Byłaby piękna, gdyby wielkie, okrągłe okulary nie nadawały jej twarzy nieco sowiego wyglądu.
Jake Wolfe siedział nad filiżanką kawy przy kontuarze baru z hamburgerami sąsiadującego z terenem uczelni. Obserwował ukradkiem młodą kobietę zajmującą stolik w rogu lokalu.
Ładna twarz, kaskada kasztanowych włosów opadających na ramiona; czubek szczupłego, kształtnego nosa wycelowany w rozłożoną na stoliku książkę.
– Dolać? – zapytał Dave zatrzymując się naprzeciw Jake'a i unosząc dzbanek nad jego filiżanką.
– Uhm. – Jake niechętnie oderwał wzrok od dziewczyny. – Co to za sowa przycupnęła tam w kącie?
– Nazywa się Cummings – odparł Dave, przechylając dzbanek. – Sarah. Miła.
O Davie można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że zagada człowieka na śmierć, pomyślał Jake, dziękując skinieniem głowy za kawę.
– Jest tu nowa? Robi studia podyplomowe? – usiłował wydusić z bufetowego jakieś informacje. Wreszcie usłyszał:
– Nie. Nowa, ale nie studentka. Wykłada historię.
– Nauczycielka historii? – skrzywił się Jake. – Na historii zawsze się nudziłem. No, może gdyby to ona – mnie uczyła… – Spojrzał wymownie w kierunku nieznajomej.
– Fakt. – Dave zachichotał. – Moje nauczycielki zawsze były stare. Do tego te nobliwe, ohydne sukienki i znoszone pantofle… I linijki. Do walenia uczniów po głowach. Jasne, wiem, co masz na myśli.
Jak na Dave'a, był to już cały potok słów. Jake odsłonił białe zęby, obdarzając go promiennym uśmiechem. Dostrzegł kątem oka, że „sowa" zamknęła książkę i wstała.
– Dave – mruknął. – Może byś mnie przedstawił pani profesor?
– Bo ja wiem? – Dave obrzucił spojrzeniem mundur Jake'a. – Nie jesteś na służbie?
– No to co? – obruszył się Jake.
„Sowa" zbierała jakieś swoje rzeczy. Zdjęła okulary, co potwierdziło przypuszczenia Jake'a. Była rzeczywiście piękna.
– Przecież i tak ją kiedyś poznam – mruknął. – Nie pamiętasz, że teren uczelni to mój rewir? Dlaczego trochę tego nie przyspieszyć?
Kobieta zbliżała się do nich. Jake wstrzymał oddech i spojrzał wymownie na Dave'a, który zrozumiał to spojrzenie i ukrytą w nim groźbę.
– Och, panno Cummings… – Dave zatrzymał ją, gdy przechodziła obok stołka sąsiadującego z tym, który zajmował Jake. – Czy poznała już pani miejscowego glinę?
– Glinę? – w głosie dziewczyny dał się słyszeć niepokój.
– Jake poczuł nieprzepartą chęć pogłaskania jej po twarzy, wypowiedzenia jakichś uspokajających słów. Westchnął. Dlaczego ten typ musi wypróbowywać właśnie na nim swoje wątpliwe poczucie humoru?
Dave usłyszał to westchnienie. Postanowił wyjaśnić sytuację.
– To jest, no, Jake Wolfe, z policji w Sprucewood. Pilnuje uczelni. – Uśmiechnął się łaskawie do stróża prawa. – Jake, to jest panna Cummings.
Jake skwitował uśmiech barmana wzruszeniem ramion, przybrał najbardziej czarujący wyraz twarzy, na jaki go było stać i zwrócił się do kobiety:
– Bardzo mi miło, panno Cummings – powiedział, wyciągając rękę.
