PROLOG

Szkocja, wiosna 1483


– Na Chrystusa Pana! – zawołał Tavis Stewart, ciemnowłosy hrabia Dunmor. – Na Chrystusa pana, co zginął na krzyżu za nasze grzechy, i na łzy Jego matki, Marii, przelane na wzgórzu Kalwarii, zostanę pomszczony!

Mężczyzna stał pośrodku dymiących zgliszcz dworu Culcairn, a w nozdrzach czuł zapach śmierci. Zaczął padać drobny deszczyk, gasząc ogień i potęgując tylko nieprzyjemną woń.

– To ona jest temu winna. Przez nią nas to spotkało! – rzekł Robert Hamilton, młody ziemianin z Culcairn.

Chłopak bliski był łez. W ciągu ostatnich trzech lat stracił matkę w połogu, a ojca w niekończącej się nigdy wojnie na pograniczu. Miał jedynie swój dom, a teraz i tego już nie było. Jak miał zapewnić dach nad głową i opiekę młodszym siostrom i bratu? Jak miał sobie znaleźć żonę, skoro nie miał nawet domu, do którego mógłby ją przywieźć? Wszystko przepadło. I dlaczego? Z powodu latawicy, starszej siostry! Piękna Eufemia, z ognistorudymi włosami i jasnoniebieskimi oczami, z głośnym śmiechem i kpiącym wyrazem twarzy, ta dziwka Eufemia wszystkiemu była winna. Pora, by Tavis Stewart poznał prawdę. Kiedy hrabia dowie się o wszystkim, Robert nie będzie już musiał mścić się na swojej siostrze, która od dawna nic ma czci ni honoru.

– Robbie, proszę! – powiedziała jedenastoletnia Margaret Hamilton, kładąc dłoń na ramieniu brata. Widziała, jak niebezpieczne są teraz jego myśli, jak rośnie w nim złość. Ostatnich kilka godzin sprawiło, że dziewczynka bardzo wydoroślała. – Eufemia nie żyje. Tak straszliwa, okrutna śmierć jest wystarczającą dla niej karą. – Dziewczynka zaczęła trząść się cała na wspomnienie, a zęby dzwoniły jej głośno. – Dddddo… końca żżżżycia będę słyszała jej krzyki.

Chłopak poklepał siostrę po ramieniu, ale przemówił głosem srogim, pełnym goryczy:

– To jej wina, Meg, nie ma sensu temu zaprzeczać. Ściągnęła na nas angielską plagę. Jej ślepa zazdrość drogo nas kosztowała. Nie pomyślała o nas wcale, ani o mnie, ani o tobie, ani o Mary czy Georgie. Mogliśmy wszyscy przez nią zginąć! Niech jej dusza będzie przeklęta na wieki!

Hrabia Dunmor spojrzał na niego spod ciemnych, gęstych brwi. Ciemnozielone oczy pojaśniały mu z gniewu. Był dwadzieścia siedem lat starszy od tego piętnastoletniego młokosa, i choć Robert Hamilton miał przynajmniej sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, hrabia przewyższał go co najmniej o dziesięć.

– Szybko rzucasz oskarżenia, mój chłopcze – powiedział – ale nie chcesz mi rzec całej prawdy. – Jego głos brzmiał groźnie. – Albo mi wszystko powiesz, albo, Bóg mi świadkiem, zabiję cię na miejscu.

Sięgnął do swego sztyletu, by podkreślić, że się nie zawaha.

– Nieeeeeee! – krzyknęła Margaret Hamilton, odciągając na bok brata.

Pobladła dziewczynka stanęła między nimi z rękoma wyciągniętymi przed siebie, jakby chciała ich powstrzymać przed walką, bo jej brat też sięgnął po swój sztylet.

– Nie dość jeszcze przelano dziś krwi? – szlochała dziewczynka. – Czy mężczyźni tylko do tego się nadają? Potraficie jeno napadać, mordować i kraść?

Otarła gorące łzy z policzków, rozsmarowując sadzę po szczupłej twarzy.

Stojący dookoła, odziani w kilty mężczyźni spojrzeli na siebie zawstydzeni, wspominając inne zajazdy, dymiące zgliszcza i inne szlochające kobiety. Wszyscy, stojący w zasięgu jej głosu, byli poruszeni słodką postacią dziewczynki i jej dobitnymi słowami. Była taka krucha, zbyt młoda, by tak strasznie cierpieć, ale właśnie taki był los wszystkich kobiet. Jednak hrabia Dunmor pozostał nieprzejednany. Nie okazał skruchy.

– Chodź, panienko, chodź no ze mną – powiedziała stara służąca, ciągnąc małą delikatnie za ramię.

Meg spojrzała na brata, a potem na hrabiego. Pełen rozpaczy wzrok przeniosła na sześcioletnią siostrę, Mary, i ich trzyletniego braciszka, George’a. Dzieci tuliły się ze strachu do nóg służącej. Instynkt macierzyński zwyciężył w Meg i postanowiła, iż brat i hrabia sami muszą rozwiązać swoje męskie sprawy. Dzieci bardziej jej potrzebowały. Pobiegła więc do nich.

– Prawdę, Rob! Powiedz mi całą prawdę! – warknął jeszcze raz hrabia.

