Nie poszli główną drogą, jak spodziewała się Lily. Skręcili tuż za bramą w niebrukowaną alejkę, wzdłuż której rosły drzewa. Neville nawet na nią nie spojrzał ani nie przemówił słowa. Boleśnie tylko ściskał jej rękę. Musiała czasami biec, by nadążyć za jego dużymi krokami.
Był oszołomiony, wiedziała to, nie był całkiem świadom, gdzie idzie i z kim. Nawet nie próbowała przerwać milczenia.
Tak naprawdę ona również była w ciężkim szoku. Neville miał się właśnie ożenić. Myślał, że ona nie żyje – wiedziała o tym od kapitana Harrisa. Minęły jednak niecałe dwa lata. A on miał zamiar ożenić się po raz drugi. Tak szybko…
Lily widziała jego wybrankę, kiedy w panice wpadła do kościoła. Panna młoda była wysoka, elegancka i piękna w białej satynie i koronkach. Jego narzeczona. Ktoś z jego świata. Ktoś, kogo prawdopodobnie kochał.
Ale wtedy minęła pannę młodą i wbiegła do głównej nawy. Czuła się tak jak poprzedniej nocy, jakby wstępowała w inny świat. Jeszcze gorzej niż zeszłej nocy. Kościół pełen był wspaniale, bogato odzianych dam i dżentelmenów, którzy się w nią wpatrywali. Czuła na sobie ich spojrzenia, mimo że jej oczy zwrócone były tylko na mężczyznę, który stał przed ołtarzem, piękny jak książę z bajki.
Miał na sobie błękitny strój, z dodatkiem srebra i bieli. Lily ledwo go poznała. Był tak samo wysoki, szeroki w ramionach, silny i męski. Jednak teraz był hrabią Kilbourne, jakimś obcym angielskim arystokratą. A ona miała w pamięci majora Newbury, twardego oficera z dziewięćdziesiątego piątego pułku strzelców. Swojego męża.
Major Newbury, którego pamiętała – Neville, jak zaczęła się do niego zwracać ostatniego dnia – nigdy nie dbał o swą powierzchowność, choć wyglądał atrakcyjnie w zielono – czarnym mundurze, zawsze zniszczonym, a często zakurzonym lub zabłoconym. Włosy miał zazwyczaj krótko obcięte. Natomiast teraz prezentował się niezwykle elegancko.
I miał poślubić piękną kobietę z własnego świata.
Myślał, że Lily nie żyje. Zapomniał już o niej. Nigdy o niej nie mówił – można to było wyraźnie poznać po zdumieniu osób znajdujących się w kościele. Być może wstydził się tego, że ją poślubił. A może Lily znaczyła dla niego tak niewiele, że nawet nie uznał za stosowne, by to zrobić. Ożenił się z nią w pośpiechu, ponieważ uważał, że taki ma obowiązek wobec jej ojca. Potraktował to jako błahe zdarzenie, niewarte nawet, by o nim mówić.
Dzisiaj był dzień jego ślubu – z inną kobietą.
A ona zjawiła się, by go od tego powstrzymać.
– Lily – odezwał się nagle, zaciskając jeszcze mocniej rękę. – To naprawdę ty? Naprawdę żyjesz! – Nadal patrzył przed siebie. Nie zwolnił kroku.
– Tak. – W porę powstrzymała się od tego, by go przeprosić, tak jak zrobiła to w kościele. Dla niego byłoby lepiej, gdyby zmarła. Nie dlatego, że był niedobrym człowiekiem. Wręcz przeciwnie. Jednak…
– Przecież nie żyłaś – powiedział. Nagle Lily zdała sobie sprawę, że ścieżka prowadzi skrótem na plażę, gdzie spędziła zeszłą noc. Minęli drzewa i zaczęli schodzić ze wzgórza, z szaleńczą szybkością przedzierając się przez paprocie. – Widziałem, jak upadłaś. Widziałem, jak leżysz martwa z kulą, która przeszła ci przez serce. Harris doniósł mi później, że umarłaś. Ty i jedenastu innych.
– Kula chybiła – odparła. – Wyzdrowiałam.
Zatrzymał się na dnie doliny i spojrzał na wodospad, opadający przepiękną wstęgą jasnej piany z porosłego paprociami urwiska do jeziorka, oraz na strumień biegnący do morza. Nad jeziorkiem znajdował się malutki, pokryty strzechą domek, który Lily zauważyła poprzedniej nocy. Do domku wiodła ścieżka, ale nic nie wskazywało, by ktoś tam mieszkał.
Neville zwrócił się w przeciwnym kierunku i pomaszerował na plażę, ciągnąc ją za sobą. Lily, rozgrzana długim, szybkim spacerem, wolną ręką rozwiązała wstążki kapelusza i pozwoliła, by opadł na piasek. Poprzedniej nocy zgubiła szpilki. Kilka pozostałych nie było w stanie utrzymać grzywy skręconych, niesfornych włosów. Opadły na ramiona i plecy.
– Lily. – Po raz pierwszy od wyjścia z kościoła spojrzał na nią. – Lily. Lily.
Zaczęli iść, ale nie wzdłuż linii piasku, tylko prosto do morza. Zatrzymali się dopiero na brzegu. Gdyby tylko nadal oddzielał ich ocean, pomyślała Lily. Gdyby pozostała w Portugalii. To byłoby lepsze dla nich obojga.
On poślubiłby inną kobietę.
Nie wiedziałaby, że tak szybko o niej zapomniał, że tak mało dla niego znaczyła.
– Ty żyjesz. – W końcu puścił jej dłoń, odwrócił się do niej, spoglądając w jej twarz badawczym wzrokiem, i uniósł rękę. Zawahał się, zanim opuszkami palców dotknął jej policzka. – Lily. Och, Boże! Ty żyjesz!
– Tak. Wreszcie dotarła do celu podróży. A może właśnie zaczęła się kolejna podróż. Stała przed nią w całym majestacie hrabiego Kilbourne.
Nagle Neville zdał sobie sprawę, że znajdują się na plaży, nad samym brzegiem morza. Nie miał pojęcia, dlaczego przyszedł właśnie tutaj. Wiedział tylko, że dom niedługo znów zapełni się gośćmi. A właśnie tutaj zawsze kierował się, kiedy chciał być sam. By pomyśleć w spokoju.
Teraz jednak nie był sam. Była z nim Lily. Dotykał jej. Czuł jej ciepłe żywe ciało. Była mała, szczupła, piękna i biednie ubrana, a jej długie włosy powiewały szaleńczo na wietrze.
To była, och, Boże, to była ona!
– Lily. – Spojrzał na morze, chociaż tak naprawdę nie widział ani brzegu, ani bezkresu wód. – Co się stało?
Nieprzytomnego zniesiono go z przełęczy. Porucznik Harris powiedział mu w szpitalu, że Lily i jedenastu żołnierzy, w tym kapelan, wielebny Parker – - Rowe, zginęli. Oddział zmuszony był do odwrotu, mogli zabrać jedynie swoje plecaki i rannych. Musieli zostawić zmarłych i ich rzeczy na pastwę Francuzów.
Poczucie winy nękało go nieustannie przez ostatnie półtora roku. Nie potrafił ustrzec swych ludzi. Nie dotrzymał słowa danego sierżantowi Doyle'owi. Zawiódł Lily – swoją żonę.
– Zabrali mnie do Ciudad Rodrigo – ciągnęła dalej. – Chirurg usunął kulę z mego ciała. Minęła serce ledwo o milimetry, powiedział, takiego właśnie użył określenia. Mówił po angielsku. Niektórzy z nich również. Zachowywali się wobec mnie uprzejmie.
– Naprawdę? – Odwrócił głowę i spojrzał na nią. – Czy znaleźli papiery, Lily? Dobrze cię traktowali? Z szacunkiem?
– O, tak. – Odwzajemniła spojrzenie. Przypomniał sobie jej wielkie, szczere oczy, błękitne jak letnie niebo. Nic się nie zmieniły. – Byli bardzo mili. Zwracali się do mnie madame. - Uśmiechnęła się na moment.
Poczucie ulgi sprawiło, że zadrżały pod nim kolana. Zdawał sobie sprawę, że szok zaczyna wreszcie mijać. Teraz byłby już po ślubie, w drodze do domu, gdzie czekało na nich śniadanie, na niego i Lauren, jego żonę. Znów poczuł falę oszołomienia.
– Wzięli cię w niewolę i traktowali dobrze? – powiedział. – Kiedy i gdzie cię uwolnili, Lily? Dlaczego nikt mnie nie poinformował? A może uciekłaś?
Opuściła oczy.
– Wkrótce po opuszczeniu Ciudad Rodrigo zostali zaatakowani – odparła. – Przez hiszpańskich partyzantów. Wzięto mnie do niewoli.
Znów poczuł ulgę. Uśmiechnął się nawet.
– W takim razie byłaś bezpieczna – powiedział. – Partyzanci to nasi sojusznicy. Czy odwieźli cię z powrotem do oddziału? Ale to przecież było wiele miesięcy temu. Dlaczego nikt mnie nie zawiadomił?
Zauważył, że odwróciła się, spoglądając na dolinę. Wiatr rozwiewał jej włosy, nie mógł więc dojrzeć jej twarzy.
– Wiedzieli, że jestem Angielką – powiedziała. – Nie uwierzyli mi jednak, że zostałam wzięta do niewoli. Nie byłam przecież uwięziona. Nie uwierzyli również w to, że jestem żoną oficera. Nie byłam tak ubrana. Potraktowali mnie jak francuską utrzymankę.
Serce zakołatało mu mocno w piersi. Otworzył usta, ale nie mógł wymówić słowa.
– Ale twoje papiery, Lily…
– Francuzi zabrali mi je, nie dostałam ich z powrotem – odparła.
Zamknął mocno oczy i nie otwierał ich. Hiszpańscy partyzanci byli znani z okrucieństwa wobec francuskich jeńców. W jaki sposób traktowali francuską utrzymankę, nawet jeśli była Angielką? Jak udało jej się uciec przed okropnymi torturami i egzekucją?
Wiedział jak.
Westchnął głęboko.
– Czy byłaś z nimi… długo? – zapytał. Nie czekał na odpowiedź. – Lily, czy oni…
Czy zdarzyło się najgorsze, którego spodziewał się Doyle? I on sam? Nie musiał jednak czekać na odpowiedź. Była przerażająco oczywista. Nie było innej możliwej odpowiedzi.
– Tak – odparła miękko.
Zaległa cisza. Gdzieś w górze zaskrzeczała mewa, jej głos zabrzmiał niemal żałobnie.
– Po kilku miesiącach, po siedmiu, dołączył do oddziału na kilka dni angielski agent i przekonał ich, żeby mnie puścili – ciągnęła dalej. – Wróciłam do Lizbony. Nikt nie chciał mi uwierzyć, dopiero kapitan Harris przyjechał w jakichś sprawach do Lizbony. Wracał ze swoją żoną do Londynu. Wzięli mnie ze sobą. Kapitan miał do ciebie napisać, ale ja nie chciałam czekać. Przyjechałam tu. Musiałam to zrobić. Musiałam dać ci znać, że nadał żyję. Próbowałam zeszłej nocy, kiedy w twoim domu odbywało się przy… przyjęcie, ale uznali mnie za żebraczkę i chcieli mi dać kilka pensów. Przykro mi, że tak się wszystko potoczyło dziś rano. Teraz, kiedy już wszystko wiesz, nie… nie zostaną tu dłużej. Jeśli tylko mógłbyś… zapłacić mi za dyliżans, pojadą… gdzieś. Pewnie znajdzie się jakiś sposób na zakończenie małżeństwa, z powodu tego, co zrobiłam. Jeśli ma się pieniądze i wpływy, a to, jak mi się wydaje, posiadasz. Musisz to zrobić, a wtedy mógłbyś… zrealizować swoje plany.
Mógłby poślubić kogoś innego. Lauren. Nagle poczuł, jakby Lily przybyła do niego z innej epoki.
Wspomniała o rozwodzie. Za jej niewierność. Ponieważ pozwoliła, by ją zgwałcono, zamiast dać się torturować i zabić. Ponieważ chciała za wszelką cenę przeżyć. I przeżyła.
Lily zgwałcona.
Lily niewierna.
Jego słodka, ukochana, niewinna Lily.
– Lily. – Dopiero teraz zauważył, że schudła. Jej szczupła sylwetka zawsze była pełna wdzięku. Teraz sprawiała wrażenie wymizerowanej. – Kiedy ostatni raz jadłaś?
Odpowiedziała dopiero po chwili.
– Wczoraj. Po południu. Mam niewiele pieniędzy. Starczy mi jedynie na kawałek chleba w wiosce.
– Chodźmy. – Znów wziął ją za rękę. Była zimna, a jej uścisk słaby. – Potrzebna ci gorąca kąpiel, musisz zmienić ubranie, coś zjeść i przespać się. Czy masz ze sobą jakieś rzeczy?
– Torbę. – Spojrzała w dół, jakby spodziewając się, że pojawi się nagle w jej pustej dłoni. – Chyba ją gdzieś upuściłam. Miałam ją ze sobą, kiedy rano poszłam do wsi. Chciałam sobie kupić coś do jedzenia. A wtedy powiedziano mi o… o twoim ślubie.
– Znajdzie się – zapewnił. – Nieważne. Zabieram cię do domu.
I do czekających na nich kłopotów, nad którymi jeszcze nie zaczął się zastanawiać.
– Nie chodzi o to, że chcę potraktować cię jak służącą – wyjaśnił. To były pierwsze słowa, jakie padły, od kiedy opuścili plażę. – Idąc tędy, możemy po prostu uniknąć ciekawskich oczu.
Drzwi, przez które weszli do domu, nie znajdowały się we frontowej części budynku. Lily odgadła, że było to wejście dla służby. A nagie kamienne schody, po których wchodzili na górę, również przeznaczone były dla służby. I całkiem puste. Reszta domu z pewnością nie, biorąc pod uwagę powozy znajdujące się przez stajniami, w wozowni i przed tarasem.
Neville otworzył drzwi, za którymi ukazał się szeroki, wyłożony dywanami korytarz. Wzdłuż widniały obrazy, rzeźby i drzwi. Znajdowali się już w takim razie w głównej części budynku. Trzy osoby pogrążone w rozmowie zamilkły i spojrzały na nią zaciekawione, z zakłopotaniem i niepewnie powitały Neville'a. Skinął szybko głową, ale nie powiedział ani słowa. Lily, której dłoń nadal więził w swojej, również się nie odezwała.
Na koniec otworzył drzwi, uwolnił ją z uścisku, i popychając lekko, wprowadził do środka. Pokój był duży, kwadratowy i wysoki. Kiedy zerknęła w górę, ujrzała złocone gzymsy biegnące u sufitu, a na nim malowidło przedstawiające tłuściutkie, nagie postacie chłopczyków ze skrzydełkami. Domyśliła się, że znajduje się w sypialni, wyłożonej dywanami i bogato umeblowanej. Łóżko zwieńczał baldachim ze zwisającą zasłoną z ciężkiego jedwabiu. Ciemny róż i zieleń mebli pasowały do siebie idealnie.
Lily nie spotkała w swoim życiu równych wspaniałości, z wyjątkiem może wielkiego holu, który przez chwilę widziała poprzedniego wieczoru.
– Natychmiast każę podać ci coś do jedzenia i do picia – odezwał się Neville. Przeszedł przez pokój i pociągnął za ozdobiony chwostem jedwabny pasek wiszący koło łóżka. – A potem każę przygotować ci w ubieralni gorącą wodę na kąpiel. Prawdopodobnie uda nam się odszukać twoją torbę, teraz jednak z pewnością znajdzie się dla ciebie jakaś koszula nocna i peniuar. Musisz się przespać, Lily. Sprawiasz wrażenie zmęczonej.
Tak, była zmęczona. Jednak zmęczenie towarzyszyło jej już tak długo, że ledwo je zauważała. Wiedziała, że jest głodna, chociaż nie wiedziała, czy zdoła coś przełknąć. Neville zwracał się do niej energicznie i oficjalnie. Nie było to radosne powitanie, o jakim marzyła, ani też straszne odrzucenie, jakiego się obawiała. Wiedział, przez co przeszła, mimo to przyprowadził ją tutaj, do tej wielkiej komnaty.
– Czyj to pokój? – spytała. Nie wiedziała, jak się do niego zwracać. „Neville” brzmiałoby zbyt poufale, chociaż przecież była jego żoną. Najlepiej czułaby się, mówiąc do niego „proszę pana”, ale przecież nie był już oficerem, a ona nie należała do jego oddziału. Nie mogła się przemóc, by mówić do niego „milordzie”. Odzywała się więc bezosobowo.
– To pokój hrabiny – odparł. Skinął głową w kierunku sąsiedniego pomieszczenia. – Tam znajduje się przebieralnia.
Hrabiny? Hrabiną mogła być albo jego żona, albo matka. Nie wpuściłby jej przecież do pokoju matki. Wysoka kobieta w kościele z pewnością miała zostać jego żoną, hrabiną. Jednak nie mógł jej poślubić, ponieważ już był żonaty z nią, z Lily. W takim razie to ona… była hrabiną. Czy to możliwe? Nigdy o tym wcześniej nie myślała. Z zaskoczeniem reagowała, kiedy Francuzi zwracali się do niej „madame”, w końcu zdała sobie sprawę, że jest wicehrabiną Newbury. To jednak było dawno, dawno temu.
– Czy to mój pokój? – spytała. – Mam więc zostać? Nigdy nie myślała, co się z nią stanie później, kiedy już podróż dobiegnie końca. W głębi duszy wiedziała, że hrabia z pewnością zechce się pozbyć córki sierżanta, używając choćby najlżejszej wymówki, a przecież w istocie miał wymówkę, która wcale nie była lekka. Jakże trudno było uwierzyć, że obecny hrabia Kilbourne to dawny major Newbury. Jej major Newbury, człowiek, którego zawsze podziwiała, któremu ufała. Jej mąż. Jej kochanek. Miłość jej życia. Wiedziała jednak, stojąc w pokoju hrabiny, że nigdy nie spodziewała się szczęśliwego zakończenia.
– Lily. – Zrobił w jej kierunku kilka kroków. Zobaczyła, że jest równie niepewny i oszołomiony jak ona. A może nawet bardziej. Nie spodziewał się przecież tego, co stało się rano. – Nie zastanawiajmy się jeszcze, co będzie dalej. Ty żyjesz. Jesteś tutaj. Musisz zjeść i odpocząć. A potem postanowimy co dalej.
– Tak. Dobrze. – To prawda, pragnęła odpoczynku bardziej niż czegokolwiek na świecie. Nie mogła już się utrzymać na nogach, oczy same jej się zamykały.
Drzwi otworzyły się i Lily ujrzała młodą dziewczynę w wykrochmalonej czarnej sukni, białym fartuszku i czepeczku. Dziewczyna spojrzała na nich wybałuszonymi oczyma, zgięta w ukłonie. Neville wydał jej kilka poleceń, tymczasem Lily podeszła do okna i spojrzała spod ciężkich powiek. Kazał przynieść tyle jedzenia, że można by wyżywić całą armię. I oczywiście przygotować gorącą kąpiel – cóż za niewiarygodny luksus.
Kiedy pokojówka wyszła, Neville podszedł do Lily.
– Zostanę z tobą, aż przyniosą ci jedzenie – powiedział. – Wtedy zostawię cię, żebyś mogła coś przekąsić. W przebieralni będą na ciebie czekały woda i koszula nocna. Potem powinnaś położyć się i zasnąć. Przyjdę do ciebie później. Wtedy porozmawiamy.
– Dobrze, proszę pana – odparła i od razu poczuła się głupio.
Nagle zastanowiła się, czy po prostu kiedyś, przez jedną noc, nie wyobraziła sobie wspaniale zakwitającej miłości, dziwnie zmieszanej z głębokim smutkiem po śmierci ojca. Obydwa te uczucia dzieliła z tym mężczyzną, tym obcym mężczyzną, który został jej mężem. Miłość – lub coś, co określano tym mianem – stała się wkrótce potem czymś obrzydliwym, że aż trudno było uwierzyć w jej piękno. A przecież kiedyś była piękna. Kiedyś. Dawno temu. Z nim – majorem lordem Newbury. Z Neville'em.
To było najpiękniejsze doświadczenie jej życia. Cała miłość, skrywana potajemnie w sercu, od kiedy go poznała, skupiła się tamtej nocy w wielką namiętność. Wierzyła – czuła – że to odwzajemnione uczucie, chociaż od tamtego czasu zdołała poznać, że mężczyźni byli zdolni do namiętności, nie odczuwając nawet odrobiny miłości. Nie przeszkadzało im to nawet robić wyznań.
Czy tylko jej się wydawało, że Neville czuł to w tamtą noc? Czy była taka naiwna, czy też tylko pragnęła w ciągu następnych miesięcy wierzyć, że kiedyś, przez jedną noc, kochała mężczyznę, który odwzajemniał jej uczucie?
Kiedy tak pogrążyła się we wspomnieniach, przyniesiono tacę i postawiono ją na eleganckim stoliku. Neville odsunął krzesło i pomógł jej usiąść. Rzeczywiście, jedzenia starczyłoby dla całego wojska. Spojrzała wygłodzona na gotowane jajka, kiedy nalewał jej herbaty do filiżanki.
– Zostawię cię teraz samą – powiedział, biorąc jej dłoń w swe ręce. – Nie potrafię wyrazić tego, co czuję, cieszę się, że nie zginęłaś, Lily. Cieszę się, że udało ci się to wszystko przetrwać.
Uniósł jej dłoń do ust i pocałował koniuszki palców, aż wreszcie odwrócił się i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą cicho drzwi.
Cieszył się? – zastanawiała się, spoglądając za nim. Wiedziała, że nie jest okrutny i nigdy nie życzyłby jej śmierci, ale żeby naprawdę się cieszył? Z tego, że udało jej się przeżyć, być może tak. Jednak z tego powodu, że wróciła do niego, by skomplikować mu życie? Czyż mógł się cieszyć, że stało się to zupełnie przypadkiem w dniu, kiedy miał poślubić inną kobietę?
Niby dlaczego miał się cieszyć? Zwłaszcza znając prawdę o tym, co ją spotkało.
Lily zaczęła myśleć o kobiecie, z którą miał się ożenić. Z pewnością była piękna. Lily nie widziała jej dokładnie, twarz panny młodej skrywał welon i kapelusz, wydawało się jej, że kobieta jest pełna wdzięku, elegancka i piękna. Czy Neville ją kochał? Czy ona kochała jego? Czy byli dobraną parą? Czy minuty dzieliły ich od szczęśliwego pożycia?
Jednak takie myśli nie prowadziły do niczego. Poza tym trudno jej było się skupić, kiedy powieki ciążyły jak ołów. Podniosła filiżankę i upiła łyk ciepłego napoju. Zamknęła oczy z niewysłowioną ulgą.
Gdyby tylko, pomyślała, mogła odzyskać plecak ojca, kiedy wróciła do Lizbony. Jednak minęło tyle czasu. Prawdopodobnie odesłano go do Anglii, powiedziano jej w końcu, do jakiegoś żyjącego krewnego, chyba że zginął lub został zniszczony. Tata miał ojca i brata, którzy mieszkali gdzieś… chyba w hrabstwie Leicester. Lily nie była tego pewna i nigdy ich nie poznała. Ojciec żywił do nich jakąś urazę. Za to cały czas jej powtarzał, żeby w wypadku jego śmierci zaniosła plecak do jego przełożonego i razem z nim sprawdziła zawartość. To miał być klucz zabezpieczający jej przyszłość, powtarzał ciągle, tak jak złoty medalionik, który zawsze nosiła jako talizman.
Przypuszczała, że ojciec przez całe życie oszczędzał część żołdu. Nie wiedziała, jaką sumę pieniędzy ukrył w plecaku. Pewnie nie starczyłoby jej na długo, ale może przynajmniej miałaby na powrót do Anglii, dopóki nie znalazłaby tu jakiegoś przyzwoitego zajęcia. Gdyby tylko mogła znaleźć plecak, nie musiałaby przyjeżdżać do Newbury Abbey. Nie, uczyniłaby to jednak, mimo wszystko. Jedyne, co pozwoliło jej przetrwać pierwszą i drugą niewolę, to myśl o nim i nadzieja, że znów go zobaczy. Tak naprawdę nie sądziła, że to w ogóle możliwe, pomyślała o tym dopiero niedawno, po przyjeździe do Anglii. A zwłaszcza ostatniej nocy, kiedy znalazła się w jego domu i jego otoczeniu.
Była jego żoną – ale również kobietą, która go zdradziła.
Gdyby znalazła plecak, miałaby teraz inne wyjście…
Kiedy skończyła jeść jajko i wgryzała się w drugą grzankę, zamknęła mocno oczy i próbowała przezwyciężyć ogarniającą ją panikę. Jej medalionik! Był w zostawionej torbie. Nie nosiła go już od dawna, ponieważ Manuel brutalnie zerwał łańcuszek. Jednak, o dziwo, oddał go, kiedy ją wypuszczał. Od tamtej pory nie rozstawała się z nim nigdy – aż do dzisiaj.
Czy Neville odnajdzie jej torbę? Chciała sama zacząć poszukiwania, ale nie wiedziała, jak się wydostać z tego domu. A przecież mogła po drodze kogoś spotkać. Nie, wierzyła, że Neville odszuka jej rzeczy.
Myśl o tym, że może stracić ostatnią więź łączącą ją z ojcem, spowodowała, że poczuła mdłości i nie mogła już nic przełknąć.
Wstała i ruszyła do drzwi przebieralni, słaniając się z wyczerpania. Ostrożnie przekręciła ozdobną klamkę.
Hrabina Kilbourne potrafiła zapanować nad każdą kłopotliwą sytuacją, szybko więc otrząsnęła się z szoku, jakiego doznała w kościele. Przecież na śniadanie mieli przybyć goście. Wydała polecenia, by posiłek podano w sali balowej, jak planowano wcześniej. Usunięto tylko niektóre dekoracje – na przykład białe wstęgi i tort – przypominające, że miało to być przyjęcie weselne.
Sala balowa nie była przepełniona, ale gości i tak siedziało dużo. Niektóre osoby, w tym sama hrabina, przebrały się bardziej stosownie do wczesnego popołudnia. Pomimo tego, co mogli mówić w kościele i po wyjściu z niego, a także w drodze powrotnej do pałacu, przy śniadaniu dobre obyczaje wzięły górę. Jakikolwiek nieznajomy, który wszedłby teraz do sali balowej, z trudem domyśliłby się, że miało to być przyjęcie weselne, ale niestety ślub nie doszedł do skutku, a zarówno członkowie rodziny, jak i inni zaproszeni goście pękają z ciekawości, by dowiedzieć się czegoś.
Hrabina przybrała spokojny i łaskawy wyraz twarzy. Podjęła uprzejmą konwersację z sąsiadami przy stole i nie okazywała żadnego znaku gorzkiego zmartwienia, które ją trapiło. Prywatne i osobiste sprawy muszą poczekać. Nie na darmo była hrabiną Kilbourne.
Tak właśnie przedstawiała się sytuacja w sali balowej, gdy wszedł tam Neville. Wszyscy nagle zaczęli się uciszać i zwrócili wzrok ku niemu. Z przerażeniem zdał sobie sprawę, że nie zmienił jeszcze ubrania – nawet o tym nie pomyślał. Był panem młodym bez panny młodej. Stanął w drzwiach sali balowej i założył ręce z tyłu.
– Cieszę się, że zasiedliście do stołu – powiedział. Rozejrzał się wokół, napotykając wzrok przyjaciół i krewnych, nie zdziwiło go, że nie ma wśród nich Lauren i Gwen. – Nie zajmę wam dużo czasu. Uważam jednak, że jestem wam winien nieco więcej wyjaśnień, niż byłem w stanie udzielić dzisiejszego ranka w kościele. Wyznam szczerze, nawet nie pamiętam, co wtedy powiedziałem.
Markiz Attingsborough, który wstał ze swego miejsca, prawdopodobnie, by wskazać kuzynowi wolne krzesło, bez słowa usiadł z powrotem.
Neville nie planował, co powie. Nie wiedział, co i ile powinien ujawnić. Nie było jednak sensu utrzymywać wszystkiego w tajemnicy. Matka patrzyła na niego z godnością i bez wyrazu. Siedzący obok niej wuj zmarszczył brwi. W pomieszczeniu znajdowało się również kilkoro służby, w tym Forbes – kamerdyner. Neville uważał jednak, że służba również powinna się wszystkiego dowiedzieć.
– Poślubiłem Lily Doyle kilka godzin po tym, jak zginął jej ojciec, a mój sierżant – zaczął. – Poślubiłem ją, ponieważ przyrzekłem mu, że ochronię ją moim nazwiskiem i stopniem oficerskim, w razie gdyby została wzięta do francuskiej niewoli. Następnego dnia rzeczywiście napadnięto mój oddział. Moja… żona zginęła, a przynajmniej ja i porucznik, który mi o tym później doniósł, tak myśleliśmy. Wyniesiono mnie poza brytyjskie linie z poważną raną głowy. Okazało się jednak, że Lily przeżyła i dostała się do francuskiej niewoli. – Postanowił nie mówić nikomu o tym, że więzili ją również hiszpańscy partyzanci. – Traktowano ją z szacunkiem jako moją żonę, a w końcu uwolniono. Wróciła do Anglii z kapitanem Harrisem i jego żoną i przyjechała do Newbury Abbey, by mnie odszukać.
Neville miał wrażenie, że odkąd zaczął mówić, nikt nawet nie drgnął. Ciekawe, czy którykolwiek z zebranych widział Lily zeszłej nocy lub wiedział, że wzięto ją za żebraczkę, zaproponowano sześciopensówkę i wygnano. Do ilu osób docierała świadomość, że to ona naprawdę jest hrabiną Kilbourne? Musiał im o tym przypomnieć.
– Z przyjemnością przedstawię wam moją żonę, hrabinę, nieco później – ciągnął dalej. – Jest wyczerpana ostatnimi przeżyciami. Wielu z was wie, że zawsze traktowałem Lauren jak przyjaciółkę i bliską osobę. Większość z was – wszyscy – potraficie sobie wyobrazić jej ból. Mam nadzieję, że nie będziecie winić za te cierpienia mojej żony. Jest zupełnie niewinna, że spowodowała to zamieszanie. Ja… no cóż… – Nie pozostało już nic do dodania.
– Ależ oczywiście, że ona jest winna, Nev. – Jedynie gwałtowne słowa markiza Attingsborough przerwały panującą ciszę.
– A teraz przepraszam – powiedział Neville. – Czy ktoś wie, gdzie udała się Lauren? – Na ułamek sekundy zamknął oczy.
– Poszła do wdowiego domu razem z Gwen. – Usłyszał lady Elizabeth. To właśnie we wdowim domu jego wybranka mieszkała z hrabiną przed zaręczynami, które odbyły się w ostatnie Boże Narodzenie. – Żadna z nich nie chciała mnie do siebie wpuścić, kiedy wracałam z kościoła. Może…
Jednak Neville jedynie skinął jej głową i opuścił pokój. Nie miał czasu ani na myślenie, ani na narady. Mógł iść tam teraz siłą rozpędu lub zrezygnować i popaść we frustrację.
W drodze do wyjścia zatrzymał go głos wuja. Kiedy się odwrócił, ujrzał również matkę i Elizabeth.
– Kilka słów na osobności, Kilbourne – odezwał się książę sztywno i oficjalnie. – Należy się to twojej matce.
Neville w duchu przyznał mu ze znużeniem rację. Może nawet powinien porozmawiać z nią najpierw, zanim pojawił się w sali balowej i wygłosił publiczne oświadczenie. Po prostu nie wiedział, jak należy się odpowiednio zachować w tej sytuacji. Skinął głową i ruszył w stronę biblioteki. Przeszedł przez pokój i zatrzymał się, spoglądając na nierozpalony kominek, aż wreszcie odwrócił się na odgłos zamykających się drzwi.
– Rozumiem, że nie przyszło ci do głowy, Neville, by poinformować własną matkę o swym poprzednim małżeństwie? – W głosie hrabiny pełna łaskawości godność ustąpiła miejsca gorzkiemu tonowi. – Lub powiedzieć o tym Lauren? Można by wtedy uniknąć tego okropnego upokorzenia dzisiaj rano.
– Uspokój się, Klaro – powiedział książę Anburey, klepiąc ją po ramieniu. – Wątpię, czy to by coś pomogło, chociaż, jeśli twój syn byłby w przeszłości bardziej szczery, może nie przeżyłabyś takiego szoku.
– Małżeństwo zawarte zostało w pośpiechu i trwało bardzo krótko – odparł Neville. – Myślałem, że Lily zginęła i… no cóż, postanowiłem nie opowiadać nikomu o tym krótkim okresie mego życia.
Ponieważ wstydził się przyznać, że poślubił niepiśmienną córkę swego sierżanta, nawet jeśli ona potem zmarła? Miał nadzieję, że nie to nim kierowało. W jaki sposób miał jednak wyjaśnić, co go skłoniło do takiego kroku? Jak miałby opisać im Lily? Czy potrafiłby wyjaśnić, że czasami kobieta potrafi być tak wyjątkowa, że wcale nie ma znaczenia, kim jest lub, co bardziej istotne, kim nie jest? Nie zrozumieliby. Potajemnie cieszyliby się, odczuliby ulgę, że zginęła, zanim mogła wystawić ich na pośmiewisko.
– Dzisiaj rano byłam w stanie myśleć tylko o tym, by uporać się jakoś z tą straszną katastrofą – powiedziała hrabina, opadając na najbliższe krzesło i unosząc do ust oblamowaną koronką chusteczkę. – I o tym, co się stanie z biedną Lauren. Nie byłam w stanie myśleć, co będzie dalej. Neville, powiedz mi, że ona nie jest aż taka… pospolita, jak mi się wydała dzisiaj rano. Powiedz, że to tylko przez ubranie…
– Słyszałaś, chłopak wyjaśnił, że to córka sierżanta, Klaro – przypomniał książę, stając przy oknie tyłem do nich. – Cóż, fakty mówią same za siebie. Kim była jej matka, Neville?
– Nie znałem pani Doyle. Zmarła w Indiach, kiedy Lily była małą dziewczynką. W ich żyłach nie płynęła błękitna krew, jeśli o to ci chodzi, wuju. Lily pochodzi z gminu. Jest jednak moją żoną. Ma moje nazwisko i opiekę.
– Tak, tak, Neville, to wszystko brzmi pięknie – przemówiła niecierpliwie matka. – Jednak… O, Boże, nie potrafię myśleć logicznie. Jak mogłeś nam to zrobić? Jak mogłeś zrobić to sobie? Czy nic dla ciebie nie znaczyło twoje wykształcenie i wychowanie, że poślubiłeś kobietę, która wygląda jak żebraczka i pochodzi z niższej klasy? – Wstała nagle i zachwiała się na nogach. – Muszę wracać do gości, zaniedbuję ich.
– Biedna Lily – przemówiła wreszcie ciotka Neville'a, Elizabeth. Ponieważ była starsza od niego o dziewięć lat, nigdy tak się do niej nie zwracał. Była panną nie dlatego, że nie miała propozycji małżeńskich, tylko dlatego, że już dawno postanowiła, że nigdy nie wyjdzie za mąż, chyba że znajdzie mężczyznę, który zdoła ją przekonać, że powinna dla niego zrezygnować ze swojej niezależności. Nie spodziewała się jednak, że tak się kiedyś stanie. Była piękną, inteligentną i utalentowaną kobietą. Nie wiadomo, czy książę Portfrey był dla niej tylko przyjacielem czy czymś więcej. – Myślimy tylko o sobie, a zapominamy, że dla niej to też ciężkie przeżycie. Gdzie ona jest, Neville?
– Właśnie, gdzie? – powtórzyła jego matka niezwykle jak na nią rozdrażnionym głosem. – Nie tutaj, mam nadziej ę. W pałacu nie ma ani jednego wolnego pokoju.
– Jest jeden wolny pokój, mamo – odparł sztywno. – Pokój hrabiny, który jej się należy. Zostawiłem ją tam, by mogła coś zjeść, wziąć kąpiel i przespać się. Dałem polecenie, by nie przeszkadzano jej, dopóki do niej nie pójdę.
Matka zamknęła oczy i znów przycisnęła chusteczkę do ust. Pokój hrabiny, który kiedyś ona zajmowała, znajdował się w tej części budynku, gdzie sypialnia hrabiego – jej syna. Neville mógł sobie wyobrazić, jak matka walczy ze świadomością, że Lily ma tu zamieszkać.
– Tak – stwierdziła ciotka. – Z pewnością powinna odpocząć. Nie mogę się doczekać, kiedy ją poznam, Neville.
Cała Elizabeth, zawsze zachowywała się miłosiernie, brała sytuację taką, jaką była i starała się uczynić ją znośną.
– Dziękuję – odparł.
Matka zdążyła się już jakoś pozbierać.
– Przyprowadzisz ją później na dół na herbatę, Neville – zwróciła się do syna. – Nie ma przecież sensu, by ją ukrywać, nieprawdaż? Poznam ją wtedy, kiedy reszta rodziny. Wszyscy zachowamy się odpowiednio, tak jak należy się twojej… twojej żonie, możesz być spokojny.
Neville skinął głową.
– Tego się po tobie spodziewałem, mamo – odparł. – Teraz jednak przepraszam was. Muszę zobaczyć się z Lauren.
– Będziesz miał szczęście, jeśli nie dostaniesz od niej czymś po głowie, Neville – ostrzegła go Elizabeth.
Skinął głową.
– Mimo wszystko idę.
Kilka minut później wyszedł z domu i skierował się do wdowiego domku, który stał niedaleko bramy, odsunięty nieco od głównej drogi, otoczony drzewami i ogrodem. Dopiero w połowie drogi zorientował się, że nadal ma na sobie ślubny strój. Zdecydował się jednak nie wracać do domu, by się przebrać. Może nie potrafiłby się później zdobyć na odwagę.
Zdał sobie sprawę, że czeka go jedno z najtrudniejszych spotkań w życiu.
Nie znalazł Lauren we wdowim domku. Siedziała na zewnątrz, na huśtawce zawieszonej między drzewami, machinalnie odpychając się nogą. Patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem. Gwendoline siedziała obok na trawie. Obydwie nadal miały na sobie ślubne stroje.
Neville pomyślał, że wolałby znaleźć się w jakimkolwiek innym punkcie kuli ziemskiej. Oto miał przed sobą dwie najukochańsze osoby na świecie, którym zrobił coś takiego. Nie potrafił im przynieść pocieszenia. Mógł jedynie próbować jakoś wszystko wytłumaczyć.
Na jego widok Gwendoline skoczyła na równe nogi i popatrzyła z furią.
– Nienawidzę cię, Neville – krzyknęła – Jeśli przyszedłeś tutaj, by uczynić ją jeszcze bardziej nieszczęśliwą, możesz sobie stąd iść, i to zaraz! Co to wszystko ma znaczyć? Wyjaśnij mi natychmiast! Jak to możliwe, że ta okropna kobieta to twoja żona? – Rozpłakawszy się głośno, odwróciła szybko głowę.
Lauren przestała się huśtać, ale nie popatrzyła na nich.
– Lauren? – odezwał się Neville. – Lauren, kochanie? – Ciągle nie wiedział, co jej powiedzieć.
Przemówiła spokojnym, ale beznamiętnym głosem.
– Wszystko w porządku. Naprawdę wszystko w porządku. Nasze małżeństwo było przecież ustalone z góry, nieprawdaż? Ponieważ razem dorastaliśmy, lubiliśmy się, a także dlatego, że wuj i dziadek tego pragnęli. A ty powiedziałeś, żebym na ciebie nie czekała, kiedy wyjedziesz. Zachowałeś się wobec mnie uczciwie. Nie zaręczyłeś się ze mną ani się nie oświadczyłeś. Miałeś prawo ją poślubić. Nie winię cię wcale za to.
Spojrzał zatrwożony. Wolałby już, żeby rzuciła się na niego z pięściami.
– Lauren – odezwał się. – Pozwól mi wyjaśnić.
– Nie ma co wyjaśniać – powiedziała gniewnie Gwendoline, opanowawszy wreszcie łzy. – Czy ona jest czy nie jest twoją żoną, Neville? To tylko się liczy. Nie skłamałbyś jednak przed wszystkimi w kościele. Ona jest twoją żoną.
– Tak.
– Nienawidzę jej – krzyknęła. – Obdarta, brzydka, okropna kreatura. Lauren nie poparła jej jednak.
– Przecież jej nie znamy, Gwen – odezwała się. – Dobrze, Neville. Wyjaśnij mi. Opowiedz nam wszystko. Z pewnością masz bardzo dobre wytłumaczenie. Jestem tego pewna. Kiedy zrozumiem, łatwiej mi będzie to przyjąć. Wszystko z pewnością skończy się dobrze.
Była najwyraźniej w szoku. Nie chciała dopuścić do siebie tego, co się stało. Próbowała się przekonać, że to, co się zdarzyło, wcale nie jest katastrofą, a jedynie czymś oszałamiającym, co z łatwością można przyjąć, kiedy się tylko zrozumie. Zauważył, że starannie upięty, haftowany tren sukni ślubnej jest cały zakurzony.
