ROZDZIAŁ CZWARTY

Dzień ślubu Heather wstał jasny i piękny. Sprzed Residenzy wyruszył sznur samochodów, wioząc do katedry tłum gości.

Panna młoda oraz jej druhna wyglądały olśniewająco. Jedwabna kremowa suknia Angie urzekała prostotą. Na jej tle skóra dziewczyny wydawała się gładka jak aksamit.

Heather trafnie zinterpretowała błysk w oczach przyjaciółki:

– Coś mi się wydaje, że niektóre sycylijskie zwyczaje są podobne do angielskich. Na przykład ten dotyczący druhny i drużby państwa młodych.

Angie właściwie nie widziała Bernarda od dwóch dni. Poprzedniego dnia pojawił się wprawdzie w Residenzy, ale cały czas zajmował się z braćmi ostatnimi przygotowaniami, a potem we trzech wybrali się na wieczór kawalerski. Dziewczyny poszły spać wcześnie, ale Angie nad ranem wyszła na taras i widziała, jak bracia wracają do domu. Miała nadzieję, że Bernardo spojrzy w górę i zauważy ją. Kiedy tak się nie stało, zrozumiała, jak nieznośny był dla niej dzień spędzony bez niego. Jeszcze tyle godzin dzieliło ich od jutrzejszego spotkania w katedrze.

Godziny zmieniły się w minuty i serce Angie biło przyśpieszonym rytmem. Wraz z panną młodą i Renatem wsiadła do limuzyny.

Podczas jazdy przyglądała się Heather.

Tak właśnie powinna wyglądać panna młoda, pomyślała.

Piękna, promieniejąca szczęściem i radością na myśl o ślubie z ukochanym mężczyzną. A on czeka już na nią przed ołtarzem.

Bernardo także tam czeka, u boku pana młodego. Ale on nie będzie przyglądał się pannie młodej. Jego oczy będą zwrócone wyłącznie na nią – Angie. Była tego pewna. Być może nawet uśmiechnie się do niej tym swoim poważnym uśmiechem, od którego drżało jej serce. Ona mu odpowie, a ludzie to zauważą i będą wymieniać porozumiewawcze spojrzenia, bo wszyscy dobrze wiedzą, że jedno wesele pociąga za sobą następne.

Zamyśliła się. Nigdy nie planowała rzucać pomyślnie rozwijającej się kariery w kraju. Tymczasem miała do wyboru albo to, albo stracić Bernarda. Jej serce zabiło niespokojnie. Odkąd kilka dni temu nazwała go swoim przeznaczeniem, zdała sobie sprawę, że nie ma już dla niej odwrotu.

Przypomniała sobie poprzednie romanse, krótkotrwałe wybuchy namiętności, od których uciekała, zanim pojawiło się niebezpieczeństwo. Tym razem niebezpieczeństwo wisiało nad nią od pierwszego spotkania, a mimo to ani myślała uciekać.

Limuzyna zatrzymała się przed katedrą. Angie starannie poprawiła suknię i welon Heather. Po chwili wszyscy weszli do świątyni. Organy zagrzmiały triumfalnie, kiedy orszak ruszył główną nawą…

Coś było nie tak. Zdenerwowany Bernardo biegł w ich stronę. Lorenzo zniknął. Potworna wieść z trudem docierała do Angie. To nie mogła być prawda. Lorenzo zaraz się pojawi. Niestety. Zamiast niego do kościoła wbiegł kilkunastoletni chłopiec, wcisnął jakąś karteczkę w ślubny bukiet Heather i natychmiast uciekł.

Angie widziała, jak Heather czyta wiadomość od Lorenza i jak jej twarz blednie. Przysunęła się bliżej i zajrzała do listu. Lorenzo pisał, że nigdy nie chciał tego małżeństwa i zgodził się na nie jedynie pod naciskiem Renata. Był to najpotworniejszy list, jaki panna młoda mogła dostać w dniu ślubu.

