Po okropnej nocy Leith wstała bardzo wcześnie. Była niedziela. Wykąpana i ubrana, marzyła tylko o tym, żeby znaleźć się w swoim mieszkaniu. Wychodząc z pokoju była pewna, że ma przed sobą jeszcze co najmniej sześć godzin pobytu w Parkwood.
Naylor siedział z wujem w salonie. Kiedy weszła, obrzucił ją szybkim, ostrym spojrzeniem, a ona spuściła oczy. Podszedł do niej i, oczywiście, nie przepuścił okazji, żeby zmylić ją znowu.
– Dzień dobry, kochanie – powitał ją i na wypadek, gdyby nie zorientowała się, że to czułe słowo padło wyłącznie na użytek publiczności, dodał: – Właśnie mówiłem wujowi, że wyjeżdżamy zaraz po śniadaniu.
Zacisnęła zęby. Wcale nie chciała się z nim rozstawać…
– Na pewno musicie wyjeżdżać tak wcześnie? – zatroskała się Cicely.
– Bardzo chcielibyśmy zostać, ciociu – odparł Naylor czarującym tonem i natychmiast postarał się o odwrócenie jej uwagi: – Czy Travis wrócił do domu wczoraj w nocy?
– O, tak – odparła i zwróciła się do Leith: – Travis nie zawsze pokazuje się na śniadaniu w niedzielę rano.
Leith uśmiechnęła się, ale odwracając głowę spojrzała wprost w oczy Naylora. Jego wzrok był zimny i wyniosły. Wiedziała, że myśli o tych niedzielnych porankach, kiedy Travis jadł śniadanie przy innym stole – i on dobrze wiedział, przy czyim!
Nie żywiła więc w stosunku do Naylora zbyt przyjaznych uczuć, kiedy wkrótce po śniadaniu opuszczali Parkwood. Sądząc po milczeniu, jakie panowało między nimi w czasie całej drogi powrotnej, on także nie czuł do niej cienia sympatii.
Wysiadła z samochodu bez słowa, kiedy tylko zatrzymał się przed jej domem… ale on zrobił to samo. Spojrzała na niego i przypomniała sobie, że zostawiła torbę w bagażniku. Przeszła na tył samochodu i czekała, aż Naylor poda jej bagaż.
– Leith – odezwał się, ale nie wyglądał ani trochę cieplej, ani mniej arogancko niż rano. – Chyba nie… – zaczął i wydawało się, że zabrakło mu słów.
Nie czekała, aż dokończy zdanie.
– Masz rację, chyba nie! – stwierdziła. Wyrwała mu z ręki torbę i pomaszerowała w stronę domu.
Niedziela wydawała się wlec w nieskończoność. Leith, opanowana na przemian miłością i nienawiścią, nie mogła przestać myśleć o Naylorze.
Wreszcie zdecydowała się iść spać. Drepcząc przez przedpokój wiedziała już, że to będzie kolejna okropna noc. Nagle podskoczyła jak oparzona. Gdzie podział się kapelusz Sebastiana? Zaczęła go szukać, sądząc, że mógł gdzieś upaść, ale przepadł bez śladu!
I pozbądź się tego! – przypomniała sobie słowa Naylora… właściwie ryknął wtedy tak głośno, że pewnie słyszała go cała ulica.
Wsunęła się do łóżka. Nie, nie mogło być innego wytłumaczenia. Powiesiła kapelusz Sebastiana na swoim miejscu i wisiał tam jeszcze wczoraj rano, kiedy Naylor po nią przyszedł. Więc jeśli nie było to włamanie – a poza kapeluszem nic nie zginęło – to znaczy, że Naylor po prostu go zabrał.
Przez jedną, szaloną chwilę pomyślała, że może Naylor pozbył się kapelusza Sebastiana z powodu zazdrości. Ta myśl jednak miała bardzo krótki żywot i natychmiast zastąpiła ją inna: Naylor usunął kapelusz tylko dlatego, że go nie posłuchała, więc uczynił to osobiście… bez jednego słowa!