To było podobne do Lauren; zawsze próbowała wszystko wytłumaczyć, nigdy nie poddając się emocjom, nawet wtedy, kiedy nie można było działać racjonalnie. Zawsze taka była, ta najlepsza z nich trojga, jedyna, która myślała o konsekwencjach, jedyna, która bała się zdenerwować dorosłych. Historia jej życia po części tłumaczyła takie postępowanie. Przybyła do Newbury Abbey w wieku trzech lat, kiedy jej matka, owdowiała wicehrabina Whileaf, poślubiła młodszego brata hrabiego. Została w Newbury, kiedy nowo poślubieni małżonkowie wyjechali w podróż poślubną, z której nigdy nie wrócili. Najpierw przez kilka lat przychodziły listy i paczki wysyłane z różnych stron świata, a potem nic. Nawet słowa o ich śmierci.
Rodzina ze strony ojca nie kwapiła się, by ją zabrać. Co więcej, kiedy miała osiemnaście lat, wysłała do nich list, ale dostała jedynie krótką odpowiedź napisaną przez sekretarza, że jego lordowskie mości nie życzą sobie utrzymywać z nią stosunków. Neville przypuszczał, że Lauren nigdy nie wierzyła, że można ją pokochać. A teraz nowe okoliczności podkopywały jej mniemanie o sobie.
– A ja wcale nie chcę niczego rozumieć – odezwała się gniewnie Gwendoline. – Jak ty możesz, Lauren, siedzieć tak sobie, zachowywać się tak spokojnie, przebaczać i zachowywać się wyrozumiale? Powinnaś wydrapać mu oczy. – Znów zaczęła płakać.
– Neville? – Lauren znów znieruchomiała. – Muszę zrozumieć. Opowiedz mi o… o Lily.
– Jest córką sierżanta – wyjaśnił. – Dorastała w moim oddziale, razem z nim przenosiła się z miejsca na miejsce. Zawsze wszystkim pomagała, a wszyscy traktowali ją przyjaźnie. Kochali ją najtwardsi z moich ludzi i najbardziej surowe spośród kobiet. Zawsze jednak zachowywała niezależność. Była jak istota z marzeń lub z bajki – nie potrafię opisać tych jej cech. Nawet największa ohyda, z którą spotykała się w życiu, nie miała do niej dostępu. Miała osiemnaście lat, kiedy… kiedy ją poślubiłem. – Opowiedział pokrótce o okolicznościach, w jakich zawarli małżeństwo.
– A poza tym, kochałeś ją – dodała Lauren, kiedy skończył opowiadać.
Przez wzgląd na nią chciałby temu zaprzeczyć. Bynajmniej nie dlatego, że stanowiło to jakąś zasadniczą różnicę. Nie powiedział nic.
– To żadna wymówka – powiedziała Gwendoline. – Nie miałeś wtedy osiemnastu lat, Neville. Jesteś mężczyzną. Powinieneś wiedzieć lepiej. Powinieneś okazać więcej poczucia obowiązku wobec rodziny i twojej pozycji, zamiast zdecydować się poślubić córkę sierżanta z tak głupiego powodu. Związałeś się z nią na całe życie.
– Ja również nauczę się ją kochać. – Zdawało się, że Lauren w ogóle nie słyszała słów przyjaciółki. – Jestem pewna, że potrafię. Jeśli ty ją pokochałeś, Neville, to i ja… – Przerwała w pół zdania. Znów zaczęła kołysać się, odpychając się nogą.
Neville zastanawiał się, czy coś by to dało, gdyby skoczył do niej, ściągnął z huśtawki i potrząsnął za ramiona. Pamiętał jednak, że on również kilka godzin wcześniej doznał szoku. Przeszedł całą drogę z kościoła nad brzeg morza, nawet nie zdając sobie sprawy, że w ogóle ruszył się spod ołtarza. Co mógł innego zrobić oprócz tego, że zwlókłby ją z huśtawki i zaczął nią potrząsać? Nie mógł przecież wziąć jej w ramiona.
– Lauren, tak mi przykro, kochanie – odezwał się. – Chciałbym coś więcej powiedzieć, żebyś nie czuła się taka… samotna. Mógłbym dodać wiele nic nieznaczących rzeczy, by zapewnić cię, że w końcu to się ułoży… Ale z pewnością nie zdołam cię pocieszyć, poza tym zabrzmiałoby to może zbyt arogancko. Wiedz jednak, że nasza rodzina kocha cię, to nie tylko rodzina moja i Gwen, ale również twoja. – Pompatyczne, nic nieznaczące słowa, mimo że mówił prawdę. Nigdy w życiu nie czuł się tak beznadziejnie.
– Nic już nie będzie takie samo – krzyknęła Gwendoline. – Kiedy Vernon zmarł, a ja wróciłam do domu jako wdowa, a potem zmarł tata, myślałam, że świat się kończy. A potem ty wróciłeś i znów byliśmy we troje i wydawało mi się, że poślubisz Lauren i… Teraz wszystko się skończyło, nie można tego naprawić.
Neville przeczesał dłonią włosy. Lauren huśtała się łagodnie.
Gwendoline wyszła za mąż z miłości, kiedy Neville przebywał na Półwyspie Iberyjskim. Nigdy nie miał okazji poznać wicehrabiego Muira. Po dwóch latach zdarzył się tragiczny wypadek. Najpierw Gwen spadła z konia, poroniła, a kiedy złamana kość zrosła się, okazało się, że kuleje. Rok później jej mąż spadł przez złamaną balustradę z balkonu na znajdujący się poniżej marmurowy taras. Gwen wolała szukać ukojenia w rodzinnym gronie niż w domu męża.
– Pogardzam sobą za to samolubne myślenie – powiedziała Gwendoline, kiedy nikt nie odpowiedział na jej słowa. – Myślę o tym, jaka jestem nieszczęśliwa, a przecież to nic w porównaniu z biedną Lauren. Jestem bez serca. – Zebrała suknię i pobiegła w stronę domu, uchylając się przed wyciągniętą ku niej ręką brata.
– Biedna Gwen – odezwała się Lauren. – Tak bardzo chciała po śmierci lorda Muira cofnąć się w czasie. Chciała, by znów było jak za naszego dzieciństwa i wydawało się jej, że spełnia się jej marzenie. Nie możemy się jednak cofnąć. Możemy tylko iść do przodu. Nie możemy cofnąć się nawet do wczoraj lub do dzisiaj rano. Teraz jest Lily.
– Tak.
– Ja również zachowałam się samolubnie – ciągnęła dalej. – Pochłonęły mnie moje zawiedzione nadzieje. Musisz być szczęśliwy, Neville, nawet jeśli jest ci przykro z mojego powodu i przyszedłeś, żeby ze mną porozmawiać. Lily żyje, przyjechała do ciebie. Powinieneś się z tego cieszyć.
– Lauren – powiedział miękko. – Nie mów tak, proszę.
– Chcesz więc, bym ci powiedziała, jak bardzo jej nienawidzę? Że chciałabym, żeby umarła? Że nawet teraz życzę jej śmierci? Chcesz, bym ci powiedziała, jak czuję się obrażona, że wyjeżdżając powiedziałeś, bym na ciebie nie czekała, a potem, pod wpływem chwili, poślubiłeś córkę jakiegoś sierżanta? Chcesz, bym ci powiedziała, jak bardzo cię nienawidzę, że mi o tym wszystkim nie powiedziałeś? Że nie dbałeś o mnie na tyle, by choćby wspomnieć o tym, że to będzie twój drugi ślub?
Wypuścił wolno powietrze.
– Tak – potwierdził. – To chciałem usłyszeć, Lauren. Zasłużyłem na to. Krzycz na mnie. Ciskaj we mnie czym popadnie. Uderz mnie. Tylko nie siedź tak. – Znów przeczesał dłonią włosy. – Dobry Boże, Lauren. Tak mi okropnie przykro. Gdybym tylko mógł…
– Ale nie możesz – przerwała mu spokojnie, chociaż nareszcie w jej głosie pojawiło się jakieś uczucie. – Nie możesz, Neville. A nienawiść do niczego nie prowadzi. Tak jak wszystkie złe uczucia. Idź sobie już, proszę. Chcę zostać sama.
– Oczywiście. – Tylko to mógł dla niej zrobić. Zniknąć, zejść jej z oczu.
Kiedy odwrócił się, nadal odpychała się stopą, wprawiając w ruch huśtawkę. Pogrążając się w szoku. Pogrążając się w przekonaniu, że jeśli zachowa spokój i rozsądek, wszystko będzie dobrze. Pogrążając się w nienawiści do córki sierżanta, która jednym czynem zniszczyła jej nadzieje i marzenia, jej życie. Pogrążając się w nienawiści do mężczyzny, którego kochała od zawsze.
Nie pomogłoby mu, gdyby dowiedział się, że darzyła go uczuciem o wiele głębszym niż to, którym on ją obdarzał.
Idąc w kierunku głównej drogi, przypomniał ją sobie nagle, jaka była zeszłej nocy – promienna, emanująca radością; pytała go, czy można w ogóle zasługiwać na takie szczęście.
Powiedział jej, że ona zasługuje. Ale w życiu nie zawsze otrzymujemy to, na co zasługujemy.
Co zrobił, by zasłużyć sobie na powrót Lily? Przyspieszył kroku, kiedy tylko pomyślał o niej, że śpi żywa, w łóżku hrabiny.
Jedzenie i herbata zaspokoiły głód Lily, a po gorącej kąpieli z perfumowanym mydłem uspokoiła się i usnęła. Zapadła w długi i głęboki sen, po którym zbudziła się odświeżona, choć zdezorientowana. Przez kilka chwil nie mogła sobie przypomnieć, gdzie się znajduje i jak się tu dostała. Dawno już tak dobrze nie spała.
Oczywiście, szybko wróciła jej pamięć. Przyjechała tu. Dotarła do kresu podróży, którą rozpoczęła tak dawno temu, że nie mogła przypomnieć sobie kiedy. Manuel przyszedł do niej i oznajmił jej, że może sobie iść. Tak po prostu, po siedmiu miesiącach niewoli i upodlenia. Znajdowała się gdzieś w Hiszpanii. Wiedziała tylko, że musi udać się na zachód, do Portugalii, by odszukać jego, Neville'a, majora lorda Newbury, swego męża. Nawet nie wiedziała, czy on żyje. Może padł w potyczce, w której została postrzelona i wzięta do niewoli? Mimo wszystko wyruszyła w tę podróż. Nie miała nic do stracenia. Jej ojciec przecież nie żył.
A jednak dojechałam, pomyślała, zstępując na miękki różowo – zielony dywan. Musiała unieść brzeg koszuli nocnej, by na nią nie nadepnąć. Koszula była za długa co najmniej o piętnaście centymetrów, a może to ona była za mała o piętnaście centymetrów. No cóż, raczej to drugie. Przybyła tutaj w stanowczo kłopotliwych okolicznościach, kłopotliwych i denerwujących. Neville jeszcze jej nie wyrzucił, chociaż powiedziała mu całą prawdę, a po jej wyznaniu powinien się jej pozbyć bez zbędnych ceregieli.
Oczywiście, nadal istniała taka możliwość. Potraktował ją uprzejmie, mimo że zrujnowała mu plany na przyszłość. Z pewnością da jej, lub przynajmniej pożyczy, trochę pieniędzy, by mogła wrócić do Londynu. Może pani Harris będzie tak dobra i pomoże jej znaleźć jakieś zajęcie, chociaż Lily sama nie wiedziała, co mogłaby robić.
Delikatnie nacisnęła klamkę w drzwiach prowadzących do przebieralni. Tym razem miała mniej szczęścia. Wewnątrz ktoś był.
– Och, przepraszam – powiedziała, szybko zamykając drzwi.
Otworzyły się jednak znowu niemal natychmiast i ukazała się w nich twarz zaskoczonej dziewczyny w jej wieku. Miała na sobie taki sam prześliczny czepeczek jak służąca, która poprzednio przyniosła Lily tacę z jedzeniem.
– Przepraszam, milady – odezwała się. – Właśnie skończyłam przygotowywać pani ubrania. Pani Ailsham powiedziała, żebym została i pomogła się pani ubrać i uczesać. Powiedziała, że jego lordowska mość ma przyjść za pół godziny, by zaprowadzić panią na herbatę.
Ach. – Uśmiechnęła się Lily, wyciągając do niej prawą dłoń. – Jesteś pokojówką. Co za ulga. Jak się masz? Nazywam się Lily.
Dziewczyna kątem oka spojrzała na wyciągniętą dłoń. Nie podała swojej, ukłoniła się jedynie.
– Miło mi panią poznać, milady – powiedziała. – Jestem Dolly. Moja mama i tata dali mi na chrzcie Dorothy, ale wszyscy nazywają mnie Dolly. Pani Ailsham powiedziała, że mam pani usługiwać, dopóki nie przyjedzie pokojówka.
– Pani Ailsham? – Lily weszła do przebieralni i rozejrzała się wokół. Zauważyła, że ktoś wyniósł wannę.
– Gospodyni, milady.
Wtem Lily zauważyła swoją torbę na krześle stojącym przed toaletką. Podskoczyła do niej i pospiesznie przeszukała z niepokojem. Wszystko w porządku. Na dnie torby wymacała dłonią medalionik. Wyjęła go i zacisnęła w dłoni. Gdyby go zgubiła, to jakby straciła część siebie. Jednak brakowało kilku innych rzeczy. Rozejrzała się po pokoju.
– Pozwoliłam sobie wziąć pani suknię i koszulę z torby. Wyprasowałam je. Bardzo się wygniotły.
Rzeczywiście leżały starannie ułożone na oparciu krzesła – bawełniana koszula i kosztowna, śliczna muślinowa suknia koloru jasnozielonego, które pani Harris kupiła jej w Lizbonie.
– Wyprasowałaś je? – Uśmiechnęła się ciepło do pokojówki. – To miło z twojej strony. Mogłam to zrobić sama. Cieszę się jednak, że nie musiałam. Jak zdołałabym trafić do kuchni? – Roześmiała się.
Dolly odpowiedziała śmiechem, choć nieco mniej pewnym.
– Jest pani bardzo zabawna, milady – powiedziała. – Trudno sobie wyobrazić, by mogła pani pójść do kuchni z sukienką przewieszoną przez ramię i pytać o żelazko. – Myśl o tym wyraźnie ją ubawiła.
– Zwłaszcza tak ubrana jak teraz – dodała Lily, unosząc koszulę, aż wreszcie odsłoniła nagie palce stóp. – Całą drogę nadeptywałabym na brzeg.
Roześmiały się obydwie, jak para małych dzieci.
– Pomogę się pani ubrać – powiedziała w końcu Dolly.
– Pomożesz mi? Po co?
Pokojówka nie odpowiedziała. Wskazała na zniszczone pantofelki, jedyną parę, jaką posiadała Lily. Buciki również kupiła pani Harris, zapewniając ją, że zapłaciła za nie armia. Wojsko, według pani Harris, było coś Lily winne. Wojsko zapłaciło również za torbę i opłaciło podróż statkiem do Anglii.
– Wypastowałam je, proszę pani – oświadczyła Dolly. – Przydałyby się jednak nowe buty, jeśli chce pani znać moje zdanie.
– Nie muszę cię nawet o to pytać – odparła Lily, ubierając się pospiesznie. Czuła się zadziwiająco lekko. – Pewnego dnia zrobię jeden krok, a moje buty zdecydują się pozostać w miejscu i to będzie ich koniec.
Już od bardzo, bardzo dawna nie śmiała się tak wesoło.
– Ma pani piękną figurę, milady – powiedziała Dolly, mierząc ją wzrokiem. – Drobną i filigranową, nie tak jak ja – tylko ręce, nogi i łokcie. Z pewnością będzie pani pięknie ubrana, kiedy przybędą pani bagaże.
– Ja z kolei chciałabym być tak wysoka jak ty – westchnęła Lily. – Czy znalazłaby się tu jakaś wstążka, którą mogłabym przewiązać włosy? Zgubiłam wszystkie szpilki.
– Och, sama wstążka nie wystarczy, proszę pani. – W głosie pokojówki słychać było zdumienie. – Nie na popołudniową herbatę. Proszę usiąść tutaj, na krześle, zdejmę tylko z niego tę torbę i uczeszę panią. Nie musi się pani martwić, umiem układać włosy. Czesałam czasami lady Gwendoline, zanim przeniosła się do wdowiego domku, a nawet poprzedniego wieczoru układałam włosy lady Elizabeth, kiedy jej fryzura została nieco zburzona, a ona nie mogła znaleźć swej pokojówki. Powiedziała, że dobrze się sprawiłam. Chciałabym zostać osobistą pokojówką, zamiast sprzątać pokoje. To moje wielkie marzenie, milady. Ma pani piękne włosy.
Lily usiadła.
– Nie mam pojęcia, co można z nimi zrobić – odezwała się z powątpiewaniem w głosie. – Kręcą się okropnie, istny gąszcz. Dzisiaj zachowują się wyjątkowo niesfornie, ponieważ je umyłam. Och, co za nowość, nikt nigdy mnie nie czesał.
Dolly roześmiała się.
– Opowiada pani śmieszne rzeczy – odparła. – Znam kogoś, kto zabiłby, żeby mieć takie włosy. Niech pani spojrzy, jak się ładnie układają na czubku głowy i nie opadają jak ciasto, kiedy za szybko otworzy się drzwi od pieca. Proszę, jak pięknie się kręcą bez lokówek czy papilotów. Zrobiłabym wszystko, by mieć takie włosy.
Lily spoglądała w lustro na powstającą fryzurę, jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
– Masz zręczne ręce, Dolly. Jesteś bardzo zdolna. Nie wiedziałam, że moje włosy w ogóle można poskromić.
Pokojówka zarumieniła się z radości i wsunęła na miejsce ostatnią szpilkę. Wzięła małe lusterko z toaletki i ustawiała je pod różnymi kątami, by Lily mogła zobaczyć, jak fryzura wygląda z boków i z tyłu.
– Taka fryzura pasuje na herbatę, milady – orzekła dziewczyna. – Jednak dzisiaj wieczorem potrzebujemy czegoś specjalnego. Pomyślę nad tym. Mam nadzieję, że pani pokojówka nie przyjedzie zbyt szybko, nie powinnam jednak tego mówić, prawda? – ciągnęła, roztrzepując krótkie rękawy sukni Lily i oceniając efekt swych wysiłków w lustrze. – Skończyłam, milady. Jest już pani gotowa na przyjście jego lordowskiej mości.
Wcale to nie pocieszyło Lily. Neville miał zamiar zabrać ją na herbatę. Cóż to miało oznaczać? Nie było jednak czasu na zastanowienie. Niemal natychmiast rozległo się pukanie do drzwi przebieralni i Dolly pospieszyła, by je otworzyć. Lily skoczyła na równe nogi.
Neville zdjął wreszcie jasny weselny strój. Wyglądał bardziej znajomo w ciemnozielonym surducie, chociaż lepiej uszytym i bardziej dopasowanym niż kurtka wojskowa, którą nosił kiedyś. Zmierzył ją wzrokiem od głowy po czubki palców.
– Wyglądasz dużo lepiej – stwierdził. – Mam nadzieję, że spałaś dobrze.
– Tak, dziękuję, milordzie – odparła i skrzywiła się nieznacznie. Musi pamiętać, by się tak do niego nie zwracać.
– Spałaś już, kiedy zaszedłem tu nieco później – dodał. – Wyglądasz bardzo ładnie.
– To zasługa Dolly – powiedziała, uśmiechając się do pokojówki. – Wyprasowała mi suknię i uczesała włosy. Czy to nie miłe z jej strony?
– Tak, doprawdy. – Uniósł brew. – Możesz nas zostawić… Dolly.
– Tak, milordzie. – Pokojówka skłoniła się głęboko, nie podnosząc wzroku, i pospiesznie opuściła pokój.
Cóż, Lily rozumiała jej zachowanie. Widywała żołnierzy, którzy pod jego spojrzeniem wycofywali się w ten sam sposób, chociaż, oczywiście, nie składali ukłonu. Jego podkomendni uwielbiali go i bali się jego gniewu. Lily nigdy nie odczuwała przed nim strachu.
– Mam na imię Neville, Lily – rzekł. – Możesz się tak do mnie zwracać, bardzo cię proszę. Chcę cię teraz zaprowadzić na dół na herbatę. Nie bój się. Większość gości już wyjechała, pozostało tylko kilka osób. To w większości moi krewni. Będę cały czas przy tobie. Zachowuj się po prostu naturalnie.
Z pewnością w salonie będzie wiele znakomitych osobistości, które widziała zeszłej nocy i dzisiaj rano. Co powinna mówić? I co robić? Co oni o niej pomyślą? Nic dobrego, z pewnością. Większość swego życia spędziła z armią, dobrze wiedziała, jaka przepaść dzieliła żołnierzy, na przykład jej ojca, od oficerów. I oto ona, żona hrabiego, ma się pojawić po raz pierwszy w jego domu, tego samego dnia, w którym on miał poślubić inną – zapewne damę z wyższych sfer. Doprawdy, trudno sobie wyobrazić mniej pożądaną sytuację.
Jednak przez całe swe życie Lily przywykła do przeciwności. Dorastała w armii, na wojnie. Potrafiła dostosować się do wszystkich miejsc, okoliczności i ludzi. Udało jej się nawet przetrwać siedem miesięcy w sytuacji, którą wiele kobiet uważałoby za gorszą od śmierci.
Podeszła więc do niego i podała mu dłoń, nie okazując trapiącego ją niepokoju, i wyszli na szeroki korytarz, który widziała już wcześniej. Zaczęli schodzić szerokimi schodami. Spojrzała ponad poręczą na znajdujący się niżej wyłożony marmurami hol, a potem w górę, na złoconą kopułę z szybkami. Znów poczuła się nieważna, przytłoczona.
– Spodziewałam się, że to będzie dom – powiedziała.
– Słucham?
– Twój dom – powiedziała. – Wydawało mi się, że to będzie po prostu duży dom w dużym ogrodzie.
– Naprawdę, Lily? – Spojrzał na nią z poważną miną. – I zobaczyłaś… to? Przykro mi.
– Wydawało mi się, że tylko królowie żyją w takich pałacach. – Poczuła się głupio, zwłaszcza gdy zauważyła, że lekko zmrużył oczy, jakby czymś go rozśmieszyła.
Doszli do wielkich podwójnych drzwi, przed którymi stali dwaj lokale w liberii. Lily ujrzała, że jednym z nich jest służący, z którym miała utarczkę poprzedniego wieczoru. Przypomniała sobie nawet, jak zwrócił się do niego przełożony. Życie w armii nauczyło ją zapamiętywać twarze i nazwiska osób, z którymi się zetknęła. Uśmiechnęła się ciepło.
– Jak się pan miewa, panie Jones? – spytała.
Lokaj spojrzał zaskoczony, zaczerwienił się mocno pod białą peruką, skinął głową i otworzył drzwi. Lily znów ujrzała, że Neville zmrużył oczy. Zacisnął też usta, by nie wybuchnąć śmiechem.
Nie miała jednak czasu zastanawiać się nad tym dłużej, ponieważ oto znaleźli się w salonie, a ją przepełniło tyle wrażeń naraz, że straciła mowę i oddech. Przestraszyły ją przede wszystkim ogrom i wspaniałość pomieszczenia – cztery wyobrażone przez nią domy z pewnością zmieściłyby się tu bez trudu. Co gorsza, salon był pełen ludzi. Goście ubrani byli nie tak wspaniale jak poprzedniego wieczoru i dzisiaj rano, jednak nawet Lily zdała sobie nagle sprawę, że jej muślinowa suknia prezentuje się przy tych strojach mizernie, a fryzura sprawia wrażenie zbyt skromnej.
Neville poprowadził ją, pośród szeptów, które rozległy się zaraz po ich wejściu, w kierunku starszej kobiety o królewskiej postawie i pięknych siwych włosach. Dama siedziała wyprostowana, trzymając w jednej dłoni spodek, a w drugiej filiżankę. Sprawiała wrażenie, jakby zamarła w tej pozycji. Uniosła w końcu brwi.
– Mamo. – Neville skłonił się jej. – Pozwól, że ci przedstawię Lily, moją żonę. Lily, to moja mama, hrabina Kilbourne. – Odetchnął głośno i odezwał się głośniej. – Przepraszam, owdowiała hrabina Kilbourne.
Lily zdała sobie sprawę, że to właśnie ta kobieta stała dzisiaj w kościele i zwróciła się do niego po imieniu. Jego matka. Hrabina, odstawiwszy spodek i filiżankę, wstała. Górowała nad nią wzrostem.
– Lily – odezwała się z uśmiechem. – Witaj w Newbury Abbey, moje dziecko. Witaj w naszej rodzinie.
Ujęła dłoń Lily i pochyliła się, by pocałować ją w policzek.
Dziewczyna poczuła zapach jakichś drogich i subtelnych perfum.
– Miło mi, że mogę panią poznać. – Nie była pewna, czy w ich słowach kryła się choć odrobina szczerości.
– Lily, pozwól, że przedstawię cię reszcie gości – odezwał się Neville. – A zresztą, może nie. To zbyt dużo jak dla ciebie. Może wystarczy na razie ogólna prezentacja? – Rozejrzał się wokół i uśmiechnął.
Jednak hrabina wdowa miała inne zdanie na ten temat i nie miała zamiaru tego ukrywać.
– Ależ oczywiście, że Lily powinna zostać wszystkim przedstawiona, Neville – powiedziała, biorąc ją pod rękę. – Jest przecież twoją żoną. Chodź, Lily, poznaj naszą rodzinę i przyjaciół.
Oszołomionej dziewczynie, wydawało się, że prezentacja trwa całymi godzinami, chociaż bez wątpienia upłynęło może pół kwadransa. Została przedstawiona siwemu dżentelmenowi i upierścienionej damie, których widziała poprzedniego wieczoru, aktorzy okazali się księciem i księżną Anburey, bratem hrabiny i jej szwagierką. Poznała ich syna, markiza o bardzo długim nazwisku. A potem widziała już tylko twarze należące do osób o jakichś imionach i nazwiskach i – zbyt często – tytułach. Niektórzy byli ciotkami i wujkami. Niektórzy kuzynami, bliskimi lub dalszymi. Niektórzy należeli do przyjaciół rodziny lub przyjaciół przyjaciół. Część kiwała jej głowami. Część, zwłaszcza ci młodsi, skłaniali głowy lub składali ukłon. Część zebranych, choć nie wszyscy, uśmiechała się do niej. Zbyt wiele osób mówiło do niej, a ona nie potrafiła nic innego wymyślić w odpowiedzi, oprócz tego, że jest jej bardzo miło ich poznać.
– Biedna Lily. Wyglądasz na zupełnie oszołomioną – powiedziała dama siedząca za stolikiem z zastawą do herbaty, kiedy Lily i hrabina w końcu podeszły do niej. – Wystarczy już, Klaro. Chodź, Lily, usiądź na tym wolnym krześle, napij się herbaty i zjedz kanapkę. Nazywam się Elizabeth. Pewnie nie usłyszałaś na początku, nie szkodzi, jeśli zapomnisz, kiedy następnym razem się zobaczymy. My mamy do zapamiętania tylko jedno imię, natomiast ty musisz zapamiętać ich wiele. W końcu zaczniesz odróżniać nas wszystkich. Siadaj, moja droga.
Tak przemawiając, nalała do filiżanki trochę herbaty i podała ją Lily, a potem podsunęła tacę pełną maleńkich kanapeczek z odkrojoną skórką. Dziewczyna nie czuła głodu, ale nie chciała odmawiać. Wzięła kanapkę, odkryła jednak, że jeśli ma się napić, a miała na to ochotę, musi najpierw zjeść kanapkę, a wtedy wolną ręką będzie mogła podnieść filiżankę. Porcelana była tak delikatna i piękna, że przestraszyła się nagłe, że ją upuści i potłucze.
Poczuła dotyk ręki Neville'a na swym ramieniu.
Wreszcie zauważyła z ulgą, że w pokoju nie panuje już cisza i wszyscy przestali się nią interesować. Pewnie tak nakazywała uprzejmość. Przysłuchiwała się rozlegającym się wokół rozmowom, jedząc kanapkę i popijając herbatę, czego udało jej się dokonać bez przykrych skutków. Nie zapomniano jednak o niej całkowicie. Ludzie, których nazwisk nie mogła zapamiętać – tym razem jej dobra pamięć zawiodła w najmniej oczekiwanej chwili – próbowali wciągnąć ją do rozmowy. Kilka pań prowadziło ożywioną dyskusję o różnych zaletach dwóch rodzajów kapeluszy.
– A co ty sądzisz o tym, Lily? – spytała łaskawie jedna z nich, elegancko ubrana rudowłosa dama. Jedna z kuzynek?
– Nie znam się na tym – odparła dziewczyna. Dla niej kapelusz był po prostu ochroną przed słońcem.
Następnie zaczęto rozmawiać o pewnym teatrze londyńskim, wyrażając różne opinie – niektórzy opowiadali się za komediami, inni za tragediami. Lily przypomniała sobie z tęsknotą farsy, które żołnierze czasami wystawiali dla zabawienia oddziału.
– A jakie jest twoje zdanie, Lily? – spytał młody mężczyzna o przyjemnej twarzy i przerzedzonych na przedzie jasnych włosach. Należał do rodziny czy do przyjaciół?
– Nie znam się na tym – odparła.
Zaczęto mówić o kilku koncertach, na których część zebranych była w Londynie kilka tygodni wcześniej. Księżna Anburey uważała, że Mozart to największy geniusz, jaki kiedykolwiek żył. Natomiast tęgi mężczyzna o rumianej twarzy nie zgodził się z nią, optując za Beethovenem. Obydwie strony miały zagorzałych zwolenników.
– A ty, co o tym sądzisz, Lily? – spytała księżna.
– Nie znam się na tym – odparła dziewczyna, która nie słyszała o żadnym z wymienionych muzyków.
Zaczynała zastanawiać się, czy pytają ją o zdanie rozmyślnie, wiedząc, że nie ma o tym pojęcia, że jest niedouczona jak małe dziecko. Może jednak nie. Wydawało się, że nie patrzą na nią ze złośliwością.
Zaczęto dyskutować o książkach – panowie okazywali przychylność politycznym i filozoficznym rozprawom, niektóre z pań broniły powieści jako najlepszej formy sztuki.
– Które powieści czytałaś, Lily? – spytała niezwykle elegancko ubrana i uczesana młoda dama.
– Nie umiem w ogóle czytać – przyznała.
Wszyscy spojrzeli nagle z zażenowaniem. Zapadła kłopotliwa cisza, której nikt nie spieszył zapełnić. Lily zawsze chciała nauczyć się czytać. Rodzice opowiadali jej różne historie, kiedy była dzieckiem, wyobrażała sobie, jak to cudownie wziąć do ręki książkę i uciec w te magiczne światy wyobraźni, kiedy tylko przyjdzie ochota – lub poznawać te wszystkie rzeczy, o których nic nie wiedziała. A nie wiedziała o wielu rzeczach. Nie miała jednak żadnej szansy, by pójść do szkoły, a jej ojciec, który umiał trochę czytać i podpisać się nazwiskiem, uważał, że nie potrafi jej nauczyć.
Neville pochylił się ku niej z sąsiedniego krzesła. Zauważyła z ulgą, że miał zamiar wyratować ją z tej sytuacji i wyprowadzić z pokoju. Zanim jednak tak się stało, odezwała się dama siedząca za stolikiem z herbatą – Elizabeth. Lily już wcześniej zauważyła jej urodę, chociaż domyśliła się, że kobieta nie jest młoda. Cechował ją wdzięk i elegancja, których dziewczyna mogła jej tylko pozazdrościć, a twarz świadcząca o jej charakterze i jasne włosy upodabniały ją do Neville'a, jej siostrzeńca.
– Przypuszczam, że Lily jest sama jak żywa książka – powiedziała, uśmiechając się miło. – Nigdy nie opuszczałam tych okolic, Lily, ponieważ te okropne wojny toczyły się niemal przez całe moje dorosłe życie. Bardzo chciałabym podróżować i zobaczyć wszystkie kraje i kultury, o których tylko czytałam. Ty z pewnością znasz niektóre z nich. Jakie kraje poznałaś?
– Indie – odparła Lily. – Hiszpanię i Portugalię. A teraz Anglię.
– Indie! – wykrzyknęła Elizabeth, patrząc z podziwem na dziewczynę. – Często, kiedy mężczyźni wracają z takich miejsc, mówią o różnych bitwach i potyczkach. Jesteśmy szczęśliwe, że mamy wśród nas kobietę, która może nam opowiedzieć o bardziej interesujących i ważniejszych sprawach. Opowiedz nam o Indiach. Nie, to z pewnością za ogólna kwestia, jeszcze język ci się zapłacze. Opowiedz nam o ludziach, Lily. Czy różnią się od nas w najważniejszych sprawach? Opowiedz nam o kobietach. Jak się ubierają? Co robią? Jakie są?
– Uwielbiałam Indie. – Wspomnienie sprawiło, że twarz jej się rozświetliła, a oczy zajaśniały. – Ich mieszkańcy mają zmysł praktyczny. O wiele większy niż my.
– Jak to? – spytał jeden z młodych mężczyzn.
– Ubierają się niezwykle praktycznie – wyjaśniła. – Zarówno kobiety, jak i mężczyźni zakładają ze względu na upał lekkie, luźne szaty. Mężczyźni nie muszą przez cały dzień nosić dopasowanych żakietów zapinanych aż po szyję, szerokich krawatów, które duszą, a także obcisłych spodni i butów, w których pieką nogi. Nie żeby to była wina naszych żołnierzy – wypełniali tylko rozkazy. Jednak często wyglądali jak ugotowane buraki ćwikłowe.
Rozległ się śmiech, głównie panów. Większość kobiet sprawiała wrażenie raczej zszokowanych, chociaż kilka młodszych zachichotało. Elizabeth uśmiechnęła się.
– A kobiety są na tyle mądre, że nie noszą gorsetów – dodała Lily. – Wydaje mi się, że Europejki nie miałyby tych ciągłych waporów, gdyby naśladowały w tym Hinduski. Kobiety potrafią zachowywać się niemądrze w sprawach mody.
Jedna ze starszych pań – Lily nie zapamiętała jej nazwiska i stopnia pokrewieństwa – zasłoniła ręką usta i wydała okrzyk przerażenia, że ktoś wspomina publicznie o gorsecie.
– Rzeczywiście bardzo niemądrze – przyznała Elizabeth.
– Ach, a suknie, które noszą kobiety. – Dziewczyna zamknęła na chwilę oczy i poczuła się, jakby wróciła do ukochanego kraju. – Nazywają je sari. Nie potrzebują biżuterii, by ozdobić swe stroje. Noszą za to barwne bransolety, które dzwonią na przegubach ich rąk, i kolczyki w nosie, a także czerwone kropki o tu. – Przycisnęła palec wskazujący do czoła tuż nad nosem i nakreśliła kółko. – W ten sposób pokazują, że są mężatkami. Mężczyźni nie muszą spoglądać badawczo na ich palce, tak jak u nas, by sprawdzić, czy mogą zalecać się do nich. Wystarczy, że spojrzą im w oczy.
– Wtedy nie mają wymówki, że o niczym nie wiedzieli? – spytał markiz o długim nazwisku, uśmiechając się. – To pozbawia całej sprawy pieprzyka.
Kilku młodych mężczyzn roześmiało się.
– Czy wiecie, że sari to tylko bardzo długi kawałek materiału, który udrapowany na ciele wygląda jak najelegantsza suknia? – Lily pochyliła się nieco w krześle, rozglądając wokół z ożywieniem. – Bez szwów, sznurowań, szpilek, guzików. Jedna z Hindusek, zaprzyjaźniona z moją mamą, nauczyła mnie jak upinać sari. Byłam z siebie tak dumna, że postanowiłam zrobić to bez niczyjej pomocy. Wydawało mi się, że wyglądam jak księżniczka. Udało mi się zrobić tylko trzy kroki, kiedy sari ze mnie opadło i zostałam w samej koszulce. Czułam się bardzo głupio, mogę was zapewnić. – Roześmiała się wesoło, a większość słuchaczy poszła w jej ślady.
– Ależ drogie dziecko – odezwała się hrabina, która również nie mogła powstrzymać śmiechu, choć wyglądała na nieco zakłopotaną.
Lily uśmiechnęła się do niej.
– Miałam wtedy sześć lub siedem lat – wyjaśniła. – Wszyscy uważali, że to bardzo śmieszne, wszyscy oprócz mnie. Chyba nawet popłakałam się wtedy, o ile pamiętam. Dopiero później nauczyłam się, jak powinno się nosić sari. Chyba jeszcze to pamiętam. Zapewniam was, że nie ma piękniejszego stroju. I piękniejszego kraju niż Indie. Kiedy mama i tata opowiadali mi bajki, zawsze wyobrażałam sobie, że dzieją się w Indiach, gdzieś poza naszym obozem. Tam, gdzie życie było jaśniejsze, barwniejsze, bardziej tajemnicze i romantyczne niż życie w wojsku.
– Gdybyś chodziła do szkoły, nauczono by cię, że wszystkie kraje i wszyscy ludzie ustępują Anglii i Anglikom – oznajmił dżentelmen z przerzedzonymi włosami, jednak w jego oczach czaił się śmiech.
– Może w takim razie to dobrze, że nie chodziłam do szkoły – odparła.
Mrugnął do niej.
– To prawda, Lily – powiedziała Elizabeth. – Istnieje szkoła doświadczenia, dzięki której osoby inteligentne, o otwartym umyśle i zdolności obserwacji mogą przyswoić wiele wartościowych wiadomości.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niej promiennie. Na kilka chwil zapomniała o swej niewiedzy i o tym, że ustępuje tym wszystkim ważnym osobistościom. Zapomniała o swoim strachu.
– Jednak kazaliśmy ci tyle opowiadać i przez to wystygła ci herbata – powiedziała Elizabeth. – Pozwól, że dopełnię twoją filiżankę.
Jedna z młodszych dam, ta z rudymi włosami, zaproponowała, by zagrano na fortepianie w pokoju muzycznym, który sąsiadował z salonem. Kilka osób przeszło tam, zostawiając otwarte drzwi. Neville usiadł koło Lily, na miejscu, które właśnie ktoś zwolnił.
– Brawo! – powiedział miękko. – Świetnie ci poszło.
Lily słuchała muzyki. Zachwyciła się nią. W jaki sposób te skomplikowane harmonijne dźwięki mogły wydobywać się z jednego tylko instrumentu pod wpływem dotyku dziesięciu palców? Jak cudownie byłoby, gdyby też potrafiła tak grać. Dałaby niemal wszystko na świecie, by umieć grać na fortepianie, a także by umieć czytać, rozmawiać o kapeluszach i tragediach teatralnych i znać różnicę między Mozartem i Beethovenem.
Była tak przerażająco, straszliwie głupia.
Neville stał na marmurowych schodach przed domem, obserwując Lily idącą w kierunku kamiennego ogródka w towarzystwie Elizabeth i księcia Portfrey. Nie próbował nawet do nich dołączyć. Zdał sobie sprawę, że jeśli Lily ma być traktowana jak jego żona, nie może pozostawać pod jego ciągłą opieką. Gotów był pomóc jej, kiedy wydawało mu się, że jest w kłopocie, tak jak na herbacie, kiedy przyznała, że jest niepiśmienna. Poczuł, że wszyscy byli zaszokowani, a ona zakłopotana i miał zamiar zaraz wyprowadzić ją z salonu, by nie doznała dalszego upokorzenia. Tymczasem Elizabeth we wspaniały sposób przyszła jej na ratunek, pytając o Indie, i Lily nagle przemieniła się w ciepłą, spokojną i znającą świat osobę. To prawda, zaszokowała kilka ciotek i kuzynek, rozprawiając bez żenady o męskich spodniach czy koszulach kobiecych. Jednak więcej niż kilkoro krewnych wyglądało na oczarowanych nią.
Niestety, jego matka nie należała do tej grupy. Poczekała, aż Lily wyjdzie i zostaną tylko w gronie najbliższej rodziny.
– Neville, nie mogę sobie wyobrazić, o czym ty właściwie myślałeś, żeniąc się z nią – powiedziała. – Ona jest po prostu niemożliwa. Nie potrafi prowadzić konwersacji, nie ma wykształcenia, ogłady ani prezencji. Czy ona nie ma niczego bardziej odpowiedniego na popołudniową herbatę niż ten okropny muślinowy strój? – Jednak hrabina nie należała do osób, które się szybko poddają. Po chwili wyprostowała się i zmieniła ton. – Nic jednak nie zdziałamy, załamując tylko ręce. Po prostu musimy ją wszystkiego nauczyć.
– Ja uważam, że jest nielicho piękna – zauważył kuzyn Neville'a, Hal Woolston.
– Z pewnością, Hal – odparła pogardliwie rudowłosa Wilma Fawcitt, córka księcia Anburey. – Jakby ładny wygląd coś znaczył. Zgadzam się z ciocią Klarą. Ona jest niemożliwa!
– Prosiłbym, Wilmo, żebyś nie zapominała, że mówisz o mojej żonie – przypomniał z naciskiem, lecz spokojnie Neville.
Wymruczała coś pogardliwie, ale nie odezwała się więcej.
