Zabaw mnie Lily i odpowiedz na kilka pytań – zażądała nowa pracodawczyni, kiedy upłynęła niemal godzina milczenia i pierwszy ból minął. – Musisz odpowiadać szczerze, taka jest podstawowa zasada gry w „co by było, gdyby”.
Dziewczyna odwróciła się do niej, starając się zachować uśmiechniętą twarz. Nadal nie zdawała sobie sprawy, czy potrafi być odpowiednią damą do towarzystwa, postanowiła jednak, że postara się najlepiej, jak tylko może.
– Jeśli miałabyś wolny wybór i dysponowałabyś odpowiednimi środkami, by robić to, co chciałabyś najbardziej na świecie, co byś wybrała? – spytała Elizabeth.
Powrót do Neville'a. To byłaby jednak niemądra odpowiedź. Przecież może to zrobić. Błagał ją, by została. Jednak powrót do niego oznaczał powrót do Newbury Abbey i wszystkich związanych z tym spraw. Lily namyśliła się głęboko. Odpowiedź na pytanie, którą w końcu znalazła, była oczywista od pierwszej chwili.
– Nauczyłabym się czytać i pisać – powiedziała. – Czy to są dwie rzeczy?
– Potraktujemy je jako jedną – odparła Elizabeth, poklepując ją po dłoni. – Cudowna odpowiedź, Lily. Widzę, że mnie nie rozczarujesz. A teraz jeszcze coś. Może uda nam się znaleźć razem pięć życzeń. Próbuj dalej.
Tak, istniały również inne rzeczy, których pragnęła. Oczywiście, nie takie, które mogłyby zastąpić utracone właśnie marzenie, ale może mogłyby dać jej życiu jakiś cel. Nowe marzenia nie miały prawdopodobnie szans na spełnienie, ale taka jest przecież natura marzeń. Na tym polega ich urok. Ale „prawdopodobnie” było najważniejszym określeniem – dawało nadzieję.
– Nauczyłabym się grać na fortepianie – rzekła z przekonaniem. – I dowiedziałabym się wszystkiego, co tylko możliwe, o muzyce.
– Teraz mamy zdecydowanie więcej niż jedną rzecz – zaprotestowała ze śmiechem Elizabeth. – Ponieważ jednak to ja ustalam reguły gry, potraktuję je jako jedną rzecz. Dalej?
Lily spojrzała na swoją towarzyszkę, uroczą i elegancką w stroju podróżnym w kolorach brązowym, beżowym i kremowym, pasującym do jej wieku, pozycji, figury i cery.
– Nauczyłabym się odpowiednio i elegancko, a może nawet modnie ubierać – powiedziała.
– Ależ przecież ty jesteś modnie ubrana – stwierdziła Elizabeth. – Jasny błękit to z pewnością najlepszy dla ciebie kolor.
– To ty wybrałaś wszystkie moje stroje – przypomniała Lily. – Z wyjątkiem koszuli i butów. Dla mnie ubranie zawsze było czymś, co ma być wygodne i przyzwoite, ciepłe zimą, a lekkie latem.
– W takim razie dobrze. – Elizabeth uśmiechnęła się. – To trzy. A cztery i pięć? Nie chciałabyś podróżować lub posiadać drogie przedmioty?
– Podróżowałam przez całe życie – odparła Lily. – Marzyłam o tym, by pozostać w jednym miejscu na tyle długo, by poczuć się jak w domu. A drogie rzeczy? – Wzruszyła ramionami. Co mogła jeszcze wybrać, by dokończyć listę? Chciałaby czytać i pisać, nauczyć się wszystkiego o muzyce. Grać na fortepianie i ubierać się dobrze i elegancko. Chciałaby…
– Chciałabym nauczyć się liczyć – dodała. – Nie tylko na palcach lub w pamięci, ale… och, tak jak pani Ailsham lub hrabina robią to w rejestrach wydatków domowych. Pokazały mi je pewnego ranka. Dzięki nim wiedziały, co tam było napisane, a po liczbach mogły sprawdzić, co dzieje się w posiadłości i zaplanować, co będzie się działo. Chciałabym to umieć., Chciałabym prowadzić księgi i wiedzieć, jak prowadzić tak duże i ważne gospodarstwo jak Newbury Abbey.
– A twoje ostatnie życzenie, Lily?
– Zawsze dobrze się czułam w towarzystwie innych osób – odparła po długim namyśle. – Wszystkich, nawet oficerów, kiedy przebywali w oddziale. Ale nie czuję się dobrze z ludźmi twojego pokroju. Chciałabym umieć… obracać się w dobrym towarzystwie, wiedzieć, jak prowadzić konwersację, robić to, czego się ode mnie oczekuje. Pragnęłabym nauczyć się dobrych manier, jakie obowiązują w twojej sferze. Nie dlatego, że chciałabym do niej należeć, ale ponieważ, och, nie wiem właściwie, dlaczego. Może dlatego, że bardzo cię podziwiam. Ponieważ szanuję hrabinę.
Elizabeth nie odzywała się przez chwilę.
– Nie jestem pewna, czy powinnam potraktować twoje życzenia jako pięć – powiedziała w końcu. – Tak naprawdę, to jedno życzenie – chciałabyś zdobyć umiejętności i wykształcenie damy. Można by jeszcze dodać do tego malowanie, szydełkowanie i taniec, a także znajomość języków obcych, ale z pewnością można je zaliczyć do jednego z pięciu życzeń, które wymieniłaś. Czy potrafisz malować lub tańczyć albo znasz język inny niż angielski? Wiem, że umiesz cerować i szyć, ale nie haftować.
– Mówię po hiszpańsku i w języku hindi – odparła Lily. – Znam tańce prostego ludu. Nigdy nie malowałam.
Ich rozmowa została jednak przerwana, kiedy powóz wjechał na wybrukowany dziedziniec gospody, gdzie mieli zmienić konie. Lily cieszyła się, że przez godzinę jej umysł był zajęty czymś przyjemnym. Bawiła się niemal dobrze. I to dzięki Elizabeth, która postanowiła, że zajmie swoją towarzyszkę podróży tak, by zapomniała o bólu związanym z niedawnym pożegnaniem.
Książę Anburey zamówił prywatny salon w gospodzie, gdzie zjedli w szóstkę obiad. Lady Wilma cieszyła się na myśl o czekającym ich pobycie w Londynie, gdzie sezon trwał już w pełni. Mówiła tylko o balach, rautach, wizytach w teatrze, o prezentacji u dworu, a także wyprawach do Vauxhall i Almanachu. Wszystko to oszałamiało Lily, która zmusiła się, by zjeść przynajmniej trochę, ale nie brała udziału w rozmowie, nawet wtedy, gdy Joseph stwierdził, zwracając się do niej, że niewygody podróży do Londynu nie dały się pewnie porównać z niewygodami jej wędrówki przez Półwysep Iberyjski. Uśmiechnęła się tylko do niego, zdając sobie sprawę, że próbuje on, podobnie jak Elizabeth, odwrócić jej uwagę od tego, co ciążyło jej niczym ołów.
Cały czas zastanawiała się, co Neville robi właśnie w tej chwili.
Elizabeth powróciła do przerwanej rozmowy, kiedy Joseph odprowadził je do powozu i ruszyli w dalszą drogę.
– No cóż, Lily – powiedziała, poklepując dziewczynę energicznie po kolanie. – Widzę, że przez następny miesiąc lub dwa będziemy miały wiele interesujących rzeczy do zrobienia. Czy użyłam wczoraj słowa zabawa? Nadchodzące miesiące z pewnością będą pełne zabawy, tak, to właściwe określenie. Obydwie, moja droga, z pomocą wszystkich nauczycieli, których zatrudnię, w ciągu miesiąca, dwóch lub dziesięciu przekształcimy cię, dzięki nauce i pracy, w prawdziwą damę. Oczywiście niektóre sprawy zajmą nam więcej czasu. Co ty na to?
Lily nie odezwała się przez jakiś czas. Grały w „co by było, gdyby”, czy tak?
– Nie – powiedziała, marszcząc brwi. – Och, nie. Nauczycielom trzeba by za to zapłacić.
– A najlepszym nauczycielom trzeba zapłacić bardzo dużo. – Elizabeth uśmiechnęła się. – Lily, moja droga, jestem niemal nieprzyzwoicie bogata.
– Nie możesz jednak wydawać na mnie pieniędzy – odparła skonsternowana dziewczyna. – Mam dla ciebie pracować.
– No cóż, masz rację – zgodziła się Elizabeth. – Nie chcąc urazić twej dumy, nie będę o tym zapominać. Pamiętaj jednak, że pracujące dla mnie osoby powinny zasłużyć na wynagrodzenie. A jak mają to robić? Będąc posłusznymi swej pracodawczyni, zaspokajając jej kaprysy. Jestem jedną z najszczęśliwszych kobiet, i to z wielu powodów. Posiadanie wszystkiego – no, prawie wszystkiego – czego tylko można zapragnąć, ma również ujemne strony, zwłaszcza jeśli jest się kobietą. Pojawia się nuda, z którą trzeba walczyć. Nie potrafię ci powiedzieć, kiedy ostatni raz się dobrze bawiłam. Nadzorowanie twojej edukacji będzie dla mnie taką rozrywką, Lily. Nie możesz mi odmówić, nie po tym, kiedy mi wyznałaś, że właśnie tego pragniesz niemal najbardziej na świecie.
Lily zdała sobie nagle sprawę, że to nie była gra. A ona nie została zatrudniona jako służąca – a przynajmniej nie w zwykłym tego słowa znaczeniu. Elizabeth zaplanowała to wszystko. Pragnęła znaleźć sobie rozrywkę i chciała zrobić przyjemność Lily, czyniąc z niej damę.
To niemożliwe.
Niemożliwe!
To byłoby cudowne i wspaniałe. Mogłaby się nauczyć czytać. Mogłaby czytać książki. Mogłaby napełnić pokój muzyką – mogłaby to uczynić własnymi dłońmi. Mogłaby… W jej umyśle pojawiało się tyle oszałamiających możliwości.
Miała nowe marzenie.
– I co ty na to? – spytała Elizabeth.
– Mogłabym… oczywiście, kiedy będę cię opuszczała, znaleźć zatrudnienie jako pomocnica w sklepie, a może nawet jako… guwernantka. – To była oszałamiająca perspektywa. Zdobyłaby wiedzę i mogłaby ją później przekazywać innym.
– Oczywiście – powiedziała Elizabeth. – Lub mogłabyś kogoś poślubić, Lily. Zanim sezon się skończy, mam zamiar wprowadzić cię do towarzystwa. To jeden z obowiązków damy do towarzystwa. Będziesz jednak kimś więcej niż przyzwoitką, będziesz moją przyjaciółką i będziesz uczestniczyła we wszystkich towarzyskich obowiązkach, jakie mnie czekają.
Lily oparła się o siedzenie.
– Och, nie – powiedziała. – Nie, to niemożliwe. Nie jestem damą.
– To prawda – zgodziła się Elizabeth. – A beau monde zwraca uwagę na takie sprawy jak urodzenie i koneksje. To, że ktoś zachowuje się jak dama, nawet według najbardziej wygórowanych wymagań, nie czyni jeszcze tej osoby damą. Istnieją jednak wyjątki. Nie zapominaj, Lily, że stałaś się sławna. Twoja historia – przyjazd w środku ślubu Neville'a i Lauren, jego oświadczenie, że jesteś jego żoną, o której myślał, że nie żyje, jego opowieść o waszym ślubie i twojej domniemanej śmierci – stanie się w Londynie sensacją. Reszta historii – odkrycie, że twoje małżeństwo jest mimo wszystko nieważne, twoja odmowa, by uczynić je ważnym, odnawiając śluby małżeńskie z samym hrabią Kilbourne – sprawi, że wszyscy w towarzystwie będą chcieli o tym słuchać. Będą koniecznie chcieli cię poznać, przynajmniej zobaczyć przez chwilę. Gdy okaże się, że mieszkasz ze mną, posypią się zaproszenia. My jednak każemy wszystkim czekać w niepewności. Gdy wreszcie pokażesz się publicznie, Lily, zawojujesz cały Londyn. Oprócz związanej z tobą historii, mamy jeszcze twoją naturalną urodę, wdzięk i urok. A zanim się publicznie pokażesz, dodamy do tego doskonałe maniery i modny wygląd. Jestem pewna, że mogłabyś poślubić księcia, gdybyś tylko zechciała i jeśli znalazłby się jakiś odpowiedni kandydat. – Roześmiała się lekko. Widać było, że świetnie się bawi.
– Nigdy nie wyjdę za mąż – powiedziała Lily, próbując opanować podniecenie, jakie wywołał obraz odmalowany przed chwilą przez Elizabeth. Pogładziła ręce w rękawiczkach, spoczywające na kolanach.
– Dlaczego? – Pytanie zostało zadane spokojnie, ale takim tonem, że nie mogło pozostać bez odpowiedzi.
Lily zamilkła. Ponieważ już mam męża. Ponieważ go kocham. Ponieważ kochałam się z nim i oddałam mu nie tylko ciało, ale całą siebie. Ponieważ, ponieważ.
– Nie mogę – odparła w końcu. – Dobrze wiesz, dlaczego.
– Tak, moja droga. – Elizabeth pochyliła się ze swego siedzenia i ścisnęła jej rękę. – Cóż by znaczyło, gdybym ci powiedziała, że czas leczy rany? Nigdy nie doznałam uczucia choć w części tak intensywnego, którego ty doświadczyłaś i doświadczasz, i nie wiem, czy w ogóle takie rany jak twoja potrafią się zaleczyć. Jesteś jednak kobietą wielkiego ducha i o silnym charakterze. Jestem pewna, że mój sąd jest słuszny, kochanie. Przeżyjesz, moja droga. Nie pogrążysz się w marnej wegetacji. Mam zamiar wesprzeć cię swoimi pieniędzmi i koneksjami, ale najważniejsze będzie zależeć od ciebie. Uczynisz to dla siebie. Wierzę w ciebie.
Lily nie była pewna, czy to zaufanie zostało dobrze ulokowane. Jej odwaga znów zaczęła słabnąć. Z każdym mijanym żywopłotem i słupem milowym zwiększała się odległość dzieląca ją od Neville'a, odległość, która nigdy się nie zmniejszy. W tej cennej chwili nie była pewna, czy zdolna jest nawet do marnej wegetacji, czy w ogóle ma siłę żyć.
– Dziękuję – powiedziała.
– Powiedz mi – Elizabeth odezwała się po jakimś czasie, kiedy przejechały kawałek drogi w milczeniu. – Co się z tobą działo w czasie tych kilku miesięcy, kiedy Neville myślał, że nie żyjesz?
Lily przełknęła ślinę.
– Chcesz znać prawdę?
– Przyszło mi do głowy, że przecież Francuzi daliby znać Brytyjczykom, że od jakiegoś czasu znajduje się u nich w niewoli żona oficera. Mogli nawet dokonać korzystnej zamiany na jednego lub więcej oficerów znajdujących się w angielskiej niewoli. Ale tak się nie stało, prawda?
– Nie.
– Lily, chociaż, jak widzę, nie masz zamiaru pozwolić mi, bym zapomniała, że pracujesz dla mnie, chcę, żebyś wiedziała, że masz prawo do własnego życia. Nie musisz mi nic mówić. Wychowałaś się jednak wśród mężczyzn, moja droga. Może nie wiesz nawet, na czym polega przyjaźń z osobą tej samej płci, z kimś, z kim mogłabyś dzielić się swoimi przeżyciami i doświadczeniami.
Lily oparła głowę o poduszki, zamknęła oczy i opowiedziała wszystko, wszystkie bolesne, wstrętne, poniżające szczegóły, które zataiła przed Neville'em tamtego dnia w domku. Kiedy skończyła, Elizabeth trzymała ją mocno za rękę. Dotyk ten był zadziwiająco pokrzepiający, dotyk kobiety oznaczający współczucie. Elizabeth potrafiła zrozumieć, co oznaczało bycie jeńcem, któremu odebrano wolność, a na koniec, ku największemu poniżeniu, zabrano ciało, wykorzystując je dla własnej przyjemności. Druga kobieta potrafiła zrozumieć wielką wewnętrzną walkę, którą Lily musiała toczyć każdego dnia i nocy, by pozostać sobą, by nie zapominać o godności i o tym, kim jest. O tym, czego gwałciciel – a może nawet morderca - nie mógł jej odebrać.
– Dziękuję – odezwały się jednocześnie po chwili krótkiego milczenia. Obydwie roześmiały się, chociaż w tym śmiechu nie było radości.
– Wiesz, Lily – odezwała się Elizabeth. – Mężczyźni mają takie śmieszne nastawienie, że powinni powstrzymywać się od łez, mimo najokropniejszych rzeczy, które ich spotykają. Kobiety nie są aż tak głupie. Nie ma nic złego w płaczu, kochanie.
Lily zaczęła płakać. Szlochała tak, że zdawało się, że płacz rozerwie ją na strzępy. Szlochała z głową na kolanach Elizabeth, a starsza kobieta głaskała ją po włosach i mruczała coś, czego dziewczyna nawet nie słyszała.
W końcu wyprostowała się, wytarła oczy, potem nos i przeprosiła za wilgotną plamę, która została na sukni Elizabeth. Roześmiała się drżąco.
– Zastanowisz się dwukrotnie, zanim pozwolisz mi znów płakać – powiedziała.
– Czy Neville wie o tym?
– O najważniejszym. Ale nie o szczegółach.
– Ach – powiedziała Elizabeth. – Mądra dziewczyna. Tak. Teraz zastanówmy się, co dalej, zaplanujmy wszystko. Lily, moja droga, czeka nas naprawdę świetna zabawa.
Znów roześmiały się razem.
Neville czekał przez miesiąc.
Próbował żyć normalnie. Wyjąwszy fakt, że normalne życie po jego powrocie z wojny na Półwyspie Iberyjskim oznaczało bliskie kontakty z siostrą i kuzynką, a także stopniowe nieuchronne zabiegi o względy Lauren.
Przyjaźń została zburzona. Nie chciał zwodzić Lauren, nie chciał, by uwierzyła, że może znów obdarzyć ją uczuciami, a ona najwyraźniej dawała do zrozumienia, że tego od niego oczekuje. Z kolei Gwen czuła się po prostu skrępowana. Jak Lauren powiedziała przy obiedzie tego wieczoru przed wyjazdem Lily, nic już nie będzie takie samo.
A mimo to najwyraźniej oczekiwano, że on i Lauren pobiorą się. Sąsiedzi, którzy przyjeżdżali z wizytą pod jakimkolwiek pretekstem i którzy przysyłali więcej niż zazwyczaj zaproszeń na obiady, gry w karty, tańce i pikniki, byli zbyt dobrze wychowani, by wspomnieć o tym otwarcie, ale ukradkowo i na różne sposoby napomykali o tym i próbowali wybadać sytuację.
Czy mogą liczyć na ponowny przyjazd barona Galtona, dziadka panny Edgeworth, do Newbury w najbliższym czasie, spytała pewnego dnia lady Leigh. To taki dystyngowany dżentelmen!
Czy hrabina Kilbourne ma zamiar ponownie wprowadzić się do domu, chciała wiedzieć panna Amelia Taylor. Pytała o to, w razie gdyby razem z siostrą przyjechała pewnego dnia i okazało się, że hrabina mieszka w rezydencji. Zarumieniła się na myśl o tym.
Czy jego lordowska mość nadal planuje wyprawę nad jeziora, zastanawiał się sir Cuthbert Leigh. Jego kuzyn ze strony żony właśnie stamtąd wrócił i oznajmił, że to przepiękne miejsce i w dobrym tonie.
Jego lordowska mość musi się czuć obecnie samotnie w Newbury Abbey, od kiedy jego siostra i kuzynka już tu nie mieszkają, powiedziała mu pani Cannadine.
Czy jego lordowska mość uspokoił się już po tym małym zamieszaniu, dopytywała się pani Beckford, żona pastora, tym uspokajającym, współczującym tonem, jakim jej mąż przemawiał u łoża umierających. Ona i wielebny mieli nadzieję – słowu nadzieja towarzyszyło figlarne spojrzenie, nie pasujące do żony pastora – że sprawy przybiorą wkrótce szczęśliwy obrót.
Zachowywali się tak nie tylko sąsiedzi. Hrabina również naciskała, by powrócili do pierwotnego planu.
– Lubiłam Lily, Neville – zapewniła go, kiedy jedli razem śniadanie tydzień po wyjeździe dziewczyny. – Mimo wszystko lubiłam ją. Ma słodki, naturalny wdzięk. Pragnęłam obdarzyć ją uczuciem i wsparciem przez resztę życia. Wiem, że ją uwielbiasz i ten tydzień był dla ciebie z pewnością ciężki. Jesteś moim synem, więc wiem o tym, a moje serce boleje nad tobą.
– Ale? – Obdarzył ją raczej ponurym uśmiechem.
– Ale ona nie jest twoją żoną – przypomniała. – I nie chce nią być. Lauren była ci przeznaczona od waszego dzieciństwa. Znacie się dobrze, zawsze ją lubiłeś, macie taką samą umysłowość i wykształcenie. A przejęcie przez nią mojej pozycji nie wymagałoby przejścia przez bolesny okres przystosowania. Wprowadziłaby do twojego życia trochę stabilizacji, dałaby ci dzieci. Chciałabym mieć wnuki, Neville. Pewnie nie zrozumiesz, jaka byłam rozczarowana, kiedy Gwen poroniła po wypadku, i jak rozpaczałam z jej powodu. Ale zbaczam z tematu. Postanowiłeś poślubić Lauren. Byłeś szczęśliwy z powodu tej decyzji. Staliście przecież już przy ołtarzu. Zapomnij o zamieszaniu panującym w ciągu ostatnich kilku tygodni i wróć do takiego życia, jakim żyłeś wcześniej. Dla dobra wszystkich.
Sięgnął ponad stołem i ujął dłoń matki.
– Bardzo mi przykro, mamo – powiedział. – Ale nie.
Próbował wymyślić jakieś wyjaśnienie, które miałoby dla niej sens, ale nie znał żadnego. A nie potrafił obnażyć swego serca nawet przed nią.
– Pozostawmy to czasowi – dodał niezręcznie.
Wyglądało na to, że jego życie w owe dni stało się wielkim oczekiwaniem, dawaniem sobie czasu. Czekał dłużej niż tydzień na odpowiedź na list, który wysłał do dowództwa pułku po wyjeździe Lily. W końcu nadeszła; spodziewał się, że problem będzie trudniejszy do rozwiązania, jeśli nie niemożliwy. Nie powierzył listu poczcie, lecz wysłał go, wraz z ustnymi instrukcjami, przez lokaja, który kiedyś służył pod jego rozkazami jako ordynans, tęgiego, dość posępnego mężczyzny, który zawsze wypełniał polecenia swego pana co do joty. Odpowiedź sprawiła, że Neville miał wreszcie coś do zrobienia, a także znalazł wymówkę do opuszczenia majątku, w którym pozostawanie stało się dla niego zbyt uciążliwe.
Mógł wysłać kolejnego posłańca z poleceniem, by dowiedział się więcej, postanowił jednak, że pojedzie osobiście do Leavenscourt w hrabstwie Leicester, gdzie odesłano rzeczy Doyle'a po ich przewiezieniu do Anglii. Ojciec sierżanta pracował jako stajenny w majątku Leavenscourt.
Podróż była uciążliwa z powodu deszczów, burzy i chłodu. Neville musiał jechać w zamkniętym powozie, czego nie znosił. Obawiał się, że nie znajdzie nic u kresu swej podróży. W końcu jednak, myślał, czekając w gospodzie, w której zatrzymał się z powodu złej pogody na noc, może wreszcie coś robić. Newbury stało się dla niego nie do zniesienia, wszystko przypominało mu tam o Lily. Zadał sobie nawet dodatkowy ból, spędzając noc w domku, kładąc się tam, gdzie leżeli kiedyś razem, przepełniony taką pustką że nie był nawet w stanie zmusić się do jakiegokolwiek ruchu, do wyjścia stamtąd.
Leavenscourt było małym, ale kwitnącym majątkiem. Rozejrzał się wokół z ciekawością, kiedy dochodził do domu. To tutaj dorastała Bessie Doyle? Rodziny właścicieli nie było w rezydencji, a jego pojawienie się wprawiło gospodynię w konsternację. Patrzyła na niego, kiedy wyjaśniał jej, że przybył porozmawiać z panem Doyle, jednym ze stajennych, ojcem zmarłego sierżanta Thomasa Doyle'a z dziewięćdziesiątego piątego pułku. Zapomniała nawet mu się ukłonić.
Okazało się, że Henry Doyle zmarł jakieś cztery lata temu.
Neville poczuł się, jakby mu ktoś zatrzasnął drzwi przed nosem.
– Rozumiem – powiedział. – Jednak pułk zwrócił rzeczy należące do sierżanta po jego śmierci, czyli osiemnaście miesięcy temu. Czy wie pani coś o tym?
– Och. – Wreszcie przypomniała sobie o ukłonie. – Pewnie zostały zwrócone Williamowi Doyle, proszę pana. To syn Henry'ego Doyle'a.
– A gdzie go mogę znaleźć? – spytał.
– Nie żyje, milordzie – odparła. – Zmarł jakiś rok temu w okropnym wypadku.
– Przykro mi to słyszeć – powiedział. I tak naprawdę było. Dwaj mężczyźni, prawdopodobnie jedyni krewni Lily, nie żyli. – A czy wie pani, co się stało z jego rzeczami?
– Pewnie Bessie Doyle je ma, milordzie. To wdowa po Williamie. Mieszka w wiosce. Ma dwóch nastoletnich chłopaków i pana, który miał na tyle dobre serce, że jej nie wygonił. Pracuje jako praczka.
Ciotka Lily i jej kuzyni.
– Czy mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie mam ich szukać?
Gospodyni, najwyraźniej znów zakłopotana, zapewniła jaśnie pana, że może kazać przywołać tutaj Bessie, ale nie skorzystał z jej propozycji i otrzymał od niej adres, o który prosił.
Bessie Doyle była otyłą kobietą w średnim wieku o rumianej twarzy. Jej dom był niezbyt zadbany, ale dość czysty. Pojawienie się wykwintnie ubranego gościa w swych progach powitała spojrzeniem mierzącym go od stóp do głów.
