Telefon zadzwonił o dziesiątej czterdzieści pięć.
Przenikliwy dźwięk niemal sparaliżował Sarah, przywołując wspomnienie Jake'a. Zdawało się jej, że go widzi, czuje. Obraz tego mężczyzny rozgrzał ją, a jednocześnie zmroził. Oddychała szybko.
Jake.
Klęczała właśnie na podłodze w kuchni. Dzwonek telefonu zaskoczył ją w trakcie sprzątania.
Aby dotrzeć do aparatu telefonicznego, musiała pokonać świeżo umyty, mokry fragment podłogi. Wpatrzona w telefon, przygryzła wargi i zacisnęła palce na ścierce.
Drugi dzwonek.
Oczekiwała tego telefonu, bała się go, a jednocześnie o nim marzyła.
Co robić? zadała sobie pytanie, przygryzając wargę jeszcze mocniej. Odebrać? Nie odebrać? Roztrzaskać przyprawiające ją o rozterkę urządzenie?
Do diabła z losem i z całą tą sytuacją. Chcę go zobaczyć, pomyślała, chcę z nim być, ogrzać się w cieple jego śmiechu, zatonąć w objęciach, popróbować znów smaku jego ust.
Jake.
Telefon zadzwonił po raz trzeci.
Może to nie Jake, lecz ktoś inny? Jakiś kolega, matka, przedstawiciel firmy pragnącej jej coś sprzedać? A może wygrała jeden z niezliczonych konkursów organizowanych przez czasopisma?
Tak, rzeczywiście nie wiadomo…
Czwarty dzwonek.
Przygryzała gniewnie obolałą już wargę.
Dlaczego nie odłożyłam tej gazety na później, tylko przeczytałam ją jeszcze przed sprzątaniem? złajała się w myślach. Wstała. W ten sposób nie zauważyłabym tej notatki, która tak mnie zdenerwowała.
Telefon zadzwonił po raz piąty.
Sarah przeciągle jęknęła. Nie miała zwyczaju nie odbierać telefonu, a teraz, skoro to na pewno Jake… Zrobiła krok naprzód i przystanęła. Nie potrafiła podjąć decyzji.
Po co czytałam tę notatkę? Trudno, nie mogłam jej nie przeczytać, widząc w tytule nazwisko Jake'a.
Kolejny dzwonek.
Sarah zadrżała. Cholera jasna! Dlaczego łączę Andrew Hollingsa i jego przyjaciół z jakimś rozebranym na części samochodem? Przecież to nie ma sensu! Nic konkretnego na to nie wskazuje! A jednak… coś jej mówiło, że między kradzieżą a dziwnym zachowaniem studentów zachodzi jakiś związek.
Drgnęła na dźwięk kolejnego dzwonka.
Jake.
Pragnienie usłyszenia jego głosu wciąż ją prześladowało; wywoływało wątpliwości, budziło sprzeciw, pozbawiało resztek równowagi ducha.
Muszę się opanować, powiedziała sobie, robiąc kolejny krok w kierunku telefonu. Tak naprawdę, to niczego nie wiem. Zaczynam cierpieć pa manię prześladowczą. Mam zbyt bujną wyobraźnię.
Tym razem dzwonek targnął jeszcze silniej jej napiętymi do kresu wytrzymałości nerwami.
Sarah chciała odrzucić wszystkie zastrzeżenia i rzucić się do telefonu. Tak bardzo pragnęła usłyszeć głos Jake'a. Przyjmę jego zaproszenie na kolację, do kina, do… wszystkiego, co zaproponuje. Cholera, tak bardzo chcę go zobaczyć, być z nim, dotykać go. Nieważne, czy znam Jake'a od dwóch dni, czy od dwudziestu lat, myślała. Pragnę go, to oczywiste. Pokonała odległość dzielącą ją od telefonu i wyciągnęła rękę.
A jeśli przeczucia spowodowane tym artykułem nie są bezzasadne? A jeśli te podejrzenia się sprawdzą? Policja przypuszcza, że kradzież nastąpiła wczoraj przed świtem, przypomniała sobie. Ja widziałam Andrew i jego kolegów kilka godzin później. Widać było, że są zdenerwowani. Poza tym, muszę pamiętać o tym budzącym lęk ostrzeżeniu. Milczenie jest złotem.