Hrabina wstała, szykując się do wyjścia.
– Muszę wracać do domu, by zobaczyć, co u biednej Lauren – powiedziała. – Jutro jednak przeniosę się tutaj, Neville. W domu przyda się gospodyni, a z pewnością Lily nie będzie mogła w najbliższej przyszłości podjąć tej roli. Dopilnuję jej edukacji.
– Porozmawiamy o tym innym razem, mamo – odparł. – Chociaż ja też uważam, że powinnaś się tu przeprowadzić. Jednakże nie pozwolę, by Lily czuła się nieszczęśliwa. To wszystko jest dla niej niezmiernie trudne. O wiele trudniejsze niż dla nas.
Opuścił pokój, zanim ktokolwiek zdążył powiedzieć coś jeszcze, i ruszył w stronę schodów. Bywają takie dni, myślał, które nie różnią się od innych i tydzień później nie można sobie przypomnieć ani jednego związanego z nimi wydarzenia. Zdarzają się też takie dni, które pełne są niezmiernie ważnych doświadczeń. Ten dzień z pewnością do nich należał.
Po powrocie z wdowiego domu napisał kilka listów, a następnie zajrzał do Lily, która, jak się okazało, szybko usnęła. Przygotował listy do wysłania. Czekało go teraz niełatwe oczekiwanie na odpowiedź.
Prawdę powiedziawszy, mimo całej okazanej troski, mimo pozornego spokoju, nie był po prostu pewien, czy Lily była jego żoną.
Pobrali się bez zezwolenia na ślub i zwyczajowych zapowiedzi. Kapelan zapewnił, że ślub został zawarty zgodnie z prawem i wypisał odpowiednie dokumenty, na których Neville złożył swój podpis, a Lily postawiła krzyżyk. Świadkami zostali Harris i Rieder. Jednak Parker – Rowe zginął w zasadzce następnego dnia. Harris oznajmił mu potem, że wszystkie rzeczy zostały z poległymi na przełęczy.
A to oznaczało, że ich małżeństwo nie zostało zarejestrowane. Czy w takim razie w ogóle zostało uznane? Czy było ważne? W zasadzie podejrzewał już wcześniej, że to całkiem możliwe. Nigdy jednak dłużej się nad tym nie zastanawiał. Nie musiał. Lily przecież zmarła.
Teraz jednak przebywała w Newbury Abbey, a on uznał ją za swą żonę i hrabinę. Lauren cierpiała przez to. Wszystko w ich życiu zostało przewrócone do góry nogami. Być może jednak małżeństwo było nielegalne. Napisał do Harrisa – teraz już, jak się okazało, kapitana Harrisa – oraz kilku cywilnych i kościelnych autorytetów, by się tego dowiedzieć.
Co się stanie, jeśli okaże się, że ich małżeństwo jest nieważne?
Czy powinien podzielić się z nią swymi wątpliwościami, zanim otrzyma odpowiedzi? Czy powinien porozmawiać o tym z kimkolwiek? Pytanie to nie dawało mu spokoju. W końcu jednak postanowił, że nie zdradzi się ze swoją rozterką, dopóki nie otrzyma listów. Poślubił Lily w dobrej wierze. Miał zamiar dotrzymać złożonych wtedy przyrzeczeń. Poza tym, małżeństwo zostało skonsumowane.
A co najważniejsze, kochał ją.
Nie mógł jednak zapomnieć o ubranej w ślubną suknię Lauren, huśtającej się w tę i z powrotem na huśtawce, apatycznej i spokojnie znoszącej swe rozczarowanie. Z pewnością gotowa była wybuchnąć gniewem, który, jak mu wtedy powiedziała, byłby bezcelowy. Panna młoda odrzucona i poniżona.
W tym właśnie tkwił problem. Czuł się przytłoczony winą, chociaż zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że przecież nie mógł przewidzieć, co się później stanie.
Lily z wdzięcznością przyjęła propozycję spaceru, cieszyła się, mogąc przebywać z dala od wielkiego strasznego domu i od tych wszystkich ludzi wprawiających ją w zakłopotanie.
Elizabeth zaproponowała jej przechadzkę do skalnego ogrodu, ta dziwna nazwa nie oddawała istoty, ponieważ znajdowało się tam więcej kwiatów i ozdobnych drzew niż skał. Przez ogród wiły się wysypane żwirem kręte' ścieżki, przy których ustawiono metalowe ławki, zachęcające, by przysiąść na nich i podziwiać stworzone przez człowieka piękno. Lily przyzwyczajona była bardziej do dzikiej przyrody, jednak doszła do wniosku, że ogród, pięknie urządzony i doglądany przez ogrodników, również ma swój urok.
Elizabeth spacerowała obok, wsparta na ramieniu księcia Portfrey. Lily powtórzono jego nazwisko, jednak zauważyła go już poprzednio w salonie, być może częściowo z tego powodu, że wyglądał niezwykle dystyngowanie. Domyślała się, że ma około czterdziestu lat, nadal jednak był bardzo przystojny. Nie był wysoki, lecz szczupły, a wyniosłe zachowanie sprawiało, że wydawał się wyższy. Miał wyróżniające się arystokratyczne rysy twarzy oraz ciemne włosy, siwiejące lekko na skroniach. Zauważyła go jednak przede wszystkim dlatego, że przyglądał się jej baczniej niż inni. W istocie prawie nie spuszczał z niej wzroku. Na jego twarzy malował się wyraz zaskoczenia.
W trakcie spaceru zaczaj jej zadawać dziwne pytania.
– Kim był twój ojciec, Lily?
– Sierżantem dziewięćdziesiątego piątego pułku, sir. Nazywał się Thomas Doyle.
– A gdzie mieszkał, zanim poszedł na służbę jego królewskiej mości?
– Wydaje mi się, że w hrabstwie Leicester, sir.
– Ach – odparł. – A gdzie dokładnie w Leicester?
– Nie wiem, proszę pana. – Ojciec nie opowiadał zbyt często o swojej przeszłości. Lily domyślała się tylko, że wyjechał z domu i wstąpił do armii, ponieważ czuł się nieszczęśliwy.
– A jego rodzina? ~ indagował dalej książę. – Co o nich wiesz?
– Niewiele – odparła. – Wydaje mi się, że tatuś miał ojca i brata.
– Nigdy ich jednak nie odwiedziłaś?
– Nie. – Potrząsnęła głową.
– A twoja matka – pytał dalej. – Kim była?
– Miała na imię Beatrice. Zmarła na malarię w Indiach, kiedy miałam siedem lat.
– A jak brzmiało jej panieńskie nazwisko, Lily?
Elizabeth roześmiała się.
– Czy masz zamiar napisać jej biografię, Lyndon? – spytała. – Lily, nie musisz odpowiadać na te wszystkie pytania. Jesteśmy ciebie ciekawi, ponieważ dość nieoczekiwanie okazało się, że jesteś żoną Neville'a, a twoje życie jest tak fascynująco odmienne od naszego. Musisz nam wybaczyć, jeśli nasza ciekawość przeradza się we wścibstwo.
Lily zauważyła z ulgą, że książę nie zadał już żadnego pytania. Jego niebieskie oczy wprawiały ją w zakłopotanie. Sprawiał wrażenie mężczyzny, który potrafi czytać w myślach.
– Czy znasz nazwy tych kwiatów? – spytała Elizabeth.
– Są prześliczne. Różnią się jednak od tych, które znałam do tej pory.
Kiedy usiedli na jednej z ławek, Elizabeth zaczęła wskazywać wszystkie kwiaty i drzewa, a Lily próbowała zapamiętać ich nazwy – łubiny, malwy, lak wonny, lilie, irysy, róże pnące, bzy, wiśnie, grusze. Czy zdoła je wszystkie zapamiętać? Książę Portfrey spacerował po alejkach, kiedy rozmawiały, jednak zatrzymał się na chwilę w dolnej części skalnego ogrodu i znów zmierzył ją wzrokiem.
Elizabeth stała przy fontannie, spoglądając, jak Lily wraca do domu. Mała zagubiona figurka. Jednak odmówiła, kiedy zaproponowała jej, że odprowadzi ją do pokoju. Powiedziała, że chyba zapamiętała drogę.
– Odważna dziewczyna – Elizabeth odezwała się bardziej do siebie niż do księcia stojącego tuż za nią.
– Muszę ci podziękować, że wytknęłaś mi grubiańskie i niezwykle wścibskie pytania – powiedział sztywno.
Odwróciła się do niego.
– Och, obraziłam cię – odparła, uśmiechając się smutno.
– Ależ nie. – Skinął lekko głową. – Uważam, że miałaś absolutną rację.
– Biedne dziecko – powiedziała. – Wydaje się taka dziecinna, a przecież Neville poślubił ją ponad rok temu, więc już dawno nie jest dzieckiem, nieprawdaż? Jest taka drobna i wygląda tak delikatnie, a przecież przebywała z wojskami w Indiach, a potem w Portugalii i Hiszpanii. To nie było łatwe. A przez prawie rok przebywała we francuskiej niewoli. Dlaczego się nią tak interesujesz?
Książę uniósł brwi.
– Właśnie z tego powodu, o którym mówiłaś. Ponieważ jest interesująca. I pojawiła się w najlepszym z momentów, lepszego nie mogła wybrać.
– Z pewnością jednak uważasz, że nie zrobiła tego rozmyślnie? – spytała ze śmiechem.
– Oczywiście, że nie. – Spojrzał z zamyśleniem na drzwi, w których zniknęła Lily. – Jest piękna. Nawet teraz. Kiedy Kilbourne wyłoży majątek na ubrania i klejnoty i odpowiednio ją przygotuje…
Nie skończył myśli, nie musiał zresztą tego robić.
Elizabeth nic nie odpowiedziała. Nigdy nie potrafiła wyjaśnić natury związku łączącego ją z księciem Portfrey. Od kilku lat byli bliskimi przyjaciółmi. Łączyła ich zażyłość i bliskość rzadka pomiędzy samotnym mężczyzną i samotną kobietą. Istniał jednak również między nimi dystans. Może był to dystans nieunikniony, skoro byli różnych płci, a nie zostali kochankami.
Czasami Elizabeth sama zadawała sobie pytanie, czy chciałaby zostać jego kochanką, gdyby jej to zaproponował. Jednak nigdy tego nie uczynił. I nigdy nie poprosił jej o rękę. Cieszyło ją to. Chociaż w młodości żyła marzeniem, że spotka mężczyznę, którego kochałaby na tyle, by go poślubić, chyba już nie chciała zrezygnować z niezależności, którą tak sobie ceniła.
Czasami jednak myślała, że chętnie doświadczyłaby prawdziwej miłości – fizycznej miłości – na przykład kogoś tak przystojnego jak książę.
Portfrey w młodości był żonaty – krótko i tragicznie. Służył wtedy jako oficer w wojsku, a jako młodszy syn nie miał szans na odziedziczenie tytułu książęcego po ojcu. Ożenił się w tajemnicy, zanim wyjechał ze swym oddziałem do Holandii, a następnie Zachodnich Indii, zostawiając swoją żonę i nie ujawniając małżeństwa. Żona umarła przed jego powrotem. Chociaż zdarzyło się to wiele lat temu, Elizabeth czuła, że nigdy tak naprawdę nie otrząsnął się po tym, być może nigdy sobie nie darował, że zostawił żonę, że nie był przy niej, kiedy zmarła w wypadku, nie przybył nawet na jej pogrzeb.
Elizabeth miała wrażenie, jakby nigdy nie pogodził się ze śmiercią żony i nie pozwolił jej odejść, chociaż też nigdy o niej nie wspominał. Był mężczyzną zmiennego usposobienia, nie mogła w pełni go zrozumieć. Być może, przyznawała przed sobą, to właśnie w nim ją fascynowało.
A teraz on zdawał się być zafascynowany Lily, młodą dziewczyną, którą określił – jakże celnie – jako piękną. Elizabeth miała trzydzieści sześć lat. No właśnie. Uśmiechnęła się smutno.
– Może wrócimy do domu? – zaproponowała. – Zrywa się chłodny wiatr.
Podał jej dłoń.
Lily próbowała przywołać w myślach marzenie, które towarzyszyło jej od ponad roku. Jak niemądre wydawało się teraz z perspektywy czasu. Wyobrażała sobie, jak przyjeżdża do wielkiego domu położonego w pięknym angielskim ogrodzie – jej ojciec często opowiadał, że angielskie ogrody są najpiękniejsze na świecie – i dostrzega radość malującą się na twarzy Neville'a, kiedy ten otwiera drzwi i widzi ją na progu. Otacza ją ramionami i obejmuje mocno, a ona zaczyna mu opowiadać wszystko, on jej wybacza i żyją długo i szczęśliwie. W jej śnie nie było innych osób, tylko oni dwoje.
Lily westchnęła, otwierając wysokie okno w sypialni, i wciągnęła w płuca zimne nocne powietrze. Czy wierzyła, że marzenie się kiedyś spełni? Zapewne nie. Nie była tak naiwna, by wyobrażać sobie, że życie może być aż tak proste. Zawsze zdawała sobie sprawę z głębokiej różnicy dzielącej oficerów i zwykłych żołnierzy. A jej małżeństwo z Neville'em zostało zawarte w pośpiechu i trwało niezwykle krótko. Marzenie pomogło jej przetrwać najgorsze chwile. Pomyślała, że czasami lepiej było mieć takie marzenie niż pogodzić się z zimną prawdą.
Była hrabiną Kilbourne, panią tego wszystkiego – chyba że Neville postanowi się z nią rozwieść. Myślała jednak, że tak się nie stanie. Cała sytuacja stała się bezsensowna. Herbatka była jednym wielkim koszmarem. Obiad był jeszcze gorszy. Nie wiedziała, jakie potrawy i napoje przyjmować od lokajów, których noży, widelców i łyżek używać do potraw. Gdyby Neville nie dotknął jej dłoni niemal na początku i nie szepnął, by go naśladowała, gdyby Elizabeth nie zauważyła tego ponad stołem, nie mrugnęła do niej i nie podnosiła naczyń, których powinna używać przy kolejnych potrawach, strasznie by się ośmieszyła.
A w salonie po posiłku czekała ją kolejna konwersacja. Wspaniale byłoby ograniczyć się tylko do słuchania, gdyby mogła być niewidzialna, gdyby różne osoby, z tych czy innych powodów, nie próbowały wciągnąć jej do rozmowy. Za każdym razem, kiedy tylko otwierała usta, coraz bardziej okazywała swoją niewiedzę.
Znów założyła zieloną muślinową suknię, a Dolly ułożyła jej nową fryzurę. Wszyscy zaś zmienili ubrania, więc czuła się przy nich pospolita i zaniedbana. Nie podobało się jej to uczucie. Nigdy przedtem nie przejmowała się tym, co na siebie wkłada. Ubrania miały służyć do ochrony przed zimnem, miały być zgodne z podstawowymi nakazami przyzwoitości. Tutaj jednak odzwierciedlały również pozycję społeczną.
I to ma być moje życie, pomyślała, odchodząc od okna w stronę łóżka. Uniosła koszulę, by nie potknąć się lub nie nadepnąć na nią. Stanęła jednak i uśmiechnęła się na widok bosych stóp. Dolly spędziła niemal cały wieczór, wypruwając falbankę z dołu, skracając koszulę i przyszywając na powrót falbankę. To miło z jej strony, przecież Lily mogła to zrobić sama. Kiedy jednak oznajmiła to pokojówce, ta roześmiała się, powiedziała, że to śmieszne i obie zaczęły chichotać bez powodu. Pokojówka rozpakowała jej torbę i powiedziała, że nie znalazła w środku koszuli nocnej. Nie mogła pozwolić, by hrabina potknęła się na falbance i złamała kark.
Ktoś zapukał do drzwi przebieralni. Czyżby Dolly? Czy ta dziewczyna nie ma czasu dla siebie?
– Proszę – zawołała Lily.
Okazało się, że to nie pokojówka. Do pokoju wszedł Neville, wyglądał niezwykle przystojnie w długiej, obszytej brokatem koszuli nocnej. Lily przypomniała sobie, jak powiedział jej, że zajrzał do niej wcześniej, kiedy spała. Przygryzła dolną wargę, przypominając sobie noc poślubną. Jednocześnie jednak przypomniała sobie z bólem, że tę noc miał spędzić z kimś innym.
– Lily, czy potrzebujesz czegoś?
Potrząsnęła głową.
– Czy… wszystko w porządku?
Skinęła potakująco.
– To był dla ciebie ciężki dzień – powiedział. – Może jutro będzie lepiej.
– Czy ją kochasz? – Nie mogła powstrzymać się od tego pytania. Spojrzała na niego, żałując, że nie może cofnąć słów, bojąc się bólu, kiedy usłyszy twierdzącą odpowiedź. Kiedy była z Manuelem i partyzantami, podtrzymywała ją tylko nadzieja, że pewnego dnia powróci do mężczyzny, który ją poślubił. Okazało się jednak, że on w tym czasie adorował inną kobietę, może nawet zakochał się w niej. Potem w tej strasznej podróży tylko myśl o tym, że niedługo dotrze do niego, podtrzymywała ją na duchu, oni zaś planował ślub z inną.
Założył ręce z tyłu i spojrzał na nią poważnie.
– Dorastaliśmy razem – powiedział. – Mieszkała tutaj z nami. Jej matka poślubiła mojego stryja, brata mojego ojca, ale Lauren była jej córką z pierwszego małżeństwa. Byliśmy sobie przeznaczeni od dzieciństwa. Zawsze bardzo ją lubiłem. Kiedy wróciłem z Hiszpanii, nasze małżeństwo wydawało mi się jedynym logicznym krokiem.
– W takim razie byłeś z nią po słowie, kiedy mnie poślubiłeś? – spytała.
– Nie – odparł. – Niezupełnie. Buntowałem się przeciwko życiu, jakie było mi przeznaczone, przeciwko obowiązkom, jakie narzucała przynależność do mojej sfery. Powiedziałem Lauren, by na mnie nie czekała.
– Byłam częścią twojego buntu, prawda? – spytała go, zdając sobie sprawę, że nie mógł wyrazić lepiej swej buntowniczej postawy wobec poprzedniego życia i rodziców, niż żeniąc się z córką sierżanta.
– Nie, Lily. – Zmarszczył brwi. – Nie byłaś. Poślubiłem cię, bo tak było trzeba, ponieważ tak przyrzekłem twojemu ojcu. I ponieważ tak chciałem.
Tak. Tak było. Poślubił ją, ponieważ był dobrym, honorowym mężczyzną. I ponieważ tego chciał. Ale tak naprawdę cóż to oznaczało?
– Ale przez cały ten czas lubiłeś ją?
– Tak, Lily.
Zauważyła jednak, że nie odpowiedział tak naprawdę na jej pytanie. Czy kochał kobietą imieniem Lauren? Czy zdał sobie sprawą, że poślubiając Lily, popełnił okropny błąd, nawet jeśli, ulegając impulsom, sam tego chciał?
– A dzisiaj byś ją poślubił? – spytała.
– Tak. – Nie spuszczał z niej wzroku. – Znałem ją przez całe życie, Lily. Czekała na mnie. Mój ojciec zmarł i przejąłem po nim obowiązki. Jednym z nich było małżeństwo, chodziło o to, by w majątku zamieszkała hrabina. I by urodziła mi dzieci, zwłaszcza by dała mi dziedzica. Moje życie rebelianta się skończyło. A ty nie żyłaś.
– Nikomu o mnie nie powiedziałeś. – To nie było pytanie. Odwróciła się i dotknęła jedwabistego brokatu zwisającego nad łóżkiem. Zasłona była ciężka i bogato zdobiona. Tak obca, niepodobna do tego, co znała. Chciałaby wrócić do Portugalii. Nie miała pojęcia, co mogłaby tam robić, żałowała jednak, że nie może wrócić. Może powinna nadal wierzyć w sen…
– Lily – odezwał się, jakby czytał w jej myślach. – W głębi serca cierpiałem po twojej śmierci. Cieszę się, że przeżyłaś. Naprawdę, moja droga. Czyż mogłoby być inaczej?
Nie, był przecież dobrym człowiekiem. Zawsze traktował ją delikatnie uprzejmie, nawet kiedy była małą dziewczynką i czasami mogła się wydawać okropna czy nieznośna. Nie pragnąłby jej śmierci.
– Nie wspominałem o tobie nie dlatego, że nie byłaś dla mnie ważna – powiedział. – I nie z tego powodu zamierzałem dzisiaj poślubić Lauren, chociaż minęło dopiero półtora roku od twojej… śmierci. Proszę, uwierz mi.
Wierzyła. Tak, zależało mu na niej. Na tyle, by ją poślubić. Na tyle, by szeptać czułe wyznania w noc poślubną. Na tyle, by żałować jej śmierci. Jednak pomyślała, że gdyby to on zmarł, nosiłaby żałobę po nim do końca życia. Nigdy by nie mogła… Ale czy na pewno? Czy miała prawo go osądzać? Poza tym, istniała przeszkoda jeszcze poważniejsza niż fakt, że on był hrabią Kilbourne, a ona dawną Lily Doyle.
– Ja… – Przełknęła ślinę. – Wiesz, co się stało ze mną w Hiszpanii, prawda? Zrozumiałeś dzisiaj rano?
Czuła, że przyglądał się długo, jak bawiła się frędzlami, zdobiącymi kotarę nad łóżkiem.
– Czy to był jeden mężczyzna, Lily – spytał. – Czy więcej?
– Jeden. – Manuel, ich przywódca. Niewysoki, żylasty i śniady Manuel, który rządził swoją bandą partyzantów dzięki odwadze i charyzmie, a także czasami posługując się terrorem. – Nie byłam ci wierna.
– To był gwałt – powiedział chrapliwie.
– Ja… nigdy nie walczyłam. Nie zgadzałam się wiele razy i czasem pragnęłam… raczej umrzeć, niż mu ulec, jednak kiedy przyszło do tego, nie opierałam się. – Ciążyło jej na sumieniu, że nie walczyła ze swym oprawcą bardziej zawzięcie.
– Popatrz na mnie, Lily – przemówił spokojnym, zdecydowanym tonem; tak mówił w wojsku jako oficer. Niechętnie, z bólem spojrzała w jego oczy. – Dlaczego nie walczyłaś?
– Byli też francuscy jeńcy – zaczęła mówić. Jej oddech stał się szybszy, kiedy przypomniała sobie, co z nimi się stało. – Ponieważ bałam się. Potwornie się bałam. Ponieważ okazałam się tchórzem.
– Lily. – Nie zmienił tonu głosu. Patrzył jej prosto w oczy tak, że nie mogła odwrócić wzroku. Znów był jej dowódcą, a nie mężem. – To był gwałt. Nie jesteś tchórzem. Obowiązkiem żołnierza jest przetrwać za wszelką cenę w niewoli, a ty byłaś córką żołnierza i żoną żołnierza. Nie ma mowy o tchórzostwie. To był gwałt. Nie zdrada. Zdrada wymaga przyzwolenia.
Mówił tak pewnie, sprawiał wrażenie, że wierzy w swoje słowa. Czy to prawda? Nie okazała się tchórzem? Nie jest zdrajczynią?
– Pozwól mi wziąć cię w ramiona. – Zmienił ton głosu na delikatniejszy. – Sprawiasz wrażenie takiej samotnej, Lily.
Przybyła do obcego sobie świata, wróciła do męża, który właśnie miał poślubić inną. Jak okropnie musi się czuć. Czy nadejdzie czas, kiedy będzie znów taka jak dawniej? Pogodna, pewna siebie, szczęśliwa, taka, jaką zapamiętał, jaką przestała być po tamtej nocy przepełnionej miłością.
Neville podszedł do niej i przygarnął do siebie. Czuła jego ciepło i siłę. Przez chwilę miała wrażenie, że jest bezpieczna, że ktoś ją darzy miłością, że znalazła się wreszcie w domu.
A jednak czuła się jak ktoś, kto dotarł na drugi koniec tęczy, by odkryć, że nie ma tam nic – żadnego złota, nawet strzępów tęczy. Tylko… nic. Przestała wierzyć w to, co po drugiej stronie. Została sama, czekało ją mozolne budowanie nowej tożsamości, nowego życia.
Odsunęła się od niego, nie chcąc zatracić się w poczuciu zależności, które do niczego dobrego przecież by nie doprowadziło.
– Lepiej byłoby dla nas, gdybym umarła.
– Nie, Lily – odparł gwałtownie.
– Nie powiesz mi chyba, że przynajmniej raz nie przyszło ci na myśl, że tak byłoby lepiej?
Przerwała na ułamek sekundy, ale nie uszło jej uwagi, że nie spieszył z zaprzeczeniem.
– Myślę, że gdybym żyła, gdybyś ty wiedział, że żyję, nigdy byś mnie tu nie przywiózł. Znalazłbyś jakąś wymówkę, by tego nie robić. Załatwiłbyś to delikatnie. Wyjaśniłbyś, że to dla mojego dobra, że tak będzie lepiej. Jednak nigdy byś mnie tu nie przywiózł.
– Lily. – Podszedł do jednego z okien i spojrzał w ciemność. – Tego nie można przewidzieć. Ja tego nie wiem. Nie wiem, co by się wtedy stało. Byłaś moją żoną. Byłaś mi… droga.
Ach, tak, była mu droga. Nie była miłością jego serca, tak jak nazwał ją tamtej nocy. Uśmiechnęła się blado i usiadła na łóżku, objęła się ramionami, czując wieczorny chłód.
– Uważam, że to wszystko jest bez sensu – powiedziała. – To, że zupełnie tutaj nie pasuję, jest tak oczywiste, że aż chce się śmiać. Ona za to pasuje tu dobrze, prawda? Ta twoja Lauren. Została wychowana do takiego życia, przygotowana, by zostać twoją żoną i hrabiną. A zamiast tego została skrzywdzona, twoje plany legły w gruzach, a ja… No, cóż.
– Lily. – Podszedł znów do niej, pochylił się i wziął ją za ręce. – Nie ma rzeczy niemożliwych… Tylko posłuchaj tego, co mówisz. Czy tak mówi Lily Doyle? Lily Doyle, która przemaszerowała wzdłuż i wszerz Półwysep Iberyjski, nie zważając na gorące lato, mroźną zimę, niebezpieczeństwa bitew i potyczek, niedogodności i niewygody obozowego życia? Lily Doyle, która zawsze się uśmiechała i miała dla każdego miłe słowo? Która potrafiła dostrzec piękno nawet w najbardziej ponurej okolicy? Spośród wszystkich znanych mi osób jesteś jedyną, dla której nie ma rzeczy niemożliwych. Pomogę ci. Z własnej woli połączyliśmy nasze życie na tamtym wzgórzu w Portugalii. Musimy walczyć dalej, Lily. Nie mamy innego wyboru.
Nie wiedziała, czy potrafi wskrzesić tamtą Lily. Jednak rozgrzała ją jego wiara.
– Może jestem po prostu zmęczona i zniechęcona – uśmiechnęła się słabo. – Może rano wszystko ujrzę w jaśniejszych barwach. Ten dzień był trudny dla nas obojga. Dziękuję za twoją dobroć. Byłeś naprawdę dla mnie dobry.
– Pewnie chciałabyś zostać sama? – spytał. – Zostanę z tobą w nocy, jeśli potrzebujesz otuchy, Lily. Nie będę cię zadręczał moimi atencjami.
Propozycja była kusząca. Jeśli jednak chciała znaleźć sposób, by dać sobie radę z tym nowym, strasznym życiem, nie może poddać się tęsknocie za bezpieczeństwem jego ramion, zwłaszcza że niczego innego nie pragnęła.
– Wolałabym zostać sama – odparła.
Uścisnął jej dłonie i wstał.
– W takim razie do zobaczenia – powiedział. – Jeśli będziesz mnie potrzebowała, moja przebieralnia przylega do twojej, a sypialnia jest za nią.! Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, dzwonek jest za twoim łóżkiem. Na jego dźwięk zjawi się pokojówka.
– Dziękuję – odparła. – Dobranoc.
Nagle zaczęła się zastanawiać, jak jego niedoszła żona – Lauren – czuje się dzisiaj. Czy kocha go? Lily było naprawdę przykro z jej powodu. To miała być noc poślubna Lauren, a jednak to Lily była w sypialni hrabiny.
Wszystko potoczyło się w złym kierunku.
W nocy Lilly zrywała się często, dwa razy obudził ją ten sam sen – stary koszmar, który ją często nawiedzał.
Manuel leżał na niej, a ona otworzyła oczy i ujrzała jego – majora Newbury Neville' a, który stał w drzwiach chaty. Przyglądał im się z tym samym wyrazem, który widziała u niego często po bitwie, miał ciężki, zimny, ogarnięty szaleństwem walki, niemal nieludzki wzrok i ręce zaciśnięte na rękojeści szpady, aż pobielały mu kostki. Miał zamiar zabić Manuela i uwolnić ją. Nadzieja zaświtała boleśnie, kiedy próbowała leżeć bez ruchu, by nie ostrzec Hiszpana.
We śnie przebieg zdarzeń był zawsze ten sam. Najpierw Neville stał tam z pobladłą twarzą, znieruchomiały, zdawało się, na wieczność, a potem odwracał się i znikał. Drogocenne chwile mijały, a Manuel nadal nie przestawał jej wykorzystywać.
We śnie wreszcie była wolna i mogła pobiec za Neville'em, kiedy tylko partyzant skończył z nią, jednak miała tak słabe nogi, że nie mogła wstać, a gęste powietrze wręcz uniemożliwiało każdy ruch. Nie mogła zawołać go, nie wiedziała, dokąd odszedł, w jakim kierunku. Wokół zawsze unosiła się mgła, a ją ogarniała panika. Wtedy mgła nagle opadała i znów go widziała, stał nieruchomo o kilka kroków dalej, odwrócony do niej plecami.
We śnie zawsze w tej chwili ona również nieruchomiała, bała się poruszyć, bała się dotknąć go, bała się tego, co ujrzy w jego oczach, kiedy się do niej odwróci. Był to najokropniejszy i jednocześnie niemal ostatni moment snu, kiedy dotykała najstraszniejszych głębi rozpaczy. Kiedy stała tak, wahając się, mgła unosiła się znowu, a on znikał jej z oczu.
Koszmar ten przyśnił się jej dwukrotnie podczas pierwszej nocy w Newbury Abbey.
Obudziła się, kiedy na dworze panował jeszcze mrok, posłała łóżko, umyła się w zimnej wodzie w garderobie i ubrała w starą niebieską suknię z bawełny. Musiała wyjść na zewnątrz, by odetchnąć świeżym powietrzem. Chciała poczuć ziemię pod stopami. Chciała poczuć wiatr na twarzy i we włosach. Na schodach i przy drzwiach, gdy mocowała się z zamkiem, nie spotkała nikogo.
Wreszcie wyszła na dwór, gdzie na wschodniej stronie nieba zaczynały pojawiać się pierwsze oznaki nadchodzącego świtu. Głęboko wciągnęła do płuc chłodne powietrze. Czuła na nagich ramionach gęsią skórkę, ścierpły jej nogi. Nagle uspokoiła się i zaczęła iść w kierunku plaży.
Zatrzymała się dopiero nad samym brzegiem morza. Na granicy lądu, na granicy miejsca i czasu. Na obrzeżu nieskończoności i wieczności. Wiatr przemierzający rozległe przestrzenie nieznanego był silny, słony i zimny. Rozwiewał jej suknię i targał włosy. Czuła, jak stopy zapadają się nieco w miękkim piasku. Wysoko w górze mewy krążyły i krzyczały jak duchy uwolnione od czasu i przestrzeni. Przez moment poczuła zazdrość.
Jedynie przez moment. Lata spędzone w armii nauczyły ją świadomości nieskończonej wartości każdej chwili. Życie było tak niepewne, pełne kłopotów, strachu i cierpienia, a jednocześnie tak pełne cudów i piękna, i tajemnicze. Jak wszyscy ludzie, ona również doznawała przykrości. Pasmo bolesnych przeżyć zaczęło się dla niej nazajutrz po dniu, który był jednocześnie najbardziej nieszczęśliwy i najszczęśliwszy w jej życiu, kiedy zmarł ojciec, a major Newbury ją poślubił.
Przetrwała to wszystko!
A teraz, teraz, w tej najpiękniejszej z chwil, była wolna i otoczona takim nadziemskim pięknem, że aż czuła ból w piersiach i gardle. Wydawało się jej, że wiatr nie okrąża jej, lecz przepływa przez nią, przepełniając tajemniczą siłą życia.
Czy mogłaby tak po prostu odrzucić taki dar?
Przynajmniej żyła.
Lily rozwarła ramiona, podniosła głowę w kierunku wschodzącego słońca i stojąc na piasku, okręciła się dwa razy. Czuła, że na krótką chwilę dotarła do samego rdzenia tajemnicy.
Była żywa.
Po prostu żywa!
Przepełniona nową nadzieją, nową odwagą, nowym bogactwem uczuć ruszyła dalej, bosymi stopami ostrożnie badając drogę przez skały wyrastające w miejscu, gdzie kończyła się plaża, ciesząc się z odosobnienia, jakie oferowało wysokie urwisko z lewej i morze z prawej strony. Nie trwało to długo. Gdy tylko minęła zakręt cypelka, zobaczyła przed sobą łódki kołyszące się na wodzie, małe domki i inne budynki, zgromadzone u stóp urwiska. Domyśliła się, że dotarła do Lower Newbury, leżącego u podnóża stromego wzgórza, które widziała wcześniej z gospody.
Uśmiechnęła się pogodnie i ruszyła dalej. Mimo wczesnej pory widziała krzątających się w wiosce ludzi. Zwykłych ludzi, takich jak ona sama.
Lily czuła się niezwykle szczęśliwa, kiedy wreszcie boso przekroczyła bramy prowadzące do Newbury Abbey i weszła w szeroką aleję. Wcześniej wspięła się na wysokie wzgórze i przemaszerowała przez łąkę do Upper Newbury, pozdrawiając nielicznych napotykanych ludzi uniesieniem dłoni. Wszyscy, po krótkim wahaniu, odpowiadali tym samym gestem.
To zadziwiające, że nowy dzień potrafił tak jej przywrócić chęć do życia i odwagę.
Gdy minęła alejkę, którą razem z Neville'em szli poprzedniego dnia - z kościoła, ujrzała, że na ścieżce ktoś jest. Niedaleko spacerowały dwie damy. Lily stanęła i uśmiechnęła się. Młode kobiety ubrane były elegancko, należały zapewne do gości, chociaż nie przypominała sobie żadnej z nich.
Jedna, ta wyższa i szczuplejsza, miała ciemne włosy. Druga, niska i jasnowłosa, lekko utykała. Obie były piękne. Widok ich nienagannej elegancji przypomniał Lily, jak musi się prezentować w skromnej sukni z bosymi stopami, z puszczonymi luźno, potarganymi przez wiatr i poskręcanymi włosami, z cerą zapewne zaróżowioną od powietrza i wysiłku. Zawahała się przed następnym krokiem. Ostatecznie nie znała ich.
Nagle żołądek podjechał jej do gardła, zrozumiała, kim jest ta wyższa, chociaż dzień wcześniej widziała ją z twarzą zasłoniętą welonem.
Obydwie kobiety również ją rozpoznały. Widać to było wyraźnie. Obie przystanęły. Spojrzały na nią rozszerzonymi oczami, a na ich twarzach malował się taki sam wyraz konsternacji. Wtedy wyższa z nich podeszła bliżej.
– Ty zapewne jesteś Lily – odezwała się. Och, była piękna, mimo bladej twarzy i ciemnych cieni pod fiołkowymi oczami.
– Tak – odparła Lily. Zauważyła, że ta druga zesztywniała z wyraźną wrogością. – A ty jesteś Lauren. Narzeczona majora Newbury.
– Majora? – Lauren kiwnęła ze zrozumieniem głową. – Ach, tak, Neville'a. Miło mi cię poznać, Lily. To jest lady Gwendoline Muir, siostra Neville'a.
Jego siostra. Jej szwagierka. Lady Gwendoline zmierzyła ją wzrokiem pełnym nieskrywanej niechęci i nic nie powiedziała. Nawet nie ruszyła się z miejsca.
Twarz Lauren nie wyrażała wrogości. Nie wyrażała w ogóle nic. Wyglądała jak blada maska.
– Tak mi przykro z powodu tego, co stało się wczoraj – powiedziała Lily, czując niestosowność swych słów. – Naprawdę niezmiernie mi przykro.
– No, cóż… – Dziewczyna zauważyła, że Lauren starała się unikać jej wzroku. – Spójrzmy na to z innej strony. Lepiej, że to się zdarzyło wczoraj, a nie dzisiaj. Ależ ty wyszłaś bez przyzwoitki czy nawet pokojówki! Nie powinnaś. Czy Neville wie o tym?
Lily ogarnęła nagła ochota, by nie zważając na okropne skrępowanie, powiedzieć coś, co spowodowałoby, że z twarzy tej kobiety zniknąłby ten beznamiętny wyraz. Musiała znajdować się w strasznym szoku.
– Och, spędziłam taki wspaniały poranek – wyjaśniła. – Poszłam na plażę, by obejrzeć wschód słońca, a potem z ciekawości minęłam skały, aż doszłam do leżącej poniżej wioski. Niektórzy rybacy przygotowywali się do wypłynięcia w morze, żony pomagały im, a dzieci biegały wokół i bawiły się. Rozmawiałam z niektórymi osobami, wszyscy byli bardzo mili dla mnie. Zjadłam śniadanie z panią Fundy, czy znacie ją, panie, i zabawiałam jej dzieci, kiedy karmiła najmłodsze. Zaprzyjaźniłam się z nimi i obiecałam, że zajrzę do nich, kiedy tylko będę mogła. – Roześmiała się. – Wszyscy zachowywali się na początku śmiesznie, próbowali kłaniać mi się i zwracali się do mnie „milady”. Możecie to sobie wyobrazić?
Milczenie lady Gwendoline stało się bardzo wymowne.
Na twarzy Lauren przez moment pojawił się drżący uśmiech.
– Ach, zatrzymuję was. – Lily poczuła, jak znika jej ożywienie. – Tak mi przykro. Jesteś bardzo uprzejma, Lauren. On… major Newbury, powiedział mi wczoraj wieczorem, że bardzo cię lubi. Nie dziwi mnie to. Ja… no cóż, jest mi bardzo przykro. – Czuła, że mówi same głupstwa. Czy można było jednak powiedzieć coś mądrego w takiej sytuacji? – Czy mieszkasz w Newbury Abbey?
– We wdowim domku. – Lauren skinęła głową w kierunku drzew, przez które Lily, odwróciwszy się, dostrzegła budynek. – Razem z Gwen i hrabiną, jej matką. Może odwiedzę cię niedługo. Jutro?
– Tak. – Lily uśmiechnęła się. – Bardzo bym chciała. Czy przyjdziesz również… Gwendoline? – Spojrzała niepewnie na szwagierkę, która wprawdzie nie odpowiedziała, jednak jej nozdrza zadrgały w pohamowanym gniewie.
Lily pomyślała, że Gwendoline kocha kuzynkę. Rozumiała targający nią gniew. Uśmiechnęła się krótko do nich i ruszyła dalej. Czuła się bardzo zmieszana. Lauren była piękna i miała więcej wdzięku, niż Lily się spodziewała. Dlaczego Neville jej nie kochał?
Niektóre z przygnębiających myśli poprzedniego dnia znów zaczęły jej ciążyć.
Lauren i Gwendoline stały, patrząc jak Lily odchodzi.
– No cóż! – Gwendoline odetchnęła głośno i stanęła przed kuzynką, kiedy dziewczyna odeszła tak daleko, że nie mogła już ich słyszeć. – Nigdy nie czułam się tak obrażona. Jak ona śmiała stanąć i rozmawiać z nami, zwłaszcza z tobą?
– Jak śmiała, Gwen? – Lauren spoglądała na niknącą w oddali sylwetkę. – Jest żoną Neville'a. Twoją szwagierką. Jest hrabiną Kilbourne. Poza tym, to ja pierwsza przemówiłam. – Roześmiała się, chociaż nie zabrzmiało to wesoło. – Jest piękna.
– Piękna? – Gwendoline powtórzyła to z największą pogardą. – Zawstydziłaby nawet żebraka. Ciekawe, czy celowo próbuje zniesławić Neville'a, czy też po prostu robi to nieświadomie? Pojawiła się w obu wioskach, by wszyscy ją zobaczyli, tak… bez kapelusza, boso, bez… – Prychnęła z irytacją. – Czy ona w ogóle nie wie, jak się zachować?
– Ależ, Gwen – odezwała się Lauren tak spokojnie, że kuzynka z ledwością słyszała jej słowa. – Czy nie widzisz, jaka jest pełna życia i niepowtarzalna? Nie widzisz, że nie jest pospolitą osobą? Że jest niezwykłą kobietą, która przyciąga wzrok mężczyzn i wzbudza ich pożądanie? Na przykład Neville'a?
Gwendoline spojrzała z niedowierzaniem na kuzynkę.
– Czyś ty oszalała? – spytała, nie spodziewając się nawet odpowiedzi. – Jest okropna. Niemożliwa. A ty masz najwięcej powodów ze wszystkich osób, by ją znienawidzić. Chyba jej nie będziesz bronić?
