Jessica Steele
Intruz z Werony

Rozdział 1

Elyn stała ze słuchawką w ręku, czekając niecierpliwie na połączenie z pokojem hotelowym, w którym zatrzymali się jej matka i ojczym.

– Niestety, nikt nie odpowiada – poinformowała telefonistka. – Jeśli zechce pani zostawić wiadomość, otrzymają ją natychmiast po powrocie.

Miły głos telefonistki sprawił, że Elyn zdołała jakoś opanować rosnącą panikę.

– Nazywam się Elyn Talbot. Proszę przekazać, że czekam na telefon w bardzo pilnej sprawie – powiedziała, zdobywając się na równie miły ton.

Odłożyła słuchawkę, uświadamiając sobie, że aczkolwiek zawsze była osobą zrównoważoną i opanowaną, tym razem ogarnął ją prawdziwy popłoch.

Ponownie, po raz nie wiadomo który, przejrzała stronice zapełnione rzędami cyfr. Ogarnęła ją gwałtowna potrzeba oderwania się od buchalteryjnych zestawień. Schowała do szuflady biurka bilans wyników. Sytuacja firmy była fatalna. Wkładając płaszcz i wychodząc na krótki spacer, miała wszakże płonną nadzieję, że, być może, po jej powrocie prawda okaże się mniej zatrważająca.

Pragnęła podzielić się z kimś tą przygnębiającą wieścią. Ruszyła więc w stronę pracowni projektowej, w poszukiwaniu swojego brata przyrodniego. Guy, oczywiście, nie mógł w niczym pomóc, ale ciężar ponurej prawdy zbyt ją przytłaczał, by mogła unieść go sama.

Gdyby Samuel Pillinger, jej ojczym, a zarazem właściciel Zakładów Ceramicznych Pillingera, był na miejscu, natychmiast zaalarmowałaby jego. Wszystko wskazywało na to, że pod koniec miesiąca nie będą mieli funduszów na wypłaty dla pracowników, nie mówiąc już o dostawcach. Ale ojczym był nieobecny. Mimo że już wcześniej sygnalizowała mu złą sytuację, postanowił dotrzymać obietnicy, którą złożył wcześniej jej matce, i wyjechali wspólnie do Londynu na kilkudniowe wakacje.

Wakacje! Byli bankrutami! – rozważała ponuro Elyn, naciskając klamkę w drzwiach pracowni projektowej.

– Jest tu Guy? – spytała Hugha Burrella. Człowiek ten nie cieszył się jej sympatią, mimo iż był niezłym fachowcem.

Hugh Burrell odwzajemniał jej niechęć, ó czym dobrze wiedziała. Zaczęło się to dwa lata temu, kiedy to próbował się z nią umówić, a ona odpowiedziała odmownie. Nazwał ją wtedy zarozumiałą snobką, choć nie zasługiwała na żadne z tych określeń. Odmówiła nie tylko dlatego, że w jego spojrzeniu widziała jakiś fałsz, który ją zniechęcał. Po prostu przestrzegała zasady, by nie umawiać się ze swoimi pracownikami. Zdarzyło się tak tylko raz, a mężczyzna, z którym się umówiła, uznał, że daje mu to prawo do szczególnych przywilejów w pracy.

– Jest u dentysty – odparł Hugh Burrell, obrzucając swoim lisim spojrzeniem jej zgrabną figurkę i długie włosy barwy miodu.

– Dziękuję – mruknęła.

W zdenerwowaniu zapomniała, że Guy uprzedzał ją przy śniadaniu o zamówionej na dziś rano wizycie. Spojrzenie Burrella wprawiało ją w zakłopotanie, toteż czym prędzej wyszła.

Dziesięć minut później dotarła do parkowej części Bovington, zwolniła kroku i pomimo chłodu październikowego dnia opadła na jedną z licznych ławek. Niestety, spacer nie przyniósł ulgi jej skołatanym nerwom.

Nie przestawała zadręczać się myślą o tym, jak od początku roku usiłowała ostrzec Sama Pillingera, że sprawy fumy wyglądają bardzo niepomyślnie. Jednakże on, człowiek o usposobieniu artysty, podobnie jak i jego syn, albo nie wierzył, iż sytuacja wygląda aż tak źle, albo sądził, że wydarzy się coś, co ich ocali.

Nic się jednak nie wydarzyło. W końcu zgodził się przejrzeć razem z Elyn dane z ostatniego miesiąca. Sądziła, że wreszcie zdołała uświadomić mu stopień zagrożenia. Tymczasem usłyszała: „Więc jest aż tak źle?” – i Sam pogrążył się w myślach, przygryzając fajkę. Elyn oczekiwała jakiejś konstruktywnej rady, która pozwoliłaby im przetrwać, w przypadku gdyby plotki o bankructwie ich największego kontrahenta okazały się prawdą, ale dowiedziała się tylko, że właśnie takie plotki stają się często przyczyną bankructwa. Sam dorzucił jeszcze kilka gorzkich uwag, upatrując przyczyn swoich niepowodzeń w pojawieniu się na rynku nowej firmy, która należała do obcokrajowca o nazwisku Maximilian Zappelli.

W rzeczywistości jednak, przypominała sobie Elyn, jakieś dwa lata temu Zappelli przejął chylącą się ku upadkowi firmę Gradburna w pobliskim miasteczku Pinwich i w krótkim czasie postawił ją na nogi! On sam zaś prowadził we Włoszech znakomicie prosperujące przedsiębiorstwo, zajmujące się ceramiką i marmurami. Uznał więc zapewne – myślała Elyn – że utworzenie w Anglii jego filii, to z handlowego punktu widzenia właściwe posunięcie. Okazało się wszakże, iż w efekcie przekształcenia dawnej firmy Gradburnów w prężnie rozwijający się koncern, Zappelli znacznie ograniczył rynek zbytu dla wyrobów Pillingera, a ponadto przyciągnął do swoich zakładów w sąsiednim Pinwich znaczną część wysokiej klasy fachowców.

Już choćby z tego powodu – w odczuciu Elyn – zasługiwał na niechęć. W końcu ci pracownicy zostali wyszkoleni przez Pillingera, a on ich podkupił.

W odruchu obiektywizmu uznała jednak, że skoro Zappelli większość czasu spędzał we Włoszech, najlepszych fachowców Pillingera podkupił zapewne nie on, lecz kierownik tutejszego oddziału.

