Rozdział 2

Aż do popołudnia Elyn pracowicie brnęła wśród zestawień liczbowych, gdy uświadomiła sobie, że brak jej pewnych danych. Podniosła głowę. Diana i Neil byli całkowicie pochłonięci swoją pracą. Wstała zza biurka.

– Idę do pracowni projektowej – poinformowała na wypadek, gdyby ktoś jej szukał.

Po drodze minęła automat do parzenia herbaty, przy którym spostrzegła niewielką kolejkę, a w niej Vivian i lana z zespołu projektantów. Oznaczało to, że Hugh Burrell został w pracowni sam. Omal nie zawróciła.

Nie bądź śmieszna! – pomyślała, przezwyciężając chęć powrotu, chęć uniknięcia nieprzyjemnego spotkania. Co z twoją rutyną! Przecież tu nie chodzi o Burrella. Szukasz kierownika pracowni – Briana Cole’a!

Otworzyła drzwi i weszła. Hugh Burrell był sam. Skinęła mu z grzecznym półuśmieszkiem, co przyjął z opryskliwie niechętną miną. Ale ponieważ nie miała i nie chciała mieć żadnego wpływu na jego nastroje, skierowała się w stronę gabinetu Cole’a.

Nie zastała go. Spojrzała na biurko, gdzie piętrzyły się stosy papierów. Ogarnęła ją nadzieja, że być może Brian zostawił tam dane, których potrzebowała. Zaczęła przerzucać poszczególne kartki, wypatrując czegoś, co mogłoby wyglądać na poszukiwaną informację. Trwało to dobre parę minut, nim uświadomiła sobie, że Brian, zapewne nie zainteresowany jej obliczeniami, nie miał prawdopodobnie czasu, by opracować dane, których potrzebowała. Zamierzała już zostawić mu na skrawku papieru notatkę z prośbą, by o tym nie zapomniał, ale zrezygnowała, widząc, jak mało jest miejsca na tym ogromnym biurku.

Na szczęście Hugh Burrell wyszedł, zapewne na herbatę, toteż tym razem uniknęła jego wrogich spojrzeń. Wracając do swego pokoju, nie spostrzegła go jednak przy automacie.

Nie mogąc uzupełnić poprzednich obliczeń, zajęła się inną pracą. Nagle zadzwonił telefon.

– Halo – odezwała się i w chwilę później doznała wstrząsu.

– Panna Talbot? – zapytał głos, który rozpoznałaby wszędzie.

Tak wielkie miała nadzieje, że jego wizyta w Pinwich jest jedynie przelotna… Tymczasem on był nadal tutaj.

– Tak – odpowiedziała i usłyszała uwodzicielską nutę w jego głosie, która rozbrzmiewała nawet wówczas, gdy stanowczym tonem wydawał polecenia.

A to właśnie było polecenie. Nie miała wątpliwości. Żądał:

– Proszę przyjść natychmiast do gabinetu pana Cole’a.

Wciąż wpatrywała się w słuchawkę, mimo iż dawno skończył. Czuła wewnętrzny skurcz. Tym razem jednak została wcześniej uprzedzona, nie wpadła na niego przypadkowo. Nie rozumiała tylko, dlaczego wzywają ją do pracowni projektowej, skoro gabinet Maximiliana Zappellego mieści się w głównym budynku. W ogóle nie rozumiała, czemu ją wzywają.

Zachowaj zimną krew! Spokojnie! – powtarzała, idąc korytarzami. Weszła do pracowni. Nikogo tam nie zastała, lecz drzwi do pokoju Briana Cole’a były uchylone. Podeszła bliżej i, tak jak poprzednio tego dnia, natknęła się w nich na Maximiliana Zappellego. Tym razem jednak nie zderzyli się, gdyż zrobił krok w tył.

– Elyn Talbot? – zapytał. Nie zdradzając nawet drgnieniem oka, że pamiętał ich wcześniejsze spotkanie, przedstawił się: – Max Zappelli – i wyciągnął rękę.

– Miło mi – mruknęła, ściskając mu dłoń.

W gabinecie Briana Cole’a zobaczyła nie tylko Cole’a, lecz również cały jego trzyosobowy personel. O co tu chodzi? – pomyślała.

