Ile dwudziestolatek spędza w domu sobotnią noc, wsłuchując się w deszcz, strumieniami spływający po szybach? – dumała przygnębiona Leith. W chwilę później, czując, że zaczyna użalać się nad sobą, szybko przywołała się do porządku. Boże drogi, przecież większość życia spędziła na nauce, więc takie samotne sobotnie wieczory nie są jej obce.
Aby ostatecznie otrząsnąć się z przygnębienia, skierowała swoje myśli na Rosemary, przyjaciółkę i sąsiadkę z drugiej strony korytarza, przybyłą z tego samego miasteczka. Gdyby Rosemary nie zdecydowała się właśnie dziś odwiedzić swoich rodziców w Hazelbury, teraz siedziałyby razem nad filiżanką kawy. Oczywiście, Travis Hepwood, sekretny przyjaciel Rosemary, byłby tu także, ale ponieważ Leith bardzo go lubiła, chętnie zabawiałaby również i jego.
Nowa fala ulewnego deszczu zalała szyby okienne, ale tym razem Leith nie usłyszała jej. Myśl o Rosemary obudziła wspomnienie dnia, kiedy jej brat Sebastian oznajmił, że na głównej ulicy Hazelbury zderzył się z Rosemary Green, a właściwie Rosemary Talbot, bo takie teraz nosiła nazwisko. Rosemary, o rok starsza od Leith, była koleżanką z klasy Sebastiana. Nigdy nie pozwalano jej uczestniczyć w zbiorowych szkolnych zajęciach, toteż nikt nie znał jej zbyt dobrze. Jednak, ku zaskoczeniu wszystkich, w wieku osiemnastu lat Rosemary wyszła za mąż i opuściła miasteczko.
Od owego czasu mało kto wspominał jej imię.
Dopiero tamtego dnia ukochany, acz odrobinę nieodpowiedzialny braciszek z podnieceniem oznajmił:
– Właśnie skończyłem pogawędkę z Rosemary Green!
Leith zauważyła entuzjazm, ale ponieważ był on integralną częścią jego osobowości – nie zareagowała zbyt ochoczo.
– Prawdopodobnie przyjechała do rodziców.
– Właśnie – zgodził się z nią. – Wydawała się trochę przybita… czy ja wiem, nic konkretnego. W każdym razie – kończył – staliśmy przed Oliphants Cafe, więc zaproponowałem kawę i już za chwilę opowiadała mi o swoim życiu w Londynie…
Zawiesił głos, a Leith dała się złapać w tę klasyczną teatralną pułapkę.
– I co? – zapytała, czując w głębi ducha, że za chwilę tego pożałuje.
– I powiedziała mi, że w jej bloku zwalnia się mieszkanie.
– O, nie – zaprotestowała Leith, choć przez głowę przemknęła jej kusząca myśl o zamieszkaniu w Londynie. – Od razu ci mówię, że mama się nie zgodzi.
– Zgodzi się, jeśli powiesz jej, że będziesz się mną opiekować… sprawdzać, czy umyłem szyję i zmieniłem skarpetki – uśmiechnął się przebiegle Sebastian. Miał wtedy dwadzieścia trzy lata i radośnie wykorzystywał nadmierną troskliwość matki.
– A poza tym – dodał z rozbrajającą szczerością – nie stać mnie na czynsz.
– A jeśli nie zechcę pojechać? – Leith usiłowała przyhamować nieco jego zapał.
– Pojedziesz! – przymilał się. – Wiesz, że pojedziesz. Jakoś nie protestowałaś, kiedy tato powiedział, że uczyłaś się pilnie przez tyle lat, a teraz w żadnej pobliskiej firmie nie możesz w pełni wykorzystać swoich kwalifikacji. Za to w Londynie…
Sebastian rozwijał temat jeszcze przez parę minut. Leith próbowała bronić swej pozycji, ale na każdy zarzut miał gotową odpowiedź i już po chwili poczuła się równie podniecona, jak on. Rzeczywiście, pracowała ciężko, aby zdobyć kwalifikacje w kontraktowo-handlowej dziedzinie inżynierii, a w jej obecnym miejscu pracy nie wykorzystywano w pełni jej zdolności.
– Ja też będę miał większe pole do popisu – oznajmił Sebastian. Skończył uniwersytet i teraz pracował jako fotograf. – Zdaje się, że opstrykałem już wszystko w tej dziurze – dodał i powrócił do swojej śpiewki: „Za to w Londynie".
– Lepiej porozmawiajmy z rodzicami-ostudziła go Leith.
Ojciec zgodził się, że oboje są już w wieku, w którym ptaszki wylatują z gniazdka, ale matka, zaślepiona uczuciem do syna, potrzebowała trochę więcej czasu.
W niedzielę rano dostali jednak błogosławieństwo obojga rodziców i Sebastian poszedł do Greenów, żeby wyciągnąć od Rosemary coś więcej na temat mieszkania. Wrócił z ponurą miną.
– Święty Henryku, to lodówka, a nie dom! – jęknął. – Przez cały czas ani jednego uśmiechu!
– Rosemary nie chce, żebyście mieszkali tak blisko niej? – zatroszczyła się matka. Z początku nie chciała, żeby jechał, ale teraz gotowa była o to walczyć.
– Tego nie powiedziała – odparł, ale jego energia wyraźnie zmalała. – Powiedziała jednak dość, żebym się zorientował, że i tak nie pojedziemy.
– A to dlaczego? – zapytała pani Everett.
– Rosemary wynajmuje mieszkanie pod nieobecność właściciela, a to sąsiednie można tylko kupić.
– No to co, w Londynie chyba jest więcej mieszkań do wynajęcia – zauważył ojciec i dodał, posyłając żonie czułe spojrzenie: – A poza tym, moja droga… cóż, sądzę, że dla tak dobrej sprawy powinniśmy zastanowić się nad tym, czy Leith i Sebastian nie mogliby dostać swojego spadku po dziadku przed ukończeniem dwudziestu pięciu lat.
