ROZDZIAŁ III

Młodzi kelnerzy o ciemnej karnacji byli wszechobecni, zjawiali się na każdy gest wycieczkowiczów.

– Jesteśmy trochę pokrzywdzeni – żaliła się do Eldena Sara – nie należymy do żadnej z grup i nie otrzymaliśmy żadnych informacji.

– Myślę, że możemy jutro z samego rana porozmawiać z przewodnikiem. Masz rację, o wielu szczegółach powinniśmy się dowiedzieć.

Ucieszyła się, że wreszcie się z nią zgodził, ale odparła sucho:

– Na przykład o tych ogromnych płazach, które wiszą nad naszymi głowami…

Alfred podniósł wzrok.

– Nie masz się czego obawiać – odparł – na pewno na nas nie spadną.

Sara nie była jednak w pełni przekonana.

– Nazwy potraw w menu brzmią obco, ale jeśli poprosimy o obiad firmowy, w kuchni nie będą musieli przyrządzać żadnych specjałów.

Przytaknął i zaraz zamówi! posiłek u młodego, zwinnego kelnera, który obsługiwał ich stolik.

– Zauważyłem, że jest tu wielu Szwedów – rzekł komisarz – poznaję to po gwarze z sąsiednich stolików.

– Szwedzi i Niemcy są wszędzie tam, dokąd docierają turyści – odpowiedziała Sara. – Ten hotel wygląda na stale zamieszkiwany przez Skandynawów.

Obiad obojgu bardzo smakował. Gdy wstawali od stołu, Sara zaśmiała się radośnie.

– Czy dozwolone jest okazywanie zadowolenia z tutejszej kuchni? – zapytała.

W odpowiedzi ujrzała wreszcie blady uśmiech.

– Mnie także się tu podoba, mimo że tak niewiele jeszcze widzieliśmy.

– Ludzie wydają się bardzo przyjaźni i serdeczni.

– Dla nich spotkanie ze Skandynawami o kwaśnych minach jest pewnie zaskoczeniem.

Czyżby mnie miał teraz na myśli? zdumiała się Sara.

Mimo wszystko wyglądało na to, że oboje ulegli nastrojowi ciepłej wieczornej pory, pięknu otoczenia, zapachom, podmuchom wiatru znad oceanu. Sara westchnęła. Gdyby tak zamiast Alfreda siedział tu Erik! Przystojny, serdeczny, nieszczęśliwy i chwilami nawet słaby Erik. Chyba jest jednak trochę niesprawiedliwa. Erik to prawdziwy mężczyzna. Tak się jakoś złożyło, że zaczęła porównywać go z surowym Alfredem, z którym wcale nie pragnęła się zaprzyjaźniać.

Po obiedzie wybrali się na plażę. Obserwowali tam małe kraby, które podskakując uciekały bokiem i chowały się. Było już ciemno, a mimo to żądni zysku handlarze wciąż nie odchodzili ze swoich stoisk, nakłaniając turystów do kupowania pamiątek. Nie brakło też żebrzących bez skrupułów dziewczynek, które prosiły o pieniądze, ubrania czy choćby długopis.

Chcieli pójść jeszcze dalej, ale zatrzymał ich funkcjonariusz straży miejskiej.

– Spacery o tej porze nie są bezpieczne – poinformował dyskretnie. – W każdym razie nie dla samotnych dam. Pani ma wprawdzie eskortę, więc może…

– Oczywiście, zawrócimy. Dziękujemy za ostrzeżenie – zadecydował komisarz.

– Nie wiedziałam, że wśród Syngalezów są kryminaliści – stwierdziła z zawodem w głosie Sara.

– No, niezupełnie kryminaliści – odparł Elden – ale bieda panuje w wielu miejscach na świecie, turyści zaś niekiedy zachowują się wręcz prowokująco. W przeciągu kilku dni tracą kwoty równe rocznym zarobkom tutejszych mieszkańców. Miejscowi nie mogą przecież wiedzieć, że większość przyjezdnych to zwykli robotnicy, którzy długo oszczędzali na tę podróż.

– To prawda.

