Po bezsennej nocy Angie nie czuła się wcale lepiej, a wyraz twarzy Bernarda, kiedy przyjechał rano do Residenzy, świadczył o tym, że jest wręcz gorzej. Potraktował ją z chłodem, o jaki nigdy by go nie podejrzewała.
– Ciekaw jestem, kiedy zamierzałaś mnie poinformować -powiedział cicho.
– O czym? – zapytała z rosnącym niepokojem.
– O milionie, którego jesteś właścicielką?
Boże! Nie w ten sposób, proszę! – pomyślała.
– Nie mogłam. Byłeś tak wstrząśnięty informacją o moim ojcu, że bałam się. Chciałam poczekać, aż się trochę uspokoisz i będziesz gotowy na tę nieprzyjemną wiadomość. Jak się o tym dowiedziałeś?
– Z Internetu. Szukałem całą noc informacji o twoim ojcu. Było tego całkiem sporo. Znalazłem wszystko, co kiedykolwiek o nim napisano. Tak doszedłem do tego. – Rozłożył na stole kilka kartek.
Z niezadowoleniem rozpoznała artykuł sprzed kilku miesięcy. Jej ojciec, dumny jak paw ze swego nowego nabytku – otoczonego zielenią domu – zaprosił doń dziennikarza. O niej też napisano: „W dzień oddany lekarz, wieczorem lubiąca zaszaleć dziewczyna". Zamieszczono również jej zdjęcie, na którym w skąpej sukience tańczyła dziką rumbę. Wystarczająco wyraźnie widać było tło, by domyślić się, że działo się to w jednym z najdroższych nocnych klubów, gdzie bawi się tylko śmietanka towarzyska.
Inne zdjęcia. Ona za kierownicą samochodu, który był jej radością i dumą, a na który żaden żyjący ze zwykłej pensji lekarz nie mógłby sobie pozwolić. No i oczywiście jej dom w najbogatszej dzielnicy Londynu.
– Przez cały ten czas – westchnął ciężko – nic mi nie powiedziałaś.
– Nie miałam zamiaru cię okłamywać. Nie przyszło mi do głowy, że to ma jakieś znaczenie.
– Ale nie powiedziałaś mi o pieniądzach, jakie otrzymałaś od ojca. Zastanawiam się, jak długo chciałaś ukrywać prawdę. I jak dużo, albo raczej jak mało, byś mi w końcu wyznała.
– Mam wrażenie, że powinnam się wstydzić – powiedziała ze złością. – Nie jest zbrodnią być bogatym.
– Masz rację. Ale mogłaś być ze mną szczera.
– Kiedy miałam być szczera? – zapytała z niesmakiem. -W dzień naszego przyjazdu? A może, gdy spotkaliśmy się na lotnisku? Miałam powiedzieć: „Trzymaj się ode mnie z daleka. Jestem dla ciebie zbyt bogata"? Skąd mogłam przypuszczać, że zrobisz z tego problem? Przecież sam też nie jesteś biedny.
– Martelli są bogaci, nie ja. Odebrałem minimalną część, do której miałem prawo, i nie żyję jak bogacz. Wiesz o tym dobrze. Nie mogę tego zmienić. Zbyt głęboko we mnie to wrosło. Musiałbym zdradzić swoją duszę.
– Rozumiem to, ale…
– Nic nie rozumiesz. – Bernardo był bardzo blady. – Sam niezbyt dobrze to rozumiem. Wiem tylko, że muszę żyć w ten sposób. Miałem zamiar prosić cię o rękę. Wiedziałem, że nie byłaby to dla ciebie łatwa decyzja, bo w Montedoro nie mieszka się łatwo ani przyjemnie. Ale byłem przekonany, że jesteś taka jak ja, przyzwyczajona do trudów życia, i że miłość pozwoli ci znieść niedogodności.
– To jest możliwe – powiedziała żarliwie. – Myślisz, że nie znam trudów życia? Jestem lekarzem.