– Eufemia była dziwką, milordzie. W głębi duszy była dziwką, choć skrzętnie to skrywała, a przynajmniej starała się. Wszyscy jednak o tym wiedzieli, jednakowoż nikt nie śmiał rzec ani słowa.

– Nie wiedziałem – mruknął ponuro Tavis Stewart.

– Wcaleś o nią nie dbał – rzekł cicho Robert Hamilton. – Chciałeś mieć żonę, a Eufemia miała w posagu ziemię i była piękna. Nic cię więcej nie obchodziło, milordzie, Eufemia pragnęła władzy, chciała dobrze wyjść za mąż i pewnie byłaby ci wierną żoną, gdybyś ją regularnie zaspokajał, a musisz wiedzieć, że wielce była namiętna. Sypiała z tymi, co ze strachu przed zwolnieniem ze służby nie mogli jej odmówić usług – westchnął ze smutkiem chłopak.

– Zeszłego lata jednak siostra moja zakochała się, niech jej Bóg wybaczy. Był Anglikiem. Zwał się sir Jasper Keane. Pasowali do siebie, bo Anglik był równie namiętny i gwałtowny jak Eufemia. Spotkali się kiedyś, jadąc konno po granicy. Moja siostra nie powinna była jeździć sama, ale wcale się nie bała. Nawet ojciec nie mógł jej nic nakazać. Zakochała się w Angliku do szaleństwa.

Kiedy dowiedziała się, że on widuje się z dziewką, która mieszka przy granicy, pojechała za nim przez wrzosowiska i wypatrzyła chatkę swej rywalki. Spaliła ją, milordzie. Jak wieść niesie, sir Jasper uznał jej zachowanie za zabawne, ale i tak zbił moją siostrę na kwaśne jabłko. Pokazała mi swoje siniaki, jakby dostała je za zasługi. Chełpiła się nimi. Eufemia uważała bowiem, że jeśli mężczyzna ją bije, to znaczy, że kocha.

– Sądziła, że kiedyś zostanie żoną tego przeklętego bękarta – powiedział Robert Hamilton, potrząsając głową. – Naprawdę go kochała i nie chciała mu wierzyć, kiedy jej powiedział, że na żonę znajdzie sobie kobietę o łagodnym charakterze, a nie rudowłosą Szkotkę bez posagu. Eufemia śmiała się tylko z tego. Nie wierzyła, by Anglik mógł poślubić inną. Sądziła, że chce ją tylko sprowokować do zazdrości. Z początku niewiele się przejmowała tym, co powiedział, ale w końcu chyba zrozumiała, że mówił prawdę. Zaczęła być zazdrosna o inne kobiety, a podobno było ich wiele, bo Anglik był jurny jak młody byczek, a kobiety leciały do niego jak muchy do miodu. Potem zjawiłeś się u nas ty, panie – ciągnął chłopak – i poprosiłeś o rękę Eufemii. Bóg jeden wie, że mogłeś sobie znaleźć godniejszą żonę, ale rozumiałem twoje powody. Chciałeś mieć żonę i potomka, nie bawiąc się w długie poszukiwania i zaloty. Powinienem był odmówić, milordzie. Znalem przecież dobrze moją siostrę, a o swojej namiętności do Anglika wiele razy mi wspominała. Zawsze trzymała się od reszty rodzeństwa z daleka, a mimo to zwierzała mi się często.

Chłopak zgarbił się, jakby dopiero poczuł ciężar swoich cierpień. Milczał przez chwilę i słychać było jedynie świst wiatru i szlochanie tych, co uratowali się z rzezi i pożaru dworu Culcairn.

Hrabia zaczął nieco współczuć młodzieńcowi, ale wciąż chciał znać zakończenie tej smutnej historii, której sam był uczestnikiem.

– Powiedz, co dalej – nalegał spokojnie. – Powiedz, co się stało, Rob.

Chłopak westchnął głęboko.

– Eufemia nie chciała wcale, żebym ci odmówił, panie. Przysięgała, że jeśli dobijemy targu, będzie dla ciebie dobrą żoną, ale prawda była taka, że chciała tylko powiedzieć swojemu Anglikowi, jaki ją spotkał zaszczyt. Chciała, by poczuł zazdrość o hrabiego, bo sam był prostym rycerzem. Cieszyła się, że będzie mu mogła odpłacić za jego okrucieństwo. Naśmiewała się z niego, że nie musi być żoną takiego biedaka, bo będzie hrabiną, żoną przyrodniego brata króla i jej niewielki posag w niczym tu nie przeszkadza. Teraz, kiedy o tym pomyślę, zdaje mi się, że siostra zwierzała mi się tak często, bo się bała. Prowadziła niebezpieczną grę, z dwoma niebezpiecznymi mężczyznami. Sir Jasper obiecał mojej siostrze, że zabierze ją do Anglii i kupi jej dom. Eufemia odparła na to, że nie chce już być jego kochanką i nie pozwoli się więcej zhańbić. Miał się z nią ożenić albo już nigdy jej nie zobaczyć. Siostra była uparta, ale nie było jej łatwo. Ostatnio często płakała.

Robert Hamilton zamyślił się. W wyobraźni znów usłyszał tętent koni za oknem, podzwaniające ostrogi, głuche okrzyki mężczyzn, zwiastujące nadchodzące kłopoty.