Sarah Cummings wcale nie wyglądała na oczarowaną. Spojrzała na policjanta z rezerwą, niemal przestrachem. Podała mu jednak rękę, choć nie odwzajemniła uśmiechu. Zresztą cofnęła ją jak najszybciej, jakby dłoń policjanta ją parzyła. Hmm… Jake zmarszczył brwi. Sarah Cummings patrzyła na niego jak na wcielenie diabła. Miała taką minę, jakby chciała rzucić się do ucieczki. O co chodzi? pomyślał. Czy ona się mnie boi?
– Dave powiedział, że jest pani nowym wykładowcą historii – rzucił i zsunął się ze stołka, stając na drodze do drzwi.
– Ach, tak… tak, jestem.
Co, u diabła? Skąd ta nerwowość?
– Wie pani, to dziwne, że nie spotkaliśmy się wcześniej – zauważył obojętnym tonem, żeby nie zdradzić swej podejrzliwości. – Na pewno przyjechała pani niedawno?
– Tak – odparła, rzucając ukradkiem spojrzenie na drzwi. – Jakieś… dwa tygodnie temu.
– Tak, to prawda – potwierdził Dave. – Pamiętam, że – wpadła tu pani na obiad następnego dnia po przyjeździe.
– To wszystko wyjaśnia. Przez ostatnie dwa tygodnie pracowałem na drugą i trzecią zmianę – wycedził Jake, piorunując wzrokiem Dave'a.
– Rzeczywiście, to fakt – zgodził się pospiesznie Dave. – Muszę wracać do pracy.
Chwycił ściereczkę i oddalił się udając, że wyciera kontuar.
Jake czekał, jednak nic się nie wydarzyło. Sarah Cummings stała w miejscu, choć było jasne, że wolałaby być gdzie indziej.
– Czy pochodzi pani z tych okolic? – zapytał Jake, poszukując jakiegoś punktu zaczepienia.
– Nie. – Pokręciła głową. – Z Maryland… – Zawahała się, jakby nie chciała powiedzieć więcej, niż było to absolutnie konieczne. – Baltimore – dodała, gdy nie odpowiedział i… nie zszedł jej z drogi. •
– Ładne miasto – zauważył Jake, usiłując przywołać na twarz uśmiech. – Odwiedziłem kiedyś Harbor Place.
– Ach, tak? – Nie uśmiechnęła się; patrzyła w kierunku drzwi. – No tak, ładne.
Klęska. Jake czuł, że kobieta wprost marzy o tym, żeby się od niego uwolnić. Dlaczego? Ponieważ nie mógł jakoś sobie wmówić, że to on ją tak onieśmiela, nie potrafił wyjaśnić tak dziwnego zachowania. Jakieś kłopoty? Nie. Wygląda zbyt młodo i niewinnie, żeby obawiać się kontaktu z policją. Może powinienem używać innego dezodorantu?
Postanowił zacząć z innej beczki:
– Może napije się pani kawy? – zaproponował, wskazując najbliższy stołek.
– Nie, dziękuję – odpowiedziała bez wahania. – Mam… mam zajęcia. Może innym razem. – Oszacowała wzrokiem przeszkodę, jaką stanowiło jego mierzące metr dziewięćdziesiąt pięć centymetrów ciało. – Przepraszam, chciałabym przejść.
Cóż mógł odpowiedzieć? Przełknął cisnące się mu na usta przekleństwo. Nie miał wyboru.
– Oczywiście – mruknął i usunął się z przejścia.
Gdy przechodziła obok niego, znalazł błyskawicznie właściwe rozwiązanie.
– Kiedy? – zapytał.
Obrzuciła go zdumionym spojrzeniem.
– Co kiedy?
– Powiedziała pani „innym razem". – Zerknął na zegarek. – Codziennie wpadam tu na kawę, mniej więcej o tej porze – wyjaśnił. – Może jutro?
– Och… dobrze, ja… – Znów spojrzała na drzwi. – Ja…
– To tylko zaproszenie na kawę – uspokoił dziewczynę.
Sarah Cummings nerwowo przygryzła wargę. Jake poczuł, że czekając na jej odpowiedź musi panować nad szybkością swego oddechu.
– W porządku – wydusiła wreszcie z nie skrywaną niechęcią. – O dziesiątej?
