CZĘŚĆ PIĄTA. ŚLUB

25

Lily z ożywieniem wyglądała przed okno powozu, zapominając o dystyngowanym zachowaniu, jakie przystoi damie. Wioska Upper Newbury wyglądała bardzo znajomo. Ujrzała gospodę, przy której wysiadła kiedyś z dyliżansu, a także stromą alejkę biegnącą do Lower Newbury. I nagle…

– Och, czy możemy stanąć na chwilę? – spytała.

Siedzący naprzeciwko książę Portfrey zastukał w przednią ściankę i powóz zatrzymał się raptownie.

– Pani Fundy – zawołała Lily. – Jak się pani ma? Jak pani dzieci? Och, widzę, że najmłodsze już urosło.

Kiedy Elizabeth i książę bez słów wymienili rozbawione spojrzenia, pani Fundy, która zagapiła się na wielki powóz z książęcymi herbami, uśmiechając się szeroko, nagle zaczerwieniła się i dygnęła w ukłonie.

Wszyscyśmy zdrowi, milady. Dziękuję – powiedziała. – Miło panią znowu widzieć.

– Och, i miło znów tu wrócić – usłyszała w odpowiedzi. – Zajrzę do was któregoś dnia, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu.

Obdarzyła kobietę uśmiechem i powóz ruszył w dalszą drogę. Przypomniała sobie, że nie wraca do domu. Newbury nie jest jej domem. Ale czuła się tak, jakby był. Pokochała Rutland Park, jak przewidywał jej ojciec. Jego również pokochała, tak jak postanowiła, chociaż to akurat nie okazało się wcale takie trudne. Cieszyła się bardzo z długiej wizyty w Nuttall Grange, gdzie podbiła serce schorowanego dziadka oraz Bessie Doyle i siostry mamy – dwóch ciotek, które tak naprawdę nie były jej ciotkami. Wreszcie poczuła się szczęśliwa i przynależna do czegoś, w pokoju z sobą i z całym światem. Ani razu, odkąd wyjechała z Londynu, nie śnił jej się tamten koszmar.

Ale w Newbury Abbey, chociaż jeszcze nie widziała ani parku, ani pałacu, czuła się jak w domu.

– Och, spójrzcie tylko – wykrzyknęła przepełniona podziwem, kiedy powóz minął bramy i zaczął podążać drogą przecinającą las. Drzewa pokrywały wspaniałe odcienie czerwieni, żółci i brązów. Wiele liści spadło już i zalegało wielobarwnym kobiercem na drodze. – Czy widziałeś coś wspanialszego niż Anglia jesienią, ojcze? A ty Elizabeth?

– Nie – odparł książę.

– Tylko Anglię wiosną – dodała Elizabeth. – I nie tyle wspanialszą, ile równie wspaniałą.

To wiosną Lily przyjechała tu po raz pierwszy. Teraz była jesień – październik. W ciągu tych ostatnich miesięcy wiele się zdarzyło, pomyślała. Pamiętała, jak nocą szła tutaj, ściskając w dłoni torbę…

Napisała do niego na początku sierpnia, tak jak ją o to prosił. Spytała Elizabeth, czy to wypada, by wysłała list do nieżonatego mężczyzny. Elizabeth z błyskiem w oczach odparła, że to absolutnie nie wchodzi w rachubę, ale ojciec, obecny przy tej rozmowie, przypomniał, że mają przecież do czynienia z Lily, której jak wiadomo często zdarza się naruszać wszystkie możliwe zasady, na szczęście tak, by nie wywołać skandalu – to jej największy wdzięk, dodał z pobłażliwym uśmiechem, który zaskoczył ją za pierwszym razem. Koniec końców napisała mozolnie dziecięcymi, okrągłymi literami. Usilnie pracowała nad charakterem pisma, ale wiedziała, że minie jeszcze trochę czasu, zanim osiągnie biegłość.

Napisała, że czuje się szczęśliwa przy ojcu. Cieszy się z towarzystwa Elizabeth. Pojechała do Nuttall Grange, by odwiedzić dziadka. Położyła kwiaty na grobie matki. Pytała o hrabinę Kilbourne, a także o Lauren i Gwendoline. Miała nadzieję, że u niego wszystko w porządku.

Odpisał, że zaprasza ją wraz z ojcem w gościnę do Newbury Abbey z okazji obchodzonych w październiku pięćdziesiątych urodzin matki. Elizabeth przygotowała wszystko do wyjazdu.

Tak więc przybywali do Newbury Abbey. Tylko jako goście. Czuła się jednak tak, jakby wracała do domu. Spoglądając nagle na ojca błyszczącymi oczami, zobaczyła, że on to zrozumiał i posmutniał, chociaż uśmiechnął się do niej.

– Ojcze. – Sięgnęła porywczo po jego rękę. – Dziękuję, że zgodziłeś się, byśmy przyjechali. Bardzo cię kocham.

Poklepał jej dłoń wolną ręką.

– Lily, masz dwadzieścia jeden lat, kochanie. Jesteś już zbyt dorosła, by nadal mieszkać z ojcem. Nie spodziewałem się, że zdołam cię zatrzymać przy sobie na dłużej.

Wolałaby, by nie mówił tak otwarcie. Opadła z powrotem na siedzenie, jej uśmiech pobladł. Wolała nic nie przesądzać z góry. Minęło przecież kilka miesięcy. Wiele się w jej życiu zmieniło, u niego również mogło się zmienić. Zaprosił ich zapewne ze względów grzecznościowych. Z pewnością przybędzie wielu gości. Wolała nie przywiązywać wielkiej wagi do tego, że ona również znalazła się wśród zaproszonych.

Jeśliby wmawiała sobie ciągle te głupstwa, z pewnością w końcu by w nie uwierzyła.

Powóz zatrzymał się. Otworzyły się wielkie podwójne drzwi i Lily ujrzała Gwendoline, Josepha, hrabinę i… Neville'a.

Markiz otworzył drzwi powozu i rozsunął schodki. Kiedy zostały ustawione, książę był już prawie na zewnątrz i wyciągał rękę do Elizabeth. Hrabina podeszła, by ją uściskać. Wszyscy próbowali mówić na raz.

Nagle ktoś wsunął się do środka powozu i wyciągnął rękę do Lily – mogli być dzięki temu sami. Przestała widzieć i słyszeć cokolwiek. Neville patrzył na nią błyszczącymi oczami, miał mocno zaciśnięte usta. Uśmiechnęła się do niego.

– Lily… – powiedział.

– Tak. – I wszystkie jej obawy rozwiały się w jednej chwili. – Witaj, Neville.

Podała mu dłoń.


*

Chociaż urodziny odbywały się następnego dnia, do domu zjechało już mnóstwo gości. Na obiedzie panował ścisk i gwar. Neville z radością zauważył, że matka umieściła księcia po swojej prawej, a Lily po lewej ręce. Siedzieli daleko od niego, po drugiej stronie stołu. Oprócz kilku chwil spędzonych po południu na tarasie, nie miał prawie żadnej sposobności, by zamienić z nią chociaż słowo.

Zresztą nawet się o to nie starał. Cieszył się, że może na nią patrzeć, przyglądać się zmianom, które zaszły w niej w ciągu tych kilku miesięcy. Przypomniał sobie, jak kiedyś Elizabeth powiedziała mu, że zdobywana wiedza i nowe umiejętności nie zmieniają człowieka, a jedynie wzbogacają to, co już w nim jest. Tak stało się w przypadku Lily. Zachowywała się wytwornie, z pewnością siebie i ożywieniem. Zniknęło okropne uczucie niedopasowania, które sprawiało, że w czasie ostatniego pobytu w Newbury, przebywając w dobrym towarzystwie – zwłaszcza wśród kobiet – nie mogła wydobyć głosu. Obecnie odzywała się tyle samo, co inni, jeśli nie więcej. Uśmiechała się pogodnie.

