16

Kate spojrzała na krzykliwy szyld nad sklepem w Tijuana. Trafika Jesus. Ostrożnie weszła na przegniły, drewniany stopień. Wyglądało na to, że w sklepie sprzedają wszystko. Spodziewała się gablot z papierosami i cygarami, ale ich nie zobaczyła. Ujrzała natomiast telefon. A więc to tutaj przychodziła Della, by do niej dzwonić.

– Señor, czy mógłby pan posłać kogoś po señorę Dellę Rafaellę – powiedziała wolno i wyraźnie.

– Si, ale na nic się to nie zda. Señora Della wyjechała pomóc swej siostrzenicy. Daleko stąd. Jeden dzień jazdy samochodem, dwa dni na piechotę. I dwa dni z powrotem. Zostanie tam przez tydzień, by pomagać. Niemowlęta wymagają ciągłej opieki. I dużo pieniędzy, señora.

– A niech to! – Cholera, nie spodziewała się tego. Tak to czasami bywa z niespodziankami. Cztery dni. Jej samolot odlatywał na Hawaje jutro wieczorem. Potrząsnęła głową. – Jeśli zostawię wiadomość, przypilnuje pan, by señora Della otrzymała ją po powrocie?

– Si, señora.

Kate wydarła pustą kartkę z notatnika z adresami. Dzięki Bogu, że nie znała nikogo o nazwisku, zaczynającym się na literę O. Razem z liścikiem wręczyła sklepikarzowi banknot dziesięciodolarowy.

– Czy to pani przyjaciółka? – spytał zaciekawiony.

– Najlepsza, jaką kiedykolwiek miałam. Bardzo mi jej brak. Dobrze ją pan zna?

– Bardzo dużo pomaga swojej rodzinie, innym też. Jest obywatelką Stanów Zjednoczonych – powiedział z dumą – a mimo to mieszka tu razem ze swoimi. Często tu przychodzi. Ma bardzo smutne oczy – dodał, kiwając głową. – Podobne do pani, señora.

– Nie zapomni pan oddać jej mojego liściku? – spytała Kate.

– Nie señora, nie zapomnę. Nie często pojawiają się tu Amerykanki, żeby zostawić dla kogoś wiadomość. Czy chce pani coś kupić?

– O tak, tak, naturalnie. Papierosy i… i zapalniczkę, i te dwa breloczki do kluczy. Wezmę też tamten długopis Bica i notes. Pastę do butów, miętuski i dwa pudełka wiśniowych żelek.

Trzydzieści dolarów zmieniło właściciela. Kate wiedziała, że została oskubana, ale nie przejmowała się tym. Wzięła zatłuszczoną torbę i wyszła. Zostawiła ją później w sklepie, do którego wstąpiła; wsunęła torbę pod stos barwnych szali.

Wróciwszy do hotelu w Chula Vista, Kate wzięła prysznic i przez resztę dnia oglądała telewizję. Wcześnie poszła do łóżka, długo spała. Wstała, zamówiła śniadanie do pokoju, wzięła prysznic i poszła do kościoła. Pospacerowała po mieście, zjadła lunch i wróciła do hotelu. Spakowała torbę, wymeldowała się i przyjechała na lotnisko trzy godziny przed czasem. Znów zjadła i czekając na przybycie pilota wycieczki przeczytała kilka czasopism.

– Ellie, uduszę cię – mruknęła na widok pilotki, trzpiotowatej dziewiętnastoletniej dziewczyny. Za nią szli jej podopieczni. Kate zauważyła, że wszyscy byli siwowłosymi emerytami. Wystarczyło jedno spojrzenie, by się przekonać, że nie znajdował się wśród nich nikt poniżej siedemdziesiątki. Cóż, pozostaje jej jedynie zrobić dobrą minę do złej gry.

Godzinę później, kiedy pilotka prowadziła ich do samolotu, Kate odciągnęła ją na bok i zapytała:

– Dlaczego traktuje pani tych ludzi tak protekcjonalnie? I czy musi pani tak wrzeszczeć na całe gardło? Nie jestem głucha, inni też nie. Nie widzę powodu, dla którego trzyma pani w górze tę śmieszną tabliczkę. Czuję się zażenowana. Proszę się nad tym zastanowić. Kiedy tylko dotrzemy na Hawaje, odłączę się od grupy. Biuro, które zarezerwowało mi miejsce na tej wycieczce, najwyraźniej nie wzięło pod uwagę moich upodobań. I czy naprawdę musieliśmy wstawać wszyscy po kolei i opowiadać o sobie? Nie jesteśmy dziećmi. Zastanawiam się, czy od razu nie zrezygnować z udziału w tej imprezie i nie polecieć indywidualnie.

– Uważa pani, że przesadzam? Ze starszymi ludźmi trzeba postępować bardzo ostrożnie. Chcą, żeby im wszystko tłumaczyć, noszą aparaty słuchowe i grube okulary.

– Dzięki czemu widzą i słyszą lepiej, więc te tabliczki i podniesiony głos są niepotrzebne. To jest żenujące dla nas wszystkich.

– Dobra – powiedziała sztywno pilotka. – Kim pani jest, jakimś instruktorem, kontrolerem czy kim? Wizytatorem z ramienia biura?

Kate tylko się uśmiechnęła i pomyślała o Delli i Donaldzie.

– To, że jest się starym, niekoniecznie oznacza, że jest się głupim. Nie daje to też pani prawa do upokarzania kogokolwiek.

Zajmując miejsce z tyłu samolotu, w części dla palących, Kate zastanowiła się, co ją skłoniło do zwrócenia uwagi pilotce. Za dwadzieścia lat stanę się siwa, jak oni, i będę uczestniczyła w podobnych wycieczkach – oto, dlaczego, odpowiedziała sobie. Kiedy dobiegnę siedem, dziesiątki, Gus skończy pięćdziesiąt sześć lat. Będzie ją ciągnął za sobą, idąc sprężystym krokiem. Wzdrygnęła się. Boże, czemu pozwoliła się Ellie na to namówić? Święta należy spędzać w domu, razem z najbliższymi. Ale jej najbliżsi mieli inne plany. Nikt nie chciał spędzić świąt z nią. Będzie z nieznajomymi sobie ludźmi, którzy też nie mają nikogo.