Całe wieki upłynęły, zanim udało jej się zasnąć. Kiedy wreszcie zapadła w sen, była to raczej lekka, niespokojna drzemka. W ten sposób obudziła się po raz pierwszy długo po dzwonku budzika. Przespała go. W godzinę później ocknęła się ze świadomością, że w żaden sposób nie zdąży do biura na czas.
Szybko wzięła prysznic, ubrała się, wypiła pospiesznie kubek kawy i wsiadła do samochodu.
Wpadła do budynku gratulując sobie, że nadrobiła trochę czasu i teraz była spóźniona tylko pół godziny. Weszła do biura i speszyła się ogromnie: oczy wszystkich zdawały się być zwrócone na nią!
O, nie – pomyślała. – Spóźniłam się pół godziny i zaraz dostaję manii prześladowczej. Oczywiście, że nikt na mnie nie patrzy!
– O-la-la! – zawołał Paul Fisher, kiedy go szybko mijała, ale dla niej to o-la-la miało tylko jedno znaczenie: najwidoczniej bura, jaką dostał w zeszłym tygodniu, wcale go nie poruszyła.
– Przepraszam za spóźnienie – rzuciła Jimmy'emu, kiedy wpadła do pokoju. – Czy nikt…
Urwała. Jimmy także gapił się na nią.
– Co…?
– Kiedy nie było cię o dziewiątej, myślałem, że już nie przyjdziesz.
Nim zdołała zapytać, co to ma znaczyć, dodał:
– Podoba mi się ta fryzura.
Podniosła dłoń do włosów. Dopiero teraz dotarło do niej, że rano, robiąc wszystko całkiem automatycznie, zapomniała zwinąć je w kok, który zresztą nosiła dopiero od niedawna. No i zapomniała okularów.
– Dzięki-mruknęła. Już zaczęła się zastanawiać, co zrobić ze swoim wyglądem, gdy następna uwaga Jimmy'ego doprowadziła ją do szału.
– Miałaś gościa – zauważył wesoło. – Nie podał nazwiska, ale powiedział, że się odezwie.
Leith zaczęła gorączkowo myśleć, kto mógłby do niej dzwonić z innego działu, a kogo nie znałby Jimmy. Chłopiec tymczasem zwrócił ku niej roześmianą twarz:
– Mam gratulować tobie czy twojemu narzeczonemu?
Wybałuszyła na niego osłupiałe oczy.
– Nigdy nie wiem, komu się gratuluje, kobiecie czy mężczyźnie, ale bardzo się cieszę z twoich zaręczyn.
Leith jeszcze nie odzyskała mowy.
– Wszyscy się cieszymy! – dobił ją Jimmy.
– Wszyscy? – wykrztusiła.
– Chyba nie sądziłaś, że twoje zaręczyny z panem Massinghamem przejdą niezauważone! – puszył się Jimmy. – Wszyscy wiedzą. Ja…
Przerwał mu dzwonek telefonu. Zanim podniósł słuchawkę, Leith częściowo opanowała zdumienie i właśnie zaczynała być wściekła.
– To do ciebie – oznajmił, a kiedy potrząsnęła głową, wyszeptał: – Pan Massingham.
Leith wzięła słuchawkę.
– Słucham?
– W moim biurze… natychmiast! Bang! Głos w słuchawce zamilkł.
– Pan Massingham chce mnie widzieć – powiedziała, wychodząc.
– Pewnie, sądząc po tym, jak wyglądasz! – wyszczerzył zęby.
Musiała przedrzeć się przez barykady kolejnych spojrzeń, które napotykała po drodze do nowego skrzydła. Wszyscy zdawali się wiedzieć już o jej zaręczynach. Vasey, jak inne biura, było siedliskiem plotek. A ta konkretna plotka nie mogła wyjść od nikogo innego, z wyjątkiem tego, który rozkazał jej: W moim biurze… natychmiast!
