Sarah obudziła się czując, że dotyka nagiego i podnieconego mężczyzny. Otworzyła oczy i zobaczyła zamglone pożądaniem oczy Jake'a.
– Przepraszam – szepnął, obdarzając ją czułym uśmiechem. – Śpij, kochanie, bardzo mi przykro, nie chciałem cię obudzić.
– Może ty nie chciałeś – odpowiedziała cicho – ale pewien fragment twojego ciała tak.
Jake zachował powagę przez całe dziesięć sekund. Potem nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem.
– Wiedziałem, wiedziałem, że zdobyłaś mnie właśnie swoim poczuciem humoru – wykrztusił, całkowicie zbijając dziewczynę z tropu.
– Naprawdę? – Sarah szeroko otworzyła oczy. – A ja myślałam, że chodziło o moje ciało, a może tylko o jakąś jego część.
– Tak, o to też. – Jake uśmiechnął się demonicznie. Poruszył biodrami, co sprawiło, że Sarah głęboko, rozkosznie westchnęła.
– Jesteś niepoprawny – złajała go, starając się stłumić śmiech.
– Także nienasycony – odpowiedział i powoli ułożył się między jej nogami.
– Leżeli na boku.
Sarah zadrżała, czując nacisk silnego, muskularnego ciała mężczyzny. Zamknęła oczy i zaczęła powoli poruszać biodrami.
Jake raptownie wciągnął powietrze, a potem poszukał wargami jej ust. Przesunął językiem po zębach Sarah i zatracił się w namiętnym pocałunku.
Sarah owładnęło pożądanie rozpalone zmysłowością pieszczot Jake'a, jego dotyku. Chwyciła biodra kochanka i przetoczyła się na plecy, pociągając go za sobą, nie wypuszczając spomiędzy rozchylonych ud.
– Rozpalasz mnie do białości, kochanie – szepnął Jake, odsuwając na chwilę usta od jej twarzy. – Nigdy jeszcze nie byłem tak gorący i twardy.
Sarah jęknęła, a potem przygryzła delikatnie wargę Jake'a.
– Ja także – szepnęła. – To znaczy nigdy jeszcze nie byłam tak gorąca… wcale.
– Nawet z tym twoim profesorem? – zapytał Jake, patrząc uważnie w rozszerzone zdziwieniem oczy dziewczyny.
Sarah westchnęła i pokręciła głową.
– Nie – przyznała, przygryzając wargę; tym razem własną. – Ja… ach, widzisz, lubiłam, kiedy mnie pieścił, ale ja… – Oblizała wyschnięte wargi i wypaliła: – Ja jeszcze nigdy, nigdy przedtem nie osiągnęłam… – Zawiódł ją głos.
– Żartujesz. – Jake wpatrywał się w dziewczynę ze zdumieniem. – To znaczy, że wczoraj po raz pierwszy…
– Tak – przerwała mu Sarah, czując, że się czerwieni. – Po raz pierwszy… z tobą.
– To ci dopiero! – wykrzyknął Jake i pocałował ją mocno. – No i? – zapytał. Uniósł głowę, żeby móc widzieć wyraz jej twarzy.
– I co? – Sarah zmarszczyła brwi. Nie rozumiała, czego dotyczy to pytanie.
Jake spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Co myślałaś, czułaś? Podobało ci się?
– Podobało, to zbyt słabe określenie – odpowiedziała Sarah, mrucząc z zadowolenia. – To było… – Zawahała się, szukając odpowiedniego słowa. – Wszystkim, czym mogło być.
Uśmiechnęła się marzycielsko.
– Wszystkim, o czym zawsze słyszałam, ale nie wierzyłam, że to w ogóle możliwe.
– Och, Sarah. – Ton Jake'a i jego spojrzenie wyrażały czułość i bezgraniczne oddanie.
Zdradziło go ciało, które nie uszanowało uroczystej powagi chwili i obudziło się do życia. Jake uniósł głowę i spojrzał na Sarah z diabelskim uśmiechem.
– Chciałabyś to wszystko powtórzyć? – zapytał i zanurzył się w jej chętnym, rozpalonym ciele.
Tym razem nie kochali się ani gorąco i szybko, ani mocno i głęboko. Nie zatracili się w dzikim erotyzmie.
