ROZDZIAŁ JEDENASTY

Co ja widzę, masz przyzwoitkę – rzekł Joss z rozbawieniem, kiedy spotkali się następnego wieczoru w sali balowej lady Knighton. – W twoim wieku, Ju!

Juliana popatrzyła na niego surowo.

– Tylko dlatego, że ty i Amy nie zgodziliście się, by ciocia Trix zamieszkała u was. Co miałam robić – wyrzucić ją tak jak wy?

– Wcale bym się nie zdziwił, gdybyś tak zrobiła. – Joss się roześmiał.

– Cóż, nie mogłam. Co to za bzdura o tym, że bardziej potrzebuję towarzystwa niż wy dwoje? Nigdy nie słyszałam takich bezczelnych kłamstw.

– A czy tak nie jest? – Joss uniósł brwi. – Przyznaj się, spodobało ci się, że masz z kim wychodzić. Podobno widuje się ciebie na mieście nawet w ciągu dnia.

– Tak, wczoraj byłyśmy na koncercie, a dzisiaj na jakiejś nudnej wystawie w muzeum. Boże, bałam się, że zasnę na stojąco.

– Jak długo Beatrix zamierza pozostać w Londynie?

– Nie mam pojęcia. Planuje wybrać się do Ashby Tallant, zanim wyruszy w kolejną podróż. Jak wiesz, większą część ostatnich dwudziestu lat spędziła za granicą.

– Ciekawe, czy wiedziała, że w Europie trwa wojna?

– Och, kontynent rozdarty wojną to dla niej o wiele za mało. Ciocia Beatrix była w Egipcie, w Indochinach i w Japonii.

– Nic dziwnego, że jedna krnąbrna bratanica to dla niej żadne wyzwanie.

– Może powinna przenieść uwagę na Clarę Davencourt – zauważyła Juliana ze śmiechem. – Komu jak komu, ale cioci Beatrix mogłoby się udać wywrzeć na nią wpływ.

– Słyszałem, że Clara słucha tylko ciebie. Choć nie do końca wykonałaś swoje zadanie. Jak tylko Fleet został pokonany, Clara zainteresowała się bratem Amy, Richardem. Wygląda na to, że się w nim nieźle zadurzyła.

Juliana zasłoniła sobie usta dłonią.

– A to mała kokietka! Ostrzegałam ją przed nim. To zatwardziały, niepoprawny hazardzista.

– Ale wysoki, jasnowłosy i do tego przystojny. No i szuka bogatej narzeczonej.

Juliana przebiegła wzrokiem salę i zauważyła Edwarda Ashwicka siedzącego obok Kitty Davencourt. Clara najwyraźniej nie zajęła swego zwykłego miejsca na krześle z wyplatanym siedzeniem, tylko tańczyła, tym razem zgodnie z rytmem muzyki. Śmiała się do Richarda Bainbridge'a i paplała jak najęta. Juliana zmarszczyła brwi.

– Będę musiała znowu z nią porozmawiać. Ma wyjątkową, wręcz przerażającą skłonność do nieodpowiednich mężczyzn. Z czego się śmiejesz?

Joss spoważniał.

– Bez powodu, Ju. W pełni się z tobą zgadzam. Clara Davencourt nie może wyjść za Richarda.

– A co na to wszystko Amy? Uśmiech Jossa znikł bez śladu.

– Och, Amy jest zdania, że Richard nie powinien poślubiać nikogo.

– Mogę to zrozumieć. Wystarczy popatrzeć, do czego ich ojciec doprowadził matkę przez ten okropny hazard, żeby wiedzieć, jaki los czeka żonę Richarda. Brat uśmiechnął się do niej niewyraźnie.

– Tak, Amy obawia się o los każdej młodej damy, którą Richard mógłby poślubić, ale ja nie jestem tego taki pewny. W końcu spójrz na mnie. Bez trudu zmieniłem swoje przyzwyczajenia i choć wciąż grywam od czasu do czasu, nie zapominam przy kartach o całym świecie. To samo mogłoby się stać, gdyby Richard postanowił założyć rodzinę.

Juliana wsunęła mu rękę pod ramię.

– Ach, ale ty jesteś podobny do mnie, Joss. Oboje graliśmy tylko po to, by rozproszyć nudę. A Richard Bainbridge, tak samo jak jego ojciec, gra, bo nie jest w stanie się powstrzymać. To swego rodzaju obsesja.

Joss nie sprzeciwiał się.

– Przestałaś grać, Ju? – spytał lekko. Skrzywiła się.

– Czy miałam inne wyjście wobec braku środków?

– Brak pieniędzy nigdy dotąd cię nie powstrzymywał – zauważył Joss. – Słyszałem, że ojciec wykupił twoją kolię.

– Tak, czy to nie pech? Jest taka brzydka.

– I że wezwał cię do Ashby Tallant.

– Tak. – Przestała się uśmiechać. – Nie mam ochoty tam jechać.

– Chciałbym, żebyś pojechała, Ju. – Twarz Jossa przybrała wyraz powagi. – Jestem pewien, że ojciec chce się z tobą pogodzić. Jest uparty i trudny, ale robi tylko to, co uważa za najlepsze.

– Za późno, Joss – przerwała Juliana.

– Szkoda. Napomknąłem Davencourtowi, że myślisz o wyjeździe do domu, a on zaoferował swoje towarzystwo. Widocznie zamierza odwiedzić ojca chrzestnego w Ashby Hall. Czy teraz dasz się skusić?

– Wręcz przeciwnie – burknęła Juliana, bliska paniki. Myśl o podróży w towarzystwie Martina Davencourta wyjątkowo ją zdenerwowała. – Wolałabym raczej, żebyś sam mnie tam za wiózł. Dlaczego musisz skazywać mnie na towarzystwo Martina?

Joss wyglądał na rozbawionego.

– Przepraszam. Chciałem tylko być pomocny.

– No cóż, to wcale nie jest pomocne! Staram się unikać pana Davencourta – chwilowo.

– Dlaczego, do diabła, miałabyś to robić?

– Ponieważ… – Juliana nie mogła spojrzeć bratu w oczy.

– Ponieważ lubisz go za bardzo i boisz się tego, co może się stać?

– Ponieważ lubię go za bardzo i próbuję wyleczyć się z tego uzależnienia.

– Na litość boską, Juliano, po co? – Joss uniósł brwi. – Dlaczego nie pogodzisz się z przeznaczeniem? – Zerknął przez salę na Amy i uśmiechnął się pod nosem. – Ja tak zrobiłem.

– Wydaje mi się, że pamiętam, jak bardzo się przed tym broniłeś – zauważyła Juliana. – Mówiłam ci kilkakrotnie, że jesteś zakochany w Amy, a ty zaprzeczałeś.

– A więc teraz role się odwróciły i ja mogę oddać ci taką samą przysługę. Kochasz Martina Davencourta i myślę – nie, jestem pewny – że on kocha ciebie. Na czym więc polega trudność? Czego się boisz, Juliano?

– To aż nazbyt oczywiste. Moje małżeńskie notowania są najgorsze z możliwych. Poza tym doskonale wiesz, że taki mężczyzna jak Martin Davencourt nie może poślubić kobiety z moją reputacją. Ty o tym wiesz, on o tym wie, ja o tym wiem. To jasne, że przed nami nie ma przyszłości. A więc próbuję wytworzyć dystans między sobą a Martinem Davencourtem, zanim będzie za późno.

