ROZDZIAŁ VIII

Kiedy zegary w pałacu wybiły wpół do dwunastej, Catharina znalazła się na umówionym miejscu, na mrocznych schodach za kuchnią. Serce waliło jej ze strachu. Prześladowała ją myśl, że gdzieś z zakamarków wyłoni się nagle postać białej damy.

Wprawdzie nikomu się dotąd nie ukazała, ale wszyscy wiedzieli, że krąży po domu i zabija tych, których nie akceptuje, siejąc powszechny strach!

Catharina w końcu nie otrzymała wyjaśnienia, kogo zobaczyła w piwnicy za żelazną kratą ani też kto ją chwycił za nogę, gdy wchodziła po schodach. Prawdę powiedziawszy, nic jej nie wytłumaczono.

Służba położyła się już spać. Catharina, wykonując pokornie polecenia kucharki i innych, często przyłapywała się na myśli o tym, iż to jej powinni słuchać. Ciekawe, jak by zareagowali, gdyby się dowiedzieli, kim naprawdę jest?

Ale nigdy nie usłyszą tego z jej ust, co napawało ją ogromnym smutkiem. Bynajmniej nie z tego powodu, że nie będzie rozkazywać kucharkom, ale dlatego, że nie poślubi Malcolma.

A tak bardzo tego pragnęła! Teraz, gdy go poznała, pokochała go całym sercem.

Za plecami usłyszała jakieś skradające się kroki i cichy szept Malcolma:

– Ściągnij buty i chodź!

Zrobiła, co jej kazał. Kiedy weszli po schodach na piętro, chwycił ją za rękę i poprowadził do swego pokoju.

Zdumiało ją, że się na to odważył, i zadrżała na samą myśl, że ktoś by mógł ich teraz zobaczyć.

Malcolm przekręcił klucz w zamku i zwrócił się do niej ze słowami:

– Musimy rozmawiać szeptem. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza.

– Nie, wcale – odpowiedziała i wzdrygnęła się, bo oto znów przeraził ją widok zagadkowych drzwi zamkniętych na cztery spusty, o których w natłoku ostatnich zdarzeń całkiem zapomniała. Minął strach przed rabusiami Torstenssona i wichurą, ale ze zdwojoną siłą powrócił ów pierwotny lęk. Jakie tajemnice skrywa ten stary dwór? myślała z trwogą.

W pokoju Malcolma Catharina bywała codziennie. Nigdy jednak nie przychodziła tu wieczorem. Nie wiedziała, co powiedzieć. Język, ba, i mózg odmówiły jej posłuszeństwa. Bo oto w ciepłym blasku lampy stał przed nią wspaniały mężczyzna. Gdy Catharina patrzyła w jego ciemne, wyrażające głęboką troskę oczy, gdy widziała jego zdradzającą siłę, ale i wielką wrażliwość twarz, wydał jej się niezwykle pociągający. Była pewna, że mogłaby go pokochać całym sercem, właściwie czuła, że już się to stało. Chociaż czy to nie za wcześnie, by uczucie, które nią zawładnęło, nazywać miłością?

Ale przecież on także dał jej coś podobnego do zrozumienia. Na samą myśl o tym, że ten cudowny mężczyzna odwzajemnia jej uczucia, doznała zawrotu głowy. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczała, że ona, pozostająca w cieniu swych pięknych sióstr, spotka w małżeństwie prawdziwą miłość, ale zawsze pragnęła być dobrą żoną i wspierać swego męża w trudach życia.

Ale tak było, zanim zobaczyła i poznała bliżej tego atrakcyjnego mężczyznę.

– Catharino, maleńka – odezwał się czule. – Jesteś wspaniała, nie zasługujesz na taki los.

– Malcolmie, wytłumacz mi, o co w tym wszystkim chodzi?

– Niestety, kochana, nie mogę ci nic wyjawić, choć pragnę tego całym sercem. Jestem związany przysięgą – westchnął ciężko. – Przez wiele lat czułem się rozdarty pomiędzy ową przysięgą a zobowiązaniami wobec ciebie. W końcu musiałem dokonać wyboru. Nie sądziłem jednak… nie miałem pojęcia, że ty i ja… że my… że będzie to takie bolesne dla twoich sióstr, rodziców, no i przede wszystkim dla mnie. Bóg mi świadkiem, że bardzo bym pragnął mieć cię u swego boku na zawsze! Ale ty mogłabyś przypłacić to życiem, a tego nigdy bym sobie nie darował.