Zirytowanym gestem wepchnęła dłonie w kieszenie, a jej piękne zielone oczy patrzyły przed siebie nic nie widząc. Mimo wszystko daleka była od sympatii do Zappellego. Nigdy go wprawdzie nie poznała i nie miała na to najmniejszej ochoty, wiedziała jednak dobrze, co to za typ. Jego zdjęcie znów pojawiło się we wczorajszych gazetach. Jak na Włocha, który na ogół mieszkał we własnym kraju, cieszył się w Anglii znaczną popularnością, stwierdziła ponuro.

Bez trudu przypomniała sobie, że nie był na zdjęciu sam. Nigdy, na żadnym zdjęciu nie był sam! Z łatwością odtworzyła z pamięci jego fotografię – wysoki, ciemnowłosy mężczyzna po trzydziestce, w wieczorowym stroju, z uwieszoną na jego ramieniu elegancką, piękną kobietą. To jasne, iż zawsze asystowała mu jakaś kobieta i że zawsze była to kobieta piękna, choć nigdy nie ta sama, z którą afiszował się poprzednio.

Uwodziciel i kobieciarz, zaszeregowała go Elyn. Tacy mężczyźni wzbudzali w niej instynktowną niechęć. Najgorsze było to, że kobiety z reguły traciły głowę dla takich jak on. Nie musiała szukać przykładów daleko. Wystarczała jej przyrodnia siostra, Loraine.

Wprawdzie Loraine nigdy nie spotkała Zappellego, ale miała niewątpliwie wrodzoną słabość do mężczyzn w typie Casanovy i wciąż padała ofiarą kolejnych rozpaczliwych związków.

Dziwne, że matka Elyn, która za sprawą męża kobieciarza miała na swoim koncie wiele gorzkich doświadczeń, nie znajdowała współczucia dla swojej przybranej córki. Sam Pillinger również nie potrafił jej pocieszyć, gdy tonęła we łzach z powodu kolejnego miłosnego rozczarowania. Tak więc za każdym razem rola pocieszycielki spadała na Elyn.

– A ja myślałam, że on mnie kocha! – zawodziła Loraine. Elyn uciszała ją i koiła jej ból dopóty, dopóki siostra nie doszła do siebie na tyle, by wdać się w następną niepomyślną dla niej przygodę.

Elyn pozostawało wtedy tylko czekać i obserwować. Doskonale potrafiła ocenić typ donżuana. Nie tolerowała mężczyzn tego rodzaju. Taki właśnie był jej ojciec – mnóstwo wdzięku i ani cienia charakteru.

Wspominała dzieciństwo jak prawdziwy koszmar. Była spokojnym, wrażliwym dzieckiem, które kochało oboje rodziców i drętwiało w obliczu gwałtownych awantur. Jej rodzice bowiem albo nie widzieli poza sobą świata, albo obrzucali się naczyniami i głośno krzyczeli. Pamiętała, jak często widywała matkę samotną i pogrążoną w rozpaczy, podczas gdy Jack Talbot znikał na całe tygodnie. Gdy wracał, następowały kolejne awantury, nowe wybuchy łez i oskarżeń. Kochała swojego ojca, toteż, będąc jeszcze dzieckiem, z bólem stwierdziła, że pod jego nieobecność życie toczy się dużo spokojniej.

Miała dwanaście lat, gdy ojciec zniknął po raz kolejny. Był to jego ostatni wybryk. Ann Talbot zażądała rozwodu. Elyn, kryjąc cierpienie głęboko w sercu, nigdy go już więcej nie zobaczyła.

Dopiero dużo później dowiedziała się o wszystkich sprawkach, które matka mu wybaczała, o wszystkich przysięgach miłości i obietnicach wierności, którym raz po raz ufała, by w końcu, po jego kolejnym miłosnym wybryku, uznać, że przekroczył już miarę.

Matka pracowała w tym czasie w niepełnym wymiarze godzin w Zakładach Pillingera – fabryce artystycznych wyrobów z ceramiki. Obie przeżyły ciężki okres oczekiwania na należne alimenty, zanim rzeczywistość potwierdziła podejrzenia, że ojciec nigdy ich nie wyśle. Latami, z najwyższym trudem, wiązały koniec z końcem, walcząc rozpaczliwie o to, by nie zalegać z rachunkami, co nie zawsze im się udawało. Były w długach, gdy Ann Talbot zdołała wreszcie otrzymać pełny etat u Pillingera i dzięki temu spłaciła w końcu należności.

Sprawy z wolna zaczęły przybierać pomyślniejszy obrót. W jakiś czas potem matka przedstawiła ją swojemu pracodawcy, Samuelowi Pillingerowi, który był wdowcem, a niebawem zapytała, czy córka potrafiłaby go uznać za przybranego ojca.

– Chcesz za niego wyjść? – spytała Elyn, szeroko otwierając oczy. Miała wówczas piętnaście lat i bardzo romantyczny obraz świata. – Ty go kochasz?

– Znam już cenę miłości. Pillinger to najlepsza oferta, jaka mi się trafia, i czas najwyższy, żebym z niej skorzystała.

Elyn nie winiła matki o to, że od czasu, gdy ze łzami wzruszenia w oczach zawierała pierwsze małżeństwo, serce jej stwardniało. Opanowała się i powiedziała:

– Chcę żebyś była szczęśliwa.

– Będę – stanowczo oświadczyła jej matka.

W miesiąc później Ann poślubiła swego pracodawcę i wraz z Elyn przeprowadziła się z wynajmowanego mieszkania do wielkiego, pięknego, starego domu, w którym Samuel Pillinger mieszkał ze swoim piętnastoletnim synem i siedemnastoletnią córką, a także z gospodynią, panią Munslow.

Nowa pani Pillinger przestała pracować, nie widziała jednak powodów, by rezygnować z usług Madge Munslow, toteż wkrótce życie w Grange ułożyło się przyjemnie i wygodnie.

Elyn polubiła zarówno swoją przyrodnią siostrę, Loraine, jak i przyrodniego brata, Guya. Darzyła również sympatią panią Munslow. Najwięcej czasu spędzała jednak w towarzystwie Guya, który był spokojnym, nieśmiałym chłopcem. Loraine natomiast przedkładała męskie towarzystwo nad parę piętnastolatków.

