Rozdział 2

– Słuchaj, Mike, to po prostu nie do wiary! Maggie stała na ganku i czekała, aż Mike otworzy drzwi wejściowe. Drżała na całym ciele i to tylko częściowo z zimna. Skuliła się, owinęła szczelniej kurtką, szczekała zębami, ale jej oczy lśniły dziwnym blaskiem.

Nie była już spokojną, zrównoważoną osobą, którą Mike znał z rozmów telefonicznych.

Pokonał dwoma susami sześć stopni prowadzących na ganek i sięgnął do kieszeni po klucz.

– Zaraz go znajdę – zapewnił ją.

– Nie spiesz się. Ojej, powinnam ci była pomóc w dźwiganiu bagaży.

– Nie ma problemu.

Mike wydobył wielki klucz, wsunął go do zamka i obrócił. Maggie porwała śpiwory i jak szalona wbiegła do domu. Mike ruszył za nią, nieco wolniej. Tuż pod drzwiami zwrócił uwagę na starannie ułożone polana i drewno na podpałkę.

– Hej, Ianelli! Tu jest ciemno!

Mike przekręcił kontakt i natychmiast poczuł się tak, jakby otrzymał podwójną nagrodę. Stwierdził bowiem, że Whistler nie kłamał, kiedy zapewniał go, że w domu jest prąd. Ponadto ujrzał na twarzy Maggie promienny uśmiech.

Kiedy zobaczył ją na lotnisku, nie robiła wrażenia szczególnie ładnej dziewczyny. Dopóki się nie uśmiechnęła.

– Od czego zaczynamy? – zapytała energicznie, biorąc się pod boki.

– Może się trochę rozejrzysz – zaproponował. – Ale bez przesady – dodał. – Nie musisz o tak późnej porze zabierać się do oceniania stanu urządzeń hydraulicznych czy przewodów elektrycznych. Do rana nic się nie zmieni.

Obserwował ją z pewnym rozbawieniem. Dopóki była w zasięgu jego wzroku, poruszała się z gracją i bez nerwowego pośpiechu, ale gdy tylko zniknęła za rogiem korytarza, usłyszał pospieszne stukanie jej obcasów. Kurtkę zrzuciła na podłogę, pojedyncza biała rękawiczka znalazła się na parapecie okna.

Spodziewał się, prawdę mówiąc, inteligentnej, rozumnej młodej kobiety, trzeźwo myślącej realistki. Spodziewał się dziewczyny przyjaznej, pełnej naturalnego wdzięku i energii. Takie bowiem robiła wrażenie podczas rozmów telefonicznych. Nie przyszło mu nawet na myśl, że zobaczy nerwowe stworzenie z typu tych, co to obgryzają paznokcie do krwi.

Nie śniło mu się, że będzie miała szmaragdowe oczy, zgrabny nosek i pięknie wykrojone usta, długie jedwabiste włosy. Nie spodziewał się promiennego uśmiechu i tej niezwykłej żywotności, jaka z niej emanowała.

Wszystko to zmieniło jego stosunek do tej dziewczyny. Nie chciał jej tu. Sam uporałby się z całym tym kramem o wiele szybciej. Odziedziczyli na spółkę majątek, a to wymaga krótkiego aliansu. Bodajby jak najkrótszego, powtarzał sobie w myśli. Nie chciał mieć w tej chwili do czynienia z tą kobietą. Z jakąkolwiek kobietą.

Zmęczonym ruchem przeczesał sobie włosy palcami. Jednocześnie wprawnym okiem rejestrował stan kontaktów elektrycznych, podłóg i sufitów. Whistler przesłał mu wprawdzie szczegółowy raport, ale Mike ufał jedynie sobie samemu. Teraz próbował zapamiętać tuziny szczegółów, ocenić ogólną sytuację, rozważyć ją. Jednocześnie jednak nasłuchiwał podświadomie dźwięku głosu Maggie.

Głos ten działał mu na nerwy. Był czysty i dźwięczny, ale dziwnie niski jak na tak drobną dziewczynę. I niepokojący.

Mike od dawna tak się nie niepokoił.

Zdjął kurtkę i pochylił się, by sprawdzić cug w kominku. Sięgnął do kieszeni po zapałki, zapalił jedną z nich, wsunął do wnętrza kominka, stwierdził, że wszystko w porządku, wyprostował się i wyszedł na ganek, by przynieść drewno na podpałkę i kilka polan.