– Jeśli ma pan dla mnie rzeczy do wyprania, dobrze pan trafił – powiedziała. – Chociaż nie odpowiadam za takie wyszukane buty, jak pana, po chodzeniu po błocie. Lepiej niech pan wytrze je, zanim wejdzie do środka.
Neville obdarzył ją uśmiechem. Zaplecze armii pełne było takich Bessie Doyle, silnych, przystosowujących się do okoliczności, praktycznych kobiet, które mogłyby przywitać całą armię Bonapartego, podpierając się pod boki, z kilkoma ciętymi uwagami na ustach.
Tak, Bessie pamiętała list, który nadszedł po śmierci Thomasa. Will zabrał go do pastora, by ten mu przeczytał. Ach tak, zostały przesłane również rzeczy – bezużyteczne klamoty i to wszystko. Kiedy wróciła od chorej matki, którą pielęgnowała, znalazła ich cały stos o, tam, skinęła w kierunku kąta pokoju. Okazało się, że matka wcale nie umarła, za to Will owszem. Przebywała kilka mil stąd, kiedy dowiedziała się, że Will spadł z konia i rozbił sobie głowę o kamień.
– Przykro mi – powiedział Neville.
– No cóż, przynajmniej okazało się, że miał głowę, no nie? – odparła filozoficznie. – A czasami miałam co do tego wątpliwości.
Neville zdał sobie sprawę, że Bessie Doyle nie była nieutuloną w żalu wdową.
– Spaliłam to wszystko – powiedziała, zanim zdążył spytać. – Wszystkie te cholerne rupiecie.
Neville na chwilę zamknął oczy.
– Czy najpierw je pani przejrzała dokładnie? – spytał. – Czy był tam jakiś list, paczka, a może pieniądze?
Wspomnienie o pieniądzach wywołało krótki napad śmiechu u pani Doyle. Według jej opinii, Will przepiłby je w mig, jeśli nawet by tam były.
– Może właśnie przez to zwalił się z konia – zasugerowała niezbyt poważnie. – Nie, nie było żadnej forsy. Tom nie należał do takich, co pozwoliliby, by po śmierci ich forsa dostała się w ręce takiego Willa, chyba nic się nie zmieniło?
– Thomas Doyle miał córkę – poinformował ją Neville.
No cóż, Bessie Doyle nic o tym nie wiedziała, ale też nie zapałała nagłą, chęcią ujrzenia nigdy nie widzianej siostrzenicy. Chłopcy już niedługo wrócą ze stajni, powiedziała jaśnie panu. Pracują tam. Przyjdą pewnie tak głodni, że zjedliby konia z kopytami.
Neville zrozumiał, że czas już na niego. Jednak coś wpadło mu w oko, kiedy zabierał się do wyjścia – na gwoździu przy drzwiach wisiał plecak wojskowy.
– Czy to właśnie jest plecak Thomasa Doyle'a? – wskazał.
– Pewnikiem tak – odparła. – To była jedyna pożyteczna rzecz w tym wszystkim. Ale jaka brudna! Musiałam go wyszorować do imentu, zanim nadał się do użytku. – Plecak pełen był szmat.
– Czy mogę go wziąć? – spytał Neville. – Zapłacę za niego. – Wyjął portfel z kieszeni, a z niego dziesięciofuntowy banknot.
Spojrzała krzywo na pieniądze.
– Czy pan oszalał? – spytała. – To więcej, niż zarabiam w ciągu roku razem z moimi chłopakami. Za tę starą torbę?
– Proszę. – Neville uśmiechnął się. – Jeśli dziesięć funtów nie wystarcza, podwoję sumę.
Ale Bessie Doyle miała swoją dumę. Jego hrabiowska mość w drogich butach mógł być sobie szalony, ale nie miał do czynienia ze złodziejką. Wyrzuciła na podłogę zawartość plecaka, podała mu go jedną ręką i wzięła dziesięć funtów drugą.
Czysty zdeformowany plecak należący kiedyś do jego sierżanta spoczywał na siedzeniu naprzeciwko Neville'a, kiedy powóz ruszył w drogę powrotną do Newbury. To będzie jedyna pamiątka Lily po jej ojcu. Zapłaciłby za nią sto funtów, nawet tysiąc. Czuł się jednak również rozczarowany. Czyżby pani Doyle nieumyślnie spaliła list lub jakąś paczkę, która zawierała coś bardziej osobistego dla Lily?
Neville postanowił, że zostanie w Newbury miesiąc, zanim wyruszy do swojego londyńskiego domu. Dwa tygodnie mijały, kiedy wrócił z hrabstwa Leicester. Miał jeszcze przed sobą tylko dwa tygodnie! A później nawet ta słaba nadzieja, która go nie opuszczała, mogła równie dobrze okazać się iluzją. Podejrzewał, że Lily nie tak łatwo da się przekonać do zmiany zdania.
Zanim jednak miesiąc dobiegł końca, zanim ustalił termin wyjazdu, otrzymał krótką wiadomość od Elizabeth.
„Przesyłam ci to, mając nadzieję, że planujesz niedługo przyjazd do stolicy. Może zechcesz się pojawić” – pisała w krótkim liście.
Listowi towarzyszyło zaproszenie na bal do lady Ashton na Cavendish Square.
Neville pokiwał głową w kierunku pustej biblioteki.
– Tak – odezwał się na głos. – Tak, Elizabeth. Będę tam na pewno.
Coroczny bal u lady Ashton na Cavendish Square należał zawsze do najważniejszych wydarzeń sezonu. Na tym właśnie balu lady Elizabeth Wyatt postanowiła wprowadzić Lily do towarzystwa.
Elizabeth miała sporo przyjaciół i znajomych. Wielu spośród nich odwiedzało ją w ciągu pierwszego miesiąca po jej powrocie do miasta, a ona również udzielała się towarzysko. Korzystała również z wielu wieczornych, rozrywek. Nikt jednak nie miał okazji ujrzeć jej nowej damy do towarzystwa, panny Doyle, ani zbytnio nie ciekawił się jej osobą, aż pewnego wieczoru tuż przed balem u lady Ashton Elizabeth, jakby przez przypadek. przy obiedzie powiedziała, że Lily Doyle i kobieta, która wiosną spowodowała takie zamieszanie na ślubie hrabiego Kilbourne, to ta sama osoba.
Wszyscy słyszeli o Lily. Była prawdopodobnie najsłynniejszą, a w każdym razie najbardziej osławioną osobą w Anglii tej wiosny, przynajmniej wśród osób z wyższych sfer. Tylko jej pojawienie się w kościele w Newbury, kiedy zrujnowała jeden z najsłynniejszych ślubów w tym roku, wystarczyłoby za temat rozmów prowadzonych przez cały sezon. Zanim jednak zainteresowanie zaczęło opadać, reszta rozkosznie dziwacznej historii wyszła na jaw – okazało się, że Lily ostatecznie nie jest hrabiną Kilbourne, ponieważ jej małżeństwo nie zostało odpowiednio zarejestrowane.
Historię dziewczyny powtarzano i omawiano w każdym modnym salonie i bawialni Londynu. Padało wiele pytań, na które nie znano odpowiedzi, a które stawały się niekończącym się tematem rozmów: Kim była? Dlaczego Kilbourne ją poślubił? Dlaczego nikomu o tym nie powiedział? Gdzie dokładnie przebywała, kiedy Kilbourne myślał, że zmarła? Co się stało, kiedy Kilbourne odkrył prawdę, że małżeństwo nie zostało zawarte legalnie? Czy błagała go na kolanach, by ją poślubił? Czy to prawda, że groziła, że rzuci się ze skały? Czy ktoś słyszał, ile Kilbourne musiał jej zapłacić? Czy naprawdę była taka wulgarna, jak wszyscy mówili? Co się z nią stało? Czy to prawda, że uciekła z połową fortuny hrabiego razem z jego stajennym? Kiedy Kilbourne ma zamiar poślubić pannę Edgeworth? Czy tym razem zdecydują się na cichy ślub? I kim była ta Lily? Czy naprawdę jedynie córką zwykłego żołnierza?
A wtedy okazało się, że panna Doyle, która mieszka z lady Elizabeth Wyatt jako jej dama do towarzystwa, to w istocie panna Lily Doyle, która była przez krótki czas hrabiną Kilbourne. I że będzie ona na balu u lady Ashton. Tylko nieliczni pomyśleli, że jako córka zwykłego sierżanta piechoty, członka niższej klasy społecznej, Lily nie ma prawa pojawiać się na balu, lub że Elizabeth łamie poważnie wymogi etykiety, zabierając ze sobą taką osobę.
Prawda była taka, że wszyscy niecierpliwie czekali, by wreszcie ujrzeć Lily Doyle, a jeśli można było tego dokonać jedynie na balu u lady Ashton, no cóż, niech i tak będzie. Ci, którzy widzieli ją już w kościele w Newbury, zapamiętali szczupłą, biednie ubraną kobietę, którą wzięto za żebraczkę. Zastanawiali się, jak lady Elizabeth miała śmiałość wpaść na pomysł, by wprowadzić ją na salony, nawet jeśli jako płatna towarzyszka dziewczyna będzie siedziała cicho w kącie z innymi przyzwoitkami. Jednak prawie wszyscy, powodowani ciekawością, cieszyli się, że Elizabeth zdobyła się na takie zuchwalstwo – mieli ochotę przyjrzeć się jeszcze raz kobiecie, którą widzieli jedynie przez chwilę.
Ci, którzy nigdy nie widzieli Lily, pragnęli chociaż przez moment ujrzeć kobietę, która złapała w sidła hrabiego Kilbourne. Jaka była kobieta, zastanawiali się wszyscy, która spędziła całe życie wśród pospolitych żołnierzy? Wulgarna? Czy mogła być inna?
U lady Ashton zawsze bywało mnóstwo osób. W tym roku również zapowiadało się, że będzie wielu gości. Co więcej, cały beau monde, zazwyczaj umierający już z nudów w tym okresie, z utęsknieniem oczekiwał rozrywki, która zapowiadała się na dość niezwykłą.
Dwa dni przed balem okazało się, że hrabia Kilbourne zjechał do swego domu na Grosvenor Square. Dzień przed balem o jego przyjeździe wiedzieli wszyscy. A także o tym, że przyjął zaproszenie na bal u lady Ashton.
Lily, wchodząc do salonu Elizabeth, ujrzała, że zjawił się już książę Portfrey. Wiedziała, że będzie im towarzyszył, więc jego widok nie był dla niej zaskoczeniem. Jednak to spotkanie zdenerwowało ją. Nie przebywał w mieście, odkąd przyjechały tu z Elizabeth, nie znaczy to, że chciałaby go widzieć, nawet jeśliby tu był. Widywała jedynie Elizabeth i jej służbę, a także różnych nauczycieli, którzy przychodzili, by udzielać jej lekcji. Pragnęła, by książę wcale nie przyjeżdżał do stolicy, chociaż w ciągu miesiąca, odkąd go ostatni raz widziała, przekonała samą siebie, że nie ma powodu, by się go bać.
Stanęła tuż przy drzwiach do salonu, nie wchodząc dalej – nauczono ją, jaka odległość jest odpowiednia – i ukłoniła się. Zajęło jej absurdalnie dużo czasu, zanim nauczyła się poprawnie wykonywać ukłon. Zwykłe zgięcie kolana i skinienie głową nie wystarczało, tak kłaniała się służba. Przeciwieństwo tego – zamiatanie podłogi nogą i czołem – było przesadne, nadawało się co najwyżej na prezentację u królowej lub księcia regenta. Poza tym rozśmieszało Elizabeth do łez. Tak naprawdę, Lily musiała to przyznać, nauka była istotnie bardzo zabawna, jak określała Elizabeth ich działalność w ciągu ostatniego miesiąca. Miały wiele powodów do śmiechu.
– Wasza książęca mość – powiedziała Lily, opuszczając skromnie oczy, kiedy się skłoniła i podnosząc, kiedy się wyprostowała. Spojrzała prosto na niego, niezbyt śmiało, trzymając nieco uniesiony podbródek, a plecy i ramiona wyprostowane, ale nie sztywne jak u żołnierza podczas parady. Rozluźniona, pełna godności postawa, mawiała wielokrotnie Elizabeth.
– Panno Doyle?
Książę skinął jej lekko, ale wytwornie. Wszystko było w nim eleganckie, od ułożonych w modną fryzurę w stylu Brutusa ciemnych włosów po równie modne lakierki do tańca. W ciągu ostatniego miesiąca Lily nauczyła się wiele o modzie – zarówno męskiej, jak i kobiecej – i poznawała różnice między dobrym smakiem a dandyzmem. Jego książęca mość ubierał się z nieskazitelnie dobrym smakiem. Jak na starszego mężczyznę jest naprawdę przystojny, pomyślała. Nie dziwiła się, że Elizabeth traktuje go jako przyjaciela. On również patrzył na nią uważnie, używając nawet monokla, i przypomniała sobie o niepokoju, jakim napełniał ją w Newbury.
– Wspaniale. Wybornie – wymruczał.
– Ależ oczywiście – odpowiedziała Elizabeth z zadowoleniem. – Czyżbyś spodziewał się czegoś innego, Lyndonie? – Uśmiechnęła się ciepło do Lily. – Wyglądasz doprawdy uroczo, kochanie. Bardziej niż uroczo. Wyglądasz jakbyś była…
– Damą? – spytała Lily, kiedy ciotka Neville'a szukała odpowiedniego określenia.
Elizabeth uniosła brwi.
– O, tak, bez wątpienia – powiedziała. – Miałam jednak na myśli „pewna siebie”. Wyglądasz, jakbyś miała to we krwi. Nieprawdaż, Lyndonie?
– Czy zechce pani, panno Doyle, zaszczycić mnie i zatańczyć ze mną pierwszy taniec?
– Dziękuję, wasza książęca mość.
Lily powstrzymała się od zagryzienia wargi lub powiedzenia tego, co powtarzała Elizabeth w ciągu ostatniego tygodnia – zresztą bez skutku. Dowodziła, że chociaż ma najwspanialszą suknię balową, jaką kiedykolwiek widziała, i chociaż nauczyła się wykonywać ukłony, utrzymywać odpowiednią postawę, zwracać się do różnych osób i wykonywać tak śmieszne czynności, jak używanie w odpowiedni sposób wachlarza – okazało się, że służy on nie tylko do ochładzania się, kiedy jest gorąco – z pewnością nie może wziąć udziału w balu jako tancerka. To prawda, że miała lekcje tańca trzy razy w tygodniu, a kapryśny nauczyciel, który doprowadzał ją i Elizabeth do łez, oznajmił, że jest zdolną i pełną wdzięku uczennicą, ale mimo to nie czuła się na tyle pewna swych umiejętności, by tańczyć na prawdziwym balu. Nie czuła się nawet odpowiednio przygotowana, by tkwić nieruchomo gdzieś w najgłębszym cieniu sali balowej.
– Czy możemy już jechać? – spytał książę.
Pięć minut później Lily siedziała wraz z Elizabeth i księciem w jego miejskim powozie. Udawali się na bal do lady Ashton. Lily ma obowiązek tam pojechać, wyjaśniła Elizabeth, kiedy dziewczyna protestowała z przerażeniem. A jaki jest pożytek z przyzwoitki, jeśli nie może obracać się w towarzystwie ze swoją pracodawczynią? Elizabeth nie potrzebowała kolejnej służącej, miała już cały komplet. Potrzebna jej była przyjaciółka.
Lily była przerażona. Newbury Abbey dało jej przedsmak tego, na czym polegało życie wyższych sfer. Był to obcy, nieznany świat. Z tego, między innymi, powodu z zadowoleniem przyjęła fakt, że wcale nie jest mężatką. A teraz udawała się na bal w Londynie. Poczuła mdłości, chociaż podczas obiadu zdołała przełknąć jedynie kilka kęsów. Nie będzie zdziwiona, jeśli kolana odmówią jej posłuszeństwa, kiedy będzie wysiadała z powozu.
Miała nadzieję, że po tańcu z księciem Portfrey będzie mogła się wycofać w jakiś bezpieczny kącik, ale czy na balu znajdzie się takie miejsce? Miała nadzieję, że Elizabeth nie będzie naciskała, by zatańczyła z kimś jeszcze. Miała nadzieję, że nikt jej nie zna. Wiedziała, oczywiście, że niektórzy z obecnych gości z pewnością byli w kościele w Newbury na ślubie, który przerwała. Nie wierzyła jednak, że ktoś ją rozpozna. Z pewnością by ją haniebnie wyrzucono, jeśli ktokolwiek by odkrył, kim jest lub, co gorsza, kim nie jest. A z pewnością nie jest damą.
Kiedy zerknęła na księcia okazało się, że ten nie odrywa od niej wzroku. Zawsze przez niego traciła oddech – nie z tego samego powodu, co przebywając z Neville'em, i nie ze strachu. Nie potrafiła nazwać tego uczucia, wiedziała jednak, że nie jest ono przyjemne.
– To zupełnie nadzwyczajne – wymruczał.
– Nieprawdaż? – powiedziała wesoło Elizabeth. – Zupełnie jak Kopciuszek, zgodzisz się ze mną, Lyndonie? Musisz jednak przyznać, że nie niemożliwe. Jest w niej wiele piękna i naturalnego wdzięku, na którym można się było oprzeć. Nie stworzyliśmy nowej Lily. My jedynie wypolerowaliśmy dawną i uczyniliśmy ją taką, na jaką się zapowiadała.
– Ciekawe. – Książę uniósł brwi i spoglądał na nią uważnie. Mówił miękko, ale dziewczyna niespokojnie zdała sobie sprawę, że Elizabeth nie zrozumiała jego poprzedniej uwagi.
Nie miała jednak czasu na obawy. Powóz zwolnił, wreszcie zatrzymał się. Lily, wyjrzawszy przez okno, ujrzała, że stanęli w długiej kolejce pojazdów. Przed nimi widniał rzęsiście oświetlony pałac. Czerwony dywan rozpostarto od drzwi na schodach i chodniku tak, by goście wychodzący z powozów nie musieli stawać na twardej, zimnej ziemi.
Przybyli już prawie na miejsce. Musieli jeszcze poczekać na swoją kolej, tymczasem powozy podjeżdżały do dywanu, gdzie ubrani w liberię lokaje pomagali wysiąść pasażerom w bogatych strojach.
Lily marzyła ze strachem, by ich kolej nigdy nie nadeszła. To znów pragnęła, by mieli to już za sobą, by nie miała czasu na trwożne myśli.
– Wejdzie pani do domu wsparta o moje ramię, panno Doyle – powiedział spokojnie książę, najwyraźniej zdając sobie sprawę z jej niepokoju, chociaż myślała, że go nie okazuje. – Nic pani przy mnie nie grozi. A nawet bez mojego towarzystwa wygląda pani w każdym calu jak dama. Tak pięknie, że z pewnością wywoła pani podziw każdej obecnej tu osoby.
Lily nie chciała w ogóle zwracać na siebie uwagi, ale musiała przyznać, że jego słowa podziałały na nią uspokajająco. I nagle sprawił wrażenie człowieka, na którym można polegać i któremu można ufać. Uspokoiła się. Aż wreszcie powóz podjechał kolejnych kilka metrów, jeden z lokajów otworzył drzwi i rozłożył schodki.
Neville przyjechał na bal dość późno. Zjadł obiad z markizem Attingsborough, a potem zasiedzieli się nad swoim porto dłużej niż zwykle.
– Tak naprawdę, nie miałem okazji jej zobaczyć – przyznał kuzyn. – Elizabeth trzymała ją cały czas przy sobie. Nie wiedziałbym nawet, że przebywa w mieście, gdybym nie był w Newbury, kiedy stamtąd wyjeżdżała. Cały świat wie, że Lily przyjedzie na bal, i oczywiście, że ty tam będziesz.
Neville skrzywił się. Myślał, że wie – miał taką nadzieję – co Elizabeth zamierza, nie był jednak pewien, czy pochwala stosowane przez nią metody. Wolałby po prostu odwiedzić je w domu, ale ciotka nie zgodziła się na to. Mógłby się założyć, że Lily nawet nie wie o jego przyjeździe do Londynu.
Starał się nie myśleć, jak zareagowałaby na wiadomość o tym lub jak zareaguje, widząc go niespodzianie dzisiaj.
Biedna Lily – dzisiaj wieczór czeka ją nie tylko ta niespodzianka. Spodziewał się po Elizabeth większej delikatności, wiedziała przecież, że Lily czuje się niepewnie w towarzystwie, nie musiała jej brać ze sobą na bal, skoro nawet zwykły dzień w Newbury Abbey był ponad siły dziewczyny. Nie da sobie rady w takiej sytuacji, i znienawidzi to. Gdy wreszcie razem z kuzynem dotarł na Cavendish Square i wszedł na schody prowadzące do sali balowej Ashtonów, denerwował się o nią równie mocno jak o siebie.
– Do licha – wymruczał do przyjaciela, kiedy stanęli w drzwiach. – Po co ja to robię?
Weszli, niestety, akurat w przerwie między tańcami. Na ich widok najpierw rozległy się szepty, a potem wszyscy zaczęli rozmawiać z jeszcze większym ożywieniem, nie kryjąc się z tym zupełnie. Oznaczało to, że Lily już tu jest. Neville nie wierzył, że to tylko jego pojawienie się wywołało takie wielkie poruszenie.
Podejrzewał, że cała ta historia z pewnością jest sensacją roku. Do licha z tym, powinien się na to nie zgodzić. To nie tak miało być.
– Ach, ta Elizabeth! – wymruczał.
– Mój drogi, właśnie dla takich okazji wynaleziono monokle – powiedział markiz. Właśnie przystawił do oka swój i wyniośle zmierzył wzrokiem zebranych gości.
– Po to, żebym w powiększeniu zobaczył własne zakłopotanie? – spytał Neville, zakładając rękę na plecy i zmuszając się, by rozejrzeć się dokoła. Przez cały miesiąc pragnął zobaczyć Lily chociaż przez chwilę, a teraz zrozumiał, że boi się ją ujrzeć, boi się zobaczyć dziewczynę sparaliżowaną z zażenowania, które nawet dla niego było niemal nie do zniesienia.
– Po prawej stronie, Nev. – Usłyszał kuzyna.
Naraz ujrzał Portfreya, a u jego boku Elizabeth. Otaczał ich wianuszek osób, w większości mężczyzn, chociaż wydawało się, że w środku stoi jakaś kobieta. Lily? Neville poczuł jak opanowuje go chłód, jaki zawsze ogarniał go podczas bitwy, kiedy widział jednego ze swych ludzi otoczonego wrogami.
Jeszcze go nie zauważyli. Za to inni zebrani tak. Kiedy szedł przez salę w tamtym kierunku, wszyscy przyglądali mu się ciekawie, chociaż domyślał się, że gdyby nagle odwrócił głowę, nie przyłapałby na tym nikogo.
– Spokojnie, Nev – odezwał się zza prawego ramienia markiz. – Wyglądasz, jakbyś miał zamiar przebijać się łokciami. To nie byłyby dobre maniery, stary. Z pewnością całe towarzystwo rzuciłoby się na to z chciwością kota pożerającego śmietankę i wystawiłoby cię na niesławę na wiele lat. A przy okazji również Lily.
Elizabeth ujrzała, jak nadchodzą, i posłała im uprzejmy uśmiech.
– Joseph? Neville? – rzekła. – Cieszę się, że was widzę.
Dobre maniery przeważyły. Neville skłonił się, kuzyn poszedł w jego ślady. Wymienili ukłony z księciem Portfrey, który odwrócił się, by się z nimi przywitać.
– Mam nadzieję, że zostawiłeś matkę w zdrowiu, Neville? – spytała Elizabeth. – A także Gwendoline i Lauren.
– Wszystkie cieszą się dobrym zdrowiem – zapewnił ją. – Przesyłają ci pozdrowienia.
– Dziękuję. Czy poznałeś już pannę Doyle? Czy mogę cię przedstawić?
Cóż za kobieta, pomyślał Neville. Musi się świetnie bawić. Był świadom, że grupka uciszyła się. Kilku panów wycofało się. I wtedy głupio przestraszył się, by odwrócić głowę. Wręcz nie mógł tego zrobić. W końcu zmusił się, by to uczynić.
Zapomniał, że obserwuje go połowa śmietanki towarzyskiej. I ją też.
Była ubrana na biało, z delikatną prostotą. Wyglądała jak anioł. Miała na sobie ozdobioną tiulową tuniką satynową suknię z wysokim stanem, dekoltem karo i krótkimi rękawami, a także biały wachlarz, pantofelki i długie rękawiczki. Biała była nawet wstążka wpleciona w jej włosy – jej włosy! Zostały obcięte krótko i kręciły się miękko wokół twarzy, podkreślając jej kształt i sprawiając, że oczy dziewczyny wydawały się jeszcze większe. Wyglądała gustownie, niewinnie i wyjątkowo pociągająco.
Lily. O, wielkie nieba! Odkąd wyjechała, tęsknił za nią każdą minutę, każdą godzinę. Nie zdawał jednak sobie sprawy z tego bólu, dopóki znowu jej nie zobaczył.
– Lily, pozwól, że przedstawię ci markiza Attingsborough i hrabiego Kilbourne – odezwała się Elizabeth. – Panowie, panna Doyle.
Po co ta cała farsa? – myślał Neville, nie spuszczając wzroku z dziewczyny. Jej oczy rozszerzyły się. Patrzyła na niego zarumieniona – zatem nie powiedziano jej, że go tu spotka. Jednak nie straciła zimnej krwi. Skłoniła się ślicznie.
– Panowie – zwróciła się najpierw do Josepha, a później do Neville'a.
Ukłonił się jej oficjalnie, przyłączając się do farsy.
– Panno Doyle?
Zdał sobie sprawę, że nigdy się tak do niej nie zwracał. Zawsze ją podziwiał i szanował jako córkę sierżanta Doyle'a, ale zazwyczaj mówił do niej po imieniu, jak nigdy by nie uczynił, gdyby była córką jednego z oficerów. A więc nigdy nie traktował jej jak damy?
– Tak – Lily odpowiedziała na pytanie, które zadał jej Joseph. – Dziękuję, milordzie. Wszyscy byli bardzo uprzejmi. Tańczyłam do tej pory trzy razy. Jego książęca mość był tak miły i zaproponował mi pierwszy taniec.