W ciągu tego roku Elyn przywiązała się do swojej nowej rodziny. Jej ojczym okazał się porządnym człowiekiem, który niewiele mówił, wierzył w uczciwą pracę i, ku wielkiej uldze Elyn, był wierny żonie.

Stosunek Samuela do pracy nie wpływał wszakże na jego stosunek do Loraine, którą wyraźnie faworyzował i która potrafiła okręcić go sobie wokół małego palca. W wieku szesnastu lat Loraine uznała, że ma już dość szkoły, więc ją porzuciła. Oświadczyła również, że nie zamierza pracować ani robić kariery zawodowej, i – korzystając z hojnych dotacji ojca – nie czyniła w tym kierunku najmniejszych wysiłków.

W przypadku Guya i Elyn sprawy wyglądały nieco inaczej. Gdy w wieku szesnastu lat zaczęli zastanawiać się nad swoim dalszym wykształceniem, Samuel Pillinger uznał, że czas najwyższy, by przestali zajmować się zbędną edukacją i rozpoczęli praktykę w branży ceramicznej.

– Mamy podjąć pracę w zakładach? – spytał Guy.

– Czemu nie? – odparł jego ojciec. – Pewnego dnia będą należeć do ciebie i do Loraine. Elyn również otrzyma swoją część – uśmiechnął się w jej stronę. – A teraz radziłbym, żebyście popracowali przez pewien czas na każdym z oddziałów i…

Rozmowa ta miała miejsce sześć lat temu, przypomniała sobie Elyn, patrząc na zegarek. W tej samej chwili uświadomiła sobie, że powinna wracać. Być może ojczym z matką wrócili już do hotelu i próbują się z nią połączyć.

Były to lata na ogół szczęśliwe. Zarówno Guy, jak i ona, spędzili po sześć miesięcy na każdym z oddziałów, począwszy od szatni, poprzez odlewnię, pracownię modelowania, wypalania i dział zdobnictwa. Oboje praktykowali również w administracji przedsiębiorstwa. Elyn wykazała niezwykłą pojętność w zakresie księgowości i właśnie w tej dziedzinie osiągała najlepsze rezultaty.

– Jesteś nadzwyczajna! – wykrzyknął ojczym, gdy w krótkim czasie uzupełniła zaległości w poufnych zestawieniach rachunkowych. Od tamtej pory powierzył jej nadzór nad wszystkimi tajnymi ogniwami zarządzania, skłaniając jednocześnie do poznania kolejnych szczebli pracy w administracji. Sam natomiast zaczął spędzać większość czasu w swojej ukochanej pracowni projektowej, gdzie uczył syna tego wszystkiego, co umiał.

Stopniowo, rok po roku, w miarę jak inni pracownicy odchodzili na emeryturę lub zmieniali pracę, dzięki pełnemu ofiarności wysiłkowi, Elyn dotarła do szczytu kariery administracyjnej.

Pewnego ranka uświadomiła sobie z zaskoczeniem, że w wieku dwudziestu jeden lat skupia w swoich rękach wszystkie ogniwa administracyjne firmy.

Dziś wchodziła na teren Zakładów Pillingera ze świadomością, że jeśli jej wyliczenia są słuszne, to lada chwila nie będzie miała już czym zarządzać.

Zrezygnowała z poszukiwań Guya. Rzadko pojawiała się w pracowni projektowej, wzbudziłaby więc zaciekawienie swą obecnością. A gdyby ktokolwiek podsłuchał, że Zakłady Huttona, ich głównego odbiorcy, ogłaszają bankructwo, ona sama zaś gwałtownie poszukuje syna właściciela fumy, plotka jak ogień mogłaby się rozprzestrzenić od wydziału do wydziału, dając początek szkodliwym spekulacjom.

Po powrocie do swego gabinetu od razu chwyciła za słuchawkę.

– Były do mnie jakieś telefony, Rachel? – spytała sekretarkę.

– Nie, nikt nie dzwonił.

– Połącz mnie z miastem – poprosiła, jak gdyby właśnie przypomniała sobie, że ma gdzieś zatelefonować.

W minutę później pytała hotelową telefonistkę, czy państwo Pillinger wrócili do hotelu.

– Chwileczkę – odparł uprzejmy głos.

Elyn czekała. Trwało to jakiś czas. Dopiero na dźwięk głosu ojczyma, zdała sobie sprawę, że jest bliska płaczu.

– Sam, to ja, Elyn.

– Jak się masz, kochanie. Właśnie dostałem twoją wiadomość. Masz szczęście, że nas złapałaś. Wróciliśmy tylko dlatego, że twoja mama chce zmienić pantofelki i…

– Sam, posłuchaj, to pilne – przerwała mu Elyn. Trudno było jej wykrzesać współczucie dla udręczonych zwiedzaniem stóp rodzicielki.

– Co takiego?

Głęboko wciągnęła powietrze i chód wiedziała, że teraz nikt nie może jej podsłuchiwać, zakomunikowała krótko:

– Rano dzwonił do mnie Keith Ipsley… – Przerwała, by ponownie zaczerpnąć powietrza. – Hutton zwija interes.

– To znaczy, że bankrutuje?

– Tak – odparła najspokojniej, jak umiała.

– Ale… przecież oczekujemy od nich czeku! Wielkie nieba! Są nam winni tysiące funtów!

– Wiem. Natychmiast tam zatelefonowałam. Niestety, Sam – ciągnęła niechętnie – weszli już likwidatorzy. Będziemy mieli szczęście, jeśli dostaniemy choć dziesięć pensów z każdego funta, który nam się należy, i jeden Bóg wie, kiedy to nastąpi.

Parę sekund milczał.

– Zaraz wracamy do domu – powiedział głosem pozbawionym wyrazu. – Chcesz rozmawiać z Ann? – spytał.

– Nie, teraz nie – odparła łagodnie Elyn. Pożegnała się i odłożyła słuchawkę.

Przy całej miłości do matki nie mogła się zdobyć na czczą gadaninę. Sprawy w Bovington przedstawiały się zbyt poważnie.

Przez następnych kilka godzin Elyn usiłowała zająć się pracą, ale pytanie, jak bankructwo Huttona wpłynie na losy ich fumy, nie dawało jej spokoju. Część należnej im sumy mieli otrzymać jeszcze w tym tygodniu i były to pieniądze pilnie potrzebne. Dyrektor administracyjny Zakładów Huttona, Keith Ipsley, czuł się osobiście odpowiedzialny za to, że nie może zwrócić długu, i miał przynajmniej tyle przyzwoitości, by poinformować ją o tym.