Nie wydawał się zbyt zadowolony. Ona też nie była w najlepszym nastroju. Jak mógł oznajmić wszem i wobec, że są zaręczeni? Jak mógł?!
– Proszę od razu wchodzić! – wykrzyknęła Moira Russell, kiedy Leith, nie zatrzymując się, weszła przez jedne drzwi i już kierowała się ku następnym.
– Dzięki – rzuciła Leith i weszła bez pukania. Naylor stał przy swoim biurku. Leith zamknęła drzwi z głośnym trzaskiem i nabrała powietrza, by krzyknąć… Nie zdążyła. On był szybszy.
– W co ty do diabła grasz? – ryknął.
– Ja? – Leith nie straciła kolejnej cennej sekundy. – Jak śmiesz ogłaszać…?
– Wiesz dobrze, że nasze zaręczyny były tylko na użytek rodziny! Ty…!
– Kto, na litość boską…?
– Ejże, posłuchaj, moja pani – jego agresja sięgała szczytu. – Nikt mnie tak nie złapie na haczyk…
– Haczyk? Ty myślisz, że to ja…! – kompletnie ogłupiała Leith pojęła, że Naylor oskarża ją o rozgłoszenie ich zaręczyn wszem i wobec. – Nie pisnęłam nawet słów…
Urwała. Z jego agresywnej postawy wywnioskowała, że może zaprzeczać do śmierci, a on i tak jej nie uwierzy.
– Haczyk na ciebie! – parsknęła, usiłując ukryć, że rani ją każdym słowem. – Massingham, o ile pamiętam, wcale z ciebie nie jest aż tak wspaniały kochanek!
Te nieszczere przecież słowa musiały go dotknąć i nie spodobała mu się jej arogancja. Mimo to nie była przygotowana na tak dotkliwy cios, kiedy odparł:
– Skoro, mimo wszystko, pamiętasz te parę chwil, musiałem wywrzeć na tobie ogromne wrażenie – wysyczał z błyskiem w oku. – Chociaż, właściwie, wcale nie miałem na myśli naszych spraw łóżkowych, a jedynie twoje zainteresowanie moimi finansami!
– Och – jęknęła boleśnie, nie wierząc własnym uszom. Nie była pewna, czy przypadkiem nie zbladła. Nagle okręciła się na pięcie. Musiała uciec, musiała ukryć swój ból.
On jednak już dostrzegł jej cierpienie, bo zaledwie zrobiła ruch w stronę drzwi, znalazł się obok niej.
– O, Boże – wymamrotał bez cienia złości i nieoczekiwanie objął ją ramionami.
Nie przeprosił za to, co powiedział. Nie oczekiwała tego. Jednak, kiedy stała sztywna i nieruchoma w jego objęciach, przyciągnął ją delikatnie – i nagle znalazła się tuż przy jego piersi. Wytrzymała jeszcze kilka sekund, po czym poddała się jego uściskowi.
Nie pocałował jej, zresztą nie miała na to ochoty. Wiedziała, że wkrótce odzyska zmysły, ale na razie rozkoszą było pozostawanie w jego ramionach.
– Rozpuściłaś włosy – wymruczał gdzieś sponad jej głowy.
– Zaspałam i w pośpiechu zapomniałam je spiąć – odparła po prostu.
– Podoba mi się to – szepnął i wcale nie była pewna, czy nie pocałował jej w czubek głowy.
Leith przytuliła się do niego mocniej. Cała ta huśtawka – od miłości do nienawiści – uspokoiła się w niej nagle. Kochała go i chciała, by to wiedział. Podniosła głowę i powiedziała poważnie.
– Nie mówiłam nikomu o… o nas.
Serce biło jej jak zwariowany zegar, kiedy ujrzała w jego oczach wyraz równie czuły, jak jego dotknięcie.
– Ja też nie – odparł cicho.
Stali tak, spleceni ramionami, patrząc sobie w oczy, kiedy drzwi otworzyły się powoli.
– Więc kto…? – zaczął i oboje odwrócili się, czując nagle, że nie są sami.
– Travis! – krzyknęła Leith zaskoczona.
