ROZDZIAŁ VIII

Kilka godzin później zjawił się wuj Victora, młodego kelnera. Sara odpoczywała właśnie na dużym tarasie, a Alfred z gościem dotrzymywali jej towarzystwa. Już nie bała się przyznać, że musi wyjść do toalety, gdyż w tym gronie nikt nie miał jej tego za złe.

Męczyły ją wprawdzie wyrzuty sumienia z powodu Erika, wykosztował się przecież na podróż tylko po to, by się z nią spotkać. Ale czyż mogła coś poradzić na niespodziewaną chorobę? Poza tym wcale nie zachęcała go do przyjazdu.

Drobnymi łykami popijała specjalnie dla niej przygotowany napar z ziół. Miał ostry, bardzo specyficzny smak, ale ostatecznie dał się wypić. Przełknęła większy haust.

Z zainteresowaniem przysłuchiwała się opowieści wujka Victora. Był to pan o miłej twarzy, w średnim wieku, nieco krępy, ubrany tylko w tradycyjny sarong. Bardzo sprawnie posługiwał się angielskim. Od czasu do czasu na horyzoncie pojawiał się Victor, dumny, że jego wuj rozmawia z gośćmi w tak ekskluzywnym hotelu.

Mężczyzna zaśmiał się. Nazywał się Fernando, nosił równie popularne nazwisko co Kowalski, dlatego prosił, by zwracać się do niego po imieniu: po prostu Sebastian.

– Naturalnie, że słyszałem o świętej muszli Hindusów. Niewiele jednak mogę powiedzieć, gdyż jestem Syngalezem. Zapytajcie lepiej jakiegoś tamilskiego rybaka. Tamilowie zamieszkują raczej północne części kraju, chociaż w Negombo spotkacie wielu tamijskich kupców. Ci najczęściej trudnią się sprzedażą tkanin przeznaczonych na sari, suknie dla hinduskich kobiet.

– Przecież wczoraj byliśmy w Negombo – odezwała się Sara. – Szkoda, że nie wiedzieliśmy.

– Kupcy nie znają się na muszlach – pocieszył ją Sebastian. – Jak mówiłem, wiem niewiele, ale może któraś z tych kilku informacji wyda się wam interesująca.

Alfred notował wszystko, co mówił gość.

– Te rzadkie okazy muszli nazywamy tutaj, odwrotnie niż wy, prawoskrętnymi, zwykłe muszle są zwane lewoskrętnymi. Wszystko zależy od tego, w jaki sposób się je trzyma. Ale zostańmy przy waszym określeniu.

– Dobrze – zgodził się komisarz.

– To właśnie Tamilowie odkryli owe muszle, to znaczy byli jedynymi, którzy zorientowali się, że niektóre z nich są zwrócone otworem w drugą stronę. Dla Tamilów stanowią one niemal świętość. Można na nie trafić u północnych wybrzeży Cejlonu. Tych rzadkich muszli rzekomo strzegą zwyczajne muszle. Tamilowie wyszukują mielizny i nurkują bez żadnego sprzętu, a są w tym szczególnie wytrenowani. Mogą przebywać pod wodą tak długo, że wydaje się nam, iż dawno utonęli. O lewoskrętnych muszlach opowiada się mnóstwo legend. Jedna z nich głosi, że poszukiwacz musi znaleźć tysiąc muszli jednego rodzaju, zanim natrafi na tę jedyną, lewoskrętną. Ale który rybak wyłowi w ciągu całego swojego życia aż tysiąc takich samych muszli? Inna legenda opowiada, że lewoskrętne muszle strzeżone są przez morskie smoki, ale to tylko inna wersja legendy o zwyczajnych muszlach, trzymających straż nad rzadkimi okazami.

– Smoki morskie? Stąd pewnie nazwa hotelu: Sea Dragon, prawda?

Sebastian przytaknął.

– Pani ma taki uroczy uśmiech, madame.

– Tak, to wiemy – wtrącił Alfred, niezadowolony z przerwania opowieści.

