Zdumiona Catharina przekradła się z lękiem do kuchni. Nie zauważona przez nikogo wzięła klucze i ze świecznikiem w ręce zeszła do piwnicy.
Zatrzymała się na dole, bo nagle przypomniały jej się słowa Elsbeth: „Malcolm dokładnie zamyka drzwi, żeby okropny upiór nie wydostał się z piwnicy”. Ciekawe, gdzie teraz krąży duch despotycznej dziedziczki sprzed dwustu lat? pomyślała i ciarki przeszły jej po plecach.
Naraz usłyszała wyraźnie odgłos kroków i w odruchu przerażenia omal nie rzuciła się do ucieczki. Ale łagodny głos Malcolma, który poprosił, by poszła za nim, przywrócił jej równowagę. Ruszyli długim korytarzem, gdzie czuć było stęchliznę, a gdzieniegdzie nawet kapała ze ścian woda, aż dotarli do ciężkich masywnych drzwi. Kiedy Malcolm je otworzył, okazało się, że to piwniczka, w której przechowuje się wina.
– Teraz możesz mówić. Tutaj nikt nas nie usłyszy – powiedział. – Czy naprawdę jesteś Cathariną Borg? Co to wszystko ma znaczyć?
– Tak, powinnam powiedzieć panu o tym wcześniej. Doprawdy wstyd mi, że uciekłam się do podstępu.
– Ale dlaczego? Wytłumacz mi, czemu podałaś się za kogoś innego?
– A czy pozwoliłby mi pan zostać, gdybym powiedziała, kim naprawdę jestem?
– Nie – odrzekł i westchnął ciężko.
Cathariną rozejrzała się wokół. W słabym blasku świec mignęły rzędy butelek i kilka dużych gąsiorów z winem. Malcolm oparł się o pustą beczkę, która zadudniła głucho.
– A więc to ty – zaczął powoli. – Przyznaję, że inaczej sobie ciebie wyobrażałem.
– No cóż – powiedziała matowym głosem. – Rozumiem pańskie rozczarowanie, moje siostry słyną z urody… Zresztą, przybywam właśnie z ich powodu.
– Wspominałaś o tym, ale, proszę, mów mi po imieniu, przynajmniej gdy jesteśmy sami. No, co wspólnego mają z tym wszystkim twoje siostry?
– Moi rodzice są dość konserwatywni, a przy tym należą do wspólnoty religijnej, w której obowiązuje niepodważalna zasada, że w rodzinie pierwsza musi wyjść za mąż najstarsza z córek.
Obserwował ją uważnie. W blasku dwóch świec ustawionych na drewnianej beczce prezentował się wspaniale, jego bliskość sprawiała dziewczynie wręcz fizyczny ból.
– Słyszałem już kiedyś o takich surowych zasadach – pokiwał głową.
– A więc siostry czekały na mnie. Najstarsza z nich około pięciu lat, a pozostałe też mniej więcej tyle samo. Kiedy otrzymałam pański… to znaczy twój list, stchórzyłam. Nie miałam odwagi wyznać im całej prawdy, przekreślić ich nadziei na wstąpienie w związek małżeński.
– Jak to, więc one nie mają szans ułożyć sobie życia?
– Właśnie.
– Wielki Boże! – Malcolm zatopił się w rozmyślaniach, a potem spytał bezradnie: – A czy ty nie mogłabyś…?
– Nie, nie mam nikogo – odpowiedziała z prostotą. – Pozostaje jeszcze takie wyjście, że poślubię jakiegoś starego wdowca, który dla pieniędzy zgodzi się zostać moim mężem. Chyba w końcu tak uczynię, ze względu na siostry…
– Nie – przerwał jej wyraźnie poruszony. – Nie wolno ci tego robić. Nie tobie.
Popatrzyła na niego badawczo i rzekła z namysłem:
– Dla mnie nigdy nie istniał nikt poza tym, którego wybrali dla mnie rodzice. I właśnie dlatego tu przyjechałam. Nie pragnę żebrać o twą łaskę czy współczucie. Chcę się jednak dowiedzieć, czym podyktowana była twoja decyzja, by móc coś postanowić na przyszłość. By znaleźć z tej sytuacji wyjście korzystne dla moich sióstr. Poza tym… – głos jej się zaczął łamać. – Bałam się, ze nie udźwignę tego wstydu…
Malcolm ukrył twarz w dłoniach i rzekł:
– Jestem zrozpaczony, Catharino! Przez tyle lat łudziłem się, że wszystko się jakoś ułoży. Ale w końcu musiałem spojrzeć w oczy smutnej prawdzie, że z tej sytuacji nie ma wyjścia. Nic się nie zmieni, nawet gdybyśmy czekali pięćdziesiąt lat. Ten okropny list napisałem ze względu na ciebie. Zresztą zbierałem się kilka miesięcy i wierz mi, że spędziłem nad nim wiele bezsennych nocy.
Czekała, że powie coś jeszcze, ale on zamilkł, więc po dłuższej chwili odważyła się zapytać nieśmiało:
– Czy mógłbyś mi powiedzieć, dlaczego?
Odsłonił twarz, która nagle wydała się Catharinie blada i zmęczona, i pokręcił przecząco głową.