– Naprawdę? – zapytali oboje jednocześnie. Ojciec, jako wykonawca testamentu, miał prawo do wcześniejszego rozdysponowania spadku. W takiej sytuacji wynajmowanie mieszkania nie miałoby sensu.
– Zobaczymy – obiecała pani Everett i od tej chwili sprawy potoczyły się błyskawicznie.
Na wszelki wypadek obejrzeli kilka innych nieruchomości na sprzedaż. Kiedy jednak zobaczyli mieszkanie w ekskluzywnym bloku, które zajmowała Rosemary, okazało się ono poza wszelką konkurencją.
Leith i Sebastian byli wprawdzie zgodni co do zamiaru kupna mieszkania, musieli jednak pogodzić się z faktem, iż scheda po dziadku stanowiła tylko niewielką część potrzebnej kwoty.
– Zaciągniemy pożyczkę pod hipotekę, jak wszyscy – Sebastian nie zniechęcił się. Okazało się jednak, że nie mając stałego źródła dochodu nie może starać się o pożyczkę.
– Pójdę do prawdziwej pracy – zaparł się jak osioł. Leith także szukała nowego zajęcia. Popytała tu i ówdzie, i wkrótce umówiła się na rozmowę w małej firmie o nazwie Ardis &Co.
W miesiąc później Sebastian zaczął pracować jako agent londyńskiego biura podróży. Mieszkał w pokojach hotelowych w dni robocze, na niedzielę i święta jeździł do domu, do Hazelbury, zaś Leith otrzymała pracę w Ardis &Co. Kiedy stwierdziła, że jest jedyną kobietą poproszoną na rozmowę, prawie straciła nadzieję. Była niemal pewna, że stanowisko dostanie się któremuś z męskich kandydatów, jako że dotychczas zajmował je mężczyzna, który miał w ciągu czterech miesięcy opuścić spółkę.
W cztery miesiące po podjęciu decyzji o przeprowadzce do Londynu oboje z Sebastianem zajęli nowe mieszkanie. Kredyt okazał się morderczy, ale oboje mieli pracę i szansę na awans – a zatem i podwyżkę zarobków – więc nie martwili się.
Podczas tych ostatnich miesięcy rzadko widywali Rosemary Talbot. W tydzień po przeprowadzce, kiedy Leith chciała zaprosić Rosemary i jej męża na uroczystego drinka – dowiedziała się, że Derek Talbot już tam nie mieszka.
– Właściwie – wymamrotała Rosemary – mój mąż wyprowadził się.
Leith nie była pewna, kto jest w tym momencie bardziej zakłopotany, ona czy Rosemary.
– Cóż, tak czy owak, wpadnij na drinka – uśmiechnęła się.
Po tamtej rozmowie wypiły razem niejedną kawę. Rosemary z początku niechętnie mówiła o swoim małżeństwie, po jakimś czasie okazało się jednak, że Derek był zwyczajnym kobieciarzem i traktował żonę w karygodny sposób. Leith współczuła Rosemary, zwłaszcza kiedy odkryła, że jej przyjaciółka wychowana jest w przekonaniu o nierozerwalności więzów małżeńskich i nie przyjmuje do wiadomości rozpadu swego związku. Rodzice Rosemary nie uznawali rozwodu i gdy Derek go zażądał, nie omieszkali dobitnie oznajmić tego córce.
Byli w Londynie już od miesiąca, kiedy Sebastian zdecydował, że najwyższy czas oblać mieszkanie.
– To nie będzie dużo kosztowało – dodał szybko, wiedząc, jakie kłopoty ma Leith z przyzwyczajeniem się do roli pani domu.
– Kogo zaprosimy? – zapytała, ponieważ sama nie znała w Londynie prawie nikogo.
– Mam kupę przyjaciół – odparł Sebastian. Rzeczywiście, z nich dwojga to on częściej wychodził, należał do kółka dramatycznego, a poza tym dłużej mieszkał w Londynie.
Leith zaprosiła Rosemary i namawiała ją tak długo, aż wreszcie nieszczęśliwa kobieta zgodziła się przyjść. Natychmiast została wciągnięta w wir przygotowań.
Jeżeli hałas oznacza sukces, to impreza udała się znakomicie. Około jedenastej Leith zatęskniła do łóżka, ale jako gospodyni miała swoje obowiązki. Od kwadransa nie widziała Rosemary, a nie chciała, żeby przyjaciółka poczuła się opuszczona. Znajomi Sebastiana nie musieli przypaść jej do gustu.
Mimo wszystko miała nadzieję, że Rosemary nie poszła jeszcze do domu. Krążyła po pokoju, dopóki jej wzroku nie przyciągnęła niewielka sofa pod ścianą. Na owej sofie bowiem siedziała z lekka zarumieniona Rosemary, a obok niej, pogrążony w rozmowie, mężczyzna w wieku około dwudziestu sześciu-siedmiu lat. Leith usiłowała przypomnieć sobie jego nazwisko. Zdaje się, że został jej przedstawiony jako Travis jakiś tam. Zerknęła jedynie, czy Rosemary nie wygląda na niespokojną i wycofała się.
Tego wieczoru Rosemary nie była wprawdzie niespokojna, ale wkrótce potem historia z Travisem Hepwoodem okazała się wystarczającym źródłem stresu. Travis bowiem zakochał się w Rosemary od pierwszego wejrzenia. Leith czuła, że wbrew wszelkim oczekiwaniom Rosemary także nie pozostawała obojętna. W ich miłości pojawiła się jednak przeszkoda: wpajane Rosemary od dzieciństwa skrajne poczucie przyzwoitości. W jej pojęciu sytuacja, iż kocha się jednego mężczyznę będąc żoną innego, była po prostu nie do pomyślenia. Nie czuła się na siłach, by rozwieść się z Derekiem, toteż jej szanse na szczęście z Travisem wyglądały raczej marnie.
W tydzień później, wciąż zaskoczona swymi uczuciami, Rosemary wyznała Leith, że istotnie jest zakochana w Travisie. Do tego stopnia, że wybrała się z nim nawet na kolację.
