ROZDZIAŁ V

Usiedli przy stoliku na przestronnym tarasie i zamówili herbatę. Sara zajęła się wypisywaniem kart pocztowych, zaś Alfred podziwiał ocean i obserwował zmierzające ku brzegowi katamarany.

„W pewnej chwili Sara powiedziała:

– Nie odwracaj się teraz. Nasz poszukiwany zbliża się w tę stronę.

– Sam? – Tak.

Podczas gdy starając się zachować swobodę gawędzili o tym i owym, szczupły, ale muskularny mężczyzna przeszedł obok i wybrał sobie stolik dokładnie naprzeciwko Alfreda. Tym razem Sara siedziała tyłem.

Fałszywy Tangen przywołał kelnera, a jego głos zabrzmiał niczym rozkaz w wojsku. W okamgnieniu kelner pojawił się przy nim.

– Popatrz, popatrz – zamruczał pod nosem Alfred – ten chyba ciągle sądzi, że nie skończyły się czasy niewolnictwa.

Mężczyzna zamówił coś nieprzyjemnym, ostrym tonem.

– Kiepski, przesadny angielski – skomentowała Sara.

– Co o nim sądzisz?

Alfred wzdrygnął się.

– Rzeczywiście przystojny facet, ale niebezpieczny. Masz rację, wygląda na takiego typa, którego bez wahania można by posądzić o dokonanie morderstwa. Siedź tak i nie ruszaj się, zrobię zdjęcie.

– Zdjęcie? W jaki sposób?

– O to się nie martw.

Opowiadała o swoich szaleństwach w wodzie, Alfred zaś trzymał ręce tak, że Sara zupełnie nie widziała, czy coś w nich ma, on natomiast cały czas udawał, że uważnie jej słucha.

– W porządku. Możemy iść?

Nie było to pytanie, a raczej polecenie. Skierowali się do hallu.

– Dzięki temu aparatowi zdjęcie wywołuję natychmiast – wyjaśnił. – Bardzo to wygodne, zwłaszcza zagranicą. Skoczę do toalety, a ty postaraj się o kartkę papieru i kopertę.

Pokiwała głową i pomknęła do swojego pokoju, szczęśliwa, że wreszcie na coś może się przydać.

Kiedy znów spotkali się w hallu, Alfred podziękował Sarze, napisał kilka słów, włożył list i zdjęcie do koperty i dokładnie zakleił.

– Czy możecie wysłać ten list ekspresem? – zapytał w recepcji.

Recepcjonista uniósł ze zdziwieniem brwi, kiedy zorientował się, że adresatem jest norweska policja. Nie musiało to jednak oznaczać niczego szczególnego.

– Tak szybko, jak to tylko możliwe – obiecał.

– A teraz, moja droga, masz wolne – zwrócił się Alfred do Sary – ponieważ teraz będę go śledził.

– Czy chcesz z nim porozmawiać? – zapytała, a w jej oczach pojawiło się przerażenie.

– Ależ skąd! Nie zapominaj, że naszym zadaniem jest jedynie obserwacja. Muszę wybadać, jakie on ma zamiary i jak spędza czas.

Sara nie ukrywała zawodu, że Alfred pozbył się jej w taki sposób. Mimo to pożegnała go uprzejmie i ruszyła na plażę, by skorzystać jeszcze ze słońca.

Alfred na szczęście pojawił się na plaży, budząc Sarę w takim momencie, że jeszcze nie zdążyła się spiec. Według jego relacji nic szczególnego się nie wydarzyło. „Tangen” bardzo szybko powrócił do pokoju hotelowego.

Elden uciął sobie także pogawędkę z kierowcą taksówki. Taksówkarz narzekał, że przedpołudniowa wycieczka, którą odbył z Tangenem, była nudna. Pojechali kilkanaście kilometrów na północ wzdłuż wybrzeża i niedługo potem zawrócili. Pasażer wypytywał tylko o miejscowości rybackie, które mijali po drodze, i o narodowości zamieszkujące Sri Lankę.

– A cóż on taki zainteresowany tutejszą kulturą? – Sara pokręciła sceptycznie głową.

– Ale wiesz, taksówkę zamówił ponownie na pojutrze. Nie wykluczył, że tym razem podróż będzie dłuższa. Nie powiedział jednak, gdzie się udadzą.