– Ale po pracy wracasz do luksusowego domu w Mayfair. Nie mogłabyś zamieszkać na szczycie mojej góry. Wydaje ci się to możliwe, ale kiedy przekonałabyś się, że tak nie jest, byłoby już za późno. I co wtedy? Uciekłabyś do Palermo albo nawet do Anglii, kto wie.
– Widzę, że masz na mój temat niezłą opinię. Myślisz, że jestem słabeuszem, który nie potrafi dawać ani kochać.
– Nie, ale znam to życie, a ty nie. Wiem, co cię tu czeka. Widziałaś Montedoro latem, w pełnym słońcu. Ale zimą turyści wyjeżdżają, a miasto spowija zimna mgła, przejmująca chłodem aż do szpiku kości. Wiatry wyją nieprzerwanie tygodniami, jest posępnie i ponuro.
– W takim razie, czy Palermo to złe rozwiązanie? To przecież też Sycylia i… – urwała na widok wyrazu jego twarzy. – OK. Nie powinnam była tego mówić.
– Przeciwnie. Cieszę się, że powiedziałaś. Dlaczego nie miałabyś mieszkać w komforcie do jakiego jesteś przyzwyczajona? Tylko że ja nie mogę tak żyć. Jest coś, czego nie mogę w sobie przezwyciężyć. To mnie napędza, zmusza do rzeczy, których nie chciałbym robić. I muszę być temu posłuszny.
– W porządku. Więc użyjmy moich pieniędzy. Możemy wydać trochę na twój dom, uczynić go przytulniejszym, A zimą moglibyśmy przecież mieszkać w Palermo.
– Mam żyć z twoich pieniędzy? – Był blady jak ściana.
– Skoro je mam? Co moje, to twoje.
– Nigdy! – To słowo zadźwięczało jak uderzenie. – Brać pieniądze od ciebie?! Myślisz, że mógłbym to zrobić?
– Dlaczego nie? W dzisiejszych czasach…
Kiedy powiedziała „w dzisiejszych czasach", uświadomiła sobie, z jaką rzeczywistością się zderza. Bernardo nie należał do nowoczesnych mężczyzn o nowoczesnym podejściu do kobiet. Coś go dręczyło, a fakt, że w dzieciństwie został wchłonięty przez bogatą rodzinę, uczynił go zgorzkniałym. Był gotów walczyć na śmierć i życie, aby nie dopuścić do tego ponownie. Jednak Angie nie chciała się poddać tak łatwo. Jeszcze nie teraz. Ona też potrafi walczyć, a jej miłość jest tego warta.
– Musimy znaleźć jakiś sposób. – Starała się, by jej głos brzmiał pewnie. – Nie możemy tak zaprzepaścić miłości.
– Gdybyśmy się pobrali, skończyłoby się to fatalnie – powiedział smutno. – Ja nie mogę żyć za twoje pieniądze, a ty nie możesz żyć bez nich. Pewnego dnia pojechałabyś do Anglii odwiedzić rodzinę i już byś tutaj nie wróciła. A ja… – Zadrżał.
– Co byś wtedy zrobił? – wyszeptała.
Długo milczał, wreszcie zdobył się na odpowiedź:
– Myślę, że mógłbym pojechać za tobą.
Przez moment nie pojęła, o co mu chodzi, i poczuła chwilową ulgę.
– W takim razie…
– Nie rozumiesz?! – prawie krzyknął. – To tylko świadczy o tym, jak bardzo cię kocham; tak bardzo, że mógłbym poświęcić honor i pobiec za tobą jak pies, błagając, byś pozwoliła mi ze sobą zostać. Mógłbym spróbować żyć twoim życiem, pogardzając samym sobą.
Angie zbladła.
– Naprawdę myślisz, że pozwoliłabym na coś takiego? Że chciałabym, byś we własnych oczach przestał być mężczyzną? Jeśli tak właśnie myślisz, to nie dziwię się, że wstydzisz się swojej miłości do mnie.