Jak bardzo się zmieniła, nie tylko jej włosy, które, trzeba to przyznać, wyglądały prześlicznie, chociaż Neville czuł, że nie przeboleje utraty jej dawnej dzikiej fryzury. Zmieniła się pod innym względem, pod tysiącem innych względów. Zawsze była pełna wdzięku. Lecz tego wieczoru jej zachowanie było nie tylko wdzięczne, ale i eleganckie. Zmienił się również jej sposób mówienia. Nigdy nie odzywała się z pospolitym akcentem, lecz teraz jej wymowa była bardzo wyrafinowana. Jednak największa różnica, z czego zdał sobie sprawę po bardzo krótkim namyśle, polegała na tym, że nie sprawiała wrażenia zagubionej lub zakłopotanej, jak to się zdarzało w Newbury. Wyglądała na pewną siebie, zachowywała się spokojnie. Jakby przynależała do tego świata.
– Czy zatańczy pani ze mną, panno Doyle? – zapytał nagle. Zobaczył, że wszyscy przygotowują się do następnego tańca.
– Przykro mi, milordzie, ale już obiecałam ten taniec panu Farnhope – odpowiedziała.
I na potwierdzenie tych słów ujrzał, jak Freddie Farnhope kręci się obok i patrzy niespokojnie, ale widać wyraźnie, że nie ustąpi mu pola.
– Może więc później? – powiedział.
– Dziękuję – odparła, kładąc dłoń na nadgarstku ręki wyciągniętej przez Farnhope'a. Gdzie ona się tego nauczyła? – Z przyjemnością, milordzie.
Milordzie. Po raz pierwszy tak się do niego zwracała. Zachowywała się oficjalnie i bezosobowo, tak jak on wobec niej. Jakby dopiero co się poznali. Czy Lily potrafiła tańczyć kadryla? Wraz z pierwszymi taktami muzyki zobaczył, że potrafi. Tańczyła płynnie i z gracją – a z jej twarzy nie znikał wyraz pełnego wdzięku skupienia. Jak gdyby, pomyślał, niedawno nauczyła się kroków, a bez wątpienia tak właśnie było.
Zrozumiał, że Elizabeth i Lily nie traciły czasu w ciągu ostatniego miesiąca w Londynie.
To go zabolało. Powrócił z konieczności do dawnego trybu życia w Newbury Abbey, wydawało mu się jednak, że Elizabeth również powróciła do swojego, natomiast Lily ukryła się, zakłopotana i nieszczęśliwa, gdzieś w cieniu. Przez cały miesiąc obmyślał, jak ją przekonać, by powróciła do niego, jak ma zmienić życie w Newbury, by było dla niej mniej zniechęcające. Lub, gdyby to zawiodło, próbował wymyślić, jaki rodzaj życia i otoczenia pasowałby do młodej kobiety, która do tej pory pędziła wędrowny tryb życia z dala od Anglii. Postanowił, że gdzieś znajdzie dla niej odpowiednie miejsce. Marzył, że ją uratuje, przedkładając jej szczęście nad własne, czyniąc wszystko dla jej dobra.
Tymczasem Elizabeth i Lily robiły to, czego nigdy nie brał pod uwagę, co więcej, spuścił ten obowiązek na barki matki. A tymczasem Lily przy pomocy jego ciotki stała się damą.
Na pewno nie jest szczęśliwa, pomyślał, patrząc na nią smutno, gdy tańczyła. Czy mogłaby? Gdzie podziała się Lily, ta szczęśliwa marzycielska wróżka, której widok zawsze podnosił go na duchu i to jeszcze zanim się w niej zakochał? Długowłosa nimfa z bosymi stopami, siedząca na skale w Portugalii, przyglądająca się ptakowi krążącemu nad głową i marząca o tym, by unosić się na wietrze. Piękna czarodziejka, stojąca nad jeziorkiem u stóp wodospadu, mówiąca mu, że nie tylko obserwuje wszystko wokół ale jest tym wszystkim?
Stała się wykwintną, elegancką, ponętną damą, tańczyła kadryla na balu?, śmietanki towarzyskiej w Londynie, uśmiechała się wdzięcznie do Freddiego Farnhope'a.
– Na Jowisza, Elizabeth – powiedział Joseph, patrząc znów przez monokl. – Cóż za niezwykła piękność. Jaka przemiana!
– Tylko dla oczu przyzwyczajonych do balowych ślicznotek, Joe – Neville odezwał się bardziej do siebie niż do kuzyna. – Zawsze była niezwykłą pięknością.
– Neville, chciałabym, byś towarzyszył mi do bufetu.
Podał ciotce ramię i poprowadził do drzwi.
– Luiz może być zadowolona – odezwała się, kiedy znaleźli się w spokojnym miejscu poza salą balową. – Ma w tym roku więcej gości niż zazwyczaj. A może po prostu więcej osób tłoczy się w sali balowej, zamiast w sali do kart lub w salonie.
– Elizabeth, dlaczego to robisz? – spytał. – Dlaczego próbujesz zmieniać Lily? Lubiłem ją taką, jaka była.
– W takim razie byłeś bardzo samolubny – odparła. – Tak, do bufetu idzie się tędy. Muszę się napić lemoniady.
– Samolubny? – Zmarszczył brwi.
– Oczywiście – odpowiedziała. – Może Lily wcale nie czuła się szczęśliwa taka, jaką była. Kiedy ktoś się uczy, dodaje tylko wiedzę i umiejętności to tego, kim już jest. Wzbogaca swoje życie. Dojrzewa. Nie zmienia się od podstaw. Ja też lubiłam dawną Lily. Lubię ją taką, jaka jest teraz. Nadal jest to ta sama Lily i taka pozostanie.
– Nie cierpiała pobytu w Newbury Abbey, chociaż wszyscy starali się okazywać jej uprzejmość – powiedział. – Nawet mama była dla niej miła, kiedy udało jej się otrząsnąć z zaskoczenia. Przygotowała się nawet, by przejąć część obowiązków hrabiny z ramion Lily. Ale Lily mimo wszystko nie lubiła tam być. Na pewno jej się to teraz też nie podoba. Nie chciałbym, Elizabeth, by była nieszczęśliwa lub zmuszona do bycia tym, kim nie chce być. Umieszczę ją w jakimś miejscu, może gdzieś na wsi, gdzie będzie mogła wieść spokojne życie.
– Może właśnie to kiedyś sobie wybierze – rzekła Elizabeth. – A może nie. Może zdecyduje się pracować, może nawet zostanie moją stałą damą do towarzystwa. A może poślubi kogoś, mimo że nie ma pieniędzy. Wielu mężczyzn tego wieczoru wydaje się być pod jej urokiem.
– Nigdy za nikogo nie wyjdzie – wycedził przez zęby. – Jest moją żoną.
– A ty z pewnością wyzwiesz na pistolety każdego mężczyznę, który by to kwestionował – powiedziała wesoło, kiedy dotarli do sali bufetowej. – Podaj mi łaskawie lemoniadę, Neville.
Uśmiechnęła się, kiedy wrócił do niej ze szklanką.
– Dziękuję – powiedziała. Potem wróciła do rozmowy. – Rzecz w tym, że Lily ma dwadzieścia lat Za dwa miesiące będzie pełnoletnia. Może wreszcie zaczniesz brać pod uwagę nie to, co ty byś chciał dla jej przyszłości, ale to, czego ona by sobie życzyła.
– Chciałbym, by była szczęśliwa. Szkoda, że nie znałaś jej w Portugalii, Elizabeth. Mimo warunków życia była najszczęśliwszą, najbardziej pogodną osobą, jaką kiedykolwiek znałem. Chciałbym, by znów mogła żyć prostym życiem.
– Ale to niemożliwe. Nie tylko z tego powodu, że wcale nie masz wpływu na jej poczynania. Wiele się zdarzyło w jej życiu – śmierć ojca, małżeństwo z tobą, niewola, powrót do Anglii i wszystko to, co stało się od tego czasu. Nie może wrócić do przeszłości. Pozwól, by poszła naprzód, znalazła swoją drogę.
– Swoją drogę. – Jego głos zabrzmiał bardziej gorzko, niż by sobie życzył. – Beze mnie.
– Swoją drogę – powtórzyła. – Z tobą lub bez ciebie. Ach, właśnie idą ku nam Hanna Quisley i George Carson.
Neville odwrócił się, uśmiechając się do nich uprzejmie.
Książę Portfrey nie miał w zwyczaju zaszczycać swoją obecnością modnych balów podczas sezonu. Nie prowadził bynajmniej pustelniczego trybu życia, ale bale, jak lubił mawiać przyjaciołom, są dla młodzieniaszków poszukujących żony lub okazji do flirtu. W wieku czterdziestu dwóch lat nie interesowały go takie publiczne łowy – poza tym była przecież Elizabeth, z którą łączyła go bliska przyjaźń, chociaż jej dokładnej natury nigdy nie zgłębiono.
Wybrał się jednak do Ashtonów ze względu na szczególne zainteresowanie osobą Lily, a także dlatego, że Elizabeth poprosiła go, by im towarzyszył. W ogóle nie przyszło mu do głowy, by jej odmówić, skoro tak rzuciku o coś prosiła. Zatańczył pierwszą serię tańców z Lily, drugą z Elizabeth, a następnie zmuszony był zachowywać się jeszcze bardziej ozięble niż zwykle, by odwieść ciotkę od zamiaru przedstawienia mu całej chmary młodych dam, które, jak go zapewniała, wspaniale tańczyły.
Zainteresowanie dam jego osobą zbladło w ciągu ostatnich lat, kiedy jego wiek i obojętność wobec kobiecych forteli i pułapek stopniowo przeważyły urok związany z pozycją, bogactwem i nieprzemijającą urodą.
Dobry humor opuścił księcia, kiedy, chwilę po tym jak Neville wyprowadził Elizabeth z sali balowej do bufetu, zaczął się do niego przybliżać! Calvin Dorsey. Portfrey udawał, że go nie zauważa i jest zajęty lustrowaniem salonu przez monokl. Dorsey był bliskim kuzynem zmarłej żony księcia i dziedzicem jej ojca, barona Onslow. Książę nie lubił go, tak jak kiedy jego żona.
– Portfrey? Uniżony sługa – odezwał się przymilnym tonem Dorsey zginając się w niedbałym ukłonie. – Przyjechałem dopiero niedawno. Czy to prawda, co mówi plotka? Książę Portfrey poprowadził córkę sierżanta do pierwszego tańca na najświetniejszym balu sezonu? – Potrząsnął głową chichocząc. – Mężczyzna posunie się do wielu rzeczy, by zadowolić swoją koch… – Przerwał jednak, zakrywając usta dłonią. – Bliską przyjaciółkę.
– Moje gratulacje, Dorsey – odparł książę, nawet nie racząc spojrzeć na niego. – Nadal udaje ci się o pół słowa uniknąć wyzwania na pojedynek.
Mężczyzna roześmiał się wesoło i nie odpowiedział, przez chwilę przyglądając się tańczącym parom. Był w wieku księcia, ale czas okazał się dla niego mniej przychylny. Niegdyś kasztanowe włosy posiwiały i przerzedziły się, sprawiając, że wyglądał starzej. Należał jednak do mężczyzn obdarzonych dużym poczuciem humoru i pewnym urokiem osobistym. Nie była zbyt wielu ludzi, do których zwracał się z rozmyślną złośliwością. Portfrey należał do tych nielicznych.
– Mówiono mi, że byłeś w Nuttall Grange kilka tygodni temu – odezwał się po chwili Dorsey.
– Naprawdę? – Książę skłonił się przechodzącej obok korpulentnej wdowie z okazałym piórem kiwającym się nad fryzurą.
– Nigdy bym nie przypuszczał, że to miejsce ma dla ciebie jakiekolwiek znaczenie. A może po prostu było ci po drodze?
Po raz pierwszy Portfrey skierował monokl na towarzysza, a następnie opuścił go i popatrzył na niego bez szkieł.
– Czy odwiedzając mego teścia, muszę być narażony na śledztwo ze strony jego bratanka? – spytał.
– Wytrącasz go z równowagi – odparł Dorsey. – Jest słabego zdrowia, i do moich obowiązków należy dopilnować, by miał spokój.
– Ponieważ czekasz już dwadzieścia lat z ledwie skrywaną niecierpliwością, by odziedziczyć tytuł i majątek Onslowa, myślałem, że w twoim interesie byłoby raczej, bym go niepokoił, Dorsey – powiedział ze szczerą brutalnością książę. – Nie musisz się jednak niczego bać czy raczej mieć nadziei. Zostawiłem jedynie wizytówkę, kiedy przebywałem w sąsiedztwie. Nie oczekiwałem, że zostanę przyjęty i nie pragnąłem tego. Między rodziną Onslowa i moją nigdy nie było miłości, zanim ja i Francis wzięliśmy potajemny ślub. A jeszcze mniej nas łączyło po jej śmierci i moim powrocie z Indii Zachodnich.
– Skoro mówimy szczerze, może wyjaśniłbyś mi, po co wścibiasz nos w Grange, kiedy mój wuj jest zbyt chory, by cię przepędzić – powiedział Dorsey.
– Wścibiam nos? – Książę znów uniósł monokl do oka. – Picie herbaty z gospodynią nazywasz wścibianiem nosa, Dorsey? A niech to, język angielski musi przybierać inne znaczenia w hrabstwie Leicester niż w innych częściach kraju, w których miałem okazję przebywać.
– Czego chciałeś od pani Ruffles? – Nie ustawał w pytaniach Dorsey.
– Mój drogi – odezwał się beznamiętnie książę. – Chciałem się dowiedzieć, wprost pałałem niezaspokojoną ciekawością, ile kompletów bielizny pościelowej trzyma wasza gospodyni w szafce z bielizną.
Jego rozmówca poczerwieniał z irytacji.
– Nie podoba mi się twój żart, Portfrey. Ostrzegam cię, byś w przyszłości trzymał się z daleka od mojego wuja, jeśli wiesz, co dla ciebie dobre.
– O, z pewnością to wiem – odparł powoli książę. – A teraz, pozwolisz, że cię opuszczę. Mam ochotę porozmawiać z żoną jednego z moich krewnych. Upłynęło trochę czasu, odkąd, jakiś miesiąc temu, obydwaj raczej wyraźnie ignorowaliśmy się w Newbury Abbey. Mam nadzieję, że minie równie dużo czasu, kiedy znów będziemy mieli okazję się spotkać.
Odpowiedzi, jakie usłyszał od pani Ruffles, w pełni go zadowoliły. Gospodyni musiała tylko wysilić pamięć, ponieważ wydarzenia, o które ją wypytywał, rozegrały się dwadzieścia lat wcześniej. Otóż tak, w Grange była zatrudniona niejaka Beatrice. Gospodyni zdołała sobie przypomnieć, że dziewczyna została zwolniona z powodu impertynenckiego zachowania, ale, jeśli dobrze pamiętała, nie chodziło o pannę Frances. Dlaczego pomyślała, że mogłoby chodzić o pannę Frances, spytał książę? No cóż, pani Ruffles przypomniała sobie już całkiem wyraźnie, ponieważ Beatrice była osobistą pokojówką panny Frances, a panienka bardzo ją lubiła i zdenerwowała się na swego kuzyna. Gospodyni aż zmarszczyła brwi na to wspomnienie. Tak, właśnie tak było. To wobec pana Dorseya pokojówka zachowała się tak impertynencko, chociaż gospodyni nie pamiętała, a może nawet wtedy nie wiedziała, co dokładnie dziewczyna powiedziała lub zrobiła.
Pani Ruffles uważała, że Beatrice opuściła Nuttall Grange rok, a może nawet wcześniej – o, tak, z pewnością wcześniej – przed śmiercią panny Frances. Gospodyni nie wiedziała jednak, dokąd się pokojówka udała. Jej siostra nadal mieszkała we wsi, dodała po namyśle.
Książę odwiedził tę kobietę, a ta, kiedy już przestała się rumienić i mamrotać coś bez sensu, poinformowała go, że Beatrice wyjechała do ciotki i poślubiła szeregowca Thomasa Doyle'a, którego ojciec pracował jako stajenny w majątku pana Craddock w Leavenscourt, położonego jakieś sześć mil stąd. Rodzina Doyle'ów wyjechała do Indii, gdzie Beatrice zmarła jakiś czas później. Wydaje się, że Thomas Doyle też już nie żyje. Nie słyszała, by powrócił do kraju. Nie żeby miał wracać do Leavenscourt, dodała. Z tego, co słyszała, jego ojciec i brat również nie żyją.
Nie wiedziała natomiast, że Beatrice i Thomas dochowali się dzieci.
Nic nie słyszała o Lily Doyle, której teraz książę Portfrey przyglądał się bacznie, kiedy z Freddiem Farnhope'em tańczyła kadryla na balu u Ashtonów.
Lily była oszołomiona. Uśmiechała się i nawet prowadziła rozmowę. Tańczyła skomplikowane, niedawno poznane kroki, ani razu się nie potknąwszy. Oto bawiła na balu w najwyższych kręgach londyńskiej arystokracji. Szybko zdała sobie sprawę, że nie występuje tu jako anonimowa przyzwoitka lady Elizabeth Wyatt, ale że wszyscy wiedzą, kim jest i wiedzieli to prawdopodobnie jeszcze przed jej przybyciem. Zauważyła jednak, że nie traktują jej z wrogością, ale z pobłażliwym, chciwym zaciekawieniem.
To miała być próba sił, Elizabeth rozmyślnie tak wszystko zorganizowała, by Lily uwierzyła, że stanie na wysokości zadania. Miała nadzieję, że nie zawiedzie ani Elizabeth, ani siebie. Pamiętała o wszystkim, czego ją nauczono, i jakoś dawała sobie radę. Jeśli nie czuła się swobodnie, to przynajmniej panowała nad sobą.
Dopóki nie odwróciła głowy, by poznać kolejnego dżentelmena, który poprosił Elizabeth o prezentację, i nie ujrzała Neville'a.
Od tej chwili nie pamiętała nawet dokładnie, co się działo. On skinął głową, ona ukłoniła się. Zwrócił się do niej chyba „Panno Doyle”. Nigdy tak jej nie nazywał. I złożył bardzo oficjalny ukłon. Nie uśmiechał się. Pamiętała, by zwrócić się do niego,,milordzie”, w każdym razie miała nadzieję, że to zrobiła.
Obydwoje zachowywali się, jakby się nigdy nie spotkali. A przecież…
Pan Farnhope odezwał się do niej, uśmiechnęła się więc do niego i odpowiedziała coś bez namysłu.
A przecież łączyła ich ta noc nad jeziorkiem i w domku, ta noc, którą nieustannie przywoływała we wspomnieniach. W miarę upływu czasu wspomnienia te stawały się coraz bardziej bolesne. Zrozumiała, że bardzo dobrze jest mieć jakieś zajęcie, jakieś zadanie do wykonania. Inaczej z pewnością pogrążyłaby się w cierpieniu.
Tańczyła z panem Farnhope, zdając sobie sprawę, że wszyscy przyglądają się jej jeszcze uważniej niż na początku balu. Tańczyła, uśmiechała się i ani na chwilę nie opuszczał jej żywy ból. Po co tu przyszedł? Z pewnością nie wiedział, że spotka ją tu dzisiaj. Dlaczego jednak przyjechał do Londynu? Może po to, by uzyskać specjalne pozwolenie? Tym razem na ślub z Lauren?
Nie chciała wiedzieć. I nagle przypomniała sobie, że obiecała mu następny taniec. Po raz pierwszy tego wieczoru ogarnął ją strach, strach, który często towarzyszył jej w Newbury Abbey. Opanowała ją przemożna chęć, by rzucić się do ucieczki. Jednak nie było parku za drzwiami rezydencji lady Ashton, gdzie mogłaby się skryć, ani lasu lub plaży. Poza tym, ucieczka nic by nie dała, tyle tylko, że uniemożliwiłaby jej powrót. Dama nigdy nie ucieka. Lily Doyle, jeśli już o to chodzi, również. Już nigdy więcej.
Neville stał z Elizabeth, kiedy kadryl się skończył. Pan Farnhope poprowadził ją w ich kierunku. Neville patrzył na nią bez uśmiechu, niemal wyniośle. Może on również czuł się zakłopotany, wiedząc, że stanowią pewną towarzyską sensację, chociaż wszyscy są zbyt dobrze wychowani, by to otwarcie okazać. Wyglądał inaczej niż zazwyczaj. Trudno było w nim rozpoznać mężczyznę, który kiedyś ją poślubił – majora lorda Newbury. Tego mężczyznę, który kochał się z nią w domku przy wodospadzie.
Skinął jej znów głową, ona znów odpowiedziała ukłonem.
– Mam nadzieję, że hrabina Kilbourne czuje się dobrze, milordzie? – zwróciła się do niego.
– Tak, dziękuję – odparł.
– Lauren i Gwendoline również?
– Tak, obie czują się dobrze.
Uśmiechnęła się, czekając z przerażeniem, by Elizabeth wtrąciła choć słowo, ale ta nie odezwała się.
– Mam nadzieję, że dobrze się pani bawi… panno Doyle – powiedział Neville.
– Och, wyśmienicie, milordzie. – Lily nie zapomniała o uśmiechu i o wachlarzu, i zrobiła z nich użytek.
– Mam nadzieję, że zwiedziła pani już Londyn?
– Nie widziałam zbyt wiele, milordzie – odparła. – Byłam bardzo zajęta.
Jeśli Elizabeth miałaby nóż, pomyślała Lily bez wesołości, mogłaby pokroić ciszę panującą pomiędzy nimi. Czy nikt im nie pomoże? Wreszcie ktoś to zrobił.
– Lady Elizabeth? Czy uczyni mi pani ten zaszczyt i znów mnie przedstawi? – Głos był miły, więc Lily odwróciła się z uśmiechem ku jego właścicielowi. Poznała go. Przez kilka dni po jej przyjeździe przebywał w Newbury Abbey. Należał do przyjaciół barona Galtona, dziadka Lauren.
– Pan Dorsey? – Elizabeth odwróciła się do dziewczyny. – Lily, pamiętasz pana Dorseya? Panie Dorsey – panna Doyle.
– Miło mi pana poznać. – Lily skłoniła się, mając nadzieję, że mężczyzna zostanie z nimi i podejmie rozmowę, chociaż zdawała sobie sprawę, że niedługo znów zaczną się tańce.
– Bardzo mi miło panią poznać – powiedział. – Jestem panią oczarowany, jeśli wolno mi to wyznać. Czy sprawi mi pani zaszczyt i zatańczy ze mną następny taniec?
– Obiecałam go już panu hrabiemu – odparła.
– Ach tak. – Uśmiechnął się do Neville'a. – Witaj, Kilbourne. Może więc następny taniec, panno Doyle?
– Następny panna Doyle obiecała mi, Dorsey.
Lily odwróciła się z zaskoczeniem, by zobaczyć, że książę Portfrey stoi tuż za nią. Odezwał się gwałtownie, nie siląc się bynajmniej na uprzejmość.
– I każdy następny taniec – ciągnął dalej. Kłamał, przecież poprosił ją do tańca tylko raz.
– Lyndon… – zaczęła Elizabeth.
– Żegnam, Dorsey – książę zbył Dorseya stanowczym tonem.
Mężczyzna uśmiechnął się, złożył ukłon i odszedł bez jednego słowa.
– Lyndon, co cię napadło, by tak się karygodnie zachować? – spytała Elizabeth.
– Karygodnie, lady Elizabeth? – odparł zimno. – Bo chcę trzymać hultajów z dala od młodych niewinnych dziewcząt? Jestem zdumiony, że ty nie masz nic przeciwko temu, by przedstawiać pannie Doyle każdego łajdaka, który o to poprosi.
Elizabeth zacisnęła usta i zbladła.
– A ja jestem zdumiona, książę, że pozwalasz sobie pouczać mnie, jak mam postępować. Pan Dorsey, o ile pamiętam, jest kuzynem twojej żony. Jeśli miałeś z nim jakiś zatarg, nie możesz oczekiwać ode mnie, bym opowiadała się w tym sporze po którejś ze stron.
To była krótka, ostra wymiana zdań, wyrażona szeptem. Zaszokowało to i zasmuciło Lily, która czuła, że jest przyczyną tej nieoczekiwanej kłótni. Pomogło jej to również stłumić własne oburzenie na księcia, że pozwolił sobie mówić i działać w jej imieniu.
– Lily. – Neville wyciągnął do niej dłoń. – Tańce zaraz się zaczną. Czy możemy?
Na kilka chwil zapomniała o jego obecności. Ale rzeczywiście pary zaczynały się już ustawiać, a ona zgodziła się spędzić całe pół godziny w jego towarzystwie. Perspektywa pół godziny spędzonej z nim, kiedy czekała ją cała wieczność bez niego, stawała się nieznośna.
Podała mu dłoń, mając nadzieję, że nie zauważy jej drżenia, i położyła ją, tak jak ją uczono, na rękawie jego czarnego wieczorowego stroju. Poczuła bijącą od niego siłę i ciepło. Doszedł do niej znajomy zapach wody kolońskiej. Aż zapomniała o otoczeniu i obawach, że właśnie na tę chwilę zebrani musieli czekać, od kiedy Neville wszedł do sali balowej. Pragnęła uścisnąć mocno jego rękę, przylgnąć do jego ciała i ukryć się w jego bezpieczeństwie i cieple. Chciała wypłakać smutek i samotność. Chwilę później przestraszyła się tej chwili zapomnienia i własnej słabości. Minął miesiąc, miesiąc nie tylko wytężonej pracy, ale i zabawy. Przygotowywała się do niezależnego i wartościowego życia. Próbowała usilnie w ciągu tego miesiąca odgrodzić się od Neville'a niby potężnym wałem ochronnym, przynajmniej tak jej się wydawało. Wystarczyło jednak, że na niego spojrzała i wszystko runęło. Ból, była tego pewna, stał się jeszcze bardziej nieznośny niż do tej pory.
Stanęła w szeregu dam stojących naprzeciwko panów. Uśmiechnęła się, a on odpowiedział jej uśmiechem.
Elizabeth nadal stała z zaciśniętymi ustami. Rozglądała się wokół za kimś znajomym, do kogo mogłaby podejść. Książę Portfirey patrzył na nią zimno.