Bernardo także go odczytał. Angie spojrzała w jego twarz. Miał w oczach pierwotny gniew żądnego krwi Sycylijczyka.

Baptista słuchała pobladła i wstrząśnięta. Kiedy zrozumiała, że jej syn porzucił swą narzeczoną w dniu ślubu, zakryła oczy dłonią i zachwiała się. Renato złapał ją w ostatniej chwili.

– Połóżcie ją na ziemi – nakazała Angie, odrzuciwszy swój bukiet i przeistaczając się w jednej chwili w lekarza. Uklękła obok Baptisty.

– Czy to atak serca? – zapytał z napięciem w głosie Renato.

– Nie wydaje mi się, ale lepiej zawieźć ją do szpitala.

Renato bez słowa wziął matkę na ręce i skierował się do wyjścia z kościoła. Bernardo podążył za nim.

Wsiedli do pierwszego samochodu. Angie i Heather pojechały następnym. Kiedy dotarły do szpitala, bracia nerwowo spacerowali po korytarzu. Pod pozornym spokojem Bernarda Angie wyczuwała napięcie. Przypomniała sobie, jak skomplikowane były jego relacje z Baptista. Musiało go to teraz dręczyć. Chwyciła jego dłoń, chcąc go pocieszyć.

Heather spojrzała na swoją ślubną kreację, która nagle wydała się jakimś koszmarnym żartem. Blada, ale spokojnym głosem poprosiła, by Bernardo zadzwonił do Residenzy, żeby pokojówka Baptisty przywiozła im coś do przebrania.

Renato i Bernardo zostali wpuszczeni do Baptisty. Później wezwano Heather. Angie została sama, nerwowo przemierzając korytarz, dopóki nie pojawiła się Heather. Wyglądała żałośnie.

– O co chodzi? – Angie wystraszyła się.

– Miałam po prostu nadzieję, że wyjedziemy stąd natychmiast, ale Baptista nalega, żeby zostać. Musiałam jej obiecać, jest taka słaba. Tylko jak ja mam mieszkać pod jednym dachem z Renatem i nie móc mu powiedzieć, jak bardzo go nie znoszę?

Renato – zauważyła Angie – nie Lorenzo.

Nagle zapragnęła znaleźć się w objęciach Bernarda.

Residenza opustoszała. Wszyscy goście wyjechali. Zapadał zmierzch i dom pogrążał się w ciemnościach. Heather zniknęła gdzieś, szukając samotności, a Angie schroniła się w ogrodzie. Aż do tej pory trzymała się dzielnie z uwagi na chorobę Baptisty i przez wzgląd na przyjaciółkę. Teraz jednak opanowała ją wściekłość. Miała ochotę krzyczeć, zedrzeć z nieba księżyc, który w taką noc błyszczał, jak zawsze, obojętnie. Rozgoryczenie na rodzinę Martellich gnało ją tam i z powrotem po żwirowanych alejkach ogrodu.

– Angie – z cienia dobiegł ją głos Bernarda. Spojrzała na niego, nie zatrzymując się.

– Wiem, co czujesz. I co o nas myślisz.


– Nawet sobie nie wyobrażasz, co ja w tej chwili myślę – powiedziała gwałtownie. – Gdyby tu był Lorenzo, tobym… bym… Jak on mógł coś takiego zrobić? Narazić ją na takie upokorzenie! Widziałeś jej twarz?

– Tak. I jest mi wstyd za brata. Nie myśl, że chcę go usprawiedliwiać.

– Nie udałoby ci się. Jak? Nie ma wytłumaczenia dla takiego obrzydliwego, tchórzliwego…

– Chyba i Renato nie jest bez winy, skoro to on nalegał na ich małżeństwo.

– Jak to do niego pasuje! Nigdy go nie lubiłam, a teraz nienawidzę obu!

– Kochanie, zatrzymaj się. – Starał się ją uspokoić, ale odepchnęła jego dłoń.

