Dzień ciągnął się nieznośnie, a zamierzona wizyta u pani Haddon ciążyła Christy jak kamień. O wpół do szóstej z ociąganiem zamknęła aptekę. Na szczęście nie musiała iść daleko.
Schludny domek otoczony był regularnie posadzonymi rzędami petunii, stokrotek i cynii. Pani Haddon otworzyła drzwi natychmiast, lecz na widok Christy jej powitalny uśmiech zbladł, a w oczach pojawił się popłoch. Opanowała się jednak szybko.
– Christy, kochanie, jak to miło, że wpadłaś. Chodź do środka. Właśnie zaparzyłam herbatę. Wypijesz filiżankę? – Amy Haddon uśmiechnęła się nerwowo.
Usiadły w kuchni przy stole.
– Pani Haddon, oczywiście wie pani, czemu tu przyszłam – przerwała Christy.
Twarz Amy zastygła w grymasie sztucznego ożywienia. Uniosła dłoń do ust, jakby chciała zatrzymać cisnące się słowa.
– Chodzi o… moją receptę? – Tak.
– Kiedy ja naprawdę wyrzuciłam to opakowanie. – To bez znaczenia. Sprawa jest poważniejsza.
– Christy pokręciła głową. – Recepta była sfałszowana.
Zapadła martwa cisza. Tykanie zegara przypominało dźwięk bomby przed wybuchem. Amy ukryła i głowę w ramionach opartych na stole i rozpłakała się. Christy czekała bez słowa. W tym momencie żadne pocieszenia nie miały sensu.
Wreszcie przyszło przerywane szlochami wyznanie. Christy słuchała uważnie, czując swą bezradność wobec problemów siedzącej naprzeciw kobiety. Odruchowo wzięła ją za rękę. Nie zadawała jednak żadnych pytań. Nie było to zresztą potrzebne.
Wszystko zaczęło się od śmierci Billa Haddona albo być może nieco wcześniej. Tom, ich syn, wciąż kłócił się z ojcem, wreszcie zniknął z domu. Amy nie widziała go już od ośmiu lat. Opowiadała znajomym z miasteczka, że wyjechał za ocean, poznał w Ameryce miłą dziewczynę i ustatkował się. To wszystko były kłamstwa. Po śmierci męża została całkiem sama.
Któregoś dnia załamała się i poszła do doktora Macguire’a. Płacząc, opowiedziała, jak bardzo jest samotna, a także o swych samobójczych myślach. Macguire spieszył się, zresztą nie bardzo go to wszystko interesowało. Przepisał jej valium. Nie rozwiązało to problemów, ale nieco odsunęło je na bok. Niestety, po jakimś czasie pastylki przestały być skuteczne. Musiała wciąż zwiększać dawkę.
– Ale nigdy nie prosiłaś Kate o receptę? – dopytywała się Christy.
– Trzeba mieć wyczucie, kogo prosić. Są lekarze, którzy zapisują wszystko bez gadania – przyznała Amy smutno. – Od pierwszej wizyty u Kate wiedziałam, że nie ma co próbować. Na pewno nie zapisałaby mi tyle, ile trzeba. A doktor Blair jest taki sam – westchnęła.
Christy skinęła głową.
– A recepty doktora Cartwrighta? – przypomniała cierpliwie.
Spuchnięta od płaczu twarz uniosła się.
– Daję słowo, nie miałam pojęcia, że są kradzione. Naprawdę nie wiedziałam.
– Ale to nie Cartwright je wypisywał – nalegała Christy.
– Nie – wyznała Amy, biorąc głęboki oddech.
– Wiem, że źle zrobiłam. – Otworzyła szufladę, wyjęła receptariusz i podała go dziewczynie. – To stawało się coraz trudniejsze. Lekarze traktowali mnie coraz gorzej, wręcz opryskliwie. Przez jakiś czas był jeden dobry, w Melbourne, ale wpadł w kłopoty z Izbą Lekarską i zamknął praktykę. Ciągle musiałam szukać nowych i nowych. W końcu nawet aptekarz w Tynong powiedział, że nie będzie mi więcej wydawać środków uspokajających. Strasznie mnie zeźlił. Nie dość kłopotów z lekarzami, to jeszcze i on.