– W każdym razie takie muszle należą do rzadkości. Na świecie jest ich naprawdę niewiele. Jeśli nawet komuś udałoby się znaleźć i wyłamać taką muszlę, wszystkie pozostałe, te zwyczajne, zjawiają się nagle, oblepiają nurka i nie pozwalają mu wydostać się na powierzchnię. Jedynie Tamilowie wiedzą, jak uchronić się przed muszlami – strażnikami. To sekret, którego nigdy nikomu nie zdradzą.

– Czy chodzi może o jakąś magiczną formułę? Sebastian rozłożył bezradnie ramiona.

– Tego nikt nie wie, poza kilkoma tamilskimi rodami. Sara zwróciła uwagę, że Alfred był coraz bardziej zniecierpliwiony. Jej samej legendy bardzo się podobały.

Sebastian Fernando kontynuował opowieść:

– Jeśli poławiacz wreszcie natrafi na lewoskrętną muszlę, chowa ją i dokładnie czyści mlekiem pochodzącym prosto od krowy. Wiecie pewnie, że krowy są także nietykalnymi zwierzętami dla Hindusów. Następnie muszlę należy owinąć w białe płótno i przechowywać w bardzo kosztownym kuferku. Dawni królowie Sri Lanki wśród innych licznych skarbów posiadali taką muszlę, zwaną Indian Chank. Wierzono, że przynosi ona szczęście i bogactwo jej właścicielowi. Za nic by jej nie sprzedali.

– Czy zna pan kogoś, kto jest właścicielem takiej muszli?

– Nie jestem pewien. Wprawdzie słyszałem o kimś takim, niechże sobie przypomnę…

Alfred zamówił dla pana Fernando kolejne piwo i przy okazji spytał cicho Sarę:

– Jak twoje samopoczucie?

– Całkiem nieźle – odpowiedziała zdziwiona, bo rzeczywiście czuła się dużo lepiej. – Nie wiem, czy to za sprawą naparu, czy może raczej zastrzyku, ale chyba zaczynam odczuwać głód!

– Świetnie, ale musisz jeszcze przez jakiś czas uważać na to, co jesz.

– Dobrze.

Była teraz w siódmym niebie: Alfred siedział koło niej i co chwila dopytywał się o jej zdrowie. Inaczej niż Erik, który tak szybko się zebrał do powrotu. Trochę ją to zabolało.

– Niestety, nie mogę sobie przypomnieć – odparł rybak. – Tamilowie mają dużo dłuższe nazwiska niż nasze, często łączą imię i nazwisko w jedną całość. Nie wiem, ale zdaje mi się, że ten człowiek mieszka gdzieś w rejonie zwanym Jaffna, najdalej na północ. Nie pamiętam też miejscowości, ale mam znajomego Tamila, więc mogę zapytać. Powiem wam dziś wieczorem.

– Świetnie! Jutro się tam wybierzemy, żeby ostrzec właściciela przed człowiekiem, który ma wielką ochotę na tę muszlę.

Sebastian zaśmiał się.

– Nigdy jej nie zdobędzie. Żaden Tamil nie sprzeda swojej Indian Chank, choćby ofiarowywano mu krocie. A jeśli ktoś zechce zdobyć ją w inny sposób, będą na niego rzucone uroki. Nawiasem mówiąc, słyszałem też pewne plotki…

Milczał chwilę, zastanawiając się, czy może je wyjawić.

– Tak? – Alfred od razu się ożywił. W ostatnich dniach skóra bardzo pociemniała mu od słońca, białe zęby i jasnoszare, błyszczące oczy kontrastowały z opalenizną. Sara ze zdumieniem przyłapała się na tym, że z przyjemnością przygląda się twarzy Alfreda.

Sebastian szukał czegoś w pamięci.

– Słyszałem coś o pewnym rybaku w Negombo, który także zajmuje się nurkowaniem, głównie w poszukiwaniu małży. On twierdzi, że widział lewoskrętną muszlę na pobliskich mieliznach koło miasta Chilaw. Ale on sam jest Syngalezem i do tego katolikiem, więc muszla szczególnie go nie zainteresowała. Być może trochę się bał, wierząc w legendy Tamilów.