– T o nie tak.
– Właśnie, że tak. – Była naprawdę rozgniewana. – Sam nie wiesz, co mówisz! Tak bardzo cię kocham! Tyle że dla ciebie kochać, znaczy być psem i ustępować kobiecie, a w swojej arogancji nie wierzysz, by którakolwiek była tego warta. Dlaczego mnie kochasz, jeśli mną pogardzasz? Czy też pogardzasz mną tylko dlatego, że mam pieniądze?
– Nie mów tak – poprosił. – Nie to miałem…
– Ale to właśnie powiedziałeś. Chcesz kochać dokładnie tyle i ani kroku więcej. Chcesz liczyć każde ziarenko, żeby mieć pewność, że nie dałeś mi więcej niż to, na co według ciebie zasłużyłam. Ja pojmuję miłość inaczej. Poświęciłabym wszystko, żeby być z tobą, i byłabym dumna, że kocham człowieka, dla którego warto było to uczynić. Ale ty…
– Dość! Ani słowa więcej.
– Właśnie skończyłam. Nic dodać, nic ująć!
Odwróciła się i wybiegła z domu. Przez następną godzinę snuła się po ulicach, usiłując zrozumieć, co się stało. Nie, to nie mogła być prawda. To tylko zły sen. Wróci, a on będzie na nią czekał z uśmiechem, obejmą się i wszystko będzie dobrze.
Jednak gdy po powrocie do Residenzy napotkała jego niespokojne spojrzenie, wiedziała, że nic się nie zmieniło. Mimo rozdarcia, nie mógł postąpić inaczej.
Pobiegła w jego ramiona, które się dla niej otwarły i otoczyły ją ciaśniej niż zwykle.
– Przepraszam – szepnęła.
– Możesz mówić, co chcesz, tylko nie znienawidź mnie, proszę. Nie mam wyboru.
Nic jej tu już nie trzymało. Heather pozostawała na Sycylii na prośbę Baptisty, Angie zarezerwowała więc jeden bilet z Palermo do Londynu. Bernardo odwiózł ją na lotnisko i w przygnębiającej ciszy czekali na ogłoszenie jej lotu. Angie czuła się jak na pogrzebie.
W końcu musiała przejść przez bramki do poczekalni, do której Bernardo już nie mógł wejść.
– Przebacz mi – powiedział ochrypłym głosem. – Gdybym mógł, zgniótłbym tę barierkę, ale to jest silniejsze ode mnie. Ciągle cię kocham. Nigdy nie pokocham nikogo innego. Ale nie potrafię tego zmienić.
Położyła dłoń na jego policzku, patrząc z czułością i łagodnością. Bernardo dotknął wargami wnętrza jej dłoni. Nazwała go arogantem, ale teraz nie wyglądał na aroganta. Był chory i złamany nieszczęściem. Gdyby chodziło o innego mężczyznę, mogłaby mieć nadzieję, że w ostatniej chwili się podda. Ale nie Bernardo.
– Bernardo… – szepnęła.
– Idź – powiedział błagalnie. – Idź, zanim pęknie mi serce.
Angie zamierzała po powrocie z wakacji spokojnie rozważyć wszystkie oferty zatrudnienia. Teraz jednak podjęła pracę w klinice ojca tylko dlatego, że mogła zacząć od zaraz. Nie zniosłaby bezczynności.
To była dobra decyzja. Praca w klinice Wendhama stawiała o wiele trudniejsze wymagania, niż można by sądzić jedynie po jej bogatych pacjentach i astronomicznych kosztach leczenia. Harvey Wendham był świetnym chirurgiem, który zdobył sobie reputację najlepszego w branży. Rozpoczął szkolenie córki na swoją asystentkę i wkrótce praca całkowicie wypełniła jej czas.