Sarah przeszył dreszcz przerażenia.
Telefon zadzwonił, chyba po raz dziesiąty.
Przypadek? Sarah chciała w to uwierzyć, ale po prostu nie mogła. Można to nazywać intuicją, albo inaczej, jak się chce, jednak ja po prostu wiem, pomyślała. Andrew i jego przyjaciele mają coś wspólnego z kradzieżą samochodu. Skoro tak, to nie mogę pokazywać się publicznie z policjantem, który prowadzi w tej sprawie dochodzenie. Nie mogę, po prostu nie mogę ryzykować.
Sarah zauważyła, że wstrzymuje oddech dopiero wtedy, gdy telefon zamilkł; do tej pory oczekiwała podświadomie na kolejny dzwonek. Nagle jednak zapanowała absolutna cisza.
Milczenie jest złotem.
Złotem? Nie, tylko mosiądzem. Niesie ze sobą gorzki smak strachu i rozpaczy.
– Jake – szepnęła, dotykając czołem do chłodnego aparatu.
Sarah pracowała jak szalona przez cały ranek i wczesne popołudnie. Musiała znaleźć jakiejś ujście dla miotających nią sprzecznych uczuć. Mieszkanie nigdy jeszcze nie lśniło taką czystością. Umyła nawet okna; teraz błyszczały w świetle słonecznego, jesiennego dnia.
Przez cały czas rozważała swoją sytuację. Z jednej strony, myślała, prawdopodobieństwo zaplątania się przez Andrew i jego kolegów w jakąś przestępczą działalność nie jest duże. Dlaczego mieliby to robić? zadała sobie pytanie. Zajrzała przecież do ich szkolnych akt. Wszyscy trzej pochodzili z bogatych rodzin; na pewno nie potrzebowali pieniędzy. Po co, u diabła, mieliby kraść? Przecież pieniędzy im nie brakuje. To nie ma sensu.
Sarah odnotowała w myślach ten fakt i zaczęła rozważać sytuację z innego punktu widzenia. Własnego.
Podsłuchałam urywki rozmowy, które brzmiały podejrzanie, przyznała. Nie usłyszałam jednak niczego, co stanowiłoby ostateczny dowód. Może… może poza ostrzeżeniem Andrew.
Wygłosił je zbyt serio, no i… jego wyraz twarzy… Nie, nie można nad tym przejść do porządku dziennego. Niestety.
Odkurzając dywan i fotele przemyślała też oczywiście możliwości inne niż zachowanie milczenia. Może przedstawić swoje podejrzenia policji, dziekanowi wydziału, nawet poprosić o radę kierownika katedry. Cóż za pomysł, zganiła się w myślach. Przecież oni pękaliby ze śmiechu. Wyszłabym na egzaltowaną idiotkę, która boi się własnego cienia.
Dowód. Żeby kogoś obwinie, potrzebny jest dowód. W tym cały problem, pomyślała zniechęcona. Przecież dowodu nie mam i nie mogę mieć.
Myjąc okno w sypialni, roztrząsała dalsze elementy swej sytuacji.
Kolejna kwestia. Chcę spędzać czas z Jakiem. Dużo czasu. Lubię go, nawet bardziej niż lubię. Mimo pożądania, jakie we mnie budzi, czuję się z nim spokojnie, bezpiecznie, jak ze starym przyjacielem, a nie z kimś, kogo poznałam zaledwie dwa dni temu. Już samo to jest dość dziwne, może nawet niepokojące.
Czy naprawdę minęły dopiero dwa dni od naszego spotkania?
Nie do wiary. Tak. Nie można zetrzeć tego uczucia, jak kurzu z okna.
Nie można pomijać faktu, że Jake jest policjantem, a więc stanowi potencjalne zagrożenie dla Andrew i jego przyjaciół…
Dość tych myśli. Okna w sypialni już lśnią; pora na okna w saloniku.
Może jestem głupia, kontynuowała rozmyślania, albo tchórzliwa. A jednak… nie można tego pominąć. Pokazując się z policjantem narażam na poważne niebezpieczeństwo i siebie, i jego.
Jake nie ma o niczym pojęcia, więc nie będzie się miał na baczności. Niebezpieczna sytuacja może go zaskoczyć wtedy, kiedy nie będzie się niczego spodziewał.