– Czy o tym, że widział świętą muszlę, wiedzą wszyscy w okolicy?

– O, tak, takie wieści roznoszą się niczym ogień w lesie.

– Więc nie zabrał jej ze sobą?

– Nie, ale podobno wie, gdzie się ona znajduje.

– Coś takiego, przecież mógłby zostać bogaczem! Sebastian wzruszył ramionami, dopił swoje piwo i wyraźnie miał ochotę na jeszcze jedno. Alfred zamówił więc dla niego kolejny kufel.

Wieczorem wciągnięto na plażowy maszt czerwoną flagę, informującą o większym zagrożeniu. O tej porze ratownicy wracali do domu, a powierzchnię oceanu po przypływie burzyły wysokie fale. Właśnie wtedy Sara zażyczyła sobie kąpieli. Biły na nią siódme poty, a poza tym zbyt długo przebywała w czterech ścianach i miała tego po dziurki w nosie. Teraz rozpierała ją energia. Alfred zgodził się jej towarzyszyć, choć równie dobrze mógł ją puścić samą. Dziewczyna odniosła wrażenie, że Alfred po prostu ma ochotę spędzać z nią czas, nie tylko na plaży, ale wszędzie. Bardzo ją to podnosiło na duchu.

Wiatr się wzmagał, fale były coraz wyższe, ale to jeszcze bardziej Sarę podniecało.

Kiedy weszli do wody, zauważyli, że pośród plażowiczów znajduje się ich groźny sąsiad.

– Widzę, że już ozdrowiał – mruknęła Sara w chwili, gdy starała się przeczekać falę, wbijając mocno stopy w dno. Nie oddalała się od Alfreda, gdyż jeszcze niezupełnie ufała swoim siłom.

– Tak, ale nie mam najmniejszej ochoty nawiązywać z nim rozmowy.

– Jeszcze nas nie zauważył, więc trzymajmy się od niego z dala.

Zachwycali się dużymi, silnymi falami, pływając dość daleko od brzegu. Raz podskakiwali wysoko, lądując na samym szczycie wodnego grzbietu, innym razem przecinali go w poprzek. Czuli się cudownie. Mimo że Sara szybko się zmęczyła, a serce waliło jej jak szalone, nie miała jeszcze ochoty rezygnować z pysznej zabawy.

Mali chłopcy, brązowi niczym czekoladki, pływali trzymając przed sobą niewielkie deski przypominające te od surfingu. Byli nadzwyczaj sprawni. Rozpoczynali swoją trasę daleko od brzegu i mknęli, niesieni falami, aż do samej plaży. Jeden ze skandynawskich wycieczkowiczów usiłował naśladować ich technikę, ale zapadał się w głębinę niczym kamień, a jego deska nie posuwała się ani o milimetr.

W pewnej chwili Sara zorientowała się, że znajdują się niedaleko fałszywego Tangena. Stał zwrócony do nich plecami, czekając na falę, która go poniesie. Nagle stało się coś nieoczekiwanego.

Mężczyzna podniósł wysoko ramiona i w tym momencie poprzez szum oceanu Sarę dobiegł krzyk Alfreda.

Patrzyła w tym samym co on kierunku i wprost nie wierzyła własnym oczom.

Mężczyzna miał na lewym ramieniu szramę w kształcie spirali, biegnącą od łokcia w dół, aż do samego nadgarstka. Ślad był tak nietypowy, że chyba tylko jeden człowiek mógł go nosić.

To on! – krzyknął zrozpaczony Alfred. – To ten sam! Dzieciobójca! Tyle czasu go szukałem!

Sara z przerażeniem patrzyła, jak twarz Alfreda wykrzywia się z nienawiści i z żądzy zemsty, a on sam rzuca się gwałtownie do przodu.

– Nie, nie rób tego! – zawołała.

