ROZDZIAŁ X

Catharina i Joachim wspinali się pod górę ścieżką wijącą się stromo wśród brzóz. Co krok natykali się na powalone przez wichurę drzewa. Żal im ściskał serca, gdy patrzyli na delikatne pąki, które już nigdy nie rozwiną się w liście.

Poruszali się powoli, ponieważ chłopiec był dość słaby.

– Popatrz! – zawołał uszczęśliwiony. – Ile tu przylaszczek! Jak okiem sięgnąć rozpościera się błękitny dywan.

– Tak tu pięknie, że aż człowiekowi łzy się kręcą ze wzruszenia – odpowiedziała Catharina.

– Czuję dokładnie to samo – rozpromienił się chłopiec. – Doprawdy, wiele nas łączy, jesteśmy do siebie bardzo podobni, prawda?

– Rzeczywiście.

– Malcolm i ja także zgadzamy się w wielu sprawach, ale to zrozumiałe. Przecież to mój starszy brat.

Catharina przystanęła gwałtownie, zaszokowana tym, co usłyszała.

– Co takiego?

Joachim przestraszony chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie.

– Mam przykazane, by nikomu o tym nie mówić. Ale jesteś dla mnie taka miła i tak mi się jakoś wymknęło. Nikomu tego nie powtarzaj, dobrze?

– Oczywiście, że nie!

Powoli wspinali się coraz wyżej. Między skałami zieleniła się wiosenna trawa, ale Catharina straciła zainteresowanie pięknem przyrody.

Joachim jest bratem Malcolma! myślała. Teraz rozumiem, dlaczego chłopiec jest otoczony taką opieką.

– Ale dlaczego nie mieszkasz w pałacu? – zapytała, ciągle nie mogąc otrząsnąć się ze zdumienia.

– Nie mogę. Gdyby ona się dowiedziała, groziłoby mi niebezpieczeństwo.

Nagle Catharina doznała olśnienia. Na pewno ojciec Malcolma miał romans z żoną zarządcy, a pani Tamara nie zgodziła się, by dziecko z tego związku zamieszkało z nią pod jednym dachem. No, cóż, poniekąd można ją zrozumieć. Ale żeby tak nienawidzić Bogu ducha winne dziecko?

Catharina nareszcie zrozumiała przyczynę częstych wizyt Malcolma w chacie zarządcy. Oczywiście chciał spotykać się ze swym młodszym bratem. Ale jak wytłumaczyć odwiedziny pani Tamary? Może próbowała uciszyć wyrzuty sumienia, dbając, by chłopiec nie cierpiał niedostatku?

A jeśli zamierzała zrobić chłopcu krzywdę? Niemożliwe, pani Tamara?

Catharina przypomniała sobie poranek, kiedy po raz pierwszy zobaczyła Malcolma spacerującego z chłopcem po parku. Wtedy w pałacu nie było nikogo, bo pani Tamara wraz z siostrą i córką pojechały do pastora.

Nagle dziewczynę poraziła pewna myśl. Elsbeth w swej naiwności wyznała, że ojca Malcolma dotknęła klątwa ciążąca nad Markanäs. Niewykluczone jednak, że to Tamara zabiła swego męża, kiedy wyszła na jaw jego niewierność…

Nie, to zbyt daleko idące podejrzenia. Przecież pani Tamara jest taką wytworną damą… ale bije od niej chłód… Czy ona zagraża chłopcu? Czy to ona nie może o niczym się dowiedzieć?

W dole za plecami usłyszeli wołanie.

– Hej! – zabrzmiał cienki głosik. – Mogę iść z wami?

Odwrócili się i w oddali ujrzeli jasną czuprynę Elsbeth.

– Oczywiście! – odkrzyknęła Catharina, ale nagle obleciał ją strach.

