Rozdział 3

Światła w teatrze wręcz oślepiały. Dorośli i dzieci zgromadzili się na estradzie i każda grupka pracowała na wyznaczonym sobie odcinku.

Lane zmierzała właśnie ku tej estradzie, gdy wszedł Tyler, niosąc na ramieniu jakąś drewnianą obudowę. Na jej widok zatrzymał się i uśmiech pojawił się na jego twarzy. Zatrzymał wzrok na butach i potrząsnął głową z niedowierzaniem. Pokazała mu język.

– Wiedziałem, że przyjdziesz – powiedział.

– Wiesz przecież, że działam pod presją twojej matki.

– Dobrze wiedzieć, że jakiejś presji ulegasz – stwierdził.

Przez ciebie, pomyślała, gdy obrzucił ją długim spojrzeniem, które mówiło więcej niż wszelkie słowa. Co go we mnie tak pociąga? myślała, odprowadzając go wzrokiem, podziwiając jego smukłą sylwetkę w obcisłych dżinsach i pas opadający na pośladki.

– Dzięki, że przyszłaś, Lane – rzekła Diana Ashbury.

– Chętnie służę pomocą. Wyznacz mi pracę, którą uznasz za najpilniejszą – oświadczyła.

– Mamy zaległości w szyciu kostiumów – powiedziała nieśmiało.

– Kostiumów? – zapytała Lane uradowana w głębi duszy. Szycie. Może projektowanie? – Nie ma sprawy – rzekła. – Już się do tego biorę.

Ruszyła w stronę estrady, gdzie stał wielki stół, a na nim dwie maszyny do szycia. Bele materiału leżały obok.

Szyć kostiumy Lane mogła na ślepo. Szybko zorganizowała sobie na stole warsztat pracy – wymierzyła materiał, dobrała odpowiednie kolory, pokroiła tkaniny według wzoru. I zasiadła do roboty. Pracowała w skupieniu.

Gdy uniosła wzrok znad maszyny, napotkała spojrzenie Tylera, który, w jednej ręce trzymając młotek, a drugą wspierając o biodro, wpatrywał się w nią.

Zarumieniła się jak nastolatka. Co za moc ma ten mężczyzna, pomyślała. Jego roboczy niebieski sweter tylko podkreślał intensywny kolor niebieskich oczu.

– Zastanawiałem się, czy nie chciałabyś zaczerpnąć świeżego powietrza.

Lane spojrzała na zegarek i stwierdziła, że jest tu już przeszło godzinę.

– Nieprawda – rzekła – wcale się nad tym nie zastanawiałeś.

Zmarszczył czoło, a uśmiech zniknął z jego ust.

– Ja nigdy nie kłamię – oświadczył.

Kto jak kto, myślała, ale ona nie powinna zarzucać komuś kłamstwa. Ona, która, mówiąc oględnie, zataja prawdę.

– Zapamiętam to sobie – powiedziała.

Dlatego, myślała, on nie będzie tolerował jej kłamstw. Zatem musi stanowczo trzymać go na dystans.

– Pójdziesz ze mną na Zimowy Bal? – zapytał nagle.

– Słucham?

Dobrze go usłyszała. Musiała się tylko zastanowić nad odpowiedzią.

– Odbywa się na zakończenie festiwalu. Wielka gala w Country Clubie.

Zaczerpnęła haust powietrza i, zadając kłam własnym pragnieniom, powiedziała:

– Nie, dziękuję za zaproszenie.

Westchnął, ale widać było, że takiej reakcji się spodziewał.

– Wobec tego zapraszam cię na kolację.

– Nie, również dziękuję.

– Musisz przecież coś zjeść! – zauważył.

– Nie z tobą – odparła.

Roześmiał się głośno, aż rozległo się echo, i wrócił do pracy, Lane zaś całą swoją uwagę skupiła na mierzeniu kreacji królewny z bajki. Potem wzięła się z nowym zapałem do innych kostiumów.

Po upływie dwóch godzin usłyszała:

– Dziewczyno, czas już chyba skończyć pracę!