Mężczyzna kierował się ku plaży, nie zauważył ich obecności w wodzie. Alfredowi niewiele było trzeba czasu, by go dopaść.

Zdesperowana dziewczyna rzuciła się na swego towarzysza, próbując go zatrzymać, ale to było tak, jakby chciała wstrzymać przypływ. Odepchnął ją jak niepotrzebną rzecz.

Alfred stracił nad sobą panowanie, ale na szczęście coraz wyższe fale nie pozwoliły mu swobodnie się poruszać.

Sara po raz drugi starała się go zatrzymać. Tym razem złapała pod wodą za nogę, ale znowu się wyswobodził.

Stracił jednak trochę czasu, a kiedy Sara ponownie wynurzyła się na powierzchnię, zobaczyła fałszywego Tangena zmierzającego do hotelu, nieświadomego niebezpieczeństwa, jakie przed chwilą mu zagrażało.

Teraz Sara przywarła mocniej do Alfreda, obejmując go ramionami i błagając, żeby się uspokoił. Przecież ściągnie tylko nieszczęście na siebie, a musi myśleć o siostrze, dla której jest jedyną bliską osobą. Być może krzyknęła też coś o sobie, o tym, że go potrzebuje, ale nie była pewna, czy wypowiedziała to na głos.

Na szczęście nikt nie zwrócił uwagi na to, co się stało. Pozostali wczasowicze w dalszym ciągu kąpali się, porywani przez kolejne fale, których szum tłumił wszelkie krzyki. – Alfred aż pobladł z wściekłości i usiłował pozbyć się Sary jak natrętnej pijawki, która uczepiła się go i uniemożliwiała wszelki ruch. Dziewczyna zorientowała się' że zbliża się do nich duża fala, ale nie ostrzegła przyjaciela. Dobrze zrobi mu zimny prysznic, pomyślała.

Kilka sekund później masa wody uderzyła w nich z całą siłą. Sara puściła Alfreda i została porwana ku brzegowi.

– Och, Alfred! – krzyknęła w popłochu.

Właściwie nic groźnego by się nie stało, ale dziewczyn na była już kompletnie pozbawiona sił i straciła grunt.

Po chwili poczuła silne dłonie wyciągające ją na brzeg, gdzie wreszcie oszołomiona, ciężko dysząca, stąpnęła na nogi. Złapała Alfreda za rękę tak mocno, że tym razem nie mógł już jej uciec.

Alfred najwyraźniej powoli się uspokajał. Ciągnąc Sarę za sobą, podniósł ręczniki i ruszył w kierunku werandy. Gdy otworzył drzwi, Sara powlokła się za nim do pokoju, by wreszcie opaść bez sił w fotelu.

Zaraz potem zabrała mu klucze, zamknęła drzwi i wrzuciła klucze do swojej torebki.

– Teraz nie zrobisz już nic nierozsądnego.

Woda ciekła z Alfreda ciurkiem, a jego pierś unosiła i opadała podczas szybkiego oddechu. W tej chwili wydał się Sarze bardzo atrakcyjny.

Popatrzył na nią nieco dłużej, a na koniec westchnął ciężko.

– Dziękuję ci – powiedział tylko. – Mogłem wszystko zepsuć.

Mimo że Sara padała z nóg, przyniosła ręcznik i otuliła nim ramiona Alfreda, mocno je wycierając.

– Teraz się połóż, jesteś strasznie zmęczony – dodała serdecznie.

– Dobrze, dobrze – mruknął apatycznie. Zabrał swoje ubranie i zniknął w łazience.

Sara zdjęła czepek kąpielowy, szybciutko zrzuciła z siebie kostium i włożyła pierwszą sukienkę, jaka nawinęła jej się pod rękę. Po chwili Alfred był już z powrotem w pokoju.

Nie miał siły, by zmyć słoną wodę pod prysznicem. Położył się, drżąc z zimna i zdenerwowania. Nawet nie próbował ukrywać, jak bardzo jest wyczerpany.

