ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Massingham – powiedziała Juliana tępo.

Clive Massingham wyszedł z cienia krzewów wawrzynu i stanął w świetle księżyca. Srebrne promienie padały na tę doskonale zapamiętaną twarz, męskie rysy, teraz jakby pospolitsze, oczy zmrużone, wydatne wargi skrzywione w charakterystycznym grymasie zgorzknienia. Juliana zachodziła w głowę, jak mogła go kiedykolwiek kochać. Wydawało się to niemożliwe. Pomyślała, że zaszła tak daleko, a jednak znów znalazła się w punkcie wyjścia.

– Zdawało mi się, że widziałam cię wcześniej – zauważyła bezbarwnym głosem. – Pod domem Emmy Wren którejś nocy i jeszcze raz na balu. Pomyślałam wtedy, że mi się przywidziało.

– Marzyłaś o mnie? – Massingham roześmiał się. – Mimo to nie wydajesz się szczególnie uszczęśliwiona widokiem mojej osoby, moja droga.

Juliana zaplotła dłonie.

– Nie jestem. Naturalnie, że nie jestem. Myślałam, że nie żyjesz.

– Nie wydajesz się zaskoczona tym, że tak nie jest. Poruszyła się lekko. Faktycznie, była zaszokowana, ale ani trochę nie zaskoczona.

– Coś takiego po prostu do ciebie pasuje, Massingham. Zawsze miałam dziwaczne uczucie, że nie pozbyłam się ciebie na dobre.

– Dlaczego miałabyś chcieć się mnie pozbyć?

Sprawiał wrażenie autentycznie urażonego. Najwyraźniej w swej niesłychanej zarozumiałości naprawdę oczekiwał, że ona padnie mu w ramiona z płaczem radości. Odparła chłodno:

– Jest wiele powodów. Od czego powinnam zacząć?

– Chodzi o twego nowego męża? – Gwałtownym ruchem głowy wskazał oświetlone okna holu. – Dobrze sobie poradziłaś tym razem, Juliano, muszę ci to przyznać. Wartościowy, uczciwy człowiek z zasadami, jakże różny od…

– Różny od awanturników takich jak ty?

Twarz Massinghama pociemniała, a gorycz na powrót wykrzywiła mu rysy.

– Kiedyś dość lubiłaś moje towarzystwo, Juliano. Oboje kombinowaliśmy, każde na swój sposób, i to nam odpowiadało.

Miana mocno zacisnęła drżące palce.

– Tak było, zanim wykorzystałeś swój spryt do okradzenia mnie i porzuciłeś mnie samą w Wenecji. – Popatrzyła na niego. – Powiedzieli mi, że umarłeś w więzieniu, do którego trafiłeś za długi.

Massingham znów się roześmiał.

– Właśnie na to poszły twoje cenne pieniądze, moja droga. Całkiem łatwo kupiłem wolność i nową tożsamość. Dzięki temu poczułem się wolny.

– Ja też się uwolniłam – powiedziała Juliana spokojnie. – Z mojego zauroczenia tobą. Boże, jakąż byłam idiotką, by tak wysoko cenić podniecenie! A tak naprawdę to nie było podniecające, prawda, Clive? Raczej koszmarne, poniżające i dość smutne. Nigdy nie byłeś mi wierny i nigdy ci na mnie nie zależało. Wolałabym, żebyś nie wracał.

– Kochasz Davencourta? – W głosie Massinghama pojawiła się szydercza nuta. – Mała dama skłonna do ryzykanckich zabaw postanawia stać się godna szacunku i poślubia strasznego nudziarza.

– Zdaje się, że masz na myśli człowieka honoru. – Podniosła nieco głos. – Tak, kocham Martina całym sercem. Ma wszystkie te cechy, których tobie tak wyraźnie brak.

– I dziękuję za to Bogu. – Massingham wsunął ręce w kieszenie. Sprawiał wrażenie wyjątkowo pogodnego. – Cóż, to trochę zmienia sytuację, ale nie na gorsze. Obawiałem się, że będę zmuszony udawać, że za tobą tęskniłem. W takim układzie możemy zawrzeć transakcję, ty i ja, i nie musimy zadawać sobie trudu udawania uczuć, których nie żywimy.