– Tak się cieszę – odparła Leith. Z oszczędnych informacji, jakie wymknęły się Rosemary, wiedziała, że jej przyjaciółka przeżyła koszmar, zanim Derek zdecydował się odejść.
– Nie ma powodu – mruknęła Rosemary.
– Nie zgadzacie się z Travisem? – zainteresowała się mocno zaskoczona Leith.
– Ależ zgadzamy się, cudownie – westchnęła Rosemary. – Ale miałam tak okropne poczucie winy… jakby rodzice stali nade mną i spoglądali z wyrzutem przez cały czas. Travis dzwonił zeszłej nocy… powiedziałam, że nie chcę go więcej widzieć.
Postanowienie Rosemary dotyczące Travisa było bardzo silne – nie na tyle jednak, by istotnie więcej się z nim nie zobaczyła. W każdym razie nie były to spotkania umówione – i nigdy w jej własnym mieszkaniu. Travis zadzwonił bowiem do Leith i Sebastiana już w kilka dni później… „Pomyślałem sobie, że mógłbym wpaść na chwilę" nie zwiodło nikogo. Przypadkiem, tego samego wieczoru Leith zaprosiła Rosemary na kolację. Jej zdaniem byłoby nieuprzejmie poprosić Travisa, żeby wyszedł.
Od tej pory Travis regularnie przychodził na kolację. Sebastian raz był obecny, raz nie, ale
– cokolwiek mówiło na ten temat jej sumienie – Rosemary zjawiała się zawsze, w ostatniej chwili, buntując się przeciw własnym zasadom. Co więcej, nieraz nalegała, że sama przygotuje kolację i przyniesie do Leith – zawsze trochę więcej niż trzeba, na wszelki wypadek, gdyby pojawił się jakiś niespodziewany gość. Travis z kolei, jako pracownik firmy importującej wina, przynosił jakiś wspaniały trunek.
– Co się dzieje? – zagadnął Sebastian, kiedy po powrocie do domu późnym wieczorem zastał Leith na straży, przy drzwiach do kuchni.
– Tam są Rosemary i Travis – odparła.
– No to co?
– Być może nie zauważyłeś, ale oni są w sobie zakochani.
– A co się stało z mieszkaniem Rosemary?
– Ona nie chce go przyjmować u siebie.
– A dlaczegóż to?
– To… raczej nieostrożne – stwierdziła Leith, szczerze zaskoczona niewrażliwością brata.
– Kompletna bzdura! – wyraził własne zdanie Sebastian.
Poniewczasie Leith zrozumiała, że ten stan rzeczy nie może trwać wiecznie bez niczyjej krzywdy. Rosemary jednak wciąż unikała jawnych spotkań z Travisem, a ten zakochiwał się w niej coraz bardziej, tak że nie sposób było utrzymać go na odległość. Leith polubiła oboje i współczuła im, ale rozumiała, że sami muszą znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji.
Pewnego wieczoru Travis pojawił się, jak zwykle, rozjaśniony nadzieją na spotkanie Rosemary. Sebastian także był w domu i zabawiał go rozmową. Rosemary jednak spóźniała się bardziej niż kiedykolwiek. Wreszcie Leith nie była w stanie ani chwili dłużej znosić tęsknych spojrzeń Travisa w stronę drzwi.
– Zobaczę, co ją zatrzymuje – oznajmiła i przeszła na drugą stronę korytarza. Nacisnęła dzwonek i czekała.
Rosemary otworzyła drzwi, ale pytanie: „Gotowa?" zawisło na ustach Leith. Przez ramię przyjaciółki dostrzegła mężczyznę.
Leith wyczuła napiętą atmosferę. Nieznajomy wstał i skierował się ku drzwiom. Coś w zachowaniu przyjaciółki zdawało się mówić, że jej gość nie powinien dowiedzieć się o planowanej wizycie.
– Eee… przepraszam, że przeszkadzam, Rosemary – improwizowała Leith. – Nnie… spodziewałam się, że masz gościa.
Uśmiechnęła się do krępego mężczyzny.
– Nie przedstawisz mnie? – rzucił krótko do Rosemary, pożerając oczami gęste, kasztanowe włosy, zgrabną figurę i piękną twarz Leith.
– Oczywiście – odparła Rosemary. – Leith jest nową właścicielką mieszkania naprzeciw. Leith, to mój mąż, Derek.
Leith podała mu rękę, ale nie spodobał jej się sposób, w jaki bez przerwy gapił się na nią.
– J-ja tylko na chwilę, muszę nakarmić Sebastiana – bąknęła. – Chciałam pożyczyć trochę sosu Worcester…
Travis i Sebastian patrzyli na nią zezem, kiedy wróciła z butlą sosu, ale bez Rosemary.
– Gdzie Rosemary? – natychmiast zapytał Travis. Leith rozpaczliwie wysilała mózg, ale nie potrafiła wymyślić nic mądrego. Musiała powiedzieć prawdę.
– Nie przyjdzie – powiedziała i oboje z Sebastianem musieli niemal obezwładnić Travisa, kiedy ten dowiedział się o obecności męża Rosemary.
Sebastian nie bez trudu posadził go z powrotem i przygotował morderczego drinka. Od tej chwili wieczór potoczył się jeszcze gorzej, niż się zaczął. Jedynie Sebastian miał ochotę na kolację. Travis wyraźnie potrzebował kolejnego, solidnego drinka, a Sebastian usłużył mu ochoczo. Alkohol rozwiązał mu język i Travis zaczął opowiadać o swojej miłości do Rosemary. O tym, że chciałby ją poślubić, ale nie wie, jak to zrobić, ponieważ poczucie przyzwoitości nie pozwala jej wychodzić z nim gdziekolwiek. Chciałby, żeby cały świat wiedział o jego miłości, ale czy ona pozwoli przedstawić się jego rodzicom?
Zanim wybiła jedenasta, Travis zaczaj bełkotać, a Leith wściekła się na Sebastiana, który przechylał butelkę, ilekroć w szklance gościa pokazywało się dno.
– Jasna cholera, ale się ululates! – wykrzyknął Sebastian, kiedy Travis chwiejnie podniósł się z miejsca i niepewnie ruszył przed siebie.