Jednak nadal to była po prostu Lily. Taka, jaką została stworzona, ale na tyle teraz wolna, że potrafiła znajdować radość, przebywając w każdym towarzystwie i każdym otoczeniu.

Docierały do niego strzępy rozmowy, ponieważ Lily stała się ośrodkiem zainteresowania i często zapadała przy stole cisza, kiedy wszyscy pochylał i się, by usłyszeć, co mówi. Stało się tak na przykład, kiedy Joseph zapytał ją, jakie poczyniła postępy w czytaniu.

– Zapewniam cię, że straciłbyś bardzo dużo pieniędzy, gdybyś był na tyle nierozsądny i założył się teraz o to – odparła z uśmiechem. – Czytam całkiem dobrze. Nieprawdaż, Elizabeth? Całą stronę czytam w niespełna pół godziny, jeśli nic mnie nie rozprasza lub nie ma tam długich wyrazów. Nie muszę również czytać na głos, ani nawet poruszać ustami. I co o tym sądzisz, Josephie? – Żartowała sama z siebie, a jej śmiech dźwięczał wzdłuż stołu.

– Sądzę, że zasnąłbym z nudów, zanim dotarłabyś do końca strony, Lily – powiedział Joseph i udając, że ziewa, poklepał się delikatnie po ustach.

Neville nie mógł wyjść z podziwu, chociaż starał się czasami oderwać od niej wzrok, by móc podtrzymywać rozmowę z krewnymi siedzącymi obok. Nie było to jednak łatwe.

O, tak, to jest nadal Lily, pomyślał kilka minut później. Jeden z lokajów pochylił się nad stołem obok niej, by zabrać talerz. Kiedy spojrzała na niego, rozjaśniła się, poznając go.

– Pan Jones – zawołała. – Jak się pan ma?

Biedny służący o mało co nie upuścił talerza. Oblał się rumieńcem i wymamrotał coś, czego Neville nie dosłyszał.

– O, tak, wiem – powiedziała Lily, pełna skruchy. – Przepraszam, że wprawiłam pana w zakłopotanie. Zejdę jutro rano do kuchni na pogawędkę, jeśli można. Wydaje się, że minęły wieki, odkąd się ostatni raz widzieliśmy.

Neville zauważył, że jego matka uśmiecha się do niej z niekłamanym uczuciem.

– Oczywiście, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, milady – dziewczyna zwróciła się do niej. – Zapomniałam, że nie jestem u siebie. W domu często schodzę do kuchni, prawda ojcze? To najprzytulniejsze miejsce w całym pałacu, zawsze znajdzie się tam coś pożytecznego do roboty. Tatuś nie ma nic przeciwko temu.

– Ja również, moje drogie dziecko – powiedziała hrabina, poklepując jej leżącą na stole dłoń.

– Człowiek się szybko uczy, hrabino, że córki po to przychodzą na świat, by okręcać ojców wokół swoich małych paluszków – stwierdził książę. Neville niemal od chwili ich przybycia odkrył, że Portfrey sprawia wrażenie odmienionego. Promieniejąc szczęściem, nie ukrywał wcale wielkiej dumy ze swej córki.

Później, kiedy przeszli do salonu, Lily zachowywała się czarująco wobec jego matki i wszystkich ciotek. Kiedy wypili herbatę i jedna z kuzynek przeszła do drugiego pokoju, by zabawiać gości muzyką, Lily usiadła na chwilę przy Lauren i rozmawiała z nią z ożywieniem, trzymając ją za rękę. Wtedy Gwen nachyliła się nad nią, powiedziała coś, uśmiechnęły się do siebie i przeszły, ramię w ramię, do pokoju muzycznego.

Neville pomyślał ze smutkiem, że to musi być trudny wieczór dla Lauren. Od jego powrotu z Londynu odczuwali w swym towarzystwie skrępowanie – ostatecznie zrezygnowała z podróży do hrabstwa York – bo chociaż nic nie mówiono w ich obecności, wiedzieli obydwoje, że w sąsiedztwie krążyły pogłoski dotyczące ich przyszłych planów. Zastanawiano się, czy Neville ma zamiar oświadczyć się lady Lilian Montague, czy też ponownie poprosi o rękę Lauren.

Obydwoje znali odpowiedź. Nigdy jednak o tym nie rozmawiali. Dlaczego mieliby to robić? Czy miał jej powiedzieć, że nie ma zamiaru ponawiać swych oświadczyn? I czy Lauren miała powiedzieć mu, że wcale się tego nie spodziewa?

Jednak jak zawsze zachowywała się swobodnie i z godnością. Trudno było się domyślić, co tak naprawdę chodzi jej po głowie.

Neville kochał Lily od dawna. Wiosną myślał, że nie może jej kochać jeszcze bardziej. Ale tak właśnie było. Starał się żyć tak jak dawniej, nie myśląc stale tylko o niej. Starał się nie być pewien, że w odpowiednim czasie Lily wróci do niego.

Wystarczyło jednak, że ją zobaczył, a przestał się oszukiwać. Bez Lily życie nie znaczyło dla niego nic. Była dla niego słońcem, ciepłem i śmiechem. Była… Była po prostu jego miłością.

Trzymał się od niej z daleka. Nie chciał przyspieszać jej decyzji, chociaż jej wizyta dawała wiele sposobności ku temu. Przyjechała z ojcem na urodziny. Chciał, by się jutro dobrze bawiła. Ale pojutrze…

Wszystko zależało od tego, co zdarzy się pojutrze. Walczył z ogarniającymi go wątpliwościami i strachem.

Chociaż zrobiło się już późno, Lauren i Gwendoline nie położyły się od razu spać po powrocie do wdowiego domku. Usiadły w bawialni, gdzie napalono w kominku. Przez chwilę w milczeniu przyglądały się trzaskającym płomieniom.

– Wiesz, co mi powiedziała? – spytała w końcu Lauren.

– Co? – Gwendoline dobrze wiedziała, o kim mowa.

– Że zdaje sobie sprawę, że muszę ją nienawidzić. Powiedziała, że wiosną ona również mnie nienawidziła, ponieważ wydawałam się jej taka idealna, uosobienie damy, bardziej nadawałam się na hrabinę niż ona. Powiedziała, że podziwia moją powściągliwość, pełne godności zachowanie, ciągle okazywaną jej uprzejmość, pomimo moich prawdziwych uczuć. Prosiła, bym przebaczyła jej, że zwątpiła w motywy, jakie mną kierowały.

– Dobrze zrobiła, że otwarcie powiedziała o tym, co jest pomiędzy wami – rzekła Gwendoline. – Zawsze mówi to, co myśli, nieprawdaż?

– Ona jest… – Lauren zamknęła oczy. – Ona jest kobietą, jakiej potrzebuje Neville. Czy zauważyłaś, że przez cały wieczór nie odrywał od niej wzroku? Czy widziałaś jego oczy?

– Powiedziała mi, że wie, iż mnie zraniła, pojawiając się tak nagle w naszej rodzinie, kiedy jeszcze nie przestałam rozpaczać po śmierci Vernona i nie pogodziłam się z wszystkimi wstrząsami życiowymi – odezwała się cicho Gwendoline. – Prosiła mnie, bym jej wybaczyła. Nie robiła tego tylko dlatego, że tak wypadało. Naprawdę tak myślała. Nadal chciałabym ją nienawidzić, ale nie potrafię. Jest taka miła.

Lauren uśmiechnęła się do ognia.

