ROZDZIAŁ JEDENASTY

Bernardo milczał.

– Nic się nie zmieniło – powtórzyła.

– Nie możesz tak mówić – wykrztusił wreszcie. – Wszystko się zmieniło.

Chciała się odwrócić, ale złapał ją za ramiona. Poczuł ciepło jej ciała i ta fizyczna bliskość oszołomiła go. Gdyby teraz Angie chociaż odrobinę zmiękła, przyciągnąłby ją do siebie i namiętnie pocałował. I może spróbowałby – choć tak trudno mu wyrazić uczucia słowami – powiedzieć jej o radości, jaka go ogarnęła na wieść o dziecku. Był tradycjonalistą, a przede wszystkim, Sycylijczykiem. Mieć dziecko z ukochaną kobietą to największa radość, mogąca przyćmić wszystkie lęki i cierpienia! Nawet gdyby nie potrafił tego wysłowić, zrobiłby wszystko, żeby Angie zrozumiała. Gdyby tylko dała mu znak zachęty… Ale w jej oczach znalazł jedynie pustkę. Serce mu się ścisnęło.

– Wszystko się zmieniło – powtórzył, jakby sam siebie próbował przekonać.

Zadzwoniła mikrofalówka i Angie odsunęła się od niego.

– Jedna rzecz się zmieniła – przyznała po chwili. – Ludzie w Montedoro nie wiedzą, czego się po mnie spodziewać. Już przyzwyczaili się do mojego obcego akcentu i nietypowego zachowania. Nawet na moje ohydne spodnie zaczęli patrzeć przez palce. Ale teraz – mówiła lekkim tonem – niektórzy uważają, że posunęłam się za daleko.

Bernardo czuł się zupełnie zagubiony. Już łatwiej byłoby mu znieść histerię. Ironiczne podteksty były mu całkiem obce.

– Czy ludzie źle cię traktują? – spytał, przypominając sobie sytuację, której był świadkiem.

– Tak naprawdę, to nie. Jeszcze nic nie widać, więc nie mogą być pewni. Ale gapią się na mnie i zastanawiają się.

– Ale jakim cudem tak wcześnie zaczęli plotkować?

– W zeszłym tygodniu rozmawiałam z matką Franciszką, kiedy nagle weszła siostra Elwira. Potem przypomniałam sobie, że to kuzynka Nica Sartone.

– To wszystko tłumaczy.

– Tak. Musi być zachwycony, że wreszcie znalazł broń przeciwko mnie. Oj, udusiłabym tego człowieka! Nieważne, że kogoś krzywdzi. Najważniejsze, że wreszcie może się na mnie zemścić! Chorzy boją się do mnie zwrócić. Nie wszyscy, na szczęście. Myślał, że uda mu się całe miasto obrócić przeciwko mnie. Ale się mylił.

– Tak. To będzie wielka przyjemność zobaczyć, jak uśmiech znika z jego twarzy – warknął Bernardo.

– A jak zamierzasz tego dokonać?

– My tego dokonamy.

– Jak?

– Czy to nie oczywiste?

– Dla mnie nie – odparła Angie z uporem.

Bernardo nie spuszczał z niej oczu.

– Im wcześniej się pobierzemy, tym lepiej.

Bernardo poprosił ją o rękę! Lecz zamiast fali radości, Angie poczuła narastający gniew. Z jaką łatwością Bernardo doprowadzał ją do szału! Co on sobie myśli? Że niby kim jest?

– My mielibyśmy się pobrać? – powtórzyła, jakby nie wierzyła własnym uszom. – Niby dlaczego?

Znowu kompletnie jej nie rozumiał. Oczy Angie pełne były chłodu, wręcz wrogości. Poczuł się oszołomiony.

– Bo będziemy mieli dziecko – odparł.

– My? To ja będę miała dziecko. Jesteś wprawdzie biologicznym ojcem, ale ono nic więcej tobie nie zawdzięcza. Zaraz następnego ranka poszedłeś sobie bez słowa.

– To był błąd. Przepraszam. Powinienem o tym pomyśleć. Byłem pewien, że… skoro jesteś lekarzem…

– Dosyć! Ani słowa więcej! Tylko wszystko pogarszasz. Przepraszasz za to, że nie pomyślałeś, iż mogę zajść w ciążę, a nie za to, że mnie zraniłeś. Czy w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, co czułam, kiedy rano znalazłam twój… czarujący liścik? Czy tylko na tyle zasłużyłam?