W tej chwili, u boku Eldena, nie bała się niczego. Osłaniał ją, Sara wyraźnie wyczuwała emanującą od niego silę. Ostrożnie podniosła głowę i zerknęła na komisarza. Koścista, ponura twarz miała jednak w sobie wiele wyrazu, nawet mogła przyciągać. Ale sztywne, jakby automatyczne ruchy, bo tego się Elden nie wyzbył, sprawiały, że przypominał raczej robota niż żywego człowieka. Szedł teraz obok Sary, zatopiony we własnych myślach, a jednocześnie ani na sekundę nie spuszczał z niej oczu. Musnęła ręką jego ramię i poczuła przyjemne, kojące ciepło.

Pokręciła głową i roześmiała się cichutko sama z siebie.

– W oknie naszego przyjaciela ciemno – zauważyła z lekkim drżeniem w głosie.

– Tak, też już tam zerkałem.

– Spójrz szybko na rożek księżyca! – wykrzyknęła raptownie. – Leży na plecach, tak jakby był zbyt ciężki i się przewrócił. A dalej, do góry nogami, Orion!

– Znajdujemy się niedaleko równika – przypomniał. Wymienili pieniądze i umieścili je w hotelowym sejfie. Potem wrócili do pokoju, oboje niezwykle spięci.

Ale wszystko odbyło się zupełnie normalnie. Rytuał przygotowania do snu był precyzyjnie obliczony w czasie: jedno w łazience, jedno odwrócone do ściany w chwili powrotu drugiego do pokoju. Bardzo dyskretnie udało się obojgu ułożyć każde w swoim łóżku. Oczywiście Sara zaplątała się przy tym w moskitierę i komisarz musiał wstać, by jej pomóc. W końcu jednak w pokoju zapadła cisza.

Tej chwili Sara obawiała się najbardziej: w jednym pokoju z obcym mężczyzną, którego w dodatku nie lubiła. Może zresztą tak było dla nich najlepiej.

W pomieszczeniu panowała duchota. Wentylator szumiał monotonnie pod sufitem, cienki koc wydawał się cięższy niż powinien. Elden jeszcze raz zapalił lampkę, wsta! i przekręcił wentylator na najwyższe obroty.

Nagle Sara poderwała się przestraszona, słysząc odgłos przypominający mlaskanie.

– Alfredzie – szepnęła w popłochu, mimowolnie zwracając się do niego po imieniu – na ścianie siedzi zielona jaszczurka!

Elden ułożył się z powrotem w łóżku.

– Już dobrze, nic się nie bój. Czytałem, że są pożyteczne i odstraszają owady.

– A jeśli one…

– One nie wchodzą do łóżek – powiedział uspokajająco. – Za żadne skarby. Spij już, dobranoc!

Sara leżała sztywna ze strachu i nasłuchiwała, czy to małe zwierzątko jeszcze raz da o sobie znać. Na koniec usnęła, wymęczona podróżą i ukołysana szumem fal.

Obudziła się w samym środku nocy z dziwnym wrażeniem. Zapaliła lampkę i usiadła na łóżku. Była trzecia rano, a posłanie Eldena świeciło pustką.

Lampa na werandzie paliła się bez ustanku ze względów bezpieczeństwa i w jej świetle Sara ujrzała zza firanki profil komisarza. Wstała ostrożnie i wyszła do niego.

– Czy coś się stało? – wyszeptała, wsłuchując się jednocześnie w noc pełną tajemniczych, krzykliwych śpiewów ptasich dochodzących z plaży po prawej stronie hotelu.

– Rybacy wyciągają swoje sieci. Widzisz światła? Zrobiła kilka kroków do przodu. Na całej długości plaży jak okiem sięgnąć jarzyły się pochodnie i małe światełka.

– Jakie to piękne! – wyszeptała oczarowana. – Czy długo tu stoisz?

– Tylko chwilę. Musiałaś wstać, kiedy wychodziłem.

– Dlaczego mnie nie obudziłeś?

– Właściwie już miałem to zrobić, ale nie byłem pewien, jak zareagujesz. Może byłabyś zła?

– Obiecaj mi, proszę, jedno: nie pozbawiaj mnie nigdy przeżyć związanych z przyrodą.

Zwrócił głowę ku Sarze i przyjrzał się jej uważnie.

– Zareagowałaś z takim obrzydzeniem na jaszczurkę, że nie byłem pewien…

– Z obrzydzeniem? To nieprawda! Z obawą, bo nie wiedziałam, co to jest. Teraz już myślę o niej z sympatią.