– Sądzę, że Travis nie powinien siadać za kierownicą w takim stanie – zauważyła Leith lodowatym tonem.
– Ja też piłem… nie mogę go odwieźć – stwierdził Sebastian. – A poza tym, on mieszka gdzieś na peryferiach Essex i Bóg jeden wie, kiedy wróciłbym do własnego łóżka… nawet, jeśli przypadkiem pamiętałby swój adres. Niech się prześpi na tej kanapie – zaproponował najprostsze wyjście.
– A jego rodzice? Będą się martwić – zaprotestowała Leith, pamiętając, że kiedy Sebastian nie wracał do domu na noc, matka szalała z niepokoju.
– Do diabła, Leith, on dobiega trzydziestki! Na pewno nie pierwszą noc spędza na bańce!
Travis przespał zatem noc na kozetce i skorzystał na tym tylko tyle, że nazajutrz, z błędnym wzrokiem i skacowany jak diabli, mógł przed wyjściem zamienić kilka słów z Rosemary. Jego samopoczucie pogorszyło się jeszcze na wieść, że Derek Talbot znowu żądał rozwodu, a ona znowu odpowiedziała mu stanowczym nie. W bladym świetle poranka Rosemary oznajmiła Travisowi, że nie zamierza również nigdy więcej przyjmować zaproszenia na kolację u sąsiadów.
Powtórzyła to zresztą Leith, używając niemal tych samych słów. Leith poczuła, że nie ma prawa się wtrącać, powinna jednak pozostać przy Rosemary, kiedy ta będzie potrzebowała bratniej duszy.
Wciąż spotykała się ze swoją przyjaciółką. Travis także wpadał od czasu do czasu – Leith wiedziała, że liczy jedynie na szansę ujrzenia ukochanej. Wyglądał coraz bardziej mizernie, a kiedy znów się pojawił, Leith miała ogromną ochotę zawołać Rosemary. Pohamowała się jednak. Jeżeli nikt jej o to nie poprosił – nie będzie się wtrącać. Zwłaszcza że Rosemary powtórzyłaby Travisowi jedynie to, co już raz słyszał.
Potem Sebastian zaczął przebąkiwać o opuszczeniu pracy i Leith miała się czym martwić. Jeśli jej brat nie będzie pracował, to jak spłaci swoją część długu hipotecznego? I wówczas, jakby na dowód, że nieszczęścia zawsze chodzą parami, wydarzyła się katastrofa: Leith straciła pracę, choć nie ze swej winy.
Nie mogła w to uwierzyć. Była pracowita i pełna inicjatywy, a posada dawała jej dużo satysfakcji. Pracowała niemal wyłącznie z mężczyznami, całkiem nieźle dogadując się z większością z nich. Nie ucieszyła się jednak, kiedy Alec Ardis, żonaty syn właściciela firmy, pewnego dnia zjawił się w biurze i bez żadnej zachęty z jej strony zaczął ją napastować. Nie pomogło stanowcze nie. Walcząc z uściskiem, który oplótł ją jak ośmiornica, wrzała gniewem. Kiedy wreszcie udało jej się uwolnić, była wściekła i upokorzona – tylko dlatego, że jest kobietą, syn szefa uważa, że może sobie pozwalać na wszystko – i dosłownie rzuciła się na niego z pazurami.
Była wstrząśnięta atakiem, ale nigdy nie opuściłaby pracy z własnej woli. Nie miała jednak wyboru. Pan Ardis senior przechodził właśnie, gdy dotarły do niego słowa: lubieżny, skretyniały, zboczony wieprz. Kiedy wszedł do pokoju, Leith wyrzucała z siebie kolejne epitety.
Zrobiło jej się niedobrze, kiedy pan Ardis – nie wierząc, że synalek mógł zaatakować bez żadnej zachęty z jej strony, a może jedynie kryjąc jego niechlubne słabości – dał jej odprawę w wysokości miesięcznej pensji i z miejsca wyrzucił z pracy.
Wieczorem zadzwoniła do drzwi Rosemary. Wciąż jeszcze nie mogła otrząsnąć się z szoku, jaki wywołała w niej napaść i to, co potem nastąpiło.
– Nie robisz przypadkiem kawy? – zapytała.
– Wchodź – szybko zaprosiła ją Rosemary. – Wyglądasz fatalnie. Co się dzieje?
– Wylali mnie – oznajmiła Leith roztrzęsionym głosem i przy kawie zdała jej dokładną relację.
„Lubieżny, skretyniały, zboczony wieprz", zdaniem Rosemary, to bardzo delikatne określenie faceta, który myśli, że każda kobieta pracująca dla jego ojca jest potencjalną zdobyczą.
– Powinnaś była strzelić go w pysk – stwierdziła, oburzona niemal tak, jak Leith.
– Zrobiłabym to, gdybym miała wolne ręce – odparła Leith i pociągnęła jeszcze jeden łyk kawy.
Rosemary serdecznie współczuła przyjaciółce.
– Oczywiście, to musiało się zdarzyć, prędzej czy później – stwierdziła.
Leith wytrzeszczyła oczy.
– Nie kojarzę – wyznała.
– Jesteś za… – Rosemary szukała odpowiedniego słowa, aż, ku całkowitemu zaskoczeniu przyjaciółki, oznajmiła: -… olśniewająca.
– Olśniewająca! – wykrzyknęła Leith, otwierając zielone oczy jeszcze szerzej.
– Nie miałaś o tym pojęcia, co? – miękko zapytała Rosemary i, jakby chcąc jeszcze mocniej wstrząsnąć Leith, ciągnęła: – A co powiesz o tych fantastycznych, kasztanowych włosach, wspaniałych oczach i cerze, nie wspominając o figurze, która jest wypukła dokładnie tam, gdzie należy? To było do przewidzenia, że prędzej czy później jakaś egoistyczna męska gadzina zechce wyciągnąć po ciebie łapy.
– Wielkie nieba! – jęknęła Leith słabym głosem. Ze słów Rosemary wynikało, iż powinna uważać się za szczęściarę, gdyż dobiegając dwudziestu dwóch wiosen nie zaznała jeszcze wątpliwych awansów jakiegoś domorosłego supermana.