Joss znów spojrzał na Amy.

– To tak nie działa, Ju. Im bardziej starasz się ignorować swoje uczucia, tym stają się mocniejsze.

– Dziękuję ci za zrozumienie. Jesteś dziś wyjątkowo pomocny.

– Poza tym to, kogo poślubi Davencourt, to jego sprawa. Nie próbuj podjąć tej decyzji za niego.

– Ja tylko próbuję nie dopuścić do tego, by wybrał mnie, bo wtedy byłabym zmuszona mu odmówić i wszyscy bylibyśmy nieszczęśliwi.

– W takim razie przyjmij go. Juliana przeszyła go wzrokiem.

– I naturalnie uważasz się za eksperta w tych sprawach, Joss! De czasu zajęło ci przyznanie, że kochasz Amy?

– Zbyt dużo. Jednak w końcu to zrozumiałem. Dlatego myślę, że mogłabyś skorzystać z mego doświadczenia.

– Dziękuję ci, ale wiesz, że wszyscy musimy popełniać własne błędy. – Juliana westchnęła. – Lepiej odprowadź mnie do cioci Beatrix. Przyzwoitka to ktoś, kogo w tej chwili potrzeba mi najbardziej.

Następnego dnia Juliana, Joss, Amy i Beatrix Tallant wyruszyli do rodzinnego domu. Beatrix oświadczyła, że już najwyższy czas odwiedzić brata, Joss zakończył przeciągające się interesy w Londynie, a Juliana niechętnie zgodziła się im towarzyszyć, chcąc mieć wreszcie za sobą grzecznościową wizytę u ojca.

Zastali markiza w lepszym zdrowiu, lecz wciąż był przykuty do łóżka i uskarżał się na swoich lekarzy. Oparty na poduszkach, nadstawił córce szorstki policzek do ucałowania, co posłusznie uczyniła. Pomyślała, że wygląda starzej niż ostatnio, taki wyschnięty i pomarszczony na tle śnieżnobiałej pościeli.

Okna sypialni były pootwierane, toteż w pokoju chorego nie czuło się charakterystycznego kwaśnego odoru, ale Julianę zdjął nagły przestrach. Ojciec był stałym punktem odniesienia w jej życiu, bez względu na to, jak źle układały się ich stosunki, i wcale nie była pewna, jak by się czuła, gdyby miała go teraz utracić.

Jednakże markiz nie zamierzał rozstawać się z życiem, zanim nie uzna, że jest na to gotów. Jego bursztynowe oczy były bystre jak zawsze, język równie ostry. Wskazał córce krzesło przy łóżku i utkwił w niej wzrok.

– Słyszałem, że chrześniak sir Henry'ego Leesa zaproponował ci swoje towarzystwo w podróży, Juliano. Lees i ja od czasu do czasu grywamy w szachy. Para staruszków. – Markiz zamyślił się. – Martin Davencourt, tak? Czy to twoja ostatnia zdobycz? A może jest za wielkim dżentelmenem, by myśleć o ta kich rzeczach?

Juliana roześmiała się.

– Och, pan Davencourt jest dżentelmenem w każdym calu, ojcze. I nie – on i ja nie jesteśmy… zainteresowani.

– Nie masz zbyt dobrej opinii o mężczyznach, prawda, Juliano? Po tej klęsce z Massinghamem dajesz wszystkim odprawę, czy tak?

– Twoje informacje są jak zwykle ścisłe, ojcze – powiedziała lekko. Zawsze zdumiewało ją, że ojciec dysponuje tak dobrą siecią wywiadowców, choć był słabego zdrowia i nie opuszczał wsi.

– Słyszałem interesujące rzeczy o tobie. – Markiz przyglądał się córce badawczo spod strzechy włosów. – Teraz kiedy mieszkasz pod jednym dachem z ciotką Beatrix, podobno porzuciłaś starych przyjaciół, zaprzyjaźniłaś się z Amy i Annis, chadzasz do opery i do teatru. – Markiz skinął głową. – Miło mi o tym słyszeć, dziecko.

– Proszę, nie przywiązuj do tego zbyt wielkiej wagi, ojcze. Jestem pewna, że to tylko faza, która minie.

Markiz roześmiał się ponownie.

– Faza przyzwoitości, czy tak? Wciąż masz to przeklęte dziwaczne poczucie humoru, prawda? Zupełnie jak ja.

Juliana zadrżała od podmuchu, który wpadł przez otwarte okno.

– Nie sądzę, ojcze – odparła chłodno. – Z tego co zrozumiałam, nie odziedziczyłam po tobie niczego.

Zapanowało niezręczne milczenie. Markiz poruszył się na łóżku.

– Właśnie o spadku chciałem z tobą pomówić. Pomyślałem, że dam ci jeszcze jedną szansę. Nie pożyję już długo, więc postanowiłem porozmawiać z prawnikami. – Z irytacją kręcił się na poduszkach. – Większość majątku pozostawiam naturalnie Jossowi, żeby zachował to mauzoleum.

– Naturalnie – przytaknęła Juliana. – Biedny Joss.

– Jednakże… – Markiz odetchnął chrapliwie. – Spłaciłem twoje długi po raz ostatni i poinformowałem kogo trzeba, że przeznaczyłem dla ciebie sto pięćdziesiąt tysięcy funtów.

Juliana nie wierzyła własnym uszom.

– Sto pięćdziesiąt tysięcy funtów – powtórzyła słabo.

– Tak. Niedużo, jeśli roztrwonisz wszystko na grę w karty.

– Ojciec popatrzył na nią sardonicznie. – Jednakże dość, by skusić paru zalotników.

Juliana zmarszczyła brwi.

– Co takiego, ojcze? Markiz westchnął.

– Wygląda na to, że jedyny czas, kiedy byłaś szczęśliwa, to okres twego małżeństwa z Myfleetem, moja droga. Pomyślałem więc, że dam ci posag, który powinien przyciągnąć zalotników.

– Spojrzał na nią. – To jedyny warunek otrzymania tych pieniędzy, Juliano. Masz wyjść za mąż w ciągu trzech miesięcy od swoich trzydziestych urodzin. Ta sprawa musi zostać załatwiona szybko.

Juliana milczała. Była wstrząśnięta. Ojciec zamierzał kupić jej męża. Doszedł do wniosku, że powinna wyjść za mąż, ale nie wierzył, że sama znajdzie kogoś, kto zechce się z nią ożenić, jeśli on go nie kupi i nie zapłaci.

Wstała, podeszła do okna i chwytała łapczywie chłodne, kojące powietrze. Siłą woli powstrzymała słowa, które wyrywały się z jej ust. W końcu, kiedy się trochę uspokoiła, powiedziała ostrożnie:

– Wybacz mi, ojcze, jeśli czegoś nie rozumiem, mam jednak wrażenie, że potrzebuję wyjaśnienia. Oznajmiłeś światu, że otrzymam posag w wysokości stu pięćdziesięciu tysięcy funtów, jeśli wyjdę za mąż w ciągu trzech miesięcy od moich trzydziestych urodzin?