Jak ja sobie poradzę? pomyślała w duchu. A poza tym, czy w takiej sytuacji będziemy mogli z Malcolmem swobodnie porozmawiać? Coś wymyślimy, pocieszała się. Może wyślemy dzieci, żeby nazrywały przylaszczek? Co prawda zakrawa to trochę na egoizm, ale kiedyś wreszcie muszę pomyśleć o sobie.

Elsbeth.” Catharinie ciągle trudno było uwierzyć w to, co usłyszała o dziewczynce. Piętnastoletnie dziecko, którego rozwój z tych czy innych powodów został zahamowany, a równocześnie niebezpieczna zazdrośnica, która tak ubóstwiała Malcolma, że gotowa była pozbyć się każdego, kto stał jej na drodze. Nie, to niemożliwe. Na pewno zaszła jakaś pomyłka!

Zatrzymali się i poczekali na Elsbeth, która ubrana na biało wyglądała jeszcze bardziej dziecinnie niż zwykle. Spoglądała niewinnie swymi błękitnymi oczami, a na domiar wszystkiego ssała kciuk. Kolana i łokcie miała poplamione na zielono od trawy. Zdawała się być bardzo onieśmielona, więc Catharina uśmiechnęła się do niej ciepło, mimo że w głębi ducha marzyła o tym, by dziewczynka sobie poszła.

– Dokąd się wybieracie? – wysepleniła Elsbeth.

– Na szczyt – odpowiedział jej Joachim, ściskając Catharinę za rękę, jakby się czegoś panicznie lękał.

Dziewczynka popatrzyła z wyrzutem.

– Jak śmieliście wybrać się bez mojej wiedzy?

– Ja… – Catharina, zaskoczona tonem Elsbeth, straciła rezon i nie wiedziała, co odpowiedzieć.

– E tam, nie tłumacz się! I tak wiem. Na pewno znowu mama chciała mnie pozbawić odrobiny przyjemności.

Ale oto ku bezgranicznej uldze Cathariny na drodze ukazała się panna Inez.

– Elsbeth! – wołała zadyszana. – Znowu wyszłaś bez pozwolenia!

Catharina miała ochotę uścisnąć tę nieco sztywną w obejściu kobietę, która poświęciła się całkowicie opiece nad dziewczynką.

Wspólnie pokonali ostatni odcinek drogi na szczyt wzgórza i zatrzymali się na skalnej krawędzi nad urwiskiem.

Catharina zadrżała spojrzawszy w dół i poczuła przypływ wdzięczności dla panny Inez, że jest z nią i mocno trzyma Elsbeth za rękę. Nie przypuszczała, że będzie tu tak wysoko i tak stromo. Właśnie w takich miejscach w epoce wikingów spychano w dół ludzi starych i chorych, pozwalając im odejść szybko i godnie, nie dopuszczając, by stali się ciężarem dla rodziny. Ten, kto skoczył w przepaść, mógł być pewien, że po śmierci trafi do Walhalli, raju wikingów.

– Niesamowite – zachwycał się Joachim wyraźnie podekscytowany. – Stąd widać całe Markanäs. Tam jest moja chata, a tam wasz pałac. Ależ on wielki!

– A co, zazdrosny? – spytała Elsbeth, wyraźnie szukając zaczepki.

– Nie – odparł spokojnie. – Mnie jest dobrze u taty i mamy.

Catharina nie posiadała się ze zdumienia, że chłopiec z taką konsekwencją potrafi utrzymywać w tajemnicy swoje pochodzenie. Nawet Elsbeth nie wiedziała, że w jego żyłach płynie krew Järncronów.

Inez odwróciła się w stronę płaskowyżu i zagadnęła Elsbeth zachęcająco:

– Popatrz, ile dzwoneczków i złocieni! Chodźmy tam!

Dziewczynka pobiegła we wskazanym kierunku, a w ślad za nią podążyła opiekunka.

To niewiarygodne, pomyślała Catharina po raz nie wiadomo który. Jaka ona dziecinna! Czy to możliwe, że potrafi tak udawać?