– I nie bałeś się wypytywać kierowcę o takie szczegóły? – zdumiała się Sara.

Rozsiadł się wygodnie w fotelu obok.

– Nic takiego nie zrobiłem. Od czasu do czasu rzuciłem tylko jakieś pytanie. To nie mogło wydać się podejrzane.

Sara siedziała zwrócona plecami do słońca. Miała nadzieję, że nie opaliła zbyt mocno twarzy. Schodząca skóra nie dodawałaby jej urody.

Elden westchnął.

– Do diaska! Nic a nic się nie posunęliśmy. Nawet nie wiemy, jak się nazywa.

– Nie mów tak – odparła Sara, starając się podtrzymać Alfreda na duchu, choć właściwie przyznawała mu rację. – Może jutro wreszcie coś się wydarzy?

Alfred mocno w to wątpił. Podszywający się pod Hakona Tangena mężczyzna zdawał się starannie strzec przed obcymi swych tajemnic.

– W każdym razie musisz przyznać, że nawet gdybyśmy mieli błądzić, to nie mogliśmy znaleźć lepszego miejsca.

– To prawda – przyznała Sara.

Minął kolejny dzień. Wieczorem wrócili do swojego pokoju z zamiarem udania się do łóżek. Elden pomógł Sarze uporać się z moskitierą, mimo że dziewczyna wcale go o to nie prosiła.

– Pomyśl tylko, że jesteśmy tu zaledwie jedną dobę, a ja mam wrażenie, że dużo, dużo dłużej – rzekła z uśmiechem.

– Rzeczywiście. Wprawdzie mieliśmy pewne złe doświadczenia na polu wzajemnego wychowania, ale sporo się o sobie dowiedzieliśmy, a nadmiar wrażeń nie pozwala usnąć.

Wsunął się pod koc.

– Wydaje mi się, że jakoś sobie radzimy – powiedziała niepewnie – to znaczy, no wiesz, wspólny pokój i wspólne spędzanie czasu… – przerwała zagubiona.

– Nie spodziewałem się, że pójdzie tak dobrze – stwierdził Alfred ku wielkiej radości Sary. – Teraz nie zgodziłbym się mieć na twoim miejscu kogoś innego.

Czyżby to znaczyło, że Alfred nie wyobraża sobie innej dziewczyny u swego boku, pomyślała podekscytowana, ale on szybko pozbawił ją złudzeń, mówiąc:

– Jesteś rozsądną osobą. Nie mam z tobą żadnych kłopotów, dotrzymujesz naszej umowy, co bardzo cenię.

– Dziękuję – odpowiedziała mocno zawiedziona.

Zgasło światło. Fale jednostajnie, nieprzerwanie uderzały o brzeg. Czasami napływała większa, bo słyszeli jakby wybuch armatni, kiedy rozbijała się na piaszczystej plaży.

Elden przerwał ciszę.

– Nie wiemy, czy twój wuj wspominał cokolwiek o tobie temu człowiekowi. Twoje nazwisko jest raczej rzadko spotykane. Czy masz może jakieś przezwisko lub drugie imię?

– Margrethe.

– Jeśli on będzie w pobliżu, tak będę się do ciebie zwracał. Postaram się jednak tego unikać.

– Dobrze, rozumiem.

Sarze podobała się barwa głosu Alfreda. Słysząc ten niski głos, ożywiała się jak dziecko, któremu podano pyszny deser. Ze też takie porównania przychodzą jej do głowy!

– Dobrze, że ty nie musisz zmieniać imienia – zaśmiała się nerwowo Sara. – Przyzwyczaiłam się do Alfreda i uważam, że to imię do ciebie pasuje.

– Dziękuję – odparł zadowolony i lekko zdziwiony. Sara nie odzywała się przez chwilę.

– Powiedz, czy jak twoi rodzice odeszli, miałeś podobne jak ja odczucia? Najstarszy w rodzinie… Człowiek nie jest w stanie sprostać sytuacji, to takie trudne…

– Chyba tak.

– Odczułam to tym bardziej po śmierci wuja Hakona. Ty masz jeszcze kogoś, kim możesz się zająć, ja zostałam zupełnie sama.

– Ale pewnie będziesz miała własne dzieci.

