ROZDZIAŁ DRUGI

W niedzielny poranek Leith wstała z łóżka niepewna, czy nocna wizyta po prostu jej się nie przyśniła. Zajrzała do pokoju Sebastiana. Był pusty, ale w łóżku niedawno ktoś spał. A zatem to wcale nie był sen.

Zajęła się codziennymi sprawami, ale myśli jej wciąż krążyły wokół kuzyna Travisa. Nawet gdyby był tylko snem, to wystarczająco koszmarnym. Ale… Przypomniała sobie idiotyczne wrażenie, że spotkanie pozostawiło ją całą drżącą. Absurd. Jeśli w ogóle drżała, to na pewno wyłącznie ze złości.

Wbrew swojej woli myślała o tym paskudnym facecie przez cały lunch, a także potem. Z tego, co mówił, wynikało, że przyszedł szukać u niej Travisa na prośbę pani Hepwood. Ale na litość boską, skąd wiedział, gdzie szukać? Dlaczego ten ciemnowłosy mężczyzna nie poszedł do mieszkania Rosemary, tylko tu!? I jeszcze, jak sobie przypomniała, przekonany był, że Travis z nią sypia. Co za ohydny potwór!

Kiedy ciągle jeszcze zastanawiała się, jaki to genialny węch doprowadził agresywnego samca do jej drzwi, na jej progu stanął niezmiernie zakłopotany Travis. Wygląda jak upiór, pomyślała, zapraszając go do środka.

– Nie zabawię długo-zastrzegł się szybko, mimo to wszedł do salonu. Poprosiła, by usiadł.

– Przyszedłem po samochód, ale nie mogłem odjechać bez uprzednich przeprosin za moje zachowanie zeszłej nocy – oznajmił.

– Zachowywałeś się całkiem dobrze – uśmiechnęła się Leith, współczując mu całym sercem. Był teraz spokojny, pełen godności, ale musiał bardzo cierpieć. Jego uczucia były wystawione na razy od chwili, gdy ujrzał swą ukochaną Rosemary.

– Miła jesteś – odparł bez uśmiechu. – Straciłem wątek, ale jakieś strzępki sobie przypominam.

Przez chwilę wydawał się błądzić myślami gdzieś daleko, po czym znów przypomniał sobie, gdzie jest.

– Chyba urwał mi się film i to już w piątek, kiedy Rosemary zerwała ze mną. Wtedy byłem jeszcze trzeźwy…

Leith poczuła się winna, ponieważ to ona doprowadziła do ich spotkania. Rosemary kochała go, to nie ulegało wątpliwości, ale miała swoje własne, prywatne piekiełko, w którym jej miłość do Travisa walczyła o lepsze z przesądami, w jakich została wychowana.

Nie była w stanie powiedzieć ani jednego pocieszającego słowa o ich przyszłości, ograniczyła się więc do pytania:

– Czujesz się dzisiaj choć trochę lepiej?

– A jak wyglądam? – zapytał, tym razem z ledwie widocznym cieniem uśmiechu. – Nie, lepiej nie odpowiadaj! Moja matka twierdzi, że nawet głodny kot nie miałby na mnie apetytu.

– Matka bardzo martwiła się o ciebie – zauważyła Leith, przypominając sobie, że gdyby pani Hepwood nie odchodziła od zmysłów, ona sama nigdy nie miałaby okazji gościć, wbrew sobie, jego złośliwego i pyszałkowatego kuzynka, do tego o czwartej rano.

– Jestem jej najmłodszym synem – odparł Travis. Miało to chyba wyjaśnić, dlaczego matka tak niepokoi się o niego.

– Masz brata? – zapytała.

– Nawet dwóch, Hugo i Willa, ale obaj są żonaci i mają rodziny na utrzymaniu. Ojciec jest wspaniały, ale w trudnych chwilach działamy na siebie jak czerwona płachta na byka. Dlatego matka, naturalnie, od razu zwróciła się do Naylora.

– Naylor to ten twój kuzyn… kawaler?-dopytywała się Leith, wciąż nie rozumiejąc, dlaczego Naylor był osobą, do której naturalnie zwróciła się pani Hepwood.