Zatopieni w sobie, w najczulszym uścisku, wyczerpali się do cna. Usnęli.
Jake obudził się. Stwierdził, że świeci słońce, a może minęło już nawet południe. Musi jechać do pracy! Ta alarmująca myśl sprawiła, że odegnał resztki senności. Wtedy… zauważył, że nadal obejmuje go wilgotna miękkość Sarah.
Jego ciało zareagowało; zaczął wypełniać coraz bardziej rozkoszne wnętrze dziewczyny.
Jeszcze raz? pomyślał, zdziwiony i rozbawiony swoimi możliwościami, których dotąd nie doceniał. Pragnął aż do bólu wypróbować te nowe możliwości, ale czas… Będzie musiał odłożyć to do następnego dnia. Chyba że…
Jake spojrzał z nadzieją na budzik. Westchnął. Zbyt mało czasu. Powoli wysunął się spod dziewczyny. Tym razem bardzo uważał, żeby jej nie obudzić. Jego twarz rozjaśnił łagodny, czuły uśmiech.
Sarah wyglądała tak spokojnie, tak bezbronnie. Łagodna i bezbronna… Jake odczuł przypływ męskiej dumy. Sarah jest tak rozluźniona, tak cudownie zaspokojona, pomyślał.
Jezu, dlaczego muszę ją opuścić? Muszę, powtórzył z naciskiem w myślach. Wstał i boso ruszył do łazienki. Potem wrócił do sypialni, po cichu zebrał swe rzeczy z podłogi i ubrał się. Sarah się obudziła. Spojrzała na niego ziewając i przeciągając się. Nagle, widząc, że Jake wkłada marynarkę, usiadła na łóżku. Zmarszczyła brwi, przesunęła dłonią po zmierzwionych włosach i zapytała:
– Dokąd się wybierasz?
– Muszę iść do pracy – wyjaśnił, zapinając marynarkę.
– Przecież jest niedziela – powiedziała z wyrzutem. – Nie mylę się, prawda?
– Tak – odparł, starając się nie patrzeć na jej – kuszące ciało, rozwarte, wilgotne usta. – Jednak mimo to muszę dziś pracować.
– Och. – Twarz Sarah wyrażała rozczarowanie. – To znaczy, że masz wolny tylko jeden dzień w tygodniu?
Jake staczał ze sobą wewnętrzną walkę.
– Niestety tak – odpowiedział, odczuwając zadowolenie na widok rozczarowania Sarah, którego nie starała się nawet ukryć. – Wymieniamy się. W przyszłym tygodniu mam dwa wolne dni: niedzielę i poniedziałek.
Spojrzała na zegar.
– O której zaczynasz?
– O trzeciej. – Jake oderwał wzrok od dziewczyny i spojrzał na zegarek. Wskazywał dwunastą pięćdziesiąt dwie. – Kończę służbę o północy. – Obrzucił Sarah pytającym spojrzeniem. – Będziesz za mną tęskniła?
Sarah odpowiedziała żartobliwie:
– A czy ryba tęskni za wo…
Przerwał jej, kręcąc głową i uśmiechając się.
– Teraz nie żartujmy. Będziesz?
– Tak, Jake – odpowiedziała miękko. – Będę za tobą tęsknić. – Wzruszyła ramionami. – Mam jednak tyle pracy, że nie wiem, kiedy znajdę na to czas. Muszę przeczytać i ocenić cały stos wypracowań o dynastii Czou. Jednak… będę tęskniła za tobą jak wszyscy diabli.
Ze ściśniętym gardłem Jake postąpił krok naprzód, w jej kierunku. Zawahał się, a potem cofnął. Cholera, tak bardzo nie chcę teraz wychodzić, pomyślał.
– O… o której jesz jutro obiad? – zapytał.
Sarah spojrzała na niego z roztargnieniem.
– Czy to zbyt trudne pytanie? – nie ustępował. Zacisnął pięści, żeby zdusić silne pragnienie zbliżenia się do dziewczyny.
– Spryciarz – mruknęła. – W poniedziałki mam przerwę w zajęciach o pierwszej.
– Spotkamy się w barze Dave'a? – zapytał. Wpatrywał się w jej oczy, a jednocześnie powoli wycofywał w kierunku drzwi.