– Musisz po prostu trochę się przygasić – uśmiechnęła się Rosemary i rozmowa potoczyła się dalej, dopóki Leith nie wspomniała o konieczności znalezienia nowej pracy.
– Nie mogę nie pracować, zwłaszcza z tą morderczą hipoteką, którą z Sebastianem musimy spłacać co miesiąc – wyznała.
– No pewnie! – zgodziła się Rosemary i dodała:
– Gdyby nie to, że czynsz za to mieszkanie został zapłacony do końca roku, sama byłabym w kłopocie. Teraz oszczędzam, jak szalona, żeby mieć trochę grosza w zanadrzu, kiedy przyjdzie pora płacenia. Wracając jednak do ciebie… chyba nie powinnaś mieć kłopotów ze znalezieniem innej pracy.
– Moje kwalifikacje jeszcze ujdą – odparła Leith.
– Ale co z referencjami? Nie wyobrażam sobie, żeby pan Ardis wyrażał się o mnie w samych superlatywach.
– Nie ma innego wyjścia, jak tylko uczciwie ocenić twoją pracę… o ile nie chce ci się narazić – oznajmiła Rosemary stanowczo.
W tydzień później, po zgłoszeniu swej kandydatury w trzech firmach, Leith dowiedziała się, że dwa ze stanowisk są już zajęte. W trzecim miała więcej szczęścia: zaproszono ją na rozmowę. Został jej jednak cały tydzień na przemyślenie paru spraw. Wciąż jeszcze nie otrząsnęła się z szoku wywołanego karesami Aleca Ardisa, a jawnie niesprawiedliwe zwolnienie z pracy zraniło ją bardzo. Mimo to, nawet jeśli uważała, że Rosemary przesadza, jej uwagi na temat wyglądu prześladowały ją nieprzerwanie. Za żadne skarby nie chciałaby znowu stać się obiektem obleśnych zalotów Ardisa juniora. Samo wspomnienie wywoływało koszmarne sny.
– Sebastianie – zwróciła się do brata w przeddzień rozmów w G Vasey Ltd. – Nie przypuszczam, żebyś miał jeszcze te okularki, w których udawałeś profesora w…
– Mówisz o moim ostatnim publicznym występie – z wyższością poprawił ją Sebastian, mając na myśli bezdialogową rólkę w ostatniej sztuce kółka dramatycznego. – Cóż, właściwie…
Nazajutrz Leith ledwo rozpoznała się w lustrze, kiedy zwinęła bujne kędziory w surowy kok z tyłu głowy i włożyła okulary-atrapy w rogowej oprawie.
Rozmowy w G Vasey Ltd potoczyły się gładko. Nikt nie nabrał podejrzeń i nie zadawał pytań na temat jej okularów. Zdjęła je zresztą natychmiast po wejściu do mieszkania, nagle zdając sobie sprawę z tego, że nikt od Vaseya nie widział jej bez nich.
Miała teraz przed sobą trudne dwa tygodnie wyczekiwania na odpowiedź. W G Vasey Ltd płacili lepiej, niż można to sobie wyobrazić, a praca wydawała się naprawdę ciekawa. Wszystko wskazywało na to, że o ile dostanie tę posadę, będzie musiała harować ciężej niż kiedykolwiek w życiu i jeszcze potrzebny jej będzie pomocnik.
Wiadomość o tym, że została przyjęta, podziałała jak balsam na jej zranioną dumę – do tego stopnia, że w dniu, kiedy miała zacząć pracę, omal nie zapomniała skręcić włosów w ciasny kok i włożyć okularów.
Powoli jednak doszła do siebie i przypomniała sobie wszystko. Odpowiednio przygaszona, do tego stopnia nawet, że ukryła zgrabną figurkę pod luźnym strojem, wyruszyła w stronę G Vasey Ltd. Poranek spędziła na zaznajamianiu się z biurem i jego pracownikami. Przede wszystkim jednak zawarła znajomość z Jimmy Webbem, swym siedemnastoletnim asystentem, który okazał się prawdziwą kopalnią informacji o wszystkim, co dzieje się wokoło.
Od niego też usłyszała niezbyt pomyślną nowinę, że Vasey został kilka miesięcy temu wchłonięty przez giganta Massingham Engineering. Leith natychmiast poczuła, że musi bardzo troszczyć się o swą pracę i pamiętać, że bez niej nie będzie w stanie spłacić swej części hipoteki.
– Nie wiesz przypadkiem, czy… ktokolwiek z pracowników Massinghama przyjedzie tutaj? – zapytała Jimmy'ego, starając się stłumić niepokój. Zbyt dobrze orientowała się w zarządzaniu firmą, by nie wiedzieć, że pracownicy Vaseya nie utrzymają się, jeśli Massingham będzie w stanie wykonać tę pracę zatrudniając swoich ludzi.
– Massingham z całym interesem przenosi się na północ – poinformował ją wszechwiedzący Jimmy.
– Fabryka, biura, wszystko. Chodzą słuchy, że sprzedał już swoje zakłady tutaj i stworzył tam solidną bazę ekonomiczną. Tu przyjadą jedynie ludzie potrzebujący bazy w Londynie.
Chwilowo uspokojonej Leith opadły skrzydła.
– To znaczy kto? – zapytała z udaną obojętnością.
– Same grube ryby, jak mi się zdaje, panno Everett – odparł wesoło Jimmy. – I to nieprędko. Muszą jeszcze skończyć tylną przybudówkę i wyłożyć biura dywanami od ściany do ściany.
Odetchnęła z ulgą – nie była grubą rybą!
– Wiesz już, jaki będzie kolor dywanów? – zażartowała.
Jej asystent wyszczerzył zęby w radosnym uśmiechu.
– Mam na imię Leith – dodała, ponieważ była od niego starsza tylko o pięć lat. – Czy możesz mi teraz udzielić informacji na temat tych dokumentów?
Jimmy, nie przestając się uśmiechać, przyciągnął swoje krzesło do jej biurka.