– Weź moją dłoń – polecił. – Pójdziemy do sali bufetowej.
– Właśnie stamtąd wróciłam – powiedziała. – I nie mam zamiaru odpowiadać na słowa rzucane tym tonem, książę.
Westchnął głośno.
– Elizabeth? Czy zechcesz mi towarzyszyć do sali bufetowej? Znajdziemy tam trochę spokoju. Doświadczenie nauczyło mnie, że spór, którego nie rozstrzygnięto od razu, prawdopodobnie nigdy nie zostanie rozwiązany.
– Być może lepiej będzie, jeśli tak stanie się w naszym wypadku.
– Naprawdę chciałabyś tego? – spytał, z jego głosu zniknęło zimno.
Obrzuciła go długim, badawczym spojrzeniem i podała rękę.
– Czy znasz dobrze Dorseya? – spytał, kiedy wyszli z sali balowej.
– Prawie w ogóle – przyznała. – Wydaje mi się, że wymieniliśmy tej wiosny w Newbury niewiele ponad tuzin uprzejmości. Byłam zaskoczona, kiedy zwrócił się do mnie, bym oficjalnie przedstawiła mu Lily, skoro poznał ją już wcześniej. Ale to nie taka niezwykła prośba jak na dzisiejszy wieczór, i nie widziałam powodu, by mu odmówić. Czy istnieje taka przyczyna?
– Narzucał się kiedyś Frances, mojej żonie – odparł książę. – Czy to nie wystarczająca przyczyna?
– Wielkie nieba! – zakrzyknęła. – Och, tak mi przykro, Lyndonie. Widzę, że choć to wszystko zdarzyło się dwadzieścia czy więcej lat temu, kiedy był młody i porywczy, dla ciebie obraza jest nadal świeża.
– Chciał koniecznie się z nią ożenić. Wyjąwszy tytuł, cała reszta należąca do Onslowa, w tym Nuttall Grange, nie wchodzi w skład majoratu. Chciał to wszystko zapisać Frances. Kiedy nie przyjęła oświadczyn Dorseya, próbował… zmusić ją do małżeństwa. To był jeden z powodów naszego pospiesznego ślubu, który zawarliśmy dzień przed tym, zanim wyjechałem z pułkiem do Holandii. Istniała również rodzinna waśń, która uniemożliwiała nam otwarty ślub. Obydwoje myśleliśmy, że po moim powrocie uda nam się przekonać obie rodziny. Byliśmy młodzi, chociaż oboje pełnoletni – i naiwni. Ale przynajmniej nasze małżeństwo mogło chronić Frances, gdyby Dorsey nadal się upierał, by ją poślubić.
Portfrey nigdy przedtem nie mówił o swojej żonie, pomyślała Elizabeth, kiedy weszli do opustoszałej sali bufetowej, w której znajdowało się jedynie kilku służących. Nigdy nie chciała wypytywać go o małżeństwo.
– Rozumiem, dlaczego go tak nie lubisz. Zapewne zmienił się w ciągu tych dwudziestu lat, poza tym Lily nie ma nic, czym mogłaby go skusić. Ale dam mu do zrozumienia, że nie życzę sobie bliższej znajomości.
– Dziękuję – odparł. – Trzymaj ją z dala od niego, Elizabeth.
Nagle zmarszczyła brwi i przechyliła głowę. Starała się nie zważać na ogarniające ją uczucie. Czyżby opanowała ją zazdrość?
– Dlaczego tak bardzo interesujesz się Lily? – spytała.
Nie odpowiedział. Za to zrobił coś, czego nigdy nie robił przedtem, chociaż od kilku lat łączyła ich bliska zażyłość. Pochylił się i pocałował ją mocno w usta.
– To pewnie ostatni taniec przed kolacją – powiedział. – Dlatego sala świeci pustkami. Może przejdziemy już do jadalni?
Kiedy brała go pod ramię, próbowała usilnie uporządkować myśli. Pomyślała, śmiejąc się z siebie w duchu, że zachowuje się jak młoda panienka – brakło jej tchu, drżała, pragnęła więcej. I oczywiście była beznadziejnie zakochana. Zazwyczaj potrafiła na tyle utrzymywać się w ryzach, by ukryć ten fakt nawet przed sobą.
Tańczyli powolny taniec wiejski. Ponieważ kilka razy okrążali się i brali za ręce, mieli okazję zamienić kilka słów. Jednak Neville nie skorzystał z żadnej sposobności, a Lily również nie próbowała się do niego odzywać, uśmiechała się jedynie przez cały czas. Tańczyli więc w milczeniu.
Wiedział, że są obserwowani, zauważone zostanie każde słowo i każdy dotyk, a potem będzie się to komentować w wielu salonach stolicy, rozprawiając nad każdym szczegółem. Poczuł jednak, że nic go to nie obchodzi. Lily tańczyła lekko i z wdziękiem. Zachowywała się dumnie i wytwornie. Była piękna jak czystej wody diament. Nie mógł, nie chciał oderwać od niej wzroku.
Przyjechał do Londynu ogarnięty jednocześnie nadzieją i niepokojem. Myślał, że ujrzy ją nieszczęśliwą. Miał nadzieję, że będzie mógł ją porwać – dosłownie i w przenośni – w swe ramiona i zapewnić, że będzie ją chronić przez resztę swego życia, nawet jeśli ona nie zgodzi się go poślubić. Tymczasem Lily wyglądała, jakby całe życie bywała na takich balach jak u lady Ashton. Była spokojna i odprężona.
Czuł się prawie tak, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Nadal była drobna i szczupła, miała jednak przyjemne, kuszące krągłości. Nie było śladu owej trzpiotowatej, beztroskiej dziewczyny, którą tak dobrze pamiętał. Ani też pięknej, wymizerowanej kobiety, która pojawiła się w kościele w Newbury. Teraz wyglądała…
Brakowało mu słów, by to opisać. Była uosobieniem kobiecości. Była wszystkim, czego pragnął, czego mógłby kiedykolwiek chcieć. Nie tylko towarzyszką życia, żoną, przyjaciółką. Była wszystkim, czego pragnęło jego ciało. Była… była kobietą.
Pomyślał, że gdyby tańczyli walca, tak by nią pokierował, aż znaleźliby się przy francuskich oknach, a potem na zewnątrz i znaleźliby się w cieniu, z dala od blasku świec i mógłby ją całować aż do utraty tchu.
Ale nie tańczyli walca. Stali naprzeciwko siebie, potem odwracali do siebie plecami i znów powracali do szeregów, nie mogąc się dotykać. Czuł jedynie ciepło jej ciała owijające się wokół niego niczym ciepły koc. Uśmiechała się cały czas tym samym uśmiechem, ale w jej wzroku widział, że jest świadoma jego myśli.
Dzięki Bogu, że to nie walc. W jej oczach zamigotał uśmiech. Honor nakazywał mu, by nawet nie próbował skorzystać z okazji bez jej pełnej i niewymuszonej zgody.
Och, Lily.
Kiedy taniec miał się ku końcowi, Neville domyślił się, że czas na kolację, a ona wyraźnie zdawała sobie sprawę, co to oznacza. Bez sprzeciwu wzięła podaną dłoń i pozwoliła, by poprowadził ją do jadalni, gdzie udało mu się zająć dwa miejsca przy stole, nieco oddalone od innych gości. Pomógł jej usiąść, a następnie przyniósł talerz z jedzeniem i filiżankę herbaty.
– Lily – odezwał się, siadając obok i ledwo powstrzymując się, by nie wziąć ją za rękę. – Jak się czujesz?
– Czuję się dobrze, dziękuję, milordzie.
– Wyglądasz uroczo – powiedział. – Tylko szkoda mi twoich włosów. Spojrzała na niego, a w rozbawieniu, które w nich się rozpaliło, dostrzegł dawną Lily.
Dolly też rozpaczała, głupiutka dziewczyna, wreszcie musiałam jej obiecać, że nadal potrzebuję służącej. Spędzała godziny nad moimi włosami. W dalszym ciągu jest bardzo zajęta, ponieważ nie prasuję już sama ubrań, nic robię też żadnych przeróbek i nie ceruję.
– Nie ślesz swojego łóżka, nie obierasz ziemniaków i nie siekasz cebuli?
– Tego też nie robię – potwierdziła. – Damy nie zajmują się takimi sprawami.
– Chyba że mają na to ochotę. – Uśmiechnął się.
– Są zajęte czym innym – zapewniła go.
– Naprawdę, Lily? – spytał. – A czym?
Nie powiedziała mu jednak, co zajmowało ją przez ostatni miesiąc – oprócz obcięcia włosów i lekcji tańca, a także nauki, jak powinna zachowywać się dama. Zmieniła temat.
– Dziękuję, że zwrócił pan pieniądze, które pożyczyłam od kapitana Harrisa, chociaż nie musiał pan tego robić. Odwiedziłam ich kilka razy. Elizabeth nie miała nic przeciwko tym wizytom.
– Czy jest bardzo wymagająca?
– Oczywiście że nie. Czy obraziłby się pan, gdybym, kiedy tylko będę mogła, oddała pieniądze, które przesłał pan kapitanowi?
– Obrażę się, Lily – odparł. – Zranisz mnie tym ciężko – dodał po chwili.
Skinęła głową.
– Tak – rzekła. – Tak właśnie myślałam. Nie będę więc nalegać.
– Dziękuję.
Zauważył, że nic nie je, tylko bawi się jedzeniem na talerzu. Ale on również nie uszczknął ani kęsa.
– Czy mogę cię odwiedzić, Lily? – spytał. – Jutro po południu?
– Dlaczego? – Znów spojrzała prosto na niego. Zadrżał, słysząc to pytanie. Czyżby mu chciała odmówić?
– Mam coś dla ciebie – odparł. – Coś w rodzaju prezentu.
– Nie powinnam przyjmować od pana prezentów.
– To właściwie coś innego – odparł. – Coś, co z pewnością przyjmiesz. Czy mogą to przynieść sam i oddać prosto w twoje ręce? Proszę!
Jej oczy zabłysły na chwilę czymś, co można było wziąć za łzy, ale spuściła wzrok, zanim mógł się upewnić.
– Tak, proszę bardzo, jeśli Elizabeth wyrazi zgodę na te odwiedziny. Musi pan pamiętać, że pracuję u niej.
– Poproszę ją o pozwolenie – przyrzekł. Nie mogąc się powstrzymać, wziął jej rękę i uniósł do ust. – Lily, kochanie…
Tym razem szybciej opuściła powieki, ale zdążył zauważyć, że pojawiły się w nich łzy. Zmusił się, by nie skończyć tego, co chciał powiedzieć. Nawet jeśli jej uczucia nic się nie zmieniły, wiedział, że tak szybko nie podda się jego zabiegom. Miłość czy też brak miłości nie miały nic wspólnego z tym, że go odrzuciła. Gdyby nie mogli znaleźć wspólnego świata, gdzie mogliby żyć razem, gdyby nie mogli żyć gdzieś jak równi sobie, odrzuciłaby go, nawet jeśliby prosił ją o rękę co tydzień przez następne pięćdziesiąt lat.
Ale jej uczucia nie uległy zmianie. Wiedział to. Było to jednocześnie bolesne i pocieszające odkrycie. W końcu mógł się uchwycić tej nadziei, miał po co żyć.
Lily dotarła do rozpaczliwego punktu edukacji. Na początku wszystko ją oszałamiało i wyczerpywało, ale wydawało się raczej łatwe – i pasjonujące. Każdego dnia uczyła się czegoś nowego i każdego dnia mogła widzieć, że robi postępy. Myślała, że w ciągu miesiąca będzie umiała wszystko, a przynajmniej zdobędzie podstawowe umiejętności, które umożliwią jej poznanie tego, co zawsze chciała wiedzieć.
Nadszedł jednak czas, kiedy lekcje zaczęły ją nudzić, nie zauważała żadnych postępów, zdawało się jej, że nigdy nie uda się jej zdobyć nawet podstaw edukacji.
Poznała wszystkie litery alfabetu, duże i małe, i potrafiła wszystkie je napisać. Umiała odczytać niektóre słowa, zwłaszcza te łatwiejsze. Czasami wydawało się jej, że potrafi już czytać, kiedy jednak brała książkę z półki w bibliotece Elizabeth, okazywało się, że każda strona to dla niej nadal wielka tajemnica. Nie potrafiła zapanować nad całością, a powolność, z jaką czytała, zabijała jakiekolwiek zainteresowanie i chęć dalszej nauki. Kiedy pewnego dnia wzięła z biurka zaproszenie i odkryła, że kształt pisma różni się od liter, które znała z książek, i że nie potrafi rozpoznać poszczególnych liter, wpadła w rozpacz.
Wytrwała tylko dzięki zaciętości. Nie podda się. Uparła się nawet, że siądzie nad lekcjami nazajutrz po balu, chociaż kiedy wróciły do domu, wstawał już świt i Elizabeth zaproponowała, że wyśle wiadomość do nauczyciela, by nie przychodził.
Lily nie zrezygnowała też z lekcji muzyki tuż po drugim śniadaniu. Fortepian także doprowadzał ją do rozpaczy. Na początku czuła się wspaniale tylko dlatego, że mogła naciskać klawisze i uczyć się nut. Czuła, że w pewien sposób zaczyna odkrywać tajemnice muzyki. Z radością ćwiczyła gamy, uczyła się grać je płynnie, układając poprawnie palce i ręce, siedząc z odpowiednio wyprostowanymi plecami, stopami i głową. To była czysta magia, że mogła grać melodię prawą ręką i mogła wmówić sobie, że gra na fortepianie. Potem jednak nadszedł straszliwy moment, kiedy musiała zacząć używać również lewej ręki i grać obiema jednocześnie, ale nie dokładnie tak samo. Jak mogła podzielić uwagę pomiędzy obydwie dłonie i grać obydwiema poprawnie? Było to podobne do zabawy, w którą bawiły się dzieci dorastające przy wojsku – w tym samym czasie musiały pocierać brzuch jedną ręką i poklepywać się po głowie drugą.
Ale nie ustawała. Nauczy się grać. Prawdopodobnie nigdy tak dobrze by zagrać w salonie dla publiczności, co potrafiła większość dam. Postanowiła jednak, że nauczy się grać poprawnie i mniej więcej melodyjnie dla własnej przyjemności.
Już od pół godziny grała tę samą palcówkę Bacha. Nauczyciel przerywał jej, by wytknąć kolejną pomyłkę lub chwalił, kiedy udało jej się zagrać całość bez potknięcia, a ona czuła, że niedługo wpadnie we wściekłość ciśnie nutami i oznajmi, że nigdy więcej nie dotknie klawiatury fortepianu. Jednak słuchała pilnie jego uwag i próbowała jeszcze raz. Wiedziała, dlaczego jest tak zmęczona – późno położyła się do łóżka i nie mogła zasnąć, myśląc o Neville'u – i taka niespokojna. Miał ją później odwiedzić. Miał dla niej prezent. Czy zdoła patrzeć na niego i nie załamie się, nie okaże, jaka z niej słaba istota?
Grała jednak dalej. Wreszcie udało jej się skończyć melodię nie tylko bez żadnej przerwy, ale i z pewną biegłością. Położyła dłonie na kolanach i czekała na ocenę.
– Wspaniale – usłyszała.
Obejrzała się. Neville stał w otwartych drzwiach salonu razem z Elizabeth, obydwoje wyglądali na zdziwionych i zadowolonych.
– To tak spędzałaś czas, Lily? – spytał.
Wstała i skłoniła się. Gdyby miała pod stopami głęboką, czarną jamę, z chęcią by w nią wskoczyła. Nakryto ją, jak ćwiczyła palcówkę, którą z pewnością zagrałaby o wiele lepiej pięcioletnia dziewczynka. Spojrzała z wyrzutem na swoją pracodawczynię.
– Panie Stanwick – Elizabeth zwróciła się do preceptora. – Sądzę, że Lily zgodzi się już zwolnić pana na dzisiaj. Prawda, Lily?
Dziewczyna skinęła głową.
– Tak, dziękuję, panie Stanwick.
Elizabeth wyszła z nauczycielem, zupełnie niepotrzebnie, by odprowadzić go do drzwi, i nie wróciła od razu.
– Grałaś bardzo ładnie – powiedział Neville.
– To było elementarne ćwiczenie – wyjaśniła. – Zagrałam zaledwie poprawnie, milordzie.
– Tak – odparł poważnie. – Tak było.
W ten sposób odebrał jej broń z ręki. Poczuła się oburzona. Czy powiedział jej komplement, czy też właśnie go wycofał?
– Zaledwie miesiąc… – ciągnął dalej. – To wspaniałe osiągnięcie, Lily. Nauczyłaś się również, jak obracać się w towarzystwie z wdziękiem i łatwością, a także tańczyć. Co jeszcze robiłaś?
– Uczyłam się czytać i pisać – odparła, unosząc podbródek. – W obydwu przypadkach nie robię tego nawet poprawnie, jeszcze nie.
Uśmiechnął się do niej.
– Pamiętam, jak mówiłaś, to było w domku, że uważasz umiejętność czytania i pisania za najwspanialsze na świecie. Teraz widzę, że zaczęłaś spełniać swoje marzenie. A niegdyś myślałem, że wystarczy ci tylko wolność i kojący balsam dzikiej przyrody.
Odwróciła się od niego bokiem i usiadła na taborecie. Nie chciała, by przypominał jej o domku. Te wspomnienia sprawiały jej ból.
– Jak się czuje Lauren? – Czy już pytała go o to zeszłej nocy?
– Dobrze.
Wpatrywała się w wierzch dłoni.
– Czy… czy ślub odbędzie się latem? – zadała pytanie bez namysłu.
– Lauren i mój? Nie, Lily.
Nie zdawała sobie sprawy, jak bała się, zanim usłyszała tę odpowiedź, chociaż, nie powiedział, że nie będzie ślubu jesienią lub zimą, lub…
– Dlaczego nie?
– Ponieważ już jestem żonaty – odparł cicho.
Lily czuła, jak cała w środku zamiera. Dokładnie tak samo mówił jaj w Newbury. Nic się nie zmieniło. Jeśli poprosiłby ją o to samo co wtedy, odpowiedź również by się nie zmieniła. Nie mogła.
– Przyniosłem ci prezent, o którym wspominałem zeszłej nocy – odezwał się, podchodząc bliżej. Spojrzała na niego i zobaczyła, że trzyma w ręku paczkę. Podał ją.
Powiedział, że to nic osobistego. Gdyby było inaczej, odmówiłaby. Kupił jej ubrania i buty, kiedy przebywała w Newbury i zatrzymała je. Ale teraz było inaczej. Wtedy uważała, że jest jego żoną. Obecnie była niezamężną kobietą przebywającą właśnie w towarzystwie nieżonatego mężczyzny i nie mogła przyjmować od niego podarków. Wyciągnęła jednak rękę i wzięła paczkę.
Kiedy tylko odwinęła opakowanie, od razu go poznała, chociaż teraz plecak zniekształcił się i był nienaturalnie czysty. Położyła rękę na spłowiałej tkaninie.
– To taty? – wyszeptała.
– Tak – odparł. – Obawiam się, że zawartość zaginęła bezpowrotnie. Tylko tyle mogłem dla ciebie odzyskać. Pomyślałem jednak, że mimo to zechcesz go mieć.
– Tak. – Poczuła w gardle piekący ból. – Tak. Dziękuję. Och, dziękuję. – Spostrzegła ciemną plamę na plecaku i przeciągnęła po niej palcem. – Dziękuję.
Zerwała się na równe nogi i objęła go za szyję, zanim zdała sobie sprawę z tego, co robi. Otoczył ją silnie ramionami. Ściskała plecak w ręce i przypomniała sobie ojca, majora Newbury i te wszystkie lata spędzone na Półwyspie Iberyjskim. To nie były beztroskie dni – wojna jest straszna – niemniej Lily zachowała też wspomnienia pięknych chwil.
Kiedy się uspokoiła, puścił ją z objęć. Z powrotem usiadła na krześle.
– Przykro mi, że nie znalazłem tego, co było w środku – powiedział. Szkoda, że nigdy się nie dowiesz, co twój ojciec trzymał tam dla ciebie.
– Gdzie to znalazłeś?
– Przesłano to do twojego dziadka w Leavenscourt w hrabstwie Leicester – wyjaśnił. – Pracował tam jako stajenny. Zmarł jeszcze przed śmiercią twojego ojca, a jego syn – brat twojego ojca – zmarł wkrótce potem. Nadal jednak żyje tam twoja ciotka i dwaj kuzyni. To właśnie ona miała ten plecak.
A więc miała krewnych – ciotkę i dwóch kuzynów. Myśl ta powinna ją przepełnić radością. Może kiedyś będzie potrafiła się z tego cieszyć. Teraz odczuwała jedynie smutek po stracie ojca. Zdała sobie sprawę, że przecież nigdy wystarczająco nie przebolała jego śmierci. Trzy godziny po tym, jak zginął, zawarła małżeństwo, a kilka godzin później, po owej długiej nocy, została postrzelona i zaczął się koszmar.
– Tęsknię za nim.
– Ja również, Lily. – Neville oparł się o drugi koniec fortepianu. – Teraz masz przynajmniej coś, co będzie ci go przypominało. Co się stało z twoim medalionikiem? Czy zabrali go Francuzi, a może Hiszpanie?
– Manuel – odparła. – Ale oddał mi go, kiedy zwrócono mi wolność. Jest zepsuty. Łańcuszek rozerwał się, kiedy Manuel szarpnął go z mojej szyi.
Usłyszała, jak Neville wciąga powietrze.
– Zawsze go nosiłaś. To prezent od mamy czy od taty?
– Chyba od obydwojga. Miałam go, odkąd tylko pamiętam. Tata ciągle powtarzał, że muszę go nosić, że nie mogę go zdejmować ani zgubić.
– Łańcuszek jest jednak zerwany. Powinnaś znów go nosić, Lily. Jako kolejną pamiątkę po rodzicach. Czy pozwolisz mi, bym oddał go do jubilera, by ci go naprawiono?
Zawahała się. Ufała mu najbardziej na świecie, ale nie mogła znieść myśli, że znów miałaby stracić medalionik. Zabrano jej ubranie, kiedy tylko znalazła się w hiszpańskiej niewoli, ale poczuła się odarta ze wszystkiego dopiero wtedy, kiedy Manuel zerwał jej medalionik z szyi. Czuła się, jakby straciła część siebie.
– Mam lepszy pomysł. – Neville zrozumiał przyczynę jej wahania. – Czy pozwolisz, że zaprowadzę cię do jubilera, by zreperowano łańcuszek? Bez wątpienia można to zrobić na poczekaniu, dzięki temu będziesz go mogła mieć cały czas na oku.
Spojrzała na niego z zaufaniem i zapomniała na chwilę o barierze, która już na zawsze miała ich dzielić.
– Dobrze – powiedziała. – Dziękuję, Neville.
Zagryzła wargi, kiedy spotkały się ich oczy. Czuła, jakby uczyniła wyznanie, on sprawiał wrażenie, jakby właśnie tak to odebrał.
Na szczęście drzwi się otworzyły i do pokoju weszła Elizabeth, uśmiechając się wesoło.
– O Boże! – powiedziała. – Pan Stanwick lubi sobie pogadać, kiedy mu się tylko da sposobność. Przepraszam, że cię opuściłam, Neville. Mam jednak nadzieję, że Lily zajęła się tobą. Potrafi świetnie prowadzić konwersację.
– Nie narzekam – odparł Neville.
– Przejdźmy do bawialni na herbatę – zaproponowała. – Kazałam tam napalić w kominku. Jak na letni dzień jest raczej chłodno, nieprawdaż? I wilgotno.
Lily spojrzała w okno salonu. Rzeczywiście, dzień był szary i pochmurny. Na szybie widniały krople deszczu, chociaż wydawało się, że w tym momencie nie pada. Przypomniała sobie, że rano pogoda popsuła jej humor.
A teraz miała wrażenie, że słońce świeciło przez całe popołudnie. Myliła się jednak.
Elizabeth zawsze otwarcie przyznawała, że Neville jest jej ukochanym bratankiem. Wiedział, że obchodzi ją jego szczęście. Wiedział również, że zdawała sobie sprawę z głębi uczuć, jakie żywił do Lily. Nie zamierzała jednak naciskać dziewczyny, by do niego wróciła. Była na to zbyt uczciwa. Postanowiła umożliwić Lily zdobycie umiejętności, dzięki którym dziewczyna mogła stać się bardziej pewna siebie, by mogła wybrać sama swoją przyszłość. Jeśli Lily zdecydowałaby się go poślubić, Elizabeth byłaby szczęśliwa. Jeśli postanowiłaby inaczej, Elizabeth umocniłaby ją w tym postanowieniu.
Kobiety, kiedy tylko się zjednoczą, pomyślał ponuro Neville, są twarde i niewzruszone, niczym skały Gibraltaru.
Bardzo chciał zabrać Lily do jubilera. Wiedział, że medalionik jest dla niej niezwykle cenny i chciał pomóc jej go zreperować, by mogła go znów nosić. To przede wszystkim nim kierowało, tego był pewien. Była to również, oczywiście, wymówka, dzięki której mógł spędzić z dziewczyną trochę czasu.
Jednak podczas popołudniowej herbaty Elizabeth oznajmiła mu, że następny dzień absolutnie nie wchodzi w rachubę. Rano Lily będzie zajęta lekcjami, a po południu wybierają się na przyjęcie ogrodowe do Foglesów. Chce, by Lily towarzyszyła jej przy takich okazjach. A jeszcze następnego dnia dziewczyna miała rano lekcje, a po południu naukę tańca. Tego dnia również Elizabeth przyjmowała wizyty i chciałaby, by jej dama do towarzystwa siedziała obok i pomagała zabawiać gości.
Neville'owi pozostało jedynie, skoro nie dostał zaproszenia na przyjęcie ogrodowe, odwiedzić ciotkę następnego popołudnia, siedzieć nad filiżanką herbaty i rozmawiać z grupką przybyłych gości, ale nie z Lily. Dopiero nazajutrz dziewczyna w końcu mogła pojechać z nim do jubilera. A nawet wtedy Elizabeth była skłonna wybrać się razem z nimi, gdyby nie zapewnił jej, że weźmie otwarty powóz i służącego.
