ROZDZIAŁ IV

Wieczorem rodzina zebrała się przy kominku, by jak co dzień wypić herbatę. Catharina, podając do stołu, nie mogła się oprzeć pokusie, by nie spojrzeć ukradkiem na Malcolma. Nie widziała go z bliska od chwili, gdy pomagała mu opatrzyć ranę zarządcy.

Musiała przyznać szczerze przed samą sobą, że im bliżej go poznawała, tym bardziej ją fascynował. Mimowolnie nachodziły ją pragnienia, by znaleźć się w jego ramionach, opuszkami palców dotykać jego ust, poczuć na swoim ciele jego dłonie. Z trudem koncentrowała się na swych obowiązkach.

Na szczęście nikt nie zwracał na nią uwagi, bo przy stole toczyła się rozmowa na temat wiosennych zasiewów. Malcolm i Tamara dyskutowali zawzięcie, a panna Inez co jakiś czas wtrącała krótkie uwagi. Elsbeth siedziała na niskim stołeczku u stóp Malcolma i przysłuchiwała się rozmowie. Naraz wdrapała się na kolana swego przybranego brata i usadowiła wygodnie.

Panna Inez popatrzyła na nią z gniewem, a matka dziewczynki odezwała się łagodnie:

– Elsbeth, jesteś już trochę za duża, by siedzieć na kolanach.

– Ale Malcolm to lubi, prawda, Malcolmie?

– Oczywiście – odparł zakłopotany.

– Zejdź, proszę, natychmiast – powiedziała pani Tamara, tym razem nieco surowszym tonem.

Elsbeth westchnęła obrażona i z kwaśną miną usiadła z powrotem na stołeczku, co Malcolm przyjął z wyraźną ulgą.

Catharina miała już wyjść z salonu, ale powstrzymało ją wołanie pani Tamary. Odwróciła się więc i dygnęła z najwyższym szacunkiem.

– Słucham, proszę pani.

– Karin, odnoszę wrażenie, że kiedy podajesz do stołu, jesteś chwilami trochę zagubiona. Na przykład teraz: nie powinnaś nalewać herbaty do filiżanek, bo to należy do mnie. Nakrycie stołu do obiadu pozostawiało także wiele do życzenia.

Chyba zostałam zdemaskowana, pomyślała Catharina ogarnięta paniką. Poczuła na sobie spojrzenia obecnych. Malcolm patrzył ze zdziwieniem, a we wzroku Inez czaiła się niechęć. Elsbeth była wyraźnie rozbawiona.

Przestraszona uciekła się do kłamstwa.

– Proszę mi wybaczyć – usprawiedliwiała się. – Pani, u której pracowałam, należała do osób dość ekscentrycznych. Lekceważyła ogólnie przyjęte normy, kierując się wyłącznie własnym widzimisię. Stąd zapewne moje przyzwyczajenia mogą się wydać dość dziwne. Postaram się ich jak najszybciej pozbyć.

Pani Tamara skinąwszy łaskawie na znak, że przyjmuje wytłumaczenie, pozwoliła jej odejść, a Malcolm uśmiechnął się przyjaźnie.

Niewiele brakowało, odetchnęła z ulgą Catharina, wróciwszy do pomieszczenia obok kuchni, gdzie przygotowywano potrawy na stół. Początek był zbyt sielankowy. Wybacz, ciociu Auroro! Chociaż kto wie, może wcale nie obraziłabyś się na mnie za to, że nazwałam cię ekscentryczką? Tylko patrzeć, jak przejrzą mnie na wylot. Co wówczas znajdę na swą obronę?

Catharina czuła się podle w roli szpiega, nie tylko dlatego, że obawiała się, iż zostanie rozpoznana. Wrodzona uczciwość kłóciła się z tego rodzaju postępowaniem i po trzech dniach spędzonych w Markanäs miała po prostu dość. Gdyby tylko mogła, położyłaby natychmiast kres tej żałosnej komedii.


