Rozdział 9

– Ben? Mogę wejść?

– Drzwi są otwarte.

W sypialni panował mrok, który rozpraszało tylko wpadające z korytarza światło.

– Przyniosłam ci tabletki.

– Wziąłem już.

Terri postawiła szklankę na stole i choć jej nie zaprosił, by koło niego usiadła, zrobiła to.

– Chcę opowiedzieć ci wszystko od samego początku.

Nie czekając na jego reakcję, zaczęła mówić o tym, jak pojechała do Juanity, by dać jej pieniądze i jak obiecała jej pomoc.

Potem wyznała, że rozmawiała na jej temat z panem Reaganem i o telefonie kapitana Ortiza.

– Przysięgam, że nie miałam zamiaru wydać na nią ani centa z twoich pieniędzy. Mam trochę swoich oszczędności. Wystarczy mi na opłacenie rachunku w szpitalu i wynajęcie mieszkania. Przynajmniej do czasu, aż Juanita stanie na własnych nogach.

– Co nie nastąpi prędko, zważywszy, że właśnie urodziła dziecko – powiedział zadziwiająco spokojnym głosem. – Obawiam się, że nie może zostać z noworodkiem w mieszkaniu dla personelu.

– Wiem.

– A więc co sobie wyobrażałaś?

– Miałam nadzieję, że będzie mogła zostać w szpitalu tak długo, aż całkiem wydobrzeje. Potem pojadę z nią do Guayaquil i pomogę jej znaleźć mieszkanie i pracę.

– Bardzo chwalebne. A teraz posłuchajmy o planie B.

Terri zaczerwieniła się.

– Cóż… Gdyby udało mi się przekonać zarząd, że powinniśmy pozwolić zamieszkać na statku rodzinom z dziećmi, można by było przekształcić jedno z mieszkań w przedszkole. – Ben chrząknął, ale Terri ciągnęła dalej: – Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że musielibyśmy zatrudnić wykwalifikowany personel – mówiła coraz szybciej i szybciej. – Potem przedszkolanka mogłaby przeszkolić Juanitę, co rozwiązałoby problem jej pracy. Zamieszkałaby w wydzielonej z przedszkola części razem z dzieckiem. A gdyby chciała opuścić statek, miałaby przynajmniej zawód.

– A co zrobimy z dziećmi, które wyrosną już z przedszkola?

– Będą musiały pójść do szkoły. Kiedy zwiedzałam dziś statek, zobaczyłam, że na Pokładzie Słońca jest duża, niezagospodarowana przestrzeń w pobliżu basenów i centrum sportowego.

Ben sięgnął ręką, by odgarnąć z jej czoła kosmyk jasnych włosów. Terri zadrżała.

– Obawiam się, że dyrektorzy chcą tam zrobić kasyno.

– Kasyno… Przecież na statku jest kilkanaście barów. Zapewne jeden z nich można by było przekształcić w kasyno i to znacznie mniejszym kosztem.

Poczuła, że Ben się śmieje. Cóż, przynajmniej poprawiła mu nastrój.

– Nie wątpię, że masz jeszcze mnóstwo innych genialnych pomysłów. Chętnie posłucham, ale najpierw wskakuj pod kołdrę, bo się przeziębisz.

Terri omal nie dostała zawału serca. Poprosił ją, żeby weszła do jego łóżka. A może po prostu był zbyt zmęczony, żeby rozmawiać z nią na siedząco?

Nieśmiało odwinęła kołdrę i delikatnie wsunęła się do łóżka, uważając przy tym, by nie dotknąć Bena.

– Tak na pewno będzie znacznie lepiej – mruknął.

Czuła bijące od niego ciepło i oddałaby wszystko, by móc się do niego teraz przytulić.

– Rozumiem, że chcesz pomóc Juanicie. Ale posuwać się do tego, by szukać jej pracy…

– Zapewne myślisz, że to coś niezwykłego.

