Rozdział 4

Mike postawił na ganku torbę z zakupami, obszedł dom i ruszył pokrytą topniejącym śniegiem ścieżką nad brzeg rzeki. Słońce mocno przygrzewało. Zmrużywszy oczy, popatrzy! na wzbierające wody, po czym spojrzał na niebo i zauważył gromadzące się na horyzoncie ciemne chmury.

Dozorca powiedział mu, że „rzeka decyduje się co jakieś pięćdziesiąt lat wystąpić z brzegów" i że miejscowi ludzie są pewni, iż zrobi to właśnie tej wiosny. W sklepiku spożywczym, dokąd Mike udał się po zakupy, wszyscy rozmawiali na ten temat i właściwie zastanawiali się tylko nad tym, „kiedy", a nie „czy".

Okazało się, że od dwóch miesięcy stan Indiana nawiedzają burze i wichury. Do tego poprzedniej nocy spadło dwadzieścia centymetrów śniegu, ale od samego rana słońce operowało tak silnie, jak gdyby już nastała wiosna.

Cementowy fundament domu bez wątpienia mógłby przetrwać potop. Whistler powiedział mu, że frontowe wejście do domu znajdowało się kiedyś nad samym brzegiem rzeki. Klienci podjeżdżali pod nie łódkami, wchodzili po stopniach na ganek, co było szczególnie dogodne w czasach prohibicji, gdyż można tu było spokojnie i dyskretnie wypić kieliszek wina.

Wszystko to było bardzo ciekawe, ale Mike zastanawia) się poważnie nad tym, jak wydostaną się stąd w czasie powodzi.

Stwierdził, że na zachodzie gromadzą się czarne chmury, wsunął ręce do kieszeni kurtki i ruszył do frontowych drzwi. Była wprawdzie dopiero dziesiąta, ale Mike już od kilku godzin był na nogach. Od miesięcy sypiał bardzo kiepsko. Czasami śniło mu się, że oczyścił się ze wszystkich zarzutów, innym razem, że wszystko źle się układa. Przeważnie miał jednak raczej koszmarne sny. Mężczyzna musi mieć stałą pracę, bez tego wariuje.

Budził się zazwyczaj zlany zimnym potem. Jednakże tego poranka poczuł obok siebie miękkie kobiece ciało. Twarz dziewczyny zasłaniała chmura puszystych kasztanowych włosów.

Pchnął drzwi i wsunął przez nie dużą torbę z zakupami.

– Wróciłeś! – ucieszyła się Maggie na jego widok i spłonęła rumieńcem.

– Byłem pewny, że jeszcze śpisz – odparł. Gruby czerwony sweter starannie ukrywał wdzięki dziewczyny. Była zarumieniona i oczy jej płonęły niezwykłym blaskiem.

Mike postawił torbę zjedzeniem na tapczanie i zdjął kurtkę.

– Co słychać? – zapytał.

– Znalazłam skarb – oświadczyła Maggie.

Mike spostrzegł kufer i jakieś rozrzucone wokół ciuchy. Była tam biała suknia z błyszczącej satyny, inna krótka zakończona na dole lekko sfatygowaną falbaną, coś w rodzaju długiej szarfy mocno nadgryzionej przez mole, wspaniała kreacja z zielonego jedwabiu, czarny smoking.

Mike obejrzał całą tę kolekcję szmat, po czym ruszył do kuchni, by nalać sobie gorącej kawy ze stojącego na piecu imbryka.

– Po co komu cały ten chłam? Gdzie to znalazłaś?

– Chłam? – oburzyła się Maggie.

Mike odchrząknął i szybko naprawił swój błąd.

– Jest tam coś cennego? – zapytał, usiłując nasycić głos odrobiną entuzjazmu.

– Znalazłam tajemne przejście, a w środku kilka kufrów. Zobacz, jak to działa.

Pokazała mu, jak się otwiera i zamyka ukryte w boazerii drzwi.

– Coraz więcej intrygujących tajemnic – zauważył Mike bez większego zapału. – Należało się tego spodziewać w domu zbudowanym specjalnie po to, by ukrywać różne sprawki przed władzami.