Zaśmiał się krótko, unosząc jeden z kącików ust. Sara wiedziała jednak, że zyskała w jego oczach.

Łagodny podmuch wiatru rozkołysał gałęzie palm i w nieregularnych odstępach wysyłał ku nim rzewną balladę.

– Gdyby Torii mogła to zobaczyć – zamruczał do siebie. Sara zerknęła w jego stronę. Torii? Jakoś nie mogła sobie wyobrazić dziewczyny u jego boku. Człowiek mieszkający w takich jak on spartańskich warunkach? Każda kobieta w jednej chwili coś by z tym zrobiła, ożywiła. Nie, on nie mógł nikogo mieć.

Komisarz zapomniał, że Sara stoi tuż obok. Po raz pierwszy jakieś uczucie odmalowało się na jego twarzy. Troska i może nienawiść?

Czyżby historia miłosna z nieszczęśliwym zakończeniem? pomyślała Sara. Była ciekawa, czy Alfred jest kawalerem. Właściwie ile on ma lat? Pewnie ze trzydzieści, choć trudno to ocenić. Może być nieco starszy, ale też i młodszy. „W każdym razie może być żonaty.

Stali tak, przysłuchując się ptasim śpiewom, aż ucichły zupełnie i światełka przygasły.

– Ach, jaki piękny kraj – wyszeptała. – A przecież właściwie nie widzieliśmy wiele za dnia.

Wtedy Elden odwrócił się do Sary i zrobił taką minę, jakby był zły z powodu jej obecności w tym miejscu.

– Czy to zimne wyrachowanie skłoniło cię do prezentowania się w takim skąpym stroju?

Sara zarumieniła się gwałtownie. Było tak parno, iż nie zdawała sobie sprawy, że ma na sobie tylko cienką nocną koszulę.

– Nie sądziłam, że może robić to na tobie wrażenie.

– Dobrze sądziłaś. Ale nieodparcie nasuwa mi się podejrzenie, że chcesz sprawdzić moją odporność.

– Sam też nie jesteś w pełnej gali – zauważyła z sarkazmem i wskazała na jego spodnie od piżamy, poza którymi nie miał na sobie nic.

– Nie spodziewałem się tutaj ciebie. A tak nawiasem mówiąc, ciekawe, co powiedziałby twój narzeczony, gdyby cię ujrzał w tej chwili?

Narzeczony? No tak. W komisariacie dała im do zrozumienia, że jest zaręczona.

– Czy ta dyskusja ma w ogóle jakiś sens? – spytała, wycofując się do pokoju. Elden podążył za nią i zamknął drzwi.

Sara rzuciła się na swoje łóżko i znowu zaplątała się w moskitierze.

– Chyba nigdy sobie z nią nie poradzisz – burknął zniecierpliwiony. – Jak on zareagował na tę podróż?

– Kto taki? – Nie wiedziała, o kogo mu chodzi. – Aha, narzeczony, Erik. Nie mówiłam mu, że mamy mieszkać w tym samym pokoju – przyznała. – Nie sądzę, żeby mu się to spodobało.

– To zrozumiałe. – Elden wsunął się pod koc. – Czy to dobry chłopak?

– Mężczyzna – poprawiła. – Owszem. To porządny człowiek, dobrze wychowany. I nieszczęśliwy.

– Nieszczęśliwy, dlaczego?

– To niech już pozostanie jego osobistą sprawą – odparła Sara chłodno. Nie miała najmniejszej ochoty zwierzać się komisarzowi. Byłoby dla niej upokarzające opowiadać o małżeństwie Erika. Jej narzeczony jest żonatym mężczyzną! Jeszcze by tego brakowało!

Elden już się nie odezwał. Zgasił światło i w pokoju znowu zapanowała ciemność.

– Od czego zaczniemy jutro? – spytała po dłuższej chwili Sara.

– Musimy sprawdzić, kto mieszka pod numerem siódmym, i spróbujemy tego kogoś śledzić. Naturalnie bardzo dyskretnie. Trzeba się dowiedzieć, co robi w wolnym czasie, o kim i o czym rozmawia i tym podobne.

– Czy nie powinniśmy przyłączyć się do jakiejś grupy wycieczkowej?