Juliana patrzyła się na niego nierozumiejącym wzrokiem.

– Co masz na myśli, mówiąc „transakcję”?

– Daj spokój, moja droga. Może i stałaś się godna szacunku, ale gdzie się podziała twoja bystrość umysłu? Chyba nie sądzisz, że potulnie odejdę i zachowam milczenie, podczas gdy ty będziesz żyła w raju miłości? – Zaśmiał się z przymusem. – W bogatym raju.

– Och, rozumiem. – Doznała olśnienia. – Tak, rzeczywiście wykazałam się naiwnością, zakładając, że przybyłbyś tu, gdybyś niczego ode mnie nie chciał.

– Oczywiście.

– Chodzi ci o pieniądze, jak sądzę?

– Oczywiście – powtórzył Massingham. – Jak słyszałem, masz teraz sporo pieniędzy, tak samo jak Davencourt. Bóg jeden wie, dlaczego się z tobą ożenił. Nie macie ze sobą nic wspólnego. Muszę jeszcze się nauczyć, że interesujesz się polityką. – Przyjrzał się jej z namysłem. – Pewnie pragnął cię posiąść. Wciąż jesteś cholernie pociągającą kobietą, choć zimną jak lód. Miejmy nadzieję, że nie rozczaruje się tak jak ja.

Juliana zacisnęła dłonie w pięści.

– Wybrałeś ciekawy sposób przekonania mnie, bym ci zapłaciła, Clive.

– Cóż. – Massingham wzruszył ramionami. – W twojej sytuacji nie powinnaś się uskarżać, prawda, moja droga? W końcu jesteś moją żoną. Jedno moje słowo i będzie po wszystkim.

Juliana tak mocno przygryzła wargę, że poczuła smak krwi. Jego żoną. Było to coś, o czym nie chciała w tej chwili myśleć, bo obawiała się, że jak tylko to zrobi, jej świat rozpadnie się na kawałki i nigdy nie uda jej się go poskładać. Wzięła głęboki oddech.

– Czego chcesz?

– Chciałbym móc powiedzieć, że jedyne, czego od ciebie chcę, to zapłata za ponowne zniknięcie. Na nieszczęście dla nas obojga bardziej mi się opłaca być twoim mężem, niż szantażować cię, moja droga. – Odczekał chwilę, skoro jednak milczała, podjął: – Chcę tych stu pięćdziesięciu tysięcy funtów, które ojciec dla ciebie przeznaczył, Juliano. To dlatego zamierzam powstać z martwych jako twój mąż.

Julianie zrobiło się zimno.

– Ojciec nigdy nie zapłaci, jeśli się dowie, że te pieniądze mają trafić do ciebie! Nienawidzi cię jak nikogo na świecie!

Wykrzywił pogardliwie usta.

– Jeszcze jeden powód, dla którego powinno się go zmusić do zapłaty. I oczywiście to zrobi. Stary jest realistą w przeciwieństwie do ciebie, moja słodka. Rozumie, że światem rządzi pieniądz, a nie staromodne sentymenty!

– Ale…

– Tak właśnie będzie – powiedział Massingham głosem, od którego przeszły ją ciarki. – Oznajmię mój powrót do świata żywych i pospieszę połączyć się z ukochaną żoną – szydził. – Twój ojciec zapłaci, chcąc zminimalizować skutki skandalu. Nawet nie próbuj się temu sprzeciwiać, Juliano, bo wówczas będę zmuszony rozgłosić intymne szczegóły naszego romansu i ucieczki całemu światu i tak utytłam twoje imię w błocie, że tym razem już się z tego nie podniesiesz. Twoje dawne wybryki w porównaniu z tym są niczym, moja droga. Naturalnie pociągnę Davencourta na dno wraz z tobą. – Uśmiechnął się. – Całe szczęście, że tym razem ślub był tak cichy, bo tym sposobem możemy pozbyć się Davencourta jak gdyby nigdy nic. Lepiej się z nim czule pożegnaj, moja słodka. Mam zamiar wkrótce upomnieć się o ciebie i o moje miejsce w towarzystwie.