Na małym lotnisku w Kona Kate oddzieliła się od reszty wycieczki, Wzięła swoje bagaże, wynajęła samochód i otrzymała mapę pokazującą, jak dojechać do Kona Village.

– Proszę wypatrywać małej chaty przy drodze – powiedziano jej w biurze wynajmu samochodów. – Należy obok niej skręcić w lewo. Stamtąd dotrze pani do samej wioski.

Kate nie zauważyła chatki, musiała przejechać jeszcze siedem kilometrów, nim mogła zawrócić.

– Powinni mnie uprzedzić, że chata jest trochę oddalona od szosy – mruknęła, skręcając otwartym jeepem. Cały czas widziała jedynie czarną lawę. Gdzie ta osławiona zieleń i barwne kwiaty? Kiedy jechała zakurzoną, pokrytą koleinami drogą, przyszło jej na myśl słowo: „dewastacja”. – Ellie, zabiję cię, jak cię tylko dostanę w swoje ręce. – Gdzie, do jasnej cholery, podziała się cywilizacja?

W końcu jej wzrok przyciągnął jakiś zielony punkt. Palma. Dzięki Bogu. I woda; czuła zapach oceanu. Kate jechała dalej. W końcu dotarła do wioski. Odetchnęła głęboko: a więc to tutaj jest zieleń i kwiaty. I ludzie. Kawałek raju. Obejrzała się przez ramię, ale nie dostrzegła pól czarnej lawy.

Kate uśmiechnęła się, kiedy kobieta ubrana w strój ludowy zbliżyła się do samochodu, by włożyć jej na szyję girlandę z wonnych kwiatów.

– Witamy w Kona Village. Nazywa się pani…?

– Kate Starr. Właściwie przyjechałam z wycieczką Cromwell, ale odłączyłam się od grupy. Rozumiem, że będę tu miała osobną kwaterę. Posiłki też chcę spożywać osobno.

– Nie ma problemu, pani Starr. Proszę pójść ze mną. – Kobieta uśmiechnęła się i zaprowadziła Kate do biura, gdzie posadziła ją obok malutkiego biurka z drzewa tekowego. – Za chwileczkę przyniosę formularze meldunkowe. Przez ten czas proszę się poczęstować świeżym sokiem ananasowym – powiedziała, podając Kate małą, oszronioną szklaneczkę.

Kate rozsiadła się wygodnie i zerknęła na prospekt, leżący na biurku. Najbardziej na świecie ceniona oaza spokoju… 125 krytych strzechą hale. Przekartkowała broszurkę. Wesoła Godzina w barze Bora Bora od piątej do szóstej. We środę kierownictwo wydaje przyjęcie z cocktailami i pupu, ale co to jest. Żaglówki i pływanie pod wodą. Tenis. Wędkarstwo sportowe. Loty helikopterem. Lecznicze masaże ciała.

– No, no – powiedziała Kate, sącząc sok ananasowy.

Siatsu i masaż szwedzki. Masaż rąk i nóg. Hawajskie lomi lomi, mieiscowa odmiana masażu z wykorzystaniem prądu elektrycznego. Zapisała sobie, by zgłosić się na wszystkie zabiegi. Dwie jadalnie. W Hale Moana śniadania, obiady i kolacje, w Hale Somoa kolacje, krawaty i marynarki nie wymagane. Stolik na kolację należy rezerwować podczas śniadania. Żadnych telefonów, radioodbiorników, telewizorów, klimatyzacji. Nie karmić zwierząt. Kate zamknęła prospekt.

– Czy spodobało się pani to, o czym się pani dowiedziała z informatora? – spytała kobieta, uśmiechając się do niej.

– Bardzo. Zdaje się, że panuje tu cisza i spokój. Dziwi mnie jednak, że goście nie otrzymują kluczy.

– Jeśli będzie się pani lepiej czuła mając klucz, nie widzę przeszkód, by go pani dostała.

– Nie, dziękuję.

– Mam nadzieję, że przywiozła pani ze sobą dużo książek. Mamy sklep z pamiątkami, oferujący spory wybór wydawnictw kieszonkowych, codziennie dostarczana jest prasa. Za rogiem znajduje się automat telefoniczny. Na każdej hale umieszczona jest skrzynka pocztowa. Jeśli będą do pani jakieś listy, znajdzie je pani w swojej skrzynce. Proszę się tu podpisać, pani Starr. Bagaże zostały już zaniesione do pani hale, a samochód odprowadzony na parking za basenem. Zaprowadzę panią teraz do pani domku.

Okazało się że owe hale to kryte strzechą chatki. Wszystko wyglądało cudownie. Woda w lagunie była spokojna.

– Czy to czarny łabędź? – spytała ze zdumieniem Kate.

– Tak, jest ich tu kilka. Jak pani widzi, ma pani sąsiadów, ale nie za blisko. Oto pani hale, pani Starr. Jeśli będzie pani czegoś potrzebowała, proszę zgłosić się do biura. W środku jest niewielka mapa, przydatna podczas spacerów po okolicy. Życzę pani miłego pobytu.

– Z pewnością doskonale wypocznę – powiedziała Kate, niepewnie spoglądając na swój nowy dom.

Pokój utrzymany był w jaskrawych, papuzich kolorach, na łóżku leżała barwna narzuta. Dwa rattanowe krzesła i stół dopełniały umeblowania pierwszego pomieszczenia. W następnym pokoju znajdowało się biurko i drugie łóżko-kanapa. W łazience stał ekspres do kawy, młynek i pojemnik z kawą Kona. W małej lodówce umieszczono napoje chłodzące. Poza tym w pomieszczeniu był prysznic i sedes. Na tarasie stały dwa krzesła, przepierzenia wyplatane z liści chroniły przed słońcem.

Do tej pory Kate nie dobiegł najmniejszy odgłos. Nie ulegało wątpliwości, że w Kona Village jest cicho i spokojnie, ale Kate musiała się jeszcze przekonać, czy jest tu równie komfortowo. Sprawdziła, czy łóżko jest wygodne, czy szklane drzwi przesuwają się lekko, z ulgą zauważyła, że można je zablokować od środka. Uruchomiła wiatrak pod sufitem. Łopatki zaczęły cicho miesić powietrze.