Jednak wciąż miała zbyt wiele pustych wieczorów, a praca stopniowo przestawała pełnić rolę antidotum na jej ból. Szybko opanowała tajniki zawodu. Ojciec był zachwycony, bracia gratulowali jej. Otoczona aurą sukcesu, czuła się zagubiona i samotna jak na pustyni.
Jak zawsze miała adoratorów. Większości z nich już na starcie nie dawała żadnych szans, ale zgadzała się czasem na jakiś obiad czy tańce. Kiedyś być może podobaliby się jej, przynajmniej przez chwilę, teraz nie mogła powstrzymać się od porównań. Jakże byli inni od Bernarda, który zawsze mówił to, co myślał, nawet jeśli miał tym zrazić sobie ludzi. Po pierwszej randce nigdy nie następował dalszy ciąg.
Wszystko, co robiła, wydawało się pozbawione sensu, czasami nawet praca. Dawała z siebie wszystko, bo taka była z natury, jednak nic nie mogło złagodzić jej smutku. Satysfakcja zawodowa nie pomagała zatrzeć bolesnego wspomnienia o Bernardzie.
Z początku miała nadzieję, że Heather wkrótce wróci, ale z rozmów telefonicznych dowiedziała się o nieprawdopodobnych zdarzeniach, jakie miały miejsce na Sycylii. Otóż Baptista – ku zdumieniu wszystkich – miała własny pomysł na zażegnanie skandalu: zaaranżowanie małżeństwa z…
– Renato??? – Angie nie kryła zdumienia. – To jakiś niedorzeczny żart. Przecież ty nie możesz na niego patrzeć?
– Tak też jej powiedziałam. Że jedyne, na co mam ochotę, to kopnąć go w łydkę. A ona na to, że jak będziemy małżeństwem, to mogę to robić codziennie.
Angie mimo woli roześmiała się.
– Trzeba przyznać, że Baptista jest niepowtarzalna.
– Ona uważa, że skoro jej rodzina mnie obraziła, teraz musi to nadrobić.
– To jakieś średniowieczne zasady.
– Oni są Sycylijczykami, Angie. Są inni od nas. Być może i mają w sobie coś średniowiecznego. W pewnym sensie trzeba ich jednak za to podziwiać, nawet jeżeli nie do końca ich rozumiemy.
– Tak – Angie westchnęła. – Wiem coś o tym.
Heather przeniosła się do Bella Rosaria, by uniknąć swatania Baptisty. Ale to nie mogło trwać zbyt długo. Wkrótce Heather powróci i Angie znów będzie miała przyjaciółkę przy sobie.
Niestety, pewnego wieczoru ponownie odebrała telefon i tym razem usłyszała niesamowitą wieść: Heather zgodziła się na małżeństwo z Renatem.
– Chciałabym, żebyś była moją druhną. Możesz się stamtąd wyrwać?
– Z pewnością. – Angie z trudem zbierała siły, by zadać następne pytanie. – Heather, czy Bernardo…?
– Nie wie, że cię zapraszam. I nie zamierzam mu o tym mówić.
– Ale czy on…?
– Jest bardzo nieszczęśliwy. Być może to odpowiednia chwila, byś wróciła.
Kiedy skończyły rozmawiać, Angie opadła na sofę i poddała się tęsknocie. Zobaczyć ponownie Bernarda, usłyszeć jego głos, być może znaleźć się w jego ramionach. Może to niezbyt rozsądnie tak go zaskakiwać, ale nie miała siły odmówić Heather. Rozpłakała się. Bez sensu. Od tygodni nie była taka szczęśliwa, choć było to szczęście zaprawione goryczą i niosło zapowiedź nowego cierpienia.
Przestań się roztkliwiać! – rozkazała sobie. Odwaga zwycięża. Masz być odważna.
Kiedy poprosiła o urlop, ojciec spojrzał na jej bladą twarz i bez słowa wyraził zgodę. Na dzień przed ślubem Heather przyleciała do Palermo. Przyjaciółka czekała na nią na lotnisku.