– Zawahała się. – Kiedy wychodziłam stamtąd po awanturze, jakiś chłopak podszedł do mnie i zaproponował kupno recept.
– Tych tutaj?
– Wiem, że nie powinnam tego robić – przyznała – ale pomyślałam sobie, że nie będę już musiała jeździć do Melbourne. Wiedziałam, co i jak trzeba wypisać. I udało się. Pierwszą wydałaś bez problemów.
Christy przytaknęła. Niestety, nie ma skutecznego sposobu, aby się przed czymś takim obronić.
– Co masz zamiar zrobić? – spytała Amy, spoglądając z obawą.
Christy pokręciła głową.
– Problem nie w tym, co ja zrobię, ale co ty zrobisz – powiedziała łagodnie.
– Czy to znaczy, że nie powiesz policji? Dziewczyna westchnęła ciężko.
– Recepty były kradzione.
– No tak – skinęła głową – powinnam przecież sama na to wpaść. Po prostu się łudziłam…
Przed domem zahamował samochód. Amy poderwała głowę.
– A więc już to zrobiłaś? – Twarz miała kredowobiała. – Zawiadomiłaś policję?
– To nie policja – uspokoiła ją Christy. – To doktor McCormack.
– Ale… dlaczego on?
– Przyjechał odwieźć mnie do domu. Ale mam pomysł. Potrzebna jest ci pomoc. Sprawa z policją wcale nie jest najważniejsza. Znacznie istotniejsze będzie wyleczenie z uzależnienia od valium. Tu trzeba dobrego lekarza.
– Ale… ja nie mogę! – Amy protestowała niepewnie.
– Każdego dnia potrzebujesz coraz więcej valium, prawda?
– No, tak…
– I nie potrafisz sama przestać. Czy mogłabyś oddać mi tabletki i już nigdy nie wziąć ani jednej?
Teraz łzy leciały już strumieniem.
– Próbowałam tak właśnie zrobić – szlochała Amy – i nie dałam rady. Christy, wydaje mi się, że tracę rozum… Mówię to całkiem poważnie.
Dziewczyna mocno ujęła roztrzęsione dłonie pani Haddon.
– To jest zadanie dla doktora McCormacka – powiedziała. – On będzie wiedział, jak ci pomóc. Jesteś w poważnych tarapatach, Amy, ale nikt nie chce wpakować cię do więzienia. Tym niemniej złamałaś prawo i coś z tym trzeba będzie zrobić.
Stukanie do drzwi oznajmiło przybycie lekarza. Amy energicznie otarła oczy i policzki.
– Czy on rzeczywiście potrafiłby mi pomóc?
– Przecież nie tobie pierwszej to się zdarzyło! – zapewniała Christy. – Istnieje specjalna organizacja, TRANX, i utworzono ją właśnie w tym celu. Aby pomagać. Adam, to znaczy doktor McCormack, pomoże ci zacząć. Czy mogę go wpuścić?
– Sama to zrobię. – Amy wstała, biorąc głęboki oddech.
– Chciałabyś, abym przy tym była? – spytała Christy.
Pani Haddon była już całkowicie opanowana.
– Dziękuję, ale chyba poradzę sobie sama. Dziewczyna przytaknęła ze zrozumieniem. Oparta o kule szła wolno w stronę drzwi. Kiedy dochodziła, Adam stał już na progu.
– Christy myśli, że mógłby pan, że… zechciałby mi pan pomóc…
Spojrzał na nią ze współczuciem.
– Na tym polega moja praca, pani Haddon. – Nieświadomie powtarzał zapewnienia sprzed kilku minut. – Jest pani pacjentką Kate Blair, ale jeśli mogę pomóc…
– Tak, właśnie o to proszę – potwierdziła. Adam ujął panią Haddon pod ramię i wprowadził do domu, zamykając za sobą drzwi.
Christy skorzystała z chwili spokoju, by nieco odpocząć w samochodzie. Była zadowolona, że nie musi być świadkiem dalszego ciągu tej rozmowy. Zobaczyła dosyć, by wierzyć, że Adam poradzi sobie. Myślała o wyrazie jego oczu w momencie, gdy zaoferował pomoc. Nic dziwnego, że był wziętym położnikiem; kobiety na pewno czuły się bezpiecznie w jego obecności. Promieniował spokojem, kompetencją i dobrocią.