– Właśnie – powiedział Travis. – Chociaż dla mnie jest on po prostu jak jeszcze jeden brat. – I tonem wyjaśnienia dodał: – Jego rodzice zginęli w wypadku tego samego roku, kiedy ja się urodziłem. Matka była bardzo przywiązana do swojej siostry, matki Naylora, i nalegała, żeby zamieszkał właśnie z nami.

– Rozumiem. – Leith uznała, że uchwyciła znaczenie słowa „naturalnie". -Naylor nadal mieszka z wami i kiedy twoja matka…

– Matka byłaby święcie obrażona, gdyby nie uważał Parkwood za swój dom, ale teraz ma mieszkanie w Londynie… Wciąż jednak często do nas przyjeżdża i regularnie dzwoni, żeby sprawdzić, czy wszyscy są zdrowi. – Leith nie mogła uwierzyć, że ten troskliwy kuzyn Naylor i agresywny brutal, z którym miała do czynienia ostatniej nocy, to jedna i ta sama osoba, kiedy Travis wyznał: – To matka zadzwoniła do niego w piątek i chyba powiedziała mu… tak mi się zdaje… coś, co ja sam powinienem był zauważyć, ale byłem za bardzo zajęty, że bardzo martwi się o mnie od pewnego czasu. Naylor pojechał wtedy do Parkwood.

– I widziałeś się z nim w piątek wieczorem, po rozmowie z Rosemary.

– Nie – spokojnie zaprzeczył Travis. – Nie pamiętam, dokąd poszedłem, ale na pewno nie do domu. Przez cały ten czas Naylor próbował wyjaśnić matce, że jestem już dużym chłopcem, ale kiedy nie pojawiłem się także w sobotę, wszelkie wysiłki, żeby ją uspokoić, spełzły na niczym. Kiedy minęła północ, a mnie wciąż nie było, Naylor wybrał się po mnie.

– Powiedziałeś matce o Rosemary…

– Na litość boską, nie! – przerwał oburzony. – Rosemary tak się trzęsła o to, żeby rodzina nie miała pojęcia o naszej miłości, że zachowałem jej nazwisko w najgłębszej tajemnicy. Ojciec powiedział zresztą, że w pracy idzie mi dobrze, stąd też doszli do wniosku, że musi w to być zamieszana kobieta, ale…

Tym razem Leith wpadła mu w słowo, naprawdę zaintrygowana:

– Ale… jeżeli nikomu nie powiedziałeś o Rosemary, to nie podałeś też nikomu jej adresu. Jak u licha twój kuzyn wiedział, gdzie szukać?

– Nie wiedział. Wściekła determinacja i niesamowite szczęście zaprowadziły go do twoich drzwi.

Leith nie była taka pewna tego szczęścia! Wolałaby, żeby go nie miał aż tyle, nie powiedziała jednak nic na ten temat.

– Jak to? – zapytała jedynie.

– Wygląda na to, że Naylor spędził całe godziny na sprawdzaniu moich dawnych znajomości bez rezultatu, kiedy ktoś przypomniał sobie, że często widywał mój samochód przed tym domem. Przyjechał i mój samochód stał tu rzeczywiście. Tak mnie odnalazł.

Jak wiele potrafi zdziałać odrobina wściekłej determinacji, pomyślała Leith, po czym zapytała:

– A dlaczego zadzwonił akurat do moich drzwi? – przypomniała sobie, jak ten ohydny typ naciskał jej dzwonek przez dobrych parę chwil. – To nie jest przypadek, żeby w całym bloku trafić na to jedno, jedyne mieszkanie, w którym akurat byłeś.

– To nie przypadek, po prostu kolejny łut szczęścia. Nie wszystko pamiętam z przebiegu ostatniej nocy, ale wydaje mi się, że miałem wtedy odrobinę… hm… zachwianą równowagę. W takim stanie musiałem niechcący upuścić kluczyki od samochodu. Naylor wszedł do budynku i właśnie zaczął mnie szukać, kiedy zobaczył na wycieraczce, tuż pod twoimi drzwiami, komplet kluczy. Rozpoznał je po breloczku z alzackich winnic. – Wstał, zbierając się do wyjścia i dodał serdecznie: – Dziękuję, że zaopiekowałaś się mną ostatniej nocy, Leith.

– A od czego są przyjaciele? – uśmiechnęła się, odprowadzając go do drzwi.

– Wybaczyłaś mi zatem?