Elizabeth, oczywiście, bardzo się przejmowała względami przyzwoitości. Traktowała jednak Lily bardziej jak nieoceniony skarb niż jak płatną przyzwoitkę. To było denerwujące, ale Neville odkrył, że również się z tego cieszy. Zbyt wielu młodych ludzi przychodziło do Elizabeth na herbatę nie z innego powodu, niż chęć adorowania jej damy do towarzystwa.
Nareszcie znowu pojawiło się słońce, a Lily miała na sobie elegancką modną zieloną suknię i kapelusz ze słomki. Neville podał jej rękę, gdy wsiadała do faetonu. Wziąwszy lejce od stajennego, usiadł obok niej i poczekał, aż chłopak usadowi się z tyłu.
– Powiedz mi prawdę, Lily? – powiedział, kierując pojazd w stronę Bond Street. – Jak się czujesz?
Namyśliła się nad odpowiedzią.
– Czuję się… swobodnie – powiedziała. – Czuję, że mogę teraz obracać się niemal w każdym towarzystwie, w którym kiedykolwiek w życiu będę miała okazję przebywać. To dobre uczucie, milordzie.
– Czy uczysz się tego, co zawsze chciałaś umieć?
– Stanowczo nie – odparła. – Wątpię, by ktokolwiek był w stanie nauczyć się lub chociażby w części poznać wszystkie fascynujące fakty i tajemnice życia. Uczę się wolniej, niż się spodziewałam. Ledwo umiem czytać, a przecież mam lekcje od ponad miesiąca. Kiedy jednak czuję się zdenerwowana i nieszczęśliwa, przypominam sobie, że zawsze chciałam się uczyć. I nie zapominam, jaka jestem szczęśliwa, że mogę w końcu spełnić swoje marzenia.
Westchnął.
– Nie chciałem, byś się zmieniała, Lily – powiedział. – Lubiłem cię taką, jaką byłaś. Kiedy powiedziałem to Elizabeth, wytknęła mi, że to bardzo samolubne z mojej strony. Z przyjemnością zauważam, że czujesz się, jak to ujęłaś, swobodnie. – Uśmiechnął się do niej. – I podoba mi się twoja fryzura.
– Mnie również.
Uśmiechnęła się wesoło i podniosła rękę, by pomachać dwóm damom, które wychodziły od modystki. W tym samym momencie George Brigham, który przechodził przez ulicę, dotknął ronda kapelusza laseczką i skłonił się jej.
Neville zdał sobie sprawę, że Lily sprawia wrażenie młodej damy i tak jest traktowana. Dzięki własnej odwadze i wsparciu Elizabeth dziewczyna przestała się ukrywać i zachowywała się bez skrępowania. Natomiast on chroniłby ją i bronił. W ten sposób sprawiłby, że zawsze czułaby się zażenowana i nieszczęśliwa. Niełatwo było mu się do tego przyznać.
Zaprowadził ją do najlepszego jubilera, gdzie wyjaśnił, że panna Doyle nie chciałaby zostawiać medalionika i odbierać go później, lecz pragnie przyglądać się naprawie. Usiedli tak, że cenny przedmiot nie zniknął jej z oczu.
Medalionik był złoty. Łańcuszek również. Trudno było uwierzyć, że zwykłego żołnierza stać było na taką ozdobę, skoro jeszcze nie otrzymywał żołdu sierżanta, kiedy została zakupiona. Neville widywał medalionik setki razy na szyi Lily. Był jakby nieodłączną częścią dziewczyny. Nigdy się jednak nad nim nie zastanawiał. Na zewnętrznej stronie znajdował się jakiś zawiły ornament, ale nie próbował pochylać się bliżej, by mu się dokładniej przyjrzeć. Z niewiadomych przyczyn Lily nie lubiła, kiedy ktoś się nim interesował. A on szanował jej życzenia.
Zapłacił za zreperowanie łańcuszka, a Lily schowała medalionik ostrożnie do torebki.
– Nie chcesz go założyć? – spytał, kiedy wyszli ze sklepu.
– Nie nosiłam go tak długo… – powiedziała. – Chciałabym więc założyć go ponownie z jakiejś specjalnej okazji. Nie wiem kiedy. Pomyślę, gdy nadejdzie odpowiednia chwila.
– Może pójdziemy do Guntera na lody? – zaproponował.
Zagryzła wargę, ale skinęła głową.
– Dobrze – powiedziała. – Dziękuję, milordzie. I dziękuję, że mogłam zreperować medalionik. Jest pan bardzo uprzejmy.
Zatrzymał się na chodniku i pochylił się nad nią, by spojrzeć jej prosto w oczy.
– Lily, nie łudź się, że uczyniłem to z uprzejmości – wyjaśnił. – Znów zachowałem się samolubnie. Mam nadzieję, co więcej, wierzę, że kiedy ponownie założysz medalionik, będzie ci przypominał nie tylko o rodzicach, ale również o mężczyźnie, który zawsze będzie uważał się za twojego męża.
– Proszę, nie. – Spojrzała na niego błękitnymi oczyma.
– Będziesz o tym pamiętała, prawda?
Nie odpowiedziała, ale po chwili skinęła niemal niedostrzegalnie głową.
Lily bała się tego popołudnia. Modliła się, by Elizabeth wybrała się razem z nimi. Kiedy postanowiono, że pojadą faetonem, modliła się o deszcz, ponieważ wtedy powinni jechać zakrytym powozem i Elizabeth musiałaby koniecznie im towarzyszyć.
Była taka słaba. Patrzyła na niego, rozmawiała z nim, przebywała z nim sam na sam, z trudem panując nad sobą, by nie odkryć przed nim prawdziwych uczuć. Przerażeniem napawała ją myśl, że gdy on wróci do domu, pozostaną jej tylko wspomnienia.
Na przekór swym obawom, spędziła wręcz magiczne popołudnie. Pogoda znów zrobiła się słoneczna po kilku dniach zachmurzenia i nieprzerwanego deszczu. Jazda otwartym powozem, ciepło i blask słoneczny podniosły ją na duchu. Towarzystwo Neville'a również.
Było jeszcze coś, co tworzyło ten magiczny nastrój. Pomyślała o tym nagle i wprawiło ją to w podniecenie, nie mogła się oprzeć rodzącej się nadziei, chociaż wiedziała, że musi wrócić do domu i przemyśleć wszystko dokładnie, zanim zacznie działać w tym kierunku.
Nie chciała poślubić Nevilla, ponieważ źle się czuła w jego świecie i w ogóle nie nadawała się do roli hrabiny. Odrzuciła oświadczyny dla własnego i dla jego dobra – w końcu stałby się bardzo nieszczęśliwy, widząc jej niedopasowanie.
Nagle jednak zdała sobie sprawę, że wcale nie czuje się źle, nie czuje się skrępowana w jego środowisku. O, w ciągu tego miesiąca nie zmieniła się bardzo. Nadal czekała ją długa droga, zanim będzie traktowana jak dama, która jest damą z racji pochodzenia i wychowania. Była jednak na najlepszej drodze. Nigdy nie zostanie damą z urodzenia i z pewnością znajdą się tacy w wielkim świecie, dla których będzie to argument przeciwko niej, ale stanie się damą dzięki wykształceniu. Mnóstwo ludzi, ludzi, których lubiła i szanowała, z pewnością ją zaakceptuje.
Co, w takim razie, powstrzymywało ją od małżeństwa z Neville'em?
Najpierw powiedziała sobie, że nie pozwoli, żeby poślubił ją wiedziony poczuciem obowiązku. Wiedziała jednak, że to śmieszne. Wiedziała, że Neville nadal ją kocha, i to jeszcze zanim zatrzymali się po wyjściu od jubilera i wyjaśnił jej, dlaczego chciał, by naprawiła medalionik. I z pewnością wiedziała, że ona go kocha. Nie przestała go uwielbiać, od kiedy w wieku czternastu lat zobaczyła go po raz pierwszy.
Musiała jednak całą sprawę ostrożnie rozważyć. Wiedziała, że nigdy nie będzie mu równa pod względem urodzenia czy majątku. Musi się jednak upewnić, że fakt ten nie stanie się przeszkodą dla żadnego z nich, nawet kiedy miną pierwsze porywy miłości, tak jak to często zdarza się w życiu.
Zdecydowała, że pomyśli o tym, kiedy zostanie sama. Postanowiła, że tego popołudnia podda się magii i po prostu będzie się dobrze bawiła. Dlatego właśnie poszła z nim do Guntera, jadła lody, opowiadała mu o lekcjach, które pobierała przez ostatni miesiąc. Postanowiła rozśmieszyć go własnym kosztem, opowiadając o wszystkich komicznych szczegółach, jakie sobie przypomniała. Śmiali się razem radośnie. Zdawała sobie sprawę, aczkolwiek z niepokojem, że on również poddaje się nastrojowi tej chwili.
Niestety, ich sam na sam nagle zostało przerwane, jednak Lily uśmiechnęła się uprzejmie do dżentelmena, który podszedł do ich stolika, by zamienić z nimi kilka słów. Trudno jej było zapamiętać wszystkie osoby, którym została przedstawiona na balu u Ashtonów, od razu jednak przypomniała sobie pana Dorseya, może dlatego, że przebywał w Newbury Abbey przez dzień lub dwa po jej przybyciu, ale głównie dlatego, że właśnie przez niego Elizabeth miała scysję z księciem Portfrey.
– Och, panno Doyle. Witam panią. – Uśmiechnął się i skinął głową, sprawiając wrażenie zaskoczonego, jakby ją dopiero co zobaczył. Kilbourne?
Obydwoje odpowiedzieli uprzejmie, ale bez większego entuzjazmu. Lily domyślała się, że Neville pragnął być z nią sam na sam, ona również tego chciała. Pamiętała krótką uwagę Elizabeth na temat tego incydentu następnego dnia po balu. Elizabeth powiedziała, że nie może dać jej szczegółowego wyjaśnienia, ponieważ nie chce zawieść czyjegoś zaufania, ale stwierdziła, że istnieje powód, by Lily unikała dalszej znajomości z panem Dorseyem.
Dziewczyna pomyślała jednak w ciągu następnych pięciu minut, kiedy przysiadł się nieproszony do ich stolika i zabawiał ich rozmową, że to bardzo przyjazny dżentelmen i z pewnością niegroźny. Słyszał, że hrabia Kilbourne przebywał niedawno w Leavenscourt w hrabstwie Leicester. Szkoda, że o tym nie wiedział. Był spadkobiercą barona Onslow, który mieszkał w Nuttall Grange, pięć czy sześć mil stamtąd. Z radością pokazałby hrabiemu okolicę. A może hrabia pojechał tam w interesach?
Lily doszła do wniosku, że to dość kłopotliwy zbieg okoliczności, że książę Portfrey przechodził tamtędy i zobaczył ich troje. Zatrzymał się na ułamek sekundy, a potem poszedł dalej, skłoniwszy się jej. No cóż, pomyślała, przynajmniej będzie mogła zapewnić Elizabeth, że obydwoje z Neville'em nie mogli zachować się niegrzecznie wobec pana Dorseya.
Po minucie lub dwóch dżentelmen oddalił się.
– Zdumiewająco uprzejmy człowiek – powiedział Neville. – Gotów był pojechać do hrabstwa Leicester, by pokazać mi okolicę, jeśliby tylko wiedział, że przebywam pięć mil od majątku jego wuja? A przecież ledwo go znam. Może uważa, że winien mi tę grzeczność dlatego, że gościłem go w maju w Newbury? Przyjechał tam jednak jako krewny dziadka Lauren. Dobrze, że już sobie poszedł i przestał powtarzać, że nie czuje do mnie urazy.
Uśmiechnęli się do siebie.
– Czy byłaś już w ogrodach Vauxhall, Lily? – Pochylił się ku niej, zapominając o tym incydencie.
– Nie. – Potrząsnęła głową. – Tylko o nich słyszałam. Mówiono mi, że jest tam cudownie w nocy.
– Czy wybrałabyś się tam ze mną, gdyby udało mi się zebrać większe towarzystwo?
To mogło być najbardziej niebezpieczne miejsce, jeśli po dokładnym namyśle doszłaby do wniosku, że mimo wszystko nie może zmienić zdania co do niego. Może powinna odmówić od razu. Albo przynajmniej powiedzieć, że zastanowi się i porozmawia o tym z Elizabeth.
Pochyliła się jednak żywo ku niemu, tak że dzieliły ich tylko centymetry.
– Och, tak – powiedziała. – Bardzo chętnie.
Ciekawe, czego chciał od pani Calvin Dorsey, panno Doyle – powiedział książę Portfrey.
Elizabeth i Lily znajdowały się wśród gości zaproszonych do jego loży teatralnej. Lily była oczarowana teatrem – uroczystą atmosferą, wykwintną publicznością siedzącą w lożach, na parterze i na galeriach, a także pierwszą częścią sztuki. Kiedy tylko zaczęło się przedstawienie, odpłynęła w inny świat i straciła poczucie rzeczywistości, stała się jedną z bohaterek na scenie i żyła razem z innymi postaciami sztuki. W czasie przerwy loża zapełniła się gośćmi, którzy przyszli przywitać Elizabeth i inne osoby – i przyjrzeć się słynnej Lily Doyle.
Jego książęca mość nie tracił czasu na bezsensowne podchody. Zaproponował, by dziewczyna pospacerowała z nim przez chwilę.
– Dlaczego ktoś miałby w ogóle chcieć czegokolwiek ode mnie, książę – odparła. – W arystokratycznych kręgach jestem nikim.
– Nigdy nie interesował się kobietami – odparł. – Ani nie zachowywał się szczególnie rycersko wobec dam. A przecież rozmyślnie odszukał panią dwa razy, tyle przynajmniej miałem okazję widzieć.
– Wydaje mi się, wasza książęca mość, że to nie pańska sprawa.
– Oho, ten błysk w oku i uniesiony podbródek. – Portfrey potrząsnął głową. – Lily,co się dzieje, jeśli… A zresztą, nieważne.
– Poza tym, u Guntera pan Dorsey interesował się bardziej hrabią Kilbournem niż mną. Oznajmił, że gdyby wiedział, że kilka tygodni temu hrabia wyjeżdżał do hrabstwa Leicester, pojechałby tam.
– Kilbourne tam był? – spytał książę.
– W Leavenscourt – wyjaśniła. – Dorastał tam mój ojciec, a dziadek pracował jako stajenny.
– Czy żyje nadal?
– Nie. Zmarł jeszcze przed śmiercią mojego ojca, brat taty również zmarł jakiś czas temu.
– Ach, więc nie masz już żadnej rodziny. Przykro mi to słyszeć.
– Mam tylko ciotkę – powiedziała. – I dwóch kuzynów.
– Moja żona pochodziła z hrabstwa Leicester – wyjaśnił. – Czy wiesz Lily, że byłem kiedyś żonaty? Mieszkała w Nuttall Grange, kilka mil od Leavenscourt. Calvin Dorsey był jej kuzynem. A twoja matka pracowała tam kiedyś jako jej osobista pokojówka.
Lily zatrzymała się nagle. Nie wiadomo dlaczego, ogarnął ją strach.
– Skąd pan o tym wie? – spytała niemal szeptem.
– Rozmawiałem z jej siostrą – odpowiedział. – Twoją kolejną ciotką.
W ciągu ostatniego tygodnia Lily dowiedziała się kilku faktów o pochodzeniu swoich rodziców. Odkryła, że nadal żyją ich bliscy krewni. Pomyślała, że nie jest taka samotna na świecie. Zamiast się tym radować, czuła niepokój, więcej niż niepokój. Czego, a może kogo właściwie się bała?
– Wydaje mi się, że czas już wracać – odezwał się książę. – Zaraz zacznie się drugi akt.
Lily uwielbiała Elizabeth, która była dla niej uosobieniem wszystkich cech, jakie powinna mieć prawdziwa dama. Nie zapominała również, że pracuje dla niej, chociaż prawie nic nie robi, by zasłużyć na wspaniałomyślną zapłatę. Elizabeth wymagała tylko od niej, by Lily odbywała lekcje, które sobie wymarzyła, i by mogła popisywać się nowo nabytą wiedzą i umiejętnościami, pokazując się przy różnych okazjach towarzyskich ze swoją chlebodawczynią.
Dziewczyna pracowała bardzo ciężko, zarówno dla własnego pożytku, jak i dla Elizabeth. Zachwycały ją osiągane rezultaty, chociaż nieco niecierpliwiło ją, że jest zbyt powolna w niektórych sprawach. Czasami jednak ogarniała ją przemożna tęsknota za starym życiem. Czasami potrzeba wyjścia na dwór, powiązania z naturą, zatopienia się we własnym świecie wewnętrznego spokoju nie dawała się uciszyć. Hyde Park nie mógł zastąpić prawdziwej wsi, skoro otaczało go największe, najgwarniejsze miasto świata. Poza tym przez większość dnia stawał się ulubionym miejscem śmietanki towarzyskiej, która uwielbiała paradować tam, by pokazywać się i być oglądaną, by wymieniać ostatnie ploteczki. Lily rzadko znajdowała idylliczne warunki, w których mogła cieszyć się urokami natury. Nauczyła się widzieć to, co chciała widzieć, nie dostrzegała świata w ciągu tych wszystkich cennych chwil. A Hyde Park wczesnym rankiem był niemal sielankowy.
Kilka razy od przybycia do Londynu Lily wymknęła się z domu skoro świt, by nacieszyć się spokojną godziną samotności, zanim zaczną się lekcje i inne obowiązki. Nigdy nie mówiła o tym Elizabeth, a jeśli jej pracodawczyni o tym wiedziała, nie dała tego po sobie poznać. Gdyby przyznała, że o tym wie, musiałaby nalegać, by Lily brała ze sobą pokojówkę lub lokaja. A to już nie byłoby to samo.
Lily poszła do parku następnego dnia po wizycie w teatrze. Był zimny, nieco mglisty poranek, zapowiadała się jednak piękna pogoda. W parku nie było niemal nikogo. Lily unikała ścieżek i szła przez pokrytą rosą trawę. Kusiło ją, by zdjąć buty i pończochy, ale nie zrobiła tego. Istniały, niestety, nakazy przyzwoitości, którym musiała się podporządkować. Poza tym park nie był zupełnie opustoszały. Kilku kupców spieszyło do pracy, a czasami ścieżką przegalopował jakiś jeździec.
Lily odrzuciła głowę do tyłu, by popatrzeć na wierzchołki drzew i głęboko nabrała powietrza do płuc. Chciała oczyścić umysł, w którym niepokój i radość zmieszały się w takim stopniu, że nie mogła zasnąć niemal przez całą noc – i znów powrócił dawny koszmar.
Nie rozumiała zupełnie, dlaczego się przestraszyła tego, czego dowiedziała się poprzedniego wieczoru. Może dlatego, że przyzwyczaiła się do myśli, że nie ma żadnych bliskich krewnych. Odkąd skończyła siedem lat miała tylko ojca. A obecnie naraz okazało się, że ma całą gromadę krewnych – dwie ciotki, dwóch kuzynów – i zna dwie osoby blisko związane z miejscem, gdzie jej matka pracowała jako pokojówka. Lily nie wiedziała nawet, że jej matka była służącą. A tu okazało się, że na dodatek osobistą pokojówką kuzynki pana Dorseya, żony księcia Portfrey.
Co takiego nieokreślenie niepokojącego kryło się w tych faktach? Nadal tego ranka nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Próbowała otrząsnąć się z tego uczucia.
Wiedziała za to bardzo dobrze, dlaczego ogarnia ją radość. Neville zdołał zebrać grono osób, z którymi mieli wybrać się za trzy dni do ogrodów Vauxhall. Pomyślała, że podniecałby ją już sam fakt, że wybiera się do takiego słynnego miejsca. Ale… No, cóż, nie tylko myśl o tej wyprawie tak ją ekscytowała, że nie mogła spać. Słyszała, że ogrody Vauxhall należały do bardzo romantycznych miejsc, były tam alejki, wzdłuż których rosły drzewa i stały latarnie, a także bardziej intymne ścieżki oraz prywatne loże, koncerty, tańce i ogniska.
I już za kilka dni miała wybrać się tam z Neville'em. Jechało razem osiem osób, ale to nie było dla niej ważne. Wiedziała, że zaprosił pozostałe sześć osób tylko dlatego, że nie mógł jej zaprosić samej.
Zastanawiała się, czy planował romantyczny wieczór, i czy jej to odpowiadało. Nadal nie podjęła decyzji.
Idąc przez park, starała się o tym nie myśleć. Uniosła głowę, słuchała głosu ptaków śpiewających całym chórem. Próbowała skupić się nad drogocenną chwilą teraźniejszą.
Zdecydowała, że na wizytę w Vauxhall założy medalionik. Neville z pewnością to zauważy i przypomni sobie, jak mu powiedziała, że czeka z tym na specjalną okazję.
Czy jednak była gotowa, by dać mu taki sygnał?
Wdychała w nieco wilgotnym powietrzu mocny zapach roślin i słuchała odległego odgłosu końskich kopyt.
Jeśli książę Portfrey rozmawiał z siostrą jej matki, to oznacza, że on również przebywał niedawno w hrabstwie Leicester. Dlaczego nie miałoby tak być? Przecież poślubił kobietę, która tam mieszkała. Może nadal pozostawał w bliskich kontaktach z jej rodziną.
Usłyszała za sobą zbliżającego się konia. Jego kroki stały się szybsze, jakby przyspieszył niemal do galopu. Po tych kilku razach, kiedy Lily jeździła konno, uznała, że to jedno z najwspanialszych uczuć na świecie. Pomyślała, że chętnie popędziłaby na koniu ścieżkami Hyde Parku.
Nagle trzy rzeczy zdarzyły się jednocześnie – odgłos kopyt stał się stłumiony, jakby koń jechał teraz po trawie, ktoś krzyknął i Lily znów tego doznała – ogarnął ją dojmujący, obezwładniający strach. Wiedziona instynktem odskoczyła i upadła na trawę. Koń minął ją w galopie.
Znów usłyszała krzyk, młoda służąca biegła przed trawę, odrzuciwszy wielki koszyk. Dwaj mężczyźni, jeden ubrany jak robotnik, drugi wyglądający bardziej jak zamożny kupiec, również pojawili się jakby spod ziemi. Lily leżała oszołomiona na mokrej trawie, patrząc na nich.
– Och, panienko. – Dziewczyna uklękła obok niej. – Och, panienko, żyje pani?
– Jest zszokowana, ale żyje, ty głupia – powiedział robotnik. – Czy pani jest ranna, panienko?
– Nie – odparła Lily. – Myślę, że nie. Nie wiem.
– Lepiej niech się panienka nie rusza – powiedział żywo kupiec. – Trzeba się upewnić. Najpierw niech pani się uspokoi, a potem zobaczymy, czy nic się nie stało z nogami.
– Brutal! – krzyknęła pokojówka za szybko znikającym jeźdźcem. – Nie patrzy taki, gdzie jedzie. Pewnie nawet nie zauważył, że omal kogoś nie zabił.
– Nic takiemu nie zależy – dodał cynicznie robotnik. – Bogacze nie przejmują się, że mogliby poturbować jakiegoś człeka, bardziej ich obchodzi, czy koń se kopyt nie zniszczył. Proszem, panienko, chce panienka; wstać?
– Dajcie jej na razie spokój – powiedział kupiec. – Nie ma z panią służącej, proszę pani?
Lily zaczynała wreszcie rozumieć, że o mały włos uniknęła śmierci – i to już po raz drugi. Na razie nie zwracała uwagi na liczne sińce, które spowodował upadek.
– Już mi lepiej – powiedziała. – Dziękuję.
– To jakiś diabeł z piekła rodem – powiedziała pokojówka. – Czarny płaszcz za nim powiewał. Nie widziałam jego twarzy. Może jej nie miał. Och, ani chybi diabeł.
– Nie bądź głupia, dziewczyno – odezwał się robotnik. – Chociaż po co mu był ten kaptur na głowie? Żeby go kto nie rozpoznał, czy co? Bogacze to mają przewrócone w głowach, mówię wam.
Kupiec pragnął okazać bardziej praktyczną pomoc i pomógł Lily wstać. Oparła się na jego ramieniu, zanim upewniła się, że może utrzymać się na nogach.
– Czy pozwoli pani, bym odprowadził panią do domu? – spytał.
– Och, dziękuję – odparła. – Dziękuję, ale nie trzeba. Już mi jest lepiej, tylko się trochę zmoczyłam. Dziękuję państwu. Jestem wam bardzo wdzięczna.
– No cóż, jeśli jest pani pewna… – Kupiec, psując rycerski gest, wyjął z kieszeni zegarek i zmarszczył brwi, dając do zrozumienia, że już jest spóźniony na spotkanie.
Lily wróciła sama, udało jej się nawet wejść do domu tak, że nie zauważyła jej ani Elizabeth, ani nikt ze służby. Zrzuciła z siebie wilgotne ubranie, a następnie zadzwoniła po Dolly i uśmiechając się do dziewczyny powiedziała, że poszła do parku i pośliznęła się na trawie – chciałaby jednak, by nikt nie dowiedział się o tej wyprawie. Pokojówka przyłączyła się wesoło do spisku i obiecała, że będzie milczała jak grób, a następnie, pomagając Lily doprowadzić się do porządku, zaczęła opowiadać entuzjastycznie o coraz bliższej znajomości z przystojnym stangretem Elizabeth.
To był wypadek, wmawiała sobie Lily, zaczynając odczuwać bolesne skutki upadku. Jakiś nierozważny jeździec zjechał ze ścieżki i nawet jej nie zauważył.
Miał na sobie ciemny płaszcz – ciemny płaszcz z kapturem.
Zapewne każdy dżentelmen w tym kraju miał przynajmniej jeden ciemny płaszcz. A przecież był chłodny, chociaż nie bardzo zimny poranek.
Może była to kobieta, a nie mężczyzna?
To był tylko wypadek.
Bała się jednak, że to nieprawda.
Tym razem incydent był poważniejszy niż zrzucenie kamienia ze szczytu urwiska w Newbury Abbey.
Sprawy posuwały się naprzód bardzo powoli, jeśli w ogóle. Od czasu przyjazdu do miasta Neville nawet nie widywał Lily codziennie. A jeśli miał taką możliwość, to zazwyczaj na jakimś przyjęciu, kiedy dziewczyna znajdowała się blisko Elizabeth.