– Cześć, Leith, Naylor! – uśmiechnął się Travis.
Leith nagle zdała sobie sprawę z tego, jak muszą wyglądać, objęci i przytuleni, w oczach każdego wchodzącego. Odruchowo odsunęła się od Naylora. On wprawdzie jej nie zatrzymywał… ale i Travis nie widział nic w tym złego, że się obejmują. Odkryła też, że za ogłoszenie zaręczyn całej firmie mogą podziękować nie komuś innemu, lecz właśnie Travisowi.
– Chyba się nie gniewasz, Naylor? – zapytał z błogim uśmiechem. – Byłem tu wcześniej, bo miałem coś do powiedzenia Leith. Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie powiedzieć asystentowi Leith, że powodem spóźnienia mogą być wasze zaręczyny.
Leith była aż nadto świadoma wymownego spojrzenia, jakim Naylor obdarzył ją i Travisa… i wiedziała, dlaczego. Jak na kogoś, kto powinien być zmartwiony tym, że ukochana kobieta zaręczyła się z kimś innym, Travis trzymał się świetnie.
Przyszło jej do głowy, że skoro Naylor wie już, kto jest odpowiedzialny za rozgłoszenie informacji o zaręczynach, to właściwie może sobie pójść…
– Chyba lepiej popracuję trochę – oznajmiła.
– Ja też już muszę się zbierać – powiedział Travis. Leith wyskoczyła z gabinetu jak oparzona, nie czekając, aż kuzyni wymienią między sobą ostatnie żarciki.
Travis dogonił ją w korytarzu.
– Przyszedłem tu specjalnie po to, żeby się z tobą zobaczyć – oświadczył.
– Rosemary? – domyśliła się.
– Tym razem nie chodzi o Rosemary, chociaż sytuacja się nie zmieniła – westchnął i wyjaśnił: – Wczoraj dotarło do mnie, że musiałem się zachować jak dureń, kiedy w sobotę ogłosiliście swoje zaręczyny.
– Ależ skądże – zapewniła go Leith. Nie potrafiła mu powiedzieć wprost, że był to tylko element gry.
Travis jednak już przepraszał, upierając się, że nie okazał wystarczającego entuzjazmu.
– Po tym wszystkim, co zrobiłaś dla Rosemary i dla mnie… i dalej robisz… pomyślałem sobie wczoraj, że mógłbym choć trochę okazać, jak bardzo się cieszę, że wyjdziesz za mojego kuzyna. Przyszedłem powiedzieć ci, że nie wyobrażam sobie lepszej żony dla Naylora.
– Och, Travis – jęknęła bezradnie.
– Nie było cię jeszcze, kiedy przyszedłem – ciągnął -więc wybrałem się na kawę. Kiedy wróciłem, asystent powiedział mi, że jesteś z Naylorem.
Leith miała ochotę wyznać mu, że może zapomnieć o nowej kuzynce, ale poczuła, że nie może.
– Jesteś kochany – oznajmiła po prostu. Wiedziała, że zjawił się tu tylko po to, by naprawić swój sobotni brak entuzjazmu.
W kilka minut później rozstali się. Po drodze do biura pochwyciła kilka przyjaznych spojrzeń. Nie była pewna, czy przypadkiem nie powinna zaprzeczać pogłosce, jakoby była zaręczona z władcą imperium Massinghama, ale doszła do wniosku, że jeżeli Naylor będzie miał na tę sprawę sprecyzowany pogląd, to da temu wyraz. Plotka ma krótki żywot, historię o ich zaręczynach spotka los innych nowinek. Tymczasem ma ważniejsze sprawy na głowie.
Pośród tych innych spraw najważniejsze było podejrzliwe spojrzenie, jakim Naylor obrzucił ją i Travisa w swoim biurze. Spokój kuzyna na pewno go zaskoczył, więc chyba dziś dojdzie do ostatecznych wyjaśnień.