– Kiedy to mówiłam – dodała pospiesznie Gwendoline. – Ja nie miałam na myśli…

– Że w związku z tym mnie nie lubisz. – Lauren popatrzyła na nią. – Nie, oczywiście że nie, Gwen. Dlaczego miałoby to znaczyć coś takiego? Nie jest moją rywalką. Neville i ja wzięlibyśmy ślub, gdyby Lily nie przyjechała, ale dobrze się stało. Nasze małżeństwo nie byłoby związkiem z miłości.

– Ależ oczywiście, byłoby! – krzyknęła Gwen.

– Nie. – Lauren potrząsnęła głową. – Musiałaś czuć dzisiaj wieczorem to, co czuli wszyscy. Powietrze gęstniało pod wpływem natężenia ich namiętności. Są dla siebie stworzeni. Pomiędzy mną a Neville'em nigdy czegoś takiego nie było.

– Może… – zaczęła Gwendoline, ale Lauren znów zapatrzyła się w ogień, a wyraz jej twarzy uciszył kuzynkę.

– Widziałam ich kiedyś, kiedy nie powinnam ich widzieć – powiedziała Lauren. – Byli razem nad jeziorkiem, wcześnie rano. Kąpali się, śmiali, ogarnięci szczęściem. Drzwi domku były otwarte – spędzili tam razem noc. Tak właśnie powinna wyglądać miłość, Gwen. Tak jak twoja i lorda Muira.

Gwendoline zacisnęła dłonie na krześle i głośno westchnęła, ale się nie odezwała.

– To taka miłość, jakiej nigdy nie poznam – dodała Lauren.

– Oczywiście, że poznasz. Jesteś młoda i śliczna i…

– Niezdolna do namiętności – dokończyła Lauren. – Czy zauważyłaś, jaka jest różnica między Lily i mną? Po… ślubie mogłam stąd wyjechać. Mogłam wrócić do domu z dziadkiem. Pewnie by mi pomógł. Mogłam zacząć nowe życie. Zamiast tego, zostałam tutaj, życząc jej śmierci. I chociaż później wreszcie zdecydowałam o wyjeździe, zrezygnowałam. Bałam się, że wyjeżdżając, zaprzepaszczę tu jakąś szansę. Natomiast Lily, która miała więcej do przejścia niż ja i więcej do stracenia, wolała stąd odejść i rozpocząć nowe życie. Nie mam takiej odwagi.

– Jesteś trochę zmęczona i dlatego trochę przygnębiona – powiedziała z ożywieniem Gwendoline. – Jutro rano wszystko będzie wyglądało dużo lepiej.

– Starcza mi jednak odwagi, by zrobić jedną rzecz – oznajmiła Lauren wstając. Wspięła się na palcach i sięgnęła po kosztowną porcelanową figurkę pasterki, stojącą na kominku. Wzięła ją do rąk, uśmiechając się. – O, tak, mam na to wielką ochotę.

Wrzuciła ozdobę do ognia, rozbijając ją na tysiąc kawałków.


*

Główne obchody urodzinowe hrabiny miały odbyć się wieczorem, ale ponieważ tylu gości przybyło do Newbury Abbey, nawet na herbacie panował tłok. Na dworze był wilgotny, jesienny dzień. Wszyscy z chęcią pozo – stali w domu.

Wszyscy, z wyjątkiem Elizabeth. Oczywiście, cieszyła się, że wróciła do domu, że może ujrzeć krewnych, wziąć udział w rodzinnej uroczystości. A jeszcze bardziej cieszyła się z tego, że mogła zobaczyć, jak zaczynają się spełniać nadzieje, którymi żywiła się już od wiosny. Chociaż oficjalnie okazją były urodziny Klary, wszyscy wiedzieli, że czekało ich jeszcze coś ważniejszego. Ten rodzaj miłości, który łączył Neville'a i Lily był tak niezwykły i cudowny, że nie sposób było go nie zauważyć.

To cieszyło nieegoistyczną cząstkę jej duszy.

Ale zasmucało samolubną.

Już nie będzie potrzebna. Ani Lily, ani jej ojcu.

Wymknęła się cicho z salonu, wcześniej niż większość gości, zabrała z pokoju płaszcz, kapelusz i rękawiczki i wybrała się na samotny spacer do skalnego ogrodu. O tej porze roku prezentował się ponuro i bezbarwnie. Przypomniała sobie, jak przyszła tutaj, kiedy Lily przybyła do Newbury Abbey tego dnia, kiedy miały odbyć się zaślubiny Lauren i Neville'a. Lyndon wypytywał wtedy bardzo dokładnie Lily, a Elizabeth zbeształa go, nie wiedząc, że już wtedy podejrzewał prawdę. Minęło od tamtej chwili tyle czasu…

– Czy nie przyda ci się towarzystwo? – usłyszała. – A może wolisz zostać sama?

Przyszedł tutaj za nią. Odwróciła się i uśmiechnęła do niego. Pragnęła być na tyle silna, by móc powiedzieć, że tak, rzeczywiście pragnie być sama, ale nie chciała kłamać. Samotność czekała ją przez resztę życia. Po co miała zacząć się wcześniej niż to konieczne…

– Lyndonie, czy to cię nie smuci? – spytała kiedy podszedł bliżej. – Spędziłeś z nią tak mało czasu. – Obserwowała zmianę swojego przyjaciela od odkrycia prawdy o Lily z zachwytem i radością, ale jednocześnie z bólem serca.

– Że opuści mnie dla Kilbourne'a? Tak, trochę. Ostatnie miesiące były najszczęśliwszym okresem w moim życiu. Może pójdziemy rododendronową ścieżką? Nie będzie ci za zimno?

Potrząsnęła głową. Zauważyła jednak, że nie podał jej ramienia. Nigdy nie czuła się skrępowana w jego towarzystwie. Teraz ogarnęło ją zakłopotanie.

– Mam jednak powody do zadowolenia. Lily będzie szczęśliwa, oczywiście jeśli go przyjmie. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Hrabina zresztą również, jak i wszyscy w Newbury. Cieszę się z tego, Elizabeth, że teraz będę mógł zająć się swoim życiem.

– Kiedy bardzo płakałeś latem nad grobem Frances, tak jak i Lily, czy w końcu pogodziłeś się z tym, że jej już nie ma? Musiałeś ją naprawdę bardzo kochać.

– Tak – przyznał. – Dawno, dawno temu. Myślałem, by znów się ożenić, mieć syna i wychować go na swego dziedzica. A potem zacząłem sobie wyobrażać, że odnajduję dziecko Frances i moje, i okazuje się, że to syn. Wyobrażałem sobie, jak rośnie wrogość i uraza pomiędzy dwoma braćmi, między dwojgiem moich dzieci, z których tylko jedno może zostać dziedzicem.

Na ścieżce prowadzącej na wzgórze było piękniej niż w ogrodzie. Wielobarwne liście zwisały nad ich głowami i leżały u ich stóp. Do zimy było jeszcze daleko.

– Nie jest jeszcze za późno, Lyndonie. – Zmusiła się, by to powiedzieć, j ej serce było zimne niczym chłodna bryza wiejąca im w twarze. – Chodzi mi o to, że jeszcze doczekasz się syna i dziedzica. Nie jesteś stary. I stanowisz dobrą partię. Jeśli poślubisz młodą kobietę, może dać ci jeszcze wiele dzieci. Możesz założyć rodzinę, by pocieszyć się brakiem Lily.

– To właśnie mi radzisz, moja przyjaciółko?

– Tak – odparła, mając nadzieję, że jej głos jest tak zimny i stanowczy, jak tego pragnęła.

Zawsze uwielbiała tę ścieżkę, w najwyższym punkcie górowała nad wierzchołkami drzew i nagle rozpościerał się piękny widok na park i morze malujące się w oddali. W ciszy, jaka zapadła, Elizabeth starała się skoncentrować na podziwianiu krajobrazu. Zdała sobie sprawę, że się zatrzymali.