– Świetnie. – Jake uśmiechnął się. – A więc do jutra. Odeszła. Nie wybiegła w popłochu, jak tego oczekiwał, lecz oddaliła się pełnym gracji, sprężystym krokiem.
Bogini. Chodzi jak bogini. Jake wytarł o spodnie spocone dłonie i zmusił się, by powrócić myślami do rzeczywistości. Uważaj, Wolfe, ta kobieta może cię zgubić, upomniał się w duchu.
– Ach, te oczy… – Uśmiechnął się do Dave'a zajmując miejsce na stołku.
– Tak, są brązowe – zgodził się Dave. Kwestia koloru oczu najwidoczniej nie miała dla niego znaczenia.
– Brązowe? – obruszył się Jake. – Jesteś ślepy, człowieku? Nie są po prostu brązowe. To kolor wiosennych bratków… taki miękki, aksamitny brąz.
– Jezu! Dobrze się czujesz?
– Nie masz wyobraźni, Dave. Trochę subtelności nikomu nie zaszkodzi.
– Może i tak – zgodził się bufetowy. – W każdym razie wyczuwam zawsze, kiedy ktoś jest sympatyczny, a panna Cummings na pewno do takich należy.
– Hmm… – Jake skinął głową. Ale czego ona się boi, pomyślał. Może mnie? Mojego munduru? Tego, co ten mundur oznacza?
Jake dopił wystygłą już kawę i wstał.
Żeby go szlag trafił.
Przygryzając dolną wargę, Sarah maszerowała w kierunku budynku wydziału nauk humanistycznych. Odruchowo odpowiadała na pozdrowienia mijanych po drodze studentów. Za piętnaście minut musi rozpocząć zajęcia.
Dlaczego przyjęłam to zaproszenie? zadała sobie pytanie, uśmiechając się do ładnej dziewczyny, która przytrzymała dla niej drzwi sali wykładowej.
Dałam się zastraszyć, przyznała w duchu, pokonując przestrzeń dzielącą ją od stolika wykładowcy. Gdy kładła torebkę i książki, drżały jej ręce. Jake Wolfe przytłoczył ją wzrostem, siłą, jakąś brutalną męskością. Właściwie jest przystojny, pomyślała.
– Dzień dobry, możemy zaczynać? – zapytała i rozpoczęła wykład.
– Choć świat Zachodu ledwie zdawał sobie z tego sprawę, cesarstwo chińskie było potężne już wtedy, gdy Rzymianie rozpoczynali podbój basenu Morza Śródziemnego.
Ma ciemnoniebieskie oczy; kolor wieczornego nieba.
– Tak, panie Kluesewitz. Chiny nie ustępowały Rzymowi potęgą ani bogactwem. Nawet w okresach największego rozkwitu imperium rzymskiego.
Ładna opalenizna, w tonacji głębokiego brązu.
– Oczywiście. Chiny pozostawiły bogate dziedzictwo literackie i artystyczne.
Wysoki, a każdy centymetr tego męskiego ciała wprost atakuje zmysły kobiety. Policjant…
– Po upadku dynastii Czou wewnętrzne walki toczyły się prawie przez dwieście lat.
Sarah przebrnęła jakoś przez zajęcia poświęcone starożytnym Chinom. Szmer na sali zmusił ją wreszcie do spojrzenia na zegarek. Koniec. Zastanawiając się, czy mówiła z sensem, podziękowała studentom za uwagę i zakończyła wykład.
Policjant. Westchnęła, zbierając swoje rzeczy.
Nieopatrznie zgodziła się spotkać z nim.
Czy wyglądam, jakbym na przykład… potrzebowała pomocy? Rozmyślała o tym podczas pozostałych zajęć i piętnastominutowego spaceru do mieszkania, które wynajmowała w miasteczku Sprucewood, na drugim piętrze świeżo odremontowanego domu. Lubiła chodzić pieszo; rzadko wyprowadzała samochód z garażu.
