Część trzecia 1996

1.

Claire, Claire, Claire. Kane siedział przy biurku i zgrzytał zębami. Usiłował się skupić, ale słowa na ekranie się zamazywały. Przed oczami wciąż widział Claire, przerażoną i piękną. Bez względu na to, co robił i jak bardzo usiłował się w to zaangażować, zawsze tam była, tuż pod powierzchnią świadomości, w każdej chwili gotowa się wyłonić.

To jakieś przekleństwo.

– Ty cholerny idioto – mruknął pod nosem i zamknął przenośny komputer.

Sięgnął po butelkę whisky. Jego dochodzenie w sprawie śmierci Harleya Taggerta stanęło w martwym punkcie. Miał rozproszone myśli. A wszystko przez Claire. W krew mu się wżerało to samo rozgrzewające do białości pożądanie, które opętało go szesnaście lat temu. Przez długi czas czekało w uśpieniu na kolejny atak. I oto znów nie dawało mu spokoju i odrywało od jedynego celu, który sobie wytyczył: zemsty na Dutchu Hollandzie.

Kane miał już swoje powody, żeby nienawidzić Dutcha – naprawdę głęboko uzasadnione powody. Benedict Holland skinieniem ręki zniszczył mu życie. Teraz koło fortuny się obróciło. Kane miał zamiar pozwolić Dutchowi skosztować tego piwa, którego nawarzył.

Tylko że ponowne spotkanie z Claire przyćmiło ten cel, zamuliło wodę. Jakież to żałosne! Jak można dopuścić do tego, żeby kobieta tak zdominowała myśli?

Dwoma palcami trzymając butelkę za szyjkę, przeszedł przez pokój, – już czysty i odmalowany, z kilkoma nowymi meblami, które zastąpiły połamaną różową kanapę i porysowany metalowy stół. Nigdy wcześniej nie było mu tak trudno zabrać się do roboty. Jego głównymi zaletami były trzeźwość umysłu i determinacja. Zawsze wiedział, czego chce, i zawzięcie do tego dążył. Wytyczał sobie cel i nie spoczął, dopóki go nie osiągnął.

Wiele trudu go kosztowało, żeby ponownie skłonić własny mózg do myślenia o tej burzliwej nocy sprzed szesnastu lat, kiedy zginął Harley Taggert. Mnóstwo pytań na ten temat nadal pozostawało bez odpowiedzi.

Niewiele informacji udało mu się dotychczas zdobyć. Ostatni tydzień spędził za kierownicą. Usiłował rozmawiać z funkcjonariuszem wydziału śledczego i świadkami, którzy widzieli Harleya w ostatnich kilku godzinach jego życia lub byli przy tym, jak samochód Mirandy wjechał w ciemną toń jeziora. Ale minęło wiele lat, wspomnienia się zatarły, zmieniło się spojrzenie na te wypadki, a archiwalne akta zamkniętej sprawy leżały ukryte głęboko w jakiejś zamkniętej na trzy spusty szafie.

Szeryf McBain, oficer odpowiedzialny za to śledztwo, zmarł na raka wątroby, a inni funkcjonariusze, z których żaden już nie piastował dawnej funkcji, mieli zamknięte usta i zamgloną pamięć. Wydawało się, że mówią szczerze, lecz się postarzeli, byli zmęczeni i niezbyt zainteresowani powrotem do sprawy, która została zakwalifikowana jako wypadek. Krążyły plotki, że albo Neal Taggert albo Dutch Holland zapłacił za wyciszenie sprawy.

Kane stawiał raczej na Dutcha.

Znów podszedł do starego drewnianego biurka, które kupił w sklepie z używanymi meblami. Zerknął do notatek, skrzywił się i zacisnął pięści. Nie tylko Harley zginął wówczas w niewyjaśnionych okolicznościach. Kilka dni wcześniej Jack Songbird spadł z klifu w Stone Illahee i zabił się. Hunter Riley, który najwyraźniej chodził z Mirandą Holland, nagle gdzieś zniknął. Po mieście krążyły wtedy plotki, że wykorzystał jakąś młodą dziewczynę i ukradł samochód. Riley zwiał z kraju, zaczepił się w firmie Taggertów gdzieś w Kanadzie i zapadł się pod ziemię. Kendall Forsythe, załamana po śmierci Harleya, w końcu wyszła za Westona Taggerta.

Myśl! Kane zaczął przeglądać kopie oryginalnych raportów policyjnych. Oficjalną przyczyną śmierci Harleya Taggerta było zatonięcie, ale naprawdę, to albo uderzył się głową o kamień bądź o inny ostry przedmiot, gdy wypadł z łódki, albo ktoś go skatował, zanim wyrzucił jego bezwładne ciało za burtę.

Kiedy policja przeszukała zatokę, żeby znaleźć jakiś ślad czy narzędzie zbrodni, wśród odpadków w szlamie znaleziono tylko mały pistolet.

Czy ta broń miała jakikolwiek związek z tamtym przestępstwem? A może to tylko zbieg okoliczności, że pistolet znajdował się niedaleko ciała?

Kane sięgnął po szklankę stojącą na stole. Rąbkiem podkoszulka wytarł ją z kurzu i nalał sobie do pełna. Kluczem do odkrycia prawdy były rozmowy z jak największą liczbą ludzi i porównanie ich opowieści.

Zamierzał zacząć od Claire. Nie był to wybór logiczny. Po prostu chciał – bardzo chciał – znów się z nią zobaczyć. Stawała się jego obsesją. Zdawał sobie z tego sprawę. Myśl, Moran, myśl! Używaj tego, co masz pod kopułą!

Tak wiele się wydarzyło w ciągu szesnastu lat! Przez ostatnich kilka miesięcy badał tropy, usiłował odnaleźć wszystkich ludzi – podejrzanych? – którzy mieli z tym jakiś związek.

Siedząc na brzeżku krzesła, otworzył kołonotatnik pełen nazwisk wszystkich aktorów tej tragedii.

Neal Taggert po zawale, który o mały włos nie stał się przyczyną jego śmierci, ustąpił ze stanowiska prezesa Korporacji Taggertów. Jego miejsce zajął Weston. Córka Paige większość czasu spędzała przy ojcu i opiekowała się nim.

Weston ożenił się z Kendall Forsythe. Urodziła mu córkę Stephanie, która teraz ma piętnaście lat. Pobrali się niedługo po śmierci Harleya i nie mieli innych dzieci. Podobno ich małżeństwo nie należało do udanych. Ani Weston, ani Kendall nie mieli alibi na tę noc, ale szeryf wykluczył ich z grona podejrzanych. Podobnie jak wszystkich innych. Oficjalne orzeczenia stwierdzały, że śmierć Harleya była wypadkiem. Niczym więcej.

Hank i Ruby Songbirdowie przeszli na emeryturę i nadal mieszkali w Chinook, gdzie prowadzili parking dla domów na kółkach. Tuż po śmierci Jacka wyprowadzili się z dawnego domu. Ruby nigdy nie pogodziła się ze śmiercią syna. Stała się smutną, zadumaną kobietą. Mówiono, że rozmawia sama ze sobą w języku swego narodu i wciąż przesiaduje w oknie, wpatrując się w klif, z którego spadł Jack.

Crystal tamtego lata wyjechała z Chinook, skończyła szkołę średnią i college, wyszła za lekarza z Seattle i tam też mieszkała. Rzadko odwiedzała rodziców i chyba nie miała najprzyjemniejszych wspomnień z tego miasteczka na wybrzeżu.

Co do Hollandów, to ich dzieci stanowiły interesujący rozdział tej historii. Miranda nigdy nie wyszła za mąż i wedle wszelkich dostępnych Kane’owi źródeł rzadko umawiała się z mężczyznami. Całkowicie poświęciła się karierze zawodowej, którą łatwo można było zrujnować, gdyby ktoś udowodnił, że jest zamieszana w śmierć Harleya Taggerta.

Tessa nieustannie zmieniała mieszkania w Południowej Kalifornii. Zarabiała na życie – podobnie jak jej matka przed ślubem z Dutchem – malarstwem lub grą na gitarze i śpiewem w jakimś podrzędnym lokalu w Los Angeles. Była osobą z natury towarzyską, lubiła przyjęcia, często karano ją za przekraczanie prędkości, jazdę pod wpływem środków odurzających lub posiadanie narkotyków – raz kokainy i dwa razy marihuany. Miała kilku mężczyzn, którzy pracowali w rozrywce, ale podobnie jak Miranda nigdy nie stanęła na ślubnym kobiercu.

Została jeszcze Claire. Piękna, żywiołowa, zagadkowa Claire, która uciekła z Chinook, poślubiła starszego pana i urodziła mu dwoje dzieci, a potem, jak się okazało, jej mąż miał przygodę miłosną z dziewczyną syna.

– Sukinsyn – mruknął Kane, wlewając w gardło kolejny łyk whisky. Claire zasługiwała na coś lepszego. Jak każda kobieta. Miał nadzieję, że nigdy osobiście nie pozna Paula St. Johna.

Zerknął na zegarek i skrzywił się. Wiele by dał, żeby uniknąć kolejnego spotkania. Ale musiał mu stawić czoło, jeśli kiedykolwiek chce dokończyć książkę.

Poranny deszcz przestał padać i na niebie pojawiły się wysokie chmury, przez które przedzierały się promienie słońca. Nad lasem unosiła się ciepła mgiełka. Kałuże powoli schły. Wsiadając do dżipa, Kane odczuł starą ranę z wojny. Weston Taggert był ostatnią osobą, z którą miał ochotę się spotkać, ale musiał wiedzieć, co starszy brat Harleya ma do powiedzenia na temat wydarzeń sprzed szesnastu lat.

W Chinook zaparkował naprzeciwko najnowszego budynku w miasteczku – dwupiętrowego biurowca z widokiem na zatokę. Była to siedziba nowego zarządu firmy Taggertów. Kane minął recepcję, wsiadł do windy i wjechał na pierwsze piętro, gdzie za podwójnymi dębowymi drzwiami stało biurko.

– Kane Moran – przedstawił się drobnej kobiecie z krótkimi rudymi włosami i malutkimi ustami. Na uszach miała słuchawki. Spojrzała na niego spod długich rzęs. – Mam umówione spotkanie z panem Taggertem.

Szybko przejrzała kalendarz spotkań i znalazła jego nazwisko. Nacisnęła przycisk w aparacie telefonicznym, żeby go zaanonsować. Po kilku sekundach znalazł się w przestronnym narożnym gabinecie z oknami od podłogi do sufitu. Prawdziwe drzewa rosły w olbrzymich glinianych donicach, stojących na miękkiej brązowej wykładzinie. Pod ścianą był barek, w rogu naprzeciwko dwie kanapy, a przed szklaną ścianą stało masywne biurko z drzewa różanego, przy którym czekał na niego Weston w garniturze za ponad tysiąc dolarów.

Siedział wygodnie w fotelu i przymrużonymi oczami przyglądał mu się w zamyśleniu. Prawie w ogóle się nie postarzał, pomijając kilka zmarszczek przy oczach. Wciąż miał kanciastą twarz, smukłe ciało i bujną czarną czuprynę bez śladu siwizny. To on zaprosił Kane’a na spotkanie, a nie odwrotnie.

– Moran. – Wstał i zza biurka podał Kane’owi rękę. – Usiądź. – Wskazał fotele przed biurkiem. – Mogę ci coś zaproponować? Kawa? A może coś mocniejszego?

– Nie fatyguj się. – Kane siadł w ciemnobordowym fotelu i czekał. W końcu to była inicjatywa Westona.

Prezes Taggert Industries od razu przeszedł do rzeczy.

– Słyszałem, że piszesz książkę o śmierci mojego brata.

– To prawda.

– Dlaczego?

Kane poprawił się w fotelu i uśmiechnął pod nosem. Zatem Weston już nie może się doczekać, żeby się dowiedzieć, co się święci. Dobrze. Jakich tajemnic strzeże starszy brat Harleya?

– Zbyt wiele pytań bez odpowiedzi.

– Minęło już szesnaście lat.

Kane znów bezwiednie uśmiechnął się kącikiem ust.

– Wcześniej byłem za bardzo zajęty. Dopiero co do tego wróciłem.

– Zdaje się, że masz w tym jakiś cel? – Weston chciał być górą w tej rozmowie. Kane nie znosił tego, ale włączył się do gry.

– Sądzę, że Dutch Holland wie więcej na temat śmierci twojego brata, niż twierdzi. Podejrzewam, że albo on, albo twój ojciec przekupił miejscowe władze, żeby uciszyć całą sprawę.

– Dlaczego mieliby to zrobić?

– Interesujące pytanie. Dlaczego ty nie spróbujesz na nie odpowiedzieć?

– Nie wiem.

– Pomyśl, Weston.

– Chcesz powiedzieć, że ktoś tu ma coś do ukrycia? – W głosie Westona zabrzmiało niedowierzanie. Kane nie kupił tej sztuczki.

– To tylko hipoteza, ale warta sprawdzenia.

– Po co rozgrzebywać starą kupę gnoju, skoro już przestała cuchnąć? Odleżała swoje i wszyscy to jakoś przeboleli. – Weston uśmiechnął się szeroko, jakby chciał po koleżeńsku poklepać Kane’a po ramieniu, ale od wewnątrz był chłodny jak mroczne głębie oceanu.

– Ja nie przebolałem. Poza tym sądzę, że skoro Dutch Holland zdecydował się startować w wyborach na gubernatora, wszystkie te brudy powinny wyjść na światło dzienne.

– Co z tobą, Moran? Przecież nigdy specjalnie nie przepadałeś za moim bratem.

– To sprawa osobista – odparł Kane, szczerząc zęby w odpowiedzi na sztuczny uśmiech Westona. – Pomiędzy mną i Dutchem. – Rozparł się w fotelu. – Zresztą, nie tyle interesuje mnie sama śmierć Harleya, co okoliczności towarzyszące, które do niej doprowadziły – wyznał, gotów podzielić się odrobiną informacji w zamian za tę samą przysługę.

– Jak na przykład?

– Co się naprawdę przydarzyło Jackowi Songbirdowi.

Weston drgnął i sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki po papierosy.

– Jack się spił i spadł ze skały. – Błysnęła złota zapalniczka, mocno się zaciągnął i wypuścił pod sufit smugę dymu.

– Może. Niektórzy myślą, że skoczył, a inni podejrzewają, że ktoś go zamordował.

– Niech zgadnę. To Crystal Songbird, jej rodzina oraz kilku starszych członków plemienia rozpowszechniają teorię morderstwa. Cholera, przez tyle lat nad tym skamlą. A prawda jest taka, że Jack Songbird był jeszcze jednym indiańskim świrem, który wpompował w siebie zbyt wiele wody ognistej i za to zapłacił.

Kane mimowolnie się zjeżył. Mało brakowało, a zacisnąłby pięści i zmiażdżyłby doskonałą twarz Westona. Ale po co Taggert ma wiedzieć, co on naprawdę o tym myśli?

Weston wpatrywał się w koniuszek papierosa.

– Wiesz, Moran, że jeśli napiszesz cokolwiek, co napiętnuje moją rodzinę, to cię pozwę do sądu i nie tak szybko wyjdziesz z kicia.

– Myślałem, że chcesz, żeby prawda wyszła na jaw. Pomijając wszystko inne, miałbyś wreszcie szansę odegrać się na Dutchu Hollandzie.

– Prawda mnie nie interesuje. Jak już powiedziałem, to zamierzchła historia. A co do Dutcha, dostanie za swoje. W taki czy w inny sposób. Nie musisz mu w tym pomagać.

– Panie Taggert – odezwała się nagle recepcjonistka – na pierwszej linii czeka pana żona. Powiedziałam, że pan jest zajęty, ale…

Weston był najwyraźniej poirytowany. Ściągnął brwi i nacisnął guzik interkomu.

– Odbiorę telefon. – Spojrzał na Kane’a. – Muszę cię przeprosić. Kane nie potrzebował przeproszenia, żeby wyjść. Miał już to, o co mu chodziło, czyli mały wgląd w rodzinę Taggertów, a ściślej biorąc w Westona. Można by pomyśleć, że cały klan będzie skakać z radości na wiadomość, że ktoś pisze na temat ich odwiecznego wroga, ale nie, Weston miał awersję do tego projektu. Jak gdyby był winny. Winny czego?

Gdy pogrążony w rozmyślaniach Kane przechodził przez ulicę, poczuł dreszczyk triumfu. Już coś miał. Coś istotnego. Z pewnością niedługo wydarzy się coś ważnego.

Wskoczył do dżipa. Był coraz radośniejszy. O tak, stary Wes trzęsie portkami. Ale dlaczego się boi? Tego popołudnia Kane miał przeprowadzić jeszcze kilka wywiadów. Chciał porozmawiać z reporterami, którzy opisywali śmierć Harleya Taggerta i Jacka Songbirda. Oczywiście, czytał ich relacje i większość z nich pamiętał, ale miał nadzieję, że te rozmowy naprowadzą go na jeszcze inne tropy. Chciał też pomówić z pierwszymi ludźmi, którzy widzieli Mirandę Holland z siostrami tuż po wypadku – z tymi dobrymi samarytanami, zapewne pamiętającymi pierwsze reakcje dziewcząt. Może oni rzucą jakieś nowe światło na tę sprawę i pozwolą zobaczyć ją z innej perspektywy. Dopiero potem spotka się z Claire.

– Chciałabym, żebyś zdobył jak najwięcej informacji o facecie nazwiskiem Denver Styles. – Miranda siedziała naprzeciwko Franka Pertilla przy porysowanym stoliku ze sztucznego marmuru u Francone’a, w jedynej włoskiej restauracji w miasteczku, która zdaniem Pertilla zasługiwała na to, by zjeść w niej kawałek pizzy.

– Zatruwa ci życie? – Frank włożył do ust listek gumy do żucia, choć właśnie zamówił kufel piwa. – To ten facet, co się kręci koło ciebie?

– Nie zatruwa mi życia. Ojciec go wynajął.

Uniósł w górę siwiejące brwi. Hoża kelnerka właśnie przyniosła napoje. Łyknął piwa i zerknął z ukosa na Mirandę.

– W czym problem?

– Dutch go wynajął, żeby rozgrzebywał życie moje i moich sióstr, a ja mu nie ufam. – W skrócie opisała Frankowi spotkanie ze Stylesem, uważając, by nie wspomnieć o nocy, kiedy zginął Harley Taggert. – Podaje się za prywatnego detektywa. Chyba nie jest stąd, ale odnoszę wrażenie, że gdzieś już go widziałam. – Skosztowała chardonnay i obracała w palcach kieliszek. – Chciałabym wiedzieć, kim on jest naprawdę.

Pertillo w zamyśleniu podrapał się po brodzie.

– Mówisz, że nazywa się Styles?

– Denver Styles. Oprócz tego nic o nim nie wiem.

– To będziesz wiedzieć. – Pertillo wyjął z ust gumę owocową i znów łyknął z kufla. Ciemne oczy iskrzyły się nadzieją na nowe wyzwanie, co Mirandzie poprawiło trochę nastrój. Frank będzie kopał, aż mu palce zaczną krwawić, i odgrzebie wszystkie niezbędne informacje o nowym pracowniku Dutcha.

Miała tylko nadzieję, że zdąży na czas. Zanim Denver Styles lub Kane Moran odkryją prawdę. Sączyła wino. Na stoliku pojawiła się ulubiona pizza Petrilla z dziwną mieszanką krewetek, zielonego pieprzu i oliwek.

Frank powiedział coś żartem i odkroił kawałek gumowego ciasta. Usiłował ją uspokoić, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że przyciśnięto ją do ciemnego wilgotnego muru, który zawsze był o krok, a teraz jest tuż za plecami.

Wydawało jej się, że ktoś ją obserwuje, ale niepostrzeżenie rozejrzawszy się dokoła, przekonała się, że to tylko wyobraźnia. Denver Styles nie czaił się przy monitorach kontrolnych ani nie siedział w zadymionym kącie restauracji. Znów dała się ponieść fantazji. Poczucie winy wstawało z wilgotnego grobu, w którym je zakopała wiele lat temu. Nie daj się, rozkazała sobie w duchu i sięgnęła po kawałek pizzy, na który nie miała ochoty. Ugryzła kęs, siląc się na uśmiech.

– Odpręż się, mała – powiedział Pertillo. – Wszystko będzie dobrze.

– Jesteś pewny? Pertillo zrobił do niej oko.

– Oczy-cholera-wiście.

Miranda uśmiechnęła się i modliła, żeby miał rację. Ale, niestety, nie miał racji. Nie mógł jej mieć. Nawet w tym przytulnym pomieszczeniu, gdzie ludzie wesoło rozmawiali i śmiali się, barman wycierał miedzianą ladę, a Frank Pertillo puszczał do niej oko zza stołu, czuła na karku chłodny powiew fatum. Była przerażona. Bardziej niż szesnaście lat temu.

– Opowiedz mi o tacie. – Samantha wskoczyła na blat kuchenny, gdzie Claire rozpakowywała ostatni karton po przeprowadzce. Już prawie tydzień mieszkali w Chinook, ale jeszcze na dobre nie zapuścili tu korzeni.

– A co chciałabyś wiedzieć? – spytała Claire.

– Czy on naprawdę jest aż tak zły, jak mówi Sean?

Claire zacisnęła zęby. Przestała odczuwać ból z powodu Paula już dawno, kiedy tylko dowiedziała się, że ma romans. Prawdopodobnie nie był to jego pierwszy skok w bok, bo zawsze pociągały go młode dziewczyny. Teraz czuła tylko wstyd i żal.

– Twój ojciec nie jest zły – odpowiedziała, nie wierząc własnym słowom. – Jest tylko słaby.

– Słaby?

– Tak. Po prostu… ma słabość do kobiet.

– Do małolat – poprawiła Sam. Do wszelkich spódniczek.

– Tak, czasem też do młodych dziewcząt.

– W takim razie jest zły.

– Nie chcę, żebyś o nim tak myślała.

– Ale ty tak myślisz – oskarżyła ją Samantha. Jej oczy ukazywały tylko małą cząstkę bólu, który skrywała młoda dusza. Podciągnęła nogi, opierając stopy o skraj lady, a podbródek o kolana. Długie nogi Samanthy pokrywała zaschnięta warstwa brudu, a paznokcie u stóp były czarne od błota. Ale Claire nic nie powiedziała. To nie była odpowiednia pora, by uciekać od tematu w problem czystości i zarazków.

– Po prostu nie mam ochoty o nim myśleć i kropka. – Claire postawiła na szczerość. Dzieciaki łatwo rozpoznają fałsz.

Sam zmarszczyła nos.

– No. Ja też. – Żuła dolną wargę. – Pójdzie do więzienia? Claire zaczerwieniła się ze wstydu.

– Nie wiem. Może. Możliwe, że dostanie wyrok w zawieszeniu. Poczekamy, zobaczymy.

– No, jeśli będzie siedział, to nie chcę go znać – orzekła Samantha, potrząsając głową. – A nawet gdyby go nie posadzili, to też. To, co zrobił, jest obrzydliwe. – Podbródek jej drżał. – Ojcowie nie powinni robić rzeczy obrzydliwych.

– Masz rację, kochanie. Nie powinni – powiedziała Claire. Podeszła do córki i objęła ramionami jej wątłe ciało. – Ale są tylko ludźmi i czasem…

– Jak on mógł zrobić coś takiego?

– Właśnie. – Claire czuła przez bluzkę łzy Samanthy.

– Nie zasłużyliśmy na to.

– Oczywiście, że nie zasłużyliśmy – zgodziła się Claire, a Sam głośno zakasłała. – Ale musimy spojrzeć prawdzie w oczy, czy nam się to podoba, czy też nie.

Samantha drżała. Nagle podniosła zapłakaną twarz.

– Sean mówi, że to obciach.

Claire pokiwała głową, choć nie znosiła wulgarnych określeń syna.

– Tym razem ma rację. Chodź, zrobię ci kakao i postaramy się znaleźć jakiś film do obejrzenia.

– Jakiś lekki – doradziła Samantha, zsuwając się z lady.

– Tak, lekki.

Dochodziła północ, kiedy Claire, niespokojna, podenerwowana wyszła spod cienkiej kołdry, nie zapalając lampy, narzuciła szlafrok, boso przemknęła korytarzem obok otwartych drzwi pokoi śpiących dzieci i zeszła na dół. W mózgu wirowały jej obrazy Kane’a, Harleya i Paula, jak gdyby porwało ich tornado. Postacie krążyły coraz szybciej, przyprawiając ją o zawrót głowy.

Zatrzymała się w kuchni, żeby wziąć zapałki, i przez oszklone drzwi jadalni wybiegła na zarośniętą ścieżkę, prowadzącą w stronę jeziora. Przystawała tylko po to, by zapalać powsadzane w trzymetrowych odstępach cytronowe pochodnie, które miały odstraszać natrętne komary.

Zapałka zaiskrzyła pośród nocy i po chwili rozbłysło sześć pochodni rozsyłających słodko-cierpki zapach. Usiadła na ostatniej desce molo, opuszczając stopy nad wodę, i zadarła głowę. Na niebie migotały miliony gwiazd, a srebrna moneta księżyca wisiała ponad jeziorem i odbijała się w czarnej wodzie. Ryby skakały, naruszając gładką taflę wody, świerszcze cykały, niedaleko cicho pohukiwała sowa.

Claire zawsze uwielbiała tu być. Mimo wszystkich złych wspomnień z dzieciństwa i bólu po śmierci Harleya Taggerta znajdowała ogromny spokój w tym domu i na brzegu jeziora Arrowhead. Jej spojrzenie pomknęło na przeciwległy brzeg, gdzie stała chata Morana. W oknach paliły się światła. Zastanawiała się, co robi Kane. Pisze tę przeklętą książkę? Zagłębia się w przeszłość? Odkrywa mroczne tajemnice, które raczej powinny odejść w niepamięć? Poczuła ukłucie w sercu. Kiedyś kochała go tak namiętnie, że aż bezrozumnie. Miał w sobie coś, co rzucało ją na kolana, co zagłuszało rozsądek i pobudzało instynkt. Gotowa była poświęcić wszystko, nawet upartą dumę, byle być przy nim.

– Idiotka – mruknęła pod nosem. Żaden mężczyzna nie jest wart, żeby dla niego poświęcać godność. Żaden. Ale nawet w chwili, kiedy to pomyślała, miała ochotę całować Kane’a, pieścić go, czuć dotyk jego twardego męskiego ciała.

– Przestań – syknęła przez zęby rozgniewana na samą siebie za te niesforne myśli. – Nie jesteś już nastolatką. Na litość boską, masz ponad trzydzieści lat! Jesteś matką! Już nieraz zranił cię mężczyzna. – Żałowała, że nie jest jak Miranda, silna, niezależna, odważna. Czasem czuła się jak mała dziewczynka. – Na Boga, Claire, weź się w garść – westchnęła i palcami nóg musnęła chłodną wodę. Zacisnęła pasek szlafroka.

Dawno temu ukryła miłość do Kane’a na dnie serca. Odwróciła się plecami do pierwotnych instynktów, które w niej budził. Przecież nie mieli szans na to, żeby być razem. Wydawało się, że los ich rozdzielił na zawsze. Po śmierci Harleya Kane poszedł do wojska, a ona również wyjechała z Chinook, uciekając od bólu i złych wspomnień. Wyszła za Paula St. Johna, człowieka, którego właściwie nigdy nie kochała. Obiecał jej, że się nią zaopiekuje. Miała siedemnaście lat, kiedy go poznała w miejscowym college’u, gdzie on wykładał angielski, a ona przygotowywała się do egzaminu. Kiedyś siedziała na ławeczce na dziedzińcu szkolnym i płakała, a on podszedł do niej i zaoferował chusteczkę oraz silne ramię, na którym można się oprzeć. Claire nie zwykła przyjmować pomocy od nieznajomych i nieskora była z niej skorzystać, ale właśnie wyszła z kliniki, gdzie się dowiedziała, że jest w ciąży. Na domiar złego była sama. Miranda już wyjechała do college’u. Dominique, która dłużej nie mogła znieść, że jej mąż uganiał się za innymi kobietami, i wiecznie straszyła go rozwodem, w końcu zabrała Tessę i uciekła do Europy. Dutch nigdy nie miał wspólnego języka z Claire. Harley nie żył, Kane był w wojsku. Ona wraz z dzieckiem była boleśnie osamotniona. Pomijając życzliwość Paula St. Johna.

Naiwnie przelała na niego swoje uczucia. Skromne oszczędności wyczerpywały się, a praca kelnerki na pół etatu w restauracji, gdzie musiała skłamać, że jest pełnoletnia, ledwie wystarczała na opłacenie czynszu. Jedyną jej nadzieją było stawić czoło groźnemu tacie, który prawdopodobnie wyrzuciłby ją za drzwi i nazwał dziwką, dowiedziawszy się, że nosi w łonie małego Taggerta.

Paul z bliżej nieznanego powodu był zaintrygowany nią oraz jej ciążą. Może pociągała go w niej właśnie bezradność, a może po prostu młodość – nie skończyła jeszcze osiemnastu lat. Możliwe, że miał nadzieję, iż odziedziczy część fortuny Hollandów. Bez względu na to, co nim kierowało, przygarnął ją, zaproponował ślub i obiecał, że pomoże jej skończyć szkołę średnią i college. Miał trzydzieści lat, więc był o wiele bardziej doświadczony życiowo, a ona desperacko potrzebowała kogoś, komu mogłaby zaufać. Kogokolwiek. Mógł to nawet być ktoś obcy, kogo prawie nie znała. Myślała, że będzie mogła się na nim oprzeć, przez wiele lat nie uświadamiała sobie, jak bardzo się pomyliła.

Kiedy urodził się Sean, Paul udawał, że jest naturalnym ojcem dziecka, a Claire chciała, żeby wszystko wyglądało jak najnormalniej, więc skłamała, przesuwając o trzy miesiące datę urodzin małego, tak aby nikt, nawet siostry, nie domyślił się, że to dziecko Harleya Taggerta. Przynajmniej myślała, że to jego syn. Nikt z rodziny nie widział niemowlęcia przed ukończeniem pierwszego roku życia, więc nie było żadnych pytań. Sean wydawał się większy, inteligentniejszy i szybciej się rozwijał niż inne dzieci w jego wieku.

