznica wody, zdecydowanie zaczęła zdrowieć.

7

W ciągu następnych kilku lat życie w domu przy Sleepy Hollow Road zaczęło toczyć się inaczej, choć codzienność Emily nie zmieniła się diametralnie. Dni miała wypełnione pracą, a wieczorami uczyła się i spędzała czas z Ianem w ramach wymyślonego przez niego „programu bycia razem”.

W przeddzień swych trzydziestych dziewiątych urodzin Emily uznała, że nie ma czegoś takiego jak niczym niezmącone szczęście w małżeństwie. Powiedziała sobie, że można czuć jedynie spełnienie, a nawet zadowolenie. I trzeba albo się z tą prawdą pogodzić, albo ją odrzucić, czyli mówiąc innymi słowy, można płynąć z prądem albo pod prąd. Takie właśnie określenie słyszała w telewizji i postanowiła, że woli popłynąć z prądem.

Po pewnym czasie pożegnała się także z nadzieją zajścia w ciążę. I nie mogła nawet obarczyć za to winą Iana. Starali się przecież bardzo usilnie, i na wesoło, i z zacięciem, i z domieszką zdenerwowania, ale nic z tego nie wyszło.

Tego ranka Emily wiedziała, że szykuje jej się zły dzień. Czuła to w kościach.

– O co chodzi, Emily?

– Kończę dzisiaj trzydzieści dziewięć lat. Powiedz, co zaplanowałeś na weekend, żeby uczcić to doniosłe wydarzenie w moim życiu?

– Pojedziemy do domku na plaży i wypłyniemy w morze. Kupiłem ci na urodziny łódź. Dopiero wczoraj dostarczono ją na miejsce.

Zanosiło się więc na całe dwa dni z Ianem, które w dodatku miały upłynąć na świętowaniu jej urodzin. Pomyślała, że może mimo wszystko ten dzień nie będzie taki zły.

– Właściwie powinniśmy byli zorganizować coś specjalnego w dniu twoich urodzin, Ianie. Dlaczego nie obchodziliśmy go uroczyście?

– Bo nie cierpię przypominać sobie, że się starzeję. Nie chcę nawet rozmawiać na ten temat. Boże, przecież w przyszłym roku skończę czterdziestkę. Połowę życia będę miał już za sobą. A jeśli chcesz znać moje zdanie, to wiedz, że nasze szanse dożycia osiemdziesięciu lat są bardzo niewielkie.

– Ja mam zamiar dożyć setki. No i co, doktorze Thorn?

– To musisz liczyć się z tym, że zostaniesz wdową. Ot co.

– Ianie, obiecaj mi, że nas nie dotknie ten kryzys, o którym piszą we wszystkich tych eleganckich czasopismach, ten, który przechodzą małżeństwa koło czterdziestki. Jeśli któreś z nas poczuje, że coś jest nie tak, porozmawiamy o tym, dobrze? Przysięgnij mi to. Mówię zupełnie serio, Ianie. Czytałam naprawdę okropne artykuły na ten temat. No jak, obiecujesz?

– Pewnie – odparł Ian zamykając walizkę. – Posłuchaj, Emily. Muszę ci coś wyznać. Nie jestem pewien, czy dam radę wypłynąć w morze na tej łodzi. Już na samą myśl żołądek podchodzi mi do gardła. Prawdę mówiąc wątpię czy kiedykolwiek się na to zdobędę.

Emily wybuchnęła śmiechem.

– To po co ją kupiłeś? – spytała.

– Bo umieściłaś ją na tej swojej cholernej liście – odrzekł z wściekłością w oczach.

– Wobec tego uważam, że powinieneś ją sprzedać. Może któregoś dnia wybierzemy się gdzieś statkiem. W zupełności mi to wystarczy.

Jakież to miłe, pomyślała Emily, że Ian sam przyznał się do błędu i ujawnił przed nią swój słaby punkt. To był najlepszy prezent urodzinowy, jaki kiedykolwiek dostała. I pomyśleć, że trzeba było czekać trzydzieści dziewięć lat, żeby poznać Iana od tej strony.

– No to chyba możemy już iść. O Boże, czuję się, jakby ktoś zdjął mi z ramion ogromny ciężar.

– Ianie, czy mogę powiedzieć coś, co jest dla mnie bardzo ważne?

– Jasne, strzelaj.