– Bernardo jest wciąż w Montedoro i nie pokaże się tu aż do jutra rana. Zjemy w mieście, a potem wśliźniemy się do domu bocznym wejściem, tak żeby służba cię nie zobaczyła.
Przy kolacji Heather próbowała wyjaśnić, dlaczego zgadza się poślubić mężczyznę, którego nigdy nie lubiła.
– Baptista wszystko przemyślała. Jest zdecydowana zatrzymać mnie w rodzinie. Willę Bella Rosaria dostałam od niej jako posag. Nawet po moim zerwaniu z Lorenzem, nie chciała słyszeć o jej zwrocie. Muszę poślubić Renata, żeby posiadłość została w rodzinie.
– A co on na to?
– On dostanie z powrotem Bella Rosaria, a tego właśnie chce.
– To wszystko? – Angie spojrzała na nią podejrzliwie.
– No i… czuję się tu jak w domu. Pokochałam Sycylię, a to wystarczający powód, by zostać.
– Aha. – Angie nagle doznała olśnienia. – Jesteście zakochani!
– Kto mógłby się zakochać w Renato? – zaprzeczyła Heather z przekonaniem. – Po ślubie będzie wygodniej się z nim kłócić.
– W porządku. Będziesz miała burzliwe małżeństwo.
– Zobaczysz! – powiedziała Heather ponurym głosem, śmiejąc się.
– Jesteście zakochani! To dlatego czubiliście się od samego początku!
– Kto to wie?
– A co z Lorenzem? Czy ta sytuacja go nie przerosła?
Heather uśmiechnęła się.
– Nie wydaje mi się, żeby cokolwiek mogło zawstydzić tego młokosa. Nasze małżeństwo nie skończyłoby się dobrze i teraz oboje o tym wiemy. Nie uwierzysz, ale ostatnio jesteśmy z moim „młodszym braciszkiem" w niezłej komitywie.
Pojechały do Residenzy, gdzie udało im się niepostrzeżenie wejść domu.
– Czy Bernardo rzeczywiście niczego nie podejrzewa?
– Nie ma o niczym pojęcia. Dowie się dopiero jutro rano w kościele. Schronił się w swoim gnieździe na szczycie góry.
Odwiedzał mnie czasem, kiedy mieszkałam w Bella Rosaria. Zawsze pod pretekstem, żeby sprawdzić, czy czegoś mi nie brakuje, ale za każdym razem udawało mu się skierować rozmowę na twój temat.
– Czy powiedziałaś mu, że pracuję u ojca?
– A nie powinnam?
– To żaden sekret.
– Nie jest z nim dobrze. Bardzo wychudł i zmizerniał. Zupełnie jak ty.
– Miałam dużo pracy – powiedziała szybko Angie.
– Tak jak i on – odparła Heather. – Ale zdaje się, że nie rozwiązało to ani twoich, ani jego problemów.
Położyły się spać, lecz Angie nie mogła zasnąć. W końcu wstała, zarzuciła pled na ramiona i wyszła na taras. Serce bolało ją na wspomnienie pierwszego wieczora. Siedziała właśnie tutaj, a gdy spojrzała do góry, na balkonie zobaczyła Bernarda. Teraz ujrzała pustkę.
Popatrzyła na góry. Gdzieś tam wysoko, w Montedoro, cierpiał mężczyzna, którego kochała. Wiedziała, że myśli o niej. Przepełniała ją radość zaprawiona goryczą i lękiem.
Następnego ranka nie opuszczała pokoju, dopóki nie nadszedł czas wyjazdu do katedry. Tym razem zamiast Renata jechał z nimi kuzyn, który miał prowadzić narzeczoną. Tak jak poprzednio, pierwszym drużbą był Bernardo.
Samochód zatrzymał się, Angie poprawiła suknię Heather i weszły do katedry. Serce biło jej gwałtownie na myśl, że zobaczy Bernarda. Jak on zareaguje na jej widok?