Claire przelała całą miłość na synka, a myśl o tym, że mały jest żywą, oddychającą cząstką Harleya, czyniła go jeszcze cenniejszym w jej oczach. Ale kiedy podrósł, stało się oczywiste, że w jego żyłach nie płynie ani kropelka krwi Taggertów.

Przeżyła wstrząs, kiedy uświadomiła sobie, że ten mały łobuziak to wypisz-wymaluj wizerunek Kane’a Morana. Tym bardziej go kochała. Dzięki temu ona niemal stała się cząstką tego postrzeleńca, którego dane jej było kiedyś kochać. Zawsze będzie blisko Kane’a i może pewnego dnia… może kiedyś ich drogi znów się zejdą i powie mu, jakiego mają wspaniałego, przystojnego syna.

Przez pierwsze trzy lata łatwo przychodziło Claire kłamać w sprawie ojcostwa dziecka i ponownie zaszła w ciążę. Urodziła się Samantha. Życie może nie układało się najlepiej, ale za to czuła się spełniona jako matka. Paul już nie poświęcał jej tyle uwagi, co kiedyś, lecz przypisywała to jego licznym obowiązkom zawodowym. Myliła się. Okazało się, że bardzo.

W trzecim trymestrze ciąży z Samantha Claire po raz pierwszy usłyszała o niewierności męża. Jeden z jego kolegów wygadał się, że Paul się spotyka z koleżanką z pracy. Od tej chwili ich małżeństwo powoli zaczęło się chwiać, aż w końcu zupełnie legło w gruzach.

Claire i Paul od lat żyli w separacji, ale do rozwodu doszło dopiero po incydencie sprzed roku, kiedy Paul, odwiedzając syna, spotkał jego dziewczynę Jessicę Stewart i uwiódł ją.

Znów zrobiło jej się niedobrze, jak zawsze na wspomnienie męża, który uprawiał seks z dziewczynką zbyt młodą, by rozpocząć współżycie.

Nie myśl o tym, skarciła się, znów spojrzała na chatę Morana i wróciła do rozmyślań o Kanie. Czy jest w domu? Serce zaczęło mocniej bić. Zamknęła oczy. Po co o nim myśleć? Bez względu na to, co ich łączyło – niewinna miłość czy też pierwotna żądza – to coś dawno minęło.

Rzucił palenie już sześć lat temu, ale teraz, kiedy patrzył na pochodnie płonące po drugiej stronie jeziora, zachciało mu się papierosa. I to bardzo. Złociste pochodnie przywoływały go ku nieznanym, niebezpiecznym wodom jak radiolatarnia wskazująca pilotowi właściwą drogę.

Bardzo dobrze wiedział, że popełnia niewybaczalny błąd, a mimo to odcumował starą motorówkę, odepchnął się od pomostu i włączył silnik. Mocno trzymając ster, szarpnął linkę rozrusznika. Dwunastokonna Evnirude zaskrzypiała, prychnęła, aż wreszcie silnik zapalił i łódź nabrała szybkości. Przecinała wodę, zostawiając za sobą białą falę. Wiatr gwizdał Kane’owi we włosach, a ręce pociły się na sterze.

Całe popołudnie rozmawiał ze świadkami i dowiedział się mniej, niż się spodziewał. Porzucił więc myśl o ponownym spotkaniu z Claire. Nie był jeszcze gotów. Zbyt wiele rzeczy wciąż go w niej intrygowało. W jej obecności trudno mu będzie zdobyć się na obiektywizm. Zamiast być twardym, pewnym siebie reporterem, z determinacją dążącym do zdobycia informacji – a szczycił się taką właśnie opinią – wracał znów do tych szczenięcych lat, kiedy jak dziki ogier zrobiłby wszystko, żeby kochać się z Claire Holland. Niby rogaty nastolatek nie spał po całych nocach, dotykając się i wyobrażając sobie, że wodzi językiem po całym jej ciele, liże jej brzuch i plecy, całuje jej rudobrązowe, zroszone kędziory na łonie, zapamiętale wkłada język w tajemne kobiece miejsce. W duchu rozbierał ją do naga, całował jej piersi, aż nabrzmiewały pod jego dłonią, a potem ssał je jak małe dziecko, dopóki nie zaczynała drżeć i płonąć takim samym pożądaniem, jakie buzowało w jego żyłach.

Te stare fantazje ostatnio ożyły i on, zawsze opanowany, chłodny dziennikarz, który nigdy nie pozwalał kobietom za bardzo zbliżyć się do swojego serca, znów stał się sfrustrowanym, narwanym nastolatkiem.

– Cholera – burknął. Papieros nie rozwiąże problemu. Ani butelka whisky, ani też inna kobieta. Jedynie przespanie się z Claire St. John mogło zaspokoić ten głód.

Ogień pochodni płonął coraz jaśniej, ich zapach unosił się pod niebo w rozproszonym obłoku dymu. Claire siedziała na pomoście, mocząc w wodzie smukłe nogi. Miała na sobie jakąś lśniącą szatę.

Zgasił silnik i łódź powoli przysuwała się do molo. Claire przyglądała mu się, w jej oczach odbijała się księżycowa poświata, twarz miała bez makijażu.

Okręcił cumę wokół próchniejącego palika i wskoczył na pomost.

– Nielegalnie wkraczasz na cudzy teren – powiedziała jak przed laty. Boże, ona jest niesamowita!

– Na to wychodzi, kiedy jesteś niedaleko.

Uśmiechnął się szeroko i usiadł przy niej plecami do wody, wyciągając nogi na pomoście. Wpatrywał się w jej twarz.

– Nigdy nie umiałem się z tego wyzwolić.

– Pakujesz się w kłopoty.

– Już się wpakowałem. – Samo spojrzenie na nią rozgrzało mu krew.

– Więc dlaczego tu jesteś? – Wbiła świdrujący wzrok w jego oczy.

– Nie mogłem zasnąć i zobaczyłem światła.

Przechyliła głowę i patrząc na deski, przesunęła po nich palcami.

– Więc nie jesteś tu po to, żeby odgrzebać trochę brudów mojego ojca i opisać je w książce?

– Po prostu szukam prawdy.

– Czyżby? – pokręciła głową i westchnęła. – Nieprawda, Kane. Nosisz się z czymś w rodzaju wendety.

Chciał zaprzeczać, ale ugryzł się w język. Miał już dość kłamstw.

– O co chodzi? Dlaczego nas tak nienawidzisz? – spytała.

– Nie nienawidzę was.

– Nie? – Odwracając się tyłem do jeziora, wyjęła nogi na pomost, opryskując deski pomostu i ramiona Kane’a. Nieopatrznie musnęła ręką jego ramię.

– Dlaczego nas nie zostawisz w spokoju?

– Mam swoje powody.

– Sam mówiłeś, że nie chodzi ci o pieniądze. Więc o co? – spytała, zęby jej błysnęły, w oczach był żar.

– Trzeba coś z tym zrobić.

– Podstawić nogę mojemu ojcu, żeby nie mógł kandydować na gubernatora? – spytała, marszcząc brwi. – Chyba nie tylko o to chodzi. Dlaczego miałoby ci na tym aż tak zależeć?

– Wracamy do przeszłości, ja i twój tata.

– Do wypadku twojego ojca? – spytała. Nie odpowiedział natychmiast, więc obejrzała się za siebie i spojrzała na jezioro. – Nie bronię Dutcha. Nigdy… nigdy nie był doskonały, a to, co zrobił twojemu tacie, było niewybaczalne.

– Nie znasz nawet połowy z tego, co mu zrobił.

– Nie znam? – Przeszyła go szeroko otwartymi rozpalonymi oczami. Teraz jej kości policzkowe wydawały się jeszcze bardziej wydatne, a na ustach wciąż lśniły kropelki wody. Wszystko to stawiało pod znakiem zapytania uroczystą przysięgę, którą sobie złożył: że jej nigdy więcej nie dotknie i już nie przekroczy tej bolesnej granicy. Kiedy tak na nią patrzył, stopniowo kruszała ściana, którą zbudował pomiędzy sobą i nią. Obrazy, które niegdyś go nękały po nocach, przedstawiające ją nagą w jego ramionach, stawały się coraz bardziej realne, osiągalne. Czuł zapach jej skóry, powiew perfum. Jego lędźwie zmieniły się we wrzący kocioł.

– Wiem, że wiele lat temu twój ojciec zapłacił byłemu więźniowi, żeby go tu przyciągnął. Ten człowiek pomógł mu włamać się do domu, a potem obaj piłami łańcuchowymi okroili słupki z dzieł sztuki.

Kane zastygł w bezruchu, oszołomiony.

– Co takiego?

– Tak jest, Moran. Twój stary wszedł do tego domu i zrobił z niego szopę. Dutch nie pozwał go do sądu tylko dlatego, że bał się narazić na złą prasę. Uczyniłaby jedynie z twojego ojca ubogiego, nieszczęśliwego kaleki, ofiarę całego zajścia. Męczennika. Więc sprawę wyciszono i zapomniano… – Westchnęła i zdmuchnęła kosmyki włosów z oczu. – Ale teraz to i tak nie jest ważne – dodała. – Ojciec naprawia słupki, bo my tu jesteśmy i… Cóż, chyba rozumiem, dlaczego twój tata był wściekły, dlaczego nas nienawidził.

– Nie was, tylko Dutcha.

– Podobnie jak ty.

Mięsień na twarzy Kane’a zadrgał, ale rozluźnił się, kiedy Claire położyła rękę na jego dłoni.

– Słuchaj, nie chciałam ci skoczyć do gardła. Wiem, że twój tata nie żyje i przykro mi.

– Tam mu jest lepiej – powiedział Kane, a jej miękkie palce głaskały wnętrze jego dłoni.

Zabrała dłoń, jak gdyby uświadomiła sobie, jak to na niego działa.

– Przepraszam.

– Nie przepraszaj. Za życia był rozżalonym sukinsynem. Może teraz znalazł spokój. – Ale Kane w to nie wierzył. Dusza Hamptona Morana z pewnością doznaje podobnych męczarni na tamtym świecie, jakich doznawała na tym. Nadal szaleje z wściekłości. Jeszcze przed wypadkiem był człowiekiem pełnym gniewu i kompleksów, a kiedy został przykuty do wózka inwalidzkiego, swoim malkontenctwem i zazdrością gotów był wywiercić dziurę w ziemi. Tak bardzo się rozpił, że żona już nie mogła z nim wytrzymać, a w synu powoli gasły ostatnie iskry szacunku i miłości, jakimi darzył ten strzęp człowieka.

– Nie dam się wykorzystać – powiedziała półszeptem.

– Wykorzystać?

– Przez ciebie. Dla potrzeb twojej książki. Wiem, że węszysz wokół nas, grzebiesz w naszej przeszłości. Ale jeśli przyjechałeś tu w nadziei, że odkryję przed tobą jakieś wielkie tajemnice dotyczące tej nocy, kiedy zginął Harley, to się rozczarujesz.

– Przyjechałem tu, żeby zobaczyć się z tobą – odparł. Sam był zadziwiony własną szczerością. – Chciałem wpaść wcześniej, żeby pogadać z tobą o przeszłości, ale byłem zbyt zmęczony. A potem zobaczyłem te pochodnie i… – urwał, żeby nie powiedzieć za dużo. Zanim zdołał się opanować, podniósł rękę i objął głowę Claire, przybliżając jej twarz do swojej.

– Kane, nie – wyrzekła z trudem. – Nie mogę…

Ale było już za późno. Jego usta zamknęły się na jej wargach. Dał się ponieść wspomnieniom o tym, jak to jest być z nią, dotykać jej, splatać jej ciało z własnym ciałem. Objął ją i przytulił do siebie. Jej oddech był tak samo urywany jak jego. Na piersi czuł łopotanie jej serca.

– Claire – wyszeptał – Claire.

Jęknęła, otwierając usta, zapraszając go do środka. Językiem dotknął jej zębów i twardego podniebienia, aż w końcu natrafił na jej język i zatańczył z nim zmysłowe, wilgotne bolero, które wywołało bolesną erekcję.

Poczuł, że jej ciało drży. Rozchylił błyszczący szlafrok i zaczął rozpinać guziki koszuli nocnej.

– Kane… Ooo… – Jego palce wślizgnęły się pod miękką tkaninę i odnalazły piersi, nabrzmiałe i gorące, z napiętymi, czekającymi sutkami. – Proszę… – Jedną ręką ścisnął ją za włosy, a drugą głaskał piersi i rozchylał szlafrok. Patrzył w olśnieniu na cudowne piersi, kiedy zapięcie się jeszcze bardziej rozwarło, ujrzał napięte mięśnie smukłej talii i rozkoszne zagłębienie pępka, a niżej rudawe kędziory u zbiegu nóg.

Jęknął i osunął się niżej, żeby ucałować jej piersi. Wygięła się i już wiedział, że pragnie go tak samo jak on jej.

Objęła jego głowę i mocno przytuliła. Otworzył wygłodniałe usta i zaczął ssać. Zaczęła dyszeć, wić się pod nim. Nie broniła się, również nie mogąc się oprzeć pragnieniu. Jej usta zwarły się z jego ustami. Jedną ręką przesunął po gładkiej tkaninie szlafroka, dotknął jej brzucha i sięgnął dalej, w dół, aż palcami wyczuł łono. Cicho krzyknęła, gdy wślizgnął dłoń pomiędzy uda, by przesunąć ją wyżej, aż po miękkie niebo jej źródełka. Zadrżała, gwałtownie odchyliła głowę i dała się porwać nurtowi jego pieszczot.

– Kane – krzyknęła, gdy pogłębiał dotyk, jak gdyby zdawała sobie sprawę, że dotarli do punktu, z którego nie ma odwrotu. Zacisnęła palce na jego ramionach. – O, nie – szepnęła, uświadomiwszy sobie, gdzie jest i z kim. – Nie, nie, nie!

Zamarł w bezruchu. Jego palce wciąż tkwiły wewnątrz jej tajemnego schronu.

– O Boże! Nie, nie! – Odsunęła się od niego i wydała z siebie lęk agonii. – Kane, proszę… Nie możemy tak po prostu… Boże, jestem matką… Jestem za stara, aby…

– Sza… – Uciszył ją, tuląc ją mocno w ramionach i zamykając jej usta swoimi ustami. Jego krocze było już w pogotowiu, pulsująca męskość gwałtownie domagała się, by się z nią zespolić, ale przygasił ten ogień i uspokoił oddech. Uświadomił sobie, że Claire ma rację. Nie mogą dopełnić tego aktu. Nie teraz. Nigdy. – Przykro mi – powiedział, gdy wreszcie zdołał wydobyć z siebie głos.

– Niech ci nie będzie przykro. – Drżała w jego ramionach.

– Ale…

– Proszę. – Delikatnie pocałowała go w usta i ujęła jego głowę w swoje dłonie. – Wiem, co czujesz. Naprawdę… Ale zbyt wiele rzeczy nas dzieli, zbyt długi czas. Zbyt wiele wspomnień. Błędów. – Zatrzepotała powiekami, jak gdyby chciała opędzić się od łez i wyślizgnęła się z jego uścisku. – Po prostu… nie mogę tego zrobić… Jeszcze nie. Nawet cię nie znam.

– Znasz mnie – powiedział. – Pamiętasz.

– Tak. – Łzy spływały po jej policzkach. – Pamiętam. – Nerwowo oblizała łzy, jakby koniecznie chcąc mu coś powiedzieć, powierzyć jakąś mroczną, bolesną tajemnicę, ale nagle pokręciła głową, wstała i uciekła od niego co sił w nogach.

2.

Mówię ci, ten gość nie ma żadnej przeszłości – powiedział Pertillo i ciężko opadł na jedno z krzeseł przed biurkiem Mirandy. Znów stawiła się w pracy po ponadtygodniowym urlopie, na który sobie pozwoliła, aby odzyskać równowagę. Nie życzyła sobie, żeby jej ojciec czy któryś z jego pomagierów, a zwłaszcza Styles, sterował jej życiem. – Wygląda to tak, jak gdyby Denver Styles w ogóle nie istniał. Żadnych danych na policji ani w komputerach, ani w ubezpieczeniach, ani w urzędzie skarbowym czy innym. – Sięgnął do kieszeni za ciasnego sportowego płaszcza i wyjął paczkę owocowej gumy do żucia. – Mnie się wydaje, że jego nazwisko jest wymyślone. To jakiś pseudonim.

Miranda siedziała nad stosem świeżej korespondencji i dokumentów dotyczących aktualnych spraw rozpatrywanych przez prokuraturę. Drżała. Dotknęła blizny na szyi i zastanawiała się, kim jest najnowszy pracownik ojca.

– Skąd twój stary go wytrzasnął?

– Nie chce powiedzieć.

– Hm. Prawdopodobnie nie z książki telefonicznej. – Pertillo rozpakował plasterek gumy i ładnie go zwinął, zanim włożył do ust.

– Też tak myślę.

– Możliwe, że Styles ma jakieś powiązania ze światem przestępczym.

– Nie przypuszczam, że jest gangsterem, jeśli to chciałeś zasugerować – powiedziała Miranda, przywołując z pamięci obraz Denvera Stylesa. Przystojny, chłodny, arogancki i… jeszcze coś… No tak: uparty. Nie wątpiła, że jeśli Styles już raz coś postanowi, to dopnie swego. Bez fałszywych kroków. Nerwowo przygryzła wargę. Niepokoił ją, i to bardzo.

– Cóż, jeśli nie jest związany z mafią, to ma jakieś inne powiązania. Założę się o kupę szmalu, że to nie są zbyt wysokie koneksje, chyba domyślasz się, o co mi chodzi. Szychy mają adresy, numery telefonu, polisy ubezpieczeniowe na samochody i psy. Są zarejestrowane w jednostkach militarnych i służbach specjalnych. Ten gość, Styles, jest jak duch. – Wypluł gumę i podrapał się po policzku. – Ale nie mam zamiaru dać za wygraną – obiecał. – Tak czy siak dowiem się, kto to jest i co robi wśród ludzi twojego starego.

– W jaki sposób chcesz tego dokonać?

– Będę za nim łaził, jeśli trzeba. – Brązowe oczy zaiskrzyły. Był podekscytowany wyzwaniem na swoją miarę. – Chcę się dowiedzieć, skąd się wziął ten typ.

– Ja też. – Miranda myślała na głos. Wzięła do ręki ołówek i zaczęła nim lekko stukać o księgę leżącą na środku biurka. Kto to jest ten Denver Styles? Co robi u ojca? Czy to jakiś doradca polityczny? A może prywatny detektyw, ktoś w rodzaju płatnego żołnierza, człowiek, który zrobi wszystko za odpowiednią sumę pieniędzy… Wybijając ołówkiem rytm, podniosła wzrok. Zobaczyła, że Frank przygląda jej się z zaciekawieniem. – Nie chcę, żebyś stracił za wiele czasu przez tego gościa. Muszę się zająć innymi pracami tu, w biurze.

– Prześwietlę tego Stylesa na wylot – oświadczył Pertillo. – To może być ciekawe.

I niebezpieczne, pomyślała Miranda przypominając sobie świdrujące szare oczy, zaciśniętą szczękę i ogólną aurę, jaką promieniował ten człowiek. Jak już coś postanowi, to ma tak być i kropka.

Nie tym razem.

Dłonie Claire trzęsły się, kiedy nalewała sobie kawy do filiżanki. Jak mogła tak się wygłupić? Całować się z Kane’em Moranem. Pieścić go.

Pozwolić, by ją pieścił. Nawet teraz, w kuchni, w blasku porannego słońca czuła mrowienie w podbrzuszu, kiedy pomyślała o jego dłoniach, ustach, języku i wspaniałej celebracji, która rzuciła ją na kolana. Mało brakowało, a kochałaby się z nim. Jakby te lata, te wszystkie kłamstwa i rany nie miały miejsca.

Jakby nie był ojcem Seana.

Na Boga, i co teraz będzie?

– Idiotka z ciebie – mruknęła pod nosem, wsypując mąkę na naleśniki do miski. Z impetem rozbiła dwa jajka i dodała mleka. Usiłowała skupić się na tym, co robi.

Wiele czasu upłynęło od chwili, kiedy ostatni raz była z mężczyzną. Lata. Prawdopodobnie kierowała nią po prostu desperacja, nic więcej. Mieszając ciasto, wpatrywała się w okno. Patrzyła na chatę Kane’a po drugiej stronie jeziora. Postanowiła zapomnieć o tym, co ich kiedyś łączyło. On stał się innym człowiekiem, ma zamiar zemścić się na jej rodzinie.

Nie ufaj mu. Jesteś dla niego wyłącznie źródłem informacji potrzebnych do tej przeklętej książki. Nie zapomnij o tym.

A jednak jej ciało omdlewało na samo wspomnienie o nim.

Lejąc ciasto na rozgrzaną patelnię, usłyszała lekkie kroki Samanthy na schodach. Nawet gdyby Paul nie dał jej nic więcej prócz córki, to i tak błogosławiłaby go za ten cudowny dar.

Sam wparowała do kuchni. Była już przebrana w strój kąpielowy i natłuszczona olejkiem do opalania. Miała ze sobą koszyk plażowy, który rzuciła na ladę.

– Gdzie jest Sean?

– Myślę, że śpi. Może go zbudzisz i powiesz mu, że śniadanie już prawie gotowe?

– Nie ma go w łóżku. Już sprawdzałam.

– Nie? – To dziwne. Sean słynął z tego, że spał do drugiej po południu. – Może wybrał się na przejażdżkę konną? – Claire nagle targnął niepokój.

Sam skrzywiła się.

– On nie znosi koni.

Miała rację. Claire wyjrzała przez okno. Wszystkie trzy konie stały z pochylonymi łbami i skubały trawę, uszami i ogonami opędzając się od natrętnych much.

– To może poszedł się przejść.

– Wcześnie rano? Z kim?

– Z kim? – machinalnie powtórzyła Claire.

– Właśnie, z kim? Nie ma tu żadnych znajomych.

– Będzie ich miał, kiedy rozpocznie się rok szkolny. Sam przewróciła oczami.

– Jasne… O mamo! Naleśniki!

Znad patelni unosił się dym. Claire wyrzuciła pierwszy zwęglony placek do kosza.

– Nie mogłabyś przez chwilkę popilnować patelni? – poprosiła córkę. – Poszukam Seana.

– Jasne.

Ledwie otworzyła drzwi, zobaczyła, że na podjazd wjeżdża dżip. Serce w niej zamarło. Kane prowadził, a na siedzeniu pasażera siedział Sean. Miał buntowniczo wysunięty podbródek i opuszczone oczy. Claire na chwilę zamarła w bezruchu. Czy Kane nie widzi, jak bardzo Sean jest do niego podobny? Prosty nos, cienkie wargi, szerokie ramiona i pogarda dla świata. Zwichrowany podrostek z niego. Wprawdzie Seanowi jeszcze trochę brakuje do tego wcielonego diabła, jakim był Kane w jego wieku, ale jest na właściwej drodze, aby mu dorównać. Ręce jej się zaczęły pocić i poczuła, że grunt się zapada pod jej stopami. Jak im to powie – któremukolwiek z nich? Sean potępi ją za niskie morale. Nie tylko ukrywała przed nim prawdę, ale wręcz kłamała. Nigdy jej nie wybaczy.

Ani Kane. Co zrobi, kiedy się dowie, że Sean jest jego naturalnym synem? Upomni się o opiekę nad nim? Nazwie ją tanią dziwką? A może otworzy przed synem ramiona i serce? Odchrząknęła i usiłowała skupić się na bieżącej chwili.

– Co, u licha…?

Zanim jeszcze dżip na dobre się zatrzymał, Sean wyskoczył z pojazdu i ruszył w stronę drzwi wejściowych. Miał na sobie czarne dżinsy, dziurawy podkoszulek i znoszone adidasy. Claire zatrzymała go na tarasie.

– Co to ma znaczyć? – spytała. – Gdzie byłeś?

– W miasteczku. – Usiłował ją wyminąć, ale złapała go za ramię. Skrzywił nos i wyrwał się.

– Co się stało? – Kątem oka zauważyła, że Kane spacerkiem podchodzi do tarasu, jak gdyby chciał poczekać, aż rozmówi się z synem, i uniknąć mieszania się w kłótnię. Znoszona skórzana kurtka, biały podkoszulek, obszarpane dżinsy i buty, które aż prosiły się o szczotkę, wszystko to kojarzyło się Claire z tym chłopcem, którym kiedyś był, z chuliganem, który szesnaście lat temu skradł jej serce. Co za idiotka z niej, głupia romantyczka. Teraz musi się rozprawić z synem. – Sean?

– Wplątałem się w kłopoty. Zadowolona? – Znów ruszył w kierunku drzwi, ale Claire zaszła mu drogę.

– Jakie kłopoty? – spytała z bijącym sercem. Sean ostatnio był jakiś rozdrażniony, zawsze gotowy do kłótni i wybuchów złości. – Nie, wcale nie jestem zadowolona.

– Nic poważnego. – Zerknął na Kane’a, przewrócił oczami i zaklął pod nosem. – Cholera, złapali mnie, jak kradłem w sklepie.

– Okradałeś sklep? – Zamarła. Kradł? To było gorsze niż wszystko, co wyprawiał w Kolorado, przynajmniej jeśli wziąć pod uwagę to, o czym wiedziała. Obróciła się w stronę Kane’a z nadzieją, że jej to wyjaśni. – Co się stało?

Sean przestępował z nogi na nogę i żuł i tak już obgryziony prawie do żywego mięsa paznokieć kciuka.

Kane z rękami skrzyżowanymi na piersi opierał się o jeden z nieociosanych słupów podtrzymujących dach. Skinął głową w stronę Seana i powiedział:

– Myślę, że raczej powinieneś opowiedzieć matce wszystko ze szczegółami.

– Guzik mnie obchodzi, co ty o tym myślisz.

– Sean! – Claire wymierzyła palec wskazujący w pierś syna. Jeden z koni cicho zarżał. – Nie bądź grubiański. Po prostu mi wyjaśnij, w czym rzecz.

– Usiłowałem wziąć paczkę fajek.

– Papierosów? Kradłeś papierosy? – Ręce jej opadły. Zaledwie dwa tygodnie przebywają w miasteczku, a Sean już zdążył się wpakować się w kłopoty. I to duże.

– No. I butelkę Thunderbirda.

– Thunderbirda?

– Wina – objaśnił Kane, a chłopiec zabił go wzrokiem.

– O Boże, co znowu?

Sean skinął głową w stronę Kane’a.

– On mnie złapał. Kazał mi to wszystko odstawić z powrotem i przeprosić właściciela sklepu. – Twarz Seana była ciemnopurpurowa, buntownicze spojrzenie wymierzone w podłogę.

– Chinook to niewielkie miasteczko – wyjaśnił Kane. – Każdy tu każdego zna i wszystko o nim wie. Chyba nie chcesz zepsuć sobie opinii, bo będziesz musiał żyć w tym piekle. Wierz mi, wiem coś o tym.

– Co? Byłeś chuliganem czy kimś w tym rodzaju? – spytał Sean.

– Kimś w tym rodzaju. – Kane spojrzał w oczy Claire.

W mgnieniu oka przypomniała sobie łobuza, który miał ojca kalekę. Wiecznie pakował się w tarapaty. Zawsze był na bakier z prawem – palił papierosy, pił piwo i jeździł motorem w oszalałym tempie. Ale kochała go. Krótko, lecz mocno. A teraz patrzyła w te złociste oczy i czuła ten sam zastrzyk adrenaliny, który kiedyś jej aplikował, będąc w pobliżu: rytm serca przyśpieszał, a oddech stawał się coraz krótszy. Znów podświadomie zaczęła się zastanawiać, co by było, gdyby…

– Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś – powiedziała do syna.

– Niczego nie wziąłem!

– Bo cię złapano.

– I co z tego?

– To, że masz szlaban na wszelkie rozrywki. Przez dwa tygodnie.

– Chyba się zapłaczę na śmierć – burknął. – To mi wisi. Tu i tak nie ma co robić.

– Przestań…

Rozwścieczony i zakłopotany gwałtownie otworzył drzwi i wszedł do środka. Miała ochotę bezwładnie opaść na schody. Czasami, jak teraz, żałowała, że nie ma męża, na którego mogłaby liczyć, człowieka, który by ją wsparł w trudnych chwilach.

– Wścieka się – zauważył Kane, zaglądając jej w oczy. Ścisnęło ją w gardle.

– Na wiele rzeczy.

– Włączając w to ojca?

Zaniemówiła. Mijały sekundy odmierzane szybkim rytmem jej serca. Dlaczego Kane nie widzi podobieństwa pomiędzy tym chłopakiem a samym sobą?

– Paul zawiódł nas wszystkich.

– To był skurwysyn.

Chciała protestować, powiedzieć mu, że nie ma prawa tak się wyrażać o kimś, kogo nie zna, ale nie mogła.

– Jest… mimo wszystko ojcem tych dzieci. Nie uważam, że koniecznie trzeba go szkalować.

– Po prostu mówię, jak go widzę. – Uśmiech Kane’a, krzywy i zagadkowy, chwycił Claire za serce. – Opowiedz mi o Seanie.

Oblizała usta. Domaga się prawdy. Powiedz mu, że jest ojcem!

– Masz z nim pełne ręce roboty – zauważył, ściągając brwi i patrząc na oszklone drzwi, za którymi zniknął rozwścieczony Sean.

– Wyrośnie z tego.

– Pod warunkiem że ostro się za niego weźmiesz.

– A co to? Poradnia rodzinna? – spytała lekko poirytowana. Zmagała się ze sprzecznymi emocjami, które aż kipiały w jej żyłach.

Powiedz mu. Powiedz mu, że jest ojcem Seana! I co? Jak zareaguje?

A co powie Sean? Jak się poczuje, gdy się dowie, że matka go tak długo oszukiwała? Z napięcia rozbolał ją żołądek. Unikała patrzenia Kane’owi w oczy. Skupiła uwagę na trzmielu, który przelatywał z jednego krzewu różanego na drugi.

– Nie życzysz sobie żadnych rad na temat dzieciaka?