– A czy siebie uważasz za młodą, Elizabeth? – spytał w końcu.

Serce w niej zamarło. Spojrzała na ołowiane, szare morze, starając się nie zważać, że książę rozplata jej ściśnięte za plecami palce i bierze jej rękę w swą dłoń.

– Niewystarczająco – powiedziała. – Nie jestem wystarczająco młoda, Lyndonie. Mam trzydzieści sześć lat. Pozostałam niezamężna z własnego wyboru. Postanowiłam, że nie wyjdę za mąż bez miłości. Teraz jestem już za stara.

– Czy kochasz mnie?

Odwrócił się do niej i patrzył wyczekująco. Serce biło jej tak mocno, że zabrakło jej tchu.

– Jak bliskiego przyjaciela – odparła.

– Ach – powiedział miękko. – Jaka szkoda, Elizabeth. Jeszcze kilka miesięcy temu mógłbym powiedzieć to samo. Ale już nie teraz. W takim razie nie ma sensu, bym poruszał z tobą temat małżeństwa, prawda? Nie kochasz mnie tak, jakbyś chciała kochać swojego męża?

– Lyndonie – wyszeptała. – Jest już za późno, bym mogła dać ci syna.

– Naprawdę? – Uniósł jej rękę i przycisnął do swych ust, zdjąwszy z niej przedtem rękawiczkę. – Ależ ty masz dopiero trzydzieści sześć lat, moja droga.

Śmiał się. O, nie otwarcie, ale w głosie tego okropnego człowieka pobrzmiewał śmiech. Próbowała wyrwać mu rękę, ale przytrzymał ją jeszcze mocniej.

– Lyndonie, zachowuj się rozsądnie. Nic mi nie jesteś winien. Powinieneś pamiętać o powinności wobec swego nazwiska i pozycji.

– Powinienem pamiętać o sobie. Moją powinnością jest poślubić ciebie, Elizabeth. Kocham cię. Czy wyjdziesz za mnie?

– Och. – Przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć, on zaś odwrócił jej dłoń i odszukał ustami odsłonięty nadgarstek. – Pożałujesz tego już po kilku dniach, kiedy sprawy Lily ułożą się i zdasz sobie sprawę, że możesz teraz robić, co tylko zechcesz.

– Czy to znaczy, że mi odmawiasz, moja droga? – Nagle posmutniał, w jego głosie nie słychać już było śmiechu. – Czy możesz spojrzeć na mnie i powiedzieć, że taka jest twoja decyzja, że mnie nie kochasz i wolisz resztę życia spędzić sama zamiast ze mną? Spójrz mi w oczy.

Odwróciła głowę i popatrzyła najpierw na jego podbródek, a potem prosto w błękitne oczy. Czy to spojrzenie było przeznaczone dla niej? Takie samo, jakim patrzył Neville na Lily i jakiego ona im zazdrościła? Portfrey nie odrywał od niej oczu.

– Obiecaj, że nie pożałujesz tej decyzji. – Nadzieja i strach tworzyły osobliwą mieszankę, przyprawiając ją niemal o mdłości. – Obiecaj, że nie będziesz żałował, jeśli za rok lub dwa nie doczekamy się dzieci. Obiecaj…

Zaczął ją mocno całować.

– Aż do tej pory nie wiedziałem, że potrafisz pleść takie androny, Elizabeth – powiedział minutę później.

– Lyndonie. – Zamrugała powiekami. W niewiadomy sposób jej ręce znalazły drogę do jego ramion. – Och, Lyndonie, jesteś taki, taki…

Pocałował ją znowu, tym razem mocniej, wsunął język pomiędzy jej rozchylone wargi i zęby aż do wnętrza ust. Był to tak szokująco intymny dotyk, że straciła oddech, poczuła, że słabnie w kolanach i musiała zacisnąć ramiona na jego szyi, by nie upaść. A potem oddała pocałunek, dotykając jego język swoim, ssąc go, słuchając z radością jak odpowiada cichym pomrukiem.

Uśmiechał się, kiedy znów podniósł głowę.

– Przepraszam. Przerwałem ci. Co mówiłaś?

– Mam przeczucie, że nie pozwolisz mi skończyć żadnego zdania, którego nie będziesz chciał usłyszeć – odezwała się srogim tonem.

– Szybko się uczysz. – Żartobliwie potarł jej nos swoim. Znów zaczął ją całować delikatnie od policzka do skroni, a następnie lekko kąsać jej ucho, czym wywołał stłumiony okrzyk rozkoszy. – Jesteś przecież inteligentną kobietą. Teraz już wiesz, jak będę wymuszał małżeńskie posłuszeństwo.

– Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jaki potrafisz być niedorzeczny. I pozbawiony skrupułów. Lyndonie?

– Mmm?

– Kocham cię – powiedziała, zamykając oczy. – I jako bliskiego przyjaciela i o wiele bardziej. Jeśli wyjdę za ciebie, będę się starała dać ci syna.

Odrzucił do tyłu głowę, roześmiał się głośno i następnie przytulił ją do siebie mocno.

– Naprawdę? To dość prowokująca propozycja, moja kochana, bardzo prowokująca. Sprawdzę twoje postanowienie w noc poślubną, przyrzekam ci to, a potem będę je sprawdzał w każdą kolejną noc. A czasami może także rano lub po południu. Kiedy, Elizabeth? Wkrótce? Jeszcze szybciej? Wystarać się o specjalne pozwolenie? Nie mam cierpliwości do zapowiedzi ślubnych, a ty? Mam już czterdzieści dwa lata. Ty masz trzydzieści sześć. Chcę, byśmy byli ze sobą codziennie, w każdej chwili przez resztę życia.

– Nie jesteśmy jeszcze tacy starzy – zaprotestowała. Oczywiście – zgodził się, całując ją znów w usta. Uśmiechnął się.

– Zobaczmy, co te dzieciaki postanowią w ciągu następnych dwóch dni. Z pewnością będę upierał się przy odpowiednim ślubie w Rutland dla mojej ukochanej Lily, nigdzie indziej. Chciałbym jednak bardzo, by jej macocha pomogła mi wszystko przygotować.

– Aha! – krzyknęła. – Teraz już wiem, o co tu chodzi. Teraz już znam prawdziwy powód, dla którego namawiałeś mnie tak usilnie…

Zamknął jej usta długim namiętnym pocałunkiem.

26

Lily odkryła, że Newbury Abbey nic się nie zmieniło, a jednak wygląda jakoś inaczej. Kiedy tu była poprzednim razem, czuła się zdeprymowana, wszystko ją przytłaczało. Obecnie mogła podziwiać wspaniałość i elegancję pałacu. Teraz czuła się tu jak w domu. Ponieważ to był jego dom i z pewnością stanie się jej domem.

Przez półtora dnia od przyjazdu rozmawiała ze wszystkimi gośćmi i cieszyła się ich towarzystwem. Również służących w kuchni, z którymi wypiła rano kawę, obierając ziemniaki. Przebywała także w towarzystwie Neville 'a, ale nigdy sam na sam. Jedyną okazją do chwili samotności była minuta – nie, nawet nie tyle – kiedy wsunął się do wnętrza powozu po ich przyjeździe.

To nie było ważne. Istniał sposób bycia z kimś sam na sam, nawet wśród tłumu. Dorastała otoczona przez pułk żołnierzy, ich kobiet i dzieci, i nauczyła się tego dosyć wcześnie.

Rozmawiali ze sobą, ale w towarzystwie innych osób. Patrzyli na siebie i uśmiechali się do siebie – ciągle na oczach innych. Ale łączyło ich ciche porozumienie. Oboje wiedzieli, że Lily zostanie tu do końca życia.