– Chcesz powiedzieć, że masz zamiar upomnieć się o pieniądze – zauważyła Juliana. – Nic innego cię nie obchodzi.

– To niezupełnie prawda. Obchodzi mnie zemsta. – Uśmiechnął się. – Dlatego, moja słodka Juliano, nawet jeśli twój ojciec złamie się i da mi te pieniądze, nie zamierzam się usunąć. Chcę, żebyście cierpieli. Wszyscy. Ty, twój ojciec, Davencourt. A ja wreszcie będę zadowolony.

– Naprawdę uważam, że jesteś chory, Clive – skomentowała Juliana drżącym głosem. – Zatruty zazdrością i goryczą.

– Chory z biedy i z braku własnego miejsca w świecie – dokończył Massingham. – To wszystko: Teraz masz powiedzieć Davencourtowi, że wróciłem i że go odprawiasz. Bez kłótni, bez łez, bez obietnic. Jesteś moją prawowitą żoną, nie jego, i na tym koniec.

– On nigdy tego nie zaakceptuje – oświadczyła Juliana. – Nie zostawi mnie tak po prostu.

– Zrobi to, jeśli powiesz mu, że zawsze mnie kochałaś, a teraz, skoro ja, twój prawdziwy mąż, wróciłem, chcesz być ze mną.

– Nie mogę tego zrobić!

– Naturalnie, że możesz! – Massingham przysunął twarz do twarzy Juliany. – Możesz, jeśli nie chcesz zrujnować kariery Davencourta. Pomyśl o tym, co by się z nim stało, gdybym zaczął rozsiewać pogłoski o tym skandalu. Żona bigamistka. Potraktowano by go jak kretyna czy tylko uczyniono by zeń obiekt drwin? – Parsknął lekceważąco. – Zrobiłabyś mu to, Juliano? Obydwoje bylibyście skończeni, nie mówiąc już o perspektywach tych jego ślicznych małych siostrzyczek.

Juliana wstrzymała oddech. Aż do tej chwili myślała tylko o własnym położeniu i skutkach, jakie te wydarzenia mogą mieć dla Martina. Nie miała czasu, by spojrzeć na całą sprawę w szerszym kontekście, lecz teraz dotarło do niej, o co chodzi Massinghamowi. To dotyczyło nie tylko jej i Martina. Dotyczyło całej rodziny Davencourtów.

Najprawdopodobniej perspektywy małżeńskie Kitty nie uległyby zmianie, bo Edward Ashwick był w niej zakochany po uszy i stały w uczuciach. Jednak sytuacja Clary przedstawiała się inaczej, a poza tym trzeba było też pamiętać o młodszych siostrach. Nie miałyby szans na przyzwoite zamążpójście, gdyby rodzina została zhańbiona. Nie mogła im tego zrobić.

– Powiem mu natychmiast – zapewniła. – Musisz dać mi trochę czasu na uporządkowanie wszystkich spraw. Dzień? Spotkam się z tobą jutro wieczorem.

– Wtedy znów porozmawiamy. – W głosie Massinghama wyczuwało się satysfakcję. Najwyraźniej myślał, że ona już się poddała. – Biedny Davencourt. Utraci swą czarującą ukochaną żoneczkę. – Jego głos był przepojony sarkazmem. – Pawie mu współczuję.

Juliana weszła do środka i skierowała się prosto ku schodom. Jak tylko znalazła się w swoim pokoju, zamknęła drzwi na klucz i położyła się na wielkim łóżku, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w sufit.

To wydawało się nie do uwierzenia. Nawet w Londynie, kiedy odniosła wrażenie, że zauważyła Clive'a Massinghama, odpędziła tę myśl, uznając, że umysł płata jej figle. Jednak nie było to złudzenie. Massingham wrócił naprawdę, a ona znalazła się w niewyobrażalnie trudnej sytuacji.