Trudno było go obwiniać za bankructwo firmy. Podobnie jak inni pracownicy Zakładów Huttona, znalazł się na bruku, choć do wczoraj zarządzał tą renomowaną firmą.

Pakując dokumenty do aktówki, uświadomiła sobie, że jeśli ojczym nie wymyśli jakiegoś cudownego rozwiązania, zarówno ona, jak i reszta załogi Pillingera znajdą się w tej samej sytuacji. Nie wiedziała, jak teraz spojrzy w oczy herbaciarce, nie mówiąc już o innych pracownikach.

Kiedy wróciła do domu, na podjeździe nie było żadnego samochodu. Ojczym i matka jeszcze nie przyjechali. Weszła do kuchni, gdzie potężna kobieta o matczynym wyglądzie stała przy stolnicy z rękoma po łokcie białymi od mąki.

– O tej porze w domu? – Madge Munslow spojrzała zdziwiona, obdarzając córkę chlebodawcy ciepłym uśmiechem.

– Wagaruję – uśmiechnęła się w odpowiedzi Elyn, uświadamiając sobie jednocześnie, że zapewne niebawem nie będzie ich już stać na gospodynię. O Boże! Madge przekroczyła sześćdziesiątkę i w tym domu miała jeszcze jedną osobę do pomocy. Kto ją teraz zatrudni? – Mama i pan Pillinger wracają dziś, nie jutro, jak planowali – rzuciła w pośpiechu.

– Dobrze, że ktoś wpadł na to, żeby mi choć wspomnieć o dwu dodatkowych kolacjach! – burczała dobrodusznie Madge. – Napijesz się herbaty?

Elyn poczuła nagle, że nie może spojrzeć jej w oczy. Szybko się odwróciła i machając aktówką, powiedziała:

– Dziękuję. Mam mnóstwo papierkowej roboty.

Gdy znalazła się w swoim pokoju, szybko zmieniła elegancki kostium na spodnie, bluzkę i sweter. Nie potrafiła jednak skupić się na niczym. Stanęła w oknie. Dom położony był na rozległym terenie prywatnym, nie widziała jednak ani starannie utrzymanych trawników, ani alei wysadzanej pięknymi drzewami. Wpatrywała się nieruchomo w drogę, oczekując na powrót ojczyma.

Tymczasem pojawił się Guy. Szybko zbiegła po schodach.

– Cóż to, jesteś pierwsza? To niezwykłe! – zauważył przyjaźnie, gdy ją zobaczył.

– Jak dentysta? – przypomniała sobie w ostatniej chwili.

– Czyste barbarzyństwo. Wyglądasz na zmartwioną – powiedział, podchodząc bliżej. – Co się stało?

– Do Huttonów wkroczył likwidator.

– Nie!

– Nie ma wątpliwości.

– A niech to… – wykrztusił. – Co to oznacza dla nas?

– Nic dobrego – odparła ponuro. – Czy wychodzisz wieczorem?

– Miałem zamiar, ale…

– Rozmawiałam z Samem. Wracają dzisiaj.

– Musi być źle, skoro staruszek przerywa wakacje – zaopiniował Guy.

– Zostaniesz? To… może dotyczyć cię bardziej niż pozostałych. – Elyn dostrzegła, że Guy nagle spoważniał, jak gdyby dopiero teraz uświadomił sobie, że zakłady ceramiki artystycznej, które miały pewnego dnia stać się jego własnością, mogą już nigdy do niego nie należeć.

– Tak, lepiej zostanę – zgodził się gorliwie.

Oboje z Guyem byli na dole, gdy godzinę później otworzyły się ciężkie drzwi frontowe i stanęli w nich Ann i Samuel Pillingerowie.

– Poproś Madge, by za dziesięć minut podała herbatę do salonu – powiedział Samuel, po czym wraz z żoną weszli eleganckimi schodami na górę, by odświeżyć się po podróży.

– Przyjechali – oznajmiła Elyn, wchodząc do kuchni, ale przygotowała herbatę sama i ustawiła na tacy cztery filiżanki i talerzyki.

– I, jak widać, są spragnieni – dorzuciła Madge, a Elyn pomyślała, że nie wyobraża sobie tego domu bez niej.

Po piętnastu minutach wszyscy zebrali się w salonie. Elyn była przekonana, że matka również zejdzie, wiedząc, że ich stabilność finansowa jest poważnie zagrożona. Natomiast z ulgą przyjęła nieobecność Loraine, która bawiła w odwiedzinach u przyjaciół. Lubiła przyrodnią siostrę, ale wiedziała, że wiadomość o obniżeniu kwoty na jej osobiste wydatki spowodowałaby zapewne atak histerii, podczas gdy teraz należało zająć się sprawami dużo poważniejszymi.

– Sprawdziłem – zaczął Samuel Pillinger. – To prawda. Hutton przepadł. A z nim nasz kapitał.

Spojrzał ponownie na żonę, potem na syna, by w końcu zatrzymać wzrok na Elyn.

– Jak stoimy? – zwrócił się do niej spokojnie.

– Fatalnie – odparła zachrypniętym głosem.

– Plajtujemy?

– Obawiam się, że tak – potwierdziła z rozpaczą, sięgając po aktówkę, by wyjąć zestawienia, które sprawdzała tylokrotnie, iż znała niemal na pamięć każdą cyfrę. – Pragnęłabym, by sprawy przedstawiały się inaczej, ale moje życzenia nie zmienią faktu, że nie mamy funduszów na wypłaty dla pracowników, nie mówiąc już o innych zobowiązaniach.

– To niemożliwe! – wykrzyknął Guy.

– Elyn na pewno się nie myli – stwierdził jego ojciec. – Przedstaw mi bilans, kochanie.

Minęło pół godziny. Stopniowo ogarniało ich coraz większe przygnębienie. W końcu jednak wszyscy, łącznie z matką Elyn, uznali, że bez względu na to, co się stanie, personel zakładów musi otrzymać należne pensje.

– Jutro wszyscy będą już wiedzieć o bankructwie Huttona. Takich rzeczy niepodobna ukryć – powiedział Sam. – Ale do tej pory nikt nie wie, jak wysokiego udzieliliśmy im kredytu ani jak dalece ich bankructwo uderza w nas. Guy, musisz jutro udać się do pracy, jak gdyby nic się nie stało, a ja z Elyn wyruszymy do banków i adwokatów szukać wyjścia z sytuacji, w której się znajdujemy.