– Oczywiście – zapewniła go wesoło, ale, tknięta nagłą myślą, zapytała jeszcze: – Czy… wyjaśniłeś może kuzynowi, że nie jestem twoją przyjaciółką… to znaczy, dziewczyną?

– Nie mogłem. Bałem się, że powiem za dużo i wspomnę o Rosemary i… – Travis urwał, po czym zapytał szybko: – Czy Naylor… zachowywał się uprzejmie ostatniej nocy?

– Uprzejmie? – zdziwiła się Leith.

– Pomyślałem sobie… wiesz, on potrafi czasami być… gwałtowny. Jeżeli myślał, że ty… – zawiesił głos. Wydawał się w tej chwili tak znużony i wyczerpany, że Leith nie miała serca powiedzieć mu, jak brutalnym draniem okazał się jego kuzyn.

– Był czarujący – skłamała bez żalu. Widać było, że mu ulżyło.

Następnego dnia zdążyła już dojść do siebie po tych niezwykłych wydarzeniach. Kiedy jednak ubrana w plisowaną spódnicę i obszerny żakiet jechała do pracy, myśli o kuzynie Naylorze, bo tak go teraz nazywała, bez przerwy krążyły gdzieś na granicy świadomości.

Miała go przed oczami, kiedy skręcała na parking dla pracowników. „Gwałtowny" to było za słabe określenie jego zachowania! Oczywiście, jeśli ktoś spędził pół nocy na ulewnym deszczu w poszukiwaniu Travisa, na pewno nie mógł tryskać humorem. Zwłaszcza jeśli był to kuzyn Naylor.

W myślach cieszyła się – dobrze mu tak, szkoda, ze nie było oberwania chmury z huraganem – gdy nagle, po drugiej stronie parkingu, gdzie zwykle ustawiali swe wozy szefowie firmy, ujrzała nowy samochód. I to jaki! Jaguar był długi, smukły i jakby wprost z fabryki. Leith wysiadła z małej, wcale nie smukłej i pamiętającej lepsze czasy mini. Wtedy przypomniała sobie, ze dziś właśnie miały sprowadzić się tu wszystkie grube ryby od Massinghama.

Ruszyła w stronę biura. O ile Jimmy mówił prawdę- a jego źródła zwykle były pewne – pan Massingham również miał przyjechać. Leith miała dziwne przeczucie, że jaguar należy właśnie do niego.

Wchodząc powiedziała „dzień dobry" kilku pracownikom, po czym skierowała się do biura swego kierownika działu, Roberta Drewera. Po drodze doszła do budującego wniosku. Nic dziwnego, że firma Massingham jest tak potężna i sprawna. Nie każdy szef przybywa do pracy jeszcze przed swoimi pracownikami. Ten facet musi być pracoholikiem!

Po krótkiej dyskusji z Robertem Drewerem zabrała kilka dokumentacji i przeszła do swojego pokoju, do którego właśnie wszedł także jej asystent.

– Dzień dobry, Jimmy – przywitała go. – Wygląda na to, że będzie masa roboty!

– A co nowego poza tym? – zapytał wesoło.

– Możesz połączyć mnie z Greatrix? – poprosiła i poprawiając rogowe okulary na nosie dodała: – Masz ładny krawat!

– Na cześć nowych kolegów – wyszczerzył zęby.

– Kto wie, może przyjdą nas sobie obejrzeć?

Leith zabrała się do roboty, szczerze powątpiewając, czy obejrzą nowych kolegów choćby z daleka, uśmiechnęła się jednak na to niedbałe określenie wyższych rang.

Pomyliła się jednak, sądząc, że nie spotkają nikogo z nowego skrzydła. Około jedenastej wróciła do biura po krótkiej konsultacji z Dave'em Smithem i wtedy Jimmy oznajmił tryumfalnie:

– Wiedziałem, że nie na próżno wkładam krawat! Mieliśmy gościa!

– Kogoś z Massingham? – zapytała zaskoczona Leith.

– Samego szefa we własnej osobie! – odparł.

– Pana Massinghama? – dopytywała się, nie kryjąc zdumienia.

– Jak Bozię kocham! Przyszedł z kimś z kadr i panem Cathamem – ciągnął Jimmy, wspominając nazwisko szefa Vasey. – Pan Massingham chciał nie tylko spotkać się z wszystkimi kierownikami, ale także obejrzeć sobie każde biuro!