– Nie. Ale zastanawiałem się, czy to nie oznacza, że jeszcze nie przestałaś myśleć o Richardzie.

– O Richardzie? To nie ma z nim nic wspólnego! Nasze małżeństwo skończyło się już podczas miodowego miesiąca. Jednak czuję, że jestem mu to winna. Gdybym miała z nim dzieci, na nie zapewne przelałabym swoją miłość. Mówiłam ci, że Richarda nie było ze mną, kiedy poroniłam.

Poczuła na ramieniu uścisk ręki Bena.

– Kiedy powiedziałeś mi, że Richard pracował u ciebie od niedawna, zdałam sobie sprawę, że dziecko Juanity nie jest jego. A to oznacza, że jego prawdziwy ojciec opuścił ją tak, jak Richard mnie. Kapitan Ortiz opowiedział mi jej historię. Uciekła z patologicznego domu, została wykorzystana przez mężczyznę, który ją porzucił. Choć wiedziała, że Richard spotyka się z innymi kobietami, trzymała się go, bo on przynajmniej do niej wracał. Juanita należy do tych kobiet, które kochają niewłaściwych mężczyzn, a nie mają środków, by się od nich uniezależnić.

Kiedy dowiedziałam się o śmierci Richarda, pomyślałam, że znów została w jakiś sposób oszukana. Powinieneś ją zobaczyć, Ben. Jest młoda, piękna, ale nigdy nie zazna lepszego losu. Tak mnie to rozzłościło, że postanowiłam jej pomóc. Kapitan Ortiz uważa, że popełniłam błąd, dając jej pieniądze. Ale ona o nic mnie nie prosiła. Wychowałam się w domu pełnym miłości i do czasu małżeństwa z Richardem nie zaznałam żadnej formy przemocy. Mam wykształcenie, pracę i wsparcie rodziny, a Juanita nie ma nic. Kapitan Ortiz powiedział mi, że szukała mojej pomocy. Nie musiał tego robić, ale widocznie i on coś zrozumiał. Tak więc przytargałam mój problem na twój statek, sprawiając tym ogromny kłopot. Lepiej ci było bez żony. Nie miałam prawa. Przykro mi, Ben. Bardzo mi przykro. Odsunęła jego rękę i wyskoczyła z łóżka.

– Terri!

Uciekła do łazienki i zamknęła się. Ben poruszył klamką.

– Terri, otwórz, musimy porozmawiać.

– Odejdź, proszę. Obiecuję, że jak tylko Juanita wróci do zdrowia, wsiądę z nią do helikoptera i nigdy więcej nie przysporzę ci kłopotów.

– Cóż, popłacz sobie, jeśli masz ochotę. Jak wrócisz do łóżka, nagrzeję pokój do dwudziestu pięciu stopni. Co ty na to?

– Ben, jutro jest najważniejszy dzień twojego życia. Powinieneś się dobrze wyspać.

– Dobrze wiem, czego potrzebuję. Bądź dobrą żoną i zrób mi masaż stóp. Może trochę się przy nim zrelaksuję.

– Naprawdę aż tak się denerwujesz?

– A co będzie, jeśli statek nie wypłynie?

– Nie ma takiej możliwości.

– Właśnie po to mi jesteś potrzebna. Żeby mówić, że wszystko będzie dobrze.

Tylko Terri znała tę bardziej ludzką stronę natury swojego męża. Rozumiała, że może się bać i odczuwać niepokój. Otworzyła drzwi.

– Połóż się na brzuchu i wystaw nogi – powiedziała, wchodząc do sypialni.

Posłusznie wykonał polecenie i Terri zaczęła masaż. Uwielbiała go dotykać.

Masowała go tak długo, aż zasnął. Musiał porządnie wypocząć. O szóstej miał zacząć dzień, który przejdzie do historii. Najpierw chrzest statku. Matką chrzestną miała zostać żona kapitana. A po rozbiciu butelki szampana „Atlantis" wyruszy w wielki rejs.