– Obawiam się, że wpadnę tu w depresję – mruknęła Kate, włączają lampkę. Słaba żarówka niezbyt jasno oświetlała mroczne, chłodne pomieszczenie. – Nie podoba mi się tu! – powiedziała na głos. – Mówiąc szczerze, nienawidzę czegoś takiego! Nie lubię słońca, nie lubię leżeć na plaży. Nie lubię mieszkać w mrocznych pokojach. – Kopnęła walizkę i krzyknęła z bólu.

– Czyżbym właśnie usłyszał okrzyk zrozpaczonej panienki? – rozległ się czyjś głos na tarasie.

– Gus…? Gus! Mój Boże, Gus, to nie możesz być ty! Chyba śnię Ciągle mam takie sny. Nie mogę uwierzyć, że się tu pojawiłeś i zamieszkasz w chatce z trzciny, jak ja. Nienawidzę tego miejsca. A ty? Nie odpowiadaj. Senne zjawy nigdy nic nie mówią.

– Uszczypnij mnie – powiedział Gus, rozsuwając szklane drzwi. Kate uszczypnęła go w gołe ramię.

– Aj! – krzyknął. – Widzisz? To nie sen.

– Ale jak tu… Kiedy tu przyjechałeś? Podoba ci się tutaj?

– Jestem tu od wczoraj. Kate, tutaj jest bosko. Jedzenie wprost nie z tej ziemi. Człowiek tyje od samego widoku potraw. Na śniadanie zjadłem naleśniki z bananami. Zamówiłem drugą porcję. Nigdy nie piłem lepszej kawy, niż tutaj. Obydwa baseny są doskonałe. To wspaniałe miejsce. Dla zakochanych – powiedział, robiąc do niej oko. – Nad ranem, kiedy zlatują się ptaki, robi się trochę głośno. Wstałem wcześnie i napiłem się kawy na tarasie. Szkoda, że nie widziałaś moich gości. Zleciała się cała skrzydlata czereda, chyba ze dwadzieścia ptaków, a każdy inny, ale nie miałem ich czym poczęstować. Zresztą i tak nie wolno ich karmić. Boże, Kate, jak dobrze znów cię widzieć. Co powiesz na to, żeby wyprowadzić się z tej chaty i przenieść do mnie?

Kate wzięła głęboki oddech. Czy była na to gotowa? Oczywiście, pomyślała. No, prawie gotowa. Tak jakby gotowa. Bezwzględnie nie.

– Zgoda – powiedziała.

– Naprawdę?

– Gus, mam czterdzieści sześć lat. Jesteś ode mnie o czternaście lat młodszy. Byłbyś bardziej odpowiedni dla Ellie. Kiedy mnie stuknie siedemdziesiątka, ty będziesz miał dopiero pięćdziesiąt sześć lat.

– Kate, chcę cię poślubić. Mogę cię uczynić szczęśliwą. Zawsze cię będę kochał. Nie potrafię sobie wyobrazić życia bez ciebie.

– Ja czuję to samo, ale nie wiem… małżeństwo to… Jest jeszcze Patrick…

– Nie ma już Patricka, Kate. Pochowałaś go, pamiętasz?

– Jego rzeczy, Gus. Nie jego doczesne szczątki.

– Kochasz mnie? – Wstrzymał oddech, czekając na jej odpowiedź. Kiedy ją usłyszał, powietrze uszło z niego jak z przekłutego balona.

– Tak- powiedziała bez chwili wahania.

– Jezu. Myślałem, że nigdy tego od ciebie nie usłyszę.

– A ty mnie kochasz?

– A czy ptaki potrafią fruwać? Oczywiście, że cię kocham. Jak myślisz dlaczego tu jestem? Uknułem wszystko razem z Ellie. Chcę, abyśmy razem rozpoczęli nowy rok. To chyba świadczy, że jestem jednym z tych niepoprawnych romantyków. Ellie mnie akceptuje. Da nam swoje błogosławieństwo. Moja matka cię polubi.

– A bracia i siostry?

– Ach, tak jak powiedziałaś, zaczynają się do mnie odzywać. Jedna z sióstr zrealizowała swój czek. Ma dwójkę dzieciaków w college’u. Rozmawia ze mną. To początek.

– Pocałujesz mnie? – spytała Kate, wstrzymując oddech.

– Myślisz, że jestem taki łatwy? – roześmiał się Gus. – Najpierw przeniosę cię przez próg. Kate, zamieszkamy razem. Bierz jedną z tych toreb i wynośmy się stąd.

Przeniósł ją przez próg. Nic w życiu Kate nie przygotowało jej na taką wielką falę emocji, która ją ogarnęła. Kochała go, kochała go z całego serca, kochała go każdą komórką swego ciała. Powiedziała mu to.

– Mój Boże, kręci mi się w głowie – odparł Gus.

– Mnie też – przyznała się Kate.

– Zrobimy to jak należy – powiedział nerwowo Gus.

– Tak. W przeciwnym razie nic z tego nie wychodzi – zgodziła się Kate. – A co trzeba zrobić, żeby było jak należy?

– Jezu, nie wiem, wszystko sobie zaplanowałem, miałem zamiar… doprowadzić cię do szaleństwa, sprawić, żebyś mnie pragnęła, pożądała tak mocno, że gotowa byłabyś dla mnie zabić.

Kate roześmiała się nerwowo.

– Podoba mi się.

– Który fragment? – spytał Gus zachrypniętym głosem.

– Wszystkie.

– Wszystkie?

– Uhm.

– A więc zamierzałem… Chciałem… chcę… chciałem… zamierzałem… ile razy powtórzyłem słowo „chcieć”? Nieważne, no więc zamierzałem cię pocałować, roznamiętnić, a potem jak gdyby nigdy nic zaproponować „Przejdźmy się, pokażę ci okolice”. Planowałem, że potem wrócimy, zrobimy trochę bałaganu, sprzątniemy, może weźmiemy razem prysznic, podniecimy się do granic wytrzymałości i pójdziemy na kolację. Zapisałem cię dziś rano na szóstą. Zjemy sobie, trochę wypijemy, wrócimy i… i to zrobimy. Co ty na to?