Tym razem nawet piękna jesienna pogoda i delikatny zapach palonych w ogródkach liści nie mogły skupić na sobie uwagi Sarah. Nękał ją określony problem. Czy policjant Jake Wolf potrafiłby jej pomóc?
Nie, odrzuciła tę myśl. Nie może zaufać ani jemu, ani żadnemu innemu policjantowi, prokuratorowi, czy sędziemu. To zbyt niebezpieczne. Chodzi przecież o życie. Życie innych, a może i jej własne.
„Milczenie jest złotem, panno Cummings". Echo słów studenta zabrzmiało ostrzegawczo w głowie Sarah. Zadrżała i nie miało to związku z chłodem początku października. Nie. Nie może nikomu o tym powiedzieć, zwłaszcza Jake'owi Wolfe'owi. To nie byłoby właściwym rozwiązaniem. Tak naprawdę, właściwego rozwiązania w ogóle nie ma. Nie ma ratunku.
Nastrój przygnębienia nie opuścił jej, gdy weszła do mieszkania, rzuciła rzeczy na krzesło i ruszyła do malutkiej kuchni. Przedtem była zbyt zdenerwowana, żeby myśleć o jedzeniu, teraz jednak głód, mimo nękającej ją troski, dał o sobie znać ze zdwojoną siłą. Przygotowała zapiekankę z makaronu, sera i brokułów. Wstawiła ją do piecyka, nastawiła minutnik i włożyła do lodówki butelkę białego wina. Potem wzięła gorącą kąpiel. Ciepła, rozleniwiająca woda była jak kojący balsam na zmęczone ciało. Sarah poczuła się lepiej. Gdy wychodziła z wanny, zabrzęczał minutnik piecyka, a jednocześnie… dzwonek do drzwi.
Kto to może być? Klnąc pod nosem na gości przychodzących nie w porę, narzuciła szlafrok na nagie, mokre ciało. Idąc do drzwi mocno zawiązała pasek. Znów usłyszała dzwonek.
– Kto tam? – zawołała, sięgając ręką do klamki.
– Jake Wolfe. – Głos tłumiły drzwi, jednak niezaprzeczalnie należał właśnie do niego.
Ręka Sarah zawisła w powietrzu o centymetr od klamki. Serce na moment przestało bić, a potem podjęło pracę w zdwojonym tempie. Poczuła suchość w gardle, dłonie jej zwilgotniały. Nie mogła zebrać myśli.
– Pani Cummings?
– Tak? – wykrztusiła.
– Czy otworzy pani drzwi?
Otworzę? Zerknęła na cieniusieńki materiał okrywający jej nagość. Nie ma mowy.
– Nie jestem ubrana! – krzyknęła.
– Więc niech się pani ubierze. Poczekam.
Szach i mat. Ubrać się i otworzyć, pomyślała, czy powiedzieć mu, żeby poszedł do diabła?
W kuchni brzęczał głośno dzwonek minutnika. Nie słyszała go.
– Sarah… jest pani tam?
Czy mógł słyszeć oddech? Bzdura!
– Tak, jestem.
– Czy to dzwonek alarmu przeciwpożarowego? Zapiekanka! Sarah spojrzała w kierunku kuchni, potem znowu na drzwi. To jasne, on nie odejdzie, pomyślała. Będę musiała w końcu otworzyć drzwi. Poza tym, jestem głodna.
– Czy coś się pali?
Pali się? Taka wspaniała zapiekanka! Szybko otworzyła drzwi. Nie spojrzała nawet na nieoczekiwanego gościa. Natychmiast popędziła do kuchni.
– Proszę wejść! – krzyknęła przez ramię. – Za chwilę wrócę!
Gdy otwierała drzwiczki piecyka, poczuła delikatne mrowienie w plecach. Choć była odwrócona tyłem, wiedziała że Jake Wolfe wszedł za nią do kuchni i stał… zbyt blisko.
– Czy mogę pomóc?