Szły główną nawą. Chóralna pieśń rozbrzmiewała słodko ponad głowami. Bliżej i bliżej, i już tam był, szczuplejszy niż w dniu ich rozstania. Czy to rozłąka tak na niego podziałała?
W końcu ją zauważył. Tylko na chwilę jego rysy stężały, a potem z kamienną twarzą przeniósł wzrok na pannę młodą. Angie wzięła głęboki oddech. Nic nie potrafiła odczytać z tego krótkiego spojrzenia. Ceremonia ciągnęła się w nieskończoność, a ona stała wpatrzona w jego plecy, zastanawiając się, czy nie popełniła błędu.
Renato i Heather wymienili obrączki. Byli małżeństwem. Najdziwniejszy związek świata, pomyślała Angie. Dwoje ludzi, którzy nigdy nie powiedzieli sobie nic miłego i choć się kochali, nie chcieli się do tego przyznać. A ona i Bernardo zniszczyli swoją miłość, choć połączyła ich od pierwszego spojrzenia.
Ceremonia dobiegła końca. Organy zagrzmiały, gdy młoda para kroczyła szpalerem wzdłuż kościoła. Angie szła za nimi z podniesioną głową. Idący obok Bernardo na pozór jej nie zauważał, lecz w rzeczywistości był tak samo świadom jej bliskości, jak ona jego.
Z katedry jechali razem. W końcu jest szansa by porozmawiać, pomyślała. Wykorzystaj ją.
– Spodziewałeś się mnie?
Delikatnie ujął jej dłoń.
– Myślę, że tak, w jakimś sensie. Zastanawiałem się, czy Heather cię tu ściągnie.
– Mogłeś ją poprosić.
Potrząsnął głową i zrozumiała, że nigdy by tego nie uczynił.
Ten skryty mężczyzna nie byłby do tego zdolny.
Zebrał się w sobie i teraz już zręcznie udawał grzeczną obojętność.
– Miło cię widzieć. Co u ciebie? Wszystko w porządku?
– Tak sądzisz?
– Nigdy nie widziałem cię piękniejszej.
Mówił prawdę. Jej jedwabna suknia w bardzo jasnym odcieniu żółci skrojona była tak, by miękko opinać ciało. Włosy zdobił wianuszek z kwiatów, a jedyną biżuterią były perły w uszach. Przez chwilę sycił oczy jej widokiem, pełen tęsknoty, której nie potrafił ukryć.
Nie trwało to długo. Uśmiechnął się i stało się jasne, że znów zamknął się w sobie, ale ta chwila wystarczyła. Angie udało się go przejrzeć. Poczuła przypływ nadziei.
Na przyjęciu posadzono ich razem. Czuli się jak na cenzurowanym. Rozmowa na tematy osobiste nie była możliwa. Zanim zaczęły się toasty, zapytał:
– Więc zdecydowałaś się podjąć pracę w klinice ojca na Harley Street?
– Tak – odparła buńczucznie. – On jest wspaniałym chirurgiem. Wiele się od niego uczę.
– To świetnie – odpowiedział uprzejmie. – Cieszę się, że tak dobrze ci idzie.
Zdenerwowała się nagle.
– Skąd ten lekceważący ton?
– Proszę cię, ja tylko…
– Wiem dokładnie, co chciałeś powiedzieć. Wydaje ci się, że to łatwa praca. Duże pieniądze bez wysiłku. Według ciebie to wszystko, na co mnie stać.
– Czy musimy się kłócić, gdy mamy tak mało czasu?
– Mogliśmy mieć tyle czasu, ile dusza zapragnie.
Musieli przerwać. Rozpoczynały się toasty i przemówienia.
Potem zaczęły się tańce. Heather i Renato zawładnęli parkietem.
– Angie, świetnie cię widzieć. Zatańczysz?
Przed nią stał Lorenzo. Heather miała rację. To, co innego młodego człowieka na pewno by onieśmieliło, na nim nie zrobiło żadnego wrażenia. Uśmiechnęła się i przyjęła jego dłoń, jednak w tym samym momencie ktoś inny chwycił jej rękę.