Sara podeszła do niego i ostrożnie usiadła na brzegu łóżka. Alfred odsunął się odrobinę, by zrobić jej nieco miejsca. Nie okazywał niechęci, więc położyła dłoń na jego ramieniu i spytała cicho:

– Czy chcesz zostać sam?

Potrząsnął przecząco głową, nie unosząc powiek.

– Nie, zostań tu.

Odebrała to jako kolejny sygnał przyjaźni i zaufania: już nie obawiał się okazywania swoich uczuć nawet w trudnych chwilach.

Sara położyła się koło niego, a Alfred jeszcze odrobinę się przesunął.

Długo tak leżeli bez słowa, Alfred z przymkniętymi powiekami, Sara wpatrując się w sufit. Czuła nadał nerwowe drżenie jego ciała.

W końcu Alfred odezwał się głucho:

– Wiesz, Saro, niewiele brakowało, a chyba bym go zabił. Tam, w wodzie, sam mogłem stać się mordercą. Zupełnie straciłem nad sobą panowanie.

– Chyba cię rozumiem – odparła miękko. – Ale na szczęście nic takiego się nie stało.

– Dzięki tobie. W końcu mnie powstrzymałaś.

– Raczej wątpię, by była to moja zasługa. Ale mam nadzieję, że najgorsze już minęło, prawda? Bo jeśli spotkasz go znowu…

– Nie obawiaj się. Na pewno nie rzucę się na niego. Ale teraz już nie zrezygnuję. Przysięgam ci, że go dopadnę i pokrzyżuję mu plany. Wykorzystam w tym celu wszystkie dopuszczalne środki.

– Zgadzam się z tobą i w miarę swoich sił będę cię wspierać.

– Do końca życia będzie siedział za kratkami! Wcześniej dyskutowali o wyższości zapobiegania przestępstwom kryminalnym nad zemstą, ale teraz Sara doskonale rozumiała, o czym myśli Alfred, a sama odczuwała ulgę, oczyma wyobraźni widząc Tangena w areszcie.

– Można się było spodziewać, że to on właśnie zniszczył twoje rodzeństwo. Nieczęsto spotyka się takich cynicznych morderców.

– Niestety, bardzo często. Nawet się nie spodziewasz, jak bardzo – odparł już nieco spokojniejszy. – Ale muszę przyznać, że ten to faktycznie najcięższy kaliber. – Nie otwierając oczu ciągnął: – Kochana, z ciebie prawie życie uszło, tak mnie szarpałaś w wodzie. Jeszcze teraz słyszę ten nierówny, wymęczony oddech. Byłem, zdaje się, brutalny wobec ciebie.

– Mogę to zrozumieć.

Sara leżała zamyślona, aż nagle zaczęła się cichutko śmiać. Alfred odwrócił ku niej głowę i spojrzał pytająco.

– Teraz nie mogę powstrzymać się od śmiechu. Może zauważyłeś, jak spieszno mu było, żeby wydostać się z wody? On wcale nie od nas uciekał, przecież nawet się nie obejrzał. Dam sobie głowę uciąć, że wciąż ma kłopoty z żołądkiem.

Alfred uśmiechnął się wymuszenie.

– Teraz rozumiem, dlaczego chciał nas podtruć. To nie twoje nazwisko go wystraszyło, to nazwisko Elden wzbudziło w nim podejrzenia. Pamiętasz? Wpisałaś je na listę. Dobrze wiedział, że brat Torii Elden pracował w policji. Być może dopytywał się o nas w recepcji.

– Rzeczywiście, ależ ja jestem głupia!

– Przecież nie mogłaś o tym wiedzieć.

W pokoju zapadła cisza. Sara zauważyła, że Alfred powoli się odprężał. Przestał też drżeć. Ona sama była zbyt wycieńczona, by zwracać na cokolwiek uwagę, i przez dłuższy czas walczyła z opadającymi powiekami. Wreszcie dała za wygraną i zamknęła oczy.

– Dzisiaj nie widziałam zielonej jaszczurki – wyszeptała w półśnie.