Markiz z irytacją szarpnął prześcieradło.

– Właśnie tak. Chodzi o małżeństwo z człowiekiem honoru, nie z jakimś szalbierzem. Twoje urodziny przypadają w przyszłym tygodniu, czy tak?

– Tak. Jednakże żałuję, lecz nie znam mężczyzny… – głos jej się załamał, ponieważ ta część jej wypowiedzi nie była prawdą – nie znam mężczyzny, którego poważam na tyle, by chcieć zostać jego żoną.

Markiz robił wrażenie nieco zdezorientowanego.

– Nie znasz nikogo, za kogo chciałabyś wyjść za mąż? Masz trzy miesiące na to, by go znaleźć. Poza tym z pieniędzmi na zachętę…

– Pieniądze nie są zachętą dla mnie – powiedziała Juliana grzecznie – a skoro mają być zachętą dla moich zalotników, w takim razie nie chcę ich.

Markiz zmarszczył brwi.

– Nie rozumiem, o co chodzi. Odrzucasz moją propozycję, moja droga?

– Tak. – Juliana podeszła do łóżka i usiadła niedaleko ojca, tak że pościerane lustro nad kominkiem odbijało twarze ich obojga. – Ja wyjdę za maż jedynie z miłości, ojcze. Byłam szczęśliwa z Edwinem Myfleetem, bo się kochaliśmy. To jedyny powód, który mógłby mnie skłonić do małżeństwa.

Ojciec lekceważąco machnął ręką.

– Ślub z miłości… Uważam, że tu się mylisz, Juliano.

– Ty ożeniłeś się, żeby podtrzymać ród – spokojnie podkreśliła Juliana – i nie wyszło najlepiej, prawda?

Ciągnęła odważnie, choć ojciec chciał jej przerwać.

– Sądzę, że nie doceniasz siły miłości, ojcze. Spójrz na mnie. Mam kasztanowe włosy Tallantów. Moja twarz ma taki sam kształt jak twoja, jest ulepiona z tej samej gliny. Sam powiedziałeś, że mam twoje poczucie humoru. A jednak przez całe trzydzieści lat nie wierzyłeś, że jestem twoją córką. Nigdy mnie nie kochałeś. Och… – machnęła lekko ręką – nie powiedziałeś tego wyraźnie, ale wszyscy wiedzieli, że uważasz, iż nie jestem twoim dzieckiem i dlatego ci na mnie nie zależy.

– Ja…

– I może rzeczywiście nie jestem. – Juliana odwróciła się do niego, nagle zaciekła. – Może mimo tych wszystkich podobieństw, które, jak mi się wydaje, dostrzegam, miałeś rację i jestem dzieckiem jednego z kochanków mojej matki. Musisz w to wierzyć, ojcze, bo z tego powodu od trzydziestu lat mnie karzesz. – Wstała. Głos jej się łamał. – Tylko czy to powinno mieć jakieś znaczenie? To przecież nie była moja wina! Dałabym każdego funta z tych stu pięćdziesięciu tysięcy za jedno słowo miłości bądź aprobaty z twoich ust. Cóż, nigdy ich nie usłyszałam. W końcu przestałam próbować. A więc bez skrupułów przyznaję, że zrobiłam prawie wszystkie te rzeczy, które przyniosły mi twoją dezaprobatę w ciągu minionych trzydziestu lat. A teraz jest już za późno, ojcze. Nie zażegnamy naszych nieporozumień za pomocą pieniędzy.

– Juliano, zaczekaj! – zawołał markiz.

Juliana pokręciła głową. Podeszła do łóżka, pochyliła się i ucałowała ojca w policzek.

– Wybacz mi, ojcze. Wracam do Londynu. Nigdy nie lubi łam wsi i żałuję, że tu przyjechałam. Teraz życzę ci zdrowia i… – uśmiechnęła się – wielu długich lat życia.

Na dworze pachniało świeżością kontrastującą z duchotą panującą w pokoju chorego. Juliana była tak zła, że nie chciała rozmawiać ani z Jossem, ani z Amy, ale też nie miała ochoty na natychmiastowy powrót do Londynu. Zostawiła powóz gotów do drogi przed głównym wejściem i ruszyła ścieżką przez zapuszczony ogród w kierunku rzeki. Rozgarnąwszy wierzbowe gałązki, wśliznęła się w zieloną ciemność tuż przy brzegu, usiadła na trawie i podciągnęła kolana pod brodę, tak jak robiła w dzieciństwie. Czuła się nieszczęśliwa. Po policzku spłynęła jej pojedyncza łza. Otarta ją, oparta czoło o kolana i mocno je objęła. Sto pięćdziesiąt tysięcy funtów. Tak dużo pieniędzy. Na swój sposób ojciec złożył jej bardzo hojną ofertę. Jednak czymże były pieniądze w porównaniu z miłością i troską, których nie był jej w stanie dać? Tak wiele mogła powiedzieć – tak wiele gniewnych słów się w niej gotowało – ale w końcu zdusiła je, doszedłszy do wniosku, że to nie ma sensu. Nie teraz, po tylu latach.

Kup sobie męża. Czyżby upadła tak nisko, że musiała przekupić przyzwoitego mężczyznę, żeby przymknął oczy na jej przeszłość i się jej oświadczył? Jej ojciec najwyraźniej tak uważał. Sama myśl o tym była nie do zniesienia, a jednak w głębi serca w to wierzyła. Dawno temu powiedziała Jossowi, że już nigdy nie wyjdzie za maż; że żaden godzien szacunku mężczyzna nie zapomni o jej złej reputacji. Ta myśl bolała.

Nagle dobiegł jej uszu trzask łamanej gałązki, ostry krzyk ptactwa nad leniwie płynącą rzeką. Odwróciła się szybko.

Pod jedną z wierzb stał Martin Davencourt. Nic nie mówił. Juliana otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, po czym zamknęła je na powrót. Nie chciała nawet myśleć o tym, co mógł wyczytać z jej twarzy. Czuła, jak na policzki wstępuje jej krwisty rumieniec, jakby została przyłapana na gorącym uczynku. Zerwała się na nogi.

Wówczas Martin się poruszył, dwoma krokami pokonując dzielącą ich przestrzeń. Objął ją, przytulił do siebie, a potem całował z gwałtownością, którą Juliana uznała za przerażającą, a jednocześnie nieprawdopodobnie delikatną.

Po długiej chwili uwolniła się z jego uścisku.

– Martinie…

– Juliano… dobrze się czujesz?

– Oczywiście. Przyszłam tu na krótki samotny spacer przed powrotem do Londynu.

Próbowała poprawić włosy, ale drżenie palców i niepewny, ściszony głos zadawały kłam pozornej obojętności. Martin uchwycił jej palce w swoje i uniósł jej dłoń do warg. Juliana spojrzała na niego i uciekła wzrokiem. W jego oczach dostrzegła tyle czułości, że ogarnęło ją wzruszenie.

– Dlaczego płakałaś? – spytał Martin.

– Och, nic takiego. Ojciec zaoferował mi fortunę, a ja odmówiłam. Zastanawiałam się, co ze mnie za idiotka.

– Dlaczego zaoferował ci fortunę?