Nie wypowiedzieli tego głośno, bo odpowiedni moment jeszcze nie nadszedł. Nie starali się niczego przyspieszać, jakby za obopólną cichą zgodą. Czekali już tak długo, tyle przeżyli. Chwila ich ostatecznego połączenia nadejdzie sama. Nie trzeba przyspieszać biegu zdarzeń.

W salonie zwinięto dywan, by wieczorem, podczas przyjęcia urodzinowego hrabiny, mogły się odbyć tańce. Lady Wollston, czyli ciotka Neville'a, Mary, zajęła miejsce przy fortepianie. Neville zatańczył z matką, a potem z siostrą ponieważ Gwendoline mimo kłopotów z nogą lubiła tańczyć. Następnie poprosił Elizabeth i Mirandę.

I, oczywiście na koniec, zatańczył z Lily, wybierając walca.

– Widzisz, Lily, jestem samolubny – powiedział do niej z uśmiechem. – Gdyby to był wiejski taniec nie miałbym nic przeciwko temu, żebyś zatańczyła go z kimś innym. W walcu mam cię tylko dla siebie.

Lily zaśmiała się. Tańczyła już z ojcem, z Josephem, z Ralphem i Halem. Świetnie się bawiła. Wiedziała, że w końcu zatańczy z nim.

– Wiedziałam, że wybierzesz walca.

– Lily. – Przysunął odrobinę bliżej głowę. – Jesteś niezamężną kobietą, córką księcia, ograniczają cię nakazy przyzwoitości, do których musi się stosować dama z dobrego towarzystwa.

Oczy Lily błysnęły wesoło.

– Rozmawiałem już z Portfreyem i mam jego zgodę – powiedział Neville. – Mógłbym oświadczyć ci się oficjalnie jutro w bibliotece. Twój ojciec i Elizabeth przyprowadziliby cię tam i taktownie zostawiliby nas razem na piętnaście minut. Ale nie na dłużej, bo to byłoby nie na miejscu.

– O? – Lily zaśmiała się znowu. – W twoim głosie i w wyrazie twojej twarzy dostrzegam jeszcze inną możliwość. Jeśli perspektywa kwadransa w bibliotece nie napawa cię radością, mnie zresztą również, jaki masz pomysł?

Uśmiechnął się do niej.

– Portfirey wyzwałby mnie na pistolety o świcie, gdybym tylko o tym pomyślał.

– Neville. – Przysunęła się bliżej. Dzieląca ich odległość mogłaby wywołać skandal wśród wyższych sfer na balu, byli jednak wśród rodziny, która śledziła ich z tkliwym pobłażaniem, udając, że w ogóle nie patrzy. – Czy masz na myśli jakieś inne miejsce zamiast biblioteki? O! Czy mam to powiedzieć? Masz na myśli dolinę, prawda? Wodospad i jeziorko. Domek.

Skinął głową i uśmiechnął się.

– Jutro? – spytała. – Nie, tata mógłby się zdenerwować. Masz na myśli dzisiejszą noc, prawda?

Nie przestawał się uśmiechać. Lily odwzajemniła mu uśmiech. Patrzyli sobie głęboko w oczy, ledwo zdając sobie w ogóle sprawę, że tańczą. A Lily, odczuwając przemożną słabość w kolanach, wiedziała, że właśnie nadszedł ten moment. Idealny moment. Neville odezwał się znowu, kiedy skończył się taniec.

– Pójdziesz tam ze mną, Lily?

– Oczywiście.

– Kiedy już wszyscy zasną, zapukam do twoich drzwi.

– Będę czekała.

Tak, pomyślała Lily kilka minut później, kiedy szła do swego pokoju, wyściskawszy przedtem hrabinę, Elizabeth, ojca i pożegnawszy się stosownie z Neville'em. To właśnie powinni zrobić – iść do domku. Tej nocy. Była teraz damą, córką księcia, była niezamężna i ograniczały ją konwenanse towarzyskie. Jednak ważniejszy od tych spraw był fakt, że była Lily, że w głębi serca była już żoną Neville'a od dwóch lat, i że wiązało ich coś silniejszego niż stworzone przez ludzi zasady.


*

Księżyc, niemal w pełni, świecił z czystego, obsypanego gwiazdami nieba. Panował jesienny chłód, ale Lily, trzymając Neville'a za rękę, postrzegała i czuła jedynie piękno tej chwili. Minęli pospiesznie stajnię, przemknęli przez trawnik, pobiegli między drzewami, a potem wśród paproci, po stromym zboczu do doliny. Nic nie mówili, nawet kiedy już byli wystarczająco daleko od domu i nikt nie mógł usłyszeć ich głosów. Nie było takiej potrzeby. Coś głębszego niż słowa pulsowało między nimi, kiedy szli.

Wreszcie znaleźli się w dolinie i zaczęli iść w kierunku wodospadu, jeziorka i domku. To właśnie tutaj przeżyli razem inny moment – na pewno zbyt krótki – moment całkowitego największego szczęścia, zanim rozdzieliły ich zdarzenia, których nie chcieli teraz pamiętać. Wrócili do miejsca, w którym czuli się szczęśliwi. I byli szczęśliwi teraz.

Wrócili do miejsca, do którego należeli.

Neville odezwał się dopiero wtedy, gdy znaleźli się przed drzwiami domku.

– Lily, zanim porozmawiamy, będziemy się kochać, dobrze? – Pochylił się nad nią, ujmując jej twarz w swe dłonie. – Chociaż ani kościół, ani państwo nie uznały naszego małżeństwa.

– Ja uważam, że jesteśmy małżeństwem – odparła. – Ty również. To jest najważniejsze. Jesteś moim mężem.

To zawsze była prawda, nawet wtedy, na wzgórzach Portugalii, kiedy przeżyła szok i była pogrążona w żałobie. Nawet wtedy wiedziała, że Neville jest dla niej najważniejszy na świecie. Nikt – a tym bardziej bezosobowe siły kościoła czy państwa – nie mógł odebrać ich małżeńskiej przysiędze wagi ani świętości.

– Tak – odrzekł i zamknął oczy. – Tak, jesteś moją żoną.

Po wejściu do domku zapalił dwie świece. Lily wzięła jedną z nich i zaniosła do sypialni, a Neville przyklęknął przy kominku, by rozniecić ogień. Powietrze było lodowato zimne.

– Zaraz zrobi się ciepło – powiedział. Wstał, rozpiął płaszcz, przyciągnął ją do siebie i okrył ich oboje. – Będziemy się przytulać i całować, aż zrobi się na tyle ciepło, byśmy mogli się rozebrać i położyć do łóżka.

Lily roześmiawszy się, odchyliła głowę do tyłu i popatrzyła na niego.

– W naszą noc poślubną również było zimno – przypomniała.

– O, tak, na niebiosa. – Roześmiał się. – Tylko płaszcze, koce i namiot chroniły nas przed grudniowym chłodem.

– I miłość – dodała.

Przycisnął usta do jej warg.

– Pewnie cię okropnie wtedy poturbowałem. To nie był najlepszy wstęp do świata namiętności, nie tak to by wyglądało, gdybym mógł to zaplanować.

– To była jedna z dwóch najpiękniejszych nocy w mym życiu. Inną spędziliśmy tutaj. Przy kominku jest już ciepło.

– Ale podłoga jest twarda.

Uśmiechnęła się do niego kokieteryjnie.

– Nie tak twarda jak ziemia w namiocie w Portugalii.

Ściągnęli poduszki i całe nakrycie z łóżka. Wykorzystali również płaszcze. Nie zdjęli wszystkich ubrań. Podłoga rzeczywiście była twarda i chłodna, a powietrze wcale się jeszcze dobrze nie nagrzało, mimo trzaskającego w kominku ognia.