Ręka Sarah znieruchomiała na szybie. Mogliby go zranić? Uderzyć, działając przez zaskoczenie? Drgnęła. Oni? Może nie wszyscy, ale Andrew?
Andrew nie zawahałby się przed niczym, co uważałby za konieczne, żeby bronić własnej skóry.
Sarah odsunęła się od okna. Mimo iż uważa Jake'a za bohatera, nie może go przecież wystawić jak kaczkę myśliwemu.
Gdy Jake znów zatelefonuje, jeśli zatelefonuje, poprawiła się, nie będę miała innego wyjścia. Muszę powiedzieć, że nie mogę się z nim spotkać. Ani dziś, ani kiedy indziej w najbliższej przyszłości. To jedyne wyjście.
Telefon zadzwonił o piętnastej dwadzieścia sześć. Sarah wiedziała to dokładnie, gdyż mniej więcej od drugiej spoglądała na zegar co pięć, czy dziesięć minut. Skuliła się i podniosła słuchawkę po drugim dzwonku.
– Halo?
– Cześć! – Głos Jake'a, ciepły i zmysłowy, nie tracił na tym, że docierał za pośrednictwem telefonu. – Jak się masz?
– Doskonale – skłamała. – A ty?
– Niepokoiłem się.
Wiedziała, oczywiście wiedziała. Musiała jednak zapytać:
– Czym?
– Sarah, kochanie – Te słowa zabrzmiały tak pieszczotliwie. – Wiesz przecież, że tak bardzo pragnąłem usłyszeć twój głos.
Sarah zaczerpnęła tchu, żeby powiedzieć: „nie".
– Spotkamy się wieczorem? – zapytał tym samym przymilnym głosem.
– Tak. – Sarah nakryła dłonią usta, które odmówiły jej posłuszeństwa.
– Dziękuję. – W głosie Jake'a zabrzmiała ulga. – Obiecuję, że nie będziesz żałowała.
Sarah stłumiła westchnienie. Właściwie już żałowała.
– Czy masz coś konkretnego na myśli? – zapytała, siląc się odruchowo na figlarny ton.
Na szczęście Jake nie wykorzystał sytuacji i nie zaczął mówić o seksie.
– Może wpadlibyśmy do Filadelfii na kolację i przedstawienie? Co o tym sądzisz?
Sarah aż podskoczyła z radości. Skoro wyjadą z miasteczka, na pewno nie natkną się na żadnego z trzech studentów.
– Jakie przedstawienie? – zapytała wesoło. – Spektakl teatralny?
– Z Broadwayu – wyjaśnił. – Musical. Gościnne występy zespołu z Nowego Jorku.
– Och, bardzo chciałabym to zobaczyć! – wykrzyknęła entuzjastycznie. – Słyszałam, że spektakl jest świetny, ale… czy dostaniemy bilety na dzisiaj? Podobno trzeba je rezerwować z bardzo dużym wyprzedzeniem?
– Bilety już mam – oświadczył z satysfakcją Jake.
– Zatelefonowałem do teatru i zarezerwowałem dwa ostatnie miejsca. Na balkonie, ale facet z kasy zapewnił mnie, że stamtąd wszystko widać. – Roześmiał się.
– Możemy też zabrać moją służbową lornetkę.
– Nie trzeba, mam teatralną.
– To znaczy, że jesteśmy już umówieni?
– O której, Jake? – zapytała, rzucając szybkie spojrzenie na tarczę ściennego zegara.
– To zależy od tego, czy chcesz zjeść kolację przed, czy po przedstawieniu – wyjaśnił. – Znam kilka restauracji w pobliżu teatru. Powiedz mi, na co masz ochotę. Zatelefonuję i zarezerwuję stolik.
– Rodzaj restauracji nie ma dla mnie znaczenia – zapewniła go Sarah. – A co ty byś wolał? Przed czy po?
Na szczęście Jake nie próbował zmusić jej do podjęcia decyzji.
– I przed, i po – odpowiedział bez wahania.
– Jak to?
– Proste – roześmiał się Jake. – Zjemy wczesną kolację, a po przedstawieniu wpadniemy jeszcze coś przekąsić. Co o tym myślisz?
– Wspaniały pomysł – zgodziła się Sarah. – A więc o której wyruszamy, Jake?