Julianie zrobiło się zimno. Chciała mu się zwierzyć, ale powiedzenie Martinowi Davencourtowi, że ojciec zaoferował jej fortunę, żeby zwabiła męża, wydało jej się wyjątkowo poniżające.

– Och, nie mówmy o tym! To zbyt ponure. Muszę wracać do Londynu.

Martin wciąż zagradzał jej drogę.

– Musiało to być coś nad wyraz przykrego, skoro doprowadziło cię do płaczu.

– Nie tak bardzo – Juliana przywołała uśmiech na twarz. Była pewna, że zarówno jej uśmiech, jak i ona sama wyglądają upiornie i nieprzekonująco. – Przecież zalewam się łzami z byle powodu, wiesz o tym! To jeden z moich talentów, nawiasem mówiąc, wyjątkowo użyteczny.

– Skoro mamy nie rozmawiać o twojej fortunie, może w takim razie porozmawiamy o tym, co się dzieje między nami – zaproponował. – Tamtej nocy w lodowni…

Juliana zerknęła na niego spod rzęs.

– Nie ma o czym mówić. Nagłe pożądanie to nic niezwykłego, Martinie. Kończy się tak samo szybko, jak się zaczyna. Coś o tym wiem. Takie rzeczy czasami się zdarzają i tyle.

– Bzdura. – Błękitne oczy Martina zwęziły się ze złości. Dziwne, ale Julianie wydało się to wyjątkowo pociągające. – Mnie się to nie zdarza. Tobie też nie, sądząc po tym, co powiedziałaś mi tamtej nocy, więc nie udawaj.

Znalazła się w potrzasku.

– Wiem, co powiedziałam.

– No cóż… – Martin skrzyżował ramiona na piersi. – Juliano, jeśli w dalszym ciągu będziesz tak sztuczna i będziesz trzymała mnie na dystans, znajdę inny sposób…

Złożyła ręce jak do modlitwy.

– Ale ja jestem sztuczna. Bez przerwy ci to powtarzam. Dlaczego mnie nie słuchasz?

– Jesteś na pewno nieprawdopodobnie uparta. Każdy, kto potrafi całować w ten sposób, i udawać, że to nic nie znaczy…

Juliana na oślep wepchnęła włosy pod czepek. Musiała stąd uciec. Jeszcze trochę i prawie na pewno ustąpi, przyzna, że go kocha, i zacznie mówić najróżniejsze żenujące, beznadziejne głupstwa. Musiała się go jakoś pozbyć. Teraz, zanim będzie za późno.

– Przykro mi, ale ja nie mam ochoty tego ciągnąć. To nic dla mnie nie znaczy.

Martin dłońmi ścisnął jej ramiona i odwrócił ją twarzą do siebie, lecz kiedy przemówił, jego głos był nadspodziewanie łagodny.

– Juliano, moja cierpliwość jest na wyczerpaniu. Nigdy więcej przede mną nie udawaj. Drżałaś, kiedy cię całowałem, i nie chcę wierzyć, że to nic dla ciebie nie znaczy. – Palcami, leciutko jak piórkiem, wytyczył linię od końca jej brwi do kości policzkowej i niżej, do łuku szczęki. Kciukiem musnął jej dolną wargę. Zadrżała. Nie mogła nic na to poradzić. W oczach Martina spostrzegła błysk satysfakcji.

– Widzisz? A to dopiero początek. – Przeniósł skupiony wzrok na jej usta. Julianie zrobiło się gorąco i słabo jednocześnie. Próbowała się wywinąć, ale Martin trzymał ją mocno.

– Pamiętaj, jestem ci całkiem obojętny, więc nie musisz się niczego obawiać – podkreślił. Jego wargi były bardzo blisko jej warg. – Niczego.

Kiedy ją pocałował, Juliana najpierw poczuła ulgę, a potem ogarnęło ją szalone pożądanie. Oparła się o Martina, drżąca, stęskniona, wdzięczna. Martin oderwał usta od jej warg.

– Całkowicie obojętny – powiedział ze śmiechem wyczuwalnym w głosie. Znów ją pocałował, rozdzielił jej wargi, muskał językiem jej język. Juliana jęknęła cicho, gardłowo, na znak poddania. Oderwała się i oparła dłonie o jego pierś. Oddychała urywanie, a całe ciało tęskniło za jego dotykiem.

– Martinie, dowiodłeś, że masz rację.

Znów wziął ją w objęcia. Po długiej chwili wreszcie ją puścił i cofnął się o krok, ale wyczuwała, że z trudem nad sobą panuje.

– Teraz i ja jestem usatysfakcjonowany.

Odwrócił się w kierunku kurtyny z gałązek wierzbowych.

– Dokąd idziesz? – spytała skonsternowana Juliana. Martin zatrzymał się, przytrzymując odchylone gałązki.

– Idę do twego ojca, aby poprosić go o pozwolenie ubiegania się o twoją rękę.

– Nie wyjdę za ciebie! Martin popatrzył na nią.

– Nie proszę cię o to – jeszcze.

– A kiedy to zrobisz…

– Kiedy to zrobię, ty się zgodzisz.

Markiz Tallant podniósł się z łóżka i przeszedł do biblioteki, gdzie popijał wino z synem, kiedy lokaj zapowiedział Martina Davencourta. Gość wszedł do biblioteki i skłonił się obydwu dżentelmenom. Joss spojrzał na twarz przyjaciela, po czym odstawił kieliszek i ruszył ku drzwiom.

– Podejrzewam, że sprawa, z którą przyszedłeś, jest poważ na, Davencourt. Zostawię was samych. Będę w salonie, jeśli przyjdzie ci ochota porozmawiać.

Martin podniósł rękę.

– Proszę, nie wychodź przez wzgląd na mnie, Tallant. Nie mam nic przeciwko twojej obecności przy tej rozmowie. – Zwrócił się do markiza. – Milordzie, przyszedłem prosić o rękę pańskiej córki.

– Chce się pan żenić z Juliana? – Markiz rzucił okiem w kierunku Jossa. – Rozmawiał pan z nią dziś rano, panie Davencourt?

– Tak, milordzie. – Martin wyglądał na nieco zaskoczonego.

Widziałem się z nią przed chwilą i powiadomiłem ją o zamiarze proszenia o pańską zgodę na ubieganie się o jej rękę.

– Rozumiem – powiedział markiz powoli. – Co ona na to? Martin uśmiechnął się z udanym smutkiem.

– Że mogę prosić pana, skoro tak mi się podoba, ale ona ni gdy się nie zgodzi.

Joss o mało nie udławił się ze śmiechu. Ojciec spojrzał na niego z dezaprobatą.

– Przepraszam, ojcze – odezwał się Joss – ale to takie podobne do Juliany. Po prostu cieszę się, że to właśnie Davencourt chce się z nią żenić i że nie zraziła go ta demonstracja niechęci.

– Dziękuję ci, Tallant. Naturalnie masz całkowitą słuszność, moje uczucie jest trwałe. Milordzie… – zerknął na markiza – jeśli mógłbym prosić o zgodę…

– Chwileczkę, panie Davencourt – przerwał markiz. – Czy moja córka wspominała panu o swoim majątku?

Martin zmarszczył brwi.