Lauren znów roześmiała się cicho, kiedy zawróciły i skierowały się do wdowiego domu.
– Po prostu próbuj ę patrzeć na nią oczami Neville' a – odparła. – Próbuję zrozumieć, dlaczego wyjeżdżając, powiedział, bym na niego nie czekała, a następnie spotkał ją i to z nią się ożenił. Och, Gwen, oczywiście, że jej nienawidzę. – Po raz pierwszy w jej tonie pojawiło się jakieś uczucie, chociaż nie podniosła głosu. – Nienawidzę jej strasznie. Chciałabym, żeby umarła. Nie powinnam tak myśleć. Boję się tych uczuć. Jednak chciałabym, żeby umarła. A muszę próbować… rozumiesz, naprawdę muszę próbować zrozumieć. Poza tym, to przecież nie jej wina, nie sądzisz? Neville nie powiedział jej o mnie. A zresztą, co miałby powiedzieć? Wyjaśnił mi, żebym na niego nie czekała. Nie miał wobec mnie żadnych zobowiązań. Nie byliśmy zaręczeni. Muszę spróbować ją polubić. Spróbuję ją polubić.
Gwendoline szła obok, utykając, i miała trudności z dotrzymaniem jej kroku.
– Ja nie mam zamiaru nawet próbować – oznajmiła. – Będę ją nienawidzić za nas obie. Zrujnowała życie tobie i Neville'owi – chociaż to jedynie jego wina – a jesteście dla mnie obydwoje najukochańszymi ludźmi na świecie. I nie mów mi, że Lily jest niewinna. Oczywiście że nie jest, a ja z pewnością nie jestem wobec niej sprawiedliwa. Mimo wszystko jest jednak okropną osobą. Jak miałabym ją lubić, skoro wiem, że przez nią jesteś tak bardzo nieszczęśliwa?
Doszły do domu. Lauren zatrzymała się jednak przed wejściem do środka.
– Musimy ją wiele nauczyć – rzekła takim samym apatycznym głosem jak dzień wcześniej. – Jak ma się ubierać, jak zachowywać, jak być damą. Odwiedzę ją jutro. Spróbuję… być dla niej uprzejma.
– Będziemy jeszcze musiały nauczyć się grać na harfie i nosić aureolę – powiedziała uszczypliwie Gwendoline. – Po śmierci z pewnością zostaniemy aniołami lub świętymi.
Obydwoje roześmiały się.
– Proszę, Gwen. – Lauren ścisnęła mocno kuzynkę. – Pomóż mi jej nie nienawidzić… Och, jak Neville mógł poślubić taką… taką dziką istotę, z innego świata? Co jest ze mną nie tak?
Kuzynka nic nie odparła. Nie było na to żadnej rozsądnej odpowiedzi.
Lily czuła się niemal tak, jakby wracała do więzienia. Kiedy ujrzała dom, zwolniła kroku. Znów jednak przyspieszyła. Zobaczyła na tarasie Neville' a w towarzystwie trzech innych mężczyzn. Tak długo nie przestawała myśleć i marzyć o nim. Teraz był znów prawdziwy. I z zaciśniętymi ustami, uśmiechając się lekko, patrzył, jak zbliża się do nich. Wszyscy na nią patrzyli. Pomyślała, że wcześniej czuła się o wiele lepiej. Mimo wszystko dzisiaj rano patrzyła na świat z większym optymizmem.
Neville skłonił się jej, kiedy podeszła bliżej, wziął jej dłonie i ucałował.
– Witaj, Lily – powiedział.
– Poszłam na plażę – oznajmiła. – Chciałam popatrzeć na wschód słońca. A potem wspięłam się na skały i znalazłam się we wsi. – To wszystko tłumaczyło jej wygląd.
– Wiem. – Uśmiechnął się do niej. – Widziałem przez okno, jak idziesz.
Markiz o długim nazwisku skłonił się jej.
– Jestem tak przejęty, że aż brak mi słów – stwierdził, ale ciągnął dalej. – Żadna ze znanych mi dam nigdy nie wstaje na tyle wcześnie, by wiedzieć, że słońce wykonuje tak osobliwą czynność jak wschodzenie.
– W takim razie tracą jedną z największych przyjemności życia – zapewniła go Lily. – Czy mógłby mi pan powtórzyć jeszcze raz swoje imię i nazwisko? Zapamiętałam tylko, że jest bardzo długie.
– Mam na imię Joseph. – Kiedy roześmiał się, był bardzo przystojny. – Jesteśmy teraz kuzynami, Lily. Nie musisz łamać sobie języka na nazwisku Attingsborough.
– Joseph – powtórzyła. – Teraz chyba zapamiętam.
– Jamesa również – powiedział następny z panów, skłaniając się jej. Jestem twoim kolejnym kuzynem, Lily. Moja żona ma na imię Sylvia, a synek Patrick. Moja matka to ciotka Neville'a, Julia, siostra jego ojca. Mój ojciec…
– Do licha z tym, James. – Czwarty dżentelmen uniósł w górę oczy. – Zanudzisz Lily na śmierć. Może jeszcze dodasz do swojego wykładu, że innymi siostrami ojca Neville'a są ciotki Mary i Elizabeth, a jego wuj jest osławioną czarną owcą w rodzinie, straconą owieczką, która wyruszyła w podróż poślubną ponad dwadzieścia lat temu i nigdy nie wróciła? Mam na imię Ralph, Lily. Tak, kolejny kuzyn. Jeśli nie będziesz pamiętać mojego imienia następnym razem, kiedy się spotkamy, zwracaj się do mnie na ty.
– Dziękuję. – Roześmiała się. Dzisiaj rano z całą pewnością było o wiele łatwiej. Może wszystko okaże się łatwiejsze. Jednak ona zawsze lepiej czuła się w towarzystwie mężczyzn, może dlatego, że dorastała wśród żołnierzy.
– Ten spacer sprawił, że na twych policzkach zakwitły róże, Lily – odezwał się markiz. – Jak udało ci się dojść tak daleko bez butów? – Spojrzał przez monokl na jej bose stopy.
– Och. – Popatrzyła również. – To o wiele wygodniejsze niż chodzenie w butach. Jeśli zdjąłbyś buty i przespacerował się po trawie, Josephie, wiedziałbyś, że mam rację.
– Doprawdy?
– Wiem jednak, że tego nie zrobisz – powiedziała, uśmiechając się pogodnie. – Jestem tego pewna. Na Półwyspie Iberyjskim spotykałam mężczyzn, którzy nigdy nie zdejmowali butów, nigdy, ale to nigdy. Mogę się założyć, że do łóżka również kładli się w butach. Czasami zastanawiałam się, czy w ogóle mają stopy, czy może ich nogi kończą się poniżej kolan. Oczywiście, nie chcieli przyznać się do takiej deformacji. Wyobraźcie sobie, o ile byliby niżsi, przecież mężczyźni są bardzo dumni ze swego wzrostu. Nie cierpią patrzeć w górę na innych mężczyzn i wstydzą się, jeśli muszą z dołu spoglądać na kobiety.
Panowie roześmiali się. Lily przyłączyła się do nich.
– Dobry Boże. – Joseph tym razem spojrzał przez monokl na swoje buty. – Mój sekret się wydał. Kiedy okazało się, że dorosłem do czterech stóp i dalej ani rusz, kazałem, by Hoby zrobił mi specjalne, wysokie buty. Tak, bym mógł spoglądać na świat z wysoka.
– On nawet w nich tańczy, Lily – dodał Ralph. – Radzę ci uważaj, by nie podeptał cię w tańcu.
– Gdy się w nie stuknie, słychać jak pusto dźwięczą – dodał James.
– Ta rozmowa staje się coraz bardziej absurdalna – oznajmiła wesoło Lily. – Możecie sobie drwić, ale czułam trawę i rosę pod stopami, i piasek. Widziałam wschód słońca nad morzem. Anglia to cudowny kraj, tak zawsze mawiał mój tata.
Neville uśmiechnął się do niej.
– Masz rację, Lily. – Podał jej ramię. – Pozwól, że odprowadzę cię do pokoju i powiem Dolly, by pomogła ci się przebrać. Moja matka przyszła już z wdowiego domu i będzie na ciebie czekać w porannym salonie razem z kilkoma paniami.
Nie wyglądał wcale na zirytowanego. Nie robił jej wymówek ani przy kuzynach, ani kiedy opuścili ich towarzystwo. A jednak Lily usłyszała, jak mówi o kilku paniach.
– Czy inne panie też dzisiaj zażywały spaceru? – spytała.
– Z pewnością nie opuściły jeszcze swych sypialni. Damy zazwyczaj nie… ach, nie zażywają spacerów, dopóki pokojówki nie pomogą im się ubrać i nie uczeszą ich. Potem muszą jeszcze zjeść śniadanie, Lily. Uśmiechnął się, gdy wchodzili po szerokich schodach.
– Och, tak. Pokojówki – a ona nawet nie zadzwoniła po Dolly, kiedy wstała. Nie chciała budzić dziewczyny tak wcześnie. Zwłaszcza że żadna suknia nie była odpowiednia do Newbury Abbey oprócz zielonej z muślinu, a nawet i tego nie była pewna. Doszła teraz do wniosku, że mogła przynajmniej związać włosy wstążką i założyć buty.
– Nie pomyślałam o tym. Nie powinnam wychodzić z domu tak jak teraz, nieprawdaż? Z pewnością czułeś się zakłopotany, kiedy wróciłam, wszyscy twoi kuzyni mi się przyglądali. Przepraszam.
– Nie, nie. – Wolną dłonią poklepał rękę dziewczyny spoczywającą na jego ramieniu. – Nie to miałem na myśli. Nie chciałem cię zbesztać, na litość boską. To twój dom, Lily. Możesz robić to, co ci się tylko podoba.
Lily zamilkła, przypomniawszy sobie jego niedoszłą żonę w eleganckiej sukni. Lauren miała na sobie kapelusz, a nawet rękawiczki. Ona z pewnością nie zatańczyłaby boso z rozwianymi włosami, patrząc nad morzem na wschód słońca. Nie wprawiłaby go w zakłopotanie swym wyglądem.
Kiedy Lily umyła się, założyła pończochy i stare buty, a Dolly uczesała jej włosy w prosty kok na karku, przyozdobiony tylko dwoma wstążkami, Neville zaprowadził żonę do porannego saloniku. Dolly poradziła jej, by nie zakładała muślinowej sukni, ponieważ będzie musiała później przebrać się po południu, Lily została więc w starej, błękitnej sukni z bawełny.
Neville, który był jedynym mężczyzną w salonie, pozostał z nią przez kilka minut, ale wywołano go, by koniecznie porozmawiał z zarządcą.
Wszystkie panie powitały ją uprzejmie. Hrabina wdowa nawet wstała i pocałowała Lily w policzek, a potem wskazała miejsce obok siebie na sofie. Jednak rozmowa nie była tak przyjemna jak ta na tarasie. Rozmawiano o Londynie i o Almanachu, o wypożyczalniach książek i ogrodach różanych, a także o zatrudnianiu służących. Żadnej z tych spraw Lily nie znała z własnego doświadczenia. Kiedy wspomniano o wojnie i nazwano Francuzów potworami zła i deprawacji, a ona stwierdziła, że są to ludzie tacy sami jak Anglicy, wrażliwi i lojalni, zdolni do miłości i innych dobrych uczuć, rudowłosa dama, która miała, o ile Lily pamiętała, na imię Wilma – młodsza siostra Josepha? – oznajmiła, że zaraz zemdleje. Ktoś skarcił Mirandę, że poruszyła w rozmowie tak niedelikatny temat.
Lily uśmiechnęła się z sympatią do młodej dziewczyny, której twarzyczkę przytłaczała nieco zbyt duża ilość loczków, ta jednak zaczerwieniła się, zagryzła wargę i spuściła wzrok.
Ciotka Sadie próbowała zmienić temat i zapytała Lily, czy chciałaby coś do haftowania. Dziewczyna już wcześniej zauważyła, że niemal wszystkie panie zajęte były jakimiś robótkami. Musiała jednak przyznać, że nigdy nie uczyła się haftować, chociaż potrafi całkiem nieźle łatać i cerować. Zapadła znów pełna zakłopotania cisza, aż wreszcie matka Neville'a zaproponowała, by Miranda poszła do pokoju muzycznego, zostawiła otwarte drzwi i zagrała coś na fortepianie.
Lily w końcu uratowało pojawienie się lokaja, który oznajmił, że przybyły pani i panna Holyoake i czekają na hrabinę Kilbourne.
Dziewczyna spojrzała na matkę Neville'a, tak samo jak wszystkie obecne damy, a ta w odpowiedzi uniosła brwi.
– Czego chce ode mnie pani Holyoake? – spytała. – Z pewnością jej dzisiaj nie wzywałam.
– Przepraszam, proszę pani – Forbes chrząknął dyskretnie. – Wydaje mi się jednak, że zrobił to pan hrabia, dla swej żony. Kazałem zaprowadzić je do błękitnego salonu.
Dziewczyna poczuła się okropnie zakłopotana, zauważywszy szybko stłumiony smutek, jaki odmalował się na twarzy teściowej 4 która najwyraźniej zapomniała, że to ona, Lily, była teraz hrabiną Kilbourne.
Kiedy opuściła poranny salon, lady Elizabeth wyszła do niej pospiesznie, wyciągając dłonie.
– Lily. – Wzięła ją za ręce i pocałowała w policzek. – Witaj, moja droga. Wszystko w porządku, Forbes. Zaprowadzę hrabinę do pań Holyoake. Neville powiedział mi wcześniej, że przyjdą i poprosił, bym dopilnowała przymiarki.
Lily musiała przyznać, że czeka ją miła perspektywa. Obydwie posiadane przez nią suknie z pewnością nie pasowały do nowego życia. Jednak jeszcze większe zdumienie czekało ją w błękitnym salonie. Kiedy przedstawiono jej panią Holyoake i jej córkę, czarnowłose, czarnookie kobiety, podobne do siebie jak dwie krople wody, a te skłoniły się nisko i powiedziały do niej „milady”, ujrzała, że przyniosły ze sobą wiele bel materiałów, mnóstwo wykrojów i innych rzeczy przydatnych w ich zawodzie. Tak wiele, że kilkoro służby musiało je wnosić do środka.
– Może lepiej by było, gdybym to ja odwiedziła panie? – spytała.
Obydwie spojrzały na nią zaskoczone, a Elizabeth roześmiała się.
– Och, nie, od kiedy zostałaś hrabiną Kilbourne, panią Newbury Abbey.
Wyglądało na to, że będzie miała nie dwie lub trzy nowe suknie, ale co najmniej tuzin, jeśli nie więcej. Kiedy zaprotestowała, wyjaśniono jej, że będzie potrzebowała porannych sukni, sukni na herbatę i na wieczór – niektóre będą przeznaczone na uroczystości rodzinne, inne na przyjęcia, a jeszcze inne na bale – a także sukni spacerowych i sukni do podróży powozem. I jeszcze strój do konnej jazdy, kiedy okazało się, że potrafi jeździć konno, chociaż nie powinna się tym przechwalać, skoro z pewnością nie miała w tym dużego doświadczenia.
Odkryła ze zdumieniem, jak wiele jest różnych tkanin i fasonów. Spośród kolorów nie zawsze można było wybierać te, które uznało się za ładne. Okazało się, że istniały barwy, w których jednym było do twarzy, a innym zdecydowanie nie. Jedne prezentowały się dobrze w dziennym świetle, inne wyglądały lepiej w blasku świec. Były też różne rodzaje zdobień – pasujące do różnych tkanin i okazji. Istniały przybrania w tym samym kolorze co tkaniny, które miały ozdabiać. Istniały też takie, które dopełniały tkaniny lub z nimi kontrastowały. Niektóre fasony akurat były w modzie, inne zaś były zbyt avant garde lub wręcz odwrotnie, passe. Jedne fasony pasowały młodym dziewczynom, inne młodym kobietom lub starszym paniom. Musiały wziąć miarę. Musiały…
Mimo uprzejmości Elizabeth i szacunku okazywanego przez krawcowe, Lily wkrótce poczuła się jak kukiełka, która unosi ramiona, ponieważ ktoś pociągnął za sznurki, okręca się wokół, ponieważ ktoś pociągnął inne sznurki i uśmiecha się ciągle namalowanymi ustami. Cała radość z tego, że będzie miała nowe stroje, szybko się ulotniła. Nie miała o niczym pojęcia i musiała pozostawić decyzje tym osobom, które się na tym znały. Poza tym, cały czas ogarniał ją niepokój, czy Neville może sobie na to wszystko pozwolić? I zapomniała spytać go, czy mogłaby zwrócić pieniądze kapitanowi Harrisowi. Jak mogła o tym zapomnieć?
Kiedy wreszcie cierpienia się skończyły, Elizabeth wzięła ją za rękę i zostawiły krawcowe przy pakowaniu rzeczy. Wcześniej Lily zaproponowała, że im pomoże, ale obydwie kobiety zaprotestowały, patrząc na nią zdziwione i poruszone.
– Biedna Lily – powiedziała Elizabeth. – To wszystko musi być dla ciebie strasznie trudne. Chodź, przekąsimy coś i odpoczniemy. – Roześmiała się ze skruchą. – Zapomniałam, że nawet posiłek nie jest dla ciebie odpoczynkiem. Z czasem wszystko będzie łatwiejsze, przyrzekam ci.
Lily chciała w to uwierzyć. Nie była jednak tak wszystkiego pewna. Gdyby tylko mogła cofnąć czas, powiedzmy o kilka dni, pomyślała… Czy miała inne wyjście? Musiała tu przyjechać. Nawet gdyby postanowiła czekać, aż kapitan Harris napisze list, w ten sposób tylko odwlokłaby to, co nieuniknione. Nie mogła po prostu nie przyjechać. Jest żoną Neville'a. Miał prawo dowiedzieć się, że nadal żyje.
Tak naprawdę chciałaby wrócić do tego dnia, kiedy zmarł jej ojciec. Chciałaby powrócić do tej chwili, by usłyszeć wyraźniej, co major Newbury powiedział do niej później, by mogła zebrać się na odwagę i powiedzieć nie.
Czy naprawdę tego chciała? Żeby nigdy go nie poślubić? Żeby tamta noc nigdy się nie zdarzyła? Gdyby nie było tamtej nocy, tego snu miłości, nie wiadomo, czy byłaby zdolna przetrwać późniejszą niewolę. Postradałaby zmysły, to pewne.
Lily nie wyszła już na dwór. Neville przyglądał się jej z głębokim zaniepokojeniem, kiedy została otoczona krewnymi, z których większość przynajmniej była gotowa zachować się właściwie i przyjąć ją do swego grona. Starała się, jak mogła, by sprawiać wrażenie radosnej, by zapamiętać nazwiska i koligacje, by odpowiadać na kierowane do niej pytania, by naśladować męża, jego matkę i Elizabeth w sprawach etykiety. Jednak rumieniec, który zakwitł na jej twarzy, kiedy wróciła rankiem ze spaceru, radosne ożywienie malujące się w oczach – wszystkie oznaki dawnej Lily – zniknęły w miarę upływu dnia.
Kiedy oprowadził ją po domu, oglądała wszystko z zainteresowaniem, widać było, że wywarło to na niej duże wrażenie. Wpatrywała się długo i uważnie w wizerunki członków rodziny wiszące w długiej galerii.
– To musi być cudowne uczucie, znać wszystkich przodków, a nawet mieć ich portrety – odezwała się, kiedy doszli do połowy drogi. – Przypominasz swojego dziadka z tego obrazu. Ani mama, ani tata nigdy nie opowiadali o swych rodzinach ani swoich przodkach. Do śmierci taty nie zdawałam sobie nawet sprawy, jaka jestem samotna. Gdybym po powrocie do Anglii chciała znaleźć jego krewnych lub krewnych mamy, nie wiedziałabym nawet, gdzie ich szukać. Wydaje mi się, że Leicester to rozległe miejsce.
– Nie jesteś sama – odezwał się ze współczuciem. – Masz mnie i moją rodzinę.
Podeszła do następnego portretu.
– Czy w medalioniku nie masz wizerunków taty i mamy? – spytał Neville. Pamiętał, że zawsze go nosiła, chociaż teraz nie miała go na sobie.
Dotknęła dłonią szyi, jakby medalionik nadal tam wisiał.
– Nie – odparła. – Był pusty.
Nie spytał, co się z nim stało. Prawdopodobnie zabrano go jej, kiedy dostała się do niewoli, przypominanie jeszcze o tej stracie mogło być dla niej bolesne.
Następnego ranka z rozczarowaniem odkrył, że nie wyszła na dwór, by oglądać wschód słońca. W nocy padało, a rano nadal było pochmurnie i zapowiadało się na burzę, nie wierzył jednak, że to brzydka pogoda powstrzymała ją przed spacerem. Kiedy zajrzał do jej pokoju, siedziała w oknie, wpatrzona spokojnie przed siebie. Uśmiechnęła się do niego i powiedziała, że jedna z nowych sukni ma być dostarczona wcześnie i że czeka, by ją przymierzyć. Hrabina miała przedstawić jej gospodynię i wprowadzić ją w rozmowy na temat menu.
Przypuszczał, że to dość ważne – przynajmniej jego matka w to wierzyła – by jego żona nauczyła się prowadzić duży dom. Nie chciał jednak, by nowe życie zabrało jej całą lekkość i radość. Chciał, by pozostała dawną Lily, tą, którą zapamiętał z Półwyspu Iberyjskiego.
Jak się okazało, o czym Neville dowiedział się później, Lily źle zrozumiała i nie wiedziała, że to gospodyni przyjdzie do niej. Zeszła sama do kuchni, myśląc, że tam poczeka na swą teściową. Jednak po jakimś czasie pani Ailsham poinformowała starszą jaśnie panią, że hrabina Kilbourne jest na dole i kiedy zaskoczona teściowa zeszła tam, ujrzała jak Lily siedzi przy ogromnym kuchennym stole, ubrana w wielki fartuch, obiera ziemniaki razem z kuchenną i zabawia zaskoczoną, lecz zachwyconą służbę opowieściami o gotowaniu w wojsku i racjach, które przychodziły nieregularnie, a kiedy wreszcie nadchodziły, okazywało się, że nie wystarczają na potrzeby tylu ludzi.
Neville usłyszawszy o tym, zaczął się śmiać, chociaż jego matka nie zdawała się tym zachwycona, i poszedł poszukać Lily. Ona jednak znajdowała się już w bezpiecznym schronieniu porannego salonu w towarzystwie jego ciotek i kuzynek. Sprawiała wrażenie jednocześnie pogodnej, niemej i apatycznej – i wyglądała przepięknie w nowej, błękitnej sukni.
Przysłano wiadomość z wdowiego domku, że Lauren i Gwendoline przybędą z wizytą po południu.
Kiedy cała rodzina zebrała się w salonie, zapanowało ogólne napięcie. Wszyscy zachowywali się nienaturalnie. Każdy się ciągle uśmiechał, dużo mówił i wybuchał śmiechem częściej, niż było to konieczne. Lily pozostawała spokojna.
Neville oczekiwał gości z największym strachem.
Kiedy jednak przyszły, wszyscy się zawiedli. Nie chciały, by je zapowiadano, i weszły, kiedy tylko lokaj otworzył drzwi, jak wiele razy przedtem, przed przyjazdem Lily. Obydwie wyglądały niezwykle elegancko. Gwen nie uśmiechała się. Lauren wręcz przeciwnie – zachowywała się pogodnie i łaskawie. Rozglądała się wokół, patrząc wszystkim w oczy z pozorną swobodą.
Neville, który zerwał się, by je przywitać, domyślał się, że ta chwila kosztowała ją wiele wysiłku.
– Lauren – powiedział, powstrzymując się, by uścisnąć jej dłonie. Zamiast tego skłonił głowę. – Jak się masz? Witaj, Gwen.
– Witaj, Neville. – Lauren uśmiechnęła się i sama wyciągnęła do niego ręce. – Przyszłyśmy odwiedzić twoją żonę, nieprawdaż Gwen? Nie musisz nam jej przedstawiać. Poznałyśmy się wczoraj rano, kiedy byłyśmy na spacerze. Och, tu jesteś, Lily. – Odwróciła się od Neville'a z ciepłym uśmiechem i znów wyciągnęła dłonie. – Sprawiasz wrażenie… poskromionej. – Roześmiała się. – Jaka piękna suknia. Wyglądasz świetnie w kolorze pierwiosnków. – Wzięła dłonie Lily w swe ręce i pochyliła się, by pocałować ją w policzek.
To było wspaniałe przedstawienie. Czy na pewno jednak przedstawienie? Lauren przywitała się spokojnie ze wszystkimi i usiadła obok Lily na sofie.
Różnica między obiema – pomiędzy jego żoną a tą, która dwa dni wcześniej o mało nie została jego żoną – była bardzo wyraźna. Lily – drobna, śliczna, spokojna, nieco zakłopotana, siedziała oparta na krześle, piła herbatę, nie odstawiając ani razu filiżanki na spodek, dopóki jej nie opróżniła, i z pewnością brakowało jej tej dystynkcji, którą według jego matki powinna mieć hrabina. Lauren, piękna i elegancka, perfekcyjna w swej pewności siebie, siedziała wyprostowana, pełna wdzięku, nie dotykając plecami oparcia sofy, piła herbatę drobnymi łyczkami i odstawiała filiżankę na spodek, okazując, jak wypadało, uznanie dla pięknego przedmiotu.
Neville pomyślał, że wyglądało to tak, jakby specjalnie usiadła obok Lily, wiedząc, że wszyscy zauważą tę różnicę i będą ją komentować. Zganił się za tę niemiłą myśl. Lauren nigdy nie była nieuprzejma. Ale też, oczywiście, nigdy nie znalazła się w takiej sytuacji.
To Gwen zachowywała się tak, jak powinna zachowywać się odrzucona narzeczona. Chociaż była dobrze wychowana, od chwili oficjalnej sztywnej prezentacji celowo ignorowała zarówno Lily, jak i brata. Pogrążyła się w rozmowie z grupą kuzynek.
Neville oczekiwał, a i miał trochę nadziei, że Lauren opuści Newbury Abbey tego samego ranka, kiedy wyjeżdżał jej dziadek i pan Calvin Dorsey, który pocieszał starszego pana od momentu tego niedoszłego ślubu i okazał się tak miły, że zaproponował mu towarzystwo na pierwszy dzień podróży do domu barona w Yorkshire. Jednak Lauren nie wyjechała z nimi. Mieszkała przecież w Newbury przez większość życia. I może, pomyślał Neville, było dla niej ważne, by nie uciekać, ale zostać i stawić czoło nowym okolicznościom.
Dawała sobie świetnie radę. Może powinien odczuwać ulgę, i odczuwał ją. Nie mógł jednak nadal zapomnieć, jak Lauren w dzieciństwie szczebiotała szczęśliwie o tym, co zrobi, kiedy mama przyjedzie do domu, aż wreszcie pewnego dnia przestała i nigdy już o tym nie wspomniała. A kiedy dorastała, opowiadała z ożywieniem, że napisze do rodziny ojca i nawiąże z nimi ponownie kontakt, może nawet spędzi u nich kilka miesięcy, aż wreszcie przestała o tym wspominać, kiedy nie otrzymała odpowiedzi na swój list. Nie mówiła nigdy ani o jednej, ani o drugiej sprawie. Nie straciła pogody ducha. Po prostu milczała.
Gdyby jakiś nieznajomy pojawił się teraz w ich salonie, nigdy by nie zgadł, że Lauren jeszcze dwa dni temu miała zostać żoną – jego żoną – i że jej marzenia zostały nagle i okrutnie zniszczone.
Lauren, pomyślał niespokojnie, jest niczym beczka prochu, sprawia wrażenie nieszkodliwej, a przecież wystarczy iskra, by wybuchła.
Może nie miał racji. Może w Lauren nie kryła się taka pasja.
Kiedy poszedł do niej dwa dni temu, miał jednak nadzieję, że zacznie na niego krzyczeć. Miał również nadzieję, że wpadnie dzisiaj do salonu i urządzi jakąś głośną i skandaliczną scenę.
W końcu Pauline Bray, siostra Josepha, zaproponowała coś, co złagodziło napiętą atmosferę, panującą wśród zebranych w salonie.
– Mam ochotę iść na spacer – oznajmiła. – Spójrzcie. Właśnie wyszło słońce, minęło tyle czasu, że trawa z pewnością wyschła po ostatnim nocnym deszczu. Czy ktoś chce się przyłączyć?
Wyglądało na to, że wszyscy. Kuzyni przyjęli propozycję z entuzjazmem, nawet starsi krewni wyrazili chęć odetchnięcia świeżym powietrzem. Przez moment dyskutowano tylko, czy wybrać ścieżkę rododendronową, iść na wzgórze za domem, czy też przejść się na plażę. Zwyciężyła wyprawa na plażę, chociaż Wilma twierdziła, że morze działa niekorzystnie na cerę, a piasek dostaje się wszędzie, bez względu na to, jak ostrożnie się chodzi.
Zanim towarzystwo wyszło na dwór, plany stały się bardziej szczegółowe, wydano pospieszne rozkazy służbie, by przygotowała herbatę na piknik i przyniosła wszystko potem na plażę, chociaż dopiero co pito herbatę w salonie.
Neville cieszył się z tej odmiany, nie tylko ze względu na siebie, ale przede wszystkim z powodu Lily. Siedziała w domu przez ostatnie półtora dnia, wiedział, że czuje się oszołomiona i zdeprymowana, chociaż wcale się nie skarżyła. Zwłaszcza wizyta Lauren kosztowała ją wiele.
Nie udało mu się jednak, jak zamierzał, wziąć jej pod ramię i poprowadzić z dala od dużej grupy. Lauren nie odstępowała Lily na krok. Uśmiechnęła się do niej i wzięła ją pod rękę.
– Pójdziemy razem, Lily – powiedziała. – W ten sposób poznamy się bliżej.
Przeszli spokojnym krokiem przez taras i trawnik. Równie spokojnym krokiem przeszli przez strome wzgórze na plażę. Doszli jeszcze dalej, tam dokąd Lily jeszcze nie trafiła, minąwszy górującą nad nimi dużą skałę.
Lily miała na sobie stare buty, chociaż kilka nowych par wykonał dla niej wioskowy szewc. Za to ubrała się w nową pierwiosnkową suknię i płaszcz – pani Holyoake i jej córka musiały ciężko pracować, by skończyć je w jeden dzień – a także prosty kapelusz ze słomki, wybrany spośród tych, które przyniosły ze sobą do pałacu. Elizabeth wyjaśniła jej, że ponieważ we wsi nie ma modystki, pani Holyoake zawsze ma u siebie coś do wyboru.
Szerokie rondo kapelusza chroniło twarz Lily przed słońcem. Lauren nalegała jednak, by osłaniać swym parasolem również Lily, tak że nawet promień słońca nie dosięgnął jej twarzy. Muszą bardzo uważać na cerę, wyjaśniła Lauren, zwłaszcza teraz, kiedy zbliża się wielkimi krokami lato. Zauważyła, że twarz Lily nieco niestety zbrązowiała, może z powodu podróży z Portugalii. Nie jest to jednak powód do rozpaczy, opalenizna szybko zniknie, jeśli Lily będzie nosiła ze sobą parasolkę. Lauren może jej pożyczyć jedną.
Wilma nie chciała iść blisko brzegu, bojąc się, że sól z morza zniszczy jej cerę i włosy. Musieli też iść bardzo powoli przez piasek, by nie nasypał się im do butów. Kiedy dotarli do osłoniętego, idealnego na piknik miejsca i nadeszła służba z kocami i koszykami, panowie, pod przewodnictwem Wilmy, zbudowali coś, co przypominało namiot mający chronić ich przed wiatrem i okropnym powietrzem znad morza. W rezultacie, kiedy usiedli, nie widzieli ani morza, ani nawet piasku.
Lily pomyślała, że równie dobrze mogli nie wychodzić z domu.
Panowie bawili się o wiele lepiej. Zdążyli odbyć szybki spacer do końca plaży i wrócić, by w połowie powrotnej drogi spotkać panie. Mogli również podchodzić blisko brzegu, gdzie fruwały mewy i wiał najsilniejszy wiatr. W ich grupie wciąż rozlegał się radosny śmiech. Lily wolałaby przechadzać się w ich towarzystwie.
Wszyscy zasiedli do herbaty, kiedy jednak zaspokojono apetyt, niektórzy młodzi kuzyni, Hal i jego bracia, Richard i William, znów ruszyli na przechadzkę. William mrugnął do Mirandy, która była mniej więcej w jego wieku, i zaprosił ją skinieniem głowy. Dziewczyna zerknęła niespokojnie na matkę, która trzymała w dłoniach dwie szklanki, czekając aż jej syn Ralph, wicehrabia Sterne, napełni je winem. Następnie Miranda niepewnie spojrzała na Lily.
– Ja też chciałabym uciec – wyszeptała Lily, zapominając o dobrych intencjach, które kazały jej pozostać w domu przez całe półtora dnia. Neville w towarzystwie Elizabeth i księcia Portfrey, słuchał uprzejmie monologu ciotki Mary, którym raczyła ich od co najmniej pięciu minut.
Nie minęło kilka minut, gdy ruszyły razem z młodymi dżentelmenami na plażę, zatrzymując się nad samym brzegiem.
– Mogę się założyć, że o tej porze roku woda jest tak zimna, że można dostać ataku serca – powiedział Richard.
– Nie – stwierdziła Lily, która wielokrotnie, z wyjątkiem mroźnej zimy, kąpała się w górskich strumieniach. – Jest odświeżająca. Och, jaki cudowny wiatr. – Uniosła głowę w kierunku słońca i wiatru.
– Kąpiele morskie to ostatni krzyk mody – powiedział Hal. – W zeszłym roku kąpałem się w Brighton z Porterami.
– Umarłabym, gdybym miała zamoczyć choćby czubek stopy – oznajmiła Miranda. – Woda morska strasznie wysusza skórę.
Lily roześmiała się.
– Przecież to tylko woda, chociaż, oczywiście nie powinno się jej pić, bo jest słona. – I nie namyślając się długo, zdjęła buty, zsunęła pończochy, wzięła je w rękę, w drugą zebrała suknię, i weszła do wody aż po kolana.
Miranda zachichotała, a młodzi panowie zagwizdali z radością.
– Ale zimna. – Lily zaśmiała się jeszcze radośniej. – Jest cudownie. Spróbujcie.
W jej ślady poszedł Richard, a następnie Hal i William. W końcu dała się namówić Miranda. Zdjęła buty i pończochy i weszła ostrożnie do wody, zanurzając się po kostki. Roześmiała się ze strachu i podniecenia.
– Och, Lily – zawołała. – Z tobą nie można się nudzić.
– Wilma to straszna zrzęda – zauważył Richard, wykazując całkowity brak szacunku dla starszych. – A Lauren i Gwen nigdy nie zapominają, że są damami.
Zaczęli brodzić w wodzie, trzymając w dłoniach buty i pończochy, aż doszli do wysokiej skały, a Lily stwierdziła, że skała znajduje się w takim miejscu i ma taki kształt, że konieczne trzeba się na nią wspiąć. Wgramoliła się na szczyt i usiadła tam, otoczywszy ramionami kolana. Odchyliła do tyłu głowę. Czuła, że suknia jest ciężka i wilgotna od morskiej wody, szybko jednak wyschnie. Doszła do wniosku, że nie można pozostać długo w złym humorze, kiedy czuje się słońce i wiatr na twarzy, słyszy fale uderzające o brzeg i mewy krzyczące nad głową. Zdjęła kapelusz i położyła obok, razem z butami i pończochami. Poczuła się jeszcze lepiej.
Pozostała czwórka dołączyła do niej. Usiedli razem nieco niżej, rozmawiając ze sobą i śmiejąc się. Dziewczyna zapomniała o nich, ciesząc się znajomym uczuciem zespolenia z naturą. Zawsze miała taki dar zamykania się pośród tłumu, niezbędny, kiedy miała w życiu tak mało okazji do prywatności.
– Miranda!
Głos, donośny i zszokowany, sprawił, że Lily podskoczyła na równe nogi i szybko powróciła do rzeczywistości. U podstawy skały pojawiła się ciotka Teodora w towarzystwie Elizabeth i ciotki Mary.
– Włóż pończochy, buty, kapelusz i rękawiczki, i to natychmiast. I w tej chwili schodź na dół. Wielkie nieba, masz zamoczoną sukienkę. Czyś ty wchodziła do wody? Cóż za ekstrawagancje! Toż to nie przystoi damie… – Spojrzawszy jednak w górę, zobaczyła Lily, której suknia była jeszcze bardziej wymięta niż jej córki.
Elizabeth roześmiała się.
– Lily i Miranda zachowały się wyjątkowo sprytnie – powiedziała. – Zrobiły to, o czym wszyscy w tajemnicy marzyliśmy, i mogły cieszyć się słońcem i powietrzem morskim, a nawet samym morzem.
Jednak jej wysiłki, by załagodzić kłopotliwą sytuację, spełzły na niczym. Pojawiła się reszta towarzystwa, ciotka Teodora zrobiła się cała czerwona na twarzy, a Miranda zalała się łzami. Ciotka Mary zaczęła wszystkich zapewniać, że to wyłącznie wina jej chłopców. Są tacy samowolni! Hal zaprotestował z oburzeniem, że w wieku dwudziestu jeden lat nie jest się już chłopcem.
Lily w milczeniu założyła pończochy i buty, zawiązała wstążki nowego kapelusza i odwróciła się, by zejść na plażę. Wilma głośno się na coś użalała, a Gwendoline tłumaczyła jej, by nie była taka dokuczliwa. Markiz pytał specjalnie ospałym tonem, czy ktokolwiek słyszał o burzy w filiżance herbaty, a Pauline zaczęła się krztusić ze śmiechu. Para silnych ramion nagle uniosła Lily.
Neville odwrócił ją ku sobie i uśmiechnął się, nie przestając jej obejmować w talii.
– Przypomniało mi się coś, kiedy cię tam ujrzałem – powiedział. – Pamiętam, jak siedziałaś na wzniesieniu skalnym, spoglądając na wzgórza w Portugalii. – Jednak jego uśmiech zbladł, zanim skończył mówić. – Tak mi przykro. To było tuż przed śmiercią twojego ojca.
I kilka godzin przed ich ślubem. Jak musiał żałować, że doszło do obydwu tych zdarzeń. Jak ona tego żałowała!
Wszyscy ruszyli w drogę powrotną w kierunku doliny, a potem ścieżką prowadzącą ku domowi, pogrążeni w atmosferze niezadowolenia i zakłopotania. Lily i Neville szli na samym końcu.
– Przepraszam – powiedziała dziewczyna.
– Nie – odparł stanowczo. – Nie masz za co przepraszać, Lily. Przestań ciągle się usprawiedliwiać. Masz żyć tak, jak ci się podoba.
– Przeze mnie Miranda ma teraz kłopoty. Zachowałam się bezmyślnie.
– Porozmawiam z ciotką Teodorą. – Zaczaj się krztusić ze śmiechu. – Nie stało się nic strasznego.
– Nie – odparła. – Ja z nią porozmawiam. Nie musisz mnie ciągle osłaniać. Nie jestem dzieckiem.
– Lily – powiedział miękko. – Wszystko idzie nie tak, prawda? Może powinniśmy spędzić trochę czasu sam na sam? Chodź, pokażę ci domek.
– Ten w dolinie?
Skinął głową.
– To moje schronienie. Moje miejsce spokoju i ciszy. Zabiorę cię tam.
Wziął ją za rękę, splatając jej palce ze swoimi. Nie zważał na to, że ktoś przed nimi mógłby się odwrócić. Przecież byli małżeństwem.
– Domek należy do ciebie? – spytała. – Jest bardzo ładny.
– Moja babka była malarką – wyjaśnił. – Kiedy malowała, lubiła być sama. Dziadek wybudował dla niej ten domek w najpiękniejszym miejscu posiadłości. Jest umeblowany, a raz w miesiącu sprząta się tam i wietrzy. Wszyscy mogą z niego korzystać, chociaż, jak mi się wydaje, uważa się go za moje specjalne miejsce. Lubię pobyć sam w spokoju raz na jakiś czas.
Uśmiechnęła się do niego ze zrozumieniem. Ona także potrzebowała nieraz chwili samotności.
– To właśnie było najgorsze w wojsku – ciągnął. – Brak prywatności. Ty z pewnością też to czułaś, Lily. A przecież ty… zauważyłem, że często wypuszczałaś się gdzieś sama, chociaż zawsze pozostawałaś w zasięgu wzroku ojca. Siadałaś sobie lub stawałaś gdzieś i nic nie robiłaś, tylko rozglądałaś się wokół. Często wyobrażałem sobie, że odkryłaś jakiś sobie tylko znany świat, zamknięty dla mnie i niemal dla nas wszystkich. Miałem rację?