– Wątpię. Mam same przykre doświadczenia w sprawach miłosnych, więc chyba już się nigdy nie zakocham.

Wciąż widziała przystojnego, cudownego Erika. Jednak myśl, że mógłby być ojcem jej dzieci, wydała się Sarze zupełnie absurdalna. Wiedziała, że to inne dzieci mają do Erika większe prawo.

– Myślę, że Torii na pewno by się tu podobało. Szkoda, że jej nie zabraliśmy. Jeśli te widoki nie wyrwałyby jej z apatii, to już chyba żadne inne.

Alfred nie poprawił Sary, gdy powiedziała „zabraliśmy”.

– To prawda – przyznał i mówił dalej z bólem w głosie, jakby zapominając, że dopiero rozmawiali o siostrze: – Mały Geir był wspaniałym chłopcem. Nigdy się nie pogodzę z jego odejściem.

W ciemności, plącząc się w sieci moskitiery, Sara odnalazła jego dłoń i ujęła w swoją.

– Teraz przypominam sobie artykuł w gazecie właśnie o tym wypadku. Donoszono o kierowcy – szaleńcu, który przejechał dwoje dzieci, prawda? – Tak.

– Alfredzie, to przerażające. Delikatnie uwolnił rękę.

– Saro, śpij dobrze – usłyszała na koniec, a głos, jakim to powiedział, był nadspodziewanie łagodny.

Następnego dnia przy śniadaniu zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Gdy weszli do jadalni, mężczyzna, którego śledzili, już tam był. Nie zwracali na niego uwagi, a Alfred usiadł tak, by móc obserwować jego stolik. Ze swoich miejsc widzieli plecy rzekomego Tangena, a odległość, jaka dzieliła ich stoliki, była na tyle duża, że bez obaw mogli prowadzić rozmowę, nie będąc słyszani. Obserwowali natomiast sposób, w jaki ów człowiek odnosił się do Bogu ducha winnych młodych kelnerów. Mężczyzna zabrał ze sobą z Norwegii kawę i inne artykuły spożywcze.

– I to jest rzekomo wytrawny turysta! – rzekł z przekąsem Alfred.

Sara tylko pokiwała głową.

Po kilku minutach Alfred znów się odezwał:

– Słuchaj, on ma w ręku jakiś list. Teraz czyta go drugi raz. Muszę koniecznie to sprawdzić. Siedź tu, ja zaraz wrócę, przejdę się tylko koło niego.

– Tylko uważaj na siebie! – rzuciła bez zastanowienia, choć kierowanie takiego ostrzeżenia do policjanta nie miało właściwie sensu.

Sara najchętniej zapomniałaby o całym przedsięwzięciu, wolałaby spędzać na Cejlonie prawdziwy urlop. Nie powinna była zabraniać Erikowi przyjazdu. To jest wymarzone miejsce na wypoczynek, w pełni z nim się zgadzała. Teraz spacerowaliby plażą, poznawali się wzajemnie i nikt nie miałby im tego za złe. Owszem, nie mogła niczego zarzucić Alfredowi, był nawet miły na swój nieco dziwaczny sposób, ale nic jej z nim nie łączyło poza tym, że musieli dzielić pokój.

Gdyby tu był Erik, o melancholijnym, ale pełnym ciepła spojrzeniu, taki opiekuńczy… Erik rozpieszczałby ją, nosiłby na rękach, wdzięczny za jej oddanie i wsparcie w trudnych momentach. Dzielenie życia z taką zimną i wymagającą kobietą jak żona Erika musi być ogromnie przygnębiające. Sara wprawdzie nie spotkała nigdy Birgitte, ale Erik przedstawił ją w jak najgorszym świetle. Elden właśnie wrócił.

– Zorientowałem się, że to list z Anglii przysłany na nazwisko Hakona Tangena. Słuchaj, ja muszę przeczytać ten list!

– Chyba zwariowałeś, jak sobie to wyobrażasz?

– A jak inaczej się dowiemy, co w nim jest, o co w ogóle chodzi w całej tej sprawie? Może mam podejść do jegomościa i zapytać, co robi w tym kraju, czy tak?

W tym momencie mężczyzna wstał od stołu i skierował się do recepcji.

– Idź za nim. Miej oczy i uszy otwarte, muszę wiedzieć, dokąd się teraz uda.