W krótkim czasie Leith doskonale orientowała się w nowym nabytku Massingham Engineering, który najwyraźniej na razie zamierzał nadal używać nazwy G Vasey Ltd. W kontrakcie, nad którym pracował jej poprzednik, znalazła się niesamowita bzdura, ale kiedy teczka wylądowała na jej biurku, sprawa była już zakończona. Nikt jej nie mógł nic zarzucić. Nawet Dave Smith, specjalista od kontraktów, musiał się z tym zgodzić. Niemniej Leith ze swym wysokim poczuciem odpowiedzialności stanowczo wolałaby, żeby teczka Norwood & Chambers leżała u kogoś innego.
Życie potoczyło się teraz gładko i przyjemnie. Co prawda, pomimo swego przygaszenia, musiała ustawić na właściwym miejscu jednego Don Juana z zaopatrzenia, a drugiego ze zbytu, ponieważ zachowywali się zbyt śmiało, jak na jej upodobania. Ogólnie jednak była bardzo zadowolona ze swego losu. Pracowała ciężko i była za to odpowiednio wynagradzana.
Sprawy domowe szły równie gładko. Życie towarzyskie nie było zbyt urozmaicone, ale Leith w przeciwieństwie do swego brata, miała mniej stadnych instynktów i wolniej zawierała przyjaźnie. Co zaś się tyczy przyjaźni, Rosemary zdawała się cierpieć co najmniej tak samo jak Travis Hepwood. Mimo to, kiedy wybrał się on z wizytą do Leith i Sebastiana, wpadli na siebie w drzwiach zupełnie przypadkowo.
Później Rosemary wyznała Leith, że widok Travisa w tak żałosnym stanie poruszył jej serce. Nic dziwnego, pomyślała Leith, skoro Rosemary nadal dokładała wszelkich starań, żeby nie dać ludziom powodu do plotek. Najbardziej bała się podejrzenia, iż związała się z kimś innym, co dałoby Derekowi pretekst do wystąpienia o rozwód z jej winy i skompromitowania w oczach rodziców. Nieśmiało zapukała do drzwi sąsiadów i wprosiła się na kawę wiedząc, że Travis jest w środku.
Po tym dniu Rosemary przyjęła jeszcze dwa zaproszenia na kawę do mieszkania Leith i Sebastiana. Nie została jednak nigdy nawet na kolacji.
Travis za każdym razem był tam także.
Leith pracowała w G Vasey Ltd już dwa miesiące,gdy Sebastian z właściwym sobie rozmachem wpadł do domu po pracy i oznajmił, że w piątek wyjeżdża do Indii na wakacje.
– Do Indii! – wykrzyknęła Leith. Słyszała o tym po raz pierwszy.
– Na Boga, Leith, to tylko dziewięć godzin lotu! Za dwa tygodnie będę z powrotem.
– No to baw się dobrze – odparła, kiedy przyszła do siebie i zaczęła pomagać mu w pakowaniu…
Kolejna ciężka fala deszczu uderzyła o okna mieszkania i wyrwała Leith z ponurego zamyślenia. Spojrzała na zegarek i aż się skrzywiła. Wielkie nieba, to już po dziesiątej! Chyba całe wieki siedzi tu pogrążona we wspomnieniach ostatniego roku.
Wstała z fotela i poszła do kuchni nastawić mleko na czekoladę. Zastanawiała się, co spowodowało ten nagły nawrót wspomnień. Nie musiała długo dumać. Główną przyczyną jej problemów i cofania się myślami w przeszłość, był najdroższy braciszek Sebastian, który z właściwą sobie beztroską przysłał jej pocztówkę: „Indie są wspaniałe. Zostaję. Wiem, że dasz sobie radę."
W pierwszej chwili lekkomyślność brata rozzłościła ją. Oczywiste było, że nie zamierza płacić rat ani przez bank, ani w jakikolwiek inny sposób. Zadzwoniła do rodziców i dowiedziała się, że oni także dostali wiadomość od Sebastiana. A kiedy jej matka zaczęła:
– Czy to nie podniecające? – Leith wiedziała już, że jeśli oczekuje poparcia, traci czas.
– Będzie mógł robić w Indiach cudowne zdjęcia, prawda? – kontynuowała matka i dopiero pod sam koniec rozmowy zainteresowała się hipoteką: – Ale przed wyjazdem uporządkował chyba swoje sprawy, nieprawdaż, kochanie?
Dla matki świat zaczynał się i kończył na Sebastianie, zawsze będzie go bronić. Poza tym rodzice bardzo pomogli im w urządzaniu mieszkania tuż po przeprowadzce, ofiarowując meble, wykładziny i inne potrzebne rzeczy. Naprawdę nie wypadało prosić ich, by pokryli wysoki dług hipoteczny Sebastiana.
– Znasz Sebastiana – oznajmiła więc niedbale, wiedząc, że matka widzi jedynego syna przez najbardziej różowe z różowych okularów.
Mleko zawrzało i Leith zaczęła przygotowywać sobie filiżankę czekolady, kiedy zabrzmiał dzwonek u drzwi. Nie wiadomo dlaczego pomyślała natychmiast, że to Sebastian, chociaż on miał własny klucz. Chyba ten nieszczęsny dług gnębił ją zbyt mocno, skoro wierzyła, że samą myślą sprowadzi brata do domu.
Otworzyła drzwi – nie, to nie był Sebastian.
– Travis! – wykrzyknęła. Wyglądał strasznie i był kompletnie pijany. Zauważyła, że ocieka wodą.
– Wejdź – powiedziała zrezygnowana. Pomogła mu dojść do kuchni, posadziła przy stole, a sama poszła po ręcznik.
– Przyszedłeś tu pieszo? – zagadnęła, kiedy wycierał twarz i włosy. Miała nadzieję, że nie prowadził samochodu w takim stanie.
– Stałem na zewnątrz całe wieki… chciałem wejść, a wiedziałem, że nie powinienem…
– Rosemary nie ma – cicho powiedziała Leith. – Wyjechała na weekend do rodziców.
Travis wydał z siebie potężne westchnienie.