– Nie pocałujesz mnie na pożegnanie?
– Boję się.
– Boisz się?! – krzyknęła Sarah. – Czego?
– Tego, że jeśli cię pocałuję, nigdy stąd nie wyjdę.
Sarah rozpromieniła się.
– W porządku. – Niemal doprowadziła go do szaleństwa głębokim westchnieniem. – Bardzo mi przykro. Nie ma pocałunku, nie ma wspólnego obiadu.
– Sarah – jęknął Jake, starając się nie uśmiechnąć. – Jesteś twarda i bezlitosna.
– Słyszałam już od ciebie coś podobnego – zauważyła. – Teraz podejdź i pocałuj mnie.
– Jezu – burknął – Czego to człowiek nie musi zrobić, żeby umówić się na jakiś podły obiad. – Podszedł do łóżka, wsunął ręce pod Sarah i uniósł ją, przyciskając mocno do piersi.
– Tak – zgodziła się Sarah. – Pamiętaj jednak o tym, co ja musiałam zrobić za jakąś podłą kolację.
– Uważaj, kochanie, sama się o to prosisz – rzucił ostrzegawczo Jake, nie mogąc tym razem powstrzymać śmiechu.
– Twarz Sarah wyrażała zdziwienie.
– Tak, sama się proszę… Jak cudownie! Czuję się taka lekka, wolna…
Jake zmiażdżył usta dziewczyny pocałunkiem. Podzielał jej zachwyt.
Jego ciało zareagowało tak, jak się tego spodziewał. Jezu, pomyślał, muszę stąd jak najszybciej wyjść.
Posłuszny wewnętrznemu nakazowi, położył Sarah na łóżku i pospiesznie wycofał się do drzwi.
– Jutro. Obiad. Pamiętaj, masz tam być – rzucił zduszonym głosem.
Sarah postanowiła jeszcze trochę się z nim podroczyć.
– Bo?
– Bo przyjadę po ciebie – pogroził, otwierając drzwi i wychodząc z pokoju.
Śmiech Sarah osadził go nagle w miejscu. Zawrócił i wszedł do sypialni. Na jego widok oczy Sarah rozbłysły.
– Jake? – Uśmiechnęła się niepewnie. – Tak dziwnie wyglądasz. Czy… coś jest nie w porządku?
– Nie, kochanie. – Pokręcił głową i zaczerpnął tchu. – Tylko… eee… pomyślałem, że powinnaś wiedzieć, że… – Urwał, a potem wykrzyknął: – Kocham cię! Kocham cię jak diabli!
– Och, Jake! – krzyknęła. – Ja też cię kocham! Tak bardzo!
Wyjść. Teraz albo nigdy.
– Do jutra, kochana. – Jake odwrócił się i dosłownie rzucił się biegiem do drzwi mieszkania.
Słowa Sarah rozbrzmiewały w głowie Jake'a, gdy zbiegał po schodach i wsiadał do samochodu. Odczuwał ogromną, wszechogarniającą radość.
Jak mogłem od niej wyjść? myślał, wpatrując się w przednią szybę samochodu. Jakim cudem zmusiłem się do odejścia właśnie wtedy, kiedy usłyszałem, że Sarah mnie kocha? Przecież chciałbym ją trzymać w ramionach, pieścić, śmiać się razem z nią, kochać się przez cały dzień i noc, zawsze.
Chwycił klamkę, jednak poczucie obowiązku zwyciężyło. Wiedział, że musi odjechać. Ma pracę, obowiązki, których nie może po prostu zlekceważyć. Włączył silnik i CB radio, które nawet w jego prywatnym samochodzie było zawsze nastawione na policyjną częstotliwość.
Zatelefonuję do Sarah w przerwie kolacyjnej, przyrzekł sobie. Samochód ruszył opustoszałą w niedzielę ulicą. Jake prowadził pewnie, choć wynikało to tylko z wyuczonych odruchów.
Zagłębiony we wspomnieniach nocy i poranka, nie usłyszał od razu brzęczyka radia. Dopiero głos szefa dziennego patrolu przykuł jego uwagę.
Policjant Jorge Luis meldował o kolejnym wypadku rozebrania samochodu na części.