Leith żałowała trochę, że nie udało jej się zobaczyć szefa, ale wróciła do pracy. Była jedynie małym kółeczkiem w ogromnej machinie i pan Massingham na pewno nie przyjdzie po raz drugi, a nawet jeśli ma dobrą pamięć do twarzy i tak nie będzie pamiętał, z kim się spotkał, a z kim nie.

Wkrótce potem tak zajęła się swoją pracą, że posłała Jimmy'ego po jakieś papierzyska i zapomniała zupełnie o panu Massinghamie.

Stała zwrócona plecami do drzwi, szukając w szafie potrzebnych papierów, kiedy usłyszała, że ktoś wchodzi do pokoju.

– Dobra, Jimmy – powiedziała, nie odrywając wzroku od trzymanych w dłoni dokumentów. Miała zamiar dodać jeszcze, że zaraz zabiorą się do rozpracowywania materiałów, które przyniósł, kiedy odezwał się jakiś głos, ale zdecydowanie nie był to głos Jimmy'ego.

– Leith Everett? – zapytał. Był wybitnie męski i na pewno nie należał do żadnego z pracowników biura… choć chyba go gdzieś słyszała i to zupełnie niedawno.

Powoli odwróciła się i podniosła głowę. I po raz drugi, od chwili poznania tego człowieka, otworzyła usta ze zdumienia. Szok zamurował ją kompletnie, patrzyła nieruchomo na ciemnowłosego, ciemnookiego mężczyznę, który także zdawał się nie wierzyć własnym oczom.

– Bogowie – mruknął. – To nie możesz być ty!

– C-co pan tu robi? – wykrztusiła.

Już przedtem zorientowała się, że mężczyzna, którego przezwała Kuzynem Naylorem, odpowiada tylko na te pytania, które sam uzna za stosowne. Teraz także pozwolił, by jej pytanie zawisło w próżni. Podszedł bliżej, objął uważnym wzrokiem jej gładko ściągnięte do tyłu włosy i bez słowa zerwał jej z nosa okulary. Wyglądało na to, że chce sprawdzić, czy jej zielone oczy mają ten sam kolor, jaki miały we wczesnych godzinach niedzielnego poranka.

– Niech mnie piorun strzeli, ale wszystkich nabrałaś! -rzucił bezczelnie, wtykając jej okulary do ręki.

– A to co ma znaczyć? – zapytała wyzywająco.

– Nie mogę pojąć, jakim szatańskim cudem przez ten krótki czas, od kiedy tu pracujesz, zarobiłaś sobie na przezwisko Panny Lodowatej – raczył odpowiedzieć wreszcie na jedno z jej pytań, choć nie była to miła odpowiedź.

Leith już chciała odpowiedzieć ozięble, że jest tu wyłącznie po to, by pracować, a nie flirtować z każdym, kto ma na to ochotę, kiedy nagle dotarł do niej prosty fakt, że skoro Naylor wie, jak długo tu pracuje, to znaczy, że ktoś z kadr lub pan Catham przedstawił mu w skrócie każdego pracownika.

– Czy ty… – zaczęła, ale wciąż nie chciała uwierzyć w to, co stawało się coraz bardziej oczywiste. – Ty nie możesz być… – spróbowała jeszcze raz. Znowu nabrała ochoty, żeby mu przyłożyć, kiedy na jego twarzy pojawił się drwiący wyraz.

– O, sądzę, że raczej jestem – wycedził i przedstawił się na wypadek, gdyby jeszcze to do niej nie dotarło:

– Jestem Naylor Massingham.

Żadne z nich nie wyciągnęło dłoni, więc dodał jeszcze:

– Możesz mówić do mnie: „proszę pana". Niedoczekanie!

– A więc… – ciągnął, lustrując ją bezlitośnie. Jego wzrok na pewno nie ominął niczego, a zwłaszcza iskierek gniewu w jej oczach. – A więc powiedz mi, co taka miła dziewczynka – zaakcentował ironicznie – jak ty robi w takim miejscu?

Leith aż się zagotowała pod smagnięciami jego sarkastycznych uwag, ale starała się opanować. On jednak zdawał się czerpać piekielną radość ze znęcania się nad nią i Leith poczuła, że nie jest już w stanie pozostać pasywną, pokorną i cichą, zwłaszcza kiedy zachęcony jej milczeniem podjął swe rozważania.