Jeszcze tego samego wieczoru przy słabym świetle świecy napisała przejmujący list do ciotki Aurory. Leżąc w łóżku, zmęczona tak, że z trudem otwierała oczy, dała upust swym wyrzutom sumienia. Na koniec zwierzyła się:


Mam w głowie kompletny chaos. Malcolm jest wspaniałym człowiekiem. Pomagałam mu opatrzyć zarządcę, który uległ wypadkowi. Kiedy klęczałam tuż obok niego, zapragnęłam z całego serca, by mieć w sobie coś, co pozwoliłoby mi go oczarować. Zaraz jednak uświadomiłam sobie, jak paradoksalne są moje marzenia. Nie przeczę, cudownie byłoby, gdyby Malcolm zakochał się we mnie – Karin Bengtsdatter, ale przecież tym samym okazałby się niewierny wobec mnie – Cathariny Borg, narzeczonej, z którą nie chciał lub nie mógł się ożenić. To czyste szaleństwo! Przecież nie mogę dopuścić do tego, by mnie zdradził ze mną samą. Korci mnie, by wyjawić mu całą prawdę. Nie powinnam w ogóle poważyć się na taki plan, Ciociu. Szczerze żałuję swej decyzji, choć gdzieś w głębi duszy jestem szczęśliwa, że mogłam zobaczyć i poznać bliżej tego wspaniałego mężczyznę.

Wybacz mi, kochana Ciociu, że piszę tak nieskładnie. Ale jestem zmęczona i nie mogę zebrać myśli. Mam w głowie zupełny mętlik!

A tak w ogóle, wydaje mi się, że radzę sobie całkiem nieźle. Oprócz wymówki, jaką uczyniła mi dziś pani Tamara (wspominałam o tym na początku listu), nie usłyszałam żadnej nagany.

Intryguje mnie Elsbeth, jest bardzo dziwna. Nie będę opisywać wszystkich jej wybryków, bo wiele z nich nie należy do zbyt chwalebnych. Zastanawiam się, czy jest opóźniona w rozwoju, czy też z wyrachowaniem udaje dziecko. Nie mam pojęcia!

Trudno mi też wyrobić sobie zdanie o pani Tamarze. Na pozór: ideał w każdym calu! Ale wydaje mi się, że pod maską spokoju skrywa gwałtowne uczucia. Właściwie ledwie mnie zauważa, chyba że popełnię jakiś błąd. Przecież to niesprawiedliwe! Ona i Malcolm żyją ze sobą w wielkiej przyjaźni, oboje świetnie znają się na zarządzaniu dworem. Chociaż panna Inez, malkontentka o rybich oczkach, uważa, że to ona kieruje domem, nie siostra. W pewnym sensie ma rację. Odnoszę wrażenie, że panna Inez nastawiona jest do mnie przychylnie, o ile ta osoba o pustym spojrzeniu w ogóle jest zdolna do jakichkolwiek emocji.

Resztę służby spotykam tylko przy posiłkach, ale traktują mnie bez zarzutu. Okazuje się, że niełatwo dostać posadę w tym dworze, bowiem państwo są dość wybredni i nie zadowoliliby się byle kim. Jednocześnie ludzie zdają się unikać Markanäs. Słyszałam raz w kuchni, jak szeptano po kątach, że w pałacu straszy, chociaż nikt nigdy nie natknął się na żadnego ducha. Domyślam się jednak, o kim mówią. Agneta Järncrona jest naprawdę straszna, Ciociu. Jej oczy zdają się wyzierać z każdego zakamarka.

Muszę już kończyć, bo powieki mi opadają ze zmęczenia. Nie pisz do mnie, Ciociu, bo nie zabawię tu długo. Moje sumienie mi na to nie pozwoli.


Catharina zakleiła list i z zamiarem oddania go następnego ranka pocztylionowi, odłożyła na stolik nocny. Zaraz też zasnęła niczym zdmuchnięta świeca.


Następnego ranka, kiedy już nadała list, zabrała się za sprzątanie pokoju Malcolma. Nagle od strony drzwi dobiegł ją jakiś głos.

– Coś ci wolno idzie! Ruszasz się jak mucha w smole!

– Poderwała się przestraszona, aż z ręki wypadła jej miotełka, którą odkurzała półkę z książkami. Na własnej skórze doświadczyła, co czują strofowane służące.

– Guzdrała! – prychnęła Elsbeth i rzuciwszy spojrzenie na miotełkę, dodała: – Dlaczego u mnie nigdy nie sprzątasz tak dokładnie? Co tu w ogóle robisz tak długo?

– Już kończę – wymamrotała Catharina.

– Pewnie te drzwi nie dają ci spokoju, co? – zapytała dziewczynka, przekraczając próg.

– Jakie drzwi? – Catharina udawała zdziwioną.

– Te, zamknięte na dziesięć spustów – odparła Elsbeth podchodząc bliżej. – Wiesz, co jest za nimi?

– Nie moja sprawa, żeby się zastanawiać nad czymkolwiek w domu państwa – odpowiedziała Catharina nie przerywając pracy, ale serce jej zabiło gwałtowniej. Może dowie się w końcu czegoś nowego?

Mała Elsbeth stanęła tuż obok niej i wyszeptała:

– Prowadzą do piwnicy.