– Nie. – Chwyciła za klamkę. – Sean przeżywa ciężki okres, nie tylko z powodu tego wszystkiego, czego się dowiedział o swoim ojcu, ale również ze względu na przeprowadzkę do tego miasteczka. Zostawił mnóstwo przyjaciół i… – serce jej się ścisnęło na myśl, że może pokrzyżowała synowi plany -…i ciężko mu się przystosować do nowej sytuacji.

– Ee, chyba nie jest aż tak źle – powiedział cicho i przez chwilę, gdy patrzył jej w oczy, wydawało jej się, że lada moment wyciągnie rękę i stwardniałymi palcami pogładzi japo policzku. – Tu się zaczęło życie. Twoje i moje.

– Czyżby? – zastanawiała się na głos. Odchrząknęła. Za każdym razem, kiedy znajdowała się blisko tego człowieka, traciła ostrość widzenia rzeczywistości, a atmosfera stawała się gęsta i lepka. Znów oblizała usta.

– Tak.

Przełknęła grudę, która stanęła jej w gardle, i uchyliła drzwi.

– Dzięki za ocalenie skóry Seana – powiedziała. – Jestem ci bardzo wdzię… Oo!

Nagle przyłożył dłoń do drzwi. Zatrzasnęły się z hukiem. W sekundę był przy niej, nosy ich butów prawie się dotykały, a ich piersi dzieliły zaledwie centymetry. Z tej odległości widziała wszystkie kolory, jakimi mieniły się jego tęczówki, czuła żar i wrogość promieniujące z jego ciała.

– Wpadłem tu z innego powodu.

– To… znaczy? – szepnęła, serce jej podskoczyło do gardła.

– Chciałem przeprosić za wczorajszy wieczór.

– Nie musisz przepraszać.

– Uciekłaś jak wystraszony zając.

– Nie wiedziałam, co mam myśleć… co zrobić – przyznała, choć krew znów się w niej burzyła, gardło miała ściśnięte, a oddech płytki.

– Dobrze zrobiłaś – pochwalił ją, położył drugą rękę na drzwiach, zamykając ją między ramionami. Czuła bliskość jego ciała. Nie było w nim już ani śladu chłopca, ani śladu młodzieńczej niepewności. Wykrzywił usta i westchnął, jak gdyby za chwilę miał wyjawić jakąś mroczną tajemnicę. – Nie mogę trzymać się z dala od ciebie, Claire – oświadczył. – Kiedy zabierałem się do tego opracowania, postanowiłem, że zachowam dystans, tłumaczyłem sobie, że to, co nas łączyło dawno temu, już minęło. Ale wygląda na to, że nie umiem sam siebie o tym przekonać.

Z trudem przełknęła ślinę. Patrzył, jak porusza się jej gardło.

– Jezu, jaka ty jesteś piękna. – Włożył palec w lok, który opadł jej na twarz. Jej skóra nieomal skwierczała pod wpływem jego dotyku – Cholera, aż za piękna.

Miała ochotę paść w jego ramiona. Poprzez bębnienie serca i głośne pulsowanie krwi w uszach przedarł się głos córki, która wrzeszczała na cały głos z kuchni:

– Mamo! Mamo! Naleśniki gotowe! Odepchnęła jedną jego rękę.

– Słuchaj, muszę już iść… ale… – Nie mów tego, Claire. Nie zapraszaj go. Przecież wiesz, że prawdopodobnie cię wykorzystuje. Usiłuje wyrwać od ciebie informacje potrzebne do tej piekielnej książki. Jest niebezpieczny! -…jeśli nie jadłeś jeszcze śniadania…

– To zaproszenie? – Jego serdeczny uśmiech skruszył jej serce.

– Tak.

Zajrzał za drzwi, na korytarz, skąd było widać ociosaną z rzeźb balustradę schodów.

– Myślę, że tym razem nie skorzystam z zaproszenia. Masz dużo roboty z dziećmi.

Rozczarowanie zakłuło ją od środka, ale zdobyła się na uśmiech.

– Innym razem.

– Czuję się zaproszony.

Odszedł od drzwi i szybko się odwrócił, jakby w obawie, że jeszcze się rozmyśli. Claire opadła na ścianę i wzięła głęboki wdech. Co się z nią stało? Oczywiście, że był kochankiem jej młodości, ale już dawno zakopała go na dnie serca. Wieki temu.

– To kutas! – Zza oszklonych drzwi słychać było głos Seana, który zbiegał po schodach.

– Chwileczkę, co to za słownictwo?

– Tylko nazywam rzeczy po imieniu. Widziałem, jak na ciebie patrzył. Po prostu chce… no, wiesz.

Otworzyła drzwi i zobaczyła syna świeżo wyszorowanego pod prysznicem, z mokrymi włosami, w czystych spodenkach i koszulce. Stał na najniższym stopniu schodów i patrzył na nią z góry. Tak szybko wyrósł i był tak bardzo podobny do Kane’a. Dlaczego żaden z nich tego nie zauważył? Niepojęte! Ale na razie mogłaby rzec: całe szczęście.

– Nie ufam mu – oświadczył Sean, patrząc spode łba przez przezroczyste drzwi. – Szybciej bym mu sprał gębę, niżbym mu zaufał.

Czekał na nią. Ledwie Miranda wjechała do garażu swego domu w Lake Oswego, Denver Styles wysiadł z wypożyczonego samochodu, który zaparkował po drugiej stronie ulicy.

Świetnie, pomyślała Miranda. Tylko tego brakowało.

Chwyciła walizeczkę i torebkę, zatrzasnęła samochód i nacisnęła guzik zamykający drzwi garażu. Nie miało to żadnego znaczenia. Zanim weszła na piąty stopień schodów i dotarła na poziomu salonu, był już przy wejściu i dzwonił do drzwi.

– Uparty sukinsyn – powiedziała, rzucając neseser i torebkę na krzesło w kuchni. Wyszła na korytarz i otworzyła.

– O co chodzi?

– Musimy porozmawiać.

– Nie ma o czym. Poważnie uniósł czarne brwi.

– Chyba jest o czym.

– Powiedziałam panu wszystko, co miałam do powiedzenia, kiedy spotkaliśmy się w domu mojego ojca. Nie wiem, skąd u niego to obsesyjne podejrzenie, że któraś z nas ma coś wspólnego ze śmiercią Harleya Taggerta.

– Stąd, że sam przystopował śledztwo i wie, że Kane Moran nie spocznie, póki nie dowie się prawdy.

– Prawda jest taka, że wjechałyśmy do jeziora, a…

– A ja podejrzewam, że pani chciałaby się dowiedzieć, co się stało z Hunterem Rileyem.

Kolana się pod nią ugięły.

– Z Hunterem?

– Pani była z nim blisko związana.

Nagle cofnęła się o szesnaście lat i znów była osiemnastolatką biegającą po plaży i trzymającą za rękę Huntera, kochającą się z nim w starej chacie aż do późnych godzin nocnych. Serce o mało jej nie pękło.

– Hunter… Hunter był moim przyjacielem.

– Porzucił panią.

– Znalazł pracę w Kanadzie.

– Czyżby? – Nawet nie mrugnął szarymi, nieugiętymi oczami. Jego usta się zacisnęły. – Nigdy tam nie dotarł.

Oparła się o ścianę, żeby nie upaść.

– Ale Weston Taggert mi powiedział… Pokazał mi dokumenty.

– I pani mu uwierzyła? – Styles włożył ręce do kieszeni dżinsów. – Z tego, co wiem, nie było wielkiej miłości pomiędzy pani rodziną a Taggertami.

– To jest akurat prawda – przyznała ledwie dosłyszalnym głosem. Co on sugeruje? Że Hunter ją okłamał? Że wszystkich okłamywał?

Że uciekł, bo była w ciąży? Otwarła się stara rana w sercu, jak gdyby ktoś ją przed chwilą dźgnął sztyletem. O mało nie osunęła się na kolana.

– Pomijając pani siostrę, Claire, która była zaręczona z Harleyem.

– Ale zerwała z nim tamtej nocy – powiedziała Miranda, usiłując dojść do siebie. Nie mogła dać się pokonać Denverowi Stylesowi, nie mogła dopuścić, żeby odnalazł szczelinę w zbroi, którą stanowiło jej alibi.

– To prawda. – Jego spojrzenie przesunęło się za nią, w głąb domu. – Może mnie pani zaprosi do środka? – zaproponował. – Myślę, że mamy wiele rzeczy do omówienia.

Tessa wróciła. Wyglądała lepiej niż wtedy, kiedy Weston ją widział ostatni raz. Drżącymi rękami zapalił papierosa i wyszedł na taras, gdzie Kendall wyznaczyła mu miejsce do palenia. Nie wiedział, dlaczego jeszcze wytrzymuje z żoną. Może dlatego, że jest kobietą z klasą? Może dlatego, że gdyby zaczął robić szum wokół rozwodu, ograbiłaby go do ostatniego centa? A może tylko dlatego, że przymyka oko na jego małe flirty. Jest dla niego niczym, tylko lojalną żoną.

Przechylił się przez balustradę i wyjrzał na morze. Trawler rybacki powoli przesuwał się równolegle do linii horyzontu. Kilka rozproszonych obłoków niedbale przysłaniało słońce. Z ogromnego domu na wzgórzu roztaczał się widok na całe miasteczko Chinook. Czuł się tam jak król.

Ten dom był pomysłem Kendall. Szkło, drewno cedrowe, cegły i dachówki – wszystko to ustawione na nierównym planie dopasowanym do linii skały połyskiwało w świetle zachodzącego słońca. To był największy i najbardziej okazały dom na północnym wybrzeżu. Zaspokajał jego pasję budowania własnego imperium. Nie satysfakcjonowało go przejęcie od ojca zarządu firmy. Nie, od samego początku postawił na ekspansję. Od tego czasu na wybrzeżu pojawiły się trzy dodatkowe ośrodki wypoczynkowe, kasyno na południowym terytorium Indian i dwa nowe tartaki na północy stanu Washington. I za każdym razem, kiedy sprzątał Dutchowi sprzed nosa kolejną piędź ziemi, za każdym razem, kiedy na nowym budynku lub inwestycji pojawiało się logo Taggert Industries albo kiedy słyszał, że interesy Dutcha gorzej idą, odczuwał chwilową satysfakcję. Dobrze ci tak, stary capie. Dostało ci się za to, że pieprzyłeś się z moją matką.

– Wcześnie wróciłeś. – Głos Kendall zaskoczył go. Obrócił się i zobaczył, że swoim zwyczajem balansuje tacą z dzbanem z martini i dwoma kieliszkami. Postawiła tacę na stole pod wielkim parasolem i nalała koktajl do obu kieliszków.

– Dziś wieczorem jestem umówiony.

– Tutaj? – Kendall była zaskoczona.

– Nie. – Nigdy nie rozmawiał z nią o interesach, a ona nigdy nie pytała o nie. To była ich niepisana umowa.

– Paige zamierzała wpaść.

Na myśl o siostrze zebrało mu się na wymioty. Nadal była żałosną, grubą, wścibską dziwką. I nienawidziła go. Nigdy nie ukrywała tej animozji. Weston zacisnął zęby, kiedy brał kieliszek ze smukłych palców Kendall. Była piękną kobietą o blond włosach i wielkich niebieskich oczach. Trzymała linię, nie przytyła nawet o kilogram przez wszystkie lata ich małżeństwa. Dbała o siebie i ubierała się z gustem. Nawet po narodzinach Stephanie Kendall uważała i szybko zrzuciła te kilka kilogramów, które jej przybyło. Nie chciała karmić piersią, żeby nadal mieć jędrny biust, i ćwiczyła z osobistym trenerem, żeby wrócić do wymiarów sprzed ciąży. Nie mógł narzekać. Tylko że była okropnie nudna.

W odróżnieniu od sióstr Holland.

– Czy Paige nie opiekuje się tatą?

– Nie dziś wieczorem. Pielęgniarka już jest na miejscu. Więc pomyślałam, że moglibyśmy urządzić wspólne grillowanie i obejrzeć jakiś film. – Szczupłe palce Kendall zacisnęły się na jego nadgarstku. – Daj spokój, Weston. Ostatnio rzadko widujesz się ze Stephanie.

Poczuł wyrzuty sumienia. Nie miał wątpliwości co do tego, że ma niezwykłą córkę. Pomijając fakt, że gdyby Harley żył, podrzuciłby mu własne dziecko, bo plan usidlenia Harleya powiódł się aż za dobrze – Kendall zaszła w ciążę – Weston kochał Stephanie. Bardziej niż wszystko w świecie. Powinien był zbić Kendall, kiedy mu powiedziała, że jest w ciąży i że w związku ze śmiercią Harleya na niego spada obowiązek ojcostwa. Powinien był nalegać, żeby usunęła ciążę, powiedzieć jej, żeby się od niego odczepiła. Ale tego nie zrobił. I była to jedna z tych nielicznych rzeczy, których nie żałował. Problem polegał na tym, że Kendall wykorzystywała to do swoich celów.

– Jutro się spotkam ze Steph. Pojedziemy poszukać dla niej samochodu – zaproponował.

Kendall roześmiała się.

– Ma dopiero piętnaście lat.

– Wkrótce skończy szesnaście. – Zgasił papierosa i upił łyk z kieliszka. Drink zawsze był doskonale przyrządzony. Kendall przykładała do tego wielką wagę. Chyba powinien ją kochać, ale doszedł do wniosku, że nie jest do tego zdolny. Poza tym miłość i inne romantyczne uczucia są przeznaczone dla idealistów. Weston twardo stąpał po ziemi.

– Ale…

– Żadnych ale, kochanie – ostrzegł i natychmiast zamknęła usta. W czasie trwania ich związku kilka razy potraktował ją nieco ostrzej – kilka niewinnych uderzeń po pośladkach czy po twarzy, kiedy mu się sprzeciwiała. Potem, kiedy była skruszona i skłonna mu udowodnić swoją miłość, wymyślał dla niej specjalne manewry seksualne, żeby mogła mu pokazać, jak wysoko ceni sobie status pani Taggertowej.

Zawsze była gotowa go zadowolić. To naprawdę dziwne. Kiedyś miał ją za chłodną jak lód, a jej futerko za suche i niedostępne. Przekonał się, że jest inaczej. Kiedy uświadomiła sobie, że to jest jej waluta i przepustka do rodzinnego pałacu Taggertów, stała się gorącą maszynką do seksu, ochoczo oddającą przysługi. Nic dziwnego, że ten mięczak Harley nigdy do końca nie umiał z nią zerwać.

– Tylko nie zawiedź jutro Stephanie – powiedziała i trącili się kieliszkami.

– Nie zawiodę. Obiecuję. – Ale to jutro. Najpierw musi przeżyć resztę dzisiejszego wieczoru. Umówił się z Denverem Stylesem, żeby złożyć nowemu pracownikowi Dutcha propozycję nie do odrzucenia.

Powoli popijał martini i uśmiechał się do siebie.

3.

Więc pani w ogóle nie otrzymywała korespondencji od Rileya. Żadnych telefonów. Nic. – Denver siedział na jednym z plecionych krzeseł ustawionych wokół małego kuchennego stołu. Rozsiadł się wygodnie, zaczepiając obcasem buta o nóżkę drugiego krzesła. Przez cały czas wpatrywał się w nią przenikliwym orlim wzrokiem, który niczego nie przeoczył, i skłaniał jej wzrok do odwrotu. Ale się nie poddawała. Patrzyła w twarz mordercom, gwałcicielom, dręczycielom żon i ciężko pracowała, żeby ich wsadzać za kratki. Pozostawała niewzruszona wobec pierwszoligowych adwokatów obrony, a nawet przeżyła napaść z nożem, która miała być krwawą zemstą Ronniego Kluga. Styles potrafi upokarzać, ale nie może jej przeniknąć.

– Nie miałam wiadomości od Huntera. Żadnych listów ani telefonów. Nic.

Promienie słońca obficie wpadały przez okno, grzejąc plecy Mirandy. Obok kosza z owocami leżała otwarta gazeta „Metro” – część dzisiejszego „Głosu Oregonu”. Znoszona skórzana kurtka Stylesa niedbale przewieszona przez oparcie innego krzesła wyglądała tak, jak gdyby tam od zawsze było jej miejsce.

Kawa, na którą żadne z nich nie miało ochoty, stygła w ceramicznych kubkach, rozsiewając przyjemny aromat.

– Nie sądziła pani, że to dziwne?

– Owszem, ale… Tłumaczyłam to oskarżeniami, które miały być wniesione przeciwko niemu…

– Gwałt i kradzież samochodu? – spytał. Najwyraźniej odrobił pracę domową.

– Właśnie.

– Nikt nigdy nie wytoczył żadnych oskarżeń.

– Wiem, ale myślałam, że skoro wyjechał za granicę…

– Nie wie pani, że istnieje coś takiego jak procedura ekstradycji? Oczywiście, że wie. Teraz. Ale wtedy była o wiele młodsza, gorzej znała prawo. Poza tym czuła się zraniona, dotknięta tym, że Hunter ją zdradzał z inną dziewczyną. To, że nigdy się z nianie skontaktował, skłaniało, żeby przymknąć oczy i odwrócić głowę, uwierzyć w najgorsze. Zresztą wtedy to się już nie liczyło. Naprawdę. Dziecka już nie było.

Ten stary ból, który tak rozpaczliwie usiłowała trzymać pod kluczem, przedarł się przez linie obrony i chwycił ją za serce tak mocno, że z trudem oddychała. Bóg jeden wie, jak bardzo pragnęła tego dziecka, jak ta niezwykła cząstka Huntera była jej potrzebna.

– Byłam młoda – przyznała, obracając w rękach kubek z kawą. – I wystraszona.

– I w ciąży.

Słowo to rozległo się echem po kuchni jak pogłos w kaplicy i ugodziło ją w samo serce.

– Tak. – Nie ma powodu kłamać, wie już zbyt dużo. Wpatrywała się w niego otwartymi oczami, w których nie było łez. Nie pozwoliła, by dostrzegł ból, który po latach znów ją nawiedził. – Ale to nie powinno nikogo interesować.

W jego nieprzejednanych oczach błysnął ognik czułości i zrozumienia, ale natychmiast zniknął. Zastanawiała się nawet, czy nie był tylko wytworem jej wyobraźni. Styles nie należy do ludzi, którzy potrafią innym współczuć.

– Tylko spełniam swoje obowiązki. – Jedna ciemna brew uniosła się w górę. – Podobne do tych, które pani musi wykonywać.

– Zawsze szukam prawdy.

– Ja też. – Upił łyk letniej kawy i odstawił kubek. – A co się stało z dzieckiem? – spytał przyciszonym głosem.

Zamknęła oczy.

– To jest sprawa, której nie chcę poruszać.

– Wiem.

Mijały sekundy milczenia. W końcu Miranda otworzyła oczy. Nieważne, co on wie.

– Poroniłam.

– Kiedy?

– Tej nocy, kiedy straciłam kontrolę nad kierownicą i wylądowałam w jeziorze Arrowhead. Jestem pewna, że widział pan dokumenty szpitalne. Tam powinna być wzmianka o poronieniu.

Niewielu ludzi o tym wiedziało. Miała wówczas osiemnaście lat, więc rodziców nie poinformowano o tym, że straciła dziecko. Miranda była na tyle świadoma swoich praw, żeby wiedzieć, iż lekarz nie może zdradzić tajemnicy pacjenta. Jeśli nawet ojciec kiedykolwiek się o tym dowiedział, to unikał tego tematu, ani słowem o tym nie napomknął. Denver Styles jakoś zdobył te informacje. Ale jak?

– Jak ojciec pana znalazł? – spytała zaciekawiona. Intrygujący, choć przerażający mężczyzna bez przeszłości. Jeśli Pertillo nie mógł go rozszyfrować, to nikt inny nie jest w stanie tego dokonać.

– Zgłosił się do mnie.

– A skąd pana znał? – spytała. – Nie wydaje mi się, że wynalazł pana w książce telefonicznej.

Jego usta wykrzywił cień uśmiechu. Szare oczy na sekundę zaiskrzyły.

– Poznaliśmy się przez wspólnego znajomego. – Napił się wystygłej kawy i chwycił za kurtkę. – Ale chyba pani pamięta, że to nie ja miałem być tematem tej rozmowy?

– Jak mogłam o tym zapomnieć? Pochylił się nad nią.

– Pani Mirando, jest pani inteligentną kobietą. Bystrą. Ale nie tak bystrą jak szesnaście lat temu. Osobiście uważam, że historyjka o tej nocy, kiedy zginął Taggert, którą pani wcisnęła ludziom szeryfa, jest wyssana z palca. Myślę, że wiązała pani swego rodzaju pakt z siostrami, że zapewnicie sobie nawzajem alibi. Poza tym uważam, że bez względu na to, czy pani zechce spojrzeć prawdzie w oczy, czy nie, cała ta sprawa odbije się pani czkawką. Teraz mogła pani wyznać prawdę mnie i zostałaby ona pomiędzy mną, panią i pani ojcem. A tak Kane Moran lub przeciwnicy polityczni pani ojca wezmą sprawę w swoje ręce i zaczną nią manipulować. Wybuchnie taki skandal, o jakim dotychczas nie słyszano w poczciwym, złotym Chinook. Pani kariera będzie zrujnowana, Tessa może potrzebować czegoś więcej niż tylko osobistego psychiatry, a Claire uzna mały skandalik z mężem w Kolorado za strumyczek w porównaniu z wodospadem, który ją zaleje, kiedy cała sprawa wyjdzie na jaw.

– Myli się pan – upierała się. Wrzał w niej gniew, ale jego słowa ją przeraziły. – A jeśli pan już skończył, to nie widzę potrzeby przedłużania tej rozmowy.

Skrobał oparcie swego krzesła.

– Zmieni pani zdanie.

– Nie mam na co go zmieniać.

– Jeszcze zobaczymy. – Podniósł kurtkę z sąsiedniego krzesła, sięgnął wolną ręką do kieszeni i położył na stole wizytówkę motelu Tradewinds w Chinook. – Pokój 25. Jeśli pani zechce ze mną porozmawiać.

– Proszę nie warować przy drzwiach. – Nawet nie spojrzała na białą karteczkę. Im mniej o nim będzie wiedzieć, tym lepiej. Po raz pierwszy w życiu nie miała ochoty dociekać prawdy. Nie była pewna, czy potrafi jej spojrzeć w oczy.

Powiesił kurtkę na jednym ramieniu i delikatnie dotknął jej karku.

– Zastanów się nad tym, Mirando – powiedział półszeptem. Jego palce parzyły ją w skórę. – Jeszcze się pokażę.

Słyszała jego oddalające się kroki, wciąż czując na szyi ciepło jego dotyku. Chwilę później drzwi domu otworzyły się i cicho zamknęły. Już go nie było. Westchnęła. Wszystko się wali. Te wszystkie kłamstwa starannie opracowane. Przygryzła wargę i oparła czoło na stole.

– Boże, pomóż mi – wyszeptała. Wiedziała, że zbliża się koniec. Niech się wali i pali, Denver Styles nie spocznie, dopóki nie dopnie swego.

Tessa czuła na twarzy powiew chłodnego wiatru i żałowała, że nie daje jej to spokoju umysłu, wewnętrznej równowagi, jaka zwykle napełnia ludzi, kiedy wpatrują się w otwartą przestrzeń oceanu lub boso spacerują po piasku. Kiedy wolnym krokiem szła brzegiem morza, a piana łaskotała jej stopy, czuła się tylko niespokojna i zagubiona.

Nie powinna była wracać do Oregonu. Nigdy. Należało trzymać się z dala od tego miejsca. Jednak jeden z jej psychiatrów – taki łysy z rudą brodą, doktor Terry – powiedział jej, że pewnego dnia i tak będzie musiała spojrzeć w twarz swoim demonom. I tak kiedyś stanęłaby przed koniecznością powrotu do tego piekiełka, żeby skonfrontować się z tymi, którzy ją wykorzystywali i gwałcili.

Piasek właził jej między palce. Musiała uważać na ostre muszle małż i maleńkie wybrzuszenia, które oznaczały, że tuż pod powierzchnią kryje się krab. Wodorosty i połyskujące, połamane muszle, puste pancerze krabów i galaretowate meduzy zaśmiecały biały piasek plaży okalającej Stone Illahee – ośrodek wypoczynkowy, w którym Tessa tymczasowo zamieszkała. Zajmowała prywatny apartament z wanną z masażem elektrycznym, sauną, dwoma olbrzymimi łóżkami i pięknym widokiem na ocean. Mogła tam mieszkać tak długo, jak zechce. Dutch chciał, żeby jej było wygodnie.

– Dzięki, tato – powiedziała, zmieniając krok spacerowy w powolny bieg.

Wróciła do Oregonu z myślą o jednej rzeczy, a teraz rozchlapując stopami wodę na plaży nie mogła sobie odmówić rozsmakowywania się w marzeniach o słodkiej zemście na tych, którzy ją skrzywdzili. Czekała szesnaście lat i miała nadzieję, że w końcu minie jej ta chęć zapłaty, ale się myliła. Kiedy była w Kalifornii, z dala od sióstr i wspomnień tej piekielnej, bolesnej nocy, umiała sobie jakoś poradzić z myślami o zemście, ale teraz, kiedy wróciła do Oregonu, dawne zmory ożyły. Musi tylko odrobinę się pozbierać i ci, którzy zrobili jej krzywdę, zapłacą za to. Już czas najwyższy.

Claire właśnie odnawiała z Samanthą pracownię nad garażem, gdy dobiegł ją odgłos motocykla. Wystawiła głowę przez okno i serce jej się ścisnęło.

Kane Moran zbliżał się na ogromnym czarnym harleyu davidsonie. Na oczach miał lustrzane okulary lotnicze, a ubrany był w zakurzone dżinsy i postrzępioną skórzaną kurtkę. Ożyły stare wspomnienia. Wiatr we włosach, ona mocno ściska Kane’a w pasie, mieszanka zapachów skóry, piżma i tytoniu podrażnia jej nozdrza. Wspomnienia dni tęsknoty za nim i nocy, kiedy nie pragnęła niczego więcej, tylko trzymać go w ramionach.

Ostatnie popołudniowe promienie słońca złociły mu włosy. Jakże mocno go kochała i jak bardzo jej na nim zależało.

– O Boże – szepnęła.

– Co? Co takiego? – spytała Samantha, wspinając się na palce i zaglądając matce przez ramię. – Uuu! – wyrwał jej się okrzyk zachwytu.

Sean wrzucał piłki do prowizorycznego kosza, który zamontował nad trzecimi drzwiami garażu, ale na odgłos motocykla przerwał grę, wcisnął piłkę pod pachę i w niemym zachwycie patrzył, jak Kane zwalnia i zatrzymuje się nie dalej niż półtora metra przed jego nosem.

– Twój? – spytał, gdy Kane zsiadł z motoru.

– Póki co, tak.

Sean, nie wiedząc, że matka na niego patrzy, gwizdnął przeciągle z podziwu.

– O cholera!

– Sean! – krzyknęła Claire z okna.

– Ale mamo, popatrz! To harley! Harley. Wszystko kręci się wokół niego.

– Też mi coś – mruknęła pod nosem Samantha. Kane wytarł twarz zewnętrzną stroną dłoni.

– Podoba się?

– Podoba się, podoba – odparł Sean. – A co ma się nie podobać?

– Chcesz się przejechać?

– Chcesz powiedzieć, że to ja będę kierował?

– Chwileczkę! – Claire wybiegła z pokoju i pomknęła na dół po schodach. W kilka sekund była na dworze. – Sean nie ma prawa jazdy ani nawet pozwolenia na prowadzenie pojazdów w stanie Oregon.

– Oj, mamo, daj spokój. – Sean dryblował, ale ani na chwilę nie spuszczał oka z lśniącej maszyny.

– Nie ma mowy? Czy nie trzeba mieć prawa jazdy, żeby prowadzić taki pojazd?

– Legalnie tak – zgodził się Kane, kołysząc motorem pomiędzy nogami.

– Interesuje mnie tylko to, co jest legalne.

– Ale mamo…

– Sean, proszę. – Posłała Kane’owi spojrzenie, które mogłoby przeniknąć stal. Znów dostrzegła uderzające podobieństwo pomiędzy ojcem i synem. Jak oni mogą tego nie widzieć?

– Coś ci powiem: wskakuj z tyłu. Przewiozę cię – odezwał się Kane do chłopaka, o którym nie wiedział, że to jego syn. Sięgnął za plecy, rzucił kask Seanowi, który wkładając go, upuścił piłkę siatkową. Zlekceważona pomarańczowa kula potoczyła się w stronę garażu.

– A ja? – spytała Samantha.

– Będziesz następna – obiecał Kane. Claire odniosła nieodparte wrażenie, że ktoś tu nią manipuluje.

Sean obszedł motor dookoła, szczegółowo go oglądając.

– Bomba!

– Wsiadaj. – Kane skinął głową na chłopaka, którego nie trzeba było dłużej namawiać. Pomimo wcześniejszych deklaracji, że „nienawidzi tego kutasa”, usiadł za Kane’em, zapiął kask i zamiast objąć kierowcę wpół, chwycił za pas okalający siedzenie.

Kane zapalił silnik i motocykl pomknął w dal.

– Uważajcie! – krzyknęła Claire, ale tylko wiatr porwał jej słowa, bo motor był już daleko i jeszcze przed zakrętem złapał trzeci bieg, by zniknąć za drzewami.

– Myślałam, że Sean nienawidzi tego faceta – zauważyła Samantha, odrzucając włosy z ramion.

– Ja też.

– Jedno spojrzenie na motor i już zmienił zdanie. – Sam pokręciła głową. – Ci mężczyźni! – mruknęła pod nosem.

– Amen – zgodziła się matka.