Przystanął na chwilę i zamyślił się. Nie mógł nie zauważyć wypieków, jakie pojawiły się na twarzy Maggie, gdy go zobaczyła. Trudno też było nie zwrócić uwagi na to, jak szybko odwróciła się od niego, gdy zaczął z nią rozmawiać..

Maggie zaczęła wkładać rzeczy z powrotem do kufra. Czuła na sobie jego wzrok. Machinalnie przygładziła włosy, a gdy spojrzał na jej ramiona, uniosła je bezwiednie.

Myślała intensywnie o tym, jak się zachować, by upewnić go, że już nigdy do niczego go nie sprowokuje.

– No cóż – powiedziała energicznym tonem – zrobię z tym porządek i wsuniemy kufer do schowka. Na pewno umierasz z głodu. Przywiozłam dosyć jedzenia na śniadanie, a może nawet lunch.

– Pyszności z twojego worka – zażartował Mike. – Przywiozłaś taką ilość prowiantu, że starczyłoby tego na przeżycie wojny. Mam rację, mała?

Słowo „mała" rozgrzało jej serce. Maggie poczuła się nagle niezmiernie szczęśliwa.

Nie rób mi tego, Mike, myślała, nie udawaj, że czujesz do mnie coś, czego w ogóle w sobie nie masz.

– No tak, przytaszczyłam tego całe mnóstwo – przyznała.

Była zajęta układaniem rzeczy i nie musiała na niego patrzeć.

– Jedzenie na każdy posiłek chleba z masłem fistaszkowym szybko by ci się znudziło – zauważyła.

– Na kolację kupiłem befsztyki. Wyłożę je za okno. Wieczorem usmażymy je i będziemy mieli ucztę. Przyniosłem też trochę innych smakołyków.

Patrzył na nią z lekkim rozbawieniem. Jeżeli nałoży tę zieloną kieckę jeszcze raz, zrobi się z niej piłka futbolowa, pomyślał.

– Dobrze ci się spało? – zapytał mimochodem.

– Doskonale.

– Zadzwoniłem z budki telefonicznej do agenta nieruchomości. Przyrzekł, że w przyszłym tygodniu obejrzy nasz dom.

– Żeby wystawić go na sprzedaż?

– Żeby wystawić go na sprzedaż – zgodził się Mike.

Zobaczył, że dziewczyna prostuje plecy i patrzy na niego z wyrzutem, ale nie zareagował.

– Maggie… – zaczął.

– Wiesz, jesienią uczęszczałam na kurs menedżerski dla kobiet.

– To dobrze.

– Strasznie się wynudziłam, chociaż prowadziła go bardzo interesująca kobieta, niejaka Dorothy Langley.

– To bardzo ciekawe – ziewnął Mike.

– Dorothy prowadzi dwanaście takich kursów rocznie. W motelach. Ona ich nienawidzi. Mam na myśli motele.

Maggie wiedziała, że nie powinna przedstawiać Mike'owi zupełnie zwariowanego pomysłu, ale wolała to niż rozmowę o prywatnych sprawach.

– Dorothy twierdzi, że szefowie wielkich firm pragną, by ich pracownicy mieli więcej wiadomości niż te, które mogą zdobyć na takim kursie. Wiedzą, że po to, by czegoś się nauczyć, człowiek musi być zrelaksowany, wypoczęty. Że atmosfera, w której taka nauka się odbywa, też powinna być swobodna, sympatyczna. Ludzie wtedy powrócą do pracy nie tylko mądrzejsi, ale w lepszej formie, z większą motywacją, może nawet z poczuciem misji.

– Maggie, ta konwersacja jest fascynująca, ale…

– Słuchaj, ten dom nadaje się idealnie do takiego celu. Można by go nazwać schroniskiem dla menedżerów. Dorothy uczy marketingu, zarządzania, organizacji finansów. Takich kursów, jak jej, są tuziny. Z najrozmaitszych dziedzin. Uczęszczają na nie wysocy urzędnicy i właściciele firm. Potrzebne są do tego odpowiednie pomieszczenia, a ta posiadłość spełnia wszystkie wymogi. Jest tu przestrzeń, spokój, właściwa atmosfera. Kuchnia jest ogromna. Okolica jest niezwykle malownicza, kupimy kilka łódek.