Bernardo zaczerwienił się.

– Nie umiem ładnie mówić…

– To nie ze słowami masz problem, Bernardo, tylko z uczuciami. Nie chciałeś ożenić się ze mną z miłości, a teraz, kiedy jestem… klaczą rozpłodową, to inna sprawa, tak?

Bernardo złapał się za głowę.

– Źle mnie zrozumiałaś! Twoja ciąża… rozwiązuje nasze problemy.

Spojrzała na niego tak, jakby zrobiło się jej go żal.

– Mówiłam, że masz problem z uczuciami i właśnie tego dowiodłeś. Gdybym wyszła za ciebie za mąż z takiego powodu, to byłby dopiero początek naszych problemów. Byłabym szczęśliwa, wychodząc za ciebie za mąż z miłości, ale nie chcę mężczyzny złapanego na ciążę. Małżeństwo bez miłości? Wykluczone!

Wypowiadała te słowa wbrew sobie. Całym sercem pragnęła cofnąć je i paść mu w ramiona. Przecież w końcu chciał się z nią ożenić! Czy to ważne, dlaczego? Rozsądna kobieta przyjęłaby tę ofertę, a wszystko jakoś by się ułożyło.

Ale inna Angie, nieokrzesana i bezkompromisowa, jeżyła się, gdy ktoś uraził jej dumę. To ta druga zdecydowała się na przyjazd tutaj wbrew wszystkim przeciwnościom. To ona spojrzała teraz gniewnie na Bernarda i powtórzyła:

– Nie ma mowy o małżeństwie.

– Zupełnie cię nie rozumiem. Przecież wygrałaś. Czy to ci nie wystarczy?

– Nie. Jesteśmy od siebie jeszcze dalej niż przed chwilą, zanim zaproponowałeś mi małżeństwo. Jeśli uważasz, że wygrałam, to znaczy, że ty przegrałeś. Nie wiedziałam nawet, że o coś walczymy. Myślałam, że próbujemy znaleźć do siebie drogę. I tamtej nocy – głos jej lekko zadrżał, ale się opanowała – wydawało mi się, że ją znaleźliśmy. Powiedziałeś mi o tym, co cię dręczy. Może zbyt mocno nalegałam, żałuję tego… Ale mogłeś zaufać mojej miłości… – Łzy zaczęły spływać jej po policzkach, ale je zignorowała i mówiła dalej: – Ty jednak nie potrafisz dać sobie rady z miłością, bo to oznacza bliskość. Od dwudziestu lat odrzucasz każdego, kto chce się do ciebie zbliżyć. Na widok otwartych ramion odwracasz się, gotów do ucieczki. Proszę bardzo, droga wolna.

– Nie wierzysz w to, co mówisz – powiedział cicho.

– A dlaczego miałabym nie wierzyć? Pamiętasz, co napisałeś w swoim liściku? „Ja tylko potrafię zadawać ból". To prawda, ale byłam wtedy zbyt głupia, żeby to zrozumieć. Powinniśmy pozostać sobie obcy.

– Już nigdy nie będziemy sobie obcy – odparł ciszej.

– Dlaczego? Dlatego, że będę miała twoje dziecko?

– Nie tylko. Pewnych rzeczy nie da się zapomnieć. Próbowałem. Noc w noc. Niestety, nie udało mi się. Nawet gdyby to wszystko się nie stało i tak szukałbym cię, by błagać o przebaczenie.

– Słowa, słowa… – westchnęła.

– A więc mi nie wierzysz?

– Sama nie wiem – powiedziała głucho. – Wiem tylko, że słowa mi nie wystarczają. Proszę, Bernardo, idź już.

– Pójdę, ale to nie koniec. Nie zrezygnuję z ciebie tak łatwo.

Patrzyła, jak szedł do drzwi. Otarła łzy. Była tak zmęczona, że nic już nie czuła. Jedyne, o czym marzyła, to spać i nie myśleć o niczym.