Był jej mężem i nic nie mogło tego zmienić. Ich małżeństwo było ważne pod względem prawnym, nie dało się zaprzeczyć.

Ślub z Martinem okazał się nielegalny. Dzięki Bogu, że uroczystość była cicha, tylko w obecności najbliższych. Jeśli zaś chodzi o całą resztę, mieli powody sądzić, że to zwykłe spotkanie rodzinne. Nietrudno będzie wyciszyć całą sprawę, zobowiązać domowników do zachowania tajemnicy. Martin będzie mógł wrócić do Londynu i zająć się karierą w parlamencie, jego rodzeństwu nie zagrozi skandal, a ona za parę tygodni oświadczy zaskoczonemu światu, że mąż, którego uważała za zmarłego, powrócił.

Ukryła twarz w dłoniach. W praktyce nie było to takie proste. Przede wszystkim mogło być tak, że ojciec odmówi wypłacenia stu pięćdziesięciu tysięcy funtów. Bez trudu wyobraziła sobie, jak nieprzejednany starzec tym razem umywa ręce od całej sprawy. Któż mógłby go za to winić? Czy można było wymagać od niego, by dał olbrzymią sumę pieniędzy człowiekowi, który uciekł z jego żoną, a po latach ożenił się z jego córką? Wstępne kroki na drodze do porozumienia, poczynione przez nią i ojca, zostaną całkiem zniweczone. Jednakże, jeśli markiz nie zapłaci, Massingham wystąpi z najbardziej mściwymi, najobrzydliwszymi historiami na jej temat, jakie będzie w stanie wymyślić, co gorsza, nie oszczędzi też jej matki, a wówczas markiz się załamie. To byłoby zbyt wiele dla tego słabowitego starego człowieka.

Zaszlochała na myśl o utracie Martina. Kochała go tak bardzo – byli tacy szczęśliwi. Cóż jednak mogli zrobić? Była żoną Massinghama, a co za tym idzie kochanką Martina. Ni mniej, ni więcej. Nie mogli mieszkać razem, bo skandal zwichnąłby mu karierę i zrujnował życie jego siostrom. Musi pozwolić jej odejść.

Znała Martina i wiedziała, że to będzie najtrudniejsze. Massingham sugerował, żeby okłamała Martina, oszukała go. Wiedziała, że nie może tego zrobić. Był człowiekiem honoru i w zamian zasługiwał na szczerość i uczciwość. Poza tym nigdy by nie uwierzył, gdyby mu powiedziała, że kocha Massinghama. Natychmiast by się domyślił, że to kłamstwo.

Skrzywiła się. Gdyby powiedziała mu całą prawdę, nie pozwoliłby jej odejść. Na pewno stałoby się coś strasznego. Nalegałby, żeby się rozwiodła z Massinghamem albo nawet gorzej, wyzwałby Massinghama na pojedynek i tak czy inaczej wybuchłby skandal i wszyscy mieliby zrujnowane życie. Martin nigdy by jej nie zostawił. Jednak mimo wszystko musiała powiedzieć mu prawdę.

Zsunęła się z łóżka.

W domu panowała cisza, tylko zza otwartych drzwi do salonu dobiegały przyciszone śmiechy i głosy. Przypomniała sobie, co powiedziała Martinowi zaledwie dzień wcześniej, kiedy spacerowali razem w ogrodzie „Nigdy nie byłam szczęśliwsza niż tu i teraz”.

Juliana wzięła głęboki oddech. Kiedy stanęła w cieniu drzwi prowadzących do salonu, odwrócili uśmiechnięte twarze w jej stronę i pomyślała, że zapamięta ten moment na zawsze. Potem zobaczyła, jak twarze im się zmieniają i uśmiechy zaczynają znikać, bo zauważyli jej minę i ktoś, chyba Amy, spytał:

– Co się stało?

Juliana patrzyła na Martina, który już zdążył wstać i ruszył ku niej przez salon.

