Rozdział 10

Zajechał kolejny samochód, rozległ się trzask zamykanych drzwi. Maggie wybiegła na ganek. Po dwóch dniach deszczu wyłoniło się znowu sierpniowe słońce. Małe strzępiaste chmurki snuły się po błękitnym niebie. Ale Maggie nie zwracała dziś uwagi na pogodę. Ilekroć słyszała zgrzyt kół na żwirze, wpadała w panikę. Mógł to być przecież Mike, a ona jeszcze nie była gotowa na to spotkanie.

Ale to nie był Mike. Z samochodu wysiadły cztery osoby. Trzej mężczyźni i kobieta. Maggie podbiegła do nich ze sztucznym uśmiechem na ustach.

Trzej mężczyźni należeli ponad wszelką wątpliwość do rodziny Ianellich, chociaż nie byli podobni do Mike'a, Najstarszy miał na sobie jaskrawą kraciastą marynarkę. Drugi pociągał z metalowej piersiówki. Dla niego zabawa widać już dawno się zaczęła. Trzeci, najmłodszy, stał z rozkraczonymi nogami i rękami na biodrach, w pozie sugerującej, że cały świat należy do niego. Kobieta była jasnowłosa, mocno opalona i wysoka. W uszach miała brylanty, a na sobie biały jedwabny kostium.

– Margaret Mary Flannery? – zapytała z szerokim uśmiechem.

– Nazywam się Maggie. Jestem osobą, która was tu zaprosiła. Cieszę się, że państwo przyjechali.

– To najzabawniejsza rzecz, jaka nam się od dawna zdarzyła. Kiedy napisała nam pani o tej spelunce Josepha, ukrytym skarbie, hazardzie i pijaństwie, jakie tu uprawiano, bardzo nas to zainteresowało. Nasz klan lubi podróże, no i przyjęcia. Dla dobrej zabawy gotowi jesteśmy przejechać wiele kilometrów. A szczególnie lubimy spędy rodzinne. Ale to nieważne, muszę pani wszystkich przedstawić. Ja jestem Julia, a to Gordon, mój mąż. Warto, żeby pani wiedziała, że jest jednym z synów Josepha Ianellego i wujem Mike'a. Rafę jest bratem Mike'a, Tony jego kuzynem.

Maggie uścisnęła wszystkie ręce, ale nawet nie usiłowała zapamiętać imion. Do południa zjechało się do niej ponad trzydzieści osób.

– Proszę za mną – wołała. – Stoliki są nad rzeką, w salonie drinki…

– Pani rodzina też się zjawi? – zainteresowała się Julia.

– Owszem, po to urządziłam ten spęd, żeby rodziny Ianellich i Flannerych obejrzały sobie dawną siedzibę swoich przodków. Za kilka tygodni byłoby to już niemożliwe, bo jak wspomniałam w listach, mam zamiar wynajmować dom na seminaria. Jesteście dla mnie w pewnym sensie królikami doświadczalnymi. Chcę sprawdzić, czy dam sobie radę z dużą grupą ludzi… Jeszcze nie wszyscy się zjawili.

Spojrzała niespokojnym wzrokiem na podjazd. Mike pracował do piątej, więc nie należało się go o tej porze spodziewać. Zjazd rodzinny miał być dla niego niespodzianką. Prosiła go, żeby przyjechał. Powiedziała, że zdarzyła się awaria rur wodociągowych.

Był to podstęp, bo żadnej awarii nie było. Od dobrych sześciu tygodni Maggie żyła sama i to według ścisłych reguł postępowania głoszonych przez Mike'a. Czuła się fatalnie i miała tego dość. Tego i całej tej swojej dumy, szacunku do samej siebie i przede wszystkim braku Mike'a.

Wymyśliła sobie zjazd rodzinny, żeby mu uprzytomnić, że ich dwa klany potrafiły niegdyś doskonale współżyć.