– Tak… nie. – Odwrócona tyłem do mężczyzny wyjęła zapiekankę, zatrzasnęła drzwiczki i wyłączyła brzęczyk. Czuła, że Jake przysunął się jeszcze bliżej. Słyszała jego spokojny oddech.
– Nie jest przypalona – mruknął – pięknie pachnie. Ser? Brokuły?
– Tak.
Odwróciła się i drgnęła. Stał tak blisko!
– Przepraszam – rzuciła zdecydowanie. – Chciałabym się ubrać.
Spodziewała się natrętnych spojrzeń, dwuznacznego uśmiechu. Nic z tych rzeczy. Jake Wolfe uśmiechnął się tylko przyjaźnie i odparł:
– Jasne. Poczekam w saloniku.
Pewnie, że poczekasz, mruknęła pod nosem po drodze do sypialni.
– Czy mógłbym w czymś pomóc?
Zatrzymała się gwałtownie w drzwiach. Jasne. Zaraz zaproponuje pomoc przy zapinaniu stanika.
– Niby w czym? – wycedziła przez zęby.
– Mógłbym nakryć stół – wyjaśnił. – Przecież nie może być pani tak okrutna, żeby kusić mnie tymi zapachami, a potem nie zaprosić na kolację.
– Nie mogę? – rzuciła chłodno. – Dlaczegóż by nie? Spojrzał na nią żałośnie.
– Prawo zakazuje stosowania okrutnych kar. Wtedy właśnie przyjrzała się mu dokładniej, a to co zobaczyła, zrobiło na niej wrażenie. Tym razem był w cywilnym ubraniu, a przystojna twarz i atletyczne ciało tylko na tym zyskały. Sarah chciała otrząsnąć się z przemożnego wrażenia, jakie wywarł na niej ten mężczyzna, lecz nie miała siły. Przeciwnie. Musiała zdobyć się na ogromny wysiłek, żeby nadać twarzy obojętny wyraz.
Obserwowała ukradkiem swego nowego znajomego. Wąskie biodra, długie, muskularne nogi. Spojrzała wyżej. Zobaczyła atletyczną klatkę piersiową i szerokie ramiona. Także silne, choć zgrabne dłonie, które opierał na biodrach.
Cały ten widok nasuwał Sarah myśli o bezczelnej, wyzywającej męskości. Wydawało się, że mężczyzna jest obojętny, jednak Sarah nie dała się oszukać. Wiedziała, że Jake z niecierpliwością czeka na zaproszenie.
Postanowiła go wyprosić, wyrzucić za drzwi. Nie mogła. Może nawet nie chciała?
Podjęła decyzję.
– Talerze są w szafce nad zlewem, sztućce w szufladzie, a serwetki na stole – poinformowała go nagle. – Wracam za minutę.
– Proszę się nie spieszyć, nigdzie się nie wybieram.
To właśnie mnie niepokoi, pomyślała Sarah, zamykając za sobą drzwi sypialni. Może, gdybym poznała go wcześniej, tydzień temu… Nie, to by niczego nie zmieniło.
Co robić?
Stała dość długo bez ruchu, walcząc z uczuciem, jakie ją ogarnęło. Obok zmęczenia i niechęci, odczuwała coś w rodzaju przyjemnego niepokoju, lecz nie chciała się do tego przyznać, nawet sobie samej. Wreszcie zwyciężyła uczciwość. Musiała stwierdzić, że Jake Wolfe jest pociągający. Bardzo pociągający.
Na tę myśl ogarnął Sarah niepokój. Być może robię wielki błąd, pomyślała, jednak ubrała się szybko, przyczesała włosy i nałożyła na wargi trochę szminki. Potem, z bijącym gwałtownie sercem, wyszła z sypialni.
Oniemiała na widok stołu, na którym pyszniła się jej najlepsza zastawa. Honorowe miejsce pośrodku zajęła zapiekanka; wyjęta z lodówki butelka białego wina walczyła z nią o lepsze. No i sałatka… Sałatka? Sarah przeniosła wzrok ze stołu na Jake'a. Tak wspaniała sałatka w ciągu… chyba piętnastu minut?