– Wybaczcie mi – przemówiła opanowanym głosem, nawet na sekundę nie odrywając oczu od twarzy męża. – Przepraszam, ale muszę Martinowi o czymś powiedzieć. A potem, tak myślę, muszę o tym powiedzieć także wam.

Martin obejmował ją tak mocno, że Juliana miała uczucie, że żebra jej popękają, lecz nie zaprotestowała ani słowem. Ukrył twarz w jej włosach i powtarzał:

– Nie pozwolę ci odejść. Nie pozwolę ci odejść. Nigdy. Juliana oswobodziła się. Siedzieli w pustym salonie do późna w noc. Powiedziała o wszystkim i spierali się, aż utknęli w martwym punkcie, bo Juliana próbowała uświadomić mu, jak ważne jest zachowanie całej sprawy w tajemnicy, a Martin upierał się, że liczy się tylko to, żeby byli razem, i pal sześć konsekwencje. Wiedziała, że tak właśnie powie, chciała to usłyszeć, a jednak była przerażona.

Odgarnęła potargane włosy z twarzy i usiadła wygodnie na sofie.

– Martin, mówiliśmy już o tym tyle razy, kochany. Nie ma innego wyjścia. Jestem żoną Massinghama niezależnie od tego, jak bardzo oboje tego nie chcemy.

– Jesteś pewna? – spytał nagle. – Jesteś pewna, że wasze małżeństwo było zgodne z prawem?

Juliana popatrzyła na niego i zaczęła się śmiać.

– Och, Martinie, naprawdę byś wolał, żebym żyła z nim w grzechu niż legalnie?

– O wiele. – Podszedł i ukląkł przy niej. – To nie byłaby twoja wina, a nawet gdyby, to nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. Chodzi tylko o to, żebyśmy byli małżeństwem. Oficjalnie, ma się rozumieć, bo w sercu zawsze będziesz moją najdroższą żoną.

– Moje małżeństwo z Massinghamem było zgodne z prawem – powiedziała beznamiętnie. – Ślub dał nam angielski pastor w Wenecji. Mam świadectwo ślubu. Przykro mi, Martinie. Też wolałabym, żeby było inaczej, ale, niestety, to prawda.

Światło znikło z twarzy Martina jak zdmuchnięta świeczka. Przeganiał ręką włosy.

– W takim razie musisz się z nim rozwieść. Juliana z rozpaczą rozłożyła ręce.

– Martin, już o tym mówiliśmy. Nie znasz tego człowieka!

Rozpowszechni o mnie najobrzydliwsze plotki i wówczas będziesz naprawdę skończony.

– To nie ma znaczenia. Wciąż będę miał Davencourt. I ciebie.

– A co z dziewczętami? – spytała Juliana. – Jak one będą się czuły, kiedy ludzie przyczepią im etykietki szwagierek najbardziej znanej bigamistki w Londynie?

Zapadła cisza.

– Będą musiały się z tym pogodzić – odezwał się w końcu Martin.

– Och, Martinie, nie możesz im tego zrobić! Wiesz, że nie możesz.

Martin znów podszedł do niej.

– Albo to, albo wpakuję w niego kulę. Wybieraj. Juliana pokręciła głową.

– To nie jest wyjście, choć brzmi niezwykle kusząco! Nie myślimy jasno.

– Nie opuszczę cię – powtórzył Martin. – Załóżmy, że zaszłaś w ciążę. Nie mógłbym zgodzić się ani na to, że Massingham uzna dziecko za swoje, ani na to, żebyś była zmuszona wychowywać je sama.

Juliana nie pomyślała o tym i teraz przeniknął ją nagły ból. Nosić pod sercem dziecko Martina, a jednak nie móc się z nim połączyć – to wydawało się nie do zniesienia. Nie nosić jego dziecka, kiedy tak rozpaczliwie tego pragnęła – to wydawało się niemal równie okropne.

– Nasze dziecko? Och, Martinie, nawet o tym nie myśl.

– Muszę. Myślisz, że to niemożliwe? Juliana zamknęła oczy.