Nagle poczuł straszny niepokój. Jakże znajomy, jakże dotkliwy.

Pięć miesięcy wcześniej został usunięty z pracy. I do tej chwili nie było dnia, żeby pozwolił sobie zapomnieć o swojej krzywdzie.

W wieku trzydziestu jeden lat był najmłodszym w historii firmy Stuart-Spencer dyrektorem finansowym. Nie sama utrata pracy tak go gnębiła. Przyłapał pewnego człowieka na braniu łapówek i postanowił wyciągnąć z tego konsekwencje. Jego pech polegał na tym, że sam szef był zamieszany w tę aferę. A także, że znalezienie innej posady było niemożliwe, gdyż otrzymał bardzo złe referencje.

Prześladowała go ta plama na honorze. Pochodził z dość awanturniczej rodziny, której niejeden członek w swoim czasie mijał się z prawem, więc był szczególnie uczulony na punkcie uczciwości i prawości. Był również człowiekiem o wielkiej dumie osobistej.

A teraz jest bliski bankructwa. Niespodziany spadek stwarzał szansę wyjścia z trudnej sytuacji, ale nie o takie wyjście chodziło Mike'owi.

Nie chciał niczego, co nie było owocem jego własnych wysiłków. Ponadto obawiał się, że podatek spadkowy, pensja dozorcy i remont wymagać będą mnóstwa gotówki, której przecież nie miał, i że wszystko to pochłonie zbyt wiele cennego czasu, potrzebnego do poszukiwania posady. To przeklęte domiszcze, położone nad jakąś rzeką w Indianie, stwarzało tylko dodatkowe problemy.

– Mike, to nie do wiary!

Odwrócił się gwałtownie, ale mignęło mu tylko spojrzenie rozgorączkowanych oczu. Dziewczyna przebiegła przez hol jak strzała.

Zmarszczył brwi i oparł się o ścianę. Był zmęczony. Tylko tego brakowało, żeby ta nieszczęsna Maggie zakochała się w starym domu. Denerwowała go. Była jak bajecznie kolorowa plama na tle szarzyzny jego obecnych dni.

Nie chciał koloru. Nie był mu potrzebny. W gruncie rzeczy miał tylko jedno pragnienie: żeby mu dano święty spokój.

Maggie odsunęła pasmo włosów z policzka. Usiłowała obiektywnie patrzeć na ten dom, ale to było po prostu niemożliwe. Z holu na piętro prowadziły szerokie drewniane schody. Tam znajdowała się duża bawialnią i druga, mniejsza, ponadto biblioteka i jeszcze kilka pokojów. Wszystkie rozdzielone były rozsuwanymi, wysokimi drzwiami. Wszędzie wisiały długie pajęczyny, podłogę pokrywał niemal centymetr kurzu.

Ale co tam pajęczyny, co tam kurz. Maggie obracała się dokoła własnej osi, wydając okrzyki zachwytu na temat coraz to odkrywanych cudów. Co za wspaniałości! Co za niespodzianki! Mosiężne i kryształowe żyrandole! Marmurowe kominki! Na oknach wystrzępione brokatowe zasłony, zakończone grubą frędzlą. Wyblakłe, ale jakże wytworne.

Trochę pięknych, starych mebli. Na środku jednego z pokojów stała przepiękna lampa z wykończonym frędzlami abażurem. W innym pokoju królowały dwie kanapy, pokryte grubym aksamitem koloru starego. burgunda, i dwa niskie stoły – jeden okrągły, drugi podłużny i wąski, obydwa pokryte zielonym suknem.

– Mike, popatrz tylko, nie mam pojęcia, do czego one mogły służyć…

W głębi domu znajdowała się ogromna kuchnia. Spiżarnia była większa niż sypialnia Maggie, a kuchenka miała chyba ze dwa metry szerokości. W jednej ze ścian znajdowało się coś w rodzaju okienka. Maggie otworzyła drzwiczki i odkryła windę.

– Ianelli! Gdzie ty się, u licha, podziewasz? Chodź i zobacz to!

Wbiegła na podest schodów i wodząc ręką po mahoniowej poręczy szybko pobiegła na górę. Zdyszana zatrzymała się na pierwszym piętrze i włączyła kontakt. Gdy rozbłysło światło, zmrużyła ze zdziwienia oczy.