Zaczyna się coś dziać! Sara była w siódmym niebie. Nareszcie może się przydać.

Po dłuższej chwili, kiedy Elden powoli tracił panowanie nad sobą, nie będąc w stanie dokończyć śniadania, pojawiła się Sara.

– Wszystko 'wskazuje na to, że wrócił do swojego pokoju. Nie szłam za nim, czekałam w recepcji. Po chwili zszedł na dół w innym ubraniu, zostawił klucz i zamówił taksówkę do centrum Negombo. Czy pojedziemy za nim?

– Do Negombo? – Alfred chwilę się zastanawiał. – Nie, to chyba nie byłoby rozsądne. Chodź ze mną, Saro. Teraz zastosujemy się do prawa dżungli.

Podreptała za nim, coraz bardziej niepewna jego zamiarów, zwłaszcza kiedy otworzył drzwi do ich pokoju.

– Alfredzie, chyba nie sądzisz…?

– Muszę dostać ten list w swoje ręce. Sara uczepiła się jego ramienia.

– Przecież on na pewno zabrał go ze sobą!

– Niekoniecznie. Zauważyłaś przecież, że się przebrał.

– Ale teraz jest pora sprzątania pokoi.

– Mamy jeszcze nieco czasu. Sama widzisz, że nie kręci się tu zbyt wielu gości.

– Czy takie są metody działania policji? – zapytała ostro.

– Nie, ale pamiętaj, że ten człowiek prawdopodobnie jest mordercą, zaś list nie należy do niego. Poza tym jesteśmy tak daleko od kraju, że…

– Wspaniale, tylko tak dalej – odparła i odwróciła się do niego plecami. Byli na miejscu.

– Zostaniesz na straży, dobrze? – zapytał łagodniej po chwili milczenia.

Pokiwała twierdząco głową.

Ustalili znaki między sobą, tak żeby mogli się porozumieć przez drzwi, po czym Elden wyciągnął z kieszeni wytrych i wśliznął się do pokoju numer siedem.

Ogromny bąk zabrzęczał pomiędzy roślinami na wielkiej ogrodzonej plantacji niczym helikopter. Jakaś para minęła Sarę. Dziewczyna, jak zwykle niepewna siebie, przyglądała się strojom innych kobiet, porównując je ze swoim. Może była niestosownie ubrana? Miała na sobie lekką bawełnianą sukienkę i sandałki, więc raczej się nie wyróżniała. Odetchnęła z ulgą.

Drgnęła, gdy dwie pokojowe z wiadrami i szczotkami na długich kijach pojawiły się na korytarzu. Krótkimi spojrzeniami obrzuciły Sarę, która tymczasem pilnie studiowała tutejszą roślinność.

Wreszcie usłyszała mocne stukanie, dochodzące z pokoju numer siedem. W tym momencie z innego pokoju wyłoniła się dwójka dzieci wraz z rodzicami, więc Sara nie mogła odpowiedzieć.

Zaraz po rodzinie zjawił się jakiś robotnik, być może hydraulik. Przeszedł obok, uśmiechając się przyjaźnie do Sary, i podążył schodami w górę. Sara coraz bardziej się denerwowała, wydawało jej się, że na korytarzu pojawia się zbyt wiele ludzi.

Wreszcie zapanował spokój. Sara ostrożnie zapukała do siódemki.

Alfred opuścił pokój w okamgnieniu, zamykając za sobą drzwi. Sara odetchnęła z wielką ulgą i skierowali się do siebie. Po drodze Sara nie szczędziła swemu towarzyszowi wymówek za to, że przez długie minuty narażał ją na nieopisane zdenerwowanie.

Jakaś starsza pani szła w stronę sali jadalnej. Na szczęście nie zdążyła zauważyć nic podejrzanego.

– Znalazłeś? – wyszeptała zaciekawiona dziewczyna. Skinął głową.

– Zostawił go w kieszeni kurtki, którą miał wcześniej na sobie.

– Ale chyba nie zabrałeś tego listu?

– Nie, skąd. Cicho, nie gadaj teraz.

Kiedy znaleźli się w pokoju, Sara pytała dalej:

– Jak ci się udało…?

– Najzwyczajniej w świecie sfotografowałem go i odłożyłem na miejsce. List składał się z dwóch kartek, no i do tego koperta.