– No cóż, kurtyna idzie w górę o ósmej, a kolację chcemy zjeść spokojnie, bez pośpiechu – myślał głośno.
– Może zarezerwuję stolik na szóstą?
Nie czekał na odpowiedź, lecz mówił dalej:
– W sobotę jest duży ruch na drogach. Powinniśmy chyba wyjechać kwadrans po piątej. Mam nadzieję, że to wystarczy. Zgadzasz się?
– Tak, będę gotowa – odpowiedziała, nie starając się nawet ukryć entuzjazmu.
Sarah znów spojrzała na zegar. Za dwadzieścia czwarta! Pobiegła do łazienki; miała tylko półtorej godziny, żeby się przygotować. Musiała wziąć prysznic, umyć głowę, pomalować paznokcie i obmyślić jakiś strój.
Wybrała w końcu dwuczęściową garsonkę, w odcieniach zieleni i brązu.
Zręcznie zaplotła włosy w luźny węzeł, pozwalając pojedynczym kosmykom opaść na skronie i kark. Co do biżuterii, poprzestała na dużych, okrągłych kolczykach.
Zrobiła sobie lekki makijaż, pociągnęła usta dość jasną szminką.
Dzwonek u drzwi zabrzmiał, gdy wymachiwała rękoma, żeby wysuszyć drugą warstwę lakieru na paznokciach. Było dokładnie dziesięć po piątej.
Choć Jake wywarł na Sarah ogromne wrażenie już wtedy, gdy zobaczyła go po raz pierwszy w cywilnym ubraniu, było to niczym w porównaniu z tym, co poczuła, widząc go w stroju wieczorowym. W brązowym garniturze, jasnożółtej jedwabnej koszuli i krawacie w brązowo-złoty wzorek, Jake wyglądał jak bohater reklamówki nowej wody po goleniu używanej przez eleganckich mężczyzn.
– Cześć. – Brzmienie jego głosu uderzyło jej do głowy jak mocne wino.
– Cześć. – Sarah wpatrywała się w mężczyznę z nie skrywanym podziwem. Starała się jednak stwarzać pozory spokoju: oddychać, myśleć i zachowywać się jak ktoś normalny.
– Jesteś piękna – wyszeptał Jake, wprost pożerając ją spojrzeniem. Granatowe oczy pociemniały jeszcze bardziej, zamglone tłumionym pożądaniem.
– Dz… dziękuję… – Sarah mówiła z trudem; nie potrafiła myśleć logicznie. To sprawiło, że jej usta wypowiedziały same to, czego nie chciała wypowiedzieć na głos: – Ty też jesteś piękny.
Jake wybuchnął głośnym śmiechem.
– Mężczyzna nie może być piękny – wykrztusił wreszcie, gdy już przestał się śmiać.
– Ty jesteś – upierała się Sarah. – Zresztą, skoro nie lubisz tego słowa, zastąpię je innym: jesteś przystojny.
Iskierki rozbawienia zniknęły z oczu Jake'a. Spojrzał na nią z powagą.
– Uważaj, kochanie – poradził jej szeptem. – Właśnie odkryłem, że jestem łasy na twoje pochlebstwa. Jeśli nie przestaniesz, zostaniemy tutaj, sami przygotujemy kolację i urządzimy sobie nasze własne przedstawienie.
Sarah uznała, że ta groźba nie jest tak znowu straszna.
W tym momencie spostrzegła, że nadal stoją przy drzwiach, a ona sama trzyma się klamki jak koła ratunkowego!
– Ach… no cóż… jeśli tak… – Stwierdziła z przerażeniem, że zaczyna mówić od rzeczy. – Myślę, że powinniśmy już wyruszyć.
– Co za tchórz. – Szeroki uśmiech Jake'a złagodził tę uwagę.
Sarah puściła klamkę i zgodziła się w duchu z takim określeniem. Odwróciła się, żeby wziąć torebkę, którą położyła wcześniej na krześle w pobliżu drzwi.
– Jestem gotowa – oświadczyła, pospiesznie narzucając na ramiona miękki, wełniany płaszcz w kolorze karmelu i nie dając Jake'owi szansy pospieszenia z pomocą, co mogłoby ją przyprawić o takie drżenie, jak ostatnio, kiedy pomagał jej się ubrać.