– Uważam, że to wspaniały plan. A więc pocałuj mnie i do dzieła. To nie pocałunek, to wydarzenie, pomyślała Kate, czując na swej twarzy gorący oddech Gusa. Jęknęła cicho, rozchyliła wargi, poczuła jego język wsuwający się w zakamarki jej ust. Głęboki, zwierzęcy jęk Gusa wstrząsnął całym ciałem Kate. Ich języki splotły się, splątały, aż Katt musiała mu się wyrwać z objęć, by zaczerpnąć tchu. Spojrzeli sobie w oczy. W ciszy słychać było tylko ich przyspieszone oddechy. Kat(odniosła wrażenie, że jest coś pierwotnego w sposobie, w jaki na siebie patrzyli. Pragnęła dalej się całować i powiedziała mu to.

– A co z naszym spacerem i resztą planu…

– Bolą mnie nogi – szepnęła, wionąc mu w ucho gorącym oddechem. – Poza tym plany są od tego, żeby je zmieniać. Pragnę tylko ciebie,

– Bezwstydnica – powiedział Gus, zdejmując ubranie. Kate rozebrała się także.

Gus ściągnął różnobarwną narzutę, identyczną, jak w domku Kate. Prześcieradła były wykrochmalone, białe, bez jednego zagniecenia. Nieskalane. I właśnie tak się czuję, pomyślała Kate. W chwili, gdy położyła głowę na poduszce, Gus przykrył ją swym ciałem i otoczył ramionami. Jego uścisk był zaborczy.

Poczuła uderzenie krwi do głowy, a potem dreszczyk niepokoju, jakby miała zamiar pożeglować przez nieznane morze. Wydała długie, głośne westchnienie, kiedy Gus odszukał ustami puls na jej szyi. Ułożyła się tak, by mógł całować jej piersi. Przytuliła się mocniej, przebierając palcami po jego owłosionej klatce piersiowej czuła, jak Gus drży wewnętrznie. Przebiegł ją dreszcz rozkoszy, gdy wsunął jej do ust język.

– Kate, bądźmy razem – szepnął Gus, przesuwając palcami w górę i w dół jej tułowia, szukając sekretnego miejsca między jej udami.

Czuła, jak jej ciało drgnęło, jakby dając całkowite przyzwolenie. Chciała, by ją pieścił jeszcze długo, i powiedziała mu to. Znalazła się tam, gdzie nigdy przedtem nie była, tam, gdzie chciała być, pragnęła być. Poruszyła się, ujęła rękami jego twarz, obsypała ją pocałunkami, a potem pocałowała go żarliwie w usta.

– Tak, tak. Nie przestawaj – jęknął Gus.

Na dźwięk jego głosu poczuła w sobie jakąś moc. Przejmując inicjatywę położyła się na nim. Uśmiechnęła się słysząc, jak znów jęknął. Żar ich ciał zmieszał się, rozpalił w niej ogień, któremu przez tyle lat nie pozwoliła zapłonąć.

Zaczęła się z nim droczyć, skubiąc go za ucho, szepcząc mu cudowne rzeczy, przesuwając ręką po jego mokrej, śliskiej skórze.

Zanim się zorientowała, jak to się stało, znów leżała na wznak, a Gus na niej. Patrząc na nią wymamrotał: „Jaka jesteś piękna”. Jego gorący oddech parzył jej skórę, nie pozwalając jej skupić myśli. Jedyne, czego teraz, w tej chwili pragnęła, to czuć, smakować, żyć.

Jej ciało było niczym rozpuszczony miód, a usta – niedostępny wulkan, który Gus próbował zdobyć.

– Dobrze ci? – spytał.

– Och, tak, wspaniale – wyszeptała Kate. Znów poszukała ustami jego ust. Poczuła, jak Gus rozsuwa jej kolanem nogi. – Jeszcze nie – wymamrotała, przywierając do niego całym ciałem. Poczuła, jak wstrząsnął nim dreszcz. Nie puszczając jej z objęć zaczął się wolno unosić, aż obydwoje znaleźli się w pozycji siedzącej. Ocierali się splecionymi ciałami, śliskimi od potu, kołysząc się niczym w takt jakiejś niesłyszalnej muzyki.

Przesuwał dłonie wzdłuż jej ciała. Pragnąc jej bliskości, przyciągnął mocno do siebie, aż jęknęła. Całował jej oczy, usta, brodę, potem obsypał gwałtownymi pocałunkami piersi. Żar bijący od jego ciała palił skórę Kate. Płonęła, była leśnym pożarem, który mógł ugasić tylko Gus. Jego niebieskie, rozognione oczy stanowiły jedyne barwne punkciki w mrocznym pomieszczeniu.

– Teraz – szepnął gwałtownie.

– Tak – odpowiedziała mu Kate.

Jej ciało było rozkoszne, reakcje zachwycające, ale to wyraz twarzy Kate, żarliwość i ekstaza, jakie na niej dojrzał, stanowiły główny impuls. Z jej jasnego spojrzenia wyczytał bezgraniczną radość i cień niedowierzania, w kąciku oka błysnęła łza. Gdy oboje zatonęli w miłosnym uniesieniu, wykrzyknął jej imię, które rozbrzmiało w cichym pokoju niby strzał karabinowy.

Kate leżała bez ruchu, oddychając w takt krótkich, urywanych oddechów Gusa. Powinna coś powiedzieć, pomyślała, albo on powinien coś powiedzieć. Cokolwiek. Co? Boże, nie wiedziała, że seks to taka wspaniała rzecz.

– Podobało mi się – wyrzuciła z siebie jednym tchem.

– Tak? – odparł Gus i pocałował ją w policzek. – Wiesz co? Mnie się też podobało. Co mówię, wprost nie posiadam się z zachwytu! Dlaczego tak długo z tym zwlekaliśmy?

– Przez moją głupotę. Chociaż z drugiej strony może nie byłeś wystarczająco natarczywy – zażartowała.