– Ja nigdy nie doświadczyłam tego uczucia, które ty teraz przeżywasz. Mam na myśli tę ulgę, wrażenie, że pozbyłeś się ciężaru, który dźwigałeś na barkach. Często chciałam powiedzieć ci, jak się czuję, wyrzucić to z siebie, ale bałam się, bo nie wiedziałam jak zareagujesz. I nie mówię teraz wcale o tych głupich błędach, które popełniałam. Ale nie ma sprawy, nie da się już cofnąć czasu; chciałam tylko, żebyś o tym wiedział. Życie jest zbyt krótkie, żeby rozpamiętywać w nim bolesne chwile, chociaż było ich bardzo wiele.

– O mój Boże, Emily. Nie wiem co powiedzieć.

– Nie musisz niczego mówić. Co się stało, to się nie odstanie. No chodź, czas już zacząć świętować moje urodziny. Chcę, żeby ten dzień był wspaniały.

– Już ja tego dopilnuję – odparł Ian uśmiechając się. Zanim jednak dojechali na miejsce…

Emily otworzyła oczy, a tym samym wróciła do rzeczywistości… i zobaczyła przed sobą list doręczony przez Federal Express.

– Dosyć mam już wspomnień. I dosyć mam ciebie, doktorze Ianie Thorn. Dość tego!

Emily zwlokła się z sofy i ruszyła do kuchni. Czuła potrzebę zjedzenia jeszcze kilku słodkich bułeczek czy w ogóle czegokolwiek, byle tylko ruszać buzią i jakoś stłumić ból. Po drodze do lodówki minęła drzwi do łazienki; były otwarte. I światło też wciąż się tam paliło. W ogromnym wiszącym na ścianie lustrze mignęła jej sylwetka jakiegoś koczkodana. Nie, to przecież nie mogła być ona. Emily poczuła się tak niepewnie, tak nie dowierzała temu, co zobaczyła, że weszła do łazienki i przyjrzała się swemu odbiciu. Nie, to nie była Emily Thorn. Podobieństwo do niej przywodziła na myśl jedynie bujna czupryna niesfornych loków. Emily zaczęła nerwowo szukać nożyczek w szufladzie toaletki. Nie mogła jednak ich znaleźć. Pobiegła więc do kuchni, wyciągnęła szufladę, chwyciła nożyce do drobiu i biegiem wróciła do łazienki. Tam zaczęła gwałtownie ścinać włosy, kosmyk po kosmyku, Ian zawsze mówił, że uwielbia jej włosy. – Odpieprz się, doktorze – wymamrotała. Przestała ciąć dopiero wtedy, gdy nie mogła już utrzymać ręki w górze. Wyglądała teraz jak bohaterka jakiegoś horroru. I wciąż nie przypominała Emily Thorn, żony znanego lekarza, doktora Iana Thorna.

Ale jeśli ta kobieta w lustrze nie była Emily Thorn, to kim była? Emily podeszła bliżej szklanej tafli. Tak, kiedyś ta nieznajoma była Emily Thorn, lecz długie lata przepracowywania się przeobraziły ją w tę właśnie kreaturę z dwudziestokilogramową nadwagą, workami pod oczami i trzema podbródkami. Kiedy i w jaki sposób tak jej się zniszczyła cera? Fakt, tłuste jedzenie i słodycze zrobiły swoje. Emily wyszczerzyła zęby, żeby móc je dokładnie obejrzeć. Były zupełnie w porządku. Mogły służyć za wzór. Czyż hodowcy nie oglądają psom właśnie zębów, żeby upewnić się, że są zdrowe? Zaraz, chwileczkę, pomyślała, przecież nie jestem rasowym zwierzęciem. Ale za to jestem opuszczoną brzydulą, której mąż już nie potrzebuje.

Kobieta w lustrze zaczęła płakać. A jednak to była Emily Thorn. Bo ona zawsze płakała, kiedy coś szło nie tak. A skoro miała teraz coś do powiedzenia, to należało jej wysłuchać.

– Zmarnowałam swoje życie. Można je spisać na straty. Niczego nie osiągnęłam, a jedynym rezultatem minionych lat jest to… to czym się stałam. Roztrwoniłam cały czas, moje najlepsze lata i to jedynie za uśmiech, za pogłaskanie mnie po głowie i za sto dwadzieścia białych koszul. Po prostu zmarnowałam życie. I w żaden sposób nie mogę odzyskać tych straconych lat. A mam ich na karku czterdzieści. Co mam teraz zrobić, gdzie pójść?