– Nie. Przynajmniej wkrótce się tego dowiemy.

– To za mało. To tylko kolejny powód, dla którego nie mogę zostawić cię z tym wszystkim samą.

Juliana ukryła twarz w dłoniach.

– Nie jestem w stanie się skupić. Prześpijmy się z tym, a rano wrócimy do tej rozmowy.

Twarz Martina złagodniała.

– Wyglądasz na wyczerpaną, najdroższa. Musisz się położyć.

– Nie bez ciebie. – Juliana spojrzała na niego. Na ułamek sekundy pojawiło się między nimi dziwne napięcie. – Nie zasnę bez ciebie.

Martin wyciągnął rękę i pomógł jej wstać. Pocałował ją, wkładając w to całą miłość. Chciała zatrzymać tę chwilę na wieki, ale wypuścił ją z objęć i zrobiło jej się zimno.

– Chodźmy do łóżka. Rano może wszystko wyda się prostsze.

Dom był pogrążony w ciemności i ciszy. Weszli po schodach, trzymając się za ręce, lecz kiedy znaleźli się na piętrze, Martin skierował się do swej garderoby.

– Powinienem zostawić cię samą.

Juliana uśmiechnęła się drżącymi wargami. Uniosła rękę i dotknęła jego twarzy, wyczuwając pod palcami szorstki zarost.

– Zdawało mi się, że powiedziałeś, iż mnie nie zostawisz? Tak szybko wycofujesz się z tej obietnicy?

Martin wtulił wargi w jej dłoń.

– Juliano, Bóg mi świadkiem, że cię pragnę. Tak bardzo cię kocham. Niemniej… teraz nie powinienem cię dotykać.

– W takim razie Massingham już wygrał – zauważyła Juliana ze znużeniem – i nie ma nic więcej do powiedzenia.

Odwróciła się, ale Martin złapał ją za ramię. Z hukiem otworzył drzwi do sypialni, pchnął ją do środka i kopniakiem je zamknął za nimi. Hattie, która ogrzewała koszulę Juliany przed kominkiem, uniosła głowę, wystraszona.

– Zostaw nas samych, proszę – rzucił zwięźle.

Ledwie za pokojówką zamknęły się drzwi, kiedy Martin jedną ręką objął Julianę w pasie i mocno przytulił, a drugą przesunął do wycięcia sukni. Ściągnął ją, oswobadzając jej piersi, wystawiając ją na swoje spojrzenia.

Juliana wydała stłumiony okrzyk. Pożądanie i desperacja Martina przeniosły się na nią. Ogarnęło ją szaleństwo. Przygnębienie i żal wypaliły się w gwałtownej burzy uczuć. Martin szybko pozbył się ubrania. Rzucił suknię Juliany na podłogę i pociągnął ją za sobą na łóżko. Polizał ciepłe wgłębienie między jej piersiami i całe jej ciało przeszył dreszcz, kiedy dotknął językiem brodawki, przygryzając delikatnie. Wargami wytyczył szlak przez jej brzuch, napięty z podniecenia i żarliwego oczekiwania. Nogi rozchyliły się bezwładnie pod naporem jego słodkich pocałunków. Wkrótce powrócił do jej ust i znów całował ją namiętnie, aż objęła go mocno. Przetoczyli się przez łóżko i upadli na podłogę przed kominkiem, gdzie ogień rzucał blask na wypolerowane deski. Juliana usiłowała wstać, ale Martin ją przytrzymał. Barkami dotykała nagiego drewna, a on całym ciężarem przygniatał ją i nie puszczał. Był na niej i w niej, pieścił jej piersi, wołał jej imię, aż ogarnęła ją ciemność i bezwład, a niedługo potem dotarła do krawędzi ekstazy i dalej.

Wtem przepełniło ją wzruszenie. Odwróciła twarz i płakała, aż wypłakała wszystkie łzy. I choć Martin przeniósł ją z powrotem na łóżko, trzymał w ramionach i pocieszał, wiedziała, że już nigdy nie będzie tak samo.

Загрузка...