Część druga

8

Dzień pierwszy. Po każdej katastrofie życie toczy się dalej i zawsze przychodzi nowy dzień. Przez żaluzje w kuchennym oknie Emily popatrzyła na otaczający ją świat. Było jeszcze rano, a już wspaniale świeciło słońce. Ciemna noc odeszła. Emily zastanawiała się, czy ją całą przespała. W jaki sposób dotrwała do poranka nowego dnia? Rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu butelki wina, lecz nigdzie jej nie dostrzegła. Zauważyła za to trzy popielniczki, z których aż wysypywały się niedopałki, mnóstwo ziarenek kawy rozsypanych na blacie i podłodze, i całą masę chlebowych okruszyn rozniesionych po całej kuchni. Na sobie miała to samo ubranie, które nosiła poprzedniego dnia, a przynajmniej tak jej się wydawało. Na stole wciąż leżała koperta ze znaczkiem Federal Expressu, a obok niej list od Iana. Patrząc na nie Emily miała wrażenie, że wpatruje się w nią dwoje kwadratowych, pełnych nienawiści oczu.

Emily czuła się zupełnie odrętwiała, oczy miała spuchnięte i czerwone, a od ciągłego płaczu i wstrząsających nią szlochów bolała ją cała klatka piersiowa. Podobnie zresztą stopy i ręce. Musiała chyba w coś uderzyć albo kopnąć. Wszystko to w imię chorej, obsesyjnej miłości i sterty białych koszul.

Wczoraj myślała, że wylała już wszystkie łzy. Och, jak bardzo się myliła. Bo teraz słone krople znów spływały jej po policzkach. Wiedziała, że już nigdy więcej nie zobaczy Iana. Aż do tej pory ani przez chwilę nie była w życiu tak naprawdę sama. Wyprowadziwszy się z rodzinnego domu zaczęła od razu wspólne życie z Ianem. Jak więc miała teraz żyć? Kiedy człowiek dobiega czterdziestki, czas zatrzymuje się na ułamek sekundy, akurat na tyle, żeby móc podsumować dotychczasowe osiągnięcia, po czym znów zaczyna pędzić do przodu spiesząc do tego celu, do którego nikt nie chce dojść. – Rodzimy się po to, żeby umrzeć – mruknęła pod nosem Emily.

Prawda, jest przecież Mendenares. Emily postanowiła, że zadzwoni do niego jeszcze dzisiaj i umówi się na wizytę. A potem, gdy tylko wejdzie do jego gabinetu i położy się na leżance, zacznie jęczeć i użalać się, i tak będzie pewnie przez trzy kolejne spotkania, zanim zdoła powiedzieć coś sensownego. Więc właściwie po cóż mi on potrzebny? – pomyślała. A może ten prawnik, z którym kiedyś rozmawiała mógłby jej jakoś sensownie wszystko wyjaśnić. Po chwili jednak prychnęła z niechęcią. Przecież trzeba być głuchym, niemym i jeszcze ślepym, żeby nie dostrzec co się stało. – Po cóż mi więc i on? – powiedziała sobie. – Ian naprawdę sądził, że ona złoży pozew o rozwód. – No to myśl sobie tak dalej, ty sukinsynu – rzuciła na głos. – Jeśli chcesz rozwodu, to sam musisz o niego wystąpić!

Gdzieś w głębi duszy, w najtajniejszych zakamarkach swego serca Emily wiedziała, że to ona i tylko ona może uporać się z sytuacją, w jakiej się znalazła. Musi to zrobić sama. Przez wszystkie dni, aż do tej pory, staczała się powoli w dół przy pomocy Iana. Teraz Ian odszedł, więc sama musi stanąć na nogi i wygrzebać się z dołka.

Ale dlaczego w ciągu ostatniego roku nie zauważyła żadnych zapowiedzi tego, co miało się stać? Może gdyby wprowadziła się do żółtego pokoju, albo gdyby została w suterenie, nigdy by do tego nie doszło.

Emily pobiegła do łazienki, tej bez okien, i zapaliła światło. Czuła potrzebę zobaczenia drugiej Emily Thorn, prawdziwej Emily Thorn. Dźgnęła palcem w lustro, po czym zmrużywszy oczy tyłem wyszła z łazienki. Dotarła tak do kuchni i stanęła dotykając plecami kuchenki gazowej. Sięgnęła ręką za siebie, namacała czajnik, mocno chwyciła jego uchwyt i ruszyła z powrotem do łazienki.

– Nienawidzę cię, ty suko! – krzyknęła.

– Nie chcę cię nigdy więcej widzieć! – I w tej chwili czajnik poszybował w powietrzu. Lustro rozsypało się w tysiące maleńkich połyskujących kawałeczków. Emily ledwie zdążyła odskoczyć. Spoglądając na błyszczące odłamki szkła, oparła się nosem o gołą betonową ścianę i wrzasnęła: – Umarłaś, Emily Thorn! – Następnie wyszła i zatrzasnęła drzwi łazienki.


* * *

– I cóż ci dał ten krótki wybuch wściekłości? – zapytała. Zaraz jednak pomyślała, że zdecydowanie musi przestać mówić do siebie. Chociaż może nie było w tym nic złego, dopóki człowiek nie zaczyna sam sobie odpowiadać? Tak czy owak nie przejmowała się tym. Dawna Emily Thorn umarła, bo ona obróciła ją w nicość. Przyszedł czas, żeby stworzyć nową, ulepszoną wersję Emily. Chociaż może właśnie ją traciła? Może dawała jedynie upust emocjom, jakie targały nią w tej chwili? To jednak tylko czas mógł pokazać. Gwałtownie chwyciła szpatułkę. – Właśnie się narodziłaś, Emily Thorn! – krzyknęła i trzykrotnie klepnęła się szpatułką w głowę. – Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin! Żyjesz. Zdrowie właściwie ci dopisuje. Masz nadwagę. Zostałaś sama, co znaczy, że jesteś wolna jak ptak, a ptaki nie muszą się nikomu opowiadać. Możesz robić co tylko zechcesz i kiedy zechcesz.

Nagle Emily poczuła się wyczerpana. Zastanawiała się, co ma w planie na dzisiejszy dzień. Rano miała popracować w ogródku, a po południu czekały ją dwa wykłady, zrobienie zakupów, ugotowanie obiadu, no i nauka. – O Boże – powiedziała znów do siebie – przecież to robiłam wczoraj. Od dzisiaj nie będę układać żadnych planów zajęć, nie będę więcej zapracowana, nie będę robić niczego, co w jakikolwiek sposób wiązało się z Ianem.

Poszła na górę i weszła do sypialni, w której ani razu nie spała z mężem. Było w niej ciemno i ponuro. Gwałtownym ruchem ściągnęła zieloną kołdrę i dopasowaną do niej kolorystycznie narzutę. Wyniosła je na podest schodów i zrzuciła na dół przez poręcz. Kursowała jeszcze cztery razy pomiędzy pokojem a schodami wynosząc wszystkie prześcieradła, które zostały po Ianie. Kosz na brudną bieliznę schowany w stojącej na piętrze szafce pełen był białych koszul. One również poszybowały w dół. Emily zastanawiała się, bo jakoś nie mogła odepchnąć od siebie tej myśli, ile czasu zajęło Ianowi złożenie w kostkę tych koszul, które wisiały w szafie. Musiał się pakować wtedy, gdy ona była na zajęciach.

Nie zawracaj sobie głowy Ianem, upomniała samą siebie. Doprowadź ten pokój do takiego stanu, żebyś mogła w nim spać. Bo musisz w nim spać. Łączy się on ściśle z tym, co cię spotkało, a musisz się z tym pogodzić. Sprzątnij łazienkę, pościel łóżko, zrób z tego pomieszczenia swoją sypialnię.

Emily wypełniła własne polecenia. Włożyła workowaty dres, przyczesała rozczochrane włosy i zeszła na dół zrobić sobie kawę. Postanowiła nie jeść dziś śniadania. Zaczęła właśnie pierwszy dzień nowego życia pani Emily Thorn.

Popijając czarną kawę, sporządziła listę rzeczy, które chciała załatwić przez resztę dnia. Miała więc pójść do biblioteki, wpaść do księgarni, zrobić zakupy na targu warzywnym i w sklepie spożywczym. Poza tym zamierzała opróżnić lodówkę pozbywając się z niej wszelkich tuczących produktów i odwiedzić sklep Hermana z artykułami sportowymi. Ale najpierw musiała zajrzeć do banku. Chciała też zarezerwować sobie trochę czasu na przejrzenie ksiąg rachunkowych, zakładając oczywiście, że Ian jakieś zostawił. Rozważała, czy nie oprawić w ramki listu od męża. Albo jeszcze lepiej przypiąć go do ściany i rzucać w niego strzałkami.

Była czwarta po południu, gdy Emily wróciła do domu z mnóstwem zakupów w samochodzie, których wnoszenie zajęło jej całe pół godziny. Czuła się całkiem zadowolona z siebie, dopóki nie weszła do kuchni i nie przypomniała sobie wszystkiego, co się stało, a to podziałało na nią jak silne uderzenie w twarz. Zawsze do tej pory wiedziała, że wcześniej czy później Ian wróci do domu. A teraz musiała pogodzić się z faktem, że on już nigdy nie przekroczy progu mieszkania. – Patrz optymistycznie, Emily – upominała samą siebie – pomyśl o tym, że już nie będziesz musiała prasować tych cholernych białych koszul.

Zaparzyła sobie kawę i posprzątała porozrzucane ziarnka, bo bałaganiarstwo nie leżało w jej naturze. Następnie zaznaczyła na kolorowo dzisiejszą datę w kalendarzu, ponieważ był to pierwszy dzień jej nowej diety, którą zamierzała stosować wytrwale aż do skutku, albo umrzeć. W swoim planie przewidziała również czas na ćwiczenia gimnastyczne. Zakupiła u Hermana mechaniczny deptak i rowerek, które jeden z pracowników sklepu miał jej dostarczyć do domu. Tak, dzisiaj był zupełnie nowy dzień. Pierwszy dzień nowego życia Emily Thorn.

– Dam sobie radę. Osiągnę swój cel – powiedziała na głos.

Powiodła wzrokiem po licznych torbach z produktami spożywczymi, które kupiła. Było w nich co najmniej pięćdziesiąt puszek tuńczyka, siedem paczek chusteczek higienicznych, kilogramy jabłek, pomarańcz, selerów i marchewek. Dwie torby zawierały puszki z napojami niskokalorycznymi, a kolejne dwie butelki z wodą mineralną Evian. Poza tym miała też pięć kilo kawy i pięć paczek ziołowej herbaty. Do tego cztery pudełka słodzika. No i nowa waga pokazująca ciężar ciała dużymi wyrazistymi cyframi, które teraz kłuły ją niemal w oczy. W torbach znalazło się też miejsce na dwie buteleczki jakichś fantastycznych witamin, które miały sprawić, że przybędzie jej energii. Czując, że przepełnia ją wiara w samą siebie, Emily przykleiła list Iana taśmą klejącą do korkowej tablicy wiszącej tuż obok telefonu. Następnie stąpając między torbami zaczęła nerwowo przeglądać zakupy w poszukiwaniu strzałek, które tego dnia kupiła. Było ich osiem. Stanęła na wprost korkowej tablicy w pewnej odległości, wycelowała i zaczęła rzucać, lecz nie trafiła ani razu. No cóż, pomyślała, następnym razem pójdzie lepiej. A zresztą schylanie się, by podnieść leżące na ziemi strzałki, okazało się całkiem niezłym ćwiczeniem. Czuła się z siebie zadowolona.

Najtrudniej poszło jej z lodówką. Wszystko co w niej było wrzuciła do dużych, zielonych worków ogrodowych i wyciągnęła przed dom. Zastanawiała się przy tym, jaki człowiek przy zdrowych zmysłach trzyma w zamrażarce trzydzieści litrów lodów? I kto normalnie myślący przechowuje dziesiątki mrożonych pasztecików i ciastek? Albo zapycha całą szafkę niezliczonymi torebkami chipsów, cukierków i herbatników? No cóż, nie dało się ukryć, iż to ona była tym kimś. Powiedziawszy to sobie, Emily uznała, że już od dłuższego czasu musiała nie być przy zdrowych zmysłach. Ale teraz postanowiła, że wytrzyma, że naprawdę zrealizuje swój plan. W chwili, gdy to sobie obiecała, poczuła lekki zawrót głowy.

Zabrała się do mycia pustej lodówki, a kiedy skończyła, zapełniła ją. Wyglądała rzeczywiście nieźle. Wszystkie produkty Emily umyła, a potem poporcjowała warzywa i zawinęła je w foliowe torebki. Owoce ułożyła w ogromnej misie, którą ustawiła na kuchennym stole.

Gotowe.

Czas teraz pomyśleć, gdzie ustawić urządzenia do ćwiczeń. Ależ naturalnie w gabinecie Iana. – Ponieważ – powiedziała sobie – jest tam telewizor i magnetowid, a w związku z tym ćwicząc będę mogła oglądać filmy. Emily pchała i ciągnęła, sapiąc i dysząc, lecz w końcu oparłszy swoje duże siedzenie o biurko Iana zdołała przesunąć je po grubym dywanie na tył pokoju pod samą ścianę.

Gotowe.

Wróciła do kuchni, zrobiła sobie trzecią filiżankę kawy i zapaliła kolejnego papierosa. Palenie także zamierzała rzucić, ale jeszcze nie teraz. Gdyby odmówiła sobie naraz zbyt wiele, pewnie by się wykończyła. Obiecała jednak, że na pewno kiedyś skończy z nałogiem. Zaczęła znów rzucać strzałkami w list, ale wszystkie osiem upadło na podłogę i tylko jedna musnęła kartkę. Emily schyliła się, pozbierała strzałki i ułożyła je w rogu.

Była tak głodna, że ssało ją w żołądku. To właśnie stanowiło dla niej największą trudność. Zabrała się do jedzenia i pochłonęła całą torebkę pokrojonych w kostkę warzyw oraz dwie puszki tuńczyka. Przegryzła to dwoma jabłkami, ale wciąż nie czuła się syta. Zaparzyła sobie kubek ziołowej herbaty i wrzuciła do niego potrójną porcję słodzika. O Boże, herbata była taka słodka, taka pyszna, taka smakowita, że zrobiła sobie jeszcze jedną. Normalnie zjadłaby do herbaty paczkę ciasteczek albo połówkę mrożonej tarty. I teraz miała na to ogromną ochotę, lecz nie zamierzała sobie pofolgować. Silna wola to przecież połowa drogi do zwycięstwa.

– Nienawidzę cię, Ianie Thorn, że przez ciebie tak wyglądam. Nienawidzę cię – powiedziała.

To nie przez niego tak wyglądasz, sprostowała w myśli. Sama się tak urządziłaś. Fakt, odszedł od ciebie. Bo patrzył na tę Emily Thorn, którą widziałaś w lustrze. Ale to nie on zrobił z ciebie tego strasznego grubasa, którym jesteś, i męczennicę na dodatek. Sama to zrobiłaś, ponieważ brak ci charakteru. I uświadom sobie to, gdyż w przeciwnym razie niczego nie osiągniesz. – No dobrze – powiedziała Emily uderzając dłońmi o blat stołu. – Sama doprowadziłam się do takiego stanu, ale to dlatego, że… dlatego, że… on mnie nie kochał. Ma więc w tym swój udział. On też ponosi winę za mój wygląd. Wyssał ze mnie wszystkie soki. Wykorzystał najlepsze lata mojego życia, a potem wszystko zdeptał i odrzucił mnie jak zużyty przedmiot.

Ogarnęła ją wściekłość tak silna, jakiej nigdy dotąd nie doświadczyła. Nagle przyszło jej do głowy, że gdzieś w tym domu leży dyplom lekarski Iana, chyba że zabrał go ze sobą. Nie pamiętała, gdzie go schowała wprowadzając się tutaj. Przeszukała wszystkie szafki na dole. Kiedy wreszcie znalazła dyplom, jednym uderzeniem o klamkę rozbiła przykrywające go szkło i z triumfującą miną wyjęła kartonik z ramek. Następnie pomaszerowała do kuchni i przykleiła go na tablicy tuż obok listu. Sięgnęła po strzałki i rzuciła w dyplom wszystkimi ośmioma, jedną po drugiej, zebrała je z podłogi i znów rzucała, i tak bez przerwy aż nie mogła już ruszyć ręką.

Było wpół do dziesiątej, kiedy Emily usłyszała dzwonek do drzwi. Okazało się, że przyszedł chłopak ze sklepu. Emily pokazała, gdzie ma ustawić urządzenia do ćwiczeń, po czym dała mu napiwek i zamknęła się już na noc.

Potem poszła do gabinetu i przez chwilę wpatrywała się w sprzęt sportowy. Dziś wprowadziła do swojego życia nowy reżim. Było już późno, więc nie miała pewności czy powinna poćwiczyć, czy też nie. W końcu uznała, że lepiej zaczekać z tym do jutra. Pamiętała, że czytała gdzieś, iż nie powinno się gimnastykować tuż przed snem. Wydawało się to całkiem logiczne. Czuła się zresztą bardzo zmęczona, oczy same jej się zamykały. Zdecydowała, że weźmie jeszcze tylko ciepłą kąpiel i położy się spać. Jutro także czekał ją nowy dzień.

W nocy dręczyły ją koszmary, pełno było w nich demonów, a każdy z nich miał uśmiechniętą twarz Iana. Kiedy rano zwlokła się z łóżka i zeszła do kuchni, czuła się bardziej zmęczona niż przed udaniem się na spoczynek.

Zaparzyła sobie kawę, zapaliła papierosa i od razu zaznaczyła to kreską na kartce, na której zamierzała notować, ile dziennie wypalała. Wprawdzie nie była jeszcze gotowa na zerwanie z nałogiem, ale chciała zredukować liczbę papierosów. Zajadając twardego jak skała melona, Emily marzyła, że wstrzykuje sobie do żyły porcję ciasteczek Oreo z podwójną czekoladą. Kiedyś zjadała całą torebkę za jednym zamachem. Ale ciasteczka Oreo, podobnie jak Twinkies, należały już do przeszłości; jadała je dawna Emily Thorn.

Nalała sobie drugą filiżankę kawy i zapaliła drugiego papierosa zaznaczając to na kartce. Pomyślała o pieniądzach. Postanowiła, że dokładnie sprawdzi, co zostawił jej Ian. Miała nadzieję, że mąż nie był takim sukinsynem, żeby zabrać dokumenty i kazać jej borykać się z biurokracją w towarzystwie budowlanym i bankach.

Weszła do gabinetu Iana, który wciąż pachniał jego obecnością i dokładnie przeszukała wszystkie szuflady biurka, jedną po drugiej, aż znalazła niezbędne dokumenty. Przez myśl przemknął jej obraz męża siedzącego na fotelu i wypisującego czeki. Zebrała papiery i wróciła z nimi do kuchni, gdzie od razu zaczęła je przeglądać, a przy tym zapaliła trzeciego papierosa, co zapomniała odnotować.

Gdy zdążyła już wypić trzy kubki kawy i wypalić trzy papierosy, zorientowała się, że ma kłopoty finansowe. Czynsz za dom przy Sleepy Hollow Road wynosił dwa i pół tysiąca dolarów miesięcznie, a hipoteka domku na plaży sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Wydatki na utrzymanie, łącznie z żywnością, pochłaniały ponad tysiąc każdego miesiąca. Na pokrycie kosztów światła, wody i telefonu w domku na plaży potrzeba było kolejne dwieście pięćdziesiąt dolarów. Ubezpieczenie samochodu równało się tak niebotycznej sumie, że Emily aż zamknęła oczy z przerażenia. Stawki opłat za ubezpieczenie na życie i od kosztów leczenia przyprawiły ją o palpitację serca. To było strasznie dużo pieniędzy. Jak ona w ogóle miała żyć? Nawet, gdyby wróciła do restauracji i pracowała dwadzieścia cztery godziny na dobę to i tak zarobiłaby tylko niewielki ułamek potrzebnej kwoty. Musiałaby wszystko sprzedać i to jedynie po to, by móc opłacić polisy na życie i zdrowie. Rozważała czy nie sprzedać samochodów i zamiast nich kupić jakieś używane auto nie zawracając sobie głowy ubezpieczeniem autocasco. Gdyby przeprowadziła się do mieszkania w bloku i zaczęła pracować, mogłaby się utrzymać i płacić czynsz. Tak, gdyby udało jej się sprzedać samochody, zyskałaby sporą sumkę. Chociaż nie, to nie miało sensu – Ian wprawdzie płacił gotówką za auta, lecz nie za dom. Pewnie chodziło tu o jakieś odpisy podatkowe. No, ale miała jeszcze biżuterię i futra, których nawet nie nosiła. Popatrzyła na świadectwa wartości klejnotów i od razu wiedziała, że nikt jej takich sum nie zapłaci. Chociaż może dopisałoby jej szczęście i znalazłby się kupiec gotowy nabyć te cacka.

Emily zaczęła przeglądać pozostałe dokumenty aż znalazła książeczkę oszczędnościową. Było na niej sto dwadzieścia tysięcy dolarów. Aż zamrugała ze zdziwienia. Nie wiedzieć dlaczego wydawało jej się, że suma okaże się dużo mniejsza. Głęboko wciągnęła powietrze i wypuściła je powoli z westchnieniem ulgi. W liście Ian napisał, że na swoim koncie osobistym ma dziesięć tysięcy dolarów. Bogu dzięki, że nie trafi na bruk już w przyszłym tygodniu. Na pewien czas była zabezpieczona. Mogła więc spokojnie się zastanowić, co zrobić, żeby jej życie zaczęło toczyć się normalnie. Mogła spróbować zerwać na zawsze z tamtą Emily Thorn z lustra, którą Ian odrzucił.

Nagle uświadomiła sobie, że zanim zdoła sprzedać dom, upłynie kilka miesięcy, a może nawet cały rok i przez ten czas będzie musiała płacić wysoki czynsz. Na domek na plaży mogła znaleźć nabywcę względnie szybko, bo do lata było już niedaleko. Chyba że… chyba że wynajęłaby go. Właściwie to pokoje w domu przy Sleepy Hollow Road także można by wynająć. Przez pewien okres mieszkała w suterenie, a skoro ona mogła, to równie dobrze mógłby tam zamieszkać ktoś inny. Poza tym było jeszcze sześć sypialni, z których jedną zajmowała ona sama. Wolnych było zatem pięć pokoi, których lokatorzy mieliby prawo korzystania z kuchni. Nad dużym, bo obliczonym na trzy samochody garażem, znajdowało się małe mieszkanko, które po uprzątnięciu nadawało się do zamieszkania. Gdyby okazało się to konieczne, gotowa była nawet zainwestować w kupno nowych mebli i ewentualnych udogodnień i wynająć je umeblowane. Za światło, gaz i wodę płaciłby oczywiście lokator.

Tyle że w jej ciche i spokojne życie wkroczyliby obcy ludzie. Pojawiliby się w każdym niemal kącie, wszędzie pozostawiając swój ślad. Emily musiała się więc zastanowić, czy nie będzie jej to przeszkadzało.

Uznała, że nie. I tak nigdy nie czuła się w tym domu, jak u siebie, Ian i dekorator wnętrz zrobili za nią wszystko. Tak, zdecydowanie nie miała nic przeciwko obcym ludziom w jej domu. A dzięki czynszom za wynajem pokoi, nie będzie musiała naruszać oszczędności z konta. W końcu miała już czterdzieści lat, a nie posiadała żadnego ubezpieczenia emerytalnego. W dodatku w tym wieku raczej trudno znaleźć pracę.

Emily poczuła ssanie w żołądku. Na śniadanie wypiła dwie szklanki wody i zjadła jajecznicę z jednego jajka oraz całego melona. I już nie mogła się doczekać lunchu, na który zaplanowała biały ser i owoce.

Zaparzyła kolejny kubek kawy. Przypomniała sobie, że w swoim liście Ian radził jej sprzedać obydwa domy. – Wyobraź sobie, Ianie – powiedziała Emily – że sama sobie poradzę. Ostatnią rzeczą, jaką chciałabym teraz zrobić, to posłuchać ciebie. Nigdy więcej nie postąpię tak, jak ty chcesz. – Ledwie o tym pomyślała, zerwała się z kuchennego krzesła. Chwilę później w powietrzu śmigały strzałki, szybko, jedna za drugą. Dwukrotnie udało jej się trafić w nazwisko Iana na dyplomie, a raz ostrze strzałki otarło się o podpis męża na dole kartki. Wprawdzie nie była to może najciekawsza rozrywka, lecz na razie Emily nie miała lepszego pomysłu. – Musi mi się udać – powiedziała na głos. – Koniecznie muszę trafić.

Chociaż wstała z łóżka jakiś czas temu, dopiero teraz zauważyła, że za oknem pada deszcz. Ni stąd, ni zowąd kuchnia zrobiła się równie ponura jak jej nastrój. Włączyła górne światło. W jednej chwili i jej myśli stały się jakby pogodniejsze.

Następnie dzierżąc w dłoni książkę na temat ćwiczeń fizycznych, Emily ruszyła do gabinetu Iana. Gdy weszła do środka zawróciła i na naklejonej na drzwiach wywieszce napisała: „Sala gimnastyczna Emily”. – Nieważne, ile wysiłku będzie mnie to kosztowało – mruknęła pod nosem zerkając na pulpit ze wskaźnikami na deptaku. Włączyła zasilanie. Wytrzymała siedem minut, po czym dosłownie zwaliła się na podłogę. Zupełnie nie miała kondycji. Kiedy już była w stanie się poruszyć, wypiła dwie szklanki wody. Siadła na rower i pedałowała przez jedenaście minut. Ale przecież to był dopiero początek. Pomyślała, że może jutro uda jej się wytrwać przy ćwiczeniach o kilka minut dłużej. A zresztą mogła przecież spróbować swych sił jeszcze po południu, no i wieczorem. W końcu doba ma dwadzieścia cztery godziny. Na razie więc Emily usiadła przy stole z kawą w ręce i postanowiła zająć się interesami.

Po pierwsze chciała dać ogłoszenie w „Plainfield Courier” w dziale pokoje do wynajęcia. Następnie miała zamiar zadzwonić do „Star Ledger”, gazety nieco bardziej poczytnej niż „Courier”, i zamówić ogłoszenie o sprzedaży samochodów. Kolejną ważną sprawą był telefon do agencji nieruchomości w kwestii wynajmu domku na plaży. Emily starannie przygotowała oba ogłoszenia na liniowanym papierze, zaniosła je do gazety i przypięła do przygotowanej na takie notki tablicy. Po powrocie do domu poszła obejrzeć mieszkanie nad garażem. Leżały tam kartony, pudła i rozmaite rupiecie, które zostały jeszcze po poprzednim lokatorze i których nigdy stąd nie uprzątnięto. Przeciskając się pomiędzy nimi i starymi meblami, Emily ruszyła w stronę maleńkiej kuchni i łazienki, by sprawdzić, w jakim są stanie. Wszędzie zalegał osiadający latami kurz, brud i tłuszcz, ale to można było wyczyścić. A gdyby jeszcze pomalować ściany i zawiesić firanki w oknach, wnętrze robiłoby przyjemniejsze wrażenie. Meble koniecznie trzeba było wymyć. Najtrudniejszym zadaniem wydawało się wyniesienie rupieci do pojemnika ze śmieciami. Zanosiło się na spory wysiłek.

Kiedy przyszła pora na lunch, Emily zjadła biały ser, sałatę doprawioną sokiem cytrynowym i ziołami oraz melona, i popiła to wszystko dwiema puszkami niskokalorycznych napojów. Wciąż jednak była straszliwie głodna i tak bardzo tęskniła za Big Maćkiem, że, aby zdusić w sobie to pragnienie, zaczęła szaleńczo rzucać strzałkami. – Nie poddałam się, Ianie – mówiła sobie. – I nie dopuszczę do tego, żebyś znów wygrał. Tym razem ja odniosę zwycięstwo, zobaczysz, ty sukinsynu!

Emily ponownie wsiadła do samochodu i pojechała do sklepu, gdzie kupiła zasłony, farbę, duży pojemnik płynu do czyszczenia okien, środek usuwający tłuszcz, pastę do podłóg i kilka puszek białej farby. W drodze powrotnej wstąpiła do zakładu energetycznego i zażyczyła sobie, by w mieszkaniu nad garażem podłączono znów prąd. Do przedsiębiorstwa wodociągowego zadzwoniła już z domu. Obiecano jej, że dostawa wody zostanie wznowiona przed południem następnego dnia.

Potem rozpaczliwie, lecz zawzięcie, Emily zabrała się do ćwiczeń na deptaku i rowerku. Na obydwu wytrzymała dokładnie tyle samo czasu co rano, ale kiedy tym razem padła na podłogę wyczerpana pedałowaniem, została na niej i przespała całą godzinę.

Gdy się obudziła, zrobiła sobie kawę, zapaliła papierosa i zaczęła się zastanawiać, dlaczego nigdy dotąd nie potrafiła zmusić się do tego, co robiła obecnie. Ale w końcu, jakie to miało znaczenie? Teraz ćwiczyła i tylko to się liczyło.

Chociaż nie, nie tylko to było ważne. Nawet, gdyby wcześniej zastosowała dietę i wyglądała jak modelka, Ian i tak by ją rzucił. Nie wiedziała, skąd ma tę pewność, lecz ją miała i zdawała sobie sprawę z tego, że gdzieś w głębi duszy zawsze była o tym przekonana. Tak więc nie warto było kiedyś odchudzać się i ćwiczyć. Ale dlaczego stało się to ważne teraz? Ponieważ, odpowiedziała sobie, ta Emily Thorn, którą widziałam w lustrze, to nie ja. Wydmuchała nos w papierową chusteczkę i rzuciła ją w stronę kosza na śmieci. Za oknem wciąż padało. Emily zawsze kochała deszcz. Kiedyś nawet spytała Iana, czy pójdzie z nią na spacer bez parasolki, tak żeby przemokli do suchej nitki. – I miałbym zniszczyć sobie ubranie i buty? – odparł wtedy. – Ty chyba postradałaś zmysły. Tak zachowują się tylko głupawi romantyczni bohaterowie na filmach. – Potem już ani razu Emily nie ponowiła swej prośby, a i sama również nie wybrała się na spacer w deszczu. W tej chwili jednak zamierzała to zrobić. Szybko, nie dając sobie czasu na zmianę zdania, wyszła na zewnątrz. Stała na podjeździe tak długo aż cała ociekała wodą, po czym zaczęła iść i okrążyła dom trzy razy. Kiedy wyżymając ubranie weszła w końcu do kuchni, przyszło jej do głowy, że być może Ian miał jednak rację uważając, że ociekanie wodą i trzęsienie się z zimna to nic romantycznego. Najwyraźniej potrzebny był partner, by można drżeć w czyichś ramionach. Emily zwiększyła ogrzewanie i pijąc gorącą kawę marzyła o pizzy z podwójnym serem.

Następne kilka tygodni upłynęły Emily bardzo pracowicie. Wstawała o piątej rano i zupełnie wyczerpana kładła się spać najpóźniej o wpół do dziesiątej. Ściśle przestrzegała diety i starała się jak mogła ćwiczyć trzy razy dziennie. Kilkanaście razy w ciągu dnia piła wodę mineralną. Mieszkanie nad garażem było już gotowe na przyjęcie lokatora. Emily miała nawet listę około dwudziestu osób, z którymi rozmawiała na temat wynajmu i o każdej z nich zrobiła sobie notatki. Musiała szybko zdecydować, którym z nich chce zaoferować lokum u siebie, bo czynsze za obydwa domy należało wpłacić do przyszłego tygodnia. Najtrudniej przyszło jej ustalić warunki wynajęcia domku na plaży. Nie bardzo wiedziała, czy lepiej będzie podpisać umowę na rok za osiemset pięćdziesiąt dolarów miesięcznie, czy też tylko na kwartał, ale za trzy tysiące za miesiąc. Wybierając drugą opcję musiałaby jesienią szukać nowego lokatora, lecz jednocześnie miałaby wtedy wystarczająco pieniędzy, żeby płacić czynsz, nawet, gdyby nie znalazła nikogo na zimę. W końcu zdecydowała się wynająć domek na cały rok pobierając dość duży depozyt oraz czynsz za pierwszy i ostatni miesiąc. Tym samym mogła wykreślić domek na plaży z listy spraw do załatwienia. Miała o jeden kłopot mniej.

Za samochody oferowano jej ceny dużo niższe niż te, które spodziewała się uzyskać, ale zbliżał się termin płacenia składki za ubezpieczenie, więc sprzedała oba, a otrzymaną kwotę sześćdziesięciu pięciu tysięcy dolarów natychmiast wpłaciła na konto. Kupiła sobie też trzyletniego forda mustanga z przebiegiem trzydziestu tysięcy mil. – Teraz widzisz, Ianie, co myślę o tobie i tych twoich zagranicznych zabawkach – mruknęła.

Ściany w kuchni obwieszone były rozmaitymi wykresami – po jednym na odnotowywanie liczby wypalonych papierosów, spadku wagi, rekordów osiągniętych na deptaku i na rowerku, a także na wyniki w rzucaniu strzałkami i rejestrację zapłaconych rachunków. Lodówka natomiast oblepiona była żółtymi karteczkami przypominającymi Emily o sprawach do załatwienia i różnych terminach.

Obejrzała wszystkie wykresy i notatki, by móc ułożyć sobie plan dnia. Poza zwykłymi rutynowymi zajęciami nie czekały ją ani zakupy, ani żadne pilne sprawy. Podobnie jak każdego popołudnia miała więc zamiar pospacerować wokół domu, a przy okazji zdecydować się, komu chce wynająć pokoje.

Ni stąd, ni zowąd ogarnęło ją przygnębienie i bliska była wybuchnięcia płaczem. Nic nie działo się tak szybko jak tego chciała. Jej wygląd nie zmienił się ani odrobinę. Wciąż była grubą, brzydką Emily. Fakt, sama teraz decydowała o swoim życiu, ale jakież ono właściwie było? Jak długo przyjdzie jej żyć tak, jak do tej pory, i co będzie robić przez następne trzydzieści lat, zakładając że dożyje siedemdziesiątki? – Chwileczkę – upomniała samą siebie – stawiaj krok po kroczku. Nie wpakowałaś się w te problemy z dnia na dzień, więc i nie wyjdziesz z nich tak szybko.

Wieczorem wchodząc na dreptak, po raz trzeci już tego dnia, Emily miała gotową listę swoich nowych lokatorów. Każdą z pięciu sypialni wynajęła za dwieście pięćdziesiąt dolarów miesięcznie. Za suterenę zażyczyła sobie trzysta pięćdziesiąt dolarów, a za mieszkanko nad garażem sześćset. Sam garaż natomiast, w którym swobodnie mieściły się trzy samochody, udostępniła za opłatą czterystu dolarów miejscowemu sprzedawcy, który nie miał gdzie przechowywać maszyny do gier i automatu do sprzedaży gumy do żucia. Po raz setny chyba Emily podliczyła w myślach swoje miesięczne dochody z wynajmu. Okazało się, że nie tylko starczy jej na czynsz za dom, ale jeszcze zostanie sto dolarów, które będzie mogła wykorzystać na zapłacenie rachunku za wodę. Zresztą telefonicznie uprzedziła wszystkich lokatorów, iż jeśli opłaty za prąd i wodę przekroczą pewną kwotę, to będzie musiała podnieść im czynsz. Zgodzili się. Zawarła nawet taką klauzulę w przygotowanej przez siebie umowie o wynajem. Pomyślała, że obserwowanie nawiązujących się wzajemnych relacji pomiędzy tymi ludźmi może okazać się bardzo interesujące. Najważniejsze wydało jej się to, iż wszyscy oni mieli jakąś pracę, co znaczyło, że w ciągu dnia będzie sama w ciszy i spokoju. Uśmiechnęła się – po raz pierwszy odkąd otrzymała list Iana. Na koncie w banku zgromadziła już dwieście tysięcy dolarów i suma ta miała się powiększyć po sprzedaży biżuterii i futer. Jedyne, czego obecnie potrzebowała, to była praca na półetatu, z której mogłaby się utrzymać. Wiedziała, że gdyby zaszła taka potrzeba, może uszczknąć nieco ze swego konta osobistego, na którym miała dziesięć tysięcy. Tak więc była zabezpieczona przynajmniej na rok. Przez najbliższych dwanaście miesięcy nie musiała martwić się ani o dach nad głową, ani o to co włożyć do garnka, a gdyby dopisało jej szczęście, to uskładane oszczędności pozostaną nietknięte aż do emerytury. Znów się uśmiechnęła uświadamiając sobie, że jest pogodnie nastawiona i do otaczającego ją świata, i do siebie samej. W duchu pomodliła się, żeby wszystko poszło dobrze.


* * *

Upłynęły aż cztery miesiące, zanim Emily poczuła się na tyle pewna siebie, by umówić się na wizytę u prawnika zajmującego się sprawami rozwodowymi. Nie miała wprawdzie zamiaru składać pozwu, ale chciała wiedzieć na czym stoi z prawnego punktu widzenia. Uznała, że wystąpienie o rozwód to zadanie dla Iana.

Ubrała się w zwyczajne codzienne rzeczy, zadowolona że w ciągu czterech miesięcy straciła sześć kilogramów, co nie było może dużym ubytkiem, lecz bezpiecznym dla zdrowia.

Był ciepły sierpniowy dzień, a w powietrzu czuło się zapowiedź letniego deszczu. Idąc przez Park Avenue w kierunku kancelarii adwokackiej, Emily wdychała woń świeżo skoszonej trawy. Cały trotuar tonął w cieniu, bo osłaniały go ogromne korony drzew. Od czasu do czasu dochodził stamtąd leniwy świergot ptaka, który najwyraźniej chciał przypomnieć przechodniom, iż wciąż mieszka w rozciągającej się nad ich głowami zielonej chmurze. Szosą tuż obok przemykały samochody, z których przez otwarte okna dobiegały głośne dźwięki muzyki. Emily mijała właśnie cukiernię po prawej stronie. Zatrzymała się przed nią. W tej chwili bardziej niż czegokolwiek na świecie zapragnęła słodkiego puszystego pączka. I nic nie zasmakowałoby jej tak, jak ta wyjątkowa kawa, którą tu właśnie parzono z cukrem i najprawdziwszą, najlepszą śmietanką. Och, jak bardzo chciała zjeść dwa pączki, jeden z galaretką, a drugi z kremem. Tyle że gdyby kupiła je teraz, musiałaby niemal połknąć je w pośpiechu, bo nie było czasu, żeby się nimi delektować. Uznała więc, że lepiej będzie przyjść do cukierni po wizycie u prawnika. Należała jej się jakaś nagroda za surowe przestrzeganie dyscypliny, którą sobie sama nałożyła cztery miesiące temu. No i miała przed sobą przyjemne oczekiwanie na nią.

Spotkanie z prawnikiem trwało dokładnie czterdzieści pięć minut i to Emily je zakończyła. David Ostermeyer był wysokim, robiącym wrażenie mężczyzną o siwiejących włosach, ubranym w nieskazitelnie białą koszulę i doskonale skrojony ciemny garnitur. Oczy miał równie szare jak włosy na skroniach. Był profesjonalistą w każdym calu nie tracącym czasu na to co zbędne. Emily miała wrażenie, że ten człowiek nigdy się nie uśmiechał, a może nawet nie wiedział, jak się to robi. Był prawniczą wersją Iana.

– Kto prasuje panu koszule? – spytała ni stąd, ni zowąd Emily. Miała świadomość, że jest cała czerwona z zażenowania, lecz nie przejmowała się tym.

– Słucham?

– Pańska koszula prezentuje się znakomicie. Zastanawiałam się, kto je panu prasuje.

Pan Ostermeyer zamrugał powiekami.

– Moja żona – odrzekł. – A czasami gosposia. No, ale co mogę dla pani zrobić? – Emily wyjęła przygotowaną teczkę z dokumentami i przedstawiła prawnikowi swoją wersję wydarzeń. Ostermeyer patrzył na nią z pogardą i politowaniem. – Chciałbym się upewnić, że na pewno dobrze panią zrozumiałem – powiedział, gdy skończyła, postukując piórem w leżący na biurku żółty notatnik. – Utrzymywała pani męża i płaciła z & jego studia. Przez wiele lat pracowała pani po siedemnaście godzin dziennie i w klinikach, i na etacie. Zgadza się jak dotąd? – Emily potwierdziła skinieniem głowy. – Następnie zrzekła się pani wszelkich roszczeń co do prawa własności klinik, mimo iż zarówno pani mąż jak i jego prawnik odradzali to pani. Poprosili panią nawet o uzyskanie porady prawnej u niezależnego adwokata, który wytłumaczył pani, z czego pani rezygnuje i upewniał się, czy na pewno jest pani świadoma wszelkich konsekwencji swojej decyzji. Czy tak? – Emily ponownie przytaknęła. – Mój Boże, pani Thorn, jak mogła pani zrobić coś takiego?

– Chyba sama nie bardzo wiem. Wydaje mi się, że dopiero teraz zaczynam rozumieć swoje postępowanie. Ale wtedy tak nie było. Cóż, myślę że chciałam coś zademonstrować. Sobie samej. Chciałam myśleć, że Ian zawsze będzie się mną opiekował, że już przez samo to, co zrobiłam, on należy do mnie. Gdybym przyjęła przysługujące mi prawa, to by znaczyło… że łączą nas po prostu interesy. Zresztą sama nie wiem. Teraz oczywiście rozumiem, że postąpiłam głupio i żałuję tego. Ale muszę jakoś z tym żyć, bo nie mam innego wyjścia. Obydwa domy zapisane są na męża i na mnie. Obecnie sama opłacam czynsze. Czy Ian… czy jeśli będę zmuszona sprzedać domy, to Ian ma prawo dostać połowę uzyskanej sumy?

– Oczywiście. Obowiązuje państwa wspólnota majątkowa. Jeśli złoży pani pozew o rozwód, może pani ubiegać się o alimenty. Czy o to właśnie pani chodzi?

– Nie. To mąż będzie musiał wystąpić o rozwód. Ja chciałam tylko upewnić się, jak wygląda moja sytuacja. A kliniki… no cóż, to już zamknięta sprawa.

– Przykro mi, że nie mogę być pani bardziej pomocny. Wprawdzie to, co powiem, nie poprawi pani samopoczucia, lecz kwestia sprzedaży tych klinik została podniesiona na jednym z posiedzeń Izby Handlowej. Kiedy usłyszałem, jakich sum za nie zażądano, dech mi zaparło w piersiach. Szkoda, że nie miała pani do nich prawa. Byłaby pani zabezpieczona do końca życia. Czy wie pani, gdzie obecnie przebywa pani mąż?

– Nie. Ale wystarczy, że zadzwonię do związku lekarzy, o ile naturalnie będę chciała uzyskać informacje o miejscu jego pobytu, czego nie chcę. Na razie ta sprawa nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Prawdę mówiąc, panie Ostermeyer, jestem teraz całkiem nieźle zabezpieczona. Dziękuję, że poświęcił mi pan tyle czasu. Naprawdę świetnie wygląda ta pańska koszula; sama lepiej bym jej nie wyprasowała.

– Rozumiem – odparł prawnik.

Emily roześmiała się.

– Nie, wcale pan nie rozumie. Mój mąż też ciągle to powtarzał, a nie miał na ten temat zielonego pojęcia. Czy mam zapłacić w recepcji, czy przyśle mi pan rachunek?

Kiedy prawnik odprowadzał ją do drzwi, Emily pomyślała, że wygląda na zakłopotanego.

– Życzę pani szczęścia, pani Thorn – powiedział.

– Właśnie do tego wszystko się sprowadza, panie Ostermeyer – odrzekła Emily myśląc już o pączkach i kawie, od których dzieliło ją zaledwie kilka minut.

Na parkingu przed cukiernią Emily zdecydowała, że wejdzie do środka i nasyci się zapachem słodkości, ale niczego nie kupi. A jeśli absolutnie nie będzie mogła się im oprzeć, wtedy weźmie sobie tylko parę drobnych ciasteczek posypanych cukrem pudrem. Nazywały się makaroniki.

Gdy weszła do cukierni, momentalnie przeobraziła się w dziecko buszujące w sklepie ze słodyczami. Zapragnęła mieć po jednym ciastku z każdego rodzaju. – Wezmę tuzin – zapowiedziała sprzedawczyni. – Cztery z galaretką, cztery z kremem waniliowym, trzy z czekoladowym i jedno lukrowane. I dwanaście makaroników. Do tego jedną dużą kawę z dużą porcją śmietanki i trzema kostkami cukru.

Emily ciekawa była, czy oczy w tej chwili lśnią jej tak samo jak lukrowane pączki za ladą. Nie mogła się doczekać, żeby znów znaleźć się w samochodzie, by jak najszybciej dobrać się do pączków i kawy. Położyła na ladzie dokładnie odliczoną sumę pieniędzy, pozbierała swoje pakunki i opierając się plecami o szklane drzwi wyszła z cukierni.

Już jedną nogą była w samochodzie, gdy ni stąd, ni zowąd obróciła się i wrzuciła wszystkie paczki do stojącego obok pojemnika na śmieci. – O Boże – westchnęła. – Oczekiwanie na zakup pączków i kawy, a potem zapłacenie za nie okazało się niemal równie przyjemne jak ich zjedzenie. – No i co, Ianie? No i co?

To już był ogromny krok do przodu. Jakby przeskoczyła jakiś wysoki aż pod niebo płotek. Poradziła sobie i udowodniła, że ma silną wolę. I nawet trudno było jej zarzucić jakieś niepowodzenie, bo przecież nie uległa słabości. – Brawo, Emily – zachichotała jadąc do domu.


* * *

– O, jesteś już w domu, Pauleno. Czy coś się stało? – zapytała Emily swoją nową lokatorkę, wdowę, która po śmierci męża została bez żadnego zabezpieczenia finansowego na przyszłość.

– Nie, wszystko w porządku. Po prostu dzisiaj kończę wcześniej. Ale za to jutro pracuję do późna.

– A to co? – zaciekawiła się Emily wskazując palcem rząd buteleczek.

– Kiedy skończyłam pracę w „Acme”, poszłam jeszcze do sklepu ze zdrową żywnością, gdzie pracuję na ćwierć etatu, i szef zaopatrzył mnie w mnóstwo witamin i ziół. Właśnie w ten sposób okazuje mi swoja życzliwość. Chętnie dam ci trochę. Mam tu ziółka i witaminy na wszystko. A jeśli chcesz, to jutro mogę przynieść kilka książek. Przy odchudzaniu najważniejsze jest prawidłowe odżywianie. W tych buteleczkach jest pełno naprawdę dobrych środków, a z niektórych można zaparzyć herbatki na sen. Jeszcze zanim umarł mój mąż pracowałam w sklepie ze zdrową żywnością i bardzo wiele się tam nauczyłam.

Między tymi dwiema kobietami nawiązały się swobodne, niewymuszone stosunki. Zwykle Lena, bo wdowa tak właśnie lubiła być nazywana, wracała do domu akurat wtedy, gdy Emily kończyła swój popołudniowy trening. Przygotowywała sobie ziołową herbatkę, a Emily kawę, i popijając rozmawiały. Emily miała nadzieję, że obopólna sympatia przerodzi się w przyjaźń i staną się dla siebie najlepszymi przyjaciółkami i powierniczkami.

– Chętnie przejrzałabym jakieś książki. I tak zawsze czytam podczas ćwiczeń. Wprawdzie powinnam pewnie uważać na to co robię, lecz idąc, mogę bez problemu czytać. Wciąż nie schudłam tyle, ile bym chciała, a przecież trzymam się diety. O Boże, dzisiaj na przykład kupiłam pączki, a zaraz potem wyrzuciłam je do śmietnika. Możesz to sobie wyobrazić?

Lena aż zagwizdała.

– Jasne. Każdemu zdarza się zrobić coś głupiego. Ja próbuję wybielić sobie plamy wątrobowe Cloroxem. Wiem, że to idiotyczne, a jednak to robię.

– Powiedz sobie, że to nie plamy tylko piegi, a od razu poczujesz się lepiej. Zresztą pasują do twoich rudych włosów i orzechowych oczu. Leno, jeśli chcesz, możesz korzystać z mojego sprzętu do ćwiczeń. Zamówiłam jeszcze Nordic Track. Mają mi go dostarczyć w tym tygodniu.

– To bardzo uprzejme z twojej strony, Emily, dziękuję. Chyba jesteś zadowolona z obecnej sytuacji, prawda? Mam na myśli lokatorów i wszystko, co się z tym wiąże. Wprawdzie w porze kolacji robi się tu prawdziwe zoo, ale w ciągu ostatniego tygodnia udało nam się chyba pogodzić wzajemne dziwactwa. Mnie osobiście bardzo podnosi na duchu fakt, że mieszkając razem pod jednym dachem wszystkie staramy się szanować indywidualność pozostałych.

– Strasznie miło mi to słyszeć, Leno. Wiesz co, weź swoją herbatę i chodź ze mną do sali gimnastycznej, to porozmawiamy. W ten sposób czas szybciej mi upłynie, a jak skończę, będziesz mogła sama poćwiczyć.

Emily aż wstrzymała oddech w oczekiwaniu na odpowiedź Leny. Zastanawiała się, czy przypadkiem nie za szybko próbuje bliżej zaprzyjaźnić się z koleżanką.

– Chętnie – odparła Lena.