Pomysł był idiotyczny. Jak idiotyczny, uświadomiła sobie dopiero, kiedy zaczęli się zjeżdżać goście.

– Maggie!

Maggie wpadła do domu z szerokim uśmiechem na twarzy. Przyjęcie zdawało toczyć się w znakomitej atmosferze. Ludzie, którzy tak lubili się bawić, że gotowi byli przejechać kilkaset kilometrów, by spędzić weekend w starym domu o złej reputacji, musieli mieć wiele ze sobą wspólnego. Brunetki włoskiego pochodzenia całowały się z rudymi Irlandkami, gwar rozmów był ogłuszający.

Maggie usiłowała przedstawiać wzajemnie swoich gości.

– To moja mama, Barbara, a to mój brat Blake i jego żona Laura. Andrea jest moją siostrą.

Jej głos tonął w gwarze rozbawionych głosów, toteż rychło dała za wygraną.

Poszła do kuchni, gdzie zastała Neda wypakowującego z kartonu butelki z alkoholem. Spojrzał na nią ponurym wzrokiem.

– Niedługo się uspokoją – zapewniła go.

– Czy pani wie, ile oni wyżłopali jeszcze przed południem?

– Co tam, po prostu dobrze się bawią.

– Dwaj wleźli do rzeki, goli jak święci tureccy.

– Bo jest gorąco.

Maggie wzięła ze stołu tacę z kanapkami i powróciła do jadalni. Zatrzymała ją matka.

– Podziwiam cię – powiedziała. – Sama to wszystko przygotowałaś? Ten kuzyn twojego Mike'a to niezły pijaczek. Podobno siedział w więzieniu za sfałszowanie czeku. Coś podobnego…

– On nic jest moim Mikiem, mamo.

Nie zdawała sobie sprawy, że tak szybko przestanie panować nad sytuacją. Krewni Mike'a wcale nie byli najgorsi. To jej własna rodzina stwarzała większość problemów. Jej piękna siostra Andrea siedziała na kolanach jednego z Ianellich i nachylając się nad nim pokazywała mu niemal cały biust. Maggie spłonęła na ten widok silnym rumieńcem. Laura, żona Blake'a, rozebrana do rosołu, pluskała się w rzece.

A dom, jej piękny, wypieszczony dom…

O siódmej rano było tam jeszcze schludnie i elegancko, wszystko lśniło, meble, zasłony, dywany, nie mówiąc już o kryształowych kandelabrach. Cztery pokoje, które miały służyć jako pomieszczenia na konferencje, były otwarte i starannie umeblowane w stylu lat trzydziestych, częściowo przystosowanym do bieżących potrzeb. Jeden ze stołów do gry został skrócony i doskonale służył za biurko. Drugi przerobiony został na bar. Na jednej ze ścian holu Maggie powiesiła kolaż przedstawiający gangsterów z tamtych lat i ich kobiety. Boa z piór oprawione w szeroką ramę wisiało po przeciwległej stronie. Stare kufry zostały oczyszczone i wypolerowane. Służyły jako podręczne stoliki przy kanapach.

Teraz pokoje były przepełnione ludźmi, którzy siedzieli, na czym się tylko dało. Na fotelach, parapetach, dywanach. Przewrócone kieliszki rozlały swą zawartość na meble, jeden z półmisków został zrzucony na ziemię.

Z góry doszedł ją brzęk tłuczonego szkła. Wzdrygnęła się. Co za szczęście, że zamknęła błękitną sypialnię na klucz.

– Maggie, co za wspaniałe przyjęcie – szepnęła jej do ucha Andrea. – Nigdy nie przypuszczałam, że potrafisz urządzić coś takiego.

Maggie uśmiechnęła się z wdzięcznością, spojrzała na drzwi i serce zadrżało jej w piersi. Stał w nich Mike. Wyglądał na zmęczonego. Włożył na siebie ciemne wizytowe ubranie, oczy miał podkrążone i był bardzo blady. Mimo to robił wrażenie człowieka silnego i energicznego. Jaki jest przystojny, pomyślała, I jaki nieobliczalny. Ich oczy spotkały się. Maggie skuliła się jak przerażona dziewczynka.