Do tej pory Ann Pillinger przysłuchiwała się rozmowie w milczeniu. Elyn była zaskoczona jej gwałtownym wybuchem:

– To sprawka tego przeklętego włoskiego intruza! Gdyby ten Zappelli nie wepchnął się tu i nie wykupił Gradburna, nigdy by nas to nie spotkało!

Wrodzone Elyn poczucie sprawiedliwości doszło wówczas do głosu. I choć nie żywiła cienia sympatii dla tego kontynentalnego bawidamka, miała pewność, że nigdzie się nie wpychał. O ile słyszała, nikt inny nie reflektował na zakłady Gradburna, a właściciele firmy skwapliwie skorzystali z tej oferty.

Zanim jednak zdołała coś powiedzieć, Samuel Pillinger już wtórował żonie:

– Masz rację, moja droga! Przeklęty intruz – mruczał z przekonaniem.

– Ależ… – Elyn znów nie zdołała wykrztusić słowa, gdyż do chóru dołączył się jej brat.

– I zabrał nam najlepszych pracowników! – oskarżał zaciekle.

– I najlepszych klientów… – dodał Samuel.

Przez następne dziesięć minut, podczas gdy Elyn milczała, wszyscy prześcigali się w oskarżeniach pod adresem Maximiliana Zappellego.

Późnym wieczorem, gdy leżała w łóżku, nawiedziło ją coś w rodzaju poczucia winy z tego powodu, że w imię uczciwości nie podjęła obrony tego człowieka. Natychmiast jednak się otrząsnęła. Bronić go? Do licha! Jej rodzina ma rację! – pomyślała, uświadamiając sobie ich straszne położenie. Czemu miałaby bronić tego włoskiego intruza!


Nazajutrz rano zupełnie zapomniała o Maximilianie Zappellim. Pan Eldred, dyrektor banku, wiedział już o bankructwie Huttona i bynajmniej nie był zachwycony wystąpieniem Pillingera o pożyczkę.

– Jak więc mam opłacić personel? Niech mi pan powie – naciskał Samuel.

– Ma pan na to trzy tygodnie. Sugerowałbym, by zechciał się pan przyjrzeć portfelowi swoich akcji – doradził Eldred.

– Mam sprzedać akcje?

Gdy wychodzili, Samuel mruczał, że przez lata przysparzali temu bankowi obrotów, a teraz, gdy znaleźli się w trudnej sytuacji…

Będąc człowiekiem honoru, uznał, że płace mają bezwzględne pierwszeństwo i wydał polecenie sprzedaży akcji. W tydzień później sytuacja uległa jednak dalszemu pogorszeniu. Liczni dostawcy Huttona, po przykrym doświadczeniu z bankructwem jego zakładów, zaczęli domagać się od Pillingera natychmiastowego zwrotu zaciągniętych przez niego kredytów, grożąc mu wstrzymaniem dalszych dostaw.

Wyrok na firmę zapadł. Samuel musiał pogodzić się z klęską. Przegrał jednak z godnością. W ostatni dzień października zakłady zostały zamknięte. Za cenę sprzedaży niemal wszystkich środków trwałych zdołano uniknąć bankructwa i spłacono należności.

– Tak mi przykro… – Elyn stała obok ojczyma i Guya, żegnając kolejno wszystkich pracowników.

– I co teraz, tato? – spytał Guy.

Elyn nurtowało to samo pytanie, ale odpowiedź Sama całkowicie ją zaskoczyła.

– Trochę odpoczniemy i chyba zaczniemy od nowa – oznajmił.

– Od nowa?! – wykrzyknęła. – Sam, przecież nie mamy ani grosza! Nie mamy nawet na życie… – urwała.

Wiedziała, że przy swoim artystycznym usposobieniu ani jej ojczym, ani Guy nie są w stanie trzeźwo ocenić sytuacji.

Spróbowała inaczej.

– Myślałam, że po sprzedaży całego ruchomego wyposażenia, moglibyśmy wystawić na sprzedaż piece, budynki…

– Co takiego?! – wykrzyknął Sam. – Wystawić na sprzedaż?! Żeby wykupił je ten Włoch?! Nigdy!

Elyn wiedziała, że Maximilian Zappelli wcale nie jest zainteresowany budynkami, w których mieściły się Zakłady Pillingera. Nie chcąc wszakże drażnić Sama – ten dzień był dla niego i tak wystarczająco trudny – milczała, podczas gdy on ciągnął dalej:

– To mój ojciec założył te zakłady! Zobaczysz, że na nowo je uruchomię!

Przerwał, gdyż w polu widzenia pojawił się Hugh Burrell. Sam wyciągnął rękę, gotów wygłosić grzecznościową formułę. Tymczasem Burrell zignorował ten gest, udając, że nie dostrzega ani jego, ani Guya. Stanął przed Elyn, wbijając w nią swoje fałszywe spojrzenie.

– Dziękuję za świąteczny prezent! – rzucił z wściekłością.

W tej chwili Elyn zdała sobie sprawę, że ten człowiek żywi do niej mściwą niechęć i głęboką urazę. Z ulgą pomyślała, że nigdy więcej nie będzie musiała go widywać.

Na koniec tego smutnego dnia zamknęli budynek zakładów i wrócili do domu. Jechali osobno, każdy własnym samochodem, ale dotarli na miejsce równocześnie.

– Więc było aż tak źle? – Elyn słyszała łagodny głos matki witającej Samuela.

Była dumna, że w odróżnieniu od Loraine, jej matka wykazywała dużo większe zrozumienie sytuacji, niż świadczyłaby jej początkowa reakcja.

– Zrób mi mocnego drinka – usłyszała odpowiedź ojczyma.

Zobaczyła również, że do holu zeszła Loraine, która w grobowym nastroju przyjęła wiadomość, że pierwszego nie odbierze z banku otrzymywanej dotąd kwoty.

– Tato, rozpaczliwie potrzebuję odrobiny pieniędzy – oznajmiła dramatycznym tonem.

W tym momencie łagodny głos Ann Pillinger uległ gwałtownej zmianie.

– A więc poszukaj sobie jakiejś pracy! – warknęła.

– Tato! – jęczała Loraine, ale, zapewne po raz pierwszy w życiu, Sam jej nie słyszał i razem z żoną skierował się do salonu.