Z oddali słychać było jeszcze brzęczenie motoru, który znów zmieniał biegi. Claire odczuła doniosłość chwili. Ojciec i syn byli sam na sam ze sobą. I chociaż żaden z nich nie dostrzegał olbrzymiej wagi tej samotnej przejażdżki, w oczach Claire stanęły piekące łzy. Gardło jej się ścisnęło, ale wolała raczej stłumić płacz, niż rozkleić się na oczach córki. Kiedyś będzie musiała znaleźć właściwe słowa i wyznać Kane’wi prawdę o jego ojcostwie, ale jeszcze nie była gotowa zrujnować wszystkiego. Zbyt wiele uczuć, zbyt wiele serc do stracenia. Kiedy Kane dowie się prawdy, na pewno znienawidzi ją za to, że go okłamywała, za to, że przekazała ich syna pod opiekę innemu mężczyźnie, za to, że nigdy nikomu – nawet Seanowi – nie wspomniała o prawdziwym ojcu, który wyjechał do wojska, a potem włóczył się po świecie jako prawie sławny dziennikarz, by wrócić tutaj w roli pisarza, który uparł się, zrujnować życie dziadkowi Seana. Boże, pomóż nam, modliła się w duchu, gdy znów zbliżał się odgłos motocykla. Pięści jej się same zacisnęły, gdy zza zakrętu wyłonił się motor ozłocony ostatnimi promieniami słońca i z piskiem opon zatrzymał się przy garażu.

– Twoja kolej – rzucił Kane do Samanthy, gdy Sean niechętnie złaził z siedzenia. Dziewczynka wprawdzie usiłowała udawać, że przejażdżka harleyem to dla niej nic specjalnego, ale kiedy zakładała kask, nie umiała ukryć błysku w oku. Ruszyli.

– Nie wiem, dlaczego ona się pcha na motor – marudził Sean. – Przecież uwielbia konie, psy i śmiecie.

– Może to dla niej jakieś wyzwanie?

– Nic z tych rzeczy! – Jednak wydawał się zaniepokojony i trzy razy wrzucił piłkę do kosza, zanim motocykl i Sam wrócili.

– Niesssamowite – orzekła, zsiadając z maszyny i otrzepując ręce z kurzu.

– Właśnie.

– Pojechaliśmy w górę, aż na klify Illahee!

– Naprawdę? – spytała Claire.

Kane przechylił głowę i – pomimo jego okularów – ich spojrzenia się spotkały. Claire o mało nie zemdlała. Odwróciła głowę, żeby nie patrzeć mu w oczy, bo w jego spojrzeniu kryła się zmysłowa obietnica.

– A ty? Przejechałabyś się? – spytał ochrypłym głosem, który przyprawił ją o gęsią skórkę.

Zawahała się.

– Jedź, mamo. Rozerwiesz się – zachęcała ją Samantha.

– Czyja wiem…

– Zamawiam kolejkę – zastrzegł się Sean.

– Następnym razem – obiecał Kane.

Claire wiedziała, że igra z ogniem, ale nie mogła się oprzeć pokusie. Chociaż zdawała sobie sprawę, że popełnia wielki błąd, i pamiętała własne reakcje, kiedy była z nim sam na sam w środku nocy na molo, poczuła się skazana na to, żeby znów z nim być. Przełożyła nogę przez siedzenie i mocno ścisnęła Kane’a w pasie. Poczuła dreszczyk, kiedy ruszyli po podjeździe. Wiatr ścigał się z motocyklem. Powoli zapadał zmrok.

Nakrapiany koń na wybiegu zarżał piskliwie i z podniesionym ogonem podbiegł aż do najdalszej bramy. Sosny porośnięte mchem i bluszczem uciekały w postaci rozmazanych plam. Claire wtuliła głowę pomiędzy łopatki Kane’a, jak wtedy gdy była nastolatką. Uważaj! – ostrzegał irytujący głos wewnętrzny, a jednak wtopiła się w rytm jego ciała, gdy mięśnie drgały przy zmianie biegów. Serce mocno jej biło.

Boże, jak dobrze do niego przylgnąć na tych kilka cudownych minut, kiedy przeszłość odeszła w niepamięć. Nieważne, że już nigdy nie będą kochankami. Słońce unosiło się tuż nad horyzontem. Claire dała upust wyobraźni: całowała go, pieściła i wciąż od nowa kochała się z nim.

Mokry wiatr od oceanu targał włosy Westona, który czekał na pokładzie „Stephanie”, swojej chwały i dumy, szybkiego jachtu, który kupił dopiero w zeszłym roku. Zerknął na zegarek. Piętnaście po ósmej i ani śladu Denvera Stylesa. Cholera, ten facet prawdopodobnie wystawił go do wiatru. Kim jest ten gnój i dlaczego Dutch Holland go zatrudnił? W jakim celu? Dutch zawsze działał celowo. O co mu chodzi tym razem?

Sięgnął do kieszeni kurtki i po papierosy. Zapalił.

Co to za jeden, do licha, ten Styles – człowiek, który zdaje się w ogóle nie istnieć w żadnych zestawieniach ani archiwach urzędów czy komisariatów. Skąd on się wziął? Chyba nie z kosmosu. I co tutaj robi? Jezu, można oszaleć!

Weston strząsnął popiół do wody i patrzył, jak słońce coraz bardziej zbliża się do Pacyfiku. Przez ostatnich kilka lat chełpił się tym, że odbierał Dutchowi najcenniejszych pracowników i zatrudniał ich u siebie. Co więcej, niektórzy z nich nadal pracowali u Hollanda i podlizywali mu się, a jednocześnie potajemnie robili wszystko, co im Weston kazał, i donosili, co nowego w firmie Hollanda. Nikt nic nie wiedział na temat Denvera Stylesa, więc Weston doszedł do wniosku, że ma to jakiś związek z kandydaturą Dutcha na fotel gubernatora. A może z tą ohydną książeczką, którą pisze Kane Moran? Ta publikacja zaniepokoiła go. Co prawda podobał mu się pomysł napisania czegoś, co by ukazało wszystkie brudne sekrety Dutcha Hollanda, ale to coś akurat mogło stanowić strzał do bramki Westona. Zbyt wiele mrocznych tajemnic Taggertów zazębiało się z brudnymi sekretami Hollandów. Zbyt wiele osobistych grzechów Westona mogłoby ujrzeć światło dzienne.

– Sukinsyn – mruknął i zerknął na przybrzeżny parking. – Gdzie, u licha, podziewa się Styles?

Zadzwonił telefon komórkowy. Weston zgasił papierosa na relingu i wszedł do kajuty. Może to Styles daje mu kopa?

– Weston? Jak się masz? – spytał seksowny damski głos. Serce Westona nieomal zamarło. Powinien rozpoznać ten głos, ale miał w życiu zbyt wiele kobiet.

– Kto mówi?

– Nie pamiętasz mnie?

– A powinienem? – Dziwny niepokój w głębi mózgu.

– Mm-hm. Tak sądzę.

Jezu, kto to może być? Ta dziwka mu się z kimś kojarzyła.

– Nie mam ochoty na takie zabawy.

– Naprawdę? Kiedyś miałeś. Och, Weston, nie czaruj. Nie wierzę, że stałeś się uczciwym, wzorowym ojcem rodziny.

Kto? Kto? Kto? Przed oczami mu migały dziesiątki twarzy. Żadna nie pasowała do tego głosu.

– Kto mówi? – spytał.

– Nie pamiętasz? – w głosie było rozczarowanie. Weston jednak wyczuł w nim i kpinę. – Taaak mi przykro. – Wybrzmiało ciężkie westchnienie i rozmówczyni odłożyła słuchawkę.

– Chwileczkę!

Ale już jej nie było. Przez ponad minutę w osłupieniu patrzył na telefon. Miał cichą nadzieję, że może zadzwoni jeszcze raz, ale nie zadzwoniła. Wspominając rozmowę, powoli zaczynał rozwiązywać łamigłówkę. To był ktoś, kogo nie słyszał od wielu lat. Ktoś, z kim był związany, zanim się ożenił i założył rodzinę. Do licha, lista wciąż jest za długa.

Usłyszał czyjeś kroki na pomoście. Wyjrzał przez luk. Do „Stephanie” zbliżał się Denver Styles. Weston, choć oszołomiony po niedawnej rozmowie, zdołał przestawić mózg na myślenie o Dutchu Hollandzie i aktualnym problemie z nim związanym.

Holland! Trafiony, zatopiony! Usta wykrzywiły mu się w uśmiechu. Kobieta, która do niego zadzwoniła, była kiedyś z nim związana. Aż do krwi.

– Poczekaj no – mruknął pod nosem i zaczął obmyślać, jak by znów się spotkać z Tessą Holland. Szesnaście lat temu była rozpaloną dziewiczką. Teraz, kiedy przybyło jej lat i doświadczenia, pewnie jeszcze gorętsza z niej kocica. Uśmiechał się od ucha do ucha. Ależ ta kobieta ma tupet – żeby tak po prostu zadzwonić i wabić go jak kurwa za dwadzieścia dolarów. Cóż, była to taka mała zagrywka. Jego lędźwie napięły się na myśl o kontynuacji tej gry.

Myślała, że zabije mu ćwieka, co? Ależ się zdziwi, kiedy się przekona, że koło fortuny kręci się na jej niekorzyść. Weston już nie mógł się doczekać tej chwili.

Słońce zachodziło brzoskwiniowo-bursztynową łuną. Wysokie chmury odbijały jaskrawe kolory i wrzucały je do morza. Claire wmawiała sobie, że on ją wykorzystuje, zbliża się do niej z powodu tej przeklętej książki, ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że znów się w nim zakochuje. Wiedziała, że to niemądre, ale było to takie ciche fantazjowanie, którym ani z nikim nie zamierzała się dzielić, ani nie chciała go zbyt szczegółowo analizować.

Na drugim końcu Chinook, za tartakiem Taggerta, Kane skierował motor w głąb lądu i jechał na północ szosą, która wiodła z powrotem do jeziora Arrowhead. Zamiast jednak zawracać w stronę domu, jechał dalej prosto, coraz szybciej, aż asfalt wymykał się spod kół.

– Dokąd jedziemy? – spytała na cały głos, ale jej słowa porwał wiatr.

– Przekonasz się.

Przez chwilę beztrosko się śmiała, ale wkrótce uświadomiła sobie, co się święci. O Boże, nie! Serce jej zamarło. Zadrżała, kiedy motocykl zwolnił, jodły i dęby rosły coraz rzadziej. Zjechał z drogi na piaszczysty brzeg jeziora Arrowhead. Smuga światła z reflektora skakała po długim odcinku trawy i spoczęła na nieruchomej, ciemnej i złowieszczej tafli wody.

Dreszcz jej przebiegł po plecach. Nie zniesie, jeśli zsiądę tutaj, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie szesnaście lat temu Miranda zboczyła z drogi i wjechała do jeziora. Ramiona Claire luźno opadły, ledwie się trzymała Canta. Żołądek podskoczył jej do gardła. Nie wiedziała, czy będzie w stanie stawić czoła pytaniom, które z pewnością jej zada.

Motocykl przeskoczył przez ostatnią wydmę i gwałtownie się zatrzymał, rozsypując piasek. Kane zgasił silnik. Nadal głos miał niski, ale pozbawiony złośliwości. Był całkiem poważny.

– Myślę, że musimy porozmawiać.

– Wywiodłeś mnie w pole – oświadczyła, zsuwając się z motocykla. Oczami wyobraźni widziała siebie i siostry w camaro Mirandy. Wokół nich szalała wirująca woda, czarna, lodowata. Ogarniała ją panika. Nie mogła oddychać ani myśleć. Potarła ramiona, jakby w ten ciepły letni wieczór skostniała z zimna. – Specjalnie mnie tu przywiozłeś.

Nawet nie próbował zaprzeczać.

– Przyznaję się do winy. – Zdjął okulary.

Wpatrywała się w jego złociste oczy. Nie odwrócił wzroku – wpatrywał się w nią, jakby oczami prześwietlał jej duszę.

– Dlaczego?

– Myślę, że nadszedł czas, aby wszyscy rozliczyli się z tego, co się wydarzyło tamtej nocy. – Zsiadł z motoru i szedł ku niej, ale ona cofała się na drugi koniec wydmy, gdzie w trawie spod ziemi wystawał głaz.

Nie chciała być blisko niego. Obawiała się własnych reakcji na jego dotyk.

– Jeśli myślisz, że usłyszysz ode mnie jakieś wyznanie albo jakąś inną wersję wydarzeń niż ta, którą usłyszała od nas policja, to się mylisz.

– Claire… – Był tak blisko. Zbyt blisko.

– Na Boga, Kane, już tyle razy powtarzałam tobie i całemu światu, co się stało tamtej nocy! Sprawdź to w raportach policyjnych. – Potknęła się o kamień i nieomal osunęła się na kolana, ale ją chwycił za ramię i podtrzymał.

– Sprawdziłem.

– Przeczytaj wycinki z gazet.

– Też je znam. – Nie puścił jej. Przez rękaw parzył ją jego uścisk. Stała nieruchomo.

– To spytaj kogokolwiek, kto tu wtedy był albo widział się z Harleyem tamtego wieczoru.

– Pytam ciebie. – Jego palce władczo się zacisnęły. Przez jej plecy znów przebiegł niechciany dreszcz.

– I mam powiedzieć ci coś innego, co potem wykorzystasz w druku, aby zniszczyć moją rodzinę?

– Harley Taggert zginął. Jesteśmy mu winni…

– Dla ciebie zawsze był nikim. Właśnie to w tym wszystkim jest najśmieszniejsze.

Serce jej waliło jak oszalałe, a ciało nagle się rozpaliło. Palcami głaskał wewnętrzną stronę jej przedramienia. Dlaczego jej nie zostawi w spokoju, nie zaakceptuje jej kłamstw, nie puści jej ręki i nie odwiezie jej do domu? Zanim ona powie coś, co zaszkodzi jej rodzinie. Zanim jej się wymknie, że Sean jest jego synem.

– Ty byłaś kimś dla mnie.

– O Boże! – Jego wyznanie wypełniło wieczorną ciszę. Na niebie zaczęły migotać pierwsze gwiazdy i zapadł zmierzch. Zmagała się z pokusą, by unieść głowę i pocałować go w usta, powiedzieć, że nigdy nie przestała go kochać, że gdyby nie zrządzenie losu, zawsze by na niego czekała.

– Nosisz na sercu ciężar, którego powinnaś się pozbyć.

– Myślę… myślę, że powinniśmy pozwolić Harleyowi spoczywać w pokoju.

– Czy naprawdę tego chcesz, Claire? Żebym się wycofał?

– Tak – powiedziała ze ściśniętym gardłem.

– Kłamczucha.

– Nie, ja…

– Na tym polega problem, wiesz? Zawsze byłaś obrzydliwą kłamczucha.

Szkoda, że nie wiesz. Och, Kane, mamy dziecko. Wspaniałego syna, z którego możemy być dumni i…

Pociągnął ją za ramię i przytulił do siebie. Czuła żar pulsujący w jego ciele. Silne ramiona ją otoczyły i zacisnęły się na niej, jakby była jedyną kobietą na świecie, a on jedynym mężczyzną.

– Kane, nie sądzę… Oo…

Jego wygłodniałe usta znalazły jej wargi i zwarły się z nimi w gwałtownym, gorącym pocałunku.

Kolana o mało się pod nią nie ugięły.

– Claire – wyszeptał. Głos mu się łamał. – Słodka, słodka Claire. Zamknęła oczy i pomyślała, że powinna mu się oprzeć, odepchnąć go. Zbliżanie się do niego to igranie z ogniem. Jednak gdy pogłębił pocałunek, językiem rozwierając jej zęby, stopniała i już nie słyszała głosu rozsądku. Otwarła się dla niego jak kwiat dla słońca. Pragnęła go coraz bardziej, a jej piersi nabrzmiały potrzebą jego dotyku, pieszczot, kochania. Pożądanie leniwie snuło się po jej ciele, dosięgając najdalszych zakamarków i rozgrzewając krew tak, że w głębinach jej kobiecości otwierała się wilgotna czeluść. Czuła piekący głód, jakiego nie doświadczała od lat. Tak bardzo go pragnęła. Niewiarygodnie. Objęła go za kark i uwiesiła się na nim, zmuszając go do osunięcia się na ziemię.

Wtulił twarz pomiędzy jej piersi, otworzył usta i zaczął językiem muskać jej bluzkę. Włożył ręce pod jej pośladki i przycisnął jej łono do swojego tak mocno, że przez materiał obu par spodni czuła twardy, napięty pręt. Pragnął jej tak samo jak ona jego.

Rozpinał guziki, a potem szybko rozchylił bluzkę, przeciągnął palcami po rąbku biustonosza, muskając obrzeża koronki, wreszcie gwałtownie obnażył jedną pierś. Językiem i zębami smakował naprężoną sutkę, uwalniając rwącą kaskadę pożądania, która w niej trysnęła.

W jej żyłach buzowało pożądanie. Kłucie w łonie nasilało się. Ocierała się o niego, domagając się więcej. Coś jej podpowiadało, że szuka guza, ale nie mogła się opanować. Tak długo na to czekała. Jego palce chwyciły za pasek jej spodni i powoli rozpięły rozporek. Jej oddech był płytki i urywany.

Przestań, Claire. Nie popełnij znów tego samego błędu.

Jęknął, przykładając twarz do jej majtek. Jego oddech muskał jej skórę przez koronkę.

– Claire – Wymamrotał, dmuchając jej w brzuch. – Jesteś pewna? Nie była pewna niczego, prócz tej jednej rzeczy: pragnęła go. Kipiąca krew w jej żyłach domagała się jego całego.

– T-tak. Tak, Kane. Tak – powiedziała, gdy zręcznie ściągał z niej majteczki. Uniósł jej biodra i wtulił twarz w najintymniejsze miejsce jej ciała.

Drżała jak osika. Wiła się, czując dotyk jego warg i języka, jego gorący, słodki oddech. Wygięła ciało w łuk, a on pieścił je dłońmi.

– Kane! – krzyknęła zmienionym głosem.

Głaszcząc nogi, całował i pieścił jej najczulsze sfery. Językiem dokonywał cudów, a ona ocierała się o niego, żebrząc o więcej i więcej.

– Tak, dobrze, kochanie, pozwól sobie na to. Dooobrze – powiedział stłumionym, łagodnym głosem. Poruszała się w rytm jego pieszczot, księżyc i gwiazdy wirowały jej nad głową. Nagle poczuła, że się unosi w przestworza. Krzyczała, tarmosząc go za włosy. Targał nią spazm za spazmem.

– Kane… Kane!

– Jestem tu, księżniczko – powiedział, podciągając się do jej brzucha. Całował go, potem szyję, aż w końcu jego usta dotarły do jej ust. Łzy napełniły jej oczy. Scałował je. – Wszystko w porządku, Claire.

– Nie, nie powinnam…

– Ciśś. Po prostu odczuwaj. – Muskał ustami jej szyję i piersi, dając pocieszenie i prosząc o więcej. Nie mogła się powstrzymać i choć tysiąc „nie” przemknęło przez jej głowę, wślizgnęła rękę pod jego kurtkę i koszulę. Zaczęła go rozbierać i pieścić jego piersi i brzuch, wymacywać palcami kształt mięśni, wsłuchując się w jego urywany oddech. Chwyciła za pasek u jego spodni.

Złapał ją za nadgarstek.

– Nie musisz…

– Sza. – Rozpięła zamek i zsunęła mu levisy. Usłyszała jęk, gdy dotknęła jego twardej męskości. – Chcę tego – powiedziała. Jej oddech pieścił jego krocze. – Chcę.

Jęknął. Pocałowała go. Drgnął, wyginając się ku niej. Mocno ją trzymając, rytmicznie falował.

– Uważaj, Claire. Nie… Ooo. – Nagle zmienił pozycję, położył ją na plecy i przykrył sobą. Pulsująca męskość wpijała się w jej brzuch. – Powiedz „nie”.

– Nie mogę…

– To błąd.

– Naprawdę? – spytała, patrząc mu w oczy. Widziała na jego twarzy napięcie, mękę powstrzymywania się.

– O, Boże, przebacz mi. – Pogłaskał japo policzku i kolanami delikatnie rozchylił jej nogi. – Nie zamierzałem tego robić – powiedział.

– Oczywiście, że zamierzałeś. Ja… ja też.

– Tak. – Jego usta znów zażądały jej warg. Wtargnął w nią z nieokiełznanym, pierwotnym ogniem, który kruszył jej kości.

Zachłysnęła się wdechem. Rozszalałe serce wzbiło się w górę, kiedy wycofał się tylko po to, by znów – powoli, ale mocno – w nią wejść. Brakowało jej tchu. Nie mogła myśleć. Całował jej oczy i szyję. Przed oczami widziała tylko rozmazane plamy gwiazd. Dotrzymywała mu tempa. Aż do chwili, kiedy wiedziała, że wybuchnie.

– Kane – krzyknęła, wijąc się w konwulsjach. Księżyc zderzył się z ziemią, a jej dusza odleciała do gwiazd. Mocno ją pocałował. – O, Boże, Kane.

Z triumfalnym okrzykiem opadł na nią, tryskając gejzerem i miażdżąc jej piersi.

Trzymał ją w ramionach z desperacją, która rozdzierała jej serce.

– Wybacz mi.

– Co?

– To, że tak bardzo cię pragnę.

– To nie grzech – powiedziała. W oczach miała łzy.

– Nie? – Położył się obok niej, ale mocno przytuliwszy, trzymał ją w ramionach, pieścił szyję, westchnieniami dmuchając jej we włosy.

Zesztywniała, gdy jego słowa dotarły do niej. Wykorzystuje ją? Czy to chciał powiedzieć? Nagle gardło jej się ścisnęło i zastanawiała się, co w nią wstąpiło, co sprawiło, że przestała się kontrolować.

– Muszę już iść.

– Jeszcze nie. – Trzymał ją silnymi ramionami.

– Ale dzieci…

– …świetnie sobie poradzą bez ciebie. Zostań jeszcze chwilkę, Claire. Pozwól mi cię potrzymać w ramionach.

– Po co? Zęby ci powiedzieć coś na temat przeszłości. Coś, czego jeszcze nie wiesz? Żebym zmieniła zeznania?

– Nie. Tylko po to, żeby obdarować mnie odrobiną pokoju, którego tak mi brakuje. – Leżąc tuż przy niej, oparł się na łokciu. – Czy to tak trudno zrozumieć? – Patrzył jej prosto w oczy.

– Chciałabym… ci ufać.

– Zaufaj.

– Ale usiłujesz zniszczyć mojego ojca, moją rodzinę, wszystko, co mi jest bliskie.

– Nie, kochanie – głaskał jej włosy. – Po prostu szukam prawdy.

– Wierzysz w to, że prawda nigdy nie zrani człowieka?

– Nie. Prawda czasem gryzie jak wściekły pies, ale jest lepsza niż życie w zakłamaniu.

Zastanawiała się, czy ma rację. Żyła kłamstwem tak długo, że prawdopodobnie nie umiałaby odróżnić go od prawdy.

– Naprawdę muszę wracać. – Sięgnęła po bluzkę, ale wielką dłonią chwycił ją za nadgarstek.

– Uwierz mi, że cokolwiek się stanie, nie chcę cię zranić.

– Ale zranisz. – Nagle pojęła złowieszczy chłód, który czuła w głębi serca. Tym człowiekiem sterują nieznane siły. Nie spocznie, dopóki nie pozna prawdy. – Zranisz – powtórzyła – bo myślisz, że nie masz wyboru.

– Bo nie mam.

– Mylisz się, Kane. Wszyscy mamy wybór.

Tak. A ty wybierasz to, że nie powiesz mu prawdy o Seanie. I znów kochałaś się z ojcem Seana. Och, Claire! Czy ty nigdy niczego się nie nauczysz?!

4.

Widzisz, dzieciaki jakoś sobie dają radę – zauważył Kane, patrząc, jak Claire przyrządza sobie i jemu koktajl kawowy. Musiał siłą odciągać Seana od harleya. Chłopak nie mógł przestać zadawać pytań dotyczących maszyny, ciągle chciał nią jeździć i dopiero wtedy zgodził się pójść na górę do łóżka, kiedy Kane obiecał mu, że jeszcze kiedyś przyprowadzi tu motocykl i nauczy go nim kierować. Przynajmniej dzieciak zaczynał nabierać do niego sympatii, chociaż Kane wciąż widział niepokój w oczach Seana, kiedy dotykał Claire. Mały przejawiał reakcje obronne wobec matki.

– Zachęcanie Seana do jazdy na twoim motorze to nie jest najlepszy pomysł – ostrzegała Claire, ale jej syn był w siódmym niebie. Kane przypuszczał, że chłopak po prostu potrzebuje jakiegoś punktu zaczepienia w życiu. Najwyraźniej tęsknił za przyjaciółmi w Kolorado. Tych kilku znajomych, których zdążył do tej pory zyskać tu, w Chinook, to były punki z marginesu społecznego i chuligani. Ty kiedyś też taki byłeś.

– Proszę – powiedziała Claire, wręczając mu kubek z kawą, likierem i bitą śmietaną. – Wypijmy to na podwórku.

Wyszli razem na taras i usiedli na starej huśtawce. Dobiegały ich odgłosy nocy – ćma uderzała o szybę, na autostradzie warczały samochody, w jeziorze pluskały ryby, w oddali dudnił pociąg, a z pokoju Seana na drugim piętrze słychać było stłumiony łomot heavy metalu.

– Masz rację. Sean i Sam powoli tu zapuszczają korzenie. Sam lepiej sobie z tym radzi niż Sean, ale on jest starszy, miał tam więcej przyjaciół.

– Jeszcze znajdzie tu swój kąt.

– Mm-hm. Dzieciaki łatwo się przystosowują do nowych warunków – powiedziała, ale gdy patrzył na nią, wydawało mu się, że Claire cierpi sama, skazując dzieci na cierpienie.

– Łatwiej niż ty? – Objął ją ramieniem i pogłaskał po karku. Westchnęła i odchyliła głowę do tyłu, odsłaniając białą szyję. Co ta kobieta w sobie ma? Jedno spojrzenie i jest zgubiony, krew zaczyna mu wrzeć. Zawsze tak było i prawdopodobnie tak już pozostanie.

– Czy rany łatwiej im się goją niż mnie? Może. – Podmuchała w kubek. Usiłował odwrócić wzrok od jej dwuznacznie wydętych warg.

– Opowiedz mi o nim.

– O kim? Aa, o Paulu? – Zmarszczyła nos i wzruszyła ramionami. – A co chcesz wiedzieć?

– W jaki sposób go poznałaś?

Lekko się skrzywiła i odwróciła wzrok w stronę lasu.

– Był wykładowcą w miejscowym college’u, gdzie przygotowywałam się do matury. Miał już za sobą dwa małżeństwa. Powinnam była zachować wobec niego dystans, ale byłam naiwna. – Przełknęła łyk kawy i zastanawiała się, ile może mu powiedzieć. Czas wyznać mu prawdę: chłopak, z którym spędził większą część dnia, jest jego synem. Ale jeszcze nie potrafiła na to się zdobyć. Kiedy dowie się, że jest ojcem Seana, jej życie zmieni się w jeszcze większy kocioł. Podzieliła się więc z nim tylko kilkoma podstawowymi informacjami, większość pozostawiając w tajemnicy.

Wyjaśniła, że po śmierci Harleya i wyjeździe Kane’a do wojska opuściła Chinook i przeniosła się do Portland, gdzie skończyła szkołę średnią. Nie wspomniała, że była w ciąży ani że miała zamiar zostać samotną matką. Gdyby jej rodzice się dowiedzieli, wybuchłaby wielka awantura, więc nie pisnęła o tym słówka. Przed rozwodem Dutcha i Dominique i przeprowadzką matki do Paryża żadne z nich nie domyślało się prawdy. Zresztą Claire było obojętne, czy kiedyś zgadną, że jest w ciąży, i jak na to zareagują. Maleństwo, o którym myślała, że jest potomkiem Harleya, było dla niej bardzo ważne. To, że ponad wszelką wątpliwość było to dziecko Kane’a, wcale nie wpłynęło na jej stosunek do chłopca. Wręcz przeciwnie, był jej tym droższy.

– Paulowi odpowiadało to, że jest żonaty, cieszył się, że ma kurę domową, która mu gotuje, sprząta i dobrze wygląda na bankietach firmowych. Chlubił się tym, że ma młodą żonę, zwłaszcza że pochodziłam z rodziny Hollandów i prawdopodobnie miał nadzieję, że kiedyś odziedziczy fortunę. Nie powiedział mi tylko, że przyczyną jego rozwodów był to, że lubił młode dziewczyny; niektóre z nich miały niespełna szesnaście lat.

– Fajny gość – mruknął pod nosem Kane i upił łyk koktajlu.

– Weź pod uwagę to, że sama miałam dopiero siedemnaście lat. To, że za niego wyszłam, było takie irracjonalne. – Ale była osamotniona i wystraszona. Paul stanowił jakąś przystań. Przynajmniej na początku. Udawał, że to jego dziecko. Nawet podawali wszystkim fałszywą datę urodzin Seana, mówili, że urodził się w lipcu, a nie w kwietniu. Harley zginął w sierpniu rok wcześniej, a Claire w tym w czasie oddaliła się od rodziny, więc nikt nie domyślał się prawdy. Rodzice nie widzieli dziecka, zanim nie ukończyło roku. Nawet on sam nie znał prawdziwej daty swoich urodzin, bo Claire sfałszowała świadectwo urodzenia, które było potrzebne przy zapisywaniu dziecka do szkoły. – Cóż mam powiedzieć? To był błąd.

– I w końcu się go pozbyłaś.

– Tak, tylko że on jest ojcem moich dzieci. – Cóż, przynajmniej Samanthy.

– Ale Seana nazwałaś imieniem Taggerta: Sean Harlan.

– Kolejna pomyłka – powiedziała.

Początkowo myślała, że dziecko powinno odziedziczyć nazwisko po Taggercie, ale doszła do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli jej syn wejdzie w życie z czystym kontem. A kiedy stało się jasne, że to Kane jest ojcem Seana, nie wiedziała, co począć. Postanowiła skupić się na swoim małżeństwie i zrobić wszystko, żeby jak najlepiej się ułożyło. Spełniała wszystkie żądania Paula. Drugie dziecko ich zaskoczyło – Paul nie był uszczęśliwiony perspektywą utrzymywania kolejnego członka rodziny, mimo iż była to jego krew. Dziecko – córka – przyszło na świat i Paul je zaakceptował. Tymczasem Claire zdołała jakoś uporządkować swoje życie – chodziła do szkoły, woziła dzieci po mieście, pilnowała porządku w domu, żeby sprostać wymaganiom męża, który lubił sterylną czystość. Później zaczęła pracować jako nauczycielka. Coraz więcej czasu spędzała poza domem i stopniowo ich małżeństwo zaczęło kuleć. Claire dojrzała, stała się bardziej niezależna i miała własne zdanie. Paul nie mógł się z tym pogodzić.