Maggie zatrzymała się dla nabrania oddechu, zaryzykowała szybkie spojrzenie na Mike'a i równie szybko odwróciła od niego wzrok. Trudno się było zorientować, czy aprobuje jej pomysł. Patrzył na nią uważnie z nieprzeniknioną miną, ale z zaciśniętymi ustami.

Podrzucił plastikowy kubek i złapał go zręcznym ruchem.

– Widzę, że wszystko przemyślałaś – odezwał się wreszcie. – Oczywiście na temat domu.

Maggie poczuła, że Mike się do niej zbliża, i ciarki przeszły jej po grzbiecie, dłonie zwilgotniały. Przyspieszyła wypełnianie kufra.

– Wiem, że przystosowanie domu do takiej działalności musi kosztować, ale moglibyśmy sprzedać kilka akrów ziemi. No a banki?… Przecież banki są wyłącznie po to, żeby udzielać ludziom pożyczek…

– Już dobrze, mała.

Mike położył jej delikatnie ręce na ramionach i spojrzał w oczy. Potem przytulił ją do siebie bardzo mocno. Sięgała mu akurat do podbródka. I trzęsła się na całym ciele.

Mówiła dalej.

– Słuchaj, Ianelli, nie musisz brać w tym udziału, jeżeli nie masz ochoty. Może chcesz sprzedać swój udział…

– W tej chwili chciałbym właściwie, żeby ta cała posiadłość nagle zniknęła z powierzchni ziemi.

– Nie mogłabym cię od razu w całości spłacić, chyba to rozumiesz, ale jak sprawa się rozkręci, zrobię to powoli. Jeżeli się obawiasz, że nie mam odpowiednich kwalifikacji, to zapewniam cię, że się mylisz. Wprawdzie pracowałam dotychczas jako kierownik produkcji, ale to także wymaga pewnych wiadomości z dziedziny zarządzania, a także kupna, sprzedaży, reklamy, marketingu i podobnych spraw.

– Maggie, przestań już, dobrze? Później o tym pogadamy.

Była bardzo potargana. Mike zaczął gładzić jej włosy, przeczesywać je palcami. Uspokajała się powoli, cichła.

– Mieliśmy piękną noc – powiedział po chwili cicho.

– Nie zapomnę jej szybko. Może nigdy. Nie powinniśmy uciekać przed tym, cośmy przeżyli. Nie mamy się czego wstydzić. Ja wszystko rozumiem, Maggie.

– Mike…

– To stało się dlatego, że noc była zimna i ciemna, że było nam smutno, że znaleźliśmy się razem w tym dziwnym domu. To wszystko przypominało fantastyczną bajkę. Przez kilka krótkich chwil chciałaś być kimś innym. Czy sądzisz, że tylko tobie się to przytrafiło?

– Przechylił jej głowę, by móc spojrzeć jej w oczy. Tej nocy musiałaś się koniecznie do kogoś przytulić, Maggie. Jestem szczęśliwy, że to byłem ja.

Nie wiedziała, co robić, więc po prostu patrzyła na niego. Miał rację, ale był jednocześnie w błędzie. No tak, minionej nocy odczuwała przemożną potrzebę zbliżenia się do kogoś, ale ponieważ miała zakodowane w sobie jeszcze w okresie dzieciństwa poczucie nieufności, mógł to być wyłącznie człowiek, który nie był jej obcy.

Od momentu kiedy poznała Mike'a, reagowała na niego silniej niż na jakiegokolwiek dotąd mężczyznę.