Emily wytrzymywała zwykle na dreptaku do dwudziestu minut. Dzisiaj wytrwała na nim czterdzieści pięć nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Jej dotychczasowy rekord na rowerku wynosił pół godziny. A tym razem Pedałowała godzinę.

– Powinnam zatrudnić cię do rozmowy na czas ćwiczeń – zażartowała, kiedy ledwie dysząc siadała na podłodze, sięgając jednocześnie po butelkę z wodą. – Teraz twoja kolej, Leno.

– Zmęczyłam się już od samego patrzenia na ciebie. Ale pomyślę o tym. Właściwie wcale mi nie przeszkadza te siedem kilo nadwagi. Dopóki zdrowie mi dopisuje i prawidłowo się odżywiam, nie mam powodów do narzekań. Mam nadzieję, że nie potraktujesz tego jak wtrącanie się, ale wydaje mi się, że ty… że masz obsesję na punkcie tych ćwiczeń i diety. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ty… no wiesz, co mam na myśli.

– Chyba po prostu łatwo popadam w obsesję. A chcesz wiedzieć dlaczego?

– Pod warunkiem, że nie będzie ci przykro o tym mówić.

– Tego dowiem się dopiero, gdy spróbuję. Jeśli mnie to zaboli, to przerwę i dokończę innym razem.

Kilka godzin później, wygospodarowawszy trochę czasu na osobności, Lena wstawiła wodę na herbatę i powiedziała do Emily.

– Przykro mi, Emily. Musiało być ci strasznie ciężko.

– Nie chcę zmarnować reszty życia. Muszę się za coś wziąć. Muszę jakoś sobie pomóc, zrobić coś, czym udowodnię samej sobie, że jestem wartościowym człowiekiem. Ten dupek, do którego chodziłam przez jakiś czas, mówił że mam niską samoocenę i miał rację. Żyłam wyłącznie dla Iana. Czy myślisz, że kiedyś zdołam zapomnieć o Ianie?

– Nie wiem, Emily. Podobno czas leczy wszystkie rany. Ale ja wciąż kocham mojego męża i jestem pewna, że nigdy nie wyjdę powtórnie za mąż. Po prostu wiem to i tak czuję. Ale ty jesteś chyba inna. A jak właściwie chcesz ułożyć sobie życie? To znaczy, czy masz jakieś szczególne plany?

– Już od kilku lat studiuję. Muszę uzyskać jeszcze dwanaście zaliczeń, żeby otrzymać dyplom. Kiedyś, przez bardzo długi czas uważałam, że jeśli skończę studia, okażę się godna Iana. To chyba jakiś chory pomysł? Teraz widzę to całkiem jasno, ale dlaczego nie dostrzegałam tego wcześniej?

– Bo nie chciałaś. Łatwiej było ci pogodzić się z istniejącą sytuacją i żyć z dnia na dzień. Zaufałaś Ianowi, ale on cię zawiódł. To oczywiście nie znaczy, że nie możesz ufać nikomu innemu czy jakiemuś mężczyźnie, gdy pojawi się w twoim życiu. Ale zdajesz sobie chyba sprawę z tego, że sama stworzyłaś potwora, prawda? – zachichotała Lena.

– O tak, teraz to wiem. Zdaniem Iana, nikt z wyjątkiem mnie nie potrafił wyprasować białej koszuli. Wyobraź sobie, że kiedy on odszedł, kiedy dostałam ten jego list, całkiem poważnie zastanawiałam się, czy nie zacząć zarabiać na życie prasowaniem. Wpadłam w panikę. Ciągle jeszcze ogarnia mnie przerażenie, ilekroć mam zapłacić jakiś rachunek. Dałam sobie rok, żeby się pozbierać.

– A co potem?

– Nie wiem, co potem. Muszę się zastanowić, co zrobić z życiem i jak zapracować na utrzymanie. Ale chcę, żeby ta druga połowa mojego życia była coś warta. Byłoby okropne popatrzeć kiedyś wstecz i żałować, że czegoś nie zrobiłam, i wyrzucać sobie, że powinnam była robić coś innego. Przeszłości zmienić się nie da. Często w nocy, kiedy nie mogę spać, rozmyślam o tym co było i wtedy już zupełnie wybijam się ze snu.

Wszystko wokół przypomina mi o Ianie. Jak na przykład ten pokój, ale to jedyne pomieszczenie, w którym mogłam umieścić maszyny do ćwiczeń.

– Proponuję więc, żebyś pozbyła się z tego gabinetu każdej rzeczy, która przywodzi ci na myśl męża. Umiem tapetować ściany. Zerwijmy tę kraciastą, typowo męską tapetę, a zamiast niej położymy inną, jakąś tryskającą życiem. Mam u siebie przenośną maszynę do szycia i chętnie ci ją pożyczę, gdybyś chciała uszyć nowe zasłony. Na twoim miejscu powiesiłabym tu lambrekiny. W ten sposób pokój stanie się jaśniejszy. Jeśli zależy ci na tej boazerii, to w porządku – zostaw ją, a jeśli nie, to ją pomaluj. W każdym razie przekształć to pomieszczenie w swój pokój. Najbliższy weekend mam wolny i chętnie ci pomogę.

Ostatnie zdanie Lena wypowiedziała tak nieśmiało, że Emily aż przytuliła ją do siebie.

– Bardzo bym chciała, żebyś mi pomogła, o ile na pewno nie sprawi ci to kłopotu.

– Nie jest mi łatwo w weekendy. Cały wolny czas spędzałam zawsze razem z mężem. Pewnie po prostu czytałabym książkę. A trochę ruchu dobrze zrobi nam obu. Podoba ci się ten ciemny dywan?

– Nienawidzę go.

– A więc położymy inny. Już nie mogę się doczekać. Uwielbiam zmiany. Może pójdziemy na spacer, chyba że masz jakieś plany. Właściwie to nigdy dotąd nie przeszłam wzdłuż całej ulicy Sleepy Hollow. A jest piękna, bo tyle tu dużych wiekowych drzew. Założę się, że gdy tylko zaczną opadać liście, będziesz miała dużo ruchu zmiatając je. Ale pomogę ci – zaproponowała wspaniałomyślnie.

– Z góry dziękuję. A na spacer też chętnie pójdę.

Zaczęła się między nimi rodzić przyjaźń, bliska więź, która miała przetrwać do końca życia.

9

Przy Sleepy Hollow Road 47 odbywało się przyjęcie. Wszędzie wisiały serpentyny i baloniki. Z zakupionego jeszcze przez Iana sprzętu stereo rozlegały się głośne dźwięki muzyki wypełniające cały dom, a w kuchni przygotowywano prawdziwie królewskie dania.

– Uwielbiam świętować – chichotała Lena krojąc warzywa na sałatkę. – Powiedz mi jeszcze raz, co właściwie zamierzamy uczcić.

– Trudno wszystko wyliczyć – odparła Emily śmiejąc się radośnie i beztrosko. – Po pierwsze, i to jest najważniejsza okazja, mija dwa lata odkąd wprowadziłaś się do mnie ty i pozostałe dziewczyny. Początkowo myślałam, że większość z nich zostanie tu raczej krótko, ale czują się w tym domu szczęśliwe. Naprawdę nie posiadam się z radości, że wszystkim wam dobrze się tu mieszka. Po drugie musimy uczcić toastem fakt, że osiągnęłam swój cel i zrzuciłam dwadzieścia pięć kilo, chociaż stało się to już sześć tygodni temu. Świętujemy także otrzymanie przeze mnie dyplomu. Poza tym udało mi się zupełnie porwać strzałkami ten fragment dyplomu lekarskiego Iana, na którym widnieje jego nazwisko, a z listu zaczynającego się od słów „Kochana Emily” pozostały jedynie strzępy.

– Rzeczywiście, jest co świętować – przyznała z uśmiechem Lena.

– Ale wcale nie jestem pewna, czy udałoby mi się to wszystko, gdyby nie twoja przyjaźń, Leno. Wierzysz w to co ludzie mówią, że jeśli Bóg zamyka przed tobą jedne drzwi, to natychmiast otwiera inne?

– W stu procentach. Wprowadzenie się do tego domu było najlepszą rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobiłam. Uskładałam w banku więcej pieniędzy niż mieliśmy wspólnie z moim mężem. Nie uważam, że pieniądze są w życiu najważniejsze, lecz niewątpliwie dają poczucie bezpieczeństwa. I bardzo cenię sobie twoją przyjaźń. Pewnie była nam przeznaczona. Kiedy zamierzasz wejść do tej łazienki, Emily? – zapytała nieśmiało Lena.

Ręce Emily zaczęły się trząść.

– Może dzisiaj. A może jutro. Sama nie wiem.

– W ogóle nie musisz tego robić. Jeśli nie czujesz się na siłach, nie wchodź tam. Bardzo wyolbrzymiłaś znaczenie tego lustra, więc w końcu stało się ono twoją kolejną obsesją. Nie zadawaj sobie bólu. Wiele przeszłaś, żeby osiągnąć to, co masz obecnie. Jeśli z tym lustrem nie możesz sobie poradzić…

– Poradzę sobie, Leno. To tylko kwestia czasu. Muszę wszystko sobie jakoś poukładać. Lepiej zmieńmy temat. Jeśli o mnie chodzi, nie mogę się już doczekać, żeby zasiąść do stołu i objeść się. Gdy tylko sprzątniemy po kolacji, wybiorę się na pięciomilowy spacer, a potem jeszcze poćwiczę przez godzinę na Nordic Tracku, żeby spalić nadmiar kalorii. Może okaże się, że jem oczami, ale jeśli nie, to zamierzam zjeść dwa kawałki jabłecznika z dwiema łyżkami lodów.

– Zasłużyłaś sobie na to, Emily. Nie ma nic złego w pobłażaniu sobie, jeśli robi się to w granicach rozsądku. Ty postępowałaś dokładnie tak jak trzeba – chudłaś powoli, ćwiczyłaś tyle, ile mogłaś znieść nie zamęczając się i osiągnęłaś cel wyłącznie dzięki własnym staraniom. Palenie zredukowałaś do sześciu papierosów dziennie. Masz wiele powodów do dumy. Proponuję, żebyśmy urządziły kolejne przyjęcie, gdy już całkowicie zerwiesz z nałogiem. Sama przygotuję wtedy kolację.

– Jeśli mi to obiecasz, to ja rzucę palenie – odrzekła wesoło Emily.

– Umowa stoi. O której zaczynamy?

– O siódmej. Akurat wszystkie dziewczyny zdążą już wrócić i przebrać się. Prawdę mówiąc, Leno, zorganizowałam coś… teraz nie jestem pewna czy… czy to nie jest jedna z tych rzeczy, które robi się pod wpływem impulsu, a potem żałuje, ale bardzo chciałam, żeby to był rzeczywiście wyjątkowy wieczór. Wydawało mi się, że balony, serpentyny, dobre jedzenie i wspaniały deser to trochę za mało, więc… więc… Może da się to jeszcze odwołać – powiedziała drżącym głosem.

– Co chcesz odwołać? Co takiego zrobiłaś, Emily? Spójrz mi prosto w oczy i powiedz, co zorganizowałaś?

Emily głęboko wciągnęła powietrze.

– Wynajęłam striptizera. Ma przyjść o dziewiątej. Tańczy na stole i rozbiera się. To znaczy, nie do naga. Chyba zostawia na sobie jakieś skąpe slipy. O Boże, myślałam, że to będzie fajna rozrywka.

Lena zaśmiewała się do rozpuku. Zdjęła okulary babuni, które nosiła zsunięte na czubek nosa, bo łzy spływały jej po policzkach.

– Ty naprawdę bardzo, bardzo się zmieniłaś. Emily, uważam, że miałaś świetny pomysł. A czy ten chłopak będzie ruszał biodrami, a my mamy wkładać mu pięciodolarówki za… co tam będzie miał na sobie?

– Chyba możemy tak zrobić – odparła słabym głosem Emily. – Muszę dać mu napiwek. Wiesz, rzeczywiście zróbmy tak. Mam trochę pięciodolarówek. Byłam wczoraj w banku. Myślę, że powinnyśmy też piszczeć i pogwizdywać jak w telewizji.

– Zdecydowanie tak – poparła ją Lena. – Ci faceci zwykle kręcą biodrami tuż przed twarzami kobiet. Widziałam to w jakimś programie.

– Ja też!

– Ty go wynajęłaś, więc na pewno będzie tańczył przed tobą. O Boże, już nie mogę się doczekać. No no, nieźle, Emily! A wydawało mi się, że mówiłaś, iż pójdziemy na spacer, jak tylko sprzątniemy po kolacji.

– Kłamałam.

– A czy ten chłopak ma jakieś imię?

– Uhuh.

– Jakie? – chichotała Lena.

– „Wyzwolony Ogier.”

– Podoba mi się – odparła Lena poważnie.

– Widzę!

– Sądząc po imieniu, jest pewnie wolny od wszelkich zahamowań, bezpruderyjny, no wiesz.

– Mam jego zdjęcie. Przysłał mi pocztą wkrótce po moim telefonie. Powiedział, że to fotografia robiona podczas pracy. I że ma… on ma nawet portfolio.

– No, to pokaż!

Emily sięgnęła do szafki, w której trzymała torby na śmieci i wyciągnęła z niej szarą kopertę. Oblizała przy tym usta, a Lena chichocząc aż klaskała w ręce podekscytowana.

– No i co o nim sądzisz?

– O mój Boooooże – odezwała się Lena oglądając połyskliwą fotografię to przysuwając ją do oczu, to oddalając. – Mój mąż nigdy tak nie wyglądał nawet w najlepszych latach swego życia. A tobie on się podoba, Emily?

– Ian w ogóle nie mógł się z nim równać. Nawet kiedy miał dwadzieścia lat. Czy uważasz, że zachowujemy się jak dwie stare bezwstydnice?

– Jasne, ale co to kogo obchodzi? Wiesz, Emily, myślę że jak znajdziesz jakąś pustą ramkę na zdjęcie, to koniecznie powinnaś oprawić w nią tę fotkę i ustawić na stole, żebyśmy mogły ją podziwiać jedząc kolację.

– Mówisz poważnie?

– Jak najbardziej. Ale prawdę mówiąc, nie bardzo bym wiedziała, co robić z takim chłopakiem, a ty?

– Myślę, że gdyby przyszło co do czego, dałabym sobie radę. Leno, przecież dopiero niedawno skończyłyśmy czterdziestkę. A w tym wieku nie jesteśmy jeszcze za stare na takie rzeczy. Założę się, że mogłabym tego chłopaka niejednego nauczyć. Te młodziki uważają, że kobiety osłupieją na widok ich wspaniałych ciał i będą chciały jedynie… no, wiesz. Tacy faceci prawdopodobnie nie mają nawet pojęcia, jak zadowolić kobietę. Czy twój mąż dawał ci to, czego oczekiwałaś, Leno?

– Starał się. Ale… nie był zbyt… no wiesz, zbyt pomysłowy. A Ian?

– Czasami było nam bardzo przyjemnie. Ale przeważnie to tylko jemu było dobrze. Często był za bardzo zmęczony, żeby starać się mnie zadowolić, a ja nie chciałam prosić, bo mogłam usłyszeć, że on nie ma już sił. No cóż, wprawdzie urodziłam się chyba zmęczona, ale lubiłam… wciąż lubię seks. A ty?

– Jak można lubić coś, czego właściwie nigdy się nie doświadczyło? Mój mąż uważał, że pieszczoty uprawiają wyłącznie prostytutki i ich klienci. Był bardzo powściągliwy, ale kochałam go.

Emily popatrzyła przyjaciółce prosto w oczy.

– Ale? Zawsze jest jakieś ale.

– Nie ma żadnego. No, gdzie ta ramka?

– Na stoliku, w holu na piętrze. O Boże, zaraz wszyscy przyjdą. Kolacja była bardzo uroczysta i wzniesiono podczas niej wiele toastów na cześć błyszczącego od oliwki męskiego ciała eksponującego mięśnie na stojącym pośrodku stołu zdjęciu. Kiedy uprzątnięto już naczynia, kobiety ustawiły krzesła w półokrąg na tyle daleko od stołu, żeby móc dobrze widzieć tańczącego mężczyznę, a Emily napełniła winem wąskie kieliszki na wysokich nóżkach.

– Jesteśmy gotowe! – krzyknęła Lena przechylając na bok głowę. – On przyniesie swoje własne kasety, prawda?

– A jak długo będzie tańczył? – zainteresowała się kobieta pracująca jako bibliotekarka w wypożyczalni Plainfield.

– Godzinę – odparła wesoło Emily. – A jeśli będziecie chciały więcej, wystarczy poprosić.

– Będzie miał na sobie pelerynę? – zapytała inna z lokatorek, która była pomocnicą pielęgniarki.

– Na samym początku tak.

– Mam nadzieję, że będzie miał pióra wokół kostek. Uważam to za bardzo seksy – stwierdziła Kelly. – Wiesz coś na ten temat, Emily?

– Jeśli tak bardzo zależy ci na piórach, to mogę wyjąć trochę z poduszki. Lena umie szyć, więc mogłaby naszyć je na jakiś pasek.

– Nieważne. Wyobrażę sobie, że on ma te pióra.

– Mam nadzieję, że będzie mocno kręcił biodrami. No i w ogóle, że będzie się wyginał na wszystkie strony. Czy zdajecie sobie sprawę, koleżanki, z tego, że kobiety mogą wreszcie zabawiać się w taki sposób? Dawniej tylko mężczyźni przyprowadzali sobie prostytutki na wieczory kawalerskie. Proponuję wykorzystać tego faceta do maksimum, niech da z siebie wszystko. Postąpimy z nim tak, jak oni z kobietami.

Martha Nesbit roześmiała się głośno.

– Chciałabym pożyczyć to zdjęcie, żeby postawić je na biurku w pracy. Chcę, żeby zobaczyli je wszyscy sprzedawcy, gdy przyjdą rano. Powiem, że mam z nim randkę wieczorem.

Emily dolała koleżankom wina.

„Wyzwolony Ogier” przyszedł punktualnie o dziewiątej. Oczekujące go kobiety aż jęknęły z zachwytu, ale on szybko wyprosił je do kuchni, żeby móc się przygotować.

Już podpite, ale wciąż pijące kobiety zdążyły się pozbyć zahamowań i rozanielone chichotały.

– Widziałaś jego biodra?

– Czytasz za dużo romansów.

– Ma cudowne uda.

– Och, to mi się podoba.

– Ależ wymuskany.

– Zauważyłyście ten jego uśmieszek? Zobaczycie, już on nam pokaże co potrafi.

– Emily, miałaś fantastyczny pomysł, cudowny. Dziś w nocy wszystkim będzie nam się śnił ten chłopak. Uwielbiam mieszkać u ciebie, Emily. Jesteśmy jak siostry. Nie mogę się doczekać, żeby pójść jutro do pracy. Będziesz robiła zdjęcia, prawda?

– O Boże, nie mam aparatu. Powinnam o tym pomyśleć – jęknęła Emily. – Naturalnie, że powinnyśmy robić zdjęcia. Jak mogłam zapomnieć o czymś tak ważnym?

– Ja mam polaroida – odezwała się bibliotekarka. – Skoczę na górę i zaraz wracam z aparatem.

– Świetnie – krzyknęły pozostałe.

Emily otworzyła kolejną butelkę wina. Cieszyła się, że wszystkie jej lokatorki lubią u niej mieszkać i darzą ją dużą sympatią. Traktowały się nawzajem jak siostry. No i spodobał im się jej pomysł. Każda z kobiet czuła się szczęśliwa. Emily pomyślała, że wreszcie udało jej się zrobić coś jak należy. I nie było przy niej Iana, który by ją skrytykował. A kiedy przyjęcie się skończy, nikt nie powie: – Emily, kochanie, nie zapomnij wyprasować moich białych koszul. – Kręciło się jej już w głowie, gdy dostrzegła wchodzącą do kuchni Zoe Meyers, która wymachiwała w powietrzu aparatem fotograficznym. Emily natychmiast napełniła winem jej kieliszek.

– O Boże! – jęknęły, gdy usłyszały dźwięk trąbki wzywający je do pokoju.

– Ale on jest całkowicie ubrany – poskarżyła się zawiedziona bibliotekarka szykując się do zrobienia zdjęcia.

– To specjalny garnitur; w odpowiedniej chwili puszcza w szwach i opada – szepnęła jej Emily nie odrywając wzroku od stojącego na środku stołu tancerza.

Mężczyzna machnął laseczką zakończoną błyszczącą gałką i włączył nią magnetofon. Cały pokój wypełniła głośna muzyka, jaka zwykle towarzyszy rozmaitym pokazom czy striptizom. Siedzące na krzesłach kobiety wyprostowały się jak struny.

„Wyzwolony Ogier” tańczył, prężył się i kręcił biodrami. Od marynarki odpadły już rękawy. To co z niej zostało tancerz zdjął z siebie powolnymi prowokującymi ruchami nie wypadając ani na moment z rytmu muzyki. Emily poczuła na czole kropelki potu. Zastanawiała się, czy w końcu nie spadnie po prostu z krzesła.

– Rozbierz się – krzyknęła chrapliwym głosem Nancy Beckenridge.

– Zrzuć z siebie wszystko! – zawołała chichocząc Lena.

– Pokaż co tam masz – dorzuciła Kelly Anderson pożerając mężczyznę wzrokiem.

A on pokazał co ma. Jednym płynnym ruchem zerwał z siebie slipy i odrzucił je do tyłu. Czerwony satynowy trójkącik przykrywający jego krocze pulsował pod naporem penisa. Rozentuzjazmowane kobiety klaskały w dłonie. Zoe aż gwizdnęła, Lena zaczęła pokrzykiwać, a Emily do niej dołączyła. Wszystkie tupały w podłogę. Nagle tancerz zeskoczył ze stołu i w jednej chwili znalazł się tuż przed nimi.

– Pokaże nam zaraz pupę – szepnęła Martina, ta, która na co dzień pomagała pielęgniarce.

– No to co? – odparła Kelly próbując dotknąć posmarowanego olejkiem uda mężczyzny. Aż jęknęła ze szczęścia, ale gdy chłopak wypiął w jej kierunku biodra, cofnęła rękę.

Emily pociągnęła gumkę przytrzymującą czerwony trójkącik.

– Czy to właśnie są właśnie te minislipki? – spytała chrapliwym głosem.

– Możesz to nazywać jak chcesz – szepnął tancerz pochylając się nad nią. Przez chwilę tańczył i wirował przed nią, po czym gwałtownie wypiął biodra w jej kierunku.

I wtedy Emily zrobiła coś, czego absolutnie się po sobie nie spodziewała. Złączyła dłonie tworząc coś na kształt miseczki i wsunęła je pod wypchany satynowy trójkącik. Pozostałe kobiety tupały w podłogę i pokrzywkiwały z zachwytu. Emily przez chwilę wpatrywała się błędnym wzrokiem w krocze mężczyzny, po czym gwałtownie wtuliła w nie twarz.

– Ooooch, cuuudooownie – jęknął tancerz z figlarnym uśmieszkiem na ustach.

– Teraz moja kolej, teraz ja! – krzyczały kobiety jedna przez drugą. Emily cofnęła ręce i odsunęła się nieco w tył razem z krzesłem. Nagle ktoś rzucił jej aparat fotograficzny. Zaczęła więc pstrykać zdjęcia jedno za drugim i nie przestawała, dopóki tancerz nie wskoczył znów na stół, a wtedy oddała aparat Zoe.

Boże kochany, pomyślała, czy ja naprawdę… ależ tak, powiedziała sobie, złapałam faceta za jajka i wtuliłam w nie twarz. I podobało mi się to, nawet bardzo. I cholernie dobrze zrobiłam, dodała w myśli ciężko przełykając ślinę.

Wkrótce występ się skończył i „Ogier” włożył na siebie pelerynę w takim samym kolorze jak trójkącik w kroczu. Muzyka zmieniła się i burzliwe dźwięki ustąpiły miejsca piosence Paula McCartneya „My Love”. Tancerz zeskoczył ze stołu wprost przed krzesłem Emily.

– Pani Thorn, czy zechce pani łaskawie zatańczyć ze mną? – poprosił. – Emily wtuliła się w jego ramiona. – Czy jest pani usatysfakcjonowana występem? – spytał szeptem.

– O, tak. Był znakomity. Moje przyjaciółki wspaniale się bawiły. Być może jeszcze kiedyś zaprosimy tu pana, gdy znów będziemy coś świętować. Naturalnie poprosimy o nieco inny występ.

– Ależ oczywiście – odrzekł tancerz przytulając Emily. – Wykonuję też numer w żółtym stroju, który nazywa się „Szybki Figlarz”; doprowadziłbym te panie na sam szczyt ekstazy.

Emily uśmiechnęła się do niego.

– Znakomicie się dzisiaj bawiłyśmy. Chyba zatańczy pan ze wszystkimi po kolei, prawda?

– Tak. Zawsze staram się jak mogę, żeby moi klienci byli zadowoleni.

– I udało się panu. Twoja kolej, Leno – powiedziała odsuwając się na bok.

Emily przyglądała się, jak „Wyzwolony Ogier” prowadzi jej koleżanki do tańca w rytm melodii „Czekałem właśnie na taką dziewczynę jak ty”.

Gdy tancerz spakował już magnetofon do wielkiej sportowej torby, Emily zaproponowała mu lampkę wina.

– Niestety, nie mogę, o wpół do jedenastej mam kolejny występ. Nie wiem, czy jesteście panie zainteresowane, ale sprzedaję swoje zdjęcia. Komplet dwudziestu fotografii kosztuje dwadzieścia dolarów.

Każda z kobiet kupiła sobie cały zestaw. Wychodząc, mężczyzna ucałował wszystkie w policzek. Gdy już drzwi się za nim zamknęły, Emily powiedziała:

– Zwyczajny chłopak, który ma jakąś swoją rodzinę. Uważam, że biorąc pod uwagę sytuację, zachowywał się bardzo szarmancko. Co my zrobimy z tymi zdjęciami? Ojej, to mi się podoba.

– Mam pomysł – odezwała się Lena. – Zróbmy z nich szlaczek w kuchni. Przykleimy je do tapet. Naturalnie fotki muszą wisieć na wysokości oczu, żebyśmy mogły patrzeć na nie do woli. Mamy sześć zestawów, więc powinno starczyć na wszystkie ściany.

– Fantastyczny pomysł – osądziła Emily. – Zabierzmy się do tego od razu. Jutro nie starczy nam odwagi. Klej jest w szafce w mojej sali gimnastycznej.

– Wyszło nam krzywo – stwierdziła Nancy dwie godziny później – ale podoba mi się. Moim zdaniem powinnyśmy powiększyć to zdjęcie z Emily do rozmiarów plakatu i powiesić je na kuchennych drzwiach. Co wy na to?

– Pójdę do tego zakładu, gdzie wywołują zdjęcia w ciągu godziny – zgłosiła się na ochotnika Lena. – Tylko że plakat będą robić pewnie z tydzień.

– Brawo! Brawo! – przyklasnęła Emily.

– Dokończmy teraz ciasto i napijmy się kawy. Ja zaparzę – zaoferowała się Kelly.

.- Ależ miałyśmy rozrywkowy wieczór. Naprawdę było świetnie – stwierdziła Zoe.

– A kto powiedział, że po czterdziestce trzeba już tylko czekać na śmierć? – dodała chichocząc Lena.

Gdy kawa była gotowa, Zoe wzniosła toast.

– Wypijmy za Emily, za kaloryczne jedzenie, za kofeinę, wreszcie za erotyczne sny i nową dekorację naszej kuchni.

Bliźniacze siostry Demster, Rose i Helen, które wynajmowały mieszkanie nad garażem, zsunęły się z krzeseł jednocześnie.

– One wszystko robią razem – skomentowała Nancy. – Już po pierwszej lampce wina były wstawione. Chyba powinnyśmy po prostu je czymś nakryć.

– W porządku – zgodziła się Emily.

Martha Nesbit, przyjaciółka sióstr Demster, która nigdy nie wypowiedziała dwóch słów, jeśli jedno wystarczyło, popatrzyła na leżące na podłodze bliźniaczki i ściągnąwszy poduszkę z kuchennego krzesła położyła się obok nich.

– Wspaniały wieczór – stwierdziła, zanim zdążyła zasnąć.

– Idę jutro do szpitala na poranną zmianę – oznajmiła Martina. – Zostawcie wszystko. Pozmywam przed wyjściem do pracy. Cudownie się bawiłam, Emily. Naprawdę wspaniale się u ciebie mieszka. Dobranoc.

– Masz ochotę pójść na spacer, Leno?

– Jasne.

– Przejdziemy się tylko ulicą tam i z powrotem. Na zewnątrz jest bardzo przyjemnie. – Chwilę szły w milczeniu, po czym Emily przerwała ciszę. – Wiesz, Leno, minęło bardzo dużo czasu, zanim zdołałam dostrzec cokolwiek poza moim własnym smutkiem. Zdaję sobie sprawę, że dziś za dużo wypiłam, ale to nie ma nic do rzeczy. W tej chwili na przykład dostrzegam świecące gwiazdy. Widzę wyraźnie Wielką Niedźwiedzicę. Niebo wygląda tak, jakby ktoś wysypał na nie mnóstwo błyszczących kamyczków. Powietrze, którym teraz oddychamy przypomina mięciutki, jedwabisty aksamit spowijający nas od stóp do głów. Jest właśnie takie, bo nie ma w nim wilgoci. Księżyc jest cudowny. Jutro będzie pełnia i wszystkie zrobimy się kapryśne, i w ogóle poczujemy się kiepsko. Zdziwiłabyś się, gdybym ci opowiedziała, co działo się podczas pełni w klinikach, gdy w nich pracowałam. Czuję zapach kapryfolium. Późno zakwitło w tym roku, pewnie dlatego, że niewiele było deszczu.

Muszę się za coś wziąć, Leno. Dzisiaj zrozumiałam to wyraźniej niż kiedykolwiek dotąd. Nie planowałam tego, że na dwa lata praktycznie wyłączę się z normalnego życia – nie znaczy to, że mam jakiś plan, ale muszę coś wymyślić. Chcę ułożyć sobie życie, wytyczyć jakiś cel, znaleźć coś, co chciałabym robić albo do czego mogłabym zmierzać -jakkolwiek to nazwę i tak sprowadza się do jednego. Leno, chcę znów myśleć i czuć. Dziś doświadczyłam tego przez kilka zaledwie minut. I wcale nie mówię w tej chwili o tym idiotycznym wybryku, kiedy… w każdym razie nie o tym. To przypisuję wpływowi wypitego wina. A ty, Leno, masz jakieś plany?

– Jestem zadowolona z tego co mam. Mnie nie trzeba wiele do szczęścia. Czuję się, jakbym nagle w drugiej połowie swego życia odnalazła rodzinę. Dziś wieczór każda z nas na swój własny sposób starała się dać do zrozumienia, jak bardzo jesteśmy ci wdzięczne. A ja w szczególności.

– Czy to znaczy, że w pełni odpowiada ci to, że najpierw przez osiem godzin pracujesz w supermarkecie i jesteś cały czas na nogach, a potem zaczynasz drugą pracę na ćwierć etatu?

– Muszę myśleć o przyszłości, Emily, sama to rozumiesz. Mój mąż, chociaż miał dobre intencje, uważał że wszelkie ubezpieczenia to jedynie strata pieniędzy. Nie mam obecnie wyboru, więc muszę się pogodzić z istniejącą sytuacją.

– A gdyby wpadł mi do głowy jakiś pomysł na rozkręcenie wspólnego interesu, coś z czego mogłybyśmy żyć, to byłabyś zainteresowana?

– Jeśli zadbasz też o zabezpieczenie emerytalne, to z przyjemnością wejdę w ten interes.

– Muszę nad tym pomyśleć. Kto wie, może coś wydedukuję.

– Byłoby wspaniale.

– Chciałabym, żeby każdy dzień kończył się tak miło jak dzisiejszy – powiedziała Emily zawracając w kierunku domu.

– Cieszę się, że zostałyśmy przyjaciółkami. Mój mąż chciał, żebym poświęcała mu cały swój czas, kiedy był w domu. Nie żałowałam mu ani minuty, ale dopiero teraz widzę, ile traciłam. Jesteś bardzo sympatyczną osobą, Emily.

– Wiem. Teraz to wiem. Ale przez tak długo… Zresztą nieważne, to już przeszłość. Odeszła i już jej nie ma.

Lena zaczęła machać rękami w powietrzu.

– Witaj zrodzona dla świata, Emily Thorn.

10

Pojękując Emily zasiadła do stołu, żeby wypić pierwszą tego dnia filiżankę kawy. Przechodziła właśnie pierwszego kaca. Bo oczywiście te, które miała w czasie pożycia z Ianem nie liczyły się. Ale warto było. Wczorajszy wieczór okazał się dokładnie taki, jak sobie życzyła. Jeśli nawet nie była tego pewna przedtem, teraz nie miała żadnych wątpliwości, że grupka mieszkających u niej kobiet, a obecnie przyjaciółek, to osoby, którym można zawierzyć. Każda z nich miała swoje problemy, ale jedne były bardziej skore do podzielenia się nimi, a inne mniej. Prawdę mówiąc to wszystkie razem tworzyły coś w rodzaju wspierającej się wzajemnie grupy, coś, o czym do tej pory Emily tylko czytała w książkach.

Popatrzyła na najnowszy element dekoracyjny kuchni i aż zachichotała. A kiedy wyobraziła sobie minę inkasenta z elektrowni, który sprawdzając odczyt licznika zobaczy fotografie, wybuchnęła gromkim śmiechem. Bo aby dojść do licznika, musiał przejść przez kuchnię. – Dzień za dniem życie się toczy – mruknęła.

Na dzisiaj Emily miała konkretne plany. Zamierzała wynająć osobistego trenera, który ułożyłby taki program ćwiczeń, by jej ciało stało się sprężyste. Bo schudnięcie to jedno, a wiotka obwisła skóra, to zupełnie inny problem. Wprawdzie nie wiedziała, czy po czterdziestce można jeszcze mieć sprężyste ciało, ale chciała spróbować.

Popatrzyła na drzwi do łazienki, lecz po chwili odwróciła wzrok. Pomyślała, że jeszcze nie jest gotowa, ale już wkrótce… kto wie. Może niedługo. A może nigdy. Przeniosła wzrok nieco wyżej i uznała, że Ian w żadnym okresie swego życia nie prezentował się tak dobrze. Był chudy, właściwie składał się ze skóry i kości. Jak na jasnowłosego i bladego z natury mężczyznę jego ciało nie było zbyt obficie owłosione, a te włoski, które miał, i tak były ledwie widoczne z racji swego blond koloru. A owłosiona klatka piersiowa u mężczyzny jest taka… taka seksowna.

– Jesteś podniecona, Emily. Musisz znaleźć sobie faceta – powiedziała do siebie samej. – Utkwiła wzrok w wiszących na ścianie zdjęciach z polaroidu i tych, które kupiła razem z koleżankami. – Taaak – westchnęła ciężko.

Przyznanie się przed sobą, że pragnie seksu i potrzebuje go, było kolejnym znaczącym krokiem naprzód, jaki zrobiła. Jeszcze nie tak dawno myślała przecież, że nie jest już zdolna do żadnych uczuć. Ale widok młodego połyskującego od oliwki ciała mężczyzny, którego oglądała ostatniej nocy, uzmysłowił jej, iż bardzo się w tej kwestii myliła.

Emily nalała sobie drugą filiżankę kawy i zapaliła pierwszego tego dnia papierosa. Delektując się nim w pełni pomyślała – układając plany na najbliższą przyszłość – że po pierwsze musi poszukać sobie faceta, z którym mogłaby uprawiać seks. Po drugie potrzebuje pomysłu na otworzenie jakiegoś interesu, na którym mogłaby zarobić. A po trzecie ma za zadanie zapewnienie pracę i zabezpieczenie na przyszłość kobietom, które u niej mieszkają.

Doszła do wniosku, iż wszystkie jej lokatorki w taki czy inny sposób ucierpiały ze strony mężczyzn. Niektóre same się im poddawały, a inne nie godziły się z losem, jaki je spotkał.

Lena na przykład nie była ubezpieczona na wypadek śmierci męża tylko dlatego, że jej współmałżonek nie chciał płacić składek. Obecnie czterdziestoczteroletnia Lena pracowała jako kasjerka w supermarkecie, żeby zarobić na ubezpieczenie od kosztów leczenia. Nie posiadała żadnego majątku ani oszczędności na wypadek, gdyby coś się jej przytrafiło. Za dwadzieścia lat mając sześćdziesiąt cztery lata, o ile szczęśliwie dożyje tego wieku, zacznie otrzymywać zasiłek z opieki społecznej wciąż wynajmując umeblowany pokój tutaj czy gdzieś indziej.

Nancy nie posiadała wyższego wykształcenia i pracowała jako urzędniczka w tartaku za sześć dolarów za godzinę. Mąż zostawił ją bez środków do życia. Miała czterdzieści pięć lat i niczego poza samą sobą oraz rzeczami osobistymi, bo nawet meble ze swego dwupokojowego mieszkanka musiała sprzedać. Jej ubezpieczenie zdrowotne miało bardzo wąski zakres, a przyszłość malowała się przed nią w ponurych barwach.

Martina, asystentka pielęgniarki, opuściła męża, ponieważ był pijakiem i nie chciał się leczyć. Jej sprawa rozwodowa była właśnie w toku, lecz mąż miał lepszego adwokata niż ona. Gdyby ich czteropokojowy dom udało się w końcu sprzedać, suma jaka przypadłaby jej w udziale nie byłaby zbyt wielka, więc szanse Martiny na bezpieczną starość nie wyglądały obiecująco.

Czterdziestoczteroletnia Kelly Anderson pracowała na dwóch posadach po półetatu i nie miała żadnego ubezpieczenia. Nigdy nie wyszła za mąż, choć przez piętnaście lat mieszkała z ciągle podróżującym komiwojażerem, który obiecywał wprawdzie, że się z nią ożeni, lecz umarł, zanim zdążył dotrzymać słowa. Jesień jej życia również malowała się w ciemnych barwach.

Zoe Meyers była bibliotekarką, słabo zarabiała i uważała się za starą pannę. Miała czterdzieści osiem lat i była najstarszą z lokatorek Emily, ale jedyną, która mogła jakoś dać sobie radę w życiu dzięki niewielkiej emeryturze i zasiłkom z opieki społecznej.

Czterdziestopięcioletnie bliźniaczki, Rose i Helen Demster, prowadziły firmę zajmującą się wycinką drzew i pielęgnacją trawników. Miały trochę oszczędności, lecz wystarczył jeden zły rok, żeby je straciły. Wyprowadziły się z domku w ogrodzie i zamieszkały w mieszkanku Emily nad garażem. Żadna z sióstr nie wyszła za mąż. Helen twierdziła, że to dlatego, iż ciągle noszą obszerne ogrodniczki, a Rose, że mają duże pupy, a piersi prawie wcale.

Od czterdziestodwuletniej Marthy Nesbit odszedł mąż po dwudziestu latach małżeństwa. Martha utrzymywała go, podczas kiedy on studiował prawo. Na pożegnanie powiedział jej: „Wiesz Martho, żyć z tobą pod jednym dachem to jak patrzeć na pomalowaną ścianę czekając aż wyschnie”. Po rozwodzie dostała dożywotnie ubezpieczenie zdrowotne i dwadzieścia pięć tysięcy dolarów odszkodowania, lecz rozpuściła je próbując znaleźć sobie jakiegoś męża. Nie udało się jej jednak, więc zaczęła pracować jako listonoszka. Ciągłym chodzeniem i noszeniem torby dorobiła się odcisków na nogach. Pałała nienawiścią do wszystkich mężczyzn, w szczególności prawników, a na zderzaku samochodu miała naklejkę z napisem: „Najpierw powybijamy prawników!”

Wszystkie lokatorki Emily, łącznie z nią samą, były emocjonalnie okaleczone. Emily czuła, że żadna z nich, nawet Lena, nie ma na tyle odwagi i motywacji, by spróbować zmienić swoją sytuację; one wolały po prostu pozostać bierne. Jeśli w ich życiu miała nastąpić jakaś zmiana, Emily wiedziała, że zależy to wyłącznie od niej.

Z całej dziewiątki Emily powodziło się najlepiej, o ile można było tak to określić. Miała oszczędności, a do tego biżuterię i futra. Poza tym, kiedy pracowała w klinikach nic wprawdzie nie zarabiała, lecz Ian wpłacał za nią składki na ubezpieczenie społeczne, więc po skończeniu sześćdziesięciu pięciu lat mogła liczyć na emeryturę. Tyle że bardzo niewiele osób potrafiło się utrzymać z samej tylko emerytury. A Emily nie zamierzała dołączyć do ich grona. Wiedziała, że w żadnym wypadku nie może utracić domu. Gdyby do tego doszło, czułaby się osobiście odpowiedzialna za los mieszkających w nim kobiet. Były obecnie jej przyjaciółkami i musiała im pomagać tak jak kiedyś Ianowi. Różnica polegała na tym, że teraz czekała ją za to nagroda. W pomocy koleżankom nie było też nic niezdrowego czy obsesyjnego, i nie musiała prasować dla nich białych koszul. W głębi duszy wiedziała, że jeśli zdoła obmyśleć jakiś interes, dzięki któremu mogłyby się wszystkie utrzymać i odzyskać szacunek do samych siebie, to jej lokatorki pracowałyby jak mrówki. Ani jedna nie przypominała Iana Thorna. One wynagrodziłyby jej wszelki trud w stu procentach. Powstałoby coś w rodzaju kobiecego towarzystwa wzajemnej pomocy. Emily uznała, że to bardzo ładnie brzmi.

Popatrzyła w stronę drzwi do łazienki. Dziwne naprawdę, że żadna z kobiet nigdy nie zadawała pytań na temat tego pomieszczenia. W końcu wstała, żeby się ubrać, lecz zanim wyszła z kuchni zasalutowała żartobliwie przed tańczącym na ścianach mężczyzną. – Niezłe bicepsy – powiedziała śmiejąc się. – Naprawdę niezłe. Świetne.

Wyszedłszy przed dom, Emily z podziwem rozejrzała się po ogrodzie, który sama stworzyła wiele lat temu i który wciąż pielęgnowała. Część kwiatów już przekwitła i można było zbierać nasiona, a trawę między kamiennymi płytkami ścieżki przydałoby się spryskać. Trawnik wymagał podlania. Przez ostatnie dwa lata Emily nie używała do tego celu węża, żeby zaoszczędzić trochę na rachunkach za wodę. Nie bardzo o niego dbała, bo trawa ma to do siebie, że sama odrasta, ale krzewy, które znacząco upiększały otoczenie domu, bardzo potrzebowały wody. Emily zapisała w pamięci, że jeszcze i to ma zrobić przed końcem dnia. Wiedziała jednak, że jeśli sama się do tego nie zabierze, to któraś z jej przyjaciółek na pewno będzie o tym pamiętać. Nancy ogromnie lubiła pracę w ogrodzie i jeśli długo nie padało, to od czasu do czasu wylewała pod każdy krzaczek wiadro wody. Uważała, że podlewając w taki właśnie sposób, nie marnuje się jej.

Emily schyliła się, żeby dosięgnąć ustawionych wzdłuż ścieżki glinianych doniczek z kwiatami. Zauważyła, że ktoś zatroszczył się o niecierpki i wspaniałe dwubarwne dalie, bo ziemia była mokra. Pomyślała, że jeszcze miesiąc i letnie kwiaty przekwitną, a na ich miejsce pojawią się dynie. A tak w ogóle to i rośliny kwitnące, i warzywa w jej ogrodzie miały za sobą już niejeden zły okres.

W tym momencie Emily otrząsnęła się z zadumy i powiedziała sobie, że w jej życiu złe czasy należą do przeszłości. Owszem może się zdarzyć, że spotka ją jakieś niepowodzenie, lecz była pewna, że sobie z nim poradzi.

Pierwszą rzeczą, jaką załatwiła tego dnia, była wizyta w ATA Fitness Center. Otrzymała tam nazwiska trzech trenerów, którzy prowadzili zajęcia w domu klienta. Z ATA udała się do Klubu Tenisowego Inman, gdzie powiedziano jej, że wszyscy trenerzy są już zajęci. W siedzibie YMCA w Metuchen Emily polecono jeszcze dwie osoby. Następnie poszła do banku First Fidelity i poprosiła o rozmowę z urzędnikiem do spraw kredytów, tym samym, który niegdyś udzielił Ianowi pożyczki na uruchomienie pierwszej kliniki.

Pięć minut później wiedziała, że próba przekonania bankiera, iż ona, Emily, jest dobrze zapowiadającym się przedsiębiorcą, to walka z góry skazana na klęskę.

– Pani Thorn, nie tylko nigdzie pani nie pracuje, ale już od wielu lat nie była pani zatrudniona. Nie może mi pani dać żadnych gwarancji. Przykro mi, ale…

– Owszem, powinno panu być przykro, panie Squire, bo i tak dostanę gdzieś kredyt. Mojemu mężowi niemal na siłę pan go oferował, mimo iż Ian nawet nie zaczął jeszcze praktyki. Jak się panu wydaje, dzięki komu powstały te kliniki? Otóż dzięki mnie. Wiem wszystko na temat ich prowadzenia. Jedyne co robił mój mąż, to leczenie pacjentów. I nie chodzi o to, że nie doceniam jego zdolności, ale to ja właśnie zapracowałam na spłatę kredytu harując nocami i potem jeszcze przez pół dnia w klinice. To powinno mieć dla pana jakieś znaczenie.

– Powinno, ale nie ma, pani Thorn. Tu jest bank i jeśli nie może nam pani przedstawić jakiejś gwarancji, my nie możemy pani pomóc. Proszę jeszcze spróbować w towarzystwie SBA, ale tak czy owak formalności w banku pani nie uniknie. W takich sprawach jest masę papierkowej roboty.

– Czy chce mnie pan zniechęcić, panie Squire?

– Ależ nie.

– Ale nie pomoże mi pan, mimo iż spłaciłam wszystkie dotychczasowe kredyty w wyznaczonym terminie. Czy to dlatego, że jestem kobietą?

– Nie, absolutnie nie. A planuje pani otworzenie własnej kliniki? Czy ja mam taki zamiar? A dlaczegóżby nie? – pomyślała.

– Tak – odparła na głos.

– Myśli pani o klinice rodzinnej?

– Nie. Ale jakie to ma znaczenie, skoro i tak nie chce mi pan udzielić kredytu?

– Pani Thorn, czy ma pani jakieś karty kredytowe? Przy czym nie chodzi mi o te wystawione na nazwisko pani męża, którymi płaci pani w sklepie.

– Nie. Nie używam kart kredytowych. Za wszystko płacę gotówką.

– A co z rachunkami za światło, gaz, wodę?

– Wszystkie są wystawiane… na nazwisko męża. Nie przepisałam ich na siebie po tym, jak… jak mąż mnie opuścił.

– Musi więc pani zrobić to jak najszybciej. I mówi pani, że płaci je sama od ponad dwóch lat?

– Tak. Czy powinnam mieć kartę kredytową?

– Bankierzy lubią mieć dowód na to, że klient od dawna cieszy się zaufaniem banków. Naprawdę bardzo mi przykro, pani Thorn. I nie sądzę, żeby udało się pani coś wskórać w którymkolwiek z banków, dopóki nie przedstawi pani jakiegoś zabezpieczenia. A czasem nawet i to nie wystarczy. Banki nie podejmują ryzyka.

– Ale w przypadku mojego męża zaryzykował pan.

– On jest lekarzem, pani Thorn. Lekarzom zwykle bardzo dobrze się powodzi. Po prostu pani mąż ma zawód, który zdaniem większości bankierów nie ma sobie równych.

– Coś panu powiem, panie Squire. Te pańskie wyjaśnienia wydają mi się bardzo stronnicze i naciągane, a jeśli obraziłam pana takim stwierdzeniem, to ogromnie mi przykro. Dziękuję, że poświęcił mi pan swój czas.

Z torebką w ręce Emily ruszyła w stronę niskiej furtki na tarasie, przez którą wchodziło się do głównego budynku banku. Już miała ją otworzyć, gdy nagle zmieniła zdanie i zawróciła do gabinetu pana Squire’a. Urzędnik podniósł wzrok znad dokumentów i spojrzał na nią gniewnie.

– Kiedy odniosę taki sukces jak Ian, przyjdę tutaj i pokażę panu stan swoich kont w innych bankach. Obiecuję to panu, panie Sąuire. A teraz żegnam.

Znalazłszy się w samochodzie Emily zaczęła się nagle trząść ze zdenerwowania. Zapaliła ponadplanowego papierosa i wypaliła go do końca. Zaraz zabrała się za następnego, lecz w myślach zakodowała sobie, że tego wieczora musi obejść się bez dwóch papierosów, na które zazwyczaj właśnie wtedy sobie pozwalała.

Pomyślała, że mimo wszystko jest głupia. Przecież już wcześniej powinna była zatroszczyć się o to, by rachunki za światło i wodę wystawiane były na nią i by bank wydał jej kartę kredytową. Miała trochę pieniędzy w First Jersey Bank. Dlaczegóż nie wspomniała o tym bankierowi? Gdyby wysokość pożyczki nie przekraczała sumy, jaką miała w banku, udzielenie jej kredytu nie powinno stanowić problemu. Chyba że nie odniosłaby sukcesu. A wtedy żelazne oszczędności przeznaczone na starość przepadłyby zupełnie i znalazłaby się w takiej samej sytuacji, jak jej lokatorki. Kto wie, może nawet straciłaby dom. – I tak rozmywają się wszystkie moje wspaniałe plany – mruknęła zapalając silnik.