Wyjął swój aparat fotograficzny, który do złudzenia przypominał zapalniczkę.

– James Bond we własnej osobie! – krzyknęła zdumiona Sara.

Roześmiał się i wprawnymi ruchami w krótkim czasie wywołał cztery zdjęcia przedstawiające list. Oprócz nich wypadły też dwa inne.

– Proszę, proszę! O tych zupełnie zapomniałem – przyznał mocno zaskoczony.

Sara zdążyła je podnieść.

– Przecież to moja fotografia! – wykrzyknęła kompletnie zbita z tropu. – Czyżbym i ja była podejrzana?

– Skądże znowu! – odparł.

Jedno zdjęcie Alfred zrobił na plaży. Przedstawiało Sarę w stroju kąpielowym, obserwującą wciągane na piasek katamarany.

– A to drugie? – Dłużej nie mogła już powstrzymać śmiechu. – Jaszczurka?! Chyba jej nie podejrzewasz o przestępstwo? A może służy ci do przenoszenia meldunków z pokoju do pokoju?

– Daj mi je z powrotem! – Czerwony jak burak szybko wyrwał oba zdjęcia z ręki Sary. – Muszę od czasu do czasu sprawdzić możliwości tego aparatu. Może rzucimy okiem na zdjęcia listu?

Sara wpatrywała się teraz w jego oczy połyskujące spod grzywki. Nic jednak nie rzekła.

– Zobacz – powiedział, przyciągając stół i dwa krzesła bliżej światła. – To jest strona adresowa koperty, pisana maszynowo. Znaczki pochodzą niewątpliwie z Anglii.

– Wszystko jest takie malutkie – narzekała.

Alfred wyciągnął ze swojej torby szkło powiększające.

– A tu masz drugą stronę. Nadawca: Sir Arthur Constable i adres z Sussex.

Sara odłożyła kopertę na bok i wzięła do ręki kartkę z listem. Siedzieli tuż obok siebie, oparci łokciami o stół.

Alfred przesuwał lupę nad zdjęciem w tę i z powrotem, a Sara kolejny już raz pomyślała, że komisarz istotnie jest ciekawym mężczyzną.

Co za głupstwa, skarciła samą siebie. Cóż wart jest seks wobec opiekuńczości i wyrozumiałości, jaką znajduje u Erika? Absolutnie nic. Erik daje jej poczucie bezpieczeństwa, a Alfred to surowy policjant pozbawiony uczuć i wyobraźni.

Nie, jest niesprawiedliwa. W każdym razie Alfred jej nie interesuje. Nie ma co do tego wątpliwości.

A jednak zrobił jej zdjęcie, dlaczego? Z pewnością dlatego, żeby, jak sam twierdzi, skontrolować aparat. To całkiem naturalne.

Zupełnie niespodziewanie odkryła, że przy Eriku trzyma ją właściwie tylko świadomość, jak bardzo jest osamotniony w swym nieudanym małżeństwie. Czy tak jednak powinno być?

– Saro, ty mnie w ogóle nie słuchasz – rzucił z pretensją Elden.

– Ależ nie, słucham… Zaczęli czytać list:

Nasz wspólny przyjaciel, uprzednio minister, pan C. Wells polecił mi osobę Pana, zapewniając o Jego solidności, odwadze i sprycie. Mam głęboką nadzieję, że podejmie się Pan tego zadania. Z pewnością orientuje się Pan, o co chodzi. Zależy mi bardzo na odszukaniu tego obywatela Sri Lanki. Proszę jednak zachować dyskrecję i postępować dyplomatycznie, bo to bardzo dumny naród. Niech się Pan nie przejmuje makabrycznymi legendami, gdyż są to wyłącznie zabobony, nie znajdujące Żadnego pokrycia w rzeczywistości.

Jak Pan wie, jestem skłonny zapłacić znaczną sumę. Jak tylko on wyrazi Zgodę, skontaktuje nas Pan ze sobą, bym mógł przesłać pieniądze na jego konto. Nie sądzę, ażeby nie dał się skusić kwocie, jaką zamierzam mu zaproponować. Jeśli natomiast będzie się opierał, sam zadecyduje Pan, jakich środków użyć, by go przekonać. Nie ma oczywiście mowy o naruszaniu prawa! Honorarium zostanie Panu przekazane po dokonaniu transakcji. Na razie przesyłam pieniądze na bilet samolotowy i bieżące wydatki.