– Są takie miejsca, które zdają się być wyjątkowo wyróżnione – powiedziała. – Miejsca, w których czuje się… Boga, jak mi się wydaje. Nigdy nie odczuwałam jego istnienia w kościele. Wręcz przeciwnie, czułam się tam zamknięta, przygnieciona, jak zresztą w wielu budynkach. Są jednak miejsca niezwykłego piękna, spokoju i… świętości. Tyle że zdarzają się rzadko. Kiedy dorastałam, nie miałam takiej doliny jak ty tutaj, ani wodospadu, ani jeziorka, ani domku. I nie spotkałam wielu takich miejsc, kiedy podróżowaliśmy z oddziałem, może kilka. Nauczyłam się…
– Tak? – Pochylił ku niej bliżej głowę. Często kiedyś z nią rozmawiał, czasami przez godzinę lub dłużej. Zawsze były to interesujące rozmowy, mimo różnicy płci i pochodzenia. Zdawało mu się, że zna ją dobrze. Nigdy jednak nie pytał o jej wewnętrzny świat, tylko obserwował ją. Istniały głębie w jej duszy, które nadal pozostawały dla niego tajemnicą. Przypuszczał, że znalazłby tam i piękno, i mądrość. Jego Lily, mimo młodego wieku i braku wykształcenia, nie była powierzchowną kobietą.
– Nie wiem, jak to powiedzieć. Nauczyłam się być cicho i powstrzymywać od wszelkiego działania, a nawet nie myśleć w takich chwilach. Nauczyłam się po prostu być. Uczyłam się, że niemal każde miejsce może być jednym z tych niezwykłych miejsc, jeśli tylko tego zechcemy. Może nauczyłam się odszukiwać to miejsce we mnie.
Spojrzał na nią – piękną, filigranową Lily w nowej pierwiosnkowej sukni i słomianym kapeluszu. W takim razie ten spokój, który w niej zauważył, miał swoje wyjaśnienie. W swym krótkim, trudnym życiu odkryła to, czego, jak podejrzewał, ludzie nie odkrywają nigdy. On sam nie doszedł jeszcze do tego, chociaż doceniał wartość samotności i ciszy. Zastanawiał się, czy umiejętność Lily do odkrywania wewnętrznego miejsca, do po prostu bycia, jak to wyraziła, pomogła jej przetrwać trudne chwile w Hiszpanii. Nie zapyta jej o to. Nie potrafił nawet o tym myśleć.
Doszli do doliny i ścieżki prowadzącej do domku i jeziorka znajdującego się u wodospadu. Wszyscy zniknęli już za wzgórzem, między drzewami. Kiedy obydwoje podeszli bliżej, zatrzymali się jednocześnie pod wpływem niewypowiedzianego porozumienia i napawali oczy pięknem widoku, a uszy kojącym dźwiękiem spadającej wody.
– Tak – odezwała się wreszcie z westchnieniem. – To jedno z takich miejsc. Teraz wiem, dlaczego tutaj przychodzisz.
Zauważył, że od czasu swego przyjazdu nie zwraca się do niego po imieniu, chociaż przypomniał jej, że jest jego żoną i powinna tak mówić. Tęsknił za tym, by usłyszeć swe imię z jej ust. Pamiętał, że w noc poślubną brzmiało niemal jak intymne wyznanie. Nie mógł jednak, nie chciał naciskać na nią. Musiał dać jej czas.
– Chodźmy, obejrzysz domek – powiedział.
Niespodziewanie uprzytomnił sobie z niejakim zaskoczeniem, że nigdy nie przychodził tutaj z Lauren, a przynajmniej nie od czasów dzieciństwa.
Domek składał się tylko z dwóch urządzonych przytulnie pomieszczeń. W każdym znajdował się kominek, a obok leżało przygotowane drewno, na wypadek zimnego dnia lub nocy. Czasami nocował tutaj. Zdarzało się tak często w ciągu ostatniego roku, kiedy wspominał swe życie w dziewięćdziesiątym piątym pułku i lata spędzone na półwyspie, i pogrążał się w niespokojnej, niewypowiedzianej tęsknocie.
Nie, wcale nie niewypowiedzianej. Tęsknił tutaj za Lily, którą stopniowo pokochał przez te wszystkie lata, od kiedy ją znał, chociaż ta miłość przemieniała się w namiętność bardzo krótko, zanim rozkwitła w nocy przed jej śmiercią.
W Newbury próbował zapomnieć o Lily. Próbował tutaj myśleć tylko o nowym życiu, życiu pełnym obowiązków, do których został wychowany i wykształcony, życiu, w którym czekała na niego Lauren. Przychodził do domku, by wspominać i pogrążać się w żałobie.
Nadal trudno mu było uwierzyć, że Lily nie umarła. Że jest tutaj. Teraz.
Zajrzała do sypialni, jednak to drugie pomieszczenie zdawało się bardziej ją fascynować. Znajdowały się tu krzesła, stół, książki, papier, pióra i atrament, a z okien roztaczał się widok na wodospad. Neville uwielbiał siadać tutaj, czytać i pisać. Lubił również siedzieć i po prostu patrzeć. Może właśnie to Lily nazywała byciem.
– Czytasz tutaj – powiedziała, biorąc jedną z książek, kiedy już zdjęła kapelusz i odłożyła go na jedno z krzeseł. – Poznajesz inne światy i myśli innych ludzi. I możesz wracać do nich i czytać je na nowo.
– Tak.
– I czasami zapisujesz swoje myśli – ciągnęła, przesuwając palcem wzdłuż jednego z piór. – Możesz wrócić do nich, czytać je znowu i przypomnieć sobie, co myślałeś lub co czułeś.
– Tak. – Zauważył, że jej głos jest pełen tęsknoty.
– To musi być jedna z najwspanialszych rzeczy na świecie – móc czytać i pisać – stwierdziła.
Neville zrozumiał, że wiele rzeczy przyjmował za oczywiste. Nigdy tak naprawdę nie zdawał sobie sprawy, jakie przywileje, jakie możliwości dawało mu wykształcenie.
– Może ty również mogłabyś się nauczyć, Lily – zaproponował.
– Może – zgodziła się. – Chociaż prawdopodobnie jestem już za stara. Wydaje mi się, że nie byłabym dobrą uczennicą. Tatuś zawsze mawiał, że nauka pisania była najtrudniejszą rzeczą, jakiej dokonał. Nie uważał tego za łatwą sprawę. – Odłożyła książkę, podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz.
Nie miał zamiaru zadawać jej pytań, na które odpowiedzi bał się usłyszeć – z pewnością jeszcze nie teraz. Nie czuł się na tyle silny, by to wiedzieć. Jednak i czas, i miejsce wydały się odpowiednie, a słowa same cisnęły mu się na usta.
– Lily, opowiedz mi, przez co przeszłaś.
Podszedł do niej, spoglądając w jej twarz. Opuszkami palców dotknął jej policzków. Wyglądała tak delikatnie, a wiedział przecież, że na swój sposób była twarda niczym jego najbardziej zahartowani żołnierze.
– Czy możesz o rym mówić?
Zwróciła ku niemu głowę, jej błękitne oczy spojrzały mu prosto w twarz. Co najdziwniejsze, sprawiały wrażenie jednocześnie zranionych i spokojnych. Jakby to, przez co przeszła, zraniło ją, może nawet na zawsze, ale nie złamało. Tak przynajmniej zdawał się mówić jej wzrok.
– Była wojna – powiedziała. – Widziałam gorsze cierpienie niż moje. Widziałam okaleczenie, tortury i śmierć. Nikt mnie nie okaleczył. Nie umarłam.
– Czy byłaś… torturowana?
Potrząsnęła głową.
– Bito mnie kilka razy – odparła. – Kiedy… kiedy nie sprawiłam się zadowalająco. Ale tylko ręką. Nigdy tak naprawdę mnie nie męczono.
Chciałby, żeby ten hiszpański partyzant nagle pojawił się przed nim. Własnoręcznie połamałby mu wszystkie kości i rozerwał na strzępy. Bił Lily? Brzmiało to równie okropnie jak gwałt.
– Nie byłaś więc torturowana – powiedział. – Tylko bita i… wykorzystywana.
– Tak. – Opuściła wzrok.
Wyobrażenie sobie, że jakiś mężczyzna wykorzystywał Lily, bolało. Nie dlatego, że stawała się mniej pociągająca w jego oczach – rozmyślał nad tym poprzedniej nocy i doszedł do wniosku, że to nieprawda – ale dlatego, że była taka niewinna, beztroska i dobra, a ktoś potraktował ją jak niewolnicę i wraz ze swą chucią napełnił jej ciało ciemnością i goryczą. I być może zranił ją na zawsze.
Skąd miał to wiedzieć? Prawdopodobnie ona również tego nie wiedziała. Może jej spokojna akceptacja tego, co się stało, jej racjonalne wyjaśnienie, że takie rzeczy zdarzają się podczas wojny, było niczym bandaż zakrywający wielką nie zagojoną ranę. Może w pewnym sensie przypominało to postępowanie Lauren…
Nagle stracił całą odwagę, a może wystarczyło jej tylko tyle, by zadać pierwsze pytanie. Gdyby pytał dalej, prawdopodobnie opowiedziałaby mu resztę. Wszystkie szczegóły o tym, co wycierpiała, przez co przeszła i jak udało jej się przetrwać. Nie chciał tego wiedzieć. Nie zniósłby tej świadomości. Chociaż zdał sobie sprawę, że, być może, ona pragnęła mu to powiedzieć.
Ach, Lily, i ty mówisz o tchórzostwie?
Dotknął wierzchem dłoni jej policzka i brody.
– Nie masz się czego wstydzić, Lily - powiedział. Czy czuła się zawstydzona? Przecież oczekiwała, że zechce się z nią rozwieść, skoro nie była mu wierna. – Nie uczyniłaś nic złego. To wszystko przeze mnie. To ja powinienem się wstydzić. Powinienem lepiej cię chronić. Powinienem domyślić się, że zaatakują środek oddziału. Powinienem żywić nadzieję, że istnieje cień szansy, że przeżyłaś. Powinienem poruszyć niebo i ziemię, by cię odnaleźć i wykupić.
– Nie! – Spojrzała na niego spokojnie. – Czasami łatwiej znaleźć winę… obwiniać nawet siebie, niż przyjąć fakt, że sama wojna nie ma sensu. To tylko wojna. To wszystko.
A jednak winiła siebie, jak wynikało jasno z poprzedniej nocy. Winiła się za tchórzostwo, za to, że nie walczyła w obronie swej cnoty, że poddała się, nie umarła, jak francuscy jeńcy. Także i Neville nie czuł, by wojna rozgrzeszała jego winę.
Wydawało mu się, że już wyleczył się z ran. Lily sprawiała wrażenie osoby, którą nadal dręczą wspomnienia doznanych krzywd. Może, tak naprawdę, byli dwojgiem cierpiących ludzi, którzy powinni prosić Boga i siebie nawzajem o wybaczenie i o spokój, by razem przezwyciężyć bolesną przeszłość.
Jednak, by tak się stało, musieli z pewnością wszystko sobie wyjawić. A przecież nie mógłby znieść świadomości…
Pochylił się i musnął ustami jej wargi. Były miękkie, ciepłe i uległe. A w jej oczach, kiedy podniósł głowę, ujrzał tęsknotę. Pocałował ją znowu, tak samo delikatnie jak przedtem, aż poczuł, że mu odpowiada, tak jak wtedy, gdy znaleźli się pod kocami w namiocie w noc poślubną.
Ach, Lily. Tak mu jej brakowało. Nawet kiedy wydawało mu się, że umarła, tęsknił za nią bardzo. Życie stało się bez niej puste. Tej pustki nic ani nikt nie był stanie wypełnić. Jednak Lily wróciła. Przyjechała do niego. Objął ją i przyciągnął do siebie. Znów pocałował.
I wtem okazało się, że walczy z dziką istotą, która rzuciła się na niego z pięściami i odepchnęła go w panice, krzycząc ze strachu. Odskoczyła od niego i stanęła za krzesłem. Kiedy popatrzył na nią zaskoczony, odpowiedziała mu nieprzytomnym spojrzeniem, w jej oczach czaił się strach. Nagle zacisnęła mocno powieki, a kiedy chciał coś powiedzieć, zasłoniła uszy rękoma i zaczęła krzyczeć. Chciała przekrzyczeć jego. Przekrzyczeć siebie.
Poczuł jak w środku zamienia się w lód.
– Lily. – Użył głosu, którego powinna instynktownie posłuchać, swego oficerskiego głosu. – Lily, nic ci nie grozi. Ręczę ci honorem. Jesteś bezpieczna.
W końcu ucichła i po kilku chwilach odjęła dłonie z uszu. Otworzyła oczy, nie patrzyła jednak na niego. Były wielkie i puste. Ujrzał z przerażeniem, że nie ma w nich nic, zniknął z nich nawet strach.
– Przepraszam – powiedział. – Przebacz mi. Nie chciałem cię skrzywdzić czy przestraszyć. Nie zrobię nic… przeciwko twojej woli. Przysięgam. Proszę, uwierz mi.
– Wiem.
Oto otrzymał odpowiedź na wszystkie wcześniejsze pytania, wyraźniejszą, niż gdyby je wypowiedział, niż gdyby ona odpowiedziała mu słowami. Została okaleczona niczym żołnierz, który powraca z wojny bez ręki lub nogi. Została okaleczona jeszcze dotkliwiej. Wziął głęboki oddech i znów odezwał się głosem, jakiego używał w wojsku jako oficer.
– Popatrz na mnie, Lily.
Spojrzała. Rumieńce, które pojawiły się na jej policzkach podczas wyprawy na plażę, zniknęły z jej twarzy. Znów była blada i wynędzniała.
– Przyjrzyj się – powiedział. – Kogo widzisz?
– Ciebie – odparła.
– Kim jestem?
– Majorem lordem Newbury.
– Czy ufasz mi, Lily?
Skinęła głową.
– Z całego serca.
Odpowiedź przestraszyła go – już raz zawiódł jej zaufanie – nie mógł jednak pozwolić sobie, by pokazać teraz swoją słabość.
– Nie przyrzekam ci, że nigdy więcej cię nie pocałuję – powiedział. – Lub że nie poprzestanę na pocałunku. Nie uczynię jednak nic bez twojego przyzwolenia. Wierzysz mi?
Znów skinęła głową.
– Tak.
– Rozejrzyj się – polecił. – Gdzie jesteś?
– W domku – odparła. – W Newbury Abbey.
– To znaczy gdzie, Lily? – pytał dalej.
– W Anglii.
– W Anglii nie ma wojny. Panuje pokój. A ta niewielka część Anglii należy do mnie. Jesteś tutaj ze mną bezpieczna. Wierzysz mi?
– Tak.
– A teraz chciałbym zobaczyć, jak się znowu uśmiechasz.
Na jej twarzy pojawił się trwożliwy uśmiech. Widział jednak, że przestała się bać, chociaż jego strach nie zniknął.
– Przepraszam – powiedziała.
– Nie masz za co przepraszać – westchnął cicho. – Lepiej skończmy na dzisiaj rozmowę. Nie przyprowadziłem cię tutaj, by sprawić ci przykrość. Przyszliśmy tutaj, ponieważ kocham to miejsce, czułem, że ty także je pokochasz. Należy również do ciebie, moja droga. Jesteś moją żoną. Przychodź tu, kiedy tylko zapragniesz. Nic ci tu nie będzie zagrażać, nawet ja. Przysięgam. Możesz tutaj być sobą. Możesz być tą osobą, jaką chciałaś być.
Skinęła głową i sięgnęła po kapelusz. Patrzył, jak zawiązuje wstążki i odwraca się do drzwi. Otworzył je, wyszli na zewnątrz i ruszyli w drogę ku ścieżce prowadzącej przez wzgórze. Szedł obok niej, trzymając rękę założoną z tyłu. Bał się nawet podać jej dłoń.
A więc jej rany okazały się groźniejsze, niż mu się wydawało. Czy kiedyś się zabliźnią? Czy on mógłby ją wyleczyć? Tutaj, w miejscu, do którego nie pasowała, gdzie nie mogła pozostać kobietą, jaką była kiedyś, żywą, spontaniczną! wolną?
Nie miał jednak wyboru, mógł jej tylko pomóc wyleczyć się i zmagać się z nowym życiem. Była jego żoną. Kochał ją głęboko, jeszcze zanim ją poślubił. Kochał ją namiętnie tamtej nocy, kiedy odbył się ich ślub. Kochał ją przez cały czas, mimo jej domniemanej śmierci.
I kochał ją, kiedy dwa dni temu pojawiła się w nawie kościoła na jego ślubie.
Lily przeprosiła ciotkę Teodorę, czyli wicehrabinę Sterne, i wzięła na siebie winę za niesforne zachowanie Mirandy. Zrobiła to przy obiedzie, by wszyscy się o tym dowiedzieli. Ciotka Teodora jedynie zaczerwieniła się i zapewniła Lily, że przecież nic się takiego nie stało. Hal dodał gorąco, że rzeczywiście nic się nie stało, na co jego ojciec, sir Samuel Wollston, powiedział mu ostro, by trzymał język za zębami. Joseph, markiz o bardzo długim nazwisku, udając znudzenie, znów wymruczał coś o burzy w filiżance herbaty. Pauline zachichotała. A Elizabeth zmieniła temat.
Lily pozostała z przekonaniem, że znów popełniła jakąś gafę.
To uczucie towarzyszyło jej zresztą nieustannie przez następnie dni. Kiedy pewnego ranka wzięła nową suknię do kuchni i uparła się, że sama ją uprasuje, a następnie pomogła służącej zanieść olbrzymi kosz z upraną bielizną, którą trzeba było rozwiesić na sznurze do suszenia, matka Neville'a dała jej delikatnie do zrozumienia, że służba została najęta właśnie po to, by wykonywać takie rzeczy, tak by damy mogły się zajmować ważniejszymi sprawami. Jednak ważniejsze sprawy polegały na codziennych spotkaniach z ochmistrzynią i dokładnym studiowaniu rachunków, wpisywanych do rejestru, którego Lily nie potrafiła odczytać. Dość szybko hrabina musiała wziąć na siebie ten obowiązek.
Pewnego popołudnia pan Cannadine, który przyjechał do nich razem z matką, zaczął rozmawiać z Neville'em i księciem Anburey o wojnie, i Lily z radością przyłączyła się do tej konwersacji. Kiedy jednak goście wyszli, Lauren wzięła ją na stronę i wyjaśniła, że nie należy do dobrego tonu, by dama dyskutowała o tak nieprzyjemnych sprawach. Oczywiście, to nie wina Lily, dodała pospiesznie Lauren. Pan Cannadine nie powinien podejmować tego tematu, skoro rozmowie przysłuchiwały się damy.
Wizyty trzeba było odwzajemnić. Wymaga tego grzeczność, wyjaśniła hrabina, trzeba wyrazić podziękowanie tym, którzy okazali im uprzejmość. Pewnego popołudnia, kiedy powozik przejeżdżał przez wieś w drodze do lady Leigh, Lily zobaczyła panią Fundy i pod wpływem odruchu poprosiła stangreta, by się zatrzymał. Spytała panią Fundy, jak się miewa, jak się czuje jej mąż i dzieci. Słuchała z zainteresowaniem odpowiedzi i wyciągnęła ręce do dziecka, by uściskać je i ucałować, chociaż pani Fundy ostrzegła ją, że trzeba zmienić pieluszkę i maluch nie pachnie przyjemnie. Kiedy jednak powóz ruszył w dalszą drogę i Lily zwróciła swą radosną twarz do teściowej, naraziła się na kolejny delikatny wykład. Można łaskawie skinąć głową pewnym ludziom, usłyszała, ale zajmowanie ich rozmową nie jest konieczne.
„Pewni ludzie”, jak się domyśliła Lily, należeli do niższej klasy. Do jej klasy.
Wymykała się z domu, kiedy tylko mogła. Nie było to takie trudne, zwłaszcza po tym, kiedy reszta gości opuściła Newbury. Pod koniec tygodnia wszyscy z wyjątkiem księcia i księżnej Anburey, ich córki, Wilmy, Josepha, Elizabeth i księcia Portfrey, powrócili do swych domów, a reszta planowała za kilka dni wyjechać do Londynu. Lily zazwyczaj szczęśliwie udawało się wyjść z domu i wrócić niepostrzeżenie – nie zapomniała o bocznych drzwiach i schodach dla służby, którymi weszła do domu pierwszego dnia.
Poznała cały park, w słońcu i w deszczu. Tego drugiego nie brakowało w drugiej połowie tygodnia, jednak niepogoda nigdy jej nie odstraszała. Najbardziej lubiła plażę. Uwielbiała również trawniki i ogrody rozciągające się przed domem, leżący pomiędzy majątkiem a wsią gęsty las, przez który prowadziła kręta ścieżka, oraz wzgórze za domem wraz ze ścieżką, z której rozciągał się piękny widok. Tak zwana ścieżka rododendronowa biegła łukiem w kształcie podkowy – zaczynała się za skalnym ogrodem, okrążała wzgórze i wychodziła na krzak różany obok stajni.
Poszła tam pewnego popołudnia, po powrocie z nudnej wizyty u lady Leigh. Przebrała się w starą suknię, rozpuściła włosy, ale chłód zmusił ją do założenia płaszcza i butów. Widok ze szczytu, a także odosobnienie, którego tak potrzebowała, wynagrodziły jej niewygody wspinaczki. Z miejsca, gdzie stała, widziała morze i plażę, a także zatoczkę. Kiedy się odwróciła, ujrzała pola i pastwiska ciągnące się daleko.
Pomyślała, że to nic trudnego, zamknąwszy oczy, poczuć, że należy się do tego świata. To była Anglia, którą kochał jej ojciec, jej nowy dom. Gdyby tylko, pomyślała smutno, Neville mieszkał w jednym z tych zwykłych domków we wsi i codziennie wybierał się na połowy z innymi mężczyznami. Gdyby tylko…
Podobne rozważania nie miały jednak sensu. Rozejrzała się wokół, w poszukiwaniu miejsca, gdzie mogłaby usiąść i odpocząć. Wreszcie znalazła idealne. To dobrze, że Miranda już wyjechała, bo znów by się okazało, że mam na nią zły wpływ, pomyślała i zaczęła wspinać się na drzewo, zawinąwszy wcześniej suknię wokół kolan. Kilka minut później siedziała już na gałęzi, którą sobie upatrzyła z dołu. Wzrok jej nie oszukał. Gałąź była szeroka i mocna. Mogła bezpiecznie oprzeć się plecami o konar i wyprostować nogi.
Ach, gdyby tylko mogła zapomnieć o wszystkim i stać się częścią panującego wokół piękna i spokoju. Zaczerpnęła głęboko powietrza, wciągając w nozdrza zapach liści i kory, a także ziemi i słonego powietrza znad morza. Jednak dawne umiejętności nie pomogły jej teraz. Czuła się samotna. Neville zachowywał się wobec niej bardzo delikatnie od tej strasznej sceny w domku. Niezwykle delikatnie, uprzejmie i… z dystansem. Sprawiał takie wrażenie, jakby starał się nie przebywać z nią sam na sam. Może nie chciał jej znów spłoszyć.
Nie zrozumiał tego, co się wtedy stało. Myślał, że przestraszyła się jego, że bała się, że zmusi ją do czegoś wbrew jej woli. Nie o to jednak chodziło. Przestraszyła się, że na samym pocałunku się nie skończy i bał się, co wtedy poczuje. Bała się, że nieustające marzenie, które jej towarzyszyło przez ostatnie półtora roku, zostanie zniszczone, a ona nie będzie miała nic, czym mogłaby je zastąpić. Co będzie, jeśli okaże się, że bycie z nim niczym się nie różni od bycia z Manuelem? Co się stanie, jeśli poczuje się jak rzecz, jak przedmiot, który został przez niego wykorzystany, by dać mu przyjemność? Niemal na pewno wiedziała, że tak nie będzie. Podpowiedziała jej to pamięć. Zachowywał się wobec niej tak ciepło i delikatnie, pachniał czystością i piżmem. Ogarnęła ją fala przemożnej tęsknoty.
Co się jednak stanie, jeśli poczuje obrzydzenie?
Słyszała śpiew ptaków, wielu ptaków. Większości z nich ukrytych w gałęziach drzew nie dostrzegała, były niewidoczne tak jak i ona. Ona jednak nie śpiewała. Oparła głowę o pień i zamknęła oczy.
Był jeszcze jeden powód do strachu, choć nie przyznawała się do niego nawet sama przed sobą. Bała się, że będzie to okropne dla niego – że on poczuje do niej obrzydzenie. Bała się, że Neville uzna ją za zepsutą, splugawioną. Była z Manuelem przez siedem miesięcy. Może Neville będzie pamiętał, kiedy przyjmie go do swego ciała, że należała, chociaż przeciwko swej woli, do innego mężczyzny. I może to będzie dla niego różnica. Nawet wbrew sobie poczuje odrazę.
Na pewno będzie sobie zdawała sprawę z jego uczuć. Wiedziała, że ta świadomość stanie się dla niej nie do zniesienia.
Samej siebie nie mogła znieść. Pamiętała, jak po wyzwoleniu, podczas długiej tułaczki do Lizbony, kiedy kąpała się w strumieniu, nagle okazało się, że nie może wyjść z wody, nie może przestać się myć, trzymając zwiniętą koszulkę, szorowała się i szorowała, aż wreszcie wpadła w histerię. Czuła się tak brudna jak nigdy w życiu, ale nie mogła zmyć tego brudu, ponieważ znajdował się pod skórą.
Nigdy jej się to potem nie zdarzyło, zrozumiała jednak, kiedy w końcu wydostała się z wody i położyła, cała drżąca i przestraszona, na brzegu, że już pewnie nigdy nie poczuje się czysta. Gdyby jednak okazało się, że on również podziela to uczucie, byłoby to nie do zniesienia.
Doszła do wniosku, że powinna podzielić się z nim tymi obawami w domku. Powinna wyjaśnić mu, co naprawdę czuje. Opowiedzieć mu o Manuelu, o długiej podróży do Londynu, o swych marzeniach, obawach, koszmarach nocnych… nie, był tylko jeden koszmar. Powinna mu wszystko wytłumaczyć. Nie potrafiła jednak.
To chyba było najgorsze. Jak mieli się znów do siebie zbliżyć, kiedy dzieliła ich ta straszna tajemnica?
Lily, otworzywszy oczy, by popatrzeć ponad dachami rezydencji na morze w oddali, nagle poczuła na lewo od siebie nieznaczny ruch. Ktoś nadchodził ścieżką od strony skalnego ogrodu. Zatrzymał się niedaleko drzewa, na którym siedziała, przysłonił oczy dłonią i patrzył na ścieżkę. Nie mogła rozpoznać, co to za osoba, widziała jedynie wysoką sylwetkę w ciemnym płaszczu. Może to był Neville, może jej szukał. Serce zabiło jej z radości. Nie miałby na pewno nic przeciwko temu, że wdrapała się na drzewo. Pomachała, zdała sobie jednak sprawę, że to nie on.
Mężczyzna, a może kobieta? W każdym razie tajemniczy nieznajomy zniknął. Może stropiło go, że widzi ją na drzewie? A może, ktokolwiek to był, nie zauważył jej?
Lily ogarnął niewytłumaczalny smutek. Samotność najwidoczniej nie służyła jej dzisiaj. Wróci do domu, postanowiła, schodząc ostrożnie z drzewa na ziemię i wkraczając na ścieżkę prowadzącą do skalnego ogrodu. Może Elizabeth zechce wybrać się z nią na spacer?
W połowie drogi, kiedy znalazła się na zakręcie, wpadła niemal na księcia Portfrey, który szedł z przeciwnej strony. Miał na sobie ciemny płaszcz.
– Och – powiedziała. – To był pan.
– Byłem w stajniach, kiedy przechodziłaś tamtędy jakiś czas temu – wyjaśnił. – Domyśliłem się, że idziesz ścieżką rododendronową. Postanowiłem, że wyjdę ci naprzeciwko. – Podał jej ramię.
– To miło z pana strony – odparła. Dlaczego jednak stał tam potajemnie, szukając jej, a może kogoś innego, a potem wycofał się, by znów wrócić, udając, że dopiero teraz idzie jej na spotkanie? – Nic nie szkodzi – odparł. – Lily, opowiadałaś mi jakiś czas temu o swojej matce, przerwano nam wtedy.
Uczyniła to Elizabeth, która uznała, że jego pytania stają się zbyt dociekliwe.
– Tak.
– Powiedz, czy ona też pochodziła z hrabstwa Leicester?
– Tak mi się wydaje.
– A jak brzmiało jej panieńskie nazwisko?
Lily odpowiedziała, że nie ma pojęcia. Jego drobiazgowe wypytywanie wprawiało ją w niepokój.
– Jak wyglądała? – pytał dalej. – Czy była podobna do ciebie?
Nie. Jej matka była pulchna i miała okrągłą, rumianą twarz i ciemne oczy. Była wysoka, a taką się przynajmniej zdawała dziecku, które miało zaledwie siedem lat w chwili jej śmierci. Miała szerokie, miękkie piersi, na których można było złożyć głowę, chociaż Lily oczywiście przemilczała ten fakt.
– Ile ty masz dokładnie lat, Lily? – spytał książę.
– Dwadzieścia, proszę pana.
– Ach. – Zamilkł na chwilę. – Dwadzieścia. Nie wyglądasz na tyle Kiedy dokładnie się urodziłaś?
– Mam dwadzieścia lat proszę pana – powtórzyła stanowczo, coraz bardziej zirytowana natarczywymi pytaniami.
Minęli już ogród skalny i doszli do fontanny. Książę spojrzał na nią.
– Przepraszam cię, Lily. Zachowuję się arogancko. Przebacz mi, proszę. Chodzi po prostu o to, że przypomniałaś mi o mojej starej… ach, obsesji, sądzę, że tak to można nazwać, o której, jak mi się wydawało, już dawno zapomniałem, dopóki nie pojawiłaś się w wiejskim kościele.
Wprawiał ją w zakłopotanie. I niepokoił. Nie była pewna, czy nie powinna się go trochę obawiać.
– Przebacz mi. – Zatrzymał się przy fontannie, uśmiechnął i uniósł jej dłoń do swych ust.
– Oczywiście, książę – odparła uprzejmie, zabierając dłoń i ruszając pospiesznie schodami wiodącymi na taras. Zapomniała, że w takim stanie powinna pobiec do wejścia dla służby. Miała jednak szczęście, że nie zauważył jej nikt oprócz lokaja Jonesa, który zaczerwienił się i odpowiedział na jej radosne powitanie z zakłopotanym uśmiechem.
Pomyślała, że książę Portfrey ma ujmującą elegancką aparycję i miły uśmiech. Popełniłaby jednak głupstwo, gdyby przestała się go obawiać.
Następnego dnia Neville wyszedł wcześnie z domu razem ze swym rządcą w sprawach majątku. Nie dochodziło jeszcze południe, kiedy wrócił sam, przechodząc przez wieś. Postanowił zajrzeć do wdowiego domku, by sprawdzić, co słychać u Lauren i Gwen, chociaż obydwie niemal co dzień przychodziły z wizytą do pałacu. Lauren uparła się, by zachowywać się tak, jakby nic złego się nie stało. Można by powiedzieć, że wzięła Lily pod swe skrzydła. Czasami nawet czytała jej lub grała na fortepianie. Chociaż wyglądało na to, że wszystko obróciło się na dobre, Neville'a wciąż dręczył niepokój.
Gwendoline siedziała sama w porannym salonie. Na widok brata odłożyła książkę i nadstawiła do pocałunku policzek. Nie obdarzyła go uśmiechem. Gwen nie uśmiechała się zbyt często ostatnimi czasy.
– Minąłeś się z Lily o jakiś kwadrans – oznajmiła. – Przyszła tutaj po spacerze na plażę. Wróciła do pałacu przez las zamiast drogą. Zachowuje się bardzo niekonwencjonalnie.
– Jeśli to miała być krytyka, daruj sobie, Gwen – odparł. - Lily ma moje pełne poparcie, by zachowywać się tak niekonwencjonalnie, jak tylko zechce.
Zmierzyła go wzrokiem.
– W takim razie nigdy nie zdoła się dostosować – powiedziała. – Postępujesz nierozsądnie, Neville. Powiem ci jednak, co niepokoi mnie bardziej, niż mogę to wyrazić. W pewnym sensie zazdroszczę jej. Nigdy nie brodziłam w morskiej wodzie, w każdym razie nigdy od czasu dzieciństwa. Nigdy nie wspięłam się na tamtą skałę i nie zrzuciłam kapelusza i nie zdjęłam pończoch. Ja nigdy nawet… nie zeszłam ze ścieżki do lasu.
Popatrzyli na siebie poważnie, a potem uśmiechnęli się smutno.
– Nie darz jej nienawiścią, Gwen. Nie chciała przecież nikogo urazić. Czuje się taka samotna. Nie jestem pewien, czy moje oparcie wystarcza jej. Potrzebuj ę pomocy.
Podniosła koronkę ze stolika stojącego obok i pochyliła się nad robótką.
– Miałam takie miłe marzenie – powiedziała. – Poślubiasz Lauren i mieszkasz z nią w pałacu. Ja mieszkam tu, z mamą. Wszyscy razem, tak jak kiedyś, zanim… poślubiłam Vernona. Teraz wszystko zaprzepaszczone. A Lauren cierpi tak bardzo, że nawet mi się z tego nie zwierza. Nev, zawsze o wszystkim rozmawiałyśmy.
– Gdzie jest teraz?
– Wyszła kilka minut po Lily – odparła. – Powiedziała, że musi zaczerpnąć powietrza i przyda jej się trochę ruchu, nie chciała jednak, bym z nią poszła. Chciałabym, by nie starała się traktować Lily jakby wypełniała jakiś obowiązek. Musi koniecznie udowodnić, że może być ponad niechęcią, że potrafi zapomnieć o urazach, że nadal jest wzorową damą, tak jak zawsze. Gdyby tylko mogła…
– Ciskać we mnie przedmiotami i nienawidzić Lily? – podpowiedział, kiedy się zawahała.
– Chociażby – odparła. – To byłby zdrowszy odruch, Nev. Lub gdyby zmoczyła kilka ręczników swymi łzami. Mówiła nawet o powrocie do pałacu, żeby być zawsze do dyspozycji Lily, by mogła jej pomóc dawać sobie radę z nowym życiem.
– Nie – odparł stanowczo.
– Nie – zgodziła się. – Zachoruję na trąd lub coś równie śmiertelnie niebezpiecznego, żeby została tutaj, by się mną opiekować.
Znów uśmiechnęli się do siebie krótko, a Gwen powróciła do robótki.
– Może zaproponuję, by Lauren pojechała do Londynu, przynajmniej na jakiś czas. Elizabeth wraca do stolicy za kilka dni. Z pewnością będzie rada z towarzystwa Lauren. Twojego również.
– Do Londynu? – Spojrzała na niego zaskoczona. – Och, nie, Neville Nie, nie chcę tam jechać. Lauren też by nie chciała. Masz na myśli znalezienie jej męża? Jeszcze za wcześnie. Poza tym, Lauren zapewne… nasza cała rodzina cieszy się teraz niezdrowym zainteresowaniem.
Skrzywił się. Rzeczywiście, nie pomyślał o rym. Wydarzenia ostatniego tygodnia z pewnością stały się pożywką dla spragnionego sensacji i skandalu towarzystwa. Wielu jego członków przybyło do Newbury na ślub. A ci, których nie było, chętnie dowiedzą się szczegółów. Gdyby Lauren pokazała się w tym roku w Londynie, czekałoby ją tam tylko upokorzenie.
Westchnął i wstał.
– Mam wrażenie, że wszyscy potrzebujemy trochę czasu – powiedział. – Chciałbym wziąć cały ciężar tego, co się stało, na swoje barki, by nie narażać was na cierpienie. Biedna Lily. Biedna Lauren. I biedna Gwen.
Odłożyła robótkę i odprowadziła brata do stajni, gdzie zostawił konia. Wzięła go pod ramię, więc zwolnił kroku.
– A kiedy minie jakiś czas, czy będziesz szczęśliwy, Nev? – spytała. – Czy teraz możesz być szczęśliwy?
– Tak – odparł.
– Więc lepiej naucz Lily. A jeszcze lepiej pozwól mamie, by ją nauczyła.
– Nie pozwolę, by Lily czuła się nieszczęśliwa, Gwen.
– A czy jest szczęśliwa w obecnym położeniu? – krzyknęła. – Czy ktokolwiek z nas jest szczęśliwy? A zresztą, jakie to ma znaczenie? Jeśli jesteśmy nieszczęśliwi, to nie wina Lily. I nawet, jak mi się wydaje, nie twoja. Dlaczego zawsze szukamy sprawcy własnego nieszczęścia w kimś innym? Chodzi po prostu o to, że od początku postanowiłam, że znienawidzę Lily.
– Gwen, Lily to moja żona – powiedział. – Zawarłem to małżeństwo z miłości, nie zapominaj o tym.
– Och? – Uniosła brwi. – Naprawdę? Biedna Lauren.
Nie powiedziała nic więcej, uniosła jedynie rękę w pożegnalnym geście, gdy ruszył w dalszą drogę.
Kiedy po powrocie zostawił konia stajennemu, by ten odprowadził go do boksu, okazało się, że Lily nie wróciła jeszcze do pałacu, chociaż opuściła domek wdowi dobre pół godziny temu. Gdzie się podziała? Trudno było zgadnąć, wiedział jednak, że poszła potem do lasu. Może nadal tam była. Nie znaczy to, że łatwo byłoby ją odnaleźć.
A może zgubiła drogę? Zawrócił koło fontanny i minął szeroki trawnik, ruszając w kierunku drzew.
Mógłby błądzić tam przez godzinę i nie znaleźć jej. Jednak przez zwykły przypadek ujrzał ją niemal natychmiast. Wpadła mu w oczy niebieska suknia, pierwszy nowy strój, jaki jej sprawił. Lily stała nieruchomo, obejmując obiema rękami pień drzewa. Nie chciał jej przestraszyć. Wcale się do niej nie skradał. Mimo to, zobaczył w jej oczach lęk.
– Och. – Zamknęła je na moment. – To tylko ty.
– Czyżbyś spodziewała się kogoś innego? – spytał z ciekawością. Nie miała na głowie kapelusza – gdyby tylko zobaczyła to jego matka! – miała za to starannie ufryzowane włosy.
Potrząsnęła głową.
– Nie wiem – powiedziała. – Może księcia Portfrey.
– Księcia? – zmarszczył brwi.
– Co się stało z twoim płaszczem? – spytała.
– Nie założyłem dzisiaj płaszcza – odparł, spoglądając na swój strój do konnej jazdy. – Jest za ciepło.
– Ach. W takim razie pomyliłam się.
Nie chciał jej dotykać, pochylił się jednak bliżej.
– Dlaczego się przestraszyłaś?
Uśmiechnęła się słabo.
– Wcale nie. Naprawdę. Nic się nie stało. Przestraszyłam się własnego cienia.
Przyjrzał się jej uważnie. Wciąż jeszcze tuliła się do drzewa, wyglądała jak zagubione dziecko rozpaczliwie szukające schronienia i bezpieczeństwa. Nowa, bolesna myśl przyszła mu do głowy.
– Myślałem o twojej niewoli i pobycie w Lizbonie, gdzie próbowałaś znaleźć kogoś w Wojsku, kto uwierzyłby w twoją opowieść. Jest jednak pewien okres, o którym nie wspominałaś, mam rację? Byłaś gdzieś w Hiszpanii i dostałaś się do Lizbony, idąc na piechotę przez całą Portugalię. Sama, Lily?
Skinęła głową.
– A każde wzgórze, wklęsłość terenu czy zarośla mogły skrywać bandę partyzantów – ciągnął. – Lub francuski oddział, który zaplątał się z dala od swych pozycji. A nawet naszych ludzi. Nie miałaś żadnych papierów. Powinienem pomyśleć o tamtej podróży, prawda? – Jaki strach musiała przeżywać w tej długiej drodze, oprócz trapiących ją niewygód fizycznych?
– W życie każdego wpisane jest cierpienie – powiedziała. – Wystarczy, że sami musimy je przeżywać. Nie musimy się obarczać zmartwieniami innych osób.
– Nawet jeśli jedną z nich jest własna żona? – spytał.
Umilkł na chwilę, zawstydzony, że aż dotąd nie pomyślał o jej mozolnej, samotnej i pełnej niebezpieczeństw wędrówce przez półwysep.
– Wybacz mi, Lily.
– Co? – Uśmiechnęła się do niego i znów przypominała słodką, czarodziejską, dawną Lily. – Ten las jest piękny. Stary. Zaciszny. Pełen ptaków i ich śpiewu.
– Z czasem wszystko się ułoży – powiedział. – W końcu uwierzysz, że tu, w Anglii jesteś bezpieczna. Że tu jest twój dom. Nic ci tu nie grozi, Lily.
– Nie boję się teraz – zapewniła go, jej poważny uśmiech zdawał się zaprzeczać tym słowom. – To było tylko… takie uczucie. Byłam niemądra. Czy jestem spóźniona? Dlatego mnie szukałeś? Mamy jakichś gości? Zapomniałam, że ciągle ktoś nas odwiedza.
– Nie spóźniłaś się – zapewnił. – Nie ma żadnych gości, przyjadą dopiero wieczorem. Nawet jednak gdybyś się spóźniła, nie miałoby to znaczenia. Pragnę, byś czuła się tutaj wolna, Lily. To twój dom.