Znowu? Jake zmarszczył brwi, gdy Jorge opisywał sposób działania sprawców. Z jego słów wynikało, że to już drugi tego rodzaju wypadek, z jakim ma do czynienia.
Drugi? Jake zastanawiał się, kiedy miała miejsce ta druga kradzież. Do diabła, pomyślał, miałem wolne tylko przez jeden dzień. Widać, że złodzieje nie próżnowali.
Działali tak samo, jak w pierwszej sprawie, w której dochodzenie prowadził Jake. Oba samochody – najnowsze, luksusowe modele – zostały rozebrane do szczętu.
Amatorzy, uznał, potwierdzając swoje wcześniejsze przypuszczenia. Poczuł jednak niepokój. Amatorzy czy nie amatorzy, pomyślał, wygląda to na działalność jakiejś zorganizowanej szajki.
Jake westchnął i nacisnął hamulec, zbliżając się do czerwonego światła, które rozbłysło na skrzyżowaniu w pobliżu jego mieszkania. Tylko tego nam brakowało, pomyślał bębniąc palcami w kierownicę. Szajka amatorów, która pragnie przejść na zawodowstwo.
Światło zmieniło kolor. Jake'a ogarnęło nagłe podejrzenie. Zamiast skręcić w prawo, w kierunku domu, pojechał prosto.
Zmierzał do złomowiska starych samochodów położonego na obrzeżach Sprucewood, jeszcze w obrębie jurysdykcji policji miejskiej.
Mogę się mylić, pomyślał Jake, ale nie zaszkodzi sprawdzić.
Nie tylko Jake, lecz niemal każdy policjant w mieście miewał od czasu do czasu podejrzenia związane ze złomowiskiem i popędliwym staruszkiem, który nim zawiadywał. Policjanci uważali, że składowisko wycofanych z obiegu samochodów służyło niekiedy jako punkt przerzutowy kradzionych pojazdów i części, które trafiały następnie do pokątnego warsztatu w jednym z większych miast: Norristown, Wilmington, Camden, a najprawdopodobniej w Filadelfii.
Każdy policjant ze Sprucewood, nie wyłączając szefa miejskiej policji, odwiedził już złomowisko raz albo kilka razy. Wszyscy odchodzili z niczym. Podobne niepowodzenie spotkało licznych pracowników policji stanowej.
A jednak, pomyślał znów Jake, nie zawadzi sprawdzić. Zjechał z autostrady na starą, mniej uczęszczaną drogę, która prowadziła do cmentarzyska starych samochodów.
Dojeżdżając do złomowiska, zwolnił. Rozglądał się wokół, badając wzrokiem ogrodzony teren zaśmiecony wrakami samochodów i poniewierającymi się wszędzie częściami. Nie dostrzegł niczego niezwykłego. Panowała cisza; Jake przypomniał sobie, że jest niedziela.
Przejechał z minimalną prędkością obok bramy. Dostrzegł nagle trzech młodych ludzi, oglądających pobieżnie pokiereszowane, wystawione na sprzedaż samochody.
Dzieciaki, uznał, chyba z uczelni. Szukają jakiegoś gruchota, żeby jeździć nim na podryw. Jake uśmiechnął się. Lubił dzieciaki, wszystkie. Chociaż… nawet z dużej odległości widać, że ci trzej to właściwie mężczyźni. Może nawet dwudziestoparoletni. Nie szkodzi. Jake uważał, że wszyscy, którzy nie zakończyli jeszcze nauki, są dziećmi i kropka.
Życzył im w myślach powodzenia w polowaniu na samochód… i na dziewczyny. Nacisnął pedał gazu, zwiększając prędkość. Dojechał do budynku opuszczonej stacji benzynowej. Mógł tam łatwo zawrócić i skierować się do miasta.
Uznał, że musi jechać szybciej albo spóźni się do pracy. Spojrzał jeszcze raz na mijane właśnie złomowisko i… zwolnił.
To dziwne, pomyślał i zmarszczył brwi. Trzej młodzi ludzie, których zauważył wcześniej, wsiadali właśnie do całkiem nowej, na oko bardzo drogiej furgonetki z luksusowymi elementami wykończenia.