Tamtego dnia podszedł do okna w bibliotece i zobaczył grupę mężczyzn z zapalonymi pochodniami. Płomienie tańczyły na wietrze, a na twarzach żołnierzy pojawiały się na zmianę światło i cień. Żołnierze nosili warkocze. Anglicy!

– Dobry Boże! – szepnął sam do siebie, obawiając się najgorszego. Dwór Culcairn był pierwotnie chatą myśliwską i choć rozbudowano go przez lata do obecnych, rozmiarów, nigdy nie próbowano nawet go fortyfikować, mimo niebezpiecznego, przygranicznego rejonu, w którym był położony.

Robert Hamilton usłyszał głuche walenie do drzwi. Zbiegł z biblioteki na parter i rozkazał pośpiesznie służbie, by uciekali, zabierając ze sobą najmłodszych Hamiltonów. Jakby za sprawą magicznej sztuczki hol domu wyludnił się w jednej chwili. Robert otworzył wielkie dębowe drzwi i stanął przed bardzo przystojnym mężczyzną, który szybko wszedł do sieni.

– Jestem sir Jasper Keane. Chcę się widzieć z panną Eufemią Hamilton rzekł.

– Jestem jej bratem, panie, panem tego domu – odparł Robert Hamilton. – Godzina jest zbyt późna na odwiedziny.

– Późno czy nie, jestem tu i nie sądzę, byś zdołał mnie odesłać, panie – odparł arogancko. – Chyba nie odmówisz mi rozmowy z panną Eufemią po tak długiej i wyczerpującej podróży, zwłaszcza że musiałem jechać pod osłoną nocy.

Robert Hamilton roześmiał się gorzko.

– Zdaje się, że nie jestem w stanie ci odmówić, panie. Mimo to twierdzę, że nie podobają mi się twoje nocne odwiedziny w moim domu.

Anglik poczerwieniał, ale nim zdążył coś powiedzieć, u szczytu schodów pojawiła się Eufemia.

– Jak śmiesz tu przyjeżdżać! – syknęła na sir Jaspera Keane’a. – Wynoś się stąd, panie! – Odwróciła się i zniknęła za drzwiami na piętrze.

Sir Jasper pobiegł za nią po schodach, ale głos pana domu zatrzymał go w połowie drogi.

– Panie! Nie zgadzam się, by ta haniebna sprawa między tobą a mą siostrą toczyła się w taki sposób. Proszę iść ze mną do biblioteki, a ja nakażę mojej siostrze dołączyć do nas wkrótce. Proszę pamiętać, że jesteś pan pod moim dachem.

Anglik skinął głową.

– Musisz, panie, wpuścić moich ludzi.

– Nie ma tu dla pana żadnego niebezpieczeństwa, sir Jasperze – odparł sztywno chłopak. – Otworzę drzwi dla okazania dobrych intencji, ale twoi ludzie mają pozostać na zewnątrz.

– Dobrze więc – zgodził się sir Jasper.

Robert Hamilton otworzył drzwi i zwrócił się do zebranych żołnierzy:

– Wasz pan nakazał wam oczekiwać go tutaj. Poprowadził nieproszonego gościa na piętro do biblioteki.

– Oto wino, milordzie. Proszę, byś się poczęstował, kiedy ja pójdę po moją siostrę.

Pośpiesznie wyszedł z pokoju i ruszył schodami na drugie piętro, gdzie były wszystkie sypialnie.

Na korytarzu spotkał Unę, nianię młodszego rodzeństwa.

– Cóż za podły człowiek przychodzi w zaloty z armią ludzi – powiedziała surowym tonem.

– Tak – przyznał jej pan, a potem nakazał: – Ukryj dzieci w bezpiecznym miejscu. Jeśli jeszcze ktoś ze służby nie uciekł z domu, każ im szybko to uczynić, póki czas. Nie wiadomo, czy ujdziemy z życiem, kobieto. Obawiam się, że za późno już szukać pomocy u hrabiego.

Poszedł dalej, do pokoju najstarszej siostry, wchodząc do jej komnaty bez pytania. Eufemia siedziała tam zaczerwieniona, podekscytowana, jak dziewka po raz pierwszy zakochana. Robert zastanawiał się, jak to możliwe, by istota tak nieokiełznana i samolubna mogła być tak piękna. Szafirowo-niebieskie oczy stały się teraz prawie czarne z emocji. Miała na sobie najlepszą suknię z zielonego jedwabiu ze stanikiem obszywanym perłami.

– Przyjechał po mnie, Rob – powiedziała podekscytowanym tonem. – Wiedziałam, że przyjedzie!

– Nie bądź niemądra, Eufemio – odparł ostrym tonem chłopak. – Gdyby Anglik przyjechał cię poślubić, zrobiłby to jak trzeba. On wie, że pójdziesz z nim i bez przysięgi.

Eufemia Hamilton zmarszczyła brwi.

– Masz rację – powiedziała z wolna, jakby nie chciała przyznać mu racji. Oczy zalśniły jej złością. -Niech go szlag, Rob! – Była bliska łez. – Niech diabli wezmą jego czarną duszę do piekła! Odeślij go.

– Łatwo ci mówić – odparł Robert cicho. – Tylko ty możesz go teraz odesłać do diabła.