Wybiła jednak piąta, a Naylor się nie odezwał. Leith poczuła ulgę. Wyszła z biura za piętnaście szósta i zauważyła jaguara stojącego na parkingu. Przez moment poczuła słabość w kolanach. Otrząsnęła się jednak, wsiadła do samochodu i odjechała.
Przygotowując sobie kolację ciągle myślała o Naylorze. Dziś rano był taki czuły, kiedy dostrzegł, że zranił jej uczucia. Tak dobrze było zobaczyć tę drugą,delikatniejszą stronę jego charakteru. Ze wzruszeniem przypominała sobie jego pełne troski spojrzenie.
Myśli jej sennie krążyły wokół jednego tematu. Kiedy wspominała znowu, jak delikatnie tulił ją w ramionach dziś rano, nagle aż podskoczyła z przerażenia. Wielkie nieba, czy Naylor przypadkiem nie spostrzegł, jak bardzo jej na nim zależy?
Ogarnęła ją panika. Może znieść wszystko, z wyjątkiem myśli, że on wie o jej miłości. Przez kilka minut łamała sobie głowę, jak się o tym upewnić.
Dziesięć minut później ktoś zadzwonił do jej drzwi, i to dość gwałtownie. Czekała przez cały dzień na wezwanie – cóż, wszystko wskazuje na to, że konfrontacja odbędzie się na jej własnym terenie.
Podeszła do drzwi i od razu wiedziała, że to on. Otworzyła z bijącym sercem. Na widok mężczyzny, którego tak kochała, serce wykonało następną ewolucję.
– Wejdź – zaprosiła go, wiedząc, że dopóki będzie stał w progu, nie usłyszy od niego ani słowa.
Po drodze do salonu obejrzała się i stwierdziła, że czułość i delikatność należą do przeszłości. Pojawił się za to gniew, z którym już się oswoiła.
– Co Travis miał ci do powiedzenia? – zapytał bez żadnych wstępów.
– Co miał mi do powiedzenia? – powtórzyła nieprzyjaznym tonem. – Chciał porozmawiać o naszych zaręczynach, twoich i moich, ot co!
– Jasne, że nie z nim jesteś zaręczona – warknął.
– To ty tak mówisz! – prychneła.
– Masz inne pomysły?
– Gdzieżbym śmiała?
– Jak ci zależy na pracy, to nie! – syknął, bliski szału. – Czy wy macie jakąś sekretną umowę, o której ja nic nie wiem?
– O czym ty mówisz?
Jedynym sekretem, jaki dzieliła z Travisem, była Rosemary. Jak długo jeszcze będę trzymać jej istnienie w tajemnicy? – pomyślała.
– Jak to o czym? Czy ty przypadkiem nie prowadzisz podwójnej gry?
Z wyrazu jego oczu Leith wywnioskowała, że biada jej, jeśli zgadł.
– Wiem dobrze, co o mnie myślisz, ale czy sądzisz, że twój kuzyn chciałby dalej być moim… hm… kochankiem, wiedząc, że jestem z tobą zaręczona?
Naylor obrzucił ją nieprzyjemnym spojrzeniem.
– A więc skończyłaś z nim? – wywnioskował. Leith westchnęła głęboko. Już była zdecydowana rzucić to krótkie tak, na które czekał, ale ugryzła się w język. Jeśli powie mu, że nie kocha Travisa, może także uda jej się ukryć, kogo kocha naprawdę.
– Skończyłam z nim… Tak – powiedziała sztywno. – Ale dopiero teraz zrozumiałam, że Travis zawsze będzie dla mnie kimś szczególnym.
Naylor posłał jej spojrzenie pełne intensywnej nienawiści. Wydawało się, że chce ją przewiercić na wylot.
– Jeśli to tylko nie wpłynie na twoją pracę! – warknął i, jakby nie mógł ani chwili dłużej przebywać z nią w jednym pomieszczeniu, odwrócił się i wyszedł.
Leith opadła na fotel, gdy drzwi wejściowe zatrzasnęły się za nim. Była roztrzęsiona. Trudno znieść tyle antypatii, kiedy kocha się tak bardzo!