– Dlaczego nie możesz złamać tej przysięgi?

– Bo złożyłem ją umierającemu, a konsekwencje dotknęłyby nie mnie, lecz kogoś innego. Mam jednak pewien plan – szepnął prostując się. – Domyślam się, że tobie, tak jak i mnie, będzie trudno znieść rozstanie. Wydaje mi się, że znalazłem wyjście. Nie jest to, co prawda, rozwiązanie, które w pełni by mnie zadowalało, ale mam nadzieję, że się na nie zgodzisz.

– Powiedz, co wymyśliłeś! – rzekła Catharina, zerkając kątem oka na tajemnicze zamknięte drzwi.

– Zrezygnujesz z posady. Przygoda w piwnicy może ci posłużyć za pretekst. W Markanäs to nic nowego, wszystkie służące prędzej czy później odchodzą. Wyjedziesz do ciotki Aurory, która, sądząc z twoich opowieści, jest osobą wyrozumiałą. Postaram się przyjechać do ciebie jak najprędzej. Weźmiemy skromny ślub…

– Ale czy tym samym nie narazisz swego życia na niebezpieczeństwo?

– Moje życie jest pozbawione sensu – powiedział z goryczą. – Świadomość, że gdzieś daleko mam piękną żonę, że oddałem przysługę jej i siostrom, byłaby dla mnie jak promyk słońca.

– Dziękuję, ale…

– Pomyślałem też o tobie. Pomieszkasz trochę u ciotki, a potem wrócisz do domu i ogłosisz, że zostałaś wdową.

– Ależ, Malcolmie!

– Ciii, nie tak głośno. Uwierz mi, tak będzie najlepiej! Pragnę cię prosić tylko o jedno…

– Słucham.

– Daj mi potomka, Catharino. Chcę mieć komu przekazać Markanäs, kiedy skończy się już ten koszmar. A jeśli się nie skończy, podpalę stary dwór i zbuduję nowy.

Catharina nie słyszała końcowych słów. Dotarło do niej jedynie, że Malcolm chce mieć z nią dziecko. Czy to znaczy…

– Catharino, na miłość boską, co ci się stało? Zachwiałaś się, omal nie upadłaś.

– Chyba miałam dziś za wiele wrażeń.

– Ale odpowiedz mi, czy się zgadzasz?

– Jeśli nie ma innego wyjścia, a z tego, co mówisz, wynika, że nie ma, zgadzam się na wszystko, o co mnie poprosisz. Malcolmie, ja… – urwała nagle i rozpłakała się. – Tak bardzo cię cenię – szlochała. – Wydaje mi się, że zostaliśmy dla siebie stworzeni. Nigdy nie marzyłam, że okażesz się taki miły, a zarazem taki pociągający. Nic na to nie poradzę, że w ciągu tych kilku dni spędzonych w Markanäs moje życie przemieniło się w cudowną przygodę. Kocham cię… Pewnie nie powinnam tego mówić, raczej zachować odwagę i godność, ale moje serce jest przepełnione miłością do ciebie.

– Catharino – szepnął, odsłaniając jej ukrytą w dłoniach twarz.

– Jestem brzydka i nijaka.

– Jak możesz tak mówić! Jesteś… Cii! – Malcolm urwał w pół słowa i podkradłszy się na palcach do drzwi, nasłuchiwał. – Ktoś tu przed chwilą był – szepnął. – Wyjdę i sprawdzę.

– Nie! Nie zostawiaj mnie tu samej z…

– Z kim? – Malcolm cofnął się zaintrygowany.

Spojrzenie ją zdradziło.

– A więc chodzi ci o drzwi? – zdziwił się i zmarszczył brwi. – Dobrze, chodź ze mną, ale trzymaj się dyskretnie z tyłu.

Catharina stanęła więc w progu, a on tymczasem wyszedł na korytarz. Wrócił po chwili uspokojony.

– To tylko Inez. Chyba musiała załatwić potrzebę.

Panna Inez, ponieważ była członkiem rodziny, mieszkała w tym samym skrzydle.

– Już wróciła do swego pokoju – oznajmił i przekręcił klucz. Potem odwrócił się i powiedział łagodnie: – Catharino, myślę, że już najwyższy czas, by uchylić przed tobą rąbka tajemnicy.