– A któż to taki? – zainteresowała się Andrea. – Zresztą, nie mów mi. Sama się dowiem.

Przez następne trzy godziny Mike obserwował Maggie, ale nie mógł w żaden sposób odciągnąć jej na bok. Dźwigała tace zjedzeniem, przynosiła butelki do baru, rozdawała talie kart. Unikała go w bardzo zręczny sposób.

Stwierdził, że członkowie jej rodziny są może trochę za głośni i że jej siostra może zbyt śmiało z nim flirtowała, ale na ogół podobali mu się. Lubili się bawić, to było jasne.

Ale Mike nie znosił wszelkiego rodzaju spędów. Spodziewał się spokojnego wieczoru z Maggie, ewentualnie awarii jakichś urządzeń sanitarnych, ale w gruncie rzeczy było mu wszystko jedno, dlaczego został przez nią wezwany. Najważniejsze było to, że chciała się z nim widzieć. Od kilku tygodni marzył o tym, żeby mu powiedziała, że pragnie go mieć nie tylko jako kochanka.

Wystarczyło mu pięć minut, żeby się zorientować, że Maggie go do niczego nie potrzebuje. Świetnie dawała sobie ze wszystkim radę. Nawet z najbardziej wstawionymi z jego kuzynów. Spojrzała na niego tylko raz, uśmiechnęła się i pobiegła dalej.

Około dziewiątej tak rozbolała go głowa, że dał za wygraną i wyszedł na powietrze. Nie mógł dłużej wdychać dymu z papierosów i znosić hałasu, jaki panował w całym domu.

Ruszył po ciemku ku rzece. Wieczór był ciepły, powietrze przesiąknięte zapachem mokrej trawy, krzaków i drzew. Wiał lekki wietrzyk, rzeka cicho szumiała. Ogarnęła go błogosławiona cisza.

Oparł się o pień starego drzewa hikorowego, nabrał powietrza w płuca i już chciał zamknąć oczy, kiedy zobaczył naprzeciwko siebie siedzącą pod drzewem postać.

– Nie uciekaj – poprosił cicho.

– Wcale nie mam takiego zamiaru – odparła równie cicho Maggie. – Och, Mike, chciałam ci zrobić niespodziankę, ale zrobiłam tylko głupstwo.

– Kochanie, powiedz mi, co miałaś na myśli, zapraszając tych wszystkich ludzi? Zupełnie tego nie rozumiem.

– Zrobiłam to z wielu powodów. Twoja rodzina podobno urządza co roku taki spęd. Moja także. Wiec pomyślałam sobie, że ta posiadłość jest wspaniałym miejscem na coś takiego, że pewnie ubawi ich zwiedzenie domu, w którym rozrabiali ich dziadkowie.

Zamilkła.

– A jakie jeszcze miałaś powody? – zapytał po chwili Mike.

– Może myśl o naszych dziadkach. Byli tacy różni, a potrafili ze sobą pracować, przyjaźnić się. Stworzyli swój własny, magiczny świat. Nie dam się nikomu przekonać, że było w tym coś niemoralnego…

– Nie mam zamiaru próbować.

– Wyobraziłam sobie, że jeżeli sprowadzę tu nasze rodziny, magiczny świat Ianellich i Flannerych jakoś się odrodzi. I że jak zobaczysz ich wszystkich razem, to i mnie wśród nich…

– Maggie, mnie na nich nic a nic nie zależy. Moja rodzina to banda nicponi. Nie musisz wcale starać się o to, żeby im się podobać. A teraz chodź tu do mnie.

– O, nie.

– Moje drzewo jest lepsze od twojego.

– Moje jest całkiem dobre.

– Stąd lepiej widać księżyc.