Z miejsca, w którym stała z Joachimem, roztaczał się malowniczy widok. W milczeniu chłonęli piękno krajobrazu. Nagle w dole Catharina dostrzegła sylwetkę Malcolma, który wołał coś do niej wymachując rękami. Jednak ze sporej odległości, jaka ich dzieliła, nie sposób było nic usłyszeć. Słowa rozpływały się w powietrzu.

Wiem, że Elsbeth jest tutaj, odpowiadała mu w myślach dziewczyna, przypuszczając, że tę właśnie wiadomość usiłuje przekazać jej ukochany. Na szczęście przybyła także panna Inez i pilnie strzeże małej. Zabrała ją gdzieś na bok, więc nic mi nie zagraża.

Rozmawiając tak w duchu z Malcolmem, Catharina zauważyła, że od strony pałacu zbliża się do niego jakaś kobieta. Biegła, jakby gonił ją sam diabeł. Dopiero po chwili zorientowała się, że to pani Tamara. Z daleka wyglądało to dość zabawnie. Można było odnieść wrażenie, że Elsbeth nie bez racji zarzuca matce, iż spragniona miłości nie panuje nad swymi zmysłami i ugania się za Malcolmem.

Nagle Catharina za plecami wychwyciła lekki chrzęst kamieni. Bezwiednie odwróciła się i krzyknęła przerażona na widok rozpędzonej kobiety, która z wyciągniętymi rękami i morderczym błyskiem w oku kierowała się ku niej i Joachimowie jakby chciała ich oboje strącić w przepaść.

Catharina instynktownie odepchnęła chłopca na bok i rzuciła się za nim. Silny ból przeszył jej ramię aż po obojczyk. Kątem oka dostrzegła, że Joachim stracił równowagę i z krzykiem osuwa się w dół. Nie namyślając się ani chwili podała mu rękę, której chłopiec uczepił się rozpaczliwie. Wykazała przy tym duży refleks, drugą ręką przytrzymując się niskiego krzewu, jednego z nielicznych porastających stromą skalną krawędź.

Tymczasem rozpędzona napastniczka napotkawszy pustkę nie zdołała się zatrzymać. Z przeraźliwym krzykiem runęła w dół i rozbiła się o skały.

Catharina leżała wychylona poza skalną krawędź, kurczowo trzymając wiszącego nad przepaścią chłopca. Nie miała siły wciągnąć go na górę, ale za nic w świecie nie zwolniłaby uścisku.

– Elsbeth, ratunku! Pośpiesz się! – krzyknęła. – Joachimie, wytrzymaj! – prosiła chłopca. – Zaraz nadejdzie pomoc. Nie patrz w dół!

Nic nie odpowiedział, tylko jęknął zatrwożony, ale spoglądał jej prosto w oczy z ufnością.

– Trzymam cię mocno – uspokajała go. – Musimy poczekać.

W rzeczywistości jednak czuła, że dłoń, którą chwyciła się zarośli, ześlizguje się niebezpiecznie.

Modliła się, żeby korzenie okazały się dostatecznie silne, by krzak wytrzymał ciężar dwóch osób. Pragnęła tego ze względu na Joachima, który doznał w swym życiu tyle zła…

Wreszcie pojawiła się Elsbeth.

– Oj, co wy robicie? – spytała zdziwiona.

– Elsbeth, połóż się na brzuchu i chwyć mnie za kostki – jęknęła Catharina. – Trzymaj mnie z całych sił. Zaraz przyjdzie tu Malcolm i twoja mama.

Dziewczynka posłusznie zrobiła to, o co ją proszono. Ścisnęła Catharinę tak mocno, że omal nie zdrętwiały jej stopy.

– Gdzie ciocia Inez? – zapytała.

Lepiej powiedzieć prawdę, pomyślała Catharina i odrzekła:

– Spadła w przepaść.

– Oj…

Przez dłuższą chwilę trwała cisza. Wreszcie dziewczynka odzyskała mowę.