Elden chwilę się zastanawiał.

– Chyba jeszcze nie czas na to. Musimy zorientować się w sytuacji.

– A może uda się nam znaleźć kogoś, kto zabawi się w detektywa? – zaśmiała się.

– Niewykluczone. Ale nie będzie to raczej zabawa.

– Nie, nie to chciałam powiedzieć.

Torii… Kim jest ta dziewczyna? To pytanie nie dawało Sarze spokoju.

Obudziła się pierwsza. Korzystając z tego, że komisarz jeszcze śpi, ubrała się szybko i poszła na spacer w kierunku plaży. Słońce zawędrowało już wysoko, ale pora była wczesna, piasek jeszcze nie zdążył się nagrzać. Z chatek rybackich dochodziły wesołe głosy dzieci.

Na piasku Sara znalazła muszle o najróżniejszych kształtach, jedne skręcone jak spirale, inne gładkie, wypłukane przez wodę. Wyszukała kilka spiralnych i kilka płaskich z ciekawymi wzorkami.

Daleko na oceanie sunęły w kierunku rybackich łowisk setki katamaranów z czerwonymi żaglami.

Spacerowała dalej wzdłuż plaży, robiąc co chwila w myślach zakłady, czy fale obmyją jej bose stopy.

Podszedł do niej ten sam strażnik, którego spotkali ubiegłego wieczoru. Miał na sobie bardzo ładny mundur.

– Dzień dobry pani – przywitał ją – Wcześnie dziś pani wstała.

– Tak. To mój pierwszy dzień w Sri Lance. Wszystko wydaje mi się takie nowe i ekscytujące.

Widać było, że strażnik po długim nocnym dyżurze ma ochotę pogawędzić. Zadawala mu więc wiele pytań i uzyskała sporo ciekawych informacji o kraju, zwierzętach, roślinach. Ale najchętniej strażnik opowiadał o sobie, o tym, że marzy o wyjeździe za granicę i zarobieniu pieniędzy. Był to prosty, ale niezwykle otwarty człowiek. Jeśli wszyscy jego rodacy są do niego podobni, pomyślała Sara, chętnie bym się z nimi zaprzyjaźniła.

Rozmowa tak ją pochłonęła, że całkiem zapomniała o falach, więc kiedy niespodziewanie pojawiła się większa, spryskując jej nogi aż po rąbek sukienki, krzyknęła w popłochu.

Syngalez parsknął śmiechem.

Sara zdumiała się, że woda jest aż tak ciepła, i natychmiast zatęskniła za kąpielą.

Kiedy strażnika odwołano do innych obowiązków, Sara powędrowała dalej plażą, nie opuszczając jednak terenu należącego do hotelu.

W pewnym momencie dostrzegła chłopca o jasnych włosach i tak samo jasnej cerze. Szedł powoli, mocno pochylony, wyraźnie czegoś szukając. Od czasu do czasu podnosił z piasku jakieś znalezisko.

Sara czuła się osamotniona, więc postanowiła do niego zagadać.

– Czy ty też szukasz muszli? – spytała.

Spojrzał na nią z uśmiechem. Był bardzo ładny, mógł mieć około siedemnastu lat.

– Tak, w ogóle zbieram muszle – odparł po szwedzku Z entuzjazmem w głosie. – To dla mnie świetna okazja. Sri Lanka należy do krajów najbardziej znanych z rzadkich i pięknych muszli.

Sara pokazała mu znalezione przez siebie skarby.

– Na pewno masz już te wszystkie? – zapytała przepraszająco, ale z nadzieją, że może natknęła się na coś szczególnego.

– Niestety, tak – odrzekł chłopiec z żalem. – Ale ta jest bardzo ładna. Piramida. Tę musisz zachować.

Powędrowali razem wzdłuż brzegu, wypatrując ciekawych okazów wśród setek skorupek, które ocean wyrzucił na brzeg w ciągu ostatniej nocy. Była dumna, gdy znalazła kolejną przepiękną muszlę, którą chłopak wyraźnie się zachwycił.

– Dlaczego sama nie zaczniesz zbierać? – dziwił się. – Nie musisz robić tego tak systematycznie jak ja, ale choćby dla przyjemności.

Pokiwała głową.