– Powiedziała tylko, że zaoferował jej pan fortunę, milordzie, i że odmówiła jej przyjęcia. – Kiedy dotarło do niego znaczenie słów markiza, na twarz wystąpił mu lekki rumieniec. – Nie chcę żenić się z pańską córką dla pieniędzy, milordzie! Mam własny majątek i nie jestem łowcą posagu.

– Spokojnie, Davencourt – zauważył markiz żartobliwie. – Nie ma potrzeby tak na mnie krzyczeć. Nigdy pana o to nie podejrzewałem. Jestem panu zobowiązany i cieszę się, że chce się pan żenić z Juliana.

– Cała radość po mojej stronie, milordzie.

– Moja córka planuje natychmiast wracać do Londynu – ciągnął markiz. – Zapewne pan będzie również chciał wrócić i przekonać ją o swoich uczuciach?

– Tak.

– Cieszyłbym się – kontynuował markiz powoli – gdyby wasz ślub odbył się tu, w Ashby Tallant. – Wyciągnął rękę, którą po chwili Martin uścisnął. – Przywieź mi córkę, Davencourt – powiedział cicho. – To wszystko, o co proszę.

Po wyjściu Martina Joss sięgnął po butelkę wina z Wysp Kanaryjskich, stojącą na kredensie, w milczeniu ponownie napełnił kieliszek ojca i uniósł swój do toastu.

– To idealny mąż dla Juliany, ojcze.

– Wiem o tym. Dziewczyna ma szczęście. W końcu. – Markiz westchnął. – Myślisz, że go przyjmie?

– Bez wątpienia. Kocha go. A Davencourt nie należy do tych, których można łatwo zniechęcić, skoro raz zdecydują się działać w obranym kierunku.

Markiz skinął głową i stękając, usiadł w fotelu.

– Robi wrażenie rozsądnego człowieka. To twój przyjaciel, czy tak, Joss?

– Tak, ojcze. Choć nie jestem pewien, czy potraktujesz to jak rekomendację.

Markiz parsknął śmiechem.

– Pasuje. Pasuje bardzo dobrze. – Westchnął. – A więc Juliana odmówiła spadku, a mimo to znalazła męża. Kroki nasze go Pana są czasem niezbadane, prawda, Joss?

Joss roześmiał się.

– I bardzo szybkie – dodał.

Droga powrotna do Londynu okazała się męcząca, toteż Juliana nie ucieszyła się zbytnio, kiedy ją powiadomiono, że właśnie przyszedł z wizytą sir Jasper Colling. Czekał w holu, podziwiając swoje odbicie w srebrnym lustrze stojącym na bocznym stoliku. Na widok wchodzącej pani domu wyprostował się szybko i zaczesał włosy do tyłu. Zbliżył się i ucałował jej dłoń, patrząc przy tym na nią z nieznośną poufałością. Juliana z trudem powstrzymała się od natychmiastowej ucieczki na górę i starcia śladów pocałunku, który złożył na jej dłoni. Nie mogła wprost uwierzyć, że kiedyś uważała jego towarzystwo za miłe.

– Juliano. – Skłonił się niedbale. – Jak się miewasz?

– Bardzo dobrze, dziękuję ci, Jasper. – Juliana westchnęła.

– Może posiedzimy chwilę w bibliotece?

Gość wszedł za nią do środka i usiadł, odgarniając poły fraka na boki.

– Nie widzieliśmy cię całe wieki, pomyślałem więc, że wpadnę z wizytą i zobaczę, co u ciebie słychać. Podobno byłaś w Ashby Tallant.

– Właśnie wróciłam, mogę więc poświęcić ci najwyżej kilka chwil. – Spojrzała na niego bacznie. – A więc słyszałeś, że pojechałam do domu? – Zakiełkowało w niej pewne podejrzenie.

– Chyba nie dlatego przyszedłeś, Jasper? Co jeszcze słyszałeś?

Colling uśmiechnął się, pokazując żółte zęby.

– Nie mogę zaprzeczyć. Słyszałem pewną pogłoskę. Staruszek w końcu zaoferował ci pieniądze, czy tak? Wiedziałem, że nie wyrzeknie się ciebie na dobre. Krew nie woda.

Juliana gwałtownie westchnęła. Powinna była o tym wiedzieć, powinna była zdać sobie sprawę, że ojciec już zdążył wcielić swój plan w życie, ujawniając wieść o jej spadku plotkarzom z towarzystwa. Najwyraźniej był pewien, że córka przyjmie jego warunki i choć tak się nie stało, teraz będzie musiała odpierać ataki łowców posagów, stąd do Edynburga.

– O co ci chodzi, Jasper?

– Oto moja propozycja, Juliano. Pobierzemy się, podzielimy się pieniędzmi i każde pójdzie w swoją stronę. Nie da się tego ująć lepiej. Nie będę ci się narzucał. Już dość dawno temu zdałem sobie sprawę, że nie jesteś mną zainteresowana. Zapewne jesteś oziębła. Massingham zawsze mówił…

– Oszczędź mi tego. Czy dobrze zrozumiałam? Chciałbyś się ze mną ożenić dla pieniędzy, podzielić sto pięćdziesiąt tysięcy funtów na dwie równe części i niech każde z nas robi, co mu się żywnie podoba?

– Właśnie tak! Doskonały plan, nie uważasz? Juliana wstała.

– Ta plotka jest już nieaktualna, Jasper. Niepotrzebnie się tak spieszyłeś. Za kilka dni wszyscy usłyszą, że odmówiłam przyjęcia propozycji ojca, i wówczas nie będę już takim smacznym kąskiem. – Z satysfakcją przyglądała się jego czerwonej, wściekłej twarzy. – Nie pomyślałeś o tym? Tak, to prawda. Odrzuci łam sto pięćdziesiąt tysięcy funtów.

Jasper wstał także, z wyraźnym trudem.

– Na litość boską, dlaczego, Juliano?

– Nie spodobały mi się warunki, które postawił mi ojciec. Colling przeszył ją gniewnym wzrokiem.

– Jesteś chorobliwie dumna. Ja dla stu pięćdziesięciu tysięcy funtów zrobiłbym wszystko.

– Właśnie. – Juliana uśmiechnęła się czarująco. – Właśnie to udowodniłeś, czyż nie, Jasper? Do widzenia.

Poleciła Segsbury'emu, by odprawiał wszystkich odwiedzających, a sama, kompletnie wyczerpana, położyła się do łóżka i zapadła w głęboki sen.

Następnego ranka sprawy wcale nie przedstawiały się lepiej. Po śniadaniu Juliana oddaliła się do biblioteki. Żałowała, że nie ma z nią Beatrix i że Amy i Joss wyjechali z miasta. Teraz, kiedy przemyślała parę spraw, potrzebowała kogoś, z kim mogłaby porozmawiać. Dom znów wydał jej się opustoszały. Zastanawiała się właśnie, czy jednak nie zaryzykować wyjścia i schronić się u Annis i Adama, kiedy Segsbury zaanonsował Edwarda Ashwicka.

– Pan Ashwick chciałby się z panią widzieć, lady Juliano. Zdaję sobie sprawę, że nie przyjmuje pani gości, ale pomyślałem, że w tym wypadku może będzie pani chciała zrobić wyjątek.

Juliana odłożyła książkę, której i tak nie czytała, i wyszła do holu. Wyciągnęła obie ręce na powitanie.