– Płacą ci dobrze, jestem tego pewien, ale ty i tak…- objął spojrzeniem jej kostium, który wprawdzie maskował figurę, ale był drogi i w dobrym gatunku -… tyrasz pewnie po godzinach, żeby spłacić to kosztowne mieszkanie…

– Jak spłacam moją hipotekę, to wyłącznie moja sprawa – odparowała Leith, tym razem naprawdę dotknięta do żywego.

– Nie wtedy, kiedy jest w to zamieszany członek mojej rodziny – cisnął jej w twarz już bez śladu szyderstwa.

– To nie dotyczy… – urwała. Przypomniała sobie, że Naylor podejrzewa swego kuzyna Travisa o płacenie jej rachunków hipotecznych.

– Ale dotyczy mnie! – ostro oznajmił Massingham.

– Masz zły wpływ na mojego kuzyna – dodał prosto z mostu. – Wczoraj znów przyszedł zalany w drobny mak!

– To nie moja wina.

– Chcesz mi wmówić, że nie widziałaś go, odkąd niemal wyniosłem go z twojego mieszkania?

– Nie, ale…

– Myślę, panno Everett-przerwał jej, zanim zdążyła wyjaśnić, że Travis wpadł tylko na chwilę, żeby ją przeprosić i zabrać samochód. – Sądzę, że w pani interesie leży to, aby już nigdy więcej się z nim nie zobaczyć.

– W moim interesie? – powtórzyła, zanim to do niej dotarło. – Ja… – wyjąkała. – Pan nie może…

Usiłowała nie poddawać się panice. Jeśli dobrze zrozumiała – a nie miała pojęcia, czym innym mogłaby ją szantażować ta cholerna świnia – stawką była jej posada! I nagle przyszedł jej z pomocą gniew. Co za niesprawiedliwość!

– Moje życie prywatne – oznajmiła sucho, wyłącznie dla zasady – nie ma zupełnie nic wspólnego z pracą!

Naylor Massingham nawet nie raczył dyskutować.

– Tak sądzisz? – zapytał jedynie i wyszedł. Leith siedziała, zupełnie oszołomiona, z okularami w dłoni, kiedy w minutę później wpadł Jimmy z naręczem papierów, po które go posłała.

– Przepraszam, że to tak długo trwało, musiałem czekać, aż Tom skończy rozmowę telefoniczną. – Po tych zdawkowych przeprosinach już bez ogródek zapytał: – Widziałem, jak wychodził stąd pan Massingham. Ominęło mnie coś ważnego?

– W twoim przypadku to po prostu niemożliwe, Jimmy – odparła wesoło, wzięła od niego papiery i udała, że studiuje je uważnie, choć nie docierało do niej ani jedno zdanie. „Tak sądzisz?" Massinghama brzmiało jej jeszcze w uszach, budząc niejasną obawę. Nie zagrzała tu miejsca nawet tak długo, jak na ostatniej posadzie, a wszystko wskazywało na to, że zaraz znów wróci na pozycję czytelniczki ogłoszeń.

Tego dnia potrzebowała wszystkich swych sił, żeby skupić się na pracy. Wieczorem jednak, kiedy wróciła do domu, mogła zrobić sobie filiżankę herbaty i swobodnie pomyśleć – oczywiście, o Naylorze Massinghamie.

Dlaczego od razu nie powiedziała mu, że nie jest przyjaciółeczką Travisa? I dlaczego, och, dlaczego Travis nie wspomniał nawet nazwiska swego kuzyna? Mogłaby wówczas spytać go, czy Naylor ma coś wspólnego z Massingham Engineering… i byłaby przygotowana na to, co wydarzyło się dziś rano. Mogłaby uporządkować myśli, ułożyć sobie, co ma mu powiedzieć, gdyby przypadkiem się spotkali. Powiedziałaby mu, że jej sąsiadka Rosemary… I nagle przypomniała sobie, że istnienie Rosemary jest ciągle tajemnicą dla rodziny Travisa. Coś ją tknęło. Travis szalał z rozpaczy, że Rosemary go rzuciła, ale chyba sam w to nie wierzył. Gdyby rzeczywiście był tego pewien, na pewno nie ukrywałby jej tak zazdrośnie. Gdyby powiedział choć słowo, Rosemary na pewno nie chciałaby go więcej widzieć.