– Nie zbliżaj się do mnie – ostrzegła go. – Mam ochotę kogoś zamordować.

Udało mu się ją zatrzymać, lecz kiedy spojrzał w jej oczy, przestraszył go ich twardy wyraz. Zauroczyła go swoim pogodnym i łagodnym usposobieniem, a potem profesjonalizmem, z jakim zajęła się małą dziewczynką. Nie przypuszczał jednak, że w środku jest ze stali.

– Nie mów o nienawiści. Nie ty – poprosił.

– Nic na to nie poradzę. Nigdy nikogo nie nienawidziłam, więc nie wiem teraz, jak z tego wybrnąć. Heather jest dla was nikim, obcą dziewczyną, którą można potraktować, jak się chce.

– Jesteś niesprawiedliwa. Cieszyliśmy się z jej przyjazdu, traktowaliśmy ją z szacunkiem.

– A potem zebraliście się wszyscy, by zobaczyć jej upokorzenie – wybuchła.

Wzmocnił uścisk, lekko potrząsając ją za ramiona.

– Więc wszyscy jesteśmy tacy sami, tak? Nienawidzisz nas wszystkich? Każdego z nas?

– Oj, przestań być taki logiczny – powiedziała wyczerpana. – Nie potrafię teraz myśleć logicznie. Po prostu nie zwracaj na mnie uwagi.

– Nie mogę! – odparł, obejmując ją mocniej i nachylając ku niej głowę.

Próbowała bronić się przed pocałunkiem, ale usta Bernarda uspokajały. Poza tym i tak by jej nie wypuścił. Chciał, żeby zapomniała o wszystkim poza nim samym.

– Nie możesz mnie nienawidzić – wyszeptał.

– Ja nie… Nie ciebie… po prostu… – Dalsze wyjaśnienia utonęły w podnieceniu, które wywoływał tak łatwo.

Cóż jeszcze mogło się liczyć oprócz tego, że byli tu teraz we dwoje, sami? Wtuliła się w niego mocno. Tak bardzo za nim tęskniła. Ogarniało ją słodkie ukojenie, jakby uścisk Bernarda mógł naprawić świat. Delikatnie dotknął jej twarzy.

– Cśś, zapomnij o wszystkim. Myśl tylko o nas. Wyglądałaś dziś tak pięknie.

– Miałam nadzieję, że ci się spodobam.

– Chciałaś mi się podobać? Mam ci tyle do powiedzenia, ale to nie miejsce ani pora. Jak tylko Baptista poczuje się lepiej, wracam do Montedoro. I chciałbym, żebyś pojechała ze mną.

– Nie mogłabym zostawić Heather.

– Kochanie, ona jest silna. Pozwól jej zmierzyć się z tą rodziną na jej własny sposób. Nie możesz tego zrobić za nią. Jedź ze mną, tam gdzie jest nasze miejsce, gdzie będziemy tylko my.

– Tak – powiedziała z radością. – Tak, zgadzam się.

– Być może tam znajdę słowa, by ci powiedzieć… że cię kocham… Nie wiem, czy to możliwe, ale spróbuję.

– Powiedz mi teraz – poprosiła.

– Nie potrafię ładnie mówić – rzekł skromnie. – Nie potrafię powiedzieć ci, czym dla mnie jesteś. Znamy się przecież tak krótko, a ja myślę o tobie, kiedy tylko się obudzę i gdy zasypiam, w głębi serca tulę cię do snu. A potem jesteś w moich snach. O wszystkim powiem ci tam, w górach. Tak bardzo bym chciał, żeby mój dom jak najszybciej stał się naszym wspólnym domem.

Trzymając się za ręce, doszli aż pod drzwi jej pokoju.

– Jutro wcześnie rano wyjedziemy stąd. Dobrej nocy.

Pocałował ją delikatnie, ale wyczuła, że tłumi poruszenie równie wielkie, jak to, które sama odczuwała.