– Nie wyjdę do niego – rzuciła opryskliwie. Chłopak schwycił ramię siostry w silnym uścisku i powiedział głosem więcej niż groźnym, nieznanym

Eufemii, który sprawił, że wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia:

– Może i jestem od ciebie młodszy, droga siostro, ale jestem głową rodu i nakazuję ci mnie usłuchać! Swoim niegodnym zachowaniem narażasz życie nas wszystkich. Nakazuję ci zakończyć ten bezwstydny proceder jeszcze dzisiejszej nocy, nim o wszystkim dowie się hrabia. Zrozumiałaś, mnie, Eufemio?

– Tak – szepnęła.

– Chodź więc ze mną do twego kochanka. Czeka na ciebie w bibliotece.

– Ty nie idziesz?

– Nie, jeśli tego nie chcesz, droga siostro. Potrząsnęła przecząco głową.

– Upnij więc włosy i stań przed tym człowiekiem, nim jego żołnierze zaczną plądrować stajnie i obory.

– On woli, kiedy mam włosy rozpuszczone, Rob, więc jeśli pójdę tak uczesana, na pewno będzie bardziej uprzejmy – powiedziała i pośpiesznie wyszła z pokoju.

Robert pospiesznie wyszedł z pokoju siostry i wszedł do własnej sypialni, zamykając za sobą drzwi na klucz. Podszedł do kominka i namacał ścianę obok. W drewnianej boazerii znalazł ukryte drzwi i otworzył je. Wszedł, zamknął je za sobą i przecisnął się przez korytarz po wąskich schodach. Drogę znał dobrze i nie potrzebował pochodni. Zszedł niżej i stanął bez ruchu, spoglądając przez niewielką szparkę sprytnie schowaną przed wzrokiem osób przebywających w pokoju obok. Zobaczył, jak otwierają się drzwi biblioteki. Do pokoju weszła Eufemia.

Sir Jasper pewnym siebie krokiem przemierzył komnatę i wziąwszy ją w ramiona, pocałował siarczyście.

Kobieta odepchnęła go, zniecierpliwiona.

– Nie dotykaj mnie – powiedziała chłodno. – Brzydzę się tobą.

– A ja cię uwielbiam, przygraniczna suko!

– Co tu robisz? Brat jest oburzony, a dzieci boją się twoich ludzi!

– Wiesz, po co tu przyjechałem, Eufemio. Mam zamiar zabrać cię do Anglii. Nie zdążyłaś się jeszcze zaręczyć z hrabią. Nie przysporzysz mu wstydu, jeśli teraz ze mną uciekniesz. Wiesz, że cię kocham, przynajmniej na tyle, na ile potrafię kochać kobietę – obwieścił.

– Prosisz mnie o rękę, Jasperze? – zapytała Eufemia, z trudem powstrzymując radość, choć drżała na całym ciele.

Sir Jasper Keane wziął ją w ramiona i zaczął składać setki pocałunków na jej chłodnej twarzy. Przesunął dłoń na pierś Eufemii i pieścił ją. Przez chwilę kobieta się nie opierała, ciesząc się chwilą, ale wkrótce wyprężyła się gwałtownie, kiedy Jasper dotykając językiem jej ucha, powiedział cicho:

– Wiesz, jakie mam w tej kwestii zamiary, ślicznotko. Za żonę będę miał angielską dziedziczkę, a szkocka suka będzie moją nałożnicą.

– Nie ja będę tą suką – rzuciła z wściekłością. – Znasz moje zamiary w tym względzie, Jasperze. Będę twoją żoną albo żoną hrabiego Dunmor, a ciebie rzucę! Czy jakaś mleczno-włosa angielska dziewica będzie umiała cię kochać tak jak ja? – zapytała, odchylając głowę i całując go namiętnie.

Oddał jej pocałunek z równie wielkim entuzjazmem, a potem podniósł głowę i powiedział:

– Jeszcze dzisiaj zabieram cię ze sobą do Anglii, Eufemio, a jeśli twój mały braciszek będzie mnie chciał powstrzymać, zabiję go. Nigdy nie było ci pisane zostać żoną jakiegokolwiek człowieka, bo jest w tobie zbyt wiele żaru i przewrotności. Zostaniesz moją nałożnicą, metresą. Wszyscy Anglicy się o tobie dowiedzą, bo z dumą będę cię wszędzie pokazywał w całej twej krasie. Wolałaś być mi żoną? Żona ma mi tylko rodzić dziedziców. Nie będę jej kochał. Będzie jak klacz rozpłodowa. Nie będzie nigdzie bywać, nikt o nią nawet nie zapyta. Za to na ciebie będą spoglądali z zazdrością, będą sobie wyobrażać, jakby to było znaleźć się między twoimi mlecznymi udami. Nie, moja śliczna, daję ci lepszą pozycję niż swojej żonie.

– A jak długo miałabym pozostać twoją nałożnicą, milordzie? Czy nasz związek trwałby aż do śmierci?

Uśmiechnął się do niej.

– Ależ praktyczna z ciebie kobieta, Eufemio – dziwił się. – Będziesz mą kochanką tak długo, jak długo mi się spodoba.

– A co potem, panie?

– Jeśli zachowasz urodę – odparł szczerze – pewnie znajdę ci innego protektora.

Odsunęła się od niego, wzniosła pięści i zaczęła go okładać nimi po torsie, krzycząc piskliwym z oburzenia głosem:

– Ty bękarcie! Ty angielski bękarcie. Nie jestem jakąś wiejską dziewuchą, żebyś mógł mi ofiarować tylko tyle! Pochodzę z szanowanej, szlacheckiej rodziny. Mam nazwisko i posag. Powinnam wyjść za mąż, a nie być jeno kochanicą! Nie pojadę z tobą nigdzie! Nie zmusisz mnie!