Leith zdjęła kostium i ubrała się w dżinsy i sweter. Zaraz potem odezwał się telefon. Dzwoniła Rosemary.

– U ciebie wszystko w porządku? – zapytała szybko Leith, wyobrażając sobie, że Rosemary siedzi po drugiej strome korytarza, w jakiś sposób unieruchomiona. Zazwyczaj to ona pierwsza wracała z pracy i zaglądała do Leith, jeśli miała ochotę na pogawędkę.

– Nie wróciłam. Wciąż jestem w Hazelbury – odparła Rosemary i wyjaśniła: – Matka nie czuje się dobrze i postanowiłam zostać, aż będzie jej trochę lepiej. Do pracy już dzwoniłam i…

– Przykro mi słyszeć, że twoja matka źle się czuje. Co jej jest? – zapytała Leith, pamiętając panią Green jako osobę o końskim zdrowiu.

– Po prostu… źle się czuje – odrzekła Rosemary. – Nic określonego. Ojciec właśnie zabrał ją do lekarza,więc pomyślałam sobie, że zadzwonię. To nie znaczy, że nie mogłabym dzwonić, gdyby byli w domu – dodała pospiesznie, jakby wstydząc się, że robi coś ukradkiem.

– Naturalnie-równie szybko odpowiedziała Leith.

– Musiałaś po prostu odczekać, aż wrócę do domu. Natychmiast pożałowała, że chcąc podtrzymać na duchu Rosemary, wspomniała o pracy. Myśl o biurze przywiodła wspomnienie Naylora Massinghama. Niepokoił ją ten facet.

– No więc, jak się masz? – zapytała, z trudem koncentrując się na rozmowie.

– W porządku – westchnęła Rosemary. Najwyraźniej nie był to temat, który ją interesował. Leith domyśliła się, o kim chciała rozmawiać.

– Widziałam się ostatnio z Travisem – zaryzykowała.

– Jak on się czuje? – zapytała Rosemary, a poruszenie w jej głosie podpowiedziało Leith, że cokolwiek mówiła, serce Rosemary wciąż należało do Travisa.

– Mówiąc zupełnie szczerze, źle z nim – stwierdziła, niechętnie stawiając sprawę na ostrzu noża, ale co innego mogła odpowiedzieć?

Zapanowało długie milczenie.

– Opiekuj się nim w moim imieniu, Leith – poprosiła Rosemary i odłożyła słuchawkę.

Leith nagle poczuła się przygnębiona tą rozmową. Oto dwoje dorosłych, zakochanych w sobie ludzi, rozdzielonych przez nieugięte zasady moralne jednego z nich.

Niemal natychmiast telefon rozdzwonił się ponownie. Tym razem był to zaniepokojony Travis, który bezskutecznie usiłował się dodzwonić do Rosemary.

– Zawsze o tej porze jest już w domu po pracy – zaczął. – Czy mogłabyś…

– Przed chwilą dzwoniła – wpadła mu w słowo Leith.

– Jak ona się czuje?

– W porządku. Jej matka jest chora… i Rosemary zostanie w Hazelbury jeszcze kilka dni – szybko uspokoiła go Leith.

Travis milczał przez chwilę, po czym odezwał się:

– Czy Rosemary… w ogóle wspomniała o mnie?

– Powiedziałam jej, że rozmawiałam z tobą w sobotę – odparła.

– Nie powiedziałaś chyba, w jakim byłem wtedy stanie? – zawołał, wyraźnie zaniepokojony.

– Oczywiście, że nie – zapewniła go natychmiast. Było to przykre, Travis wprost żebrał o odrobinę pociechy.

– Co mówiła… to znaczy, o mnie? – zapytał.

– Pytała, czy dobrze się czujesz – odrzekła, niezbyt pewna, czy powinna ingerować w ich sprawy.

– A może coś jeszcze? – Travis domagał się więcej. Psiakrew, pomyślała wreszcie. Kochają się w końcu, czy nie?

– Poprosiła mnie, żebym opiekowała się tobą w jej imieniu – poinformowała go.

Travis milczał przez chwilę, po czym spytał z niedowierzaniem:

– Więc ona nadal mnie kocha, mimo że jestem takim idiotą, żeby dawać jej ultimatum – wszystko albo nic?