– Chcesz więcej natarczywości? Dobrze, tylko trochę później – roześmiał się Gus. – Kompletnie mnie wykończyłaś, droga pani. Muszę trochę odsapnąć. – Jezu, ale czuł się szczęśliwy. Nie pamiętał, by kiedykolwiek było mu tak dobrze. Należała teraz do niego. – Nie mylę się, prawda? – spytał niespokojnie.

– Że co? – spytała Kate.

– Że jesteś moja.

– Cała i po wsze czasy – odparła rozpromieniona. – Nigdy nie byłam taka szczęśliwa. Przez całe moje życie nikt nigdy nie traktował mnie tak, jak ty. Nikomu nigdy nie zależało na mnie tak, jak tobie. Tak się bałam, że… że nie będę w stanie… nie będę potrafiła… że się rozczarujesz.

Patrick wiecznie miał do mnie pretensje. Bałam się, co mogę ujrzeć w twoich oczach.

– A co zobaczyłaś w moich oczach, Kate? – spytał Gus.

– Miłość – odparła nieśmiało.

– Kate, zawsze będziesz widziała w moich oczach miłość. Sprawiłaś, że moje życie stało się pełne. Od tak dawna próbowałem ci to powiedzieć. Zdajesz sobie teraz sprawę, ile traciliśmy? Kiedy się pobierzemy?

Kate poczuła ściskanie w dołku.

– Gus, nie ponaglaj mnie. Są jeszcze inne… demony, które muszę przepędzić. Różnica wieku między nami też nie jest dla mnie błahostką. Muszę wszystko przemyśleć. Czy w świetle prawa… jestem wdową? Nie wiem. Czy otrzymam rozwód? Nigdy… nie było takiej potrzeby… Nie chcę opuszczać Kalifornii. Ty mieszkasz w Nowym Jorku. Masz dobrą pracę, ja mam swoją firmę. Czy możemy na razie cieszyć się tym, co mamy, i stopniowo uporać się ze wszystkimi problemami?

– Tylko pod jednym warunkiem: że pobierzemy się za rok o tej porze. Powinniśmy zdążyć ze wszystkim w ciągu dwunastu miesięcy. Powiedz to, Kate. Muszę usłyszeć, jak mówisz, że za dwanaście miesięcy od dziś wyjdziesz za mnie za mąż. Możemy tu przyjechać i wziąć ślub. Powiedz to, Kate – poprosił gwałtownie.

– Za rok wrócimy tu i się pobierzemy. Pragnę tego bardziej niż czegokolwiek, Gus. Budzić się co rano i mieć cię przy sobie – to coś wspaniałego. Gotować dla ciebie, kochać się z tobą, sprzątać i prać. Chcę ci mówić miłe rzeczy, chcę słyszeć, jak ty mnie mówisz miłe rzeczy. Pragnę razem z tobą oglądać wschody i zachody słońca. Kocham cię. Nigdy sobie nie wyobrażałam, że można kogoś aż tak pokochać.

Gus odetchnął z ulgą.

– Dobra, zgadzam się.

Długo rozmawiali o wszystkim i o niczym. Kiedy na zewnątrz zapalono lampy, Gus wykrzyknął:

– Już ciemno!

– Nigdy nie słyszałam nic bardziej odkrywczego – zachichotała Kate.

– Chyba przegapiliśmy kolację – stwierdził Gus. Kate prychnęła.

– Zjedz mnie – zaproponowała. Wielki Boże, czyżby to powiedziała? – Tym razem zrobimy to na stojąco!

Gus odrzucił głowę w tył i wybuchnął śmiechem. Obudził drzemiącą tygrysicę. Posłusznie spełnił jej życzenie.

Kate obudziła się o trzeciej nad ranem. Natychmiast przypomniała sobie, gdzie jest i co się zdarzyło wcześniej. Dowód spoczywał obok niej. Uśmiechnęła się do siebie w ciemnościach, nasłuchując głośnego chrapania Gusa. Zrodził się w niej okrzyk szczęścia, zaczął przesuwać w górę i już miał wyrwać się z jej ust, gdy Gus wyciągnął rękę, by ją przytulić.

– Chrapałem? – spytał sennie.

– Och, jak mi dobrze – mruknęła Kate, tuląc się do niego. – Owszem, chrapałeś jak buhaj, ale podobało mi się to. Kochaliśmy się cztery razy – powiedziała tonem pełnym niedowierzania.

– Liczyłaś? – spytał żartobliwie Gus.

– Dopiero po trzecim razie. Zupełnie się rozbudziłam. I jestem głodna. Właściwie bliska śmierci głodowej. Czuję się taka… och, sama nie wiem.

– Podekscytowana.

– Właśnie.

– Chcesz iść na spacer? – spytał. – Możemy wstać, wziąć prysznic, iść na spacer, wrócić, usiąść na tarasie i obejrzeć wschód słońca. Poza tym – ciągnął – mam dwa batoniki i paczkę herbatników. Plus… plus cztery torebki orzeszków ziemnych i jednego banana. Możemy sobie urządzić prawdziwą ucztę.

– Wstajemy – powiedziała Kate i wyskoczyła z łóżka. W chwilę później uświadomiła sobie, że jest naga. Odwróciła się wolno, by spojrzeć na Gusa w świetle słabej żarówki. – Gus, chcę, żebyś mi się uważnie przyjrzał. Mam czterdzieści sześć lat, rozstępy, brzuszek, a moje pośladki wkrótce zrobią się obwisłe. Oto, jak wyglądam. Muszę usłyszeć, czy bardzo ci się to nie podoba. Chcę usłyszeć to teraz. Jestem zmęczona wiecznym wciąganiem brzucha, noszeniem specjalnego pasa, zmęczona ukrywaniem swoich… swoich niedostatków.

– Chcesz porównać nasze ciała? – zapytał Gus, spuszczając nogi na podłogę. Wstał.