– Dobranoc – szepnął jeszcze raz i oddalił się.

Angie wśliznęła się do pokoju. Był pusty. Zastanawiała się, gdzie może być Heather i czy nie powinna jej poszukać, gdy właśnie w tej chwili przyjaciółka wróciła. Wyglądała mizernie, ale była spokojna.

– Dobrze się czujesz? – zapytała Angie z niepokojem.

– Tak, wszystko w porządku. Rozmawiałam z Renatem. Zwymyślałam go – odparła Heather głosem wypranym z emocji.

– Skoro Lorenzo gdzieś się ukrywa, pozostaje tylko Renato – stwierdziła Angie gorzko.

– Nie wiń Lorenza. Dziś wieczorem wyciągnęłam kilka informacji od Renata – powiedziała Heather nieoczekiwanie. – Nie chciał, ale musiał przyznać się do kilku rzeczy.

– Na przykład?

– Lorenzo chciał być ze mną szczery kilka dni temu. Wrócił wcześniej ze Sztokholmu, ponieważ chciał mi wyznać, ze ma wątpliwości i pragnie przełożyć ślub. A Renato mu nie pozwolił. Dasz wiarę? Powiedział mu nawet, że przeżyłam już kiedyś rozstanie, więc Lorenzo ma obowiązek wywiązać się z obietnicy.

– Udusiłabym go – wyrwało się Angie gniewnie.

– Jesteś druga w kolejce. Dobre i to, że przynajmniej nie będę z nim spokrewniona. Och, nie mam już siły o tym dzisiaj myśleć. Jestem taka zmęczona.

– Będziesz mnie jutro potrzebowała?

Heather uśmiechnęła się porozumiewawczo.

– Nie, dam sobie radę. Jedź z Bernardem. Moja droga, tak się cieszę, że przynajmniej jedna z nas będzie szczęśliwa.

– Heather otoczyła przyjaciółkę ramieniem.

Chociaż Angie ciągle miała skrupuły, czy powinna zostawiać przyjaciółkę samą, wkrótce przekonała się, że Bernardo miał rację, twierdząc, iż Heather powinna poradzić sobie samodzielnie z zaistniałą sytuacją. Angie po raz pierwszy przekonała się o sile Heather. Poprzedniego wieczoru, kiedy Lorenzo chyłkiem wrócił do domu, nie unikała spotkania z nim. Przywitała go z godnością i spokojem, a nawet z pewną dozą humoru, co powiększyło jeszcze jego zawstydzenie. Heather była obecna także, kiedy Baptista wróciła ze szpitala. Starsza kobieta wciąż do niej lgnęła jak do córki.

– Pod wieloma względami są do siebie podobne – powiedział Bernardo. – Z kolei Lorenzo i Renato chodzą wokół Heather jak po rozżarzonych węglach. Nie wiedzą, co myśli i to ich dręczy. Dobrze im to zrobi. Rozumiem, czemu Baptista tak nalega, żeby Heather pozostała przy niej.

Angie i Bernardo byli nierozłączni. Uczyli się siebie nawzajem. Delektowali się słodką nicią porozumienia, jaka nawiązała się między nimi. Angie zaczynała rozumieć, dlaczego Baptista stwierdziła, że Bernardo żyje właściwie jak biedak. W przeciwieństwie do zastępów służby w Residenzy, tu na górze wszystkim zajmowała się Stella. Ona przygotowywała większość posiłków. Czasami Bernardo gotował sam. Czekał wtedy z niecierpliwością na opinię Angie. Jego dom był skromny, prawie surowy. Jedynym nowoczesnym udogodnieniem było centralne ogrzewanie, które, jak ją zapewnił, rzeczywiście przydaje się podczas srogich zim.