Ich namiętność nie zauważała tych niedogodności. Istnieli tylko oni obydwoje, ciepli, żywi i pełni pożądania. Neville pieścił ją rękoma i ustami, mrucząc miłosne wyznania, a kiedy wszedł w nią głęboko, przestali być dwojgiem ludzi, stali się jednym ciałem, jednym sercem, po prostu jednością. I kiedy zaczął się w niej poruszać przez długie minuty dzielonej wspólnie namiętności stali się jedną wielką oszałamiającą rozkoszą.

O, tak, byli sobie poślubieni.


*

Neville zasnął, nie wypuszczając jej z ramion. Spał, a Lily czuła ciężar jego odprężonego ciała. I twardą podłogę pod plecami. Kiedy zsunął się z niej, jęknęła cicho i przytuliła się do niego, mrucząc sennie.

Ujrzał przez ramię, że ogień w kominku rozpalił się na dobre. Nie spał więc długo.

– Pewnie bolą cię wszystkie kości.

– Mmm. – Westchnęła. Potem uniosła głowę i pocałowała go powoli w usta. – Czy po tym wszystkim zechcesz uczynić ze mnie uczciwą kobietę?

– Lily. – Przycisnął ją do siebie mocno. – O, Lily, kochana. Tak jakbyś nie była uczciwą kobietą… Jesteś moją żoną. Możesz tysiące razy odmawiać mi swej ręki, a ja nigdy w to nie zwątpię.

– Nie mam zamiaru odmawiać ci tysiąc razy – odparła. – Ani nawet jeden raz. Powiedziałam „tak”, kiedy poprosiłeś mnie pierwszy raz. Wtedy zostałam twoją żoną, byłam nią nawet potem, kiedy wiosną nie chciałam zalegalizować naszego związku. Teraz nie mówię „nie”. Jestem twoją żoną i chcę, by cały świat się o tym dowiedział – mój ojciec, twoja mama, wszyscy. By dowiedział się o tym, co już od dawna jest prawdą.

Pocałował ją.

– Tata marzy o dużym weselu, chociaż dla mnie najważniejszy jest nasz ślub w Portugalii. Chciałby, żebyśmy wzięli ślub w Rutland Park. Musimy się na to zgodzić, Neville. Jest dla mnie kimś wyjątkowym. On… ja go kocham.

– Oczywiście. Mama również tego chce – powiedział, całując ją znowu. – Wszyscy tego oczekują. Oczywiście, nasz powtórny ślub stanie się wielkim wydarzeniem. Kiedy, Lily?

– Kiedy tylko mój tata i twoja mama postanowią.

– Nie. – Uśmiechnął się do niej nagle. – Nie, Lily. To my zdecydujemy. Co sądzisz o drugiej rocznicy naszego ślubu? W grudniu, w Rutland Park?

– O, tak. – Odwzajemniła jego uśmiech z widoczną radością. – Tak, to wspaniała myśl.

Wszystko układało się teraz idealnie. Oczywiście nie będzie tak zawsze. Po prostu nie na tym polega życie. Ale teraz, tej nocy, wszystko było dobrze. Przyszłość zapowiadała się w jasnych barwach, a przeszłość…

Ach, przeszłość. Przeszłość Lily. Nie miał odwagi jej poznać. Może trzeba było zostawić przeszłość za sobą i nigdy nie wracać do tego co było? Ale przeszłość domagała się swoich praw. Jeszcze mogła, kiedyś, później, położyć się cieniem na ich życiu, zmącić szczęście, zniszczyć miłość. Nie, nie mógł pozwolić, by przeszłość ukochanej pozostała na zawsze bolesną tajemnicą.

– O czym myślisz? – Lily dotknęła ustami jego warg. – Dlaczego posmutniałeś?

– Lily… – Spojrzał jej w oczy, chociaż w tej chwili wolałby patrzeć gdzie indziej. – Opowiedz mi o tamtych miesiącach. Było jeszcze coś, o czym mi nie mówiłaś, prawda? Wiosną nie miałem odwagi ani hartu ducha, by tego wysłuchać. Ból tych, których kochamy, trudniej znieść niż własny, a ja czułem się winny twojego cierpienia. Teraz jednak muszę wiedzieć. Muszę tego wysłuchać, żeby nie dzieliły nas żadne cienie. Może ty powinnaś powiedzieć. Pomogę ci się tego pozbyć, jeśli tylko potrafię. Muszę zyskać…

– Przebaczenie? – dokończyła zdanie. Palcem dotykała szramy biegnącej mu przez twarz. – Uczyniłeś wszystko co w twojej mocy, zarówno dla mnie, jak i dla żołnierzy, którzy zginęli na przełęczy. Była wojna. I to tata zabrał mnie ze sobą na misję zwiadowczą. Wiedziałam, że ryzykuję, on wiedział to również. Nie musisz się o to obwiniać. Nie powinieneś. Ale dobrze, opowiem ci. A wtedy obydwoje pozbędziemy się bólu. Razem. Odejdzie do przeszłości, tam, gdzie jego miejsce.

Nawet teraz miał ochotę zrezygnować. Pragnął, by tej idealnej nocy nie zakłócała ohyda, by nigdy ich nie dotknęła.

– Miał na imię Manuel – powiedział cicho.

Zaczerpnęła powoli i głośno powietrza.

– Tak. Miał na imię Manuel. Był niewysokim i umięśnionym mężczyzną, przystojnym i charyzmatycznym. Przewodził bandzie partyzantów, należał do fanatycznych nacjonalistów. Niezwykle lojalny wobec swych krajanów, potrafił być przerażająco okrutny wobec wrogów. Należałam do niego przez siedem miesięcy. Wydaje mi się, że w pewien sposób z czasem polubił mnie. Płakał, kiedy mnie uwalniał.

Neville trzymał ją w objęciach, gdy ciągnęła dalej. I wtedy, kiedy przestała już opowiadać. W końcu nie mogła się powstrzymać od łez. Zaczęła szlochać. On także płakał.

– Nie trzeba mówić o przebaczeniu, ponieważ nikt nie zawinił, Lily – powiedział w końcu, kiedy już zdołał opanować głos. – Wiem, że winisz się za to, że żyjesz, chociaż francuscy jeńcy zmarli. I że pozwoliłaś temu mężczyźnie, by cię wykorzystał, zamiast walczyć aż do śmierci. Więc powiem to, ukochana, a ty musisz mi uwierzyć. Przebaczam ci.

Zaczęła się powoli uspokajać, wytarła nos w chusteczkę, którą udało mu się znaleźć w kieszeni płaszcza.

– Dziękuję. – Uśmiechnęła się trochę nerwowo. – Nie trzeba mówić o przebaczeniu, bo nie ma w tym niczyjej winy, Neville. Wiem jednak, że powinieneś to usłyszeć. Przebaczam ci, że nie obroniłeś mnie, że nie szukałeś mnie, że wróciłeś do Anglii i zacząłeś żyć, jak gdyby nic się nie stało. Przebaczam ci.

Przytulił ją i zaczął delikatnie głaskać po włosach. Zapatrzył się w ogień.

Co za dziwna noc, pomyślał. Prawie taka, jak pierwsza noc, którą spędzili wspólnie – ohyda i żałoba, miłość i rozkosz, splecione razem w tkaninę zwaną życiem. I wiara, że pomimo wszystko warto żyć i że jest o co walczyć. Tak długo, jak długo istnieje miłość – tajemnicza siła, która nadaje wszystkiemu znaczenie i wartość głębszą niż słowa.

To dobrze, że tej wyjątkowej nocy wreszcie pokonali ostatecznie barierę bólu. Razem zrozumieli, że ścieżka wiodąca do tej nocy i tego domku była długa i trudna. Zrozumieli, że razem mogą sobie nawzajem pomagać nieść brzemię i obdarować się wybaczeniem i pokojem, a także miłością i namiętnością.