Gdy Sean osiągnął wiek dojrzewania, Paul stał się nieugięty. Nie mógł znieść, że chłopak popadał w konflikty z prawem – przyłapywano go na aktach wandalizmu i drobnych kradzieżach. Potem pojawiły się dziewczyny. Ładne panny ze szkoły średniej same wpadały przystojnemu chłopcu w ramiona. W końcu dawne skłonności Paula znów dały znać o sobie; na widok podlotków burzyła się w nim krew i skończyło się na tym, że uwiódł Jessicę Stewart, jedną z dziewczyn Seana. Jednak ta namiętność nie uszła mu płazem. Jessica nie tylko powiedziała o wszystkim rodzicom, ale zgłosiła to na policji. Inne dziewczyny poszły w jej ślady i Paula postawiono w stan oskarżenia.

– Rozwiodłam się z nim dopiero wtedy, kiedy wpłynęły oskarżenia, mimo że już od dłuższego czasu byliśmy w separacji. Zrazu myślałam, że dla dobra dzieci będzie lepiej, jeśli nadal pozostaniemy małżeństwem.

– A teraz? – dopytywał się, podsuwając się jeszcze bliżej.

Westchnęła i położyła głowę na jego ramieniu.

– Teraz sądzę, że mądrzej bym postąpiła, gdybym go zostawiła już za pierwszym razem, kiedy się dowiedziałam, że puścił mnie kantem. Samantha miała wtedy dwa latka. Ale byłam młoda i myślałam, że sama nie dam sobie rady. Jedynym wyjściem byłoby paść do stóp ojcu i błagać go o pomoc. – Spojrzała w stronę pociemniałego lasu i pokręciła głową. – Nie chciałam tego robić. Nigdy.

– Więc zostałaś z człowiekiem, który miał cię za szmatę?

– Nie, już potem byłam z nim w separacji. Tylko nie mogłam się zdobyć na decyzję o rozwodzie… aż do chwili, kiedy zdałam sobie sprawę, że związek z nim nie ma żadnej przyszłości. Wprawdzie nie byłam w nim zakochana, ale wierzyłam w to, że małżeństwo zawiera się raz na całe życie. – Gorzko się uśmiechnęła. – Takie tam romantyczne mrzonki, które pozostały mi z czasów młodości. Randa zawsze mi mówiła, że mój sentymentalizm w końcu mnie zgubi. Wygląda na to, że miała rację. – Miała zgaszoną minę. Upiła łyk z kubka, ale kawa już wystygła i alkohol wydawał się za mocny.

– Więc go nie kochałaś?

Nigdy. Nie tak, jak kochałam ciebie!

– To, co do niego czułam, nie miało nic wspólnego z miłością. Kane, to było zobowiązanie. Wobec niego, wobec dzieci. Wobec rodziny. – Parsknęła chłodnym śmiechem. – Ale on tego nie odwzajemniał. W końcu to do mnie dotarło i oto jestem tu: rozwiedziona, bez pracy, z dwojgiem upartych dzieci, które trzeba jakoś wychować. – W dodatku wciąż kłamię. Boże, Kane, gdybyś ty wiedział. Gdybyś mógł to zgadnąć, że Sean jest twoim synem. Nie Paula, nie Harleya, tylko twoim!

Claire drżała. Cały ten jej woal tajemnic pruje się, jak gdyby Kane odnalazł przerwaną nić w jej życiu i pociągał za nią. Wszystkie kłamstwa niedługo wyjdą na jaw. Dopilnuje tego Kane albo Denver Styles. I co wtedy? Nie mogła uzmysłowić sobie konsekwencji i dziękowała losowi za to, że nie ma kryształowej kuli, w której można zobaczyć przyszłość.

Kane pocałował ją w skroń. Stłumiła szloch. Byłoby nie w porządku z jej strony znów się w nim zakochać. Przecież to jasne, że jak tylko prawda ujrzy światło dzienne, Kane na całe życie ją znienawidzi.

– Więc pracuje pan u Dutcha Hollanda – powiedział Weston, podając Denverowi Stylesowi kieliszek. Zamknął barek i usiadł po przeciwnej stronie kajuty. Nie czuł się dobrze, będąc sam na sam ze Stylesem. Był podminowany jak pies trzymany na odległość kilku centymetrów od suki w cieczce. Jednak – niestety – w tej chwili potrzebował tego człowieka.

– Zgadza się.

– Zadanie specjalne?

– Można tak powiedzieć. – Styles rozparł się w krześle, położył kostkę jednej nogi na kolanie drugiej. Wyraz jego twarzy graniczył z arogancją.

Weston usiłował pozbyć się uczucia, że ktoś nim manipuluje. Najpierw Tessa przez telefon, a teraz ten cichy mężczyzna o przenikliwym, orlim spojrzeniu, w czarnych dżinsach, wyblakłym podkoszulku i lekkiej kurtce, która zapewne kiedyś dobrze wyglądała. Obuty był w kowbojki ze zniszczonymi obcasami. Drażnił Westona, a swoją bezczelnością wręcz doprowadzał go do szewskiej pasji. Nos Stylesa wyglądał tak, jakby już nieraz spotkał się z ciosem, a na opalonej skórze rąk widać było białe blizny, które prawdopodobnie były pozostałością walk na pięści i noże, które stoczył w młodości. Był dobrze zbudowany, szczupły, a pewność, która z niego biła, świadczyła, że zna własne słabe i mocne punkty.

To człowiek, którego Weston wolałby mieć po swojej stronie, przynajmniej do czasu, kiedy dowie się czegoś więcej na temat tej enigmy. Pewnego dnia odkryje jakieś ciemne sprawki Stylesa, które będzie mógł wykorzystać przeciwko niemu. Na razie facet sprawiał wrażenie, jakby nie miał przeszłości, jakby był przybyszem z kosmosu.

Ale Weston ani myślał dać za wygraną, nawet gdyby się okazało, że ten typ przybył tu sprzed bram Hadesu. Każdy ma jakąś przeszłość. Świetnie. Niech się wali i pali, a on i tak się dowie, co gryzie Stylesa i jakie mroczne tajemnice ukrywa za szczelną maską. Weston nie należał do ludzi, którzy pozwalają nad sobą dominować. Nigdy.

– Co pan takiego robi dla Dutcha?

Styles przechylił szklaneczkę ze szkocką i rozejrzał się po lśniącej drewnianej kajucie, jakby oceniał najdrobniejsze szczegóły.

– To chyba nie pański interes?

– Może i mój. – Weston uśmiechnął się szeroko. Tym uśmiechem zazwyczaj rozbrajał ludzi. Jednak na Stylesa najwyraźniej nie działał. – Przypuszczam, że jest pan tu po to, aby kontrolować straty.

Kokieteryjnie uniósł jedną brew.

– Ja to rozumiem w ten sposób: Dutch planuje ogłosić swoją kandydaturę na fotel gubernatora, ale chce trochę posprzątać w domu, zanim spotka się z prasą. Nie życzy sobie żadnych niespodzianek, skandali ani wyjścia na jaw mrocznych sprawek, o których nie wie. Ma już dosyć problemów z Moranem i tą jego książką. Niepotrzebne mu nic, co mogłoby storpedować lub źle wpłynąć na jego kampanię wyborczą.

Styles powstrzymał się od komentarza. Wpatrywał się w Westona bez mrugnięcia okiem, w duchu oskarżając go o liczne przestępstwa. Ten typ przyprawiał go o gęsią skórkę. Niewątpliwie jest dobry w tym, co robi, bez względu na to, co to naprawdę jest.

– Czego ode mnie chcesz, Taggert?

Tym pytaniem zaskoczył Westona, który nie spodziewał się, że gość może być aż tak bezpośredni.

– Cóż, dobrze wiesz, że moja rodzina raczej nie uwielbia Hollandów.

Styles powoli obracał alkohol w kieliszku. Jacht nieznacznie przechylał się w stronę pomostu. Z oddali dobiegał stłumiony odgłos syreny mgłowej.

– Ta wojna trwa już od lat i wierz mi lub nie, moja firma nieźle na niej wychodzi. Moim zdaniem trochę uczciwej rywalizacji nigdy nie zaszkodziło gospodarce.

– Uczciwej rywalizacji? – Styles miał na twarzy wypisaną drwinę. Weston odniósł wrażenie, że niepotrzebnie strzępi język, bo ten typ nie wierzy w ani jedno jego słowo. – Nie zalewaj.

– Cóż, powiedzmy: przeważnie uczciwej.

– Ograbiliście Hollandów z najważniejszych pracowników.

– No, widocznie nie było im tam dobrze. Chcieli więcej zarabiać.

– I prawdopodobnie macie u Dutcha kilku szpiegów. – Styles przymrużył oczy, jakby nad czymś się zadumał. – Nie czaruj. To nie jest kwestia rywalizacji, tylko wendety. A to jest broń obosieczna.

Chryste, ten facet ma więcej informacji, niż powinien. Weston zaczynał się pocić. Znacznie lepiej byłoby mieć w Stylesie sprzymierzeńca niż wroga.

– Pomyślałem, że mógłbyś ubić znacznie lepszy interes niż ten, który masz u Dutcha.

– Z tobą?

Weston w zamyśleniu pokiwał głową. Skupił wzrok na Stylesie w oczekiwaniu na jakąkolwiek reakcję. Ale nie było żadnej.

– I co miałbym robić?

– Nic poza tym, co robiłeś dotychczas.

Styles powoli sączył alkohol ze szklanki. Nawet nie drgnął, żadnych emocji. Jak gdyby miał stalowe nerwy. Do licha, Weston nie chciałby zagrać z nim w pokera.

– Chcę tylko, żebyś dalej wykonywał swoją robotę dla Dutcha i mnie zdawał z niej relacje.

Cienkie usta Stylesa wykrzywił cień sarkastycznego, cierpkiego uśmiechu. Za burtą brzęczała boja.

– Więc w końcu wiemy, o co chodzi.

– Gra mogłaby być warta świeczki.

– I dlatego uważasz, że możesz mnie kupić?

– Każdy ma swoją cenę. – Weston już nieco się rozluźnił. Alkohol rozgrzewał mu krew, ośmielał go. Teraz stał na stabilnym gruncie. Wkraczał w strefę pieniędzy, które można zaoferować, znał ten teren bardzo dobrze, zdarł na nim niejedną parę butów. Styles nie rzucił się do drzwi. Nawet nie obrzucił go obraźliwymi epitetami za sugestię, że można go kupić. O nie. Niewzruszenie siedział, popijał przeklętą whisky i zastanawiał się. Dobrze.

– Zapłacę ci tyle, ile dostajesz od Dutcha, i w ten sposób zarobisz podwójnie, a nie musisz zdawać relacji dwóm osobom.

– To znaczy?

– Cóż, chciałbym cię prosić, żebyś niektóre informacje zachował w tajemnicy przed starym, poczciwym Benedictem.

– Nie ma mowy.

Weston gwałtownie uniósł głowę. Był pewny, że Styles połknie haczyk.

– Nie jestem zainteresowany puszczeniem w trąbę starego, poczciwego Benedicta.

– Niczego się nie dowie.

– Nie? – Uśmiech Stylesa stał się złowieszczy, a jego palce tak mocno zacisnęły się na szklance, że aż zbielały mu kostki, co było bardzo dobrze widać mimo opalonej skóry. – Dlaczego miałbym ci zaufać?

– A dlaczego nie?

– Jeśli zawrę z tobą ugodę, a ty piśniesz słówko, zostanę bez pracy.

– Nie puszczę pary z ust. To pozostanie pomiędzy tobą i mną.

– Naprawdę? – Oczy Stylesa zaiskrzyły takim błyskiem, że Weston się przeraził. Co to za facet? Wcielenie Lucyfera? – Pytam po raz drugi: dlaczego miałbym ci zaufać?

– Ponieważ nie zapłaciłbym ci takiej forsy tylko po to, żeby cię wyrolować.

– Takiej forsy? To znaczy ile?

Więc słuchał. Weston poczuł iskierkę szatańskiej radości. Denver Styles ma chrapkę na to samo, co i wszyscy. Niczym się nie różni od tłumu śmiertelników.

– Powiedziałem, że…

– Nie interesuje mnie to.

– A gdybym tak podwoił… nie, potroił stawkę? – Weston z niecierpliwością oczekiwał sfinalizowania interesów. Nieważne, za jaką sumę.

– Zapłacę ci trzykrotnie więcej, niż ci daje Dutch – bez względu na to, ile ci daje.

– Na początek? – Styles nieprzerwanie prześwietlał go szarymi oczami. – Sto pięćdziesiąt kawałków.

– Na początek pięćdziesiąt. Reszta później. Szczęka Stylesa drgnęła, jakby rozważał propozycję.

– A w zamian chciałbym wiedzieć wszystko, co odkryjesz dla Dutcha. Poza tym oczekuję informacji o tej nowej inwestycji, drugiej fazie rozbudowy Stone Illahee.

– Te informacje są powszechnie znane, po prostu przejrzyj archiwum okręgowe. Przedłuża drogę, buduje kolejny, mniejszy dom myśliwski z polem golfowym, kortami tenisowymi i wszystkimi innymi udogodnieniami.

– Gdzie?

– Około mili od głównych budynków w głębi lądu. – Weston poczuł, że włos mu się jeży na karku. Spodziewał się takich informacji, ale wciąż miał nadzieję, że to nieprawda, że Dutch znalazł bezpieczniejsze, bardziej reprezentacyjne miejsce dla swojego nowego projektu budowlanego. Do licha, podobno ma nawet genialnie opracowane plany…

– Władze już zatwierdziły lokalizację budowy. Wykopy rozpoczną się w tym tygodniu. – Styles znów wpatrywał się w Westona, jak gdyby czytał w jego myślach.

– Tak szybko? Jezu. – Weston sięgnął po paczkę papierosów i poczuł, że na jego czole zbierają się kropelki potu. Wyluzuj się. To jeszcze nie problem. Ale miał trudności z zapaleniem papierosa. Wszystkie jego perfekcyjnie opracowane plany mogły spalić na panewce przez jedno zagarnięcie łyżki koparki. Uspokój się. Nie wywołuj wilka z lasu. – To jak, umowa stoi?

Styles milczał przez chwilę z zaciśniętymi zębami i naprężonymi mięśniami, jak gdyby to on uważał, że podpisuje pakt z diabłem, a nie odwrotnie.

– Po wszystkim mógłbyś być bogaczem – agitował Weston.

– Albo trupem.

Obaj moglibyśmy nimi być, pomyślał Weston, ale nie powiedział tego głośno. Za to wyciągnął rękę do Stylesa.

Denver o mało nie parsknął szyderczym śmiechem; jednak nie stać go było na to, żeby odwrócić się na pięcie i odejść.

– Niech ci będzie, Taggert – powiedział w końcu, wstając, lecz odmówił uściśnięcia dłoni Westona. – Dobiłeś targu. Ale jeśli będzie jakiś przeciek, pożałujesz.

– Pożałuję?

– Wykopię tyle szlamu na temat twojej rodziny, że ugrzęźniesz w nim po czubek głowy. Z tego, co do tej pory odgrzebałem, wynika, że Taggertowie wcale nie są czystsi niż Hollandowie. Szczerze mówiąc, nie jestem pewien, czy nie jest odwrotnie. – Przymrużył oczy i zacisnął usta, jakby chciał zademonstrować swoją wyższość. – Jesteś brudny, Taggert. Obaj to wiemy, więc nie próbuj mi mydlić oczu.

– Czy to groźba? – Weston nie wierzył własnym uszom. Ten kiepski rzezimieszek usiłował go nastraszyć?

– Po prostu dobrze ci radzę. Możesz to potraktować, jak sobie chcesz. – Podszedł do drzwi.

– Oczekuję gotówki. Na początek pięćdziesięciu kawałków. Za trzy dni – rzekł, nie odwracając się.

Weston patrzył, jak odchodzi, i usiłował przekonać siebie, że ten facet to taki piesek, który dużo szczeka, a mało gryzie. Kolejny nadęty twardziel. Ale Styles naprawdę poruszał się z godnością, wzrokiem mógłby wypłoszyć jaguara i miał kilka blizn świadczących o tym, że spędził trochę czasu na ulicy. Weston wytarł o nogawki spodni dłonie, które nagle mu się spociły. Miał tylko nadzieję, że się nie pomylił i że to, co przed chwilą zrobił, nie było największym błędem, jaki w życiu popełnił.

Ten pistolet nie dawał mu spokoju. Gdy Kane po raz kolejny wczytywał się w materiały dotyczące śmierci Harleya Taggerta, nie mógł przejść do porządku dziennego nad tą bronią – niezarejestrowanym pistoletem małego kalibru. Wtedy detektywi porzucili dociekania na ten temat, mimo iż znaleziono ją w zagłębieniu zatoki, nie dalej niż sześć metrów od miejsca, w którym dryfowało ciało Harleya. Były na niej odciski, ale nie pasowały do niczyich palców.

Więc skąd się tam wzięła? Czy ktoś ją wykorzystał do innego przestępstwa i dziwnym trafem wrzucił do zatoki w tym samym czasie, kiedy wypłynęło ciało Harleya? A może po prostu wrzucił ją tam, aby skomplikować śledztwo i skierować je na fałszywy trop? Czy to była fałszywa moneta, czy ważny dowód? Czy to miało coś wspólnego z Claire? Serce mu drgnęło, kiedy o niej pomyślał. Wizje jej nagiego ciała, oświetlonego księżycową poświatą, bombardowały mu mózg. Nie panował nad sobą. Myślał tylko o niej. Chciał ją całować, pieścić jej drżące ciało i czuć bicie jej serca na swoim. Chciał być sam na sam z nią, kochać się z nią, językiem i wargami smakując każdy centymetr jej skóry.

Cholera, znów mimowolnie skupił się na niej, a przecież nie miał czasu na fantazjowanie. Nie teraz. Nie teraz, kiedy już zaczynał rozszyfrowywać tę układankę, układać ją z fragmentów zdarzeń tamtej pamiętnej nocy.

Oczywiście, że siostry kłamały. Albo były w zmowie, albo się wzajemnie ochraniały. Jednak nie wiedział, która z nich miała coś do ukrycia. Nie wyobrażał sobie Claire jako wyrachowanej morderczyni, ale może zdarzył się jakiś wypadek. Może gdy powiedziała Harleyowi, że z nim zrywa, dostał ataku szału, zaczął krzyczeć i wygrażać, że nie pozwoli jej odejść? Może walczyli ze sobą i w obronie własnej mocno go uderzyła kamieniem albo jakimś ostrym przedmiotem, w wyniku czego wypadł przez burtę?

Nie. Tak nie mogło być. Bo jeśli Harley został zabity przypadkiem, to dlaczego nie wezwano policji? Po co ta ucieczka? Po co to wymyślanie idiotycznej historyjki o zaśnięciu za kierownicą i wjeżdżanie do jeziora Arrowhead? Nie, to nie miało sensu. Ale cóż miało sens?

Wpatrując się w zdjęcie małego pistoletu, zwątpił, czy kiedykolwiek pozna prawdę. W takim razie Dutchowi Hollandowi uszłyby płazem wszystkie grzechy. Kane podszedł do werandy, gdzie jego ojciec przed śmiercią przemienił tak wiele pni w niedźwiedzie i inne potwory. Już nie żywił żadnych synowskich uczuć wobec Hamptona Morana. Miał tylko odrobinę współczucia dla mężczyzny, który po nieszczęśliwym wypadku stał się strzępem człowieka i wciąż winił właściciela firmy za swoją niedolę.

Ale Kane jeszcze wówczas nie znał całej prawdy. Nie wiedział, że jego matka stała się metresą Dutcha, że przeprowadziła się do Portland, zamieszkała w apartamencie i że utrzymywał ją Benedict Holland. Czeki opiewające na trzysta dolarów, które co miesiąc otrzymywał, tak naprawdę przychodziły od Dutcha. Ojca Claire.

– Drań – mruknął pod nosem Kane. Matka tej zimy zmarła na zawał serca i Kane poznał bolesną prawdę: Alice Moran zostawiła męża i jedynego syna tylko dlatego, żeby stać się utrzymanką Dutcha Hollanda.

Kane’owi żołądek się przewracał, kiedy pomyślał o matce i Dutchu. Wspominał noce, kiedy siedział sam w pokoju i czekał, aż wróci. Powstrzymywał płacz, nie mogąc uwierzyć w to, że naprawdę go opuściła. Zawsze miał nadzieję, że jednak powróci. Nie przekonały go nawet ostre słowa ojca, który powtarzał, że jest po prostu kurwą bogacza. „W ogóle jej nie zależało na tobie, na moim chłopcu. Ani odrobinę. Wszystko, czego chciała, to pieniądze i w końcu je znalazła, kładąc się na plecach i rozkładając nogi. Synu, zapamiętaj tę prawdę o kobietach. Dla forsy zrobią wszystko. Nawet twoja matka”.

Szczęka mu się zacisnęła, pięści również. Benedict Holland bez skrupułów odebrał mu matkę. Nic dziwnego, że Hampton zabrał piłę łańcuchową do jego cennej chałupy. Facet na to wszystko zasłużył, a jeśli plan Kane’a się powiedzie, to Dutch Holland będzie doszczętnie skompromitowany.

A co z Claire? Co się z nią stanie? Co będzie z nią i jej dziećmi, kiedy doprowadzisz do upadku jej ojca i siostry, a ją samą, być może, uwikłasz w śmierć Harleya?

Wpatrywał się w zdjęcie pistoletu i wmawiał sobie, że to już nie jego problem. Jednak wiedział, że oszukuje sam siebie, bo, cholera, znów zaczynał się zakochiwać w Claire St. John. Do licha, chyba ktoś na niego rzucił jakiś urok.

– Utrapienie z tym Denverem Stylesem. – Tessa, ubrana w czarne bikini i białą koronkową sukienkę plażową, której ramiączko sugestywnie zsuwało się z ramienia, podniosła wzrok znad gitary. Do jej apartamentu właśnie weszła Miranda.

– Nachodził cię? – Miranda nie chciała myśleć o nim. Był zbyt tajemniczy, zbyt niebezpieczny. Odnosiła wrażenie, że czai się za każdym rogiem, obserwuje każdy jej ruch i czeka, aż popełni jakiś fałszywy krok. Wtedy, jak cierpliwy myśliwy, odpali broń.

– Tak. Był tu kilka razy.

– Co mu powiedziałaś?

Tessa uśmiechnęła się i uniosła jasne brwi.

– Słowo w słowo? – uderzyła w jedną strunę. – Powiedziałam mu, żeby się odpieprzył ode mnie.

– Ładnie, Tesso.

– Ten facet to nic dobrego – powiedziała, odkładając sześciostrunowe pudło na dywan obok donicy z kwiatem.

Miranda podeszła do kominka i usiadła przy palenisku, chociaż nie migotała tam ani jedna iskierka.

– Zadzwoniłam do taty i powiedziałam mu, że popełnił błąd, zatrudniając Stylesa, i że wywlekanie przeszłości nie leży w jego interesie, ale było tak samo jak przedtem. W ogóle nie chciał mnie słuchać.

– Nigdy nikogo nie słucha. Jeszcze się o tym nie przekonałaś? – spytała Tessa. – Hej, co powiesz na drinka? W lodówce mam różne napoje. – Natychmiast wstała i boso pobiegła do kuchni, do malutkiej lodówki wciśniętej w róg.

– Jeśli chodzi o mnie, to nie, dziękuję.

– Och, Randa, wyluzuj się! – Tessa wróciła z dwiema butelkami jakiegoś brzoskwiniowowinnego wynalazku. Podała do ręki Mirandzie jedną butelkę. – Nasze zdrowie! – Zaczepiła oba kapsle o siebie i otworzyła butelki, zrobiła oko do siostry i pociągnęła łyk.

– Słuchaj, Tessa, boję się, że Styles dowie się prawdy – wyznała Miranda i spróbowała płynnego paskudztwa.

– A niech się dowiaduje.

– Wykluczone!

– Może już czas najwyższy. – Tessa spochmurniała i przygryzła dolną wargę, tak jak to robiła jako mała dziewczynka, kiedy czuła się niepewnie lub była zakłopotana. – Jestem zmęczona kłamstwem, Rando. To był błąd.

– Nie! Za późno, żeby cokolwiek zmieniać – Miranda gwałtownie pokręciła głową. – Mamy się trzymać tej wersji.

– Nie wiem.

– Do tej pory wszystko szło po naszej myśli. – Miranda, niespokojna, podeszła do rozsuwanych szklanych drzwi i oparła się o nie.

– Czyżby?

– Nie dajmy się. – Miranda wpatrywała się w ocean. Zielone ponure wody niespokojnie falowały, jak gdyby one też próbowały osłonić jakieś głębokie i tragiczne tajemnice przed światłem.

– Nie musisz się martwić o mnie – oświadczyła Tessa. – To Claire będzie w kłopocie.

– Claire? – powtórzyła Miranda. Claire nawet nie wie, jak było naprawdę. – Dlaczego?

– Bo coś ją zaczyna łączyć z Kane’em Moranem.

– Nie. – Miranda miała nadzieję, że Tessa to sobie ubzdurała. Najmłodsza córka Dutcha lubiła czasem popuścić wodze fantazji. Niekiedy trudno było odróżnić, czy fantazjuje, czy mówi poważnie.

– Widziałam ich razem.

– Czy ona już zupełnie oszalała? – Serce Mirandy ze strachu zaczęło wybijać szalony rytm.

– Wiesz, jaka z niej romantyczka. Zawsze taka była. W kontaktach z mężczyznami zawsze zachowywała się jak idiotka. Była zaręczona z Harleyem, a w kilka miesięcy po jego śmierci wyszła za tego chama Paula. Tylko raz go widziałam, tuż po ich ślubie. Już wtedy rozglądał się za innymi kobietami. Ze mną włącznie! – Westchnęła i ciężko opadła na kanapę. – Idiotka. Zawsze nią była.

– Moran po prostu ją wykorzystuje.

– Prawdopodobnie.

– Porozmawiam z nią.

– I co to da? Pamiętasz? Nikt nie mógł przemówić do jej rozsądku, przekonać, żeby przestała się spotykać z Harleyem Taggertem. A potem ten Paul. Jezu, jak jej powiedziałam, że się do mnie przystawiał, to mi nie wierzyła. Do niej mówić to jak mówić do ściany. Wierz mi, nic nie wskórasz.

Tym razem Tessa miała rację. Claire nigdy nie słuchała nikogo, gdy w grę wchodziło jej serce. Sprawy przedstawiały się gorzej, niż Miranda myślała. Czuła się tak, jakby pochłaniała ją kurzawa przeszłości, przed którą nie umknie. Wcześniej czy później ona, siostry, ojciec i jej przeklęta kariera wsiąkną w ten piach.

Boże, dopomóż im wszystkim.

Musiał o niej zapomnieć. To wszystko. Ale Weston nigdy nie przepuścił żadnej kobiecie, a zmysłowy głos Tessy Holland prawie go przekonał, że dziewczyna jest więcej niż skłonna kontynuować urwany wątek sprzed lat.

Cholera! Co robić? Wyprowadził mercedesa i limuzyna ze świstem opon i brzęczeniem silnika pomknęła autostradą, zderzając się z wiatrem pędzącym w przeciwnym kierunku. Na zachodzie rozścielała się szaro-niebieska płachta oceanu, niosąca na brzeg spienione fale, na wschodzie wznosiły się wysokie, porośnięte lasami wzgórza, szczytami przecinające chmury. Ale Weston miał głowę zaprzątniętą Tessą, nie mógł przestać o niej myśleć.

Widział ją w miasteczku, jak wchodziła do sklepu z alkoholem, kołysząc krągłym tyłeczkiem, osłoniętym krótką spódniczką. Pod białą koszulą przewiązaną pod biustem sterczały bujne piersi. Niewiele się postarzała, choć miała odrobinę krótsze włosy niż kiedyś, a kości policzkowe z upływem lat stały się bardziej zarysowane. Wciąż miała okrągłe niebieskie oczy i wyobrażał sobie, że wciąż potrafi dokonywać językiem magicznych sztuczek.

Cholera, co on sobie wyobraża? Gdyby miał romans z Tessą lub którąkolwiek z sióstr Holland, Kendall chybaby go zabiła. Poza tym każda z nich trzech chciałaby upiec własną pieczeń na jego ogniu, więc były najmniej odpowiednimi kandydatkami na krótką przygodę. A jednak nie mógł przestać rozważać różnych możliwości. Miranda zawsze go fascynowała bardziej niż Tessa, ale niegdyś Tessa była bardziej przystępna, więc kiedy wczoraj wieczorem odebrał telefon, odżyły w nim nadzieje.

– Zgadnij, co robię? – zaszczebiotała. Nie mógł jej odpowiedzieć, bo siedział w pokoju z żoną i córką i razem oglądali telewizję.

– Dotykam się. Wiesz, w którym miejscu? – Mówiła niskim, lekko ochrypniętym głosem.

– Chyba nie.

– Polizałam palec, aż stał się mokry i dotknęłam nim sutków. Są wilgotne. I twarde. A teraz zamierzam przesunąć go nieco niżej i…

– Oddzwonię do ciebie. Nigdy nie rozmawiam w domu o interesach – odparł tak głośno, by żona mogła usłyszeć. Odwrócił się do niej plecami, żeby nie widziała, że ma wypukły rozporek w spodniach, które mu kupiła w zeszłym tygodniu.

– Będę czekać. W Stone Illahee.

Odłożył słuchawkę i o mało nie poplamił spodni. Jaką grę z nim prowadziła? Kiedy widział ją ostatnim razem, chciała mu wyłupić oczy, a teraz… teraz zachowywała się tak, jakby nie mogła się doczekać, kiedy pójdzie z nim do łóżka. Przypomniał sobie, że dawno temu z nią skończył, ale i tak dłonie mu się pociły na kierownicy. Teraz jest porządnym obywatelem, musi chronić swoją reputację, ale nie mógł się oprzeć wspomnieniom, jak to jest przelatywać ją. Targnęła nim fala czysto zwierzęcej mocy. Świadomość, że cisnął na kolana pannę Holland, zmusił ją, by błagała o litość – lub o więcej – uderzyła mu do głowy, dając upojenie, którego nigdy nie zaznał wcześniej ani nigdy potem. Nawet rozpasany seks, którego doświadczył w młodości, ani łańcuszek kochanek, z którymi sypiał, nie dały mu takiego zastrzyku dzikiej adrenaliny, jakim uraczyła go Tessa.