Piętnaście godzin później Terri stała na górnym pokładzie, patrząc na oddalający się brzeg. Cały czas Ben obejmował ją mocno, a jego uścisk dawał jej takie poczucie bezpieczeństwa, jakiego nie zaznała nigdy dotąd.

On sam odczuwał w tej chwili radość, podniecenie, ulgę i wielkie szczęście. Terri była wdzięczna losowi. Ze wzruszenia z jej oczu popłynęły łzy.

– Będziesz mogła widywać się z rodziną, kiedy tylko zechcesz – szepnął jej do ucha. Chociaż raz nie odczytał jej myśli, ale była z tego zadowolona. Ciągle nie wiedział jeszcze, że to on jest teraz całym jej światem i że to nie z tęsknoty za rodziną płacze.

Statek wypłynął na otwarte morze.

Terri poczuła, że przede wszystkim będzie musiała przyzwyczaić się do kołysania.

Ben polecił jej, by wzięła tabletkę przeciw chorobie morskiej. Obiecała, że zrobi to, jak tylko wróci do mieszkania. Pocałował ją w kark i odszedł. Razem z Carlosem i głównym inżynierem mieli przeprowadzić inspekcję statku.

Terri jeszcze długo stała, patrząc na ocean, poddając się całkowicie jego urokowi i chłonąc wszystkimi zmysłami jego bliskość.

Zgodnie z tym, co mówił Ben, pogoda miała się pogorszyć, co jego osobiście bardzo cieszyło. Chciał się przekonać, jak statek będzie się sprawował w trudnych warunkach. Płynęli do Buenos Aires, gdzie na pokład mieli wsiąść kolejni pasażerowie.

W końcu Terri wróciła do mieszkania. Przebrała się, zjadła mały posiłek i poszła do szpitala. Chciała odwiedzić Juanitę i jej dziecko, ale po drodze odebrała telefon z pytaniem, gdzie przenieść jej rzeczy. Musiała odłożyć wizytę w szpitalu na później.

Pospiesznie wróciła do mieszkania.

Na szczęście to Beth wszystko pakowała. Każda paczka była opatrzona stosowną naklejką, co znakomicie ułatwiało rozpakowanie. Pudełka oznaczone napisami „kuchnia", „łazienka", „salon" zostały w mieszkaniu, resztę Terri kazała zanieść do nowego biura. Sama też tam poszła i zaczęła otwierać pudła. Ta praca tak ją pochłonęła, że nawet nie zauważyła nadejścia Johna Reagana. Chętnie przyjęła jego pomoc, zwłaszcza że musiała podłączyć komputer. Ale czuła się trochę winna, że go odrywa od pracy.

– Zostawiłem na drzwiach kartkę. Jeśli ktoś będzie mnie potrzebował, na pewno trafi we właściwe miejsce. Co jeszcze zrobić?

– W tym wielkim pudle jest mój ulubiony fotel. Trzeba go złożyć.

– Pójdę po narzędzia.

Po chwili wrócił i skręcając fotel, spytał o Juanitę. Terri opowiedziała mu, co się wydarzyło.

– Widziała już pani dziecko?

– Nie. Ale pójdę do szpitala, jak tylko tu skończę.

– Ależ mieli inaugurację! – roześmiał się John.

– Jestem pewna, że…

– Co zrobić teraz?

– Proszę mi pomóc zadecydować, gdzie mam to powiesić. – Wyjęła fotografie przedstawiające atrakcje turystyczne w rejonie Black Hills. Poprosiła, aby zawiesił jedną nad biurkiem.

– Byłem kiedyś na Mount Rushmore. Jest niezwykła.

– To prawda.

– Pojechaliśmy tam z kumplami podczas rajdu motocyklowego.

Spojrzała na niego zaskoczona.

– Jeździsz na harleyu?