– Wiesz, co ci powiem, Maggie – odezwał się Mike. – Niczego na świecie nie cenię tak bardzo, jak uczciwości. Tej nocy okazałaś mi pełne zaufanie i niczego nie udawałaś. Mam nadzieję, że wiesz, iż ze mną zawsze możesz być sobą. Szanuję cię i rozumiem, i zawsze tak będzie. Miałbym ci za złe, gdybyś udawała uczucie, gdybyś zaczęła stosować wobec mnie nonsensowne konwenanse. Nie kochasz mnie, dziewczyno. Nawet mnie nie znasz. Zdarzyło nam się coś bardzo miłego i cenniejszego niż miłość. Nie bój się. Nie będę z tego wyciągał żadnych konsekwencji. Wiem, że to, co stało się zeszłej nocy, jest dla ciebie po prostu jednorazową przygodą – i niech tak pozostanie.

Maggie starannie unikała jego wzroku. Czuła uścisk w krtani. Co on jej właściwie chciał powiedzieć? Że nie wierzy w miłość, że bardziej niż w miłość wierzy w uczciwość? A uczciwość wskazywała Maggie jasno i wyraźnie, że w trzy i pół sekundy po zetknięciu się po raz pierwszy z Mikiem zakochała się w nim po uszy. Uczciwość mówiła jej także, że nie powinna dopuścić do tego, by od niej odszedł.

Jednocześnie wiedziała, że nie należy mu tego mówić.

– Będziemy przyjaciółmi? – zapytał z uśmiechem i delikatnie pogłaskał ją po policzku.

– Będziemy – Maggie też się uśmiechnęła. Z trudem. Mike cofnął się o kilka kroków i wziął się pod boki.

– No dobrze. Coś mi mówi, że spędzisz resztę dnia na poszukiwaniu skarbów.

Zaniepokojony Mike spojrzał na niebo. Dzień chylił się ku zachodowi, temperatura opadła dobrze poniżej zera, słońce skryło się za chmurami. Prognoza pogody nie zapowiadała ani deszczu, ani śniegu, ale Mike pomyślał, że poczuje się lepiej, gdy już zapadnie noc i skuje lodem wody, zapobiegając tym samym powodzi. Przynajmniej na najbliższy czas.

Rzucona wprawną ręką kula śnieżna wylądowała na plecach Mike'a. Wzdrygnął się.

Maggie zacierała ręce, tradycyjnym ruchem wyrażającym satysfakcję z dobrze wykonanego zadania.

Mike obrócił się ku niej i spojrzał na nią surowo.

Co to ma znaczyć? – zapytał.

Przedrzeźniała jego sposób stania, z rękami na biodrach i szeroko rozstawionymi nogami.

– Słuchaj, Ianelli, mieliśmy się przejść głównie dla relaksu. Ale widzę, że wciąż jesteś w złym humorze.

– Toteż uznałaś, że rzucenie we mnie kulą ze śniegu poprawi mój nastrój.

Potrząsnęła głową i skrzywiła się.

– Jesteś beznadziejny. Nic ci nie pomoże.

– Dzięki – uśmiechnął się Mike. Pochylił się powoli, z namysłem uformował ze śniegu dużą kulę i wyprostował się.

Maggie znajdowała się o trzy, cztery kroki przed nim. Miała na sobie kurtkę sięgającą do pasa. Dżinsowe spodnie opinały ciasno jej zgrabną pupkę.

Mike zmrużył oczy i spokojnie wymierzył w upatrzony cel.

Maggie stalą na pierwszym stopniu prowadzących na ganek schodków, Kiedy trafił ją śnieżny pocisk, podskoczyła i kilka razy gwałtownie poruszyła biodrami. Jak w tańcu. W mgnieniu oka znalazła się po drugiej stronie drzwi i schroniła w holu. Następna kula śnieżna rozpłaszczyła się o framugę.

– Nie przejmuj się! – krzyknęła pocieszającym tonem. – Wszyscy ponosimy drobne porażki. Mało komu udało się trafić Maggie Flannery, nawet w plecy.

– Chodź i powtórz to, bo nic nie słyszałem. Potrząsnęła głową i roześmiała się.

– Wykluczone. Zresztą kiszki grają mi marsza. Podobno przyniosłeś befsztyki. Jeżeli nie zjem czegoś w ciągu kwadransa, umrę z głodu.

O tym nie ma mowy, pomyślał Mike. Ta dziewczyna ma więcej energii niż cały zespół robotników budowlanych, którym obiecano dodatek za nadgodziny. Przy życiu trzymał ją sam proces życia, a nie żadne tam befsztyki.