Uderzyła go z całej siły.

Zaśmiał się, chwycił jej dłoń i pocałował jej wnętrze.

– Nie wątpię, że twoja rodzina jest szanowana i że ma szlacheckie pochodzenie, ale ty szlachetna nie jesteś, Eufemio. Niektóre kobiety nie rodzą się szlachciankami. Ty jesteś tylko bezwstydnicą.

Kłócili się jeszcze, a Robert Hamilton, podejrzewając, że potrwa to jakiś czas, wrócił do sypialni, otworzył drzwi i wyszedł. Obszedł wszystkie pokoje, sprawdzając, czy nikogo w nich nie ma, a kiedy upewnił się, że wszyscy uciekli, wrócił na swoje miejsce w sekretnym korytarzyku przy bibliotece. Służba i rodzeństwo uciekli i schowali się w bezpiecznym miejscu, a Jasper i jego siostra nie posunęli się w dyskusji ani o jotę.

– Na litość boską, Eufemio – usłyszał głos Jaspera -jesteś jedyną kobietą, do której czułem tyle namiętności! To dla ciebie za mało?

– Namiętności? – zaśmiała się prawie histerycznie Eufemia. – Cóż ty wiesz o namiętności. Wieprzem jeno jesteś w porównaniu z hrabią Dunmor! – Znów się roześmiała, spojrzawszy na zaskoczoną twarz sir Jaspera. – Tak – potwierdziła jego podejrzenie – hrabia już mnie posiadł i powiem ci tylko, że jego miecz, w porównaniu z twoim maleńkim sztylecikiem, jest jak u wielkiego ogiera! – skłamała, próbując wzniecić w nim zazdrość.

Twarz Anglika pociemniała, a usta wykrzywiły się z wściekłości. Uderzył ją tak mocno, że Robert usłyszał, jak zadzwoniły jej zęby.

– Twierdzisz, że powinnaś być czyjąś żoną, suko, a ja twierdzę, że masz serce z lodu i czarną duszę. Ty dziwko!

– Ty zazdrosny głupcze – kpiła z niego Eufemia. – Nigdy nie udało ci się mi dogodzić. Masz męskość jak mały chłopczyk. Tak powiem całemu światu, jeśli mnie oszukasz i nie uczynisz swoją żoną!

– Jeśli nie umiem cię zaspokoić, moja droga, dlaczego wolisz wyjść za mnie, a nie za swojego jurnego hrabiego? – zapytał sprytnie.

– Bo cię kocham, niech mnie Bóg ma w swojej opiece! – przyznała Eufemia.

– Więc pojedziesz ze mną! – oświadczył trochę udobruchany jej deklaracją i przekonaniem, że ma nad nią władzę.

Ona jednak wciąż mu się opierała.

– Nie, nie pojadę.

– Ależ tak, moja słodka – odparł stanowczo.

Eufemia Hamilton nie widziała w jego oczach determinacji, ale jej brat, nawet z ukrycia widział, co się święci.

– Jesteś moja, Eufemio, i nikomu, nawet bękartowi, przyrodniemu bratu króla Jakuba, hrabiemu Dunmor nie pozwolę cię sobie odebrać, póki z tobą nie skończę. – Zmrużył niebezpiecznie oczy i z nagłą gwałtownością rzucił ją na podłogę, położył się na niej, podciągnął do góry suknię Eufemii, wolną dłonią, uwolnił swego członka ze spodni i powiedział – Pora już, moja słodka, żebyś zadowoliła się znów moim małym sztylecikiem!

Zaskoczona atakiem, Eufemia krzyczała jak kotka obdzierana ze skóry. Waliła w niego pięściami nawet, kiedy wchodził w nią, ale po chwili jej oburzenie zelżało, a z każdym poruszeniem Anglika namiętność dziewczyny rosła. Zaczęła jęczeć z rozkoszy, chwyciła palcami jego koszulę i rozerwała ją, a potem ostrymi paznokciami drapała jego plecy. Im bardziej Eufemia szalała z namiętności, tym bardziej rosła namiętność Anglika.

Robert Hamilton zobaczył strach w oczach siostry, więc bezszelestnie wszedł do biblioteki przez ukryte w ścianie drzwi. Zawahał się. Mimo jej bezwstydu, ta kobieta wciąż była jego siostrą. Pośladki Anglika zwierały się z wysiłkiem, zaczynał powoli jęczeć, osiągając szczyt. Eufemia wygięła się w łuk, by pogłębić jeszcze jego ruchy.

– Ratuj dzieciaki! – krzyknęła i machnęła do brata, mając nadzieję, że pożądliwy kochanek nie zrozumie jej słów.

Robert Hamilton zawahał się. Miłość do starszej siostry wciąż brała górę nad pogardą.

– Szybko! Szybko! – ponaglała go.

– Jeszcze trochę, przygraniczna suko – jęknął Jasper Keane, sądząc, że mówiła do niego. – Mam zamiar wziąć cię ostatni raz i, na Boga, trochę to potrwa!

Zdwoił wysiłki i zaczął znów jęczeć, poruszając się w niej mocno i sięgając szczytu.