Opanował ją strach – to straszliwe, okropne uczucie, które sprawia, że mamy wrażenie, iż w gardle rośnie nam kula, a żołądek podchodzi do góry. Emily czytała gdzieś, że strach istnieje tylko w naszej wyobraźni i nic więcej się za nim nie kryje. Uznała, że ktokolwiek to powiedział, musiał być mężczyzną.

Kiedy Ian zaczynał, niczego się nie bał. Ale czego niby miałby się obawiać, stwierdziła w myślach Emily, skoro miał mnie – to ja się martwiłam i wykonywałam całą robotę. On po prostu przychodził rano i wychodził wieczorem o nic się nie troszcząc, bo to ja dbałam, żeby te jego wstrętne białe koszule, a nawet i bielizna były zawsze czyste, Ian w ogóle nie znał znaczenia słowa strach. Nagle przyszło jej do głowy, że może powinna wyciągnąć z tego wnioski. Przecież gdyby nie ona, on nie odniósłby takiego sukcesu. Chociaż nie, i tak by mu się udało, ale nie tak szybko. Skoro jednak potrafiła zadbać o jego powodzenie, to dlaczego nie mogłaby zapewnić sukcesu sobie samej? – Pytanie brzmi, Emily – powiedziała – czy masz wystarczająco dużo wiary w siebie, w swoje zdolności, w to, że umiesz skutecznie działać i czy jesteś gotowa zrezygnować z obecnego zabezpieczenia finansowego? Musisz się nad tym poważnie zastanowić.

Emily wjechała na parking przed United Jersey Bank. Przez kilka minut próbowała podnieść się na duchu. – Jeśli miałabym zastawić oszczędności za kredyt, od którego będę jeszcze musiała płacić odsetki, to jaki w tym sens – pytała samą siebie. – Gdybym miała porwać się na coś takiego, to już lepiej wykorzystać własne pieniądze i nie zawracać sobie głowy spłatami pożyczki jakiemuś bankowi, który gotów zedrzeć ze mną ostatnią koszulę. Ale Ian zawsze mówił, żeby nie wydawać własnych pieniędzy, jeśli można skorzystać z kredytu. – No tak, tylko że Ian miał pomoc w niej. A ona nie miała nikogo.

Po chwili wyjechała z parkingu. Czuła, że musi posiedzieć w domu przy kuchennym stole popijając kawę i paląc kolejnego nie przewidzianego w planie papierosa. Pomyślała, że jeśli tak dalej pójdzie, to wypali dzisiaj nawet jutrzejszy przydział. Nieważne, jak trzeba, to trzeba.

Była jednak wściekła, i to bardzo. Nie mogła się uspokoić przez całą drogę do domu. Gdy w końcu wzięła do ręki kubek gotowej już kawy, kipiała ze złości. Zamiast wypić napój i wypalić niedozwolonego papierosa, poszła do sali gimnastycznej, gdzie przez trzy godziny ćwiczyła na dreptaku, rowerku i Nordic Tracku. Wreszcie ociekając potem położyła się na podłodze, żeby spokojnie pomyśleć.

– Żyjesz jeszcze? – spytała Lena stając w drzwiach.

– Znam się na udzielaniu pierwszej pomocy – oznajmiła Martina zaglądając Lenie przez ramię.

– Coś wam powiem, dziewczyny – zaczęła przewracając się na brzuch. Najpierw zrelacjonowała im wszystko, co przydarzyło jej się tego dnia, a następnie oznajmiła: – Mam pewien pomysł. Może uda mi się wprowadzić go w życie, ale wszystkie musiałybyście pracować za bardzo niewielkie pieniądze. Właściwie to za darmo. Tylko przez jakiś czas naturalnie. Posłuchajcie uważnie. Pan Squire zapytał, czy mam zamiar otworzyć klinikę, a ja potwierdziłam. Wprawdzie zrobiłam to tylko po to, żeby coś mu odpowiedzieć, ale od tamtej chwili nie mogę przestać o tym myśleć, Ian zaczynał właśnie w taki sposób – od kliniki umiejscowionej w centrum handlowym. Takiej, do której każdy może przyjść bez żadnych ceregieli. Ja mogłabym otworzyć klinikę wychowania fizycznego. Nie żadną siłownię, ale klinikę. Największy wydatek stanowiłby czynsz i sprzęt do ćwiczeń. Ale może udałoby nam się wynająć różne urządzenia. Sama już mam trzy. Do tego setki książek na temat dietetyki. Lena wie wszystko o ziołach i tego typu rzeczach. Produkty żywnościowe możemy kupować hurtem, same będziemy je dzielić na porcje i pakować. Jeśli każda z nas przyłoży się i da z siebie wszystko, to jest szansa, że nam się uda. Martwię się tylko o dom… właściwie jedyny problem polega na tym, że aby móc płacić czynsz, muszę dostawać od was pieniądze za wynajem. Przychodzi wam do głowy jakieś rozwiązanie?

– Emily, nie możemy zrezygnować z naszych dochodów – odezwała się praktyczna Lena.

– Wiem, ale możemy wykupić ubezpieczenie zbiorowe. Będzie nas to kosztować mniej niż dotychczasowe indywidualne składki. Twoje są wysokie, Leno, i w większości pokrywa je pracodawca. Ale pracując razem, będziemy partnerkami w interesach. Mogę zresztą wyłożyć pieniądze. De to będzie dwa i pół tysiąca dolarów razy dwadzieścia cztery?

– Sześćdziesiąt tysięcy – policzyła Martina.

– Dobrze, zapłacę czynsz za dwa lata z góry. I nie obchodzi mnie, czy to głupi pomysł, czy nie. Wszystkie lepiej się poczujemy wiedząc, że nie stracimy dachu nad głową. Do domku na plaży nic właściwie nie muszę dokładać, bo na opłaty starcza mi czynsz, a gdybym go sprzedała, to musiałabym połowę pieniędzy oddać Ianowi, a nie wiem nawet, gdzie go szukać, żeby przesłać mu odpowiednie papiery. Jak myślicie, czy pozostałe dziewczyny zechcą przyłączyć się do spółki? – spytała z niepokojem w głosie Emily.

– A gdyby tobie ktoś przedstawił taką propozycję, to co byś zrobiła?

– odparła pytaniem Lena.

– Ja chcę zaryzykować. W końcu nie jesteśmy dziećmi. I myślę, że wiele się nauczyłyśmy w ostatnich latach. A skoro nie mamy nikogo, kto by się nami zaopiekował, chociaż nie twierdzę wcale, że ktoś taki jest nam potrzebny, ale ponieważ go nie ma, musimy same się o siebie zatroszczyć. Bardzo chciałabym mieć pewność, że czeka mnie na starość bezstresowe życie w luksusie. Nie chcę cały czas zmagać się z losem i zadowalać tym, że jakoś daję sobie radę. W ten sposób żyłam aż za długo. Teraz pragnę doświadczyć czegoś lepszego i aby dopiąć celu jestem gotowa urobić się po łokcie, jeśli wy się do mnie przyłączycie.

– Nie musiałabym już nigdy więcej podawać chorym basenów – ucieszyła się Martina.

– A ja wycinać zniżkowych kuponów i talonów z opakowań – obiecywała sobie Lena. – Kliniki wychowania fizycznego. Brzmi nieźle.

– Klientelę stanowiłyby kobiety w naszym wieku – dodała Emily.

– Zajęłybyśmy się nie tylko prowadzeniem ćwiczeń, ale i propagowaniem odpowiedniego stylu żywienia.

– Ale czym różniłyby się te nasze kliniki od siłowni? – zastanawiała się Martina. – Może nie zauważyłyście, ale prawie na każdym rogu jest jakieś fitness center.

– A widziałaś kto tam chodzi? Z pewnością nie kobiety w naszym wieku. Dwa lata temu, kiedy dopiero co zaczynałam odchudzanie, umarłabym chyba ze wstydu, gdybym musiała wejść do takiego miejsca. Przecież każdy mój wałek tłuszczu składał się z paru wałeczków. A poza tym wydawało mi się, że raczej nie produkują tych wymyślnych strojów do ćwiczeń w moim rozmiarze. Właściwie wciąż tego nie wiem, ale gdyby nawet można było kupić takie wielkie kostiumy, to czy wyobrażacie sobie siebie w czymś takim? Tak więc jeśli uda nam się ruszyć ten interes, to powinnyśmy się zająć także sprawą strojów. Skoro już mamy się pocić, musimy wyglądać i czuć się tak dobrze, jak to tylko możliwe. Moim zdaniem, dwie największe przeszkody, jakie musimy pokonać, to wstyd i zażenowanie. Właśnie teraz przyszło mi to do głowy. Tak się wściekłam tym negatywnym podejściem pana Squire’a do mojej prośby, że niewiele myśląc powiedziałam, iż zamierzam otworzyć klinikę. A potem ta myśl uczepiła się mnie i wciąż mnie nie odstępuje.

– Musimy opracować jakiś plan, żeby móc dbać o dom i prowadzić klinikę. Biznesmeni zawsze mówią, że interes musi być jak dobrze naoliwiona maszyna. My też powinnyśmy zadbać, żeby tak właśnie było – stwierdziła Lena.

– To prawda. Trzeba będzie podzielić się wszelkimi domowymi zajęciami. Gotowaniem musi zajmować się jedna osoba; nie może być dłużej tak, że każda pichci coś dla siebie. Ktoś inny powinien dbać o podwórko i ogród. Komuś innemu przypadnie płacenie rachunków. Pewnie będzie to moje zadanie. Trzeba też będzie robić pranie i zakupy spożywcze. W zasadzie codzienne zajęcia pozostaną niezmienne, ale możemy je jakoś uporządkować. Chciałabym także, żebyśmy opracowały plan ubezpieczenia emerytalnego – dodała Emily. – To absolutnie konieczne.

– Czy zarejestrujemy się jako spółka? Chyba powinnyśmy, bo w przeciwnym razie płaci się horrendalne podatki. Będziemy musiały poradzić się prawnika.

Emily zbladła jak ściana.

– Muszę… muszę to wszystko przemyśleć. Dziś wieczorem przedstawimy nasz pomysł pozostałym dziewczynom, a potem sporządzę listę spraw do załatwienia. Jak myślicie, czy reszta przyłączy się do nas?

– Sądzę, że tak. Bo jeśli się nad tym głębiej zastanowić, to co właściwie mamy do stracenia? Naprawdę nie bardzo będziesz musiała się wysilać, żeby wszystkie przekonać, jeśli to cię martwi – oznajmiła Martina. – Cztery godziny później przypomniała Emily: – A widzisz? Mówiłam, że nie natrudzisz się zbytnio.

– Szczegóły trzeba dopiero dopracować. Proponuję, żebyśmy jutro złożyły wymówienia – powiedziała Nancy. – A teraz głosujmy.

– Rozumiem, że kości zostały rzucone. Za dwa tygodnie zostaniemy bez pracy. Przyda nam się filiżanka świeżej kawy – stwierdziła Zoe zrywając się z krzesła. – Nie mam zielonego pojęcia o prowadzeniu kliniki wychowania fizycznego – dodała przez ramię.

– Ani ja – przyznała wesoło Emily. – Ale będziemy się szybko uczyć. Posłuchajcie, dziewczyny. Kiedy uruchomiliśmy z Ianem pierwszą klinikę, popadliśmy niejako w nawyk. Otwieraliśmy je potem jedną po drugiej. Wydaje mi się jednak, chociaż to tylko moja opinia, że dobrze byłoby otworzyć od razu kilka. Wszystkie w centrach handlowych, żeby zminimalizować czynsz. Urządzimy je w pomieszczeniach w głębi budynku. Wprawdzie nie będzie jakiejś superatrakcyjnej witryny od ulicy, ale co z tego. Liczy się to, co jest wewnątrz i ludzie, którzy w takiej klinice pracują. Myślę, że rozpuszczenie wici powinno pomóc – powiedziała pewnym siebie głosem.

– Ile miałaś na myśli mówiąc kilka naraz? – zapytała niespokojnie Kelly.

– No cóż, jest nas osiem, więc proponuję, żeby klinik też było osiem.

– O, nie – odezwały się jednocześnie Rose i Helen. – My musimy być razem. Dlaczego nie możemy mieć siedmiu klinik?

– Lepiej mieć osiem. W końcu jest was dwie i każda z osobna potrzebuje emerytury i ubezpieczenia zdrowotnego. Musimy zrobić to tak jak mówię, bo inaczej całe przedsięwzięcie nie przyniesie oczekiwanych rezultatów – tłumaczyła łagodnie Emily.

– Przetnijcie wreszcie tę łączącą was pępowinę – dodała Martha rozdając wszystkim filiżanki z kawą. – Jasne, że na początku będziecie się czuć nieswojo, ale jak to ze wszystkim bywa, przyzwyczaicie się. Pomyślcie sobie, że to największa przygoda, jaka was czeka. Albo że w ten sposób z dziewczynek macie stać się kobietami. W końcu nie jesteście już dziewczątkami. Musicie pomyśleć o przyszłości. No bo jak długo jeszcze utrzyma się ta wasza firma od wycinki drzew? Same przyznałyście, że interesy nie idą za dobrze.

– Ale my nigdy dotąd się nie rozstawałyśmy – zauważyła ze smutkiem w głosie Helen.

– Możecie do siebie dzwonić. Możecie jadać razem lunch. Jeździć do pracy też możecie razem – jedna będzie podrzucać drugą. Dacie sobie radę – zaproponowała Lena. – Wyobraźcie sobie, że trzeba ściąć wierzchołek olbrzymiego drzewa i nikt poza wami nie chce tego zrobić. Wy jednak wiecie, że jest to wykonalne. I rozstanie na czas pracy też wam się uda. – Nie tylko dla was to przedsięwzięcie jest całkiem nowe; dla każdej z nas także. Ale na szczęście możemy sobie nawzajem pomagać – dodała Lena. – Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, jakie będziemy popełniać idiotyczne błędy.

– No jak, spróbujecie? – spytała Emily. W odpowiedzi bliźniaczki jednocześnie skinęły głowami. – Dobrze. Jutro zadzwonię do agencji nieruchomości i rozejrzę się trochę za lokalami. Wydaje mi się, że najlepszym miejscem byłyby handlowe uliczki albo gdzieś w pobliżu supermarketów. Leno, czy jak już zaczniemy działać, będziesz mogła wywiesić jakieś zawiadomienie na tablicy ogłoszeń u siebie w pracy?

– Pewnie. Mogę też dostać listę wszystkich klientów sklepu ze zdrową żywnością. Większość to osoby w naszym wieku albo nawet starsze. Może was zdziwi to, co powiem, lecz w supermarketach, zwłaszcza w ciągu dnia, pracują przeważnie kobiety w moim wieku. Bez problemu zdobędę listę ich nazwisk. Kto wie, może nawet mogłabym uzyskać spis pracowników wszystkich supermarketów.

– Ja chętnie wywieszę ogłoszenie w szpitalu – zaproponowała Martina.

– Ja mogę zrobić to samo w bibliotece. Przychodzi do nas sporo grubasków, które uwielbiają czytać. W ogóle wezmę na siebie wszystkie biblioteki w promieniu pięciu kilometrów. Bo rozumiem, że nasza klientela ma wywodzić się z okolicznych dzielnic, czy tak?

– Myślę, że na razie tak – potwierdziła Emily.

– Jutro mam wolny dzień. Chcecie może, żebym podzwoniła i popytała o ceny wynajmu sprzętu? – zapytała Nancy.

– Doskonały pomysł. I zorientuj się, co jest korzystniejsze – wynajem czy kupno. Wszystkich urządzeń musimy mieć po osiem, więc jest szansa, że uda ci się dostać jakiś rabat. Firmy, które zajmują się tego typu sprawami mają telefony zaczynające się na osiemset, więc możesz rozmawiać jak długo zechcesz nie martwiąc się, że za dużo zapłacisz. Zapytaj też, czy zapewniają serwis tego sprzętu i jak szybko dokonują napraw. Potrzebne nam profesjonalne maszyny, nie takie, jak moje – powiedziała Emily.

– Jedna z moich klientek jest prawniczką. Chcecie, żebym do niej zadzwoniła i umówiła się na spotkanie dla omówienia różnych szczegółów? – zaproponowała Lena.

– Świetnie. To będzie twoje zadanie, Leno. – Emily popatrzyła na bliźniaczki. – Bardzo jesteście zajęte przez najbliższych parę dni?

– Niespecjalnie – odpowiedziały chórem.

– W porządku. W takim razie macie podzwonić do towarzystw ubezpieczeniowych i popytać o stawki polis zdrowotnych. Mogłybyście też sprawdzić w domach maklerskich, jak ustanawia się fundusz emerytalny.

Siostry jednocześnie skinęły głowami na znak zgody.

– Leno, czy robiąc listę klientów sklepu ze zdrową żywnością, znajdziesz trochę czasu, żeby dowiedzieć się, gdzie można kupić hurtowo zioła i witaminy?

– Nie ma sprawy – odparła Lena.

– Zoe, ponieważ jesteś bibliotekarką bez trudu znajdziesz pewnie odpowiednie przepisy dotyczące zasad bhp, wymaganych licencji i tego typu spraw. Chodzi mi zwłaszcza o łazienki. Będą nam potrzebne prysznice, a większość lokali, jakie nas interesują, nie ma tego rodzaju wygód. Ich instalacja może się okazać kosztowna. Chociaż, może właściciele lokali pójdą nam na ustępstwa.

Ty, Marto, popytaj w drukarniach, ile kosztowałoby przygotowanie pakietów na drobne przesyłki, wizytówek i plakatów reklamowych. Interesuje nas wszystko, na co jest jakaś zniżka albo co jest bezpłatne. Mów ciągle o ośmiu klinikach i nie wahaj się wtrącać od czasu do czasu słowa konkurencyjny.

– A jak nazwiemy nasze kliniki? – spytała Zoe. Siedem par oczu popatrzyło na nią z zakłopotaniem. – Musimy przecież jakoś się nazywać.

– Jasne, że tak. Dziewczyny, zastanówmy się. Macie jakieś pomysły?

– powiedziała Emily.

– W nazwie powinno być coś o Emily. W końcu to jej pomysł i to ona wykłada pieniądze – stwierdziła Martina. – O Boże, strasznie się cieszę, że same będziemy swoimi szefami. Nigdy nie przypuszczałam, że do czegoś takiego dojdzie. Zoe, zrób może więcej kawy.

Nagle Emily poczuła się jak dumna matka ośmiorga dorosłych dzieci. Cudownie było tak siedzieć razem z przyjaciółkami, z których każda starała się jak mogła pochwalić ją i być wobec niej uczciwa, i robiła to całkiem szczerze, prosto z serca. Emily pomyślała, że to ich wspólne przedsięwzięcie uda się. Musi się udać. Już ona zadba, żeby im się powiodło.

Do późna w nocy prześcigały się w pomysłach na nazwę kliniki, ale szło im niesporo. Jeśli coś podobało się jednej, to trzem innym nie przypadało do gustu.

– Niech będzie „Odrzutowa Klinika Emily” i dajmy sobie wreszcie spokój – powiedziała zmęczonym głosem Martina. Koleżanki wygwizdały ją niemiłosiernie.

– Mnie się podoba „Klinika Doskonałej Figury” – oznajmiły bliźniaczki jednocześnie.

– A mnie „Zacznijmy od Nowa” – mruknęła Zoe.

– A co powiecie na „Twoja Druga Szansa”. Uważam, że to świetna nazwa, bo tym właśnie ma ta klinika być – wyraziła swoją opinię Lena.

– No tak, ale dla mnie całkiem ładnie brzmi „Zacznij Wszystko od Początku” – wtrąciła Nancy.

– Posłuchajcie. Przecież żadna z nazw, które proponujecie nie zawiera w sobie imienia Emily. Kto jest za „Klinika Dobrej Formy Emily” – zasugerowała Kelly.

Przez chwilę kobiety patrzyły na nią z otwartymi ustami.

– Przez cały wieczór nikomu jakoś nie przyszło to do głowy – odezwała się w końcu Zoe. – Brzmi ładnie.

Pozostałe kobiety zgodziły się z nią.

– Co o tym sądzisz, Emily? – zapytała ją Lena.

– Nie mam nic przeciwko, jeśli wam się podoba. Widzę, że wszystkie głosujecie za. No dobrze. To teraz oficjalnie nazywamy się „Kliniką Dobrej Formy Emily”. Życzę wam dobrej nocy.

Emily spała głębokim spokojnym snem. Tym razem nie nawiedzały jej żadne senne koszmary.

11

Przygotowania do otwarcie klinik trwały pełnych trzydzieści dni. W końcu na ścianach ośmiu lokali zawisły wszelkie niezbędne pozwolenia, licencje i dokumenty zatwierdzające. Wreszcie zakończono remont ostatniej łazienki i dokonano końcowej inspekcji.

Emily osłupiała, gdy prawnik poinformował ją, że jej koleżanki wyraziły życzenie, by pięćdziesiąt procent firmy należało do niej, a pozostałe pięćdziesiąt zostało równo podzielone na siedem części. Emily zgodziła się, lecz pod warunkiem, że pod koniec roku każda z jej partnerek otrzyma pokaźny bonus, którego ona sama się zrzekła. Pod tymi ustaleniami podpisało się osiem kobiet.

– Czuję się jak zdenerwowany kot, którego mają za chwilę wykastrować – powiedziała Emily w dniu, kiedy przedstawiciel agencji nieruchomości wręczył jej klucze do ośmiu lokali.

– Teraz czeka nas najprzyjemniejsze zadanie, a mianowicie dekoracja każdego z tych pomieszczeń – stwierdziła Lena. – W ładnym wnętrzu kobiety czują się ładne. Przyjemny wystrój nastraja do uśmiechu i sprawia, że człowiek cieszy się tym co akurat robi. Jestem bardzo zadowolona, że jesteśmy zgodne co do sposobu aranżacji wnętrza.

– Posłuchajcie, dziewczyny – przemówiła Lena. – Nie możemy zapomnieć, że dzisiaj przychodzi reporter z „Couriera” i będzie robił zdjęcia. Macie ze sobą bluzy, na których z takim przejęciem haftowałam nazwę naszej kliniki? Musimy się dziś w nie ubrać. Mamy darmową reklamę. Jutro będzie ktoś ze „Star Ledger”, a w piątek z „News Tribune”.

Kiedy koleżanki zaczęły się rozchodzić do samochodów załadowanych rozmaitymi potrzebnymi rzeczami i tym, co Lena określała jako artykuły dekoracyjne, Emily czuła się jak matka patrząca pobłażliwym okiem na swe dzieci. Ona również miała zamiar pojechać do swojej kliniki, lecz najpierw czekała ją gimnastyka z osobistym trenerem, Benem Jacksonem. Spojrzała na zegarek; Ben spóźnił się już pięć minut. Zwykle przychodził punktualnie albo przed czasem. Czekając na niego stała w oknie i piła kawę. Miała ochotę na papierosa, ale starała się nie palić przed ćwiczeniami i odkładała to na godzinę po zakończeniu treningu. Udało się jej już zredukować palenie do pięciu papierosów dziennie.

Na widok samochodu Bena poweselała, a gdy zobaczyła, że zrywa kwiatek, by dać jej go zaraz po wejściu, rozchyliła wargi w szerokim uśmiechu. Ben był przystojny, rozwiedziony i miał świetną kondycję. A co ważniejsze był człowiekiem bardzo życzliwym i zawsze uśmiechniętym.

– Zerwałem ten kwiatek specjalnie dla ciebie. Muszę odpowiednio traktować moich klientów – powiedział radośnie. Jego uśmiech był zaraźliwy i zawsze wprawiał Emily w dobry nastrój na czas całego treningu. – Łap!

– Ależ Ben, te ciężarki mają po pięć kilogramów. Mam jeszcze problem z podnoszeniem połowy tej wagi. Daj spokój.

– Spróbuj, Emily. Chcesz być w dobrej formie, a możesz ją osiągnąć tylko w taki sposób.

– Dlaczego spóźniłeś się dzisiaj?

– Musiałem zatroszczyć się o interesy – odparł zwięźle.

– Czyli, mówiąc innymi słowy, to nie moja sprawa. Przepraszam, że pytałam. Nie wyglądasz na szczęśliwego, Ben.

– Nie gadaj tylko ćwicz. No, zaczynaj, będę liczył.

Po godzinie ćwiczeń Emily padła na matę rozłożoną na środku podłogi. Ben podał jej butelkę wody. Upiła duży łyk, po czym otarła pot z czoła.

– Nie ćwiczę więcej z tymi ciężarkami. Wracam do tych po dwa i pół kilograma.

– Więc będziesz musiała poszukać sobie nowego trenera – oświadczył Ben.

– Coś taki drażliwy? Ben, to naprawdę za dużo dla mnie. Czuję się jak koń po wyścigach.

– Nie kazałbym ci ćwiczyć z pięciokilogramowym ciężarkiem, gdybym nie był pewien, że jesteś na to gotowa. Pamiętaj, że to ja jestem trenerem. I coś mi się wydaje, że zrobiłaś się drażliwa.

– Mam nerwy napięte jak postronki. Dzisiaj zaczynamy ostatni etap przygotowań do otwarcia klinik. A dziewczyny już się do tego wzięły. Słuchaj, Ben, czasami wygadanie się przynosi ulgę. Sam to powiedziałeś parę tygodni temu. A ja jestem dobrym słuchaczem.

– Moja była wychodzi za mąż za dwa tygodnie. A to oznacza, że mój syn będzie miał teraz dwóch ojców. Ten drugi chce go adoptować. Nie zgodziłem się. Próbowali mnie przekonać mówiąc, że nie będę musiał płacić alimentów, ale i tak powiedziałem nie.

– A czego pragnie twój syn?

– Chciałby mieszkać ze mną, lecz matka nigdy mu na to nie pozwoli. Chłopak ma dopiero jedenaście lat, więc jego zdanie się nie liczy – odparł Ben opadając na matę obok Emily.

– Zdaje mi się, że nie oczekujesz ode mnie rady.

– Właściwie nie. To mój syn i nie zamierzam z niego zrezygnować. O Boże, ja naprawdę kocham tego dzieciaka. Przecież fakt, że nie układało się pomiędzy mną a jego matką nie oznacza, że my dwaj nie możemy się przyjaźnić.

Przez chwilę Emily zastanawiała się, dlaczego Ben nie ożenił się powtórnie. W końcu stanowił dobrą partię.

– A czy sytuacja jakoś by się zmieniła, gdybyś się ożenił? Czy przysługiwałoby ci wówczas prawo do wspólnej opieki nad dzieckiem, a nie tylko odwiedziny?

– Musiałbym wystąpić o to do sądu. Ale, ale, masz przed sobą zatwardziałego kawalera. Nie zamierzam żenić się jeszcze raz.

– Ani ja – oznajmiła Emily obejmując rękoma kolana. – Chociaż prawdę mówiąc jesteśmy niesprawiedliwi myśląc w ten sposób, nie uważasz? Wokół nas jest mnóstwo wspaniałych mężczyzn i kobiet. Weźmy na przykład moje współlokatorki – są najlepsze pod słońcem. Proponowałam zresztą, że ci je przedstawię, ale nie chciałeś. Jesteś rozwiedziony już od siedmiu łat. Życie przejdzie ci koło nosa.

– A jakbyś zareagowała, gdybym powiedział, że chcę cię pocałować?

– Po pierwsze zapytałabym, dlaczego dopiero teraz się na to zdecydowałeś?

– Bezwstydna jesteś.

– To część mojego nowego ja.

– No właśnie. Problem polega na tym, że ja wciąż jestem taki jak kiedyś.

– Podnieca cię tarzanie się z kobietą na macie? W tej sytuacji czar działa tylko przez chwilę. Popatrz na mnie, Ben, jestem żywym dowodem. Ty nie oderwałeś się jeszcze od przeszłości, a przynajmniej ja tak to właśnie widzę.

– Rozumiem z tego, że przecięłaś więzy łączące cię z tym co było?

– Staram się. Próbuję iść do przodu, robić coś nowego, eksperymentować. Chcę znowu nauczyć się śmiać. Chociaż wciąż zdarza mi się płakać. Ale patrząc na ciebie mam wrażenie, że ty po prostu zabijasz tylko czas. – Pocałował ją, żeby zamknąć jej usta. Odpowiedziała pełnym pożądania pocałunkiem dając mu do zrozumienia, że chce więcej. Ale Ben ją odepchnął. – Nie wiem, jak tobie, ale mnie było bardzo przyjemnie. Zróbmy to jeszcze raz.

– Nie lubię być wykorzystywany – powiedział bezbarwnym głosem. W jego szarych oczach malował się ból.

– Ani ja – odparła Emily. Podsunęła mu pod nos zgięty palec. – Chodź tutaj – powiedziała.

Szepcząc sobie do ucha i szamocząc się na macie, lekko wystraszeni, a jednak zupełnie spokojni, próbowali zdjąć z siebie ubrania nie przerywając pocałunku.

– Och, tak długo nikt mi tego nie robił – szepnęło jedno z nich.

– Za długo – szepnęło drugie.

Wkrótce plastikowa mata zrobiła się mokra od potu, wywierając taki sam efekt jak kubeł zimnej wody. Emily wyszarpnęła się z objęć Bena i rękami zakryła piersi.

– Ja… Nie mogę tego zrobić… bardzo mi przykro, Ben. Myślałam… myślałam, że to nie problem, ale nie jestem jeszcze gotowa.

– Ależ nie zawracaj sobie mną głowy, siedzę tu sobie po prostu, a penis tak mi stoi, że sam nie mogę uwierzyć. O co, u diabła, chodzi? – spytał jękliwym głosem.

– Problem tkwi we mnie. Moje ciało pragnie ciebie… ale coś wewnątrz mówi mi, że… że jeszcze nie jestem gotowa. Proszę cię, nie denerwuj się.

– A niech to diabli, Emily, jestem zdenerwowany. Rozpaliłaś mnie do żywego, a skończyło się na tym, że siedzę przed klientką z gołym tyłkiem. Odwrócę się teraz, a ty się ubierz. Ale wierz mi, nie jestem na ciebie zły. Chyba nawet cię rozumiem.

Chwilę później kompletnie ubrani siedzieli na macie i patrzyli na siebie. W końcu jak na komendę wybuchnęli śmiechem.

– Będziemy przyjaciółmi – oświadczyła Emily podając mu rękę.

– Będziemy przyjaciółmi – powtórzył uroczyście Ben. – Nie wiem, czy ma jakieś znaczenie to co powiem, Emily, ale jesteś pierwszą kobietą, z którą już od dawna udało mi się nawiązać bliższy kontakt. Jesteś wyjątkową osobą. Wydaje mi się, że sama jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale tak jest.

– To najmilszy komplement, jaki kiedykolwiek w życiu słyszałam. Ni stąd, ni zowąd poczuła się onieśmielona i nie potrafiła spojrzeć nawet na Bena, choć zaledwie przed chwilą tuliła się do jego nagiego ciała.

– No dobrze, muszę już iść. Następne zajęcia mam aż na Murray Hill. Życzę powodzenia w dekorowaniu kliniki. Jeśli będziesz potrzebowała pomocy przy wieszaniu zasłon albo wbijaniu gwoździ, to wystarczy do mnie zadzwonić. Bardzo chętnie ci pomogę, naprawdę.

– Jeśli będę potrzebowała twojej pomocy, na pewno zatelefonuję – powiedziała odprowadzając go do drzwi. – Jedź ostrożnie.

– Jesteś jedyną osobą, która mi o tym przypomina – stwierdził Ben szczerząc zęby w uśmiechu. – Na pewno będę uważał. Życzę ci miłego dnia i nie przepracowuj się.

– Cześć, Ben.

– Cześć, Emily.

Ponieważ adrenalina wciąż pulsowała jej w żyłach, Emily zdecydowała się wziąć drugi tego dnia prysznic. Godzinę później z torbami i pudłami wchodziła do swego nowego ośrodka rekreacyjnego mieszczącego się tuż przy ulicy Highway 27, gdzie bardzo łatwo było podjechać samochodem. Parking był tu całkiem spory, a gdyby kiedyś przyjechało wyjątkowo dużo klientów, mogli zostawiać swoje auta także na sąsiednich uliczkach.

To naprawdę ironia losu, pomyślała Emily, że mój ośrodek mieści się akurat pomiędzy piekarnią a pizzerią. Ale trzeba myśleć pozytywnie, upomniała samą siebie. Czynsz za ten lokal był w sam raz, a firma zarządzająca budynkiem zgodziła się zainstalować tu jeszcze dwa prysznice i dodatkową łazienkę. Przystała również na pokrycie połowy kosztów lustrzanej ściany, lecz, niestety, odmówiła zapłacenia za nowe kafelki i rolety do ogromnego okna z grubego, ale niezwykle przezroczystego szkła. Emily podpisała z nimi umowę najmu na trzy lata. Sama nie wiedziała, czy to dobre czy też błędne posunięcie. Miała dzięki temu gwarancję, że czynsz nie zostanie podniesiony przez ten czas, a mogło się okazać, iż interesy będą iść całkiem dobrze. W każdym razie należało już zabrać się do uruchomienia ośrodka.

Emily rozejrzała się dokoła. Kiedy pokój był pusty, te dwa tysiące stóp kwadratowych wydawały się wielką przestrzenią. Teraz stały tu w rzędach urządzenia do ćwiczeń i nie było już tak dużo miejsca. Wszystko pachniało nowością, świeżością i było zupełnie nie używane. Wiedziała, że kobiety to lubią. A przynajmniej ona sama lubiła. Przejęta wytarła energicznie ręce, po czym zabrała się do rozpakowywania pudeł i toreb.

Aż zamrugała z wrażenia, gdy rozłożyła lambrekiny pasujące do tapety we wzór z błyskawic, która zdaniem Zoe była absolutnie niezbędna. „Wystarczy na nią spojrzeć i już człowiekowi chce się ruszać”, mówiła. I rzeczywiście miała rację; od samego patrzenia na nierówne zygzaki we wszystkich kolorach tęczy miało się ochotę zerwać z miejsca i zacząć coś robić. Biurko i krzesła z Ikei wykonane były z plastiku w jasnych barwach. Biała podłoga miała być myta i pastowana każdego dnia po zakończeniu ćwiczeń. Różnokolorowe, składane z części półki wznosiły się od podłogi aż po sufit tuż za jasnoniebieskim biurkiem i krzesłem tak czerwonym jak znak stop na ulicy.

Mniejszy pokój mieszczący się tuż obok głównej sali ćwiczeń pomalowany był na kojący blady odcień zieleni. Ciemnozielona wykładzina również wywierała wrażenie spokoju, a jednocześnie wygody. Wzdłuż ścian leżało dziewięć miękkich materacy. Tutaj właśnie przy delikatnych dźwiękach muzyki klientki miały odpoczywać po sesji ćwiczeń.

W rogu stała niewielka lodówka wypełniona butelkami z wodą, sokami i dietetycznymi napojami. Stała na niej skarbonka w kształcie dużego zielonego jabłka. Założenie było takie, że ktokolwiek weźmie sobie jakiś napój z lodówki, ma wrzucić do skarbonki siedemdziesiąt pięć centów. Poza tym w pokoju znajdowało się jeszcze tylko małe akwarium, w którym pływały dwie tropikalne rybki – Harry i Harriet. Podobno przyglądanie się rybkom działa na ludzi uspokajająco. Uważali tak pacjenci Iana, który miał akwaria w każdej ze swoich klinik, Ian twierdził nawet, że obserwowanie rybek przyczynia się do spadku ciśnienia krwi.

Obydwie łazienki, w których znajdowały się po dwa prysznice, wyłożone były kafelkami – jedna różowymi, druga niebieskimi z odpowiednio dobraną terakotą na podłodze. Ręczniki również były różowe i niebieskie, uszyte zresztą przez Lenę, która zakupiła do tego bawełnianą frotte. Dzięki temu Emily i jej koleżanki zaoszczędziły całkiem sporą sumkę. Zamierzały też urządzić cztery pomieszczenia z pralkami i suszarkami, po jednej na dwie kliniki. Zoe twierdziła, że koszt pralek zwróci im się w ciągu kilku miesięcy, o ile oczywiście będą miały klientki, a one będą używać ręczników. Wypisując czek na trzy tysiące czterysta dolarów dla firmy handlującej sprzętem AGD, Emily poczuła skurcz w żołądku. Pomyślała, że jeśli interesy pójdą kiepsko, to ona i dziewczyny będą mogły prać w tych pralkach swoje rzeczy osobiste, co zdaniem Zoe było ze wszech miar godne polecenia, jako że żadna z nich nie musiała płacić za wodę i elektryczność zużyte w klinikach. Emily i tym razem wzdrygnęła się na myśl, że firma zarządzająca budynkiem wzięła te rachunki na siebie. Może przyczyniła się do tego jej pełna determinacji postawa, że każde jej spojrzenie zdawało się mówić: „Nie targujcie się ze mną, bo mogę wynająć pomieszczenia gdzie indziej”. Cokolwiek to było, Emily wiedziała, że ubiła korzystny interes.

Rozdzwonił się stojący na jasnoniebieskim biurku cytrynowożółty telefon. Z uśmiechem na ustach Emily zasiadła na jaskrawoczerwonym krześle.

– „Klinika Dobrej Formy Emily” – powiedziała wesoło do słuchawki.

– O Boże, zadzwoń teraz do mnie, żebym ja też mogła cię tak przywitać – odezwała się roześmiana Lena. – Bardzo miło to zabrzmiało. Jak ci leci?

– Zawiesiłam lambrekin. Wygląda wspaniale. Wszystkie ręczniki mam już poskładane. Książka rejestracyjna i zeszyt zapisów są wciąż puste. Ale jest cudownie. Mam ochotę skakać do góry i sama nie wiem co jeszcze.

– O to właśnie chodzi. Powiesiłaś dzwonek nad drzwiami?

– Nie, ale właśnie mam zamiar to zrobić. Nie masz wrażenia, że może niesłusznie zdecydowałyśmy, że nie będziemy tu wstawiać kwiatów? Jak ci się wydaje?

– Kwiaty kosztują. Ale jeśli uważasz, że są potrzebne, to mogę skoczyć do szklarni, bo zrobiłam już co miałam zrobić.

– Nie chodzi o to, że są niezbędne, ale pokój ładnie by wyglądał. Kwiaty odbijałyby się w lustrach i wydawałoby się, że jest ich dwa razy więcej. A parę roślinek na półkach za biurkiem też robiłoby miłe wrażenie. Może kupiłybyśmy kilka filodendronów w glinianych albo wręcz w kolorowych doniczkach. Masz jakieś pieniądze?

– Trzy dolary, akurat na lunch. Musimy zacząć zabierać z domu kanapki, bo jadanie na mieście sporo będzie nas kosztowało. Kelly zaproponowała, że przez jakiś czas może przygotowywać kanapki dla nas wszystkich, a potem będziemy się zmieniać. Wstąpię po czek, a potem pojadę do szklarni.

Lena wróciła około drugiej samochodem pełnym zielonych roślin, których połowę natychmiast przeniosły do auta Emily i rozwiozły je do pozostałych klinik. Doniczki filodendronów, które miały stanąć na półkach, były czerwone, niebieskie i cytrynowe. – Kosztowały trochę więcej niż gliniane, ale chyba bardziej ubarwiają wnętrze – oznajmiła Lena. Wszystkie koleżanki przyznały jej rację.

Punktualnie o czwartej osiem kobiet w nowych bluzach ustawiło się w rządku, niczym dzieciaki na wakacyjnym obozie, pozując reporterowi z „Couriera”. Kiedy już dziennikarze odjechali, Emily powiedziała:

– Myślę, że dobrze nam poszło. Założę się, że gdy pojutrze otworzymy nasze kliniki, kobiety będą tu walić stadami. No, dziewczyny, zbierajcie się, bo musimy coś uczcić.

– A co takiego? – zaciekawiła się Lena. – Wznoszenie toastów nie może być tylko sztuką dla sztuki. Potrzebny nam jakiś powód.

– Mamy nawet kilka – dopiero co zrobiono nam zdjęcie do gazety, kliniki są już gotowe do przyjmowania klientów, kupiłyśmy dzisiaj zielone rośliny, a Kelly będzie nam robić lunch. Uważam, że jest co uczcić. A jeśli dla was to za mało, zdradzę wam, że dzisiaj prawie, podkreślam „prawie”, bo to ma zasadnicze znaczenie, a więc prawie kochałam się z Benem. Niestety, sprawa spaliła na panewce.

Emily uświadomiła sobie, że dzieli się właśnie swoimi przeżyciami z przyjaciółkami, ze współpracowniczkami. I wiedziała, że te kobiety nie będą jej osądzać ani nękać kłopotliwymi pytaniami. Jedyną ich reakcją będzie chęć udzielenia jej rady, z której może skorzystać, ale nie musi.

– Jakie on ma ciało? Był podobny do „Wyzwolonego Ogiera”? – zaciekawiła się Martina.

– Myślisz, że miałam czas się przyglądać? Ani się obejrzałam, jak leżałam na tej śliskiej macie cała spocona i nagle zrozumiałam, że nie mogę tego zrobić. Odsunęłam się od Bena i zasłoniłam piersi rękami. Pewnie zachowałam się jak idiotka, ale… ja naprawdę chciałam się z nim kochać, lecz jakaś cząstka mnie nie potrafiła się na to zdobyć. Ben okazał się bardzo taktowny i nawet odwrócił się, kiedy się ubierałam. Zresztą później obydwoje się z tego śmialiśmy. Powiedzcie mi dziewczyny, czy waszym zdaniem wciąż znajduję się pod wpływem Iana? O Boże, co to będzie, jeśli nie potrafię kochać się z innym mężczyzną? Lubię seks. To jest zastrzyk, którego każdy potrzebuje od czasu do czasu. Mam już dosyć tłumienia swojego pożądania wymyślając sobie różne zajęcia. Chcę uprawiać seks!

– I bardzo dobrze! – zachichotała Martina.

– Czy może wprawiłam którąś z was w zażenowanie? – zapytała Emily. – Tak naprawdę nigdy dotąd nie miałam przyjaciółek, którym mogłabym się zwierzać. W szkole miałam wprawdzie bliską koleżankę, ale nie opowiadałyśmy sobie o sprawach intymnych. Mam wrażenie, że późno odkryłam wiele dziedzin życia. I chyba każdej z was ufam.

– Emily, możesz być pewna, że wszystko jest z tobą w porządku.

Jesteś po prostu ostrożna, a w tym nie ma nic złego. Bena znasz stosunkowo niedługo. Upodobanie do seksu też jest normalne, więc nie musisz się z tego tłumaczyć. Kiedy nadejdzie odpowiednia chwila, zrobisz to, na co akurat będziesz miała ochotę. Wydaje mi się, że wciąż jesteś przewrażliwiona. Ale to minie z czasem – uspokoiła ją Lena, niczym kochająca matka.

Długo jeszcze zwierzały się sobie z różnych tajemnic. Było już prawie ciemno, kiedy wreszcie zamknęły klinikę zasalutowawszy przy tym elegancko frontowym drzwiom i wróciły do domu przy Sleepy Hollow Road.


* * *

Pomimo reklamy, jaką zapewniły miejscowe gazety, ruch w klinikach nie przypominał porannych korków na ulicach. Rozpuszczenia wici, na które Emily tak bardzo liczyła, jakoś nie udało się zorganizować. Kiedy po pięciu tygodniach usilnych starań przyszedł czas na opłacenie czynszów za wynajem lokali i pokrycie kosztów dzierżawy sprzętu do ćwiczeń, Emily poczuła ogarniającą ją panikę. Przez cały ten czas ona i koleżanki zdołały zarobić tylko dziewięćset sześćdziesiąt pięć dolarów netto we wszystkich ośmiu klinikach. Emily z ciężkim sercem sięgnęła po oszczędności.

– Na rozruszanie interesów potrzeba czasu – stwierdziła Lena, gdy jak co tydzień rozpoczęły zebranie przy kuchennym stole.

– Nic z tego nie rozumiem. Ledwie Ian otworzył klinikę, a następnego dnia mieliśmy tłum pacjentów, chociaż stawki opłat wcale nie były niskie. A u nas jest tanio. Co więc robimy źle? Przyjmujemy zarówno klientów przychodzących od przypadku do przypadku, jak i zapisujących się na regularne ćwiczenia. Akceptujemy karty kredytowe. Może potrzebny jakiś wabik, chwyt reklamowy, który przyciągnie ludzi. Cokolwiek. Może zamiast otwierać własne kliniki, powinnyśmy nawiązać współpracę z dużymi firmami i prowadzić zajęcia dla pracowników w ich własnych pomieszczeniach. No wiecie, coś w rodzaju gimnastyki w czasie przerwy na lunch. Nie zamierzam się poddać, ale problem pieniędzy, czy ściślej mówiąc ich braku, zacznie nam niedługo doskwierać.

– Oszczędzamy już na wodzie; myjemy się i pierzemy w klinikach.

– Mam książkę kucharską, w której jest sto jeden przepisów na potrawy z tuńczyka – wtrąciła Zoe. Zwędziłam ją z biblioteki. Niemożliwością jest jadać bardziej ekonomicznie i pożywnie niż my. Jak sądzicie, na czym jeszcze możemy zaoszczędzić?

– Na ogrzewaniu. Rano wychodząc z domu będziemy je zmniejszać. Myślę, że rachunki trochę spadną. Może powinnyśmy też zaczynać zajęcia w klinikach nieco później i kończyć dopiero o ósmej wieczorem. Przeprowadźmy głosowanie. Mnóstwo kobiet pracuje w Nowym Jorku i wraca do domu około szóstej czy siódmej. Jeśli będziemy otwarte do ósmej, mamy szanse je pozyskać.

– Albo zastanówmy się nad jakimś chwytem reklamowym, jak sugerowałaś – przypomniała Lena.

Wzrok Emily padł na polaroidowe zdjęcie „Wyzwolonego Ogiera” i nagle krzyknęła:

– To jest to! Zaprośmy go! Za godzinny występ zapłaciłam mu pięćdziesiąt dolarów plus napiwek. Klinik jest osiem. Każda z nas mogłaby wynająć go na godzinę. Klientki na pewno będą mu dawać napiwki. Myślę, że takie występy byłyby dobrą reklamą i dla nas, i dla niego. Co o tym sądzicie? – krzyknęła podekscytowana Emily. – Jeśli on się zgodzi, powiększymy zdjęcie, na którym pokazuje muskuły, do wielkości plakatu i obwiesimy nim całą salę. Moim zdaniem mogłoby to przynieść rezultaty. Zadzwońmy do niego i zaprośmy go tutaj.

– Emily, to by nas kosztowało czterysta dolarów dziennie, co daje dwa tysiące tygodniowo. To straszne pieniądze – zwróciła jej uwagę przerażona Lena.

– Byłby głupcem, gdyby się nie zgodził – stwierdziła Emily. – Wyliczymy, jakie będziemy musiały pobierać opłaty, żeby mu zapłacić i już na wstępie trzeba go uprzedzić, że może się okazać, iż na początku będzie pracował za darmo. Ale jeśli wszystko dobrze pójdzie, to zarobi mnóstwo pieniędzy. Sądzę, że w takim układzie sam dostrzeże duże możliwości dla siebie. Zaraz do niego zadzwonię. Ale najpierw głosujmy. W porządku, większość jest za.

Emily zaczęła szperać w szufladzie kuchennego stołu w poszukiwaniu wizytówki „Ogiera”. Potem mocno podekscytowana wykręciła numer. Słuchając uważnie głosu w słuchawce, Emily szepnęła koleżankom, że „Ogier” ma właśnie występ, ale przesłuchuje wiadomości na sekretarce o każdej równej godzinie. Siedzące przy stole kobiety pokiwały głowami.

– Mówi Emily Thorn – powiedziała do słuchawki. – Wspólnie z koleżankami chciałabym zaproponować panu pewien interes. W tej chwili jest dziesiąta. Na pewno nie położymy się spać przed północą. Proszę do nas zadzwonić albo wpaść po drodze do domu. Mój numer 555-7026.

Odłożywszy słuchawkę, Emily zapytała:

– No i jak to zabrzmiało?

– Na jego miejscu przyjechałabym tutaj – odparła Lena. Pozostałe kobiety zgodnie przytaknęły.

– Czy któraś ma ochotę na partyjkę? – spytała Nancy sięgając do szuflady po karty do gry.

Dziesięć minut po jedenastej rozległ się dzwonek u drzwi. Wszystkie panie zerwały się na równe nogi.

– Jak pan się naprawdę nazywa? – zapytała Emily.

– Charley Wyland. A jaką sprawę mają panie do mnie?

Emily wyjaśniła o co jej chodziło.

– Chcemy w pana zainwestować. Pytanie brzmi, czy pan zechce dla nas pracować i zainwestować w nas? Jeśli interes się rozkręci, niewątpliwie zarobi pan mnóstwo pieniędzy. Czym zazwyczaj zajmuje się pan w ciągu dnia?

– Myję samochody. Nie mogę wykonywać cięższych prac fizycznych, bo muszę się oszczędzać, same panie rozumieją. A jak długo, zdaniem pań, trzeba będzie poczekać, aż pieniądze zaczną napływać do kasy?

– W pewnym sensie to zależy od pana. Chcemy zdobyć sobie klientelę spośród gospodyń domowych. Dawałby pan występy w naszych klinikach, po jednym dziennie w każdej. Będziemy teraz otwarte do ósmej. Zdąży pan przed rozpoczęciem wieczornych pokazów?