– Jeżdżę. Zabrałem go ze sobą na statek. W każdym porcie będę wyjeżdżał na ląd.

– W takim razie na pewno to ci się spodoba. – Następna fotografia przedstawiała motocyklistów w ciemnych okularach i skórzanych kurtkach jadących na swoich błyszczących maszynach grzbietem góry.

John jęknął z zachwytu. Terri znała miłość tych ludzi do swoich maszyn.

– Miałam kiedyś chłopaka, który jeździł harleyem. Jeździłam z nim po kryjomu przed rodzicami.

– Naprawdę? – John skończył wbijać gwóźdź w ścianę, powiesił fotografię i cofnął się o krok, by popatrzeć na swoje dzieło. – Może chciałaby pani kiedyś przejechać się moim? Mógłbym panią zabrać w miejsca, do których nie można dojechać samochodem.

– Interesująca propozycja – dobiegi ich z tyłu głęboki męski głos.

Oboje odwrócili się jednocześnie.

– Ben…

Jak zawsze na jego widok jej serce zaczęło szybciej bić. W białym garniturze wygląda! zachwycająco. Żaden mężczyzna nie mógł się z nim równać.

Jednak teraz jego twarz była nieprzenikniona. Po prostu stał, patrząc na nich spod na wpół przymkniętych powiek.

– Panie Heniek, proszę przyjąć gratulacje z okazji ślubu.

– Dziękuję, panie Reagan.

Terri poczuła się nieswojo.

– John był tak miły, że pomógł mi rozpakowywać rzeczy.

– Widzę.

John uśmiechnął się.

– Nie miałem akurat nic innego do roboty. Miło nam, że pana żona jest z nami na pokładzie.

– Wygląda na to, że miał pan okazję spędzić z nią więcej czasu niż ja.

Uff. Gdyby go nie znała lepiej, pomyślałaby, że jest o nią zazdrosny. Ben spojrzał na nią.

– Skoro nie ma tu już nic więcej do roboty, może pójdziemy do szpitala zobaczyć dziecko. Czy może byliście już tam razem?

– Nie – odparła cicho. Ben był wściekły.

John najwyraźniej doszedł do takiego samego wniosku, bo znacząco spojrzał na zegarek.

– Nie wiedziałem, że jest już tak późno. Do zobaczenia jutro, pani Heniek.

– Niech pan nie zapomni swoich narzędzi – rzucił za nim Ben.

– Rzeczywiście.

Przechodząc obok Bena, skinął mu głową i wyszedł z pokoju.

Ben stał jak słup soli.

– No i co o tym myślisz? – spytała nienaturalnie pogodnym głosem Terri, wskazując głową pokój.

– Mamy na pokładzie osobę, która zajmuje się urządzaniem biur. Zaprojektowałaby wszystko zgodnie z twoimi sugestiami. Nie miałem pojęcia, że zamierzasz umieścić tu osobiste rzeczy.

Dlaczego był taki zdenerwowany?

– Pomyślałam, że zaoszczędzę trochę twoich pieniędzy – wyjaśniła. – Jeśli uważasz, że moje rzeczy nie wyglądają dobrze, możemy je zabrać na górę.

– Na razie jeszcze nie grozi mi bankructwo, ale doceniam twoją troskę o stan naszych finansów. Jeśli zaś chodzi o biuro, to wygląda wspaniale. Doskonale podkreśla twoją osobowość. Kiedy kwiaciarze skończą dekorowanie piętra, powiem im, żeby skonsultowali się z tobą w sprawie roślin. Idziemy?

Wyszła za nim, postanawiając za wszelką cenę go rozweselić.

– Twoje obawy o statek okazały się bezpodstawne. Płyniemy cały dzień" i jak dotąd nic się nie wydarzyło.

– O „Titaniku" też tak mówili.

Terri wybuchnęła śmiechem i ścisnęła jego rękę. Jego palce splotły się z jej.