Słysząc słowa Anglika, Robert Hamilton wycofał się równie cicho, jak wszedł do biblioteki. Wyglądało na to, że sir Jasper Keane miał zamiar nacieszyć się wpierw jego siostrą, a potem wycofać swoich ludzi i zostawić ich w spokoju. Mimo to, wolał pozostać w ukryciu, póki Anglicy nie odejdą. Wiedział, gdzie służba powinna była schować młodsze dzieci. Teren dookoła domu nie zostawiał wiele miejsca do ucieczki, ale budynki otaczał gęsty żywopłot, a za nim był głęboki jar. Służba i dzieci na pewno schowali się właśnie tam.

Stara Una przyciskała George’a, by chłopiec nie płakał głośno ze strachu. Meg i Mary objęły się nawzajem i wytrzeszczały oczy ze strachu.

– Nic nam nie będzie, dzieciaki – powiedział Robert, kiedy do nich dołączył i pochylił się za żywopłotem. – Anglicy niedługo wyjadą, ale na razie musimy tu siedzieć cicho jak myszy pod miotłą.

– Zabiją nas, jeśli nas znajdą, Robbie? – pisnęła mała Mary.

– Tak – odparł szczerze. W takich sytuacjach najlepiej było mówić prawdę. Od tego zależało życie ich wszystkich.

Na dźwięk głosu Eufemii spojrzał znów w stronę domu, który widać było wyraźnie z ich kryjówki. Sir Jasper Keane ciągnął jego starszą siostrę po ziemi, a ona opierała się, przeklinała i kopała ile sił. Kiedy oddalali się od dworu, Robert wyraźnie zauważył dwa języki ognia wychodzące w domostwa. Jęknął cicho. Ten przeklęty bękart spalił dwór Culcairn!

– Jasper! Jasper! Nie rób mi krzywdy! – krzyczała żałośnie Eufemia, próbując uwolnić się z uścisku kochanka.

Anglik roześmiał się i jeszcze mocniej pochwycił ją za ognistorude włosy. Przyciągnął jej twarz do swojej, pocałował mocno, a potem powiedział na głos:

– Mówiłem ci, Eufemio, że będziesz moją tak długo, jak mi się spodoba. Już przestałaś mi się podobać, przygraniczna suko.

– Więc mnie wypuść – błagała.

Robert Hamilton słyszał przerażenie w głosie siostry. Strzelała wzrokiem na wszystkie strony, w panice szukając sposobu ucieczki.

– Wypuścić cię? Do hrabiego Dunmor? Nigdy! Jeśli nie będziesz moją, na Boga, nie będziesz też jego. Już cię nie chcę mieć za kochanicę, Eufemio, ale mam prawo zdecydować, co z tobą zrobić. – Popchnął ją w stronę swoich żołnierzy i szybkim ruchem zdarł z niej suknię, puszczając z uścisku zupełnie nagą.

– Nie patrzcie – rozkazał młodszym siostrom Robert Hamilton, bo wiedział, co się za chwilę wydarzy, i czuł głęboki strach piętrzący się w brzuchu.

– Niestety, nie będzie dziś wielkich łupów, panowie – powiedział sir Jasper do swoich żołnierzy – ale może pocieszycie się tym pięknym cackiem. Weźcie ją sobie dla rozrywki, jest słodka i jędrna. Ja już dobrze uprawiłem dla was zagon, więc jest gotowa, by ją wziąć. Jest wasza!

Popchnął ją w stronę mężczyzn. Potknęła się, ale udało jej się zachować równowagę. Anglicy stanęli w kole i powoli zbliżali się do niej. Dziewczyna rozglądała się na boki, szukając szansy ucieczki. Odruchowo zakryła dłońmi piersi i trójkąt włosów poniżej brzucha, jakby mogła się w ten sposób obronić. Ogień z płonącego budynku oświetlał jej piękne, białe ciało. Noc była spokojna i prócz trzaskającego w ogniu drewna nie było słychać nic innego. Wysoki żołnierz ruszył przed swoich kompanów, rozsznurował bryczesy i zbliżył się do Eufemii.

– Chodź no tu, dzieweczko – warknął mężczyzna, idąc równym krokiem naprzód. – Johnny cię pięknie dosiądzie.

Wyciągnął w jej stronę dłoń, Eufemia krzyknęła i skoczyła w bok, ale dwaj inni żołnierze ruszyli w jej stronę, chwycili i przewrócili ją na ziemię. Wielki Johnny stanął nad nią, potem z uśmiechem ukląkł i położył się na niej.

Robert Hamilton wzdrygnął się na to wspomnienie. Spojrzał nieprzytomnym, wystraszonym wzrokiem na hrabiego Dunmor.

– Po chwili mężczyźni zaczęli zachowywać się jak banda bydlaków, gwałcili ją jeden po drugim, jeszcze raz i jeszcze raz. Tak jak Meg, do końca życia nie przestanę słyszeć jej krzyków! Nigdy sobie nie wybaczę, milordzie! Mogłem ją uratować, ale tego nie uczyniłem. Schowałem się w jarze, jak bezbronne dziecko, gdy moją siostrę mordowano na moich oczach. Nie mogłem jej pomóc. Jedyne, co byłem w stanie zrobić, to ocalić Meg, Mary i małego George’a. Pocieszałem go i uważałem, żeby nie płakał, bo bardzo się bał. Byłem sam. Anglików było wielu. Dziewczynki i stara Una uczepiły się mnie, błagając, bym ich nie zostawiał. Co więc miałem robić? Nie mogłem zostawić młodszych sióstr i brata na pastwę tych diabłów wcielonych. Nie mogłem! Kiedy skończyli z Eufemią, wrzucili jej nagie ciało do płonącego domu. Na pewno była już wtedy martwa, bo od wielu minut nie krzyczała.