– Chyba się zdecyduję. Będziesz mógł mi co nieco pomóc.

W tej samej chwili jakaś wysoka postać przesłoniła im słońce. Sara drgnęła. Cóż za atrakcyjny mężczyzna, pomyślała i nagle zorientowała się, że to przecież komisarz Elden we własnej osobie.

– Witaj! – zawołała, żeby ukryć zmieszanie. – To jest Lasse, który mieszka w Sztokholmie. Szukamy muszli, Lasse jest pilnym zbieraczem.

– Zauważyłem – odparł i skinął na przywitanie głową. Całkiem niespodziewanie musnął ręką włosy Sary, ale wyglądało to tak, jakby chciał tym gestem wyrazić niezadowolenie.

– Słuchaj, moja panno. Ja też nie życzyłbym sobie, żeby omijały mnie ciekawe wydarzenia.

– Przepraszam cię, ale sądziłam, że jesteś zmęczony. Nie odpowiedział, sprawiał wrażenie, że z trudem panuje nad sobą.

– Może pójdziemy na śniadanie, Saro? – spytał i zaraz potem dodał: – Nie mam nic przeciwko nawiązywaniu przez ciebie znajomości, ale chyba nie zwierzasz się nikomu ze szczegółów naszej wyprawy?

– Oczywiście, że nie. Nawet nie próbowałam uzyskać jakichkolwiek informacji. Pod numerem siódmym zasłony jeszcze zaciągnięte.

– W każdym razie rannym ptaszkiem to on nie jest. Zatrzymał się i spojrzał w kierunku morza.

– Prawda, że te katamarany są prześliczne?

– Tak… Są nieopisanie piękne.

Na twarz Alfreda znów wrócił wyraz napięcia. Po chwili poszli ku hotelowi.

Sala jadalna była prawie pusta. Młody kelner, którego mieli okazję poznać poprzedniego wieczoru, skierował się ku nim z rozpromienioną twarzą, tak jakby rozpoznał starych przyjaciół. Sara odpowiedziała mu uśmiechem. Podano kontynentalne śniadanie z tostami, kawą i owocami. Sara nie oparła się egzotycznej papai, ale okazało się, że smakowała zupełnie jak norweski melon. Elden skusił się na ananasa.

Nie mogła dłużej znieść milczenia, więc zapytała:

– Co z tobą? Wydajesz się dziś taki poirytowany, a przecież mieliśmy podawać się za parę przebywającą na urlopie?

Popatrzył zakłopotany i zaśmiał się, o ile te nie wyrażające radości dźwięki można było nazwać śmiechem.,. – Popełniam wciąż te błędy, o które sam mam do ciebie pretensje.

– Tego już zupełnie nie rozumiem.

Nachylił się nad nią. Z bliska jego szare oczy wydawały się fascynujące, zwłaszcza kiedy się ożywiał.

– Saro, uśmiechasz się tak spontanicznie, zupełnie jak małe dziecko. To ci dodaje uroku. Tylko że uśmiechem obdarowujesz wszystkich innych, a kiedy odwracasz się do mnie, twoja twarz nabiera lodowatego wyrazu. Nie wyobrażaj sobie, że to zazdrość, ale, tak jak mówisz, staramy się odgrywać rolę jako tako udanego małżeństwa. Możesz chyba zdobyć się od czasu do czasu na trochę pogodniejszą minkę.

– Ależ ja próbowałam w czasie całej podróży – starała się odeprzeć atak – ale mi nie pozwoliłeś. A przecież sam wiesz, że nie można nikogo zmusić do tego, by zachowywał się naturalnie.

Zamyślił się na chwilę, a kąciki ust zadrżały mu ledwie dostrzegalnie. Kiedy znowu na nią spojrzał, w jego oczach pojawił się wreszcie błysk rozbawienia.

– Chyba oboje zupełnie nie potrafimy zapanować nad demonstrowaniem niechęci wobec całej tej wyprawy. Nie sądziłem, że moje postępowanie cię deprymuje. Wierz mi, że nigdy przedtem nie znalazłem się w takiej sytuacji, więc nie bardzo wiem, jak mam się zachować.

Położyła swoją dłoń na jego dłoni w pojednawczym geście.

– Ani ja. Potraktujmy to więc jako dobry początek kolejnej próby.