Okazało się, że na górze znajduje się ponad dwanaście sypialni, z których wszystkie z wyjątkiem jednej miały na drzwiach numery wycięte z delikatnej złotej blaszki. W pierwszej znajdowało się łóżko z zaśniedziałymi mosiężnymi kolumienkami i wyblakłymi szkarłatnymi draperiami z czystego jedwabiu.

Ściany pokoju wymalowane były na jaskrawoczerwony kolor.

Następna sypialnia była cała różowa, jeszcze następna seledynowa, pozostałe zaś to: biała, czerwona i niebieska.

Po dyskretnej elegancji, jaką odznaczały się pomieszczenia parteru, wszystko tu było wręcz zaskakująco wulgarne. Maggie nie mogła się oprzeć raczej zdrożnym myślom.

– Co tam z tobą, Maggie? – krzyknął z dołu Mike.

– Wszystko w porządku!

– Na pewno?

Podeszła do balustrady i spojrzała w dół.

– A o co chodzi?

– Nagle przestałaś pokrzykiwać.

Iskierki rozbawienia zabłysły w oczach Maggie.

Rozśmieszyło ją i wzruszyło to, że zatroszczył się o nią. Wyglądał na zirytowanego, zupełnie jak gdyby żałował tej chwili słabości. Spojrzała na niego i znieruchomiała. Stał tam na dole taki przystojny, smukły, wyprostowany, emanujący pewnością siebie i energią.

Nagle wyobraziła sobie, że to męskie ciało przypiera ją do ściany, że wargi Mike'a rozgniatają jej usta, że jego ręce okalają jej talię.

Zachowujesz się jak kretynka, Flannery, napomniała samą siebie.

– A więc krzyczałam?

– Mniej więcej co trzydzieści sekund wydawałaś jakieś głośne dźwięki.

– A ty, Ianelli, czy ty nigdy nie zachowujesz się jak dziecko?

– Nigdy.

Zasmuciło ją to, że na pewno mówił prawdę.

– Szkoda – westchnęła. – No, ale jeżeli mój entuzjazm cię irytuje, mogę zachowywać się cicho jak zakonnica na nieszporach.

– Dajże spokój, Flannery. Możesz sobie krzyczeć. Nic mnie to nie obchodzi. Tyle że przestraszyłem się, kiedy zamilkłaś. Myślałem, że może załamała się pod tobą podłoga, albo że zatrzasnęłaś drzwi od strychu i utkwiłaś na nim.

Zamilkł i nagle zniknął jej z oczu.

Maggie zamyśliła się. Co za dziwny człowiek. Był nie mniej tajemniczy niż ten stary dom, może nawet bardziej…

Ale to nieważne, na razie zamierzała zbadać jeszcze górne piętro.

Łazienka była ogromnym pomieszczeniem, z którego wydzielono dwie zamknięte małe kabiny. Na piedestale stała wielka różowa porcelanowa wanna, do której wchodziło się po dwóch marmurowych stopniach. Obok znajdował się stolik z włoskiego marmuru, przeznaczony najwyraźniej na przybory toaletowe, nad wanną zaś wisiał piękny żyrandol z kryształków połączonych złotymi drucikami. Maggie przyglądała się temu wszystkiemu z niemym zachwytem. Tam, skąd pochodziła, nie wieszano żyrandoli nad wanną.

Zastanów się, Margaret Mary, powiedziała do siebie, i przyznaj nareszcie, że Dziadziuś nie prowadził tutaj pensjonatu dla młodych dziewcząt.

Ostatnia sypialnia, którą zwiedziła, potwierdziła jej najgorsze przypuszczenia. Był to pokój z trzema oknami, wychodzącymi na rzekę. Z balkonu można było zejść schodami na jej brzeg. Dziwne to było, ale Maggie nie mogła się na razie nad tym zastanawiać, albowiem jej uwagę zaprzątnął wystrój tego pokoju.

Jeżeli nawet jacyś wandale nachodzili dom, to tu szczęśliwie nie dotarli. Pod jedną ścianą stało wielkie loże z baldachimem i błado-niebieskimi draperiami, zupełnie jak z którejś z baśni „Księgi tysiąca i jednej nocy". W lustrzanej ścianie odbijała się kanapka dla dwojga obita niebieskim brokatem. Podczas gdy w pozostałych pokojach były posadzki, ten wyłożony był grubą białą wełnianą wykładziną, mocno zakurzoną. Na podokiennej ławie leżały liczne satynowe poduszki.