Potem Anglicy zabrali moje bydło i konie i ruszyli w stronę granicy. Mimo miłości do siostry, a Bóg mi świadkiem, żem kochał ją szczerze, mimo jej haniebnych postępków, mimo tego, twierdzę, że to wszystko nie zdarzyłoby się, gdyby nie była taką dziwką. Teraz znasz, panie, całą prawdę. Najszczerszą prawdę! – zakończył młodzian, spoglądając na hrabiego.

Nastąpiła chwila zupełnej ciszy, aż w końcu Tavis Steward położył mu dłoń na ramieniu i powiedział:

– Postanowione więc. Twoi ludzie i rodzina, wszyscy pojedziecie do zamku Dunmor i zostaniecie tam, póki nie odbudujemy twego domu. – Jego głos nie zdradzał emocji. – Kimkolwiek by była, Eufemia Hamilton miała zostać moją żoną i nie mogę pozwolić, by jej rodzina cierpiała. Anglicy, mordując twoją siostrę, splamili honor rodu Stewartów z Dunmor oraz Hamiltonów z Culcairn. Jako hrabia Dunmor mam prawo szukać zemsty na tym angielskim szlachetce. Zemścimy się, chłopcze, przyrzekam ci to!

– Co zrobimy, milordzie? – zapytał Robert Hamilton.

– Och, Rob, najpierw dowiemy się, gdzie ten angielski lis ma swoją norę, a potem spalimy ją, jak on spalił twój dom. Odbierzemy twoje konie i bydło i oczywiście zabierzemy jego zwierzęta jako zadośćuczynienie. Kiedy to uczynimy, Anglik pomyśli pewnie, że już z nim skończyliśmy, ale to nie będzie jeszcze koniec, Rob. Poczekamy. Będziemy go obserwować. Pochwalił się twojej siostrze, że król Ryszard znalazł mu odpowiednią żonę.

– Może się tylko przechwalał – stwierdził chłopak. – Może wcale nie miał się żenić. Dlaczego król miałby szukać żony dla mało ważnego, przygranicznego wasala? Zresztą nie wiem o tym człowieku nic prócz tego, co powiedziała mi o nim Eufemia. Nawet nie wiem, czy ma majątek. Siostra nigdy nie wspominała, by miał jakieś koneksje.

– Cierpliwości, chłopcze – uspokajał go hrabia. – Z czasem wszystkiego się dowiemy na temat sir Jaspera Keane. Jeśli to prawda, że król Ryszard znalazł mu majętną żonę, wybadamy sprawę i zrobimy z niej wdowę, nim jeszcze stanie na ślubnym kobiercu. Anglik słono zapłaci za to, co uczynił w Culcairn.

– Ale jak odnajdziemy dom sir Jaspera? – wzbraniał się Robert.

– Pomyśl, Rob! Ten człowiek nie potrafi utrzymać korzenia na wodzy. Wszędzie ma swoje kobiety, nawet po obu stronach granicy. Bóg jeden wie, że my Szkoci też czasem napadamy na przygraniczne wioski, ale ten człowiek zeszłej nocy zabił kobietę z szanowanej rodziny. Zrobił to naumyślnie, z okrucieństwem i diabelską złością. Znajdziemy go, chłopcze, bo ktoś na pewno wie, gdzie jest jego dom. Jeśli wie, to nam powie. Na wieść o jego zbrodni i o nagrodzie za wszelkie wieści o nim znajdą się chętni. Sowicie wynagrodzę każdego, kto powie mi, gdzie mamy go szukać. Złoto to potężniejsza broń niż miecz.

Młody właściciel ziemski zastanawiał się chwilę, a potem przytaknął. Nie powiedział jednak nic, bo ktoś szarpał go za rękaw. Była to niepozorna kobieta, spoglądająca nań niecierpliwie.

– O co chodzi, Uno?

– O co chodzi? – powtórzyła poirytowana staruszka. – Już ja paniczowi powiem, o co chodzi. Panienka Meg zaraz omdleje, a Mary i George przemarzli do kości. Są głodni. Już straciłam jedno z dzieci – powiedziała ze Izami w oczach, choć głos wciąż miała nieprzejednany – i nie zamierzam stracić kolejnych, kiedy panowie knujecie sobie zemstę. Nie można z tym poczekać?

Nieznaczny uśmiech pojawił się na surowym obliczu Tavisa Stewarta, kiedy Una głośno pouczała swego pana. Była małą szczupłą kobietką, ale najwyraźniej niczego się nie bała.

– Czy dzieci mogą jechać konno, kobieto? – zapytał.

– Tak – odparła. – Ja pojadę z panienką Mary, panienka Meg z paniczem Robertem, ale nie ma kto jechać z paniczem George’em. Sama wolałabym jechać powozem, bo nie lubię czworonogów. A dokąd to wyruszamy, jeśli wolno zapytać?