Nie odpowiedziała, skinęła jedynie głową. Odruchowo wyciągnął do niej rękę. Zanim ją cofnął, podała mu swoją i splotła palce, jakby dotykanie go było dla niej najnaturalniejszą rzeczą na świecie. Ujął mocno jej ciepłą, gładką dłoń, kiedy ruszyli w drogę powrotną do domu.
Po raz pierwszy od tamtego popołudnia w domku mógł jej dotykać. Spojrzał na jej jasne włosy, splecione na karku w węzeł z warkocza.
Zmieniła się. Nie była już tą Lily Doyle, niefrasobliwą, młodą kobietą, która potrafiła zmiękczyć serca najtwardszych wojaków w Portugalii. Straciła swą niewinność.
Po południu zrobiło się niezwykle gorąco jak na tę porę roku. Wieczorem nadal było ciepło, a nieco przed północą zapanował miły chłód, kiedy Neville, odprowadzając gości, wyszedł z nimi na taras. Ciotka i wuj Wollstonowie, ich synowie, Hal i Richard, Lauren i Gwen, Charles Cannadine z matką i siostrą, Paul Longford, lord i lady Leigh z najstarszą córką – wszyscy przybyli na obiad i zostali, by wieczorem posłuchać muzyki i zagrać w karty.
Neville wiedział, że dla Lily to ciężki wieczór. Nie grała w karty – biedna Lily, kolejna nieumiejętność, jaką jego przyjaciele i sąsiedzi odkryli u niej. I chociaż mogła znaleźć stosowne towarzystwo w osobach Hala i Richarda, a może nawet Charlesa i Paula – nie bez zdziwienia odkrył, że zawsze lepiej czuła się w męskim niż kobiecym towarzystwie – dostała się pod skrzydła lady Leigh i pani Cannadine, które pilnie tropiły wszystkie jej uchybienia. Następnie przeszła z Lauren do pokoju muzycznego, gdzie wszystkie młode panny oprócz niej, mogły popisać się swym muzycznym kunsztem.
To doprawdy fascynujące, że lady Kilbourne musiała spać na twardej ziemi pod gwiazdami w Portugalii, otoczona setką mężczyzn, lady Leigh zapewniła później Neville'a. Ukochana żona jego lordowskiej mości musi im jeszcze opowiedzieć więcej o swych szokujących doświadczeniach.
Z pewnością bywało ich więcej niż setka, pomyślał Neville z rozbawieniem, i zastanowił się, czy panie, najwyraźniej podniecone taką skandaliczną przeszłością młodej hrabiny, zdają sobie sprawę, że czasami większa liczba oznaczała większe bezpieczeństwo.
Czuł się nadal niespokojny, kiedy wszyscy poszli już spać. Przebywanie w towarzystwie Lily dzisiejszego ranka, rozmowa z nią i spacer, dotyk jej ręki, obudziły w nim pragnienie, o którym próbował zapomnieć. Nie była to jedynie fizyczna namiętność, nade wszystko głęboko pragnął zespolenia dusz, bliskości umysłów i serc. Zdał sobie sprawę, nigdy nie odczuwał takiej potrzeby, kiedy był z Lauren. Z nią wystarczała mu spokojna przyjaźń i przywiązanie, które łączyło ich od zawsze. Ale nie z Lily.
Walczył z pokusą, by pójść do jej pokoju, czego nie robił od chwili ich wspólnej wizyty w domku. Bał się, że będzie chciał znaleźć wymówkę, by zostać z nią na noc.
Nagle pochylił się do okna sypialni, przez które wpatrywał się bezczynnie. Zacisnął ręce na parapecie. Tak, to była Lily. Czyżby go mylił wzrok? Kto inny miałby opuszczać o tej porze dom? Płaszcz powiewał za nią, kiedy pospiesznie szła w kierunku ścieżki prowadzącej do doliny. Jej włosy, puszczone luźno na plecy rozwiewał lekki wiatr.
Najpierw zdziwił się, że zdecydowała się wyjść sama w środku nocy, chociaż bała się w lesie za dnia. Jednak tylko przez chwilę. Zrozumiał szybko, że jeśli Lily wciąż dręczą koszmary, to wyjdzie im naprzeciw i stawi im czoło. Wiedział, że potrafi czerpać siłę i spokój z samotności, którą umiała znaleźć nawet pośród tłumu żołnierzy.
Powinien zostawić ją samą.
Powinien pozwolić jej odnaleźć pociechę na plaży pod gwiazdami, pozwolić, by sama natura ukoiła jej zbolałe serce.
A przecież tęsknił za nią okropnie. Chciał być częścią jej życia, jej świata. Pragnął ofiarować się jej, jak jeszcze nigdy nie ofiarował się innej kobiecie. Pragnął, by ona również mu zaufała, by chciała podzielić się z nim sobą.
Pragnął jej przebaczenia, chociaż wiedział, że ona uważała, że nie ma powodu, by mu przebaczyć. Chciał jakoś to odpokutować.
Powinien zostawić ją samą.
Jednak czasami trudno zwalczyć egoizm. A może nie tylko egoizm ciągnął go do niej. Może z dala od domu, w pięknie księżycowej nocy, mogliby odnaleźć dawną bliskość. Może skrępowanie, które dzieliło ich od jej przybycia – a zwłaszcza od tamtego popołudnia – mogłoby wreszcie zniknąć. Ich poranne spotkanie stanowiło pewną obietnicę. Może…
Może po prostu szukał wymówki, jakiejkolwiek wymówki, by zrobić to, co zamierzał zrobić. Znalazł się szybko w garderobie, przywdział strój do konnej jazdy, który kamerdyner przygotował mu na następny dzień.
Wyszedł, by ją odszukać.
Dopilnuje przynajmniej, by była bezpieczna, by nie stało się jej nic złego.
Od czasu pikniku Lily była na plaży tylko raz, wcześnie rano, kiedy padał deszcz. Po jej powrocie Dolly utyskiwała, przewidując ponuro, że jej pani przeziębi się na śmierć, chociaż miała na sobie pożyczony płaszcz z kapturem. Lily wybrała się na plażę, ale nigdy więcej nie poszła do doliny, do jeziorka i domku.
Było to z pewnością jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi, zepsuła je, kiedy przestraszyła się pocałunku. Nie chciała uwierzyć w piękno, spokój i dobroć, i została przez to ukarana. Od tamtego dnia nie mogła znaleźć spokoju ani zadowolenia. Ogarnął ją strach. Zaczęła wyobrażać sobie mężczyzn, a może kobiety, w ciemnych płaszczach skradających się po jej śladach. Nie umiała przezwyciężyć obaw i pogardzała sobą za tę słabość.
Ten wieczór był dla niej wyjątkowo wyczerpujący. Nie chodziło o liczbę gości. Ani o to, że ktoś zachowywał się wobec niej nieuprzejmie lub otwarcie okazywał dezaprobatę. Ani nawet o to, że czuła się tam nie na miejscu. Po prostu po tygodniu spędzonym w Newbury Abbey Lily zdała sobie sprawę, że ten wieczór zapowiadał wiele podobnych wieczorów, które nadejdą w przyszłości. A takie dnie jak ten będą powtarzać się stale przez następne lata.
Może w końcu potrafi się dostosować. Może żaden następny tydzień nie będzie tak trudny jak ten, który minął. Jednak coś zniknęło na zawsze z jej życia – jakaś nadzieja, marzenia.
Zamiast nich pojawił się strach.
Strach przed nieznajomym. A może wcale nie był to nieznajomy. Książę Portfrey zawsze przyglądał się jej, kiedy była w domu. A może też wtedy, kiedy wychodziła na dwór, szukając samotności? A może to nie był on? Może Lauren. Przychodziła do pałacu każdego dnia i niezmiennie nie odstępowała Lily na krok, zachowywała się wobec niej uprzedzająco grzecznie, dbała o jej dobre samopoczucie, pragnęła nauczyć ją tego, co powinna wiedzieć, i robiła za Lily to, czego dziewczyna nie potrafiła. Zachowywała się łaskawie i uprzejmie. Zupełnie inaczej, niż można by się spodziewać, to na pewno. Spokój i pogoda, z jaką znosiła swoją niewesołą sytuację, były nienaturalne. Już sama myśl o tym przyprawiała Lily o dreszcze. Może to Lauren uważała, że należy mieć na nią oko. Może w jakiś złośliwy sposób starała się uprzykrzać Lily życie, a nawet chciała przestraszyć ją, i w ten sposób zmusić do odejścia.
A może, pomyślała Lily z drżeniem, nie było nikogo, ani mężczyzny, ani kobiety, ani znajomego, ani nieznajomego.
Zdała sobie sprawę, stojąc w sypialni i spoglądając tęsknie przez okno, że nie powinna pozwolić, by rządził nią strach. To by ją ostatecznie zniszczyło. Kiedyś poddała mu się, wybierając życie i postanowiła oddać się mężczyźnie, zamiast tortur i śmierci. W pewien sposób przebaczyła sobie za ten wybór. Jak powiedział jej Neville – i jak uczył ją kiedyś ojciec – żołnierz ma obowiązek zachować życie w niewoli i uciec, kiedy tylko nadarzy się taka sposobność. Została złapana podczas wojny. Ale wojna się już skończyła. Teraz była w Anglii. W domu. Nie pozwoli, by strach zapanował nad nią.
Wyszła więc na dwór, by stawić czoło najgorszemu. Postać w płaszczu, którą spostrzegła na ścieżce rododendronowej i w lesie, nie wywoływała najgorszego strachu. Najgorszy związany był z domkiem.
Noc była spokojna, oświetlona światłem księżyca i gwiazd. Było niemal ciepło. Płaszcz, który miała na sobie, wydawał się niepotrzebny, chociaż, pomyślała, zbiegając przez trawnik do ścieżki okolonej drzewami, na pewno przyda się w dolinie. Zwłaszcza jeśli zostanie tam na noc. Pomyślała, że mogłaby zrobić tak jak tamtej pierwszej nocy, kiedy wyrzucono ją z pałacu. Mogłaby przespać się na plaży; skoro już zmusi się do odwiedzenia domku, niekoniecznie przecież musi wchodzić do środka. Teraz, kiedy wyszła z pałacu, niektóre z jej strachów ulotniły się i nie była pewna, czy potrafiłaby zmusić się do powrotu. Wolałaby nigdy tam nie wracać.
Stanęła na chwilę, kiedy doszła do doliny. Plaża oświetlona światłem księżyca i morze w czasie przypływu nęciły. Piasek w księżycowym blasku wyglądał jak jasna wstęga. Spacer boso byłby pociechą dla jej duszy, podobnie jak wspinaczka na skałę. Nie po to tu jednak przyszła. Odwróciła głowę niechętnie ku dolinie.
Ujrzała zaczarowany świat – porośnięte paprociami urwisko, ciemnozielone i tajemnicze, srebrną wstążkę wodospadu. Domek, stanowiący jakby nieodłączną część otoczenia, zdawał się wręcz stworzony przez naturę, a nie człowieka. Takiego właśnie miejsca potrzebowała, by rozprawić się z dręczącymi ją lękami.
Odwróciła się powoli w rym kierunku i powoli zbliżyła się do jeziorka. Podchodząc, wiedziała, że robi to, co powinna. Istniało coś w tej niewielkiej połaci doliny, co odróżniało ją od plaży czy innej części parku – a nawet każdego innego miejsca na ziemi. Neville miał rację, ona również miała rację – było to jedno z tych szczególnych miejsc na świecie, jedno z tych miejsc, gdzie odczuwało się tajemniczą obecność… Zawahała się, czy można nazwać to bogiem. Bóg z kościołów był taki ograniczony. Znajdowała się w miejscu, gdzie wszystko stawało się zrozumiałe, gdzie mogła czuć i ogarnąć myślą wszystko, co tylko istnieje.
A przecież nie chodziło o to, by coś zrozumieć. Chodziło o to, by zaufać tajemnicy.
Niektórzy potrzebują odwagi, by uwierzyć w miejsca takie jak to. Ona straciła swą odwagę tamtego popołudnia, po pikniku. Musiała ją teraz odzyskać.
Stanęła wśród paproci gęsto porastających brzegi jeziorka. Po kilku minutach rozplątała tasiemki płaszcza zawiązane przy szyi i odrzuciła okrycie. Po chwili krótkiego wahania zdjęła starą sukienkę i zrzuciła buty, zostając w samej koszulce. Powietrze było chłodne, ale ktoś, kto spędził większość życia na dworze, nie odczuwał tego jak dojmującego zimna. A ona chciała czuć. Stała bez ruchu. Po kilku minutach odchyliła do tyłu głowę i zamknęła oczy. Nie chciała odbierać piękna księżycowego krajobrazu tylko wzrokiem. Chciała słyszeć wodę, owady i mewy. Chciała czuć zapach paproci i świeżej wody w wodospadzie, zapach słonego morza. I czuć zimne nocne powietrze na ciele oraz paprocie i ziemię pod bosymi stopami.
Znów otworzyła oczy, kiedy jej zmysły dostosowały się do otoczenia. Spojrzała w ciemne, bezdenne wody jeziorka. Wpadał doń z urwiska połyskujący, jasny wodospad. Ciemność i światło stawały się jednym.
– O czym myślisz?
Głos, jego głos, rozległ się zza jej pleców, z bliskiej odległości. Słowa wypowiedziane były miękko. Nie widziała ani nie słyszała, kiedy do niej podszedł, a mimo to, o dziwo, nie przestraszyło jej to ani nawet nie zaskoczyło. Nie ogarnął jej strach, to okropne uczucie, że coś groźnego skrada się ku niej, które rano pojawiło się na ścieżce rododendronowej, a potem w lesie. To dobrze, że przyszedł. Tak właśnie powinno być. Nie odwróciła się.
– Myślę o tym, że nie tylko przyglądam się temu, co mnie otacza – odpowiedziała – ale że jestem częścią tego wszystkiego. Ludzie często mówią o obserwowaniu przyrody. Mówiąc tak, kreślą dystans pomiędzy sobą i tym, co tak naprawdę jest częścią nich samych. Zatracają cząstkę swego istnienia. Ja nie tylko się temu przyglądam, ja po prostu jestem.
Nie obmyślała wcześniej swych słów, nie planowała, co powie, formułując własną filozofię życia. Słowa płynęły prosto z jej serca do jego serca. Nigdy i z nikim nie dzieliła się tak głęboko i szczerze swymi przemyśleniami. Z nim wydawało się to takie naturalne. On z pewnością potrafi to zrozumieć.
Nie odpowiedział. Odpowiedziała za niego cisza. Nagle doznała uczucia absolutnego spokoju, idealnej wspólnoty duchowej.
Podszedł do niej, wierzchem dłoni dotykając jej włosów na skroniach.
– W takim razie powinnaś się jeszcze pozbyć reszty ubrania, mała wodna nimfo – powiedział.
Słowa wcale nie zabrzmiały dwuznacznie. Wyrażały tylko zrozumienie i akceptację, których się spodziewała. Kiedy podniosła ramiona i zdjęła przez głowę koszulkę, on zaczął ściągać płaszcz, kurtkę i koszulę.
– Miałaś zamiar popływać, prawda? – zapytał.
Tak. Nie myślała o tym wprawdzie, ale tak, to byłby kolejny krok, nawet jeśli on nie wypowiedziałby tego za nią. Musiała zanurzyć się w wody jeziorka, by stać się nieodłączną częścią tego piękna i spokoju, które odzyskała, tego cudownego daru.
Skinęła głową. On również stanowił część tego wszystkiego, wspaniały w swej nagości, kiedy pozbył się ostatniej części ubrania. Spojrzeli na siebie ze szczerym uznaniem i… tak, to było pożądanie, głód, potrzeba. I jeszcze więcej. Pragnienie duszy, ważniejsze w tej chwili niż tęsknota ciała.
Poza tym mieli przed sobą całą noc…
Podszedł do jeziorka i zanurkował, wynurzył się z wody, chwytając powietrze i potrząsając głową jak zmoknięty psiak. Jego zęby zabłysnęły bielą w świetle księżyca. Zanim jednak odezwał się, Lily podążyła jego śladem.
Woda była zimna. Paraliżująco, wstrząsająco zimna. Czysta, słodka i oczyszczająca. Lily czuła, jakby woda przenikała ją na wskroś, uspokajała, oczyszczała i odświeżała. Kiedy wreszcie zanurzyła się w niej, a potem wypłynęła, ujrzała, że woda wcale nie jest ciemna, lecz błyszczy w świetle księżyca. Zrozumiała, że ciemność była tylko pozorem. Ciemność i jasność dopełniały się nawzajem.
Jeziorko nie było ani duże, ani głębokie. Pływali przez kilka minut pomiędzy jego brzegami, nie mówiąc nic, słowa były zbędne. Potem podpłynęli blisko wodospadu i wyciągnęli ręce, by czuć ostre igiełki wody spadającej między ich palcami.
– Poczekaj – odezwał się w końcu Neville. Opierając dłonie o brzeg, wspiął się nań jednym zręcznym ruchem.
Lily unosiła się leniwie na plecach, aż wrócił z domku okręcony na biodrach ręcznikiem, z drugim na ramieniu. Podał jej rękę i pomógł wyjść z wody, a potem otulił jej drżące ciało. Wycisnął wodę z jej włosów i podał następny ręcznik, by zawiązała go na nich jak turban.
– Możemy napalić w kominku, jeśli chcesz wejść do domku, Lily – zaproponował. Nic ci nie grozi z mojej strony. Nie dotknę cię bez twojej zgody. Nie chciałabyś się ogrzać?
O tak, propozycja była kusząca. Jeszcze bardziej kusząca była myśl, by przedłużyć tę noc magii, tę noc, kiedy mogła się upewnić, że wszystkie smutki i obawy rozwieją się na zawsze. Zdawała sobie oczywiście sprawę, że życie wcale nie jest takie proste, wiedziała jednak, że takie chwile jak ta, są bezcenne, są balsamem na ukojenie duszy.
Nocą taką jak ta miłość może stać się wszystkim.
Uśmiechnęła się.
– Tak. Nie boję się. Czy mogłabym po tym wszystkim? – Wskazała za siebie. Wiedziała, że Neville zrozumie, o co jej chodzi. Razem z nią stał się częścią tego. – Chcę wejść do środka. Z tobą.
Lily pomyślała, że Neville zna domek bardzo dobrze. W ciemnościach znalazł ręczniki, a teraz tylko kilka sekund zajęło mu odszukanie świec i hubki z krzesiwem, by w domku pojawiło się przytulne światło. Kiedy ubierała się w koszulkę i sukienkę, przyklęknął przy kominku i zapalił przygotowane tam polana. Pojawiło się więcej światła i przyjemny zapach palącego się drewna. Niemal natychmiast zrobiło się ciepło.
Resztki strachu zginęły.
Ubrawszy się, usiadł na krześle stojącym przy kominku – nie założył jedynie płaszcza – a Lily kucnęła z podwiniętymi nogami na podłodze przy ogniu, próbując wysuszyć włosy w cieple dochodzącym z kominka. Przypomniało mu się spokojne, swobodne życie w obozie, chociaż Lily nigdy z nim tak nie siedziała – jej ojca i majora Newbury dzieliła przecież duża różnica społeczna.
– Czy po śmierci taty żałowałaś, że nie zrobiłaś lub nie powiedziałaś mu tych wszystkich rzeczy, które pragnęłabyś zrobić lub powiedzieć, gdybyś tylko wiedziała, że wtedy umrze? – spytał, najwyraźniej wyczuwając o czym myśli. – A może miałaś zawsze świadomość, że żołnierz może zginąć w każdej chwili, że istnieje możliwość, że nie zdąży się czegoś powiedzieć lub zrobić?
– Chyba to drugie – odparła po krótkim namyśle. – Na szczęście mogłam być z nim zawsze aż do tamtego dnia. Na szczęście miałam ojca, który kochał mnie bardzo i którego ja niezmiernie kochałam. Chciałabym dowiedzieć się, co przechowywał dla mnie z taką troską. Tyle razy powtarzał, że w jego plecaku jest coś dla mnie, coś cennego. Niestety, nie miałam okazji, by to sprawdzić – zostawił plecak w głównym obozie. Najważniejsze jest jednak to, że wiem, że mnie kochał i chciał zabezpieczyć moją przyszłość. – Spojrzała na Nevilla. – Ty nie miałeś tyle szczęścia?
– Mój ojciec należał do ludzi czynu – odpowiedział. – Lubił decydować o poczynaniach swoich bliskich. Robił to, oczywiście, ponieważ nas kochał. Zaplanował nasze życie – Gwen, Lauren i moje. Buntowałem się. Chciałem postępować po swojemu. Czasami nawet zachowywałem się zbyt nieustępliwie. Ojciec nie chciał, bym zaciągnął się do wojska, ale w końcu pogodził się z tym i radził, bym wybrał kawalerię, jako bardziej zaszczytną formację, ja zaś uparłem się na piechotę, którą on uważał za coś poniżej godności syna hrabiego. Kochałem go, Lily. Dziś wiem, że w swoim czasie ustatkowałbym się i znów darzył go szacunkiem należnym ojcu. Jednak zmarł, zanim mogłem mu to wszystko powiedzieć.
– Na pewno to wiedział. – Objęła ramionami kolana. – Jeśli kochał cię tak, jak ty jego, z pewnością to rozumiał. Nie możesz się obwiniać. Nie zrobiłeś nigdy nic, co by okryło go hańbą. Jestem pewna, że był z ciebie dumny.
– A co sprawia, że w dwudziestej wiośnie życia jesteś już taka mądra? – spytał, na jego ustach pojawił się uśmiech.
– Poznałam wielu ludzi w ciągu tych dwudziestu lat – odparła. – Bardzo różnych ludzi. Nauczyłam się słuchać i wiem, że każdy człowiek ma coś ważnego do powiedzenia.
– Szkoda, że nie znałem twojej mamy – powiedział. – Była jedną z tych nieugiętych kobiet, które podążały za wojskiem nawet wtedy, kiedy miały już dzieci. Miałem oczywiście szczęście, że tak zrobiła, i że twój ojciec był do ciebie tak przywiązany, że zawsze zabierał cię ze sobą. Wychowali wyjątkową córkę.
– Ponieważ sami byli wyjątkowi – odparła. – Ja też żałuję, że nie poznałam mamy lepiej. Pamiętam ją, ale są to jakieś mgliste wspomnienia. Spokój, bezpieczeństwo i miłość. Na szczęście, miałam ją tak długo dla siebie i miałam tatę. Ty również miałeś szczęście, że miałeś takiego ojca, zależało mu na tobie tak bardzo, że pozwolił ci odejść. Uczynił to dla ciebie. Wykupił ci patent oficerski, a nawet pozwolił ci wybrać oddział, którego nie pochwalał. Cieszę się ze względu na siebie, że to zrobił.
Uśmiechnęli się do siebie.
Rozmawiali jeszcze około godziny, w tym czasie ogień zaczął dogasać, więc musieli dołożyć drew. Rozmawiali na różne tematy, z przyjemnością i łatwością, jakich nie zaznali przez ostatni tydzień. Zupełnie jak za dawnych czasów.
W końcu zapadło między nimi niezręczne milczenie. Lily czuła zmieniającą się atmosferę, ale nic nie robiła. Tej nocy postanowiła nie zważać na strach, poddać się temu, co niesie jej życie. Postanowiła, że zda się na to, co ma być.
– Lily – powiedział w końcu Neville, nadal siedząc wygodnie na krześle. – Chciałbym się z tobą kochać. Czy też tego chcesz?
– Tak – wyszeptała.
– Tutaj? – spytał. – Na łóżku w sąsiednim pokoju? W tym domku? By zetrzeć wspomnienie tego, co stało się, kiedy byliśmy tu poprzednim razem?
– Czyż nie dlatego tutaj przyszliśmy? – odparła. – By poddać się magii, by znów być sobą, być razem pomimo tego, co się stało i co się dzieje nadal. Razem, tak jak tam, w jeziorku i tutaj przy kominku. I razem… tam. – Skinęła głową w kierunku sypialni.
– Nie bój się – powiedział. – Ani przez chwilę. Bez względu na to, jak bardzo ulegnę namiętności, powstrzymam się od razu, kiedy tylko mi powiesz. Wierzysz mi?
– Tak – odparła. – Wierzę.
Wiedziała, że będzie tego chciała. Że będzie chciała go powstrzymać, zanim zacznie się z nią kochać. Ponieważ kiedy się połączą, będzie już wiedziała. Dowie się, czy marzenia o miłości muszą umrzeć na zawsze. A potem będzie już wiedziała, czy Neville potrafi znieść świadomość, że inny mężczyzna miał ją od czasu ich nocy poślubnej. Ale nie będzie go powstrzymywać. Niech to się stanie właśnie tej nocy, bez względu na to, jak się ona skończy.
– W takim razie chodźmy, Lily.
Wstał i wyciągnął do niej rękę. Stanęła obok niego i zaczekała, aż zgasi ogień w kominku, a potem znów wzięła jego dłoń i poszli do sypialni.
Rozebrali się, nie odczuwając skrępowania lub zakłopotania, przecież ponad godzinę temu pływali razem nago. Położył dłonie na jej ramionach, przytrzymał ją przed sobą, a potem przyciągnął bliżej. Była drobna, ale wspaniale zbudowana. Spostrzegł czerwoną, pofałdowaną szramę biegnącą powyżej jej lewej piersi. Przesunął po niej delikatnie palcami, a następnie, pochyliwszy głowę, musnął ustami.
– Więc tak mało brakowało, bym cię stracił, Lily? – powiedział, kiedy dotknęła ręką blizny niemal okrążającej jego lewe ramię, pozostałej po ciosie szablą, który niemal pozbawił go ręki pod Talaverą.
– Tak – odparła, a kiedy podniósł głowę, przeciągnęła palcem po szramie na jego twarzy. – Wojna jest okrutna. A jednak oboje ją przeżyliśmy.
Pocałował ją, leciutko dotykając jej ustami, jednocześnie opierając dłonie na jej wąskiej talii, tak by nie stykali się ciałami. Pomyślał, że wygląda tak słodko i niewinnie. Sprawiała wrażenie, jakby to był jej pierwszy raz, a przecież ciągle miał w pamięci ich noc poślubną. Potem pomyślał o Hiszpanie, partyzancie bez nazwiska, bez imienia, którego nie chciał znać, chociaż zapewne Lily w przyszłości będzie chciała o nim opowiedzieć, a on będzie musiał jej wysłuchać. Pomyślał o tamtym mężczyźnie, który poniżał Lily przez siedem miesięcy. Nie chciał zapomnieć, że zmuszona była zostać jego kochanką.
– To jednak ma znaczenie, prawda? – Spojrzała mu prosto w oczy. – Że był jeszcze ktoś inny?
– Ma – przyznał. – Ponieważ to się zdarzyło tobie, Lily. Ponieważ musiałaś przez to przejść, kiedy ja powracałem do zdrowia w szpitalu, a potem tutaj rozpoczynałem nowe życie, a raczej powracałem do starego. Ma znaczenie, ponieważ ty nic nie zawiniłaś, a ja tak. Nie czuję się ciebie godzien.
Podniosła dłoń do jego ust.
– Cóż, była wojna – powiedziała.
Och, Lily. Ta piękna, mądra, niewinna Lily, która potrafiła patrzeć na życie z taką niesamowitą prostotą, z taką głębią. Odsunął jej dłoń od swych warg, a potem pocałował ją w usta. Pragnął przywrócić jej uroczą niewinność. Chciał odzyskać swój honor.
– Nie chcę cię skrzywdzić – wyjaśnił. – Nie chcę cię wykorzystać dla własnej przyjemności i nie dać nic w zamian. Chcę się z tobą kochać.
– Tak – odparła. – Nie bój się. Wiem o tym. Będzie tak jak wtedy.
Przyciągnął ją do siebie, otaczając jedną ręką jej ramiona, a drugą talię, rozchylił jej usta swymi wargami i wycisnął na nich jeszcze głębszy pocałunek. Z trudem się hamował. Nagle ożyło w nim wspomnienie nieposkromionej namiętności nocy poślubnej – od tamtej pory nie miał żadnej kobiety. Lily objęła go ramionami, przycisnęła swe ciało do niego tak jak wtedy i rozchyliła usta. Wsunął do nich język.
– Wszystko będzie dobrze – wymruczał po chwili. Z trudem oderwał się od jej warg i zaczął muskać pocałunkami jej skronie, brodę i podbródek. – Będzie dobrze.
– Tak – wyszeptała. – Tak. Jest dobrze.
Był równie przerażony jak ona, jeśli istotnie odczuwała strach. Pragnął, by była szczęśliwa. Uczyni wszystko, by tak się stało. Z popołudniową pocztą otrzymał wiadomość od kapitana Harrisa, a niedługo z pewnością dostanie resztę listów. Harris odpowiedział mu bardzo dokładnie na pytania. Papiery wielebnego Parkera – Rowe'a zostały na przełęczy w Portugalii.
Neville wiedział, jakie będą inne odpowiedzi, jakie powinny być.
– Chodźmy do łóżka – wyszeptał do Lily.
Położył się obok niej na boku, opierając głowę na ramieniu. Spojrzała na niego bez strachu. W jej oczach ujrzał tęsknotę i namiętność.
Ułożyła się na plecach i uniosła rękę.
– Chodź do mnie – rzekła. – Nie boję się. Nigdy się ciebie nie bałam, jeśli już, to siebie. Powinnam była ci to wyjaśnić, powiedzieć. Zawsze ci ufałam.
Ukląkł pomiędzy jej udami, nie położył się jednak od razu na niej. Otoczył się jej nogami i pieścił ją powoli dłońmi i ustami, pochylając się nad nią, ale jeszcze jej nie dotykając ciałem. Żyje, pomyślał, jakby dopiero teraz to do niego dotarło. Była ciepła, miękka i żywa, leżała z nim w łóżku, w domku, tak jak on pogrążony w żałobie leżał wiele nocy ostatniego roku, marząc o niej.
Była jego żoną, jego miłością. Żyła.
I była gotowa do miłości. Wsunął dłoń pomiędzy jej uda. Palcami wyczuł jej wnętrze i zaczął pieścić ją, aż poczuł ciepło i wilgoć jej namiętności.
– Spójrz na mnie, Lily. – Nawet teraz nie dowierzał jej uległości, nie śmiał. Leżała tak nieruchomo.
– Spójrz na mnie – powtórzył. – Jestem twoim mężem. Chcę teraz wejść w ciebie, chcę byśmy się kochali. Nie chcę cię wykorzystać, skrzywdzić czy poniżyć.
– Tak – wymruczała. – Tak kochany.
Kiedy położył się na niej ostrożnie i wszedł w nią, patrzyła na niego spokojnie. Poczuł jak napina się wokół niego odruchowo – miękka, gorąca i wilgotna. Spojrzała mu w oczy, ale szybko uciekła wzrokiem, głowa opadła jej na poduszki, usta rozchyliły się. Z ulgą poznał, że Lily zbliża się do początków rozkoszy.
Trudno mężczyźnie zapomnieć o swych potrzebach, kiedy pożądanie burzy się w żyłach, pulsuje w skroniach i przyprawia o ból w lędźwiach.
Zaczął się wreszcie w niej poruszać, pobudzony jej uległością i oddaniem. Nie mógł się nacieszyć jej drobnym, pięknym ciałem, odgłosami rozkoszy, które wydobywały się z jej ust wraz z rytmem jego ruchów, kiedy powstrzymywał się jak mógł przed ostatecznym spełnieniem.
Lily, pomyślał, kiedy wszystkie doznania, cała świadomość skupiła się na ostrym bólu pożądania.
– Lily – wymruczał. – Moja kochana. Och, moja kochana.
Przestała głośno wzdychać. Jej ciało rozluźniło się, poznał, że przed nim wstąpiła w świat spełnienia, ogarnięta bardziej spokojną radością niż nagłym wybuchem namiętności. Nie mógł marzyć o większej nagrodzie za swą cierpliwość.
– Kochany. – Usłyszał nieledwie szept. Tak właśnie zwracała się do niego w noc poślubną.
Szybko owładnęła nim rozkosz. Naparł na nią całym ciężarem, zagłębiając się w niej aż wreszcie doznał błogosławionego wyzwolenia wszystkich tęsknot, bólu, całej swej miłości do niej.
Przeżyli moment cudownej jedności.
Wszystko będzie dobrze, pomyślał, wracając chwilę później do przytomności. Wszystko. Byli razem i stali się jednością. Razem mogli pokonać wszelkie przeciwności. Wszystko będzie dobrze.
Zdał sobie sprawę, że leży ciężko na niej. Podniósł się, uwalniając jej ciało, i położył się obok, nadal rozgrzany, bez tchu i spocony. Podłożył ramię pod jej szyję i spojrzał na nią. Zanim płomień świecy zamigotał i zgasł, zobaczył ją jedynie przez krótką chwilę. Dziewczyna miała zamknięte oczy. Sprawiała wrażenie spokojnej.
– Dziękuję. – Odkręciła się na bok i zwinęła przy nim, przesunęła ręką po jego wilgotnej piersi, a potem położyła ją obok jego ramienia.
Poczuł jak w gardle wzbiera mu szloch. To brzmiało jak przebaczenie. Jak rozgrzeszenie.
Poczuł na wilgotnym ciele chłodne powietrze. Przysunął stopą koce i okrył oboje.
– Lepiej? – spytał. Roześmiał się miękko. – A podziękowania są zbędne, chyba że miały być komplementem. W takim razie powinienem się do nich przyłączyć. Dziękuję, Lily.
Westchnęła i zapadła w sen z uśmiechem na twarzy.
Wszystko będzie dobrze. Przysunął ją do siebie, potarł policzkiem o jej włosy, wciągając w nozdrza ich zapach i ułożył się wygodniej. Gdyby tylko mógł zobaczyć Lauren szczęśliwą. Z pewnością kiedyś tak będzie. Mogła tyle ofiarować odpowiedniemu mężczyźnie. A Gwen – jej szczęście trwało tak krótko.
Czasami jednak, pomyślał zasypiając, trzeba pozwolić sobie na zatopienie się w samolubnym szczęściu. Współczuł zarówno siostrze, jak i kuzynce, swej byłej narzeczonej. Teraz jednak, dzisiaj w nocy, czuł się tak niewiarygodnie szczęśliwy z Lily, że nie mógł myśleć o niczym innym.
Zasnął.
Kiedy Lily obudziła się, doznała tęsknoty tak silnej, że niemal graniczącej z bólem. Za oknem pojawiły się pierwsze oznaki świtu. Znajdowała się w malowniczym, pokrytym strzechą domku, położonym nad jeziorkiem u stóp wodospadu. Była tu teraz z Neville'em, swym mężem, jego ręka spoczywała obok, głowę przytuliła do jego ramienia. Doznała oczyszczenia. Nie czuł do niej odrazy, wiedziałaby, gdyby tak było.
Pragnęła, by ta noc nie była jedyna. Gdyby mogli tu zamieszkać razem, tylko oni dwoje, przez resztę życia. Gdyby tylko mogli zapomnieć o Newbury Abbey, o tym, że na niego czekają obowiązki hrabiego, o jej niewoli, o jego rodzinie, o Lauren.
Bez wątpienia przeżyła najszczęśliwszą noc w swym życiu.
Jednak, chociaż była marzycielką, nigdy nie mieszała marzeń z rzeczywistością. Marzenia dawały tylko chwile szczęścia i siłę pozwalającą zmierzyć się z życiem. I czasami, kiedy marzenia i rzeczywistość zetknęły się ze sobą i przez krótką chwilę stały się jednością, tak jak tej nocy, można je było przyjąć jako cenny dar, można je było przeżyć do końca i doznać spełnienia. Trzymając się ich kurczowo i próbując na siłę zatrzymać, można było je tylko zniszczyć.
Noc się skończy i będą musieli powrócić do Newbury Abbey. Nadal będzie czuła, że od ludzi z jego sfery dzieli ją przepaść nie do pokonania. A on będzie nadal widywał się z Lauren i będzie, chociaż może nieświadomie, porównywał kobietę, która została jego żoną, z kobietą, która powinna nią być.
Zastanawiała się, czy potrafi czerpać siłę z marzenia, które stało się rzeczywistością. Neville nie będzie mógł kochać kogoś tak nieprzystającego do jego pozycji, mimo wyznań, jakimi ją obsypywał, kiedy się z nią kochał. Nie znaczy to, oczywiście, że czuje do niej niechęć. Nie czuł do niej odrazy. Pragnął jej – domyśliła się tego po rosnącym napięciu, jakie się między nimi wytworzyło, kiedy siedzieli przy kominku. I doznał przy niej przyjemności. Ona również doznała rozkoszy. Rozwiały się jej najgorsze obawy, że będzie czuła odrazę do samego aktu miłości.
Pomyślała, że ta noc coś jednak jej dała. Wreszcie poczuli się ze sobą swobodnie, zarówno pod względem fizycznym, jak i uczuciowym. Rozmawiali jak para przyjaciół. Nie była tak naiwna, by uwierzyć, że nagle znikną wszystkie przeszkody stojące na ich drodze ku szczęściu. Może jednak to, co wydawało się niemożliwe, tej nocy stało się choć odrobinę mniej niemożliwe.
– Uwielbiam budzić się tutaj – wyszeptał jej do ucha. – Słucham szumu wodospadu, widzę brzeg jeziora przez okno, czuję zapach roślin. I mogę sobie wyobrazić, że świat jest daleko stąd.
– Czy często pragniesz, by tak było?
– Często. – Palcem odsunął włosy z twarzy dziewczyny. – Ale nie bez przerwy. Ucieczka to cudowna rzecz, pod warunkiem że można zawsze wrócić.
W takim razie nie pragnął, by ta noc trwała wiecznie?
Pocałował ją – miękko, powoli. Oddała pocałunek, czując przy sobie ciepło jego ciała, doznając nowego przypływu pożądania. Czuła, jak stopniowo rośnie napięcie w piersiach i twardnieją sutki, czuła ból w dole brzucha, pulsowanie pomiędzy udami. I czuła jak jego męskość rośnie i twardnieje przy jej brzuchu.
Przez kilka minut całowali się delikatnie. Wkrótce ciepło pomiędzy nimi przemieniło się w żar i gotowi byli znów zaznać rozkoszy.
– Usiądź na mnie – powiedział. – I zrób to, co ci sprawi przyjemność.
Pomyślała, że to cudowne, móc odczuwać pożądanie przed samym aktem miłości i wiedzieć, że podniecenie jest zapowiedzią spełnienia. I że może kochać się z nim tak, jak sama tego chce, jakby byli sobie równi. Wierzyła, że kiedy jest z nim, to właśnie jest prawda. Może jej nie kochał, ale była dla niego ważna. Jeśli chciał się z nią kochać i doznać rozkoszy, pragnął, by i ona też czuła rozkosz.
Jak bardzo różnili się obaj ci mężczyźni, nie chciała jednak ich porównywać.
Przypomniał sobie, jak kochali się w noc poślubną. Była wówczas bierna, jakby nieświadoma tego, co robi. Musieli zachowywać się cicho, nieopodal obozował cały oddział żołnierzy. Odczuwała wtedy jednocześnie ból i rozkosz.
Teraz klęknęła nad nim i przyjęła go w siebie. Położyła dłonie na jego piersi i pochyliła się.
Nie istnieją na świecie cudowniejsze doznania, pomyślała, czując w sobie jego twardą wyprężoną męskość, niż owo dobrowolne połączenie się ciał, niż ten rytm, niż ból pożądania pulsujący w jej wnętrzu i świadomość, że ten mężczyzna, jej kochanek, jej mąż, powiedzie ją do końca, kiedy wszystko roztapia się w spełnienie i spokój. Otworzyła oczy i popatrzyła na niego.
– Jest tak cudownie – powiedziała.
– Tak, to prawda.
Dopóki jej tego nie zaproponował, nie przyszło jej na myśl, że kobieta może zachowywać się bardziej aktywnie. Zawsze leżała nieruchomo – ogarnięta zachwytem i rozkoszą w ich pierwszą noc i teraz, a cierpiąc w ciągu siedmiu miesięcy niewoli. Nigdy nie pomyślała o sobie jako o czyjejś kochance – jedynie o tym, że może być albo kochana, albo wykorzystywana. Powiedział jej, że może się z nim kochać, jak sama chce. I zgodnie z własnymi słowami – chociaż Lily znała już teraz na tyle mężczyzn, by wiedzieć, że to dla niego trudne – leżał teraz pod nią nieruchomo, czuła tylko jego twardą rozpaloną męskość w swym łonie.
Jak chciała się z nim kochać? Oparła ręce na jego piersiach, uniosła się nad nim i znów opadła. Odkryła, poruszając się tak, że może znaleźć odpowiedni rytm, chociaż zawsze jej się wydawało, że to domena mężczyzn, i myśl ta podnieciła ją.
– O, tak. – Jego głos był ochrypły, rękoma złapał ją za biodra i trzymał delikatnie. – Tak, Lily.
Poruszała się nad nim szybko, coraz szybciej, zacisnęła oczy, by poddać się całkowicie temu doznaniu. Słyszała jego ciężki oddech i własne westchnienia, skrzypienie sprężyn łóżka. I czuła zapach – mydła i wody kolońskiej, drewna w kominku i namiętności.
Nagle wszystko skupiło się w jednym miejscu, głęboko w niej, tam, gdzie ciągle bała się zejść, napinając się nawet wtedy, kiedy się poruszała, naprężając mięśnie, jakby broniąc się przed czymś.