Zgodził się z nią jakby z odrobiną wahania, może dodając w duchu: „W porządku, ale bez przesady”. W końcu pokiwał głową.

– Co teraz będziemy robić? – zapytała ochoczo.

– Trochę się rozejrzymy i zapoznamy z otoczeniem. Ale najpierw porozmawiamy z przewodnikiem.

Sara wstała.

– Muszę na chwilkę skoczyć do pokoju i zmienić buty, więc spotkamy się w recepcji. Czy masz klucze?

Zabrzmiało to zbyt familiarnie i chyba tak właśnie odebrał to Alfred, bo na jego twarzy znów pojawił się wyraz napięcia. Zaraz jednak przytaknął spokojnie i wręczył jej klucze.

W drodze powrotnej Sara wpadła na pewien pomysł. Zebrała włosy wysoko w koński ogon, nałożyła ciemne okulary i słomkowy kapelusz z szerokim rondem. Potem podbiegła schodami w górę, pokonała cały korytarz aż do następnych schodów i zatrzymała się, gdyż stąd miała dobry widok na pokój z numerem siódmym. Nie mogła budzić niczyjego zdziwienia, bo goście hotelowi często czekali na schodach na spóźniającego się partnera.

Na korytarzu panowała zupełna cisza, którą tylko czasem z lekka zakłócały ciche kroki pokojowych. Sara zdała sobie sprawę z bezcelowości oczekiwania, bo nie miała pojęcia, jak długo będzie zmuszona tak stać, aż ktoś się pojawi. W tej jednak chwili jedne z drzwi zostały otwarte z impetem, zaś z wnętrza pokoju do uszu Sary dobiegło kilka ostrych słów w języku szwedzkim. Na korytarz wyszedł mężczyzna w średnim wieku, tuż za nim małżonka, która nie przestawała mówić z gniewem: „…widziałam, jak zniknąłeś z tą młódką!”, a zaraz potem dorzuciła kilka podobnych niedyskrecji dotyczących niewątpliwie kulejącego małżeńskiego pożycia.

W tym momencie otworzyły się drzwi siódemki i wyjrzał z nich mężczyzna zwabiony rodzinną kłótnią. Sara ukryła się za filarem, podczas gdy mieszkaniec siódemki puszczał dymek z papierosa, obserwując oddalającą się parę. Sara przez ułamek sekundy zastanawiała się, co zrobić, ale po chwili przeszła spokojnie obok mężczyzny, kierując się w stronę recepcji.

Obcy nie zwracał na Sarę uwagi, odprowadzając wzrokiem kobietę, która wcale nie zamierzała kończyć gniewnej tyrady przeznaczonej dla męża. Podszywający się pod Hakona Tangena mężczyzna przygasił papierosa i zamknął za sobą drzwi.

Sara przyspieszyła i zdenerwowana dopadła autokaru, przy którym stał Alfred, gawędząc z przewodnikiem.

Próbowała dawać mu znaki, ale komisarz nie mógł tak nagle przerwać rozmowy. Patrzył na nią, unosząc w zdumieniu brwi na widok nowej fryzury, okularów i kapelusza.

Kiedy pojazd zapełnił się szwedzkimi wycieczkowiczami, przewodnik rzekł:

– Teraz możemy udać się do mojego biura. Tam nikt nam nie będzie przeszkadzał.

Sara szeptem zakomunikowała Eldenowi, kogo udało jej się zobaczyć.

– Nie rozpoznał cię? – zapytał, ale zanim odpowiedziała, dodał: – No nie, przecież ja też cię w pierwszej chwili nie poznałem. Znasz go może?

Na tym się skończyło, bo przewodnik zwrócił się właśnie do nich, informując o wielu praktycznych szczegółach ułatwiających pobyt.

– Możecie się przyłączyć do mojej grupy – oznajmił na koniec przyjaźnie – i uczestniczyć w wycieczkach. Wczoraj odbyliśmy przejażdżkę wokół Negombo, byliśmy na targu rybnym, obejrzeliśmy miasto i zakład farbowania tkanin.

– Nadrobimy zaległości na własną rękę – odparł Elden.

– Świetnie. Zawiadomienia o pozostałych wycieczkach są wywieszone w recepcji. Jeśli będziecie mieli ochotę, wpiszcie tylko swoje nazwiska na listę uczestników.