– Nie sądziłam, że w ogóle możesz w to wątpić.

– Może… – zgodził się Travis i wyznał jej, jak bardzo chciałby zadzwonić do Rosemary do Hazelbury. Bał się jednak, że pogrzebałby w ten sposób nadzieję na poślubienie jej kiedykolwiek. Wpadł w rozpacz, jakby nagle oczami wyobraźni ujrzał przygnębiający obraz siebie samego, dokonującego żywota bez swej ukochanej. Opowiadał o swej samotności, o tęsknocie, o tym, że serce pęka mu z nadmiaru słów miłości, których nie może wypowiedzieć. I nagle, jakby przypomniał sobie, że Leith ma się nim opiekować w imieniu Rosemary, zaprosił ją na kolację.

– Jeżeli coś ci wypada w tym czasie, to trudno -dodał szybko, kiedy nie odpowiedziała natychmiast.

Leith milczała jedynie dlatego, że jej mózg pracował już na pełnych obrotach. Wydawało jej się, że Travis ma ochotę przyjść do niej i pogadać trochę na temat Rosemary. Jeszcze dzisiejszego ranka nie zastanawiałaby się ani chwili… Kiedy jednak odkryła, kim jest naprawdę kuzyn Naylor, nie miała wielkiej ochoty powierzać swej posady ślepemu losowi. A nuż Naylor Massingham będzie przejeżdżał pod jej blokiem i zobaczy samochód Travisa na parkingu.

– Oczywiście, pójdę z tobą na kolację – odpowiedziała, ciągle zbuntowana. – Wezmę swój samochód. Gdzie się spotkamy?

Przygotowała się do kolacji w eleganckim hotelu z pełną świadomością, że nie może postąpić inaczej. Uważała Travisa za swego przyjaciela, a poza tym musiała też spełnić prośbę Rosemary. Fakt, Naylor Massingham oznajmił matce Travisa, że to już duży chłopiec, ale biedak cierpiał okropnie, a przy tym leczył swoje smutki w sposób, który nie potwierdzał jego dorosłości.

Jechała na spotkanie, kiedy przypomniało jej się jeszcze jedno zdanie wypowiedziane przez Massinghama – tym razem pod jej adresem. Pamiętała wrogość w jego głosie, kiedy mówił: „Nie mogę pojąć, jakim szatańskim cudem przez ten krótki czas, od kiedy tu pracujesz, zarobiłaś sobie na przezwisko Panny Lodowatej". Nie musiała długo myśleć, skąd wziął się ten miły tytuł. Wciąż jeszcze czuła się urażona wyrzuceniem z pracy w Ardis & Co. za zbytnią poufałość w stosunku do kierownictwa, dlatego odprawiła dwóch panów z Vaseya, którzy interesowali się bardziej jej osobą aniżeli swoją robotą. Widocznie sprawa się rozniosła.

Travis wyglądał równie żałośnie, jak wczoraj, kiedy przyszedł po samochód.

– Dzięki, że przyszłaś – powitał ją i poprowadził z foyer do jadalni. Stamtąd kierownik sali powiódł ich do ustronnego stolika w kącie sali w kształcie litery L.

– Jak ci minął dzień? – zapytała wesoło i pierwsze danie oraz pół drugiego zjadła słuchając, jak bardzo Travis musi się teraz skoncentrować na swej pracy. Stąd do wynurzeń na temat jego i Rosemary droga była już bardzo krótka.

Leith kończyła drugie danie, kiedy stwierdziła, że Travis już zbyt długo mówi ciągle o tym samym i zaczyna się powtarzać. Postanowiła zmienić temat.

– Ach, nie powiedziałam ci! – zawołała nagle, wpadając mu w słowo. – Wiesz o tym na pewno… no, ale ja nie wiedziałam. – A kiedy spojrzał na nią zaintrygowany, dodała: – Dopiero dzisiaj dowiedziałam się, że twój kuzyn Naylor i mój nowy szef to jedna i ta sama osoba!

– Naprawdę? – zapytał Travis i po raz pierwszy od dawna uśmiechnął się. – Teraz, kiedy o tym wspomniałaś, coś mi świta, że czytałem o wchłonięciu Vaseya przez Massinghama, ale Naylor zawsze wplątuje się w jakieś negocjacje, więc pewnie wyleciało mi to z głowy.