Jake nie odpowiedział. Nie musiał niczego mówić. Jego oczy zdradzały rozbawienie, jakie spowodowała jej płochliwość.
W samochodzie Sarah poczuła, że ogarnia ją podniecenie. Palce dygotały i odmawiały jej posłuszeństwa. Nie mogła nawet poradzić sobie z czymś tak nieskomplikowanym, jak zapięcie pasa. Spróbowała po raz drugi i po raz drugi nie trafiła w zatrzask. Gdy Jake odsuwał jej rękę, żeby zrobić to za nią, odczuła jego dotyk jak silne, przeszywające porażenie prądem.
– Wiem, jak się czujesz – oświadczył, wpatrując się w szeroko otwarte oczy dziewczyny. – Ja sam mam wrażenie, jakbym mógł latać i to we wszystkich kierunkach jednocześnie.
– Ty… ty tak się czujesz? – zapytała drżącym głosem, wpatrując się w niego w niemym podziwie.
– Oczywiście. – Uśmiechnął się szeroko. – Mówiłem ci już, że bardzo cię pragnę, a od wczoraj to uczucie tylko się spotęgowało.
– Już nie próbowała się oszukiwać. Trudno okłamać samą siebie, gdy wszystko mówi, że jest inaczej. Wyszeptała tylko jedno słowo:
– Jake.
Jego oczy rozbłysły. Zadrżał, przysunął się bliżej, a potem… wycofał na swoje miejsce. Zapanowała pełna napięcia cisza. Jake przerwał ją westchnieniem, potem cichym śmiechem.
– Co się dzieje z tym samochodem? – zapytał retorycznie. – Zaczynam podejrzewać, że facet z myjni chciał być dowcipny i rozpylił tu jakiś afrodyzjak.
Żartobliwa uwaga sprawiła, że Jake osiągnął swój cel. Sarah wybuchnęła śmiechem, rozładowując napięcie, jakie powstało między nimi.
– Ruszysz wreszcie? – rzuciła rozkazującym tonem.
– Nie jadłam obiadu. Jestem głodna i spragniona.
– Dodała szybko: – I nie próbuj nadawać ostatniemu słowu jakiegoś innego znaczenia. Po prostu powiedziałam, że chce mi się pić.
– Czyż mógłbym to zrobić? – mruknął, bardziej do siebie niż do niej. – Chyba tak – przyznał, włączając starter. – Jest coś fajnego, czego nie wolno mi robić – mówił nadal do siebie, rozglądając się przed wjechaniem na jezdnię. – Będę więc zachowywał się najlepiej, jak umiem… chyba.
– Mam nadzieję – odpowiedziała Sarah, zapadając wygodnie w miękkim siedzeniu samochodu.
Jake żartował przez całą drogę do miasta. Gdy wjeżdżał na parking koło restauracji, co chwila wybuchali śmiechem, niczym para rozdokazywanych nastolatków.
Restauracja, którą wybrał Jake, była właściwie pubem w stylu irlandzkim. Panowała tam przyjacielska atmosfera, taka, jakby wszyscy goście i personel doskonale się znali. Ładna hostessa zaprowadziła ich do stolika odgrodzonego przepierzeniem, które zapewniało nastrój prywatności. Bursztynowej barwy żarówki umieszczone pod sufitem rzucały przyćmione światło, uzupełniane łagodnym blaskiem lampek oliwnych ocienionych kloszami, także w kolorze bursztynu.
Karta dań dostarczyła Jake'owi dodatkowej rozrywki, po prostu dlatego, że Sarah, żeby ją przeczytać, musiała wydobyć z torebki okulary.
– Co cię tak śmieszy? – zapytała, wpatrując się uważnie w nazwy dań napisane drobnym drukiem.
– Nic – odparł Jake z uśmiechem na ustach. – Przypomniałem sobie, że kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy w barze Dave'a, uznałem, że w tych okrągłych okularach wyglądasz jak sowa. – Uniósł dłoń, żeby powstrzymać protest dziewczyny. – Bardzo atrakcyjna i interesująca sowa – dodał przymilnie, lecz nie wytrzymał i stwierdził: – Jednak sowa to zawsze sowa.
Choć Sarah piorunowała go wzrokiem, nie mógł powstrzymać śmiechu.