– Nie ma żadnego księżyca.

– Kocham cię, Maggie.

Wiatr zaniósł ku niej jego słowa. Za nimi poszedł Mike. Kucnął przed nią. Przeczesał palcami jej mieniące się złotymi błyskami kasztanowe włosy.

– Uwielbiam cię, mała – szepnął. – Niepotrzebny mi jest spęd Ianellich i Flannerych, żeby sobie uzmysłowić, że te dwa nazwiska powinny się połączyć.

Patrzyła na niego i milczała. Bała się, że jeżeli się odezwie, czar pryśnie.

– Ja też wierzę w magię tego miejsca, Maggie. Ale jestem człowiekiem z krwi i kości, toteż robię błędy. Zbyt wiele błędów.

– Och, Mike – szepnęła. – Zakochałam się w tobie, gdy tylko cię poznałem. Jesteś pierwszym człowiekiem, jakiego znam, który pozwala mi być sobą. Kiedy wróciłam do Filadelfii i przez kilka tygodni nie miałam z tobą kontaktu, umierałam z tęsknoty.

– Nie mogłem się z tobą kontaktować. Przecież ci to tłumaczyłem. Byłem bez pracy i miałem opinię złodzieja. Nie mogłem ci nic ofiarować, a poza tym zdawało mi się, że nie szukasz mężczyzny na stałe, tylko kochanka.

Położył ją na trawie. Nie opierała się. Zachwycił się widokiem jej włosów, odcinających się ostro od zieleni trawy, napawał zapachem wilgotnej ziemi, wiatru i rzeki.

– Wiedziałam o tobie wszystko. Co robisz, jak żyjesz – mówiła Maggie. – Ale nie chciałam ci się narzucać. Nie wierzyłam, że może ci na mnie zależeć, że ci się podobam.

– Jakże mogłabyś mi się nie podobać ty, dziewczyna, która wypychała sobie biustonosz papierem, która przywlokła ze sobą w worku cały sklepik spożywczy, która sklęła mnie za to, że nie chcę brać się ze światem za bary… Zbliżył twarz do jej policzka.

– Jak mogłaś myśleć, że mi się nie podobasz! Pokochałem cię od pierwszego wejrzenia. Byłaś taka autentyczna! Całkiem zawróciłaś mi w głowie!

Umilkł i uśmiechnął się szelmowsko.

– Ale przyznaj się, że rzuciłaś się na mnie. Będę musiał powiedzieć naszym dzieciom, jaka była z ciebie bezwstydna dziewczyna. I naszym wnukom także. I dzieciom naszych wnuków…

– Tylko wobec ciebie tak się zachowałam. Od razu zrozumiałam, że jesteś dla mnie stworzony. Ty jeden jedyny.

– I to mimo że popełniałem tyle błędów. Że uchodziłem za złodzieja. Jeżeli ci się wydaje, że dostajesz świętego, to…

– Słuchaj, Ianelli, przez całe moje dzieciństwo miałam do czynienia ze świętymi. Na świętego Patryka, czy pocałujesz mnie wreszcie, czy każesz mi czekać do rana?

Więc pocałował ją, a to doskonale umiał. Wziął ją w ramiona i przytulił. Świat zawirował. Jakże cudowny był jej Mike, jaka wspaniała rzeczywistość.

– Kochanie.

– Słucham?

– Wydaje mi się, że czuję zapach dymu.

– Mnie też – mruknęła i mocniej do niego przylgnęła. Mike odsunął się łagodnie i wstał. Po sekundzie pociągnął ją, a ręką wskazywał w kierunku domu.

Swąd stawał się coraz silniejszy. Spojrzeli na siebie i puścili się biegiem.

Wpadli do domu jak szaleni. W środku dym gęstniał z sekundy na sekundę. Obydwa klany schroniły się do najdalszego z pokojów.