Tej nocy znowu nie spała dobrze. Myśli jej były zajęte Naylorem. Myślała o nim, o jego wściekłości i ledwie maskowanej groźbie, którą rzucił jej na odchodnym. Do tej pory tak dokładnie starała się wypełniać wszystkie jego polecenia, a jednak wciąż była zagrożona.
Z tą smutną refleksją zasnęła, ale kiedy rankiem otworzyła oczy, uświadomiła sobie, że istnieje tylko jedno wyjście. Musi opanować miotające nią uczucia i złożyć wypowiedzenie.
Pojechała do pracy wciąż nie widząc innej alternatywy. Oczywiście, zostanie jej dług hipoteczny, ale nie była to tragedia. Zgodnie bowiem z jej umową z Vasey, z wyjątkiem przypadku, gdyby została zwolniona dyscyplinarnie, obie strony musiały złożyć wypowiedzenie z trzymiesięcznym wyprzedzeniem. Za trzy miesiące wyprowadzi się z mieszkania, pozostawiając je najemcy, który pokryje koszty spłaty hipoteki. W ciągu trzech miesięcy na pewno nie znajdzie pracy równie dobrze płatnej, ale w każdym razie coś znajdzie!
Natychmiast po wejściu do biura wysłała Jimmy'ego z jakimś poleceniem i napisała prośbę o zwolnienie. Wiedziała, że to będzie bolało, że w ten sposób traci szansę zobaczenia Naylora kiedykolwiek, ale w głębi duszy czuła, że robi słusznie. Nie wytrzyma już dłużej jego ataków wściekłości, tego, że uważa ją za dziwkę. Najbardziej jednak bała się, by nie poznał jej prawdziwych uczuć.
– Idę do biura pana Drewera – oznajmiła Jimmy'emu, kiedy wrócił. Wzięła kopertę z wymówieniem i poszła do szefa działu.
– Pan Drewer wyszedł na kilka minut. Czy mogę w czymś pomóc? – zapytała sekretarka.
– Proszę mu to oddać, dobrze? – poprosiła Leith i wróciła do swego biura, gdzie przez następne dwadzieścia minut starała się pracować w skupieniu.
Nie zdołała na dobre zatopić się w swoich zajęciach, kiedy nagle Naylor wpadł do jej pokoju z takim impetem, że podskoczyła w miejscu.
– Wynoś się! – bezceremonialnie polecił Jimmy'emu.
– Tak, proszę pana! – bąknął Jimmy i wyleciał jak z procy.
– Właśnie rozmawiałem z Drewerem – warknął. -Zauważył, że niedługo pewnie ślub, więc spytałem, co znowu krąży po tutejszych liniach. Odpowiedział, że to jego osobisty wniosek, który wyciągnął na widok twojego wymówienia.
Leith wiedziała, że Naylor nie będzie zbyt uszczęśliwiony jej rezygnacją, ponieważ wytrąca mu z ręki wszystkie atuty.
– Proszę mi powiedzieć, panno Everett – ciągnął groźnie – co do cholery pani sobie myśli, tak po prostu odchodząc?
– Nie możesz zabronić mi odejść! – odparła butnie.
– Nie mogę zabronić ci odejść, fakt – zgodził się, kipiąc gniewem – ale na pewno mogę postarać się o to, żebyś już nie dostała pracy w swoim zawodzie!
Leith otworzyła usta i wyszeptała z niedowierzaniem:
– Nie zrobiłbyś tego…
– Tylko spróbuj! – warknął. – Telefon, słówko szepnięte do właściwego ucha o tym jak zawaliłaś kontrakt Norwood & Chambers…
Nie musiał kończyć.
Leith nie mogła uwierzyć własnym uszom. Czyżby był rzeczywiście zdolny do takiej podłości?!
– Ty sukinsynu! – syknęła.
Nie dotknęło go to. Nawet nie mrugnął.
– Wszystkiego najlepszego z okazji zaręczyn, kochanie! – wypalił.