– Więc popatrz i powiedz, że lubisz wysokich, chudych facetów, obrośniętych od stóp do głów. Wyglądam jak jakiś cholerny niedźwiedź, a jeśli nie zauważyłaś tego do tej pory, to oświadczam, że zaczynam łysieć. I robią mi się zakola. Mam chude nogi, sięgające do samej klatki piersiowej. A wracając do twojego pytania – podoba mi się wszystko i uczynisz mi osobistą przysługę, przestając wciągać brzuch. Kocham cię taką, jaka jesteś. Wbij to sobie do głowy. Dobra, teraz twoja kolej – dodał niespokojnie.

– O, ale ci oklapł fiutek – krzyknęła Kate i pobiegła do łazienki. Boże, czyżby rzeczywiście tak powiedziała? W taki sposób może się wyrazić Ellie, a nie czterdziestosześcioletnia kobieta, mająca dorosłe dzieci. Puściła wodę pełnym strumieniem.

– Ty wstrętna wiedźmo! – Pobiegł za nią, otworzył drzwi kabiny prysznicowej i powiedział: – Zapomniałaś dodać, że musisz też nosić okulary. Możesz mnie teraz przeprosić.

Przeprosiła go w stu procentach.

Później chodzili na bosaka dróżkami, spoglądając na ukryte w głębi chatki, zatrzymując się, by wąchać hibiskus. Gus zerwał jeden kwiat i wsunął go Kate za ucho. Ona też zerwała jeden dla niego; wsunął go do kieszonki bawełnianej koszulki. Szli objęci wpół, minęli jadalnię, bar na świeżym powietrzu, sklep z pamiątkami, aż znaleźli się na plaży.

– Nigdy nie spotkałam się z czymś równie perfekcyjnym – oświadczyła Kate. Fale delikatnie obmywały jej stopy. – Wszystko jest tak, jak powinno być. Aż trudno uwierzyć, że gdzieś tam istnieje zwyczajny świat, do którego musimy wrócić. Ciekawa jestem, jak by to było, gdybyśmy tu zamieszkali na stałe.

– Prawdopodobnie znudziłoby ci się po pewnym czasie. Takie miejsca stworzył Bóg specjalnie, by można było tu od czasu do czasu odetchnąć, zdobyć siły do egzystencji w zwyczajnym świecie. Właśnie sobie uzmysłowiłem, że mamy dosyć pieniędzy, by kupić tu sobie dom lub apartament, jeśli zechcemy. Możemy sprawdzić, jak jest na Maui. Słyszałem, że wspaniale. Kupimy sobie łódź. Sprzęt do pływania pod wodą. Narty wodne. Jeepa takiego, jakiego wynajęłaś. Parę razy w roku możemy przemieniać się w plażowiczów.

– Cudowna perspektywa. Zróbmy to po… później.

– Dobra.

Trzymając się za ręce wrócili do swojego domku i obserwowali wschód słońca. Zapomnieli o orzeszkach, bananie, herbatnikach i czekoladkach.

Przez dziesięć dni korzystali ze wszystkich uroków pobytu w Kona Village, zawsze wracając do swej chatki, by się kochać bez końca. Kiedy nadeszła pora, żeby się spakować i wyjechać, Kate rozpłakała się rzewnie.

– Nie chcę wyjeżdżać. Nie chcę wracać do pustego domu. Nie chcę się martwić, co znów wymyśli Betsy. Nie chcę chodzić do biura i pracować. Chcę być z tobą. Nie zamierzam z tego rezygnować.

Gus uśmiechając się zaczął wypakowywać torbę.

– Wiem, że musimy wracać. Zaczął się znowu pakować.

– Mogłabym zostać do końca miesiąca, gdybym zadzwoniła do Ellie i do biura.

Ponownie zajął się wyjmowaniem rzeczy z walizki.

– Ale to nie fair wobec moich pracowników. Jeśli zostaniemy, to nie będzie już to samo. Masz rację, przydzielono nam tylko te dziesięć dni.

Zaczął się pakować.

– Nie masz nic do powiedzenia?

– Jedziemy czy nie?

– Tak, jedziemy, chociaż bardzo nie chcę.

– Ja też nie. W kraju będzie zimno. Zauważyłaś coś, Kate? W tych domkach nie ma klimatyzacji.

– Zauważyłam, co tylko dowodzi, że jestem bardziej spostrzegawcza od ciebie. Wiedziałeś, że nie ma tu kluczy?

– Tak. – Gus zatrzasnął zamek u swej walizki. Odwrócił się i położył dłonie na ramionach Kate. – Ostatnie dziesięć dni należały do najcudowniejszych w moim życiu. Nie zamieniłbym ich na nic. Kocham cię do bólu. Wciąż myślę, że mi się to wszystko śni. Dopiero, kiedy się obudzę, przekonam się, że to był tylko sen. Boże, ale cię kocham, Kate. Rok to za długo by czekać na ślub. Czy nie możemy tego przyśpieszyć? Nie chcę, żebyś mi się wymknęła. Mówię poważnie, nie da się nic przesunąć?

– Na kiedy? – spytała Kate drżącym głosem.

– Na przyszły tydzień. Do diabła, jestem gotów choćby dziś. Mam wielką ochotę zaciągnąć cię na kontynent i do najbliższego sędziego pokoju. Rozważysz to?

– Oczywiście. – Może w czerwcu, pomyślała Kate. Albo we wrześniu.

Nie, w czerwcu nie, w czerwcu poślubiła Patricka, była czerwcową panną młodą. Sierpień to ładny miesiąc.

Rozdzielą się w San Francisco, Gus poleci do Nowego Jorku, a Kate do Los Angeles. Ellie odbierze ją z lotniska, zawiezie do domu i zostanie przez weekend.

– Będzie mi ciebie brakowało – oświadczyła Kate, kiedy zapowiedziano samolot Gusa.

– Zadzwonię do ciebie rano.

– Dobrze – odparła Kate zdławionym głosem. – Cześć, Gus.

– Cześć, Kate. Kocham cię.

– Ja ciebie też.

W chwilę później już go nie było. Nigdy w życiu nie czuła się taka samotna. Wciąż miała girlandę z kwiatów, którą Gus włożył jej na szyję. Ciągle też czuła zapach jego wody po goleniu. W ręku trzymała pudełko z girlandą kwiatów, którą kupiła dla Ellie. Boże, jak to cudownie być kochaną. Kochać kogoś i cieszyć się wzajemnością.