Kiedyś nazwał to miejsce ich przyszłym wspólnym domem, ale od tego czasu nie złożył jej oficjalnej propozycji małżeństwa. Zauważyła jednak, że robił pewne uwagi, jakby czuł się w obowiązku wyjaśnić jej wszystko.

Pewnego razu stwierdził:

– Chciałbym, żeby już była zima. Przekonałabyś się, jak jest tu wtedy nieprzyjemnie.

– Kochanie – pogłaskała jego twarz – to naprawdę niepotrzebne.

Poczuła bolesne ukłucie w sercu, widząc, jak zwykłe dotknięcie dłoni i parę słów przywracają mu spokój. Wiedziała, że ją kocha, a to, jak bardzo jej potrzebował, przesądzało sprawę. Nie znała przyszłości, ale była pewna, że nic ich nie rozdzieli. Wtulili się w siebie, spletli mocno ramionami.

– Może po południu pojedziemy na piknik? – zaproponował w końcu. – Taki dzień powinno się spędzić na słońcu.

– Świetnie.

– Przygotuję coś na ząb.

– Czy mogę w tym czasie wejść do Internetu?

– Oczywiście, zaloguję cię. – Wpisał hasło, podał jej krzesło i obiecał przynieść kawę.

Angie weszła na stronę swojego ojca i wysłała mu e-mail. Potem zaczęła przeglądać stronę w poszukiwaniu nowości. Doktor Harvey Wendham sam ją tworzył i był z niej dumny prawie tak samo jak z luksusowej kliniki na Harley Street.

– Skubaniec. Nieźle mu idzie – zachichotała.

Był cenionym chirurgiem plastycznym, a wśród jego pacjentów nie brakło gwiazd ze świata filmu i polityki. Przez lata pracował za marne wynagrodzenie, „inwestując czas" – jak to nazywał, ale teraz odcinał kupony i cieszył się z tego. Angie wiedziała, że ojciec jest rozczarowany faktem, iż żaden z jego synów z nim nie pracuje. Liczył na najmłodsze dziecko. Jednak Angie wahała się. Dostała kilka innych propozycji. Niektóre były dość atrakcyjne, inne oferowały niewiele poza ciężką pracą, niską płacą i wielką satysfakcją zawodową.

Teraz decyzja zapadła. Kochała Bernarda i on ją kochał. Już nie mogłaby go opuścić.

– Kawa dla signoriny – Bernardo zawołał śpiewnie, otwierając sobie drzwi i wnosząc tacę z dzbankiem i dwiema filiżankami.

– Och, jak cudownie!

Zaczęła nalewać kawę, gdy Bernardo z zainteresowaniem zerknął na ekran komputera.

– Coś się stało? – zapytała, kiedy wymamrotał pod nosem coś niezrozumiałego, co brzmiało mało sympatycznie.

– Ten facet nazywa siebie lekarzem! Przecież jemu chodzi tylko o nabijanie własnej kieszeni.

– Podobno jest bardzo dobry w tym, co robi – zauważyła Angie, śmiejąc się w duchu na myśl o tym, jaką minę zrobi Bernardo, kiedy pozna prawdę. Nazwiska jej ojca nie było w tej chwili na ekranie.

– I cóż on robi? – powiedział szyderczo. – Tylu ludzi na całym świecie potrzebuje pomocy lekarza, a on zajmuje się chirurgią kosmetyczną. Ma dar od Boga, a wykorzystuje go, by robić pieniądze.

– Całkiem niezłe pieniądze, prawdę mówiąc, ale duża ich część… – Chciała powiedzieć „idzie na cele dobroczynne", jednak Bernardo przerwał jej oburzony.

– Niezłe pieniądze! Tacy jak on myślą tylko o forsie.

– On robi wiele dobrego – powiedziała Angie, lekko zniecierpliwiona. – Nie chodzi tylko o gwiazdy filmowe. Operuje także dzieci z różnymi wadami. I tak się składa, że jest moim ojcem, więc byłabym ci wdzięczna, gdybyś przestał go obrażać.