Czemu, u licha, porzucił swą praktykę, by przybyć aż tutaj, nie wiadomo który raz zastanawiała się Christy. Niewątpliwie zostawił w Anglii wiele bliskich osób. Ten mężczyzna był chodzącą zagadką.
Wreszcie pojawił się. Pani Haddon stała na ganku i machała im na pożegnanie.
– No i co? Myślisz, że wykaraska się z tego? – spytała ciepło, gdy tylko domek zniknął za zakrętem.
– Dziś będzie miała spokojną noc – powiedział z powagą – ale to jest długi i żmudny proces.
– A policja?
– Ma zamiar zgłosić się tam jutro – zerknął w jej stronę. – Zadzwonię do nich wcześniej i uprzedzę. Inaczej jakiś nadgorliwy młodzik gotów ją jeszcze zaaresztować. Pani Haddon ma zamiar przyznać się do wszystkiego.
– Tak, powinna to zrobić. Myślisz, że będą chcieli wnieść oskarżenie? – zapytała z niepokojem.
– Nie sądzę. To jej pierwsze wykroczenie. I sama się zgłasza. Ale z pewnością zainteresuje ich chłopak, który jej sprzedał recepty. Bardzo zainteresuje.
– A więc myślisz, że wszystko się ułoży?
– Wyciągnięcie jej z uzależnienia to dopiero początek – powiedział z namysłem, skupiony na pokonywaniu ostrego zakrętu. – Wygląda na to, że całkiem wyizolowała się z otoczenia. Jest przekonana, że wszyscy patrzą na nią z politowaniem i boi się pytań o syna. Wiesz może coś o nim?
– Niestety, nie.
– Nie widziała go od ośmiu lat – wyjaśnił, niecierpliwie bębniąc palcami o kierownicę. – Jeśli zniknął, bo nie układało mu się z ojcem, to może trzeba go powiadomić, że matka jest sama.
– Ale pani Haddon nie wie nawet, gdzie go szukać.
– Są przecież różne organizacje, mogą pomóc.
– Nie, ona jest zbyt dumna, by tego próbować.
– Ale ja nie jestem. – Spojrzał na Christy przelotnie. – Czy nasza recepcjonistka będzie miała dane w kartotece?
Christy roześmiała się ubawiona.
– Bella wie, ile razy każdy z nas kichnął za życia. Ona wie wszystko, co tylko można wiedzieć.
– A czy będzie trzymać język za zębami?
– O, na pewno. Rozpogodził się.
– Znakomicie, zatem jutro wyślemy tropiciela tym śladem. Szanse nie są duże, ale gdyby udało się odszukać chłopaka, a zwłaszcza gdyby zgodził się choćby na wizytę, dałoby to jej niezbędny impuls do życia.
– Ja też tak myślę.
– Znakomita robota, Christy – powiedział, spoglądając na nią z uznaniem.
– Moja? – zdziwiła się. – Przecież ja nic nie zrobiłam.
– Tak? Jestem przekonany, że większość tutejszych aptekarzy na twoim miejscu zawiadomiłaby natychmiast komisariat, aby tylko mieć sprawę jak najszybciej z głowy. Chyba pod maską jędzy masz jednak serce! – Wybuchnął śmiechem, widząc jej minę. – Hej, dziewczyno, ciesz się życiem, w końcu zaprosiłem cię dziś na elegancki obiad. Czekają już na nas w słynnym Pubie Corrook. Aż tutaj słychać skwierczenie befsztyków.
W pubie było spokojnie. We wtorkowe wieczory nigdy nie pojawiało się wielu gości. Kelnerka przyniosła im napoje, uśmiechnęła się raz, zdawkowo, w stronę Christy, z pół tuzina razy, gorąco, do Adama i zniknęła z zamówieniami.
– Ożywiłeś to miasteczko – stwierdziła Christy, przypominając sobie reakcję Ruth i obserwując jawną kokieterię kelnerki.
– Tak? – Pociągnął tęgi łyk piwa, usiadł wygodniej i bacznie się jej przyglądał.