W odróżnieniu od swojej przybranej siostry Elyn dawno już myślała o znalezieniu sobie pracy. Przeglądała wszystkie gazety, ale w okolicy brakowało przyzwoicie płatnych ofert. Dostrzegła kilka odpowiadających jej ogłoszeń pracy w Londynie, ale skoro miała łożyć na utrzymanie domu, nie mogła pracować w innym mieście, gdzie połowę jej dochodów pochłonęłyby koszty utrzymania i wynajmu mieszkania.

W Bovington i w Pinwich nie widziała możliwości pracy w administracji, a tylko w tej dziedzinie miała znakomite kwalifikacje.

Nikt z całej rodziny nie śmiał do tej pory wyznać Madge Munslow, że nie mogą dłużej jej zatrudniać. W miarę, jak zbliżał się koniec listopada i napływały coraz to nowe rachunki, a także nadchodził dzień wypłaty dla Madge, Elyn zaczęła ogarniać prawdziwa rozpacz.

Nikt z pozostałych członków rodziny nie rozglądał się za pracą. Guy dzielił z ojcem nadzieję, że coś może się wydarzyć, Loraine snuła się po pokojach przejęta kolejnym zawodem miłosnym, a matka Elyn przyłączyła się do towarzystwa oczekujących na jakiś cud. Elyn zaczynało to już naprawdę irytować. Pewnego popołudnia poszła sprzedać samochód.

– Na Boga! Dlaczego to zrobiłaś? – dziwili się wszyscy przy kolacji, gdy oznajmiła im o tym.

– Ponieważ za kilka dni trzeba zapłacić Madge, a ponadto są inne, bieżące rachunki, które też należy uregulować – odparła.

– Nie prosiłem cię, żebyś sprzedała samochód – oświadczył dumnie Sam, a Elyn zrobiło się przykro, że zraniła jego męską ambicję.

– Wiem, Sam – zapewniła go łagodnie. – Ja też cię nie prosiłam, żebyś kupił mi ten samochód na moje osiemnaste urodziny. A jednak to zrobiłeś. W każdym razie – dokończyła weselszym tonem – jestem pewna, że gdy tylko znów staniesz na nogi, zaraz mi go odkupisz.

Tym razem udało się zażegnać wzajemne żale, ale gdy nadszedł grudzień, Elyn znów ogarnęła rozpacz. Dostała za samochód wysoką cenę, ale były to jedyne pieniądze przeznaczone na utrzymanie całego domu, toteż rozpływały się w błyskawicznym tempie.

Nazajutrz, przeglądając gazetę, dostrzegła nowe ogłoszenie. W bliskim sąsiedztwie oferowano dobrze płatną pracę. Chodziło o prowadzenie działu statystyki. Elyn zatrzymała wzrok przy tej ofercie, po czym szybko przeszła do następnych. Nie znalazła jednak niczego, co byłoby równie interesujące i równie atrakcyjne finansowo. Raz jeszcze przeczytała tamto ogłoszenie.

Znakomicie płatne! Z przejęcia przygryzła dolną wargę – przecież pieniądze były im gwałtownie potrzebne. A w tym domu nikt ich nie przysparzał.

Przecież ja się nie znam na statystyce! – studziła swoje zapały. Bzdura, odpowiadał twardo jej wewnętrzny głos. Skoro potrafisz sporządzać bilanse, możesz nauczyć się statystyki!

W bojowym nastroju złapała słuchawkę i szybko wykręciła numer.

– Dzień dobry. Zakłady Porcelany Zappellego – usłyszała. Zdawało jej się, że te słowa niosą się po całym domu.

Z uczuciem podłego zdrajcy Elyn zdławiła w sobie wszelkie emocje. Potrzebowali pieniędzy! Na miłość boską, wykrztuś to!

– Dzień dobry, poproszę z kadrami – powiedziała.

Natychmiast dostała połączenie, w chwilę później odbyła rozmowę i teraz siedziała wpatrzona w odłożoną na widełki słuchawkę. Jutro o jedenastej miała zgłosić się do Zakładów Zappellego!

Podczas kolacji chciała powiadomić o swoich zamiarach rodzinę. Parokrotnie otwierała nawet w tym celu usta, ale za każdym razem zawodziła ją odwaga. Wiedziała, że nie puszczą jej tego płazem. Jednocześnie liczyła się z tym, że ze względu na brak udokumentowanego wykształcenia nie otrzyma tej posady. W końcu uznała, że nie ma powodu, by mówić o tym przedwcześnie.

Oskarżając się o tchórzostwo, weszła na górę do swojego pokoju, na wpół zdecydowana, by nazajutrz nigdzie nie iść, skoro i tak pewnie pracy nie dostanie.

Oczywiście poszła. W jakimś sensie było to kwestią honoru. Skoro już się umówiła, należało stawić się na rozmowę.

Ubrana w jeden ze swych eleganckich kostiumów do biura, wyszła z domu o dziesiątej rano. Piętnaście minut szła spacerem do stacji, czekała na peronie dziesięć minut, po czym wsiadła do pociągu, którym po dziesięciu minutach dojechała do następnej stacji, Pinwich.

Zakłady Porcelany Zappellego znajdowały się o dalsze dziesięć minut spacerem od centrum. Miała mnóstwo czasu.

Przybyła na miejsce pięć minut wcześniej i czekała zaledwie kilka minut na spotkanie z Christopherem Nicksonem.

– Proszę mi wybaczyć, że musiała pani czekać, panno Talbot – przeprosił uprzejmie młody człowiek, który wprowadził ją do swojego gabinetu, wyraźnie zadowolony z tego, co widzi. – Czy jest pani w tej chwili zatrudniona? – spytał, gdy usiedli.

Elyn czuła się nieswojo przed tym spotkaniem, gdyż wiedziała, że jeśli podczas rozmowy ujawni, że ma coś wspólnego z Pillingerem, wszystko weźmie w łeb. Ale jak tego uniknąć?

– Pracowałam w zakładach Pillingera – zaczęła. – Pan Pillinger…

– Ach tak… Kilka osób pracujących u Pillingera przeniosło się do nas – przerwał z uśmiechem. – Ja sam przyjechałem z Devon w zeszłym miesiącu i pracuję tu dopiero od pierwszego grudnia.