Wszedł do środka, zdjął kurtkę, potupał nogami, by zrzucić śnieg z butów, i ze, zdumieniem zauważył, że Maggie zdążyła się już rozebrać. Jej czapka, kurtka i rękawiczki poniewierały się na podłodze w holu i sąsiadującym z nim pokoju.

Stwierdził rzeczowo, że Maggie wszystko właściwie robi w ruchu, jakby szkoda jej było każdej sekundy na zatrzymanie się, a już szczególnie na odłożenie czegoś na miejsce lub poskładanie.

W ciągu dnia odkryli jeszcze dwa sekretne pomieszczenia. Jedno znajdowało się w którejś z sypialni na górze, w ściennej szafie. Drugie w spiżarni, tuż przy wejściu do kuchni. To ostatnie otwierało się za dotknięciem dobrze schowanego przycisku. W środku znajdował się stołek, rozchwiana lampa i asortyment mniej więcej pięćdziesięciu puszek z zupami i gulaszami, znalezisko, które bardzo ucieszyło Maggie.

Wyszli na dwór, obejrzeli haki, do których niegdyś prawdopodobnie klienci przywiązywali swoje łodzie, zajrzeli do piwnicy na wino i weszli do podziemnego pomieszczenia przez trap w podłodze, który wyglądał jak gdyby miał służyć przyłapanym na piciu w czasach prohibicji gościom do ucieczki.

W błękitnej sypialni odkryli luźną klepkę w podłodze, a gdy ją unieśli, okazało się, że pod nią znajduje się wybite mosiężną blachą pomieszczenie, służące z pewnością do ukrywania butelek z alkoholem, jak wytłumaczy! Maggie Mike.

Sprawdzili stan przewodów elektrycznych i korków, pieca do centralnego ogrzewania i rur kanalizacyjnych.

Maggie pootwierała wszystkie szafy w ścianach, wszystkie szuflady i schowki, znalazła trochę starych gazet, którymi przetarła okna. Następnie wytarła podłogę postrzępionymi szmatami wyciągniętymi z jakiegoś kąta.

Wcale nie wyglądała na zmęczoną. Mike zaproponował spokojną przechadzkę, podczas której Maggie hasała po śniegu jak spuszczony ze smyczy szczeniak. Teraz też rozpierała ją energia. Natychmiast po powrocie do domu zabrała się ochoczo do przygotowania posiłku.

Pochylona nad swoją torbą uśmiechała się triumfalnie, zupełnie jak gdyby znalazła w niej garść brylantów. Tymczasem wyciągnęła z niej pojemniki z solą i pieprzem.

Mike'a nic już nie dziwiło. Zwłaszcza zawartość przepastnej torby, z której wyłaniały się coraz to inne wiktuały. Odprężył się. Po raz pierwszy od miesięcy zapomniał o swoich kłopotach. Mimo to wmawiał sobie stanowczo, że jej entuzjazm jest męczący, a optymizm podszyty naiwnością.

Nigdy w życiu nie spotkał równie żywotnej dziewczyny. Była jak promyk słońca, a jego życie od tak długiego czasu zasnute było czarnymi chmurami.

– Spodziewasz się zapewne, że to ja zajmę się befsztykami, co? – zapytał, zakasując rękawy i zbliżając się do płonącego kominka.

– Ależ skąd. Wprawdzie w życiu nie smażyłam mięsa na ogniu – przyznała Maggie – ale szalenie lubię robić coś po raz pierwszy. A tobie proponuję, żebyś usiadł przy kominku, zrelaksował się i coś przekąsił.

Przekąska składała się z solonych fistaszków i rodzynek podanych w styropianowym kubku.

– Najedz się tym na wszelki wypadek – powiedziała Maggie. – Nie jest wykluczone, że spalę to mięso na węgiel.

Tak też się stało. Na wierzchu befsztyki były czarne jak smoła, za to w środku zupełnie surowe. Kartofle także okazały się nie dopieczone. Masła, niestety, nie mieli.