– To dlatego list był taki gruby – zamruczał pod nosem Alfred. – Nasz poszukiwany zaspokoił pewnie swoje potrzeby dzięki pieniądzom przeznaczonym dla twojego wuja.

Zerknęli na zdjęcie drugiej kartki listu.

Zapewne zorientował się Pan z wysokości honorarium, jakie Panu zaproponowałem, że ogromnie mi zależy na załatwieniu tej sprawy ku obopólnej satysfakcji. Co do mężczyzny, zamieszkuje on prawdopodobnie jedną z wiosek rybackich na północy.

Na północ od Kolombo? To właśnie gdzieś tutaj! – wtrąciła Sara.

– Sporo wiosek leży na północ od Kolombo – odparł sucho Alfred.

Musi się Pan rozpytać wśród rybaków, ci znają z pewnością jego nazwisko i adres. Musi być powszechnie znany, skoro wieści o nim dotarły aż tu.

Dalej następowały uprzejmości i pozdrowienia.

Wyprostowali się.

– Wygląda na to, że sir Constable nawet nie wie, jak nazywa się ów mężczyzna – wywnioskował Alfred.

– Być może właśnie dlatego odwiedzał dziś rodziny rybackie w Negombo. Sir Constable nie wie również, że ktoś podszywa się pod Hakona Tangena.

– Podejrzewam, że honorarium jest dostatecznie wysokie, aby ryzykować morderstwo i jechać aż tu.

– Pociesza mnie jedna rzecz: wujek Hakon był rzeczywiście uczciwym człowiekiem.

Alfred zerknął ukradkiem na Sarę.

– Rzeczywiście. Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości – odparł ciepło. – Przynajmniej to nie będzie cię dręczyło. Niewiele się jednak dowiedzieliśmy, Saro. Muszę skontaktować się z sir Constablem. Powinien się dowiedzieć, że to nie Hakon Tangen przebywa w Sri Lance, a bezwzględny przestępca. Przytaknęła.

– Szkoda, że w liście nie ma nic na temat samego przedsięwzięcia.

– Hakon Tangen już wcześniej musiał otrzymać sporo listów w tej sprawie. Prawdopodobnie opowiedział o nich temu mężczyźnie. Owego wieczoru, kiedy ktoś odprowadził go do domu po małej imprezie…

– I powędrował na tamten świat.

– Tak. Idę natychmiast zatelefonować do sir Contable'a w Anglii, zanim nasz podejrzany wróci z przejażdżki.

– Czy mam iść z tobą?

– Nie. Weź prysznic, a potem spotkamy się na plaży.

– Dobrze. Jeśli się spóźnię, to znaczy, że myję głowę. Na razie!

Aż trudno uwierzyć, że staliśmy się parą dobrych przyjaciół, myślała Sara wskakując pod letni prysznic. Dziś był czas na mycie włosów, czyniła to z reguły co dwa, trzy dni. Chciała, żeby zawsze wyglądały ładnie, ale że były zupełnie proste, musiała poświęcać im dużo czasu. Woda morska także nie miała na nie najlepszego wpływu, a Sara nie przepadała za czepkami kąpielowymi.

Rozkoszowała się przyjemną, chłodną wodą. Nie wyobrażała sobie teraz kąpieli pod gorącym prysznicem, jaką zwykle brała w domu.

Zastanawiało ją to, że ostatnio chętnie skupia się na zwykłych, codziennych sprawach, tak jakby chciała od czegoś uciec. Ale od czego?

Alfred nie pojawił się jeszcze, Sara wyszła więc na plażę sama, postanowiła bowiem wysuszyć włosy na słońcu. Po wczorajszym opalaniu schodziła jej skóra z nosa.

Wprawdzie nie było to żadną katastrofą, ale bardzo martwiło Sarę. Chciała naprawdę ładnie wyglądać.

Czyżby jedynie z powodu pobytu w ciepłych krajach? Wcześniej nie przywiązywała aż tak wielkiej wagi do swego wyglądu. Pilnowała tylko, żeby zawsze świeżo pachnieć i mieć na sobie czyste ubranie. Kiedy jednak słońce przybrązawia skórę, a człowiek niewiele ma na sobie, robi się próżny. Tak sądziła Sara.