Nadal obserwowano ich z zaciekawieniem, kiedy tylko pokazywali się gdzieś razem. Joseph powiedział mu, że stali się głównym tematem salonowych rozmów. Mówiono nawet, że w związku z nimi poczyniono kilka zakładów w klubie White. Niektórzy z panów obstawiali możliwość, że Neville ożeni się z Lily znów w tym roku. Inni – a może nawet ci sami – twierdzili, że poślubi Lauren, podając zresztą ten sam termin.
Joseph był w tajemnicy zachwycony tym wszystkim. Publicznie zaś dawał do zrozumienia, że go to nudzi – a nikt nie potrafił lepiej okazać znudzenia niż markiz Attingsborough.
Neville miał zamiar machnąć ręką na to wszystko podczas wieczoru w Vauxhall. Chciał w pełni wykorzystać nadarzającą się okazję. Chociaż zarezerwował prywatną lożę i zaprosił kilka osób, pragnął spędzić kilka chwil sam na sam z Lily. Od niemal dwóch tygodni zabiegał o jej względy dyskretnie i ostrożnie. Postanowił zalecać się do niej bardziej energicznie w ogrodach Vauxhall. Miał nadzieję osiągnąć sukces. Popołudnie spędzone u jubilera, a potem u Guntera wspominał z zapartym tchem. Była wtedy taka spokojna i szczęśliwa - szczęśliwa, że jest z nim.
Modlił się tylko o ładną pogodę.
Modlitwy zostały wysłuchane. Nadszedł gorący i słoneczny, chociaż trochę wietrzny dzień. Kiedy zapadł zmierzch, wiatr uspokoił się. Nie można byłoby sobie wymarzyć lepszej pogody na wyprawę do Vauxhall.
Przepłynęli Tamizę łódką. Neville usiadł obok Lily, a Elizabeth naprzeciwko. Portfrey, który od kilku dni przebywał poza miastem, miał dołączyć do nich dzisiaj, ale jeszcze się nie pojawił. Za nimi siedział Joseph, flirtując dyskretnie z lady Seliną Rowlings, swą aktualną wybranką, obecną na tym wieczorze dzięki temu, że Elizabeth odgrywała rolę przyzwoitki. Kapitan Harris i jego żona siedzieli na rufie. Kolorowe światełka z ogrodów połyskiwały na rzece. Zmierzch dopiero zapadał.
– I cóż, Lily? – Neville pochylił się bliżej, by móc zobaczyć wyraz jej twarzy.
– To magia – powiedziała.
I tak też było – magia miała rzucić na nich urok i uwolnić ich dopiero wtedy, kiedy skończy się noc, a może nigdy.
Kiedy dotarli do Vauxhall, Neville poprowadził Elizabeth i Lily do zamówionej przez siebie loży, sąsiadującej z innymi lożami i miejscem dla orkiestry. Dzisiejszego wieczoru miały odbyć się tańce.
– Czy tańczyłaś kiedyś pod gwiazdami, Lily? – spytał, kiedy zajęli miejsca i zamówili jedzenie i picie.
– Oczywiście, że tańczyłam – odparła. – Nie pamiętasz tych wszystkich tańców, które kiedyś tańczyliśmy?
W armii? Tak, rzeczywiście, mieli wiele okazji ku temu. Oficerowie mieli swoje potańcówki, lepiej zorganizowane, chociaż Neville uważał, że nie były tak ciekawe jak te, które odbywały się przy ogniskach lub w barakach. Czasami stał tam i się przyglądał.
– Tak, pamiętam. – Uśmiechnął się do niej. – Ale czy tańczyłaś walca pod gwiazdami? Czy znasz kroki?
– Nie mogę go tańczyć – powiedziała mu. – Powinnam najpierw zostać zaakceptowana przez jedną z patronek Almanachu, chociaż pewnie to nigdy się nie zdarzy.
Pochylił bliżej głowę i wyszeptał jej do ucha.
– To nie jest oficjalny bal, Lily. Tutaj tamte zasady nie obowiązują. Dzisiaj zatańczysz walca… ze mną.
Z jej oczu wyczytał, że chciała tego. Wyczytał z nich wiele innych rzeczy. Wyraźnie zobaczył w nich tęsknotę, wiedział, że nie pomylił się co do wyrazu jej twarzy.
I wtedy zobaczył medalionik.
– Czy masz go po raz pierwszy? – spytał.
– Tak.
– Czy zatem uważasz, że to specjalna okazja, Lily.
– Tak, Neville.
To dziwne, pomyślał, jego imię w jej ustach brzmiało jak najintymniejsze z wyznań.
Przez jakiś czas nie mieli więcej okazji do prywatnej wymiany zdań. Przyniesiono jedzenie i napoje, orkiestra zaczęła grać.
Kiedy zaczęły się tańce, Neville zaprosił najpierw na parkiet Elizabeth, później panią Harris. Trzecim tańcem był walc, więc uznał, że czas obowiązków towarzyskich dobiegł końca. Nadszedł czas na miłość.
– Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo pragnęłam zatańczyć walca. – Kiedy orkiestra zaczęła grać, Lily podała mu jedną dłoń, a drugą położyła na jego ramieniu. – Może dlatego, że myślałam, że nigdy nie będę miała takiej okazji.
– Ze mną, Lily? – wymruczał. – Czy marzyłaś o walcu ze mną?
Jej oczy rozszerzyły się.
– Tak – powiedziała. – Och, tak. Z tobą.
Nie próbowali nawet rozmawiać. Był czas na słowa i był czas na doznania. Powietrze było chłodne, a nad nimi świeciły jasno księżyc i gwiazdy. Przyroda w Vauxhall pozostała w szczęśliwej wspólnocie z dziełami człowieka: dźwiękami orkiestry, barwami latarenek kołyszących się lekko na drzewach.
Trzymał w objęciach kobietę, drobną, zgrabną i filigranową, która uśmiechała się do niego przez cały czas, nie okazując zakłopotania i nie udając, że jej to obojętne.
– I jak? – zapytał, kiedy taniec miał się ku końcowi. – Czy jest tak gorszący, jak się o nim mówi, Lily?
– Och, tak – powiedziała. – Nawet bardziej.
Roześmiał się miękko, a ona przyłączyła się do niego.
– Pójdziemy na spacer? – spytał. Skinęła głową.
– Musimy wziąć ze sobą resztę towarzystwa – powiedział, prowadząc ją ku loży. – Przy odrobinie szczęścia, Lily, uda nam się ich zgubić, zanim zajdziemy za daleko.
Nie protestowała.
Nie myliła się. Z pewnością się nie myliła. Nie poślubił jej li tylko ze względu na przysięgę. Traktował ją rycersko po jej przyjeździe do Anglii, ponieważ był uprzejmym mężczyzną. Kochał się z nią, ponieważ należał do ludzi, którzy korzystali z nadarzającej się okazji. Oświadczył się jej ponownie, kiedy dowiedział się, że ich małżeństwa nie można uznać za legalne, ponieważ czuł się do tego zobowiązany względami honoru. Ale łączyła ich również miłość, on mówił, że ją kocha, a ona nie wątpiła w to.
Teraz jednak łączyło ich czyste uczucie. Nie żadne obowiązki. Ona uczyniła go wolnym, a od tej pory sama zaczęła żyć dla siebie, uczyć się i nabywać umiejętności, które pomogłyby jej żyć niezależnym życiem, nie skazując na czyjeś miłosierdzie, i pozwoliłyby jej zarabiać na swe utrzymanie.
Adorował ją teraz dlatego, że ją kochał.
Nie wątpiła w to. Nie chciała już dłużej stawiać między nimi przeszkód, które nie powinny ich dzielić. Może nigdy nie stanie mu się równa w oczach reszty świata, wiedziała już jednak, że potrafi żyć w jego świecie, nie tracąc do siebie szacunku. Myśl o Newbury Abbey już nie napełniała jej trwogą.
Miała zamiar pozwolić, by to się stało.
Kiedy razem z markizem i lady Seliną ruszyli oświetloną latarniami alejką, wzdłuż której rosły drzewa, nie protestowała wcale, widząc niemal komiczne usiłowania panów, by obydwie pary rozdzieliły się. Lady Selina również nie miała nic przeciwko temu.
– Widzisz, Lily, to właśnie miejsca stworzone dla kochanków – powiedział Neville, kiedy znaleźli się na węższych, ciemniejszych i spokojniejszych ścieżkach.
– Tak – potwierdziła. – Rzeczywiście są wprost wymarzone.
– I na tyle wąskie, że dwoje ludzi musi iść jedno za drugim, a jeśli nie, muszą się obejmować ramionami.
– Nie moglibyśmy rozmawiać, jeśli szlibyśmy pojedynczo. – Uśmiechnęła się w ciemności.
– Otóż to właśnie. – Objął ją i przyciągnął bliżej do siebie. Nie wiedziała, co zrobić z ręką, więc objęła go w pasie. Jej głowa znalazła wygodne miejsce na jego ramieniu.
Uczucie odosobnienia było dziwne, chociaż dochodziły do nich dźwięki orkiestry, krzyki i śmiechy. Na niektórych drzewach wisiały lampiony, ale większą część ścieżki oświetlał tylko księżyc. Lily pomyślała, że właśnie takiego romantycznego nastroju jej było potrzeba, że z pewnością miała go tu pod dostatkiem.
Ich kroki nieuchronnie stawały się coraz powolniejsze, aż w końcu zatrzymali się. Obrócił ją ku sobie, poczuła pod plecami szeroki pień drzewa.
– Lily – powiedział, obejmując jej głowę rękoma. – Jeśli nie chcesz, byśmy zabrnęli dalej, kochanie, powiedz tylko nie.
Sięgnęła dłonią ku jego twarzy i przeciągnęła palcem po biegnącej przez policzek szramie.
– Nie mówię nie – wyszeptała.
Pocałował ją, dotykając jej najpierw jedynie wargami. Pomyślała, opierając się rękoma o jego ramiona i otaczając ramionami jego szyję, że to pocałunek miłości. Tylko to jedno mogło nimi kierować. Po prostu miłość. Rozchyliła usta i oddała mu pocałunek.
Podniósł głowę, objął ją i przycisnął do siebie. Ledwie widziała jego twarz w świetle księżyca, wydawało się jednak, że Neville się uśmiecha.
– Tak powinno być od samego początku – powiedział, muskając ją ustami.
Nie spytała, o jakim początku myśli – wtedy, kiedy się pierwszy raz spotkali? Wtedy, kiedy weszła do kościoła w Newbury? Na samym początku świata? Może miał na myśli wszystkie te chwile. Ale miał rację. Tak zawsze powinno być.
Całował ją w usta, w oczy, w skronie. Muskał ustami policzki i włosy. Całował jej szyję i znów usta, mrucząc wyznania miłości.
Lily czuła jego ciało tuż przy swoim. Dochodził do niej aromat wody kolońskiej i jego męski zapach. Czuła na jego ustach i języku smak wina, które pił wcześniej. Słyszała jego przyspieszony oddech, czuła jego rosnące pożądanie. Jej ciało odpowiedziało tym samym od pierwszego dotyku jego ust. Kiedy tuliła się do niego, by być bliżej, najbliżej jak to możliwe, w dole brzucha i między udami pojawił się nieznośny ból. Pragnęła go. I to tu i teraz. Tutaj. Teraz.
Nagle Neville uniósł głowę, otaczające ją ramiona zesztywniały. Nasłuchiwał czegoś. Nawet w ciemnościach widziała, jak zmarszczył brwi.
Lily nie pamiętała później, czy sama usłyszała ten dźwięk, dźwięk inny niż dalekie odgłosy zabawy. Z pewnością jednak znów ogarnął ją znany już okropny strach, kiedy Neville odsunął się od niej, by spojrzeć na drzewa po drugiej stronie ścieżki. Nie była później nawet pewna, czy coś ujrzała. Nie była całkiem pewna, czy widziała kogoś w ciemnym płaszczu stojącego z wycelowanym pistoletem. Wszystko zdarzyło się zbyt szybko.
Nagle Neville obrócił się szybko ku niej i szarpnął ją za drzewo, zakrywając przed niebezpieczeństwem swym ciałem. Wydawało się, że dźwięk rozległ się później. Myślała, że kula chybiła, kiedy Neville przycisnął ją boleśnie do drzewa, skrywając ją za sobą. Nadal jednak dźwięk ten rozbrzmiewał w jej uszach.
Czuła, że się dusi. Ledwo mogła oddychać. Gdyby nie obecność Neville'a, pogrążyłaby się w bezrozumnym strachu.
Neville starał się zachować ciszę, by nie zdradzić, gdzie się znajdują. Wiedziała też, że tylko mu zawadza. Jeśliby nie musiał jej chronić, mógłby się ruszyć, poszukać zabójcy, zamiast czekać, aż tamten ich znajdzie.
Zdawało się, że stali tak w napięciu nie do wytrzymania przez pięć minut, może nawet, jak Lily myślała później, dłużej. Nagle gdzieś niedaleko rozległ się czyjś śmiech, dźwięk ten zaczął się przybliżać, ktoś nadchodził ścieżką – i to na pewno więcej niż jedna osoba.
Minęły ich cztery osoby. Neville wziął ją mocno za rękę i wyprowadził na ścieżkę. Szli tuż za dwoma parami, tak wesoło podchmielonymi, że nawet nie zauważyły dodatkowego towarzystwa.
– Zabieram cię z powrotem do Elizabeth – oznajmił, otaczając ją ramieniem, kiedy dotarli do głównej alejki. – A potem dorwę tego łaj… – Nie dokończył. Głośno oddychał. Lily, podtrzymując go mocno w pasie, bojąc się, że zaraz upadnie, nagle poczuła coś ciepłego, wilgotnego i lepkiego.
– Jesteś ranny – powiedziała. Powtórzyła z największą paniką: – Neville, zostałeś postrzelony!
– Nic mi nie jest – odezwał się przez zaciśnięte zęby. Przyspieszył kroku.
Kiedy dotarli do altany, rozluźnił uścisk i niemal popchnął ją w kierunku zaszokowanej Elizabeth, która stała na zewnątrz w towarzystwie księcia Portfrey.
– Zabierzcie ją – powiedział chrapliwie. – Wyprowadźcie ją stąd. Zabierzcie ją do domu.
I upadł na ziemię u ich stóp.
Kiedy Neville przyszedł do siebie, leżał twarzą do dołu na czyimś łóżku. Ktoś trzymał go mocno za nadgarstki. Zdał sobie sprawę, że jest nagi, przynajmniej od pasa w górę. A prawe ramię bolało jak wszyscy diabli.
Znał już ten ból.
– Do kroćset! – Rozległ się głos Josepha, który trzymał jego prawy nadgarstek w żelaznym uścisku. – Nie mogłeś pospać kilka minut dłużej, Nev? Cieszyć się bujaniem w krainie fantazji?
– Może mnie już puścisz z tego piekielnego uchwytu – odezwał się Neville. – Nie będę się wyrywał. Kto się mną zajmuje?
– Doktor Nightingale jest moim osobistym lekarzem, Neville. – Głos Elizabeth, jak można się było spodziewać, był spokojny i rozsądny, bez śladu histerii. – Kulanadal tkwi w ramieniu.
A lekarzowi właśnie udało się do niej dotrzeć. Neville zdał sobie sprawę, ściskając brzeg materaca, że to właśnie dlatego oprzytomniał. W tej samej chwili otworzył oczy. Głowę miał zwróconą w lewo – to Lily trzymała jego nadgarstek z tej strony.
– Wyjdź stąd – powiedział do niej.
– Nie.
– Żony powinny słuchać mężów.
– Nie jesteś moim mężem.
– A ty oczywiście widywałaś gorsze sceny na polu bitwy. Nie robi to na tobie żadnego wrażenia. Głupiec ze mnie, że próbowałem cię chronić przed atakiem chimer.
– Właśnie.
Lekarz, o wiele bardziej zręczny niż wojskowi chirurdzy, znów zabrał się do roboty i próbując wgłębić się w ranę, wywołał długotrwałe i rozdzierające męczarnie. Neville nie spuszczał wzroku z Lily, aż wreszcie ból stał się tak dojmujący, że zamknął oczy i zacisnął mocno zęby.
– Ach – rozległ się w końcu zadowolony głos doktora.
– Nareszcie. – Joseph dyszał ciężko jakby uciekał milę przed atakującym go bykiem. – Mamy ją, Nev.
– Z tego, co widzę, kości i ścięgna są nienaruszone – dodał lekarz. – A teraz szybko pana zszyjemy, milordzie.
Ból nie zmniejszył się ani na jotę. Czuł, że mu się poddaje, powracając tylko chwilami do przytomności. Kiedy jednak znów otworzył oczy, ujrzał, że dziewczyna puściła jego nadgarstek, i że tym razem to on ściska, wręcz miażdży jej rękę. Przez parę chwil w ogóle nie mógł poruszyć dłonią, aż wreszcie stopniowo rozluźnił ją i uwolnił Lily z uchwytu. Z dziwaczną obojętnością patrzył na jej pobielałe palce, przez krótką chwilę nie mogła nimi poruszyć. Aż dziw, że ich nie złamał, a przecież nie poskarżyła się nawet słowem.
Odeszła na chwilę, a kiedy wróciła, poczuł na rozpalonej twarzy zimny, wilgotny okład. Joe coś mówił, ale Neville nie słyszał co. Lekarz cały czas zajmował się jego ramieniem, a Elizabeth najwyraźniej mu pomagała. Neville przyglądał się, jak Lily pracuje: spokojnie i ze znajomością rzeczy – jak zawsze po bitwie lub potyczce – zanurza kompres, wyciska nadmiar wody, przykłada lekko do jego twarzy i szyi. Skrył się za kokonem bólu.
– Czy złapaliście go? – spytał w końcu. Przypomniał sobie, że byli w ogrodach Vauxhall, że całował się z Lily w jednej z ciemniejszych alejek, że zastanawiał się, w jaki sposób zaciągnąć ją głębiej między drzewa, by mogli mieć większą swobodę. I nagle zdarzyło się coś dziwnego, jakby o niebezpieczeństwie ostrzegał go szósty zmysł, który bardzo mu się przydawał, kiedy służył jako oficer w wojsku. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, usłyszał poruszenie gałęzi. Przypomniał sobie, że zobaczył postać w płaszczu wyglądającą spośród drzew rosnących po przeciwnej stronie alejki, celującą do nich z pistoletu. Pamiętał, że zasłonił sobą Lily, i kula, która z pewnością by ją zabiła, trafiła w niego.
– Czy ktoś złapał tego łajdaka? – Za późno przypomniał sobie o obecności Elizabeth i Lily.
– Harris i Portfrey ruszyli w pościg – wyjaśnił markiz. – Przyszło im z pomocą kilku mężczyzn, Nev. Mogę się założyć, że damy opuszczały Vauxhall szybciej niż ktokolwiek w całej jego historii. Wątpię jednak, czy go znaleźli. Lily powiedziała, że miał na sobie ciemny płaszcz. Pewnie z pięćdziesięciu mężczyzn odpowiadało temu opisowi, między innymi ja i Portfrey.
– Znalazłeś się w złym miejscu, w złym czasie, Neville – powiedziała zimno Elizabeth. – Proszę, doktor Nightingale już skończył. Lily, może odprowadzisz pana doktora do drzwi, a ja i Joseph zdejmiemy z Neville'a resztę ubrań i przebierzemy go w koszulę nocną.
– Nie – odparła Lily. – Zostanę.
– Lily, moja droga…
– Zostanę.
Neville domyślił się, że to Elizabeth poszła ostatecznie odprowadzić lekarza. Tymczasem on przez kilka chwil, które jemu wydawały się godzinami, przeżywał koszmarne męki, kiedy Lily i jego kuzyn zdołali jakoś ubrać go w czyjąś koszulę i zwlec go z łóżka tak, by zdjęto ręczniki, na których leżał. Potem z trudnością położył się w czystej pościeli. Doznał już kilku kontuzji na wojnie w ciągu tych lat. Za każdym razem odkrywał, że nie pamięta, jak okropny może być ból.
Słyszał swój chrapliwy oddech. Pomyślał, że gdyby udało mu się skoncentrować na jego rytmie, mógłby chociaż trochę zapanować nad sytuacją.
– Nie powinniśmy go kłaść na plecach – odezwał się Joseph.
– Nie – usłyszał głos Lily. – Lepiej mu będzie tak. Neville, masz wziąć laudanum, które zostawił lekarz.
– Idź do diabła. – Nagle otworzył oczy. – Och, wybacz.
Skrzywiła usta w uśmiechu.
– Podtrzymam ci głowę.
Zawsze był przeciwny zażywaniu jakichkolwiek lekarstw. Tym razem połknął potulnie całą porcję, za karę, że tak się do niej odezwał.
Wszystko stało się jedną wielką plamą bólu, a potem obraz stopniowo zaczął się rozmazywać. Wydawało mu się, że w pokoju są Elizabeth i Portfrey, jednak nie otworzył oczu, by to sprawdzić i nie zainteresował się szczegółowym sprawozdaniem, że nie odnaleziono śladów mężczyzny z pistoletem. Następnie w pokoju została już tylko Elizabeth i Lily, i niemal pokłóciły się, która zostanie z nim na noc. Ciotka nalegała, że posiedzi przy nim najpierw, a później zastąpi ją gospodyni. Lily nie powinna zostawać z nim sam na sam w jednym pokoju – gdyby tylko potrafił wydobyć się z głębi samego siebie, znalazłby ten argument niewymownie śmiesznym. Lily jest za bardzo znużona. Jest zbyt zdenerwowana, by się nim dobrze opiekować, może pojawić się gorączka, a wtedy przyda się spokój i opanowanie.
Dziewczyna w ogóle nie podjęła dyskusji, po prostu odmówiła opuszczenia pokoju. Szybko zapadł w letarg, kiedy tylko zostali sami, ale otworzył oczy, by sprawdzić, czy się nie myli. Stała przy łóżku, wpatrując się w niego. Nadal miała na sobie elegancką złotą suknię z jedwabiu i tiulu, w którą była ubrana w Vauxhall.
– Nie będziesz przecież siedziała całą noc u mego wezgłowia – usłyszał niewyraźnie wypowiadane przez siebie słowa. – Jeśli masz zamiar zostać, zdejmij suknię i połóż się przy mnie. Jesteś przecież moją żoną.
– Tak. – Nie był w stanie zrozumieć, czy oznacza to zgodę.
Ból znów się pojawił, głucho pulsował w ramieniu. Spuchł mu język. Oddech zaczął się pogłębiać. Poczuł u swego boku ciepło i czyjąś drobną rękę w swej dłoni.
Lily obudziła się, kiedy przedświt zabarwił szarością pokój, nieznany pokój. Czuła, jakby obok niej płonął ogień. Ktoś coś mówił.
Neville usprawiedliwiał się przed Lauren. Następnie tłumaczył sierżantowi Doyle'owi, przeklinając strasznie, jak okropne głupstwo zrobił, przyjmując kulę przeznaczoną dla kogoś innego. Potem rozkazywał całemu oddziałowi żołnierzy, by nie ruszali się z przełęczy, by nie zważali na morderczy atak Francuzów ze wzgórz, lecz rzucili się do szukania jego małżeńskich dokumentów. To znów tłumaczył komuś, że na pewno zostanie z Lily sam na sam i niech tylko Elizabeth próbuje go powstrzymywać.
Miał wysoką gorączkę i majaczył.
Lily rozpięła na piersiach jego koszulę i zaczęła obmywać go zimną wodą, kiedy nadeszła Elizabeth. Uniosła lekko brwi, zobaczywszy ubraną jedynie w koszulę dziewczynę, i spojrzała na lewą stronę łóżka, gdzie widać było ślady świadczące o tym, że ktoś tam spał, ale nie odezwała się. Zaczęła jej pomagać. Poinformowała Lily, że odwołała na razie wszystkie lekcje.
Dziewczyna nieugięcie odmawiała opuszczenia pokoju aż do następnego popołudnia. Wiedziała z doświadczenia, że więcej ludzi umierało z powodu gorączki, która wdawała się po zabiegach, niż z odniesionych obrażeń. Rana od kuli nie była groźna, ale gorączka mogła spowodować śmierć. Lily nie chciała opuścić Neville'a. Albo uda jej się przywrócić go do zdrowia, albo będzie przy jego boku w chwili śmierci.
Elizabeth miała jednak rację, trudno było opiekować się człowiekiem, którego darzy się uczuciem. Kiedy ktoś kocha głęboko, wie, że śmierć ukochanego pozostawi ziejącą pustkę, której nigdy nie da się wypełnić. Na domiar złego Lily miała świadomość, że zraniła go kula przeznaczona dla niej. I nikt nie wiedział, dlaczego to się stało.
Nie powiedziała mu, że aż do chwili śmierci będzie go uważała za swego męża, bez względu na to, jakie przeciwności będą stwarzać kościół i państwo, i że nigdy nie przestała tak uważać. Nie powiedziała mu, a teraz było już może za późno.
Rano złapał jej dłoń z gorącym, mocnym uściskiem.
– Powinienem zatrzymać ją u swego boku na czole kolumny, nieprawdaż? – Patrzył na nią oczami błyszczącymi od gorączki. – Nie powinienem powierzać jej bezpieczeństwa innym. Nie powinienem tego robić. Powinienem umrzeć w jej obronie.
– Zrobiłeś, co mogłeś, Neville. – Pochyliła się bliżej. - Nie byłeś w stanie nic innego zrobić.
– Mogłem oszczędzić jej… Czy to prawda, że to los gorszy od śmierci? Wolałbym umrzeć, niż ją na to narażać.
– Nie ma rzeczy gorszej niż śmierć – powiedziała. – Po tej stronie grobu zawsze istnieje promyk nadziei. Tak długo, jak długo pozostawałam przy życiu, mogłam marzyć, że do ciebie wrócę. Kochałam cię. Zawsze cię kochałam.
– Nie mów tak, Lauren. Proszę, nie mów tak, moja droga.
Po południu Lily w końcu dała się przekonać, by pójść do swego pokoju, ale dopiero wtedy, kiedy Elizabeth obiecała, że nie będzie się sprzeciwiać, by dziewczyna znów czuwała przy nim w nocy. Dolly czeka na nią, wyjaśniła Elizabeth, grozi, że wyciągnie swoją panią siłą. Przygotowała gorącą kąpiel i łóżko.