Jedzenie smakowało im obojgu. Jedząc, żartowali i przekomarzali się wesoło.
Po kolacji siedzieli jeszcze dość długo nad kieliszkami napełnionymi doskonałym winem. Jake poprzestał na jednym.
– Ja prowadzę – wyjaśnił – ale ty możesz wypić, ile chcesz.
Sarah przypomniała sobie, jak szybko wino uderzyło jej do głowy poprzedniego wieczoru i także zrezygnowała z drugiego kieliszka.
Rozkoszując się świetnym białym winem, zupełnie stracili poczucie czasu. Przegapiliby przedstawienie, gdyby hostessa, którą poprosili o to wcześniej, nie przypomniała im delikatnie, że mogą się spóźnić.
Musical był pod każdym względem tak dobry, jak się spodziewali. Wyszli z teatru, nucąc jedną z najbardziej wpadających w ucho piosenek.
Drugą kolację zjedli w tym samym pubie. Sarah odczuwała zmęczenie po dniu wypełnionym szarpiącymi nerwy rozmyślaniami. Nie pomogła nawet kawa. Dziewczynę ogarnęła senność; kleiły się jej powieki.
– Zmęczona? – zapytał Jake, gdy dyskretnie ziewnęła po raz trzeci.
– Tak – przyznała Sarah ze skruszonym wyrazem twarzy. – Przepraszam, ale wstałam dziś wcześnie i przez cały dzień sprzątałam mieszkanie. Z trudem powstrzymuję się, żeby nie zasnąć.
– Nie ma za co przepraszać – powiedział Jake, przyzywając kelnera ruchem ręki. – Coś tu się jednak nie zgadza.
– Nie zgadza? – Sarah zmarszczyła brwi. – Co się nie zgadza? '
– Powiedziałaś, że wstałaś wcześnie?
– Tak. – Sarah odczuwała taką senność, że nie zorientowała się, do czego zmierzają pytania Jake'a. – Co w tym dziwnego?
Jake wzruszył ramionami.
– Telefonowałem rano i nikt nie odbierał. Myślałem, że wyszłaś, na przykład do sklepu.
– Och. – Sarah poczuła się głupio. – Tak, to znaczy nie, nie wychodziłam. Na pewno sprzątałam wtedy łazienkę, a szum wody zagłuszył telefon.
– Prawdopodobnie. – Jake przyjął jej wyjaśnienie bez cienia wątpliwości, co wzbudziło w niej poważne wyrzuty sumienia.
– Przepraszam – szepnęła.
– Nic się nie stało, przecież w końcu jesteśmy jednak razem.
Uśmiech Jake'a sprawił, że przestała się martwić swoim kłamstwem. Znów ziewnęła.
– Chodź już, śpiochu – rzucił, dopijając kawę jednym potężnym haustem. Wstał. – Czas wracać do domu.
Z głową na oparciu fotela, Sarah zapadła w drzemkę, zanim jeszcze wyjechali z miasta. Nie zasnęła całkiem. Unosiła się na cudnej chmurce, senna i bezpieczna, obok Jake'a siedzącego za kierownicą.
Gdy dojechali do domu Sarah, Jake pomógł jej wysiąść z samochodu i odprowadził do drzwi.
– Och, Jake – szepnęła Sarah, szukając w torebce klucza. – Było cudownie. Dziękuję.
– To ja dziękuję – odparł. – Ja też przeżyłem cudowne chwile.
Sarah otworzyła drzwi, nie mogła jednak oderwać wzroku od oczu Jake'a. Gdy ten zbliżył się o krok, przeszedł ją dreszcz. Nagle oprzytomniała.
– Czy moglibyśmy zakończyć ten wieczór jeszcze cudowniej, pocałunkiem na dobranoc? – zapytał łagodnie.
Sarah wiedziała, wiedziała na pewno, że jeśli pozwoli na pocałunek, ten wieczór się nim nie skończy. Wiedziała, lecz nie zawahała się. Postanowiła nagle, całkiem świadomie, że spędzi tę noc z Jakiem… w łóżku.
– Tak – odpowiedziała, cofając się w głąb mieszkania. – Ale nie w korytarzu.
Chwyciła Jake'a za rękę i pociągnęła go lekko w kierunku saloniku.
– Wejdź.