– Tak, zwykle zaczynam nie wcześniej jak o dziewiątej. Dobrze, spróbuję. Na początek przez miesiąc. Jeśli sprawa nie wypali, wypisuję się z tego. Będę jednak potrzebował pieniędzy na benzynę i na lunch.

– O nie, lunch przygotowujemy same. Mamy ściśle wyliczone wydatki – odparła Zoe.

– Ciężko z paniami ubić interes – zauważył Charley.

– Kto wie? Może Chippendalsi zaproponują panu pracę, jak już skończy pan u nas – odpowiedziała żartem Emily. – Chciałybyśmy jeszcze, żeby podpisał pan zgodę na zrobienie plakatów z jednej z pańskich fotografii. Może pan wskazać dowolną, według własnego uznania, a my już zatroszczymy się o resztę. Będzie pan gotów zacząć pracę za tydzień?

– W porządku. Tę proszę – powiedział wybierając akurat to zdjęcie, które szczególnie przypadło do gustu Emily i jej koleżankom. – Podoba mi się ta tapeta – dodał szczerząc zęby w uśmiechu.

– Patrząc na te fotki przeprowadziłyśmy wiele ożywionych dyskusji – odrzekła śmiejąc się Emily. – Opracujemy teraz plan występów i wkrótce do pana zadzwonimy.

– Do zobaczenia.

Koszty nie grają roli; chwycę się wszystkiego, cokolwiek okaże się konieczne, myślała Emily wchodząc po schodach. Ale już teraz czuła przez skórę, że jej plan przyniesie oczekiwane rezultaty, że zaowocuje sukcesem i satysfakcją. A koszty naprawdę nie miały znaczenia.

Upłynęły całe dwa tygodnie, zanim wszystkie panie uznały, że promocyjny bombowy występ Charleya Wylanda, bo tak go między sobą nazywały, jest w pełni zadowalający. Pracowały dosłownie dwadzieścia cztery godziny na dobę i dopilnowały, by film wideo z pokazem Charleya, na którego przygotowanie Emily nalegała, został wyemitowany przez wszystkie lokalne stacje telewizji kablowej. W weekendowych wydaniach gazet ukazywały się serie zdjęć przedstawiających Charleya w najbardziej wymyślnych pozach.

Sam Charley twierdził, że jego telefon się urywa i miał już zarezerwowane wszystkie terminy aż do przyszłego roku. Emily zasugerowała mu, żeby wynajął grupę tancerzy, przeszkolił ich i od czasu do czasu urządzał pokazy rewiowe w wykonaniu samych tylko mężczyzn. – W ten sposób będziesz przy okazji prowadził własny interes i miał z tego część zysków – dodała chcąc go zachęcić. Ale Charley odpowiedział jej na to:

– Prawdę mówiąc, Emily, nie jestem pewien, czy zmierzasz we właściwym kierunku. Wszystko co mówisz brzmi wspaniale i jestem zachwycony tym, że będę występował dla twoich klientek, ale zdaje mi się, że zatracasz z pola widzenia cel, który masz nadzieję osiągnąć. Panie, które przychodzą do twoich klinik to kobiety w średnim wieku. Moim zdaniem, powinnaś zaangażować nieco starszych mężczyzn, którzy są w świetnej formie i dobrze się prezentują, jak na przykład Ben. Ja jestem dla tych kobiet sennym marzeniem i mówię to z dużą skromnością. Myślę, że to nie fair stawiać je w takiej sytuacji. Ten pomysł z rewią może okazać się niezłą zabawą, ale powinnaś jeszcze raz przemyśleć swoją strategię.

– Mówiłeś, że ile masz lat?

– Dwadzieścia cztery.

– Wiesz co, Charley, uważam, że masz absolutną rację. Tak zaciekle walczę o sukces, że nie rozważyłam wszystkiego jak należy. A dziewczyny po prostu ślepo mnie posłuchały. Trochę teraz za późno, żeby to odkręcić, bo bardzo te pokazy nagłośniłyśmy.

– Mogę wystąpić na początek i będzie to coś w rodzaju uroczystego otwarcia, a potem stopniowo zmienisz profil tych pokazów. Naprawdę byłoby mi bardzo przykro, gdyby tobie i koleżankom nie powiodło się. Tak ciężko pracujecie. Zastanów się nad tym, co powiedziałem, Emily.

– Myślę, że masz rację, Charley. Zwołam zebranie i zapytam dziewczyny o zdanie. Czy byłbyś skłonny zatrudnić i przeszkolić także kilku starszych mężczyzn? Tylko wolałabym, żebyś większy nacisk położył przy tym na tężyznę fizyczną niż na umiejętność tańca.

– Jasne, nie ma sprawy. Ben zna pewnie wielu facetów, którzy będą tym zainteresowani. Kobietom często się wydaje, że tylko one potrafią uczyć aerobiku. A mnie się wydaje, że jeśli zajęcia poprowadzą poważnie traktujący te ćwiczenia mężczyźni, to kobiety będą się bardziej starały.

– Słuszna uwaga. Dziękuję ci za radę, Charley.

– Zainwestowałaś w ten interes mnóstwo pieniędzy, prawda?

– Wszystko to, z czego miałam żyć, gdy przejdę na emeryturę. Jeśli mi się nie uda, zostanę bez żadnego zabezpieczenia i będę musiała znów zacząć pracować jako kelnerka. Skończyłam wprawdzie studia, lecz z moją specjalnością nie zdołam zarobić tyle, żeby zaoszczędzić na starość. O Boże, starość – to brzmi strasznie. Ty pewnie nawet nie jesteś w stanie tego sobie wyobrazić.

– Chyba żartujesz? Ojciec odszedł od nas piętnaście lat temu i matka musiała się nami sama zaopiekować. Pracuje w biurze firmy zajmującej się utrzymaniem terenów zielonych, a w weekendy dorabia jako kasjerka w aptece. Dzięki niej skończyłem szkołę średnią, ale w końcu oboje zrozumieliśmy, że to nie dla mnie. Pomagam jej; właściwie oddaję większość zarobionych pieniędzy. Matka nie ma żadnego zabezpieczenia emerytalnego, a pieniądze, jakie dostała od ojca, już dawno się skończyły. Tak sobie myślę, że jeśli tobie się powiedzie, to może mogłabyś zatrudnić u siebie moją matkę, żeby i ona była objęta waszym funduszem emerytalnym. Sama mówiłaś, że wasze hasło brzmi „kobiety pomagają kobietom”, prawda?

– Tak, tę właśnie ideę propagujemy. Zrobię co w mojej mocy, Charley. Bardzo się denerwujesz?

– Nie. Chociaż może trochę. Jeśli ten interes wypali, zajmę się ćwiczeniami na siłowni. To moje marzenie. Moja matka mogłaby wtedy przejąć zajęcia, o ile uda nam się rozkręcić ten interes.

– Pomożemy jej we wszelki możliwy sposób – zapewniła go Emily. – Obiecuję ci to, Charley. I jeszcze coś… Charley, chciałabym cię o coś zapytać, ale jak już odpowiesz, to proszę zapomnij, że poruszyłam tę kwestię, dobrze? – Charley przytaknął. – Powiedz mi, czy twoim zdaniem ja wykorzystuję kobiety? Wcale nie wątpię, że po reklamie, jaką ci zgotowałam w ciągu ostatnich paru tygodni, nasłuchałeś się pewnie mnóstwo… no wiesz. Nie chciałabym zrobić niczego, co poniżyłoby ciebie albo klientki, które przychodzą trenować w moich klinikach.

– O to samo zapytałem mamę i ona odpowiedziała – nie. Moim zdaniem starasz się zwyczajnie rozruszać interes. Najważniejszy jest cel, jaki chcesz osiągnąć. Ja tylko dostarczam rozrywki. Zatrudniłaś mnie po to, żebym zachęcił twoje klientki, by dały z siebie wszystko. Posłuchaj, Emily – mówił Charley kładąc jej ręce na ramionach – masz zrobić, co tylko się da, żeby rozkręcić swoją firmę. Jeśli z jakiegoś powodu ci się nie powiedzie, chociaż nie sądzę, żeby do tego doszło, ale załóżmy, że tak, to przynajmniej będziesz miała pewność, że zrobiłaś, co było w twojej mocy. Miej na uwadze wyłącznie swój cel i rób co trzeba, żeby go zrealizować.

– Ja też właśnie tak na to patrzę, ale strasznie się martwię, że mi się nie uda. Na papierze wszystko wygląda świetnie. Z logicznego punktu widzenia jeszcze lepiej. Lecz boję się rzeczywistości.

– Emily, nie słyszałaś, co ludzie mówią o strachu? Że istnieje tylko w naszej wyobraźni.

– Mam wrażenie, że ktoś mi to już mówił raz czy dwa – odparła z kwaśną miną.

– Do trzech razy sztuka – roześmiał się Charley. – Głowa do góry, Emily.

Następnego dnia, dokładnie w południe, rozpoczęło się powtórne uroczyste otwarcie klinik Emily. Przybyły na nie zarówno kobiety w szpilkach i eleganckich kostiumach, jak i matki z maluchami w wózkach oraz studentki z miejscowego college’u. Charley zjawił się przed nimi ubrany w żółtą satynową pelerynę i dobrany kolorystycznie specjalny, pękający w szwach garnitur. Emily zupełnie nie wiedziała, czego się spodziewać po tej imprezie, więc przygotowana była nawet na pogardliwe gwizdy, ale nic takiego się nie zdarzyło i część kobiet szybko ustawiła się do zajęć aerobiku, a inne zajęły stanowiska przy urządzeniach. Sadowiąc się za biurkiem, na którym miała rozłożone karty rejestracyjne, próbowała obliczyć w myślach, ile pieniędzy przyniesie jej ta godzina.

Z powagą i przejęciem wysłuchała krótkiej przemowy Charleya, który w kilku zdaniach powiedział, jak ważne jest przestrzeganie zasad zdrowego odżywiania się, troska o własne ciało, dbanie o to, by być zadowolonym z samego siebie i jakie korzyści niesie stosowanie się do jego zaleceń. Następnie włączył magnetofon i zaczął pierwszą z planowanych dwóch półgodzinnych lekcji areobiku. Tym razem Emily dosłyszała pomruki zadowolenia dobiegające od strony ćwiczących kobiet.

Godzinę później panie znów ustawiły się w rządku, by się zarejestrować i wykupić kartę członkowską. Zewsząd padało tyle pytań, że Emily trudno było na każde odpowiedzieć. Najwięcej klientek interesowało się kursami aerobiku.

– Na razie prowadzimy te zajęcia trzy razy w tygodniu – wyjaśniała Emily. – Pracujemy ściśle według harmonogramu, ale członkostwo obejmuje wszystkie osiem klinik. Jeśli nie uda się paniom przyjść na jakieś zajęcia tutaj, możecie w nich uczestniczyć w którejkolwiek z pozostałych siedmiu. Wprawdzie na lekcje aerobiku trzeba wykupić osobną kartę, lecz upoważnia ona do półgodzinnych ćwiczeń na urządzeniach po każdej z nich.

Żadna z klientek się nie skarżyła. Wychodziły z kliniki z uśmiechem na zmęczonych twarzach. Wszystkie bez wyjątku zostały zaproszone na bezpłatne zajęcia dyskusyjne po zakończeniu ćwiczeń, które zaplanowano na godzinę ósmą trzydzieści. Emily za każdym razem mocno akcentowała słowo bezpłatne.

Wieczorem przyjaciółki ze Sleepy Hollow Road zaczęły jedna po drugiej wracać do domu padając niemalże ze zmęczenia. Emily przyszła ostatnia, a było wtedy już wpół do jedenastej. Zoe podała jej filiżankę gorącej czekolady i słodkie ciasteczko, które Emily zjadła z dużym apetytem. Następnie zapaliła papierosa.

– Jeszcze w ogóle dzisiaj nie paliłam. Nie miałam chwili czasu. Aż samej trudno mi w to uwierzyć – powiedziała zmęczonym głosem i rzuciła na stół torbę z zainkasowanymi pieniędzmi. – Któraś z was musi to policzyć. Ja już ledwie żyję.

– Zrobimy to rano – oświadczyła Lena i pozbierawszy wszystkie torby zaniosła je do zamrażarki, która stanowiła ich domowy sejf. Następnie włączyła alarm.

– Wyłącz go na razie, musimy przecież iść do naszego mieszkanka – przypomniała jej Rose.

Wszystkie koleżanki czekały aż w ślad za nią odezwie się Helen, a gdy bliźniaczka nie powiedziała ani słowa, Emily wybuchnęła śmiechem.

– Udało się wam; przecięłyście wreszcie tę pępowinę. Jak wam dzisiaj poszło?

Helen uśmiechnęła się.

– Miałam tyle pracy z wyjaśnianiem klientkom, jak posługiwać się licznikami i wskaźnikami przy urządzeniach, że nie było kiedy martwić się nieobecnością Rose. Nawet nie dzwoniłam do niej przez cały dzień; znalazłam chwilę dopiero o siódmej. I naprawdę wszystko robiłam całkiem sama. Po raz pierwszy w życiu.

– A jak tobie minął dzień, Rose?

– Tak samo – odparła nieśmiało bliźniaczka.

– To najważniejsze ze wszystkiego, co udało nam się dziś osiągnąć – stwierdziła Emily, a koleżanki zgodziły się z nią.

– Wy sobie tu siedźcie i gadajcie – odezwała się Helen – ale ja idę do domu, bo mam ochotę na gorącą kąpiel. Idziesz Rose?

– Nie, chętnie wypiję jeszcze jedną filiżankę czekolady. Będę pamiętać, żeby być cicho jak wrócę.

– Okay – odrzekła wesoło Helen.

– Ja też idę zaraz do łóżka. Posłuchajcie dziewczyny, może spotkamy się tu rano i zrobimy małe zebranie. Odbyłam dzisiaj z Charley’em pewną dyskusję. Musimy rozwiązać parę kwestii, a w dodatku jedna z moich maszyn nie działa jak należy. Powiedzcie mi jeszcze, czyje ręczniki jutro piorę?

– Moje – odezwała się Lena. – Mam je w samochodzie. Rano przełożę je do twojego i wezmę sobie czyste. W przyszłym tygodniu moja kolej z praniem, prawda?

– Zgadza się. Do zobaczenia rano.

Zamknąwszy za sobą drzwi swojego pokoju, Emily ściągnęła ubranie i rzuciła się na łóżko. Zasypiała już prawie, gdy nagle przypomniała sobie, że miała zadzwonić do Bena Jacksona. Nie zastała go w domu, więc bełkotliwym nieco głosem zostawiła mu wiadomość na sekretarce, by kolo południa zajrzał do niej do kliniki. Już niemal zapadała w sen, gdy uświadomiła sobie, że jest przecież po jedenastej. Gdzież więc był Ben o takiej porze? Chociaż właściwie nie powinno jej to obchodzić. Ale może obchodziło?

12

Następnego dnia, tuż przed południem, Ben Jackson zjawił się w klinice mówiąc:

– Rety, tutaj nie da się wejść bez okularów słonecznych. Przepraszam, że nie zastałaś mnie wczoraj w domu. No, opowiadaj, jak tam udał się występ pana „Sex Appeala”?

– Pod względem finansowym dzień był wyjątkowo udany. Jeśli tak dalej pójdzie, to dobrze na tym wyjdziemy, ale jestem realistką i wiem, że ta hossa nie utrzyma się długo. Wczoraj ja i Charley omawialiśmy pewną kwestię. Wiesz co, spotkajmy się za chwilkę w sali relaksu; muszę wyjaśnić tej pani w zielonym kostiumie, jak działają te maszyny.

– Chętnie spotkam się z tobą w sali relaksu, ale powiedz mi, gdzie jej szukać.

– Tuż obok. Jeśli zacznie ci się nudzić, możesz nakarmić Harry’ego i Harriet – oznajmiła Emily uśmiechając się.

Kiedy piętnaście minut później Emily weszła do pokoju, gdzie czekał Ben, wybuchnęła śmiechem na widok kolegi leżącego na materacu i wpatrzonego w akwarium.

– Zanim zaczniesz mówić o tym, co chodzi ci po głowie, chciałbym o coś zapytać. Czy zjesz ze mną kolację w sobotę?

– Czy to znaczy, że zapraszasz mnie na randkę?

Emily przypomniała sobie tamten dzień, kiedy obydwoje leżeli na klejącej się od potu macie do ćwiczeń i ogarnęła ją fala podniecenia.

– Randka to rzeczywiście odpowiednie słowo. Dwoje ludzi ma zjeść razem kolację. Mogę po ciebie przyjechać i wtedy to rzeczywiście będzie prawdziwa randka. Możemy też spotkać się dopiero w restauracji, ale wówczas będziemy dwójką ludzi jedzących wspólnie kolację.

Emily zrobiła się tak różowa na twarzy jak ręcznik, który trzymała w dłoni.

– Dobrze. Możesz… możesz po mnie przyjechać.

– Świetnie. Zapowiada się nam wspaniały wieczór. Jaką kuchnię lubisz: chińską, włoską, francuską?

– Chińską. Ale włoska i francuska też mi odpowiada – dodała przezornie.

– No cóż, możemy pójść najpierw do restauracji chińskiej na zupę wonton, potem do włoskiej na ravioli, a potem jeszcze do francuskiej na mus czekoladowy – stwierdził Ben z poważną miną. – Ale zajmie nam to sporo czasu.

– No to chodźmy do chińskiej.

– W porządku. Już nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, jaką wróżbę znajdę w ciasteczku. A ty?

– Ja też.

– Może być o wpół do siódmej?

– Pewnie. Zamykamy o szóstej. Mógłbyś przyjechać po mnie tutaj? Wstyd mi się do tego przyznać, ale myjemy się zawsze w klinikach, żeby zredukować rachunki za wodę w domu – wyjaśniła Emily.

– Całkiem rozsądne rozwiązanie. No dobrze, a teraz powiedz, o czym chciałaś ze mną porozmawiać?

Emily powtórzyła mu swoją rozmowę z Charley’em.

– Moim zdaniem ten chłopak ma rację – podsumowała. – W końcu te kliniki mają przyciągać głównie panie w średnim wieku. Ty jesteś akurat w średnim wieku i… wyglądasz bardzo korzystnie. Będą się przy tobie dobrze czuły.

– No wiesz! – krzyknął Ben. – Będą się przy mnie dobrze czuły!

– Wiesz przecież, co mam na myśli – powiedziała Emily wspominając dotyk jego ciała.

– Nie mam zamiaru ubierać się w jakieś satynowe peleryny, rozlatujące się garnitury czy… jak tam się zwie to, co ten facet nosi.

– To kąpielówki. Sprzedają je w każdym sklepie z męską garderobą.

– Chyba samym ekshibicjonistom – odrzekł zgryźliwym głosem Ben. – I nie zamierzam golić sobie ciała. Ani nacierać się olejkiem.

– Czy to znaczy, że jednak poprowadzisz te zajęcia?

– To znaczy, że się nad tym zastanowię – odparł Ben.

– Więc będziesz musiał zapisać się na lekcje do Charleya. Ja pokryję koszty.

– Emily, ja mam czterdzieści pięć lat. Czy ty naprawdę spodziewasz się, że będę chodził na kursy razem z tymi młodymi ogierami i robił… no, co tam oni, do cholery, robią? O nie, to nie dla mnie.

– To może wolałbyś prywatne lekcje?

– Jeśli ty będziesz mi ich udzielać. Oglądałaś tę kasetę chyba ze sto razy. No i będziemy ćwiczyć u ciebie w domu. Ale i tak muszę to przemyśleć. Na razie niczego nie obiecuję.

– Zgadzam się na prywatne lekcje – odrzekła niewyraźnie Emily.

– Ben, powiedz mi, czy twoim zdaniem mój plan poskutkuje? Ale mów szczerze.

– Seks dobrze się sprzedaje. Każdy o tym wie. I wszystko, co o nim przypomina. Seks to dobra zabawa. Nie jestem tylko pewien, czy chcę handlować swoim ciałem. W moim wieku to trąci nieco dekadentyzmem.

Emily zauważyła, że mówił z lekkim uśmiechem.

– Hmm. Chyba to chciałam usłyszeć. Rozumiem, że uważasz, iż prawdopodobnie pomysł przyniesie oczekiwane rezultaty. Przynajmniej na jakiś czas. A dekadentyzm jest w modzie – dodała z figlarnym uśmiechem.

– Iz tym stwierdzeniem muszę cię zostawić. Spieszę się do Princeton, gdzie czeka na mnie pewien ważny gość z ponad trzydziestokilogramową nadwagą. Zobaczymy się więc w sobotę.

– Cieszę się już na samą myśl.

– I bardzo słusznie – odrzekł Ben uderzając ją w pośladek jednym z różowych ręczników.

On ze mną flirtuje, dumała Emily. Mężczyzna prowadzi ze mną flirt. Zaprosił mnie na randkę, a ja się zgodziłam. Naprawdę, mężczyzna zabiera mnie na kolację i będzie za mnie płacił. O mój Boże. Co ja na siebie włożę?

Odpowiedź na to pytanie uzyskała po siedmiu rozmowach telefonicznych, w wyniku których uzgodniono, że ubierze się w długą kloszową sukienkę w indyjski wzór, do której pasować będzie pojedynczy sznur pereł i perłowe kolczyki, a do tego buty na niskim obcasie, bo była akurat równa wzrostem Benowi. Odłożywszy wreszcie słuchawkę, Emily uznała, że jej koleżanki są jeszcze bardziej podekscytowane niż ona sama.

Następnie myśli jej powędrowały w stronę Iana, bo ilekroć coś jej się nie udawało albo też szło szczególnie dobrze, zawsze przypominała sobie o nim. Ciekawe, gdzie teraz był? I czy wystąpił o rozwód? A to sukinsyn. Ani razu nie zadzwonił, żeby zobaczyć, czy jego żona w ogóle jeszcze żyje. Ależ Emily, upomniała w końcu samą siebie, udostępniasz Ianowi miejsce w swojej pamięci, a on nic za to nie płaci. Daj sobie z nim spokój. Myśl teraz tylko o tym, że przed tobą randka z sympatycznym mężczyzną.

I o tym, że dobrze jest wam ze sobą. Ben cię lubi. Droczy się z tobą i flirtuje. Czy Ian kiedykolwiek tak się zachowywał? Owszem, tak, lecz jedynie wtedy, gdy czegoś od ciebie chciał.


* * *

Interesy szły bardzo dobrze, choć nienadzwyczajnie. Ot, spokojnie i powoli do przodu. Emily zdążyła zrobić pranie, poplotkować z nowymi klientkami, a nawet obdzwonić koleżanki, żeby sprawdzić, jak im idzie. Wszystkie były zadowolone.

Ciekawe, jak długo potrwa ta dobra passa, zastanawiała się. Ben nie był w tej kwestii zbytnim optymistą. Powiedział wprawdzie, że seks świetnie się sprzedaje, lecz co będzie jeśli kobiety znudzą się oglądaniem młodych muskularnych mężczyzn? A jeśli nie przypadnie im do gustu także patrzenie na Bena Jacksona? No cóż, wtedy moje kliniki dołączą do grona zwyczajnych siłowni czy klubów rekreacyjnych. Zaraz, ale co właściwie odróżnia moją klinikę od zwykłego klubu? Klub posiada członków, którzy gromadzą się w celu realizacji wspólnego celu, a klinika to miejsce, gdzie mogą przyjść różni ludzie prosto z ulicy, by zasięgnąć porady i poddać się stosownemu leczeniu. W głębi duszy Emily wierzyła, iż kobiety w średnim wieku lepiej się czują psychicznie, gdy przychodzą do kliniki niż do klubu. – Co ma być to będzie – mruknęła pod nosem. – Jeśli interes klapnie, to wezmę się za coś innego.

Zerknęła na zegarek. Za piętnaście minut panie ćwiczące na Nordic Tracku powinny przejść na deptak. Czas już był najwyższy poczytać o ziołach z książki, którą pożyczyła jej Lena. Czytając robiła jednocześnie notatki. Lektura okazała się tak zajmująca, że Emily dwukrotnie nie dosłyszała brzęczyków wyłączających się urządzeń i panie musiały ją do siebie poprosić.

Znalazłszy się znów na sali ćwiczeń, Emily zwróciła się do swych dziewięciu klientek.

– Chciałabym zadać paniom kilka pytań – zaczęła. – Ciekawa jestem, co panie sądzą o ziołach? Chodzi mi o to, czy gdybym powiedziała, że znam konkretne zioła, których zażywanie zapewni dobrą sylwetkę, czy zdecydowałybyście się je stosować mając świadomość problemu, jakim w naszym wieku jest osteoporoza? Proszę podnieść rękę. A czy chętnie piłyby panie ziołowe herbatki? – Dziewięć rąk zgodnie podniosło się do góry.

– A czy chciałyby panie pijać je tutaj, czy wolałybyście przygotowywać je sobie w domu?

Tu zdania były podzielone – pół na pół.

– Będę wdzięczna, jeśli panie odpowiedzą mi jeszcze na jedno pytanie

– kontynuowała Emily. – Czy gdybym poprowadziła w czasie weekendu seminarium na temat prawidłowego odżywiania się, znaczenia ziół i witamin, to czy któraś z pań byłaby gotowa poświęcić godzinę lub dwie, by posłuchać o czym mówię? Te zajęcia byłyby oczywiście bezpłatne.

W górę poszybowało siedem rąk.

– Ja pracuję w weekendy – odezwała się jedna z kobiet.

– A ja jeżdżę do Pensylwanii odwiedzić matkę w domu spokojnej starości – powiedziała druga. – Ale chętnie wypożyczyłabym książki na temat żywienia, o ile może pani jakieś udostępnić. Ewentualnie, gdyby zorganizowała pani taki wykład w ciągu tygodnia lub w porze lunchu, to postarałabym się przyjść. A czy to jest impreza jednorazowa, czy będzie jakiś cykl seminariów?

– Jeszcze nie jestem pewna. Na razie próbuję się zorientować, na ile jesteście panie zainteresowane tematem. Początkowo chciałabym pomówić o środkach profilaktycznych. Aczkolwiek są też różne zioła o działaniu leczniczym.

– Mogłaby pani podać nam przykłady jednych i drugich? – poprosiła kobieta na rowerku.

– Na przykład herbatka z jemioły pomaga obniżyć wysokie ciśnienie. Parzy się ją z korzeniem anżeliki – trzeba obydwa zioła zemleć na proszek, zmieszać pół na pół i cztery łyżeczki tej mieszanki zalać pół litrem wody, zagotować, a potem schłodzić i pić dwie, trzy filiżanki dziennie. Może zainteresuje panie fakt, że jemioła jest jedynym ziołem, które oficjalny zbiór leków wymienia jako środek skuteczny w leczeniu wysokiego ciśnienia. Niektórym z pań może się to wydać ciekawe.

Istnieje też roślina dobra na włosy. Zapobiega mianowicie siwieniu. Sama zresztą zamierzam ją wypróbować. Mam na myśli liście winorośli, z których przyrządza się napar i myje nim włosy raz na miesiąc. Prawdopodobnie metodę tę stosowały Indianki. Pewna kobieta z Utah twierdzi, że to rzeczywiście działa. Sądzę, że takim naparem można myć głowę tak często, jak ma się ochotę.

– Zna pani więcej takich ciekawostek?

– Czosnek i ocet winny są bardzo skuteczne w obniżaniu poziomu cholersterolu i spalaniu zbędnego tłuszczu.

– Jeśli te sposoby rzeczywiście przynoszą rezultaty, to zbije pani fortunę.

– Lepiej niech się pani przygotuje na to, że lekarze na panią naskoczą.

– Moim zdaniem, dobra jest każda metoda, która działa – wydyszała kobieta z nogą na wyciągu.

– Ja także widzę to właśnie w taki sposób – zgodziła się z nią Emily. – Nie twierdzę, że nie należy zażywać lekarstw, lecz jeśli można usunąć jakąś dolegliwość czy schorzenie bez pomocy środków farmakologicznych, warto spróbować.

Wszystkie panie przyznały jej rację.

Że też takie stwierdzenie wyszło z ust kobiety, która była żoną lekarza, pomyślała Emily podchodząc do dzwoniącego telefonu. Odebrała go i słuchała przez chwilę zerkając na dwie z ćwiczących kobiet. Następnie wyrecytowała swój zwykły w takich sytuacjach tekst. – Może pani od razu wykupić kartę wstępu na cały rok albo płacić za każdą pojedynczą sesję. Każdej klientce udzielam indywidualnych porad, ale proponuję, aby przed rozpoczęciem ćwiczeń siłowych zapytała pani o zdanie swojego lekarza. Tak, wszystkie nasze maszyny są wyposażone w mierniki pulsu i ciśnienia. Nauczę panią też, jak samodzielnie mierzyć sobie puls podczas zajęć aerobiku. W naszej klinice jest łazienka z prysznicami i pokój, gdzie można odpocząć. Na razie nie zapisywali się do nas żadni mężczyźni. Sieć naszych klinik została stworzona z myślą o paniach w średnim wieku. Większość klientek przekroczyła czterdziestkę. Tak, wiemy kiedy przerwać ćwiczenia, jeśli zacznie się pani za bardzo pocić. Naturalnie, mamy telewizor, więc gimnastykując się będzie pani mogła oglądać program. Tak, doskonale rozumiem, że nie chciałaby pani opuścić żadnego odcinka ulubionych seriali. Upiec dwie pieczenie na jednym ogniu to dobry pomysł, a chyba o to pani chodzi. Jedzenie? Oferujemy naszym klientkom szeroki wybór dietetycznych przekąsek. Naturalnie, jest skarbonka na wrzucanie należności. Tak, oczywiście, to pani ciało. Mrożonki i suszone jedzenie? Myślimy o wzbogaceniu tymi produktami naszego asortymentu, ale na razie ich nie posiadamy.

W końcu Emily odłożyła słuchawkę i pobiegła wyłączyć dreptak. – Wystarczy, pani Sanchez. Jutro poćwiczy pani dłużej o dwie, trzy minuty. Tej nadwagi nie dorobiła się pani przez jeden dzień, więc proszę się nie spodziewać, że ją pani zlikwiduje w ciągu kilku zaledwie zajęć. Musi pani tracić wagę powoli i stopniowo. Liczy się każdy centymetr. Wszystkie tutaj staramy się pozbyć zbędnego tłuszczu. Teraz proszę jeszcze popedałować dwanaście minut, a potem odpocząć. Czy może pani czytać jadąc na rowerku? Świetnie, chciałabym, żeby przejrzała pani tę książkę o leczeniu ziołami. Bardzo dobrze sobie pani radzi i jestem z pani dumna – powiedziała Emily klepiąc pulchną kobietę po ramieniu.

Pochwała Emily sprawiła, że pani Sanchez promieniała. A ona sama pomyślała wtedy: Gdy ja się męczyłam, tak bardzo pragnęłam życzliwego słowa, że gotowa byłam za nie zabić. Tutaj jedna kobieta pomagała drugiej i o to właśnie chodziło.


* * *

W sobotę Emily obudziła się z uczuciem, że zdarzy się coś cudownego. Ubierając się, cały czas wyobrażała sobie czekającą ją randkę. Chociaż musiała przyznać, że kolacja, to po prostu kolacja. Nie było przecież mowy o tym, że po niej też coś będzie. Ale może wstąpią potem do pubu na drinka, bo w chińskiej restauracji nie podawano alkoholi. A później… później… przyjadą do niej do domu albo do Bena. Boże, czy aby odważy się do niego pojechać? Czy Ben zaprosi ją, żeby na przykład obejrzała jego obrazy? Zaraz, czy w ogóle jeszcze używa się takich pretekstów, czy raczej mówi coś w rodzaju: „Chodźmy do mnie to pokażę ci mój nowy odtwarzacz płyt kompaktowych albo chodźmy pooglądać filmy, bo mam duży telewizor”? A może obecnie ludzie są bardziej bezpośredni i zapraszają na filmy porno. Dla Emily jasne było, że musi mieć plan. Pytanie o radę koleżanek nie przyniosłoby żadnego efektu, bo ich doświadczenie w dziedzinie randek było również zerowe. Zastanawiała się, czy nie powinna pojechać za Benem swoim samochodem, jako że przecież umówili się w klinice.

W przelocie zauważyła swoje odbicie w lustrze. Wpatrywała się w nią Emily Thorn. Przymrużyła oczy starając się dostrzec jakieś cechy dawnej Emily, ale wiek i trudy życia zrobiły swoje. Palcem wskazującym odciągnęła skórę spod oczu w kierunku ucha. Cóż, makijaż niewiele mógł tutaj zdziałać. Masaż twarzy jeszcze mniej. Fałdki luźnej skóry wokół szyi bardzo ją martwiły, lecz przynajmniej pozbyła się potrójnego podbródka.

Emily uznała, że nie jest ładna, w ogóle nie uważała siebie za atrakcyjną. Dlaczegóż więc Ben zapraszał ją na kolację? Czego się spodziewał? Hola, Emily, upomniała samą siebie, zastanów się lepiej, czego ty oczekujesz. No cóż, mam nadzieję, odpowiedziała sobie na to, że… zjem dobrą kolację w towarzystwie kogoś, z kim dobrze się czuję, że może pójdziemy potem gdzieś na drinka i że… że być może on pocałuje mnie na dobranoc długo i nie spiesząc się. I to wszystko. Bardzo bym chciała móc cofnąć czas i znów być młodą dziewczyną, która marszczy nosek i beztrosko kiwa palcem.

Siedząc w kuchni z filiżanką kawy i obarzankiem, Emily przysłuchiwała się dobrodusznym żarcikom na temat czekającej ją randki. Czerwieniła się przy tym wprawdzie, lecz bardzo ją cieszyła ta rozmowa. Kiedy wybiegała z domu z sukienką i kosmetyczką w ręce, jeszcze dźwięczało jej w uszach zbiorowe ostrzeżenie koleżanek: – Nie rób nic takiego, czego my byśmy nie zrobiły – Wrócę… jak wrócę – odkrzyknęła im na pożegnanie, a w odpowiedzi usłyszała wybuch śmiechu, który dobiegał ją jeszcze wtedy, gdy wsiadała do samochodu.

Godziny mijały szybko jedna za drugą. Emily zdążyła się już przekonać, że w sobotę panuje zwykle największy ruch. Opracowała sobie system obsługi urządzeń i prowadzenia zajęć aerobiku. – Idzie mi gładko jak po maśle – chwaliła się koleżankom. Świetnie się czuła w pracy. Naprawdę bardzo dobrze. Zajmowała się czymś, co sprawiało jej ogromną przyjemność, w czego skuteczność głęboko wierzyła, a na dodatek pomagała w ten sposób innym kobietom. Czas mijał jej w takim tempie, że zanim się zorientowała, już ostatnia grupa kobiet przygotowywała się do wyjścia. Wszystkie zwracały się do niej po imieniu i zwykle pytały ją o radę w kwestiach kostiumów do ćwiczeń i wielu innych. Pełniła teraz rolę doradczyni i napawało ją to wielką dumą.

– No już, zabierajcie się – popędzała je machając rękami, jakby płoszyła kury. – Mam dzisiaj randkę, a wy mnie zatrzymujecie i jeszcze się spóźnię. Chyba nie chcecie mieć mnie na sumieniu, co?

– Musisz nam wszystko dokładnie opowiedzieć w przyszłym tygodniu – stwierdziła uśmiechając się ostatnia wychodząca kobieta. – Lepiej rób notatki.

– A pewnie! – obiecała jej Emily.

Zamknęła za nią drzwi, zasunęła rolety i pomknęła do łazienki.

Gdy już wysuszyła włosy i włożyła złote kolczyki w kształcie kół, odsunęła się nieco od lustra, by móc podziwiać swoje odbicie. Dół zadrukowanej w indiańskie wzory sukienki układał się znakomicie. W połączeniu z opadającym na biodra szerokim skórzanym paskiem z ozdobną klamrą – pożyczonym od Kelly – i zbluzowaną nad nim górą sukni, całość prezentowała się bardzo modnie. Zamszowe botki w głębokim odcieniu biedzi pasowały idealnie, choć należały do Martiny. Uzupełnieniem stroju była jutowa torebka ze skórzanymi rączkami i klamerkami od Nancy.

Emily otworzyła kosmetyczkę. Miała w niej wszystko, więc niełatwo było podjąć decyzję, jak się umalować. Przyszło jej też do głowy, że niezależnie od tego, jak dobrze to zrobi, makijaż podkreśli fałdki tłuszczu pod oczami i głębokie bruzdy wokół ust i nosa. Pomyślała, że może lepiej ciągle się uśmiechać i w ten sposób je zatuszować. Palcami namacała obwisłą skórę na szyi pod brodą. Było jej zdecydowanie za dużo. A gdzieniegdzie pokazały się już plamy wątrobowe. Emily wątpiła, czy długo jeszcze będzie w stanie znosić te paskudne, brązowe cętki. Jedną z nich miała na czubku nosa i tej zdecydowanie musiała się pozbyć, chociaż najbardziej przeszkadzały jej te na dłoniach. Gdyby tylko gotowa była wyłożyć na to pieniądze, dobry dermatolog na pewno by je usunął. Zanotowała sobie w pamięci, że zaraz na początku tygodnia ma zadzwonić do lekarza i umówić się na wizytę. Obiecała sobie także, że poważnie zastanowi się nad operacją plastyczną. Może tylko coś by poprawiła, naciągnęła, a może zdecydowała się na pełny lifting twarzy. Gdyby sprzedała futra, wystarczyłoby chyba na taki zabieg. W końcu zrobiłaby coś dla siebie. Postanowiła również zorientować się, czy da się zoperować żylaki. Wyobraziła sobie, jak cudownie byłoby nie czuć więcej tego okropnego bólu w nogach. Od tak dawna towarzyszyły jej rozmaite bóle i cierpienia, że stały się niemal nieodłączną częścią życia.

Emily pokazała język odbiciu w lustrze, po czym pomalowała usta szminką, a na koniuszki rzęs nałożyła nieco tuszu. Na koniec uperfumowała się lekko za uszami i w zgięciach łokci zapachem, który sama sobie kupiła i który jej się podobał.

Skończywszy przygotowania zgasiła światło, podeszła do frontowych drzwi i otworzyła je, by Ben mógł od razu wejść do środka. Następnie przeszła do pokoju wypoczynkowego i usiadła na jednym z materacy. Przez chwilę wpatrywała się w pluszczące się w wodzie rybki.

– Emily! – usłyszała.

– Jestem tutaj – odkrzyknęła. – Włożę tylko płaszcz i już jestem gotowa. Pojadę za tobą swoim samochodem, żebyś nie musiał mnie odwozić do domu.

– Ej, co ty, jak umawiam się z dziewczyną na randkę, to odwożę ją potem do domu. No, biorąc pod uwagę obecną sytuację, mogę przywieźć cię tutaj, żebyś przesiadła się do swojego auta.

– Dobrze – zgodziła się.

– Na zewnątrz pada, a samochód zostawiłem na samym końcu parkingu. Masz parasolkę? Nie? No to poczekaj tu, a ja podjadę pod drzwi i wtedy wsiądziesz.

– Nie, nie trzeba. Lubię spacerować w deszczu, a ty?

– Owszem, to jedna z moich ulubionych rozrywek. Zwykle przez całe lato, kiedy tylko pada wychodzimy z synem na przechadzki w deszczu, co jego matkę napawa przerażeniem. I ciągle muszę mu kupować nowe trampki.

– Naprawdę? No to chodźmy. Ale zaczekaj chwilę – najpierw zasłonię wszystkie żaluzje.

Kiedy wyszli na zewnątrz, Ben zapytał:

– Nie martwisz się o włosy?

Emily roześmiała się.

– Po prostu bardziej mi się skręcą. O rety, zobacz jaka kałuża.

Puściła rękę Bena, podbiegła do przodu i wskoczyła w kałużę; woda przykryła jej całe buty. Kiedy się odwróciła, zobaczyła że Ben wdepnął w kałużę tuż obok niej.

– Poszukajmy innej – zaproponowała. – O tam jest jedna i jeszcze tam! Ojejku, jedzie pickup.

Ledwie wypowiedziała te słowa, przejeżdżający samochód ochlapał ich od stóp do głów. Kierowca cofnął się zaraz w ich kierunku.

– Bardzo państwa przepraszam. Może gdzieś państwa podwieźć?

– Nie trzeba – odparła Emily.

– Ja zostaję z tą panią – odrzekł śmiejąc się Ben.

– No cóż, jeszcze raz przepraszam.

Gdy samochód ruszył z miejsca, woda z kałuży znów chlapnęła powtórnie mocząc Emily i Bena.

– Nie wiesz pewnie Emily, ale w tym świetle jesteś zielonopurpurowa – powiedział Ben parskając śmiechem i wskazując na uliczne latarnie. – Chcę ci coś zaproponować, bo w takim stanie nie możemy pokazać się w żadnej restauracji. Moglibyśmy wrócić do kliniki i tam się wysuszyć albo pojechać do mnie i wtedy ja zrobię coś do jedzenia, ewentualnie wstąpimy do jakiejś chińskiej knajpki, kupimy coś na wynos i pojedziemy do domu. Ty wybierasz.

– A umiesz gotować?

– Oczywiście, że tak. Nie za dobrze, ale potrafię upitrasić co nieco. Moja specjalność to jajka na boczku. Mam w lodówce jedno i drugie.

– Uwielbiam jajka na boczku. I już od bardzo dawna tego nie jadłam. Zawsze maczam grzankę w płynnym żółtku, a potem jeszcze w kawie.

– Ja też. Matka ciągle mi przypominała, że w restauracji nie powinienem tak robić, ale kiedy już byłem na tyle dorosły, żeby jadać na mieście sam, zauważyłem, że wszyscy jedzą tak jak ja. W smażonych jajkach najbardziej lubię żółtka, a w gotowanych na twardo białka; żółtka wyrzucam.

– No popatrz, ja też – odparła Emily wsiadając do samochodu. – Masz w domu suszarkę?

– Jasne. Mój syn używa jej ilekroć do mnie przyjeżdża. Staram się, żeby w moim mieszkaniu miał dom, taki sam jak ma u matki. Urządziłem mu jego własny pokój, w którym trzyma swoje rzeczy i ma swój telewizor. Dzieci bardzo przeżywają rozwód rodziców. Ciesz się, że nie miałaś tego problemu. To znaczy… nie chciałem powiedzieć, że…

– Wiem, co miałeś na myśli – odparła Emily. – A czy ty bardzo go przeżyłeś?

– Owszem, ale trzeba jakoś dalej żyć, bo nic innego człowiekowi nie pozostaje. Nie należy oglądać się za siebie. Sam się o tym przekonałem i wiele mnie to kosztowało. Teraz jest już dużo lepiej. Cieszę się każdym porankiem, kiedy się budzę, oczekuję tego, co przyniesie mi dzień i wyglądam wieczoru, gdy mogę porozmawiać z synem. Od czasu do czasu ogarnia mnie poczucie osamotnienia, ale zdarza się to już bardzo rzadko. Mam obecnie własne życie, podobnie zresztą jak ty. Bo najważniejsze, to iść do przodu. Niektórzy ludzie nigdy nie przyjmują do wiadomości tej prostej prawdy. Jeden z moich przyjaciół za nic nie chce zapomnieć o przeszłości. Jego żona puściła go z torbami; to ona dostała wszystko. A on bez przerwy ją nęka jak tylko może i poświęca na to tyle czasu i energii, że właściwie nie żyje, a wegetuje. Nie dalej jak dwa tygodnie temu poprzecinał jej opony w samochodzie i zrobił to w środku nocy. Miesiąc temu schował się w krzakach i obrzucił frontowe drzwi jej domu zgniłymi owocami i warzywami, które gromadził na tę okazję przez kilka tygodni. Zwykle ktoś go na tym przyłapuje i ona musi z nim rozmawiać. Nie chce wnosić przeciw niemu skarg, więc on nie przestaje jej dokuczać. No i powiedz sama, jaki w tym sens? Ta kobieta ma narzeczonego i za kilka miesięcy zamierzają się pobrać. Ona chce wyjechać do innego stanu, żeby być jak najdalej od swego byłego, a on próbuje jej w tym przeszkodzić jakimiś prawnymi sztuczkami.

– Cóż on pocznie, gdy jego żona rzeczywiście się wyprowadzi?

– Po pierwsze są rozwiedzeni, więc ona nie jest już jego żoną. A kiedy wyjdzie za mąż i wyjedzie, on stanie oko w oko z brutalną rzeczywistością.

– Bądź wtedy przy nim, Ben. Ja bardzo długo byłam sama. Dobrze wiem, co ten facet czuje. Być odrzuconym… to bardzo poniżające. Człowiek ma ochotę zapaść się pod ziemię.

– No i jesteśmy na miejscu – oznajmił Ben zatrzymując się na swoim miejscu na parkingu. – Kiedy kupowałem to mieszkanie, miałem do wyboru – garaż albo kominek. Wybrałem to drugie. Mój syn jest harcerzem i uwielbia rozpalać ogniska. Zimą robimy sobie duży ogień, opowiadamy przy nim historie o duchach i opiekamy słodkie bułeczki. Często robię też popcorn. Mam do tego odpowiednią maszynkę, którą stawia się nad paleniskiem. Jest wtedy wspaniale!

Emily pomyślała, że naprawdę lubi Bena i już prawie miała go zapytać czy kiedykolwiek kochał się z kobietą przed tym kominkiem, ale ugryzła się w język i powiedziała:

– Strasznie mi zimno.

– Będziesz miała na przyszłość nauczkę, żeby nie chodzić po deszczu i nie wskakiwać do kałuż – odrzekł Ben śmiejąc się i otworzywszy drzwi wejściowe zapalił zaraz światło. – Na górze po lewej jest pokój mojego syna. Jest tam także łazienka. A w holu, w szafce obok łazienki, znajdziesz szlafrok. Znieś na dół swoje ubranie, to je wysuszę.

– A ty?

– W pralni mam ubranie na zmianę. Ale najpierw musisz zobaczyć, jak się wystroiłem na tę randkę – powiedział rozchylając marynarkę, pod którą widać było pulower naciągnięty na elegancką białą koszulę. Sztruksowe spodnie miały ostre kanty, ale dół nogawek był przemoczony. Skapywała z nich woda wprost na beżowy dywan.

– Zgodnie z poleceniem, obejrzałam – oznajmiła Emily i ruszyła po schodach w górę.

Dopiero kiedy przebrała się w jeden z ciepłych szlafroków Bena, zaczęła się rozglądać po pokoju jego syna. Szlafrok pachniał Benem, a pokój wydał jej się cudowny; dużo w nim było jasnych barw i sprzętu sportowego. Na jednej z białych półek stała kolumna żołnierzyków – zniszczonych już i wysłużonych, a obok piętrzyły się pluszowe misie równie zniszczone i wysłużone. W rogu czekała na chłopca rękawica baseballowa, kij i koszyk piłek. Tuż przy łóżku stała nocna lampka, której podstawka zrobiona była z prawdziwej piłki futbolowej. Piłka była już stara, najwyraźniej pamiętała jeszcze młodość Bena. Emily dotknęła jej skórzanej powierzchni i zauważyła, że postrzępione nitki powleczone są jakimś lakierem. Obok szafy stały sanki z napisem „Flexible Flyer”, w którym litera „y” była już niemal zupełnie wytarta. Prawdopodobnie te sanki należały kiedyś do Bena, a on przechował je dla swego syna. Emily była pewna, że Ben jest wspaniałym ojcem. Przestrzeń pod obydwoma oknami zajmowały półki wypełnione rozmaitymi książkami, jakie zazwyczaj czytają chłopcy; były więc tam „Przygody Hucka Finna”, historyjki o bliźniakach Bobbsey i Hardy Boys. Niemal wszystkie liczyły sobie już sporo lat, były wielokrotnie kartkowane, a strony miały żółtawe. Pomiędzy te stare wciśnięto nowe lektury, głównie opowieści przygodowe. Całą dolną półkę szczelnie wypełniały książki o sporcie, pociągach i samolotach, a także zeszyty z rozmaitymi zagadkami. Obok nich leżała sznurkowa torba. Na wprost łóżka stało biurko i obrotowe krzesełko. Po obu stronach blatu ustawiono kubki z ołówkami, z których żaden nie miał już gumki, a wszystkie tkwiły w pojemniczkach prosto, niczym żołnierze na warcie. Na środku przykrywającego biurko porysowanego brystolu leżały bloki i koło-notatniki. Emily odwróciła się w stronę łóżka i ugniotła jednoosobowy materac. Był dość twardy, ale wygodny. Podobała jej się bawełniana narzuta zadrukowana baseballistami w rozmaitych pozycjach oraz doskonale do niej pasujące zasłony w oknach.

– Wszystko w porządku, Emily?

Nawet nie usłyszała, że Ben wszedł na górę.

– Gotowa jestem się założyć, że Ted uwielbia ten pokój – powiedziała przyciszonym głosem. – Jest przepiękny. Sam go urządziłeś?

– Wspólnie z Tedem. Kiedy się tu sprowadziłem, byłem zupełnie spłukany. Przez jakiś czas właściwie nawet się nie rozpakowywałem, ale sąd orzekł, że jeśli chcę zapraszać Teda, to muszę zapewnić mu pokój z jego własnymi rzeczami, więc przeniosłem tu cały swój dobytek, który przechowywałem u rodziców. Wszystko to mianowicie, czego moja żona nie chciała. Zapytałem Teda, czy chciałby skorzystać z niektórych moich starych sprzętów, a jemu bardzo spodobał się ten pomysł i w ten sposób zaczęliśmy urządzać jego pokój. On ogromnie lubi tu przychodzić; zawsze z niecierpliwością wygląda wizyt u mnie. Wydaje mi się, że to wnętrze wygląda radośnie, nie sądzisz?