– Maggie! Michaeli Gdzie byliście? – krzyknęła Barbara na ich widok. – Gordon próbował rozpalić ogień w kominku, no i…

Zrobił to w jedynym kominku, którego drożności Mike nie sprawdził. Mike przyklęknął i szybko zgasił tlące się w nim szczapy. Maggie przyniosła z kuchni wiadro wody. Po chwili było po wszystkim.

– Komin jest zatkany – oświadczył Mike. – No, ale jest już po strachu.

– Nietoperze? – zaniepokoiła się Maggie.

– Chyba nie. Pewnie przesunęły się cegły. Maggie zbladła na myśl o tym, że niewiele brakowało, by spłonął cały dom.

Mike wyciągnął rękę, sięgnął w głąb komina i wyciągnął spory przedmiot. Na pierwszy rzut oka wyglądało to na przypaloną cegłę, na drugi na bryłę złota.

Po raz pierwszy od kilku godzin zapanowała w domu chwila ciszy. Trzydzieści osób tłoczyło się w milczeniu, by obejrzeć zdobycz Mike'a. Tylko Maggie wolała jej nie widzieć.

– Skarb Dziadziusia? – szepnęła.

Milczenie ustąpiło okrzykom radości. Ktoś otworzył butelkę szampana. Mike położył bryłę kruszcu na podłodze i szepnął coś matce Maggie do ucha.

– Wychodzimy stąd – powiedział do Maggie.

– Teraz?

– Teraz.

Zaprowadził ją na werandę, podniósł i posadził na parapecie okna. Szybko zeskoczyła i chciała uciec, ale Mike złapał ją i zaczął ściągać z niej sukienkę. Wsunęli się przez okno do błękitnej sypia- Czy drzwi na korytarz są zamknięte? – zapytał Mike.

– Tak, nie chciałam, żeby tu ktoś wchodził. Przytłumione głosy i śmiechy dochodziły z salonu.

Ale tu, w błękitnej sypialni, było cicho i przytulnie. Pokój jak gdyby na nich czekał.

– Więc Dziadziuś nie kłamał – szepnęła Maggie.

– Myślę, że żaden z naszych dziadków specjalnie nie dbał o złoto. Może to skarb Dillingera.

– Być może.

Mike zdjął z siebie ubranie, razem osunęli się na wielkie łoże. Zasunął błękitną kotarę. Znaleźli się w magicznym świecie.

Maggie uśmiechnęła się. Uśmiechem śmiałym, wróżącym wiele dobrego, pomyślał Mike, uśmiechem obiecującym więcej miłości i rozkoszy, niż należało się jakiemukolwiek mężczyźnie.

– Nasi dziadkowie – powiedział cicho – byli wspaniali.

– Tak myślisz?

– Doskonale wiedzieli, co robią. Są skarby, które nie mają żadnego znaczenia, bo trzeba je oddawać rządowi. A co to za przyjemność.

– Rzeczywiście.

– Są jednakże takie, które wolno zatrzymać i cieszyć się nimi do końca życia. Maggie, powiedz mi słowa, które tak bardzo pragnę usłyszeć.

– Kocham cię.

– Długo czekałem na te słowa. Powiedz, czy jesteś bardzo grzeszną kobietą?

– Bardzo. Zresztą, czy mogłabym być inna w tej sypialni? Każda kobieta, która się tu znajdzie, musi się stać odważna, zuchwała.

– Na całe życie?

– Na całe życie.

– Zawsze będziemy razem?

– Zawsze.

– Nigdy cię nie puszczę, nie łudź się. W tym łóżku poczniemy mnóstwo dzieci.

– Po raz pierwszy o tym słyszę.

– No właśnie.

– Słuchaj, Ianelli, może powinieneś trochę odpocząć, bo czeka cię dużo roboty.

Mike roześmiał się cicho i przytulił do siebie swoją wspaniałą, zielonooką kobietę. Wcale nie wiedziała, jak gorąco pragnął ją uszczęśliwić. Wcale a wcale.

Загрузка...