Łatwo mogła przewidzieć, że jej stosunki z miastem jeszcze się pogorszą. Nikt w Montedoro nie miał wątpliwości, że to Bernardo jest ojcem jej dziecka, ale do jego powrotu powstrzymywano się przed publicznym osądzeniem Angie.

– Byli przekonani, że Bernardo uczyni ze mnie uczciwą kobietę – Angie zwierzyła się Heather.

– A nie chce tego zrobić?

– Chciałby. Ale to ja nie uczynię z niego uczciwego mężczyzny – odparła Angie z goryczą.

– Niezła z was para! Z taką kabałą tylko Baptista mogłaby sobie poradzić. Tak jak było w moim przypadku. – Heather czule pogłaskała swój wystający brzuszek.

– Nawet Baptista nic tu nie zdziała – odparła Angie z ironią w głosie.

Bernardo nie odwiedzał Angie dość długo, aż do pewnego wieczoru. Wracała późno od pacjenta i zastała go czekającego przed domem. Była zanadto zmęczona, by się z nim sprzeczać.

– Gdzie Ginetta? – spytał, rozglądając się po pustym domu.

– Matka zabroniła jej pracować u mnie.

Przypomniał sobie, że niegdyś u jego matki pracowały wyłącznie kobiety w średnim wieku. Żaden rodzic nie pozwoliłby dorastającej córce zadawać się z miejscową prostitutą.

– Więc ktoś musi ją zastąpić. Sama sobie nie poradzisz.

– Nie jestem sama. Siostry zakonne czasem wpadają. Są wspaniałe. Jednak niektórzy omijają mnie z daleka.

„Nie jesteśmy tacy sami jak wszyscy – powiedziała mu kiedyś matka. – Niektórzy ludzie będą chcieli się ze mną zadawać, a inni nie. Z tobą tak, ale ze mną – nie".

Teraz usiłował przypomnieć sobie, czy ktoś w mieście unikał go jako przyszłego ojca nieślubnego dziecka. Nie – wszyscy byli mu życzliwi. To Angie była napiętnowana, on nie. Być może nie wszyscy otwarcie okażą jej wrogość, ponieważ jej potrzebują. Będą od niej brać, nie dając nic w zamian. Ogarnęła go wściekłość.

– Nie powinno cię to martwić. Finansowo nie jesteś od nich zależna – powiedział zimno.

Zanim dokończył, zdał sobie sprawę z okrucieństwa tych słów. Smutek i zmęczenie odbiły się na twarzy Angie.

– To prawda – powiedziała tylko.

– Błagam, wybacz mi. – Uklęknął przy niej i ujął jej dłonie. – Wybacz, nie powinienem tak mówić.

Uśmiechnęła się słabo, ale wciąż była obca.

– Zrobię ci coś do jedzenia – zaproponował.

– Nie trzeba…

– Zjesz coś – powiedział stanowczo. – Musisz nabrać sił. A może… – Dotknął jej ramienia. – Może zrobisz to dla mnie.

Jeszcze chwila, a oparłaby policzek na jego dłoni, ale cofnął rękę i wyszedł do kuchni.

Słyszała brzęk naczyń, a w chwilę potem cudowne zapachy wypełniły dom. Oczywiście – Bernardo potrafił gotować. Przecież tak cenił swoją niezależność. Teraz jednak była z tego zadowolona.

Zaczęła ściągać kurtkę i buty. Bernardo natychmiast znalazł się przy niej, by jej pomóc. Nie mówił miłych słów, nawet się nie uśmiechał. Jego ręce były jednak ciepłe i delikatne.

– Usiądź – nakazał. – Zaraz nakryję do stołu.

Cudownie było tak potulnie siedzieć i być obsługiwaną. Wkrótce na stole znalazł się kraciasty obrus, talerze, sztućce, kieliszki do wina.

– Ja dziękuję za wino – zaprotestowała Angie.

– Czego się napijesz?

– Herbaty. Jest w puszce na półce.

Podał spaghetti z sardynkami. Było pyszne. Sam jadł niewiele, za to dbał, by Angie zjadła wszystko, do ostatniego kęsa. Podbiegał też ciągle do piecyka, by sprawdzić, czy pulpety nie przypalają się. Na koniec podał herbatę.

Była okropna. Od razu wiedziała, że Bernardo nigdy wcześniej nie parzył herbaty.