– Nie? Była tutaj z samego rana.

– A skąd wiesz, że to ona?

– Powiedziała mi, że nazywa się Krystian.

– Ach, tak. To dopiero!

– Biedactwo! Wyglądasz jak cień.

Przyjazne słowa sprawiły, że Sara przysunęła się odrobinę do Alfreda. On uniósł jej głowę i podłożył pod nią swoje ramię.

Dziewczyna westchnęła z zadowoleniem i zapadła w sen.

Obudziło ich mocne pukanie do drzwi. Słoneczne promienie przesunęły się w inne miejsce, pośrodku ściany siedział gekon. Sara nie wierzyła własnym oczom, że leżała aż tak blisko Alfreda: jej twarz nieomal dotykała jego szyi. Ale i on zmienił we śnie pozycję, obejmując ją ramionami, tak jakby się bał, że spadnie z łóżka.

W jednej chwili poderwali się na nogi.

– Niesłychane! Ja też zasnąłem – wykrzyknął zaskoczony Alfred. – Gdzieś ty schowała klucze?

– Jejku! – zawołała w poczuciu winy. – Chwileczkę, już otwieram! – krzyknęła do osoby stojącej za drzwiami, jednocześnie wyciągając z torebki klucze od pokoju.

Za drzwiami czekał cierpliwie chłopiec hotelowy.

– Telegram do pana Eldena.

– Dziękuję – odpowiedział i przyjął list. Podszedł do okna, przeczytał wiadomość i bez słowa wręczył ją Sarze.

Była to depesza z norweskiej policji kryminalnej.

Dotyczy przesianego zdjęcia. Kato Helmuth 34 lata. Skazany za fałszerstwo, gwałt, import narkotyków, nielegalne posiadanie broni itd. Podejrzany o przynależność do grup terrorystycznych i o morderstwo. Poszukiwany w wielu krajach. Niebezpieczny. Jak najszybciej odesłać Sarę Wenning do domu. Zachować najwyższą ostrożność, nie aresztować. Złapiemy go na Gardemoen.

Gardemoen? Jeśli znajdzie muszlę, to uda się prosto do Anglii!

– Nie pozwolę, żeby ją zdobył.

– Czy słyszałeś o nim już wcześniej? – zapytała oddając mu telegram.

– Naturalnie, to jeden z najgroźniejszych przestępców. Ujęcie go to niemal zaszczyt. Ale nie mogę uwierzyć, że Torii właśnie w nim się kochała. Nic dziwnego, że dotychczas się pilnował, by nie wchodzić mi w drogę.

– To rzeczywiście brzmi koszmarnie – zauważyła Sara. – Kontaktów z terrorystami mogłabym się po nim spodziewać. Mimo to może być pociągający, a na piętnastoletniej dziewczynie z pewnością potrafił zrobić wrażenie.

– Teraz rozumiem, dlaczego podróżuje pod nazwiskiem twojego wuja: nie miałby najmniejszych szans wydostać się za granicę, gdyby używał własnego nazwiska, straż graniczna zatrzymałaby go w okamgnieniu. Wybrał lot czarterowy, gdyż tu kontrola jest ograniczona. Należy do najbardziej poszukiwanych przestępców. Dobrze, że tym razem posunęliśmy się na tyle, że wiemy, z kim mamy do czynienia.

Alfred umilkł. Stał długo w zamyśleniu, obserwując Sarę. W końcu aż musiała zapytać, czy coś jest nie tak. Wzdrygnął się.

– Tak? Myślałem o… Piszą, że mam cię odesłać z powrotem. Teraz nie ma jednak żadnego samolotu do Norwegii, więc może byłoby najlepiej, żebyś przeniosła się do twojego przyjaciela, do Mount Lavinii?

Sarze zrobiło się przykro, choć nie bardzo rozumiała, dlaczego.

Zaczęła mechanicznie zbierać ubrania porozrzucane po pokoju. Nie wiedziała, co ma powiedzieć.

– Zrobię trochę prania. Masz coś brudnego, to wrzuciłabym to razem do wody?