– Stanu wolnego – tłumaczyła cierpliwie – czyli do wzięcia.
– Nie taki znowu do wzięcia.
– Czemu nie? – nie zdołała w porę powstrzymać pytania.
Zachmurzył się, Christy aż zagryzła język. Co ją podkusiło do takiego wścibstwa. Stracił żonę zaledwie pół roku temu. Jeśli ją kochał, to na pewno ciągle czuje ból.
– Adam, ogromnie cię przepraszam! – wykrzyknęła pospiesznie, nagle przerażona własną gruboskórnością. Ujęła go odruchowo za rękę. – To było głupie i niedelikatne z mojej strony.
Wzruszył ramionami, ale ból w oczach wcale się nie zmniejszył.
Czy to tęsknota za zmarłą Sarą sprawiła, że tak go to zabolało? A może zostawił w Anglii kogoś bliskiego? Pomyślała o międzykontynentalnych rozmowach w środku nocy. Kogo prosił wtedy do telefonu? Fionę?
– Czemu tu przyjechałeś? – starała się, by zabrzmiało to jak najdelikatniej. Znowu dotknęła jego dłoni. – Czy mylę się myśląc, że zostawiłeś w Anglii coś więcej niż dobrze prosperującą praktykę położniczą?
Źrenice patrzących na nią oczu rozszerzyły się nagle. Nie spuściła wzroku. Zapadła długa cisza.
– Właściwie nie powinnam o to pytać – przyznała miękko.
Zaprzeczył ruchem głowy.
– Chciałbym ci odpowiedzieć – głos mu zadrżał – ale nie mogę. – Palce pod dłonią Christy zacisnęły się w pięść. – To wszystko jest jeszcze zbyt świeże. Ja… – przerwał. – Czy coś zamówiliśmy? Nie pamiętam co!
– Befsztyk – uśmiechnęła się, zabierając rękę – i frytki.
– Frytki?
– Tak, do wyboru były frytki albo… frytki. Uśmiechnął się i Christy pomyślała, że czyni to prawie z nadludzkim wysiłkiem.
– To świetnie – powiedział. – Przepraszam, zdaje się, że mam atak nostalgii.
– Po trzech dniach? – droczyła się, chcąc przywrócić rozmowie choć trochę lekkości. – Powinieneś wozić ze sobą pluszowego misia.
Ból pojawił się znowu i to tak gwałtownie, że aż się wzdrygnęła. Co u licha dzieje się z tym człowiekiem?
– Skoro tak mówisz – zgodził się bez przekonania.
Podczas kolacji prowadzili nic nie znaczącą rozmowę, oboje świadomi panującego napięcia. Christy zmuszała się do jedzenia, zła na siebie, że znowu wszystko popsuła. Niezależnie od tego, co nim powodowało, sprawiła mu ból. Już raczej wolałaby urazić własny, złamany paluch.
Pomoc przyszła z nieoczekiwanej strony. Mandy, kelnerka obsługująca ich stolik, wyraźnie postanowiła uwieść Adama. Obserwowała ich od kiedy weszli. Zauważyła pocieszające gesty Christy, a później pojawienie się napięcia. Z subtelnością właściwą głodnym barakudom rzuciła się na łatwy łup.
– Jak to miło mieć pana u nas, doktorze – powiedziała przymilnie. Takiego prowokacyjnego mruczenia nie powstydziłaby się niejedna kotka. – Wiem, że zamieszkał pan u panny Blair. Jednak spędzanie całego czasu w domu może szybko stać się nudne. Serdecznie zapraszam do nas. Pracuję od poniedziałku do soboty – poinformowała go i zakołysała znacząco biodrami – ale niedziele mam wolne. Zresztą, mogę się zwolnić każdego dnia, jeśliby zaproszenie było tego warte – westchnęła. – Chociaż w tym mieście nie ma facetów, dla których warto byłoby to zrobić. W każdym razie nie było.
Christy zachłysnęła się cytrynowym sokiem, a Adam usiłował przybrać wyraz twarzy odpowiedni na taką okazję.