Catharinę ogarnął strach. Ciarki jej przeszły po plecach i najchętniej uciekłaby gdzie pieprz rośnie. Nie wiedziała, jak ma się zachować. Dziewczynka co prawda także wyglądała na zalęknioną. Czego oczekiwała od służącej ta rozpieszczona i trochę niezrównoważona panna? Czy powinna jej odpowiedzieć, czy też potulnie milczeć?

Na szczęście Elsbeth rozwiała jej wątpliwości, ciągnąc dalej:

– To tajemne przejście. Malcolm zamyka dokładnie drzwi, żeby nikt się stamtąd nie wydostał.

– A któżby miał tędy wyjść?

– Okropny upiór. Ktoś, kto umarł przed kilkuset laty, tak przynajmniej mówią.

– Kto tak mówi?

– Wszyscy, Malcolm też.

Catharina zadrżała. Czy to możliwe, by Malcolm karmił dziewczynkę takimi makabreskami? Nieprawdopodobne, może tylko przypadkiem coś mu się wymknęło? Nie straszyłby przecież celowo dziecka.

A jeśli ta historia jest prawdziwa, to dlaczego nie przeniósł się do innej sypialni? W pałacu było przecież mnóstwo wolnych pokoi, nie musiał zajmować najmniej przytulnego.

Coś się za tym kryje, coś niepojętego. A przecież nie może prosić nikogo o wyjaśnienie, bo zostałaby zdemaskowana.

Z zamyślenia wyrwała ją Elsbeth, która podeszła do okna i patrzyła na coś z wyraźnym zainteresowaniem. Catharina bezwiednie zbliżyła się do niej.

Przez park przechodziła pośpiesznie pani Tamara, kierując się w stronę zabudowań służby. W ręku trzymała duży, chyba dość ciężki kosz.

– Mama znowu będzie odgrywać szlachetną damę – odezwała się cienkim głosem Elsbeth. – Twierdzi, że wszystkim dzieciom rozdaje po równo, ale ja doskonale wiem, kto jest jej pupilkiem.

Catharina nie śmiała przerywać.

– Faworyzuje tego chłopca dlatego, że Malcolm go lubi. Niedobrze mi się robi, kiedy widzę, jak strasznie się narzuca temu Malcolmowi. Myśli, że on się w niej kocha, ale ja dobrze wiem, że to nieprawda. Przecież to ja dostaję od niego najładniejsze prezenty.

Catharina poczuła niesmak.

– Jest miłym bratem – wydobyła z siebie z trudem, wstrząśnięta tym, co usłyszała.

– Skąd? Przecież to nie mój brat! Popatrz! Miałam rację, idzie do Joachima.

– Do tego chłopca, który ma trochę krzywe plecy?

– Trochę? Przecież to garbus! Po co ona tak demonstruje swoją dobroć? Nie wystarczy jej, że ma mnie?

Catharina jeszcze nigdy nie słyszała takiego żałosnego tonu.

– Ależ, panienko Elsbeth – rzekła z przekonaniem. – Mama przecież bardzo panienkę kocha!

– Tak myślisz? – W błękitnych oczach ukazała się radość.

– Ależ tak! Jestem tego pewna. Ona i pan Malcolm są do panienki bardzo przywiązani.

– Wiesz – powiedziała dziewczynka z uśmiechem – właściwie jesteś nawet miła. Że też nie zauważyłam tego od razu.

Wybiegła z pokoju radosna i uszczęśliwiona, a Catharina zamyśliła się.

Biedne dziecko, samotne i kompletnie pozbawione poczucia własnej wartości. Przecież cała rodzina bardzo ją kochała, ale ta dziewczynka najwyraźniej miała w sobie tak silną potrzebę miłości, że nigdy nie dość jej było uczuć najbliższych.

Przypomniał jej się rysunek, który znalazły razem z panną Inez pierwszego dnia w sypialni Elsbeth. A teraz mała zdradziła w swej naiwności, że pani Tamara darzy uczuciem swego pasierba.

Hmm… Właściwie nie było między nimi tak dużej różnicy wieku, a kobiety po czterdziestce nierzadko żywo interesują się młodszymi od siebie mężczyznami. Słyszała kiedyś, jak matka rozmawiała o tym z przyjaciółkami. A pani Tamara jest naprawdę piękną i zapewne obdarzoną dużym temperamentem kobietą, rozmyślała Catharina ze zbolałym sercem.