– O tak, zgadzam się z tobą. Żałuję, że nigdy… Ian zaangażował dekoratora, który sam zajął się naszym domem… Ja nawet… ale nieważne, to już przeszłość. Powiedz lepiej, co z naszą kolacją?

W odpowiedzi Ben roześmiał się.

– Czekam, aż zrobisz grzanki. Rozpuściłem ci już masło. Ale mam tylko dżem, a nie galaretkę. Odpowiada ci?

– Uwielbiam dżem. Natomiast nie cierpię, kiedy galaretka ślizga mi się po całej grzance.

– To tak jak ja – odparł zadowolony Ben. – A jaki lubisz bekon?

– Dobrze wysmażony, chrupki i przecięty na pół. Cztery kawałki dla mnie.

– Jesteś moją bratnią duszą. A jajka, jakie mają być?

– Bardzo luźne; chcę, żeby żółtka były naprawdę płynne. I chyba zjem trzy.

Ben roześmiał się głośno.

– Emily, twoje wyczucie smaku jest bez zarzutu. Jak widzisz, naszykowałem już osiem plasterków bekonu i sześć jajek. I po trzy tosty dla każdego, pasuje ci?

– Uhu. A będzie jakiś deser? Po takim posiłku lubię zjeść coś słodkiego. Zwykle raczę się mandarynkami z puszki.

– Jezu Chryste – krzyknął Ben otwierając szafkę nad zlewem, w której stało dziewięć puszek z mandarynkami. – Ja sam zjem całą puszkę.

– Ja też – stwierdziła Emily.

Przez chwilę wpatrywali się w siebie oczami pełnymi zdumienia. Emily pierwsza odwróciła wzrok, czując że czerwieni jej się szyja. Kolację pochłonęli niemal, jakby od dawna nic nie jedli, i skończyli w tym samym czasie. Mandarynki wyjedli prosto z puszek, a potem obydwoje wypili z nich sok.

– Nie będziemy teraz zmywać. Jutro muszę wcześnie wstać, żeby pojechać po Teda, więc mogę rano się tym zająć.

– To najwspanialsza rzecz, jaką kiedykolwiek od ciebie usłyszałam – oznajmiła Emily, po czym wstała z krzesła i skierowała się wprost do salonu. Ben poszedł za nią niosąc tacę ze świeżą kawą i butelką brandy. Ustawił wszystko na stoliku. – Ty nalej, a ja zapalę tę sztuczną kłodę. Jedną czy dwie?

– Dwie – odrzekła chichocząc. – Lubię duże ogniska. Nie używasz drewna?

– Muszę dopiero kupić. Pewnie jutro pojedziemy po nie z Tedem do supermarketu. Wiesz, że można kupić drewno w wiązkach po trzy dolary za sztukę?

– Nie, nie wiedziałam. Ale jak będziesz potrzebował opału za darmo, to przyjedź do mnie. Za garażem leży chyba tona drewna.

Ben usiadł obok Emily i oparł stopy o okrągły stoliczek. Ona zrobiła to samo. Słyszeli, jak na zewnątrz deszcz uderza o szyby.

– Lubisz letnie burze – no wiesz, takie z piorunami i błyskawicami? – spytała.

– Pewnie. Nic tak nie odświeża powietrza jak burza. Lubię ją oglądać przez okno. W domu moich rodziców była kiedyś oszklona weranda i często siadywałem tam na huśtawce i patrzyłem na burzę dopóki się nie skończyła. Matka bardzo się wtedy denerwowała. Ted także lubi burze. Pod wieloma względami jest do mnie bardzo podobny. A ty oglądasz pioruny i błyskawice?

– Też wyglądam wówczas przez okno. Ale zwykle zaczynam czuć się lepiej, kiedy burza już się skończy, choć nie wiem dlaczego. Obecnie wdzięczna jestem losowi niemal za wszystko, co poprawia mi samopoczucie – powiedziała z zadumą w głosie Emily.

– Jak to, na przykład? – spytał Ben pochylając się w jej stronę i całując ją lekko w usta.

Emily uśmiechnęła się.

– Tak, na przykład to – odrzekła.

– Mogę zrobić to jeszcze raz, jeśli sprawia ci przyjemność.

– Owszem, sprawia. Tym razem uśmiechnęła się szerzej. – Może lepiej przestańmy, zanim…

– Nie. Wtedy było wtedy, a teraz jest teraz. A może umówimy się, że co będzie to będzie i żadne z nas nie ma wobec drugiego zobowiązań? Muszę to sobie dobrze wbić do głowy.

– Jeśli zaczniemy na ten temat dyskutować, to możliwe, że nigdy nie przestaniemy, ale dobrze, możemy się tak umówić.

Ben objął Emily i przytulił. W jednej chwili przylgnęła do niego całując go mocno i zapamiętale, a jej ręce gorączkowo błądziły po całym jego ciele. Nagle odsunął się od niej; trudno mu było złapać oddech.

– Hej, Emily, o co chodzi?

– Ciii – szepnęła. – Wiem, że tego chcesz, więc zamierzam ci to dać.

– Nie chcę!

W świadomości Emily te słowa zabrzmiały jak uderzenie pioruna. Zamrugała oczami ze zdziwienia i z wyrazem kompletnego ogłupienia na twarzy cofnęła się. Potrząsnęła energicznie głową próbując rozjaśnić myśli.

– Nie? Czy to właśnie powiedziałeś?

– Zgadza się. Posłuchaj, Emily… może nie mam racji, ale odnoszę wrażenie że wyobrażasz sobie, iż jestem kimś innym… może twoim mężem. Lubię namiętny seks, tak samo jak każdy inny człowiek, i lubię dawać, jak też i brać, ale przy tobie nie mam nawet szansy cokolwiek ci dać. Nie jestem twoim mężem, Emily. Jestem Ben. Chcę się z tobą kochać, ale nie chcę cię gwałcić i nie chcę, żebyś ty gwałciła mnie. Do kochania potrzeba dwojga. A w tym pokoju jest o jednego faceta za dużo i jeśli on nie odejdzie, to nie mamy szans.

Upokorzona Emily oblała się rumieńcem i unikając wzroku Bena zaczęła otulać się szlafrokiem.

– Ja… czy mógłbyś zamówić mi taksówkę? Moje ubranie na pewno już wyschło.

Miała wrażenie, że język urósł jej do kolosalnych rozmiarów. Nigdy w życiu nie czuła się taka zawstydzona.

– Emily…

W ustach czuła kompletną suchość. Musiała się jakoś bronić. Ale jak? Jak miała to zrobić?

– Emily…

Zerwała się z miejsca i ruszyła w stronę schodów, zapominając że ubranie suszy się na dole w pralni. Uświadomiwszy to sobie zawróciła i zbiegła ze schodów; po twarzy spływały jej łzy. Nie chciała nawet spojrzeć na człowieka, który tak ją upokorzył. Cóż właściwie ona zrobiła, że Ben tak zareagował? Że chciała być stroną aktywną? A czyż kobiety nie miały od czasu do czasu tego właśnie robić? We wszystkich eleganckich magazynach pisano, że kobieta powinna pokazać swemu partnerowi czy kochankowi, co sprawia jej przyjemność. Czyżby autorzy tych artykułów mieli na myśli słowa, a nie czyny? Najwyraźniej nie wszystko z nich zrozumiała.

Zamknąwszy się w pralni, Emily ściągnęła z siebie szlafrok, szybko się ubrała i wsunęła botki na nogi. Dyszała ciężko, a w jej oczach malował się ból. O Boże, nie mogła znaleźć płaszcza. Przypomniała sobie w końcu, że powiesiła go na oparciu krzesła przed kominkiem. Gdyby chciała go zabrać, musiałaby wrócić do salonu, przejść obok Bena, a może i spojrzeć na niego czy coś powiedzieć. Gdy wzrok jej padł na drzwi prowadzące na małe patio przed domem, poczuła że zawładnął nią upór. Otwierając te drzwi wiedziała, że postępuje głupio. Krople deszczu zaczęły wpadać do pralni. Zastanawiała się, czy naprawdę będzie w stanie przejść siedem kilometrów, jakie dzieliły ją od kliniki, pod którą zostawiła samochód. – Najpierw załatw tę sprawę, Emily – powiedziała sobie – a potem możesz zrobić, co uznasz za stosowne. Paskudną przeszłość masz już za sobą. Wróć do salonu i zadzwoń sama po taksówkę; możesz przecież zaczekać na nią na ganku.

Emily weszła do salonu. Zastanawiała się, w jaki sposób ukryć wstyd. Czy powinna iść z wysoko uniesioną głową, może patrzeć Benowi prosto w oczy albo coś powiedzieć? Uznała, że chyba wszystko naraz. Powinna zachowywać się tak, jakby w ogóle nic się nie stało, włożyć płaszcz i zadzwonić po taksówkę. Tylko że jednak coś się stało. Coś, co mogło wywołać w niej poważne zahamowania emocjonalne. O ile na to pozwoli. Uznała, że najważniejsze jest poczucie własnej godności. Tak, tego było jej teraz potrzeba. Podeszła do wiszącego na ścianie aparatu, wykręciła numer radio taxi, podała adres, a w odpowiedzi usłyszała, że taksówka przyjedzie za siedem minut.

– Dziękuję za kolację. Przykro mi, że zostawiam cię z kupą brudnych naczyń. Zamówiłam już taksówkę. Przyjedzie za chwilę, więc zaczekam na zewnątrz.

– Emily…

– Chyba będzie lepiej, jeśli wycofam się z tej oferty dotyczącej pracy w klinikach. Sądzę też, że nie potrzebuję już osobistego trenera. Jeśli jestem ci coś winna, to proszę, przyślij mi rachunek. Do widzenia, Ben.

– Emily…

Wyszła na ganek zamykając za sobą drzwi, zanim zdążyła się zorientować, że nie ma tam żadnego daszku. Właściwie to nawet nie był ganek, a jedynie betonowa płyta ogrodzona balustradą bez zadaszenia. Wystarczyło kilka sekund na deszczu, żeby przemokła do suchej nitki. I to już drugi raz tej nocy. – I co z tego, do jasnej cholery – mruknęła pod nosem.

Taksówka przyjechała akurat w tej samej chwili, kiedy Ben otworzył drzwi.

– Emily, do diabła ciężkiego, wejdź do domu. Musimy porozmawiać.

– Powiedziałeś mi już, co myślisz – odrzekła Emily próbując przekrzyczeć szum deszczu i biegnąc jednocześnie do samochodu. Trzęsąc się jak galareta na widelcu, usadowiła się na tylnym siedzeniu. Kiedy podawała kierowcy adres kliniki, zęby jej szczękały. Na ile mogła, wcisnęła się w róg siedzenia. Czuła, że policzki płoną jej ze wstydu. Miała ochotę się rozpłakać i właściwie potrzebowała tego. – Ty zawsze lejesz łzy – powiedziała do siebie – a przecież płaczem nie rozwiążesz żadnego problemu. Powinnaś była wysłuchać tego, co Ben miał ci do powiedzenia. Ale ty nigdy nie słuchasz; robisz coś, a potem tego żałujesz. Pozwalasz, żeby rządził tobą ten sam upór, przez który zrzekłaś się praw do klinik Iana. Ty idiotko, ty kompletna idiotko.

Wysiadając pospiesznie z taksówki, Emily rzuciła kierowcy pięciodolarowy banknot; klucze miała już przygotowane. W ciągu kilku zaledwie sekund zdołała otworzyć drzwi, podnieść żaluzje i zamknąć zamek. Po ciemku przebiegła przez salę ćwiczeń omijając maszyny i wpadła do łazienki. Zatrzasnęła za sobą drzwi i dopiero wtedy zapaliła światło. Po raz drugi tego wieczoru ściągnęła z siebie mokre ubranie, odkręciła prysznic i weszła pod strumień wody. Miała nadzieję, że uda jej się zmyć słowa Bena i swój wstyd, i poczucie odrzucenia. Namydliła się i wyszorowała, Potem znów namydliła, i jeszcze raz. Łazienka była tak zaparowana, że Emily nie mogła dostrzec w lustrze swego odbicia. Ale to dobrze. Nie miała najmniejszej ochoty oglądać Emily Thorn. Patrzenie na nią, a bycie nią, to dwie różne rzeczy. – Polubiłam go. Naprawdę go polubiłam – wymamrotała pod nosem.

Wciągała właśnie spodnie od dresów, gdy usłyszała, że ktoś dobija się do frontowych drzwi. To był Ben! Zgasiła w łazience światło i po cichutku przeszła do małego holu. Mogła stąd dostrzec sylwetkę Bena rysującą się na żaluzjach obok frontowych drzwi. Słyszała też jego głos – mówił, że będzie tak stał aż do rana, chyba że otworzy mu i porozmawia z nim. – No to sobie stój jak ten głupek; nic mnie to nie obchodzi – mruknęła. Powoli przeszła do pokoju wypoczynkowego i stamtąd zadzwoniła do domu.

– Leno, to ja. Po prostu wysłuchaj mnie i zrób o co proszę. Przyjedź po mnie do kliniki, ale podjedź od tyłu. Proszę cię. Ben cały czas wali do frontowych drzwi i zarzeka się, że nie odejdzie. Opowiem ci wszystko w domu. I przepraszam, że wyciągam cię z domu w taką noc. Dziękuję ci, Leno – powiedziała łamiącym się głosem.

Kiedy usłyszawszy odgłos nadjeżdżającego samochodu Emily uchyliła nieco tylne drzwi, Ben wciąż dobijał się do frontowych. Na podwórko wjechała furgonetka sióstr Demster, w której siedziały wszystkie mieszkanki domu przy Sleepy Hollow Road. Emily poczuła taką ulgę, że bezwładnie opadła na siedzenie obok Martiny, która przytuliła ją do siebie i zaczęła szeptać słowa pociechy.

– Nie włączaj świateł – poprosiła Emily skrzekliwym głosem. – Przejedź przez podwórko i wyjedź tylną bramą.

– Mam tu coś dla ciebie; łyknij sobie – powiedziała Lena podając koleżance butelkę brandy.

Emily posłusznie pociągnęła spory łyk aż się zachłysnęła, a z oczu zaczęły jej płynąć łzy.

– Mam ruszyć z kopyta, Emily? – spytała Rose pochylona nad kierownicą, którą dzierżyła w mocnym uścisku.

– Jasne – poleciła jej siostra.

Szesnaście minut później furgonetka zajechała przed dom. Nancy pobiegła przodem, żeby otworzyć tylne drzwi. Stanęła nieco z boku nie mogąc się już doczekać ciepła i światła. Lena zamknęła drzwi i wybiła na tablicy kontrolnej kod alarmowy.

– Jesteśmy bezpieczne!

– Jeśli sądźcie, że pan Jackson tu przyjdzie, to proponuję przenieść się do mojego pokoju w suterenie – odezwała się Martha. – Możemy sobie tam zrobić kawę lub herbatę. I weźmy ze sobą tę brandy, albo może jeszcze jedną, o ile mamy.

– Teraz brakuje nam już tylko ogniska i mogłybyśmy bawić się w harcerki – orzekła Lena uroczyście sadowiąc się na podłodze w kręgu koleżanek. – Jest tu ciepło i przytulnie. Naprawdę cieplutko. Wiecie, uwielbiam to chlupanie czy jak tam się zwą te odgłosy, jakie wydaje ekspres, kiedy kawa się parzy. I podoba mi się ta taca na środku. Nadaje naszemu spotkaniu oficjalny ton, jakby było bardzo ważne… niczym konferencja.

Lena puściła w obieg butelkę brandy. Każda z kobiet pociągała z niej spory łyk i podawała dalej.

– Czy on chciał cię zgwałcić? – zapytała Martina z morderczym spojrzeniem.

– Nie. Skąd, nic z tych rzeczy. Przepraszam, jeśli sprawiłam wrażenie… najlepiej wszystko wam opowiem. Tylko z zakończeniem nie dam sobie rady… po prostu mnie wysłuchajcie.

Emily powiodła wzrokiem po twarzach koleżanek. W końcu były jej przyjaciółkami, więc powinny zrozumieć. Była pewna, że zrozumieją i spojrzą na sprawę obiektywnie. A może dostrzegą coś, co ona sama przeoczyła i pomogą jej pojąć to, co się stało. Początkowo mówiła urywanymi zdaniami, lecz po chwili słowa zaczęły płynąć potokiem tak szybko, że nawet nie myślała, iż to możliwe.

– Czuję się strasznie zawstydzona. Nigdy nie kochałam się z kimś innym poza Ianem. Myślałam… skąd miałam wiedzieć… mam już czterdziestkę na karku i nie jestem na bieżąco z… po prostu uciekłam. Wpadłam w panikę i zwiałam. Ben chciał ze mną porozmawiać, ale ja czułam się taka zawstydzona, chociaż właściwie nie wiem dlaczego. Przecież robiliśmy to, co się robi w takiej sytuacji, i nagle ni stąd, ni zowąd, trach… Spójrzcie na to obiektywnie – co ja zrobiłam nie tak? I jak powinnam się była zachować?

Na wszystkich wpatrzonych w nią twarzach widać było zakłopotanie. Jedna po drugiej, kobiety zaczęły wyrażać swoje opinie – rzeczowe i pomocne.

– A czy dużo daliście sobie czasu na pieszczoty wstępne? – zapytała Martina.

– Właściwie to w ogóle ich nie było. Powiedziałam tylko coś o braku zobowiązań, że to, co się stanie, nie ma znaczenia, w każdym razie coś w tym rodzaju.

– Chcesz powiedzieć, że po prostu… zabrałaś się do tego z kopyta? – spytała Martha.

– No cóż, na początek Ben mnie pocałował. Podobało mi się to. On naprawdę świetnie całuje. Powiedziałam mu, że było mi bardzo przyjemnie, a on, że może to zrobić jeszcze raz i pocałował mnie. Jeszcze bardziej mi się spodobało. Wzięłam to za… pomyślałam, że będziemy się kochać, więc zrobiłam to co zawsze… to, co zwykle robiliśmy z Ianem…

– Tylko, że teraz byłaś z Benem, a nie z Ianem. To dwie różne rzeczy

– osądziła Kelly.

– Kto w tej sytuacji był agresorem? – zainteresowała się Zoe.

– Ja. O mój Boże, rzuciłam się na niego. Zaatakowałam go; wierzcie mi, naprawdę to zrobiłam. A on… o Boże… wydawało mi się, że on nie reaguje, więc… więc jeszcze silnej na niego natarłam, Ian lubił… A niech to jasna cholera!

– A jakich dokładnie Ben użył słów? – zapytały jednogłośnie bliźniaczki.

– W pierwszej chwili powiedział nie. Ale nie tak po prostu nie, tylko „nie!”. A ja na to: – Tego właśnie chcesz, a ja zamierzam ci to dać. – To właśnie wtedy krzyknął „nie!”. A potem dodał, że nie chce mnie gwałcić ani żebym ja gwałciła jego, czy coś w tym stylu. Mówił też coś jeszcze, ale ostatnią rzeczą, jaką powiedział było to, że w pokoju jest o jedną osobę za dużo i jeśli ta osoba nie odejdzie, to nie mamy żadnych szans. Jedyne co wówczas czułam to ogromny wstyd, bo mężczyzna, z którym gotowa byłam się kochać oznajmił mi, że wszystko robię źle. Potraktowałam to jak odrzucenie. Wstyd i wina to obrzydliwe uczucia. Doświadczałam ich przez całe długie lata. Dlatego właśnie tak dobrze potrafię je teraz rozpoznać. Jest tak samo, jak było z Ianem. Każde jego „nie” było jak poniżający policzek w twarz. Zawsze wtedy uciekałam i chowałam się. Czasami unikałam go przez wiele dni i starałam się do niego nie odzywać. Coś takiego właśnie oznaczało dla mnie słowo „nie”. A usłyszeć je z ust innego mężczyzny było…

Lena otoczyła przyjaciółkę ramieniem.

– Wypłacz się, Emily. Doskonale to rozumiemy. Sama popatrz. Czy masz wrażenie, że któraś z nas cię ocenia? Czy dostrzegasz coś innego niż współczucie? No, powiedz.

– Jasne. Masz rację. Kiedyś w ogóle nie byłam w stanie przed kimkolwiek się otworzyć. Wszystko dusiłam w sobie. Wam mogę przyznać się do tego, że zachowuję się jak idiotka. Nie jestem ideałem. Sama mam uczucia, ale potrafię też ranić innych, tak jak każdy. Co powinnam teraz zrobić?

– A co chcesz zrobić? – zapytała Lena.

– Schować się w kąciku i ssać palec. Bo tu wcale nie Ben zawinił, tylko ja, prawda?

Wszystkie skinęły głowami.

– Wydaje mi się, że wciąż jeszcze nie odsunęłaś Iana od siebie – stwierdziła Lena.

– Ależ zrobiłam to. Rzadko kiedy o nim sobie przypominam.

– Ale on ciągle jest częścią twojego życia. Nie rozwiodłaś się z nim; jesteś jego żoną. Emily, złóż pozew o rozwód i skończ z tym raz na zawsze.

– Ale to on mnie zostawił. On powinien wystąpić do sądu. Pewnie żyje teraz z jakąś… jakąś dzierlatką i nie chce się z nią żenić wymawiając się mną.

– Wiadomo, że mężczyźni tak postępują, ale i kobietom takie zachowanie nie jest obce. Tak czy owak musisz go wykluczyć ze swojego życia. Dopóki tego nie zrobisz, on będzie cię nawiedzał niczym duch. Dziś wieczorem miałaś najlepszy przykład – wróciłaś do swoich starych zachowań. Emily, bardzo się zmieniłaś w ostatnich latach, a możesz jeszcze bardziej, jeśli sama tego zechcesz. No jak, dziewczyny, mam rację?

– Stuprocentową – odparły chórem.

– Co o tym myślisz, Emily?

– No dobrze, umówię się z prawnikiem i złożę pozew o rozwód. Myślę, że szybko pójdzie, bo Ian i ja już od dawna ze sobą nie żyjemy. Chyba kilka lat. Uważacie, że powinnam zarzucić mu opuszczenie mnie?

– Wszystko, co tylko możesz. I wystąp o alimenty. Chcesz je dostawać, Emily?

– Jeśli miałyby pochodzić z jego dochodów z klinik aborcyjnych, to nie. Właściwie w ogóle ich nie chcę. Wolę sama na siebie zarobić. Poradzę sobie. Wiem, że tak. Razem damy sobie radę. Dopóki będziemy się siebie trzymać, na pewno nam się uda. Widzicie? Dzisiaj też – przyszłam do domu czując się jak zbity pies, a wystarczyło, że się przed wami wygadałam i sytuacja już nie wydaje mi się taka straszna.

Butelka brandy znów zrobiła pełne okrążenie. Emily podnosiła ją akurat do ust, gdy nagle drgnęła.

– Słyszałyście coś?

– Ktoś puka do tylnych drzwi – stwierdziła Lena. – I coś mi mówi, że to Ben Jackson.

– Nieważne, nie wpuścimy go – oświadczyła stanowczo Emily.

– Ale dlaczego nie? – spytały bliźniaczki.

– Bo w tej chwili nie mam ochoty z nim rozmawiać – oto dlaczego.

– Musi mu na tobie zależeć, skoro przyjechał za tobą do kliniki, a teraz tu – zauważyła Zoe.

– Założę się, że jest cały przemoczony i przemarznięty, i pewnie się rozchoruje – powiedziała cicho Martina. – Deszcz jest bardzo zimny.

– Ja też zmokłam i zmarzłam.

– Bo byłaś uparta i chciałaś wystawić się na zimno i deszcz, żeby ukarać samą siebie – stwierdziła Kelly.

– Wcześniej czy później musisz z nim porozmawiać, Emily. Dlaczego więc nie teraz? Wyjaśnicie sobie sytuację, a jeśli potem wciąż będziesz chciała zerwać waszą przyjaźń, to zrobisz to. Nie zachowuj się jak dziecko – oznajmiła jedna z sióstr, ale Emily nie zauważyła która.

– Łatwiej prowadzić rozmowę, gdy jest się kompletnie ubranym – odezwała się Lena. – Emily, pomyśl sobie, że przecież nie zrobiłaś niczego złego. Zareagowałaś w jedyny znany sobie sposób i to wszystko. Nikt nie może cię za to winić. Sądzę, że ten facet cię lubi. I to bardzo. Jeśli z nim pomówisz, na pewno lepiej będziesz dzisiaj spała. Przypomnij sobie, co nam mówiłaś, gdy otwierałyśmy nasze kliniki. Weź się do pracy, zrób co masz zrobić i do przodu. Możesz mi wierzyć, że w interesach, sprawach finansowych lub sercowych postępować trzeba tak samo. Nie można ciągnąć za sobą balastu, bo zawadza po drodze. Dzięki tobie wszystkie się o tym przekonałyśmy. Teraz przyszła kolej na ciebie zrealizować w praktyce to, o czym mówisz od wielu miesięcy.

– Proponuję, żebyśmy poszły teraz do łóżek myśląc przed snem o gofrach, które zamierzam jutro zrobić na śniadanie i pozwoliły Emily uładzić swoje sprawy – zasugerowała Zoe. – Jeśli będziemy ci potrzebne, wystarczy krzyknąć. Ben wciąż dobija się do drzwi.

Kobiety rozeszły się do pokoi. Emily weszła na schody jako ostatnia. Odczekała, aż Helen i Rose wyjdą na ganek, po czym otworzyła tylne drzwi.

– Powinienem cię teraz zamordować, Emily. I zbić na kwaśne jabłko za to, że muszę przez ciebie odstawiać takie numery. Czuję już, że zaczyna mnie rozkładać przeziębienie, a kicham od dwudziestu minut. Ale czy ciebie coś to obchodzi? Gdzie tam, do diabła, bo gdyby cię obchodziło, otworzyłabyś mi dwadzieścia minut temu. Bardzo sprytnie wymknęłaś się tylnymi drzwiami kliniki. Prawie godzina minęła, zanim na to wpadłem.

– Wejdź, Ben. Dam ci gorącej herbaty i brandy. Idź teraz do łazienki i wrzuć mokre ubranie do suszarki. Zaraz przyniosę ci szlafrok. Strasznie się wstydziłam, Ben. Przepraszam cię.

– Tylko przypadkiem nie daj mi jakiegoś cholernego szlafroka, który należał do twojego męża – powiedział Ben kichając trzy razy z kolei.

– A może być aksamitny w kwiatki?

– Niech będzie – odpowiedział zatrzaskując za sobą drzwi.

Idąc do pokoju po kwiaciasty szlafrok, Emily uśmiechnęła się, choć wcale nie było jej do śmiechu. Pod wpływem nagłego impulsu wyciągnęła jeszcze z szuflady parę wełnianych skarpet. Gdy wróciła do kuchni, czajnik już gwizdał. Wyłączyła gaz, po czym poszła pod drzwi łazienki, zapukała, a kiedy Ben je leciutko uchylił, podała mu suche rzeczy.

– Nie wstydź się. Kiedy pracowałam w klinice, widziałam mnóstwo nagich mężczyzn. A jeśli sięgniesz pamięcią nieco wstecz, to przypomnisz sobie, że i ciebie oglądałam bez ubrania.

– Zamknij się, Emily. Jestem wściekły i mam ku temu pełne prawo, więc nie staraj się być dla mnie miła.

– To po co tu przyszedłeś?

– Bo wiem, jak się teraz czujesz. A przynajmniej tak mi się wydaje. Chciałem mieć pewność, że nic ci nie jest. Jesteś bardzo miłą osóbką, Emily, i zależy mi na tobie.

Znów kichnął i to cztery razy. Emily otworzyła buteleczkę z aspiryną, wytrząsnęła trzy tabletki i położyła je na stole. Na kolorowej plecionej serwetce czekał już kubek parującej herbaty. Emily wyjęła z niego torebkę, po czym wlała sporą porcję brandy.

– Ładnie ci w kwiatkach. Ciepło ci? – spytała, gdy Ben usiadł przy stole. Natychmiast sięgnął po chusteczkę, których całe pudełko ustawiła przed nim.

– O jedno chciałbym cię zapytać, Emily. Czytujesz romanse? I powiedz czy to ja mówię od rzeczy, czy rzeczywiście nie byliśmy sami wtedy u mnie?

– Nie czytuję romansów i owszem, miałeś rację w kwestii tej trzeciej osoby. – Odwróciła wzrok spoglądając najpierw na zegar na ścianie, a potem na rząd pudełek z musli stojących na lodówce. – Co prawda to nie twoja sprawa, ale wyjaśnię ci to. Nigdy nie kochałam się z kimś innym poza moim mężem. I nie miałam pojęcia, wstydzę się tego bardzo, ale naprawdę nie wiedziałam, że trzeba zachowywać się inaczej. Powinnam była to wiedzieć, zresztą może w głębi duszy tak było, tylko nie chciałam się do tego zastosować. Kiedy powiedziałeś „nie” tak kategorycznie, coś we mnie drgnęło i zareagowałam w taki a nie inny sposób. Przepraszam cię.

– Emily, kiedy dwoje ludzi decyduje się na… na zbliżenie seksualne, to zwykle najpierw trochę się przytulają, całują, żeby się rozluźnić i poczuć swobodnie wobec siebie. Zdarza się, że pierwszy raz to zupełna klapa. Za drugim razem, o ile do niego dojdzie, jest przeważnie nieco lepiej. Emily, rozumiesz, co chcę ci wytłumaczyć? Kiedyś wrzeszczałem jak szalony, tak głośno, że słychać mnie było w sąsiednim hrabstwie. I w porządku. To było wolne od zahamowań zachowanie. Ani ja nie jestem twoim mężem, ani ty moją byłą. Mogę teraz w ten sposób o tym mówić, bo kiedy pierwszy raz po rozwodzie poszedłem z kobietą do łóżka, zachowałem się dokładnie tak jak ty. Ja cię nie osądzam; niczego takiego bym nie zrobił. Czy masz może kapcie pasujące do tego szlafroka?

– Nie.

– To kupię ci je na gwiazdkę. Podoba mi się ten szlafrok.

– Kupię ci na gwiazdkę dokładnie taki sam.

– A widzisz, właśnie sobie powiedzieliśmy, że około Bożego Narodzenia będziemy się jeszcze widywać. Że będziemy razem. Przyznaj, Emily, żałujesz teraz, że nie wpuściłaś mnie wcześniej?

– Nie. Musiałam zachować się tak jak to zrobiłam, żeby czuć się obecnie tak a nie inaczej. Muszę jeszcze wiele zmienić w swoim życiu, Ben. Dziś postanowiłam, że złożę pozew o rozwód. Zamierzam także zrobić sobie lifting twarzy. I wiedz, że robię to wyłącznie dla siebie; ty nie masz z tym nic wspólnego.

– A czy coś jest nie tak z twoją twarzą? – zainteresował się Ben. – Mnie się wydaje ładna.

– Moim zdaniem, wyglądam jak… jak wyschnięty owoc. Za dużo mam zbędnej, luźno wiszącej skóry. Przyjrzyj się – powiedziała odciągając skórę z policzków – widzisz, jaka różnica.

– Fakt, że wygląda lepiej, ale jesteś pewna, że chcesz iść pod nóż bez żadnej ważnej przyczyny?

– Chyba tak. Te wiszące fałdki i w ogóle moja obecna twarz należą do starej Emily, tej, która uważała się za własność Iana. Chcę znów być sobą i wierz mi – wcale nie chodzi mi o to, że się postarzałam, ale o to jak wyglądam. Nie spodziewam się, że to zrozumiesz. Najważniejsze, że ja wiem w czym rzecz. Ale dziękuję za komplement.

– Bo w moich oczach prezentujesz się zupełnie dobrze. Powiedz, czy jestem zwolniony?

– Tak.

– Dobrze – odrzekł klasnąwszy w dłonie. Następnie energicznie wydmuchał nos, po czym stwierdził: – Wiesz co, Emily, mam pomysł. Ciekaw jestem, co na to powiesz. Moim zdaniem, bo jest to tylko moja prywatna opinia, ale wydaje mi się, że jeśli mnie posłuchasz, to wybijesz się na sam szczyt.

– Chwileczkę. Czy skończyliśmy już rozmawiać o tym, co wydarzyło się u ciebie w domu?

– Nie mam zwyczaju rozwodzić się nad sprawami, które są już załatwione. A tamtą omówiliśmy. Jeśli kiedykolwiek znów zdecydujemy się pójść do łóżka, to zrobimy to tak, jak zechcą Ben i Emily. Jesteśmy przecież przyjaciółmi. To dla mnie bardzo ważne. Chcesz, żebyśmy zerwali tę nić sympatii, która nas łączy?

– Nie. A jaki masz pomysł? – zapytała podekscytowana. Nie miała wątpliwości, że pomiędzy nimi będzie jeszcze ten drugi raz.

– Opowiadałaś mi kiedyś, że dawno temu nakręciłaś o sobie film na kasecie wideo, pamiętasz?

– Masz na myśli ten, na którym rozebrałam się do bielizny i pokazałam swoje zwały tłuszczu?

– Dokładnie ten, chyba że nakręciłaś jeszcze jakiś inny. Odważyłabyś się pokazać go swoim klientkom? Zamiast prezentować im Charleya w satynowej pelerynie czy kazać mi prowadzić zajęcia aerobiku, co bardzo szybko by się im znudziło. Myślę, że ta kaseta może zadziałać. No bo spójrz na siebie. Jesteś przecież żywym dowodem. Pokaż wszystkim ten film. Niech go zobaczą, bo skoro tobie się udało, to i każdej innej kobiecie może się powieść. Przemyśl to sobie, Emily.

– Nikomu dotąd nie pokazywałam tego filmu. Nakręciłam go tylko po to, żeby zadać sobie ból.

– Ile razy go oglądałaś?

– W ogóle go nie widziałam. Wolałabym raczej poddać się chłoście niż go obejrzeć.

– Źle do tego podchodzisz, Emily. Powinnaś być dumna z tego, co osiągnęłaś. Sama przyznałaś, że była to długa i żmudna praca.

– Jeszcze jej nie skończyłam. Ben, ty naprawdę uważasz, że na dłuższą metę Charley się nie sprawdzi?

– Tak, tak właśnie uważam, Emily. Wszelkie sztuczki są dobre, ale tylko od czasu do czasu. Dostarczają po prostu rozrywki, a twoja firma raczej nie to ma na celu. Próbujesz coś zbudować, stworzyć coś, co zapewni tobie i twoim koleżankom bezpieczną przyszłość; dlatego musisz podejść do tego bardzo poważnie. Fakt, że aby interes się kręcił, trzeba chwytać się różnych metod w celu zdobycia klientów, ale musisz być w stanie zaoferować tym ludziom coś konkretnego, co będą chcieli kupić. Przemyśl to sobie. Chciałbym, żebyś zastanowiła się jeszcze nad jedną sprawą. Czy przypadkiem nie narzuciłaś sobie zbyt dużego tempa otwierając tak wiele klinik naraz? Czy gdzieś w podświadomości nie chciałaś po prostu podwoić liczby klinik, jakie miał twój mąż?

– O nie, Ben, to akurat nie miało z moją decyzją nic wspólnego. Otworzyłam ich tyle, żeby było po jednej dla mnie i każdej z moich współlokatorek. Jesteśmy partnerkami.

– Jeśli jesteś tego pewna, to w porządku. A tak w ogóle, czuję się okropnie.

– I wyglądasz okropnie. Może chciałbyś zostać tu na noc? Mógłbyś wyjść wcześnie rano. Chętnie przygotuję ci posłanie na kanapie. Na dworze wciąż leje.

– Nie, muszę wracać. Może uda mi się namówić matkę Teda, żeby mi go rano przysłała, o ile nie poczuję się lepiej.

– Przykro mi z powodu dzisiejszego wieczoru.

– I bardzo słusznie. Jeśli się nie odezwę, to nie zapomnij przynieść mi rosołku z kurczaka. Zadzwonię do ciebie wieczorem, jak już Ted wyjdzie. Dziękuję za herbatę.

Kiedy Emily sięgała po kwiaciasty szlafrok, kąciki jej ust podniosły się w lekkim uśmiechu.

– Obiecaj mi, że od razu po przyjściu do domu zapakujesz się do łóżka. Wypij jeszcze herbatę i leż w cieple. A zanim się położysz, weź gorący prysznic.

– Dobrze, mamusiu – odparł zmęczonym głosem.

– Dobranoc, Ben.

– Dobranoc, Emily.

13

Otwierając tylne drzwi, Emily spojrzała na niebo; dzień był pochmurny i ponury, i zanosiło się na śnieg. Zamknęła klinikę nieco wcześniej, bo czuła, że łapie ją przeziębienie. Kiedy jednak zaczęła się krzątać i robić herbatę, przyznała przed sobą, że właściwie nie czuje się wcale źle, a chciała tylko znaleźć jakiś powód, żeby przyjść do domu i przejrzeć parę książek.

Do Bożego Narodzenia zostało zaledwie dwa tygodnie, a do operacji plastycznej w Nowym Jorku o jeden dzień więcej. Zastanawiała się jeszcze, czy nie odwołać zabiegu i zainwestować zaoszczędzone w ten sposób pieniądze w kliniki. Wprawdzie urządziły głosowanie i wszystkie jej koleżanki zdecydowały, że powinna zrealizować swój plan i zrobić sobie lifting, ale to nie miało znaczenia, chociaż wspólnie uznały, że jakoś sobie poradzą. Operacja kosztowała siedemnaście tysięcy dolarów i Emily uzyskała je ze sprzedaży futer, ponieważ jej ubezpieczenie zdrowotne nie uwzględniało operacji plastycznych. Wiedziała, że postępuje jak dekadentka, ale nic ją to nie obchodziło.

W głowie jej huczało, a mięśnie ramion były tak napięte, że czuła się jak drewniana kukiełka, której właściciel zamierza właśnie oderwać ręce. Zapaliła papierosa – pierwszego od wielu tygodni, napiła się herbaty z czarnej porzeczki i dopiero zabrała się za przeglądanie przyniesionej do domu księgi.

Cóż właściwie miała zrobić? Kliniki przyniosły sporo strat. Charley złożył wymówienie i miał odejść z początkiem nowego roku. Kusiło go coś, o czym zawsze marzył, czyli ćwiczenia wyrabiające mięśnie, a także dziewczyna o imieniu Winona, która twierdziła, że uwielbia atletycznie zbudowanych mężczyzn. Zamierzał wreszcie rozpocząć treningi, żeby móc potem wyruszać w trasy objazdowe, ale co to właściwie oznaczało, Emily nie miała pojęcia.

Otworzyła księgę rachunkową na ostatniej stronie, gdzie rozliczała swoje prywatne finanse. Wiedziała, że nadszedł czas na sprzedaż biżuterii i domku na plaży. Należną Ianowi część sumy uzyskanej za domek postanowiła przechować na osobnym rachunku bankowym, na wypadek gdyby kiedyś dał o sobie znać. Pomyślała, że być może udałoby się jej zaciągnąć drugą niewielką pożyczkę pod zastaw domu.

Zastanawiała się, czy starczy jej odwagi, by naruszyć ostatnie dziewięćdziesiąt tysięcy dolarów, jakie odłożyła na starość. W końcu powiedziała sobie, że może to zrobić. A właściwie nawet musi, bez względu na konsekwencje. Postanowiła przecież bez reszty zaangażować się w pracę nad sukcesem swojej firmy. Podobnie jak jej przyjaciółki.

Emily dopiła herbatę i zaparzyła sobie kolejną filiżankę. Zabrała się właśnie za drugiego papierosa, gdy przypomniał jej się film wideo nakręcony po tym, jak została obrabowana. W myśli znów usłyszała słowa Bena. Czy miał rację? Najprawdopodobniej tak. Ale jak miałaby zaprezentować światu taki film? Ben jako mężczyzna nie rozumiał co znaczy wstyd, poczucie winy i odrzucenia. On nie miał pojęcia co czuje kobieta mająca wałki tłuszczu, obwisłe piersi, grube, ocierające się o siebie uda i taki nadmiar ciała na pupie, że tworzyło duże fałdy w miejscu, gdzie kończyły się majtki. Ben nie mógł wiedzieć, jak przygarbią się sylwetka kobiety, gdy ma ona niskie poczucie własnej wartości i świadomość, że jest brzydka i tłusta. Ben widywał swoich klientów w ślicznych kostiumach i ładniutkich opaskach na głowach. A jeśli nawet pod spodem mieli nieco tłuszczu, to i co z tego. Ben go nie widział, więc nie zdawał sobie sprawy, co jej proponuje.

Emily wspomniała, że kiedyś Ian powiedział jej, iż jest śliczna jak motylek. Rozpłakała się na myśl o tym. Chwilę później zdenerwowała się na siebie, bo sądziła, że etap rozczulania się nad sobą dawno już zakończyła. – Nienawidzę cię, Ianie – powiedziała. – O Boże, żebyś wiedział, jak bardzo cię nienawidzę. Mam nadzieję, że te twoje cholerne białe koszule są mocno wygniecione. – Dopiła herbatę i energicznie wgniotła papierosa w popielniczkę. Przyszło jej do głowy, że skoro koleżanki nie wrócą do domu wcześniej jak za półtorej godziny, ma wystarczająco dużo czasu, żeby…

Chwilę później zdejmowała już kamerę i magnetowid z półki w szafie. Kolejną minutę czy dwie zajęło jej włączenie telewizora i uruchomienie sprzętu wideo. Z pilotem w dłoni usiadła na krześle. Na widok swej twarzy na ekranie skuliła się, lecz kiedy zobaczyła siebie ubraną jedynie w bieliznę, w oczach stanęły jej łzy. Przewinęła taśmę do początku i odtworzyła ponownie, a potem kolejne dwa razy. W końcu zatrzymała ją. Gdyby chciała, mogłaby teraz nagrać dalszy ciąg filmu. Byłaby to jakby druga część. Tylko, czy naprawdę tego chciała? Ależ skąd, o Boże, nie. Chociaż, dlaczego nie? W końcu najgorsze miała już za sobą. Część pierwszą można by zatytułować „przedtem”, a drugą „potem”. No, zaczynaj, Emily, popędziła samą siebie, pokaż się, niech wszyscy zobaczą, jak minione lata odbiły się na twojej twarzy. Zdejmij bluzę, żeby każdy mógł zobaczyć jak wyglądasz w różowym body. Niech obejrzą sobie zdeformowanego motylka. Bez względu na to, ile będzie cię to kosztować, jesteś w stanie to zrobić. I dla samej siebie, i dla innych – dla wszystkich, którzy zechcą obejrzeć tę kasetę. Na razie za darmo. – O mój Boże! -jęknęła. Wcisnęła przycisk „nagrywanie” i wróciła na krzesło.

– Nazywam się Emily Thorn – zaczęła. – Skoro oglądacie mnie teraz, widzieliście na pewno pierwszą część filmu, którą nakręciłam w bardzo nieszczęśliwym okresie swojego życia. Aż do dzisiejszego dnia brak mi było odwagi, czy jak niektórzy powiedzieliby charakteru, żeby go obejrzeć. Kiedyś, dawno temu, mój mąż powiedział, że jestem śliczna jak motylek. – Podeszła bliżej do kamery. – Teraz wcale nie wyglądam jak motylek, ani tak się nie czuję. Ale jestem zdrowa, mam dobrą kondycję, a piękno, jak wszystkim wiadomo, tkwi w oczach patrzącego. Łatwo powiedzieć, prawda? – Cofnęła się nieco. – Przyjrzyjcie mi się, drogie panie.

Emily obróciła się, zrobiła kilka głębokich skłonów i parę piruetów, a następnie położyła się na podłodze i wykonała kilkanaście szybkich pompek. – Widzicie? Teraz potrafię robić takie ćwiczenia. Jestem w dobrej formie i nie mam na sobie ani grama zbędnego tłuszczu. Mogę jeść, co tylko dusza zapragnie, o ile zachowuję w tym umiar.

Emily oblizała usta, a jednocześnie poczuła, że do oczu znów napływają jej łzy. – Jakieś pół godziny temu siedziałam w kuchni pijąc herbatę i paląc papierosa, czego akurat nie powinnam była robić, bo zasadniczo zerwałam już z nałogiem. Tak czy owak siedziałam i rozmyślałam o operacji plastycznej twarzy, której zamierzam się poddać po Bożym Narodzeniu. Uważałam, że decydując się na taki krok, inwestuję w siebie. Ale wiem już, że się oszukiwałam. Postanowiłam zrobić sobie ten lifting z czystej próżności. Chciałam znów stać się tą Emily Thorn, która była śliczna jak motylek. Zdałam sobie w końcu sprawę, że nie jestem motylem ani nigdy nim nie byłam. Jestem sobą – Emily Thorn. Nigdy nie istniały dwie Emily. W tej właśnie kwestii się pomyliłam, lecz tą wypowiedzią naprawiam błąd. Proszę, drogie panie, wytrzymajcie ze mną jeszcze chwilę, bo chciałabym przez moment się zastanowić i nakręcić trzecią część tego filmu.

Emily starała się uporządkować własne myśli. Jeśli Ben miał rację, to słowa, które teraz wypowie, będą miały kluczowe znaczenie i nie można tej mowy przećwiczyć. Musiała powiedzieć, co naprawdę sądzi i w co wierzy. Utkwiła wzrok w obiektywie kamery i zaczęła mówić:

– Pragnę myśleć o sobie jak o kimś, kto przeżył katastrofę. Wiele z was zapyta pewnie: „A cóż to ma wspólnego z dbałością o sprawność fizyczną”? Ja odzyskując kondycję zaczęłam normalnie żyć. Patrząc teraz wstecz widzę jasno, że połowę swego życia zmarnowałam. Mąż opuścił mnie, chociaż to dzięki mojej pracy ukończył studia medyczne. Nie zostałam całkowicie bez środków do życia. Miałam do dyspozycji trochę pieniędzy i dom o bardzo dużej hipotece, a poza tym została mi po nim nadwaga… trzydzieści jeden kilo mojego własnego tłuszczu. Szczęście w nieszczęściu polegało na tym, że los zadbał o to, żebym miała wsparcie. Was wspierać będą moje koleżanki prowadzące kliniki Emily. Nieważne z jakiego powodu do nas przyjdziecie, my postaramy się wam pomóc. Nauczymy was, jakie ćwiczenia powinnyście wykonywać i kiedy, jak się odżywiać i jak dbać o własne ciało, żeby uzyskać pożądane rezultaty. Doradzimy każdej z was indywidualnie. My, kobiety, chcemy pomóc kobietom. Nie wiem kim jesteście, więc to wy musicie przyjść do nas. Nie marnujcie swego życia, nie trwońcie go. Żyjcie jego pełnią. Odważcie się być sobą. W tej chwili przerwę to nagranie i pojadę do jednej z naszych klinik, żeby pokazać wam, co tam robimy.

Emily wcisnęła przycisk „stop”. Postanowiła, że jutro rano zabierze kamerę ze sobą i poprosi Lenę albo którąś z koleżanek o pomoc w dokończeniu filmu. Czuła się kompletnie wyczerpana. Z pełną odpowiedzialnością mogła powiedzieć, iż rzeczywiście istnieje coś takiego jak tortury psychiczne. Ciekawe czy poddając się im spala się więcej kalorii?

Wszedłszy do kuchni, Emily popatrzyła na zegar. Pomyślała, że skoro i tak już siedzi w domu, to mogłaby ugotować obiad. Miała ochotę na kurczaka z rusztu z warzywami ugotowanymi na parze i doprawionymi cytryną i koperkiem. Do tego zamierzała przyrządzić pieczone ziemniaki oraz surówkę z sałaty i marchewki polaną miodowym sosem Dijon, a na deser niesłodzoną galaretkę truskawkową. Zdecydowała, że spryska kurczaka tylko odrobiną tłuszczu, a obiad i tak będzie bardzo pożywny, i to z deserem prawie bez cukru.

Emily bardziej cieszyła się towarzystwem koleżanek przy stole niż samym jedzeniem. Kiedyś żyła, aby jeść, a obecnie, podobnie jak jej współlokatorki, jadła aby żyć. Wyobraziła sobie, że wieczorem po kolacji zbiorą się w salonie, będą chrupać popcorn i popijać go ziołową herbatą.

Kiedy jednak nakrywała do stołu, w jej oczach malował się niepokój. Właśnie składała serwetki, gdy do drzwi zapukał Ben i wszedł sam nie czekając aż mu ktoś otworzy.

– Widzę, że zjawiłem się w samą porę. Czasami jednak udaje mi się wyczuć chwilę – zażartował.

– Zjesz z nami?

– Jeśli to zaproszenie, odpowiedź brzmi: tak.

– A co cię tu sprowadza o tej porze?

– Mam nowego klienta w Woodland. To tak blisko, że postanowiłem wpaść, żeby cię zobaczyć.

Wygląda wspaniale, przemknęło Emily przez głowę, gdy patrzyła na Bena. Nawet po całym dniu pracy, ubrany w dres, sprawiał wrażenie Mężczyzny z charakterem. Był przystojny, ale nie wymuskany – emanowała od niego raczej swoboda i przystępność. Ciało Emily przeszył jakiś dziwny dreszcz, którego dawno już nie doświadczyła.