– To jedyny film, którego na pewno nie będziemy oglądać. Kupiłam wczoraj mrożoną pizzę. Co powiesz na to, żebyśmy zjedli ją, oglądając „Zabójcze pomidory"?

– Nie masz choroby morskiej?

– Jeszcze nie.

– Dziwię się, że po tych tabletkach nie chce ci się spać.

– Nie wzięłam ich. Mam nadzieję, że nie będę potrzebowała…

– Dobry wieczór państwu – jakiś kobiecy głos przerwał jej w pół zdania. – Zastanawiałam się, kiedy nas państwo odwiedzą. Chyba wszyscy na statku już tu byli, żeby zobaczyć dziecko – powiedziała na ich widok uśmiechnięta pielęgniarka.

– Jak się czuje matka? – spytał Ben, zanim Terri zdążyła coś powiedzieć.

– Dostała środki przeciwbólowe i zasnęła. Ale dziecko można zobaczyć. Koleżanka zaraz państwa zaprowadzi.

– Och, Ben, czyż nie jest piękna? Spójrz na te ciemne loki. Juanita dobrze się spisała. Mam nadzieję, że jak wydobrzeje, pozwoli mi potrzymać małą.

Ben objął żonę i przytulił do siebie.

– Nie mam co do tego wątpliwości. Tymczasem twój mąż nie może przestać myśleć o pizzy.

W jego głosie nie było już słychać złości.

– Ja też jestem głodna. Chodźmy.

Kiedy wracali do domu, zupełnie znienacka zrozumiała, co dzieje się w głowie Bena.

– Przykro mi, że nie zaczekałam na ciebie z urządzaniem biura. Gdybym to ja zastała cię z jakimś obcym człowiekiem, z którym dzieliłbyś się swoją przeszłością, też bym się wściekła. Nie chciałam jednak, by te pudła zawadzały. Nigdy więcej nie zachowam się tak bezmyślnie. Obiecuję.

– Nie musisz mnie przepraszać, Terri. Zezłościłem się, bo nie zastałem cię w domu. Byłem rozczarowany i wściekły. To czysto egoistyczna reakcja.

– Ben, jest jeszcze coś, o czym chciałabym ci koniecznie powiedzieć.

– Mianowicie?

– Odkąd powiedziałam twoim kolegom, że zostałam nowym szefem działu handlowego, czuję się jak idiotka. To stwierdzenie było po prostu śmieszne. Chciałam, żebyś był ze mnie dumny, więc uczepiłam się tego, co najlepiej umiem robić, choć może niepotrzebnie. Próbuję powiedzieć, że jesteś dla mnie niezwykle wyrozumiały. Postaram się być dobrą asystentką, ale będziesz musiał mnie wielu rzeczy nauczyć.

Ben poszedł za nią do kuchni.

– Nie podejmujmy dziś żadnej decyzji. Jutro po śniadaniu możemy pójść do mojego biura i wszystko omówić.

– Z chęcią. Teraz rzeczywiście lepiej się położyć. Wyglądasz na zmęczonego. Boli cię ramię?

– Nie. Myślę, że obejdę się bez tabletek przeciwbólowych.

– To dlatego, że nosisz rękę na temblaku.

– Kiedy jesteś w pobliżu, nie mam wyboru.

– To prawda.

W końcu odważyła się na niego spojrzeć.

– Nie pogratulowałam ci jeszcze dzisiejszego przemówienia. Wszyscy byli pod wrażeniem. Na pamiątkę tego wydarzenia, przygotowałam dla ciebie drobny prezent. Zrobiony w Lead. Zaraz go przyniosę.

Poszła do sypialni, a po chwili wróciła z niewielką paczuszką.

– Proszę.

Ben odwinął papier i zdjął pokrywkę pudełeczka.

Złoty sygnet z onyksowym oczkiem, na którym wygrawerowano napis „Atlantis". Ben długo milczał.