I znów trzymała strzykawkę w pogotowiu.

No, no, już mu stwardniał.

Przed zakrętem przyhamował, samochód zatańczył i na chwilę wymknął się spod kontroli. Weston usiłował przestać myśleć o Tessie. Nie pora się rozpraszać. Miał ważniejsze sprawy na głowie, które wymagały uwagi. Wjechał na wniesienie i rzucił okiem na Stone Illahee. Odczuł skurcz żołądka, kiedy zobaczył buldożery w akcji. Maszyny poruszające się na olbrzymich gąsienicach zrównywały grunt, usuwając z jego powierzchni gruzy, krzewy i małe drzewka. Wkopywały się coraz głębiej. Znajdowały rzeczy, które nie powinny ujrzeć światła dziennego.

– Wiesz, myślę, że nasza rodzina jest trochę jak podrzędna kapela, która pojawia się na scenie przed występem wielkiej gwiazdy – powiedziała Tessa, odrywając jedno winogrono z kiści na półmisku. Siedziały z Claire w kuchni. Claire nalała jej i sobie po szklance mrożonej herbaty. Sam chlapała się w basenie, a Sean wypłynął łódką na jezioro. Było leniwe popołudnie. Claire właśnie skończyła wypełniać formularze podań o pracę do miejscowych szkół w nadziei, że może w nadchodzącym roku szkolnym trafi się jej jakieś zastępstwo.

– Jaki występ masz na myśli?

– Tata przygotowuje własny potężny show. My będziemy kapelą towarzyszącą. Możesz to sobie wyobrazić? Gubernator stanu od siedmiu boleści. – Podrzuciła jagodę w górę i złapała ją ustami. – Dutch Holland z taką władzą w ręku. To przerażające.

– Jeszcze go nie wybrano. Nawet nie został zgłoszony przez własną partię.

– Dobrze mówisz. – Tessa usiadła na wysokim taborecie przy ladzie i obróciła się dookoła. – Wiesz, znów dzwoniłam do Westona.

Claire zamarła z wrażenia.

– Dzwoniłaś do niego? Po co?

– No wiesz, po prostu chciałam go sprowokować. Gadałam o pipie i takich tam rzeczach.

– Oszalałaś? On nie należy do facetów, których można bezkarnie zaczepiać.

– Dlaczego nie? Uważam, że powinien trochę się spocić.

– Trochę się spocić? Po co? Nie rozumiem? – Claire wpadła w panikę, choć w gruncie rzeczy nie rozumiała własnej reakcji. Weston nie mógł zranić żadnej z nich. A może mógł?

– Zaufaj mi, nic nie musisz rozumieć. Westonowi po prostu trzeba dać nauczkę. Zbyt długo rozstawia wszystkich po kątach.

– I właśnie ty zamierzasz wyprostować mu kręgosłup moralny? – Claire roześmiała się, choć w głębi duszy czuła niepokój, a przez jej plecy przebiegł dreszcz lęku, taki jaki odczuwała tuż przed uderzeniem pioruna.

– Westona już nie da się naprawić. Ja tylko mam zamiar go zadręczyć.

Claire pokręciła głową.

– Zostaw go w spokoju. Nie jest wart kłopotów.

Tessa przymrużyła oczy i spojrzała przez ramię Claire na coś, co tylko ona mogła zobaczyć. Jej twarz boleśnie się wykrzywiła, a w oczach pojawiły się autentyczne gorzkie łzy.

– A czym on zasłużył na takie doskonałe ciepełko rodzinne, co? Chyba nie jest uosobieniem rycerskiej szlachetności, prawda?

– Życie jest na ogół niesprawiedliwe.

– Wiem, wiem, ale do szału mnie doprowadza to, że ma tę swoją… pieprzoną sielankę… wiesz, spełnienie amerykańskiego snu. Jest wiernym, kochającym mężem Kendall Forsythe, rozpuszczonej, zepsutej pannicy, takiego czystej rasy pudla z kokardką. – Tessa pociągnęła nosem i odchrząknęła. – Rzygać mi się chce, kiedy o tym pomyślę.

– A co tobie do tego?

Tessa zatrzepotała powiekami, powstrzymując przeklęte łzy, które pojawiały się w najmniej pożądanych momentach. Bębniąc palcami o ladę, podjęła mocne postanowienie, że już nie będzie kłócić się z Claire. To się na nic nie zda.

– Może i masz rację, ale mnie to cholernie dręczy.

– Zostaw go w spokoju.

Powinna. Claire mówiła do rzeczy, ale Tessa za nic nie mogła pogodzić się z faktem, że Weston należy do elity miejskiej, że jest uważany za ważną personę, pieprzoną figurę, przed którą mężczyźni i kobiety padają na twarz. Ten człowiek to uosobienie zła. Jakże by chciała odsłonić przed światem prawdziwe oblicze Westona Taggerta. Poza tym – choć nikt prócz niej o tym nie wiedział – bez mrugnięcia oka zrujnował jej życie.

Może nadeszła pora, żeby zająć się jego życiem.

Claire kłamała. Kane to wyczuwał. Leżał przy niej w domku przy basenie i jedną ręką pieścił jej nagi pośladek, a drugą gładził kręgosłup. Usiłował zgadnąć, co przed nim ukrywa.

Wiedział, że jej wersja wydarzeń tej nocy, kiedy zginął Taggert, nie trzyma się kupy. To go przerażało. A jeśli niechcący zabiła Harleya? Jeśli tak, to swoją publikacją posłałby ją do więzienia. Serce mu się krajało. Westchnęła sennie na starym łóżku, gdzie przed chwilą się kochali. Przez otwarte okno powiał zapach chloru z basenu. Wiatr czesał korony drzew, szeleszcząc igłami jodeł i liśćmi dębu.

Claire nie wpuściłaby go do sypialni. Nie wtedy, kiedy w domu były dzieci. Więc spotkali się tu – jak nastolatki szukające odosobnionego miejsca schadzki – w domku przy basenie, gdzie Claire była dość blisko dzieci, żeby wiedzieć, że są bezpieczne, a jednocześnie mieli zapewnioną prywatność. Tu mogli wtopić się w siebie wzajemnie.

I wtopił się w nią. Żadna inna kobieta nigdy go nie dotykała tak jak Claire Holland St. John. Miała już swoje sposoby, żeby go doprowadzić do obłędu. Uczucia, jakimi ją darzył, były tak bliskie miłości, że aż go to przerażało. Dla niej gotów był zakwestionować wszystko, w co wierzył i co planował przez całe życie. Tak go pochłonęła sprawa zdemaskowania Dutcha Hollanda i żądza zemsty, że to przysłoniło mu wszystkie inne sprawy.

Westchnęła przez sen. Pocałował jej skórę pomiędzy łopatkami.

– Kane – szepnęła, wciąż śpiąc, lecz wyciągając rękę w jego stronę. Jego serce wezbrało czułością. Była taka piękna. Światło księżyca prześwitywało przez żaluzje i rzucało srebrzyste pręgi na jej nagie ciało, wąską talię, żebra, a gdy przewróciła się na bok, odsłaniając piersi, jego męskość znów zaczynała się budzić. Nigdy nie mógł nią się nasycić ani zbyt długo odpoczywać po akcie miłosnym. Miała miękkie, okrągłe sutki, ale gdy leżał blisko, pieszcząc je oddechem, napięły się. Nawet przez sen reagowała.

– Prześliczna księżniczka – powiedział z żalem, że tak się ułożyły ich losy. Nie chciał jej wykorzystać do osobistej zemsty. Wolałby przychodzić do niej z czystymi zamiarami i szczerym sercem. A jednak kierowały nim ukryte pobudki.

Poczucie winy nie dawało mu spokoju. Mimo to wziął ją w ramiona i pocałował. Westchnęła, otworzyła oczy i obdarowała go tym seksownym, dziewczęcym uśmiechem, który zawsze go rozbrajał.

– Znowu? – spytała, ziewając. Burza włosów rozsypała się na jego ramieniu.

Jej usta idealnie przylgnęły do jego ust. Jej brodawki i za kilka sekund ospałe ciało znów było pełne życia, a jej krew tak gorąca jak jego.

Objęła go za szyję, a on schował głowę pomiędzy jej piersi. Kolanami rozłożył jej nogi i wtargnął w nią tak gwałtownie i pożądliwie jak rozbudzony dziewiętnastolatek.

– Kane – szepnęła mu na ucho, gdy zaczął dyszeć. Na jej skórze pojawiły się drobniutkie kropelki potu. Wyginając ciało, niecierpliwie wychodziła naprzeciw jego pchnięciom. Poruszał się coraz szybciej, tuląc ją do siebie. Mocno zacisnął powieki. Sumienie nie dawało mu spokoju. Nie powinien tego robić, nie może jej zdradzić, nie może kochać jej aż do bólu i jednocześnie niszczyć jej rodzinę.

Osiągnęli szczyt. Zwarł się z nią w ostatnim uderzeniu, pożądliwie krzycząc. Jego ciało wtopiło się w nią, stworzyli odwieczną jedność przeklętą przez wszystkie demony piekieł.

Wycieńczony pocałował ją w czoło, poczuł słony smak potu. Jeszcze drżała.

– Nie chcę cię zranić. Nigdy – powiedział, muskając ustami jej twarz.

– Nie zranisz – odparła, ufnie patrząc mu w oczy i uśmiechając się. Znów ją pocałował długim namiętnym pocałunkiem. Wiedział, że nie ma wyboru. Pomimo wszystkich przysiąg, które składał samemu sobie, przeznaczone mu było ją zdradzić. Bez względu na to, co się stanie, znienawidzi go na całe życie.

5.

Przestań. Doprowadzasz mnie do szału. Co ci jest? – spytała Paige, patrząc z ukosa na Westona. Podniosła głowę znad kart. Nabrała garść mieszanki orzechów i włożyła do ust migdał.

– Nic mi nie jest – skłamał Weston i w duchu zganił siebie za okazywanie emocji. Znów krążył tam i z powrotem po kuchni i wnęce do gier, gdzie Kendall, Stephanie, Paige i jego ojciec grali w karty. Wózek inwalidzki Neala stał na swoim miejscu i staruszek, chociaż nie mógł chodzić i od wylewu miał prawie bezwładną prawą stronę, był w stanie rozmawiać i na tyle sprawnie władać lewą ręką, żeby poradzić sobie z cotygodniową partyjką brydża.

– Coś niedobrego się dzieje – powiedział Neal, jednym okiem patrząc na syna. – Zawsze jesteś niespokojny, kiedy coś cię gnębi.

– Tatusiowi nic nie jest – wtrąciła Stephanie. Westonowi zrobiło się ciepło na duszy. Zawsze była po jego stronie i broniła go przed światem. Pszeniczne blond włosy i błyszczące niebieskie oczy świadczyły o tym, że odziedziczyła idealną kombinację genów, która czyniła z niej piękność. – Zostaw go w spokoju. Mamo, twoja kolej.

Córeczka tatusia. Jednak inni się nie mylili. Wychodził z siebie.

Paige nadal miała nadwagę i wiecznie dzwoniła tą irytującą bransoletką. Doprowadzała go do rozstroju nerwowego. Czasem uśmiechała się do niego tak tajemniczo, jakby miała na niego haka – coś, co mogło mu śmiertelnie zagrozić. To coś powstrzymywało go przed zniszczeniem jej. I dawała mu to do zrozumienia.

– Lepiej będzie, jeśli nie zginę w wypadku ani nie przydarzy mi się coś gorszego, Wes, bo to nie wypali. Jeśli nieoczekiwanie umrę w młodym wieku, policja przyjdzie po ciebie. – Domagał się wyjaśnień, ale ona tylko posyłała mu ten swój uśmiech, który przyprawiał go o dreszcz i dodawała: – Nie blefuję.

– Przez ciebie nie mogę się skupić. – Paige przeszyła go wrogim spojrzeniem i znów skoncentrowała się na kartach. – Albo usiądź, albo wyjdź.

– Nie musisz nigdzie wychodzić, tatusiu.

Dobra z ciebie dziewczynka, Stephanie. Tak, powiedz im to.

– Jesteś denerwujący – powiedziała Kendall, z dezaprobatą wykrzywiając usta. Do kuchni wbiegł pies i przypadł do miski z wodą.

Weston nie mógł dłużej znieść siedzenia w klatce.

– Muszę lecieć do biura – powiedział. Kendall podążała za nim wzrokiem. Nigdy mu nie ufała. Zawsze podejrzewała, że ugania się za byle spódniczką. Nie do końca była to prawda, ale miał już za sobą wiele przygód miłosnych – i tych udanych, i tych nieudanych.

– Nowe interesy? – spytał Neal, jak zwykle zaciekawiony wszystkim, co działo się w firmie Taggertów.

– Nie. Tylko usiłuję dokończyć kilka nie załatwionych spraw. – Weston chwycił kluczyki i wyszedł tylnymi drzwiami. Zerwał się wiatr, kołysząc koronami drzew, które rosły przy garażu. Powiew słonej bryzy przyniósł z plaży zapach dymu ogniska.

Odjechał spod domu i usiłował się uspokoić. Siostra miała rację. Jest kłębkiem nerwów. Z kilku powodów. Pierwszy i najważniejszy: Denver Styles od tygodnia figuruje u niego na liście płac i do tej pory nie udzielił mu ani jednej informacji na temat Dutcha czy kogokolwiek z jego rodziny.

Nic. Zero. Nul. Ten człowiek nie spełnia swego zadania albo po prostu trzyma go w niepewności, oczekując większych pieniędzy. To byłby błąd. Wielki błąd.

Po drugie, na terenie najnowszego placu budowy Stone Illahee dokonywano wykopów. Żołądek mu podskoczył do gardła. Jakby tego jeszcze było mało, Dutch staruje w przyszłorocznych wyborach na gubernatora i właśnie w nadchodzący weekend zamierza oficjalnie ogłosić swoją kandydaturę. Myśl o tym, że Benedict Holland miałby jakiekolwiek, nawet najniższe stanowisko w hierarchii władzy, paraliżowała Westona.

Jechał jak szalony, nie zważając na ograniczenia prędkości i wirując na zakrętach, aż zza rogu wyłonił się budynek firmy. Dziś wieczorem miał spotkanie ze Stylesem i już nie mógł się go doczekać. Musiał się przekonać, czy dobrze wydał pieniądze. Cichy głos w głębi mózgu pytał go, czy przypadkiem ktoś nim nie próbuje sterować. Co przeszkodzi Stylesowi zgarnąć gotówkę, którą dał mu Weston, i nie przekazać mu żadnych wiadomości? Weston był zdecydowany. Albo Styles dostarczy mu ważnych informacji, albo słono za to zapłaci.

Mocno zacisnął zęby. Nigdy nie lubił, gdy go wyprowadzano w pole i ciężko pracował, żeby się przed tym zabezpieczyć. Jeśli Styles chce go przechytrzyć, zapłaci za to. Zapłaci za to swoim pieprzonym życiem. Podobnie jak ci, którzy wcześniej go oszukiwali.

Otworzył kluczem tylne drzwi biurowca, tak jak się umówił ze Stylesem, wsiadł do windy i wjechał na drugie piętro. Właśnie nalewał sobie czystej brandy i rozluźniał krawat, kiedy do gabinetu pewnym krokiem wszedł ubrany na czarno Denver Styles.

Weston gestem wskazał mu barek, ale Styles odmówił, kręcąc głową. Za to oparł się o ścianę ze szkła i patrzył w dal.

– Czego się dowiedziałeś? Styles wzruszył ramionami.

– Niewiele.

Weston zawrzał gniewem.

– Z pewnością w ciągu tygodnia dokopałeś się czegoś. Styles obrócił ku niemu twarz.

– Kilku rzeczy. Nic ważnego. Nic w sprawie tej nocy, kiedy zabito twego brata, chociaż Dutcha to akurat najbardziej interesuje.

Weston usiłował zdobyć się na cierpliwość. Wiedział, że w jego interesie leży pozwolić Stylesowi mówić, kiedy i jak chce, ale miał go ochotę udusić i wytrząsnąć z niego jak najwięcej informacji.

– Myślisz, że to jedna z dziewcząt zabiła Harleya?

– Nie wiem. – Chwila przerwy. – Jeszcze nie.

– A co wiesz? – Weston nie skrywał sarkazmu.

– Że Dutch jest podenerwowany, boi się, że jedna z jego córek jest zabój czynią, choć nie ma żadnego dowodu na poparcie tej teorii, i że ktoś się o tym dowie. I wiem, że kiedy Claire Holland wyjeżdżała z Chinook, była w ciąży.

Weston zaniemówił z wrażenia.

– W ciąży? Claire? – Przecież to Miranda była tą zapłodnioną spośród sióstr. Weston dokonał kilku obliczeń w pamięci. – Chcesz powiedzieć, że to był ten jej syn?

– Tak. Sean Harlan St. John. Urodził się nie w lipcu, jak utrzymuje Claire, ale w kwietniu. Co oznacza, że zaszła w ciążę, zanim poznała męża.

– To dziecko jest Harleya? – Weston nagle stracił władzę w nogach. To niemożliwe. Nie może być kolejnego Taggerta… Niemożliwe, żeby Harley był ojcem, a jednak… Sięgnął pamięcią wstecz, do tamtej chwili, kiedy spalił świadectwo urodzenia, dowód na to, że jego ojciec nie był wierny Mikki. Gardło mu się ścisnęło, brzuch rozbolał. Pojawił się kolejny kandydat do podziału fortuny Taggertów? Zacisnął pięści. Tak ciężko pracował, żeby odziedziczyć wszystko, a teraz ten dzieciak, ten intruz… Do licha!

Zdenerwował się i nad górną wargą wystąpiły mu kropelki potu. Miał wrażenie, że żebra za chwilę wyskoczą mu z piersi. Nie! Nie! Nie! Nie teraz. Nie teraz, kiedy już miał odziedziczyć prawie wszystko. Już precyzyjnie zaplanował testament starego. Nawet Paige wiedziała, że będąc córką, która nigdy nie pracowała w firmie, odziedziczy tylko stary dom, w którym się wychowali, ale teraz… Syn Harleya… nie, nie wolno do tego dopuścić.

– Kto o tym wie?

– Tylko Claire St. John, chociaż Moran na pewno to odkryje.

– A niech to wszyscy diabli!

– Chłopak nic nie wie, a przybrany ojciec dzieciaka, Paul St. John, ma za dużo problemów na głowie, żeby zainteresować się tą sprawą, kiedy prawda wyjdzie na jaw.

– Sądzisz, że Moran to opublikuje? – Koła w mózgu Westona obracały się coraz szybciej, pędząc do nieuchronnej mety, którą była pewność, że Sean St. John zostanie prawnie uznany za syna Taggerta. Ojciec skakałby pod niebiosa, mimo iż matką jest córka Dutcha. Jednym z największych rozczarowań Neala było to, że nie miał męskich spadkobierców nazwiska Taggert. Kendall odmówiła rodzenia następnych dzieci i nawet posunęła się do sterylizacji. Trudno zniosła ciążę ze Stephanie i nie miała zamiaru po raz kolejny znosić tego bólu, puchnięcia i huśtawki nastrojów, których doświadczyła w czasie dziewięciu miesięcy ciąży.

A teraz ten problem.

– Podejrzewam, że Moran opublikuje wszystko, co oczerni Dutcha – powiedział Styles. – Nienawidzi tego faceta i ma po temu powody. Jego ojciec został kaleką w wyniku wypadku przy wyrębie. Nigdy nie dostał pełnej rekompensaty za utratę zdrowia i zaczął się nad wszystkimi znęcać, jeśli nie fizycznie, to emocjonalnie. Matka Morana, Alice, porzuciła go i umarła młodo. Okazało się, że zamieszkała w Portland i została kochanką Dutcha. Nigdy nie utrzymywała kontaktu z dzieciakiem, który dorastał u boku ojca pijaka.

– Sukinsyn – mruknął Weston i pomyślał o własnych przejściach z Dutchem Hollandem. W pamięci zobaczył jego piegowate plecy zgarbione nad Mikki, która ściskała go udami i dogadzała sobie jak zwierzę.

– Oprócz tego nie mam nic.

– Szukaj dalej – powiedział Weston. Wirowało mu w głowie od nowych wieści. Przynajmniej Styles okazał się wart swojej zapłaty.

– Będę szukał. Zwłaszcza informacji na temat tej nocy, kiedy zginął Taggert. – Odwrócił się i po raz pierwszy spojrzał Westonowi prosto w twarz. Przymrużone zimne oczy iskrzyły żądzą zemsty. – Jestem po stronie Morana. Coś mi się nie zgadza w faktach tej nocy, kiedy zginął Harley.

To był niebezpieczny temat. Jeśli chodzi o Westona, to im mniej świat wiedział na temat wieczoru, kiedy Harley się doigrał, tym lepiej. Styles sięgnął do kieszeni kurtki i wyciągnął kartkę – kopię raportu policyjnego i zdjęcie pistoletu.

– Wydaje się, że Moran ma obsesję na temat tego dowodu – oświadczył, podając Westonowi kartkę. – Jak ty to widzisz?

Weston przyglądał się kopiom.

– Trudno zgadnąć.

– Pistolet znaleziono niedaleko ciała.

– Wiem, ale policja nie powiązała tych dwóch faktów.

– Dziwne, nie sądzisz?

Nie takie znów dziwne – pomyślał Weston, biorąc dokument z ręki Stylesa i równo go składając. Nie chciał, by mu przypomniano, że to była broń jego matki. Oczywiście, nikt do pistoletu się nie przyznał, ale każdy członek rodziny Taggertów dobrze wiedział, że to był właśnie ten pistolet, który wiele tygodni wcześniej zniknął z szuflady komody Mikki Taggert.

– Tak – stwierdził, kręcąc głową i patrząc w pytające oczy Stylesa. – Bardzo dziwne.

– Powiadasz, że to Harley Taggert spłodził Seana? – upewnił się Dutch. Twarz miał czerwoną, zębami mocno ściskał cygaro. Patrzył spode łba na Denvera Stylesa. Siedzieli naprzeciwko siebie w barze hotelu Danvers, punkcie orientacyjnym Portland.

– Niewykluczone. Ale muszę jeszcze sprawdzić grupy krwi.

– Cholera! Jak długo to potrwa?

– Niedługo. Kilka dni. Możliwe nawet, że jutro będę to wiedział.

– Dlaczego Claire kłamała?

– Ją trzeba by o to zapytać – odparł Styles, który nawet nie spróbował kawy z dodatkiem brandy, podczas gdy Dutch pił już drugą kolejkę.

– A co z tą nocą, kiedy zginął Taggert? Czy on coś wie na temat tego dzieciaka?

Styles wzruszył ramionami.

– Jedyną osobą, która zna odpowiedź, jest Claire. Dutch opróżnił szklaneczkę i skrzywił się.

– To nie są najweselsze wieści, ale i nie jest aż tak źle.

– Przekaż to szefowi kampanii wyborczej, Murdockowi, żeby mógł podjąć odpowiednie kroki zaradcze.

Dutch przejechał dłońmi po twarzy i westchnął.

– Ludzie liczą na to, że będę startować. Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby ich zaskoczyć jakimś starym skandalem. Styles, musisz dokopać się jakiegoś sensu w całym tym śmietniku dotyczącym Taggerta. I postaraj się ubiec w tym Morana. Jeśli wybadamy grunt, na którym stoimy, będziemy mieli szansę, ale jeśli nie… Chryste, lepiej o tym nie myśleć. Po prostu dowiedz się, co naprawdę stało się tej nocy.

– Dowiem się – obiecał Denver i mówił to szczerze, tyle że jego plany nieco odbiegały od zamierzeń Benedicta Hollanda.

W piątek po pracy Miranda pojechała prosto na miejsce kolejnej budowy w kompleksie wypoczynkowym Stone Illahee. Sekretarka ojca w Portland poinformowała ją, że Dutch chce przez cały weekend nadzorować prace przygotowawcze, a Miranda musiała z nim porozmawiać, zanim zgłosi swoją kandydaturę w partii, co zamierzał uczynić w niedzielę wieczorem. Tylko Dutch mógł zmusić Devera Stylesa do wycofania się.

Ten człowiek uwziął się na nią, nie było co do tego wątpliwości. Aż czterokrotnie wpadał do jej biura i do domu. W jego obecności przez cały czas siedziała jak na szpilkach. I nie tyle pytania, które zadawał, tak na nią działały, co on sam. Był skupiony, zamyślony. W sekundę potrafił zmienić wyraz twarzy z życzliwego na krytyczny. Działał na nią paraliżująco. A przecież chlubiła się tym, że potrafi zachować zimną krew w każdej sytuacji. Żaden adwokat, wrogi świadek czy podejrzany robiący uniki nie mogli jej wyprowadzić z równowagi.

– Nie martw się – powiedziała do siebie, wjeżdżając przez otwartą bramę w łańcuchowym ogrodzeniu otaczającym plac budowy. Tuman kurzu powiał prosto w przednią szybę volvo. Powietrze było suche, nie czuło się w nim nadmorskiej wilgoci. Kilka samochodów dostawczych, bezładnie zaparkowanych, stało na terenie rozkopów, gdzie drzewa, trawa i głazy zostały usunięte z powierzchni. Cadillac Dutcha stał pomiędzy ciemnoszarym pikapem i pstrokatym kombi z odrapaną farbą i sztukowanymi zderzakami. Dutch nie siedział w aucie, ale Miranda i tak łatwo go znalazła.

Stał w grupie robotników wpatrujących się w jeden punkt tuż przy bezczynnym buldożerze, który furkotał, wypuszczając w powietrze czarną chmurę dymu.

Mężczyźni mieli ponure twarze i mówili przyciszonymi głosami. Miranda wyszła z samochodu i ścisnęło ją w dołku. Miała złe przeczucia, bardzo złe. Z oddali dobiegało wycie syreny i po chwili hałas się przybliżył. Uświadomiła sobie, że z jakiegoś powodu nadjeżdża policja. Przyśpieszyła kroku na grząskim piasku. Ogarnęło ją przerażenie. Co się stało? Czy zdarzył się jakiś wypadek przy pracy? Podchodząc bliżej, słyszała już strzępy rozmów.

– …już od lat… – mamrotał niedźwiedziowaty mężczyzna w twardym kasku i fartuchu.

– Cholera jasna, kto? – spytał inny, chudy robotnik z krótkimi włosami, w okularach bez oprawek.

– Z tych ludzi, których znam, nikt nie zaginął – znów odezwał się niedźwiedź.

O czym rozmawiają? O kim?

– Nigdy nie widziałem czegoś takiego.

– Ani ja – powiedział Dutch, dmuchając w niedopałek cygara i wpatrując się w ziemię, gdzie buldożer wykopał głęboką jamę.

– Zastanawiam się, czy miał przy sobie jakiś dokument tożsamości. Syrena zawyła za plecami Mirandy i na terenie budowy pojawił się radiowóz. Wciąż idąc, obejrzała się przez ramię i zobaczyła, że samochód policji zatrzymał się tuż przy jej volvo. Wysiadło z niego trzech umundurowanych funkcjonariuszy, którzy pośpiesznie szli ku grupce mężczyzn. Miranda właśnie do nich dotarła i stanęła u boku ojca. Spojrzała w wyrwę pod nogami, gdzie grunt był jeszcze świeży i mokry. Wśród pozostałości śmieci, gałęzi, liści kamieni zobaczyła trochę niekompletny szkielet, który nadal miał na sobie kilka szmat przylepionych do kości. Żołądek podchodził jej pod gardło.

– Chryste – jęknęła i wtedy ojciec ją zauważył.

– Rando, co ty tu robisz? Powinnaś być…

– Już widywałam martwe ciała – gwałtownie cofnęła się o krok, ale coś ją zaniepokoiło w tym zdekompletowanym szkielecie. Pierwsza iskierka przeczucia zaświtała w jej głowie, kiedy podeszli do nich policjanci.

– Dobra, to co tutaj mamy? Jezu! Patrzcie no!

– Zabezpieczmy to miejsce – oświadczył drugi. – Nie ruszajcie tu już niczego. – Wrogim spojrzeniem obrzucił buldożer, jakby to było narzędzie szatana, i przesunął wzrokiem po tłumie. – Muszą to zobaczyć biegli i eksperci medycyny sądowej. Proszę tu niczego nie dotykać.

Jednak do Mirandy ledwie docierał jego głos. Skupiła wzrok na prawej ręce szkieletu, gdzie na palcu luźno wisiał pierścień. Nie! To niemożliwe! Serce w niej zamarło. Z ust wydobył się krzyk.

– Nie! Nie, nie, nie!

– Co u licha…?

Kolana się pod nią ugięły i ojciec przytrzymał ją za ramiona.

– Mirando, na litość boską, co ci…?

– Hunter – wyszeptała. Łzy jak groch sypały jej się z oczu. – O nie! Hunter! – Usiłowała zaprzeczać temu, co widziały jej oczy, ale nie mogła. Bo przecież na kości ujrzała ten sam pierścień, który tuż przed swoim zniknięciem miał na palcu Hunter Riley. Nie uciekł do Kanady. Ktoś go zabił. Nie wiadomo kto i jak.

Kane siedział przy swoim biurku i zgrzytał zębami, wpatrując się w dokument świadczący o tym, że Claire go okłamała. Archiwalne zapisy stanu Oregon dotyczące daty narodzin Harlana St. Johna nie potwierdzały tego, co mówiła Claire. Mówiła mu, że Sean urodził się w lipcu, a prawda była taka, że przyszedł na świat pod koniec kwietnia, dokładnie dziewięć miesięcy po śmierci Harleya. Zatem Sean nie jest synem St. Johna, tylko Taggerta.

A może nie?

Wpadła mu do głowy inna myśl, jeszcze straszniejsza niż ta poprzednia. Na początku odrzucił ją jako pobożne życzenia, ale im dłużej zastanawiał się nad tym, tym bardziej był skłonny uwierzyć, że to chyba jest realne.