Była to niewątpliwie sypialnia kapryśnej i seksownej kobiety. Kobiety ceniącej luksus, wrażliwej na kolory.

Na drzwiach nie było numeru, ale też nie był on potrzebny. Bez wielkiej wyobraźni można było zrozumieć, że jest to sypialnia damy, która królowała w tym domu.

Maggie zbiega szybko ze schodów i wpadła do pokoju przy kuchni, gdzie na kominku płonął wesoły ogień. Mike przyniósł sporo suchych polan, zamknął drzwi, by nie wypuszczać ciepła i przysunął przed kominek dwie kanapy.

Co chwila dokładał drewna do ognia. Na jego wargach igrał lekko ironiczny uśmieszek. Był widać już zorientowany, jaką funkcje pełnił niegdyś ten dom.

– Nie wiem, czy zauważyłeś te dziwne stoły w salonie… – zaczęła Maggie nieśmiało.

– Owszem, są to stoły do gier, kupione w jakimś kasynie.

– Domyśliłam się tego.

Maggie rozejrzała się za swoim workiem, znalazła go przy drzwiach, przytaszczyła do ognia, przysiadła na kanapie i zaczęła w nim grzebać.

Wyciągnęła wiązkę bananów. Potem torebki z orzeszkami, rodzynkami i suszonymi owocami. Rzuciła jedną z torebek Mike'owi. Złapał ją w powietrzu.

Następnie z worka wyłoniła się paczka kawy, metalowa piersiówka, łyżeczki i dwa papierowe kubki.

– Maggie, na litość boską! – krzyknął Mike. Silny zapach irlandzkiej whisky wypełnił pokój.

Maggie nalała dwie spore porcje do kubków i poczęstowała Mike'a. Zarumieniła się trochę, w jej oczach tliły się iskierki śmiechu.

– Wypijmy za przybytek hazardu i rozpusty, jaki odziedziczyliśmy – zaproponowała.

– Myślę, że należałoby najpierw wypić za twój talent pakowania do niewielkiego worka wszystkiego z wyjątkiem zlewozmywaka – odparł z powagą.

– Dobrze, pijemy za jedno i drugie.

Maggie pochyliła się i stuknęła swoim kubkiem w kubek Mike'a. Nie mógł się powstrzymać od śmiechu.

– Za ten dom – powiedział z powagą.

– Za ten dom zgodziła się Maggie. – No i za naszych dziadków. Przy okazji możemy też wypić za wszystkie grzechy świata, bo było to chyba ich siedlisko.

Mike roześmiał się.

Maggie krzywiła się lekko przy każdym łyku.

– Czy to jest twoja ulubiona trucizna? – zapytał Mike.

– Nienawidzę whisky od siódmego roku życia.

– Wiec po jakie licho przywlokłaś ją ze sobą?

– Bo zazwyczaj cierpię na bezsenność, kiedy tylko jestem poza domem. Mała whisky przed snem zazwyczaj pomaga.

Przez chwilę siedzieli spokojnie i wpatrywali się w ogień.

– Nie martw się z powodu dziadka – odezwał się wreszcie Mike.

Maggie westchnęła.

– Wiedziałam, że dom zbudowano w tysiąc dziewięćset trzydziestym trzecim roku, ale jakoś nie skojarzył mi się z okresem prohibicji. Teraz rozumiem wiele rzeczy. Na przykład to, że nikt w rodzinie nie mówił o istnieniu tej posiadłości. Poza tym trudno mi skojarzyć Dziadziusia z nielegalnym wyszynkiem, hazardem i kobietami lekkich obyczajów.

– Był wtedy bardzo młody – pocieszał ją Mike. Przysiadł obok niej i powoli sączył whisky ze swego kubka.

– Mój dziadek był też jeszcze młody, kiedy w tysiąc dziewięćset dwudziestym dziewiątym rozpoczął się wielki kryzys.

– Kochałeś swojego dziadka? – zainteresowała się Maggie. – Byliście zaprzyjaźnieni?

Może nie powinnam go pytać o jego prywatne sprawy, pomyślała z obawą. Ale po chwili uspokoiła się.