Oczy Alfreda rozjaśniły się i Sara w jednej chwili wiedziała, o czym pomyślał komisarz: w ten sposób łatwo mogliby sprawdzić, na jakie wyprawy zapisał się „Hakon Tangen”. Świetna okazja, aby przyjrzeć mu się bliżej.

Dopiero kiedy znaleźli się w recepcji, Alfred poprosił:

– Skocz do sali jadalnej i zobacz, czy naszego gościa nie ma przypadkiem na śniadaniu. Ja tymczasem tu będę miał na niego oko. Jeszcze mi go szybko opisz!

– Blondyn około trzydziestu pięciu lat, przystojny, o aryjskiej, chłodnej urodzie. Do złudzenia przypomina oficera SS z drugiej wojny światowej, tak, tak właśnie wygląda.

Pokiwał głową.

– Spotkałaś go wcześniej?

– Nie, z całą pewnością.

– Czy w mieszkaniu twojego wuja znajdowały się jakieś twoje zdjęcia i czy on mógł je widzieć? Zastanawiała się przez moment.

– Nie sądzę, wuj nie był szczególnie rodzinny. Ale ten tu jest zupełnie do wuja niepodobny, ani na jotę.

– A więc musiał wkleić swoje zdjęcie do skradzionego wcześniej paszportu.

– To jest możliwe?

– Trudność leży w podrobieniu tłoczonego stempla. Dla zawodowców to żadna sztuka.

Sara pośpieszyła do sali jadalnej i zajrzała do środka, udając zdumienie, że mąż nie dotarł tu przed nią. Następnie wróciła do Alfreda.

– Niestety, nie ma go na śniadaniu.

' – W takim razie poczekamy tutaj. I tak będzie musiał przejść koło nas, schodząc na posiłek. Najpierw zajęli się oglądaniem pamiątek w hotelowym kiosku, potem zasiedli na kanapie i chwilę rozmawiali, wreszcie podeszli do drzwi wyjściowych i obserwowali plażę. Czas mijał, ale „Tangen” się nie pojawiał.

Stojący przy schodach chłopiec hotelowy uśmiechnął się do nich. •••. – Czy państwo na kogoś czekają?

– Taak… Na naszego rodaka, blondyn, średnio uprzejmy – odrzekła Sara, której zaświtał pewien pomysł.

Elden spojrzał na nią z wściekłością, dziewczyna jednak się tym nie przejęła. Wiedziała, że postępuje właściwie.

– Czy chodzi o pana Tangena?

– Tak, właśnie.

Teraz i Elden nadstawił ucha. Chłopiec bezradnie rozłożył ramiona.

– Wyszedł, kiedy państwo rozmawialiście z przewodnikiem.

– Jaka szkoda! Nie wie pan przypadkiem, dokąd się uda?

– Nie mam pojęcia, ale mogę zapytać taksówkarza, jak się pojawi.

– Nie, dziękujemy. Dalej już poradzimy sobie sami. I proszę nie wspominać panu Tangenowi, że o niego pytaliśmy. W zasadzie się nie znamy, chcieliśmy tylko zobaczyć, jak wygląda. Tyle słyszeliśmy o nim od znajomych, ale nie chcemy go niepokoić bez powodu.

– Rozumiem. Tu, w tym miejscu, zwykle stoi taksówka, którą najmuje – wskazał uprzejmie.

– Bardzo dziękujemy za pomoc. Alfredzie, przejdziemy się?

Kiedy szli już nagrzaną drogą w kierunku postoju, Alfred zauważył:

– Mówisz świetnie po angielsku.

– Angielski należał do moich ulubionych przedmiotów w szkole – odpowiedziała, zdejmując okulary i kapelusz i rozpuszczając włosy. Zauważyła też, że komisarz ukradkiem się jej przygląda, ale kiedy przyłapała go na tym, szybko odwrócił wzrok.

– Czy jesteś na mnie zły? – zapytała. – Odniosłam wrażenie, że Tangen się nam wymknął.

– Tym razem miałaś rację. Zapamiętaj jednak, że w pracy policji nie może być mowy o kobiecej intuicji ani o dobrym nosie lub czymś podobnym.

– Dobrze, zapamiętam – odparła z uśmiechem.

Загрузка...