Ze zdumieniem ujrzała, że Malcolm wyjął z kieszeni pęk kluczy i po kolei zaczął otwierać kłódki i zamki budzących w niej przerażenie drzwi. Z trudem łapiąc oddech próbowała go powstrzymać. Uczepiła się jego dłoni.

– Nie! – krzyknęła.

Ale Malcolm nie zważał na jej protesty i otworzył wszystkie zamki.

Instynktownie chwyciła go za rękaw, a drugą rękę oparła o drzwi, jakby nie chciała dopuścić, by coś się stamtąd wymknęło.

– Malcolmie – jęknęła. – Nie zniosę już dzisiaj więcej okropności. Proszę cię!

Ale on tylko się uśmiechnął i nacisnął klamkę. Wyobrażała sobie, że drzwi zaskrzypią upiornie, tymczasem otworzyły się całkiem bezgłośnie.

Malcolm ze świecznikiem w jednej dłoni ujął Catharinę za rękę i pociągnął do środka. Dziewczyna drżała niczym liść osiki. Z zaciśniętymi powiekami pytała samą siebie w duchu, czemu się na to godzi, kiedy usłyszała czuły, lekko rozbawiony głos Malcolma.

– Catharino, otwórz oczy!

Z zupełnie niezrozumiałych dla siebie powodów posłuchała go. Pomieszczenie, do którego weszli, okazało się zwykłą garderobą. Wprawdzie nie wisiały tu ubrania, ale też nie dostrzegła żadnych schodów ani tajemnego przejścia. W ścianie znajdowały się otwory wentylacyjne, którymi dostawało się świeże powietrze, mimo że ptaki uwiły sobie tam gniazda.

Catharina rozszerzyła oczy ze zdumienia.

– Ale… – z trudem wydobyła głos.

Na środku stał niewielki stół, a na nim leżały wszystkie drobne upominki, jakie mu przysłała na przestrzeni lat, oraz nie pochowane do kopert listy. Odnosiło się wrażenie, że ktoś je często czyta.

Poczuła, że się rumieni, wspomniawszy swą niemądrą pisaninę. Przez tyle lat wzajemnej korespondencji przyzwyczaiła się do Malcolma i pisywała dość otwarcie, powierzając mu swe troski, przemyślenia, radości. Jej pseudofilozofia musiała go szczerze bawić, o ile w ogóle miał cierpliwość czytać do końca te gryzmoły. Skoro jednak zgromadził je w jednym miejscu, to może czytał.

– Oto moja tajemnica – rzekł powoli. – To, co uważam za najdroższe skarby.

– Pisałam takie głupstwa – wymamrotała.

– Ależ nie, Catharino!

– Najdroższe skarby, powiadasz, a przecież ty mnie w ogóle nie znałeś.

– Tak uważasz? Twoje listy mi wiele o tobie powiedziały.

Z niedowierzaniem potrząsnęła głową.

– Byłaś moim marzeniem – ciągnął dalej smutnym głosem. – Chcę, byś wiedziała, że nie miałem innej kobiety. Lubiłem twe listy, trafiały mi wprost do serca. Obdarzałaś mnie wielkim zaufaniem.

Kiedy jej szloch zmienił się w łkanie, dodał ciepło:

– Nie wolno ci mówić, że jesteś nijaka, nic nie warta, Catharino. Masz najpiękniejsze oczy, uwielbiam na ciebie patrzeć, ogarnia mnie wtedy taki spokój, nawiedzają takie wzniosłe myśli. Równocześnie jednak twoja obecność dziwnie na mnie wpływa… Catharino, gdyby wszystko ułożyło się tak, jak powinno…

Patrzyła na niego zdumiona. Sam Malcolm Järncrona wyrażał się o niej, szarej myszce, w tak cudowny sposób? A przy tym zdawał się mówić szczerze.

– Chyba byłeś bardzo samotny – rzekła cichym głosem.

– Tak – przyznał wzdychając ciężko. – Wiesz, że nigdy nie zostałem przygotowany do roli dziedzica, wszak to mój starszy brat miał objąć rodzinną posiadłość, ja zaś zamierzałem studiować. Ale kiedy on popełnił samobójstwo, z dnia na dzień cała odpowiedzialność za dwór spadła na mnie. Nie miałem zielonego pojęcia o rolnictwie…

– Moim zdaniem świetnie sobie radzisz.