Na deser Maggie zaofiarowała Mike'owi cukierki ślazowe. Dziewczyna miała chyba w każdej kieszeni jakieś smakołyki. Głównie te ślazowe cukierki, za którymi widać przepadała.

– To jest jedna z najlepszych kolacji, jakie w życiu jadłem – oświadczył Mike z pełnym przekonaniem.

Szczerość tego stwierdzenia była zaskakująca. Maggie rozsiadła się wygodnie na kanapie i przymknęła oczy.

– Aby doczekać się komplementów dotyczących umiejętności kulinarnych – powiedziała z uśmiechem – kobieta powinna przetrzymać faceta tak długo bez jedzenia, żeby był wygłodzony jak wilk. Zmywanie będzie twoim obowiązkiem, Ianelli – dodała po chwili, wyciągnęła nogę i kopnęła Mike'a lekko w łydkę.

– Sprowadza się to do sztućców, więc myślę, że jakoś sobie poradzę. Nie uważasz?

– Potem mógłbyś nam zaparzyć kawy – zasugerowała. – Jeżeli się jej nie napiję, zasnę jak kamień.

– Nie powiesz mi chyba, że i ty bywasz zmęczona? Maggie bynajmniej nie była zmęczona, jeszcze nie.

Ale nie zamierzała się do tego przyznać. Nie przyznałaby się również Mike'owi, że wcale nie jest tak niepoprawną optymistką, jak mu się zdawało. Nie ulegała pesymistycznym nastrojom, potrafiła cieszyć się życiem, ale uważała, że wszystko ma swoje granice.

Ten dom nastroił ją rzeczywiście bardzo pozytywnie, ucieszyły ją jego liczne uroki, ale przecież była realistką. Mike dał jej poprzedniej nocy bardzo specjalny prezent, więc chciała mu się odwdzięczyć. Przez cały dzień starała się go rozweselić. Wiedziała, że tym sprawi mu przyjemność.

Maggie znała wartość i zalety śmiechu.

Nie wiedziała wprawdzie, z czego wynikał chmurny wyraz ciemnych oczu Mike'a, co go tak przygnębiało, że nie chciał odpowiadać na żadne osobiste pytania, najbardziej nawet delikatne. Wiedziała, że to nie jej sprawa, ale postanowiła mu pomóc, a kiedy Maggie coś postanowiła, to nie było takiej siły, która mogłaby ją od tego odwieść.

Mike być może był już znudzony zielonooką, nieco zbyt szczupłą kochanką, ale na razie znajdował się sam na sam z dziewczyną, która postanowiła zrobić wszystko, żeby skłonić go do zapomnienia o kłopotach. Przynajmniej na pewien czas.

Z kuchni dochodzi! brzęk sztućców i szum płynącej z kranu wody. Maggie zerwała się na równe nogi i wybiegła z pokoju.

Gdy Mike wrócił z kuchni, była gotowa. Okazało się, że kufry Dziadziusia są pełne najrozmaitszych cudownych przedmiotów. Wykorzystała je w pełni.

Stała za jednym ze stołów do ruletki nalewając whisky do dwóch dużych kubków. Mike patrzył na nią ze zdumieniem. Pod czerwonym swetrem rysowały się wyraźnie wypukłości, których przed chwilą jeszcze nie było widać. Boa z kolorowych piór owijało jej szyję. Na dowie miała męski filcowy kapelusz, a w zębach trzymała metalową firkę nabitą kolorowymi szkiełkami.

Tasowała talię kart.

Mike zatrzymał się w drzwiach. Otworzył usta ze zdumienia. Maggie zatrzepotała rzęsami.

– Pokaż, kochany, forsę, jeżeli ją masz – zażądała.

– Bardzo lubię wyciągać pieniążki z takich przystojniaków jak ty.

Mike odrzucił głowę w tył i wybuchnął śmiechem.

– Gdzie podziała się ta dama, którą zostawiłem na kanapie, gotowa podobno zasnąć jak kamień?

– Ta szara mysz? Posłałam ją do domu – oświadczyła Maggie. – To jest ostra zabawa, mój dobry człowieku. Ona się do tego nie nadaje. Mam nadzieję, że jesteś gotów?