– Cieszę się, że zajrzałeś – powiedziała ciepłym głosem. – Zastanawiałam się, czy zjesz ze mną kolację w najbliższą sobotę. Tym razem ja chciałabym cię zaprosić. Chyba że, twoim zdaniem, to nie wypada.

– Jeśli masz ochotę płacić, ja nie mam nic przeciw temu. Prawdę mówiąc, czuję się… mile połechtamy tym, że kobieta zaprasza mnie na randkę i chcę, żebyś wiedziała, iż jestem na tyle nowoczesnym facetem, żeby przyjąć takie zaproszenie i być za nie wdzięczny. Już się cieszę na ten wieczór. I możesz być pewna, że to wypada. – Roześmiał się od ucha do ucha. – Wydawało mi się, że miałaś mi przynieść rosołek z kurczaka, bo byłem przeziębiony.

– Niestety nie miałam kurczaka. A poza tym, to było dawno temu. Zresztą przypomniało mi się właśnie, że wspominałeś coś wtedy o zadzwonieniu do mnie w niedzielę, a nie zrobiłeś tego.

– Za bardzo byłem chory.

– Dokładnie taka sama wymówka jak ta moja z kurczakiem, nie sądzisz?

– Odpłacam pięknym za nadobne – odparł jowialnie.

– Wiele o tobie myślałam po… po tamtym wieczorze.

– Ja o tobie także, Emily. Właściwie to potrzebuję teraz być z ludźmi. Zbliżają się święta, a moja żona i jej nowy mąż wybierają się do Kalifornii, więc jestem trochę do niczego, jeśli rozumiesz co chcę przez to powiedzieć.

– Przykro mi, Ben. Nie przysługują ci prawa odwiedzin w czasie świąt czy może wymieniacie się – jednego roku ona a drugiego ty?

– Powinniśmy być z Tedem na zmianę, ale oni mają teraz coś w rodzaju opóźnionego miesiąca miodowego. Mogę za to zabrać Teda do siebie na kolejne dwa Boże Narodzenia. Jego matka zachowała się bardzo grzecznie, a Ted chciał z nimi jechać, więc co mogłem zrobić?

– Nie miałeś wyjścia. Ale możesz spędzić Boże Narodzenie z nami, jeśli tylko masz ochotę. Planujemy urządzić wspaniałą Wigilię, a następnego dnia spać do późna i zjeść potem wystawny obiad. W Wigilię oczywiście także przygotujemy obfitą kolację. Wiesz co, pojedź z nami w przyszłym tygodniu wybierać choinkę, albo może jeszcze w ten weekend. Niedziela byłaby w sam raz. Znam fantastyczną szkółkę niedaleko od trasy 130. Uwielbiam Boże Narodzenie. Mam mnóstwo ozdób i światełek.

Z zapartym tchem czekała na odpowiedź Bena.

– Bardzo chętnie. Przyniosę wino.

– Wino nie wystarczy. Musisz postarać się o prezenty. O całe torby upominków. Pamiętaj, że jest nas osiem – powiedziała mrugając okiem.

– Przyjąłem do wiadomości. Ma być wino i prezenty. Mam nadzieję, że będzie padać śnieg.

– Ja też. Zapowiadali opady na cały weekend. Pomyśl tylko, czyż nie byłoby wspaniale, gdyby w powietrzu fruwały białe płatki, akurat gdy będziemy wybierać drzewko? O Boże, byłabym strasznie szczęśliwa. O, dziewczyny wróciły do domu – stwierdziła obracając kurczaka na ruszcie.

– Jeśli chciałbyś mi pomóc, to możesz polać sałatkę sosem i wymieszać. Ja włożę jeszcze ziemniaki do kuchenki mikrofalowej i za jakieś piętnaście minut będzie jedzenie.

Kiedy już wszyscy razem siedzieli przy stole śmiejąc się i żartując, popychając i poszturchując, Emily pomyślała, że mieć w domu mężczyznę, również w kuchni, to zupełnie inne życie.

Przez cały czas ani razu nikt nie napomknął o interesach. Wspominali święta sprzed lat, rozmawiali o tym, jak będą wybierać choinkę, i – jak to Martina określiła – robić się na bóstwo przed wyjściem na pasterkę, jak będą rozpakowywać prezenty po powrocie z kościoła, wznosić toasty i jak wreszcie pójdą spać.

Emily oparła się wygodnie na krześle i obserwowała Bena i koleżanki. Przez wszystkie lata małżeństwa z Ianem ani razu nie było w ich domu przyjęcia, nigdy nie zapraszali gości. Raz czy dwa zjedli kolację na mieście wraz z kolegami Iana, ale potem Emily musiała przejść piekło. Mąż wypominał jej, że nie była odpowiednio ubrana lub nie błyszczała w towarzystwie, czy też nie brała udziału w rozmowie, a w końcu wymierzał jej najwyższą karę nie odzywając się do niej przez kilka dni, a czasem nawet tygodni. Teraz Emily siedziała uśmiechnięta i czuła się świetnie. Nareszcie naprawdę żyła.

– Rety, wszystko zjedzone – powiedziała Kelly zabierając się do sprzątania ze stołu. – Podoba mi się, kiedy ludzie mają apetyt.

– Jak mnie znowu zaprosicie, to będę jadł z takim samym apetytem. Umiem wprawdzie gotować, ale zwykle po prostu zjadam coś naprędce. A to była pożywna kolacja. Teraz rozumiem, dlaczego wszystkie się odchudzacie. Chętnie pomogę wam zmywać albo pójdę już sobie do domu

– oznajmił Ben.

– Ja pozmywam; dziś moja kolej – odparła Emily. – Ty możesz wycierać talerze.

– Ale bardzo dużo ich tłukę – uprzedził Ben.

– W takim razie wkładaj palto – stwierdziła Lena prowadząc go do drzwi. Towarzyszyły im pogwizdywania pozostałych. – To typowe dla faceta. Zjeść i zwiać. A idź sobie, nic nas to nie obchodzi. Następnym razem sam będziesz zmywał. Albo przynieś sobie jednorazowe talerzyki.

W kuchni nagle zaroiło się, bo wszystkie koleżanki zaczęły pomagać Emily.

– Zwołuję zebranie – obwieściła Emily wieszając ścierkę na haczyku.

– Przewidziałyśmy to – oznajmiła Zoe. – Właśnie dlatego pozbyłyśmy się Bena.

– Ale skąd wiedziałyście? – spytała Emily zdumiona.

– Przecież jesteśmy kobietami – odparła Lena, jakby to stwierdzenie wszystko wyjaśniało. – I nie pomyliłyśmy się?

– Chodźmy do salonu. Chcę wam pokazać film wideo, ale zanim to zrobię, musimy pokrótce omówić kilka spraw związanych z interesami.

Wszystkie kobiety zgromadziły się w salonie. Nancy jako ostatnia zajęła miejsce w kręgu na podłodze stawiając obok siebie tacę ze styropianowymi kubkami i dzbankiem kawy. Po kolei nalewała do każdego ciemny napój i rozdawała koleżankom.

– Znów znalazłyśmy się w dołku. Charley odchodzi. Zresztą wiedziałyśmy, że wcześniej czy później to nastąpi i że pełni on tylko rolę chwilowej atrakcji. Ale dłużej już nie możemy sobie pozwolić na tego typu chwyty. Możemy kontynuować działalność jeszcze przez jakieś pół roku, ale potem będę spłukana. Po prostu zabraknie mi pieniędzy. Ciągle nie mamy szans na kredyt z banku; co do tego jestem pewna. A to oznacza, że same musimy na siebie zarobić.

– Jak bardzo jest z nami źle? – spytały chórem.

– Dosyć. Nie mamy już żadnych zasobów. Nie umiem czarować. Wszystkie bardzo się starałyśmy i dałyśmy z siebie wszystko. Nie mamy już na czym zaoszczędzić. Owszem cieszymy się dobrą reputacją, klientki polecają nas innym, ale to nie wystarcza. Popełniłam kilka błędów, które sporo nas kosztowały.

– Mamy trochę oszczędności. Gdybyśmy się złożyły, czy to by coś pomogło? – zapytała Martina.

– Oczywiście, że tak, ale nie mogę was prosić, żebyście pozbywały się swoich zaskórniaków – odparła Emily.

– Ty poświęciłaś swoje na ten interes – sprzeciwiły się bliźniaczki.

– Owszem, ale wciąż troszkę mi zostało. Wy nie będziecie miały nic.

– To nasza własna decyzja. Sama mówiłaś, że dzielimy się po równo. My jesteśmy gotowe wyłożyć pieniądze ze sprzedaży naszej firmy – oznajmiły cicho bliźniaczki. – Policzmy, ile zdołamy wspólnie zgromadzić.

Po podsumowaniu składek, Emily popatrzyła na koleżanki zdumiona.

– Całkiem niezła sumka – oznajmiła. – A tak przy okazji, o ile was to interesuje, to oświadczam, że zrezygnowałam z operacji plastycznej. Jeśli do pieniędzy, które uzyskałam ze sprzedaży futer dodamy wasze oszczędności, to mamy sporą szansę zrealizować mój plan. A teraz posłuchajcie.

– Poczekaj chwilkę, przyniosę butelkę brandy. Coś mi się wydaje, że to co powiesz okaże się bardzo ważne, więc musimy to uczcić – powiedziała Zoe zrywając się z miejsca i biegnąc do kuchni. Gdy wróciła, nikomu nie żałowała trunku lejąc wprost do kubków z kawą. – No dobrze, Emily, teraz mów.

– Zaraz, zaraz, myślałam, że chciałaś zrobić sobie ten lifting. Mówiłaś, że ta operacja jest ci potrzebna. Jeśli dzięki niej poprawiłoby się twoje samopoczucie, to nie rezygnuj. Przecież tłumaczyłaś nam, że łatwiej byłoby ci odzyskać wiarę w siebie i poczucie własnej godności – powiedziała Lena.

– A więc kłamałam. Dzięki wam czuję się zadowolona. Same popatrzcie. Jesteście gotowe oddać ostatni grosz dla ratowania naszego wspólnego przedsięwzięcia. Lifting nie jest mi wcale potrzebny. Owszem, chciałabym go sobie zrobić. Na tym właśnie polega różnica. Zresztą może któregoś dnia poddam się tej operacji, a może i nie. Spójrzcie na mnie, wszystkie. Mam jakieś znamię czy co? Na każdą tę cholerną zmarszczkę sama zapracowałam i nie jestem pewna, czy chcę się z nimi rozstawać. To ja sama tak zdecydowałam. Nie wy za mnie. Ben także nie; w dodatku, kiedy wspomniałam o liftingu zapytał: „A cóż, do diabła, jest nie tak z twoją twarzą?” I mówił to zupełnie szczerze; trzeba było widzieć jego zdziwienie. Tak więc zapomnijmy o tej operacji i zajmijmy się sprawami bieżącymi – oświadczyła Emily.

Wyciągnęło się ku niej siedem par rąk. Emily chwyciła dłonie Leny i Zoe.

– Jesteśmy razem – wszystko albo nic – powiedziała radośnie Martina.

– Teraz słuchajcie, dziewczyny, przedstawię wam mój plan. Mam pewną kasetę wideo, którą, moim zdaniem, powinnyśmy wyprodukować w wielu egzemplarzach i rozdawać za darmo. Będzie nas to kosztować mnóstwo pieniędzy, ale też zamawiając ich dużo, mamy szansę na zniżkę. Zarzucimy nimi całe Plainfield, czyli South Plainfield, Edison Township, Metuchen, Woodbridge Township i Brunswicks, a więc północne, południowe i wschodnie dzielnice. Proponuję, żebyśmy wynajęły do tego ludzi, tak jak robi firma telekomunikacyjna, gdy rozdają nowe wydanie książki telefonicznej. Zapakujemy kasety w małe plastikowe torebki i będziemy je wieszać na klamkach drzwi. Wydaje mi się, chociaż nie jestem tego pewna, że ta metoda okaże się tańsza niż wysyłanie kaset pocztą, a zresztą i tak nie mamy adresów wszystkich mieszkańców. A listy adresowe kosztują. Zbliżają się bożonarodzeniowe ferie, więc bez trudu uda nam się wynająć uczniów z podstawówek i liceów.

Przerwała na chwilę.

– Poza tym zebrałam wszelkie informacje na temat dietetycznej żywności. Zaczniemy ją sprzedawać. Będą z tego pieniądze, moje panie. Doskonale zestawimy proporcje, żeby klientki nie musiały już zawracać sobie tym głowy. No, bo same pomyślcie. Jeśli kobieta naprawdę chce schudnąć i uprawia gimnastykę, a jednocześnie pracuje albo ma mnóstwo zajęć w domu i przy dzieciach, to czyż nie wyda jej się wspaniałe, że może tak po prostu wyjąć z opakowania gotowy posiłek mając pewność, że jest pożywny i ma odpowiednią wartość kaloryczną, a tym samym gwarantuje osiągnięcie zamierzonego celu? Oczywiście zakładam, że ten posiłek będzie również smaczny i apetycznie wyglądający na talerzu. To bardzo ważne. Ale jest w czym wybierać. Bo różnorodność także ma kluczowe znaczenie. Nikt nie chciałby jeść codziennie tego samego. Muszę zresztą coś wam wyznać – nienawidzę tuńczyka. W ciągu ostatnich paru miesięcy zjadłyśmy chyba z tonę tego świństwa. A jeśli miałabym teraz uraczyć się choćby jeszcze kawałeczkiem kurczaka z rusztu, to chyba zaczęłabym gdakać.

– Kiedy zaczynamy?

– Wkrótce. Tak się stało, że gdzieś po drodze straciłyśmy z oczu wytyczony cel, czyli pozyskanie klientek spośród kobiet w średnim wieku, takich jak my. Sama nie wiem, jak do tego doszło. Pewnie byłyśmy zbyt zajęte Charleyem i szukaniem wyjścia z codziennych kłopotów. W każdym razie panie w średnim wieku z brzuszkami, czyli podobne do nas, nie chodzą do klubów i na siłownie, i mają ku temu konkretny powód, a mianowicie wstydzą się swoich ciał – tych zbędnych kilogramów, które noszą wokół talii, bioder i obwisłych pośladków. Zwróćcie uwagę, jakie dziewczyny pokazują nam w reklamach? Osiemnasto- dwudziestoletnie panienki, które twierdzą, że muszą zrzucić pół kilo nadwagi. Wyobrażacie sobie – pół kilo? I ćwiczą na siłowni, żeby pozbyć się cholernych pięćdziesięciu dekagramów. Moim zdaniem, one chodzą do tych klubów tylko po to, żeby poznać tam facetów i pokazać im, jak zgrabnie się prezentują w tych swoich obcisłych kostiumach. Która czterdziestolatka z ośmioma czy dziesięcioma kilogramami nadwagi będzie ćwiczyć w takiej atmosferze? Znacznie łatwiej jest nie podejmować żadnych działań i ukryć zbędny tłuszcz pod warstwami ubrań, jakie same nosiłyśmy. Dlatego właśnie uważam, że mój nowy pomysł pomoże nam zyskać klientelę. Jeśli się nie uda, wypadamy z interesu. Musicie sobie jeszcze uświadomić jedną ważną rzecz: tę mianowicie, że mnóstwo kaset, za które zapłacimy i rozdamy za darmo, trafi do osób, na których pozyskaniu nam nie zależy, ale musimy się z tym pogodzić, bo nie ma innej możliwości. Czy któraś z was nie zgadza się z tym, co do tej pory powiedziałam?

– Kiedy zaczynamy realizację tego nowego pomysłu? – zapytała Lena. – Bo chyba wszystkie jesteśmy za tym, żeby wprowadzić go w życie, prawda?

Panie zgodnie pokiwały głowami.

– Dobrze, pokażę wam teraz ten film – oznajmiła Emily. – Jeśli postanowimy go wykorzystać, praca będzie iście herkulesowa. Ben nam pomoże, ale to tylko o jednego człowieka więcej. A tak przy okazji, mamy randkę w najbliższą sobotę. Tym razem ja go zaprosiłam na kolację, a w niedzielę Ben jedzie z nami wybierać choinkę. Zaproponowałam też, aby przyszedł do nas na Wigilię. Mam nadzieję, że nie macie nic przeciw temu. – Widząc aprobatę wszystkich koleżanek, Emily zarumieniła się. – No dobrze, zaraz się zacznie. Nie jest jeszcze skończony; muszę nakręcić trzecią część. Chciałabym też o coś was prosić – nic nie mówcie, dopóki nie obejrzycie całości.

Emily oparła się wygodnie na sofie i wcisnęła przycisk „play”. Na chwilkę zamknęła oczy. Słuchała odtwarzanego z taśmy swego własnego głosu, patrzyła na siebie na ekranie i próbowała odgadnąć o czym myślą siedzące na dywanie kobiety i co powiedzą, gdy film się skończy. Wreszcie wcisnęła guzik „stop”. Miała ochotę odwrócić wzrok, ale nie zrobiła tego. Zastanawiała się, co usłyszy od koleżanek. Czekała, aż się odezwą.

– Jaką dokładnie bieliznę miałaś wtedy na sobie? – zapytała Lena.

– Rozmiar XL z czystej bawełny. Ale i tak była trochę za ciasna.

– Myślisz, że jaką mam? – zażartowała. Emily wybuchnęła śmiechem.

– Lubię majtki, na których drukowane są nazwy dni tygodnia – zachichotała Martina.

– A co ma być w części trzeciej?

– Tak jak powiedziałam, zamierzam pokazać jedną z klinik i może kilka klientek, które powiedzą coś od siebie. Wspomnę też o sprzedaży żywności i chyba coś o ziołach. Chętnie usłyszałabym, co o tym sądzicie. Macie w ogóle zamiar zabrać głos w tej kwestii?

– W jakiej? – spytały bliźniaczki. Emily aż jęknęła z bólu.

– No, w tej, jak wyglądałam. Martha roześmiała się.

– Rozumiem, że takie obnażenie się przed kamerą to dla ciebie bardzo delikatna sprawa, ale czy masz pojęcie, jak wiele kobiet wygląda tak jak ty wtedy? Kiedyś po wyjściu spod prysznica nigdy nie patrzyłam w lustro. Jeśli tobie to nie przeszkadza, my jesteśmy jak najbardziej za wykorzystaniem tego filmu. Bo chyba wszystkie zgadzacie się ze mną?

Emily spojrzała na koleżanki. Na żadnej twarzy nie dostrzegła pożałowania czy wstydu. Ich oczy wyrażały przyjaźń, gotowość udzielenia pomocy i chęć wprowadzenia pomysłu w życie.

– Nie przeszkadza mi, że inni to zobaczą – oznajmiła cicho Emily.

– W takim razie czas na toast – odezwała się Martha podnosząc kubek wysoko do góry. – Musimy wypić za coś szczególnie ważnego.

Zamyśliła się marszcząc czoło, i usilnie poszukując właściwych słów.

– Może uczcijmy to, że Emily dojrzała? – zaproponowała Lena.

– A może wypijemy za najwspanialsze kobiety w całym stanie, które odniosą sukces, ponieważ są partnerkami i pracują razem dla wspólnej sprawy chcąc pomóc innym kobietom, a jednocześnie zabezpieczyć sobie przyszłość? – powiedziała Emily stukając się kubkiem z koleżankami.

– Doskonale to ujęłaś – osądziły.

– No dobrze, to zabierajmy się do pracy. Potrzebne nam będą notatniki, ołówki, książka telefoniczna, nasze księgi rachunkowe i kwity bankowe, i pełen dzbanek kawy – stwierdziła Emily.

Kobiety ruszyły na poszukiwanie wymienionych przez Emily przedmiotów i po chwili wróciły gotowe do pracy. Tej nocy dzbanek wielokrotnie jeszcze napełniany był świeżą kawą. O świcie postanowiły przerwać, zadowolone, że udało im się bardzo wiele zdziałać. Rozeszły się do swoich pokoi, żeby wziąć prysznic i przygotować się do wyjścia, ale obiecały sobie przedtem, że zamkną kliniki o piątej, po czym zamówią na kolację chińszczyznę i wezmą się znów do pracy.

Dwa dni później miały już gotowy szczegółowy plan działania, z uwzględnieniem wszelkich sytuacji, w których coś ewentualnie mogło nie wyjść. Przygotowały również podział zajęć, program zakupów, propozycję gdzie i kiedy wynająć ludzi do pomocy i komu powierzyć dystrybucję kaset oraz plany rozbudowy sieci klinik opracowane przy użyciu map uzyskanych z Izby Handlowej. Poza tym już tylko dzień dzielił je od postawienia przysłowiowej kropki nad „i” w sprawie podpisania umowy z miejscową stacją telewizji kablowej, która miała pokazywać ich reklamy. Żadna z kobiet nawet słowem nie wspomniała o możliwości porażki, ani nie brała takiej ewentualności pod uwagę.

Emily skontaktowała się z jubilerem i umówiła w kwestii sprzedaży trzech perłowych naszyjników – jednego długości pół metra, drugiego składającego się z trzech krótkich sznurków, i trzeciego o długości trzydziestu centymetrów, a także perłowych kolczyków i diamentowych spinek, które miała na sobie trzy razy. Pozostałe klejnoty, czyli zegarek marki Rolex, trzy diamentowe bransoletki i takiż wisiorek oraz trzy spinki postanowiła zatrzymać i być może sprzedać później, gdy sytuacja będzie tego wymagać.

Poza tym przyjaciółki postanowiły, że po Nowym Roku Emily odwiedzi wszystkie większe firmy w okolicy proponując im prowadzenie gimnastyki dla pracowników na ich własnym terenie w czasie przerwy na lunch. Pełną odpowiedzialność za wynajęcie i konserwację sprzętu do ćwiczeń zainstalowanego na terenie poszczególnych zakładów, miały wziąć na siebie kliniki Emily. Opłata za tego typu usługę była niebotycznie wysoka, ale jak stwierdziła Emily: – Musimy zatrudnić najlepszych pracowników, a to oznacza, że będziemy musiały dużo im płacić. Firmy będą mogły wydane na ten cel pieniądze wpisać sobie w koszta, a zdjęcia szefów pojawią się w gazetach. Wystarczy, że powiedzie nam się w jednej wielkiej firmie w rodzaju „Johnson and Johnson”, a inne pójdą w jej ślady. Czuję w kościach, że tak będzie. Coś mi mówi, że odniesiemy sukces – oznajmiła radośnie.

W tym momencie przyjaciółki wzniosły toast cytrynową herbatą Zingera.

Święta Bożego Narodzenia minęły im tak szybko, że nawet tego nie zauważyły, lecz obiecały sobie, że w przyszłym roku będą świętować bardzo hucznie, a w Sylwestra bawić się na całego.


* * *

Półtora roku później nie było człowieka, który nie słyszałby o klinikach Emily. Przyjaciółki otworzyły biuro firmy w Raritan Center i zatrudniły pracowników do obsługi pierwszych ośmiu klinik, jak i następnych dziewiętnastu. Prowadziły też gimnastykę w czasie przerwy na lunch w dziewięciu korporacjach, reklamowały swoją firmę zarówno w telewizji kablowej jak i na kanale Fox Network, a także współpracowały z trzema innymi kanałami telewizyjnymi o szerokim zasięgu. Z samej tylko sprzedaży dietetycznych posiłków uzyskiwały większe dochody niż to sobie kiedykolwiek wyobrażały.

Cztery miesiące później, w listopadzie, grupa prawników zwróciła się do Emily z propozycją udzielania koncesji na działalność pod szyldem klinik Emily. Przyjaciółki naradziły się i udzieliły odpowiedzi negatywnej, choć zanotowały nazwiska i telefony prawników, po czym uczciły tę okazję toastem.

– Wiedzie nam się znakomicie, moje panie – powiedziała Emily rzucając pustym dzbankiem o ścianę. Idąc za jej przykładem kobiety rozbiły szklanki. – Wezwiemy sprzątaczkę, żeby zajęła się tym bałaganem, albo jeszcze lepiej wcale jej nie wzywajmy. Zostawimy po prostu kartkę na drzwiach. Minęły już czasy, kiedy sprzątałyśmy – powiedziała Emily przeganiając koleżanki z pokoju. – Pójdziemy teraz do domu, zdejmiemy buty i będziemy leżeć do góry brzuchami. Albo może zaczniemy już planować co zrobimy w Boże Narodzenie. Obiecałyśmy sobie, że święta będą wspaniałe, pamiętacie?

W domu rzeczywiście zrzuciły buty i usadowiły się radosne i szczęśliwe na dywanie ze szklankami soku w dłoniach.

– Ben powinien być z nami – powiedziała Lena. – Zadzwońmy do niego.

– Nie może przyjść. Wyjechał w trasę. Nasz wędrujący ambasador pracuje od rana do wieczora. Prawdę mówiąc, nie rozmawiałam z nim od prawie dwóch tygodni. On robi dla nas kawał wspaniałej roboty. Jeśli go stracimy, źle z nami będzie. Ben jest jak… jak cement, który wszystko trzyma w kupie.

Emily posmutniała.

– Chyba bardzo dobrze się między wami układa? – spytała chytrze Zoe.

– Całkiem nieźle – odparła szczerze Emily. – Ogromnie lubię Bena, ale nie sądzę, żeby to była miłość. I on także nie jest chyba we mnie zakochany. Jesteśmy po prostu jak chleb z masłem – pasujemy do siebie. Przynajmniej na razie. – Dziewczyny, musimy porozmawiać. Obdarzono nas dzisiaj najwspanialszym komplementem, czyli propozycją nadania koncesji. Wyżej już chyba wspiąć się nie można. Do wiosny odzyskamy wszystkie zainwestowane pieniądze. Po przemyśleniu sprawy doszłam do wniosku, że nasza pozycja na rynku jest pewna i stabilna. I, moim zdaniem, powinnyśmy zastanowić się nad kwestią koncesji; musimy dowiedzieć się wszystkiego na ten temat. Trudno powiedzieć dlaczego, ale nie podobali mi się ci prawnicy. Pewnie uważali, że mają do czynienia z grupką chciwych kobiet, którym zakręciło się w głowie od sukcesu i które bez chwili wahania zaakceptują ich ofertę. Jeśli rzeczywiście zdecydujemy się z niej skorzystać, musimy być do tego dobrze przygotowane i podpisać umowę na naszych warunkach. Bo pomyślcie o tym dziewczyny – każda firma posiadająca naszą koncesję będzie zmuszona kupować sprzęt, kasety wideo i żywność tylko od nas. Jeśli zakupimy wszystko w hurcie, przyniesie nam to zyski. Do tego dojdą jeszcze pieniądze z opłat. Gdybyśmy sprzedały koncesję nawet tylko ośmiu klinikom, to i tak każda z nas zdoła sobie odłożyć sporą sumkę, która odpowiednio zainwestowana może się bardzo powiększyć. Nasze coroczne wkłady staną się jedynie czymś w rodzaju lukru na torcie. Moje panie, spisałyśmy się cholernie dobrze. Jestem taka z nas dumna, że… o mało nie pęknę.

– Czy to znaczy, że czas, byśmy poszukały sobie własnego mieszkania i wyprowadziły się? – spytała Helen Demster.

Emily wytrzeszczyła oczy na bliźniaczkę.

– Jak możesz przypuszczać coś takiego, Helen? Naturalnie, że nie. Ale jeśli chcecie się przenieść, żeby mieć własne lokum albo… nie macie już ochoty należeć do… do naszej rodziny, bo dla mnie jesteście wszystkie rodziną, oczywiście zrozumiem to.

– Ależ skąd. Wcale nie chcę się wyprowadzać. Rose zresztą także nie. Po prostu przyszło mi do głowy, że skoro nam się wreszcie powiodło i mamy pieniądze, to może… ty… my wszystkie… może będziemy chciały wprowadzić jakieś zmiany w naszym życiu.

– Rodzina zazwyczaj mieszka razem. I podoba mi się tak, jak było do tej pory. Sądzę, że trzeba przeprowadzić w tej sprawie głosowanie – oznajmiła Emily drżącym głosem, z niepokojem w oczach.

– Widzicie – stwierdziła z ulgą kilka minut później – wszystkie opowiedziałyśmy się za utrzymaniem obecnego stanu rzeczy. O Boże, Helen, ależ mnie wystraszyłaś. Nie wyobrażam sobie życia bez was.

– Kto ma ochotę na drinka? – odezwała się Lena.

– Jak zrobisz, to chętnie wypiję – odparła wesoło Rose.

– Zaczynamy już regularnie sobie popijać – zauważyła radośnie Martha.

– A pewnie, dwa razy do roku – prychnęła Lena. – Toasty przecież się nie liczą. A my pijemy tylko wtedy, gdy coś świętujemy.

– Jak na przykład Boże Narodzenie, Wielkanoc, Święto Niepodległości, dzień pamięci poległych na polu chwały, urodziny i imieniny każdej z nas, rocznicę naszej przeprowadzki tutaj, dzień, w którym oficjalnie odniosłyśmy sukces – wyliczyła Nancy.

– To wszystko się nie liczy – stwierdziła Lena idąc do kuchni.

– Myślę, że nasze kostiumy gimnastyczne są wprawdzie wspaniałe, ale musimy znaleźć jakiegoś tańszego producenta. Byle nie za granicą. Wszystko, czego używamy w klinikach musi być amerykańskie. Która na ochotnika rozejrzałaby się wśród wiejskich zakładów krawieckich? Może ktoś zaproponowałby nam niższe ceny?

– My się tym zajmiemy – zgłosiły się bliźniaczki.

– Świetnie – stwierdziła Emily. – Gdzieś w tym domu leży zeszyt, w którym Ian notował nazwiska producentów oferujących mu korzystne ceny rozmaitych towarów. Coś mi się wydaje, że był tam adres dwóch pań w Perth Amboy, które szyły białe fartuchy lekarskie prawie za darmo. Myślę, że jest tam także telefon do kogoś, kto dostarczał taniego materiału. Jutro poszukam tego notatnika. Sądzę też, że gdybyśmy się postarały, to udałoby się ubić korzystny interes z firmą produkującą trampki. Czy któraś z was ma ochotę to sprawdzić?

– Ja spróbuję – zdeklarowała się Martina. – Poza tym przyszło mi do głowy, że właściwie nigdy nie zrealizowałyśmy tego pomysłu z rozdawaniem toreb na zakupy z wyszytą na nich nazwą naszych klinik. Może ten, kto będzie szył kostiumy, mógłby także robić te torby? Moim zdaniem, byłyby one niezłą reklamą. Rose, Helen, co o tym myślicie?

– Sprawdzimy, czy da się to zrobić. Byłoby fajnie móc coś rozdawać ludziom a poza tym mogłybyśmy sobie to odpisać od dochodów – zauważyła Helen.

– Gotowe – obwieściła Lena wchodząc z tacą, którą ustawiła na środku dywanu. – Jaki toast wzniesiemy tym razem?

– A czy w ogóle potrzebujemy jakiegoś toastu? Wypijmy po prostu ten słodki nektar i zastanówmy się, na co jeszcze miałybyśmy ochotę. Musimy przestawić się na bardziej wytworne trunki. Kiedyś, ilekroć byłam w restauracji, zamawiałam białe wino, bo ani trochę nie znałam się na alkoholach – oznajmiła Zoe.

– Proponuję Harvey Wallbangersa – odezwała się Kelly. – Tylko na spróbowanie, żeby Zoe zobaczyła jak smakuje.

– Może mimozę.

– To dziecinny drink w rodzaju Shirley Tempie. Pija się go tylko na śniadanie albo do lunchu – sprzeciwiła się Martha.

– No cóż, nie jemy teraz śniadania ani lunchu, więc nie będziemy tego pić. W takim razie uraczymy się Harveyem Wallbangersem – podsumowała Lena.

Kilka godzin później, kiedy przyjaciółki kończyły już kolejnego drinka, uwagę Emily przyciągnęła jakaś postać w drzwiach. Wskazała na nią palcem i powiedziała: – Patrzcie!

– Jesteście pijane. Wszystkie! Wiecie, że tylne drzwi były otwarte na oścież? A gdybym tak był mordercą? – zapytał Ben z wyrazem dezaprobaty na twarzy.

– Nie strasz nas – zachichotały siostry Demster.

– Dziewczyny mają rację – poparła je Emily, po czym beknęła. – Dlaczego nas straszysz? A my mówiłyśmy dzisiaj o tobie tyle miłych rzeczy. Wymyśliłyśmy nawet sposób, dzięki któremu możesz zarobić mnóstwo pieniędzy, żebyś mógł posłać Teda do jakiegoś superdobrego college’u.

– A jaki?

– Co jaki? – nie zrozumiała Emily.

– Jaki sposób wymyśliłyście?

– Nie pamiętam – odparła Emily zaśmiewając się.

– A co świętujecie?

– Coś. Coś niesłychanego – odrzekła Emily przewracając się na podłogę.

– Powiedz mi.

– Nie pamiętam. Jutro sobie przypomnę. Wyglądasz na mocno zdenerwowanego. Ben, jesteś wściekły? Ale zaraz, dziewczyny, czy nas to obchodzi, że on jest wściekły? – zapytała koleżanki.

– O ile nie przestanie dla nas pracować, to nie – wymamrotała Zoe.

– Czy to trafi do naszych akt? – zapytała piskliwym głosem Martha.

– Jakich akt? – nie mógł pojąć Ben. – Dziewczyny, jak długo już pijecie?

Emily zaczęła wymachiwać rękami.

– Pół godziny – odrzekła wyzywającym głosem.

– Tak wam się tylko wydaje. No, wstawajcie i do łóżek. Jutro będzie nowy dzień, ale chyba wszystkie się pochorujecie.

– Dzisiaj śpimy tutaj na dywanie. Czasem zresztą tak robimy – zwykle wtedy, gdy omawiamy jakieś bardzo ważne sprawy. Prawda, Emily? – zapytała Lena.

– Zgadza się co do joty. Panie Jackson, proszę zamknąć za sobą drzwi, jak będzie pan wychodził.

Emily czuła, że język jej się plącze, więc najwyraźniej była pijana. Denerwowało ją, że Ben ma rację. Zmrużyła oczy, żeby lepiej go widzieć. Był wściekły, lecz nie bardzo rozumiała dlaczego.

– Jesteśmy u siebie w domu – dodała. – A że wypiłyśmy kilka drinków, aby uczcić sprawę, to i co z tego? Nigdy dotąd nie piłam Bahama Mama. I muszę ci powiedzieć, że jest zdecydowanie lepsze od Lemon Zinger. O Boże, jak mi niedobrze. Powiedziawszy to, Emily ruszyła w stronę schodów, a Ben za nią. – Zostaw mnie… mogę się wyrzygać sama… po co chcesz patrzeć? – jęczała pomiędzy jedną falą nudności a drugą. Oczy jej zwilgotniały, a żołądkiem szarpały torsje. W końcu uklękła przed sedesem i spuściła głowę. – Idź do domu, Ben. Nie chcę, żebyś oglądał mnie w takiej sytuacji – prosiła. – Czy choć raz nie możesz mnie posłuchać? Wolałabym zostać teraz sama, bo okropnie się czuję.

– Nigdy nie będzie z ciebie pijaczka, Emily – stwierdził wesoło Ben.

– Dzięki Bogu – mruknęła. Usłyszała szum wody z kranu, a chwilę potem poczuła na karku coś chłodnego. – Ani razu, aż do tej pory, nie byłam pijana. To znaczy, aż tak – wymamrotała dysząc.

Ben ukląkł obok niej podtrzymując ją za ramiona.

– No, raz a dobrze i będzie po wszystkim – powiedział spokojnie, a jego łagodny głos był jak balsam dla wstrząsanej torsjami Emily.

– Skąd wiesz?

– Bo byłem kiedyś w takiej sytuacji. Gdy zostawiła mnie żona, upijałem się prawie co wieczór. I niczego nie świętowałem; raczej opłakiwałem. Lepiej byś zrobiła, gdybyś pijała tylko Lemon Zinger. A właściwie to co wy tak świętowałyście? No już, umyj teraz zęby i wypłucz usta płynem. Zrobię filiżankę miętowej herbaty; to powinno pomóc ci na żołądek. No więc, co świętowałyście? – dopytywał się wyciskając niebieską pastę na żółtą szczoteczkę.

– Koncesje – wymamrotała Emily mając buzię pełną piany. – Kilku prawników przyszło dzisiaj do naszego biura i ni mniej, ni więcej tylko zaoferowało nam… to znaczy powiedzieli nam, żebyśmy to sobie przemyślały, a już oni gotowi są zająć się tym. Brzmiało wspaniale, ale tych dwóch to były rekiny. Nienawidzę prawników równie mocno jak sprzedawców używanych samochodów i agentów ubezpieczeniowych.

Emily splunęła do umywalki, po czym tak długo płukała usta aż Ben podniósł jej głowę.

– Wystarczy, bo zedrzesz sobie język.

– Cholernie się tu rządzisz, Ben. Mówiłam, żebyś poszedł sobie do domu. Teraz, ilekroć na ciebie spojrzę, będę pamiętać, że widziałeś jak rzygałam. Rozważamy możliwość tych koncesji, bo dzięki nim miałbyś górę pieniędzy i mógłbyś wysłać Teda na najlepszy uniwersytet. Wyglądam szkaradnie, prawda?

– Owszem. Ale poczekaj do rana. Będziesz się wtedy czuła tak, jak teraz wyglądasz.

– Och, zamknij się, Ben. Lepiej przynieś parę koców, żebyśmy mogli nakryć dziewczyny.

– Mamusia Emily. Zawsze myślisz o innych.

– A co w tym złego? – mamrotała Emily wyciągając koce z szafki na bieliznę.

– Nic, a właściwie to bardzo dobrze. To właśnie cała ty, Emily. Myślę, że urodziłaś się po to, żeby wychowywać.

Kiedy Ben prowadził ją w dół po schodach, przypominała marionetkę na sznurkach. W salonie nakryli śpiące kobiety, a potem Ben pociągnął Emily do kuchni, gdzie zapalił gaz pod czajnikiem z wodą.

– Mam ochotę na papierosa.

– Nie potrzebujesz palić.

– Nie będziesz mi mówił czego mi trzeba, a czego nie. Chcę papierosa. I zamierzam sobie na jednego pozwolić. To moja ostatnia wada i kiedy już będę gotowa całkowicie ją wykorzenić, zrobię to bez wątpienia, ale ani minuty wcześniej i z pewnością nie wtedy, gdy chce tego jakiś cholerny facet.

– Dobra, zapychaj sobie płuca smołą; nic mnie to nie obchodzi.

– To moje płuca, więc zamknij się, Ben.

– Jesteś najbardziej piekielną, upartą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem. Sam nie wiem dlaczego cię kocham, ale tak właśnie jest.

– A co złego w byciu upartym? Mam prawo do własnych przekonań. Ja… chwileczkę, co ty powiedziałeś?

Głowa jej opadła na bok, gdy sięgała na drugi koniec stołu po paczkę papierosów, którą wcześniej tam zostawiła.

– Masz na myśli to, co mówiłem o twoim uporze czy, że cię kocham?

– To że… mnie kochasz. Ale czy jesteś we mnie zakochany, czy po prostu mnie kochasz? No wiesz, tak jak ja kocham wszystkie moje przyjaciółki?

– Kocham cię i jestem w tobie zakochany.

– To niedobrze, Ben. Nie chcę, żebyś się we mnie kochał. Nie sądzę, żebym była zdolna… mamy teraz cudowny, beztroski, swobodny układ pełen wzajemnego szacunku. Nie jestem przygotowana… i pewnie nigdy nie będę… wolałabym, żebyś tego nie powiedział.

– Wypij to – powiedział Ben stawiając przed nią herbatę. Potem usiadł obok niej i wziął w dłonie jej wolną rękę. – Emily, nie wszyscy faceci są tacy jak Ian Thorn. Niektórzy są nawet całkiem mili. Na przykład ja. Naprawdę porządny ze mnie człowiek. Traktuję starszych ludzi z należnym im szacunkiem. Jestem dobry dla zwierząt. Kocham dzieci, a zwłaszcza mojego własnego chłopaka. Mam uczciwą pracę i wykonuję ją dlatego, że lubię to co robię. Jestem taktowny i nie wydaje mi się, żeby tkwiła we mnie choć odrobina złośliwości. Czasami chodzę do kościoła, nieraz ofiarowuję jakieś datki, zdarza mi się popracować społecznie i zawsze staram się nie tylko brać, lecz i dawać. Proszę cię, Emily. O Boże, Emily, proszę cię, kochaj mnie. – Na jego twarzy malowała się konsternacja. – Dobranoc – dodał. – Jeśli się narzucałem, to przepraszam. Mam nadzieję, że rano poczujesz się lepiej. Zadzwoń, gdybyś mnie potrzebowała.

Emily wybuchnęła płaczem. Uświadomiła sobie, że Ben rzeczywiście jest taki jak to przedstawił. Miał w sobie wszystkie te cechy, których nie posiadał Ian. I kochał ją. I nie przeszkadzały mu ani jej zmarszczki, ani fałdki tłuszczu pod oczami. Widział, jak wymiotowała, trzymał ją przy tym za rękę, potem zrobił jej herbatę i wyznał miłość. Poznał ją w najbardziej mrocznym okresie jej życia, kiedy była już na samym dnie i jedyne, co mogła zrobić, to wygrzebać się z tego. Kochał się z nią delikatnie i czule, i trzymał w ramionach, kiedy płakała. I scałowywał jej łzy. Był tym, co bardzo rzadko się w życiu spotyka, czyli prawdziwym przyjacielem. Takim, który jest blisko bez względu na wszystko, podobnie jak jej koleżanki. Ben był jednym z nich, był częścią tej rodziny. Należał do nich wszystkich.

Emily dopiła herbatę, ponieważ Ben ją przygotował, a zrobił to dlatego, że się o nią troszczył. Następnie odstawiła filiżankę do zlewu. Kiedy szła po schodach do sypialni, ciągle z oczu płynęły jej łzy.

Rzuciła się na łóżko. Przyszło jej do głowy, że może nie wie, czym jest miłość. Bo to ciepłe delikatne uczucie, jakie żywiła dla Bena, przypominało tulenie wielkiego pluszowego misia. Miłość oznaczała, że tę drugą osobę stawiało się na pierwszym miejscu w życiu. Iana postawiła na piedestale, tyle że traktowała go w jakiś niezdrowy, nienormalny sposób. Bena nie widywała czasem całymi dniami czy tygodniami, a nawet nie rozmawiała z nim, ale i tak wszystko było w porządku, bo miała świadomość, że wystarczy zadzwonić, a on i tak zaraz zjawi się przy niej. Zastanawiała się, czy przypadkiem nie wykorzystuje Bena czekając na jakiś lepszy kąsek. Tylko czy właściwie istniał lepszy facet od Bena? Bardzo w to wątpiła. Ale dlaczego w takim razie nie odczuwała dzikiej tęsknoty i nie rozpalał jej ogień namiętności? Czy to, o czym czytała w eleganckich czasopismach dla kobiet, było jedynie wymysłem? No, a wielokrotne orgazmy? To mity. Mity, które wymyślili mężczyźni, żeby kobiety czuły się nieszczęśliwe. Emily przekręciła się na łóżku i sięgnęła po telefon. Z pamięci wykręciła numer Bena. Uśmiechnęła się na dźwięk jego głosu w słuchawce.

– Dzwonię, żeby powiedzieć dobranoc i podziękować ci. Wszyscy już spokojnie śpią, a i ja też zaraz zasnę.

– Nastawiłaś budzik?

– Tak, a drzwi i okna są pozamykane. Telewizor też wyłączyłam, a światła pogasiłam. Dobranoc, Ben.

– Dobranoc, Emily. Słodkich snów.

– Będzie mi się śniło, że idziemy razem przez łąkę pełną koniczyny i stokrotek. I ty śnij o tym samym, dobrze? Tylko wyobraź sobie jeszcze jezioro. Jutro porównamy nasze wrażenia. Dziękuję, Ben.

Emily zgasiła lampkę i ułożyła się na plecach. Nagle przypomniała sobie, że zapomniała zmniejszyć ogrzewanie. A niech tam, pomyślała, przynajmniej nie będzie musiała się ciepło okrywać, a dziewczyny przebudzą się rano w cieple, bez dreszczy.

Sen zmorzył ją niemal natychmiast. Wiedziała, że ledwie zamknie oczy zaczną się majaki i przeniesie się w tę mroczną krainę, zwaną snem…


* * *

Rzucała się na łóżku próbując zerwać więzy krępujące jej ręce i nogi.

– Rób co każę – padła ostra komenda.

– Nie mogę, dopóki mnie nie rozwiążesz – błagała jękliwym głosem. – Jak mam prasować, skoro jestem unieruchomiona? Nie mogę powiesić koszul na wieszakach i zaczepić ich na drzwiach. Rozwiąż mnie, Ianie. I tak za mocno mnie skrępowałeś; to boli. Nie obchodzi cię, że sprawiasz mi ból?

– Co jest takiego trudnego w prasowaniu koszul? Mówiłaś, że uwielbiasz to robić.

Sznurek napiął się, a ramię Emily niemal wyskoczyło ze stawu. Krzyknęła.

– Jest za zimno. Nie powinnam odgarniać tego śniegu. Nie powinnam zajmować się nawet połową tych rzeczy, które robię. O Boże, dziękuję panu za pomoc.

Zmęczona tak, że ledwie mogła oddychać starała się jakoś okazać wdzięczność dobremu samarytaninowi, a nie tylko oddać mu swą łopatę, w zamian za którą on podał jej bukiecik stokrotek owinięty w zieloną bibułkę.

– Dlaczego odgarniałaś śnieg? – zapytał mężczyzna.

– Bo zrobiłam coś złego i teraz muszę to naprawić – odparła przykładając stokrotki do policzka. Były takie śliczne, ale na mrozie groziło im przemarznięcie. Powiedziała o tym na głos.

– Kupię ci świeże.

– Ale dlaczego? Przecież nawet mnie nie znasz.

– Owszem, znam. Długo czekałem, żeby spotkać kogoś takiego jak ty. Ja nie jestem taki jak ten człowiek, który cię związał i wiem, że nie zrobiłaś niczego złego. Gdybyś nie była dobra, nie dałbym ci tych stokrotek. Ja znam się na ludziach.

– Czy uważasz, że jestem śliczna jak motylek?

Dobry samarytanin przestał odgarniać śnieg i przyjrzał się jej.

– Nie. Motyle są wolne i latają gdzie chcą; właśnie dlatego wydają nam się piękne. Ich kolorowe skrzydełka to jedynie ozdoba. Ty byłabyś taka piękna jak pierwsza gwiazda na niebie, jak pierwszy wiosenny kwiatek, gdybyś tylko uśmiechnęła się szczerze, prosto z serca i pozwoliła, żeby ten uśmiech widać było w twoich oczach. Straciłaś chyba cały swój optymizm.

– A czy mogę go odzyskać?

– Nie wiem. Nazbierało ci się za dużo prania. Chyba nigdy nie zdołasz się z nim uporać. No dobrze, wsiadaj do samochodu; zobaczymy, czy uda ci się go uruchomić. Może będę musiał jeszcze trochę odgarnąć.

Emily podała mu kwiatki.

– Nie mogę wsiąść do samochodu – jęknęła.

– Dlaczego nie?

– Sam spójrz! Nie ma tu miejsca – powiedziała wskazując stertę białych koszul.

– Wyrzuć je. Pomogę ci.

– Nie mogę. Nie potrafię tego zrobić.

– Więc ja zrobię to za ciebie – oznajmił dobry samarytanin otwierając drzwi auta. W jednej chwili porwane wiatrem białe koszule poszybowały w różnych kierunkach unosząc się w górę niczym białe latawce. – Widzisz, są jak białe motyle. No jak, wierzysz mi teraz? – Nieznajomy wyciągnął ku niej dłoń. – Chodź ze mną – powiedział. – Znam miejsce, gdzie nie ma ani białych koszul, ani więzów, ani motyli. Chodź ze mną, Emily.

– Ale ja mam męża – sprzeciwiła się smutnym głosem.

– A czy zawsze będziesz go miała?

– Zawsze, aż do końca życia. Małżeństwo to związek, który trwa aż do śmierci – odparła ocierając oczy.

– Na zawsze, aż do śmierci, to jedynie słowa, to ludzkie życzenia. W życiu czasami się nie sprawdzają.

– Ależ muszą się sprawdzić, Ian obiecał mi to. Przysięgał mi! – krzyknęła Emily.

– Obiecanki cacanki – powiedział dobry samarytanin wychodząc z samochodu.

Emily opuściła szybę.

– Powiedz mi, jak się nazywasz?

– Wiesz jak, Emily.

– Nie, skąd, nie wiem. Powiedz mi.


* * *

Nagle Emily przebudziła się i zupełnie oszołomiona wygramoliła z łóżka. Przyszło jej do głowy, że chyba musiała postradać zmysły. Bo przecież nikt normalnie myślący nie wychodzi z ciepłego łóżka o trzeciej nad ranem, żeby odwiedzić kogoś, kto smacznie sobie śpi. No i cóż, u diabła, powie, gdy już dotrze na miejsce? Wiesz, Ben, przyszłam, bo miałam zły sen i nie chciałam być sama? Albo, że ma przeokropny ból głowy i potrzebuje… hm, potrzebuje… pocieszenia. Owszem, Ben na pewno by zrozumiał, zwłaszcza to, że chce, by ją pocieszył. W końcu zajmuje się tym już od prawie dwóch lat. Przez cały ten czas dodawał jej otuchy, kochał się z nią i robił wszystko, żeby jej życie było łatwiejsze. Ben był jak spokojna przystań w czasie sztormu. Każdy potrzebuje kogoś takiego jak Ben.