– Owszem, kochałem go – odparł Mike – chociaż bardzo często sprzeczaliśmy się. W końcu rozstaliśmy się z dość zasadniczych względów. Dziadek stawiał rodzinę na pierwszym miejscu. Dla jej dobra nie wahał się kłamać, oszukiwać, a nawet kraść, jeżeli nie mógł postąpić inaczej. Więc nie dziw się swojemu dziadkowi. Takie były wtedy czasy.

– Wciąż nie wiem, jak nasi dziadkowie się poznali… – zastanawiała się Maggie.

– Myślę, że nigdy się tego nie dowiemy.

– … i dlaczego nam przypadł ten spadek. Dziadek miał czworo dzieci, wszystkie jeszcze żyją. Miał też niezliczoną liczbę wnuków…

Pomyślała o jego liście i zamilkła.

– Nie mogę ci pomóc w tej sprawie, Flannery – rzucił Mike, wstał i dołożył polan do ognia.

Gdy zorientował się, czym był ten dom, zrozumiał, dlaczego Joe Ianelli zapisał mu swoją połowę.

Przez wiele lat martwił się z powodu zerwania kontaktów z dziadkiem i po jego śmierci sumienie zaczęło go gryźć na dobre. Joe oskarżał go o to, że jest pruderyjny, pryncypialny, pozbawiony wszelkich rodzinnych uczuć. Uczciwość nie była dla starego Joe'ego rzeczą świętą. Uważał, że gdy statek rodzinny a nie, trzeba ją pierwszą wyrzucić za burtę.

Zakpił sobie z wnuka, zostawiając mu w spadku ten dom, w którym zarabiano pieniądze w sposób ewidentnie nieuczciwy, kłócący się zasadniczo z moralnością Mike'a. Ale przecież właśnie te pieniądze pozwoliły otrzymać dużą rodzinę niezamożnych włoskich emigrantów w czasie kryzysu.

Przypomniał sobie twarz dziadka i serce zabiło mu żywiej. Nigdy cię nie potępiałem, dziadku, myślał teraz, kochałem cię. Po prostu chciałem żyć inaczej, to wszystko.

Maggie przyglądała się Mike'owi z przyjemnością. Jego oczy i włosy lśniły w blasku płomieni kominka. Podobał jej się twardy zarys jego podbródka, lekki zarost na policzkach, śniada cera i wyraz ujarzmionej dzikości w ciemnych oczach. Nigdy nie znała takiego mężczyzny. Nie chciała, by Mike zauważył, że mu się przygląda, ale nie mogła oderwać od niego oczu. Wydał jej się nieosiągalny jak gdyby miał wypisane na czole: „Nie dla kobiet w rodzaju Margaret Mary".

Zmrużyła oczy. Wydało jej się, że widzi roje eleganckich kobiet w długich sukniach w stylu lat dwudziestych, całych w haftach i falbankach, z długimi sznurami pereł, i mężczyzn w czarnych smokingach siedzących przy karcianych stołach. Słyszała śmiechy i brzęk kieliszków pełnych szampana. Czekała na uczucie zgorszenia, które powinno ją było ogarnąć na myśl o machinacjach dziadka, ale jakoś nie przychodziło. Dom wcale nie promieniował aurą przestępczości. Było w nim raczej coś romantycznego.

Próbowała sobie wyobrazić, co się tu przed laty działo.

Poświata latarni odbijających się w falach rzeki, zapach francuskich perfum, jedwabne pończochy, wysokie obcasy, piękne kobiety i mężczyźni o czujnych oczach.

Spojrzała znowu na Mike'a. Zdawała sobie sprawę, że w wyobraźni usiłuje przemienić coś niezbyt sympatycznego w romantyczną bajkę. Włączyła w nią Mike'a. Wyobraziła go sobie jako szmuglera alkoholu, twardego jak stal, seksownego, żyjącego na krawędzi przestępstwa. Pięknie wyglądałby w smokingu.

– Maggie, powiedz mi coś o swojej rodzinie – usłyszała nagle jego głos. – Jacy są ci twoi krewni?

Oprzytomniała i sięgnęła po suszoną morelę.

– Bardzo zabawni – oświadczyła lekkim tonem. – Wszyscy mają niesforne rude włosy i jedyny w swoim rodzaju styl. Matka żyje wyłącznie dla teatru. Moja najstarsza siostra ma trzeciego męża. Mam ciotkę, która kiedyś uprawiała striptiz. Nie dla pieniędzy, ale dla przyjemności.