Poczuła wilczy głód. Nieważne, jak udało się mu przygotować to wszystko w tak krótkim czasie. Ważne, że to zrobił. Uznała, że warto jednak trochę się podroczyć.
– Nieźle – zauważyła podchodząc do stołu – ale… nie ma chleba?
– Znalazłem bułki i włożyłem je do piekarnika. Nie chciałem, żeby wystygły.
Uśmiech mężczyzny sprawił, że niemal zapomniała o chlebie, zapiekance i sałatce. Pomyślała o winie tylko dlatego, że nagle zaschło jej w gardle. Ten uśmiech działał elektryzująco. Poczuła nagle, że musi się gdzieś na chwilę schować, gdziekolwiek.
– Przyniosę bułki – rzuciła i uciekła do kuchni.
– Ja naleję wino – oświadczył Jake głosem, który mógł skrywać tamowany śmiech.
Wyjmując bułki z piecyka i układając je w koszyczku, Sarah czuła, że drżą jej dłonie, a przez ciało przebiegają lekkie dreszcze. Taka reakcja nie wróżyła spokojnego rozkoszowania się jedzeniem…
Obawy Sarah okazały się bezpodstawne. Choć rozpoczęła posiłek w stanie nerwowego napięcia, już po kilku minutach, wesoła i rozluźniona, słuchała z przyjemnością anegdot opowiadanych przez Jake'a Wolfe'a. Dotyczyły przeważnie zabawniejszych aspektów jego pracy.
– Ta kobieta chciała, żebym aresztował psa – podsumował jedną z opowieści.
– Psa? – Sarah wybuchnęła śmiechem.
– Jasne – wyjaśnił Jake. – Dlatego że warczał i wystraszył jej bezcennego kota.
Jake zachowywał się tak przyjacielsko i naturalnie, że Sarah prowadziła rozmowę szczerze, bez żadnego skrępowania. Nie starała się zachować ostrożności, traktowała go jak starego znajomego.
– Gdy byłam w liceum, miałam kota – oświadczyła, pociągając łyk wina. – Był bardzo niezależny. Zwykle patrzył na mnie tak, jakby chciał powiedzieć: „Daj mi spokój, jestem zbyt leniwy, żeby opłacało się zawracać mi głowę".
– Koty takie są – roześmiał się Jake i nałożył sobie drugą porcję zapiekanki.
– Czy często masz do czynienia ze zwierzętami?
– zapytała Sarah, rozłam ująć odruchowo bułkę. – To znaczy, czy stykasz się z nimi często podczas pracy, jak na przykład listonosz?
– Nie. – Jake pokręcił głową. Dodał z uśmiechem:
– Codziennie mam do czynienia tylko z koktajlem energetycznym pana Benneta.
– Nie bardzo rozumiem – przyznała Sarah, smarując bułkę masłem.
– Pan Bennet mieszka za miasteczkiem, na trasie, którą patroluję. Ma ponad osiemdziesiąt lat i jest w świetnej formie. Mieszka samotnie; w zeszłym roku umarła jego żona. Prawie mnie zaadoptował. Zna mój rozkład jazdy i co rano czeka przed domem z napojem, który nazywa koktajlem energetycznym. – Jake zrobił ucieszną minę, a Sarah zachichotała. – To świństwo ma ohydny smak, ale skłamałbym, mówiąc, że nie czuję się po nim lepiej.
– Naprawdę? To znaczy jak? Jake wzruszył ramionami.
– Mam więcej energii, czy coś w tym rodzaju.
– Nie do wiary – szepnęła Sarah.
– Podobnie jak to. – Wskazał widelcem zapiekankę.
– Świetnie gotujesz. Pyszne.
Sarah poczuła, że ten komplement sprawił jej nie. oczekiwanie dużą przyjemność.
– Dziękuję – odparła – ale to tylko zapiekanka. Przyzwyczajam się coraz bardziej do nieskomplikowanych potraw.