Elyn odetchnęła z ulgą. Nazwisko Talbot było dość pospolite, a skoro nie pochodził stąd, to, rzecz jasna, nie mógł znać jej powiązań z Pillingerem. Nagle poczuła, że w równej mierze chce tej pracy, jak i jej potrzebuje.

Przeszedł do omawiania szczegółów, po czym zapytał, czy nadal jej to odpowiada i czy myśli, że podoła swym nowym obowiązkom.

– Tak – odpowiedziała, w istocie nie widząc nic trudnego w tym, co przedstawiał. Jej uzdolniony matematycznie umysł szykował się do podjęcia próby.

– Świetnie – uśmiechnął się i sięgnął po ołówek. – Czy mógłbym spytać, jakie ma pani kwalifikacje? To potrzebne tylko do akt… – Spojrzał na nią i urwał. – Czy coś się stało? – zapytał.

– Prawdę mówiąc, nie mam żadnych kwalifikacji – musiała wyznać Elyn. Nie chcąc jednak, by na tym skończyła się rozmowa, dodała szybko: – Ale zapewniam, że jestem biegła w rachunkowości. – Nie miała teraz czasu na fałszywą skromność. – Gdyby zechciał mnie pan poddać testowi albo czemuś w tym rodzaju, potrafię to udowodnić.

Gdy w jakiś czas potem wracała do Bovington, wiedziała, że Christopher Nickson był zachwycony wynikami testu. Obiecał, iż się z nią skontaktuje. Wciąż nie oznaczało to jednak, że Elyn otrzyma tę pracę.

Z tego właśnie powodu, a zarazem przekonana, że jeśli znajdą kandydata z papierkowymi kwalifikacjami, będzie się musiała pożegnać ze swym nowym zajęciem, postanowiła niczego nie mówić rodzinie. Po co miała denerwować ich niepotrzebnie?

Siedziała przy telefonie przez dwa najbliższe dni. Spodziewała się, że a nuż ktoś zadzwoni, przedstawiając się: Tu Zakłady Porcelany Zappellego, i wówczas chciała być tą, która podniesie słuchawkę.

Czekała także i trzeciego dnia, chociaż jej nadzieje zaczęły słabnąć. Ale gdy Samuel wkroczył do jadalni, przerzucając poranną korespondencję, którą zabrał z holu, nieoczekiwanie uświadomiła sobie, że nie otrzyma już telefonu z Zakładów Zappellego. Bo oto ojczym stanął nagle jak wryty, wpatrując się w kopertę, którą trzymał w ręce.

– Co ty, u diabła, masz wspólnego z Zappellim?

O Boże! – pomyślała, czując, jak kurczy się jej żołądek. Ojczym rzucił jej kopertę. Dostrzegła, że widnieje na niej nadruk: Zakłady Porcelany Zappellego. To nie przyszło jej do głowy.

– Ja… umm… – odkaszlnęła – ja tam… złożyłam podanie o pracę.

– Co zrobiłaś?!

– Pewnie jej nie dostanę – broniła się niezręcznie.

– No wiesz, Elyn! – wybuchła jej matka.

– To się nazywa lojalność – mruczał pod nosem Guy.

I tak, z wyjątkiem Loraine, której jeszcze nie było, cała rodzina przystąpiła do ataku. Spodziewała się awantury i przez kilka chwil znosiła spokojnie kolejne napaści. W końcu jednak nie wytrzymała.

– Dobrze ci mówić, mamo – przerwała swej rodzicielce w połowie monologu na temat niewdzięcznej córki. – Przykro mi, że musiałam tak postąpić, ale nie możemy ciągle czekać, aż coś się odmieni. Ktoś musi zapłacić rachunki, a ja nie potrafię siedzieć bezczynnie, patrząc, jak rosną nasze długi. Wiem, że nie darzycie sympatią Zappellego, ale jego pieniądze są godziwe, a płaci sporo. Ponadto – dodała szybko, gdyż wydawało się jej, że ojczym wybuchnie lada chwila – jak powiedziałam, prawdopodobnie nie dostanę tej pracy.

– Może więc zechcesz przeczytać ten list i poinformować nas, czy mamy już oklaskiwać dobrą nowinę? – parsknęła sarkastycznie Ann Pillinger.

Elyn niechętnie rozdarła kopertę. Właśnie wtedy uświadomiła sobie ponownie, jak bardzo zależy jej na tej pracy. Ale z chwilą, gdy rozłożyła kartkę papieru i przeczytawszy ją, dowiedziała się, że otrzymała posadę, nie odczuła takiej radości, jakiej doświadczyłaby wcześniej.

– Zaczynam drugiego stycznia – oznajmiła beznamiętnie.

Ojczym całkowicie to zignorował.

– Czy mogę prosić o grzanki? – zwrócił się do żony.

Elyn kochała rodzinę, ale sapiąc z wściekłości wybiegła piętnaście minut później z domu, w którym panowała grobowa atmosfera. Można było pomyśleć, że popełniła niewybaczalny grzech!

Nie, wcale się nie zdziwiła, gdy wracając po godzinie spostrzegła, że kotary są zasunięte, a dom wydaje się pogrążony w żałobie.

Ojczym właśnie wychodził i ku jej rozpaczy zachował się tak, jakby chciał ją minąć bez słowa, całkowicie zignorować.

– Wciąż nie możesz mi wybaczyć? – wyrzuciła z siebie.

Zatrzymał się, chwilę stał w milczeniu, a potem spojrzał jej prosto w oczy. Wytrzymała jego spojrzenie bez zmrużenia powiek.

– Czy chcesz przyjąć tę pracę? – zapytał.

– Tak – odpowiedziała spokojnie. – Chcę.

Czekała, spodziewając się, że usłyszy coś nieprzyjemnego, ale mimo wszystko nie miała prawa się poddać. W jego oczach mogło to być zbrodnią, jednakże rozpaczliwie potrzebowali pieniędzy. Tymczasem mruknął tylko szorstko:

– Cóż miałbym ci wybaczać? Wiem, że masz najlepsze intencje.

– Och, Sam! – wykrzyknęła i uściskała go. A gdy i on ją uścisnął, poczuła się o wiele lepiej.


Święta minęły spokojnie. Nawet matka przestała być lodowata, ale jej przyrodni brat wciąż miał do niej żal. Twierdził z goryczą, że zatrudniła się w firmie, odgrywającej znaczną rolę w upadku przedsiębiorstwa, które pewnego dnia miało do niego należeć.