– Czy nie mogłaby pani rzucić światła na dość poważną kwestię, która się ostatnio wyłoniła. – Szef zakładów nie tracił czasu na wstępy.

Elyn spostrzegła, że angielskim posługiwał się równie swobodnie jak włoskim.

– Postaram się, jeśli będę mogła – odpowiedziała uprzejmie.

– Od kilku tygodni Brian pracował nad szczególnie skomplikowanym projektem bardzo wyrafinowanych i pięknych wyrobów z ceramiki i brązu. Przedsięwzięcie to, choć wciąż jeszcze nie zrealizowane, na pewno się powiedzie. Ponieważ toruje ono nowe szlaki i jest czymś niepowtarzalnym, każdy z naszych konkurentów dałby wiele, by stać się jego pierwszym wykonawcą.

– To wspaniale! – uśmiechnęła się Elyn.

Wciąż nie rozumiała, jaką odgrywa w tym wszystkim rolę. Najwyraźniej wszelkich potrzebnych tu finansowych kalkulacji dokonano bez jej pomocy. W przeciwnym razie Brian Cole nie byłby tak pewny, że realizacja projektu zakończy się sukcesem.

– O co więc chodzi? – starała się dociec.

– O rzecz bardzo poważną, panno Talbot! – odpowiedział Maximilian Zappelli, patrząc na nią badawczo. – Dzisiaj, pomiędzy trzecią a czwartą, ktoś wszedł do tego pokoju… – nie tylko wpatrywał się w jej oczy, lecz przeszywał ją wzrokiem, jakby chciał przejrzeć na wylot – i zabrał projekt z biurka.

– Nie! – wykrztusiła ze zdumienia, podczas gdy słowo „zabrał” zabrzmiało w jej uszach jak „ukradł”. – Przecież ja tu byłam o… – Urwała i przerażona przeniosła wzrok z niego na resztę zebranych w pokoju.

Po raz pierwszy uświadomiła sobie, że wszyscy patrzą na nią jak na winowajcę. Do reszty wytrącona z równowagi, znów spojrzała na Zappellego.

Ten patrzył na nią surowo. Nie umiała odwrócić oczu.

– Była pani tutaj za piętnaście czwarta – uściślił.

– Tak, tak, byłam – odparła w pośpiechu. To Hugh Burreli dostarczył mu informacji. – Szukałam danych, które miał mi dać Brian, więc…

– Ależ ja przygotowałam te dane! Zaniosłam ci je do gabinetu w przerwie obiadowej – przerwała jej Vivian.

– Więc nie było powodu, żebyś tu wchodziła – dodał Burreli. – Kiedy wróciłem, już cię nie zastałem, nie widzę najmniejszych racji…

– Vivian, komu przekazałaś te dane? – Maximilian Zappelli wszedł mu w słowo.

– Nikomu. Wszyscy z działu statystyki byli na lunchu, więc zostawiłam je przy komputerze i… – Głos Vivian zamarł. Spojrzała przepraszająco na Elyn.

Oczywiście, uświadomiła sobie Elyn, Vivian myśli, że każdy z działu statystyki przez cały dzień przyklejony jest do komputera i natychmiast wraca do niego po zjedzeniu lunchu.

– A więc pani ich nie widziała? – chłodno zapytał Włoch.

– Nie. Nie szukałabym ich tutaj, gdybym je znalazła – broniła się. Nie chciała być nieuprzejma, jednakże ta sytuacja coraz mniej jej się podobała.

– Ale pani tu wchodziła?

– Tak. Widziałam Vivian i lana przy automacie do parzenia herbaty… – zawahała się i urwała. Chciała odwrócić się i wyjść. Jakże żałowała, że nie potrafiła tego zrobić!

– W każdym razie…

– Pani wiedziała, że Brian pracował nad ważnym projektem i że w jego pokoju nie było wtedy nikogo… – Mężczyzna, w którym dotychczas widziała uwodziciela, fałszywie zinterpretował jej wahanie.

– Nic podobnego! – zaprzeczyła może nazbyt skwapliwie, bez cienia rutynowego opanowania, które zamierzała sobie narzucić.

Zappelli zignorował jej wybuch.

– Zgodnie z tym, co mówi ten pan – powiedział, wskazując na Burrella – była pani w gabinecie przez pewien czas sama.