– Zaufaj sobie, Lily. Zaufaj mi – usłyszała jego głos. – Nie zawiodę cię już.
Zawsze mu ufała, wierzyła mu. Nigdy jej nie zawiódł. Nigdy.
Wymagało od niej wyjątkowego natężenia wiary, by się otworzyła, by poruszała się na nim, zapominając o obronie przed bólem, przed upadkiem, przed śmiercią.
Otwarła się, a on zacisnął dłonie na jej biodrach i trzymał ją mocno, i napierał na nią coraz mocniej, poruszał się coraz szybciej, popychając i cofając się i…
Usłyszała swój krzyk.
Nie zatraciła się całkowicie aż do tej chwili, aż wreszcie poczuła, że Neville dociera do tajemnego miejsca, w którym żyła tylko ona, aż wreszcie obydwoje spotkali się i połączyli, i stali się jednością.
Sekundy, minuty, a może godziny minęły, kiedy poczuła, że Neville układa ją na sobie wygodnie. Była jednak na granicy snu, jedynie przez sekundę zacisnęła mięśnie i poczuła go, był nadal ciepły i twardy w jej wnętrzu. Gdyby mogli pozostać tak złączeni na zawsze.
Ciekawe, skąd wiedział, jak wyczuł jej strach w chwili, kiedy ona zaczynała być go dopiero świadoma, skąd znalazł słowa zdolne ją uspokoić, w jaki sposób zdołał powstrzymać swoje spełnienie i wlać swe nasienie dopiero wtedy, kiedy ona doszła do momentu rozkoszy – kiedy zaczęła, krzyczeć, poczuła jego ciepło rozlewające się w jej wnętrzu.
Słuchała jak ich oddechy uspokajają się, czuła się cudownie odprężona. Zapadłaby całkiem w sen, gdyby zimne powietrze nie owiewało jej wzdłuż pleców i nóg. Było to jednak przyjemne uczucie, tak samo jak ciepło jego ciała stykającego się z jej ciałem. Zarówno uczucie zimna, jak i ciepła sprawiało, że wiedziała, że żyje i jest jednocześnie wyczerpana i pełna energii.
– Możemy zasnąć albo iść popływać. – Neville bawił się jej potarganymi włosami, opuszkami palców gładził jej głowę. – Co wolisz?
Mogliby zasnąć w takiej pozycji – splątani razem i nadal złączeni. Okryłby ich znów kocami i schroniliby się w kokonie ciepła. Odczuwała przemożną senność. Mogli też wyjść z domku, w zimny świt, i wskoczyć do jeszcze zimniejszej wody jeziorka.
Skrzywiła się.
– Czy mam jakiś wybór? – spytała, nie otwierając oczu. Nagle uśmiechnęła się. – Wybieram, oczywiście, pływanie. Czy musiałeś pytać?
– Nie. – Roześmiał się i zaczął się z nią turlać, aż rozplatali swe ciała. – Nie byłabyś sobą, gdybyś przedkładała cywilizowany sen nad kąpiel w zimnej wodzie. Ostatni jest okropnym tchórzem!
Nie ryzykowała narażenia się na to obraźliwe przezwisko i nie złapała za ubrania. Wykorzystała fakt, że znajduje się bliżej drzwi. On skorzystał z tego, że ma dłuższe nogi. Zatrzymał się na chwilę, by zabrać ręczniki. A mimo to dobiegł na porośnięty paprociami brzeg jeziorka jedynie chwilę po niej. Zatrzymał się jednak, by spojrzeć. Znaleźli się w wodzie w tym samym momencie, a w każdym razie doszli do takiego wniosku, kiedy wynurzyli się na powierzchnię, wzdychając z szoku po zetknięciu się z lodowatą wodą i zadyszani zaczęli przekomarzać się ze śmiechem.
Pływali i dokazywali, pryskali się wodą i śmiali przez kwadrans, aż wreszcie bezlitosne zimno wody i nadchodzący dzień sprawiły, że z żalem wyszli na brzeg, szybko wysuszyli się i pobiegli do domku, gdzie pospiesznie się ubrali.
Lily zdała sobie sprawę, że nadszedł kres nocy, w której marzenie i rzeczywistość zetknęły się ze sobą i połączyły w jedno. I znów te przeciwności miały się rozdzielić. Noc dobiegła końca, a dzień zabierał ją i Neville'a z powrotem do Newbury Abbey, gdzie nie mogli być ze sobą jak równy z równym. Na tym właśnie polegała magia tej nocy, pomyślała Lily. Tej nocy byli sobie równi, żadne z nich nie było ważniejsze lub gorsze. Byli sobie równi jako kochankowie. Jednak dwie osoby nie mogły żyć tylko miłością i niczym więcej. A nie znaleźliby oprócz tego nic, gdzie byliby sobie równi. W Newbury Abbey była od niego gorsza pod każdym względem.
– Czy chcesz zostać tutaj i przespać się, kiedy ja wrócę do domu? – spytał Neville, gdy się ubrali. – Nie wypoczęłaś tej nocy dobrze, prawda?
Propozycja była kusząca. Wiedziała jednak, że nie przeżyje, jeśli będzie musiała patrzeć, jak marzenia ją opuszczają. Musi stąd wyjść. Tylko w ten sposób może mieć nadzieję, że zapanuje choć odrobinę nad rzeczywistością.
Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się.
– Pora wracać do domu. – Podkreśliła specjalnie słowo dom, choć wiedziała, że Newbury Abbey długo jeszcze nie będzie jej domem.
– Tak. – Była pewna, że zobaczyła smutek w jego oczach. A więc on również to poczuł, poczuł, że jedna noc namiętności nie zdołała niczego zmienić.
Trzymał ją za rękę dopóki nie wyszli z doliny. Ale kiedy szli obok siebie trawnikiem w kierunku stajni, już się nie dotykali. Nic też nie mówili.
Wracali do domu.
Od dnia swego niedoszłego ślubu Lauren źle sypiała. Nie miała apetytu. Udawała cierpliwą, wesołą, uroczą i obowiązkową. Nigdy nie pomyślała, by z tym skończyć. Jednak były takie chwile, kiedy pragnęła, by jej życie już się skończyło, pragnęła zasnąć i nigdy się nie obudzić.
Częściej jeszcze zdarzały się takie chwile, kiedy pragnęła, by to Lily umarła.
Zaczęła wstawać wcześnie rano, czasami siedziała w porannym salonie, czytając przez godzinę lub dłużej, nie przewróciwszy nawet strony, czasami snuła się samotnie po dworze.
Szukała Lily.
Pamiętała, jak następnego dnia rano po ślubie dziewczyna wybrała się na plażę, a następnie minąwszy skały, poszła do wsi i wróciła do domu drogą, spotykając ją i Gwen. Lauren wiedziała, że Lily często wymyka się z domu, szukając samotności. Obserwowanie jej, przyglądanie się, jak bardzo tu nie pasuje, stało się wręcz jej obsesją.
Nigdy nie pomyślała o sobie jako o próżnej kobiecie. Nie mogła jednak zrozumieć, dlaczego Neville zostawił ją, a potem poślubił Lily? Czy było w niej coś takiego, co sprawiało, że wszyscy ją opuszczali lub się jej wyrzekali? Co takiego miała w sobie Lily, co przyciągało innych? Wszyscy mężczyźni w domu byli wręcz w niej zakochani. Nawet kobiety stawały się dla niej coraz bardziej łagodne. Nawet Gwen…
Owego dnia wędrówka przywiodła ją, jak wiele razy przedtem, w kierunku plaży, znów bez powodzenia. Plaża nigdy nie należała do jej ulubionych miejsc. Zawsze najbardziej lubiła piękno pielęgnowanych trawników, ogrodów kwiatowych i ścieżki rododendronowej. Dzikość plaży i morza wydawała jej się zbyt żywiołowa, zbyt straszna. Przypominała jej zawsze o tym, jak niepewny jest jej własny los. Przecież miejsce w Newbury Abbey nie należało jej się z racji urodzenia. Mogli ją w każdej chwili odesłać. Jeśli nie byłaby dobra…
Szła wzgórzem, kiedy usłyszała głosy i śmiechy. Początkowo nie wiedziała, skąd dokładnie dochodzą. Kiedy jednak podeszła bliżej, wolniej i ostrożniej niż wcześniej, zdała sobie sprawę, że rozlegają się znad jeziorka znajdującego się koło wodospadu. W końcu ujrzała ich – Neville'a i Lily – w wodzie. Jeśli jej zaszokowane oczy nie kłamały, obydwoje pływali nago. Śmiali się razem jak rozdokazywane dzieci lub… kochankowie. Zaczęła biec pod górę, lecz ciągle ich słyszała. Nadal widziała w myślach otwarte drzwi do domku, świadczące o tym, że spędzili tam noc.
Przecież są małżeństwem, mówiła sobie, kiedy spanikowane kroki unosiły ją szybko alejką do głównej bramy i wdowiego domku. Oczywiście, że są kochankami, oczywiście, że mają prawo…
Nagle zdała sobie sprawę z czegoś, co zmroziło jej serce i umysł. Ona nigdy nie byłaby zdolna do czegoś takiego. Nie mogłaby pozostać z nim… naga. I dokazywać tak bez żadnego wstydu. Nie potrafiłaby nawet śmiać się razem z nim z taką niefrasobliwością. Owszem, śmiali się, kiedy byli dziećmi, ona, Gwen i Neville. Z pewnością się wtedy śmiali. Ale nie w ten sposób.
Nie umiałaby go zaspokoić tak, jak najwyraźniej potrafiła to uczynić Lily.
To spostrzeżenie napełniło ją grozą. Przecież ona i Neville należeli do siebie, byli dla siebie stworzeni, kochali się. Lauren zawsze tak myślała i nie potrafiła porzucić tego przekonania.
Kochała go. Bardziej niż Lily. Być może Lily była zdolna obdarzyć go fizyczną miłością, nie potrafiła jednak czytać i pisać czy rozmawiać na tematy, które go interesowały. Nie potrafiła prowadzić mu domu, zabawiać jego przyjaciół lub wykonywać setek obowiązków należących do hrabiny. Nie sprawiłaby, że byłby z niej dumny. Nie znała go tak dobrze, jak ktoś, kto z nim dorastał, nie wiedziałaby, co zrobić, by uczynić jego życie wygodnym i szczęśliwym.
Lily nie potrafiłaby być jego przyjaciółką od serca.
Ale przecież to Lily była żoną Nevilla.
Lauren zatrzymała się nagle na ścieżce i szczelniej otuliła się ciemnym płaszczem dla ochrony przed zimnem. Drżała mimo długiego spaceru.
To nie było sprawiedliwe.
Jakże ona nienawidziła Lily. I jak bała się gwałtowności swych uczuć. Jako dama przez całe życie uczyła się być powściągliwa, uprzejma i dobrze wychowana. Jeśli będzie dobra, myślała w dzieciństwie, wszyscy ją pokochają. Jeśli będzie idealną damą, myślała, kiedy dorosła, wszyscy będą ją szanować, ufać jej i kochać ją.
Neville będzie jej ufał i kochał ją. W końcu będzie do kogoś należała.
On jednak wyjechał i poślubił Lily. Dokładne przeciwieństwo kobiety, która według niej powinna go w końcu zdobyć.
Pragnęła śmierci Lily. Pragnęła własnej śmierci.
Chciałaby umrzeć.
Długo stała na ścieżce, skulona w płaszczu, drżąc od nagłej gwałtowności ogarniającej ją nienawiści.
Lily powróciła do domu ogarnięta nową nadzieją. Nie była tak naiwna, by wyobrażać sobie, że wszystkie jej kłopoty znikną w czarodziejski sposób, czuła jednak siłę, i czuła, że Neville ma cierpliwość, by, kiedy przyjdzie czas, stawić czoło przeciwnościom i pokonać je.
Kiedy weszła do pokoju, Doiły czekała już na nią w przebieralni. Przyjrzała się swej pani badawczo.
– Zaziębi się pani na śmierć, milady – zaczęła narzekać. – Ma pani mokre włosy. I bose stopy. Nie wiem, co powiem jego lordowskiej mości, kiedy się pani rozchoruje.
Lily roześmiała się.
– To z nim byłam.
– Ach, tak – odparła nagle zażenowana Dolly. – Pani pozwoli, że jej pomogę.
Dziewczynę zawsze szokowało, kiedy widziała, jak Lily robiła coś, co należało do obowiązków pokojówki – na przykład sama się ubierała lub rozbierała.
Lily znów zachichotała.
– On również ma mokre włosy, Dolly. Chociaż wydaje mi się, że jego pokojowiec nie będzie miał takich kłopotów jak ty z moimi potarganymi kędziorami. Pływaliśmy.
– Pływaliście? – Oczy Dolly rozszerzyły się z przerażenia. – O tej porze? W maju? Pani i jego lordowską mość? Zawsze mi się wydawało, że hrabia jest… – Przypomniało jej się z kim rozmawia i odwróciła się, by wybrać suknię, którą przygotowała dla swojej pani.
– Rozsądny? – Lily roześmiała się znowu. – Prawdopodobnie taki był, dopóki nie przyjechałam, by go… sprowadzić na złą drogę. Pływaliśmy razem w jeziorku, najpierw w nocy, a potem dzisiaj rano. Było cudownie. – Pozwoliła, by Dolly pomogła jej wsunąć suknię przez głowę i posłusznie odwróciła się, kiedy służąca zapinała guziki na plecach. – Będę od dzisiaj pływała codziennie. Jak myślisz, co na to powie hrabina wdowa?
Dolly spojrzała w jej oczy w odbiciu w lustrze, kiedy Lily usiadła do czesania i roześmiały się obydwie.
Pokojówka pomyślała o czymś jeszcze, kiedy zebrała zmierzwione włosy swojej pani i zastanawiała się, od czego zacząć ich poskramianie.
– A dlaczego bielizna pani w ogóle nie jest mokra? – spytała.
Jeszcze zanim skończyła mówić, domyśliła się odpowiedzi i spłonęła rumieńcem. Znów roześmiały się radośnie.
– Mogę tylko powiedzieć, że mieliście szczęście, że nikt was nie widział – stwierdziła, szczotkując energicznie włosy Lily.
Obydwie prychnęły wesoło.
Lily postanowiła, że nie zrezygnuje z beztroski, z jaką rozpoczęła nowy dzień. Po śniadaniu, wiedząc, że panie jak zwykle przejdą do porannego salonu, by pisać listy, konwersować i siedzieć przy robótkach, zeszła do kuchni i pomogła zamiesić ciasto na chleb i pokroić warzywa, radośnie przyłączając się do rozmowy. Służba, co z radością zauważyła, przyzwyczaiła się do jej wizyt i przestała się krępować jej obecnością. W pewnym momencie kucharka odezwała się do niej ostro:
– Jeszcze pani nie skończyła tych marchewek? Za dużo pani gada… – Wreszcie zdała sobie sprawę, zresztą tak jak wszyscy w kuchni, do kogo mówi. Każdy zamarł w bezruchu.
– O rety – zaśmiała się Lily. – Ma pani rację, pani Lockhart. Już nie powiem ani słóweńka, dopóki nie skroję wszystkiej marchwi.
Wesoło roześmiała się ponownie po minucie pełnej napięcia ciszy, przerywanej jedynie dźwiękiem noża uderzającego o deskę.
– No, nareszcie – powiedziała. – Nie muszę już się bać, że pani Ailsham mnie zbeszta, nieprawdaż?
Wszyscy roześmiali się, może nawet zbyt ochoczo, ale szybko się uspokoili. Lily skończyła kroić marchewki i usiadła z filiżanką herbaty i pajdą ciepłego jeszcze chleba, nim wreszcie niechętnie ruszyła na górę. Ożywiła się jednak, kiedy matka Neville'a spytała, czy chce razem z nią złożyć wizytę pannom Taylor, a potem zanieść koszyki do dolnej wioski – jeden do starszego wieśniaka, który był niedomagający, i jeden do będącej w połogu żony rybaka.
Jednak okazało się później, kiedy siedziały w saloniku panien Taylor i popijały herbatę, że to nie one osobiście będą nosić koszyki. Stangret miał znieść je ze wzgórza i dostarczyć do odpowiednich domków.
– Ależ nie – zaprotestowała Lily, wstając. – Ja się tym zajmę.
– Droga hrabino Kilbourne, co za szlachetna myśl – odezwała się panna Amelia.
– Ależ wzgórze jest za strome dla powozu, lady Kilbourne – zauważyła panna Taylor.
– Och, nic nie szkodzi, pójdę na piechotę. – Lily uśmiechnęła się promiennie.
– Lily, moja droga. – Hrabina uśmiechnęła się do niej i potrząsnęła głową. – Nie musisz tam chodzić osobiście. Tego się od ciebie nie oczekuje.
– Ależ ja chcę iść – zapewniła ją dziewczyna.
Tak więc, kiedy po kilku minutach opuściły dom dystyngowanych panien Taylor, hrabina udała się do pastora, a Lily podążyła lekkim krokiem w kierunku stromego wzgórza, dzierżąc w dłoniach duży koszyk. Stangret, który niósł drugi koszyk, chciał wziąć oba, ale ona pragnęła mieć swój udział w dźwiganiu ciężaru. Nie pozwoliła mu również, by szedł kilka kroków za nią. Szła obok niego i już po kilku minutach zaczął jej opowiadać o swojej rodzinie – rok temu poślubił jedną z pokojówek i doczekali się pierworodnego syna.
Pani Gish, która dzień wcześniej powiła po ciężkim porodzie siódme dziecko, próbowała utrzymywać w porządku dom i dbać o całą rodzinę przy pomocy starszej sąsiadki. Lily szybko zrobiła porządki w izbie, uprzątnęła stół, zmyła stertę brudnych naczyń, a na koniec oczyściła krwawiące kolano jednego z dzieci i zabandażowała czystą szmatką. Czekały ją jeszcze jedne odwiedziny.
Stary Howells siedział właśnie przed domkiem swego wnuka, palił fajkę i spoglądał melancholijnie przed siebie. Spragniony był towarzystwa i rad powitał niespodziewaną wizytę Lily. Niespiesznie snuł wspomnienia jeszcze z czasów, gdy był rybakiem i… przemytnikiem. Ależ tak, zapewnił, mieli swoje niemałe udziały w szmuglowaniu w Upper Newbury, oj, mieli. Pamięta jak…
– Proszę pani – przerwał w końcu stojący niedaleko stangret, chrząknąwszy przedtem z szacunkiem. – Pani hrabina posłała służącego z domu pastora.
– Och, wielkie nieba! – Lily skoczyła na równe nogi. – Czekała na mnie, byśmy razem wróciły do domu.
I rzeczywiście hrabina czekała na nią, i to niemal od dwóch godzin. Oznajmiła to, stojąc koło pastora i jego żony. A także przypomniała o tym, kiedy jechały powozem z powrotem do domu.
– Lily, moja droga – powiedziała, kładąc odzianą w rękawiczkę dłoń na ręce swej synowej. – Twoje zainteresowanie biednymi dzierżawcami Neville'a to jak świeży, ożywczy powiew. Twój uśmiech i wdzięk przysparza ci przyjaciół, gdziekolwiek się pojawisz. Wszyscy bardzo cię podziwiamy.
– Ale? – Lily odwróciła głowę do okna. – Ale ciągle wprawiam was w zażenowanie.
– Ależ moja droga. – Teściowa poklepała ją po ręce. – Nie o to chodzi. Mogę powiedzieć, że ty możesz nas nauczyć tyle samo, co my ciebie. Musisz się jednak jeszcze wiele nauczyć, Lily. Jesteś żoną Neville'a, a on cię uwielbia. Cieszy mnie to, ponieważ ja uwielbiam jego. Ale jesteś również hrabiną.
– A ponadto córką zwykłego żołnierza – dodała gorzko Lily. – Jestem również osobą, która nie wie nic o życiu w Anglii i nie umie prowadzić domu. A także nie mam w ogóle żadnego pojęcia o tym, jak powinna żyć dama lub hrabina.
– Nigdy nie jest za późno na naukę – odparła żywo, ale uprzejmie teściowa.
– Kiedy wszyscy patrzą na każdy mój ruch, czekając na kolejne potknięcie – powiedziała Lily. – Wiem, nie jestem sprawiedliwa. Wszyscy są dla mnie bardzo mili. Pani jest dla mnie bardzo miła. Spróbuję. Postaram się, naprawdę. Nie jestem jednak pewna, czy potrafię się nagiąć.
– Moja droga. – Hrabina wyglądała na naprawdę przejętą. – Nikt nie oczekuje od ciebie byś się naginała, jak to określiłaś.
– A jednak część mnie pragnie być w Lower Newbury razem z tymi rybakami – odparła. – Tam właśnie czuję się dobrze. Tam należę. Mam się nauczyć, jak okazywać tym ludziom zaledwie łaskawość, zamiast rozmawiać z nimi, interesować się ich losem, brać na ręce ich dzieci?
– Lily… – Hrabina nie potrafiła nic odpowiedzieć.
– Spróbuj ę – powtórzyła po chwili milczenia dziewczyna. – Nie wiem, czy potrafię być taką osobą, jaką chciałaby pani, żebym była. Nie jestem pewna, czy chcę przestać być sobą. Nie wiem, jak mam być i jednym, i drugim. Przyrzekam jednak, że spróbuję.
– Właśnie tego wszyscy byśmy chcieli – powiedziała hrabina, znów poklepując ją po ręce.
To był szczęśliwy dla niej dzień – zadziwiająco szczęśliwy. Ogarnięta wspomnieniami zeszłej nocy i dzisiejszego ranka, świeżymi w jej umyśle i ciele, oraz nadzieją, że być może Neville znów do niej przyjdzie w nocy, spędziła ten dzień tak, jak lubiła, tak jak on powiedział, że powinna – i była szczęśliwa. Ale tylko dlatego, że zapomniała o rzeczywistości. A rzeczywistość polegała na tym, że nie należała do służby w Newbury Abbey – była tu hrabiną. Nie mieszkała też w wiosce rybaków jak dzierżawcy jej męża. Unikała osób, z którymi powinna była spędzić ten dzień, jak przystoi prawdziwej damie. Tak naprawdę nie starała się zachowywać jak hrabina, a przecież była nią z racji ślubu z Neville'em.
Zachowała się wręcz niepoprawnie. Zamiast zadzwonić po Dolly, by pomogła się jej przebrać w inną suknię, w której mogłaby zejść na herbatę, by jakoś naprawić swój błąd, Lily wbiegła do garderoby i zdejmując piękną, ozdobioną wzorem z gałązek suknię z muślinu, niemal ją poszarpała. Wrzuciła na siebie starą, bawełnianą suknię, narzuciła stary szal i zbiegła schodami dla służby do bocznych drzwi. Przemierzyła trawnik niemal biegiem, i roztrącając wielkie paprocie, szybko ześliznęła się ze wzgórza, by się uspokoić. Nawet nie spojrzała na dolinę – nie chciała zepsuć wspomnień w tym stanie rozdrażnienia – zbiegła na plażę, zwracając twarz ku niebu i rozrzucając ramiona, by w pełni poczuć wiatr.
Po kilku minutach uspokoiła się. Potrafi się dostosować. Będzie to wymagało wysiłku, ale, jeśli tylko spróbuje, na pewno jej się uda. Przecież większość życia spędziła, dostosowując się ciągle do zmieniających się, warunków. Zmusiła się, by pomyśleć o najważniejszej rzeczy, która ją czekała. Nauczyła się uległości i posłuszeństwa, nauczyła się nawet języka hiszpańskiego, by przeżyć. Jeśli mogła zrobić tamto, z pewnością potrafi nauczyć się być damą i hrabiną.
Zaczynał się czas odpływu. Skały, które łączyły plażę z zatoczką w Lower Newbury były do połowy odsłonięte. Nie miała zamiaru znów iść do wsi, musiała jednak rozładować energię, a nie wystarczyło do tego chodzenie czy bieganie po plaży. Poza tym skały oferowały więcej dzikości i samotności, z jednej strony miała morze, z drugiej wyrastała niemal pionowa ściana urwiska. Stała przez chwilę nieruchomo, a następnie odwróciła głowę w stronę morza.
Wtem usłyszała coś, co nie było ani szumem wody, ani odgłosem wiatru czy mew. Coś innego, co niemal zamroziło ją w miejscu, aż poczuła ciarki strachu biegnące wzdłuż kręgosłupa. Rozejrzała się gwałtownie, ale nic nie ujrzała. Nikogo.
Jednak uczucie niepokoju jej nie opuszczało. Co to było, chrzęst kamieni?
Spojrzała w górę.
Wszystko potoczyło się tak szybko, że trudno jej potem było przypomnieć sobie dokładnie bieg wydarzeń, i to nawet wtedy, kiedy się już uspokoiła. Ujrzała kogoś stojącego powyżej, na urwisku – jakąś sylwetkę w ciemnym płaszczu. Nagle człowiek ten zamierzył się w jej kierunku i cisnął duży kamień w dół. Lily odskoczyła do ściany urwiska i kamień upadł niedaleko miejsca, w którym wcześniej stała – wielki głaz, który z pewnością mógł ją zabić.
Stała wciskając się plecami w skałę, z rękoma zaciśniętymi po bokach. Spojrzała na kamień, który omal nie pozbawił jej życia, czuła niespokojne tętno w gardle i szum w uszach – serce biło jej gwałtownie, pozbawiając ją oddechu i odbierając jasność umysłu.
To był wypadek, przekonywała się, kiedy tylko zdołała zebrać myśli. Kamień oderwał się z powodu erozji – właśnie ten odgłos słyszała – i upadł. Kiedy podniosła głowę ujrzała, że skały powyżej usiane były podobnymi, grożącymi obsunięciem głazami.
Nie, to nie był wypadek. Ktoś zepchnął kamień, ktoś w ciemnym płaszczu. Książę Portfrey? To śmieszne. Lauren? Śmieszne! Oczywiście, że nikogo tam nie było. Po prostu w ułamku sekundy, kiedy zobaczyła spadający kamień i grożące jej niebezpieczeństwo skojarzyło jej się to z zagrożeniem, które wyobrażała sobie od tamtego popołudnia na ścieżce rododendronowej.
A jednak ktoś tam był!
Czy ten mężczyzna stoi tam teraz nad nią i sprawdza, czy zdołał ją zabić? A może to kobieta?
Dlaczego ktoś chciałby ją pozbawić życia?
Czy niedoszły morderca schodzi właśnie teraz ścieżką ze wzgórza, by okrążyć skały i zobaczyć, czy mu się udało? Lub też czy jej się udało?
Lily znów ogarnęła panika. Jeśli poruszy się choć odrobinę, może zginie. Wiedziała jednak, że jeśli się nie ruszy, zostanie tam całą wieczność. Jeśli się nie ruszy, nie potrafi już być panią swego losu. Powróciły wspomnienia podobnych chwil podczas owego długiego, strasznego marszu przez Hiszpanię i Portugalię. Kilka razy niemal wtedy oszalała, wyobrażając sobie partyzantów za każdą skałą, wyobrażając sobie, że nie uwierzą w jej opowieść.
Odeszła od ściany urwiska na drżących nogach i powoli, głęboko zaczerpnęła powietrza. Spojrzała w górę. Nikogo nie było – oczywiście. Nie ujrzała również nikogo na plaży. Miała ochotę ruszyć w odwrotnym kierunku, mając nadzieję, że odpływ jest już daleko i mogłaby dostać się do wsi, by znaleźć się pomiędzy ludźmi. Nie chciała jednak uciekać przed ogarniającym ją strachem. Nigdy go nie pokona, jeśli tak uczyni. Ostrożnie ruszyła w górę po skałach w kierunku plaży. Nikogo tam nie było. Ani w dolinie, ani na wzgórzu.
W ogóle nikogo nie było, powiedziała do siebie stanowczo, ruszając zdecydowanie w górę. Kiedy wspięła się na szczyt, zmusiła się, by ruszyć ścieżką, aż wreszcie domyśliła się, że dotarła niedaleko tamtego miejsca, i przeszła między drzewami, aż znalazła się na otwartym terenie, kończącym się tuż nad urwiskiem. Tak, znalazła się mniej więcej w tym miejscu, ale nie podeszła bliżej, żeby się upewnić. Nikogo tam nie było. Ani śladu czyjejś bytności.
Zobaczyła jedynie skałę.
Ucieszyło ją to wyjaśnienie, aż do momentu, kiedy dotarła bliżej domu. Strach powrócił, gdy zbliżyła się do jego bezpiecznych murów. Może, pomyślała, powinna wbiec przez główne drzwi, dowiedzieć się, gdzie jest Neville, i ukryć się bezpiecznie w jego ramionach. Przypomniała sobie jednak, jak jest ubrana. Ruszyła do bocznego wejścia i weszła tylnymi schodami na górę. Umyła się i przebrała, uspokajając się nieco.
Ktoś zapukał do drzwi. Otworzyły się i ukazała się w nich głowa Dolly.
– Och, tutaj pani jest – powiedziała pokojówka. – Jego lordowską mość szukał pani. Jest w bibliotece.
– Dziękuję Dolly.
Lily musiała powstrzymać się siłą woli, by nie pognać tam z szybkością, która nie przystoi damie. Czekał na nią w bibliotece. Bardziej niż czegokolwiek na świecie pragnęła teraz znaleźć się w jego ramionach. Chciała przycisnąć się do jego ciała, czuć jego ciepło i siłę. Chciała położyć głowę na jego ramieniu i usłyszeć uspokajające bicie jego serca.
Pragnęła schronić się w nim.
Wraz z popołudniową pocztą przyszły listy, na które czekał Neville. Nie mógł jednak nigdzie odnaleźć Lily. Wróciła z hrabiną z wioski, ale nie zeszła na herbatę. Nie zdziwiło go to, kiedy usłyszał opowieść matki o tym, co zaszło we wsi. Okazało się, że dwugodzinne oczekiwanie w domu pastora poważnie zdenerwowało hrabinę. Neville nie miał wątpliwości, że Lily dostała reprymendę w drodze powrotnej do domu.
Uznałby jej długą nieobecność w dolnej wiosce za zabawną, gdyby nie czuł się taki zdenerwowany. Wytrzymał w salonie niecałe pół godziny, a potem niecierpliwie spacerował po bibliotece. Nie był zdolny zająć się czymkolwiek.
W końcu usłyszał pukanie do drzwi. Kiedy się otworzyły, Lily w pośpiechu minęła lokaj a, zatrzymała się przed nim nagle, zaczerwieniła i uśmiechnęła. Ujął jej ręce.
– Lily. – Uniósł obie dłonie do ust, a potem pochylił się, by pocałować ją w usta. Kiedy podniósł z powrotem głowę, spojrzał na nią uważnie. – Co się stało?
Zawahała się, silniej zacisnęła dłonie w jego rękach.
– Nic – odparła bez tchu. – To tylko takie tam… głupstwo.
– Więcej cieni? – spytał. Miał nadzieję, że ostatnia noc rozwieje wszystkie lęki.
Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się.
– Chciałeś się ze mną widzieć?
– Tak. Usiądź proszę. – Przytrzymał jej dłoń i poprowadził ją ku jednemu z wyściełanych skórą foteli, otaczających kominek. Kiedy usiadła, przystawił dla siebie drugie krzesło. – Czy moja matka była niemiła? Pewnie znów udzielała ci stosownych nauk?
– Och. – Zagryzła wargę. – Nie, nic takiego. Była uprzejma. Uważa, że jeśli się bardziej postaram, zostanę taką hrabiną Kilbourne, jaką powinnam być, i oczywiście ma rację. Przeze mnie czekała przez… och, bardzo długo. Pewnie nie pomyślała, że mogę wrócić do domu pieszo.
Z pewnością nie.
– Założę się, że oczarowałaś dzisiaj mieszkańców wioski – powiedział. – Masz dar uszczęśliwiania ludzi. – On również się do tych ludzi zaliczał.
Spojrzała na niego, ale nie odpowiedziała. Poczuł nagle zdenerwowanie i odchylił się na oparcie krzesła. Nie prosił jej tu, by omawiali wydarzenia, jakie miały miejsce dzisiaj po południu. Nie wiedział po prostu, jak poruszyć tę kwestię. Musiał jakoś zacząć.
– Rano wyjeżdżamy do Londynu – oznajmił. – Tylko ty i ja. Początkowo pomyślałem, że pojadę sam, ale kiedy się głębiej zastanowiłem, zdałem sobie sprawę, że lepiej, jeśli będziesz mi towarzyszyć.
– Do Londynu?
Skinął głową.
– Muszę wystarać się o specjalne pozwolenie – wyjaśnił. – Mógłbym pojechać po nie do Londynu, wrócić z nim tutaj i poślubić cię w naszym kościele. Pewnie załatwiłbym to w przeciągu tygodnia. Mogłoby to jednak wywołać niepotrzebne zamieszanie w umysłach, a tego chciałbym uniknąć.
– Specjalne pozwolenie? – Spojrzała na niego bez wyrazu.
– Pozwolenie na ślub. W ten sposób moglibyśmy się pobrać, bez konieczności dawania na zapowiedzi. – Pomyślał niespokojnie, że nie wyjaśnia tego dobrze.
– Ależ my już jesteśmy małżeństwem. – Niezrozumienie ustąpiło miejsca zaskoczeniu.
– Tak. – Zauważył, że ściska dłońmi oparcie fotela. Rozluźnił ręce. – Jesteśmy, Lily, pod każdym względem. Jednak kościół i państwo podchodzą niezwykle drobiazgowo do pewnych szczegółów. Wielebny Parker – - Rowe zmarł w trakcie tamtej zasadzki, przy ciele zostały jego rzeczy. Kapitan Harris potwierdził ten fakt w liście, który dostałem dzisiaj. Dostałem też odpowiedzi na listy, które wysłałem po twoim przybyciu. Nasze dokumenty małżeńskie zaginęły, Lily, zanim zostały odpowiednio zarejestrowane. Wygląda na to, że nasze małżeństwo nie istnieje w oczach kościoła i państwa. Musimy znów przejść przez tę ceremonię.
– Nie jesteśmy małżeństwem? – Jej błękitne oczy rozszerzyły się, nie? odwracała od niego wzroku.
– Ależ jesteśmy! – zapewnił pospiesznie. – Musimy jednak sprawić, by nasze małżeństwo stało się niepodważalnie legalne. Nikt nie musi o tym wiedzieć, tylko my dwoje. Pojedziemy do Londynu, na tydzień lub dwa, będziemy robić zakupy i zwiedzać, a nawet się trochę zabawimy. I podczas naszego pobytu pobierzemy się na podstawie specjalnego pozwolenia. Zadbam o to, by nie postawiło cię to w kłopotliwej sytuacji. Nikt o tym się nie dowie.
Rozpaczliwie próbował ją ochronić. Wiedział, że doznała wstrząsu. Czuła się tak osamotniona i opuszczona. Miała przecież tylko jego. Nie chciał, by przypuszczała, nawet przez chwilę, że będzie próbował wykorzystać tę sytuację, by wykręcić się od obowiązków, jakie miał względem niej.
– Nie jesteśmy małżeństwem. – Z wyrazu jej oczu nie można było odczytać, czy dotarło do niej coś poza tym faktem. Sprawiała wrażenie oszołomionej. Twarz jej pobladła.
– Lily – odezwał się dobitnie. – Nie masz powodów do obaw. Nie mam zamiaru cię opuścić. Jesteśmy małżeństwem. Istnieją jednak formalności, których musimy dopełnić.
– Jestem Lily Doyle – powiedziała. – Nadal jestem Lily Doyle.
Wstał i podszedł do niej. Wyciągnął rękę. Niemądra Lily. Jak mogła zwątpić choć na chwilę po ostatniej nocy? Powiedział jej o wszystkim zbyt obcesowo. Nie przygotował jej na to. Do licha, zachował się jak skończony dureń.
Lily nie przyjęła jego ręki. Kiedy jednak spojrzała na niego, zobaczył, że malujące się w jej oczach zaskoczenie minęło.
– Nie jesteśmy małżeństwem – powtórzyła. – Dzięki Bogu.
– Dzięki Bogu? – Nagle poczuł jak skręcają mu się wnętrzności.
– Nie widzisz? – zapytała, zaciskając palce na oparciu fotela i wychylając się ku niemu. – Nigdy nie powinniśmy byli brać ślubu, byłam jednak w szoku po śmierci taty i zbyt przestraszona, a ty taki lojalny względem niego i uprzejmy wobec mnie. Popełniliśmy jednak straszny błąd. Nawet jeśli mielibyśmy spędzić resztę życia w armii, to byłaby okropna pomyłka. Nawet wtedy różnica dzieląca oficera i córkę sierżanta byłaby zbyt duża. Nie potrafiłabym być twoją żoną i obracać się w towarzystwie innych żon oficerów. A tutaj… – Ruchem ręki zdawała się ogarniać nie tylko całe Newbury Abbey, ale również wszystkie osoby mieszkające w tym domu i parku. – Tutaj ta przepaść jest nie do pokonania. Marzyłam o ucieczce, ty pewnie też o tym marzyłeś. A teraz cudem to się spełniło. Nie jesteśmy małżeństwem.
Nigdy, nawet przez chwilę, nie podejrzewał, że będzie zadowolona, kiedy usłyszy prawdę. Nagle opanował go nieprzezwyciężony strach. Już raz ją stracił, myślał wtedy, że na zawsze. I nagle zdarzył się cud, odzyskał ją. Czy znów ma ją stracić? To byłoby okrutne. Czy ona chce go opuścić? Nie, nie, z pewnością nie zrozumiała. Klęknął przed nią i ujął jej dłonie.
– Lily – powiedział. – Istnieją sprawy ważniejsze nawet niż kościół czy państwo. Na przykład honor. Obiecałem twemu umierającemu ojcu, że cię poślubię. Podczas ceremonii ślubnej przyrzekałem przed tobą, Bogiem i świadkami kochać cię, szanować i nie opuścić aż do śmierci. Oddałaś mi wtedy dziewictwo. Zeszłej nocy znów byliśmy razem. Nawet jeśli nigdy nie poddamy się ceremonii, dzięki której nasze małżeństwo stanie się legalne, zawsze będę cię uważał za swoją żonę. Jesteś moją żoną.
– Nie. – Powiedziała bezbarwnym głosem, wpatrując się w niego błękitnymi oczami. Potrząsnęła głową. – Nie, nie jestem. Nie, jeśli nikt tego nie uznaje. Nie, jeśli tak nie powinno być, jeśli nie chcemy, by tak było.
– Jeśli tak nie powinno być? Byłem w twoim ciele, Lily. – Ścisnął jej ręce, aż się skrzywiła. Przecież chodziło o coś więcej, o dużo więcej. Byli… zjednoczeni. Zeszłej nocy stali się jednością.
Spojrzała mu prosto w oczy. Usta poruszały się sztywno, kiedy zaczęła mówić.
– Tak jak Manuel – usłyszał. – A on również nie jest moim mężem.
Neville cofnął się, jakby go uderzyła. Manuel. Zamknął mocno oczy, walcząc z zawrotem głowy i mdłościami. A więc wreszcie usłyszał to imię. A ona potraktowała ich na równi – jego i człowieka, który ją posiadł, chociaż nie miał wobec niej żadnych praw. Czy naprawdę według niej niczym się nie różnili? Czy ostatnia noc nic się dla niej nie liczyła, oznaczała tylko cielesne spełnienie? Czy miały to być tylko egzorcyzmy mające odstraszyć jej demony? Nie mógł w to uwierzyć.
– Lily – powiedział. – Nasza ostatnia noc… Mogłaś począć dziecko. Nie pomyślałaś o tym? Musisz mnie poślubić. – Przecież to nie był powód. Nie ze względu na to chciał ją poślubić. Była jego miłością. Należał do niej.
– Jestem bezpłodna, milordzie – rzekła bezbarwnym głosem. – Czy nie zastanawiało cię, że byłam z Manuelem przez siedem miesięcy i nie zaszłam w ciążę? Wcale nie musimy brać ślubu. Powinieneś ożenić się z kobietą, która potrafi być nie tylko twoją żoną, ale również hrabiną Kilbourne. Możesz wreszcie ożenić się z Lauren. Uważam, że jest ci przeznaczona. Pasuje do ciebie pod każdym względem.
Znów ścisnął jej ręce, a potem wstał i przeczesał dłonią włosy. To jakieś szaleństwo. To jakiś okropny koszmar.
– Kocham cię, Lily. – Miał okropną świadomość, jak nieodpowiednie są to słowa. – Wydawało mi się, że ty również mnie kochasz. Wydawało mi się, że właśnie dlatego była wczorajsza noc. I nasza noc poślubna.
Patrzyła na niego oczami pełnymi łez, twarz miała nieruchomą i bladą.
– Zeszła noc nie ma z tym nic wspólnego – powiedziała. – Nie rozumiesz? Nie rozumiesz, że mogę być twoją kochanką, ale nie twoją żoną? Nie hrabiną? – Zanim nabrał oddechu, by zaprotestować z oburzeniem, odezwała się znowu pozbawionym emocji cichym głosem. – Ale nie będę twoją kochanką.
Wielkie nieba!
– Co masz zamiar zrobić? – Zdał sobie sprawę, że zniżył głos do szeptu. Odchrząknął. Nie mógł wierzyć, że zadaje jej takie pytania. – Dokąd się udasz?