Emily zaparkowała tuż obok samochodu Bena. Przez chwilę nie była pewna, czy nie dostanie zaraz kolejnego ataku torsji. Posiedziała więc kilka minut przy opuszczonym oknie wdychając zimne nocne powietrze. Cały dom pogrążony był w mroku. Emily wiedziała jednak, że w kuchni pali się słaba lampka, bo Ben często wstawał w nocy, gdy zachciało mu się coś słodkiego. Słodycze to była jego pięta achillesowa.

Emily weszła do środka i na moment zamknęła oczy, żeby przyzwyczaić wzrok do ciemności, a jednocześnie zdjęła z siebie kurtkę rzucając ją na podłogę przy drzwiach. Następnie zaczepiając piętą o palce ściągnęła trampki.

Wpadające przez żaluzje poszatkowane jakby chłodne światło księżyca, wydobywało z mroku chromowane szklane meble w salonie. Na stoliku do kawy leżała sterta papierków po cukierkach Hershey Kisses, a obok stała strzelista butelka po piwie. Emily obeszła stolik, wyminęła szezlong i ruszyła w stronę pokrytych chodnikiem schodów. Jak zwykle przystawała na co trzecim stopniu, żeby przyjrzeć się zdjęciom Teda. Jedno z nich upamiętniało pierwszą przejażdżkę chłopca na kucyku, na innym dzieciak trzymał rybę większą niż on sam, a na jeszcze innym stał w basenie z pływakami na ramionach. Ulubiona fotografia Emily przedstawiała Bena i Teda z plecakami i szeroko uśmiechniętymi twarzami, i była powiększona do wielkości plakatu. Ben był cudownym ojcem, cudownym przyjacielem, cudownym kochankiem i w ogóle cudownym człowiekiem.

Emily stanęła w drzwiach, niepewna czy ma zawołać Bena, czy podejść do łóżka i potrząsnąć nim lekko, czy też po prostu wślizgnąć się pod pościel i położyć obok niego. Kiedy przez jej ciało przebiegł dreszcz, zdecydowała, że wsunie się ostrożnie pod biało-brązową kołdrę, bo takie kolory lubił Ben, na wielkie podwójne łóżko. Tak długo przesuwała się i przytulała, aż przylgnęła pupą do brzucha przyjaciela.

– Emily?

– Uhuu. Przepraszam, że cię obudziłam.

– Co się stało? Która, u diabła, jest teraz godzina?

– Trzecia albo może trochę później. Wyjechałam z domu około trzeciej.

– Jesteś chora? Czy coś się stało? – pytał rozbudzony wspierając się na łokciu. Zdołał też jakoś obrócić ją tak, by leżała zwrócona do niego twarzą. – Powiedz coś, Emily.

– Ben, gdybyś zamierzał dać mi kwiatki, to jakie byś wybrał?

– Przyjechałaś tu o trzeciej w nocy, żeby mnie o to zapytać? Nie mogłaś zadzwonić? Zaraz, tylko nie zrozum mnie źle; nie mam nic przeciwko temu, że przyszłaś. Kwiatki… o Boże, nie wiem. Pewnie jakieś kolorowe, może róże. Na przykład te wielkie, które przypominają pompony. Musi to być dla ciebie bardzo ważne, prawda?

– Miałam zły sen i ty też w nim byłeś. Ciągle śni mi się to samo, tylko drobne szczegóły się zmieniają.

– Opowiedz mi ten sen – poprosił przytulając ją do siebie. – Emily spełniła jego prośbę. Potem przez chwilę leżeli w milczeniu. W końcu Ben się odezwał: – Myślę, że musisz zerwać z przeszłością, Emily. Sądziłem, że udało ci się to, kiedy dostałaś rozwód.

– Mnie też się tak wydawało. Te sny nie powtarzają się wprawdzie zbyt często, lecz jednak je miewam. Zwłaszcza wtedy, gdy jestem zmęczona albo zestresowana.

– Część tego snu jest prawdziwa, ta mianowicie o mnie. Bo ja naprawdę cię kocham, Emily. Myślę, że zawsze chyba będę cię kochał. Takie rzeczy się wyczuwa – w sercu, w podświadomości. Jeśli ty mnie nie kochasz, to jakoś to zniosę. Ale moim zdaniem… nigdy nie będziesz mogła związać się z kimś uczuciowo, dopóki nie odsuniesz od siebie Iana. Powiedziałaś, że już to zrobiłaś, ale właściwie to nie, w każdym razie niezupełnie. Wiem, że może cię zaskoczyć to, co powiem, ale mogłabyś, gdybyś tylko chciała, odszukać jakoś Iana, może przez związek lekarzy, i pojechać do niego. Myślę, że potrzebna ci taka konformacja. Miałabyś okazję powiedzieć mu coś i zakończyć sprawę. Chociaż prawdę mówiąc nie wiem, co by to miało być. Ted ma takie swoje powiedzenie, którym mnie raczy, ilekroć się w czymś nie zgadzamy. Mówi wtedy: „Tato, jeszcze nie chwyciłem kija”, a znaczy to, że nie mogę go cały czas pouczać i wydawać mu poleceń. On także ma swoje zdanie i chce być wysłuchany. A kiedy już przedstawi mi własną opinię, wówczas mogę wykorzystać swą władzę rodzicielską. To naprawdę działa, Emily.

– Radzisz mi, żebym zobaczyła się z Ianem? – spytała chrapliwym szeptem.

– Myślę, że czas już to zrobić.

– O Boże, ale co ja mu powiem?

– Co chcesz. Myślę, że możesz mu spokojnie oznajmić, że zasłużył sobie na to, żebyś mu rozkwasiła nos, o ile oczywiście miałabyś ochotę to zrobić. Możliwe, naturalnie, że wezwałby wówczas gliny i musiałabyś wyjaśniać, że to małżeńska awantura albo coś w tym rodzaju. Ale jak już zdecydujesz się złożyć mu wizytę, będziesz wiedziała co powiedzieć, gdy przyjdzie ta chwila.

– Naprawdę sądzisz, że powinnam to zrobić?

Ben dosłyszał w jej głosie rodzące się podekscytowanie podsuniętym przez niego pomysłem. Przymknął oczy.

– Tak, Emily.

– Ben, kochaj się ze mną.

– Nie.

– Nie? Dlaczego?

– Bo w tej chwili jest w tym pokoju o jedną osobę za dużo. Proponuję, żebyśmy się teraz przespali, a jutro rano dokończymy rozmowę. Dobranoc, Emily.

Emily posłusznie zamknęła oczy, lecz wiedziała, że i tak nie zaśnie. Nagle ni stąd, ni zowąd zapragnęła znów znaleźć się w swoim domu, w pokoju, który dzieliła z Ianem. Czuła potrzebę przemyślenia sobie tego, co powiedział Ben. Odczekała chwilę, a gdy miała pewność, że przyjaciel śpi, wysunęła się ostrożnie z łóżka i wyszła z domu. Zanim jednak wsiadła do samochodu, popatrzyła na okno sypialni Bena. Zdawało jej się, że dostrzegła tam zarys jego sylwetki w świetle księżyca. Pomachała temu cieniowi.

Było za piętnaście piąta, gdy Emily weszła do swego pokoju z filiżanką kawy i papierosami w ręce. Zamknęła za sobą drzwi i sama nie wiedząc dlaczego to robi, przekręciła klucz w zamku. Głowę jej wprawdzie rozsadzało, ale nastawiona była optymistycznie. W końcu otrzymała od Bena pozwolenie odszukania Iana. Stwierdził, że powinna to zrobić, że musi stanąć ze swym byłym mężem twarzą w twarz. Zaraz, zaraz, czyż potrzebne jej było czyjekolwiek pozwolenie? Ależ tak, odpowiedziała sobie po chwili.

Bo przecież mogła spróbować skontaktować się z Ianem kiedykolwiek przez te ostatnie lata, a jednak tego nie zrobiła. Czekała, aż ktoś powie jej, że nie ma w tym nic złego, choć to specjalnie wiele jej nie mówiło. W końcu czas przyznać przed samą sobą, że tak bardzo chce zobaczyć Iana, iż czuje niemal przedsmak tego spotkania. – No, przyznaj się do tego – przynaglała się. – Powiedz sobie, że ogromnie ci na tym zależy i zrealizuj to pragnienie. Zaraz zaczęła planować.

14

Rok później, wkrótce po Nowym Roku, Emily zameldowała się w hotelu Plaza w Nowym Jorku. Rozpakowała bagaże, a następnie sprawdziła zawartość portfela i zamknęła go w walizce. W kieszeni płaszcza zostawiła sobie plik czeków podróżnych i czterdzieści dolarów w gotówce. Tyle powinno wystarczyć na opłacenie przejazdu taksówką do Centrum Medycznego Columbia Presbyterian i z powrotem.

Trzy dni przed Bożym Narodzeniem Emily zatelefonowała do Centrum, żeby umówić się na konsultacje u chirurga plastycznego w sprawie liftingu i tak się dla niej szczęśliwie złożyło, że jakaś kobieta odwołała swoją, a Emily została zapisana na jej miejsce na drugiego stycznia. Recepcjonistka oznajmiła, że tamta pacjentka zachorowała na grypę i termin jej operacji musiał ulec przesunięciu. Zaraz po świętach Emily pojechała pociągiem do Nowego Jorku, aby przeprowadzić wszelkie niezbędne badania, i zdążyła wrócić do domu przed szóstą wieczorem.

No, a teraz znów tu była. Kiedy wkładała płaszcz, serce zamarło jej na chwilę. Zamierzała poddać się dwóm operacjom; jedną miał być lifting twarzy, a drugą podniesienie biustu. W szpitalu miała spędzić pełne trzy dni, a potem jedynie pojawiać się tam co drugi dzień na wizyty kontrolne i tak przez dwa tygodnie aż do usunięcia wszelkich szwów i klamer. Sińce i opuchlizna miały schodzić przez kolejne trzy tygodnie i dopiero po tym okresie Emily zamierzała wrócić do New Jersey i spróbować wyjaśnić kłamstwa, które wszystkim naopowiadała. Spojrzała na ułożoną na toaletce stertę książek, które naszykowała do czytania na czas ukrywania się w hotelu. Oczy piekły ją nieznośnie, gdy szła do windy. Powiedziała sobie, że zdarzają się w życiu takie rzeczy, o których nikomu się nie mówi, a ta operacja była właśnie jedną z nich.

Emily nie była religijna, lecz przekraczając próg szpitala przeżegnała się. Operację miała wyznaczoną na dwunastą w południe, a była dopiero siódma trzydzieści.

O dziwo, ból nie dokuczał jej zanadto. Emily dużo spała, piła tylko przez słomkę i ani razu nie chciała spojrzeć w lustro. Kiedy po trzech dniach opuszczała szpital, owinęła głowę barwnym szalikiem firmy Hermes, który zakrywał sporą część twarzy. Bandaże zostały już zdjęte i Emily czuła jedynie zapach własnej skrzepłej krwi. Włosy miała splątane i przylizane. Klamry na twarzy wydawały się jej tak ogromne, jakby przeznaczone były raczej do drewnianych desek niż do skóry. Ciągle jeszcze nie odważyła się spojrzeć w lustro.

Ostatniego dnia przed wyjściem ze szpitala lekarze usunęli jej szwy z powiek. Miała wrażenie, że w oczach ma piasek i nie wiadomo dlaczego czuła się straszliwie brudna. Kąpała się przecież, tyle że nie mogła myć twarzy ani włosów.

Siódmego dnia po operacji zdjęto jej klamry i Emily wolno już było umyć głowę. Wciąż unikała patrzenia w lustro i siedziała cały czas w pokoju zleciwszy obsłudze hotelowej, by posiłki zostawiano jej przed drzwiami.

Dziesiątego dnia Emily wyszła z hotelu na spacer po Central Parku. Usiadła na ławce zajadając hot doga, który wydał jej się najsmaczniejszym posiłkiem, jaki kiedykolwiek jadła. Część bułki pokruszyła gołębiom, które tłumnie się wokół niej zgromadziły.

Pod koniec trzeciego tygodnia Emily poczuła się już na tyle pewnie, że odważyła się pójść na Manhattan na zakupy i sprawiła sobie sześć koronkowych biustonoszy z fiszbinami, majteczki typu bikini i dwa kostiumy firmy Donna Karan.

Kiedy dobiegał końca czwarty tydzień i po sińcach nie było już śladu, a i opuchlizna niemal całkiem zeszła, Emily umówiła się na wizytę w salonie Elizabeth Arden i zażyczyła sobie strzyżenie w pokoju bez luster.

Czterdziestego drugiego dnia lekarz uznał, że dalsze wizyty kontrolne są zbędne. Emily miała ochotę śpiewać z radości. W ciągu zaledwie pięciu tygodni przeobraziła się w zupełnie nową osobę. A za dwa dni miała wracać do domu przy Sleepy Hollow Road.

Dumna z modnej fryzury, Emily ubrała się w jeden z nowych kostiumów, włożyła buty od Louisa Jourdana i zapięła dyplomatkę, w której miała przygotowaną listę korporacji, jakie zamierzała odwiedzić tego dnia.

Przyszedł wreszcie czas na spojrzenie w lustro. Powolutku, krok za kroczkiem, z zamkniętymi oczami weszła do łazienki. W końcu nadeszła ta podniosła chwila. Emily otworzyła oczy, spojrzała w lustro i wybuchnęła śmiechem. Jakimś cudem chirurg zdołał odjąć jej dziesięć lat. Pomyślała, że umiejętnym makijażem uda jej się odmłodzić o kolejne pięć. – Emily, z ciebie jest wcielony diabeł! – powiedziała sobie chichocząc. Następnie umalowała się, pewnie i zręcznie posługując się pędzelkami i kredkami. Pamiętała, by nie nakładać na twarz zbyt wiele kosmetyków; zawsze lepiej było ich użyć za mało. Gdy skończyła, uśmiechnęła się. A Emily w lustrze odpowiedziała jej tym samym.

Teraz przyszła kolej na kolczyki, które stanowiły ostatni element dopełniający jej nowego wyglądu. Emily przywiozła je ze sobą, a pochodziły jeszcze z czasów małżeństwa z Ianem, bo kiedyś sama kupiła je sobie na gwiazdkę. Były to duże grube kółka z litego złota. Nigdy do tej pory ich nie nosiła, bo jakoś nie pasowały do jej ubrań, a w dodatku miała wówczas długie włosy, które skutecznie zakrywały eleganckie kolczyki. – Masz klasę i wyglądasz naprawdę szykownie – powiedziała sobie. Okręciła się na pięcie, żeby obejrzeć się w lustrze, i roześmiała się. Czuła się tak szczęśliwa, że chciało jej się płakać z radości. – Jestem znów sobą. Naprawdę jestem sobą.

Przysiadła na brzegu wanny. W jednej chwili zapomniała o wszystkich przykrościach i niepowodzeniach. Czuła się lżejsza, a jej twarz promieniała. Pomyślała, że zasłużyła sobie na ten poranek.

Jadąc windą, a zwłaszcza idąc potem przez hotelowy pasaż, czuła na sobie pożądliwe spojrzenia. Przed budynkiem czekała już na nią limuzyna, którą wynajęła na cały dzień, by odwiedzić zanotowane na liście firmy. Nie przestając się uśmiechać, wsiadła do samochodu.

Kiedy o czwartej wysiadła z limuzyny i szła w stronę mieszczącego się między Madison a Park Avenue biura firmy produkującej światłowody, jej uśmiech był, o ile to możliwe, jeszcze bardziej promienny.

Wręczyła recepcjoniście swoją wizytówkę i od razu została wprowadzona do gabinetu Keitha Mangrove’a.

– Mogę pani poświęcić dokładnie dziesięć minut, pani Thorn. Powiedziała pani, że tyle właśnie potrzebuje, czy tak?

– Tak, panie Mangrove, rzeczywiście wystarczy mi to. Proszę mnie teraz oprowadzić. Chciałabym wykorzystać pięć minut na obejrzenie pańskiej firmy. – W jednej chwili zrobiła w tył zwrot i ruszyła w dół korytarza mijając bardzo duży otwarty pokój i mniejsze pokoje, w których pracowały kobiety, z wyglądu czterdziestokilkuletnie. – Moim zdaniem, to naprawdę godne pochwały, że zatrudnia pan kobiety w średnim wieku. Dzieci mają już odchowane i wróciły do pracy, żeby dorobić do pokrycia kosztów ich kształcenia i rodzinnych wakacji. Proszę mi powiedzieć, co pan tu widzi, panie Mangrove?

– Pracujące kobiety.

– A co jeszcze?

– Nic. A czy czegoś nie dostrzegam?

– Owszem. – Emily zerknęła na zegarek. – Wydajność pracy bardzo spada o tej porze dnia. Te panie zrobiły się już dosyć ospałe. Niech pan zerknie na biurka; ile widzi pan tam batoników i puszek z napojami? I proszę spojrzeć na pańskie pracownice. Nie sądzi pan, że niektóre z nich mogłyby swobodnie zrzucić po pięć lub siedem kilo? Ma pan tu całkiem sporo tuczników, panie Mangrove. Mogę sobie pozwolić na użycie tego słowa, bo kiedyś odnosiło się ono także do mnie. Proponuję, aby po moim wyjściu jeszcze raz obszedł pan biuro powoli i spokojnie, i żeby zastanowił się pan nad tym, co pan widzi. A tak przy okazji, znam pewne ćwiczenie, które pozwoliłoby panu zredukować obwód w pasie o jakieś osiem centymetrów.

Emily ponownie spojrzała na zegarek i obróciwszy się na pięcie, ruszyła z powrotem w stronę gabinetu.

– Moja firma prowadzi program pod nazwą „Gimnastyka w Czasie Lunchu”. Sami instalujemy urządzenia do ćwiczeń i prowadzimy serwis. Pan płaci za ich wynajem. Nasze stawki nie są konkurencyjne, bo też nie mamy konkurentów. Mimo to, są całkiem rozsądne. Gwarantujemy panu wzrost wydajności pańskich pracownic już przed upływem pierwszych sześciu miesięcy funkcjonowania programu. Moi ludzie mogą zjawić się u pana za tydzień. Za dziesięć dni rozpoczną się pierwsze zajęcia. Jeśli zdecyduje się pan wprowadzić w swojej firmie „Gimnastykę w Czasie Lunchu”, to proponuję, żeby pracownicy uczestniczyli w nim obowiązkowo. No, ale czas już minął.

Emily wręczyła panu Mangrove cienką kopertę i ruszyła w stronę drzwi.

– Do jutra rana może się pan ze mną kontaktować w hotelu Plaża. Albo proszę zadzwonić do siedziby firny w New Jersey. Ewentualnie, jeśli będzie pan chciał pozbyć się tych paru centymetrów, wystarczy jeden telefon. – Emily była już w recepcji. Przechyliła głowę doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Mangrove wciąż za nią stoi. – Niech pan zapyta tę panią, ile ma nadwagi – szepnęła mu.

– Proszę zaczekać; mam jeszcze kilka minut – powiedział Mangrove.

– Panno Devers, jaką ma pani nadwagę? – rzucił prosto z mostu.

– Bardzo przepraszam, panie Mangrove, ale czy nie sądzi pan, że to raczej moja osobista sprawa?

– Nie, nie sądzę. Proszę zwyczajnie odpowiedzieć na moje pytanie. I nie chcę więcej widzieć, jak pani pogryza ten batonik.

– Sam mi go pan dał, panie Mangrove – odparła podenerwowana.

– A jeśli chodzi o nadwagę, to mam osiem kilo – dodała szeptem.

Emily wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

– Proszę zaczekać jeszcze chwilkę, pani Thorn, mam trochę więcej czasu.

– Ale ja nie mam, panie Mangrove. Powiedziałam, że potrzebuję dziesięciu minut i zawsze dotrzymuję słowa.

Kiedy wychodziła z budynku dobiegł ją głos Mangrove’a:

– Ten batonik był przeznaczony dla klientów.

Usadowiwszy się w samochodzie, Emily zrzuciła buty i nalała sobie lampkę wina z wyjętej z barku butelki. Była tak pewna, że tych sześć korporacji, które odwiedziła, stanie się jej klientami, że postanowiła toastem uczcić swój sukces. A jeszcze jak powie o wszystkim koleżankom i Benowi, będą się cieszyć równie szaleńczo jak ona sama. Gdyby wszystkie sześć firm wykupiło program „Gimnastyka w Czasie Lunchu”, ona i jej przyjaciółki zarobiłyby dodatkowo czterysta tysięcy dolarów w ciągu roku. A sprzedając jeszcze dietetyczną żywność, mogłyby podwoić ten dochód.

Emily nalała sobie drugi kieliszek. Gdy go wypiła, zapytała kierowcę, jak daleko znajdują się od hotelu.

– Jakieś osiem, dziesięć minut jazdy, zależnie od natężenia ruchu – odparł.

– Dobrze, proszę się tu zatrzymać. Resztę drogi przejdę pieszo. Stanąwszy na chodniku, Emily miała ochotę wyrzucić ramiona do góry i krzyknąć, ale się opanowała. Udała tylko, że poprawia spódnicę, po czym obciągnęła żakiet i zaczęła iść. Pomyślała, że może kroczyć dumna jak paw. W końcu miała do tego prawo. Gdy doszła do hotelu, na jej twarzy widniał szeroki uśmiech. Szybko obrzuciła portiera wzrokiem, po czym obróciła się na pięcie tak, że aż zakręciło się jej w głowie i uderzyła dłońmi w kolana wprawiając tym portiera w rozbawienie.

– Lepiej już chyba być nie może – powiedziała śmiejąc się radośnie. Ludzie wokół uśmiechali się do niej ciesząc się jej szczęściem.

– Teraz moja kolej rzucać piłką – zawołała przez ramię. Roześmiała się, gdy ktoś odkrzyknął:

– Tylko niech pani trafi do bramki.

Zostało jej zaledwie kilka godzin do powrotu do domu. Wyobrażając sobie miny przyjaciółek i reakcję Bena, nie mogła się już doczekać tej chwili. Straszliwie za nimi wszystkimi tęskniła. Żałowała trochę, że choć raz do nich nie zadzwoniła, ale w ten sposób wszystko by zepsuła. Z przeżyciami ostatnich sześciu tygodni musiała uporać się sama, bez niczyjej pomocy. Nawet teraz jeszcze pakując swoje rzeczy, te stare i te nowo kupione, nie była pewna, czy postąpiła słusznie, ale było już po fakcie.

Celowo zaplanowała podróż tak, by zjawić się w domu w porze kolacji, bo chciała pokazać się wszystkim naraz. Wprawdzie pierwotnie miała zamiar wyjechać wcześnie rano i zdążyć do domu, zanim koleżanki z niego wyjdą, ale postanowiła tego ostatniego dnia kupić prezenty dla przyjaciółek i Bena.

Zerknęła na leżącą na łóżku listę rzeczy, które miała do zrobienia. Przede wszystkim czekał ją telefon do pana Mangrove’a z firmy produkującej światłowody w sprawie spotkania z Benem, potem miała odebrać z sejfu w recepcji kosztowności i czeki podróżne, wymeldować się z hotelu, sprawdzić, czy limuzyna na pewno przyjedzie na czas i zlecić portierowi zniesienie bagaży na dół. Obliczyła, biorąc pod uwagę uliczne korki, że dojedzie do domu na wpół do siódmej. Wszystkie przyjaciółki powinny być akurat w kuchni szykując kolację. O Boże, ależ przeżycie. Oczami wyobraźni widziała jak siada na środku kuchni, a koleżanki jedna przez drugą wypytują o szczegóły i zachwycają się jej nową twarzą i fryzurą. O podniesieniu piersi postanowiła na razie nie wspominać. Potem przy deserze wręczy im prezenty – torebki od Chanel – i znów nasłucha się okrzyków radości. A później, gdy posprzątają po kolacji, wypiją kawę i podzielą się wszelkimi nowinkami, ona pojedzie do Bena, by zobaczyć jego reakcję.

Pomyślała, że Ben pewnie przyjrzy jej się, uśmiechnie radośnie i weźmie w ramiona mówiąc: – Czyż to na pewno ta sama Emily Thorn, którą znam i kocham? – A ona piśnie ze szczęścia i powie – Tak, tak, to ja we własnej osobie. – Wtedy obydwoje zaczną się nawzajem rozbierać i przejdą do sypialni, gdzie będą się kochać długo i powoli. W ogóle wszystko będzie cudownie. Tym bardziej że był przecież właśnie dzień świętego Walentego.

– Znakomicie! – zachichotała Emily. – W takich okolicznościach mogłabym nawet przyjąć oświadczyny Bena.

Spojrzała na leżące na łóżku pudełeczko, w którym znajdował się walentynkowy upominek dla przyjaciela oraz drobiazg dla jego syna, Teda.

– Jest pani pewna, że chce pani tutaj wysiąść? – zapytał kierowca limuzyny.

– Absolutnie. Pójdę pieszo podjazdem. Proszę zostawić bagaże i pudełka przy skrzynce na listy. Później je zabiorę. Teraz chcę zrobić domownikom niespodziankę. Gdyby usłyszeli, jak pan podjeżdża pod dom albo zobaczyli światła, nie udałoby mi się ich zaskoczyć.

Wysiadła wręczając kierowcy hojny napiwek, mimo iż wiedziała, że był on już uwzględniony w rachunku zapłaconym za wypożyczenie samochodu. Nieważne.

Wreszcie była w domu. Naprawdę w domu. Po raz pierwszy od wielu lat poczuła, że ten budynek przy Sleepy Hollow Road jest rzeczywiście jej domem, jej własnym. I w dodatku w jego ciepłym wnętrzu czekała na nią rodzina, a niecałe trzy kilometry stąd mieszkał zawsze gotów na jej przyjęcie przyjaciel. – Cierpliwi dostają wszystko to, co najlepsze – powiedziała sobie cicho.

Wciągnęła głęboko powietrze i powoli je wypuściła. Teraz jej oddech stał się przyspieszony, a z nosa wydobywały się małe, lecz gęste chmurki pary. Do tej pory nie zauważyła nawet, jak bardzo jest zimno. Zimno i ciemno. Nagle uświadomiła sobie również, że na ulicy przed domem i na podjeździe stoi kilka nieznajomych samochodów. Naliczyła ich sześć. – Co to mogło oznaczać? – zastanawiała się nie mogąc ruszyć się z miejsca. Trzęsła się cała, choć miała na sobie nowe kaszmirowe palto. Żołądek skurczył jej się ze strachu.

W górze na niebie błyszczały gwiazdy, a światło księżycowego rogalika spływało wprost na podjazd. W blasku sodowych lamp wszystko wokół, nawet mocno oszronione krzewy, wydawało się zrobione z błękitnawej stali. Było pozbawione życia i zimne. I Emily też się tak czuła. Ruszyła podjazdem w stronę domu wymijając zaparkowane samochody; żadnego z nich nigdy do tej pory nie widziała.

W pewnej chwili potknęła się, co wzbudziło w niej ogromną wściekłość, bo nie miała wątpliwości, że złamała sobie obcas. Poczuła, jak jej dłonie zaciskają się w pięści. Przecież dom, przed którym stała, należał do niej. Cóż więc u diabła tu się działo? Rozejrzała się w poszukiwaniu własnego auta i dostrzegła je za trzema innymi samochodami; było zupełnie zablokowane. Nie miała pojęcia, jak teraz dostanie się do Bena. Z aut koleżanek też nie mogła skorzystać, bo zastawiały je te obce samochody.

– Cholera! – zaklęła pod nosem.

Doszła do wniosku, że coś jest nie tak albo z nią samą, albo wewnątrz rozświetlonego domu. Tak wściekła nie była od dnia, w którym dostała pożegnalny list od Iana. I obecnie także czuła się tak, jakby coś odeszło od niej na zawsze, a ona straciła swoje miejsce w życiu.

Okrążyła dom i podeszła do kuchennych drzwi. Przez szybkę zajrzała do środka. Stół nie był nakryty, lecz w całej kuchni panował niesamowity bałagan. Pomyślała, że koleżanki jedzą kolację w pokoju stołowym. Tyle że nigdy tam nie jadały. Nawet w czasie świąt. Zamiast wejść przez kuchnię, Emily znów obeszła dom, by zajrzeć przez okno do pokoju. Wciągnęła głęboki oddech i stanęła w takiej odległości od domu, by móc dobrze widzieć jego wnętrze. Aż zamrugała ze zdziwienia, gdy wokół swego własnego stołu zobaczyła obcych ludzi. I to mężczyzn! Było ich siedmiu! Siedzieli razem z jej przyjaciółkami zajmując miejsca na przemian – kobieta, mężczyzna. Jedli kolację śmiejąc się i żartując. Na półmisku leżał indyk prawie zupełnie okrojony już z mięsa. Wyglądało na to, że trwało przyjęcie walentynkowe. I to w jej własnym domu. Wszystkie panie były wystrojone, a nieznajomi panowie mieli na sobie garnitury i białe koszule. Ich twarze wyglądały całkiem sympatycznie. Emily poczuła, że zakręciło się jej w głowie. Potrząsnęła nią, żeby rozjaśnić myśli. Gdy otworzyła oczy zauważyła, że siedzący obok Helen Demster okrąglutki mężczyzna nachylił się ku niej i pocałował ją w policzek. Emily aż dech zaparło. Helen, która twierdziła, że jest dziewicą, uśmiechnęła się nieśmiało. Jej bliźniacza siostra wybuchnęła śmiechem, a pozostałe panie uśmiechnęły się z sympatią. Brat bliźniak okrąglutkiego mężczyzny szepnął coś do ucha Rose. – Chryste Panie – mruknęła i znów jej dech zaparło.

Z oczami utkwionymi w oknie Emily zaczęła się wycofywać wprost na poskręcane gałęzie jaworowego drzewka. W końcu zrozumiała, co ją zaniepokoiło – siedzący przy stole mężczyźni byli bliźniakami. Pewnie należeli do tego samego klubu bliźniaków co Rose i Helen. A więc tak jak one tworzyli pary – byli jak solniczka i pieprzniczka, jak buty i skarpetki. Siódmy mężczyzna nie miał swego bliźniaka, ale on siedział razem z Zoe, która nigdy jeszcze nie była tak pełna życia. Emily pomyślała, że gdyby teraz weszła do domu, zepsułaby koleżankom zabawę. Chociaż one zniweczyły tym przyjęciem jej wielkie wejście. I w dodatku w jej własnym domu.

Poczuła, jak ogarnia ją straszliwa zazdrość. A do tego jeszcze zupełnie przemarzła. Pokój wyglądał ciepło i przytulnie, a resztki kolacji tak zachęcająco. Uświadomiła sobie, że jest bardzo głodna. Koleżanki najwyraźniej nie traciły czasu i samodzielnie organizowały sobie życie, i trudno było nie zauważyć, że chyba nieźle sobie radzą. Sprawiały wrażenie szczęśliwych, w pełni zadowolonych.

Emily poczuła się zdradzona. Przyszło jej do głowy, że przyjaciółki już jej nie potrzebują. Nagle zapragnęła wejść do domu gwałtownie otwierając drzwi i wyrzucić wszystkich na mróz. Ledwie jednak to pomyślała, a już zawstydziła się tej myśli.

Przeszła do końca podjazdu i popatrzyła na stojące tam walizki i pudła z prezentami. Upchnęła je pod rozłożystymi cisami, które rosły po obu stronach ścieżki. Aż zaklęła pod nosem, gdy uświadomiła sobie, że nie może nawet wejść do swego samochodu, bo kluczyki zostały w domu.

Ruszyła więc w kierunku domostwa sąsiadów, czując jak wrze w niej gniew. Państwo Mastersonowie byli ludźmi starszymi i nigdy nie wychodzili na zewnątrz po zmroku. Pomyślała, że może pożyczą jej samochód, aby mogła pojechać do Bena. W końcu od wielu lat dawała im kwiaty i warzywa ze swego ogródka. Na pewno wyświadczą jej przysługę i pozwolą skorzystać z auta.

Obeszła dom i delikatnie zapukała do kuchennych drzwi. Sąsiedzi jedli akurat kolację. Harvey ciężko podniósł się z krzesła, podszedł do drzwi i wyglądając przez szybkę zapytał:

– Kto tam?

– To ja, Emily Thorn. Harveyu, czy mogę zamienić z tobą słówko?

– Aaa, Emily. Miło cię widzieć. Może zjesz z nami kolację? – zaproponował staruszek.

– Nie, dziękuję. Ale potrzebuję twojej pomocy. Nie mogę uruchomić samochodu i zastanawiałam się, czy nie pożyczyłbyś mi swojego na parę godzin. Obiecuję, że będę bardzo ostrożna.

– Pod warunkiem, że zatankujesz – odparł chytrze.

– Emily, czy coś się stało? – zapytała Evelyn wolno wymawiając każde słowo. Ta kobieta zawsze wszystko robiła powoli, gdyż jak twierdził Harvey, pochodziła z południa, a tam wszyscy tacy byli.

– Nie, Evelyn, wszystko w porządku. Pewnie wysiadł akumulator. Jutro dam go do sprawdzenia.

– Czy ten twój przystojny mąż podarował ci coś z okazji walentynek? – spytała z uśmiechem Evelyn. – Bo Harvey dał mi prezent. Ani razu przez te wszystkie lata, odkąd jesteśmy małżeństwem, nie zapomniał o walentynkach.

Na moment Emily ogłupiała.

– Owszem i to bardzo ładny drobiazg – skłamała szybko. Uznała, że nie ma sensu wyjaśniać Mastersonom, że Ian odszedł od niej już dawno temu. Obydwoje mieli skłonność do zapominania i żyli raczej chwilą obecną.

– Proszę kluczyki, Emily. Tylko bądź ostrożna. Czasami sprzęgło się zacina. I odstaw nam samochód jutro. Zamierzamy z Evelyn trochę się poprzytulać, a potem pójdziemy do łóżka i powspominamy stare dobre czasy. Gdybyś podjechała tu samochodem dzisiaj, słyszelibyśmy cię i czar wieczoru by prysnął.

Harvey wykrzywił usta w uśmiechu, który miał być zapewne figlarny, po czym mrugnął do Emily. Ona odpowiedziała tym samym i odeszła.

Dwadzieścia minut później zatrzymała się na jednym z miejsc parkingowych należących do mieszkańców osiedla, na którym mieszkał Ben. Zamknęła samochód i podeszła do auta Bena. Skoro tu stało, to najwyraźniej był w domu. Na drugim przysługującym Benowi miejscu stał jakiś samochód, ale Emily go nie rozpoznała. Pomyślała, że ktoś po prostu skorzystał z wolnego miejsca, podobnie jak ona przed chwilą.

Stała trzymając w dłoni klucz do mieszkania Bena. Przyszło jej do głowy, że może przyjazd tu jest błędem i ogarnął ją niepokój. Ben mógł przecież mieć jakieś towarzystwo. Uznała, że lepiej będzie zadzwonić do drzwi i nie korzystać tym razem z klucza. Chociaż Ben powtarzał jej wielokrotnie, żeby nie czuła się onieśmielona i wchodziła do domu, kiedy zechce, o każdej porze dnia i nocy. Mimo to użyła tego klucza zaledwie trzy razy.

Emily zawróciła i przez chwilę przyglądała się samochodowi, który zajmował drugie należne Benowi miejsce parkingowe. Był to jasnoczerwony sportowy wóz. Przy bliższych oględzinach uznała- że to mazda albo coś w tym rodzaju. W każdym razie model, który wybrałaby jakaś młoda osoba. Nie wiedziała, co zrobić. Zapomniała zabrać ze sobą prezenty dla Bena i Teda, a kartka walentynkowa też została w walizce. A niech to diabli! – zaklęła pod nosem.

Ruszyła w stronę samochodu Mastertonów i wsiadła do środka. Otuliła się szczelniej paltem, ale nie przekręciła kluczyka w stacyjce ani nie włączyła ogrzewania.

Pomyślała, że być może powinna raczej pójść do hotelu, by nikomu nie psuć wieczoru. Wystarczy, że jej powrót do domu nie udał się, więc po co jeszcze przerywać zabawę koleżankom? Jakiś głos podszeptywał jej, że nie ma przecież pewności, iż jej wejście zakłóciłoby wesoły nastrój przyjęcia. Usiłowała jednak wmówić sobie, że co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Goście przyjaciółek nie znali jej, więc rozmowa by się nie kleiła. A i one same też pewnie czułyby się niezręcznie. Lecz wewnętrzny głos nie dawał za wygraną i przypominał, że dom jest przecież jej własnością i chociaż trwa w nim przyjęcie urządzone bez niej, to jednak nie powód, by iść do hotelu. Odpowiedziała sobie, że myślała, a właściwie spodziewała się, iż po powrocie zastanie wszystko w takim samym stanie jak zostawiła. A było jasne, że bardzo wiele się zmieniło. Każda z jej przyjaciółek kogoś miała, a przynajmniej na to wyglądało. I to w jej własnym domu. No nie, do nich ten dom także częściowo należał, bo płaciły czynsz. Miały więc prawo przyjmować gości. Sama zresztą im na to pozwoliła. Tyle że oczekiwała, iż ona również będzie uczestniczyła w tych przyjęciach. A gdyby teraz weszła do domu, czułaby się jak piąte koło u wozu. A niech to jasna cholera! – zaklęła.

Zaczęła się zastanawiać, jak długo będzie tak siedzieć i marznąć. No i czy nie zdecyduje się jednak zadzwonić do drzwi Bena albo otworzyć je swoim kluczem. Uznała, że lepiej chyba będzie pojechać do domu i spróbować przemknąć się na górę przez kuchnię.

W końcu jednak otworzyła drzwi i wysiadła z samochodu. Przejęta, z poważną miną podeszła do domu Bena. Klucz wsunęła do kieszeni i nacisnęła dzwonek.

Kiedy drzwi się otworzyły, pierwsze, co przyszło jej do głowy, to że ona też kiedyś była taka młoda. Miała nawet warkoczyk. Chociaż nie pamiętała, żeby jej cera była kiedykolwiek taka jasna i nieskazitelna. Nagle uświadomiła sobie, że musi coś powiedzieć, jakoś się zachować. Zmuszając się do uśmiechu, odezwała się:

– Chyba pomyliłam drzwi. Szukam numeru 2112.

– Tutaj jest 2121. Ale bardzo łatwo jest pomylić te domy. Numer, którego pani szuka, znajduje się o trzy ulice dalej. Baddinger ciągnie się w obydwu kierunkach i jeszcze zakręca. Człowiekowi zdaje się, że już przejechał trzy ulice, a wciąż jest na tej samej.

– Tak, rzeczywiście, to wyjaśnia sprawę – odparła Emily wycofując się.

Z wnętrza mieszkania dobiegł ją głos Bena:

– Kto to, Melanie?

– Ktoś szukał numeru 2112 – odpowiedziała mu dziewczyna. A więc miała na imię Melanie.

Emily pobiegła w stronę samochodu Mastersonów. Chciała się wypłakać, ale łzy jakoś nie płynęły.

– I tobie też wszystkiego najlepszego z okazji walentynek – powiedziała gorzkim głosem przekręcając kluczyk w stacyjce i zapalając światła.

Gdy podjechała pod dom, u Mastersonów było już ciemno. Zaparkowała po przeciwnej stronie ulicy, wysiadła i pieszo ruszyła podjazdem w kierunku kuchennego wejścia. Otworzyła drzwi, przeszła przez kuchnię i tylnymi schodami weszła na górę do swojego pokoju. Oczy ją piekły, lecz wciąż nie mogła się rozpłakać. Zamknęła się na klucz.

Znów pomyślała, że nikt jej nie potrzebuje. Już nie. Przyjaciółki zaczęły wieść własne życie. Jednak jakiś wewnętrzny głos nie chciał się zgodzić z takim myśleniem. Przypominał, że przecież wnioski, do których doszła, wysnuła jedynie na podstawie tego, co zobaczyła przez okno oraz faktu, że drzwi Bena otworzyła młoda śliczna dziewczyna.

Ach, ci mężczyźni!

Jakże ich wszystkich nienawidziła.

To przez nich spotkały ją wszystkie nieszczęścia. I przedtem, i obecnie.

Tak, właśnie tak było.

Powoli, nie spiesząc się, Emily rozebrała się i odwiesiła do szafy swój nowy kostium. Ale po cóż jeszcze trzymać buty ze złamanym obcasem? Szybko wrzuciła je do stojącego w łazience kosza na śmieci. Umyła twarz i zęby, wyszczotkowała włosy i rozwiesiła ręcznik. Następnie włożyła nocną koszulę i położyła się do łóżka.

Czekała ją długa noc. Dobrze wiedziała, że nie zdoła zasnąć. Ilekroć się czymś martwiła, sen nigdy nie przychodził.

Nerwy miała tak napięte, że czuła się jak naelektryzowana, więc skuliła się pod kołdrą, gdy nagle z dołu dobiegł jej uszu gromki wybuch śmiechu. Gdyby tylko chciała usłyszeć o czym tam na dole mówią, wystarczyło podejść do ściany w miejscu, gdzie znajdowały się grzejniki i usiąść na podłodze. Od niej tylko zależało, czy to zrobi. Ale w żadnym wypadku nie chciała tak się zachować.

Dalej więc leżała w łóżku zamęczając się wspomnieniami i wyobrażeniami, i nasłuchując hałasów, jakie robiła jej rodzina. Chciała być tam z nimi, śmiać się z nimi, spędzić ten wieczór wspólnie. A zamiast tego leżała w łóżku ukrywając się w swoim własnym domu. I to z własnego wyboru. Pomyślała o Benie. Zaraz jednak upomniała samą siebie, żeby nie zawracać sobie nim głowy. Przesunęła się na drugą połowę łóżka. Poprawiła poduszki, wygładziła kołdrę, wydmuchała nos i otarła oczy.

Godziny mijały. Zegar na nocnym stoliku wskazywał już wpół do pierwszej, gdy Emily usłyszała na schodach odgłosy kroków. Sprzed domu dochodził hałas uruchamianych samochodów, które odjeżdżały jeden po drugim. Walentynkowe przyjęcie dobiegło końca. Wkrótce w domu zaległa cisza i wszyscy ułożyli się do snu.

Emily wciąż rozmyślała o przeszłości, o swoim obecnym życiu i o tym, co jeszcze mogło się wydarzyć. O wpół do piątej wstała, wciągnęła dres i wsunęła stopy w ciepłe kapcie. Nie widziała powodu, dla którego miałaby się dłużej trząść z zimna. A jeśli jej lokatorki spocą się pod kołdrami, to i co z tego. Gwałtownie przekręciła pokrętło termostatu ustawiając je na dwadzieścia osiem stopni.

Kiedy zeszła na dół, zatrzymała się na ostatnim stopniu i rozejrzała wokół. Stół w pokoju wciąż był zastawiony. Na jego centralnym miejscu majaczył w ciemności szkielet indyka. Kryształowe kieliszki połyskiwały, bo przenikało je wpadające zza okna srebrzyste światło księżyca.

Emily weszła do kuchni i poczuła, że aż gotuje się w niej z wściekłości. Wszędzie, gdzie tylko okiem sięgnęła, porozrzucane były garnki i patelnie. Na stole walało się tyle butelek po winie, kieliszków, resztek kanapek i przekąsek, pełnych popielniczek i brudnych sztućców, że nie miała gdzie postawić filiżanki. Dzbanek do kawy był brudny, stalowy pojemniczek wciąż pełen fusów, a czerwone światełko migało nieustannie. W całym pomieszczeniu unosił się zapach spalonej kawy. Przecież to wszystko groziło pożarem. Jak one mogły być takie głupie? Gdyby jedna czy dwie, byłaby w stanie zrozumieć, ale wszystkie siedem? I piekarnik także był włączony. Jak one śmiały zrobić jej coś takiego?

Emily nie mogła przestać o tym myśleć i wyobrażając sobie konsekwencje postępowania koleżanek, zaczęła zrzucać ze stołu to, co na nim było. Następnie wcisnęła czerwony przycisk na kontrolce systemu alarmowego i stojąc w miejscu wsłuchiwała się w piskliwe, przerażające dźwięki syreny wypełniające cały dom. Pomyślała, że alarm powinien obudzić wszystkich, nawet siostry Demster śpiące w mieszkanku nad garażem. Chwilę później rozległ się dzwonek telefonu. W słuchawce Emily usłyszała głos strażnika z firmy ochroniarskiej.

– Mówi Emily Thorn, bardzo pana przepraszam. Włączyłam alarm przez przypadek. Hasło brzmi „klinika”. Jeszcze raz przepraszam – powiedziała i odłożyła słuchawkę.

Dopiero po trzech minutach w kuchni zgromadziły się wszystkie lokatorki domu, a bliźniaczki dobijały się do kuchennych drzwi. Kobiety wpatrywały się w Emily zaspanymi oczami.

– Emily! – wykrzyknęły chórem.

– Sprzątnijcie kuchnię. I to już! Zostawiłyście włączony ekspres do kawy i piekarnik. A wasi goście zablokowali wczoraj mój samochód. Był mi potrzebny i musiałam pożyczyć wóz Mastersonów. Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale wydaje mi się, że to mój dom.

Emily była tak rozwścieczona, że aż zaczęła się trząść. Pomyślała, że powinna wyjść z kuchni, zanim powie coś, czego będzie potem żałować. Odwróciła się więc na pięcie i ciężkim krokiem ruszyła po schodach do swego pokoju.

Tym razem usiadła na podłodze przy kaloryferze, żeby podsłuchać rozmowy prowadzonej w kuchni i wcale się tego nie wstydziła. Okazało się jednak, że jedynymi dźwiękami, jakie słyszała, było stukanie i pobrzękiwanie naczyń i sztućców. Zaczęła ogryzać paznokieć kciuka.

Zastanawiała się, czy to znaczy, że jest drażliwa i dziecinna. I owszem, znaczyło, ale co z tego. Nie zamierzała pozwolić, by zraniono ją w taki sam sposób, jak kiedyś robił to Ian. Nigdy więcej nie mogła dopuścić do czegoś takiego. Postanowiła, że pozbędzie się lokatorek, zanim one wyrzucą ją ze swego życia. W końcu zdrada to najcięższy chyba grzech na świecie.

Chwileczkę, upomniała samą siebie, chcesz je wyrzucić, bo nie zaprosiły cię na przyjęcie? Jak niby miały cię zaprosić, skoro nie powiedziałaś im ani gdzie się wybierasz, ani kiedy wracasz? A płacą przecież czynsz i to daje im pewne prawa. Sama im powiedziałaś, że nie masz nic przeciwko temu, żeby przyjmowały gości. Czy gdyby każda z nich chciała ułożyć sobie życie z mężczyzną, to naprawdę gotowa byłabyś stanąć na drodze ich szczęścia? Bo przecież o to właśnie chodzi, prawda? Czy rzeczywiście sądziłaś, że spędzicie resztę życia razem bawiąc się w harcerki?

Owszem, tak właśnie myślałam, odpowiedziała sobie. Pragnęłam tego. Chciałam do kogoś należeć, mieć rodzinę. Chciałam, żebyśmy szły przez życie razem, zwierzały się sobie nawzajem i były sobie pomocne, kiedy-w trudnych chwilach. Tak się wszystkie zgadzałyśmy, wszystko szło znakomicie. Odniosłyśmy sukces w interesach, jesteśmy zabezpieczone na przyszłość. I…

I co? Czy tylko to się w życiu liczy – praca i spokój o jutro? A zwykłe, codzienne życie? Czy nie chodzi także o to, żeby je dzielić z kimś, kto cię kocha? Żeby przeżyć miłość? Co w tym złego? W końcu nie masz prawa, Emily, mówić innym, co mają zrobić czy czego nie robić ze swoim życiem osobistym. A twoje koleżanki miały wczoraj przyjęcie, walentynkową uroczystość. Gdyby nie to, że nie było cię w mieście, siedziałabyś przy tym stole wraz z Benem. Ale ty wyjechałaś i to była twoja własna decyzja. Opanuj się, Emily, i nie rób burzy w szklance wody. Życie toczy się dalej bez względu na to co robisz, więc staraj się robić to, czego naprawdę chcesz. Pomyśl o tym, jak wiele radości daje ci przebywanie z przyjaciółkami i jak świetnie się rozumiecie.

Ale Ben…

Słysząc delikatne pukanie do drzwi, Emily zerwała się z podłogi. Nie była pewna czy nie zamknęła się na klucz. Odetchnęła z ulgą, gdy przekonała się, że nie.

– Emily, to ja, Lena. Przyniosłam ci kawę. Proszę, otwórz drzwi. Wiem, że jesteś zdenerwowana. Mogłybyśmy porozmawiać?

Emily usiadła na łóżku, podkuliła kolana i objęła je rękami. Czuła się jak zraniony ptak, któremu ucięto skrzydła. Przypomniała sobie, że kiedyś czuła się jak stary, zmęczony pies. Sama nie wiedziała, co było gorsze. Jedyne czego była pewna, to że serce krwawi jej z bólu.

Wczoraj skradała się pod domem jak złodziej i szpiegowała własne przyjaciółki. Dzisiaj schowała się w swoim pokoju, jakby zrobiła coś złego. Pomyślała, że rzeczywiście ogromnie się zmieniła przez te ostatnie lata. I że powinna teraz zejść na dół i wszystko wyjaśnić. Nie można pozwalać, żeby rana się jątrzyła.

– Nie mogę cię wpuścić – odrzekła płaczliwym głosem. Owszem, możesz, powiedziała sobie w duchu. Jesteś w stanie zrobić co tylko trzeba. Przecież właśnie dlatego, że to potrafisz, osiągnęłaś aż tak wiele. Dasz sobie teraz radę – to nie ulega wątpliwości. Twoje przyjaciółki mają prawo, by je wysłuchano.