– Eddie! Jak miło cię widzieć.

Edward Ashwick był wyraźnie skrępowany. Podszedł, obracając kapelusz w rękach, pochylił się i cmoknął ją w policzek.

– Witaj, Juliano. Jak się miewasz?

– Bardzo dobrze, dziękuję – odparła z uśmiechem. – Za to ty, Eddie… o co chodzi? Wyglądasz na przygnębionego.

– Ależ nie! – zaprzeczył Edward, przybierając sztucznie pogodną minę, która wbrew jego intencjom spowodowała, że sprawiał jeszcze bardziej przygnębiające wrażenie. – Przyszedłem… chciałem… to znaczy słyszałem o ofercie twego ojca.

– Och, rozumiem – odparła Juliana, przestając się uśmiechać. Dała mu znak, żeby udał się za nią do biblioteki.

– Chciałem ci powiedzieć – zaczął Edward, najwyraźniej zrozpaczony – że nie musisz poczuwać się do przyjęcia każdej propozycji z jego strony tylko po to, by go zadowolić. To znaczy nie chciałbym, żebyś myślała, że powinnaś poślubić każdego łajdaka, by dostać te pieniądze.

– Dziękuję ci. – Znów zaczęła się uśmiechać, bo na myśl przyszedł jej Jasper Colling. – To mi nie grozi.

– Nie, naturalnie. – Edward robił wrażenie speszonego. – Nie chciałem sugerować, że jesteś gotowa poślubić jakiegoś łowcę posagu, moja droga, tylko po to, by dostać te pieniądze. Na to zbyt dobrze cię znam. Nie chciałbym też, byś myślała, że ja sam szukam fortuny, ale… – przerwał, marszcząc brwi.

– Ale? – podsunęła Juliana.

– Ale słyszałem jakąś bajeczkę o tym, że odrzuciłaś propozycję ojca i tym sposobem stracisz wszystko, co masz. – Ponuro zwiesił ramiona. – Najdroższa Juliano, już kiedyś ci powiedziałem, że uczyniłabyś mi zaszczyt, gdybyś zechciała zostać moją żoną. Proszę, Juliano. Bardzo zależy mi na tym, byś odzyskała dobrą opinię ojca i należne ci miejsce w świecie.

Miana westchnęła. Usiadła i dała mu znak, by poszedł w jej ślady. Edward patrzył na nią z niepokojem połączonym z psim oddaniem. Uśmiechnęła się do niego.

– Eddie, mój drogi. Jestem ci niezmiernie wdzięczna za tę propozycję. Jesteś najmilszym człowiekiem na ziemi, ale…

– Ale zamierzasz mi odmówić.

– Tak. Nie mogę pozwolić na to, byś się poświęcił tylko po to, by mnie uratować. To byłoby wyjątkowo niesprawiedliwe.

– Ale twoje długi! To nie w porządku, żebyś została pozbawiona wszystkiego, ot tak! Jeśli markiz nie zgadza się ci pomóc, w takim razie musisz mi pozwolić, bym zaoferował ci moje nazwisko, które cię ochroni.

– Eddie – powiedziała Juliana spokojnie – jesteś niezwykle szlachetny, lecz nie mogę przyjąć twojej propozycji.

– Dlaczego nie?

– Z kilku powodów. Od jakiegoś czasu mam wrażenie, że oświadczasz mi się raczej z przyzwyczajenia, nie dlatego, że żywisz do mnie uczucie.

– Do diabła! Jestem ci oddany, Juliano. Wszyscy o tym wiedzą.

– Spytaj swego serca, mój drogi. – Juliana pokręciła głową. – Mam wrażenie, że twoje uczucia od wielu lat były trwałe, a ja o tym wiedziałam i najbezwstydniej w świecie wykorzystywałam cię, prosząc, byś towarzyszył mi tu czy tam.

– Cóż… – Edward zerknął na nią kątem oka, zupełnie jakby nie był pewien, czy ma temu przytaknąć, czy nie.

– Przyznaj, twoje uczucia w stosunku do mnie ostatnio uległy zmianie – nalegała Juliana. – Tak się stało, mam rację? Czy nie kochasz mnie raczej braterską miłością niż tak, jak powinien kochać potencjalny mąż? Bo ja czuję do ciebie coś takiego. Kocham cię bardzo, Edwardzie – bardzo wysoko cię cenię, lecz nigdy nie mogłabym wyjść za ciebie za mąż. Jesteś dla mnie niczym brat.

Na policzki Edwarda wypełznął krwisty rumieniec.

– Cóż… Sądzę…

– Możesz się do tego przyznać. Nie mam zamiaru rzucić ci się do gardła.

Edward westchnął.

– To prawda, że z początku mnie olśniłaś, Juliano. Kocham cię od tak dawna.

– Ale ostatnio pojawił się ktoś inny, kto zajął moje miejsce – przerwała Juliana łagodnie. – Nie chciałabym stawać między tobą a Kitty, Edwardzie, nie wtedy, kiedy zaczynasz ją kochać. Na zawsze zachowam w pamięci twoją życzliwość wobec mnie, lecz nie wykorzystam sytuacji. Poza tym zupełnie nie nadawałabym się na żonę wiejskiego pastora.

– Ale co poczniesz, Juliano?

– Jeszcze nie wiem. Sprzedam biżuterię i niektóre meble, żeby pospłacać długi, tak myślę, a potem zorientuję się, na co mogę sobie pozwolić po opłaceniu rachunków. Wiem, że Joss gotów jest mi pomóc, nie chcę jednak stawiać go w niezręcznej sytuacji wobec ojca. – Wzruszyła ramionami. – Coś wymyślę.

– Wiesz, że będziesz zawsze chętnie widziana w Eynhallow, jeśli zechcesz przyjechać. Jestem pewien, że Adam i Annis powiedzieliby to samo.

– Na pewno. Są bardzo mili. Jednakże nie zamierzam stać się jedną z tych desperatek, które narzucają się przyjaciołom i rodzinie jak rok długi, by oddalić widmo ubóstwa. – Juliana zadrżała. – Nie zniosłabym, gdyby uważano mnie za nieproszonego gościa.

Edward roześmiał się.

– Chyba nie będziesz musiała zarabiać na życie?

– Mam nadzieję, że nie! – Zmarszczyła brwi. – Możesz sobie to wyobrazić? Raczej nie nadaję się na guwernantkę albo nauczycielkę, a ludzie zatrudnialiby mnie tylko po to, by z idiotyczną satysfakcją chwalić się tym przed przyjaciółmi.

– Może markiz zmieni zdanie.

– Nie powinieneś na to liczyć. Nie uczyni tego. – Juliana roześmiała się. – Usposobienie mego ojca nie należy do zmiennych. – Wyciągnęła rękę i sięgnęła do taśmy dzwonka. – A teraz, skoro tak miło zakończyliśmy interesy, Edwardzie, może się czegoś napijemy? I możesz mi opowiedzieć o swoim obiecującym romansie z Kitty Davencourt. To w końcu mnie przypada zasługa przedstawienia was sobie, tak myślę. Może, jeśli w przyszłości nie będę miała z czego żyć, zostanę przyzwoitką.