– Sam piorę swoje rzeczy.

Nalegała jednak:

– Ale ja to zrobię z przyjemnością. Muszę trochę odreagować.

– Dobrze, weź więc to – powiedział, wręczając jej koszulę.

Sara znalazła niewielką torbę z proszkiem, wsypała do miski i zalała wodą. Nerwowymi ruchami tarła ubrania tak energicznie, że aż woda rozpryskiwała się na wszystkie strony.

Alfred stał przy drzwiach.

– Nie bardzo rozumiem, co miałaś na myśli, mówiąc „odreagować”.

Z natury Sara była opanowaną, zrównoważoną osobą, ale teraz kompletnie straciła grunt pod nogami. Chwyciła namoczoną koszulkę i cisnęła ją w kierunku Alfreda.

Całkiem zaskoczony, złapał ją w ostatniej chwili i spokojnie odłożył na miejsce.

– Czy teraz już odreagowałaś?

– Tak. Przepraszam cię, naprawdę nie chciałam – wyszeptała.

– Dlaczego jesteś taka zła? Czy ja powiedziałem coś niestosownego?

– Sama nie wiem. Proszę cię, nie gniewaj się.

– Dobrze. Ponieważ już pora obiadowa, może zejdziemy na dół, jak już uporasz się z praniem? Cały czas mam wrażenie, że naopowiadałem ci mnóstwo rzeczy o sobie. Chyba czas najwyższy, żebyśmy porozmawiali o twoich sprawach.

Zabrzmiało to dosyć groźnie.

– Chciałeś podzielić się z kimś tym, co cię trapi – powiedziała już łagodniej, wyżymając pranie.

W gruncie rzeczy Sara była dumna z tego, że Alfred aż tak jej zaufał i zwierzał się ze swoich problemów.

Zdawała sobie sprawę, że jest mężczyzną skrytym, zamkniętym w sobie.

– Owszem, odczuwałem taką potrzebę i dziękuję ci, że mnie wysłuchałaś. Teraz ciekaw jestem bardzo, co masz do powiedzenia na swój temat. Nie miałem dotychczas śmiałości się dopytywać.

Pomógł jej powiesić koszulę. Poprosił ją też, żeby ubrała się ładnie na wieczór.

Zabrała ze sobą na wszelki wypadek długą, białą sukienkę. Kupiła ją kiedyś pod wpływem impulsu i nigdy jeszcze jej nie nosiła. Przed samym wyjazdem zastanawiała się długo, czy zabrać suknię, nie miała raczej nadziei, że nadarzy się okazja, by ją założyć. Elegancka suknia, pantofelki na wysokim obcasie, rozpuszczone włosy, pomalowane paznokcie i dyskretny makijaż sprawiły, że teraz Sara nawet sama sobie się podobała. Odmieniona wyszła od Airrea'a.

Na jej widok wykrzyknął zdumiony.

– A co się stało z tamtą bosą, opaloną dziewczyną? – zapytał niepewnym głosem. – W takiej sytuacji i ja muszę się przebrać. Poczekasz, prawda?

Sara roześmiała się radośnie.

– Proszę tylko bez naigrywania się ze mnie!

Sara cieszyła się, śledząc wzrokiem Alfreda znikającego w łazience z maszynką do golenia i swoim najlepszym ubraniem. Niewątpliwie czekała go najtrudniejsza część zadania, Sara zaś wywiązała się już z powierzonych jej obowiązków. Bo jeśli chodziło o Alfreda, zachowywał się teraz zupełnie jak każdy inny mężczyzna. Choć pozostanie zamknięty w sobie, ale już nie w takim stopniu jak na początku. Sara odnosiła wrażenie, że miała na niego dobry wpływ. Nie mogła jedynie pojąć, że od czasu, kiedy siedziała samotna i opuszczona w Norwegii, minął zaledwie tydzień. Tylko tydzień od czasu, gdy po raz pierwszy usłyszała o turbinelli i o komisarzu Eldenie.

Загрузка...