Pierwszy dzień stycznia Elyn spędziła na przygotowywaniu się do nowej pracy. Nazajutrz rano, przy śniadaniu, nikt z domowników nie życzył jej powodzenia, i nie spodziewała się tego. Ale gdy podniosła się od stołu, ku swemu radosnemu zaskoczeniu usłyszała, że matka chce odwieźć ją na dworzec.

– Dziękuję – zgodziła się chemie, pragnąc położyć kres zimnej wojnie.

Poczuła się jeszcze lepiej, gdy na dworcu, zanim wysiadła z samochodu, matka, która ostatnio nie okazywała jej wiele serdeczności, nachyliła się i pocałowała ją w policzek. Elyn wiedziała, że nie był to pocałunek pożegnalny, lecz pocałunek wybaczenia.

W pogodnym nastroju ruszyła w stronę Zakładów Zappellego.

Personel działu, którym miała kierować, składał się z dwu osób mniej więcej w jej wieku. Diana Kerr była miłą dziewczyną o pospolitym wyglądzie, natomiast szczupły, młody mężczyzna, Neil Jennings, okazał się miłośnikiem speleologii.

Elyn, przyzwyczajona do dźwigania ciężaru odpowiedzialności, bez trudu wcieliła się w rolę kierownika działu i w krótkim czasie wszyscy troje harmonijnie zaczęli z sobą współpracować.

Kiedy około jedenastej tegoż ranka zadzwonił telefon na jej biurku, Elyn automatycznie wyciągnęła rękę, nie odrywając oczu od leżących przed nią zestawień. Miała wrażenie, że pracuje tu od dawna.

– Elyn, tu Chris. Chris Nickson – rozległ się głos w słuchawce. – Jak się aklimatyzujesz?

– Już się zaaklimatyzowałam – uśmiechnęła się. – Chyba mogę tak powiedzieć.

– Świetnie. Za jakieś dziesięć minut będę wolny. Myślę, że powinienem oprowadzić cię po zakładzie. Co ty na to?

– Bardzo chętnie – odpowiedziała Zgodnie z zapowiedzią po dziesięciu minutach pojawił się Chris, by przedstawić ją szefom innych działów. Elyn spodziewała się, że trafi na kilku dawnych pracowników Pillingera. Okazało się jednak, iż znaczna część pracowników wzięła urlopy w zamian za nadgodziny przepracowane wcześniej w związku z realizacją pilnego zamówienia.

Elyn uśmiechnęła się do siebie. Nie pamiętała już, kiedy zakłady Pillingera otrzymały jakieś pilne zamówienie. Ale, z chwilą gdy weszli do pracowni projektowej, nagle przestała się nad tym zastanawiać. Zobaczyła kogoś, kogo dobrze znała. Był to Hugh Burrell. Nie odezwał się ani słowem. W jego chytrym, cynicznym, zimnym spojrzeniu dostrzegła dawną niechęć. Postanowiła szerokim łukiem omijać pracownię projektową.

Po miesiącu pracy stwierdziła jednak, że to jedyny przykry incydent, jaki ją spotkał w Zakładach Porcelany Zappellego.

Chris Nickson kilkakrotnie zapraszał ją na kolację, co wiązało się zawsze z koniecznością przyjazdów do jej domu. Lubiła Chrisa, ale czuła się zakłopotana, przedstawiając go członkom swojej rodziny. Obawiała się, że ktoś mógłby powiedzieć coś uwłaczającego pod adresem fumy, w której pracował.


Pierwszego lutego udała się do pracy elegancka, jak wycięta z żurnala, lecz wewnętrznie rozbita. Loraine znów padła ofiarą jakiegoś tandetnego podrywacza. Przez pół nocy zanosiła się łkaniami, a Elyn próbowała ją uspokajać. Daleka od chęci poznawania czarujących dżentelmenów, ruszyła rano do biura, w nadziei, że praca bez reszty zaabsorbuje jej umysł.

Trudno byłoby powiedzieć, że poznała Zappellego. Po prostu na niego wpadła, gdy wychodził drzwiami, w które właśnie wchodziła. Zachwiała się, lecz, zanim zdążyła utracić równowagę, w ułamku sekundy poczuła, że podtrzymuje ją para silnych rąk.

Lekko oszołomiona, cofnęła się i, choć sama była wysoka, musiała spojrzeć w górę. Ujrzała ciemne, chłodne, przenikliwe oczy człowieka, którego poznałaby wszędzie. Fotografie nie oddają wszystkiego, pomyślała, patrząc na oliwkową skórę o odcieniu brązu, ciemne włosy i arystokratyczne rysy. Wysunęła się z jego rąk, lecz, nim ją wypuścił, szybko objął wzrokiem jej delikatną twarz.

Wielkie nieba! – żachnęła się, czując, że jego spojrzenie przesuwa się po jej długich, złotych włosach, ogarnia jej nieskazitelną cerę i, na koniec, zatrzymuje na kostiumie od dobrego krawca. Tak, ten mężczyzna to typowy kolekcjoner złamanych serc!

– Bardzo przepraszam, signorina! - mruknął.

Nawet w jego tonie wyczuwała jakąś uwodzicielską nutę. Coś drgnęło w niej niedorzecznie, ale przeciwstawiła się temu, usiłując okazać całkowitą obojętność na jego męskie uroki. Grzecznie, choć może odrobinę zbyt ostentacyjnie, uniosła głowę i minęła go.

Weszła do swojego pokoju. Była sama. Bardzo ją to ucieszyło, ponieważ – nie mogła wprost uwierzyć, tak było to śmieszne – drżała na całym ciele. Przywoływała ciemne, rozmarzone, uwodzicielskie oczy, przywoływała też lekki cudzoziemski akcent, rozbrzmiewający w słowach: Przepraszam panią. Nagle poczuła zadowolenie, że pamięta o doświadczeniach matki. Gdyby nie wiedziała, że istnieją tacy mężczyźni, jak jej ojciec, mogłaby paść ich ofiarą…

Ale to nie wchodziło w rachubę. Wykluczone!

Wydobyła papiery z szuflady biurka, ale ciągle była rozdrażniona. Złapała się na tym, iż ma nadzieję, że jest to tylko przelotna wizyta signora Zappellego w zakładzie w Pinwich. Oczywiście nie boi się go, strofowała samą siebie. Ale mimo wszystko czuła, że wolałaby go więcej nie widywać.

Загрузка...