Spojrzał na nią dziwnie.

– To twój ojciec?

Angie wróciła do poprzedniej strony z nazwiskiem – Doktor Harvey Wendham – po czym spojrzała na Bernarda, szukając w jego twarzy wyrazu zakłopotania. Mogliby wtedy skwitować wszystko śmiechem. On jednak wyglądał, jakby otrzymał poważny cios.

– Bernardo, coś się stało? Źle się czujesz?

– Nie, nic. – Opanował się szybko, ale jego uśmiech zdradzał głęboki smutek, jakby coś w nim umarło.

– Bernardo! – Angie nagle poczuła, że ogarnia ją lęk.

– Po prostu nie wiedziałem, że pochodzisz z tak bogatej rodziny.

– W porządku, jesteśmy bogaci, ale… Czy to coś zmienia?

– Może nie, nie powinno.

– Właśnie, ja to ciągle ja.

– Myślałem, że jesteś biedna! – wybuchnął. – Ty i Heather.

– Heather zawsze była biedna jak mysz kościelna.

– Ale mieszkacie razem?

– Przyjaźnimy się. Dom należy do mnie. Heather mieszka ze mną, bo lubimy być razem. Kwestie finansowe nigdy nie były dla nas problemem.

– A ten dom… Czy nie znajduje się przypadkiem w najbogatszej dzielnicy Londynu?

– Owszem, w Mayfair, i co z tego?

– Co z tego? – Głos mu drżał. – Dałem się nabrać.

Angie była coraz bardziej przestraszona. Sprawa wymykała się spod kontroli. Nie można było skwitować jej śmiechem.

– Nie chcesz chyba powiedzieć, że to coś zmienia między nami? – Siliła się na lekki ton. – Dlaczego? Nie jestem zepsutą, bogatą dziewczynką. Jestem silną i ciężko pracującą kobietą.

– Tak, jesteś sobą, Angie, kobietą, którą kocham. Nic tego nie zmieni. Zresztą, w końcu to twój ojciec jest bogaty, nie ty.

Wzięła głęboki oddech i odwróciła się, by nie dojrzał wahania na jej twarzy. Powinna mu powiedzieć, że ojciec rok temu przepisał na nią milion dolarów, ale była pewna, że taka uwaga nie wyjdzie im w tej chwili na dobre. Jego twarz stała się nagle taka obca.

Powie mu innym razem, wkrótce. Lepiej poczekać, aż będzie przygotowany na taką wiadomość.

Pojechali na zaplanowaną przejażdżkę roześmiani, jak gdyby nic nie zaszło. Jakby udawanie mogło coś naprawić.

Bernardo zjechał nieco w dół zbocza, zatrzymując samochód w miejscu, w którym pocałowali się pierwszy raz.

– To piękne miejsce. Pamiętasz, jak byliśmy tu ostatnio? – zapytała.

W jej głosie brzmiał niepokój. Daremnie wspominać coś, co już minęło. Choć upłynęło zaledwie kilka dni, tamten moment szczęścia należał już do przeszłości.

Ich wysiłki, żeby prowadzić normalną rozmowę, tylko pogarszały sytuację. Angie nie chciała przyjąć do wiadomości, że to, co się wydarzyło, mogło stanowić poważne zagrożenie dla ich miłości. Co znaczą pieniądze? Palący niepokój jednak rósł.

Zasiedli do pikniku zdecydowani bronić dobrego nastroju. Angie spróbowała podjąć niebezpieczny temat, ale Bernardo uchylił się zręcznie. W końcu zapadła cisza. Bernardo położył się na trawie. Z uśmiechem pochyliła się nad nim i zobaczyła, że zasnął.

– Dobrze – szepnęła. – Obudzisz się i będzie lepiej.

Ale nie było. Kiedy spojrzał na nią, poczuła z przerażeniem, że nie wie, jak pokonać powstałą nagle między nimi przepaść.

Загрузка...