Zdaje się, że za tymi murami dzieją się doprawdy dziwne rzeczy…

Postanowiła przestać o tym myśleć i z jeszcze większym zapałem zabrała się do porządków. Omijała wzrokiem zaryglowane drzwi, ale chyba dlatego tym bardziej ją wabiły i przyciągały. Zdawało jej się, że słyszy zachęcające wołanie: „Chodź, otwórz zamki! Może ci się uda!”

Odwróciła się siłą woli i czym prędzej zakończyła sprzątanie, po czym wybiegła, jakby gonił ją sam diabeł, omal nie przewracając się o próg.


Popołudniami na ogół się tak układało, że od obiadu do kolacji Catharina nie miała co robić. Upewniwszy się, że nikt nic od niej nie potrzebuje, dziewczyna wyszła na dwór. Ponieważ nie wypadało, by pokojówka spacerowała po parku, ruszyła gościńcem w stronę zabudowań służby.

Dzień był piękny, wiosenny. Catharina słyszała bzyczenie owadów i ptasi chór w koronach drzew. Cielęta wypuszczone na pastwisko podskakiwały radośnie.

Na ławce przed domem, oparty o nasłonecznioną ścianę, siedział nad szachownicą mały Joachim i najwyraźniej rozgrywał partię z wyimaginowanym przeciwnikiem.

Catharina ostrożnie podeszła bliżej. Szachownica była naprawdę piękna, zapewne otrzymał ją od mieszkańców pałacu. Ubrania chyba też, bo wyglądał schludniej i porządniej niż pozostałe dzieci służby i robotników dworskich. Najwyraźniej Järncronowie interesowali się nim szczególnie, wszak był synem zarządcy.

– Witaj! – odezwał się chłopiec, rozpoznając Catharinę. – Umiesz grać w szachy?

– Umiem – odpowiedziała z ociąganiem. – Tak mi się przynajmniej wydaje.

– Naprawdę? – ucieszył się. – Zagrałabyś ze mną? Tak nudno się gra z sobą samym, a moja mama nie potrafi.

Usiadła naprzeciwko, pomyślawszy sobie, że chyba nikt nie weźmie jej za złe, iż rozweseli trochę chore dziecko.

– Jak się czuje twój ojciec? – zapytała.

Joachim popatrzył na nią, jakby w pierwszej chwili nie rozumiał, o co jej chodzi.

– A, ojciec – uśmiechnął się w końcu. – Dziękuję, noga się goi, choć on okropnie narzeka.

– To typowe dla silnych mężczyzn. Uważają, że nikt nie cierpi bardziej od nich.

Chłopiec roześmiał się.

– Rzeczywiście, też to zauważyłem – odpowiedział.

Obserwowała go kątem oka, kiedy ustawiali figury na szachownicy. Był śliczny i bardzo bystry. Czarująco zawstydzony, a zarazem szczery i otwarty. Otworzyły się drzwi i wyjrzała jego matka, kobieta dość bezbarwna, ale gdy zobaczyła, że grają, cofnęła się, ze zdziwienia marszcząc brwi.

Catharina nie miała najmniejszego zamiaru wypytywać chłopca o jego kontakty z mieszkańcami pałacu. Pragnęła jedynie przyjrzeć się dziecku, nad którym zarówno Malcolm, jak i Tamara rozpostarli opiekuńcze skrzydła. Faktycznie potrzebował opieki, z bliska dopiero mogła ocenić rzeczywisty stopień jego kalectwa. Było gorzej, niż sądziła, bo oprócz tego, że miał garb, nie poruszał jedną ręką. Ale za to był bardzo pogodny i w czasie gry często się śmiał.

– Ha! Ha! – zagrzmiała Catharina grubym głosem. – Porywam twoją królową! – I uniosła dramatycznie rękę nad stołem.

Rozbawiony chłopiec zaśmiewał się do utraty tchu.

– Widzę, Karin, że potrafisz grać w szachy – usłyszała naraz za plecami szorstki głos Malcolma.

Ujrzawszy nad sobą surowe oblicze dziedzica, poderwała się gwałtownie i dygnęła.

– Tak, ja… – jąkała się – często musiałam grać z panią, u której pracowałam poprzednio, i trochę się nauczyłam. A ponieważ teraz miałam wolną chwilę…

– Grasz znakomicie – pochwalił dziewczynę, utkwiwszy wzrok w szachownicy. – Będziemy musieli kiedyś rozegrać partię – dodał i odszedł w stronę pałacu.

Catharina popatrzyła zdruzgotana na Joachima.

– Pan Malcolm chyba był niezadowolony – rzekł chłopiec przestraszony.

– Tak – potwierdziła dziewczyna. – Wydaje mi się, że powinniśmy już kończyć. Nikt nie wygrał.