Uśmiechnął się.

– Dziękuję, ale nauka nie przyszła mi łatwo. Ileż to razy przeżywałem chwile niepewności!

Catharina doskonale rozumiała, że Malcolma, mężczyznę niezwykle wrażliwego, kosztowało niemało wysiłku, by stać się człowiekiem twardym i stanowczym, takim, jaki winien być dziedzic. Ale nadal nie potrafił nikogo skrzywdzić, czego dowodem była jego postawa w obliczu tej trudnej sytuacji, w jakiej oboje się znaleźli. Miał nadzieję znaleźć takie wyjście, które by wszystkich zadowoliło.

Ocknęła się z zamyślenia i spostrzegła, że Malcolm nie spuszcza z niej wzroku. Przełknęła nerwowo ślinę.

– Dziękuję ci, Catharino, że tu przyjechałaś. Jestem szczęśliwy, że mogłem cię bliżej poznać, choć teraz o wiele trudniej przyjdzie mi znieść rozłąkę.

– Och, Malcolmie – żaliła się nieszczęśliwa.

Bezwiednie wziął ją w ramiona i przywarł ustami do jej warg. Dreszcz wstrząsnął jej ciałem. Chciała się uwolnić z jego objęć, ale on ją łagodnie przytrzymał. Uległa więc i z żarem, który ją samą zaskoczył, zarzuciła mu ramiona na szyję i odpowiedziała długim pocałunkiem.

Wreszcie niechętnie oderwali się od siebie.

– Powiedz – szepnął do głębi wzruszony, – Dasz mi dziecko?

– Tak – wyszeptała w odpowiedzi. – Jeśli tego pragniesz!

Uśmiechnął się.

– Chciałbym, by się to stało od razu, bo o niczym więcej nie marzę, jak spocząć w twoich objęciach, ale powinienem cię wpierw poprowadzić czystą do ołtarza.

Sama nie wiedziała, skąd wzięła się w niej taka odwaga, może to sprawiła namiętność, która rozpaliła w niej prawdziwy ogień, w każdym razie z zapartym tchem szepnęła:

– Nie musimy czekać do ślubu… Będę twoja, kiedy tylko zechcesz.

– Nie mów tak – ostrzegł. – Jestem za ciebie odpowiedzialny, ale boję się, że stracę głowę. Tak długo byłem samotny. Odkąd wyjawiłaś mi, kim jesteś, chodzę jak błędny. Jesteś taka pociągająca!

Catharina rozpromieniła się.

– No cóż, nie wiedziałam, ale chętnie posłucham takich wyznań.

– Zdaje się, że zwariowałem na twoim punkcie – wyznał z uśmiechem. – Od dawna już powinnaś być moją żoną.

– Kochany – szepnęła żałośnie w odpowiedzi. – Przez wszystkie te lata tęskniłam do ciebie, ale nie da się tego porównać z tęsknotą, jaką będę odczuwać teraz, gdy przyjdzie nam się rozstać.

– Ze mną będzie tak samo – odpowiedział z głęboką powagą.

Catharina wtuliła twarz w jego ramię, ale on uniósł jej głowę i długo patrzył w oczy. Potem przywarł mocno ustami do ust ukochanej. Cofnął się gwałtownie, przerażony siłą swego pożądania.

Ale było już za późno, rozpalił ich bowiem taki żar, że nie byli w stanie usłuchać głosu rozsądku.

Odnalazł na nowo usta dziewczyny i z niepohamowaną namiętnością całował jej szyję i twarz. Niecierpliwe dłonie sunęły w dół. Nie przestając całować ukochanej, chwycił ją na ręce i zaniósł do swego łóżka.

Catharina poczuła nagłą chęć ucieczki, ale kiedy położył się obok niej i delikatnie zaczął pieścić jej ciało, drżąc od powstrzymywanej tęsknoty, zamknęła oczy i uśmiechnęła się lekko. Objęła go i przyjęła z miłością.

Nie padło ani jedno słowo, nawet wówczas, gdy już spokojni leżeli w swych ramionach. W milczeniu chłonęli siebie i rozkoszowali się swą bliskością.