– Przyszedł pan Davencourt i chce się z panią zobaczyć – zakomunikował Segsbury o piątej tego popołudnia. – Pyta, czy pani go przyjmie. Mówi, że to wyjątkowo pilne.

Choć poniekąd oczekiwała Martina, a zarazem miała nadzieję, że się nie pojawi, wpadła w panikę. Rozmyślała o jego oświadczynach niemal bez przerwy od wyjazdu z Ashby Tallant. Wiedziała, że go kocha. Wiedziała też, że nie może za niego wyjść.

– Powiedz panu Davencourt, że nie ma mnie w domu – poleciła.

– Pan Davencourt mówi, że będzie czekał, dopóki się pani nie zdecyduje, że jest pani w domu.

– No, dobrze! Wprowadź go. – W drzwiach, tuż za Segsburym, zobaczyła wysoką postać Martina. – Och, zdaje się, że już tu jest. Dziękuję ci, Segsbury. Witam, panie Davencourt.

Serce Juliany biło trochę za szybko. Martin wyglądał wyjątkowo korzystnie i wszystko wskazywało na to, że nie da się zbyć.

– Witam, lady Juliano.

Segsbury zamknął drzwi. Martin podszedł bliżej.

– Spóźniłem się? – spytał. Patrzyła na niego pytająco.

– Słucham?

– O ile rozumiem, bardzo potrzebujesz męża. Poczucie sprawiedliwości mogłoby skłonić cię do przyjęcia pierwszej oferty.

Juliana uśmiechnęła się słabo.

– Pierwszą ofertę złożył sir Jasper Colling. Chciałbyś, że bym ją przyjęła?

Martin podszedł bliżej.

– Z pewnością nie. A drugą?

– Edward. Biedny Ned, był tak rozdarty między dawną lojalnością a nową miłością.

Martin zrobił jeszcze krok.

– Co mu powiedziałaś?

– Podziękowałam mu i odesłałam do Kitty. Martin uśmiechnął się czule. Ujął jej dłonie w swoje.

– A trzecią? Przygryzła wargi.

– Nie jestem pewna, czy mam ochotę wysłuchać trzeciej. W oczach Martina pojawiły się wesołe iskierki.

– Wciąż uciekasz, Juliano? Mnie nie oszukasz. Mam przewagę nad pozostałymi konkurentami.

– Naprawdę?

– Naturalnie. Zgodziłaś się mnie poślubić, kiedy miałaś zaledwie czternaście lat. Z pewnością o tym pamiętasz?

– O, tak! Użalałam się, że może nigdy nie wyjdę za mąż, a ty…

– A ja powiedziałem, że jeśli będziesz potrzebowała męża, kiedy dojdziesz trzydziestu lat, sam się z tobą ożenię.

– Nie były to zbyt wytworne oświadczyny – zauważyła Juliana z uśmiechem. – Niemniej zachowałeś się szarmancko i przepraszam, że cię wtedy wyśmiałam.

Martin przyciągnął ją nieco bliżej.

– A teraz się śmiejesz?

– Nie, tylko ty trwasz w błędnym przeświadczeniu. – Zaczynała wpadać w panikę. – Czuję się w obowiązku powiedzieć ci, że nie szukam męża.

– Słyszałem coś wręcz przeciwnego. Że musisz wyjść za mąż i to szybko.

– W takim razie słuchał pan plotek, sir. – Próbowała uwolnić ręce i Martin ją puścił, ale się nie odsunął. Przyglądał się jej z marsową miną. – To prawda, ojciec zaoferował mi sto pięćdziesiąt tysięcy funtów jako zachętę, mającą nakłonić mnie do zamążpójścia – ciągnęła, unikając jego wzroku. – Inaczej mówiąc opłacić kogoś, kto nie zważając na moją reputację, weźmie mnie za żonę. To, jaką interpretację wybierzesz, zależy od ciebie.

– Tak czy inaczej to afront wobec ciebie, Juliano. Nie zamierzam patrzeć na to w ten sposób.

– A więc ucieszy cię, jeśli się dowiesz, że odrzuciłam propozycję ojca. Nie jestem na sprzedaż i nie mam ochoty oddać się mężczyźnie, który weźmie mnie tylko wówczas, gdy łapówka będzie wystarczająco duża. A więc – Juliana wzruszyła ramionami – możesz przestać się martwić, Martinie. Nie szukam męża, niemniej – lekko złagodziła ton – dziękuję ci za życzliwość.

Martin wciąż patrzył na nią ze skupieniem.

– Teraz ty źle mnie zrozumiałaś, Juliano. Nie oświadczam się z życzliwości. Oświadczam się, bo pragnę się z tobą ożenić.

– Ujął jej ręce w swoje, ciepłe i mocne. – Juliano, miło mi słyszeć, że odrzuciłaś propozycję ojca. Nie będę nalegał, byś zmieniła zdanie w tej sprawie. Jedyna sprawa, w której namawiam cię do zmiany zdania, to odrzucenie moich oświadczyn. Chcę się z tobą ożenić.

– Ależ nie ma takiej potrzeby! – Juliana zmarszczyła brwi.

– Nie zrozumiałeś, co ci powiedziałam?

– Doskonale zrozumiałem. To ty mnie nie zrozumiałaś. Pragnę cię. Chcę się z tobą ożenić. Czy to musi być takie trudne?

Wzięła głęboki oddech.

– Przykro mi, nie mam ochoty ponownie wychodzić za mąż.

– Zerknęła na niego spod rzęs. – Myślałam jednak, że – pospiesznie wyrzuciła z siebie następne słowa – chętnie zostałabym twoją kochanką.

Błękitne oczy Martina zrobiły się granatowe pod wpływem wściekłości.

– Co powiedziałaś?!

Juliana struchlała. Tym razem odsunęła się od niego na bezpieczną odległość i poszukała schronienia za sekretarzykiem.

– Powiedziałam, że chętnie zostałabym twoją kochanką.

– Dziękuję ci – oświadczył Martin z nienaganną uprzejmością – tej propozycji nie ma w ofercie. Zaproponowałem ci małżeństwo przed szesnastu laty, a ty się zgodziłaś. Nie możesz teraz się wykręcać.

Juliana wpatrywała się w niego.

– Ale ja nie nadaję się na żonę. Martin głośno westchnął.

– Czy o to ci chodzi? Proszę, oszczędź mi użalania się nad sobą, Juliano. Doskonale się nadajesz.

– Nie, nie nadaję się! Och, Martinie, byłabym wyjątkowo nieodpowiednią żoną dla parlamentarzysty. Z pewnością zdajesz sobie sprawę, że ślub ze mną zaszkodziłby twojej karierze?

– Bzdura.

– Co?! Mieć żonę, która zabawiała się z połową Londynu? Martin, bądź poważny.

– Juliano, powiedziałem ci, że nie obchodzi mnie przeszłość, tylko nasza przyszłość.

– Twoi współpracownicy nigdy mnie nie zaakceptują.

– Zaakceptują, o ile ty zaakceptujesz sto pięćdziesiąt tysięcy funtów – zauważył Martin cynicznie. Po czym uśmiechnął się do niej tak ciepło i pewnie, że Juliana zadrżała. – Przestań szukać wymówek, najdroższa.

– Chyba widzisz, że to, co mówię ma sens.