Emily zgasiła światło i usiadła na sedesie. Postać z lustra zniknęła. Emily zacisnęła pięści i zaczęła nimi uderzać w tłuste kolana aż chciało jej się krzyczeć z bólu. Wiedziała, że jeśli dalej nie będzie się szanować, tak jak do tej pory, to zrobi z siebie kalekę.

Nie lubiła ciemności, nigdy nie czuła się w nich dobrze, ale czyż nie żyła po ciemku i to już od bardzo dawna? W kuchni nie było ani jednego lustra, więc mogła tam pójść i smucić się tak samo, jak w tej pozbawionej okien łazience.

Kiedy znalazła się z powrotem w kuchni zalanej wpadającym przez okna słonecznym światłem, zapaliła papierosa, potem następnego i paliła jednego za drugim przez godzinę, zanim wreszcie sięgnęła po list Iana. Ta kartka była ostatnią rzeczą, jaką od niego dostała, bo nic więcej nie miała już otrzymać. Po policzku spłynęła jej łza. List adresowany był do tej Emily Thorn, którą widziała w łazienkowym lustrze i która zmarnowała swoje życie. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w kartkę. Zastanawiała się, ile jeszcze razy ją przeczyta. Znała jej treść na pamięć, ale czytając po raz kolejny głośno wymawiała każdy wyraz. Nawet teraz, chociaż były to ostatnie słowa, jakie miała od niego usłyszeć, Ian ją właśnie za wszystko obwiniał. Twierdził, że to ona jest odpowiedzialna za to, iż ją opuścił, bo zwróciła mu uwagę na kilka spraw, których istnienia sam nigdy by nie dostrzegł.

– Ty kłamco! – krzyknęła Emily. – Ty wstrętny, obrzydliwy kłamco! Wszystko to jeden stek łgarstw! – Kochana Emily, zaczynał się list. – Ty łobuzie, nazywałeś mnie kochaną Emily tylko wtedy, gdy czegoś ode mnie chciałeś – krzyczała.


Wolałbym zrobić to w jakiś inny sposób, ale nie ma takiego. Uwierz, że jest mi naprawdę przykro. Nie wrócę do Ciebie, Emily. W naszym małżeństwie nie układało się już od dawna i obydwoje o tym wiemy. Znam Cię dobrze, więc wiem, że sama nigdy nie zdobyłabyś się na zrobienie pierwszego kroku. Jeśli chcesz, możesz w każdej chwili wystąpić o rozwód. Sprzedałem wszystkie kliniki, a ściśle mówiąc aktywa korporacji. Wyprowadzam się z miasta. Jestem zmęczony pracą i mam dość tych klinik. Skończyłem czterdzieści lat, tak jak Ty, i chcę trochę użyć życia.

Nie, Emily, nie czuję się ani trochę winny. Sama sporządziłaś listę swoich życzeń, a ja spełniłem wszystkie z wyjątkiem dania ci dziecka. Dziecko też bym Ci dał, ale nie mogłem. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że jestem bezpłodny. Pewnie dlatego, że w dzieciństwie chorowałem na świnkę. Sama więc widzisz, że zrobiłem wszystko o co prosiłaś. I nie zostawiam Cię bez środków do życia. Czegoś takiego nigdy bym nie zrobił. Masz samochody, biżuterię, domek na plaży, łódź i dom na Sleepy Hollow Road. Obydwa domy mają sporą hipotekę, więc może będziesz chciała je sprzedać. Po spłacie należności zostanie niewielka kwota. Z pieniędzy, które odłożyłem na Twoje wakacje, uzbierała się spora sumka i należy ona w całości do Ciebie, podobnie jak dziesięć tysięcy dolarów na Twoim osobistym koncie. Bardzo starannie podliczyłem sumy, które zarobiłaś pracując przez te wszystkie lata i myślę, że dając Ci to wszystko jestem naprawdę hojny. Jesteśmy teraz kwita.

Uważaj na siebie. Na zawsze zostaniesz w moim sercu, moja kochana Emily.

Z wyrazami szczerego przywiązania, Ian.