Kate miała godzinę do odlotu swego samolotu. Zamówiła dietetyczną pepsi. Wyciągnęła z torby podróżnej pióro i papier i postanowiła napisać list do Delli. Wyszedł na siedem stron. Cztery linijki dotyczyły Kona Village, reszta – Gusa i jego propozycji. Skończyła list słowami: „Chcę, żebyś przyjechała na mój ślub. Jeśli będę musiała, pojadę i cię wyciągnę siłą. Musisz to widzieć, kiedy będę kroczyła główną nawą lub wchodziła do sędziego pokoju. Okropnie mi ciebie brak, Dello. Jesteś zawsze w moich myślach, wiesz, że w sercu mam zarezerwowane miejsce wyłącznie dla ciebie. Całuję cię. Proszę, zadzwoń lub napisz”. Podpisała się, nakleiła znaczek. Wypatrzyła skrzynkę pocztową przed jednym ze sklepów z pamiątkami, wrzuciła list, westchnęła i z biletem w ręku ruszyła w stronę wyjścia.


* * *

Kiedy Kate wysiadła z samolotu w Los Angeles, uderzył ją wyjątkowy chłód jak na tę porę roku. Zaczęła dygotać w swej bawełnianej sukience.

Ellie wręczyła matce gruby sweter. Na widok Kate serce zabiło jej mocniej. Jeszcze nigdy nie widziała swej matki bardziej szczęśliwa ożywionej. Uśmiechnęła się od ucha do ucha i nie przestawała się uśmiechać, aż Kate się zaczerwieniła.

– Chcę wiedzieć teraz, zaraz – powiedziała.

– Ellie! – upomniała ją Kate.

– Wszystko mi jedno. – Odciągnęła matkę na bok. – Odegrała rolę Kupidyna, czuję się jak Kupidyn, mam prawo wiedzieć. Dobrze byle Tak, jak to sobie wyobrażałaś? Bo wiem, że dużo o tym myślałaś. Nie interesują mnie szczegóły, ale muszę wiedzieć, jak było. Boże, wyglądas; jak ktoś szczęśliwy. Och, mamo, tak się cieszę. Zasługujesz na wszystko co najlepsze na świecie, a dla ciebie najlepszy jest Gus. Wierzę w to całym sercem, naprawdę.

– Poprosił, bym wyszła za niego za mąż. Było cudownie, Ellie. I mass rację, nigdy, przenigdy nie czułam się równie szczęśliwa. Powiedziałam „tak”, Mój Boże, naprawdę powiedziałam „tak”. Nie przeszkadza mu, że… że mam czterdzieści sześć lat. Nie przeszkadza mu, że mój tyłek wygląda jak wiejski twaróg. Kocha mnie. Nadal nie daje mi spokoju różnica wieku między nami, ale chyba jakoś się z tym uporam. Rozumiem, że akceptujesz to… to wszystko.

– Nie mylisz się! Szkoda, że go nie słyszałaś tamtego dnia, kiedy nie odbierałaś telefonów. Szalał z niepokoju, po prostu szalał. Myślał, że miałaś wypadek albo coś w tym rodzaju. Nawet zadzwonił do kilku szpitali, a potem oczywiście na policję. Naprawdę cię kocha. A propos, co się wtedy właściwie stało? Nigdy mi nie powiedziałaś.

Kate wyjaśniła jej wszystko, gdy szły ruchomym chodnikiem. Ellie ze śmiechu aż zgięła się w pół, Kate również. Ludzie ze zdumieniem spoglądali na matkę i córkę.

– Mówiłaś to Gusowi? – spytała Ellie.

Kate skinęła głową.

– Tak się śmiał, że aż spadł z krzesła. A właściwie go zepchnęłam.

– Mamo, czy jest dobrym kochankiem?

– Najlepszym – odparła Kate. – W skali od jeden do dziesięciu dałabym mu…

– No, no, ile? – dopytywała się Ellie.

– Dziewięć i pół. Nikt nie zasługuje na dziesiątkę – dodała Kate. Ellie gwizdnęła i trąciła matkę w ramię. Znajdowały się prawie przy końcu ruchomego chodnika.

Kate spędziła ten weekend z córką gotując i przesiadując w jacuzzi. Wieczorami oglądały filmy na wideo, wyłącznie horrory, od których Ellie była dosłownie uzależniona. W poniedziałek rano, w dniu wyjazdu Ellie, Kate przytuliła córkę.

– Dziękuję, że zaufałaś swemu instynktowi i… i że to wszystko zaaranżowałaś. Nie wiem, czy potrafiłabym sama się zdecydować. Potrzebne mi było takie pchnięcie.

– To wszystko pomysł Gusa. Ja tylko pomogłam w jego realizacji.

– Ellie, czy Betsy wie o Gusie?

– Ode mnie nie. Gdyby wiedziała, narobiłaby mnóstwo hałasu. Jeśli chcesz mojej rady, nie wspomniałabym jej o niczym, póki klamka nie zapadnie. To przykre, co się z nią dzieje. Ja jednak wciąż mam nadzieję, że pewnego dnia uporządkuje swoje sprawy i zacznie żyć normalnie.

– Chyba skorzystam z twojej rady, Ellie. Dziękuję za to, że odebrałaś mnie z lotniska i spędziłaś ze mną weekend. Naprawdę się cieszę, że lubisz swoich przyszłych teściów. Wiedziałam, że cię pokochają. Szczęśliwego Nowego Roku, skarbie!

– Nawzajem, mamo – powiedziała Ellie, obejmując matkę.

– Och, tak, wspaniale – wyszeptała Kate. Znów poszukała ustami jego ust. Poczuła, jak Gus rozsuwa jej kolanem nogi. – Jeszcze nie – wymamrotała, przywierając do niego całym ciałem. Poczuła, jak wstrząsnął nim dreszcz. Nie puszczając jej z objęć zaczął się wolno unosić, aż obydwoje znaleźli się w pozycji siedzącej. Ocierali się splecionymi ciałami, śliskimi od potu, kołysząc się niczym w takt jakiejś niesłyszalnej muzyki.