– Na to wygląda – odparł i mięśnie jego twarzy zadrżały, jakby z całych sił walczył z załamaniem. Opanował się z trudem i wciąż zdenerwowany wyjawił:
– Wczoraj… wszystko się we mnie nagle zagotowało i pomyślałem… pomyślałem, że nie wytrzymam związku, który… że nie mogę kochać kogoś, kto wprawdzie mnie także kocha i wiem o tym, ale kto ma to swoje…wychowanie, przesady, rodziców, konwenanse… boi się skandalu… przyzwoitość… nazwij to, jak chcesz. Dużo przeszedłem.
Leith wzięła z jego rąk zwinięty w kulę ręcznik i pomyślała, że kubek mocnej kawy dobrze by mu zrobił. Alkohol rozwiązał Travisowi język, mówił nieprzerwanie. Postawiła przed nim kawę, a on wyrzucał z siebie wszystko, co rozdzierało mu serce od chwili, gdy jego oczy po raz pierwszy spoczęły na Rosemary. Leith nie czuła zakłopotania, jedynie smutek, że miłość do jej przyjaciółki doprowadziła Travisa do tego stanu. Bojąc się stracić nawet tę drobną szansę, jaką miał u Rosemary, milczał, choć chciałby krzyczeć o swej miłości na cały świat. Tak bardzo pragnął opowiedzieć o niej swojej rodzinie, ale Rosemary zamierała w strachu na samą wzmiankę o takiej możliwości. Wreszcie przyrzekł jej uroczyście, że poza tym domem imię jej nigdy nie padnie z jego ust.
– Wczoraj wreszcie poczułem, że zwariuję, jeśli coś się nie zmieni. Zadzwoniłem do niej i powiedziałem, że chcę z nią porozmawiać na osobności – zamilkł, myślami błądząc o całe mile stąd.
– Rosemary nie chciała się z tobą spotkać? – domyśliła się Leith.
Potrząsnął głową.
– Idiota ze mnie. Byłem na tyle głupi, żeby nalegać, chciałem ją przyprzeć do muru i powiedziałem… powiedziałem… o Boże, musiałem zupełnie zwariować… że jeżeli nie mogę zobaczyć się z nią na osobności, to nie chcę jej już nigdy widzieć.
– Och,Travisie – współczująco szepnęła Leith. – A co na to Rosemary?
– Nic – odparł drżącym głosem. – Odłożyła słuchawkę, a ja zrozumiałem – odetchnął spazmatycznie – że wszystko skończone.
– Tak mi przykro – były to jedyne słowa, które przyszły jej na myśl. Nagle Travis dźwignął się z miejsca i zaczął mamrotać coś o powrocie do Essex.
– Gdzie twój samochód? – zawołała z niepokojem, kiedy zrobił kilka niepewnych kroków w stronę drzwi.
– Na zewnątrz… jak mi się zdaje.
Deszcz wciąż bębnił o szyby i Leith szybko podjęła decyzję. To naprawdę nie była noc, w którą można było wypuścić zamroczonego alkoholem przyjaciela. A już na pewno nie powinien prowadzić samochodu w takim stanie.
– Lepiej odpocznij trochę – powiedziała, prowadząc go do pokoju. Był jej za to wdzięczny, sądząc po tęsknym spojrzeniu, jakie rzucił w stronę kozetki.
– O, tym razem chyba znajdzie się coś lepszego – zauważyła i wymanewrowała go z salonu do sypialni Sebastiana.
W kwadrans później Travis spał słodko, jak niemowlę. Leith pomogła mu zdjąć marynarkę, krawat i buty, mając jedynie nadzieję, że nic mu nie będzie, jeśli prześpi się w wilgotnych spodniach i koszuli. Okryła go kołdrą, a marynarkę powiesiła na wieszaku w przedpokoju, obok myśliwskiego kapelusza, który Sebastian zostawił przed wyjazdem do Indii.
Sama także położyła się do łóżka. W sumie nie był to aż tak nudny wieczór, pomyślała z ironicznym humorem, który jednak zniknął jak zdmuchnięty, gdy powróciła myśl o hipotece.
Usiłowała zająć głowę czymś innym, rozmyślając nad swą pracą u Vaseya. Dobrze się złożyło, że Jimmy Webb jest jej asystentem. Wspomnienie Jimmy'ego przywiodło jej na myśl piątkową informację – Jimmy zarzekał się, że to święta prawda – że grube ryby od Massinghama już w poniedziałek przeprowadzają się do nowego skrzydła. A to nie wszystko. Jeśli wierzyć Jimmy'emu, przeprowadzał się tam także sam wielki Massingham, władca całego imperium.
Leith nie sądziła, że kiedykolwiek spotka człowieka tak wysoko postawionego. Miała jedynie nadzieję, że jej posada jest bezpieczna. Smutno wyglądałaby jej część hipoteki, gdyby straciła tę dobrze płatną pracę. O części Sebastiana lepiej w ogóle nie wspominać.
Myśli zaczęły jej umykać i mocno zasnęła. Obudził ją natarczywy dźwięk dzwonka, który ktoś bez przerwy naciskał. Zaspana wstała z łóżka, po drodze owijając się szlafrokiem i zapalając światła.
– Co się dzieje, do licha? – zwróciła się z gniewem do stojącego w drzwiach wysokiego, ciemnowłosego nieznajomego.
Nie odpowiedział, zdjął tylko palec z przycisku dzwonka i przyglądał się jej bez uśmiechu, obejmując spojrzeniem potargane kasztanowe włosy i śliczną, zaróżowioną od snu twarz. Obserwował jej delikatne rysy, przesuwając przenikliwy wzrok po zgrabnej figurze, uwydatnionej przez bawełniany szlafrok. Swą niespieszną inspekcję zakończył na obnażonych palcach stóp Leith.
Ona jednak miała dość. Nikt nigdy nie przyglądał się jej tak dokładnie.
– Dobranoc – prychnęła i chciała zatrzasnąć mu drzwi przed nosem… ale zablokował je stopą.