– Coś sknociłem? – spytał, widząc jej minę.

– Woda chyba się nie zagotowała.

– Zrobię drugą.

Wbrew jej protestom powtórnie zaparzył herbatę. Przyglądała się mu i czuła lekkie kłucie w sercu. Był taki kochany, tak niewymownie bliski… a taki daleki.

– Dobra – pokiwała głową, pijąc powoli.

– Taką robią Anglicy? – zapytał podejrzliwie.

– Ja taką robię… No, prawie taką.

Uśmiechnęli się do siebie. Na chwilę mur między nimi gdzieś zniknął.

– Angie…

Przerwał mu nagły dzwonek do drzwi. Klnąc pod nosem, poszedł otworzyć.

– Co pan tu robi?

Na progu stał Nico Sartone.

– Przyszedłem tylko po receptę, którą pani doktor mi obiecała. – Sartone uśmiechnął się fałszywie i ignorując Bernarda, wszedł do salonu. – Signore Farani potrzebuje tej maści. Miała mi pani przysłać receptę.

– Oj, rzeczywiście, zapomniałam – odparła Angie zmęczonym głosem. – Chwileczkę.

– Nie mógł pan poczekać do jutra? – warknął Bernardo.

– Pacjent potrzebuje tej maści jeszcze dzisiaj. – Sartone rozglądał się po pokoju z chytrym uśmieszkiem.

– Mógł pan dać maść i poczekać na receptę do jutra. – Bernardo ledwo powstrzymywał gniew.

– Miałem sprzedać lek bez recepty? – Sartoni nie posiadał się ze zdumienia.

– Chodzi o maść na grzybicę dla człowieka, którego zna pan od lat! Kilka godzin nikomu by nie zaszkodziło. Robił to pan setki razy!

– Tylko kiedy był tu doktor Fortuno. – Lisi uśmiech nie znikał z twarzy aptekarza. – Teraz nasze standardy są o wiele wyższe dzięki pani dottore.

– Oto recepta – Angie weszła do pokoju szybkim krokiem.

– Proszę przeprosić Signora Farani.

– Obawiam się, że nie jest z pani zbyt zadowolony.

– Wyjdź – wysyczał Bernardo. – Wynoś się, pókim dobry!

– Nie ma się co denerwować… Może będziemy mieli ślub…

– Widząc jednak, że posunął się za daleko, Sartone pośpiesznie wyszedł.

Po chwili Angie powiedziała cicho:

– Może i ty powinieneś już iść?

– Muszę? Myślałem…

– Dziękuję za kolację, ale teraz chciałabym się położyć.

Bernardo z żalem pomyślał o nastroju sprzed chwili. Wiedział, że trudno będzie do niego wrócić.

– Tak, oczywiście, musisz wypocząć. – Zawahał się, po czym przelotnie pocałował ją w policzek.

Uśmiechnęła się lekko, ale poza tym nie dała mu żadnego znaku zachęty. Wziął płaszcz i wyszedł.

Sartone był tak zajęty, że Bernardo długo musiał czekać, aż aptekarz gotów był go obsłużyć.

– Nie chcę żadnych kłopotów – powiedział wreszcie Sarto-ne, kiedy zostali sami.

– A ja nie chcę słyszeć, że pani doktor miała jeszcze jakiekolwiek przykrości. To świetna lekarka, która robi dla nas cuda.

– Przepraszam, ale to sprawa między mną a panią doktor.

– Jeśli myśli pan, że będę stał z boku i patrzył, jak się nad nią znęcacie, to grubo się pan myli.

Sartone zamruczał szyderczo. Bernardo poczuł, że pięści same mu się zaciskają.

– Ja nie mam wobec naszej miłej lekareczki żadnych zobowiązań, w przeciwieństwie do niektórych…

Bernardo, klnąc pod nosem, wybiegł z apteki. Jeszcze chwila, a popełniłby morderstwo. Na ulicy niemal wpadł na ojca Marco i burmistrza.

– Znam lepsze przekleństwa – życzliwie powiedział ojciec Marco.

– Prawdziwie sycylijskie i dobre na każdą okazję – poparł go burmistrz.

– Na tę okazję nie ma dość dobrego przekleństwa – jęknął Bernardo.