– Zresztą, wszystko mi jedno. I tak miałam jej dość. Ciągle tylko straszyła mnie okrutną Agnetą.

– Jak to? – pytała zaskoczona Catharina.

– Mówiła, że duch Agnety zabił wiele ludzi i że muszę uważać, żeby i mnie to nie spotkało. Ciocia potrafi napędzić strachu!

O Boże, kiedy oni przyjdą? zastanawiała się zdesperowana Catharina. Czy naprawdę ten szczyt wznosi się tak wysoko?

Pot perlił się jej na czole, a spocone dłonie jej i Joachima ślizgały się niebezpiecznie.

W końcu od strony płaskowyżu rozległ się odgłos szybkich kroków.

– Boże drogi – wymamrotał Malcolm. – Catharino, błagam cię, nie rozluźnij teraz uścisku!

Muszę wytrzymać jeszcze tę krótką chwilę, powtarzała dziewczyna w myślach.

Malcolm ułożył się obok niej i chwyciwszy Joachima pod ramię, wciągnął go powoli na górę.

Nadbiegła pani Tamara i rzuciła się ku chłopcu, by go przytulić i ucałować.

– Mój synku, mój mały synku! – szlochała.

Malcolm tymczasem pomógł wstać Catharinie, która oszołomiona wlepiła wzrok w swą chlebodawczynię.

– Synku? – powtórzyła zdumiona. – Sądziłam, że Joachim jest synem ojca Malcolma!

– Bo jest! I moim także. To o nim rozpowiadaliśmy wokół, że urodził się martwy. Byliśmy zmuszeni tak postąpić, żeby zapewnić mu bezpieczeństwo. Dziękuję, Karin, że go uratowałaś. Z całego serca dziękuję.

– Ona ma na imię Catharina, mamo. To właśnie z nią byłem od lat zaręczony.

– Ależ, Malcolmie – wyrwało się pani Tamarze, a w jej oczach błysnął strach. – Jak mogłeś ją tu sprowadzić? Sam widzisz, co się stało!

– Malcolm mnie tu nie ściągał, przyjechałam na własną rękę – wtrąciła Catharina. – Ale, proszę, odłóżmy ten temat na później.

Pani Tamara cicho popłakując podeszła do Elsbeth i uścisnęła ją serdecznie.

– Moja dzielna córeczka! Pomogłaś ich uratować. Czy wybaczysz nam?

– A co ja mam wam wybaczać? – zdumiała się dziewczynka.

– Nie docenialiśmy ciebie – odparł dyplomatycznie Malcolm. – Jesteś znacznie lepsza, niż nam się zdawało.

A potem zwrócił się ponownie do Tamary:

– Mamo, nie musisz tam iść. Jeśli chcesz, załatwię to sam. Sprowadzę pastora i kilku mężczyzn. Wiesz, Catharino – zwrócił się do narzeczonej. – Tamara zorientowała się, że Elsbeth poszła za wami, i natychmiast wysłała po nią Inez. Ta zaś tak się śpieszyła, że zapomniała zamknąć drzwi od swego pokoju. Mama weszła do środka i zainteresowała ją wsunięta do połowy pod poduszkę moja dawno zaginiona fotografia. Na stole zaś leżał otwarty pamiętnik. Przeczytała zaledwie kilka zdań, ale to wystarczyło, by wszystko stało się dla niej jasne. Wybiegliśmy za wami jak szaleni, przerażeni myślą, że znów może przytrafić się nieszczęście…

Pani Tamara przytakiwała, a potem chwyciła za ręce Elsbeth i Joachima.

– Chodźcie, dzieci! Nareszcie będę mogła mieć was oboje w domu. I wiecie co? Catharina, którą tak lubicie, także zamieszka z nami. Zostanie żoną Malcolma. W Markanäs będzie nas teraz pięcioro!

Elsbeth rozszerzyła oczy ze zdumienia.

– Karin wyjdzie za mąż za Malcolma? – zapytała przeciągle i popatrzyła badawczo po twarzach obecnych.