Brzmienie głosu Tylera przyspieszyło jej puls. Uniosła wzrok – on stał tuż obok, pachniał świeżymi wiórami i dobrą wodą po goleniu. Nie zdarzyło jej się dotąd tak reagować na mężczyznę. Nigdy.

– Kawał roboty odwaliłaś – rzekł.

– Jednym ciągiem. To moja metoda – odparła, usiłując pokonać w sobie ów niebezpieczny dreszcz spowodowany jego bliskością.

Obrzucił wzrokiem rząd wiszących na wieszakach, gotowych już kostiumów.

– Powielany model – powiedziała skromnie. – Muszę jeszcze poprzyszywać guziki.

– Od tego jest jutro.

– Co prawda, to prawda – rzekła wyraźnie zmęczona, odchylając się na poręcz krzesła.

– Zjedz ze mną kolację – zaproponował szybko, czując, że teraz jest najlepszy moment. Chwila zwłoki i odmówi mu.

Zmierzyła go spojrzeniem.

– Nie powtarzaj się, Tyler.

– Do trzech razy sztuka: zjedz ze mną kolację. Lane.

– Nie, dziękuję.

Miała taką minę, jakby chciała powiedzieć „tak", lecz z jakiegoś powodu uznała to za niemożliwe.

– Ale uparciuch z ciebie!

Podszedł do stołu i wskazał stojące na blacie butelki z napojami, chipsy, hamburgery, marynaty.

Spojrzała na niego i wreszcie uśmiech rozjaśnił jej twarz.

– To co innego – rzekła. – Poddaję się.

Usiadła na skraju estrady i, wyraźnie uradowana, zaczęła machać nogami.

Usadowił się za nią, oddzielając ją jak gdyby własnym ciałem od reszty świata.

– Nie widziałem brzydszych butów chyba u żadnej na świecie kobiety – powiedział.

– Już raz byłeś łaskaw to stwierdzić – rzekła, spoglądając na te swoje koszmarne buciska. – Są wygodne i ciepłe. Podobne zresztą do twoich. – Gestem głowy wskazała na jego obuwie. Istotnie, nie różniły się zbytnio od jej butów, tyle że były nowsze.

Przyglądał się jej uważnie. Nie zamierzał rozmawiać z nią o butach. Chciał jej powiedzieć, jaką jest wspaniałą dziewczyną. Jak wielkie wywarła na nim wrażenie jej pełna poświęcenia praca. Jedyne jednak, co przeszło mu przez gardło, to:

– Masz piękny uśmiech – rzekł. – Powinnaś często się śmiać.

– Tak też robię, przynajmniej dwa razy dziennie.

– Niestety, nie do mnie.

– Do ciebie też mi się zdarza.

– Sądząc po twoim akcencie, nie jesteś z tych stron. Co cię przywiodło na Południe?

Chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią, po czym rzekła, starannie dobierając słowa:

– Piękna okolica. Spokój.

Anonimowość, dodała w duchu.

– Zawsze sprzedawałaś książki?

– Tak.

Jeszcze jedno kłamstwo. Kolejne. Ale na tym etapie co to ma za znaczenie? Siedzi na wierzchołku ogromnej góry kłamstw i musi tylko pilnie zważać, by z niej nie spaść na łeb na szyję.

– Co cię skłoniło do kupna i renowacji tego starego domu? – zapytał.

– Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Ten dom to jak stara kobieta, która się nie poddaje. Jest smutna, nieszczęśliwa, obdarta i błaga o nową sukienkę i fryzjera.

Uśmiechnął się.

– Mówiłeś coś? – zapytała sięgnąwszy po chipsa.

– Podobnie widzę i ja te stare domy tutaj – powiedział. – One mają dusze i, w moim odczuciu, te dusze umierają.

Nie wiem, czy ci wiadomo – ciągnął – że mój dziadek i ojciec zaczęli tu swoją działalność od generalnych renowacji. Czy nasza firma nie odnawiała również tego domu?

– Nie, zajęli się nim twoi konkurenci.

Udał, że jest urażony.

– Twoja firma jest trochę za droga – dodała.

Na estradzie za nimi ludzie uprzątali już narzędzia, likwidowali bałagan, jaki zawsze towarzyszy takiej robocie.