– Lily. – Pocałował ją w usta. – Lily…

Przylgnęła do niego, obejmując go mocno.

Teraz kochali się gwałtownie, bez pieszczot, bez okazywania sobie czułości. Istniała tylko tęsknota dwóch ciał pragnących ponad pożądaniem, ponad rozkoszą, ponad namiętnością dotrzeć do samego jądra miłości.

I szczęśliwie odnaleźli ją w tym domku opodal wodospadu, przy spełnieniu krzycząc bez słów, ze splecionymi, zaspokojonymi ciałami na twardej podłodze, pomiędzy kocami, płaszczami i innymi ubraniami.

Pogrążyli się we śnie.


*

Neville spał nadal głęboko, niewygodnie zawinięty w koce, kiedy Lily wstała, wygładziła ubranie, ułożyła włosy najlepiej jak umiała i narzuciła płaszcz. Chciała go zostawić tutaj, ale ogień wygasł już w kominku, więc zimno i tak niedługo by go obudziło. Szturchnęła go stopą.

Wymruczał coś.

– Neville. – Bez zdziwienia ujrzała jak w jednej chwili obudził się i usiadł zupełnie przytomny. Bądź co bądź służył kiedyś jako oficer w wojsku. – Za kilka godzin musimy wracać do domu i doprowadzić się do porządku, byśmy wyglądali na świeżych, wypoczętych i niewinnych, kiedy zobaczymy się z tatą, twoją mamą i resztą gości. Musimy im powiedzieć, co postanowiliśmy i oddać w ich ręce resztę spraw. Czy chcesz zmarnować tych kilka cennych godzin?

Uśmiechnął się i wyciągnął do niej dłoń.

– Teraz, kiedy o tym wspomniałaś… – zaczął.

– Myślałam o kąpieli – przyznała. – Wydaje mi się jednak, że woda jest za zimna.

Skrzywił się.

– Możemy za to przejść się na plażę – powiedziała. – Albo nie, pobiegniemy.

– Tak? – wyciągnął się. – Kiedy moglibyśmy się zamiast tego kochać.

– Pobiegniemy na plażę – powiedziała stanowczo. Uśmiechnęła się prowokująco. – Kto ostatni dobiegnie do skały i wdrapie się na nią, ten jest najgorszą ciemięgą.

– Czym? – wykrzyknął ze śmiechem.

Lily zdążyła jednak uciec, wymknęła się do drugiego pokoju, potem otworzyła szeroko drzwi i przemknęła przez nie, zostawiając jedynie echo śmiechu w odpowiedzi.

Neville skrzywił się znowu, westchnął, obrzucił tęsknym spojrzeniem dogasający ogień, skoczył na równe nogi, zbierając po drodze ubranie i rzucił się w pogoń.

27

Lily źle osądziła swego ojca. Książę Portfrey rzeczywiście pragnął, by jej ślub odbył się w Rutland Park. Była wszak jego córką, cudownie odnalezioną i tu było jej miejsce. To właśnie z domu mógł ją oddać mężczyźnie, który z jego błogosławieństwem miał zostać jej mężem.

Pozwolił jednak, by Lily sama zdecydowała, jak wielki chce mieć ślub. Jeśliby zapragnęła, by znalazła się na nim cała śmietanka towarzyska, wtedy siłą zaciągnąłby tam wszystkich. Jeśli jednak chciałaby skromniejszej ceremonii, jedynie z udziałem najbliższej rodziny i przyjaciół, zgodziłby się bez wahania.

– Cała śmietanka towarzyska nie zmieści się w kościele – powiedziała mu Lily. Był to stojący na wzgórzu górującym nad wioską stary normandzki kościół, do którego wiodła wąska dróżka. Nie należał do największych.

– W takim razie będą stali w ścisku, jeśli tego sobie zażyczysz – odparł.

– Jesteś pewien, że nie masz nic przeciwko temu, jeśli zaproszę tylko krewnych i bliskich przyjaciół?

– Oczywiście, że nie. – Potrząsnął głową. – Wiem, Lily, że dla ciebie najważniejszy jest ten pierwszy ślub. Chciałbym, żeby to wydarzenie stało przynajmniej na drugim miejscu. By było czymś, co będziesz wspominała z dumą przez resztę życia.

Zarzuciła ma ręce na szyję i przytuliła mocno.

– Tak będzie – powiedziała. – Tak będzie, tato. Tym razem ty tam będziesz i Elizabeth, i cała rodzina Neville'a. O, wcale nie będzie na drugim miejscu, ale równie ważny.

– Dobrze, w takim razie ślub będzie skromniejszy, przeznaczony tylko dla najbliższych. Miałem nadzieję, że tak właśnie wybierzesz.

Z pewnością nie był tak intymny, jak jego ślub z Elizabeth, który odbył się na początku listopada w Rutland Park. Wtedy obecna była na nim jedynie Lily i rządca księcia. A przecież, jak powiedział później pan młody, nie mogło być szczęśliwszego dnia dla niego i jego wybranki.

Elizabeth, zawsze piękna i elegancka, promieniała szczęściem, które zakwitło młodością na jej policzkach. Pogrążyła się energicznie w przygotowaniach do ślubu pasierbicy i ulubionego bratanka.


*

Tak więc w mroźny, ale słoneczny grudniowy poranek Neville czekał u ołtarza kościoła w Rutland Park na pannę młodą. Kościół nie był przepełniony, za to znajdowały się tutaj wszystkie najważniejsze osoby w jego i Lily życiu, z wyjątkiem Lauren, która pomimo protestów wszystkich uparła się, że zostanie w domu. W pierwszej ławce siedziała matka Neville'a, a obok niej jego wuj i ciotka, czyli książę i księżna Anburey. Elizabeth, księżna Portfrey, zajęła miejsce po przeciwnej stronie nawy. Zjechali wszyscy wujowie i ciotki oraz kuzyni. Przybył kapitan Harris z żoną i krewni księcia Portfrey. Baron Onslow wstał z łóżka i przyjechał z Leicester, by uczestniczyć w ślubie swej wnuczki.

A Joseph, markiz Attingsborough, stał obok Neville'a jako jego drużba.

Przy wejściu do kościoła zapanowało poruszenie i ukazała się na chwilę Gwen. Zatrzymała się, by poprawić tren sukni panny młodej, która niestety stała tak, że nie można jej było dojrzeć.

Nie trwało to długo. Oto pojawił się książę Portfrey, prowadząc do ołtarza córkę. Panna młoda ubrana była w białą, klasycznie prostą suknię, która połyskiwała w słabym świetle, a w jej krótkie jasne loki wplecione zostały niewielkie białe kwiatuszki i zielone listki.

Zebrani westchnęli z przyjemnością.

Neville nie widział jednak panny młodej ubranej z elegancją i dobrym smakiem w kosztowną suknię. Ujrzał Lily. Tamtą Lily w wypłowiałej, błękitnej sukience z bawełny, otuloną w stary wojskowy płaszcz, nadal na nią za duży, mimo że skróciła go, dopasowując do swojego wzrostu. Lily bosą, mimo grudniowego chłodu, z rozwiązanymi włosami spływającymi na plecach aż do talii.

Jego pannę młodą.

Jego ukochaną.

Jego życie.

Patrzył, jak idzie ku niemu, nie odrywając od niego swych błękitnych oczu, wpatrując się głęboko w jego oczy. Domyślał się, że w tej chwili ona również nie dostrzega pana młodego ubranego w aksamitny żakiet w kolorze wina, srebrną ozdobioną brokatem kamizelkę, szare spodnie do kolan oraz białą koszulę. Wiedział, że widzi oficera dziewięćdziesiątego piątego pułku, w sfatygowanym, zakurzonym zielono – czarnym mundurze, z brudnymi butami i obciętymi krótko włosami.