Zdumiony, przyjrzał się mężczyźnie, który zajmował miejsce przy kierownicy czarno-srebrzystego pojazdu. Z przyzwyczajenia odnotował w pamięci rysopis nieznajomego: wzrost powyżej średniego, szczupłe, choć nieco muskularne ciało, długi nos, silnie zarysowana szczęka, ciemne włosy i brwi, resztki letniej opalenizny, żadnych widocznych blizn czy innych znaków szczególnych.
Zapamiętałem. Teraz w drogę, pomyślał Jake, zerkając na tarczę zegara zamontowanego w desce rozdzielczej. Pierwsza trzydzieści. Muszę jeszcze wziąć prysznic, ogolić się, włożyć mundur i… chyba lepiej będzie, jeśli coś zjem.
Wracając do miasta, Jake wspominał Sarah. Nie miał wyboru; całkowicie zawładnęła jego myślami.
Nie do wiary, pomyślał, tak mało czasu upłynęło od chwili, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy w barze Dave'a.
Cztery dni. Kto by pomyślał? Uśmiechnął się, skręcając w ulicę, przy której mieszkał. Zdumiewające! Roześmiał się głośno. Zdumiewające, to zbyt słabe określenie. Nie oddawało nawet w przybliżeniu tego, co się wydarzyło.
Naprawdę, kto by pomyślał? kontynuował rozważania pędząc po schodach na górę. Jake Wolfe, taki wolny i niezależny, a wpadł jak śliwka w kompot.
Sarah. Panie Boże, jak ja ją kocham, myślał Jake, zdejmując garnitur w drodze do sypialni. Miłość od pierwszego wejrzenia? No, może nie od pierwszego, przyznał i ruszył do łazienki. Może nawet nie od pierwszej wspólnej kolacji. Od drugiej, tu, u mnie? rozważał, regulując temperaturę wody przed wejściem pod prysznic.
Przypomniał sobie żywo to, co działo się na kanapie, w piątek, po kolacji. Zachowywała się tak cudownie… Potem uciekła do kuchni.
Tak, uznał. Chyba wszystko zaczęło się w piątek.
Tak czy inaczej, mama jest naprawdę bystra. Wiedziała od razu. Jake zamknął oczy, myjąc głowę szamponem. A bracia… Jęknął. Bracia… Ich mały braciszek schwytany w miłosną pułapkę… Ubawią się jak nigdy. Oczywiście, moim kosztem.
Och, dobrze już, dobrze… Wzruszył ramionami i spłukał pianę z włosów. Przestaną się śmiać, gdy tylko zobaczą Sarah.
Sarah.
Teraz pomyślał o ostatniej nocy. Oddała się tak… tak pięknie, tak wspaniale, każdą cząsteczką swego ciała i duszy.
Ciepła woda przypomniała Jake'owi ciepło i miękkość ciała ukochanej…
Zatopiony w marzeniach, zamknął oczy i wspominał cud, jakim była Sarah.
Kocham ją? Nie, uznał. Jaja wprost uwielbiam.
Zapragnął Sarah. Chciał, żeby była z nim tutaj, teraz, żeby stanowiła jego część.
Nieopatrznie odchylił głowę do tyłu i w zamyśleniu otworzył usta.
– Cholera jasna! – zaklął krztusząc się, gdy strumień wody wpadł mu prosto do gardła.
– Co za cholerny głupiec! – powiedział do siebie na głos i wyszedł spod prysznica.
Chłopie, źle z tobą, pomyślał, wycierając ciało dużym ręcznikiem. Kompletnie zwariowałeś.
Rzucił ręcznik w kierunku wieszaka i pobiegł do sypialni. Nie szkodzi. Liczy się tylko Sarah.
Sarah.
Jake znieruchomiał nagle z rękoma w szufladzie z bielizną. Przypomniał sobie, jak wykrzyknęła, że czuje się wolna. Może, pomyślał, będzie musiała poświęcić tę swoją wolność, żeby zrozumieć, co to słowo naprawdę oznacza.
Zmarszczył brwi i rozglądał się po pokoju jakby w poszukiwaniu odpowiedzi. Zamiast niej odnalazł wzrokiem tarczę zegara. Druga piętnaście.
Jezu! Dość tych rozmyślań! Muszę jechać do pracy!