– Szukałam Briana – broniła się, czując narastające obrzydzenie rozwojem sprawy. – Potrzebowałam danych – oświadczyła, bliska rozpaczy. – Myślałam, że zostawił je na biurku.

– Przeszukiwała pani jego biurko? – spytał ostrym tonem Zappelli.

– Potrzebowałam tych danych – powtórzyła.

– Czy projekt leżał wtedy na biurku? – naciskał równie ostro jak przedtem, a Elyn ogarniała coraz większa rozpacz.

– Nie wiem! Nie szukałam projektu! Nic mnie on nie obchodzi! – wykrzyknęła, podnosząc głos, choć wiedziała, że w ten sposób działa na swoją niekorzyść. Ale przecież oskarżano ją o kradzież! – Po cóż mi ten projekt! Co miałabym z nim zrobić? – spytała.

I nagle jej zdenerwowanie przemieniło się w osłupienie, gdyż w tym momencie Hugh Burrell uznał za stosowne wtrącić się do rozmowy.

– Wiedziałabyś lepiej niż ktokolwiek inny, co z nim zrobić! – rzucił nienawistnie, a wszystkie oczy zwróciły się ku niemu.

– Czy zechce pan to wytłumaczyć? – spokojnie zażądał Zappelli, a Elyn dostrzegła, że Burrell tylko na to czeka.

– Myślałem, że wszyscy o tym wiedzą – wyjaśniał skwapliwie. – Ojczymem Elyn Talbot jest Samuel Pillinger, dawny właściciel Zakładów Ceramicznych Pillingera.

– Elyn spostrzegła zdumienie na twarzach jego współpracowników. Jak widać ci, którzy znali ją wcześniej, nie zajmowali się plotkami na jej temat. Znów spojrzała na Maximiliana Zappeliego, lecz nic nie mogła wyczytać z jego surowej nieodgadnionej twarzy. – Jej ojczym był wprawdzie właścicielem Zakładów Pillingera – Hugh Burrell z prawdziwą satysfakcją informował o tym słuchaczy – ale dopóty, dopóki zakłady te nie splajtowały, kierowała nimi Elyn Talbot. Bardzo dobrze wie, jak wykorzystać taki projekt!

No i stało się! – pomyślała Elyn. Burrell ją załatwił. To, co Zappelli usłyszał, pozwalało mu dojść do wniosku, że ona jest złodziejką. Gotowa już była sprzeciwiać się aż do gorzkiego końca, gdy nagle spostrzegła, że wzrok Zappeliego przesuwa się z niej na Hugha Burrella… Lecz oto znów spoczął na niej i w chwili, w której spodziewała się, że teraz Zappelli rzuci się jej do gardła, odezwał się spokojnie:

– Dziękuję, panno Talbot. Nie widzę powodu, by panią dłużej zatrzymywać.

Elyn spojrzała z niedowierzaniem. Usiłowała powstrzymać napływające do oczu łzy. Patrzyła to na niego, to na Burrella, który wydawał się ogromnie zdziwiony tym, że pracodawca nie tylko jej nie wyrzuca, lecz pozwala, by niczym się nie przejmując, spokojnie wróciła do pracy.

Szybko wzięła się w garść. Nikomu nie musi dziękować. Oderwała oczy od Hugha Burrella i lekko skłaniając głowę w kierunku Maximiliana Zappellego, wyprostowana wyszła z pokoju. Wiedziała jednak, że na tym sprawa się nie kończy.

I na tym się nie skończyła. Kiedy po tygodniu, tuż przed godziną piątą, zadzwonił wewnętrzny telefon, nie była całkiem zaskoczona.

– Halo? – odezwała się.

– Proszę do mojego gabinetu! – padło polecenie, po czym telefon zamarł.

Elyn odłożyła słuchawkę. Nie pytała, kto ją wzywa, bo nie musiała o to pytać. Spodziewała się, że dostanie wymówienie. Kiedy porządkowała swoje papiery, ogarniała ją coraz większa wściekłość. Mógł to zrobić w godzinach pracy, a nie teraz! Zawsze w ostatniej chwili łapała pociąg do domu, a dziś z całą pewnością się spóźni.