– A niech cię jasna cholera, Ianie – łkała Emily. – Idąc z powrotem do ciemnej łazienki, ściągała z siebie ubranie. W końcu zapaliła światło, żeby przyjrzeć się Emily Thorn w lustrze. – Jesteś gruba – powiedziała do siebie. – Nie, jesteś tłusta. Popatrz na te zwały tłuszczu. Po talii nie zostało już nawet ani śladu. Cycki sięgają ci prawie do pępka. Jesteś ociężała. Spójrz na swoje ramiona i na szyję, na te obwisłe fałdy zwiotczałej skóry. Patrząc w dół nie możesz nawet dojrzeć własnych włosów łonowych, bo zasłaniają je wałki tłuszczu. Obrzydliwość. – Emily Thorn w lustrze powiedziała: – To jest właśnie kobieta, którą Ian oglądał każdego dnia. To z nią nie chciał dłużej mieszkać. Czy możesz go za to winić? – Nie, jasne, że nie mogę go za to winić – szepnęła Emily. – Ale gdyby coś powiedział, gdyby ze mną rozmawiał, tak naprawdę szczerze, gdyby traktował mnie jak człowieka, to na pewno bym się starała.

A teraz miała czterdzieści lat, była gruba i brzydka. I niekochana. I porzucona. Została oficjalnie opuszczona. Gruba, brzydka kobieta, która w imię miłości zmarnowała najlepsze lata swojego życia.

– O Boże! – jęknęła.

Emily rzuciła się w kierunku schodów i wbiegła na górę, a tak się przy tym zasapała, że musiała usiąść na stołku w łazience i odpocząć, żeby znów normalnie oddychać. Wyglądała okropnie, a czuła się jeszcze gorzej. Na myśl o grubym podtrzymującym jej biust staniku, w który się wciskała, aż się skrzywiła. Kiedyś dawno temu nosiła koronkowe biustonosze z fiszbinami. A obecnie miała taką nadwagę, że musiała wkładać brzydkie bawełniane staniki na szerokich ramiączkach, które wrzynały jej się w ramiona i zakrywały niemal całe plecy. Kiedyś nosiła głęboko wycięte majteczki rozmiar pięć. Teraz wciągała na siebie bawełniane reformy numer dziewięć. Pomiędzy dolnym brzegiem stanika a majtkami wisiały dwa wałki tłuszczu. Emily sfrustrowana oparła ręce na toaletce tak gwałtownie, że kostka mydła zsunęła się i poszybowała przez łazienkę.

Z wieszaczka na drzwiach łazienki Emily zdjęła prostą workowatą sukienkę bez żadnych ozdób, bez paska, pozbawioną czegokolwiek, co odróżniałoby ją od innych tego typu sukienek, jakie nosiła w ostatnich latach. Stopy wsunęła w trampki i nachyliła się, żeby zawiązać sznurówki. Tak się przy tym zmęczyła, że ledwie mogła złapać oddech.

Następnie zeszła powoli, po jednym stopniu, bo oczy miała pełne łez. Jeszcze tego brakowało, żeby się teraz przewróciła. Gdy już znalazła się w holu, otworzyła szafę i wyjęła z niej stary płaszcz przeciwdeszczowy Iana. Włożyła go na siebie, lecz nie mogła dopiąć. Chwilę później sadowiła się za kierownicą mercedesa. Kupno tego samochodu to też był żart. Było jej w nim tak niewygodnie, że nie wiedziała, czy zdoła go prowadzić.

Nieważne, miała zamiar dojechać na miejsce. Chciała zobaczyć na własne oczy, czy kliniki rzeczywiście zostały sprzedane; musiała się przekonać. Potrzebowała dowodu na to, że list od Iana nie jest tylko jakimś okrutnym żartem czy sennym koszmarem, który się skończy, gdy tylko ona się obudzi.

W oknie kliniki na Terrill Road zauważyła szyld z napisem: „Zmiana właściciela”. Przy Mountain Avenue sytuacja była taka sama. Wywieszka w klinice Watchung głosiła: „Zamknięta na dziesięć dni – zmiana właściciela”. Z ponurą twarzą Emily przejechała do końca Watchung Avenue i skręciła w Park Avenue. Nie chciała nawet spojrzeć na dom, w którym mieszkała z Ianem przez tyle lat. Gdy dojechała do kliniki, zaparkowała samochód i wyłączyła silnik. Z trudem wygramoliła się z auta, tym bardziej że zawadzała jej torebka, gdy przeciskała się obok kierownicy.

– Podaj nam tę torebkę, paniusiu, a będzie ci od razu łatwiej wyjść – dobiegł ją czyjś głos zza samochodu.