– Wpadnę jutro do przychodni – obiecała Mandy, nie zwracając uwagi na mało dystyngowane zachowanie Christy, krztuszącej się i kaszlącej. – Mam okropne odciski, doktorze. Specjalista w Melbourne stwierdził, że nigdy jeszcze czegoś takiego nie widział. Proponował mi operacyjne usunięcie, ale wtedy musiałabym chodzić o kulach tygodniami. Dziewczyna chodząca o kulach wygląda szczególnie nieapetycznie, prawda, panno Blair?
– O tak, z pewnością – Christy zgodziła się potulnie.
– No, dość powiedzieć, że gdy tylko pana ujrzałam, miałam pewność: oto lekarz, któremu bez obawy mogę powierzyć moje odciski.
– To miłe z pani strony, panno…? – Adam z trudem zachowywał powagę.
– Mandy – przyzwoliła wspaniałomyślnie. – Skoro pokażę ci moje odciski, możemy być po imieniu. – Rzuciła mu promienny uśmiech. – A zatem do jutra.
– Będę czekał – obiecał.
Mandy odmaszerowała drobnymi kroczkami, z trudem poruszając się na niebotycznych szpilkach. Twarz Christy wynurzyła się spod chusteczki.
– No, no – wykrztusiła – jestem tu już dwa lata, a nigdy nie widziałam tych słynnych odcisków.
– A chciałaś? – spytał zaskoczony.
– Słuchaj, odciski Mandy, to temat konwersacji w pubie odkąd pamiętam. Richard zdołał raz na nie zerknąć i zapewnia, że naprawdę istnieją. Ale aż do dziś… – sięgnęła po kule i wstała – każdy, kto widział odciski Mandy należy niewątpliwie do naszej towarzyskiej śmietanki.
– Czy to coś więcej niż spaniel królowej?
– O wiele, wiele więcej.
– I pomyśleć, że miałem Corrook za coś towarzysko gorszego od Londynu – powiedział chichocząc.
– A może chcesz zostać na kawę?
– W żadnym razie – odmówiła stanowczo. – Mandy jest tak podekscytowana, że gotowa rozebrać się tu i teraz.
Jechali do domu w milczeniu, każde pogrążone w swych myślach. Christy była nieprawdopodobnie zmęczona. Niedospane noce i pełne przeżyć ostatnie dni dawały o sobie znać. Gdy przyjechali, Adam obszedł samochód, by pomóc jej wysiąść.
– Jak tam stopa?
– W porządku.
– Marny z ciebie łgarz. – Pokiwał głową, pochylił się i błyskawicznie uniósł ją w ramionach jak dziecko.
– Pozwólmy jej nieco odpocząć, dobrze?
– Puść mnie natychmiast!! – zaskoczona Christy wrzasnęła, zapominając o dobrych manierach.
W trzech lekkich krokach przeniósł ją na werandę i delikatnie ułożył w trzcinowym leżaku.
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, Christy. Odpocznij tu, a ja zrobię kawę.
– Kiedy… ja nie chcę kawy.
– Zawzięłaś się, aby wszystko utrudniać? Uścisk jego ramion na chwilę pozbawił ją oddechu.
Patrzyła na surową twarz, spoglądającą na nią z góry i jakby prowokującą, aby dalej grała rolę kapryśnej idiotki. Tylko że to nie było już dłużej możliwe.
– Tak, jestem nieznośna – przyznała cicho.
Noc wokół była spokojna i gorąca. Nie zapalali światła, by nie przyciągać owadów. Popijanie kawy w świetle księżyca miało swój urok. Ten nastrój, wzmocniony niewątpliwie tabletkami przeciwbólowymi, które Adam podał jej wraz z kawą, sprawiał, że Christy czuła dziwną lekkość.
Milczeli oboje. Za każdym razem, gdy coś powiem, mówię coś niewłaściwego, pomyślała. Już lepiej milczeć. Pewno i Adam czuł to samo, gdyż pozwalał, aby to raczej cykady mówiły do nich. Wreszcie wstała nieco chwiejnie.
– Idę do łóżka – stwierdziła bez przekonania.
Adam wstał także i zbliżył się tuż do niej. Domyślając się do czego zmierza, wyciągnęła rękę, by go powstrzymać.
– Nie, jakoś dojdę sama.