Poruszyła ustami, ale nic nie powiedziała. Poczuł przypływ nadziei. Nie miała innego wyboru, musiała z nim zostać. Nie miała nikogo, nie miała dokąd pójść. Zapomniał jednak o jej nieugiętym duchu. Jej spokojna, czasami dziecięca postawa była tylko pozorem.
– Pojadę do Londynu – odezwała się wreszcie. – Jeśli będziesz tak dobry i pożyczysz mi trochę pieniędzy na dyliżans. Pewnie pani Harris okaże się tak miła i pomoże mi znaleźć zatrudnienie. Och, gdybym tylko zdążyła wtedy wrócić do Lizbony, by odnaleźć plecak taty. Może znalazłabym w nim wystarczająco dużo pieniędzy… Ale to nieważne. – Zamilkła na chwilę. – Nie musisz się o mnie martwić. Byłeś dla mnie miły, zachowałeś się zgodnie z tym, co dyktował ci honor i z pewnością nic by się nie zmieniło, jeśli tylko bym na to pozwoliła. Ale nie musisz już brać za mnie odpowiedzialności.
Oparł się ramieniem o kominek i patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem.
– Nie obrażaj mnie, Lily. Nie zarzucaj mi, że moim zachowaniem wobec ciebie kierowało tylko współczucie i honor. – Walczył z paniką. – Nie chcesz więc mnie poślubić? To ostateczna decyzja? Czy nic cię nie przekona?
– Nie, proszę pana – odparła miękko.
To było w tym wszystkim najgorsze. Ciekawe, czy rozmyślnie zaczęła się do niego zwracać jakby nadal był oficerem, a ona córką zwykłego żołnierza.
– Lily. – Miał ochotę się rozpłakać. Zamknął oczy, aż wreszcie zapanował nad głosem. – Lily, obiecaj mi, że nie uciekniesz. Obiecaj, że zostaniesz tutaj przynajmniej na noc i pozwolisz, bym odesłał cię powozem do kogoś, kto ci pomoże. Nie wiem jeszcze, kto i jak. Nie zastanawiałem się nad tym. Daj mi czas do jutra. Obiecujesz? Proszę.
Pomyślał, że mu odmówi. Zapadła długa chwila milczenia. Jednak drżenie głosu zdradziło jej powód. Podobnie jak on znajdowała się na granicy załamania.
– Przebacz mi – powiedziała w końcu. – Nie chciałam cię zranić. Och, nie chciałam ci sprawić bólu. Neville? Naprawdę nie chciałam. Muszę cię opuścić. Z pewnością to zrozumiesz. Muszę wyjechać. Obiecuję jednak, że zostanę do jutra.
Sir Samuel Wilson i lady Mary przebyli pięć mil do Newbury ze swymi pięcioma synami, by wziąć udział w obiedzie z tymi członkami rodziny, którzy mieli wyjechać następnego dnia. Lauren i Gwendoline przyszły z wdowiego domku. Książę i księżna Anburey, Joseph i Wilma, matka Neville'a oraz Elizabeth siedziały z gośćmi w salonie, kiedy Neville wszedł tam i usprawiedliwił nieobecność Lily. Boli ją głowa, wyjaśnił wszystkim.
– Biedactwo – odezwała się ciotka Mary. – Sama jestem ofiarą migren, wiem, jak musi teraz cierpieć.
– Jaka szkoda, Nev – oświadczył Hal Wollston. – Bardzo się cieszyłem na spotkanie z Lily. Wspaniała kobieta!
– Tak mi przykro, Neville – rzekła Lauren. – Przekaż jej moje pozdrowienia, kiedy ją później zobaczysz.
Skinął głową.
– Zachowała się rozsądnie, nie schodząc na dół, skoro boli ją głowa – stwierdziła Elizabeth.
Hrabina nie bawiła się w uprzejmości.
– To rodzinne zebranie – odezwała się po cichu do syna. – Na takich spotkaniach żona powinna się pokazywać u twego boku, Neville. Czy te migreny mają się przekształcić w chroniczną chorobę? Ciekawe. Lily nie wygląda mi na kobietę cierpiącą na nerwowe niedyspozycje.
– Boli ją głowa, mamo – oznajmił stanowczo. – Powinna być usprawiedliwiona.
Jednakże prawdy nie da się utrzymać długo w tajemnicy. Gdybyż Lily zechciała postąpić jak planował… Nadal nie mógł pojąć tego, że ich ślub jest nieważny, a ona nie poślubi go powtórnie. Że nie ma do niej żadnych praw. Że Lily chce go opuścić. Że nigdy już jej nie zobaczy.
A przecież była jeszcze ostatnia noc…
Musiał jakoś przebrnąć przez wieczór. Najpierw miał zamiar do końca utrzymywać początkową wersję, to znaczy udawać, że Lily jest chora. Panował wesoły nastrój, może dlatego, że wśród zebranych znajdowało się kilkoro młodzieży. Nawet młodemu Derekowi Wollstonowi, który miał dopiero piętnaście lat, pozwolono zasiąść do obiadu z dorosłymi. Jednak Neville zmienił zdanie. Miał i tak do napisania mnóstwo listów, w których musiał wyjaśnić całą sytuację. Ten wieczór dawał mu idealną okazję, by wyjawić nowinę przynajmniej tym osobom, których najbardziej dotyczyła.
Kiedy więc matka dała znak po ostatnim daniu, że panie mogą przejść do salonu, zostawiając panów na szklaneczkę porto, zdecydował się wszystko wyjawić.
– Prosiłbym, mamo, byś została jeszcze przez chwilę – odezwał się, podnosząc głos tak, aby usłyszeli go wszyscy siedzący za stołem. – Dotyczy to również wszystkich pań. Mam wam coś do powiedzenia.
Matka usiadła z powrotem, uśmiechnięta. Oczy wszystkich zwróciły się ku niemu. Przez chwilę bawił się łyżeczką leżącą przed nim na stole. Nie planował, co ma powiedzieć. Nigdy nie lubił przygotowanych przemówień. Uniósł oczy i popatrzył na członków rodziny. Większość przyglądała mu się z uprzejmym zainteresowaniem – może oczekiwali pożegnalnego przemówienia z okazji wyjazdu części z nich. Kilka osób uśmiechało się. Joseph puścił oko. Elizabeth spojrzała na niego badawczo, jakby potrafiła w wyrazie jego twarzy odczytać coś, czego inni jeszcze nie zauważyli.
– Lily nie cierpi na migrenę – oznajmił.
Zapadła kłopotliwa cisza. Samuel odchrząknął. Ciotka Sadie dotknęła palcami pereł.
– Dowiedziała się dzisiaj po południu, że nie jest moją żoną – ciągnął dalej. – A przynajmniej, że nasze małżeństwo nie zostało uznane za legalne.
Najpierw zapadła jeszcze głębsza cisza, a potem wszyscy zaczęli się przekrzykiwać, domagając się wyjaśnień. Neville uniósł rękę i wszyscy zamilkli tak nagle, jak zaczęli mówić.
– Tuż po przyjeździe Lily podejrzewałem, że istnieje taka możliwość. – Powtórzył pokrótce to, co wcześniej jej powiedział. Nie wystarczyło, że ceremonia ślubna naprawdę się odbyła i że przeprowadził ją wyświęcony pastor. Nie wystarczyło, że on i Lily uczynili wobec siebie śluby i że jeden ze świadków żył nadal i mógł poświadczyć ten fakt. Istniały pewne formalności, których należało dopełnić, by małżeństwo stało się ważne w oczach kościoła i prawa. A owe formalności nie zostały dopełnione w ich przypadku, ponieważ wielebny Parker – Rowe poległ, a dokumenty zaginęły. Jeden ze świadków zmarł w Ciudad Rodrigo miesiąc później.
– Więc Lily nie jest twoją żoną – powiedział niepotrzebnie książę Anburey, kiedy Neville skończył mówić. – Nigdy nie byłeś jej mężem.
– Do licha! – wykrzyknął skonsternowany Hal.
– Ostatecznie Lily nie jest hrabiną Kilbourne. – Ciotka Mary potrząsnęła głową, wyglądała na wstrząśniętą. – Nie dziwię się, że ma migreny, biedaczka. Więc tytuł nadal należy do ciebie, Klaro.
Większość osób zebranych przy stole miała coś do dodania, wszyscy oprócz hrabiny, patrzącej na syna w milczeniu, Josepha, który spoglądał na niego ze ściągniętymi brwiami, oraz Lauren, która bez wyrazu wpatrywała się w stół.
– Ależ, Neville. – Elizabeth pochyliła się i jak zawsze, kiedy zabierała głos, wszyscy zamilkli, by jej wysłuchać. – Z pewnością masz zamiar zachować się, jak nakazuje przyzwoitość i ożenić się z Lily, mam rację?
Wszyscy spojrzeli na niego. Próbował się uśmiechnąć, ale mu się to nie udało.
– Ona tego nie chce – powiedział. – Nie zgodziła się i nie da się przekonać.
– Doprawdy? – Hrabina przemówiła wreszcie.
– Miałem zamiar wyjechać z nią jutro do Londynu, mamo – wyjaśnił. – Wzięlibyśmy tam cichy ślub po uzyskaniu pozwolenia i nikt by o niczym nie wiedział, tylko my dwoje. Ale Lily nie chce tego. Nie poślubi mnie.
Nieoczekiwanie Elizabeth uśmiechnęła się, sadowiąc się wygodniej na krześle.
– Nie, nie zrobi tego – odezwała się bardziej do siebie niż do innych.
W końcu to Gwendoline wyraziła na głos to, co wynikało z usłyszanej wiadomości. Uderzyła dłońmi o kolana, a jej oczy błysnęły radośnie.
– Ach, ależ to cudownie! – wykrzyknęła, uśmiechając się ciepło do brata. – Nareszcie ty i Lauren możecie się pobrać. Możecie wyznaczyć kolejną datę ślubu, wszystko zaplanujemy od nowa. Ślub latem będzie jeszcze bardziej uroczy niż wiosną. Możesz mieć wiązankę z róż, Lauren.
Neville zacisnął rękę na łyżeczce. Zaczerpnął powietrza, by odpowiedzieć, ale kuzynka ubiegła go.
– Nie – powiedziała. – Nie, Gwen. Ostatnich dziewięciu dni nie można tak po prostu wymazać, jakby się w ogóle nie zdarzyły. Nic nie będzie już takie jak przedtem. – Uniosła oczy i spojrzała na niego. – Prawda, Neville?
Nie wiedział, czy oczekiwała, że jej przytaknie, czy błaga go, by się z nią nie zgodził. Mógł tylko zdobyć się na uczciwość. Potrząsnął głową.
– Prawda jest taka, że złożyłem Lily przyrzeczenie w dobrej wierze. Naprawdę miałem zamiar je spełnić. Czy czyni to jakąś różnicę, że nasz ślub nie może zostać uznany za legalny? Czyż nie są to moralne śluby? I czy powinienem chcieć, by takie nie były? Uważam Lily za moją żonę. Wierzę, że tak będzie zawsze.
Lauren znów spuściła wzrok. Trudno było powiedzieć, czy taka odpowiedź zadowoliła ją, czy rozczarowała. Rzadko można było wyczuć, co tak naprawdę Lauren myśli. Zachowanie godności liczyło się dla niej najbardziej. Teraz również zachowywała się z godnością – siedziała przy stole blada i piękna. Neville głęboko jej współczuł. Bardzo chciał ulżyć cierpieniu, które zapewne odczuwała, ale nie potrafił tego zrobić.
– To jakiś absurd, Neville – odezwała się szorstko matka. – Czy stawiasz się ponad prawem? Ponad kościołem? Jeśli kościół twierdzi, że nie jesteście małżeństwem, to znaczy, oczywiście, że nie jesteście. A twoim obowiązkiem jest poślubienie kobiety z towarzystwa, która będzie odpowiednia do twojej pozycji i da ci dziedzica.
Lily nie była damą, nie pasowała do jego pozycji, nie mogła dać mu dziedzica. Ale Lily była jego żoną.
– Przecież to tylko kwestia dziewięciu dni – powiedział książę. – Towarzystwo będzie zachwycone tą historią i zapomni o niej, gdy tylko pojawi się inna sensacja lub zainteresuje ich inny skandal. Twoja matka ma rację, Neville, musisz powrócić do poprzedniego życia najszybciej jak to możliwe. Poślubić kogoś z naszej sfery. Nie chciałbym być niemiły wobec Lily, ale…
– W takim razie nie bądź. – Neville odezwał się spokojnie, ale tak stanowczo, że wuj przerwał w połowie zdania. – Jeśli ktokolwiek ma zamiar jej uchybić, to informuję tę osobę, że będę bronił honoru Lily w sposób, jaki uznam za konieczny, tak, jakbym się zachował, gdyby cały świat uznawał ją za moją żonę.
– O, na Boga! – zawołał Richard Wollston. – Słusznie, Nev.
– Trzymaj język za zębami – ostrzegł go gwałtownie ojciec.
– Widzę, że przestajemy panować nad nerwami. – Elizabeth poruszyła inną kwestię, którą nikt się nie zainteresował, a która dręczyła go, odkąd Lily zostawiła go w bibliotece. – Co się z nią stanie, Neville? Cóż ona pocznie? Rozumiem, że nie zna swojej rodziny mieszkającej w Anglii.
– Chce pojechać do Londynu i poszukać pracy – odparł. – Lękam się o tym myśleć. Mam nadzieję, że pozwoli mi, bym znalazł dla niej jakieś przyzwoite mieszkanie. Obawiam się jednak, że się nie zgodzi. Wiem, że jest dumną i upartą kobietą.
W oczach Gwendoline zaświeciły łzy.
– Pomyślałam najpierw, co to znaczy dla naszego szczęścia – dla Lauren, Neville'a i dla mnie. Nie pomyślałam o tym, co się stanie z Lily. Chciałabym… tak, chciałabym, by nigdy nie pojawiła się w naszym życiu. Jednak przyjechała tu, a ja, mimo wszystko, polubiłam ją. Teraz bardzo mi jej żal. Miejmy nadzieję, że nie ucieknie tak po prostu, Nev?
– Obiecała, że tego nie zrobi – zapewnił siostrę.
– Neville – powiedziała Elizabeth. – Może ja jej pomogę. Mam powiązania w Londynie i bardzo ją polubiłam, chociaż jej przyjazd zniszczył szczęście mojej biednej Lauren. Czy mogę do niej pójść?
– Chciałbym, żebyś to zrobiła – odparł. – Może uda ci się ją nakłonić, by zmieniła zdanie. By mnie mimo wszystko poślubiła?
– Nie działaj zbyt pochopnie, Neville – poradził książę. – Masz teraz drugą szansę, by wybrać sobie mądrze żonę. Dobrze byłoby, gdybyś podjął decyzję po głębokim zastanowieniu, a nie pod wpływem emocji.
Elizabeth wstała.
– Gdzie ona jest? – spytała. – U siebie?
– Tak mi się wydaje – odparł. Z Lily nic nie mogło być pewne, ale kiedy schodził na obiad była w swoim pokoju. Siedziała zwinięta w kłębek na krześle przy oknie, wpatrzona przed siebie. Nie odwróciła nawet głowy, by spojrzeć na niego, ani nie odpowiedziała na żadne z jego pytań, jedynie wzruszyła ramionami, choć w geście tym było więcej bezbronności niż beztroski. Zauważył, że przebrała się w starą, bawełnianą suknię.
– W takim razie pójdę do niej – powiedziała Elizabeth. – Pozwolicie, że was opuszczę.
Neville zdał sobie dopiero poniewczasie sprawę, że Forbes stał cicho przy kredensie. Trudno. Prawda o tym, że on i Lily nie są małżeństwem, nie utrzyma się i tak w tajemnicy przed służbą. Lepiej, żeby dowiedzieli się wszystkiego od lokaja, niż gdyby miało to do nich dotrzeć we fragmentach, jako mieszanka prawdy i plotek, w ciągu nadchodzących dni.
– Może przejdziemy wszyscy do salonu – zaproponował, wstając i przysuwając nogą krzesło do stołu. – Na razie nie mam ochoty na porto.
Derek i jego brat, William, młodzieńcy siedemnastoletni, spojrzeli niemal komicznie zawiedzeni. Neville'a, kiedy to zauważył, opanował humor zupełnie nie pasujący do innych ogarniających go uczuć. Przypomniało mu to jednak, że życie toczy się dalej, mimo najgorszych wstrząsów, jakich doznajemy.
Nagle postanowił, że jeśli tylko okaże się to możliwe, odnajdzie plecak sierżanta Doyla. Prawdopodobnie rzeczy przeznaczone dla niej zniknęły, zwłaszcza jeśli były wśród nich pieniądze, może jednak uda mu się coś odzyskać. Zdał sobie sprawę, że Lily nie ma żadnej pamiątki po ojcu. Pamiętał, co mu powiedziała, kiedy pokazywał jej galerię z portretami przodków. Strasznie jest stracić swoich bliskich, nie znać nikogo z pozostałych członków rodziny, zostać bez jakiejkolwiek pamiątki związanej z rodzicami.
To właśnie dla niej zrobi. Jeśli plecak gdzieś się znajdował, odszuka go – nawet gdyby miało mu to zabrać resztę życia. Odzyska dla Lily rzecz należącą do jej ojca.
Pocieszające było, że istniało cokolwiek, choćby drobnostka, co mógł dla niej uczynić.
– Nev. – Joseph, markiz Attingsborough, położył mu rękę na ramieniu, kiedy opuszczali jadalnię. – Nie musisz iść z nami do salonu, stary druhu. Lepiej ci zrobi, jak urżniesz się w sztok. Może przyda ci się ktoś współczujący do towarzystwa?
Lily siedziała wciąż z nogami podwiniętymi na krześle przysuniętym blisko okna. Od kiedy przybiegła tu z biblioteki i zdjęła w szaleńczym pośpiechu piękną suknię, którą niedawno otrzymała, i naciągnęła na siebie starą, wstała tylko raz. Po to, by zdjąć z łóżka nakrycie i otulić się nim. Wieczór zrobił się chłodny, lecz nie zamykała okien. Cały czas wpatrywała się w mrok.
Ciche pukanie do drzwi sypialni nie zaniepokoiło jej. Po prostuje zignorowała. To mógł być Neville, a nie chciała patrzeć na niego ani rozmawiać z nim. Mogłaby zachwiać się w swym postanowieniu, a wtedy nie odeszłaby od niego nigdy. Nie mogła pozwolić, by tak się stało. Miłość to nie wszystko. Kochała go – uwielbiała – całym sercem, ale to po prostu nie wystarczało. Nie należała do jego życia. On nie należał do niej – chociaż akurat ta myśl przerażała ją. Nie miała przecież żadnego życia. Nie chciała jednak myśleć o ziejącej pustce, która czekała ją, kiedy skończy się ta ostatnia noc w Newbury Abbey.
– Lily? – Usłyszała głos Elizabeth. – Czy mogę wejść, moja droga? Mogę z tobą posiedzieć?
Dziewczyna podniosła wzrok. Ciotka Neville'a, jak zwykle nienagannie elegancka, miała na sobie ciemnozieloną suknię z wysoką talią, a jej blond włosy były gładko uczesane. Stanowiła przykład wzorowej arystokratki – była córką hrabiego, kobietą wykształconą, z ogładą, o nieskazitelnych manierach, choć łatwą w pożyciu. I właśnie ta Elizabeth pytała, czy może usiąść koło córki sierżanta, koło Lily Doyle. No cóż. Lily zawsze była dumna z ojca, pielęgnowała czułe wspomnienia o matce, miała poczucie własnej godności. Jej szacunek do siebie osłabł w ciągu tych siedmiu miesięcy, kiedy wybrała przetrwanie zamiast oporu, ale odzyskała go. Nie było w niej, w jej życiu i pochodzeniu nic, czego mogłaby się wstydzić.
Skinęła głową i znów spojrzała w ciemność.
Elizabeth przystawiła obok krzesło i usiadła. Wzięła dłoń Lily w swoje ciepłe ręce. Po raz pierwszy dziewczyna zdała sobie sprawę, że chociaż jest okryta, a powietrze wieczorne nie jest aż tak bardzo chłodne, nadal jej zimno.
– Bardzo cię szanuję, Lily – odezwała się Elizabeth.
Dziewczyna spojrzała na nią z zaskoczeniem.
– Zrobiłaś to, co jest dobre zarówno dla Neville'a, jak i dla ciebie. Nie było ci jednak łatwo. Zrezygnowałaś z tylu rzeczy.
– Nie. – Lily potrząsnęła głową. – Nie było trudno zrezygnować z Newbury Abbey i tego wszystkiego. – Wskazała wolną ręką wokół siebie. – Nic nie rozumiesz. To rodzaj życia, do którego ty zostałaś wychowana. Ja dorastałam w taborach wojskowych.
– Miałam na myśli to, że zrezygnowałaś z Neville'a – wyjaśniła delikatnie Elizabeth. – Kochasz go.
To nie było pytanie.
– To nie wystarcza – odparła Lily.
– Nie, kochanie, nie wystarcza – zgodziła się Elizabeth. Siedziały przez chwilę w milczeniu. – Neville powiedział, że chciałabyś znaleźć jakieś zatrudnienie.
– Tak. Nie wiem, czy mam po temu odpowiednie kwalifikacje, ale potrafię ciężko pracować. Może pani Harris, z którą przyjechałam do Anglii z Lizbony, pomoże mi znaleźć jakąś posadę, jeśli ją poproszę.
– Ja mogę cię zatrudnić.
– Ty? – Lily spojrzała na nią.
Elizabeth uśmiechnęła się.
– Mam trzydzieści sześć lat, Lily, i już od dawna nie muszę chodzić w towarzystwie przyzwoitki. Mieszkam jednak sama i powinnam przestrzegać konwenansów. Oczekuj e się ode mnie, by w moim domu przebywała osoba towarzysząca i wybierała się ze mną na miasto jeśli jestem bez męskiej eskorty. Przez pięć lat mieszkała ze mną kuzynka Harriet, ale jakieś cztery miesiące temu udało ją się szczęśliwie wydać za proboszcza i zostałam bez przyzwoitki. Oczywiście cieszę się z jej szczęścia, jest starsza ode mnie, a ja zawsze wierzyłam, że kobieta nie będzie spełniona, jeśli nie wyjdzie za mąż. A poza tym, Lily, miałam jej już serdecznie dosyć. Trudno byłoby znaleźć dwie kobiety o tak różnym usposobieniu i charakterze. Muszę poszukać kogoś na jej miejsce. Czy chciałabyś ją zastąpić? Oczywiście, będę ci za to płacić.
Lily nienawidziła się za gwałtowny napływ zadowolenia, które poczuła. Nie, nic z tego na pewno nie wyjdzie.
– Jesteś bardzo uprzejma, jednak ja nie mam żadnego przygotowania nie potrafiłabym być dla ciebie odpowiednim towarzystwem – powiedziała. – Zważ na moje niedostatki – nie umiem czytać i pisać, nie maluję i nie gram na fortepianie, nie wiem nic o teatrze, muzyce i… na niczym się nie znam. Nie należę do twojego świata. Jeśli uważałaś swoją kuzynkę za nieznośną, szybko uznałabyś mnie za stokroć gorszą.
– Och, Lily. – Elizabeth uśmiechnęła się i ścisnęła jej rękę. – Żebyś tylko wiedziała, jak nudne potrafi być życie kobiety z towarzystwa, nie odmawiałabyś mi tak szybko. Zapewne nie zdajesz sobie sprawy, jaką radość sprawiałaś mi w ciągu ostatnich kilku dni. Myślisz, że nic mi nie możesz zaoferować, ponieważ nie znasz się na tych sprawach, na których ja się znam. No cóż, moja droga, znam się na nich, więc nikt mi nie musi o nich mówić. Ale nie znam się na tych rzeczach, na których ty się znasz. Możemy podzielić się naszymi światami, Lily. Możemy się razem świetnie bawić. Jestem pewna, że kiedy będziesz w moim domu, będziemy miały wspaniałą rozrywkę. Masz żywy, inteligentny umysł, nawet jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy, a inteligencja to bardzo ważna cecha. Powiedz, że pojedziesz ze mną jako moja przyjaciółka. Ze względów praktycznych zostaniesz przeze mnie zatrudniona, musisz przecież z czegoś żyć. Ale w głębi duszy żywię nadzieję, że zostaniesz moją przyjaciółką.
Będę miała pracę, pomyślała Lily. A chociaż będzie dla niej pracowała, Elizabeth będzie traktować ją jak równą sobie. Wcale nie sądzi, że różnią się pod względem inteligencji czy umysłu. Uważa, że Lily, jako jej przyjaciółka, może jej zaoferować tyle samo co ona jej. Dziewczyna nie była o tym przekonana, ale pokusa, by się zgodzić, była zbyt silna, wręcz przemożna, zwłaszcza w obecnym położeniu.
– Może na jakiś czas – powiedziała. – Jeśli się jednak okaże, że nie jestem taka, jakbyś chciała, powiesz mi to, a wtedy opuszczę cię. Nie chciałabym nadużywać twojej życzliwości.
Elizabeth uniosła brwi.
– Nie wprowadzałabym kogoś do mojego domu powodowana jedynie życzliwością. Zbyt cenię sobie własną wygodę. Ale zgadzam się na twoje warunki. Będą obowiązywać nas obie. Jeśli po jakimś czasie okaże się, że nie możesz dla mnie pracować, powiesz mi to, a ja pomogę ci znaleźć inną pracę. Czy będziesz gotowa na jutro rano?
– Jeszcze wcześniej – odparła gorąco Lily. – Obiecałam jednak, że zostanę dzisiejszą noc.
– I bardzo dobrze. Neville nie jest kontent z tego obrotu spraw. Powiedziałabym wręcz, że jest bardzo nieszczęśliwy. Nie masz chyba zamiaru zostawić swoich nowych rzeczy, mam nadzieję?
– Muszę – odparła Lily. – Zostały kupione dla jego żony. A ja nie jestem jego żoną.
– Bardzo byś go jednak zraniła, gdybyś nie wzięła ich ze sobą – zapewniła ją Elizabeth. – Czasami duma jest zbyt egoistyczna. Czy weźmiesz je jako prezent od niego? Nie ma w tym nic niestosownego, moja droga. To wcale nie świadczyłoby o twojej chciwości. Powinnaś to zrobić. Byłabyś okrutna, gdybyś zdecydowała inaczej.
Lily zagryzła wargę, ale skinęła głową.
– Wspaniale! – Elizabeth wstała. – Wyjeżdżamy wcześnie. Spróbuj zasnąć, dobrze? – Pochyliła się i pocałowała ją w policzek.
Dziewczyna pokiwała głową.
– Dziękuję – powiedziała. Zatrzymała jeszcze Elizabeth przy drzwiach, kiedy przyszła jej do głowy pewna kłopotliwa myśl. – Czy książę Portfrey jedzie razem z nami?
– Nie. Irytujący człowiek. – Ciotka Neville'a roześmiała się. – Wyjechał dzisiaj po południu. Nie jedzie prosto do Londynu, nie będzie go w stolicy kilka tygodni. To nie znaczy, że zostawił mnie na pastwę losu, zresztą nie ma obowiązku ciągle dotrzymywać mi towarzystwa. Webster i Sadie będą jechać obok w swoim powozie, i oczywiście Wilma. Joseph również opuszcza Newbury w tym samym czasie, ale on pewnie będzie jechał z szybkością stosowną do jego młodego wieku i płci. Szczęściarz!
Lily skinęła głową i doznała wielkiej ulgi. Książę Portfrey wyjechał. Przez jakiś czas nie będzie go w Londynie. Wyjechał dzisiaj po południu? Tak nagle? Może po tym, kiedy próbował pozbawić ją życia? Może sądzi, że mu się udało? Przestraszyła się swoich myśli. Nie było żadnego mężczyzny. A nawet jeśli był, nie ma dowodu, żeby podejrzewać o to księcia. Poza tym, równie dobrze mogła to być kobieta. Jeśli to była Lauren, skończy się wreszcie to skradanie się za nią, te próby wywołania wypadku. Lauren będzie mogła znów pozyskać uczucia Neville'a. Z pewnością nikogo tam nie było. Głaz spadł zupełnie przypadkowo.
Gdy Elizabeth wyszła, Lily zamknęła oczy i oparła głowę na fotelu. Myślała o swoim ślubie i o nocy poślubnej, o marzeniu, by się znów połączyć z Neville'em, o marzeniu, dzięki któremu nie postradała zmysłów w czasie swej niewoli, o długiej, samotnej, niebezpiecznej wędrówce do Lizbony i bezowocnych poszukiwaniach Neville'a lub kogoś, kto uwierzyłby w jej historię, wreszcie o długiej podróży do Anglii i do Newbury, o tym, jak znalazła go w kościele i o wszystkich wydarzeniach ostatnich kilku dni.
O ostatniej nocy.
Dwie łzy uciekły spod powiek, spłynęły po policzkach i spadły na suknię.
I o dzisiejszym popołudniu w bibliotece.
Nadal jeszcze nie w pełni zdawała sobie sprawę z tego, że jej marzenia legły w gruzach. Nie śmiała spojrzeć w przyszłość. To prawda, wszystko wydawało się teraz jaśniejsze, a w każdym razie bezpieczniejsze niż godzinę temu. Ale to była przyszłość bez niego. Bez Neville'a.
Od kiedy skończyła czternaście lat, Neville był zawsze w jej życiu, chociaż przez cztery lata wydawał się nieosiągalny, a przez półtora roku przebywał daleko. Zawsze jednak marzyła o nim. Marzenia i realność zetknęły się poprzedniej nocy – nawet wtedy dobrze zdawała sobie sprawę, że było to jedynie zetknięcie, które nie mogło trwać długo. Nie wiedziała jednak, że tak prędko jej marzenia runą w gruzach. Nie wiedziała, że tej nocy jej sen się skończy.
Mimo że nadal go kochała i zawsze będzie go kochać.
Mimo że on kochał ją.
Kres marzeń, które nie miały szans na spełnienie.
No cóż, pomyślała, otwierając oczy i wstając, by przygotować się do snu, przeżyje. To zawsze był główny cel w życiu ludzi, wśród których dorastała – chcieli po prostu przeżyć. I ona nie ma innego wyjścia. Może gdzieś w przyszłości pojawi się inne marzenie, któremu się podda. Nie mogła tego sobie teraz wyobrazić, ale miała nadzieję, że tak się stanie.
Mogła pogrążyć się w marzeniu o marzeniu. Uśmiechnęła się na tę niedorzeczną myśl. Uśmiechnęła się, bo nawet teraz nie opuszczała jej nadzieja.
Neville nie mógł się upić. Siedział w bibliotece z markizem Attingsborough i walcząc z pokusą, by znaleźć chociaż tymczasowe zapomnienie, wypił dwie brandy, jedną po drugiej, ale na tym poprzestał. Alkohol nie mógł ukoić jego bólu. Mógł jedynie zmącić mu umysł, a przecież powinien przygotować się na to, co czekało go rano.
Lily miała go opuścić następnego dnia.
– Chciałbym cię jakoś pocieszyć, Nev – powiedział markiz, odstawiając na pół wypity kieliszek, pierwszy kieliszek. - Kiedy dziewięć dni temu towarzyszyłem ci w kościele, myślałem, że nie może się stać już nic gorszego, niż to, co się wydarzyło. Okazuje się, do licha, że się myliłem. Stało się.
– Uważasz, że pomogłoby, gdybym jej ukręcił szyję? – Neville zaśmiał się, ale próba okazania dobrego humoru, nawet tak czarnego, tylko sprawiła, że poczuł się jeszcze gorzej. Oparł głowę na oparciu fotela i zamknął oczy.
– Jest wyjątkowa – stwierdził Joseph. Zachichotał bez sensu. – Kto oprócz Lily potrafiłby, do licha, odrzucić twoje oświadczyny? Zwłaszcza że nie miała dużego wyboru. I że jest w tobie okropnie zakochana.
– Może Elizabeth zdoła ją przekonać do zmiany decyzji – powiedział z nadzieją w głosie Neville. – Co ja zrobię, jeśli jej się to nie uda? Obiecałem ojcu Lily, że się nią zaopiekuję. Złożyłem jej śluby małżeńskie. Ja… no cóż, wszystko to nie ma nic wspólnego z obietnicami i ślubami. Ja… nie zrozumiałbyś tego, Joe.
– Będąc bezdusznym facetem, który nigdy się nie zakochał i marzył, że spotka kiedyś tę jedną jedyną i będzie ją kochał przez całe życie? – spytał ponuro kuzyn. – Twoje uczucia względem niej są zupełnie oczywiste, Nev, i widzę wyraźnie, że niewzruszone. Zazdrościłem ci. Wszyscy byliśmy pod urokiem Lily.
Do pokoju weszła Elizabeth i obaj mężczyźni skoczyli na równe nogi. Spojrzała znacząco na ich kieliszki, ale nic nie powiedziała.
– I? – Neville zacisnął mocno pięści.
– Rano Lily wyjeżdża ze mną do Londynu – oznajmiła. – Zgodziła się u mnie pracować. Jako osoba do towarzystwa.
Neville popatrzył na nią z niedowierzaniem.
Markiz odchrząknął i niespokojnie poruszył nogą.
– Tak właśnie zdecydowała – wyjaśniła spokojnie Elizabeth. – To będzie dla niej odpowiednia pozycja, Neville.
– Czy próbowałaś przekonać ją, by została i wyszła za mnie? – spytał. Jednak wyraz jej twarzy nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Cały jego powściągany niepokój znalazł ujście w gniewie. – Nie zrobiłaś tego, prawda? Nie miałaś nawet takiego zamiaru. Specjalnie mnie wprowadziłaś w błąd. Czy ty również chcesz zabrać ją z mojej drogi, Elizabeth, tak by scena była pusta, by znów było po staremu? Nic nie będzie po staremu. Lily jest moją żoną. Kocham ją. Czy nikt nie może tego zrozumieć, tylko dlatego, że nie należy do naszej sfery? Jest dla mnie wystarczającą damą. Jest moją damą. Pójdę teraz do niej i…
– Nie, Neville – przerwała mu spokojnie, zanim zrobił krok w kierunku drzwi. – Nie, mój drogi. Postąpiłbyś źle. Źle dla ciebie, źle dla Lily.
– A ty wiesz, co jest dla nas dobre? – Neville spojrzał na nią błyszczącymi oczami. – Ty, Elizabeth? Stara panna? Co ty wiesz o miłości?
– Uważaj, stary – odezwał się spokojnie Joseph.
Neville przeczesał ręką włosy.
– Wybacz – powiedział. – Do diabła. Przepraszam, Elizabeth. Tak mi przykro.
– Bardziej bym się martwiła, gdybyś nie zareagował tak gwałtownie, Neville – odparła niezbyt poruszona. – Wysłuchaj mnie, proszę. To może być najlepsza rzecz, jaka się zdarzyła wam obojgu. Kochasz ją, nie muszę nawet pytać, czy to prawda. Musisz jednak przyznać, że twoje małżeństwo mogło doprowadzić do katastrofy. Może, kiedy następnym razem oświadczysz się Lily, połączy was nie tylko miłość i zobowiązanie.
– Następnym razem? – Neville uniósł brwi, a markiz podszedł do szafy i zaczął oglądać grzbiety książek.
– Nie należysz do mężczyzn, którzy poddają się bez walki – odpowiedziała. – Szczerze wątpię, czy pragnąłeś czegoś bardziej niż Lily. Czy naprawdę masz zamiar tak łatwo z niej zrezygnować?
Patrzył na nią przez chwilę w milczeniu. Nadal targały nim silne emocje. Nadal nie mógł spokojnie przyjąć, że Lily wyjeżdża następnego dnia. Nie myślał jeszcze o tym, czy będzie mógł ją odzyskać po jej wyjeździe z Newbury Abbey. Albo go teraz poślubi, sądził, albo będzie musiał resztę życia przeżyć bez niej.
– Kiedy?
– Nie mnie o tym mówić – odparła, potrząsając głową. – Może nigdy. Z pewnością nie w ciągu najbliższego miesiąca.
– Miesiąca?
– Ani jednego dnia wcześniej. Czeka nas jutro wczesna pobudka. Idę spać. Dobranoc, Neville. Dobranoc, Joseph.
Po jej wyjściu w bibliotece zapanowała cisza. Neville patrzył w drzwi, a Joseph nadal przeglądał książki stojące na półce, nie zdejmując żadnej.
– To byłaby głupia nadziej a – powiedział w końcu Neville. – Głupia nadzieja, Joseph. Mam rację?
– Niech to piekło pochłonie. – Kuzyn westchnął głośno. – Kto potrafi przewidzieć zachowanie kobiety? Na pewno nie ja, mój stary. Zawsze jednak bardzo szanowałem Elizabeth.
– Przyrzeknij mi coś.
– Co tylko chcesz, Nev. – Markiz odwrócił się od szafy z książkami i spojrzał w zamyśleniu na kuzyna.
– Miej na nią oko. Jeśli będzie sprawiała wrażenie bardzo nieszczęśliwej…
– Do licha, Nev. Jeśli będzie sprawiała wrażenie? Problem w tym, staruszku, że ona jest wolna i ma prawo do swoich wyborów. Odwiedzę kilka razy Elizabeth. I pojadę całą drogę do Londynu koło jej powozu, chociaż to będzie ciężka próba dla moich nerwów, ponieważ mój ojciec będzie jechał zbyt blisko, a podróż z matką i Wilmą nie należy do przyjemności. Mimo to przypilnuję, by Lily dotarła bezpiecznie do Londynu. Daję ci na to słowo honoru.
– Dziękuję.
– I kto wie? – Joseph powiedział wesoło i przeszedł przez pokój, by poklepać przyjacielsko kuzyna po ramieniu. – Może Elizabeth ma rację i Lily zrozumie, co traci, kiedy znajdzie się z daleka od ciebie. Elizabeth wie więcej o tym, jak pracuje umysł kobiety. Masz zamiar się upić czy idziemy spać?
– Nie sądzę, by udało mi się upić, nawet gdybym próbował – odparł Neville. – Dzięki jednak za propozycję.
– Od czego ma się przyjaciół…
Neville poszedł spać podtrzymywany na duchu nową nadzieją. Udało mu się nawet zapaść w urywany sen. Rano jednak cały czas trawił w myślach echo słów Elizabeth – „Może nigdy” – a ich wspomnienie powodowało, że opuszczała go nadzieja.
Wyjeżdżali wszyscy razem – ciotka Sadie i wujek Webster z Wilmą, Joe na koniu, Elizabeth z Lily. Taras zapełnił się wieloma osobami żegnającymi się i ściskającymi, nawet Gwen i Lauren przyszły z wdowiego domku. Neville zauważył, że Lily również została wyściskana przez wszystkich. Również Lauren i Gwen miały łzy w oczach, kiedy się z nią żegnały. Ubrana była w piękną błękitną suknię podróżną, którą niedawno dla niej uszyto – bardzo się obawiał, że nie będzie chciała zachować swoich nowych rzeczy.
Wreszcie podszedł do niej, świadom, że wszyscy cofają się taktownie na bok, dając im okazję do bycia sam na sam. Wziął jej dłoń w rękawiczce w obie ręce i spojrzał prosto w oczy. Były spokojne, bez łez, którymi inni się zalewali.
Próbował coś powiedzieć, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Patrzyła na niego bez słów. Uniósł jej dłoń do ust i pozostał tak nieruchomo, zamykając oczy. Kiedy jednak spojrzał na nią, nadal nie był w stanie nic powiedzieć. Nie, to było nie w porządku. Miał jej tyle do powiedzenia, ale żadne słowa nie mogły tego wyrazić. Więc nie mówił nic.
W końcu odezwała się Lily.
– Neville. – Niemal nie wydała żadnego dźwięku, ale widział, że jej usta wymówiły jego imię.
Wielkie nieba! Tak długo pragnął, by znów zwróciła się tak do niego. Powiedziała jego imię wczoraj po południu. Mówiła je teraz. Czuł jednak, jakby jego serce rozrywały cięcia ostrego noża.
– Lily – wyszeptał, pochylając ku niej głowę. – Zostań. Zmień zdanie. Zostań ze mną. Uda nam się.
Potrząsnęła jednak powoli głową.
– Nie uda – powiedziała. – Nie uda. T – ta… tamta noc. Cieszę się, że to się stało.
– Lily…
Wyrwała jednak dłoń z jego uścisku i pospieszyła do otwartych drzwi powozu. Patrzył z niekłamaną rozpaczą, jak lokaj pomaga jej wejść do środka.
Usiadła obok Elizabeth i spojrzała bez wyrazu przed siebie. Służący złożył schodki i zamknął drzwi. Powóz zakołysał się na resorach i ruszył.
Neville przełknął ślinę, raz, drugi. Poczuł, że ogarnia go panika, pragnienie, by rzucić się za nimi, otworzyć drzwi, porwać ją w swe ramiona i nie pozwolić jej jechać.
Uniósł rękę w geście pożegnania, jednak Lily nie odwróciła się.
Może nigdy. Te słowa cały czas rozbrzmiewały w jego umyśle.
Och, kochana. Marzenia legły w gruzach i nie było pewności, czy zdoła je odbudować.