– Nie – cicho powiedział Bernardo. – Wybacz, Lorenzo.
Ten rzucił im łobuzerski uśmiech i natychmiast znalazł sobie inną partnerkę. Bernardo ujął mocniej jej dłoń. Pozwoliła mu poprowadzić się na parkiet. Czuła jego drżące ciało przy swoim. Teraz była już pewna, że on wciąż ją kocha. Wyglądał, jakby wydarto mu serce.
Nie odzywała się. Wystarczyło, że przez chwilę byli razem, że była w jego ramionach.
– Nie powinnaś przyjeżdżać – powiedział cicho. – Tęskniłem za tobą.
– Dlaczego więc miałam nie przyjeżdżać?
– Dlatego właśnie, że tęskniłem – westchnął. – Twój widok mnie osłabia, a muszę być silny.
– Czemu tak mówisz? Czy miłość jest słabością?
– Byłoby słabością poddać się miłości – powiedział rzeczowo. – Amor mia, nie rozumiesz? Ty jesteś rajskim ptakiem, a Montedoro jest tylko dla orłów.
– Tak mało o mnie wiesz. A może i ja jestem orłem?
– Przestań, proszę. Nie wiesz, co mówisz.
Był jednak tak wzruszony, że pomimo swoich słów przytulił ją mocniej. Angie przerwała nagle taniec i pociągnęła go za sobą na dwór. Świeciły gwiazdy.
– Angie…
– Zamknij się i pocałuj mnie – powiedziała, przyciągając go ku sobie.
Jego drżenie podpowiedziało jej, że walczyłby z pragnieniem, gdyby mógł, lecz nie miał tyle sił. Zebrała całą odwagę i była teraz górą, całowała go tak, jak lubił, tak żeby ich szczęście powróciło.
– Nie możesz drugi raz mnie pożegnać – wyszeptała.
– Angie, proszę, nie… nie niszcz mnie.
– Próbuję tylko przeszkodzić ci w zniszczeniu nas obojga. Pragniesz mnie, prawda?
– Wiesz, że tak.
– To wystarczy, by chwycić się mocno za ręce i skoczyć w przepaść. Kochany, wszystko, czego nam trzeba, to odrobina odwagi.
Jej pocałunki torturowały go zapowiedzią rozkoszy. Szalał. Zauważyła, że nie miał siły opierać się. Jego dłonie zniszczyły dzieło, nad którym fryzjer spędził tyle czasu. Pukle włosów opadły jej w nieładzie na ramiona, a usta Bernarda podążyły za nimi, zostawiając na jej ramionach gorący ślad.
– Nie kuś mnie. Czarodziejko, będę z tobą walczył.
– Będę cię kusić, aż staniesz się tak odważny, by podjąć ryzyko wraz ze mną. Jeśli żadne z nas nie może żyć w świecie drugiego, zbudujmy wspólny.
– Nie – szepnął ochryple.
– Tak, mój kochany, wykorzystajmy tę szansę, skoczmy z najwyższego szczytu Montedoro i poszybujmy razem jak orły.
– To szaleństwo.
– Nie myśl o tym. Czy nie tęskniłeś za moimi pocałunkami?
– Pragnąłem tego bardziej niż czegokolwiek, ale to niczego nie zmienia.
– To zmienia wszystko – powiedziała, przyciskając usta do jego warg. – Jesteś mój, należysz do mnie, a ja należę do ciebie. Nie pozwolę ci odejść.
Nagle do jej pożądania dołączył gniew. Złapała go za ramiona i potrząsnęła nim, wbiła w niego płonący wzrok:
– Kochamy się, czy nie to jest najważniejsze?
– Być może mniej ważne, niż ci się wydaje. Myślisz, że nie spędzałem bezsennych nocy, marząc o tobie, pragnąc cię, mówiąc sobie, że świat mógłby przestać istnieć, gdybym choć raz mógł kochać się z tobą?