– To ja jestem tą głupią starą babą z Norrland – oświadczyła Catharina.

Dziewczynka z trudem przełknęła zasłyszaną nowinę.

– Mamo! – odezwała się w końcu. – Przecież ciocia Inez twierdziła, że to ty uganiasz się za Malcolmem.

– A więc to ona! – powtórzyła Tamara, przymykając oczy. – Elsbeth, zapewniam cię, że nigdy się nie „uganiałam” za Malcolmem. Przecież on jest moim pasierbem, a twoim przybranym bratem!

– To znaczy, że nigdy się ze mną nie ożenisz, Malcolmie? – zapytała Elsbeth drżącymi ustami.

– Jakże bym mógł? – uśmiechnął się do dziewczynki. – Przecież ty nie jesteś dla mnie. Kiedy dorośniesz, będę już stary. Gdzieś czeka na ciebie jakiś miły i przystojny młodzieniec, który przybędzie tu, by poprosić o twą rękę.

Dziewczynka zamilkła, jakby rozważając przedstawioną jej wizję przyszłości. Wreszcie stwierdziła:

– Ale bądź świadomy, że Karin, to znaczy Catharina, jest strasznie powolna w sprzątaniu!

Te słowa ostatecznie udowodniły wszystkim, że Elsbeth pogodziła się z porażką. A kiedy po chwili zapytała, jak wygląda ten jej przyszły narzeczony, wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem.

Tylko w oczach pani Tamary gościł smutek. Wszak Inez była jej rodzoną siostrą.


Wieczorem Malcolm, Tamara i Catharina siedli w salonie, żeby porozmawiać.

– Przeczytałam cały pamiętnik – powiedziała zmęczonym głosem pani Tamara. – Okazuje się, ze Inez ponosi winę za wszystkie czyny, które przypisywaliśmy Elsbeth.

– Zdaje się, że ona sama kierowała podejrzenia na dziewczynkę, prawda? – wtrąciła Catharina.

– Tak! Wielokrotnie zapewniała, że była świadkiem zbrodni popełnionych przez Elsbeth. Właściwie oprócz jej słów nie mieliśmy innych dowodów, a mimo to wierzyliśmy jej.

– Najpierw Inez zabiła mojego ojca – wyjaśniał Catharinie Malcolm. – Nie mogła znieść tego, że jej siostra jest szczęśliwa. W tym czasie Tamara oczekiwała trzeciego dziecka. Chyba właśnie wtedy ulegliśmy całkowicie sugestiom Inez. Przypomniała nam nieoczekiwaną śmierć dwuletniej córeczki mojego ojca i Tamary. Powiedziała, że zanim się to zdarzyło, Elsbeth była przez chwilę sama z młodszą siostrzyczką. Zazdrość o młodsze rodzeństwo nie jest zjawiskiem wyjątkowym, a pięcio- czy sześcioletnia wówczas Elsbeth bardzo często demonstrowała wrogość wobec małej istoty, która odebrała jej pozycję jedynaczki. Mimo to nie chcieliśmy przyjąć do wiadomości sugestii Inez. Ale ona ogromnie strapiona przekonywała nas, że nie jest do końca pewna, czy mój ojciec zmarł naturalną śmiercią. Wtedy przeraziliśmy się nie na żarty, a kiedy na dodatek któregoś dnia znaleźliśmy wyrzuconego z łóżeczka na ziemię maleńkiego Joachima, który doznał wówczas uszkodzenia kręgosłupa, nie mieliśmy odwagi go zatrzymać.

W tym samym czasie żona zarządcy urodziła martwe dziecko, więc jej powierzyliśmy niemowlę. Rozgłosiliśmy, że chłopiec urodził się martwy.

– Ale Inez musiała przecież o tym wiedzieć?

– Nie, nic jej nie powiedzieliśmy, że dziecko przeżyło upadek. Spędzała tyle czasu z Elsbeth, że baliśmy się, iż może przypadkowo się zdradzić. I dzięki Bogu, że tak się stało.