– Co… – zaczęła, już zupełnie trzeźwa, czując pierwsze dotknięcia zimnych igieł strachu.
– Szukam Travisa Hepwooda – wycedził wysoki mężczyzna. Choć nie wyglądał przez to ani trochę łagodniej, znajome nazwisko zmniejszyło jej lęk.
– Travis… – urwała, czując jak jej wrodzona rezerwa rozpływa się bez śladu. Nagle zapragnęła chronić Travisa, który nie był w stanie sam obronić się przed tym człowiekiem, najwyraźniej wściekłym z jakiegoś powodu. Na to przynajmniej wyglądał.
– Po co? – zawołała ostro, a kiedy nie uzyskała odpowiedzi, dodała: – Kim pan jest?
Nie dowiedziała się wprawdzie nazwiska nocnego gościa, ale doznała ulgi, kiedy odpowiedział:
– Jestem jego kuzynem. – I dodał, rozpraszając resztę jej wątpliwości: – Gdyby cię to interesowało, jego matka odchodzi od zmysłów ze strachu o niego. To ona mnie tu przysłała.
Myśli Leith natychmiast skupiły się na jej własnej matce, która, gdyby chodziło o Sebastiana, też szalałaby z niepokoju.
– Proszę, niech pan wejdzie – odezwała się i cofnęła do przedpokoju. Mężczyzna, który na oko miał około trzydziestki, wszedł do środka. Jego oczy natychmiast powędrowały do wieszaka na płaszcze. Domyśliła się, że rozpoznał wiszącą tam marynarkę.
– Gdzie twoja sypialnia? – rzucił ostro.
Usta Leith otworzyły się ze zdumienia: ten facet myśli, iż spała z Travisem. W tej samej chwili doszła do wniosku, że ma już serdecznie dość pyskatego gościa. Próbowała jedynie pomóc Travisowi w ciężkich chwilach i proszę, jaka ją za to spotyka nagroda!
– A kto powiedział, że on chce wyjść? – warknęła, kiedy gwałtownie zerwał marynarkę z wieszaka.
Kuzyn jednak miał wstręt do odpowiadania na pytania inne niż te, które sam uważał za stosowne. Zignorował ją i agresywnie zapytał:
– Naprawdę zależy ci na Travisie?
– Nie mam najmniejszego zamiaru wychodzić za niego, jeśli o to panu chodzi – odparła najspokojniej, jak mogła. Domyśliła się, że została posądzona o pobudki wyłącznie materialistyczne. Ktoś przecież musiał zapłacić za to eleganckie mieszkanie w dobrej dzielnicy. Kuzyn, zdaje się, wiedział dokładnie, kto wykłada pieniądze na ten cel.
Furia, jaką wywołał w niej ten diaboliczny facet, osiągnęła szczyt, kiedy zwrócił się po raz kolejny:
– Przyczepiłaś się do niego na chwilę, bo regularnie płaci czynsz, co? – syknął, tak przekonany o słuszności swego domysłu, że nawet nie zażądał odpowiedzi.
Mimo to odpowiedziała:
– Nie wynajmuję tego mieszkania. Kupuję je! – rzuciła. Nigdy dotąd nie spotkała równie obrzydliwego typa. Jednym tchem rzuciła mu w twarz informację, ile wynosi hipoteka mieszkania i już chciała dać upust kolejnej fali wściekłości, kiedy wpadł jej w słowo:
– Masz jakiś własny dochód?
Wyraźnie dawał do zrozumienia, że ma prawo to wiedzieć!
– Pracuję! – syknęła Leith, mierząc go nieprzyjaznym wzrokiem, a jej zielone oczy ciskały błyskawice.
– Pracuję, cholernie ciężko haruję na każdego pensa, jakiego dostaję!
Objął aroganckim spojrzeniem jej płonącą twarz.
– Święcie w to wierzę – oznajmił zwięźle i wyniośle. Nigdy dotąd Leith nie miała takiej ochoty kogoś uderzyć. Odwróciła się szybko i pomaszerowała do pokoju Sebastiana. Kuzyn Travisa podążył za nią. Leith szybko zapaliła światło. Travis poruszył się we śnie i otworzył jedno nieprzytomne oko. Wzrok Leith jednak powędrował w bok. Widocznie w ciągu nocy zrobiło mu się gorąco i w zamroczeniu pozbył się ubrania, które leżało teraz na podłodze.
Znowu spojrzała na łóżko, kiedy kompletnie ogłupiały i zdezorientowany Travis wymamrotał:
– Skąd ja się tu wziąłem?
Stojący u jej boku mężczyzna natychmiast rozpoznał i ocenił kondycję kuzyna:
– Sądząc po stanie, w jakim się znajduje – zauważył – niewiele dziś miałaś z niego pożytku.
Leith nabrała szczerej chęci, żeby mu przyłożyć i chyba zrobiłaby to, gdyby nie przesunął się w stronę łóżka.
– Czas do domu, staruszku – odezwał się łagodnie.
Wyniosła się do kuchni, z niedowierzaniem stwierdziła, że jest czwarta rano, i starannie zamknęła za sobą drzwi. Wkrótce jednak jej myśli podążyły w kierunku mężczyzny, który o tej porze wdarł się do jej mieszkania.
Ze sposobu, w jaki ten ohydny typ odzywał się do Travisa, wynikało, że rzeczywiście są krewnymi. Nie usprawiedliwiało to jednak wcale jego zachowania w stosunku do niej. Jak śmiał zwracać się do Leith jak do podrzędnej dziwki chwytającej się życiowej szansy!
Znowu nią zatrzęsło, ale nie ruszyła się z miejsca, dopóki nie usłyszała odgłosu zamykanych drzwi. Smuciło ją wprawdzie, że może już nigdy nie zobaczyć Travisa, jeśli jego związek z Rosemary naprawdę jest skończony, ale o wiele bardziej cieszyła się z faktu, iż na pewno nigdy już nie ujrzy jego nadętego kuzyna.
Upewniła się, że jest w domu sama i nagle stwierdziła, że spotkanie z tym mężczyzną, choć niemiłe, doprowadziło ją do stanu dziwnego podniecenia.