Uśmiechnęła się do niego, a on odwzajemnił jej uśmiech. Portfrey podał mu jej dłoń i odwrócił się, by zająć miejsce obok Elizabeth.

Neville z powrotem znalazł się w kościele w Rutland Park, u boku swej wykwintnie ubranej panny młodej. Jego pięknej Lily. Pięknej w swej dzikości, pięknej w swej elegancji.

Za chwilę pastor miał ich połączyć w świetle kościoła i państwa, tak jak tamten pastor wśród wzgórz środkowej Portugalii połączył ich na zawsze w głębi serc.


*

Kiedy wyszli z kościoła uderzyło w nich chłodne powietrze. Był piękny zimowy dzień, a mróz jedynie nadawał koloru policzkom, sprawiał, że błyszczały oczy i czuło się energię w mięśniach.

Lily roześmiała się.

– O, Boże!

Nawet nie zauważyła, kiedy przeszli nawą po podpisaniu kościelnego rejestru – uśmiechając się na prawo i lewo do krewnych i przyjaciół, którzy odwzajemniali te uśmiechy – że część zebranych, a zwłaszcza ci najmłodsi, zniknęła. Teraz ich zobaczyła. Stali po obu stronach wiodącej do kościoła alejki z rękoma pełnymi kwietnej amunicji.

Neville roześmiał się również.

– Jakże udało im się zdobyć świeże kwiaty w grudniu? – powiedział.

– To z cieplarni taty – domyśliła się Lily. – I wcale nie kwiaty, tylko same płatki.

Setki, tysiące płatków. Wszystkie w garściach kuzynów czekających z radością aż obsypią nimi państwa młodych.

– No cóż. – Neville spojrzał na otwarty powóz, który miał ich powieźć do domu na weselne śniadanie. – Nie możemy ich zawieść, przechodząc spokojnie, jakbyśmy nie mieli nic przeciwko temu, by nas zasypali tą lawiną. Lepiej pobiegnijmy.

Złapał ją mocno za rękę. Śmiejąc się radośnie, podjęli wyzwanie, pędząc krętą alejką, a kuzyni wesoło krzyczeli, pohukiwali i sypali deszczem różnokolorowych płatków na ich włosy i ślubne ubranie.

– Nareszcie bezpieczni – powiedział Neville, kiedy dotarli do powozu, nie przestając się śmiać. Pomógł żonie wejść do środka i okrył ją białym, obszywanym futrem płaszczem.

Lily wtuliła się w obsypane płatkami kwiatów okrycie, a Neville uniósł się w powozie i potrząsnął pięścią w stronę rozweselonych gości. Stali tam wszyscy – stateczni dorośli i niesforni młodzi. Lily zauważywszy, że matka Neville'a płacze, wyciągnęła do niej dłoń i pocałowała, kiedy ta podeszła do nich. Pocałowała również wzruszoną Elizabeth i uściskała ojca, który udawał, że to tylko z powodu zimna tak łzawią mu oczy.

Neville, nadal stojąc w powozie, rzucił deszcz monet w stronę dużej grupy mieszkańców wioski, obserwującej ceremonię. Dzieci zaczęły się przekrzykiwać i rozpychać, by podnieść skarb.

Powóz wreszcie ruszył, a wtedy Lily i Neville zauważyli, że ciągną za sobą cały arsenał wstążek, kokard i dzwonków.

– Można by pomyśleć, że kuzynkowie nie mają nic lepszego do roboty – stwierdził Neville, siadając obok Lily.

– Masz na nosie płatek. – Roześmiała się, sięgając do jego twarzy.

Ujął jej dłoń i uniósł do ust. Śmiech zamarł mu na ustach. Spojrzała na niego błyszczącymi oczami.

– Lily. Moja żona. Hrabina Kilbourne.

– Tak. – Ujęła jego twarz w dłonie. Znaleźli się na zakręcie wiejskiej dróżki wiodącej z powrotem do domu. Kościół i weselni goście zniknęli im z oczu. – Tyle razy zmieniałam swą tożsamość w ciągu ostatnich dwóch lat, że w końcu sama już nie wiedziałam, kim jestem i kim powinnam być.

– Rozumiem. – Położył rękę na jej dłoni. – I wreszcie odnalazłaś się? Kim jesteś?

– Jestem Lily Doyle – odparła. – Jestem łady Frances Lilian Montague. Jestem Lily Wyatt, hrabina Kilbourne. Jestem każdą z nich.

– Nadal sprawiasz wrażenie oszołomionej – stwierdził smutno.

Potrząsnęła jednak głową i uśmiechnęła się do niego, w jej oczach zalśniło szczęście.

– Jestem wszystkimi osobami, jakimi kiedykolwiek byłam – powiedziała. – Mam za sobą różne doświadczenia. Nie muszę wcale wybierać. Nie muszę rezygnować z jednej tożsamości, by wybrać drugą. Jestem tym, kim jestem. Jestem Lily. – Uśmiechnęła się wesoło. – Znana jako twoja żona.

Odwrócił głowę, zamknął oczy i przycisnął usta do jej nadgarstka.

– Tak. Właśnie tym jesteś, Lily. Kobietą, którą kocham. Kocham cię, Lily.

– Wiem. – Pochyliła ku niemu głowę. – Kochałeś mnie na tyle, by pozwolić mi odejść, bym mogła odnaleźć siebie.

– A ty wróciłaś do mnie.

– Tak – powiedziała. – Ponieważ nie musiałam, Neville. Ponieważ wróciłam nieprzymuszona i zdecydowałam się na ciebie z własnej woli. I ponieważ cię kocham. Zawsze cię kochałam. Od pierwszej chwili, kiedy zacząłeś rozmawiać z tatą. Byłeś wtedy moim bohaterem. Potem stałeś się przyjacielem. A potem ukochanym. A teraz kimś jeszcze. Możemy teraz żyć i kochać się jak równy z równym.

– Czy mówiłem ci już, Lily, że jesteś piękną panną młodą? – Uśmiechnął się do niej.

– Powinieneś podziękować za to Elizabeth. To ona przekonała mnie, że w tej sukni prezentuję się najlepiej i że będę lepiej wyglądać z kwiatami we włosach, a nie w kapeluszu z woalką.

– Miałem na myśli twoją błękitną sukienkę z bawełny, wojskowy płaszcz i rozpuszczone włosy bez jednej szpilki.

– Och. – Zagryzła wargę. – Pięknie to powiedziałeś. A ty byłeś przystojny w wytartym mundurze pułkowym. Neville, jacy jesteśmy szczęśliwi, że możemy zachować we wspomnieniach dwa takie śluby.

– O, nie! – Neville spojrzał przed siebie, a Lily nadal wpatrzona była w jego twarz. Odwróciła gwałtownie głowę.

– Masz ci los – powiedziała.

Mogłaby przysiąc, że cała służba z Rutland Park – od pierwszego lokaja do najmłodszego pomocnika ogrodnika – zebrała się na tarasie. Stali w szeregu według rangi, by powitać nowożeńców. Oni również – wszyscy – uzbroili się po zęby w kwietne płatki.

Neville otoczył ramieniem Lily i pochylił się nad nią, by popatrzeć na jej twarz. Odwzajemniła spojrzenie. Wyglądało na to, że ich urocze interludium prywatności dobiegło na razie końca.

– Mamy przed sobą noc, ukochana – powiedział.

– Tak – odparła tęsknym głosem. – Mamy noc.

Odwrócili się ze śmiechem do służby, pozwalając, by przypuściła na nich kwietny atak.

Загрузка...