– Ale jak w ogóle mogliście uwierzyć w taki absurd, że dziecko zabiło twego ojca, Malcolmie?

– No cóż, Elsbeth przywykła do tego, że miała matkę tylko dla siebie. Mój ojciec był więc dla niej groźnym rywalem. Poza tym Inez wyznała nam, że widziała, jak mała wsypała mu do jedzenia trutkę na szczury.

Catharina poczuła ucisk w dołku. Doprawdy, pomyślała, ta kobieta musiała być psychicznie chora, opętana zazdrością i nienawiścią w stosunku do tych, którym powodziło się lepiej.

– Potem na kilka lat zapanował spokój – ciągnął swą opowieść Malcolm. – Ale my czuliśmy się, jakbyśmy siedzieli na beczce prochu. Kontrolowaliśmy z Tamarą każdy krok Elsbeth. Kiedy więc Inez z własnej woli zadeklarowała się, że przejmie nadzór nad dziewczynką, byliśmy szczęśliwi. Tamara doczytała się w pamiętniku, że Inez pragnęła w ten sposób zapewnić sobie możliwość zamieszkania na stałe blisko mnie. Okazuje się, że żywiła dla mnie wielką namiętność.

Malcolm wzdrygnął się, wypowiadając te słowa, co Catharina doskonale rozumiała. Zaraz jednak podjął urwany wątek:

– Potem ożenił się mój brat. Inez nie zaakceptowała jego wybranki i w trzy dni po ślubie moja bratowa zabiła się, spadając ze schodów. Inez twierdziła, że to sprawka Elsbeth, ale mój brat oznajmił głośno, że ma pewne podejrzenia. Zaraz po tym popełnił samobójstwo w dość zagadkowych okolicznościach. Potem znowu na jakiś czas ucichło. Pilnowaliśmy Elsbeth i dziękowaliśmy niebiosom, że Inez z takim poświęceniem strzeże małej, nawet na moment nie spuszczając jej z oczu. Jak mogliśmy być tacy ślepi? Dlaczego jej wierzyliśmy?

– No cóż, Elsbeth nie jest taka jak jej rówieśnice – przyznała w zamyśleniu Catharina.

– Tak – zgodziła się Tamara. – Nie rozwija się prawidłowo, trzeba spojrzeć w oczy bolesnej prawdzie. A przy tym przeżywa teraz trudny wiek.

– To zrozumiałe – wtrąciła Catharina. – Pamiętam, że kiedy miałam piętnaście lat, wszystko wydawało mi się strasznie trudne. W gruncie rzeczy zaczynam rozumieć, dlaczego wcześniej nie przejrzeliście Inez. Mnie samej, w końcu osobie postronnej, ona także wydawała się godna zaufania i podziwiałam ją za to, że z takim oddaniem pilnuje Elsbeth.

Malcolm ukrył twarz w dłoniach i westchnął:

– Gdybym wiedział, kto naprawdę dopuścił się tylu morderstw, dawno już bylibyśmy małżeństwem. Inez przekazałbym bez wahania organom sprawiedliwości. Ale przecież nie mogłem oddać do zakładu dla obłąkanych jedynej córeczki mojej macochy. Serce nam się krajało, wzięliśmy więc z Tamarą na swoje barki ciężki obowiązek dozoru nad nią, byleby tylko uchronić ją przed straszną egzystencją w takim okropnym miejscu. Kiedy w tego typu instytucjach nauczą się traktować chorych nieszczęśników jak ludzi? Nie zdawałem sobie sprawy, Catharino, jaką cenę za moją decyzję płacisz ty i twoje siostry.