Czy coś przemawia przeciwko tej możliwości? Przecież przed wyjazdem do wojska, tamtego ranka po śmierci Harleya, wielokrotnie kochał się Claire. Czas się zgadza. Idealnie. Czy to możliwe, że miał syna? Po plecach przebiegł mu dreszcz. Syn. Możliwe, że jest ojcem!

– Cholera. – Zerwał się i wyszedł na werandę. Jezioro już pociemniało i kilka gwiazd zaczęło migotać na fioletowym niebie. Dzieciak jest do niego podobny. Bardziej niż do Taggerta. Ale może tylko przemawia przez niego głupia męska duma? Wolałby myśleć, że to on jest ojcem syna Claire, niż że jest nim Harley Taggert. Ale dlaczego nazwała dzieciaka imieniem Taggerta? Harlan – to było drugie imię Seana.

Zacisnął palce na przeklętym dokumencie. Co Claire sobie myśli? Wciska dziecko facetowi, wiedząc, że jego ojcem jest ktoś inny? Kto? Któż to wie, czyim naprawdę synem jest Sean?

Tylko Claire.

Wcisnął kopię świadectwa urodzenia do przedniej kieszeni dżinsów i zarośniętą ścieżką poszedł w stronę jeziora. Wsiadł do łódki, włączył silnik, ale motor dwa razy warknął i zgasł. Kane zorientował się, że nie ma paliwa. Mógł przejechać dookoła, ale doszedł do wniosku, że potrzebuje czasu, żeby wszystko przemyśleć i nieco ochłonąć. Powoli rozpoczął bieg wokół jeziora. Piesza przeprawa na drugą stronę zajmie mu prawie godzinę, ale może do tego czasu rozjaśni mu się umysł i gniew przygaśnie.

Mając tylko blade światło księżyca za przewodnika, nieprzerwanie biegł przez skaliste i piaszczyste plaże, przez zagajniki i chaszcze. Trzymał miarowe tempo, ani na chwilę nie zapominając o celu. Skończył się czas kłamstw. Od tej pory interesuje go wyłącznie prawda, bez względu na to, jaka jest obrzydliwa i bolesna.

I bez względu na wszystko Claire wcześniej czy później wyzna mu prawdę. Już był spocony, gdy wreszcie zobaczył smugi światła z pierwszego piętra willi. Przeszedł obok stajni. Konie go wyczuły i zaczęły prychać, ale za chwilę wróciły do skubania paszy. Świadectwo urodzenia niemal wypaliło mu dziurę w kieszeni. Po trawniku doszedł do ścieżki prowadzącej do drzwi wejściowych, ale kiedy już się do nich zbliżał, dobiegły go jakieś głosy. Okrążył dom z boku, żeby dojść do tylnego tarasu, i zobaczył siostry – wszystkie trzy siedziały wokół stołu, na którym migotała samotna świeczka.

Już zamierzał krzyknąć coś na powitanie, ale uświadomił sobie, że jedna z kobiet cicho płacze. Stanął jak wryty. Żadna z nich jak do tej pory go nie zauważyła, bo było ciemno i zasłaniała go krawędź altanki. Nie było z nimi dzieci, więc przypuszczał, że są już w łóżkach, w swoich pokojach. Było już dobrze po północy.

– Jesteś pewna, że to był Hunter? – spytała Claire. Niczyj głos tak nie trafiał mu do serca, jak właśnie jej.

– Tak, tak. – Miranda pociągała nosem. – Jego ubrania i pierścień… – Szlochała, ale w końcu zapanowała nad sobą.

W głowie Kane’a wirowały myśli. Hunter? Hunter Riley?

– Więc nigdy nie wyjechał do Kanady? – Tym razem odezwała się Tessa.

– Chyba nie. Nie wiem. – Miranda już się opanowała.

Przez umysł Kane’a przewijały się dziesiątki pytań. Czyżby Hunter wrócił do miasteczka?

– Ktoś, kto go zabił, zrobił wszystko, żeby nigdy go nie znaleziono. Zabity? Riley nie żyje?

Kane stał jak kołek wbity w ziemię. Nie był w stanie nawet poruszyć palcem. I chociaż czuł się winny, podsłuchując, nie mógł przecież wtrącić się do prywatnej rozmowy ani też nie miał siły stamtąd odejść.

– Sądzisz, że ktoś go zamordował? – spytała Claire z niedowierzaniem w głosie.

– Oczywiście. Był zdrowy. Wprawdzie policja nie wie, w jaki sposób… zginął, ale został zakopany w lesie i nikt o tym nic nie wiedział… jak długo? Piętnaście? Nie, przez szesnaście lat.

– Jezu – mruknęła Tessa.

Claire westchnęła.

– Och, Randa, tak mi przykro.

– Jeden człowiek wie, co się stało. – Miranda mówiła silniejszym, pełnym przekonania głosem. – Weston Taggert mnie okłamał. Tego dnia, kiedy do niego poszłam, żeby zapytać o Huntera, powiedział mi, że Hunter się u niego zatrudnił i pracuje w Kanadzie w Taggert Industries. To było kłamstwo.

– Myślisz, że Weston go zabił? – spytała Tessa, zapalając papierosa. Ogień zapalniczki rozświetlił jej twarz. W jej oczach również lśniły łzy.

– W każdym razie on wie, kto to zrobił.

– To wszystko to jeden wielki kocioł. – Tessa posłała obłok dymu w górę i zapach tytoniu podrażnił nozdrza Kane’a. – Co możemy zrobić?

– Pójść na policję. – Claire była przekonana, że to odpowiednie rozwiązanie. Przez ażurową ścianę altanki zobaczył jej twarz, niewyraźną w słabym blasku świecy, ale wciąż piękną.

– Nie wiem, czy możemy to zrobić.

– Dlaczego nie? Słuchaj, Randa, mamy do czynienia z morderstwem. Z tego, co wiemy, dokonał go Weston.

– To jeszcze nic. – Kane w duchu przeklinał siebie, a mimo to wytężał słuch. – Jakiś przedmiot leżał niedaleko ciała.

– Co takiego? – spytała Tessa.

– Nóż. Już go wcześniej widziałam.

– Chcesz powiedzieć, że było to narzędzie zbrodni? – Tessa mocno zaciągnęła się papierosem, który błysnął czerwoną iskierką pośród nocy.

– Nie wiem. Ale to był nóż Jacka Songbirda. Ten, co to go nikt nie mógł znaleźć po jego śmierci.

– Więc myślisz, że to Jack zabił Huntera? – Płodny umysł Tessy wyciągał pochopne wnioski.

– Nie, nie. Hunter jeszcze żył, kiedy chowano Jacka, ale… ten ktoś, kto zabił Huntera, prawdopodobnie zabił także Jacka.

Oraz Harleya Taggerta. Kane miał tak mocno zaciśnięte zęby, że aż go to bolało. Co tu się, u licha, dzieje? Powinien przypaść do sióstr i zażądać od nich prawdy, ale nie mógł wdzierać się z butami w ich prywatność, zwłaszcza że były pogrążone w smutku.

Claire wyciągnęła rękę i dotknęła ramienia Mirandy, która zawsze była najtwardsza z nich wszystkich, a teraz jakby skruszała. Z jej gardła dobywał się cichy szloch głębokiej rozpaczy.

– Kochałam go. – Randa pokręciła głową. – Bardziej niż myślałam, że potrafię kochać.

– Wiem – szepnęła Claire.

– Miłość to przekleństwo. – Tessa wypuściła w powietrze smugę dymu i zgasiła niedopałek w popielniczce.

– Czasami – zgodziła się Claire. Wzięła głęboki, rozedrgany wdech. – Przy okazji tego śledztwa znów wszystko rozgrzebią. Wiesz, sprawy Harleya Taggerta, Jacka i Huntera.

Tessa prychnęła.

– Kane Moran i Denver Styles już się o to zatroszczyli. Boże, Moran potrafi tak zaleźć za skórę, a Styles! Ten typ przyprawia mnie o gęsią skórkę. Nigdy nie wiadomo, co naprawdę myśli.

– A mnie przyprawia o dreszcz Weston Taggert – wyznała Claire.

– Amen. – Miranda zamknęła oczy i oparła plecy o krzesło.

– Dobra, słuchajcie. Wszystko, co się wydarzyło tamtej nocy, wyjdzie na jaw. I nie tylko Kane, Denver Styles czy tata będą tym zainteresowani – oświadczyła Claire.

– Ona ma rację – potwierdziła Miranda przygaszonym głosem. – Ludzie zaczną się zastanawiać.

– A Ruby i Hank Songbirdowie narobią rabanu o ten nóż Jacka. Reporterzy z całego kraju, rywale ojca w wyborach, a nawet tutejsi, którzy pamiętają tamtą noc, zaczną o wszystko wypytywać, węszyć. Odkryją prawdę.

– O Boże – wyszeptała Tessa i zaczęła dygotać.

– Będziemy się trzymać naszej wersji. – Głos Mirandy był już spokojniejszy. Przejęła kontrolę nad sytuacją.

– To się nie trzyma kupy. – Claire wstała i zaczęła się przechadzać tam i z powrotem po tarasie. Jej sylwetka była czarna na tle świateł z okien. – A ja nie wiem, jaka jest prawda o tamtej nocy.

Kane odetchnął z ulgą. Claire nie była zamieszana w to… nieważne, co to było.

Claire znów dotknęła ramienia Mirandy.

– Nigdy mi nie powiedziałaś, co naprawdę się wydarzyło.

– Tak było lepiej.

Claire spacerowała nieprzerwanie.

– Żartujesz! Przez wiele lat wychodziłam z siebie, zastanawiając się, dlaczego kłamiemy, i usiłując dociec prawdy. – Nagle się zatrzymała i objęła się ramionami, ja gdyby chciała osłonić serce przed prawdą.

Kane odetchnął. Nie zabiła Harleya. Co prawda nigdy nie podejrzewał jej o to, ale wiedział, że kłamała przed nim. Przed światem. I nawet nie wiedziała dlaczego.

– To… to moja wina – powiedziała Tessa drżącym głosem.

– Nie, Tesso, przestań…

– Zamknij się Randa. Przez wiele lat dostawałaś cięgi za to, że mnie osłaniałaś.

Tessa? Zabójczym?

Tessa obiema rękami przeczesała krótkie blond włosy.

– Byłam pijana i ten wieczór spędzałam z Westonem. Byliśmy w domku przy basenie, kiedy weszła tam Randa i rzuciła się na nas. I to ostro.

– Powinnam była go zabić – wtrąciła Miranda.

– Randa usiłowała nas rozłączyć, powiedzieć mi, jaki z niego łajdak i… i… A ja, cholera, miałam strasznego bzika na jego punkcie, wiesz o tym.

Claire milczała, tylko wpatrywała się w młodszą siostrę.

– Nie mogłam tego znieść – powiedziała Miranda. – Weston dopiero co prawie mnie zgwałcił w swoim biurze. Uratowało mnie tylko to, że kopnęłam go w krocze. Więc kiedy znalazłam go z Tessą, dostałam białej gorączki. Usiłowałam ich rozdzielić i Weston… doszedł do wniosku, że da mi nauczkę, więc… O Boże… – głos jej drżał -…więc kiedy się na niego rzuciłam, rozpiął rozporek i… i… Claire, zgwałcił mnie tak brutalnie, że… że…

– Poroniła – wyszeptała Tessa. Dłonie Kane’a zacisnęły się w pięści. Claire stanęła jak wryta.

– Poroniłaś?

– Byłam w ciąży z Hunterem.

– Och, Randa! – Claire obeszła krzesło Mirandy, upadła na kolana i z całej siły uścisnęła siostrę. – Tak mi… tak mi przykro.

– To nie wszystko – dodała Tessa. – Ja tylko patrzyłam, jak on jej to robi. Byłam zbyt pijana i skołowana, żeby cokolwiek zrobić i tylko patrzyłam, jak ją bił i kopał, rozerwał jej ubrania, rzucił ją na sofę, opuścił spodnie i… Och, Rando, wybacz, tak mi przykro, tak cholernie przykro.

– Sza.

Coś podchodziło Kane’owi pod gardło i pomyślał, że za chwilę zwymiotuje. Postanowił, że jeśli kiedykolwiek spotka Westona Taggerta, to własnoręcznie wykastruje sukinsyna, a potem go zabije.

– Byłam… tak zdenerwowana, że kiedy wreszcie odzyskałam władzę w nogach, popędziłam za Westonem – ciągnęła Tessa. – Ledwo dobiegłam do posiadłości Taggertów, zobaczyłam, że znów wyjeżdża. – Wciągnęła powietrze w drżące płuca. – Pobiegłam za nim na przystań.

– Jezu.

– Tessa, przestań – napomniała ją Miranda. – To niemądre.

– Ale to prawda, do cholery. Myślałam, że dopadłam Westona w łódce, ale było ciemno, a ja byłam pijana i… patrzył w inną stronę, więc wzięłam Harleya za Westona i uderzyłam go kamieniem. Odwrócił się… To był Harley. Wypadł z łódki przez reling. Nie chciałam… Nie zabiłabym go… – Zaczęła płakać i kaszleć.

– Nie – jęknęła Claire, głos jej się łamał. – Nie, nie, nie.

– Widziałam, jak oszołomiona szła do domu, wciąż trzymając w ręku kamień – dopowiedziała Miranda. – Powiedziała mi, co się stało, a ja anonimowo zadzwoniłam pod bezpłatny numer policji, ale oni już tam byli, bo ktoś z innej łodzi zobaczył jego ciało. W każdym razie pojechałam do domu i tam znalazłyśmy ciebie.

– Więc ta krew na twojej spódnicy to była krew dziecka?

– Tak – szepnęła Miranda. – Dziecka Huntera.

– A co… Co się stało z kamieniem, którym Tessa uderzyła Harleya?

– Nie wiem. Wyrzuciłam go, kiedy się zatrzymałyśmy i powiedziałam ci, że Harley nie żyje. Pamiętasz tamten odcinek drogi?

Claire skinęła głową.

– Rzuciłam go w lesie.

Claire szybko wstała i podeszła do balustrady. Wychyliła się przez nią i zwymiotowała. Raz, potem drugi, trzeci. Płakała boleśnie, że Kane o mało nie wyszedł z ukrycia. Chciał do niej podbiec, przytulić, pocieszyć. Ale nie mógł.

Nie mógł dalej pisać historii śmierci Harleya. Zniszczyłby przez to życie zbyt wielu niewinnym osobom. Oto nadszedł kres jego osobistej wendety. Stał w cieniu altanki i wiedział, że spali wszystkie swoje notatki i dokumenty na temat Dutcha Hollanda. Jeśli siostry zechcą kiedyś wyrzucić to z siebie, to ich sprawa. Ale nie pogrąży ich i nie odda Tessy pod sąd. Westona Taggerta i tak policja wkrótce zdemaskuje, jeśli to on jest mordercą Huntera i Jacka.

A co do Claire i jej kłamstw o Seanie, to porozmawiają o tym później. Patrzył, jak Miranda odsuwa krzesło i podchodzi do Claire.

– Wszystko będzie dobrze – szepnęła i padły sobie w ramiona.

– A co z Westonem? – spytała Tessa. – Nie możemy pozwolić, żeby nadal chodził wolny.

Miranda miała ponurą minę.

– Policja się zorientuje, że kłamał w sprawie zatrudnienia Huntera. Skojarzą fakty. A poza tym na własną rękę, z pomocą przyjaciela Franka Pertilla, przeprowadziłam małe dochodzenie w swoim biurze. Niektóre interesy Westona, zwłaszcza to kasyno, o które usiłuje dobić targu z jednym z plemion, nie są najczystsze. Będzie miał więcej problemów z prawem, niż kiedykolwiek mu się śniło. Ale to nieważne.

– Oczywiście, że ważne – oświadczyła Tessa rzeczowo. – Musi dostać za swoje.

– Sza. Nie mów tak – rozkazała Miranda. – I powinnaś mieć trochę wiary w siebie. Wiem, że jest ci ciężko, ale wszystko jakoś się ułoży.

– Nigdy się nie ułoży – powiedziała Tessa.

Kane się wycofał i z brzemieniem winy w sercu skierował ku ścieżce okalającej jezioro. Zachował się jak jakiś wiejski podglądacz. Jednak dobiegł go jeszcze głos Tessy: – Myślę, że los na nas się uwziął. Na nas wszystkich.

6.

Claire nie mogła jeść ani spać. Po rewelacjach ostatniej nocy bezustannie przewracała się i rzucała na łóżku, wpatrując się w zegar i wspominając Harleya. Słodki, drogi Harley. Kochała go naiwną, młodzieńczą miłością. Dopóki nie spotkała Kane’a, nie wątpiła w uczucie, jakim go darzyła. Bez względu na wszystkie błędy i potknięcia, nie zasługiwał na to, by umrzeć. Ani Tessa nie zasługiwała na to, żeby stać się zabój czynią.

Wzięła prysznic i ubrała się. Zawiozła dzieci do Stone Illahee na lekcje tenisa i basen, potem wróciła do domu i zastanawiała się, czy kiedykolwiek jej się uda uporządkować życie. Rozważała, czy nie zatelefonować na policję, kilka razy chwytała za słuchawkę, ale zdecydowała, że pozostawi tę decyzję Mirandzie. Starsza siostra pracuje u prokuratora okręgu Multnomah, który to okręg stanowi większą część metropolii Portland. Jako prawnik ma pewne zobowiązania wobec prawdy, sprawiedliwości i litery prawa. Więc władze Chinook mogą skorzystać właśnie z niej jako źródła informacji.

A ty? Czy nie obchodzi cię, co jest dobre, a co złe? Śmierć Harleya? To, że Weston zgwałcił Mirandę? Żal Mirandy po Hunterze i jego dziecku?

Jej duszę rozdzierał ból. Tak wiele agonii. Zbyt wiele.

Podobnie jak zdarzało się to w dzieciństwie, odczuła potrzebę ucieczki. Ignorując listę rzeczy do zrobienia, poszła do stajni. Zauważyła chmury sunące po niebie. Nieważne. W ciągu kilku minut osiodłała gniadą klacz i skierowała się w stronę starego, zarośniętego szlaku, ku świętemu miejscu plemienia Indian, do polany na klifie, przed którą dawno temu ciągle przestrzegała ją Ruby. Do tego niezwykłego miejsca, gdzie wraz z Kane’em odnalazła miłość.

Kane. Serce ją bolało na myśl o nim. Z pewnością odkryje prawdę i zdemaskuje jej kłamstwa. Było coś wróżebnego w tym, że to on jest ojcem Seana. I co dalej? Znienawidzi ją na całe życie? Opuści ją? Postara się przejąć nad nim opiekę? Myśli kłębiły się w spirale lęku. Boże, musi mu o tym powiedzieć, i to szybko.

Ponad drzewami unosił się klucz mew. Pomiędzy gałęziami rozpościerały się sieci pajęczyn połyskujące kropelkami rosy. Kilka liści uderzyło japo twarzy, kiedy klacz miarowo biegła w górę, w stronę chmur.

Na szczycie klifu zwolniła i przywiązała konia do drzewa w miejscu, gdzie niegdyś spotykała Kane’a. Dzisiaj nie było tu nikogo i gdyby nie stary ślad po ognisku trudno byłoby uwierzyć, że na tym gruncie kiedykolwiek stanęła ludzka stopa. Przeszył ją chłodny dreszcz. Zastanawiała się, czy Ruby miała rację, mówiąc, że ten skrawek ziemi zamieszkują duchy umarłych.

Rozczarowana pozwoliła klaczy skubać trawę, a sama siedząc w siodle, z grzbietu klifu wpatrywała się w toń oceanu, mroczną i niezgłębioną. Chmury coraz niżej nad nią opadały. Uświadomiła sobie, że nie chodziło jej o przejażdżkę, tylko o to, żeby znów spotkać się z Kane’em. Przyjechała tu nie po to, żeby popatrzeć na to ponure miejsce, gdzie dokonało się ich zbliżenie, lecz na Kane’a.

Więc go zobaczy.

– Wio! – Pociągnęła za cugle. W drodze do domu mocno ścisnęła klacz kolanami, nakłaniając ją do galopu. Z jakiegoś powodu czuła, że musi prześcignąć czas. Wydawało jej się, że jeśli natychmiast nie spotka się z Kane’em i nie powie mu prawdy, świat się zawali.

Ostatnią osobą, którą Weston spodziewał się zobaczyć w swoim biurze, była Tessa Holland. I oto ona! Siedziała na kanapie, krzyżując kształtne nogi. W dłoni trzymała zapalonego papierosa. Jakoś udało jej się przemknąć obok gestapowców z recepcji. Zresztą Weston nie miał nic przeciwko temu. Wyglądała jak zwykle seksownie w białym obcisłym sweterku i czarnej mini. Poczuł, że jego penis się napina, i w duchu przeklął swoją nadpobudliwość seksualną, która zawsze ściągała na niego kłopoty. I to poważne.

– Tessa – powiedział z nadzieją, że zabrzmi to jak najzwyczajniej. Oparł się o biurko i objął dłońmi jedno kolano. – Czemu zawdzięczam taki zaszczyt?

– Pomyślałam, że już czas na spowiedź.

– Twoją?

– Nie. Twoją. – Strząsnęła popiół z papierosa i wypuściła z ust smugę dymu. – Słyszałeś, że znaleziono ciało Huntera Rileya w miejscu wykopów pod rozbudowę Stone Illahee?

Musi być ostrożny w tej materii. Najwyraźniej Tessa wie więcej, niż myślał.

– Słyszałem, że znaleźli jakieś ciało. Przypuszczają, że może to być Riley ze względu na jakiś tam pierścień, który miał na palcu. Ale nie można tego stwierdzić na pewno, dopóki nie zostaną przeprowadzone i poświadczone analizy uzębienia.

– To tylko kwestia czasu. – Przechyliła głowę i obrzuciła go wzrokiem w taki sposób, że aż skurczył się w sobie.

– Zrobiłeś to, Westonie – oświadczyła. – Wszyscy to wiemy, ponieważ kłamałeś, mówiąc o jego zatrudnieniu w Kanadzie. – Cmoknęła. – Wiesz, miałam cię za sprytniejszego.

– I po co tu przyszłaś? Żeby mnie oskarżyć o morderstwo? – Zaśmiał się. – Daj spokój, Tessa. Wyluzuj. O ile pamiętam, kiedyś spędziliśmy razem wiele miłych chwil. Czy nie dlatego tu przyszłaś?

– Chciałbyś. Po prostu chciałam trochę się tobą pobawić.

– Tessa, skarbie…

– O ile ja pamiętam, to kiedyś spędziliśmy razem kilka przykrych chwil – powiedziała, otwierając szerzej niebieskie oczy. – Jak wtedy, kiedy mnie zbiłeś i kazałeś sobie obciągnąć druta.

– Przestań…

– A potem jak zgwałciłeś Mirandę. Pamiętasz? Poroniła. Wiedziałeś o tym? – Tessa wstała i podeszła do Westona na tyle blisko, żeby trącić go w pierś dwoma palcami, w których trzymała papierosa. – A ja byłam taka słaba i tak cholernie bezużyteczna, że nawet nie mogłam wstać i jej pomóc. Powinnam była cię wtedy zabić, Taggert, i oszczędzić tego problemu władzom, kiedy oskarżą cię o zamordowanie Huntera Rileya.

– Nie żabi…

– W takim razie wiesz, kto to zrobił. – Strzepnęła popiół na jego wykładzinę. – Lepiej już teraz postaraj się o dobrego adwokata, Taggert, bo będziesz go potrzebował.

– Nie masz żadnego dowodu na to, co mówisz – odparł spokojnie, choć wewnątrz wrzał. – Poza tym kto by ci uwierzył? Ilu psychiatrów zmieniłaś w ciągu ostatnich piętnastu lat? Pięciu? Dziesięciu? I mówią, że nawet sypiałaś z jednym z nich. Chryste, Tessa, nie wiem, o czym mówisz. Jesteś po prostu kolejną schizofreniczką, która ma wizje.

Nie cofnęła się ani o centymetr.

– A co z Jackiem Songbirdem? Wiesz, że znaleźli jego nóż obok ciała Huntera? – Dziwnie się uśmiechnęła, rozciągając zmysłowe usta lśniące od czerwonej pomadki. Pokiwała głową, jak gdyby właśnie przyszła jej do głowy jakaś ważna myśl. – Czy przypadkiem nie widziałam tego noża u ciebie? Pamiętasz? Zaraz potem, jak ktoś porysował twój samochód.

Weston zaczynał się pocić, ale był zbyt doświadczonym graczem, żeby się złamać.

– Coś ci się przywidziało, prawda?

– Lecisz głową w dół, Taggert, i dobrze. Już czas. Po prostu chciałam się przekonać, czy wreszcie jestem gotowa zeznawać, nie tylko na temat tego noża, ale również wszystkich innych spraw.

Weston zaśmiał się, choć miał ochotę ją udusić gołymi rękami.

– Proszę bardzo. Nie mam nic do ukrycia. Dlaczego miałbym zabić Rileya czy Songbirda?

– Słuszne pytanie, ale wiesz… – zgasiła papierosa w mosiężnej popielniczce, która stała na stoliku przy kanapie – gliny mają już swoje sposoby na wykrywanie motywów. O… – urwała, jakby zaświtała jej w głowie jakaś nowa myśl. – Pewnie wiesz, że trwa również śledztwo dotyczące twoich interesów.

Ścisnęło go w dołku.

– Śledztwo?

– Jasne. Nie jestem pewna, który resort zabrał się za tę kontrolę, urząd skarbowy czy może jakiś inny, ale lepiej postaraj się uporządkować dokumenty. – Ściskając w rękach torebkę, ruszyła w stronę drzwi. – Wpadłam tu, żeby przekazać dobre wieści, ponieważ doszłam do wniosku, że jestem ci winna solidną zapłatę za wszystkie przysługi, które wyświadczyłeś mnie i mojej rodzinie. – Posłała mu całusa i chwyciła za klamkę. – Do zobaczenia w sądzie.

Wyparowała z pokoju wraz z obłokiem dymu i drogich perfum. Nabierała go. Oczywiście, że tak. Bo chyba nie pogardzała nim aż tak bardzo, żeby zniżyć się do złożenia zeznań. Czyż nie istnieje ustawa o przedawnieniu takich przestępstw jak gwałt i pobicie… A może to się zmieniło? Co do morderstwa, to… Myśl, Taggert. Myśl. Bywałeś już w większych opałach niż te. Musi być jakieś wyjście!

Okrążył biurko i usiadł w swoim fotelu. Serce waliło mu jak młotem, a pot zlał całe ciało. Przez chwilę było mu niedobrze, ale to minęło i pomyślał, że przecież jest wyjście. Trzeba się tylko pozbyć Tessy. Oraz Seana. Dzieciak jest synem Harleya i potencjalnym współdziedzicem jego majątku. Więc trzeba się nim zająć. Zbyt długo i ciężko pracował. Jednego życia by nie starczyło na to wszystko, co zrobił w pogoni za coraz większą fortuną. Już tylko Paige rywalizowała z nim o swoją część majątku, ale jej nigdy nie będzie w stanie się pozbyć. Jest potrzebna do opieki nad starym. Zresztą może mu w jakiś sposób zagrozić. Wprawdzie nigdy zbyt wiele nie mówiła o tym, ale był pewien, że zna wszystkie jego ciemne sprawki, dokumentuje je i czeka na odpowiednią chwilę, by to wykorzystać przeciwko niemu.

Wprawnymi palcami zadzwonił do Denvera Stylesa. Odezwała się automatyczna sekretarka. Nagrał wiadomość, że chce się spotkać jeszcze tego wieczoru.

Claire nigdy w życiu nie była w chacie Kane’a po drugiej stronie jeziora. Wiedziała, że tam mieszka, nawet przepływała obok motorówką, ale nigdy się tam nie zatrzymała, a jej związek z Kane’em przed jego wyjazdem do wojska był tak krótki i nagły, że nie było na to czasu. Zresztą wówczas Kane szukał byle pretekstu, żeby wymknąć się z domu i uciec od tego pijaka, swego ojca.

Teraz, wjeżdżając na parking przed domem, czuła łomotanie serca. Dżip Kane’a stał przy podjeździe. Nie było odwrotu. Musiała stanąć z nim oko w oko i powiedzieć mu, że jest ojcem. Już dosyć kłamstw. Miała spocone dłonie i wynajdywała tysiące pretekstów, żeby nieuniknione odłożyć na później, ale nie mogła. Przyszedł czas.

Ledwie weszła na schody przed domem, Kane otworzył drzwi.

– Szukasz mnie? – spytał, a wydawał się bardziej daleki niż kiedykolwiek, nie przytulił jej ani nie pocałował. Nawet się nie uśmiechnął. Ale był jak zwykle przystojny i męski. Miała ochotę paść mu w ramiona, objąć go, pocałować i nigdy nie wypuścić.

– Musimy porozmawiać.

Z zainteresowaniem uniósł brwi.

– O czym?

– O wielu rzeczach.

Przytrzymał drzwi i wpuścił ją do środka. Pokój był czysty, pomijając stanowisko pracy, na którym leżało pełno papierów, długopisów, teczek, spinaczy biurowych, był tam też jego komputer. Czuła, że stoi za jej plecami i czeka. Szukała odpowiednich słów, żeby ją zrozumiał.

– Jest coś… co powinieneś wiedzieć.

– Obróć się, Claire – poprosił, dotykając jej ramion i delikatnie ją odwracając, tak żeby nie mogła uniknąć patrzenia mu w oczy.

– Trudno mi o tym mówić. – Odchrząknęła. – To… dotyczy Seana.

Lekko zacisnął usta.

– Nie jest synem Paula?

– Co? Nie, ale…

– Jest mój.

Te dwa słowa wciąż odbijały się echem w jej głowie, zagłuszając panującą w pokoju ciszę. Czy to potępienie widziała w jego oczach, czy tylko gniew?

– Tak.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś?

– Nie mogłam… Kiedy się o tym dowiedziałam, byłam już mężatką. Paul zgodził się oficjalnie uznać dziecko za swoje i myślałam… – Miała w oczach łzy, policzki zarumienione ze wstydu. – To znaczy, dopóki Sean nie ukończył trzech, czterech miesięcy, myślałam, że…

– Że to jest dziecko Taggerta.