Nagle z apteki wypadł Sartone i wrzasnął:

– Niedługo już nikt nie będzie do niej przychodził. Prostituta…

Zanim jednak dokończył, już leżał na chodniku, a nad nim stało trzech mężczyzn, wymachujących groźnie pięściami. Nie wiadomo, który z nich znokautował aptekarza.

Baptista delektowała się właśnie podwieczorkiem w towarzystwie Heather i Renata, kiedy niespodziewanie do salonu wszedł Bernardo. Jedno spojrzenie na jego twarz wystarczyło, by młodzi wstali, zostawiając Baptistę z Bernardem samych. Jak później mówili, Bernardo wyglądał, jakby szedł na ścięcie.

Przez następną godzinę przemierzał nerwowym krokiem salon, zagadując Baptistę o zdrowie i o pogodę.

– Muszę już iść – powiedział na koniec. – Zrobiło się późno.

– Rzeczywiście, późno do mnie przyszedłeś. Może jednak nie jest zbyt późno? – odparła Baptista dobrotliwie.

Wreszcie Bernardo zebrał się na odwagę. Zaczął opowiadać, z początku trochę nieskładnie:

– Wczoraj… przyszła do mnie Ginetta, dziewczynka, która pracowała u Angie jeszcze przed tym… skandalem… Potem matka jej zabroniła. Dziewczynka podziwia Angie, chciałaby być lekarzem. Myślała, że się pobierzemy, wtedy mogłaby wrócić. Kiedy jej powiedziałem, że to mało prawdopodobne… i wyjaśniłem dlaczego, nie chciała mi wierzyć. Bo żadna kobieta nie odrzuci ojca swojego dziecka… Mówiła, że to mój obowiązek przekonać Angie do małżeństwa, dla dobra całego Montedoro. – Bernardo zaśmiał się cicho. – Kochają ją. Może nie wszystko akceptują, ale ją szanują, chcą, żeby została.

– Wielką wagę przykładasz do słów tej dziewczynki.

– Ona była u mnie wczoraj. A dzisiaj?! Przyszedł ksiądz, burmistrz, matka przełożona… Cała reprezentacja miasta. Wszyscy mówią, że to mój obowiązek. Kiedy powiedziałem, że to ona mnie nie chce, Olivero Donati kazał mi zajrzeć głęboko w serce i zapytać samego siebie, co takiego uczyniłem, że „ta wspaniała kobieta" mnie odrzuciła. A do tego poparł go ojciec Marco. Chyba pierwszy raz ci dwaj są zgodni. Całe miasto czeka, aż wszystko naprawię. Nie potrafię ich przekonać, że to nie ode mnie zależy!

– A może jednak od ciebie? – zastanowiła się Baptista. -Trzeba tylko znaleźć sposób.

– Nie ma na to sposobu! – zawołał Bernardo z rozpaczą.

– Wiem, że nie powinienem był jej tak zostawić, ale naprawdę wierzyłem wtedy, że lepiej jej będzie beze mnie!

– Teraz zdaje się, że i ona tak myśli – odparła Baptista bez litośnie.

Bernardo stanął.

– Kłamię – powiedział z wysiłkiem. – Tylko o sobie myślałem, kiedy postanowiłem odejść. Wyznałem jej takie rzeczy… Bałem się…

Baptista pokiwała głową.

– Bliskość w miłości może być przerażająca. Dlatego wymaga tyle odwagi. Niektórzy ludzie czują się bezpieczniej, kiedy zachowują dystans. Ale Angie nigdy nie pozwoli ci zachować dystansu. Jest taka ciepła. Ma wielkie serce. I jest bardzo odważna. Ona odda wszystko, ale w zamian też chce wszystkie go. Jeśli cię na to nie stać, może lepiej…

Bernardo spojrzał na nią głęboko poruszony.

– Baptisto, co chcesz przez to powiedzieć?

– Chcę powiedzieć, że może rzeczywiście lepiej by jej było bez ciebie.

– Nawet jeśli mnie kocha…? Jeśli ja ją kocham…?

Baptista powiedziała wolno:

– Czasem miłość… nawet największa, to nie wszystko.

– Nie wierzę w to – odpowiedział z trudem. Spojrzał na nią z rozpaczą. – Już nie wiem, co mam robić. Pomóż mi!

Загрузка...