Zwariowana rodzina Flannerych wpakowała ją do klasztornej szkoły, wychodząc zapewne z założenia, że Maggie jest ostatnią z możliwych kandydatek z jej grona na świętą. Chciano jej dać szansę na normalne życie. Miała się nauczyć dobrych manier i zasad postępowania. Jednym słowem zrobiono wszystko, by Maggie nie poszła w ślady krewnych. Chodziło o to, żeby była po prostu przeciętna.

– Ale to się nie udało – roześmiał się Mike. – O przeciętności w twoim wypadku nie ma mowy.

– Co ty tam o mnie wiesz. Sięgnęła po następną suszoną morelę.

– Na szczęście miałam Dziadziusia – ciągnęła. – Był moją jedyną deską ratunku. On nie chciał, żebym wyrosła na osobę przeciętną. Sam był równie zwariowany jak oni wszyscy, ale miał jakieś dziwne wewnętrzne światło. Kiedy się go słuchało, można było uwierzyć, że istnieje życie na Księżycu.

Mike słuchał w milczeniu. A ona mówiła, jak gdyby otworzyła się w niej jakaś tama. Opowiadała o swoim dzieciństwie, o członkach swojej zwariowanej rodziny, tak że po pewnym czasie zapomniał o własnych problemach. Słuchał głosu dziewczyny, która chciała być trzeźwa i przyziemna, a była romantyczna i szalona… Nigdy w życiu nie zetknął się z podobną istotą.

W jego życiu nie było teraz kobiety. Był człowiekiem bez pracy, bez przyszłości, nie miał nikomu nic do zaoferowania. Ale gdyby przyszło mu do głowy, żeby związać się z jakąś dziewczyną, to na pewno nie z taką jak Maggie. Była zbyt romantyczna, zbyt naiwna, zbyt podatna na magię słów. Miała dwadzieścia pięć lat i powinna być już mniej egzaltowana. Obawiał się, że w niedalekiej przyszłości ktoś ją skrzywdzi, a co najmniej zawiedzie.

Ale nie będzie to on. W gruncie rzeczy wzruszała go. Była krucha. Jak mało takich kobiet żyje w dzisiejszym świecie. Poczuł, że z głębi podświadomości wyłaniają się dawno zapomniane uczucia. Może należy chronić kobiety, tak jak czynili to jego przodkowie? Nonsens. Przyrzekł sobie jednak, że przez te kilka dni, które mieli spędzić razem, on na pewno jej nie zrani.

Maggie umilkła i ziewnęła jak senny kot. Mike wstał i rozprostował plecy.

– Czy wiesz, że minęła północ? – zapytał. – Trzeba iść spać. Przed nami ciężki i długi dzień… Może chciałabyś się tutaj przespać? Na górze może być bardzo zimno.

– Nie, pójdę na górę. Mam puchowy śpiwór. Wstała i rozejrzała się dookoła.

– Masz do wyboru kilka bardzo ciekawych sypialni. Jest różowa, seledynowa, czerwona… – powiedziała.

– Wszystko mi jedno. Zasnę byle gdzie.

Ale Maggie trudno było zasnąć. Nałożyła ciepłą flanelową koszulę, zapięła szczelnie śpiwór, ale nie mogła zmrużyć oka.

Mike wybrał pokój seledynowy, ona zaś różowy, ten z ogromnym łożem i lustrzaną ścianą.

Przez brudne szyby zaglądało światło księżyca, oświetlając jedwabne draperie i brokatowe poduszki.

To nie jest pokój dla jednej osoby, pomyślała Maggie. W tym łożu powinno leżeć dwoje ludzi, zasłony powinny być zaciągnięte. Na stoliku przy łóżku powinny stać kielichy z szampanem, na podłodze leżeć niedbale rzucona odzież. Damska i męska. Na jednym krześle długi sznur pereł, na drugim smoking, na trzecim jedwabny smokingowy pas. W powietrzu powinien unosić się silny zapach francuskich perfum.

To była autentyczna sypialnia rozpustnej damy. Wszystko w tym domu emanowało seksem. Kobiety tamtych czasów nie były nieśmiałe. W przeciwieństwie do Maggie, brały inicjatywę w swoje ręce, uwodziły mężczyzn, którzy im się podobali.