– Obudzę cię, kiedy będzie się coś działo – obiecała. – Jest twardy, Lily. Nic mu nie będzie.
Dobrze wiedziała, że Elizabeth mówi prawdę, ale tu chodziło o jej ukochanego. Tak rozpaczliwie chciała, by żył.
Okazało się, że spała głęboko, bez marzeń sennych, całe cztery godziny. Kiedy zadzwoniła po Dolly, pokojówka poinformowała ją, że książę Portfrey prosi, by poświęciła mu kilka minut, zanim uda się do pokoju rannego.
Lily stanowczo pragnęła zapomnieć o wszystkim, co zdarzyło się w Vauxhall. Łatwiej było to postanowić niż uczynić. Nie chciała rozmyślać nad tą straszną tajemnicą. Nie mogła, nie, nie teraz. Musiała zebrać wszystkie siły dla Neville'a. Jednak strach powrócił, kiedy tylko dowiedziała się, że na dole czeka na nią książę i kiedy przypomniała sobie, że pojawił się nagle w Vauxhall. I miał na sobie długi, ciemny płaszcz.
Mimo to zeszła na dół.
Podbiegł do niej, rozkładając ręce.
– Lily, moja droga! – Na jego twarzy malowało się współczucie.
Dziewczyna cofnęła się do drzwi i za plecami złapała za klamkę.
Opuścił dłonie i zatrzymał się o kilka kroków od niej.
– Niestety nie złapaliśmy go. Tak mi przykro. Czy widziałaś go? Przyjrzałaś mu się? Przypominasz sobie coś jeszcze, oprócz ciemnego płaszcza i pistoletu?
– Czy to był pan? – wyszeptała.
Spojrzał na nią, nic nie rozumiejąc.
– Czy to pan strzelił do Neville'a? – podniosła głos.
Długo nie odzywał się.
– Dlaczego myślisz, że to ja? – spytał w końcu.
– Stał pan na ścieżce rododendronowej. Czy to pan śledził mnie w lesie? To pan zepchnął ten głaz z urwiska, próbując mnie zabić? Czy to pan próbował przejechać mnie w Hyde Parku? Wiem, że w Vauxhall mierzono do mnie, a nie do Neville'a. Czy to był pan? – O dziwo, czuła się zupełnie spokojna. Zauważyła, że pobladła mu twarz.
– Ktoś próbował cię zabić, kiedy byłaś w Newbury? A potem w Hyde Parku?
– Widziałam sylwetkę na ścieżce rododendronowej, ktoś stał nieruchomo i wypatrywał mnie, siedziałam wtedy na drzewie. A kiedy zeszłam, natknęłam się na pana. Dlaczego pragnie pan mojej śmierci?
Zasłonił zamknięte oczy dłonią.
– Jest tylko jedno wyjaśnienie - wymruczał. Otworzył oczy i spojrzał na nią. – Jak na Boga ma to udowodnić? – Zamrugał i popatrzył na nią bardziej przytomnym wzrokiem. – Lily, to nie byłem ja. Przysięgam. Nie chciałbym wyrządzić ci krzywdy. Wręcz przeciwnie. Gdybyś tylko wiedziała… – Potrząsnął głową. – Nie mam dowodów… żadnych. Proszę, uwierz, że to nie ja.
Nagle zrozumiała, że jej podejrzenia są niemądre. Nie wiedziała, czemu w nie uwierzyła. Ale myśl, że ktoś pragnie jej śmierci, również była niedorzeczna. Poza tym trudno byłoby uwierzyć, że najbardziej podejrzana osoba przyzna się swej ofierze, że śledzi ją od ponad miesiąca.
– Jeśli chcesz zachować spokój ducha, uwierz mi, proszę – powiedział książę. – Och, Lily, gdybyś tylko wiedziała, jak bardzo cię kocham.
Znów ogarnął ją strach, przywarła do drzwi, tak że klamka boleśnie wpijała jej się w plecy. O co mu chodzi? Kochają? Jakże to? Był w takim wieku, że mógłby być jej ojcem. Poza tym zabiegał o względy Elizabeth.
Przeczesał palcami siwiejące włosy i odetchnął głęboko.
– Przebacz mi. Nigdy nie zachowałem się równie niestosownie. Idź do Kilbourne'a, Lily, i poproś Elizabeth, by do mnie przyszła. I proszę cię na wszystko, uwierz mi.
Nie odpowiedziała. Odwróciła się, otworzyła drzwi i wybiegła. Miała teraz wiele powodów, by mu nie wierzyć. Co miał na myśli, mówiąc, że ją kocha? A jednak, kiedy prosił ją, by mu uwierzyła, była skłonna to uczynić.
Gdy Neville otworzył oczy, w pokoju panowały ciemności. Nie wiedział, ile dni upłynęło odkąd został ranny. Czuł się osłabiony. Ramię mu zesztywniało i potwornie bolało. Odwrócił głowę i skrzywił się z bólu. Lily leżała obok niego, z odwróconą ku niemu głową i otwartymi oczami.
– Jeśli to sen, nie mów mi tego. – Uśmiechnął się do niej.
– Gorączka zaczęła opadać dwie godziny temu – powiedziała. – Jesteś głodny?
– Spragniony.
Kiedy wstała z łóżka i poszła w stronę stolika, by nalać mu wody, zobaczył, że ma na sobie tylko cienką koszulkę. Przytrzymała szklankę, kiedy próbował wstać. Zajęło mu to chwilę, ale nie chciał, by mu pomagała. Kiedy wziął od niej szklankę, utworzyła z poduszek oparcie. Skończywszy pić, opadł ostrożnie na łóżko.
– Życie w cywilizacji osłabia, Lily. Gdyby to się stało w Hiszpanii, już bym wrócił na pole bitwy.
– Wiem – odparła.
Poklepał obok siebie miejsce i wziął jej dłoń, kiedy usiadła obok niego.
– Pewnie nikogo nie złapano.
Potrząsnęła głową.
– Nie musisz się bać. – Tak naprawdę nie mógł sobie wyobrazić Lily trzęsącej się ze strachu. – To zapewne jakiś szaleniec, albo wziął cię omyłkowo za kogoś innego. Coś takiego nigdy się już nie zdarzy.
– Zdarzyło się już przedtem.
Przez chwilę nie dotarło do niego, o czym Lily mówi. Poczuł, jak ogarnia go chłód. Nie wierzył w głębi duszy w swe wyjaśnienia, po prostu nie wiedział, co jej powiedzieć. Czyżby ktoś chciał zabić Lily lub jego?
– Ktoś już do ciebie strzelał? – Nie mógł w to uwierzyć.
Potrząsnęła głową.
– Nie strzelał. – Opowiedziała pokrótce o tym, jak na ścieżce rododendronowej zobaczyła czyjąś sylwetkę w ciemnym płaszczu i o uczuciu, które ogarnęło ją w lesie, że znów widzi kogoś ubranego tak samo. Opowiedziała o głazie, który stoczył się z urwiska, kiedy wspinała się na skałę. I o tym, jak była bliska śmierci w Hyde Parku.
– Ktoś chce mnie zabić – skończyła.
– Ale dlaczego? – Skrzywił się. Wiele by dał, by nie być takim okropnie słabym. By jego umysł nie pracował tak powoli.
Potrząsnęła głową i wzruszyła ramionami.
Ktoś chciał ją zabić i niemal mu się udało tego dokonać trzy razy – w tym raz w Newbury.
Pochylił się ku niej, prawie nie czując przenikliwego bólu. Przyciągnął ją do siebie, objął i przytulił.
– Nie – odezwał się, jakby mógł ochronić ją jedynie siłą woli. – Koniec na tym, Lily. Przyrzekam, że to był ostatni raz. Kiedyś nie udało mi się ciebie uratować. To się nigdy nie powtórzy.
– Powinieneś zapomnieć o tej zasadzce w Portugalii. – Musnęła ręką jego policzek. – Uratowałeś mnie w Vauxhall. Masz czyste sumienie.
– Nie pozwolę, by stało ci się coś złego. Daję na to słowo honoru. – Śmieszne słowo w ustach mężczyzny, który nie tylko nie wiedział, że grozi jej śmierć, ale że nawet omal nie straciła życia w jego posiadłości.
Pocałowała go w podbródek.
– Powinieneś teraz odpocząć, jeśli nie chcesz, by wróciła gorączka.
– Lily, połóż się obok mnie – poprosił. – Nie chcę cię stracić z oczu.
Obeszła dookoła łóżko i położyła się obok niego pod przykryciem.
– Odpocznij teraz. Nie powiem nic, dopóki nie wrócisz do sił.
Ujął ją za rękę i spojrzał na nią.
– Pozwól mi się kochać z tobą.
Zawahała się, ale potrząsnęła głową.
– Nie, jeszcze nie, Neville. To nie jest odpowiednia chwila.
Zauważył, że znów się zwraca do niego po imieniu. I chociaż powiedziała nie, dodała, że jeszcze nie. Zamknął oczy i uśmiechnął się. Skąd by, do licha, zebrał siły, gdyby się zgodziła?
– Poza tym nadal jesteś osłabiony – dodała.
– Wrrrr… – Wymruczał, nie otwierając oczu.
Zaśmiała się lekko.
Opiekowanie się nim kosztowało ją z pewnością wiele sił. I mimo spokojnego zachowania, musiała być wyczerpana z niepokoju. W ciągu kilku minut zapadła w sen.
Neville leżał obok niej, patrząc w sufit. Ktoś pragnął jej śmierci? Nie do wiary! Kto to mógł być? Jaki kierował nim motyw? Kto mógłby mieć jakikolwiek powód, by jej nienawidzić? Pomyślał jedynie o Lauren i Gwen. Ale nienawiść, jaką mogły odczuwać, z pewnością nie poprowadziłaby do zbrodni. Poza tym były daleko stąd, Gwen w Newbury, Lauren u dziadka. Jak napisała jego matka, dziewczyna postanowiła wyjechać tam pod wpływem chwilowego impulsu, wkrótce po jego wyjeździe do Londynu, nie chciała jednak, by ktoś towarzyszył jej w podróży.
Ktoś jeszcze?
Nie było nikogo jeszcze.
Czy Lily miała coś, czego ktoś mógł pragnąć? Nie miała nic. Medalionik był jedyną kosztownością, jaką posiadała, nikt nie próbowałby jej zabić tylko dla złotego drobiazgu, kiedy niemal każda rezydencja w Mayfair pełna była kosztowności. Może w plecaku Doyle'a znajdowały się dla niej jakieś pieniądze, ale z pewnością nie była to suma, dla której warto zabijać. Poza tym, nawet jeśli coś tam było, zostało spalone.
Z niewiadomych przyczyn zatrzymał się przy tej myśli.
Czy to możliwe, by Bessie Doyle spaliła wszystko, nie zaglądając do środka? Czy nie zatrzymałaby przy sobie czegoś wartościowego? Czy zostawiła coś oprócz samego plecaka? Wydawała mu się kobietą uczciwą. Nie sprawiała wrażenia osoby, która coś ukrywa – nie mógł w to jakoś uwierzyć.
Nie było jej w domu, kiedy nadeszła paczka. Prawdopodobnie odebrał przesyłkę jej mąż. Zginął w wypadku, zanim wróciła do domu, zostawiając plecak i jego zawartość, rozsypaną w kącie.
Tak, jakby on lub ktoś inny czegoś szukał.
Nagle ogarnął Neville'a chłód i niepokój.
Sierżant Doyle próbował powiedzieć mu coś tuż przed śmiercią. Coś, co powinien powtórzyć Lily i jeszcze komuś. Mówił o plecaku, który zostawił w obozie głównym. Czy to możliwe, że William Doyle znalazł w plecaku coś cennego?
I z tego powodu został zabity?
Nie było jednak sposobu, by znaleźć odpowiedź na te pytania.
To śmieszne, pomyślał niecierpliwie. Jeszcze trochę i stworzy całą powieść grozy. Ale przecież w istocie ktoś trzykrotnie próbował zabić Lily.
I nagle pamięć przywołała myśl jakby znikąd – szczegół, na który wtedy nie zwrócił uwagi. Przyszedł list, powiedziała mu Bessie Doyle, mówiący o śmierci sierżanta Doyle'a. A William, który nie umiał czytać, zaniósł pismo do pastora. Jeśli plecak zawierał list lub paczkę z jakąś wiadomością, czy to też zaniósł na plebanię?
To wszystko jest po prostu niedorzeczne, pomyślał ponownie.
Ktoś jednak pragnął śmierci Lily. I choć wydawało się to niepojęte, musiał być jakiś powód. Wiedział już, co powinien zrobić.
Zacisnął opiekuńczo rękę na dłoni dziewczyny.
Uratuje ją. Choćby miało go to kosztować życie, uratuje ją przed strachem i śmiercią. Nie ustanie, dopóki nie odnajdzie i nie unicestwi tego czegoś lub kogoś, co jej zagraża.
Lily ogarnęło przygnębienie. Kiedy gorączka opadła, Neville szybko powrócił do zdrowia, czego można się było zresztą spodziewać po zahartowanym żołnierzu, i dwa dni później powrócił do swej londyńskiej rezydencji. Nazajutrz przybył do nich z krótką wizytą, jedynie po to, by oznajmić, że wyjeżdża z miasta na kilka dni. Nie wyjaśnił ani dokąd się wybiera, ani kiedy mogą się spodziewać jego powrotu, jeśli w ogóle przyjedzie jeszcze do stolicy. Zachowywał się oschle i w sposób niezwykle oficjalny, chociaż przed wyjściem wziął Lily za rękę. Elizabeth również była w tym czasie w pokoju.
– Lily – powiedział. – Przyrzeknij mi, bardzo cię proszę, że nigdy nie wyjdziesz na miasto sama i zawsze będziesz w czyimś towarzystwie, nawet w domu.
Jakąś godzinę później była w bibliotece razem z Elizabeth i markizem Attingsborough oraz dwoma innymi dżentelmenami. Pan Wylie spytał ją w salonie, czy zapisała się do jakiejś miejskiej wypożyczalni, więc markiz poinformował go, że panna Doyle nie umie czytać, ale nie można jej tego mieć za złe, ponieważ jest jedną z najpiękniejszych kobiet w Londynie. Lily postąpiła niemądrze, protestując gwałtownie, że owszem umie czytać.
Joseph uśmiechnął się do niej.
– Ludzie, którzy kłamią, Lily, idą po śmierci prosto do piekła.
– W takim razie udowodnię wam to.
Dlatego właśnie znajdowali się teraz w bibliotece. Dziewczyna zaproponowała, by markiz zdjął z półki jakąś książkę, a ona przeczyta na głos pierwsze zdanie.
– Czy masz jakieś książki z kazaniami, Elizabeth? – spytał markiz, rozglądając się po półkach.
– Wierzę pani na słowo, panno Doyle – powiedział pan Wylie. – Jestem pewien, że czyta pani bardzo dobrze. A nawet, jeśli tak nie jest, to i cóż z tego.
Lily uśmiechnęła się do niego.
– Rycerskie zachowanie wobec dam nigdy nie należało do najmocniejszych stron Josepha, panie Wylie – oznajmiła Elizabeth. – Nie szukaj kazań, Josephie. Nasłucham się ich dosyć na niedzielnej mszy.
– Wstydziłabyś się – wymruczał. – O, co my tu mamy, Wędrówki pielgrzyma. - Teatralnym gestem zdjął z półki oprawny w skórę tom i otworzył go na pierwszej stronie, po czym podał go Lily.
Zaśmiała się i jednocześnie okropnie zaczerwieniła. Poczuła się jeszcze bardziej zakłopotana, kiedy ktoś pojawił się w drzwiach. Ujrzała księcia Portfrey. Widocznie dopiero co przyjechał do miasta i przybył, by przywitać się z Elizabeth.
– Och, Lyndon – zwróciła się do niego pani domu. – Joseph właśnie obraził Lily, insynuując, że jest analfabetką. Lily ma zamiar mu udowodnić, że się myli.
Książę uśmiechnął się i stanął niedaleko wejścia, zakładając ręce na plecach.
– Może się założymy, Attingsborough – zaproponował. – Na pewno przegrałbyś mnóstwo pieniędzy.
– O masz ci los – powiedziała Lily. – Nie czytam jeszcze dobrze. Może nie uda mi się odczytać każdego słowa. – Pochyliła głowę i ujrzała z ulgą, że pierwsze zdanie nie należy do skomplikowanych, poza tym nie zawiera długich wyrazów.
– „Kiedy przeszedłem pustkowie tego świata” – przeczytała jednostajnie, przerywając co chwila. – „Znalazłem pewne miejsce, gdzie znajdowała się jaskinia, a kiedy usnąłem, miałem sen”. – Spojrzała z triumfalnym uśmiechem i opuściła książkę.
Panowie zaczęli bić brawo, markiz zagwizdał.
– Brawo, Lily – zawołał. – Może jednak dostaniesz się do nieba. Przyjmij moje najpokorniejsze, najuniżeńsze przeprosiny. – Wziął książkę z jej rąk i zamknął ją z trzaskiem.
Lily spojrzała na księcia, który zrobił w jej stronę kilka kroków. Uśmiech zamarł na jej ustach. Portfrey patrzył na nią z pobielałą twarzą. Wszyscy to zauważyli. W pokoju rozległy się podniecone szepty.
– Lily, skąd masz ten medalionik? – odezwał się dziwnym, stłumionym głosem.
Zakryła ręką wisiorek.
– Należy do mnie – odparła. – Rodzice mi go podarowali.
– Kiedy? – spytał.
– Zawsze go miałam, odkąd tylko pamiętam. Jest mój. – Znów ogarnął ją strach. Zacisnęła palce na łańcuszku.
– Pozwól, że mu się przyjrzę. – Podszedł do niej na wyciągnięcie ręki.
Lily zacisnęła jeszcze mocniej dłoń.
– Lyndon… – zaczęła Elizabeth.
– Pozwól mi go zobaczyć!
Dziewczyna odsunęła rękę. Patrzył na medalionik z twarzą jeszcze bardziej, o ile to było możliwe, pobladłą, wyglądał, jakby był bliski omdlenia.
– Ma splecione litery F i L – powiedział. – Otwórz go, proszę. Co znajduje się w środku?
– Lyndonie, o co chodzi? – W głosie Elizabeth zabrzmiała irytacja.
– Otwórz go! – Książę nie zwrócił uwagi na panią domu.
Lily potrząsnęła głową, przepełniona strachem, mimo że w pokoju przebywały inne osoby. Portfrey zdawał się nie być świadomy ich obecności, w końcu odwrócił wzrok od wisiorka i potarł oczy dłonią. Następnie, kiedy przyglądali mu się w milczeniu, poluzował krawat i wyciągnął spod koszuli złoty łańcuszek, na którym wisiał medalionik identyczny z tym, który miała dziewczyna.
– Istniały tylko dwa takie same – wyjaśnił. – To ja kazałem je zrobić. Czy w twoim coś jest, Lily?
Potrząsnęła głową.
– Dostałam go od taty – powiedziała. – On nie był złodziejem.
– Nie – odparł książę. – Nie, z pewnością nie był. Czy jest coś w środku?
Ponownie potrząsnęła głową i odstąpiła krok do tyłu.
– Jest pusty – oświadczyła. – Należy do mnie. Nie zabierze mi go pan. Nie pozwolę na to.
Elizabeth stanęła obok niej.
– Lyndon, sprawiłeś, że Lily się ciebie boi. Co to ma wszystko znaczyć? Kazałeś specjalnie zrobić dwa identyczne medalioniki?
– L oznacza Lyndon, a F – Frances. Moja żona. Twoja matka, Lily.
Dziewczyna spojrzała na niego bez wyrazu.
– Jesteś Lily Montague – powiedział, patrząc na nią. – Moją córką.
Lily potrząsnęła głową. Miała wrażenie, że szumi jej w uszach.
– Lyndon. – Usłyszała głos Elizabeth. – Skąd takie przypuszczenie? Może…
– Wiem to, odkąd ujrzałem ją w kościele w Newbury. Z wyjątkiem błękitnych oczu jest niesamowicie podobna do Frances, do swojej matki.
– Do licha! Spójrzcie na pannę Doyle – powiedział zupełnie niepotrzebnie jeden z mężczyzn.
Książę podskoczył do Lily i złapał ją w ramiona. Dziewczyna, na wpół przytomna, ujrzała swój, nie, jego medalionik, zwisający z jego szyi tuż przed oczami.
Posadził ją na sofie i zaczął pocierać jej dłonie, a Elizabeth podłożyła pod głowę poduszkę.
– Nie miałem dowodów, Lily – powiedział książę. – Aż do tej pory. Wiedziałem, że żyjesz, chociaż nie miałem nic na potwierdzenie tego faktu. Nie mogłem cię odnaleźć. Nigdy nie przestałem cię szukać. A kiedy weszłaś do kościoła…
Lily potrząsała głową. Nie chciała tego słuchać.
– Lyndon – odezwała się spokojnie Elizabeth. – Wolniej. Sama ledwo jestem przytomna. Wyobraź sobie, jak musi się czuć Lily.
Książę popatrzył na Elizabeth, a potem rozejrzał się po pokoju.
– Tak – powiedziała. Inni taktownie wyszli z pokoju. – Lily, kochanie, nie masz się czego bać. Nikt nie ma zamiaru nic ci zabierać.
– Mama i tata byli moimi rodzicami – wyszeptała dziewczyna.
Elizabeth pocałowała ją w czoło.
– Co tu się dzieje? – Od drzwi rozległ się nowy, energiczny głos. – Joseph powiedział mi, żebym szybko tu przyszedł. Lily?
Krzyknęła i zerwała się na nogi. Znalazła się w jego ramionach, zanim zrobiła choć krok od sofy. Objął ją mocno, przycisnęła twarz do jego piersi.
– To ja ją wytrąciłem z równowagi, Kilbourne – wyjaśnił książę. – Właśnie oznajmiłem jej, że jest moją córką.
Lily wtuliła się mocniej w ciepłe i bezpieczne ramiona Neville'a.
– Tak, wiem o tym – usłyszała. – To prawda.
– List adresowano do lady Frances Lilian Montague – wyjaśniał Neville. – Ktoś jednak napisał poniżej innym charakterem pisma, tak mnie przynajmniej zapewnił pastor, „Lily Doyle”.
Siedział na sofie obok niej, trzymając ją za rękę. Dziewczyna była tak oszołomiona, że sprawiała wrażenie nieobecnej. Książę Portfrey przeszedł przez pokój i wrócił ze szklanką brandy, którą bez słowa jej podał. Potrząsnęła głową. Odstawił szklankę i usiadł na krześle naprzeciwko. Patrzył na nią teraz, niemal pożerając ją wzrokiem. Elizabeth przechadzała się po pokoju.
– Gdybyśmy tylko wiedzieli, co było w tym liście – powiedział Portfrey smutno.
– Ależ wiemy – odezwał się Neville. – List zaadresowano do Lily Doyle. William Doyle był jej najbliższym krewnym, chociaż nie zdawał sobie sprawy z jej istnienia. Pastor otworzył list i przeczytał go.
– I pamięta jego treść? – spytał gwałtownie książę.
– Jeszcze lepiej. Sporządził odpis. Po przeczytaniu listu poradził Williamowi, by zaniósł list do Nuttall Grange do barona Onslow, dziadka Lily. Pomyślał jednak, że William powinien dostać kopię. Może uważał, że Doyle'owie zechcą jakiegoś zadośćuczynienia za lata opieki Thomasa Doyle'a nad Lily.
Dziewczyna splatała między palcami kosztowne frędzle zdobiące wieczorową suknię. Zachowywała się spokojnie i apatycznie, jak dziecko siedzące w towarzystwie dorosłych.
– Czy masz tę kopię, Kilbourne? – powiedział z napięciem w głosie książę.
Neville wyjął list z kieszeni i podał bez słowa. Portfrey zaczaj po cichu czytać.
– Lady Frances Montague poinformowała swego ojca, że na kilka miesięcy wyjeżdża do chorej szkolnej koleżanki – powiedział po kilku minutach Neville. Elizabeth usiadła przy nich. – Tak naprawdę udała się do swej byłej pokojówki i jej nowo poślubionego męża, Beatrice i Thomasa Doyle'ów, by u nich urodzić dziecko.
Lily rozplotła frędzle i od nowa zaczęła je splatać.
– Małżeństwo z Lyndonem Montague zawarte zostało w sekrecie mówił dalej Neville. – Obydwoje postanowili, że nie zdradzą tej tajemnicy, dopóki on nie wróci z Holandii. Wysłano go jednak z pułkiem do Indii Zachodnich, a ona odkryła, że spodziewa się dziecka. Bała się gniewu ojca i teścia. Co gorsza, bała się swego kuzyna, który zmuszał ją do ślubu, by odziedziczyć fortunę i majątek, a także tytuł po śmierci Onslowa. Bała się tego, co zrobi jej i dziecku, kiedy dowie się prawdy.
– Pan Dorsey? – spytała Elizabeth.
– Nie kto inny. – Książę złożył list i umieścił go na kolanach. Znów spojrzał na Lily. – Jakże byliśmy naiwni, wierząc, że nasze małżeństwo ochroni Frances przed tym człowiekiem. Stało się, oczywiście, inaczej.
– Bała się wrócić do domu z dzieckiem – ciągnął dalej Neville. – Czekała, aż mąż przyjedzie z Indii Zachodnich. Napisała mu o sytuacji, w jakiej się znalazła. Tymczasem zostawiła dziecko u Doyle'ów. Zapewne chciała wierzyć, że wkrótce po nie wróci razem z mężem. Bała się jednak o własne bezpieczeństwo. Zostawiła więc z dzieckiem medalionik i list, jakby przeczuwała, że spotkają coś złego.
– Zawsze uważałem, że jej śmierć nie była przypadkowa – powiedział książę. – Podejrzewałem, że to Dorsey ją zabił. Istotnie poinformowała mnie, że spodziewa się dziecka, jeśli jednak napisała jeszcze jeden list, z pewnością go nie otrzymałem. Kiedy zmarła, dziecka przy niej nie było i nikt o niczym nie wiedział. Myślałem, że mogła się pomylić, kiedy pisała pierwszy list, lub że poroniła. Jednak z niewiadomych przyczyn zawsze wiedziałem, że dziecko istnieje, że gdzieś w świecie jest ktoś, kto jest moim synem lub córką. Sprawdziłem każdą możliwość, która mi przyszła do głowy, nie wiedziałem jednak o Beatrice Doyle.