– Wszystko to moja wina – powiedziała z żalem w głosie Tamara. – Ale ja wciąż się wahałam. Omal całkiem nie oszalałam z tego zmartwienia. A przy tym odczuwałam straszne wyrzuty sumienia wobec Joachima. Tłumaczyłam sobie jednak, że dzięki temu chłopiec żyje i nie dzieje mu się krzywda, a ja mogę go często widywać. Uważałam, że nie mogę oddać Elsbeth pod opiekę obcym ludziom. Ach, jaki straszny popełniłam błąd. Catharino i Malcolmie, czy wy i wasze dzieci kiedykolwiek zdołacie mi wybaczyć?

– Doskonale wszystko rozumiemy – łagodnym głosem zapewniała Catharina. – Wiele o tym myślałam. Zastanawiałam się, co bym zrobiła, gdyby moje dziecko… nie, nie mogę nawet mówić o tym… Tak więc Inez domyśliła się w końcu, że coś jest między nami, Malcolmie?

– Cały dom huczy od plotek, że spędziłeś noc w pokoju Cathariny – rzekła surowo Tamara.

Malcolm pokiwał głową zakłopotany.

– Pewnie Inez podsłuchała, że umówiliśmy się na wzgórzu. Wydaje mi się, że już wcześniej żywiła jakieś podejrzenia w stosunku do Joachima. Tak często odwiedzaliśmy go ja i jego matka.

– O, tak! – pokiwała głową Tamara. – Przeczytałam jej notatki i muszę przyznać, że nigdy jeszcze nie spotkałam się z równie obrzydliwą lekturą. Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale zgadza się to, o czym mówiłeś, Malcolmie. Inez traktowała mnie jako swoją własność, ale równocześnie chorobliwie mi wszystkiego zazdrościła. Nie mogła więc znieść, bym pod jakimkolwiek względem miała nad nią przewagę. Poza tym kochała się do szaleństwa w Malcolmie i wydawało jej się, że z wzajemnością. Wiesz, Catharino, nigdy dotąd nie czytałam tylu obscenicznych zwrotów, jak te, których używała snując swe fantazje na jego temat. Sądziła, że to przeze mnie Malcolm nie wyznaje jej swych uczuć. Podejrzewała, że coś mnie z nim łączy… Buntowała Elsbeth przeciwko mnie, wmawiając jej, że narzucam się Malcolmowi. Prawda jest natomiast taka, że zawsze starałam się jak najlepiej zastąpić mu matkę i traktowałam go jak rodzonego syna.

– Doceniałem to – uśmiechnął się ciepło Malcolm.

Catharinie przypomniała, się kartka z nieprzyzwoitymi rysunkami, którą Inez znalazła w pokoju Elsbeth pierwszego ranka, kiedy podjęła pracę służącej. „Nieznośne dziewuszysko” – mruknęła wtedy pod nosem. Najprawdopodobniej jednak sama upuściła niechcący tę kartkę, gdy kucnęły przy piecu.

– A co z Agnetą? Czy tę historię o duchach także wymyśliła Inez?

– Oczywiście! Słyszała gdzieś jakieś stare bajdy o okrutnej dziedziczce, powtórzyła je Elsbeth i pozwoliła, by dziecko rozgłosiło wszem i wobec tę bzdurę o duchu Agnety. O ile mi wiadomo, nikt nigdy nie natknął się na białą damę tu w pałacu – uśmiechnęła się Tamara.

– Oczywiście – potwierdził Malcolm. – W Markanäs nie ma żadnych duchów!

– Całe szczęście – westchnęła Catharina i dodała: – Krótko mówiąc, tam na wzgórzu Inez zamierzała upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu? Pozbyć się Joachima i mnie?

– Tak – odpowiedziała Tamara. – Zresztą jak wynika z jej zapisków, była także zazdrosna o bratową Malcolma. Pragnęła zachować wszystkich mężczyzn dla siebie. Ale kiedy brat Malcolma nabrał podejrzeń, zdecydowała, że i on musi zginąć. Wszystko w najdrobniejszych szczegółach opisała w pamiętniku. Jak podburzała Elsbeth przeciwko Joachimowi, jak podłożyła piłkę pod portretem Agnety Järncrony, jak nastraszyła Catharinę, zostawiając otwarte drzwi do sali balowej, i jak obwiniła Elsbeth za wypadek Cathariny na schodach i w piwnicy. Nie, nie mogę o tym dłużej rozmawiać. Zbyt wielki sprawia mi to ból.