– Czyżby znowu dąsy? Pokręciła głową, był tak blisko…
Spoglądał na nią. Światło księżyca nadawało niecodzienny połysk jej kręconym blond włosom. Lśniły w mroku jakby własnym, wewnętrznym blaskiem. Nie odwzajemniła spojrzenia.
Ujął ją pod brodę i zmusił, by spojrzała do góry. W ciemnych oczach znalazła odbicie własnych wątpliwości. To noc tak działa, przekonywała w myślach samą siebie. Noc, księżyc, cisza, ciężki zapach drzew gumowych wokoło. Wybuchowa mieszanka, prowadząca do szaleństwa…
Pochylił się i pocałował ją pytająco. Na chwilę zesztywniała. To właśnie było to, czego się bała najbardziej. Tak właśnie, pięć lat temu, zakochała się bez pamięci. Pocałował ją i miłość schwytała ją w sidła. Miłość, która nie opuściła jej do dziś. Adam mocno ujął w dłonie jej nagie ramiona. Pod palcami czuł gładką skórę. Jego wargi pytały i szukały. Nie było w nich żądania. Christy walczyła ze sobą, by się powstrzymać, ale przegrywała i wiedziała o tym. Przegrała tę walkę pięć lat temu. Rozchyliła usta i oddała pocałunek.
Noc zmieniła się w labirynt miłości i pożądania. Księżyc zniknął, cykady zamilkły. Nie słyszała i nie czuła nic poza Adamem.
Ale to nie miało sensu. Przecież nawet nie próbował z nią rozmawiać czy czegoś wyjaśnić. Wszystko, co potrafił, to całować dziewczynę, bo noc była piękna. Bo czuł się samotny. Była tego pewna. W końcu tak samo stało się przedtem. I podobnie jak wówczas nie potrafiła się oprzeć. Nie wtedy, gdy Adam jej pragnął. Rozchyliła wargi i delektowała się głębokim pocałunkiem. Objęła go także, mocno przyciskając twarde, męskie ciało do siebie. Tak bardzo go pragnęła. Nieważne na jak długo. Liczyła się tylko ta chwila.
Ostry dzwonek telefonu przeciął noc. Przez chwilę usiłowali go ignorować. Wreszcie bardzo opornie i niechętnie rozwarli uścisk.
– Christy… – powiedział niepewnie, z mieszaniną czułości i wahania – droga moja…
– Lepiej odbierz telefon – odpowiedziała odsuwając się o krok. Rzeczywistość znowu upominała się o swe prawa.
Dźwięk telefonu brzmiał jak dzwonek alarmowy. Oczy miała szeroko rozwarte i pełne lęku. Czar chwili prysł i wszystkie strachy powróciły.
Adam nie miał wyboru. Dzwonek telefonu nieustannie rozdzierał ciszę, domagając się odpowiedzi. Rzuciwszy jeszcze jedno niepewne spojrzenie w jej stronę zniknął w środku.
– Dziecko z zapaleniem wyrostka – wyjaśnił wraca- Wiem – przerwała głosem bez wyrazu – musisz jechać.
– Christy… – Dotknięcie ręki na jej nagim ramieniu sprawiło, że odruchowo cofnęła się z lękiem.
– Nie dotykaj mnie – szepnęła.
– Czemu…? – zdziwił się. – Myślałem, że mnie pragniesz.
– To pomyłka. Pozwoliłam na to, bo… zwariowałam. Zwariowałam! Słyszysz? Nie chcę, abyś mnie całował. Ani dotykał! Nigdy!
– Chciałaś być całowana równie mocno, jak ja chciałem cię całować – spokojnie i bez emocji stwierdził fakt.
To była prawda. Zdołała opanować wzbierającą w środku histerię.
– Tak – przyznała w końcu. – Chciałam, ale to głupota. Powiedzmy, że oboje ulegliśmy urokowi chwili. Noc i wino…
– Nie żadne wino, ale sok wyciśnięty z jednej cytryny z dodatkami – sprostował. – A ja wypiłem dwa niskoalkoholowe piwa.
– Musisz jechać – zdołała wykrztusić. – Zapomniałeś?
– Pamiętam. – Dotknął lekko jej policzka. – Wbrew temu co myślisz, Christy, mam świetną pamięć.