Nad wodą przybywało plażowiczów, młody ratownik znalazł jednak dla Sary wolny leżak. Ułożyła się na brzuchu i poczęła wpatrywać się w grudki piasku. Wśród drobniutkich ziarenek dostrzegała mikroskopijnej wielkości muszelki: niegdyś żyły w nich malutkie istotki, które pływały w morzu.

Z zadumy wyrwał ją głos Alfreda. Wciąż miał na sobie koszulę i długie spodnie.

– Rozpoznałem cię wyłącznie po kostiumie kąpielowym – zaśmiał się. – Gdyby nie to, miałbym pewnie kłopoty z odnalezieniem cię w tym tłoku.

Nie przyznał się jednak, że rozpoznał Sarę po zgrabnej, smukłej figurze, której wypatrywał wśród wielu opalających się pań.

– Czy udało ci się dodzwonić do tego Anglika? – zapytała siadając i robiąc mu miejsce obok siebie. On machnął tylko przecząco ręką i przystawił drugi leżak. Rozpiął koszulę i ułożył się na plecach.

– Nie. To nie takie łatwe. Wyjechał i pojawi się nie wcześniej niż za cztery dni.

– O, to szkoda. Znowu nie posunęliśmy się ani o krok. Alfred robił wrażenie zawiedzionego.

– Dzwoniłem za to do naszego komisariatu i zrelacjonowałem sprawę. Sami spróbują skontaktować się z sir Constablem, mają więcej możliwości.

– No tak.

Sara wyprostowała się i chciała obrócić, nagle jednak zamarła. Opanowała się szybko i niemal w tym samym momencie nachyliła się nad Alfredem, kładąc swoją dłoń na jego torsie.

Wciągnął powietrze niczym ryba rzucona na brzeg.

– Saro, co ty, u diabła, wyczyniasz?

Dziewczyna wsunęła dłoń pod koszulę Alfreda, gładząc jego nagie ramiona, a jednocześnie wyszeptała mu wprost do ucha:

– Ciii! On się właśnie zbliża po kryjomu, widzę go tuż za krzakami. Chyba wcześniej nie słyszał naszej rozmowy, ale teraz jest bardzo blisko. Uważaj na to, co mówisz.

Dość niechętnie objął ją ramieniem i spytał:

– W porządku, ale czy musisz stosować takie manewry? Odsunęła się nieco, zdążyła jednak wyczuć, jak drży jego ręka. Co ja wyprawiam, pomyślała. Do czego to doprowadzi?

– Alfred, musiałam cię jakoś ostrzec, żebyś nie został zaskoczony. A teraz cię pocałuję.

– Nie rób tego!

– Czy ty myślisz, że mi to sprawia przyjemność? Trzeba się go stąd pozbyć, przekonać, że jesteśmy zajęci wyłącznie sobą.

– Jesteś kompletna wariatka! – wysyczał rozzłoszczony przez zęby, ale więcej nie zdołał powiedzieć, bo usta Sary spoczęły na jego ustach.

Sara czuła, jak z każdą sekundą jego ciało powoli się odpręża, ją zaś opanowuje przedziwne, obezwładniające uczucie. Nagle nie chciała go już puścić. Jego ramiona zaciskały się wokół niej niczym stalowe obręcze, szepnęła mu więc do ucha:

– Już dobrze, nie musisz tak przesadzać.

Usiadła, biorąc głęboki wdech. Alfred uczynił to samo.

– Już sobie poszedł – powiedziała Sara bezbarwnie. Nie odpowiedział.

– Chyba muszę zażyć chłodnej kąpieli – ciągnęła. – Skoczę tylko po czepek kąpielowy, bo przed chwilą myłam włosy, ą słona woda je niszczy. Poczekasz tu?

Potwierdził kiwnięciem głowy, nie był w stanie wydobyć z siebie słowa.

Sara nie dotarła do swojego pokoju, jak planowała. Kiedy mijała pokój z numerem siedem, mężczyzna siedział właśnie na werandzie. Jak jadowity pająk, który czyha na zdobycz. Gdy poprosił ją, by się zbliżyła, Sara nie miała dość odwagi, by odmówić.

Загрузка...