– Tak. – Mówiła drżącym głosem. – Och, Kane… Tak bardzo mi przykro.

Przytuliła się do niego i poczuła, że jest sztywny jak jego głos.

– Myślałam, że to Harley jest jego ojcem. Przez cały okres ciąży i w pierwszych miesiącach życia dziecka sądziłam, że jego ojciec nie żyje, że nigdy nie będę mogła się z tym pogodzić… Mijały miesiące i lata, a ja coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że to twój syn. Ale zaszłam w ciążę z Sam i łatwiej było udawać, że jesteśmy szczęśliwą normalną rodziną. – Piekące łzy zamgliły jej oczy. – Oczywiście, że nią nie byliśmy.

Wstrząsnął nim dreszcz. Jeszcze przed sekundą był taki daleki, a teraz mocno ją objął ramionami i przytulił, jak gdyby chciał ją posiąść na zawsze, ciałem i duszą.

– Już dobrze – powiedział, chuchając jej we włosy. Kolana jej zadrżały. Co zrobiła, żeby zasłużyć na jego zrozumienie? Pocałował ją w czubek głowy. Cicho zaszlochała.

– Kocham cię – wyznała, a on jeszcze mocniej ją przycisnął do siebie.

– Kocham cię. – Podniósł ręce i obrócił jej twarz ku swojej. – Wiedziałem o Seanie.

Zamarła.

– Wiedziałeś?

– Wczoraj to odkryłem.

– Co? – Usiłowała mu się wyrwać, ale zatrzymał ją w ramionach.

– Mam kopię jego świadectwa urodzenia.

– O nie… – Zapragnęła zapaść się pod ziemię.

– Najpierw pomyślałem, że jest synem Taggerta, ale potem, gdy się nad tym zastanowiłem, doszedłem do wniosku, że jest bardziej podobny do mojej rodziny. Grupa krwi się zgadza. Sprawdziłem to.

– Kiedy się o tym dowiedziałam, było już za późno. Pomyślałam, że dla niego lepiej, jeśli będzie uważał Paula za naturalnego ojca, bo byliśmy małżeństwem. – Pociągnęła nosem. – Kolejny mój błąd.

– Wszystko będzie dobrze – powiedział.

Jakże bardzo by chciała mu uwierzyć, zaufać mu.

– Nie rozumiem, jak może być dobrze.

– Chciałbym, żebyś za mnie wyszła, Claire – oświadczył, patrząc jej w twarz i uśmiechając się blado. – Straciliśmy wiele czasu, ale myślę, że jeszcze nie jest za późno. Dla nas wszystkich.

– Ale Sean i Samantha…

– Oboje będą moimi dziećmi.

– Nie sądzę… Chciałam powiedzieć, że przecież piszesz tę książkę o Harleyu.

– Już nie. Muszę ci się z czegoś zwierzyć. – Podprowadził ją do sofy i oboje na nią się osunęli. Otoczył ją ramieniem i opowiedział, co się wydarzyło wczoraj wieczorem, jak biegł dookoła jeziora z zamiarem przeprowadzenia z nią ostrej rozmowy o Seanie, jak później, kiedy przypadkiem usłyszał głosy sióstr, nie mógł się powstrzymać od podsłuchiwania.

– Nie powinienem był stać w ukryciu i słuchać tej rozmowy – powiedział. Wciąż go gryzło sumienie. – Ale nie mogłem stamtąd odejść. Wierz mi, jeśli chodzi o mnie, twoje tajemnice są bezpieczne.

– Już nic nie jest bezpieczne.

– Sza.

Całując ją, czuł w ustach smak łez.

– Tylko mi zaufaj, Claire.

– Ufam ci. – Drżąc przytuliła się do niego i westchnęła, jakby już się poddała.

– Zostań moją żoną.

– Zostanę – obiecała.

Znów ją pocałował. Wiedział, że ta kobieta jest jego przeznaczeniem.

Weston ustawił kliwer i chwycił wiatr w żagiel. Zadzwonił do Devnera Stylesa i poprosił o spotkanie na osobności. Obaj już byli na pokładzie „Stephanie” i przybijali do brzegu. Sterując zgrabną łodzią, Weston zastanawiał się, na ile może Stylesowi zaufać. Chciwy sukinsyn gotów jest zrobić prawie wszystko za odpowiednią sumkę, tego był pewien. O ile go znał, Styles nie miał żadnych skrupułów. Był wyrachowanym prywatnym detektywem, który zapewne miał jakieś powiązania ze światem przestępczym.

– Mam problem – wyznał, sterując łodzią tak, że płynęła z wiatrem.

– Jaki? – Styles obrzucił go cholernie przenikliwym spojrzeniem.

– Mam nadzieję, że mi pomożesz go rozwiązać.

– Może.

– Chcę, żeby kilka osób… znikło.

Wiatr targał włosy Stylesa, zasłaniając mu oczy, ale wyraz jego twarzy się nie zmienił. Nadal przenikał Westona metalowymi, szarymi oczami.

– Co znaczy „zniknąć”?

– Odejść na zawsze. Styles masował szczękę.

– Chcesz, żebym je zabił? Weston wzruszył ramionami.

– Myślę, że tak będzie najprościej. Jakiś wypadek na szosie sto jeden, gdzie szosa zakręca wysoko nad morzem. Barierki mogą być mniej wytrzymałe i samochód może wypaść z drogi. Mógłby stoczyć się z klifu i wylądować w oceanie.

Styles prawie niedostrzegalnie zacisnął szczękę.

– A kto by był w tym samochodzie?

– Tessa Holland i jej siostrzeniec, Sean St. John.

– A jeśli powiem „nie”?

– W grę wchodzi duża suma pieniędzy.

Styles zawahał się. Weston wiedział, że już ma go w garści. Drań na pewno nie przepuści takiej okazji.

– Ile?

– Parę setek tysięcy. Musisz tylko znaleźć sposób ich uprowadzenia. Wlać trochę alkoholu w gardło Tessy, może też w gardło chłopaka. Założę się, że ten mały wypróżnił już wiele butelek piwa w swoim życiu. Gdy już będą spici, wsadzić oboje do samochodu Tessy, a kiedy jutro wieczorem wszyscy inni będą na przyjęciu z okazji ogłoszenia kandydatury Dutcha na gubernatora, ta dwójka będzie mieć wypadek.

– Żebyś ty miał alibi. – Głos Denvera nie odzwierciedlał żadnych reakcji.

– Bingo. – Weston zawrócił łódź w kanał wiodący do zatoki. – I co ty na to?

– Dwieście tysięcy?

– Zgadza się. Sto na początek.

Kamienne oczy zaiskrzyły i widać w nich było cień wahania czy też drgnienie sumienia. Potem na twarzy Stylesa pojawił się szeroki cierpki uśmiech.

– Umowa stoi, Taggert – oświadczył. – Ale chcę, żebyś mi zapłacił jutro wieczorem, jak tylko skończy się przyjęcie. Potem znikam na zawsze. I już nigdy o mnie nie usłyszysz.

– Tym lepiej. – Weston doszedł do wniosku, że jednak podoba mu się styl tego gościa.

– Chciałabym o czymś z tobą pomówić – powiedziała Claire, kiedy Sean wparował do domu jak burza. Ostatnio znikał na większość część dnia, wciąż obrażony za przeprowadzkę do Oregonu. Wprawdzie drugi raz nie przyłapano go na kradzieży, ale włóczył się po okolicy z dzieciakami, którym nie ufała, i odszczekiwał się. Często zdarzało się, że cuchnął piwem i papierosami, choć nigdy nie złapała go na gorącym uczynku. Nie widziała go też pijanego.

Wchodził po schodach na górę, do swego pokoju.

– Co? – Gwałtownie obrócił się w jej stronę. Zobaczył, że włożyła kremową suknię. – O kurczę! Myślisz, że pójdę na to pieprzone przyjęcie, co?

– To wielki wieczór dla twego dziadka.

– Jeśli chodzi o mnie, to dziadek może się wypchać. Jest sukinsynem, który pozwala sobą manipulować.

– Sean!

– Cóż, taki jest. Poza tym mam inne plany.

– Z kim?

– Czy to ważne?

– Oczywiście. A to przyjęcie nie jest czymś, od czego możesz się wykpić.

– Mogę, mogę. Dziadkowi wisi, czy tam będę, czy nie. I tak mnie nie lubi.

– Dlaczego tak mówisz?

– Widzę, jak na mnie patrzy.

– Paranoik z ciebie – powiedziała Samantha, zbiegając po schodach w nowej sukience.

– A ty jesteś…

– Zmieńmy temat, dobrze? Nie mamy czasu na takie dyskusje. Chodź do kuchni, Sean. Musimy o czymś porozmawiać.

Teraz albo nigdy – powiedziała sobie. Zbyt wielu ludzi wiedziało, że Sean nie jest synem Paula. Czas, żeby chłopak poznał prawdę.

– Jeśli ktokolwiek twierdzi, że coś kradłem, to łże jak…

– Samantho, musimy na chwilę zostać sami – oświadczyła Claire, a Sam pokiwała głową i wymknęła się na werandę. – Tylko się nie ubrudź.

– Nie ubrudzę. Nie martw się. – Zatrzasnęła drzwi.

Claire poszła za synem do kuchni i patrzyła, jak szpera w lodówce i z puszką coli i kawałkiem zimnego kurczaka ciężko opada na stołek przy ladzie. Włosy opadały mu na twarz. Był wyraźnie zirytowany. Patrzyła na niego nieufnymi oczami, ale całym sercem go kochała.

– Chcę, żebyś się czegoś dowiedział. Powinnam była ci to powiedzieć już dawno temu.

– No? – Otworzył puszkę i pociągnął łyk.

– Chodzi o twego ojca.

– To zboczeniec. – Napił się znowu coli.

– Nie, Sean. Nie mówię o Paulu.

– Cholera, no to o czym… – Gwałtownie podniósł wzrok. Położyła dłoń na jego przedramieniu i wyczuła napięcie mięśni.

– Paul St. John nie jest twoim biologicznym ojcem.

– O kur… – Usunął rękę, jakby go jej palce poparzyły. – Co chcesz przez to powiedzieć?

– Tylko to. Słuchaj. Nie byłam mężatką, kiedy zostałeś poczęty. Miałam kogoś, kto poszedł do wojska i o tobie nic nie wiedział.

– Co? – Zeskoczył z taboretu, który poturlał się i uderzył w ścianę. – Co?! Na litość boską, to jakiś chory żart!

– Wcale nie żart.

– Ale… – Z niedowierzaniem pokręcił głową.

– Twoim ojcem jest Kane Moran. Seanowi szczęka opadła.

– Ten facet z motorem?

– Który uchronił cię przed oskarżeniem o kradzież.

– To on jest moim ojcem? – Seanowi głos się łamał. – To kolejne kłamstwo, prawda?

– Nie. – Jej oczy patrzyły śmiertelnie poważnie, a na jego twarzy buntownicza purpura ustąpiła miejsca trupiej bieli.

– Niemożliwe.

– Tak, Sean. Powinnam była wcześniej ci to powiedzieć.

– Cholera, no pewnie, że tak! Mamo, co ty sobie myślisz? Chcesz mi powiedzieć, że całe moje życie to jeden wielki blef?

– Nie, ale…

– Jezu, nie mogę w to uwierzyć! – W oczach stanęły mu łzy. – Na Boga! Pieprzyłaś się z nim, a potem wcisnęłaś mnie temu zboczeńcowi St. Johnowi? A co z Sam? – Znów łamał mu się głos. Usiłował tłumić płacz.

– Jej ojcem jest Paul.

– Niech to diabli!

– Sean, tylko mnie wysłuchaj…

– Jeszcze czego! – Przeskoczył przez stołek i ruszył w kierunku drzwi. – Do jasnej cholery, nie ma mowy! – Wyskoczył za drzwi i zaczął biec co sił w nogach. Claire popędziła za nim, ale na tarasie obcasy zaczepiały się o deski podłogi i nie mogła go dogonić. Już zniknął w lesie za garażem i pomostem.

– Co się stało? – spytała Samantha, siedząca na ogrodowej huśtawce.

– Powiedziałam mu coś, czego nie chciał usłyszeć.

– Co?

– Później ci powiem. Teraz muszę go odnaleźć.

– Niech trochę ochłonie – poradziła Sam. – Przecież nie musi iść na to przyjęcie, prawda?

– Powinien.

– Jest tam potrzebny jak piąte koło u wozu – powiedziała Samantha tonem znawczyni.

Claire wpatrywała się bezradnie w las. Sam ma rację. Nagle znów poczuła, że powinna za nim pobiec, zatrzymać go i powiedzieć, że wszystko się jakoś ułoży i że przeprasza za kłamstwa. Modliła się, żeby nic mu się nie stało i żeby ją zrozumiał. Miała nadzieję, że postąpiła właściwie.

– No dobrze, dajmy mu trochę czasu – powiedziała do Samanthy i skierowała się ku domowi. Weszły do kuchni, gdy zadzwonił telefon. Po trzecim dzwonku Claire chwyciła słuchawkę.

– Claire? – Głos Mirandy. – Widziałaś Tessę?

– Nie. A powinnam?

– Wybierała się razem ze mną na przyjęcie, ale nie ma jej w apartamencie ani nigdzie w Stone Illahee.

To nie była niespodzianka.

– Wiesz, w jakim jest stanie?

– Wiem, że nie miała ochoty iść, ale w końcu obiecała, że pójdzie.

– Już jej się zdarzało, że nagle zmieniała zdanie.

– W tym wypadku jest inaczej – powiedziała Miranda. Przez plecy Claire przebiegł dreszcz niepokoju. – Rozmawiałam z nią dwie godziny temu. Powiedziała, że zaraz będzie gotowa. Ale problem polega na tym, że już wtedy piła. Tak sądzę.

– Czasem, kiedy chce sobie dodać animuszu…

– Wiem, wtedy wypija kieliszek. Ale… Cóż, i tak nic nie mogę na to poradzić. Do zobaczenia na przyjęciu. Może Tessa się tam pojawi.

– Może – mruknęła Claire.

Wciąż wpatrywała się w las, gdzie zniknął jej syn. Wróci do domu. Zawsze wracał. Ale dopiero wtedy, kiedy się otrząsnął i dobrze do tego przygotował.

Zerknęła na wieczorne niebo. Miała nadzieję, że ten dzień jak najszybciej się skończy.

Sala balowa Stone Illahee była wypełniona po brzegi. Rozbawieni, wystrojeni goście zbierali się w grupki. Strzelały butelki szampana, tryskając srebrnymi fontannami. Zasłane płóciennymi obrusami stoły uginały się od trunków i przystawek. Na podium stał Benedict Holland i ogłaszał swoją kandydaturę na stanowisko gubernatora.

Nastrój był podniosły. Muzyk przy białym fortepianie grał Happy Days are Here Again, a mężczyźni w garniturach poklepywali Dutcha po plecach.

Ale Claire była zdenerwowana. Coś tu było nie tak. Czuła to w kościach. Kane’a, oczywiście, nie było na przyjęciu. Dutch uważał go za wroga. Brakowało też Denvera Stylesa. Claire pomyślała, że to dziwne. Rzeczywiście, coś tu nie grało. Claire nie mogła oprzeć się wrażeniu, że na jej szyi coraz bardziej zaciska się niewidzialna pętla.

– Gdzie Denver? – spytała Miranda.

– Skąd mam wiedzieć? – Claire rozejrzała się w tłumie. Usłyszała szmer głosów i zobaczyła, jak przez drzwi wejściowe raźnym krokiem wchodzą Weston i Kendall Taggertowie. – O-o!

– Co tu się dzieje? – spytała oszołomiona Miranda. – Tata nigdy by go nie zaprosił.

Kendal, jak zwykle blada, zdobyła się na niepewny uśmiech. Claire odniosła wrażenie, że kobieta jest wystraszona niby gotowa do ucieczki sarna. Za to Weston uśmiechał się od ucha do ucha i ściskał wszystkim ręce, jakby był mile widzianym gościem.

– Może jest zapalonym republikaninem?

– Mimo to uważam, że ojciec jednak… O Boże! Uwaga!

Dutch wreszcie ich dojrzał i uśmiech zastygł na jego purpurowej twarzy. Zszedł z podium i przemierzył całą salę, ignorując najlepsze życzenia i pozdrowienia gości.

– Mamy problem – oświadczyła Miranda. – Wezwij ochronę.

– Co się dzieje? – spytała Samantha, wyczuwając niepokój w głosie Mirandy.

– Nie wiem. – Claire przeszła w drugi koniec sali, żałując, że nie ma przy niej Kane’a. Na pewno wiedziałby, co zrobić. Wcześniej zadzwoniła, żeby go powiadomić o zniknięciu Seana. Obiecał poszukać syna, porozumieć się z nim i do niej zadzwonić. Do tej pory się nie odezwał.

Odnalazła jednego strażnika. Dutch właśnie dotarł do Westona.

– Co tu robisz, Taggert? – spytał.

Weston zaprezentował wystudiowany uśmiech.

– Przyszedłem, żeby ci życzyć wszystkiego najlepszego.

– Akurat!

– Dutch… – Szef kampanii wyborczej Murdock chwycił Dutcha za ramię.

Kendall wyglądała, jakby chciała się zapaść pod ziemię.

– Wynoś się! Weston uniósł rękę.

– Hej, też płacę składki i jestem pełnoprawnym członkiem…

– Powiedziałem: wynocha!

– Mówiłam ci, że to nie jest dobry pomysł – odezwała się Kendall. Fortepian ucichł i rozmowa niosła się echem po całej sali. Wszystkie oczy skupiły się na nowym kandydacie i jego odwiecznym rywalu.

– Nie wiem, jaką znów grę prowadzisz, Taggert, ale równie dobrze możesz ją rozegrać gdzie indziej!

Ochroniarze przedzierali się przez tłum.

– Uspokójmy się wszyscy – nalegał Murdock. – Benedict, proszę. Ale Dutch ani myślał go słuchać.

– Wyprowadzić go z mojej posiadłości – rozkazał. – I to już! – Jeden ze strażników dotknął ramienia Dutcha, ale ten tylko gwałtownie odwrócił się i przeszył go rozwścieczonym wzrokiem. – Do licha, to mój hotel, moje przyjęcie, moje…

Nagle drzwi się otworzyły i wpadł przez nie Kane w towarzystwie trzech policjantów.

– Na litość boską, co znowu? – burknął Dutch.

Wszystkie spojrzenia skupiły się na stróżach prawa. Z wyjątkiem Claire, która utkwiła wzrok w Kanie. O mało nie zemdlała, kiedy zobaczyła w jego oczach ból nie do opisania. Sean. Stało się z nim coś przerażającego. Kane przeszedł w głąb sali i objął ją ramionami.

– Na sto jedynce zdarzył się wypadek – powiedział funkcjonariusz do Dutcha. – Samochód zeskoczył z szosy, łamiąc barierkę i wylądował w oceanie. Piętnaście minut temu. Tablice rejestracyjne wskazują na to, że auto pochodziło z Kalifornii, a właścicielką była Tessa Holland.

Miranda krzyknęła, a pod Claire ugięły się nogi.

– Tessa – wyszeptała. Zrobiło jej się niedobrze.

– Co? – Dutch cofnął się chwiejnie o krok. – Co? Tessa? Nie!

– Nie znaleźliśmy jeszcze żadnego ciała, ale wysłaliśmy już ludzi na brzeg. Płetwonurkowie są gotowi.

– Co jeszcze straszniejsze – wyznał Kane niskim, przerażonym głosem – podobno wcześniej widziano Tessę w miasteczku. Z chłopcem.

– Z chłopcem? – spytała Claire, prawie mdlejąc.

– Z chłopcem, którego rysopis pasuje do Seana.

Mrok nocy przecinało migotanie czerwieni, biali i niebieskości. Radiowozy szeryfa stały nad urwiskiem, przy rozerwanej barierce. Skierowane w dół reflektory oświetlały samochód Tessy, pogruchotany i zgnieciony, bez szyb.

Ale nie znaleziono żadnych ciał i Claire była pewna, że porwały je morskie fale. Było jej słabo. Łzy parzyły. Wpatrywała się w ciemną, wzburzoną wodę i modliła się, żeby jakimś cudem ocaleli jej siostra i syn.

Na miejscu wypadku zebrał się tłum. Fotografowie i reporterzy otoczyli teren odgrodzony taśmą. Goście z przyjęcia wyborczego przyjechali nad urwisko, wszyscy przerażeni i zaciekawieni, wszyscy wdzięczni losowi za to, że ich najbliższych nie było samochodzie, który spadł z wysokości około stu metrów.

Claire zastygła w bólu, choć Kane, również pogrążony w milczącym cierpieniu, mocno ją trzymał w objęciach. Ktoś zarzucił jej na ramiona pled. Przypomniała sobie noc sprzed lat, kiedy wraz z siostrami wylądowała w jeziorze Arrowhead i jakaś dobra dusza ofiarowała stare koce i rozgrzewającą kawę.

– Jak to się stało? – pytała.

Przypomniała sobie, jak Miranda napomknęła, że Tessa piła. Może przypadkiem natknęła się na Seana i postanowiła, że nie pójdzie na przyjęcie? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?

Oparła się o Kane’a, który zamarł w bezruchu. Do szpaleru samochodów dołączył mercedes Westona Taggerta.

– Odejdźcie, ludzie. Rozejść się. Nie ma tu nic do oglądania – wołali policjanci, ale ciekawscy gapie nie dawali za wygraną, a Weston zapalił papierosa, ignorując polecenie funkcjonariuszy.

– Skurwiel – mruknął Kane, odrobinę rozluźniając mięśnie ramion. – Co, do cholery, on tutaj robi?

– Któż to wie? – Claire była zbyt głęboko pogrążona w bólu i lęku, żeby się nad tym zastanawiać.

Ale Kane aż się rwał do zwady. Powoli puścił Claire i obrócił się do Taggerta.

– Co tu robisz?

– Po prostu przyjechałem złożyć kondolencje.

– Nikt ich nie potrzebuje.

– O co ci chodzi, Moran?

– O ciebie. Wiesz, że to tylko kwestia czasu. Wcześniej czy później aresztują cię za zamordowanie Huntera Rileya.

– Nie mam nic…

– Oraz Jacka Songbirda.

– Postradałeś zmysły? Słuchaj, jeśli nie przestaniesz mnie szkalować, to wezwę swojego adwokata i będziesz tak długo włóczyć się po sądach, że odechce ci się wszystkiego.

– Czyżby? – spytał Kane. W jego oczach były groźne błyski, a pięści zaciśnięte. – Co ty wiesz o tym? – Skinął głową w stronę zdewastowanej barierki.

– Nic, prócz tego, że Tessa Holland nie zauważyła zakrętu i zamieniła samochód w torpedę.

– I ty nic o tym nie wiesz.

– Szukasz guza, Moran – Weston wykrzywił usta w uśmiechu wyższości.

– Czyżby? A czy Tessa nie miała zamiaru zeznawać przeciwko tobie?

– Nie wiem, co ci się roi.

– Kane, przestań! – ostrzegła Claire, wyczuwając, że rwie się do bójki.

– Hej tam, spokój! – rozkazał muskularny funkcjonariusz z gęstymi wąsami.

– Będziesz miał za swoje, Taggert! Już ja tego dopilnuję.

– Tak jak dopilnowałeś Dutcha Hollanda? Tylko że za bardzo zawróciła ci w głowie jego córka i teraz nie wypada ci dokończyć tej książki. Co, nie?

– Opowieść o Taggercie będzie znacznie ciekawsza.

– Dobra. Wy dwaj, wsiadać do samochodów!

Kane zaczął już się odwracać, ale w tej chwili z poślizgiem kół zatrzymał się przy nich czarny lexus. Wysiadła z niego Paige Taggert.

– Co, u licha, tutaj robisz? – spytał Weston.

Paige westchnęła, spojrzała na brata i zerknęła na Kane’a.

– Przyjechałam tutaj, bo pomyślałam, że wreszcie nadeszła odpowiednia pora, bracie. – Uśmiechnęła się i wyjęła z torebki kartkę papieru.

– Pamiętasz to? Przed laty znalazłam tę kartkę w kominku. To kawałek świadectwa urodzenia, które usiłowałeś spalić. Dotyczy Huntera Rileya. O, a co do tego pistoletu znalezionego niedaleko ciała Harleya, to… był mój, a ściślej biorąc, mamy pistolet. Kiedy się zorientowałam, że zabiłeś Huntera Rileya, poszłam cię szukać, żeby ci dać popalić. Ale się wystraszyłam i zawróciłam. Harley mnie zobaczył z łodzi, chciał wiedzieć, co robię, i wyrwał mi pistolet z rąk, a potem wrzucił go do wody.

– I po co ci to? – spytał Weston.

– Bo czas, żebyś zapłacił za swoje grzechy, Westonie. Zawsze myślałeś, że odziedziczysz wszystko. Nawet zabiłeś syna Claire, prawda? Seana? Bo sądziłeś, że jest dzieckiem Harleya. Tylko że się pomyliłeś co do jednej rzeczy. Sean wcale nie był synem Taggerta, tylko Kane’a.

Weston się odwrócił. Spojrzał w rozwścieczoną twarz Kane’a i jak kot zapędzony do kąta raptownie zrobił wypad do przodu i jego pięść wylądowała na szczęce Kane’a.

– Nie! – krzyknęła Claire. Nagle uświadomiła sobie, że Sean nie żyje, a jego zmasakrowane ciało leży gdzieś na dnie morza.

– Spokój! – wrzasnął policjant. – Na litość boską!

Kane uderzył w brzuch Westona, który oddał mu z nawiązką.

– Natychmiast przestać! – rozkazał funkcjonariusz.

Weston warknął i zmierzył do ciosu, ale Kane kopnął go kolanem w brzuch. Taggert upadł. Reflektory rozświetliły noc i na horyzoncie pojawiła się furgonetka. Zatrzymała się z piskiem opon i jednocześnie otworzyły się drzwi.

Z siedzenia kierowcy wyskoczył Denver Styles z bronią w ręku.

– Dzięki Bogu. – Weston uśmiechnął się szeroko.

Z furgonetki wysypali się policjanci. Wszyscy wymierzyli broń w Westona.

– Na ziemię, Taggert – rozkazał Denver.

– Co u licha?

– Już! – Zwrócił się do jednego z policjantów. – Przeczytaj mu jego prawa.

– Ma pan prawo zachować milczenie…

– Chwileczkę? Co to jest?! – krzyczał Weston.

– Dopisać do oskarżeń, że stawiał opór – polecił Styles. Tymczasem z furgonetki wyłoniły się jeszcze dwie osoby.

Serce Claire podskoczyło do gardła. To była Tessa i Sean, wystraszeni, ale cali i zdrowi. Sean, szlochając, padł w ramiona matki. Claire nie mogła powstrzymać łez, które dosłownie lały się z jej oczu.

– Och, Sean – szepnęła. – Co się stało, kochanie?

– To Styles – wyjaśniła Tessa. Była bez makijażu i wyglądała tak, jakby od wielu dni nie spała. – On jest tajnym gliną, tak tajnym, że nawet Miranda go nie zna.

Miranda, która przyglądała się powitalnej scenie, przymrużyła oko.

– Wydawało mi się, że cię skądś znam.

– Od wielu miesięcy usiłujemy przyłapać Taggerta – powiedział Styles. – Pranie brudnych pieniędzy, przekupstwo. Podejrzewaliśmy też morderstwo. Okazuje się, że mieliśmy rację. Jego siostra i Tessa zgodziły się zeznawać przeciwko niemu w sprawach o zamordowanie Jacka Songbirda i Huntera Rileya. – Twarz Stylesa była ponura. – Tessa będzie postawiona w stan oskarżenia za zabicie Harleya Taggerta. Kiedy ją przesłuchiwałem, w końcu przyznała się do winy.

– To był wypadek! – krzyknęła Miranda.

– Tak czy inaczej, musi stanąć przed sądem.

– Nieważne – powiedziała Tessa. – Najwyższy czas. Musiałam to z siebie wyrzucić.

– Och, Tess… – Miranda czule objęła siostrę.

– Przepraszam, że dałem nogę – powiedział Sean. Wyglądał na skruszonego. – Byłem w miasteczku, kiedy pan Styles i Tessa mnie znaleźli. Chcieli, żebym się zapoznał z tym…

– Denver ma nagrania rozmów z Westonem – wyjaśniła Tessa. – Kiedy Weston mu oferował pieniądze za zabicie nas, nagrywał go.

– Ale dlaczego? – Claire z odrazą zmarszczyła nos, patrząc na Westona, którego w kajdankach prowadzono do radiowozu.

– Bo ja miałam zamiar zeznawać przeciwko niemu. No i myślał, że Sean jest dzieckiem Harleya, kolejnym pretendentem do tronu Taggertów.

Claire jeszcze mocniej przytuliła syna, a Samantha objęła ich oboje ramionami.

– Jedźmy do domu – zaproponował Kane.

– Do domu? – Claire była zbita z tropu.

– Do domu myśliwskiego. Chodźmy. – Spojrzał na Mirandę. – Jedziesz z nami?

– Nie. – Miranda zerknęła na Denvera Stylesa zupełnie inaczej niż dotychczas. – Dołączę do was później. Teraz chcę uzyskać trochę więcej informacji, a ty – zwróciła się do Tessy – zamknij buzię na kłódkę, dopóki nie skontaktujesz się z adwokatem.

– Dobra rada, pani prokurator – powiedział Styles i posłał jej uśmiech, jakiego dotychczas u niego nie widziała.

– Teraz – szepnął Kane do ucha Claire – kiedy fajerwerki już się skończyły i wszyscy są cali i zdrowi, czy możesz mi wyświadczyć przysługę?

– Dla ciebie wszystko.

– Dobrze. W takim razie wyjdź za mnie. Jak najszybciej.

– Ale…

– Jakie ale? – spytał.

– Daj spokój, mamo, dlaczego nie? – spytał Sean.

Claire obawiała się, że jej serce za chwilę wyskoczy z piersi.

– Czas najwyższy – zgodziła się Samantha. Oczy Kane’a w mroku nocy wydawały się czarne.

– Wiesz, że za ciebie wyjdę, Moran – odpowiedziała. Wiatr od oceanu rozwiewał jej włosy. – Im szybciej, tym lepiej.

Загрузка...