Tyler zaś nie odrywał wzroku od Lane, zafascynowany ognikami, jakie zapłonęły w jej przepastnych, ciemnobrązowych oczach. Chciałby zobaczyć te oczy bez okularów. Odebrałby to jak nagrodę po długiej, męczącej wędrówce. Musi jednak cierpliwie poczekać.

Gdy Lane zjadła ostatni kąsek, sięgnął po serwetkę i wytarł musztardę z jej ust.

Chwyciła go za rękę.

– Tyler…

Drugą dłonią przykrył jej dłoń. Zaiskrzyło między nimi. Żar z jego ciała przeniknął jej ciało. Krew zawrzała w obojgu. Tylerowi wydało się przez sekundę, że serce w nim zamarło, miał uczucie, że zapada się w jakąś przepaść. Usta Lane były kusząco uchylone, gotowe do pocałunku. Och, gdybyśmy byli sami… pomyślał. To pragnienie jego samego dziwiło. Zaledwie ją znał. Jedno wiedział o niej na pewno: wzbudziła jego ciekawość.

Wybuch śmiechu dobiegający skądś z tyłu odwrócił jego uwagę od stanu swych uczuć. Zaprzestał rozważań na ten temat i zaczął uprzątać ze stołu resztki jedzenia.

Spojrzał na nią innym okiem, jak gdyby chciał choćby na chwilę przerwać ten łańcuch pożądania, jaki ich połączył. Wzruszył ramionami z rezygnacją i poszedł w stronę pojemników na śmieci.

Lane popatrzyła na serwetkę, którą miętosiła w ręku, doznając dziwnego, dziewczyńskiego uczucia, jakie ogarnęło ją, gdy Tyler był blisko. Chwileczkę, bądźmy uczciwi, pomyślała. Jeżeli nie ukrywałabyś własnej tożsamości, jeżeli Dan Jacobs nie złamałby ci serca i swoim postępowaniem nie zmusił do zachowania tajemnicy, czy chciałabyś Tylera?

Spojrzała na niego przez ramię. I przyznała w duchu, że marzy o nim jak dziecko o gwiazdce z nieba. Wzrok jej spoczął na jego długich, opiętych dżinsami nogach, na szerokich barach. Oczywiście, gdyby, ubrany w garnitur, całe dni spędzał w biurze, nigdy by tak nie wyglądał. Patrzyła, jak wrzucił papierowy kubek do pojemnika na śmieci i nie trafił. Rozbawiło ją to.

Tuż za nim któraś z dziewczynek zbierała rozrzucone tu i ówdzie drewniane kołki, a gdy Tyler schylił się po ten nieszczęsny kubek, mała na czyjeś wołanie obróciła się gwałtownie, uderzając niechcący kołkiem w głowę Tylera. Cios musiał być silny, bo Tyler osunął się na ziemię.

Lane podbiegła do leżącego. Uklękła przy nim. Dziewczynka rzuciła kołki, podbiegła do nich i pełna skruchy zaczęła przepraszać swoją ofiarę.

– Tak jak przypuszczałam – rzekła Lane. – Tylko guz.

– Jestem ranny – jęczał Tyler, spoglądając na nią żałośnie. – Pociesz mnie.

– Biedny chłopiec – powiedziała patrząc mu w oczy. Nie dostrzegła w nich bólu. Były błękitne jak niebo. I wesołe.

– Spojrzyj na mnie, Tyler. Co widzisz? – Uniosła w górę dwa palce.

Chwycił je.

– Widzę piękną dłoń.

– Przestań mnie uwodzić i odpowiadaj na pytanie.

– Nic mi nie jest, a ty tak cudownie pachniesz.

Popatrzyła na zgromadzonych wokół ludzi i rzekła do winowajczyni, zapłakanej dziewczynki tulącej się do swego chłopca:

– Pan McKay dobrze się czuje. Postaraj się tylko o trochę lodu.

Powróciła spojrzeniem do Tylera i dostrzegła tyle radości w jego twarzy, że aż ją to zdumiało.

– Cieszę się, że tak się o mnie troszczysz – oznajmił.