Zastanawiała się nawet, czy mimo wszystko – skoro i tak ma stąd odejść – nie udać się od razu na stację, nie czekając na wymówienie. Z jakiegoś niejasnego powodu poczuła wszakże przymus, by zobaczyć go po raz ostatni.

– Do widzenia, Elyn – pożegnali ją chórem Diana i Neil.

– Do widzenia – odparła.

– Do zobaczenia jutro!

Niewielkie są na to szanse, pomyślała, ale ten drobny akt koleżeńskiej więzi z dwójką współpracowników nieco ostudził jej gniew.

Nie przestanie się bronić, postanowiła, kierując się w stronę gabinetu Zappellego. Być może właśnie dlatego czuła, że musi pójść i spojrzeć mu w twarz. Chciała, by wiedział, że nie zamierza zniknąć cicho jak winowajca. Gdy dotarła do drzwi, które, była tego pewna, musiały prowadzić do jego gabinetu, przerwała wszelkie rozważania.

– Proszę wejść – rozległ się w odpowiedzi na jej pukanie głos z nieznacznym cudzoziemskim akcentem.

Elyn w obronnym geście wyprostowała ramiona i weszła do dużego pomieszczenia, które wyraźnie zaprojektowano z myślą o stworzeniu w nim swobodnej, nieoficjalnej atmosfery. Chodziło zapewne o to, by goście nie czuli się tu skrępowani, pomyślała. Oprócz lśniącego politurą biurka i dwu krzeseł o wysokich oparciach, było tam również kilka foteli, które, zdawało się, zachęcały, by w nich usiąść, a także kanapa sprawiająca wrażenie niezwykle wygodnej.

Weszła do środka, nie wiedząc, czego oczekiwać. Może kilku ochroniarzy, którzy wyprowadzą ją stąd? A może nawet policji, skoro projekt był tak cenny? Tymczasem zobaczyła tylko Zappellego. Wstał właśnie zza biurka. W chwili gdy przyglądała się jego przystojnej twarzy, odczuła wewnętrzny skurcz. Jej gotowość do obrony słabła.

– Pan chciał mnie widzieć – zaczęła uprzejmie, świadoma, że jego ciemne oczy oceniają jej postać, taksują elegancki kostium.

– Proszę, niech pani siada – powiedział, wskazując najbliższe krzesło.

Elyn nie widziała w tym wielkiego sensu, zważywszy że, jej zdaniem, za chwilę miała stąd odejść. Ale, przypuszczając, że zostanie zwolniona z zachowaniem form grzecznościowych, przywołała swoje dobre maniery i usiadła.

On jednakże nie siadał. Odwrócił się, zrobił kilka kroków, po czym stanął twarzą do niej. Patrzył na nią łagodnie, a ona nie potrafiła odgadnąć, co kryje się pod tym wysokim czołem. I nagle, widząc, że nie traktuje jej szorstko ani też nieuprzejmie, pomyślała, iż być może zawołał ją tu, by przeprosić. Dała się unieść fali radosnego podniecenia. Domyślała się, że przeprosiny nie przychodzą mu łatwo. I, rzecz śmieszna, czuła, że chce ułatwić mu sytuację.

– Czy wykrył pan już, kto ukradł projekt? – wyrzuciła z siebie pośpiesznie.

Natychmiast jednak pojęła, jak bezsensowne jest przypuszczenie, że ten człowiek potrzebuje pomocy.

W milczeniu nadal przyglądał się jej badawczo. Po kilku sekundach, które Elyn wydawały się wiekiem, mruknął:

– Niestety nie!

Z miejsca uświadomiła sobie, że wciąż jest podejrzaną numer jeden i natychmiast wszelka radość i podniecenie do reszty ją opuściły.

– Sądzę, że nie ma sensu przekonywać pana, że to nie ja zrobiłam – powiedziała matowym głosem.

– Przypuszczam, że prócz przekonywania ma pani inne umiejętności – odparł spokojnie, a Elyn, powodowana rodzącym się w niej znów uczuciem wrogości, spojrzała na niego chłodno.

– Chce pan powiedzieć, że również inne obok umiejętności złodzieja?

Zignorował jej sarkazm, w najmniejszym stopniu nim nie poruszony, i ogarnął ją chłodnym, pewnym siebie spojrzeniem.