Wreszcie Malcolm pocałował Catharinę w czoło i wstał. Zamknął drzwi do garderoby na wszystkie kłódki i zamki.

– Dlaczego to robisz? – zapytała.

– Żeby ochronić mą tajemnicę – odpowiedział, odwracając się do ukochanej. – I żeby ochronić ciebie. Robiłem tak przez wszystkie te lata. Bo moja miłość jest dla ciebie niebezpieczna. Gdyby została odkryta, popadłabyś w niełaskę.

„W niełaskę?”

– Malcolm, czy ty naprawdę wierzysz w duchy? Wierzysz, że Agneta Järncrona straszy w Markanäs?

– Agneta? Ależ, Catharino, to jakieś stare bajdy. Daj spokój, mam dość zmartwień z żywymi!

A więc Elsbeth miała rację, to pani Tamara zastawiła sidła na Malcolma.

– Czy jest kłopotliwa? – zapytała ze współczuciem.

– Kłopotliwa? To dość łagodne określenie. Ona jest groźna! Chorobliwie mnie uwielbia i nie znosi rywalek. Sytuacja jest beznadziejna, nie mogę nic zrobić, bo ona ma takie same prawo jak ja, żeby tu mieszkać. Zresztą wolę ją cały czas mieć na oku, bo wiesz, Inez widziała, jak ona zabiła moją bratową.

Catharina wpatrywała się w niego rozszerzonymi źrenicami.

– Ale w takim razie nie pojmuję, dlaczego…

– Przecież to jeszcze dziecko. Co mamy zrobić? Wysłać ją do zakładu dla obłąkanych? Tamara by tego nie przeżyła,

– Ależ, Malcolmie, o kim ty mówisz, na miłość boską, o Elsbeth?

– Oczywiście, a myślałaś, że o kim? Kiedy ojciec umierał, przysiągłem mu, że pozwolę jej tu zostać, ze względu na Tamarę. Wówczas jednak nie zdawaliśmy sobie sprawy, że z nią jest tak źle…

Catharina, wstrząśnięta do głębi, tylko pokręciła głową.

– My też nie mogliśmy w to uwierzyć – powiedział Malcolm cicho. – Ale Inez, która jest jej opiekunką i pielęgniarką, zresztą bardzo oddaną, była świadkiem niejednego. Nie pozostaje więc nawet cień wątpliwości. Za każdym razem, gdy uczyni coś złego, zwala całą winę na ducha Agnety.

– Tak, słyszałam – wyjąkała Catharina.

– Ale czy potrafisz zrozumieć Tamarę, że mimo wszystko nie ma serca odesłać swego dziecka do zakładu?

– Rozumiem aż nazbyt dobrze. Kiedyś odwiedziłam taki zakład i nie zapomnę do końca życia tych biednych ludzi… Nie, nie obwiniam za to Tamary.

– Rozumiesz więc także, dlaczego nie mogłem cię tu sprowadzić. Gdyby Elsbeth wiedziała, kim jesteś, nie cieszyłabyś się długo życiem. Musiałem ukryć w tym tajemniczym schowku najdroższe memu sercu przedmioty i listy i postraszyć trochę dziewczynkę, że czasami wychodzi tędy duch Agnety. Wszystko to zakrawa na groteskę. Catharino! Nie wyjeżdżaj jutro – prosił w przypływie rozpaczy.

– Przecież to ty kazałeś mi wyjechać – przypomniała mu cicho.

– Ale teraz, po tym co razem przeżyliśmy, nie zniosę myśli o rozstaniu. Jutro wieczorem porozmawiam z Tamarą. Uświadomię jej, ile osób cierpi dlatego, że ona chce zatrzymać we dworze chorą córkę. Nie może oczekiwać ode mnie więcej wyrzeczeń. Chyba wolno mi trochę pomyśleć o dobru innych i o sobie samym.

Catharina nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Serce krajało się jej na myśl o biednej matce, choć rozumiała reakcję Malcolma.

Kilkunastoletnia Elsbeth zamknięta na resztę życia w zakładzie dla obłąkanych… Catharinie nie chciało się wierzyć, by to, co usłyszała, było prawdą. Nadal bardziej skłaniała się ku wersji o strasznej Agnecie, która czaiła się gdzieś w pałacowych zakamarkach, gotowa zniszczyć każdego, kto nie znajdzie u niej łaski.

Загрузка...