– Troszczyłabym się o każdego, kto dostałby kijem w głowę – powiedziała, lecz stwierdziła w duchu, do czego nigdy by się nie przyznała, że serce jej się ścisnęło na widok osuwającego się na ziemię Tylera. – Przyciągasz wypadki – dodała. – Najpierw mój samochód, a teraz to.

Ktoś podał jej lód w plastikowej torebce, więc szybko przyłożyła go do guza ofiary. Ludzie w tym czasie rozeszli się do swoich zajęć.

Któryś z mężczyzn zapytał Tylera, czy odwieźć go do domu.

– Dzięki, mogę prowadzić – odparł ten. – Obrywałem większe cięgi podczas meczów.

– Nie masz osiemnastu lat – powiedziała Lane – i nie zgrywaj się na siłacza. Udowodniłeś zresztą ostatnio, że nie najlepszy z ciebie kierowca.

Zmierzył ją gniewnym spojrzeniem.

– Wciąż będziesz mi to wytykać?

– Mniejsza z tym. I tak odwiozę cię do domu.

Uśmiechnął się pod nosem.

Lane poszła po torebkę, stwierdziła, że uprzątnięto jej warsztat pracy, i wróciła do Tylera.

Ten, udając, że z trudem trzyma się na nogach, wsparł się o ramię Lane.

– Ale aktor z ciebie – powiedziała, odpychając go z lekka, lecz nic z tego nie wyszło, bo on mocno objął ją ramieniem. A ona, poddając się sile tego uścisku, upajała się ciepłem i zapachem jego ciała. Popatrzyła na niego, na jego jakby nieobecny uśmiech, i zastanowiła się, gdzie też on buja myślami. Potrząsnęła głową, jak gdyby chcąc się uwolnić od własnych. Doszli już tymczasem do jej auta.

Włączyła silnik. Ulica była pusta, blask świateł odbijał się w mokrym od deszczu asfalcie.

– Gdzie mieszkasz?

Wyjaśnił jej i po dziesięciu minutach Lane wjechała na podjazd rozległego domostwa. Znajdowało się ono blisko plaży – dobiegał tu wyraźny szum fal. Wiał silny wiatr i gdy Lane wysiadła z wozu, owionął ją zapach morza.

Tyler, idąc obok niej, kopnął leżące na trawniku papierki po lodach, które w świetle księżyca błyszczały niczym diamenty.

– Piękny dom – powiedziała. – Mieszkasz tu sam?

Dom miał dwa piętra, lecz sądząc po jego wysokości, równie dobrze mógł mieć trzy. Przestrzeń przed domem tak była zagospodarowana, że wjazd do garażu był prawie niewidoczny.

– Cieszę się, że ci się podoba – rzekł z uśmiechem, idąc chodnikiem obok niej.

– Sam go zbudowałeś, prawda?

– Tak – odparł. – A zacząłem przed pięcioma laty.

Nie czekając na zaproszenie, Lane weszła po stopniach na dużą, biegnącą wokół domu werandę. Lecz mimo jej rozmiarów – mógłby się tam zmieścić niejeden stół i niejedno krzesło, a także ze dwa bujane fotele – nie było tam żadnych sprzętów. Jedyną ozdobę stanowiła stojąca w kącie przywiędła paproć w doniczce.

– A to twoja pracownia, prawda? – zapytała wskazując na budynek przypominający staroświecki wagon.

– Tak, zgadza się.

– Co tam robisz?

– Wyklejam to i owo, między innymi sztukaterię. Zapraszam w moje progi.

Wszystkie dzwonki alarmowe rozdzwoniły się w głowie Lane. Sam na sam z nim w tym wielkim domu?! Ciało jej pragnęło tego. Dzięki Bogu mózg miał jeszcze nad ciałem kontrolę.

– Może innym razem – rzekła.

– Proszę cię, Lane. Zaparzę dobrą kawę.

Westchnęła ciężko.

– Oboje wiemy, Tyler, do czego zmierzasz.

– Sądziłem, że zaliczam się do subtelnych mężczyzn.

Roześmiała się krótko, gardłowo.

– Nie jestem głupia – rzekła. – Chcesz zaciągnąć mnie do łóżka.

Przybliżył się do niej i spojrzał jej głęboko w oczy.

– Ja chcę czegoś znacznie więcej, Lane – oznajmił.