– Lyndon, czy to pan Dorsey próbował zabić Lily? – spytała Elizabeth. – Nie mogę wprost uwierzyć, że byłby do tego zdolny.
– Onslow jest ciężko chory – powiedział Neville. – Prawdopodobnie to Dorseyowi William Doyle dostarczył list. Doyle odkrył więc prawdę, chociaż był przekonany, że Lily nie żyje. Ciekawe, czy śmierć Williama Doyle'a to też był wypadek. Może domagał się od Onslowa jakiejś nagrody za lata opieki nad jego wnuczką. Pastor z Leavenscourt z pewnością ma szczęście, że jeszcze żyje. Nagle Lily pojawiła się w Newbury. Dorsey również znajdował się w kościele. Zobaczył to samo, co Portfrey.
– Lily. – Książę pochylił się nagle na krześle i wziął jej wolną rękę w swe dłonie. List upadł zapomniany na podłogę. – Beatrice i Thomas Doyle'owie to twój ojciec i matka. Stworzyli ci rodzinę i dali bezpieczeństwo, wychowali cię i obdarzyli głęboką miłością. Nikt, a już na pewno nie ja, nie ma zamiaru ci ich odbierać. Zawsze będą twoimi rodzicami.
Wtuliła głowę w ramię Neville'a, widział jednak, że uniosła wzrok, by spojrzeć na Portfreya.
– Kochaliśmy się, Lily – rzekł książę. – Twoja m… Frances i ja. Jesteś dzieckiem zrodzonym z uczucia. Obdarzylibyśmy cię naszą miłością, gdyby… – Zaczerpnął powietrza i wypuścił je wolno. – Kochała cię na tyle, by zapewnić ci, przynajmniej na jakiś czas, bezpieczeństwo. W ciągu ostatnich dwudziestu lat nie mogłem się pogodzić z jej śmiercią i nie mogłem zrezygnować z myśli, że istniejesz naprawdę. Nie porzuciliśmy cię. Jeśli mogłabyś pomyśleć o niej, o Frances, mojej żonie, jako o twojej mamie, Lily, gdyby ona nie… Jeśli mogłabyś tylko pomyśleć o mnie jak o twoim ojcu… Nie chciałbym rywalizować z twoim tatą. Nigdy. Pozwól mi jednak… – Podniósł jej rękę do ust, a potem uwolnił ją i wstał.
– Gdzie się wybierasz? – spytała Elizabeth.
– Lily jest w szoku – powiedział. – A ja tylko samolubnie zawracam jej głowę. Muszę wyjść, Elizabeth. Wybaczysz mi? Przyjdę jutro, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Nie próbuj jednak zmuszać Lily, by mnie przyjęła. Opiekuj się nią.
– Wasza książęca mość – dziewczyna odezwała się po raz pierwszy, odkąd Neville wszedł do pokoju. Portfrey i Elizabeth odwrócili się do niej. – Przyjmę pana… jutro.
– Dziękuję. – Nie uśmiechnął się, ale kiedy spojrzał na nią, znów nie mógł oderwać od niej wzroku. Wreszcie ukłonił się oficjalnie i ruszył w kierunku drzwi.
– Poczekaj na mnie, Portfrey – odezwał się Neville. – Zaraz do ciebie przyjdę.
Książę skinął głową i wyszedł z Elizabeth.
Neville wstał, pociągając za sobą Lily. Objął ją ramionami i przytulił do siebie. Jakie to jest uczucie, zastanawiał się, kiedy ktoś odkrywa, że jego ukochani rodzice nie są prawdziwymi rodzicami? Próbował sobie wyobrazić, jak sam odkrywa taką prawdę. Czułby się pozbawiony korzeni, kotwicy. Czułby… strach.
– Zapomnij o przyjęciu – powiedział. – Idź do swojego pokoju. Zadzwoń po Dolly i połóż się do łóżka. Spróbuj zasnąć. Dobrze?
– Tak.
Nie mógł znieść jej apatii, tego, że zachowywała się tak posłusznie jak grzeczne dziecko. To było do niej niepodobne. Portfrey miał rację. Przeżyła szok. Przypomniał sobie, jak zachowywała się tuż po śmierci Doyle' a.
– Staraj się dzisiaj w nocy nie myśleć o tym. Jutro łatwiej ci będzie przyzwyczaić się do nowych okoliczności. Na pewno w końcu dojdziesz do wniosku, że wcale nic nie straciłaś. Co innego, kiedy ktoś dba o dziecko zrodzone z własnego ciała, a co innego, kiedy darzy się miłością i przywiązaniem dziecko kogoś innego, dziecko, za które wcale nie trzeba odpowiadać. Tak właśnie postąpili twoi rodzice. Nie znałem twojej mamy, zawsze jednak byłem pełen podziwu, że ojciec może obdarzać swe dziecko tak bezgraniczną miłością, jaką twój ojciec obdarzał ciebie. Wcale ich nie straciłaś. Tyle tylko, że zyskałaś osoby, które cię będą kochać i dbać o ciebie w przyszłości i nie będą odczuwać zazdrości o przeszłość.
– Jestem taka zmęczona. – Podniosła ku niemu bladą twarz i popatrzyła szeroko otwartymi oczami. – Nie mogę myśleć, wszystko mi się plącze.
– Wiem. – Pochylił się nad nią i pocałował. Oddała mu pocałunek i uniosła ramiona, by objąć go za szyję.
Tęsknił za nią okropnie w trakcie podróży do Leicester. Umierał z niepokoju o jej bezpieczeństwo – zwłaszcza po tym, kiedy przeczytał list. Czując znów jej drobne, kształtne ciało, jej ramiona oplecione wokół swej szyi, jej usta przylegające do jego ust, czuł jak zaczyna ogarniać go głód. To jednak nie był czas na namiętność. Tej nocy musiał załatwić ważną sprawę, czekał na niego Portfrey.
– Idź spać, kochanie – powiedział, podnosząc głowę i ujmując jej twarz w swe dłonie. – Zobaczymy się jutro.
– Tak. Jutro. Może jutro będę w stanie myśleć.
Lily obudziła się z głębokiego snu, kiedy w jej pokoju świeciło już poranne słońce. Odsunęła okrycie, wyskoczyła z łóżka i przeciągnęła się – tak jak zawsze. Jaki miała osobliwy sen! Nie mogła go sobie przypomnieć, pamiętała jednak, że był dziwaczny.
Nagle zatrzymała się w pół ruchu.
I przypomniała sobie. To nie był sen.
Nie była Lily Doyle. Tata nie był jej prawdziwym ojcem. Nie była nawet Lily Wyatt, hrabiną Kilbourne. Była lady Frances Lilian Montague, obcą osobą. Córką księcia Portfrey. Wnuczką barona Onslow.
Przez chwilę miała ochotę znów uciec w sen, to byłoby jednak daremne. Zmagała się z ogarniającą ją paniką.
Kim jest?
Przez siedem miesięcy spędzonych w Hiszpanii walczyła o to, by nie zapomnieć swojej tożsamości. Nie było to łatwe. Zabrano jej wszystko – ubrania, medalionik, wolność, ciało. A jednak trwała kurczowo przy podstawowej wiedzy o tym, kim jest – nie chciała z tego zrezygnować.
A teraz, dzisiaj rano, już nie wiedziała, kim jest. Kim jest Frances Lilian Montague? Czy ten srogi, przystojny mężczyzna o błękitnych, jak jej, oczach, to ojciec? Czy kobieta, której inicjał spleciony z jego inicjałem widniał na medalioniku, mogła być jej matką?
Rozdzielono ich, księcia, który był jej ojcem, i kobietę, która była jej matką, tuż po ślubie. Lily wiedziała, co wtedy oboje czuli. Znała ból tęsknoty i samotności. Zeszłego wieczoru książę powiedział, że Lily została poczęta z miłości. Jej matka wierzyła, że zostawia nowo narodzone dziecko jedynie na krótko u swej wiernej pokojówki i jej męża. U prostych, uczciwych ludzi, którzy zostali rodzicami Lily.
U mamy i taty, którzy kochali ją tak mocno, jak tylko rodzice mogliby kochać własne dziecko.
Ta kobieta, jej matka, również musiała ją kochać. Lily wyobrażała sobie, jak musiałaby się czuć, gdyby miała dziecko z Neville'em po ich rozłączeniu się. O, tak, matka z pewnością ją kochała. A przez ponad dwadzieścia lat książę, jej ojciec, nie potrafił zapomnieć o swojej żonie i nie porzucił nadziei, że ona, Lily, istnieje.
Nie chciała być Frances Lilian Montague. Nie chciała, by książę Portfrey był jej ojcem. Chciała, by to tata, ten którego znała, był jej prawdziwym ojcem. Teraz jednak poznała prawdę o swym pochodzeniu i nic już tego nie zmieni. Ciągle myślała o tym, że kiedy przez osiemnaście lat tata był najlepszym ojcem na świecie, a w ciągu trzech lat po jego śmierci ona miała przynajmniej wspomnienia, książę Portfrey żył bez swojego dziecka. Wszystkie te lata, dla niej przepełnione miłością, dla niego były puste.
Był jej ojcem. Próbowała oswoić się z tą myślą, nie uciekać przed nią. Książę Portfrey jest jej ojcem. A tata pragnął, by w końcu poznała prawdę. Obydwoje z mamą kazali jej nosić medalionik przez całe życie, a tata ciągle przypominał, że po jego śmierci powinna zanieść plecak do oficera. Nie wiedziała, dlaczego tak długo ukrywał przed nią prawdę, dlaczego nie skontaktował się z księciem Portfrey. Nie, jednak wiedziała, co nim kierowało. Pamiętała, że mama niczego poza nią nie widziała, że tata zachowywał się tak, jakby była najważniejsza na świecie. Nie potrafili się z nią rozstać, i z pewnością wymyślali tysiące powodów, by z nimi została. Tata miał zamiar powiedzieć jej o wszystkim, kiedyś… Z pewnością miał taki zamiar.
Nigdy się nie dowie, jakie motywy nim kierowały. Wiedziała jednak dwie rzeczy. Tata nie miał zamiaru na zawsze ukryć przed nią prawdy. I tata ją kochał.
Nagle pomyślała, że to nie taka okropna rzecz być córką księcia lub wnuczką barona. Marzyła o tym, by stać się równą Neville'owi i wierzyła, że uda jej się tego dokonać, choć nie dorówna mu urodzeniem i majątkiem.
Uśmiechnęła się słabo.
Elizabeth, już ubrana, siedziała w pokoju śniadaniowym, zanim przyszła Lily. Wstała, ujęła dłonie dziewczyny i pocałowała ją w obydwa policzki, a potem spojrzała na nią badawczo.
– Lily, jak się czujesz kochanie?
– Jakbym się obudziła. Jakbym ocknęła się ze snu.
– Przyjmiesz go dzisiaj rano? – spytała niespokojnie Elizabeth. – Nie musisz, jeśli nie czujesz się jeszcze gotowa.
– Przyjmę go.
Książę przyszedł godzinę później, kiedy siedziały w salonie, zajmując się haftem, a przynajmniej udając, że to robią. Wszedł do pokoju, niemal depcząc lokajowi po piętach, złożył ukłon, a następnie zawahał się koło drzwi, jakby stracił nagle pewność siebie.
– Wielkie nieba, Lyndon. – Elizabeth pospieszyła ku niemu. – Co się stało?
– Zderzyłem się nieszczęśliwie z drzwiami? – odezwał się pytająco, jakby były skłonne uwierzyć w to jawne kłamstwo. Twarz miał pokrytą krwawymi siniakami. Zewnętrzny kącik lewego oka był opuchnięty.
– Walczył pan z panem Dorseyem – powiedziała cicho Lily.
Podszedł do niej kilka kroków bliżej.
– Nic ci już nie grozi z jego strony, Lily – odezwał się. – Podczas gdy Kilbourne zapewnił ci opiekę i ochronę, ja kazałem śledzić Dorseya. Widzisz, podejrzewałem go, ale nie miałem żadnego dowodu, aż do zeszłego wieczoru. Już nigdy nie będzie cię dręczył.
Lily domyślała się wczoraj, dlaczego książę i Neville wyszli z przyjęcia tak szybko.
– Nie żyje? – spytała.
Pochylił głowę.
– Pan go zabił?
Zawahał się.
– Poturbowałem go tak, że stracił przytomność. Razem z Kilbourne'em doszliśmy z wielkim żalem do wniosku, że nie będziemy obciążać sobie sumienia zabijaniem go z zimną krwią lub w pojedynku, zgodziliśmy się jednak, że poważnie go ukarzemy, zanim odstawimy go do konstabla i sędziego. Zachowaliśmy się jednak nieostrożnie. Wyciągnął pistolet, zanim zdołaliśmy mu go zabrać. Zabiłby mnie, gdyby Kilbourne wcześniej go nie zastrzelił.
Elizabeth zakryła usta dłonią. Lily tylko spojrzała spokojnie w oczy księcia i wiedziała, że słyszy tylko to, co postanowił jej powiedzieć. Wiedziała, że chociaż Dorsey prawdopodobnie zabił jej matkę i Williama Doyle'a, że chociaż trzykrotnie próbował zabić ją i poważnie postrzelił Neville'a, trudno byłoby mu udowodnić którykolwiek z tych czynów przed sądem. Nie była pewna, czy brak rozwagi spowodował, że w rękach Dorseya znalazł się pistolet. Może chcieli, by tak się stało. Może chcieli, by się bronił, bo mieli wtedy powód, by zabić go w obronie własnej.
Książę, oczywiście, nigdy by tego nie powiedział. Neville również nie. A ona nie miała zamiaru o to pytać. Nie chciała znać prawdy.
– Cieszę się, że nie żyje – powiedziała zaskoczona, zdając sobie sprawę, że mówi prawdę. – Dziękuję.
– I to wszystko, co możemy powiedzieć na temat Calvina Dorseya – podsumował. – Jesteś wolna, Lily. Wolna.
Skinęła głową.
– No cóż – powiedziała z ożywieniem Elizabeth. – Muszę porozmawiać z gospodynią. Dzisiaj wypada dzień, kiedy sprawdzamy rachunki. Pozwolicie, że was opuszczę na pół godziny. Portfrey? Lily?
Dziewczyna skinęła głową, książę skłonił się. Odwrócił głowę od wychodzącej Elizabeth i spojrzał ostrożnie, ale Lily uśmiechnęła się do niego.
– Zrozumiem, jeśli doszłaś do wniosku, że nie możesz uznać mnie za ojca – zaczął jakby wypowiadał przygotowaną wcześniej przemowę. – Zeszłej nocy Kilbourne wiele mi opowiedział o Thomasie Doyle'u. Rozumiem twoją dumę z niego i miłość, jaką go darzyłaś. Jednak błagam cię – proszę! – żebyś zgodziła się, bym przeznaczył ci znaczną część majątku, która pozwoliłaby ci żyć w wygodnej niezależności przez resztę życia. Przynajmniej pozwól, bym tyle uczynił dla ciebie.
– A co by pan chciał zrobić, gdybym powiedziała, że jestem skłonna przyjąć więcej niż to?
Odchylił się na oparcie krzesła i głęboko wciągnął powietrze, patrząc na nią uważnie.
– Uznałbym cię publicznie jako swoją córkę – odparł. – Zabrałbym cię do domu, do Rutland Park w hrabstwie Warwick i spędziłbym wszystkie możliwe chwile każdego dnia poznając cię bliżej i starając się, byś ty mnie poznała. Kupiłbym ci mnóstwo strojów i obsypał klejnotami. Popierałbym twoją chęć kształcenia się. Zawiózłbym cię do twojego dziadka do hrabstwa Leicester. I… Co jeszcze? Starałbym się, jak tylko to możliwe, nadrobić stracone lata. - Uśmiechnął się nieznacznie. – I poprosiłbym cię, byś opowiedziała mi wszystko, co pamiętasz o Thomasie i Beatrice Doyle'ach i latach twojej młodości. Właśnie tego bym pragnął, Lily.
– W takim razie, proszę to uczynić, wasza książęca mość.
Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, zanim książę wstał, podszedł do niej i wyciągnął ku niej rękę. Lily wstała, podała mu dłoni patrzyła jak unosi ją do ust.
– Lily – odezwał się. – O, moja kochana. Moja kochana córeczko.
Cofnęła dłoń, objęła go i oparła policzek o jego ramię.
– On zawsze będzie moim tatą – rzekła. – Ale od dzisiaj ty będziesz moim ojcem. Czy mogę tak się do ciebie zwracać? Ojcze?
Oplótł ją ramionami. Zaniepokoiła się, kiedy usłyszała pierwsze odgłosy rozdzierającego szlochu, ale przytrzymała go mocniej, kiedy chciał się wyrwać z jej objęcia.
– Nie, nie – powiedziała. – Wszystko w porządku. Wszystko w porządku.
Nie płakał długo. Mężczyźni przecież nie płaczą. Wiedziała to z doświadczenia. Uważają, że to okropnie wstydliwa oznaka słabości, nawet wtedy, kiedy patrzą jak najbliższego przyjaciela rozrywa na kawałki kula armatnia albo chirurg ucina mu nogę, albo właśnie po dwudziestu latach odzyskują własną córkę. Po kilku minutach wyzwolił się z jej ramion i stanął przy oknie, tyłem do pokoju, wycierając nos w wielką chusteczkę.
– Przepraszam, że naraziłem cię na to. Nigdy się to już nie powtórzy. Zobaczysz, że jestem silny i można na mnie polegać, będę dobrym opiekunem.
– Tak, wiem, ojcze – uśmiechnęła się do niego.
– Pewnie mógłbym się ożenić w ciągu tych minionych dwudziestu lat. Mogłem mieć mnóstwo dzieci, które powtarzałyby to tysiące razy. Uważam, Lily, że warto było czekać, by usłyszeć to z twych ust.
– Kiedy wyjeżdżamy do Rutland Park? – spytała. – Czy masz duży dom? Czy go polubię… ojcze?
Odwrócił się i spojrzał na nią.
– Najszybciej jak to możliwe. Dom jest większy niż Newbury Abbey. Na pewno go pokochasz. Czekał na ciebie przez tyle lat. Sprawdźmy, czy Elizabeth zechce tam z tobą pojechać. Dzisiaj mamy środę. Może wyjedziemy w poniedziałek?
Lily skinęła głową.
Uśmiechnął się do niej i pociągnął za dzwonek. Służącemu, który się zjawił, polecił, by poprosił lady Elizabeth, by wróciła do salonu, kiedy tylko będzie mogła. Następnie usiedli oboje i zapatrzyli się na siebie.
Lily pomyślała, że książę wręcz promienieje. Mimo obrzmiałej twarzy wyglądał na bardzo szczęśliwego. Ona również postanowiła sprawiać wrażenie pogodnej, choć odczuwała pewien niepokój. Znów, jak już wiele razy w życiu, czekało ją nieznane.
Przypomniała sobie jazdę do Newbury Abbey i swoją nadzieję, że jej długa podróż już dobiega końca. Pamiętała, jak zobaczyła Neville'a po raz pierwszy po półtora roku i doznała uczucia, mimo tych trudnych okoliczności, że w końcu dotarła do domu. A jednak nie była w domu. I nadal nie jest. Czy kiedykolwiek będzie? Czy przyjdzie taki czas, że w końcu poczuje, że przybyła na swoje miejsce, że może osiąść w spokoju na resztę życia?
A może życie po prostu było podróżą wiodącą nieznaną ścieżką?
– Kilbourne poprosił mnie, bym ci powiedział, że ma zamiar cię dzisiaj odwiedzić – odezwał się książę, zanim wróciła do pokoju Elizabeth. – Oczywiście, jeśli zechcesz go zobaczyć.
Zabicie człowieka nie należy do przyjemnych czynności, myślał Neville w nocy i rano po śmierci Calvina Dorseya. Odczuł pewną satysfakcję, patrząc jak Dorsey dał się sprowokować i nieostrożnie wyciągnął pistolet, nie dając im wyboru. Musieli go zabić, zwłaszcza po tym, kiedy Portfrey wygrał spór, który z nich ma ukarać Dorseya, zanim odstawią go przed sąd. Nie odczuwał jednak ulgi.
Czy cieszył się z odkrycia prawdy o pochodzeniu Lily? Wiedząc, że teraz to ona stoi wyżej niż on? Że nie mógł już nic jej zaoferować, ponieważ miała wszystko? Czy tak właśnie chciał ją zdobyć – pozycją i majątkiem, mając nadzieję, że ubóstwo zmusi ją do powrotu do niego? Z pewnością nie. Chciał, by była mu równa, by czuła, że tak jest. To, że czuła się niższa od niego, zepsuło jakąkolwiek szansę na szczęście po jej pojawieniu się w Newbury.
Bieg wypadków powinien więc go ucieszyć. Dlaczego nie odczuwał radości? W końcu doszedł do wniosku, że to z powodu Lily. Biedna dziewczyna, tyle musiała przejść w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy. Jak wytrzyma świadomość, że utraciła korzenie? Czy kiedy odwiedzi po południu Elizabeth, znajdzie Lily złamaną bólem? A może, co gorsza, okaże się, że nadal będzie apatyczna, jak nigdy dotąd, oszołomiona i bierna jak wczoraj wieczorem?
Wybierał się do Elizabeth z przerażeniem. Miał nawet tchórzliwą nadzieję, kiedy wchodził do domu i spytał, czy panna Doyle przyjmie go, że usłyszy odpowiedź odmowną. Ale tak się nie stało. Lokaj zaprowadził go do salonu. Siedziały tam Elizabeth i Lily.
– Neville. – Ciotka wyszła mu naprzeciw, kiedy przywitał się z nimi i ukłonił. Pocałowała go w policzek. – Zostawię was na chwilę samych. – I wyszła od razu z pokoju.
Lily nie sprawiała wrażenia zdruzgotanej czy oszołomionej. Wręcz przeciwnie, była pełna życia, ubrana w modną muślinową suknię i z włosami układającymi się w pukle wokół twarzy.
– Zabiłeś pana Dorseya – powiedziała. – Ojciec poinformował mnie o tym dzisiaj rano. Wcale mi nie żal, że nie żyje, chociaż nigdy nie życzyłam nikomu śmierci. Przykro mi jednak, że musiałeś to zrobić. Wiem, że nie było to łatwe.
Tak, Lily wiedziała to, przecież dorastała w wojsku, wśród żołnierzy, którzy musieli zabijać.
Powiedziała „ojciec”?
– To akurat nie przyszło mi z dużą trudnością.
– Więcej do tego nie wracajmy – odezwała się stanowczo. Wstała z krzesła i podeszła do niego. – Neville, w poniedziałek jadę z ojcem i Elizabeth do Rutland Park. W jutrzejszych gazetach ukaże się wzmianka o rym. Chcę spędzić z nim trochę czasu, chcę go bliżej poznać. Chcę również spotkać się z dziadkiem i odwiedzić grób matki. Ja… wyjeżdżam.
– Tak. – Serce w nim zamarło.
Uśmiechnęła się do niego.
– Byłam Lily Doyle – powiedziała. – Potem zostałam Lily Wyatt, potem przestałam nią być. Teraz jestem Lily Montague. Muszę odkryć, kim naprawdę jestem. Wydawało mi się, że powoli odkrywam to, kiedy przyjechałam do Londynu, ale dzisiaj mam wrażenie, jakby to zdarzyło się bardzo dawno temu.
– Jesteś po prostu Lily. – Próbował uśmiechnąć się do niej.
Skinęła głową, jej oczy zaświeciły się od łez.
– Na jak długo wyjeżdżasz? – spytał.
Potrząsnęła głową.
Zdał sobie sprawę, że nie może jej naciskać w tej kwestii. Nie chciał obarczać jej kolejnym problemem. Wiedział, że na to pytanie nie ma odpowiedzi.
Kiedy przyjechał do Londynu, zaczynał wierzyć, że mimo wszystko istnieje dla nich wspólna przyszłość. Miał zamiar przekonać się o tym w Vauxhall. Nie chciał pamiętać tamtej nocy, która zaczęła się w taki czarowny sposób. Teraz musiał czekać nie wiadomo jak długo, nie mając pewności, która czyniłaby oczekiwanie łatwiejszym.
Podał jej obie dłonie.
– Polubisz go, Lily. Może nawet pokochasz. To dobry człowiek, jest twoim ojcem. Jedź z nim odnaleźć siebie. I bądź szczęśliwa. Obiecujesz?
Widział, jak zagryza górną wargę.
Ścisnął jej dłonie i uniósł obie do ust.
– Nie przepadam za Londynem. Z radością wrócę do Newbury na lato. Wyjeżdżam jutro albo pojutrze. Może, jeśli uznasz to za stosowne, napiszesz do mnie?
– Nie umiem… dobrze pisać.
– Ale się nauczysz. – Uśmiechnął się do niej. – I będziesz umiała przeczytać moją odpowiedź.
– Naprawdę? – spytała. – Czasami chciałabym, och, jak bardzo bym chciała, znów być Lily Doyle, i żebyś ty był majorem lordem Newbury, a tata…
– Ale tak nie jest – powiedział smutno. – Chcę, żebyś o czymś wiedziała, Lily. Nie zamierzam kłaść na twoje barki jeszcze jednego ciężaru, pragnę jednak, byś wiedziała, że pewne rzeczy nie uległy zmianie. Kochałem cię, kiedy się z tobą żeniłem. Kocham cię nadal. Będę cię kochał aż do śmierci. Kochałem cię i będę cię kochał niezmiennie.
– Och, ale to nie jest odpowiednia chwila. – W jej oczach pojawiło się uczucie, którego nie potrafił odgadnąć. Biedna Lily. Tyle się ostatnio zdarzyło, a ona musiała to wszystko dzielnie znosić.
– Nie będę przedłużał wizyty. Przeproś Elizabeth w moim imieniu, dobrze?
Skinęła głową.
Trzymali się długo za ręce. Lily miała jednak rację. To nie jest odpowiedni moment.
Delikatnie wyswobodził ręce i z uśmiechem w oczach wyszedł bez słowa.
Doszedł pieszo niemal do domu, kiedy uprzytomnił sobie, że przecież wyruszył do Elizabeth kariolką.