Przesuwał dłonie wzdłuż jej ciała. Pragnąc jej bliskości, przyciągnął mocno do siebie, aż jęknęła. Całował jej oczy, usta, brodę, potem obsypał gwałtownymi pocałunkami piersi. Żar bijący od jego ciała palił skórę Kate. Płonęła, była leśnym pożarem, który mógł ugasić tylko Gus. Jego niebieskie, rozognione oczy stanowiły jedyne barwne punkciki w mrocznym pomieszczeniu.

– Teraz – szepnął gwałtownie.

– Tak – odpowiedziała mu Kate.


* * *

Dla Kate Nowy Rok rozpoczął się pod znakiem załatwiania kwestii prawnych. Co tydzień składała wizytę w kancelarii adwokackiej Mancuso. Chciała, żeby Siły Powietrzne wystawiły świadectwo zgonu Patricka, do czego się nie kwapiły.

– Nie zamierzam z nimi walczyć ani dyskutować – oświadczyła Kate po szóstej wizycie, pod koniec maja. – Załóż sprawę rozwodową. Chcę jak najszybciej uzyskać rozwód. Jeśli okaże się to niemożliwe, pojadę gdzie indziej, do Nevady lub Meksyku. Pragnę to już mieć za sobą. Biorę ślub i nie życzę sobie po drodze żadnych niespodzianek. Chcę wszystko przeprowadzić legalnie.

Mancuso wzruszył ramionami.

– Zrobię, co w mojej mocy. Udało mi się uzyskać dla ciebie wyłączny tytuł własności domu w New Jersey. Możesz go sprzedać w każdej chwili. Masz kupca?

– Tak się składa, że mam. Podzielę pieniądze między Betsy i Ellie. Pan Stewart kupuje dom dla swej matki. Zdaje się, że chce, by akt notarialny wystawiony był na nią. Płaci gotówką. Przyśle ci wszystkie potrzebne papiery. Masz adres Ellie, możesz wysłać dokumenty do niej. Rozlicza moje podatki i podatki firmy. Mam nadzieję, że widmo tej transakcji nie będzie mnie nigdy w przyszłości straszyło po nocach?

– Nie widzę ku temu żadnego powodu, Kate. Wszystko jest załatwione legalnie. O nic się nie martw. Jedź do domu i zajmij się przygotowaniami do ślubu. A propos, kiedy to będzie?

– Myślałam, że w sierpniu lub we wrześniu, ale bardziej prawdopodobne, że w grudniu. Już nie mogę się doczekać – powiedziała, w jej głosie zadźwięczał dziewczęcy ton.

– Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa.

– A ja nie tylko mam nadzieję, ja wiem, że będę szczęśliwa. Dziękuję za twoją pomoc, Nick. Gdyby nie ty, nigdy nie dobrnęłabym tak daleko.

– Kate, a propos Betsy. Czy orientujesz się, ile pieniędzy wydaje n» te wszystkie poszukiwania, które prowadzi od lat?

– Mnóstwo. Poświęciła swe życie na odszukanie ojca. Jest mi smutno kiedy słyszę, jak żebrze o pieniądze na ulicach, by finansować… to, co robi. Wszystkie ślady się urywały, ale ona nie ustaje w poszukiwaniach.

– Dajesz jej pieniądze?

– Gdy mnie poprosi, co nie zdarza się często – odparła Kate, a potem dodała nerwowo: – Nie wie, że zamierzam wziąć ślub.

– Rozumiem – powiedział Mancuso, co znaczyło, że nic nie rozumie.

– Mam nadzieję. Bądź ze mną w kontakcie, Nick.

– Powodzenia, Kate – powiedział Nick, wyciągając rękę.

Czy tego potrzebowała? Nie była pewna. Co więcej, wcale się tym nie przejmowała.


* * *

Trzy dni przed Świętem Pracy zadzwonił Gus i spytał podnieconym głosem:

– Kate, co powiesz na wyjazd na tydzień do Kostaryki razem ze mną? Możesz się wyrwać? Wygrałem tę zwariowaną wycieczkę, właśnie dostałem bilety. Zabrałem matkę na imprezę dla starszych ludzi, na której zorganizowano loterię, i wygrałem. Zresztą to całkiem zrozumiałe, bo wykupiłem wszystkie losy. Pakuj manatki. Spotkamy się na lotnisku w Los Angeles!

– Kupiłeś wszystkie losy?

– Bo nikt inny nie chciał ich kupić. Loterię wymyśliła moja matka. Byłem u niej, kiedy zastanawiała się, jaką ufundować nagrodę. Miałem dziwne przeczucie, że nikt nie zechce kupować losów, więc namówiłem ją na Kostarykę. Rozważała Disney World. Zapisz sobie: zamieszkamy w buszu, więc nie zabieraj żadnych wymyślnych strojów. Decydujesz się, Kate?

– Będę na lotnisku – rzuciła jednym tchem. – Naprawdę kupiłeś wszystkie losy? Ile?

– Za dziesięć patyków. Musieli mieć jakiś zysk z loterii. Wybierają się autobusem do Atlantic City. Każdemu dam dwadzieścia pięć dolców na automaty, obiad i kolację. Kocham cię, Kate Starr, niebawem Kate Stewart.

– Ja też cię kocham, Gusie Stewarcie.

– Masz paszport, co?

– Tak.

– Dzięki Bogu. Teraz pisz.

Kate włożyła kartkę do portmonetki, wstała, poprawiła żakiet, rozejrzała się po biurze i powiedziała:

– Wychodzę. Nie wiem, kiedy wrócę. Muszę załatwić różne rzeczy i jechać w różne miejsca. Trzymajcie się, panie i panowie.

Z domu zadzwoniła do Ellie, która aż zapiszczała z zachwytu.

– W buszu! Bosko. Koniecznie jedź, mamo. Kiedy masz samolot?

– Jutro.

Z lekkim sercem, czując zawroty głowy, spakowała torbę i odszukała paszport. Znów zobaczy się z Gusem.

– Ale ze mnie szczęściara, prawdziwa szczęściara. Dzięki Ci, Boże, za to, że zesłałeś mi Gusa.

Загрузка...