– Założysz mi go? – spytał zachrypniętym głosem.

Terri wsunęła sygnet na serdeczny palec jego prawej dłoni. Zanim zdążyła cofnąć rękę, Ben chwycił ją i pocałował.

– Dałaś mi ślubną obrączkę, a teraz to. Dwa skarby, które będę cenił do końca moich dni.

Terri nie mogła powstrzymać uczucia rozczarowania, że nie pocałował jej w usta. Miał możliwość, ale nie zrobił tego. Czyżby w ogóle jej nie pożądał?

Odwróciła wzrok i uwolniła się z jego uścisku.

– Nie wiem jak ty, ale ja czuję się senna. Dobranoc, Ben. Do zobaczenia rano.

Pospiesznie wyszła do swojego pokoju. Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, rzuciła się na łóżko i zaczęła szlochać w poduszkę.


Rano statkiem kołysało znacznie silniej niż do tej pory. Terri usiadła i wyjrzała przez okno. Było wietrznie.

Spojrzała na zegarek i jęknęła. Dziesięć po dziewiątej. Nawet nie słyszała budzika. Dlaczego Ben jej nie obudził?

Ładna z niej żona!

Wzięła szybki prysznic, umyła włosy, wysuszyła je i uszminkowała usta. Ubrała się w białe spodnie, lnianą bluzkę i bawełniany blezer.

Potem pospiesznie weszła do kuchni, żeby coś zjeść. Na lodówce znalazła kartkę.

„Śniadanie masz w piecyku, śpiochu. Przynajmniej tyle mogłem dla ciebie zrobić. Przyjdź do biura, gdy będziesz gotowa".

W piecyku czekały na nią smakowite kiełbaski, smażone jaja i tosty.

Ben… jakie to było miłe z jego strony.

Wszystko smakowało wybornie. Zjadła, co jej naszykował i popiła sokiem z pomarańczy. Jeszcze tylko wizyta w łazience, żeby umyć zęby i była gotowa na spotkanie z ukochanym mężem.

Windą wjechała prosto na piętro, na którym znajdowały się biura. Usłyszała męskie głosy dochodzące z sali konferencyjnej.

Nie chcąc przeszkadzać, zajrzała przez uchylone drzwi do gabinetu Bena.

– Wejdź, Terri.

Ben siedział za ogromnym dębowym biurkiem.

– Przepraszam za spóźnienie – zaczęła.

– Nie ma za co. Potrzebowałaś snu.

– Dziękuję za śniadanie. Było wyśmienite.

– Nareszcie ja mogłem coś zrobić dla ciebie.

– O czym ty mówisz? Odkąd się poznaliśmy, traktujesz mnie jak księżniczkę. Czas, żebym wzięła się do pracy. Od czego mam zacząć?

– Chodź ze mną. – Ben wstał zza biurka i ujął ją za rękę. Kiedy zorientowała się, dokąd ją prowadzi, zatrzymała się.

– Nie potrafię stenografować.

– Nie ma takiej potrzeby. Dyktafon wszystko nagrywa.

– W takim razie nie bardzo rozumiem, po co mam tam z tobą iść.

– Ponieważ cię o to proszę – powiedział cicho. – Czy to nie wystarczający powód?

– Tak. Naturalnie.

Oparł rękę na jej ramieniu i wprowadził do sali. Wszystkie głowy zwróciły się w ich stronę. Zgromadzeni mężczyźni uśmiechnęli się i skinęli na powitanie.

– Panowie, poznaliście już moją żonę, Terri. Przypominacie sobie zapewne, że w swoim przemówieniu wspomniała o funkcji, jaką jej przydzieliłem. Chciałbym, aby, za waszym pozwoleniem, przedstawiła teraz swój pogląd na kilka kwestii, które wydają mi się niezwykle istotne.

Ścisnął jej ramię.

– Nie spiesz się, skarbie. Powiedz wszystko, co leży ci na sercu.

Загрузка...