– Okay. – Mike przysunął do stołu zardzewiały stołek, który Maggie nie wiadomo skąd przytaszczyła, i oparł łokcie na blacie. -

Nie mógł oderwać oczu od jej sztucznych piersi.

– Jesteś nieźle wyekwipowana – zaryzykował. Spojrzała na niego z ukosa. Podciągnęła lewą wypukłość, która przesunęła się w okolice brzucha.

– Czy uważasz, że przesadziłam? – zainteresowała się niby to na serio.

– Po prostu nie wierzę własnym oczom – roześmiał się Mike.

– Przyznam ci się, że te nowe okrągłości są trochę niewygodne, ale zaraz to załatwię.

Sięgnęła pod sweter i wyciągnęła najpierw jedną rolkę papieru toaletowego, potem drugą.

– To też miałaś w torbie? – zainteresował się Mike.

– Przewidziałaś wszystkie możliwości.

– Nie bądź taki wścibski, Ianelli. Pokaż forsę. Wyciągnął portfel.

– Schowaj to. Chodzi o bilon, człowieku.

– Aha. Gramy wysoko!

– Tak jest, przystojniaku!

Maggie zaczęła rozdawać karty. Robiła to z wprawą rasowej hazardzistki.

– Prawdziwą forsę odłóż na później, bracie. Ruchem głowy wskazała na schody.

– Później urządzimy sobie jeszcze inną zabawę – przyrzekła. – Mamy tu wszystko, czego dusza zapragnie. Oczywiście za określoną cenę. Piękne kobietki, whisky, ruleta…

– Czułem to.

Nie miała pojęcia o pokerze. Mike zaproponował, żeby zagrali w remika. Ale i tak ją ograł.

Za ich plecami płonął na kominku wesoły ogień. Noc wypełniła wszystkie kąty. Ale nisza, w której siedzieli, była jasna i przytulna.

Mike nie mógł oderwać oczu od Maggie. Boa z piór dokoła jej szyi było brudne i przeżarte przez mole. Wyglądała w nim bardzo zabawnie, zwłaszcza że narzuciła je na swój gruby czerwony sweter. Kapelusz zsunął się jej na oczy. Po wypiciu dwóch małych kubków whisky była już trochę wstawiona. Jej oczy stawały się coraz bardziej zielone.

Od czasu do czasu wtrącała mimochodem uwagi na temat domu, o tym, jak by to było dobrze, gdyby go nie sprzedali, ale zachowali dla siebie, i o tym, jakie w nim tkwiły możliwości. Ale Mike myślał tylko o możliwościach, jakie tkwiły w Maggie. Na dworze szalała burza. Wiatr wzmagał się z minuty na minutę, grożąc przejściem w huragan. Przespanie tu jeszcze jednej nocy może być niebezpieczne, myślał Mike. Różne czyhały na niego niebezpieczeństwa, szczególnie jedno w postaci rudowłosej czarodziejki o dużych zielonych oczach, która wciągała go coraz bardziej w świat swojej wyobraźni.

– Zaczyna się robić późno – zauważył. – Czy nie sądzisz, że należałoby skończyć tę zabawę?

Trzeba iść spać, pomyślał, zanim stanie się coś, czego oboje będą żałowali.

– Nie chcę spać – burknęła. – Nienawidzę tego – dodała bez sensu.

Znowu rozdała karty.

Po dwóch zagraniach oświadczyła, że ma tego dość.

Nie powinnam była pić whisky, pomyślała, przecież zawsze szybko potem zasypiam.

Mike wrzucił papierowe kubki do kominka, wygasił go, a Maggie odłożyła boa, kapelusz i wszystkie inne drobiazgi z powrotem do kufra.

Razem zaczęli się wspinać po schodach. Mike objął ją ramieniem i pomagał iść.

– Czy często tak dużo pijesz?

– Zazwyczaj ograniczam się do wody mineralnej.

– To jedyna rzecz, jakiej z sobą nie przywiozłaś.