– Przyjdziesz jeszcze kiedyś?

Wzruszyła się, słysząc w jego głosie niemą prośbę.

– Nie wiem, Joachimie, ale postaram się. Teraz jednak muszę się spieszyć.

Wracała parkową aleją, bijąc się z myślami. Tak dłużej nie może trwać. Nie wolno mi okłamywać tych zacnych ludzi, udawać kogoś innego. Poczuła obrzydzenie do samej siebie.

– Wszystko to fałsz i oszustwo – mruczała pod nosem.

Najprościej byłoby wyjechać, ale tchórzostwo nie leżało w charakterze Cathariny. Nie chcąc dodatkowo pogarszać sytuacji, którą i tak już uważała za okropną, postanowiła wszystko wyjaśnić.

W holu natknęła się na Malcolma i panią Tamarę, która stała wyprostowana jak struna, a na jej twarzy malowała się powaga.

– Karin, chodź tu, proszę – powiedziała.

Catharina posłusznie wykonała polecenie.

– Pan Malcolm powiedział mi, że bawiłaś się z Joachimem.

– Tak, proszę pani. Nie sądziłam, że postępuję niewłaściwie.

Nie zmieniając wyrazu twarzy, wdowa ciągnęła dalej:

– Przedyskutowaliśmy to właśnie. Pan Malcolm twierdzi, że twoja obecność pozytywnie wpływa na chłopca. Od dziś więc czas poobiedni będziesz wykorzystywać na zabawy z Joachimem.

– Dziękuję! – rzekła Catharina, nie posiadając się ze zdumienia. – Uczynię to z największą radością. To taki miły i mądry chłopiec.

Pani Tamara skinęła głową, ale z wyrazu jej twarzy Catharina wyczytała, że znów zachowała się niezgodnie z obowiązującymi konwenansami. Jednak wdowa bez słowa odwróciła się i udała do salonu.

– Panie Malcolmie – odezwała się Catharina, przełknąwszy ślinę i nabierając powietrza w płuca. – Czy możemy porozmawiać w cztery oczy?

– Oczywiście, Przejdźmy do mojego gabinetu – odpowiedział po chwili namysłu i zmarszczył czoło, zdziwiony, że nowa służąca pozwala sobie na tak wiele swobody.


Otworzył drzwi do pokoju, do którego miał wstęp tylko on i zarządca, i przepuścił dziewczynę przodem. W pomieszczeniu wypełnionym po brzegi książkami i zepsutymi narzędziami unosił się lekki odór obory.

Catharina na co dzień nie robiła tu porządków, bo, jak ją uświadomiono, był to pokój typowo męski. Weszła do środka tylko raz: po torbę z opatrunkami.

– Słucham, o co chodzi? – Malcolm spojrzał wyczekująco, sądząc zapewne, że chce porozmawiać o Joachimie.

– Panie Malcolmie, nie proszę o pańskie wybaczenie, bo na nie nie zasłużyłam. Proszę jednak o wyrozumiałość w tej tak trudnej dla mnie sytuacji. W tym wszystkim właściwie nie chodziło mi tyle o siebie, co o moje siostry…

– O czym ty, na miłość boską, mówisz, Karin?

Zorientowała się, że powinna zacząć od początku.

– Oszukałam pana i bardzo mi przykro z tego powodu. Nie mam na imię Karin, lecz Catharina… Catharina Borg.

Na twarzy Malcolma odmalowało się przerażenie. W jednej chwili znalazł się przy niej i zakrył dłonią jej usta.

– Ciii… – wyszeptała – Nie tutaj.

Dopiero gdy uznał, że minął pierwszy szok, zdjął z jej ust ciepłą, mocną dłoń.

– Zejdź do piwnicy – szeptał dalej. – Klucz wisi za kuchennymi drzwiami. Spotkamy się na dole, ale ja na wszelki wypadek zejdę innymi schodami. Tak będzie bezpieczniej. – Potem wyprowadził ją z pokoju i w holu rzucił głośno: – Tym razem, Karin, wybaczam ci. Ale proszę, by się to więcej nie powtórzyło.

– Tak, proszę pana – odpowiedziała pokornie i ze zdziwioną miną patrzyła, jak znika w salonie.

Spodziewała się gwałtownej reakcji z jego strony na wiadomość, że został oszukany. Zaskoczył ją jednak całkowicie. Ten strach w jego oczach!

Może zataił, że jest zaręczony z dziewczyną, która czeka na niego od wielu lat?

A może… Zadrżała zalękniona, że przyczyna może być całkiem inna…

Загрузка...