– To kochaj się ze mną, teraz, mój pokój jest obok. Dość pytań i nie podjętych decyzji.
– Jednak ze świtem odzyskiwałem rozsądek. Łatwo powiedzieć, że świat mógłby zginąć. W rzeczywistości on nigdy nie przepadnie. Jak dużo czasu zajęłoby nam, żeby się znienawidzić, gdybyśmy razem zamieszkali? Ty nie możesz żyć moim życiem, a ja twoim. Zniszczylibyśmy się nawzajem. Dlaczego nie chcesz tego zrozumieć?
– Bo jesteś dla mnie wszystkim! – krzyknęła w zapamiętaniu i gniewie. – I być może miłość mnie ogłupiła, bo wydaje mi się, że wszystko się uda, jeśli oboje będziemy kochać. Wolę już moją głupotę niż twoje przekonanie, że nic nie jest możliwe, a miłość nie jest warta tego, by o nią walczyć.
Nagle uświadomiła sobie, że wszystkie jej zabiegi poszły na marne. Poczuła ból w sercu. Cofnęła się gwałtownie.
– Cóż, widać nie warto było walczyć! – krzyknęła. – Być może należę do innego świata, ale nie masz prawa odebrać mi możliwości podejmowania własnych decyzji. Być może rzeczy wiście zniszczylibyśmy się, będąc razem, ale nie z przyczyn, o których myślisz, tylko dlatego, że nie mogłabym być z mężczyzną, który ignoruje zdanie innych, któremu się wydaje, że kobieta musi go pytać, co ma robić. Zegnaj, Bernardo. Wydawało mi się, że popełniłam błąd, wracając tutaj, ale teraz się cieszę. Nie będę dłużej cierpieć.
Wybiła północ. Dom pogrążył się w ciszy. Angie stała na tarasie. Wiedziała, że jest tutaj po raz ostatni.
– A więc był upartym osłem jak zwykle? – Z cienia dobiegł ją ironiczny głos Baptisty.
– Niestety – odpowiedziała gorzko. – Myślałam, że tęsknił za mną tak, jak ja za nim, i że to zmieni jego decyzję. On jednak…
– Tak, Bernardo nigdy nie zmienia decyzji. Będzie cię kochał całe życie i będzie przez to tak cierpiał, że wolę o tym nie myśleć.
– A ja?
– Dziecko, dobrze wiem, że cierpisz. Ty jednak jakoś to przetrwasz i znowu pokochasz. Być może nie tak jak jego, ale też mocno. Jesteś otwarta i pełna radości. Wiesz, jak korzystać z życia. A Bernardo… – Baptista westchnęła. – Niestety, on jest twardy, właściwie zatwardziały; nie wie, co to kompromis. Ukrywa siebie nawet przed samym sobą. Jedna kobieta – tylko jedna – znalazła sposób, żeby wywieść go na chwilę ku słońcu. Jeśli ją straci… Pomyśl, jakie będzie jego życie. Zimne i pełne goryczy.
– Wiem – szepnęła Angie. – Kiedy myślę, że jest tam w górach całkiem sam, podczas gdy moglibyśmy być tacy szczęśliwi. – Zagryzła wargi, ale nie mogła powstrzymać łez. – Jemu się wydaje, że jestem tylko rajskim ptakiem. – Wybuchnęła płaczem. – A ja chciałam być orłem!
– Bądź nim!
– Jak, kiedy on mi na to nie pozwala?
– Nie pozwala? – Głos Baptisty tym razem był ostry. – Czy należysz do kobiet, którym mężczyźni muszą pozwalać? Myślałam, że stać cię na więcej. Rób to, w co wierzysz. Nie pytaj go o pozwolenie. Tylko słabe kobiety mówią: „Gdyby tylko…". Silne działają.
– Przecież chciałabym, tylko nie wiem jak.
– Za to ja wiem – powiedziała Baptista. – Chodź, powiem ci.