– Powinieneś mnie zobaczyć, jak jadę na wycieczkę. Zabieram ze sobą dom, garaż, a nawet podjazd.

– Nie jest ci za ciężko?

– Nie doceniasz sił kobiety, bracie.

Gdy stanęli na podeście, Maggie ziewnęła szeroko i uśmiechnęła się. Cały ten dzień i wieczór uznała za bardzo udane. Wiedziała już, że jest zakochana, ale nie miała najmniejszego zamiaru przyznać się do tego. Szczególnie Mike'owi.

Mike nie odpowiedział uśmiechem na jej uśmiech, ale nie zsunął ręki z jej ramienia. Patrzył na nią uważnie, przeciągle, jakby chciał zapamiętać każdy rys jej twarzy. Nagle pogłaskał spływające na policzek pasemko włosów.

Serce podskoczyło jej w piersi. Przez cały wieczór paplała jak najęta, teraz słowa uwięzły jej w gardle.

– Zmęczony? – zapytała po dłuższej chwili. – To był długi dzień.

– O, tak.

Nie dotykaj jej, Ianelli, myślał. Za dużo wypiła. Nie panuje nad sobą. A ty tak.

Ale co robić, kiedy jej kasztanowe włosy były jak jedwab pod jego palcami.

Na górze było znacznie zimniej niż na parterze, cienie zdawały się głębsze, noc ciemniejsza.

– Powinniśmy iść spać.

– Tak.

Nie miał jej nic do zaofiarowania. Nie miał pracy, pieniędzy, nie miał też przyszłości. Przez cały dzień starał się utrzymać dystans pomiędzy nimi, nie wspominał o swoich prywatnych sprawach.

Ale cóż z tego, kiedy Maggie była tak ponętna, tak piękna. Chciał, żeby o tym wiedziała. Nie przyszło mu nawet do głowy, że mogła nim być na serio zainteresowana. Nie miała przecież pojęcia, kim jest Michael Ianelli.

Uległa mu poprzedniej nocy tylko dlatego, że potrzebny jej był kochanek na kilka godzin, najlepiej człowiek zupełnie obcy. Najprawdopodobniej nie miała w ogóle zamiaru poznawania go, spotykania się z nim w przyszłości. Chciała się może pozbyć kompleksów, przekonać, czy jakiś mężczyzna uzna. ją za ponętną kobietę. Potrzebne jej to było. Obdarzyła go zaufaniem, co było niebezpieczne i niemądre, ale wzruszyło go. Wszystko, co mógł jej dać, to była ta jedna noc, podczas której odegrał rolę kochanka jej marzeń.

Pochylił się nad nią i musnął wargami jej włosy. Potem pocałował ją lekko w usta na dobranoc, łagodnie, jak stary przyjaciel.

I mogłoby się na tym skończyć, gdyby nie to, ze jej wargi zadrżały pod lekkim naporem jego ust, palce zacisnęły się na jego ramieniu, a szmaragdowe oczy zabłysły jak dwie gwiazdy.

Zabrakło jej tchu. Oderwała się od niego i spojrzała mu prosto w twarz. Jego wzrok przeszył ją na wskroś. Uśmiechnął się i znowu przywarł do jej ust. Objął ją mocno, bardzo mocno. Przytulił do siebie. Jego usta miały smak whisky, cukierka ślazowego i jeszcze czegoś nieokreślonego. Był ciepły i budził pożądanie.

Zawisła na jego szyi, trzymała się go tak kurczowo, jak gdyby go nigdy nie miała puścić. A on tulił ją do siebie tak silnie, jak gdyby się bał, że dziewczyna wymknie mu się i że jej nigdy nie dogoni. Całował ją delikatnie, jak gdyby była czymś niezwykle kruchym i cennym. Całował ją tak, jak gdyby chciał wyssać z niej całą wolę, mieć ją na zawsze.

Jego wargi błądziły po jej czole, oczach, włosach, policzkach, podbródku i znowu po powiekach, czole, szyi.

Oddychał z trudem.

– Maggie…

– Słucham…

– Czy każesz mi… – wyszeptał ochryple. – Czy każesz mi spać samotnie?

Загрузка...