– W tej chwili – powiedział Martin półgłosem, kipiąc z gniewu – widzę tylko twój przeklęty upór i rozmyślną ślepotę. I – głos mu złagodniał, kiedy jego spojrzenie prześliznęło się po jej twarzy – widzę też te nadąsane zmysłowe usta. Przysięgam, że oszaleję, jeśli cię teraz nie pocałuję.

– Teraz?

– Natychmiast. Z miejsca. – Martin obszedł sekretarzyk i wziął ją w objęcia. Pocałunek sprawił, że Julianę przeszły ciarki aż do czubków palców u nóg. Puścił ją.

– A więc, dalej odmawiasz?

– Tak – odparła Juliana odważnie. – Fakt, że masz ochotę mnie całować, nie oznacza, że byłabym odpowiednią żoną.

– Do diabła z tym. Twój pogląd na to, co jest odpowiednie, a co nie, najwyraźniej diametralnie różni się od mojego. – Martin przeganiał dłonią włosy. – To prawda, kiedyś byłem na tyle głupi, by uznać, że jesteś nieodpowiednia. Jednakże, czyż to nie ironia losu, że teraz, kiedy zmieniłem zdanie, ty mówisz mi, że nie byłabyś odpowiednią żoną.

– Uważam, że na twoją ocenę sytuacji zbytnio wpływają inne czynniki – upierała się Juliana. – Nie myślisz trzeźwo.

Martin przeszył ją wzrokiem.

– Chodź tu.

– Dlaczego?

– Żebym mógł pocałować cię jeszcze raz. Chcę znów poddać się tym niekorzystnym wpływom.

– Czy to twój sposób perswazji? Jeśli tak, jestem zmuszona powiedzieć ci, że marnujesz czas.

– Daj sobie spokój. Martin znów ją pocałował.

– To całkiem przekonujące – zauważyła Juliana, kiedy znów mogła oddychać.

Oczy mu płonęły.

– Kocham cię, Juliano. Wyjdziesz za mnie? Juliana spojrzała na niego.

– Martinie, ja…

– Kochasz mnie?

– Tak, ale i tak nie mogę za ciebie wyjść. – Juliana uwolniła się z jego objęć i odsunęła. – Nie chcę już więcej wychodzić za mąż. To dlatego powiedziałam, że chętnie zostałabym twoją kochanką.

– Proszę, nie wracaj do tego. W grę wchodzi małżeństwo albo nic. Dlaczego nie chcesz za mnie wyjść, Juliano?

Wiedziała, że w końcu będzie musiała mu to wyjaśnić. Niemniej było to bardzo trudne.

– Jednym mężczyzną, którego kochałam poza tobą, był Edwin Myfleet. Kiedy umarł, pękło mi serce. Nie chcę, żeby stało się to znów.

Martin potarł dłonią czoło.

– Skoro i tak mnie kochasz, nie przestaniesz mnie kochać tylko dlatego, że nie wyjdziesz za mnie za mąż.

– Nie, ale mogę nie dopuścić, by stało się to jeszcze trudniejsze. Gdybym za ciebie wyszła, groziłoby mi, że z każdym mijającym dniem będę cię kochać bardziej i bardziej.

Martin uśmiechnął się czule.

– Mam taką nadzieję.

– Sam widzisz. – Juliana bezradnie rozłożyła ręce. – Już to robisz!

– Co robię?

– Sprawiasz, że kocham cię bardziej. Chciałabym, żebyś przestał.

Martin znów przyciągnął ją do siebie.

– Juliano, to głupie. Jestem silny i zdrowy i nie mam zamiaru umierać i zostawiać cię samą, tak jak Myfleet.

Juliana pokręciła głową.

– Skąd możesz o tym wiedzieć, Martinie? – Łzy napłynęły jej do oczu. – Nienawidziłam Edwina za to, że mnie zostawił – nienawidziłam go! Nigdy mu nie wybaczyłam! Kochałam go tak bardzo, a on mnie opuścił, i myślałam, że sama umrę z rozpaczy. Jak mógł mi to zrobię? Zostawić mnie, kiedy tak go potrzebowałam.

Głos jej się załamał, rozszlochała się i ukryła twarz na ramieniu Martina.

Była tak krucha w jego objęciach, jak motyl ze złamanym skrzydłem. Serce przepełniła mu miłość i współczucie. W końcu, kiedy jej płacz trochę ucichł, odsunął ją nieco od siebie i popatrzył na jej zbolałą twarz.

– To dlatego tak się zachowywałaś? Chodzi mi o to, że trzymałaś wszystkich na dystans.

Juliana spojrzała na niego.

– Częściowo. Po Śmierci Myfleeta myślałam, że uda mi się odnaleźć szczęście z Clive'em Massingliamem Wydawało mi się, że jestem w nim zakochana do szaleństwa, ale teraz widzę, jakie to było fałszywe. A kiedy Massingham pokazał swoją prawdziwą twarz, postanowiłam, że nigdy więcej nie narażę się na taki ból. A więc uprawiałam towarzyskie gry, zawsze trzymając konkurentów na dystans.

– Nie tylko mężczyzn. Ludzi, którzy mogli stać się twymi przyjaciółmi, takich jak Amy i Annis, a nawet własną rodzinę.

Juliana z zakłopotaniem wzruszyła ramionami.

– Byłam zazdrosna o Amy. Joss był jedynym człowiekiem, na którym mi zależało. Jedynym, który okazał się lojalny wobec mnie. Kiedy się ożenił, byłam wściekła – i zazdrościłam mu szczęścia. Ale to prawda, że odrzucałam oferty przyjaźni ze strony Amy i ze strony Annis. – Objęła się ramionami i trochę odsunęła. – Łatwiej było zachowywać dystans. Zapewne mogła – bym nawet pogodzić się z ojcem, gdybym nieco wcześniej trochę się o to postarała. Nie chciałam już nikogo kochać.

– A potem zaczęłaś dopuszczać ludzi do siebie. Juliana smętnie przytaknęła.

– Tak. Najpierw Clarę, Kitty i Brandona, potem ciocię Trix i Amy, i nawet mego ojca, tylko trochę. A potem ciebie. Byłeś najbardziej niebezpieczny ze wszystkich, bo pragnęłam cię od początku, a jak już cię pokochałam – pokręciła głową – byłam zgubiona.

Martin podszedł bliżej.

– Nie odejdę, Juliano, wiesz o tym. Nie pogodzę się potulnie z odmową i nie zostawię cię. Nie teraz, kiedy wiem, że ci na mnie zależy.

Juliana westchnęła. Czuła, jak jej opór słabnie w obliczu takiej pewności. Tak naprawdę wcale nie chciała się opierać.

– Ale, Martin, gdybym miała cię utracić…

– Ciii. Tak się nie stanie. Nigdy.

Juliana znów znalazła się w jego objęciach. Podjęła ostatni wysiłek.

– Nigdy nie zmienię się w słodką szacowną żoneczkę, wiesz o tym. Nawet kiedy się zestarzeję, będę jedną z tych starszych pań, które przepadają za naprzykrzaniem się rodzinie, jak Beatrix.

Martin uśmiechnął się.

– Nie mogę się doczekać, kiedy to zobaczę – powiedział i pochylił się, by ją pocałować.

Загрузка...