Emily przyczesała włosy i popatrzyła w lustro. Zdążyła już zapomnieć o swojej nowej twarzy. Ale nagle, w tej jednej chwili, nie miało dla niej znaczenia, jak wygląda. Liczyło się tylko to, kim właściwie jest ta osoba patrząca na nią z lustra.


* * *

Usiadły wszystkie wokół stołu w kuchni, każda z kubkiem kawy przed sobą. Krzesło Emily było puste, zresztą jej kubek także.

– Najwyraźniej miałyście przyjęcie – powiedziała przyciszonym głosem.

– Owszem. Prawdę mówiąc świętowałyśmy nie tylko z powodu walentynek. Zoe podpisała kontrakt z dużą firmą ubezpieczeniową w Raritan Center, a Martha z zakładem chemicznym w Middlesex Industrial Park. Ben natomiast miał sfinalizować umowę z tą nową firmą, która powstała za Foodtown. Zadzwonił nawet wieczorem i powiedział, że sprawa jest załatwiona. On też był zaproszony na kolację, ale przyjechała jego młodsza siostra, która studiuje w Tampa, i Ben zabrał ją i Teda do Poconos na narty. Nie zachowywałyśmy się wcale aż tak frywolnie jak… jak ci się wydawało, gdy się zjawiłaś – opowiadała Lena. I ton jej głosu, i wyraz oczu świadczyły o zmęczeniu.

– Usiądź, Emily. Naleję ci kawy – zachęcała cicho Kelly.

– Pewnie chciałabyś wiedzieć, kto… czyje samochody widziałaś na podjeździe. No cóż… Rose i ja zaprosiłyśmy dziewczyny na spóźniony bal noworoczny w klubie bliźniąt i… wprawdzie do klubu mogą należeć tylko bliźnięta, ale na bal możemy zapraszać gości… no wiesz. Wszyscy… świetnie się ze sobą zgadzali i przyszło też kilka nowych par, które przyprowadziły ze sobą kolejne pary bliźniaków, których nie znałyśmy, bo nie należały do klubu… i myślałyśmy… tak dobrze bawiłyśmy się w ich towarzystwie… wiem, że plotę trzy po trzy i sama nie wiem dlaczego – powiedziała Helen.

– Przez ciebie poczułyśmy się tak, jakbyśmy zrobiły coś złego – oświadczyła Lena chłodnym tonem. – Fakt, nie powinnyśmy iść spać zostawiając cały ten bałagan, lecz uzgodniłyśmy, że wcześniej wstaniemy i posprzątamy. Wypiłyśmy trochę za dużo wina. Jeśli w ten sposób zarobiłyśmy u ciebie krechę, to bardzo nam przykro.

– Nie wiedziałyśmy, że wrócisz wczoraj – podjęła Nancy. – Dlaczego się do nas nie przyłączyłaś, tylko poszłaś do siebie na górę? Myślę, że zachowałaś się nienormalnie, Emily. Dlaczego wzbudzasz w nas, a przynajmniej we mnie, poczucie, że robię coś podstępnego za twoimi plecami? Przecież my także tu mieszkamy. Powiedziałaś, że możemy przyjmować gości, chyba że miało się to odbywać wyłącznie podczas twojej obecności w domu?

A więc to była siostra Bena, myślała Emily. Od razu jej ulżyło. Wiedziała, że powinna teraz coś powiedzieć, dać koleżankom jakiś znak, że wszystko jest w porządku. Tyle że w porządku nie było. Nie mogła wykrztusić z siebie słowa i miała świadomość, że – jak mawiał Ian – gotowa jest w tej chwili samej sobie zrobić na złość, byle drugiemu dokuczyć. Znów dawała się ponieść swemu głupiemu uporowi. Wmawiała sobie, że nawet jeśli jej przyjaciółki spotkały tych mężczyzn niedawno i nie wywiązała się między nimi jakaś głębsza więź, to przecież prędzej czy później dojdzie do tego. A wówczas opuszczą ją jedna po drugiej. I zostanie sama. W końcu skinęła głową. Czuła się bardzo nieprzyjemnie, jakby juz nie należała do tego grona.

– Oczywiście, że macie prawo przyjmować gości. Gratuluję wam nowych sukcesów w pracy. Ja też załatwiłam parę kontraktów w Nowym Jorku. Dokumenty leżą w kopercie na szafce. Ciężko mi to powiedzieć, ale chyba już czas, żebyście poszukały sobie innego mieszkania i wyprowadziły się stąd. Nie możemy do końca życia bawić się w harcerki. Ja… zamierzam sprzedać ten dom i kupić mniejszy albo jakieś mieszkanko. Może gdzieś w Park Gate. Nie musicie się jednak spieszyć. Właściwie to w ogóle nie ma pośpiechu, więc szukajcie spokojnie.

Powiedziawszy to odstawiła kubek i wyszła z kuchni. Gdy znalazła się w swoim pokoju, bezpieczna i zamknięta w czterech ścianach, wtuliła twarz w poduszkę i rozpłakała się jak dziecko czkając i pociągając nosem. Nie przewidziała, że to, co zrobiła, zaboli aż tak bardzo. Przypuszczała, że jeśli sama będzie inicjatorką rozstania z przyjaciółkami, to cierpienie z tym związane okaże się łatwiejsze do zniesienia.

A wszystko z powodu głupiego przyjęcia. No cóż, nie mogła już cofnąć słów, które wypowiedziała. Nawet gdyby chciała, a przecież nie miała wcale takiego zamiaru. – Nie wahaj się, Emily, rób co masz do zrobienia, powiedziała sobie. Tylko co, do cholery, mam właściwie do zrobienia?

Muszę przestać opierać swoje szczęście na innych ludziach. Muszę ułożyć sobie własne życie. I zamknąć na zawsze ten jego rozdział, który już się skończył, a do którego należał również Ian. Dopiero wtedy będę mogła rozpocząć nowy etap. Po raz kolejny zresztą. – Ale czego ty właściwie pragniesz, Emily – pytała samą siebie.

Chcę… chcę być szczęśliwa, zadowolona, mieć kogoś, z kim mogłabym porozmawiać, podzielić się codziennymi przeżyciami, zarówno tymi złymi, jak i tymi dobrymi, kogoś, kto by mnie nie osądzał. Chwileczkę, upomniała siebie, a co ja przed chwilą zrobiłam? Nie tylko osądziłam swoje przyjaciółki, ale jeszcze wytoczyłam im proces i skazałam je. Nawet Bena. Wszystko zepsułam, pomyślała.

Chwilę później wyleciała z pokoju jak strzała i zaczęła zbiegać na dół skacząc po dwa schodki. Przemknęła przez pomieszczenia na dole wymijając stół po drodze i wpadła do kuchni. Zatrzymała się tak gwałtownie, że aż się poślizgnęła. Wszystkie jej przyjaciółki płakały. Ona sama zresztą także.

– Chciałam tylko powiedzieć, że nie mam nic przeciw temu, jeśli wolałybyście się wyprowadzić. Po prostu nie zniosłabym żegnania się siedem razy. Pomyślałam, że jeśli powiem wam wszystkim naraz, żebyście poszukały sobie innego mieszkania, to tylko raz będę cierpieć. Nie mogę wytrzymać… Wydawało mi się, że nie przeżyłabym tego powtórnie. Obserwowałam was przez okno, jak siedziałyście przy stole; każda z was kogoś miała i wiedziałam, po prostu wyczułam, że… – Na moment głos jej się załamał, lecz zaraz znów zaczęła mówić: – Popracuję nad sobą. Proszę, nie bądźcie na mnie złe. Zachowałam się jak idiotka. Kiedy wracałam do domu z prezentami, z nowymi kontraktami, z nową twarzą i piersiami, wyobrażałam sobie… chciałam, żebyśmy… ale teraz to już nie ma znaczenia. Byłam głupia i postąpiłam dokładnie tak samo jak wtedy, gdy byłam z Ianem. Miałam nadzieję, że wydoroślałam i zmądrzałam, ale emocjonalnie chyba wciąż jestem na poziomie przedszkolaka.

W jednej chwili wszystkie koleżanki zerwały się z miejsc i obstąpiły Emily oglądając jej twarz, dotykając skóry, to znów odsuwając się nieco, by, jak ujęła to Nancy, właściwie ocenić zarys biustu. A potem zaczęły mówić jedna przez drugą przekrzykując się; opowiadały o zaproszonych na przyjęcie bliźniakach, o tym, w czym każdy z nich mógł im pomóc, o interesach, o pogodzie, o domu i wszystkim, co tylko przyszło im do głowy. W sumie można by to streścić następująco: – Tęskniłyśmy za tobą, Emily. Bez ciebie nic nie było takie jak powinno.

– Ja także za wami tęskniłam – odrzekła Emily ocierając oczy. – Wczoraj wieczorem, kiedy zobaczyłam was ucztujące przy stole pojechałam do Bena, a drzwi otworzyła mi młodziutka dziewczyna. Udałam, że pomyliłam adres. Pomyślałam, że Ben postanowił dać sobie ze mną spokój. A potem poczułam się kompletnie przybita. Wybaczycie mi?

– Oczywiście. Czyż nie po to ma się rodzinę?

– Czy nad nami czuwa jakiś dobry duch, czy co? – zastanawiała się Emily uszczęśliwiona.

Chyba czuwa.

15

– Emily, wyjdziesz za mnie? – spytał Ben. – Oświadczam ci się już piętnasty raz w ciągu ostatnich dwóch lat. No jak, czy dzisiaj jest mój szczęśliwy dzień?

– Obawiam się, że nie, Ben. Ja się nie nadaję na żonę. Obydwoje dobrze o tym wiemy. Naprawdę, nie musisz troszczyć się o mój status. Lubię być niezależna. Gdybym za ciebie wyszła, zamęczyłabym cię swoją miłością. Taką już mam naturę. Lepiej niech zostanie tak jak jest. Przynajmniej mnie to bardziej odpowiada. A jeśli ty…

– Nie kończ, Emily. Nie chcę żadnej innej kobiety. Kocham cię, zawsze cię kochałem. Dobrze jest nam razem.

– I chcę, żeby tak zostało. Nie wiem dlaczego, ale ten papierek, który stwierdza, że jest się mężem i żoną, jakoś wszystko zmienia. Czy moglibyśmy porozmawiać o czymś innym?

– A o czym byś chciała?

– O mojej planowanej podróży do Los Angeles, żeby spotkać się z Ianem.

– A jest w tej sprawie coś do omówienia? Podjęłaś już decyzję, że chcesz pojechać, więc o czym mamy dyskutować?

– Chyba chciałabym usłyszeć twoją opinię.

– Pamiętaj, że to ja sugerowałem, iż powinnaś się z nim zobaczyć. Czy może coś innego cię męczy? Jeśli tak, to mów śmiało. Nie umiem czytać w myślach.

Emily uśmiechnęła się.

– Wyjeżdżam rano. Chcesz jechać ze mną?

– Nie. Ale będę na ciebie czekał, jak wrócisz.

– Ben, jesteś słodziutki, najcudowniejszy na świecie – powiedziała Emily tuląc się do niego.

– Nie jestem pewien, czy chcę być nazywany słodziutkim. Dlaczego nie powiesz o mnie męski albo przystojny? Muskularny też by mi się podobało.

– To wszystko też się do ciebie odnosi – odrzekła uśmiechając się. – Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie i moich współlokatorek.

– Wierz mi, Emily, że to najwspanialsza rzecz, jaką kiedykolwiek od ciebie usłyszałem.

– Zamknij się już i kochaj się ze mną.

Ben zamilkł i wykonał polecenie.


* * *

Powiedzieć, że wyglądała dobrze, to mało; prezentowała się wspaniale. Jak kobieta, która zwraca uwagę i pobudza zmysły. Jak ta, która zamierza podbić męskie serca.

Kostium od Armaniego był doskonałym osiągnięciem sztuki krawieckiej, a i butom nie można było nic zarzucić, tym bardziej że podkreślały zalety nóg najlepiej jak można. Makijaż miała nieskazitelny, a włosy tak modnie uczesane, że mogłaby równać się z tymi kobietami, które znajdowały się na topie, jeśli chodzi o modę i elegancję.

Posługując się fałszywym nazwiskiem Ann Montgomery, Emily umówiła się na spotkanie z doktorem Ianem Thornem w Bayshore Clinic na godzinę trzecią po południu.

Tym, czego nie przewidziała i na co nie była przygotowana, była gromada ludzi protestujących przed kliniką, wymachujących domowej roboty transparentami i broszurami, które i jej usiłowali wcisnąć do ręki. Przeciskając się przez tłum, Emily odpychała podsuwane jej ulotki. Zastanawiała się, czy takie rzeczy zdarzają się tu codziennie, czy też po prostu miała pecha.

Gdy wreszcie dotarła do kliniki, zgłosiła się do recepcji. Dyżurna pielęgniarka podała jej formularz do wypełnienia, lecz Emily oświadczyła uśmiechając się: – Przyszłam w sprawie osobistej – i oddała jej druczek.

– Pan doktor czeka na panią – oznajmiła pielęgniarka pięć minut później. – Pierwsze drzwi na lewo.

Pokusa, by wziąć nogi za pas i uciec była tak silna, że aby jej się oprzeć Emily zacisnęła pięści i mocniej wbiła obcasy w dywan. Jednocześnie zaczerpnęła kilka głębokich oddechów. Starała się, żeby były naprawdę głębokie. Po chwili poczuła, że jest gotowa i ruszyła z miejsca pamiętając, żeby iść powoli i otwierać drzwi również bez najmniejszego śladu pośpiechu. Powiedziała sobie jeszcze, że wygląda przecież świetnie, więc powinna się zachowywać z pełną tego świadomością.

Nie, to nie mógł być Ian. Nie ten gruby, łysiejący mężczyzna, który wyciągał do niej na powitanie trzęsącą się rękę.

– Witam, panno Montgomery, pielęgniarka powiedziała, że przyszła pani w sprawach osobistych. Przyznam, że wielu pacjentów twierdzi tak na początku. Proszę usiąść i rozluźnić się.

– Ianie, nie poznajesz mnie? To ja, Emily.

– Emily!

Szok, niedowierzanie, oburzenie – wszystkie te uczucia malowały się wyraźnie na czerwonej twarzy Iana. Emily przemknęło przez myśl, że Ian za dużo pije.

– Tak właśnie mam na imię – powiedziała siadając. Założyła nogę na nogę zadowolona, że spódnica lekko się przy tym uniosła. – Przyjechałam tu z drugiego końca kraju tylko po to, żeby się z tobą zobaczyć.

– Ale dlaczego? Czego chcesz? Co ty z sobą zrobiłaś?

– Prawdę mówiąc niczego od ciebie nie chcę. Nie masz nic, czego ja mogłabym kiedykolwiek potrzebować. Chciałam po prostu cię zobaczyć. No, może miałam ochotę powiedzieć ci coś. To mianowicie, że spaliłam wszystkie twoje białe koszule. – Przerwała na chwilę, żeby podkreślić to ostatnie zdanie. – Właściwie to chyba kolej na mnie zapytać, co ty z sobą zrobiłeś. Wyglądasz jakby cię wleczono po kamieniach, a potem wystawiono na słoneczny żar. To ma być wygodne życie, co? Na miejscu czekających tam pacjentek, nigdy nie pozwoliłabym, żebyś podszedł do mnie ze skalpelem. Ręce ci się trzęsą. W dodatku masz twarz pijaka. I chyba ze dwadzieścia kilo nadwagi. Zaraz, czy mi się zdaje, czy masz plamę na koszuli? No, no – powiedziała cmokając.

– Czego chcesz, Emily?

– Niczego. Mówię szczerze, Ianie, nic od ciebie nie chcę. Chwileczkę, ile bierzesz za pierwszą wizytę?

– Sto dolarów – odparł mechanicznie.

Emily wypisała czek i położyła go dokładnie na środku biurka.

– Jak widzisz, płacę nawet za czas, jaki mi poświęciłeś. Powiedziałam, że niczego nie chcę. Miałam tylko ochotę zobaczyć, czy minione lata były dla ciebie równie dobre jak dla mnie. – W tym momencie wstała, obróciła się wokół własnej osi, żeby mógł ją obejrzeć, po czym usiadła. – Zachowałeś się wobec mnie jak człowiek kompletnie pozbawiony skrupułów, ale jakoś to przeżyłam. Założę się, że nic nie wiesz o moim życiu. A może jednak? – Ian potrząsnął przecząco głową. – To ja jestem właścicielką firmy „Kliniki Wychowania Fizycznego Emily”. Fakt, że działamy głównie na wschodnim wybrzeżu, więc mogłeś o nas nie słyszeć. Rocznie zarabiam – pochyliła się nad biurkiem i zniżyła głos do szeptu – siedmiocyfrową liczbę.

To ostatnie było kłamstwem, ale Ian nie musiał tego wiedzieć.

– Skończ już z tym, Emily – przerwał jej wzywając jednocześnie pielęgniarkę. Gdy przywołana kobieta stanęła w drzwiach, Ian burknął do niej: – Zadzwoń do mojego dawnego prawnika z New Jersey, Staną Margolisa, i poproś, żeby powiedział ci wszystko co wie na temat firmy, która nazywa się „Kliniki Wychowania Fizycznego Emily”. Zajmij się tym natychmiast.

Emily wzruszyła ramionami.

– Jak tam interesy? I dlaczego nie potrafiłeś się zdobyć na to, żeby stanąć ze mną twarzą w twarz i powiedzieć mi, że odchodzisz, tylko przysłałeś list polecony?

– Bo nie chciałem żadnej sceny. Ty uwielbiałaś je urządzać.

– Ile masz tu klinik?

– Sześć, chociaż to nie twój interes. Zaczynam myśleć o wyniesieniu się stąd. Codziennie muszę użerać się z tymi tłumami na zewnątrz. Dwukrotnie podkładano nam bomby ogniowe, sześć albo siedem razy nas okradziono, ale teraz jest jeszcze gorzej. Nie przewidziałem tego typu rzeczy – wyrzucił z siebie w pośpiechu.

Telefon na biurku rozdzwonił się. Ian podniósł słuchawkę.

– Tu doktor Thorn. O, Stan, miło słyszeć twój głos. Świetnie, świetnie. Tak, mnóstwo tu smogu. Ale jest u mnie pacjentka. – Emily uśmiechnęła się widząc minę Iana. Siedziała tu i zastanawiała się, jak też mogła być aż tak zaślepiona na punkcie tego człowieka. Po chwili Ian odłożył słuchawkę. Na jego twarzy malowała się chciwość. – Chcę połowę.

– Połowę czego?

– Tego, co posiadasz. Zapewniłem ci przecież dobry start. Wypadałoby, żebyś mi się odwdzięczyła.

– A o tym, że ja zapewniłam ci dobry start, to już nie pamiętasz?

– Dałem ci wszystko, czego chciałaś – odburknął. – Spłać mnie, a będę mógł przestać posługiwać się kobietami.

– A idź do diabła. Jesteśmy rozwiedzeni i to od dawna. Nie masz prawa do niczego, co należy do mnie.

– Czy wciąż masz nasz dom?

– Owszem, z dwiema hipotekami. Wzięłam kredyt pod zastaw swojej części na wypadek, gdybyś chciał odzyskać należną ci połowę wartości domu. Tak więc połowa jest twoja. Powiedz tylko, kiedy chcesz ją mieć. Do tej pory jakoś odpuściłam sobie tę sprawę. Kupiłam mieszkanie w Park Gate. Dom jest wart bardzo niewiele – skłamała Emily. – Dam ci za niego pięć tysięcy albo wszystko zostanie tak jak jest. Cholera, sama miałam zamiar poruszyć ten temat. Dzięki, że mi przypomniałeś. No cóż, czas już na mnie.

– Dlaczego miałbym ci wierzyć?

– Zawsze mi wierzyłeś. Czy kiedykolwiek cię okłamałam?

– No dobrze, przyjmuję twoją ofertę.

– Więc musisz podpisać zrzeczenie się praw do domu i przenieść prawo własności na mnie.

– Wypisz czek – powiedział podpisując dokumenty. – A co z tulipanami?

– A co ma być? – spytała wypełniając drugi czek i kładąc go na pierwszym.

– Czy hodowałaś je dalej?

– Przez jakiś czas. Ale obecnie w ogródku nie rosną żadne kwiaty. Nie mam czasu na zajmowanie się nimi. – Po chwili przerwy zapytała miękkim głosem: – Ianie, jesteś szczęśliwy?

– Na miłość boską, czy ty znasz kogoś, kto jest szczęśliwy? Zawsze zadawałaś podobnie idiotyczne pytania.

Wsunął czeki do szuflady biurka.

– A nie zapytasz, czy ja jestem szczęśliwa?

– No, a jesteś? Emily uśmiechnęła się.

– Tak i to bardzo. Złamałeś mi serce, Ianie. Naprawdę krwawiło z bólu. Ale rana się zagoiła. Przez pewien czas zdawało mi się, że to nigdy nie nastąpi. Czasem przyjemnie jest się pomylić. Kiedy wreszcie zdałam sobie sprawę, że zmarnowałam pół swego życia na ciebie, ozdrawiałam stosunkowo łatwo. A co się z tobą działo?

– Nic. Nie zadawaj sobie trudu wymyślaniem, co jeszcze mogłabyś mi powiedzieć, żeby zrobić mi przykrość.

– Marnujesz swoje życie tak samo jak zmarnowałeś moje. Ale dla ciebie już za późno na zmianę; straciłeś swoje atuty. Spójrz, jak trzęsą ci się ręce. Powinieneś przerwać operowanie, zanim stanie się jakieś nieszczęście. Zajmij się dermatologią.

Wstała i zaczęła iść w stronę drzwi.

– Daj spokój, Emily, chyba wciąż musisz coś do mnie czuć. Przecież przeżyliśmy razem tyle lat. Może zjedzmy kolację przez pamięć na dawne czasy. Zapomniałaś już te przyjemne chwile, to co było dobre? – spytał głosem, w którym słychać było rozpacz.

– Ianie, to ja, Emily. O jakich przyjemnych chwilach i dobrych czasach mówisz? Uczucia, jakie do ciebie żywiłam, dawno już wygasły. Teraz działasz na mnie wręcz odpychająco. Popatrz na siebie, taki jesteś wykształcony, tyle lat studiowałeś medycynę, i jak wyglądasz? Jesteś naprawdę żałosny. Dupek z ciebie – dodała wychodząc. Ian otworzył szufladę biurka i przez chwilę wpatrywał się w czeki otrzymane od Emily. Uznał, że czas iść do domu, do wielkiego pustego domu pełnego kosztowności zgromadzonych dzięki dochodom z klinik aborcyjnych. Zdjął lekarski fartuch i włożył sportową marynarkę. Tak jak każdego dnia przed wyjściem żałował w duchu, że w klinice nie ma tylnych drzwi, przez które mógłby się wydostać z budynku, żeby nie przeciskać się przez tłumy protestujących.

Kiedy szedł przez parking, słyszał wokół siebie pokrzykiwania pikietujących ludzi. Uniósł w górę zaciśniętą pięść i obrzucił ich wyzwiskami. Nagle rozległ się strzał i Ian miał nawet wrażenie, że dostrzegł błysk światła na lufie karabinu. Poczuł, że nie może utrzymać się na nogach i zaczął balansować rękami w powietrzu, które wydało mu się rozrzedzone. W końcu upadł twarzą na brudny asfalt.

Potem nie czuł już nic.


* * *

Czekając aż obsługa hotelowa przyniesie jej zamówioną na obiad sałatkę i zupę warzywną, Emily spakowała swą niewielką torbę. Skończywszy, zatrzasnęła ją. Zostało jej zaledwie kilka godzin do powrotu do domu.

Spotkanie z Ianem wiele ją kosztowało. Pyszałkowate zachowanie i wymądrzanie się w stosunku do byłego męża sprawiło, że czuła się teraz zmieszana. Wciąż nie była pewna, po co właściwie przyjechała. Przecież sprawa domu stanowiła jedynie pretekst. Ale wobec Iana zawsze potrzebowała pretekstów. Ciężko było zerwać ze starymi nawykami. Cały czas, aż do chwili kiedy spotkała się z nim twarzą w twarz, czuła się z nim związana, mimo iż byli rozwiedzeni. Za to teraz mogła sobie szczerze powiedzieć, że nie chce już więcej ani słyszeć o Ianie, ani go widzieć. Jeśli rzeczywiście do tej pory istniała między nimi jakaś więź, to dzisiejszą wizytą Emily przecięła ją raz na zawsze.

Pomyślała, że poważnie zastanowi się nad powrotem do swego panieńskiego nazwiska i załatwi to na drodze sądowej. Wprawdzie ten pomysł wielokrotnie już przychodził jej do głowy, ale nigdy nie zrobiła nic, żeby go realizować. Gdy niosła torbę w kierunku drzwi, rozległo się pukanie. Emily wpuściła do środka kelnera, który przyniósł jej obiad.

– Nie zamawiałam tego – powiedziała. – Ale proszę zostawić. Może pan jednak mieć nieprzyjemności ze strony osoby, która dostanie moją sałatkę i zupę.

Podpisała rachunek, dała kelnerowi hojny napiwek, po czym zabrała się do jedzenia ogromnej kanapki z szynką i serem oraz frytek i pikli. Mocno schłodzona butelka Budweisera wyglądała bardzo zachęcająco. Emily uwielbiała piwo, ale rzadko je pijała. Włączyła telewizor, usiadła wygodnie w fotelu i oparłszy stopy o łóżko zajadała ze smakiem.

Delektowała się tak, dopóki nie zobaczyła na ekranie telewizora twarzy Iana. Szybko wzmocniła fonię, bo wcześniej, kiedy zjawił się kelner ściszyła głos. Zszokowana, z oczami rozszerzonymi zdziwieniem, przetrawiała w myślach to, co przed chwilą usłyszała. Z relacji wynikało, że Ian został zastrzelony na parkingu przez jakiegoś przeciwnika prawa do aborcji. Rozmawiała z nim zaledwie kilka godzin temu, nazwała go nawet dupkiem, a teraz on już nie żył. Nigdy, przenigdy nie usłyszy znów jego głosu, Ian zniknął z jej życia. I to na zawsze. Emily rozpłakała się, czując się całkowicie otępiała; jej ciałem wstrząsały gwałtowne dreszcze.

Kilka godzin później, gdy wylała już wszystkie łzy, umyła twarz, uczesała się i pociągnęła usta szminką. Oczy miała zaczerwienione i lekko opuchnięte. Zdecydowała, że nie będzie ich malować, bo wiedziała, że jeszcze się pewnie rozklei.

Zastanawiała się, co powinna teraz zrobić? Czy wrócić do domu, tak jak planowała? Czy może pójść na policję? Tylko co niby miałaby powiedzieć? Z Ianem była przecież rozwiedziona. Nie miała już z nim nic wspólnego. Ale kto właściwie zajmie się teraz jego sprawami? Czy miał jakąś żonę albo kochankę? Kto był jego prawnikiem? Może powinna zadzwonić do Staną Margolisa i poprosić go o radę. Ktoś musi zorganizować mu pogrzeb i ustalić, na którym cmentarzu ma być pochowany, Ian nigdy nie chciał rozmawiać na temat ubezpieczenia na życie czy wykupu cmentarnej działki. Ciekawe, czy w ostatnich latach poczynił jakiś dyspozycje odnośnie do swego majątku? Emily naprawdę nie wiedziała, czy było jej obowiązkiem zostanie w mieście i… i co? Rozłożyła bezradnie ręce. Wykręciła numer centrali i zamówiła rozmowę uprzedzając, że nie zna numeru abonenta.

– Proszę powiedzieć osobie, która odbierze telefon, że to nagły wypadek, sprawa życia i śmierci. Prawdę mówiąc chodzi akurat o śmierć. Tak, będę czekać – dodała roztrzęsiona. – Po jakimś czasie usłyszała w słuchawce głos prawnika, a jego brzmienie, podobnie zresztą jak ton głosu Iana, nie budziło wątpliwości, że rozmawia z profesjonalistą. Emily wzięła głęboki oddech i wyjaśniła, w jakiej sprawie dzwoni. Na koniec powiedziała: – Nie wiem, co robić. To znaczy chodzi o to, że chciałabym zachować się właściwie. Zdaje mi się, że gdybym w takiej sytuacji po prostu wyjechała, byłabym… gruboskórna. Chętnie zrobię to, co pan uważa za najbardziej stosowne.

Emily zupełnie wyczerpana chodziła po pokoju załamując ręce. Margolis miał teraz zatelefonować na policję, wyjaśnić, o co chodzi, i oddzwonić do niej. Zastanawiała się, czy nie skontaktować się z domem. Tutaj była szósta, ale w New Jersey już dziewiąta. Wszystkie jej przyjaciółki były o tej porze w domu. Zwykle pierwsze, co robiły po powrocie, to włączenie małego telewizorka stojącego w kuchni i wysłuchanie wieczornych wiadomości. Emily była pewna, że ukaże się w nich wzmianka o śmierci Iana. Zabójstwa zawsze były ważną ich częścią. Nie mogła zdecydować czy lepiej zadzwonić teraz, czy zaczekać na wieści od Margolisa. I czy odwołać lot, czy nie. Dopiła piwo, które jeszcze miała w butelce, wciąż chodząc po pokoju. Było wpół do siódmej, gdy rozdzwonił się telefon i usłyszała w słuchawce głos prawnika z New Jersey.

– Policja chciałaby panią przesłuchać. To czysta formalność i, moim zdaniem, powinna pani pojechać na komisariat. Niech pani przełoży wylot na jutro. Jeśli będzie pani potrzebować mojej pomocy, proszę zatelefonować.

Emily zanotowała domowy numer Margolisa i wsunęła karteczkę do portfela. Kolejne dwadzieścia minut zabrało jej przełożenie lotu i powiadomienie koleżanek, które zdążyły już dowiedzieć się o wszystkim z telewizji.

– Nie, dziękuję, nie możecie mi w niczym pomóc. Dam wam znać, jak wygląda sytuacja, gdy wrócę z policji. Ale zróbcie mi przysługę i zadzwońcie do Bena.


* * *

Gdy Emily dotarła na komisariat, wprowadzono ją do małego pokoiku, gdzie czekał na nią detektyw do spraw zabójstw, któremu wyjaśniła okoliczności swej wizyty u Iana. Mężczyzna słuchał jej uważnie.

– Wiedziałam, że Ian nie będzie chciał… a przynajmniej zdawało mi się, że nie chciałby ze mną rozmawiać, gdyby wiedział, że przyjdę… Pewnie to, co mówię nie ma dla pana wielkiego sensu… właściwie w tej chwili mnie także nie wydaje się zbyt mądre. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego przyjechałam do Kalifornii akurat teraz… może dlatego, że… że… możliwe, że wyjdę niedługo za mąż. Najprawdopodobniej nie… to chyba nie ma sensu, prawda? Jakiś wewnętrzny głos kazał mi go odwiedzić… więc to zrobiłam… ale nie wiem nawet, czy do Iana dotarły dokumenty rozwodowe. Co powinnam teraz zrobić? Czy wie pan, kto zajmuje się sprawami Iana? Nie chcę nikomu wchodzić w drogę, lecz jeśli nie ma nikogo, kto by wszystkiego dopilnował, mogę załatwić formalności związane z pogrzebem. Kiedy… kiedy… on będzie… wie pan może?

– Koroner powiedział, że wyda ciało dziś późnym wieczorem. Rozmawialiśmy z naczelną pielęgniarką oraz z asystentką doktora Thorna. Jego prawnik czeka tu w holu. Jeśli ma pani ochotę, proszę z nim pomówić. Zaraz przepiszemy na maszynie pani zeznania, a pani je podpisze. Nie widzę tu żadnych problemów. Proszę przyjąć wyrazy współczucia, pani Thorn.

Emily skinęła głową.

– Jestem Aaron Jessup, pani Thorn – przedstawił się jej wysoki siwy mężczyzna o szarych oczach, gdy detektyw wprowadził Emily do długiego wąskiego pomieszczenia.

– Emily Thorn – odrzekła wyciągając rękę. – Czy Ian miał jakieś… jakieś… czy chciał być pochowany na cmentarzu, czy poddany kremacji? Kiedy byliśmy małżeństwem, nigdy nie chciał rozmawiać na takie tematy, więc nie mam pojęcia, co powinnam zrobić, o ile oczywiście jestem właściwą osobą, żeby zająć się tą sprawą. Chętnie załatwię wszelkie formalności, zabiorę go do… do domu… ale nie mam pewności, czy uważał jeszcze New Jersey za swój dom. Ian miał trzech braci, ale z tego co wiem, nie utrzymywał z nimi żadnego kontaktu odkąd wyprowadził się od rodziców. A jego ojciec i matka nie żyją. Nie potrafię powiedzieć, gdzie obecnie przebywa jego rodzeństwo.

Prawnik odchrząknął, zanim zaczął mówić:

– Doktor Thorn zasięgał mojej porady wkrótce po tym, jak się tu osiedlił. Właściwie jego sprawy są uporządkowane. Wyraził życzenie, by po śmierci jego ciało zostało poddane kremacji, a prochy rozsypane po pustyni Mojave.

Emily wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.

– A więc Ian chce… chciał być poddany kremacji?

– Tak. Chciał też, żeby zrzucono z helikoptera tulipany. Tysiące tulipanów. Chociaż pani czy mnie może się to wydawać dziwaczne, dla doktora Thorna było to coś tak normalnego, iż uważał, że nie musi tego wyjaśniać. Mogę panią zapewnić, że był w pełni władz umysłowych, gdy spisywał swój testament.

Emily zastanawiała się, dlaczego prawnik tak się przed nią tłumaczy.

– Skoro takie miał życzenie, to musi zostać spełnione. Czy pan jest wykonawcą testamentu?

– Tak.

– Zamierzałam jeszcze dziś wieczorem wrócić do domu, ale przełożyłam lot. Zatrzymałam się w hotelu Beverly Hills, gdyby chciał się pan ze mną skontaktować. Mogę zostać w mieście przez kilka dni.

– Byłbym ogromnie zobowiązany. Emily skinęła głową.

– Cóż, obawiam się, że niewiele wiem na temat kremacji. Nie orientuję się nawet, do kogo należy w tej sprawie zadzwonić. Czy do zakładu pogrzebowego, czy… Ja… nie jestem pewna, czy Ian w ogóle życzyłby sobie, żebym cokolwiek dla niego robiła. Co prawda zawsze uważałam, że ostatnie życzenie umierającego powinno być potraktowane jak najbardziej poważnie, ale nie sądzę, żebym… żebym mogła zrobić to, czego pan ode mnie oczekuje – powiedziała apatycznym głosem.

– Doktor Thorn miał bardzo skomplikowaną naturę. Był także ogromnie bogaty. Wszystko, co posiadał, zostawił pani.

– Co? – padło pełne zaskoczenia pytanie przypominające strzał z pistoletu.

– Doktor Thorn zostawił pani wszystko, co posiadał, cały swój majątek. Sporządził testament zaraz po przeprowadzeniu się tutaj, wtedy gdy pierwszy raz zasięgnął mojej porady. Kiedy otrzymał dokumenty rozwodowe, upewniłem się, czy życzy sobie zmienić swą ostatnią wolę, ale oświadczył, że nie. Powiedział, że winien jest to pani, bo gdyby nie pani, nie byłby lekarzem.

– Ian to powiedział? – Emily załamała się, a łzy zaczęły spływać jej po policzkach. – Nic z tego nie rozumiem. Nie chcę jego pieniędzy – mówiła łkając.

– Doktor Thorn przewidział, że tak właśnie pani powie. Dodał też, i tu go zacytuję: „Bardzo jestem ciekaw, co zrobi z tymi pieniędzmi. Proszę jej powiedzieć, że będę patrzył z góry.”

– Nawet po śmierci mi grozi.

– Powiedział też coś, co utkwiło mi w pamięci. W zasadzie była to uwaga rzucona mimochodem i wówczas żaden z nas nie zastanawiał się nad nią. Powiedział to po tym, jak podpisał testament.

Emily głośno wydmuchała nos.

– Nie jestem pewna, czy mam ochotę to usłyszeć.

Prawnik uśmiechnął się.

– Doktor Thorn powiedział, że kiedy panią poznał, była pani tak śliczna jak motylek. Nie zauważyłem, żeby doktor Thorn szafował komplementami, więc ten zwrócił moją uwagę. Jest pani bardzo ładna, pani Thorn. Moim zdaniem, ten komplement łączy się jakoś z pieniędzmi. To zresztą też było jednym z ulubionych słów pana Thorna. No, ale chyba powinniśmy już wyjść stąd. Robi się późno. Czy mogę podwieźć panią do hotelu? Jest mi prawie po drodze. Bo wspomniała pani, że mieszka w Beverly Hills, prawda?

– To bardzo uprzejme z pana strony, panie Jessup. Dziękuję.


* * *

Zegar wskazywał jedenastą, kiedy Emily zadzwoniła do domu przy Sleepy Hollow Road. Koleżanki odebrały telefon zaraz po pierwszym dzwonku. Pochlipując Emily opowiedziała im o spotkaniu z prawnikiem i powtórzyła wszystko, czego się od niego dowiedziała.

– Ciekawa jestem, co myślicie o tej groźbie Iana? – spytała żałosnym głosem.

– Kotku, nie dopatruj się w jego słowach groźby. Przecież powiedział tylko, że będzie cię obserwował, żeby zobaczyć, czy właściwie wykorzystasz te pieniądze i tak właśnie o tym myśl – starała się uspokoić ją Lena.

– To jest rodzaj testu. On wiecznie poddawał mnie jakimś próbom. A teraz… umarł i zostawił mi w spadku kolejny sprawdzian. A jeśli zrobię coś niewłaściwego? Coś, co będzie sprzeczne z jego zamiarami czy intencjami?

– Decyzję pozostawił tobie. Równie dobrze mógł przekazać swój majątek komuś innemu, może jakiejś instytucji charytatywnej albo bezdomnym, czy jednej z fundacji medycznych, a jednak chciał je dać tobie. Sądzę, że na swój własny sposób on ci ufał. Emily, postaraj się dostrzec plusy sytuacji, w jakiej się znalazłaś. Nie stwarzaj sobie zmartwień. A właśnie, Ben jest w drodze do ciebie. Zoe odwiozła go na lotnisko. Emily, nie siedź w hotelu i nie myśl o tym bez przerwy. Pojedź na lotnisko; tam jest dużo ludzi i w ogóle ciągle coś się dzieje. Poczekasz tam na Bena.

– Leno, czy on naprawdę tu leci? Miałam ochotę zadzwonić do niego i poprosić, żeby przyjechał, ale jakoś nie wydawało mi się to w porządku wobec niego. Rzeczywiście, masz rację, zrobię jak radzisz. Leno, nie wiem, czy sobie z tym wszystkim poradzę. Moja wytrzymałość psychiczna ma swoje granice.

– Dasz sobie radę, Emily. Wrócisz do nas wolna wreszcie od przeszłości. Długo na to czekałaś, kotku. I nie myśl o tym co było, masz to już za sobą. Skup się na chwili obecnej, a żeby cię trochę rozweselić, pani Thorn, powiem ci, że Dudley Duhoefer oświadczył się pani Marcie Nesbit. I pani Nesbit powiedziała – tak. Możesz w to uwierzyć? Zdarzyło się to dziś wieczorem – wyobrażasz sobie – tuż po kolacji. Dudley wszedł kuchennymi drzwiami i w obecności nas wszystkich klęknął na jedno kolano. To było taaakie romantyczne.

– O jasny gwint, szkoda, że tego nie widziałam. Jak sądzisz, czy zgodzi się to powtórzyć? – spytała.

– Jestem pewna, że tak. I wiesz co – to klękanie było dla niego bardzo trudne. Dokucza mu trochę artretyzm. Ale właśnie z tego powodu te oświadczyny jeszcze bardziej chwytały za serce. No co, pojedziesz teraz na lotnisko?

– Tak. Leno, porozmawiaj z dziewczynami. Zapytaj, czy mają jakieś pomysły w kwestii wykorzystania pieniędzy Iana. A ty jak myślisz, co powinnam z nimi zrobić?

– Emily, kierujesz to pytanie do niewłaściwej osoby. Ja nie umiem dysponować sumą większą niż sto dolarów. Wiem oczywiście, że każda z nas ma teraz sporą sumkę na koncie, ale do mnie to jeszcze nie dociera. W każdym razie nie spiesz się. A jak duże pieniądze masz na myśli?

– Nie mam pojęcia. Wszystkie jego oszczędności były zainwestowane. I to mądrze. Podejrzewam, że chodzi o wielką sumę, ale jedyne co wiem na pewno, to że nie mogę ich zatrzymać. Dziękuję, że mnie wysłuchałaś. Pozdrów wszystkich ode mnie i przekaż Marcie moje gratulacje. Zobaczymy się za kilka dni.

Emily czekała na Bena przed wyjściem z samolotu. Gdy go zobaczyła, poczuła ogromną ulgę, a do oczu napłynęły jej łzy. Ten mężczyzna, ten człowiek, który był dla niej przyjacielem i kochankiem, potrafił poradzić sobie ze wszystkim. Kiedy to sobie uświadomiła, zrobiło jej się słabo ze wzruszenia. Wsparła się na jego ramieniu i razem ruszyli przez halę przylotów.

– Pójdziemy teraz do baru – oświadczył Ben. – Wyglądasz jak ktoś, komu dobrze by zrobił dobry mocny drink. Ja stawiam.

– W takim razie przyjmuję zaproszenie – odparła słabym głosem. – Kończąc już prawie trzecie piwo, powiedziała nieco bełkotliwie: – Ben, dlaczego ja musiałam przyjechać tutaj akurat w takiej chwili? Dlaczego wybrałam właśnie ten dzień i godzinę? Czy było mi to przeznaczone? I nazwałam Iana dupkiem; to było ostatnie słowo, jakie ode mnie usłyszał. A potem… potem umarł. I muszę żyć ze świadomością tego co się stało. Jak ja sobie z tym poradzę?

– Po prostu idź do przodu. Nie rozpamiętuj przeszłości i nie oglądaj się za siebie. To co było już się stało i nic się nie zmieni. Nie masz wyboru, musisz żyć dalej.

– Masz rację – wyszeptała.

– Czy w głębi serca uważasz, że Ian zmarnował życie i sobie, i tobie?

– Tak – odparła znów szeptem.

– A kogo można nazwać dupkiem? Czy on nim był? Kąciki ust Emily uniosły się w leciutkim uśmiechu.

– Dupek to mniej więcej to samo co oferma. Tylko bardziej obrazowo powiedziane. Wydaje mi się, że Ian jest… to znaczy był dupkiem.

– A mówiłem? No, chodź, masz już czerwony nochal. Czas położyć cię do łóżka. Jutro jest nowy dzień. Prawdę mówiąc, to już teraz mamy jutro.

– Cieszę się, że jesteś tu ze mną, Ben. Dziękuję, że przyjechałeś.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odrzekł wyprowadzając ją z hali przylotów.

Siedząc w łóżku wsparta na poduszkach, Emily ze wszystkich sił starała się przestać płakać.

– Ktoś przecież powinien opłakiwać Iana. Owszem, ja płaczę, ale nie z żalu po jego śmierci. Właściwie po co ja ryczę? Wiesz może, Ben? Cieszę się, że tu jesteś. Mówiłam ci to już?

Ben uśmiechnął się.

– Spróbuj zasnąć, Emily. Nie ma nic złego w tym, że płaczesz i naprawdę nieważne, czy lejesz łzy powodu Iana, czy siebie samej. Ja przespałem się w samolocie, więc teraz posiedzę w salonie i pooglądam telewizję. Bardzo ci współczuję, Emily. Jeśli umiera ktoś, kogo znamy, zawsze trudno jest się z tym pogodzić. Mówimy sobie wtedy, że nie byliśmy na to przygotowani, że to nie była właściwa chwila. A przecież nie ma czegoś takiego jak odpowiednia chwila na umieranie. To się po prostu zdarza i trzeba uporać się z tym najlepiej jak tylko można. Wszystko będzie dobrze, Emily. Obiecuję.

– Chciałabym wiedzieć, dlaczego przyjechałam tutaj akurat teraz, w takim momencie. Chyba Bóg uznał, że powinnam zobaczyć się z Ianem jeszcze ten jeden raz i przekonać się, że byłam… Tak się cieszę, że jesteś, Ben. A, już to mówiłam, prawda?

W końcu zasnęła. Ben uśmiechnął się i nachylił, żeby pocałować ją w policzek. Potem wyszedł ostrożnie zamykając za sobą drzwi. W salonie usadowił się wygodnie w fotelu i bardzo cicho nastawił telewizor. Po kilku minutach i jego zmorzył sen.


* * *

Emily obudziła się z takim bólem głowy, że miała wrażenie, iż czaszka jej pęknie. Dzisiaj miała… dziś miała dopełnić… o Boże, cóż ją dziś czekało? Normalny pogrzeb z trumną w karawanie nie byłby problemem. Jakoś by to przeżyła. Ale kremacja… to już całkiem co innego. A rozsypywanie popiołu, prochów Iana, będzie straszliwym doświadczeniem. Dasz radę, Emily, powiedziała sobie. Wstawaj z łóżka, chwyć za telefon i zadzwoń do pana Jessupa. To pierwsza rzecz, jaką masz dziś załatwić. Nie zastanawiaj się nad tym, po prostu to zrób.

– Panie Jessup – zaczęła. – Chciałabym wiedzieć, gdzie mają być dostarczone kwiaty. Będę chyba musiała wynająć najpierw helikopter, żeby umówić się z kwiaciarnią. Ale to muszę załatwić sama – oświadczyła niepewnym głosem.

W rezultacie jednak Ben pomógł jej wszystko zorganizować.

– Ogromnie się zmieniłaś, Emily – stwierdził Ben, gdy jechali taksówką. – Bardzo bym się cieszył, gdybyś rozważyła możliwość spędzenia reszty życia ze mną. Powiedz, przemyślisz to sobie?

– Tak, Ben, zastanowię się. Mam teraz dużo spraw do przemyślenia. Mam wrażenie, że zrobiłam w życiu zwrot o całe sto osiemdziesiąt stopni.

– Bo tak właśnie jest, pani Thorn.

– Co byś powiedział, gdybym wróciła do swego nazwiska panieńskiego?

– A czy czujesz się bardziej Emily Wyatt, czy Emily Thorn? – zapytał. – A jak byś się czuła jako Emily Wyatt Thorn Jackson?

– Nie przypieraj mnie do muru, Ben. O, już jesteśmy przed kwiaciarnią. Zróbmy co mamy zrobić, a potem pójdziemy na drinka – oznajmiła nieco spięta. – Przez te dobre uczynki bardzo chce mi się pić.

– Chciałabym się upewnić, że właściwie panią zrozumiałam – powiedziała stojąca za kontuarem kwiaciarka. – Życzy pani sobie kupić wszystkie tulipany, jakie uda mi się zdobyć, i mam je dostarczyć jutro rano na lotnisko. Dziś jeszcze powiadomi mnie pani, gdzie dokładnie. Teraz wpłaci mi pani zaliczkę i ureguluje rachunek jutro po realizacji zlecenia. A tulipany mają być w różnych kolorach.

– Zgadza się – przytaknęła Emily. – Ale nie chodzi mi o kilkadziesiąt sztuk, ale o setki kwiatów. Jeśli nie jest pani pewna, czy zdoła tyle zdobyć, proszę powiedzieć mi o tym teraz, żebym mogła poszukać innego dostawcy. Te tulipany przeznaczone są na… pogrzeb. To ostatnie życzenie zmarłego, sama pani rozumie.

– Proszę, oto moja wizytówka. Na odwrocie zapiszę pani mój domowy telefon, bo kwiaciarnię zamykamy o szóstej. Dostarczę pani te tulipany, gdziekolwiek pani zechce.

Następnie Emily zadzwoniła z budki telefonicznej i wynajęła helikopter na trzy godziny na przedpołudnie, uprzedzając, że zapłaci kartą kredytową, której numer podała swemu rozmówcy. Uważnie zanotowała dane dotyczące miejsca, gdzie będzie czekał helikopter.

– No, już wszystko załatwione. Chodźmy teraz na drinka i nie rozmawiajmy ani o Ianie Thornie, ani o Emily Thorn. Pomówmy o zielonych łąkach, błękitnym niebie i o zwierzątkach.

– O czym tylko zechcesz, Emily.


* * *

Kiedy pilot krążył nad pustynią, miała miejsce pewna bardzo kłopotliwa sytuacja, lecz Ben się z nią uporał. Emily bała się, że gdy wysypie prochy z urny, te zostaną wciągnięte przez wirnik śmigła. Więc kiedy Ben opróżniał pudełko, pilot wykonywał maszyną bardzo zabawne manewry. A Emily wysypała z pudełek całe mnóstwo tulipanów. Gdy spadały, pomyślała że wyglądają naprawdę ładnie – jak kwiatowa tęcza nad pustynią. W oczach stanęły jej łzy, lecz Ben szybko je otarł.

– Mogę już wracać – powiedziała zdławionym głosem. Ian wreszcie odpoczywa w pokoju, pomyślała i popatrzyła ku niebu. Cały jest teraz Twój. Jeśli mogę Ci coś zasugerować, panie Boże, to powierz mu tam w niebie zajmowanie się skargami.

Żegnaj, Ianie.

Загрузка...