– Więc on nie opowiada ci o swoich sukcesach?

– Może od czasu do czasu rozmawia o interesach z ojcem, dla którego czuje ogromny respekt, ale przecież nie mieszka w Parkwood, więc rzadko rozmawiamy.

No jasne – kwaśno pomyślała Leith, bez cienia sympatii do Naylora Massinghama. – Jakiż on czarujący! Wtem, jakby sens rozmowy dopiero teraz do niego dotarł, Travis zrobił przerażoną minę.

– Czekaj – rzucił szybko. – Chyba nie powiesz Naylorowi o Rosemary i o mnie, co? -I zanim Leith zdołała wykrztusić choćby słowo, żeby go uspokoić, dorzucił: – Nie wiem jeszcze, co wyniknie z naszego związku z Rosemary, ale ona na pewno ze mną skończy, jeśli dowie się, że ktoś jeszcze o nas wie.

– Rosemary zżerają wyrzuty sumienia. Jest mężatką, a kocha kogoś innego… no, ale na pewno…

– usiłowała przywołać go do rozsądku.

– Przyrzeknij, że mu nie powiesz – przerwał jej i Leith już wiedziała, że może zagadać się na śmierć, a on i tak będzie obstawał przy swoim.

– Pewnie go już i tak nie zobaczę – mruknęła z nadzieją w głosie, ale Travis nie był zadowolony.

– Dobrze… przyrzekam. Natychmiast się rozluźnił.

– Dzięki, Leith – powiedział cicho i dodał gorąco:

– Boże, zawsze myślałem, że to cudownie być zakochanym. Wiesz co? To po prostu męczarnia!

Po chwili milczenia spróbował zmienić temat.

– Miałaś jakieś wieści od Sebastiana? Rozmowa o Sebastianie, choć bez napomykania o finansowych problemach, zajęła im czas do końca posiłku.

– To była cudowna kolacja – oznajmiła Leith, odstawiając filiżankę po kawie i zbierając się do wyjścia.

– Cieszę się – odparł Travis i zawołał kelnera, żeby uregulować rachunek.

Leith wzięła torebkę. Myślami była już w domu. Marzył jej się solidny, ośmiogodzinny wypoczynek.

Szli już obydwoje w stronę wyjścia, gdy nagle Leith przystanęła jak wryta. Tyle się namęczyła, żeby Naylor Massingham nie dowiedział się, że zlekceważyła jego ostrzeżenie. Mogła nie zadawać sobie tyle trudu. Naylor Massingham już wiedział. Siedział przy stoliku z piękną blondynką i patrzył wprost na Leith!

Jego spojrzenie przeniosło się na Travisa, który właśnie stanął u jej boku. Travis także spostrzegł kuzyna, choć w jego przypadku, zamiast przerażenia, widok ten wywołał szczerą radość.

– Naylor!-Travis wyrwał się do przodu, chwytając Leith za ramię tak, że musiała iść za nim choćby tylko po to, żeby zachować twarz i resztki godności.

Musiała przyznać, że szef Massingham miał w towarzystwie wspaniałe maniery. Wstał, kiedy tylko zbliżyli się do jego stolika. Leith widziała, jak omiótł wzrokiem jej obcisłą koronkową bluzkę i zgrabnie uwypuklające biodra welwetowe spodnie. Nerwowo uniosła dłoń do okularów i nagle przypomniała sobie, że przecież nie ma ich na nosie, a gdy spojrzenie Naylora powędrowało do jej lśniących, rozpuszczonych włosów, poczuła się zupełnie bezbronna.

– Oczywiście, znasz Leith. – Travis również okazał się dobrze wychowany w chwili, kiedy najmniej tego oczekiwała. – Właśnie powiedziała mi, że pracujecie w tej samej firmie – dodał, oczekując, że wszyscy uznają to za dobry żart.

– Miło mi panią widzieć, Leith – uprzejmie odezwał się Naylor Massingham, ale choć jego piękne usta wygięły się w uśmiechu, twarde jak stal spojrzenie miało zupełnie inną wymowę.

– Mnie również – wymamrotała. Gdy odwrócił się by przedstawić swoją towarzyszkę, Olindę Bray, Leith trzęsła się w środku jak galareta. Wzrok Naylora jasno dawał jej do zrozumienia, że długo już nie popracuje w jego firmie.

Загрузка...