Emily rozejrzała się, żeby zorientować się, kto i do kogo mówi. Osłupiała, gdy zobaczyła czterech brudnych wyrostków podchodzących do niej od tyłu.

– Daj nam portfel, a nic złego ci nie zrobimy – powiedzieli. Emily mocniej ścisnęła torebkę.

– Zabierajcie się stąd albo zacznę krzyczeć – zagroziła.

– Nikt cię tu nie usłyszy. No, dawaj – odezwał się bezczelnie jeden z chłopaków. – No dawaj, bo jak nie, to i samochód ci zabierzemy.

Nagle Emily dostrzegła nóż – połyskujące złowieszcze ostrze. Teraz już za późno było na podnoszenie wrzasku. Nie pamiętała, co ma w torebce, ale pieniędzy na pewno było niewiele. Karty kredytowe Ian niewątpliwie zastrzegł. Już miała oddać torebkę jednemu z napastników, gdy ten gwałtownie wyrwał ją z jej ręki.

– I nawet niech ci się nie śni nas ścigać – ostrzegł. – Masz tutaj odczekać dziesięć minut, bo jak nie, to już my cię znajdziemy. W portfelu na pewno jest twój adres, paniusiu. Zrozumiałaś?

Emily skinęła głową.

– Przecież ta beczka smalcu nie da rady nas ścigać – powiedział śmiejąc się okrutnie drugi chłopak. – Ale uważaj, paniusiu, żebyś przypadkiem nie doniosła na nas policji, bo dopadniemy cię, gdy nie będziesz się tego spodziewać. Mamy mnóstwo kumpli. Rozumiesz, tłusta dupo?

Emily przytaknęła.

– No to wsiadaj do samochodu i nie ruszaj się przez dziesięć minut. No już!

Emily wykonała polecenie napastników, a twarz płonęła jej z gniewu i upokorzenia nie dlatego, że ją okradli i grozili, ale ponieważ obrzucili ją strasznymi wyzwiskami i śmiali się z niej, gdy z trudem siadała za kierownicą sportowego samochodu. Odczekała całe dziesięć minut, zanim ruszyła z powrotem do domu.

Gdy tylko przekroczyła próg, zamknęła drzwi na wszystkie zamki i włączyła alarm. Zastanawiała się, czy rabusie wrócą. Możliwe że tak, gdy zobaczą jak mało gotówki było w portfelu. Kiedy wieszała płaszcz Iana w szafie, wzrok jej padł na górną półkę, gdzie leżała wideokamera. Sama ją kupiła, żeby sfilmować swój ogródek i wysłać kasetę do „Klubu Ogrodników”. Sięgając teraz po nią poczuła, że zaczęła jej drgać powieka. Poszła do salonu i ustawiła kamerę na szerokoekranowym telewizorze. Następnie włączyła ją na nagrywanie i usiadła na stojącej naprzeciwko leżance, której brokatowe obicie kłóciło się z zielenią jej sukienki. Patrząc w obiektyw, Emily opowiedziała na głos wydarzenia ostatnich czterdziestu pięciu minut. Gdy powtarzała wyzwiska, jakimi obrzucili ją napastnicy, głos jej się załamał. Wstała z leżanki, rozpięła guziki sukienki i ściągnęła ją przez głowę. Zamknęła oczy i ciężko wciągnęła powietrze w płuca. Następnie powoli obróciła się wokół własnej osi, żeby kamera mogła ją dokładnie sfilmować. Po twarzy spływały jej wielkie łzy.

– Nazywam się Emily Thorn – mówiła. – Do tego właśnie się doprowadziłam. Ja… nieważne, jak do tego doszło. Liczy się fakt, że sama zrobiłam z siebie taką, jaka jestem. Ja, Emily Wyatt Thorn, jestem gruba i brzydka. Kiepską mam wymówkę na to, że nie jestem już taką kobietą jak kiedyś. Właśnie zostawił mnie mąż. I to dokładnie tę Emily Thorn oglądał każdego ranka po przebudzeniu i co wieczór przed zaśnięciem.

Skończywszy, Emily, wciąż tylko w bieliźnie, podeszła do kamery i wyłączyła ją. Następnie odniosła sprzęt do szafy i położyła na półce. Postanowiła, że któregoś dnia obejrzy sobie ten film.

Przyjdzie na to właściwy dzień.

Загрузка...