– No cóż, w świecie, który staje się coraz bardziej skomplikowany, wiele przemawia za prostotą – zauważył Jake.
Prostota. To jedno słowo wystarczyło, żeby rozproszyć mgiełkę euforii, która stępiła na jakiś czas ostrość widzenia problemów. W życiu Sarah nic poza gotowaniem nie było proste. Wszystko stało się bardzo złożone i przerażające, a miejscowy policjant był ostatnim człowiekiem, przy którym powinna się czuć zrelaksowana.
A jeśli rozluźni się na tyle, że wymknie się jej jakieś nierozważne słowo? Sarah złajała się w myślach za swą lekkomyślność. Zadrżała z niepokoju, ale ukryła to odwracając się, by spojrzeć na zegar w kuchni.
– Boże, jak późno! – wykrzyknęła z nie udawanym przerażeniem. – Strasznie mi przykro, nie chcę cię wyrzucać, ale…
– Masz randkę? – wpadł jej w słowo Jake. Nie był wcale zachwycony taką perspektywą.
– To naprawdę nie twoja sprawa – obruszyła się Sarah. – No dobrze, nie. Nie mam randki. Muszę się przygotować do jutrzejszych zajęć.
Najwidoczniej nie wywarło to na Jake'u piorunującego wrażenia.
– Dobrze, pójdę sobie, ale najpierw pomogę ci posprzątać.
– Niema potrzeby – zaprotestowała Sarah. – W ciągu minuty powkładam naczynia do zmywarki.
Jake zawahał się, zmarszczył brwi. Wstrzymała oddech. Zrobił ponurą minę, ale skapitulował. Sarah odetchnęła z ulgą i odprowadziła swego gościa do drzwi.
– Wyrzucasz mnie tak nagle na bruk… – poskarżył się, obdarzając ją nieco skwaszonym uśmiechem.
Sarah otworzyła usta, żeby go przeprosić, jednak zamknęła je natychmiast i otworzyła drzwi. Uznała, że skoro sam wprosił się na kolację, nie ma za co go przepraszać. Obdarzyła Jake'a słodkim uśmiechem.
– Nie odchodź wściekły – rzuciła modląc się w duchu, żeby gość wyszedł jak najszybciej.
– Tylko po prostu odejdź – uzupełnił chłodno znane powiedzenie. – To chciałaś dodać?
– Niestety tak – przyznała i wybuchnęła śmiechem na widok zgnębionego spojrzenia Jake'a.
– Pamiętasz mimo wszystko o jutrzejszej kawie?
Prawdę mówiąc, zapomniała. Wiedząc, że musi się trzymać z dala od niego, postanowiła zdecydowanie odmówić.
– Tak, pamiętam – odpowiedziała. Tak to zwykle bywa z moimi postanowieniami, dodała w myślach.
– Doskonale. – Uniósł dłoń i żartobliwie pomachał nią na pożegnanie. – Do zobaczenia. Dziękuję za wspaniałą kolację.
Sarah patrzyła, jak Jake zbiega po schodach. Potem zatrzasnęła drzwi i oparła się o framugę. Odczuła nagle pustkę. Westchnęła i zamknęła oczy.
W ciągu zaledwie kilku godzin jej życie skomplikowało się jeszcze bardziej. Jake jest miły i przystojny. Już od dłuższego czasu nic nie sprawiło jej większej przyjemności niż ta wizyta. Odczuwała coś, co sprawiało, że chciałaby się do niego zbliżyć. Coś, co mogło jej zagrozić.
Milczenie jest złotem.
Drgnęła, gdy echo tych słów ponownie rozbrzmiało w jej pamięci. Drgnęła, z trudem oderwała się od framugi i podeszła do zastawionego pustymi już naczyniami stołu. Gdy spojrzała na talerz, z którego jadł Jake, targnął nią żal namyśl o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby ich spotkanie nastąpiło w innych okolicznościach.
To niesprawiedliwe, pomyślała w rozpaczy.
Dlaczego akurat teraz? Dlaczego ten Jake musi być taki miły?