– Do Dunmor, dobra kobieto. Zabiorę dzieci. Moja matka, lady Fleming, poradzi mi w ich kwestii. Zostaniecie w Dunmor, nim odbudujecie dwór Culcairn – rzekł hrabia.

Una skinęła głową.

– To pięknie, że dałeś nam schronienie, panie – powiedziała rzeczowo i odeszła w stronę tego, co kiedyś było ich domem.

– Jest bękartem mego dziada – wyjaśnił młody szlachcic. – Jej matka była mamką dla jego dzieci z prawego łoża.

– Rozumiem – odparł hrabia. – Jest krewną, a to dobrze, bo krewni są zwykle lojalni.

Szlachcic zaczerwienił się, jakby słowa hrabiego go dotknęły.

– Nie wiedziałem, co zrobić z Eufemią – wyjaśnił bezradnie, choć nikt go o to nie prosił. – Była starsza o trzy lata. Kiedy matka urodziła George’a, zmarła, a ojciec faworyzował najstarszą siostrę. Nigdy tego nie mówił, ale wszyscy wiedzieli, że była jego ulubienicą.

W zeszłym roku zginął ojciec, a ja nie umiałem jej upilnować. Była niesforna – wyjaśnił Robert Hamilton.

– Eufemia mnie nie oczarowała, Robercie. Gdybym był jej bratem, pewnie bym ją bił za takie zachowanie. Prawie jej nie znałem. Miałem nadzieję, że z czasem nauczymy się nawzajem szanować i lubić. Wiesz, dlaczego chciałem się z nią ożenić. Pora już przyszła, bym miał potomka. Matka nie dawała mi spokoju. Chciałem mieć żonę, której ziemie przylegałyby do moich. Poza tym Eufemia była ładna, a mężczyzna lubi mieć w łożu ładną kobietę.

– Tak – zgodził się wesołym tonem młodzieniec – i żeby ładnie pachniała. Eufemia pachniała kwiecistą łąką. – Nagle przypomniał sobie, co się stało i powiedział – Dzięki ci, panie, że przyszedłeś nam z pomocą, dałeś schronienie mojej rodzinie i służbie. – Powody dla których hrabia chciał poślubić Eufemię wcale nie zdziwiły Roberta. Wydały mu się nawet rozsądne. Miłość zawsze przychodziła w małżeństwie później. Cieszył się, że hrabia poprosił o rękę Eufemii, bo był przyrodnim bratem króla Jakuba i mógł przecież szukać sobie lepszej żony. Mimo że hrabia był jego sąsiadem, nie widywał go wcześniej, bo ten bywał na dworze, w służbie brata. Miał opinię surowego, ale sprawiedliwego człowieka.

– Zanosi się na deszcz, Robercie – powiedział hrabia, przerywając jego zadumę. – Wiosna szybko przyszła w tym roku. Twoje siostry i brat nie wytrzymają dłużej na tym zimnie. Powinniśmy jechać.

Robert spojrzał z niepokojem na rodzeństwo.

– Tak – przyznał po chwili i poczuł straszliwe zmęczenie.

Hrabia zauważył zmartwioną minę chłopaka i powiedział:

– Niedługo będziemy w Dunmor, chłopcze. Tam możemy dalej snuć plany zemsty. Nie zmyję plamy na honorze, póki ten Anglik nie zapłaci za śmierć Eufemii własnym życiem, ale najpierw się trochę z nim pobawimy. – Machnął dłonią, a służba sprowadziła konie. Wsiadł na swego rumaka i wziął ze sobą George’a. Umieścił szlochającego brzdąca w siodle przed sobą. – Nie płacz, George, bo przestraszysz konie – ostrzegł go surowo. – Jesteś przecież Hamiltonem, a Hamiltonowie boją się jeno Boga!

Chłopiec spojrzał wielkimi niebieskimi oczyma i skinął do ciemnowłosego mężczyzny, który trzymał go, zapewniając poczucie bezpieczeństwa. Malec rozejrzał się i poczuł dumę. Nikt inny nie jechał na tak pięknym koniu. Stara Una i Mary jechały na niewielkim wałachu, a Rob musiał jechać z Meg.

– Nie będę płakać – powiedział malec.

– Dobrze – odparł hrabia i ruszyli w drogę.

Robert Hamilton jechał z półprzytomną ze zgryzoty siostrą, która wciąż popatrywała na zgliszcza domu. Na tle jaśniejącego nieba sterczały osmalone resztki dworu Culcairn. Z niektórych drewnianych bali wciąż snuł się dym. Dom wołał o pomstę. W szumie zrywającego się wiatru Robert słyszał krzyki umierającej Eufemii. Tak, hrabia miał rację, trzeba ją pomścić. Eufemia nie spocznie w pokoju, póki nie zostanie pomszczona. Nieważne, jak postępowała, wciąż była jego siostrą. Pomyślał, że w przyszłości będzie wspominał tylko miłe chwile z siostrą. Jej ostatnie słowa brzmiały: „Ratuj dzieci!”.

Na koniec dobroć pokonała wszystko, co złe w czarnej duszy jego siostry. Po raz pierwszy w życiu Eufemia pomyślała o innych. Musiał ją pomścić. Pomści ją!

Robert odwrócił wzrok od zgliszczy domu swych przodków i popędził konia, bo zanosiło się na burzę.

Загрузка...