– Proszę mi teraz podać dane na temat pani kwalifikacji zawodowych – zażądał.

– Kwalifikacji? – Wytrącił ją z równowagi. Była pewna, że chce dać jej wymówienie. Czyżby zamierzał ją teraz dokładnie przesłuchiwać w kwestiach, które, jak zapewne uważał, ktoś powinien był zbadać wówczas, gdy ją zatrudniano? Ona z kolei uważała, że przeprowadzona z nią rozmowa kwalifikacyjna była wystarczająco dokładna.

– Chodzi mi o kwalifikacje, wykształcenie… – wyjaśniał, a Elyn czuła, jak jej stosunek do niego staje się zdecydowanie wrogi.

Wiedział, na pewno wiedział, gdyż bez wątpienia sprawdził wszystkie dane w jej aktach personalnych, że miała bardzo niewielkie wykształcenie, prawdę mówiąc, w ogóle go nie miała.

Nieświadomie, decydując się zignorować to pytanie, Elyn uniosła podbródek w pewnym siebie, wojowniczym geście.

– Mam bardzo staranne przygotowanie zawodowe – oświadczyła, patrząc bez zmrużenia powiek w ciemne oczy, które chłodno ją taksowały. – Skończyłam szkołę, mając szesnaście lat – potwierdziła dane z ankiety personalnej, po czym przeszła do informacji, których nie było w jej aktach. – Następnie pracowałam przez sześć miesięcy kolejno w każdym z wielu oddziałów firmy należącej do mojego ojczyma, aż w końcu po paru latach zajęłam się administracją przedsiębiorstwa i w tej dziedzinie miałam najlepsze rezultaty.

– A więc zna się pani na rachunkowości i zagadnieniach administracyjnych? – przerwał Max Zappelli, nie spuszczając z jej twarzy spojrzenia ciemnych oczu.

– Tak – potwierdziła.

– Zdaniem Hugha Burrella to pani prowadziła firmę Pillingera.

Czyżby Zappelli próbował przycisnąć ją do muru?

– Nie ujęłabym tego w ten sposób – odpowiedziała.

– Zwracałam się do ojczyma we wszelkich kwestiach, z którymi nie potrafiłam sobie poradzić.

– Ale z reguły decydowała pani sama? – naciskał.

Elyn z trudnością ukrywała irytację, którą budził w niej ten mężczyzna. Ale ponieważ odnosiła wrażenie, że nie zamierza jej zwolnić, a pensja, którą otrzymywała, była niezbędna do życia, pohamowała swoje odczucia i odpowiedziała zgodnie z prawdą:

– Kwestie administracyjne nie nastręczały poważniejszych kłopotów. Właściwie nie miałam tam wiele do roboty. Musiałam doglądać jedynie spraw bieżących.

– Tak dobrze dawała pani sobie radę?

Patrzyła na niego zmieszana. Czegóż on, u diabła, chce? Tymczasem Zappeili przyglądał się jej jakby w niejasnym oczekiwaniu. Stłumiła iskrę irytacji i ponownie przypomniała sobie, że to on wypłaca jej pensję.

– Jeśli chodzi panu o to, że wszystko toczyło się bez zakłóceń, to owszem, rzeczywiście dobrze sobie radziłam.

Zaledwie wypowiedziała te słowa, a już, dostrzegając agresję, która pojawiła się w jego oczach, czuła, że skromność byłaby bardziej wskazana.

– Tak dobrze dawała pani sobie radę, że nie ostrzegła ojczyma przed katastrofą, która była aż nadto widoczna!

Jego słowa zaskoczyły Elyn tak bardzo, że po prostu wpatrywała się w niego z otwartymi ustami. Jej zdziwienie zmieniło się w całkowite niedowierzanie, gdy dodał:

– Obawiam się, panno Talbot, że wiele jeszcze musi się pani nauczyć.

Spojrzała na niego z oburzeniem, a wówczas oświadczył:

– Dlatego właśnie postanowiłem wysłać panią na szkolenie do Włoch.

– Do Włoch!? – wykrzyknęła, jakby rażona piorunem.

– Właśnie tak – odpowiedział krótko, a w jego tonie było coś, co nie dopuszczało sprzeciwu. – Wyjedzie pani bezzwłocznie.

Загрузка...