Gdyby ona miała prawo wyboru, wzięłaby sobie niewątpliwie Mike'a, co do tego nie miała wątpliwości. Gdy przymykała powieki, widziała go, jego przepastne, ciemne oczy, jego szerokie bary, silne ramiona.

Usiłowała za wszelką cenę zasnąć, ale nagle poczuła na twarzy dziwny powiew. Coś miękkiego, jedwabistego musnęło jej policzek. Usłyszała dziwny, uporczywy dźwięk podobny do bzykania gigantycznej muchy. Po chwili poczuła dziwny zapach. Otworzyła oczy i zobaczyła wpatrzone w siebie, zawieszone w powietrzu dwa przenikliwe oczka. Żywe, prawdziwe oczka.

– Jasny gwint! – wrzasnęła, błyskawicznie rozpięła śpiwór i ciągnąc go za sobą, wybiegła z pokoju. Znalazłszy się na korytarzu, gwałtownie otworzyła jedyne zamknięte drzwi, domyślając się, że za nimi śpi Mike.

W ciemnościach zamajaczył zarys jego okutanej kołdrami postaci.

– Mike! Michaeli – wrzasnęła. – Tam jest jakiś potwór! Coś okropnego! O Boże, nie zamknęłam drzwi! Zaraz się tu dostanie!

Zatrzasnęła drzwi i wskoczyła na łóżko. Mike ujął ją silnie za ramiona, nie po to, by ją przytulić, ale zatrzymać, a może uchronić przed nie wiadomo czym.

– Maggie, co, do licha…

– Mówię ci, że tam jest potwór. Latające licho! Ma dwa czarne oczka. Rzuciło się na mnie! Daję ci słowo!

– Wierzę ci, wierzę! Uspokój się!

Mike z trudem wracał do rzeczywistości z głębokiego snu. Bardzo nie lubił być budzony. Szczególnie tak brutalnie. Maggie rzuciła się na niego całym ciałem, a potem skuliła się uderzając go kolanami w brzuch. Jeszcze chwila, a nigdy już nie będzie mógł robić pewnych rzeczy, a bardzo je lubił. Co za sposób na chronienie się przed jakimś wyimaginowanym niebezpieczeństwem!

Udało mu się odsunąć od siebie jej kolano, zrzucić jej śpiwór na ziemię, wreszcie owinąć ją w swoją kołdrę. Przycisnął Maggie mocno do siebie i przytrzymał.

– Flannery – powiedział stanowczym tonem. – Nie wygłupiaj się. To na pewno była mysz.

– Myszy nie fruwają.

– No to wiewiórka. Zaraz ją przepędzę. Na razie uspokój się, dziewczyno. Nic ci się złego nie stanie, daję ci słowo honoru.

– Traktujesz mnie jak wariatkę. Ja sobie niczego nie wymyśliłam. Powiadam ci, że…

– Dobrze, no, już dobrze.

– To było jakieś paskudne, śmierdzące stworzenie – tłumaczyła. – Żywe. Nie wymyśliłam go sobie.

Mike też nie był wytworem jej wyobraźni. Wchłaniała w siebie jego męski zapach, ciepło jego muskularnego ciała. Nie zdając sobie z tego sprawy, zaczęła szukać jego ust.

Nie znalazła ich jednak.

– Lepiej się już czujesz? – zapytał Mike energicznym tonem.

– Lepiej.

^

– No to puść mnie, Maggie.

Ze zgrozą zorientowała się, że trzyma go ze wszystkich sił. Odsunęła się i mimo ciemności zarumieniła się jak podlotek.

Mike przeskoczył przez nią, włożył dżinsy, zapiął je: sięgnął po buty.

– Nie chodź tam – szepnęła. – Boję się o ciebie.

– Mam duże doświadczenie z potworami, zapewniam cię.

– Nie wierzysz mi.

– Wierzę, wierzę.

– A jeżeli ten potwór cię ugryzie?

– To ja go też ugryzę. Uspokój się. Nawet jeżeli to jest smok, poradzę sobie z nim.

Po chwili zniknął z pokoju i starannie zamknął za sobą drzwi.

Maggie leżała spokojnie, choć myśli kłębiły się w jej głowie. Wciąż czuła zapach ciała Mike'a i ciepło jego ust. Co, u licha, czyżby to był sen? Czy Mike ją pocałował? Tak, na pewno. Nie mogłaby sobie przecież wymyślić czegoś tak konkretnego.

Загрузка...