– Teraz wszystko się zmieni, mamo – pocieszył ją Malcolm, przytulając Catharinę, która poczuła się od razu bezpiecznie i tak błogo…


Kiedy nadeszło lato, w Borg odbyło się huczne wesele. Wszystkie cztery córki właściciela kopalni stanęły w tym samym dniu na ślubnym kobiercu. Elsbeth i Joachim razem z innymi dziećmi z rodziny zajęli miejsce w orszaku drużbów, z czego byli niesłychanie dumni.

Ciotka Aurora niczym dobra wróżka, która doprowadziła do szczęśliwego finału, nie kryła swego zadowolenia i osobiście czuwała, by uroczystość odbyła się bez najmniejszych zakłóceń.

Wszystkie cztery panny młode wyglądały jednakowo pięknie, ale oczy żadnej nie promieniały takim blaskiem jak Cathariny. Nie przejmowała się wcale tym, że pierwsze dziecko urodzi się w osiem miesięcy po ślubie. Ostatecznie ogłoszą, że dziecko jest wcześniakiem. Nie oni pierwsi, nie ostatni!

Elegancki powóz wiózł do Markanäs nowożeńców, Tamarę i jej dwoje dzieci.

W drodze Elsbeth rozmarzyła się, wyobrażając sobie własny ślub.

Catharina promieniała. Zarządca z żoną zgodzili się na przeprowadzkę Joachima do pałacu. Mieli przecież swoje dzieci, a poza tym wiedzieli, że nie stracą chłopca z oczu.

– Nareszcie pokój dziecinny ożyje! – westchnęła Catharina uszczęśliwiona.

– O, mam nadzieję, że urodzą się wam dzieci. Markanäs jest spragnione dziecięcego szczebiotu – powiedziała Tamara.

– O, na pewno… – zaczęła Catharina i urwała gwałtownie.

Tamara uniosła swe piękne brwi.

– Jakże to, Malcolmie? – spytała chłodno, ale w jej oczach błysnął wesoły ognik.

– Mam tylko dwa życzenia – zaczęła Catharina i przytrzymała się mocno, gdyż powóz podskoczył na wyboju

– Jakie?

– Czy moglibyśmy usunąć z sali balowej pewien portret?

– Chętnie to uczynię – oznajmiła Tamara. – Gdziekolwiek bym stanęła, czuję na sobie okropne spojrzenie Agnety. Ale co zrobimy z tym obrazem?

– Spalimy – zadecydował Malcolm. – Przecież to nie jest żadne dzieło sztuki. Po co ma wprowadzać niepokój? Moim zdaniem nie należy pielęgnować niedobrych wspomnień z historii rodu. Lepiej niech znikną w mroku zapomnienia. A wracając do rzeczy, Catharino, pragnę zamówić u pewnego znakomitego artysty malarza twój portret. O ile, naturalnie, się zgodzisz. Nie ma najmniejszego ryzyka, że ktoś kiedykolwiek w przyszłości go spali.

– Dziękuję, Malcolmie! Z przyjemnością będę pozować – powiedziała onieśmielona. – Zapewniam was, że nie zamierzam wpatrywać się w malarza, by nikt nigdy nie czuł się prześladowany przez mój wzrok.

– To i tak niemożliwe – roześmiał się Malcolm i objął czule swą żonę. – A jakie jest twoje drugie życzenie?

– Mam nadzieję – rzekła przytulając się do niego – że zwolnisz mnie z obowiązku wstawania codziennie o godzinie wpół do piątej rano.

Jej słowa wywołały gromki śmiech. Tak, dla Markanäs nadchodziły nowe czasy.

Загрузка...