Poczuła ucisk w żołądku, krew zaczęła jej szybciej krążyć, co sprawiło, że zalała ją fala gorąca. Tyle czasu upłynęło, odkąd mężczyzna patrzył na nią takim wzrokiem. I owa fala gorąca nie pozwoliła jej dać odporu myślom, jakie nią owładnęły.

– Nie wygłupiaj się – powiedziała. – Dopiero co się poznaliśmy.

Tyler nie przyjmował tego do wiadomości. Pragnął tej kobiety. Chciał jej udowodnić, ile szczęścia może jej dać. Ile rozkoszy sprawią jej jego pocałunki, pieszczoty. Takiego pożądania nigdy jeszcze nie doświadczył. Ta dziewczyna stanowiła dla niego wyzwanie i tym bardziej marzył o jej bliskości. Wiedział jednak, że… ciało to jedno, a serce to całkiem co innego. Serce pozostawało zimne.

– Zatracam się przy tobie. Nie daję rady – powiedział.

– Masz mi za złe burzę własnych hormonów? Mnie obarczasz winą?

Zmarszczył brwi, bo dostrzegł w jej oczach coś, czego nie było do tej pory: nieufność.

– Weź aspirynę i idź do łóżka – powiedziała ni stąd, ni zowąd. – Nie zamierzam wchodzić w tego typu układy ani z tobą, ani z kimkolwiek innym. Zdaję sobie sprawę z zadania, jakie sobie wobec mnie postawiłeś, i proszę cię, odczep się ode mnie.

Te słowa, jak i nuta gniewu w jej głosie, zaskoczyły go, dotknęły do żywego.

– Lane, poczekaj! – zawołał. – To nieprawda!

Szła w kierunku schodów.

– Dobranoc, Tyler.

Podbiegł do niej, chwycił ją za ramię. By nie stracić równowagi, wsparła się o niego i przez chwilę patrzyli sobie prosto w oczy.

– Puść mnie!

– Może najpierw faktycznie stanowiłaś dla mnie wyzwanie – przyznał. – Ale to się zmieniło. – Jego usta były tuż, tuż i czuła na sobie jego oddech. – Chodź ze mną.

Wydała z siebie jakiś słaby dźwięk, lęku, protestu…

Wyobraziła sobie, że idzie z nim do jego domu, do jego łóżka. Że leży naga obok niego, że czuje chłód prześcieradeł. I fala pożądania ogarnęła ją, jakby w oczekiwaniu na ten moment najważniejszy. Lecz dla Tylera byłaby to tylko chwilowa rozrywka, myślała, nic więcej. Zabawa. A ona, Lane, była już swego czasu zabawką dla innego mężczyzny.

Z dojmującym bólem uświadomiła sobie ogrom ciężaru własnego życia. Dan Jacobs, brukowce, podejrzenia o powiązania jej rodziny z mafią. A skoro plotki o tym ukazały się w prasie przed jej wiosennym pokazem, zrujnowało to jej karierę. W ciągu paru dni ona, znana w Nowym Jorku i Europie projektantka mody, stała się obiektem kpin i pomówień.

Nie wolno jej zatem, wobec tego, co przeżyła, przekroczyć bariery zwykłej znajomości z Tylerem. A nawet i to było niebezpieczne. Zbyt wiele miała do stracenia, za bardzo ceniła sobie to swoje skromne, ale bezpieczne życie i nie wolno jej było ryzykować jego utraty. Już sama możliwość, że Tyler mógłby się dowiedzieć prawdy o niej, przejmowała ją lękiem, a na myśl o tym, że mogłaby znowu komuś zaufać i przeżyć następny dramat… Nie, to wykluczone.

– Nie mogę.

– Możesz.

Pocałował ją w usta.

Lane czuła, jak ziemia osuwa się spod jej stóp. Znalazła się jak gdyby w potrzasku, z którego nie ma wyjścia. Tyler zniewolił ją, pokrywając pocałunkami jej twarz. Zniewolił jej duszę. Jego język rozerwał jej wargi, a dłonie błądziły po jej biodrach. Koniec świata!

Mamma mia. Lane zapomniała już, że mężczyzna tak może całować!

Загрузка...