– Nie, Catharino. Nie mogę. Wyznam ci jedynie, że w Markanäs czyha na ciebie śmiertelne niebezpieczeństwo. Właśnie na ciebie.
– Gdybym została twoją żoną?
– Tak. Zrozum, nie mogę się ożenić, mimo że moim największym marzeniem byłoby poprowadzić cię do ołtarza. Czytając twoje listy, wyczuwałem w tobie pokrewną duszę. Wydawało mi się, że jesteś wrażliwa i masz takie bogate wnętrze… Ale słyszałaś już zapewne, co się stało z moją bratową. Tylko przez trzy dni była panią Markanäs. A wkrótce potem dotknęło nas kolejne nieszczęście: śmierć mojego brata.
„Zabiła ich Agneta Järncrona” – przypomniały się dziewczynie słowa Elsbeth. – „Niewykluczone, że zabiła również matkę Malcolma i jego ojca”.
– A co się stało twojemu ojcu? – zapytała z ociąganiem. – Czy i on padł ofiarą przekleństwa ciążącego nad Markanäs?
– Tak przypuszczam, choć jego śmierć była dość zagadkowa. Zresztą wiele niejasności nagromadziło się przez te wszystkie lata. Doprawdy, Catharino, trudno byłoby ci wszystko zrozumieć.
– Dlaczego więc stąd nie wyjedziesz?
– Ten dwór od pokoleń należy do mego rodu i moim obowiązkiem jest tu zostać. Zresztą wychowałem się w Markanäs i właściwie jestem z nim bardzo związany. Kiedyś lubiłem tu przebywać, niestety, teraz wszystko się zmieniło.
– Rzeczywiście, to cudowny zakątek – przyznała z rozmarzeniem. A z jej tonu można było wyczytać, że gdyby tylko Malcolm zechciał ją poślubić, pokochałaby to miejsce.
Zapadła cisza. Oboje zatopili się w rozmyślaniach.
Malcolm miał bardzo nieszczęśliwą minę, ale wreszcie zebrał się w sobie i machając nerwowo ręką, rzekł:
– Teraz nie mogę zostać tu dłużej. Ale musimy jeszcze koniecznie porozmawiać. Może spotkamy się wieczorem. Wracaj na górę tą samą drogą, którą przyszłaś, i powieś klucz na miejsce. I, na miłość boską, pamiętaj, jesteś Karin Bengtsdatter.
Zdumiała się, bo nie sądziła, że Malcolm będzie chciał dalej odgrywać tę komedię. Nie śmiała jednak o nic więcej pytać i skierowała się ku drzwiom. Malcolm powstrzymał ją jednak i objąwszy ramieniem, wyznał:
– Pragnę ci tylko jeszcze powiedzieć, że… nie jestem rozczarowany.
– Naprawdę?
– Nie, a ty?
– Ja? Och, nie, wręcz przeciwnie… – urwała speszona.
Stał w drzwiach, jakby pragnął przedłużyć tę chwilę, a dostrzegłszy zakłopotanie Cathariny, uśmiechnął się ciepło.
– Wiesz, nowa służąca Karin ujęła mnie swą naturalnością i wrażliwością. Byłaś taka dobra dla małego Joachima. Kiedy wyznałaś mi, kim jesteś naprawdę, przeżyłem w pierwszej chwili szok. Ogarnął mnie śmiertelny strach, że coś ci się może stać, a równocześnie poczułem gniew, że mnie oszukałaś. Prawie natychmiast jednak pożałowałem tego, przypomniawszy sobie, co ci uczyniłem. Teraz, gdy usłyszałem twoje wyjaśnienie, poczułem się bezgranicznie nieszczęśliwy, że tak bardzo cię skrzywdziłem. Ale jeśli chodzi o mój stosunek do ciebie… muszę wyznać, że jestem mile zaskoczony. Na pewno byłoby nam… Pasujemy do siebie i na pewno byśmy się świetnie rozumieli. Skojarzone małżeństwa nie zawsze bywają udane, ale wydaje mi się, że nam by się udało. A ty jak sądzisz? Czy odczuwasz to samo?
Skinęła tylko głową uroczyście, bo ze wzruszenia ścisnęło ją w gardle.
Malcolm w odruchu bezsilności odchylił głowę i przymknął oczy.
– Och, Catharino, kiedy myślę o tym, co się stanie z Markanäs, chwilami ogarnia mnie czarna rozpacz. A teraz, gdy już wiem, czego zostałem pozbawiony, będzie mi jeszcze gorzej.
– Wzruszyłeś mnie – szepnęła.
– Wyznałem ci tylko szczerą prawdę. Spróbujemy wspólnie znaleźć jakieś wyjście z tej beznadziejnej sytuacji, musimy pomóc twoim siostrom. Niczemu nie zawiniły, więc dlaczego miałyby cierpieć. Zresztą ty także.
– A co z tobą? Przecież i ty zasługujesz na inny los – wyszeptała Catharina.
Uścisnąwszy jej ramię powiedział:
– Wiesz, poczułem ulgę. Wprawdzie nie mogę ci wyjawić prawdziwego powodu mojej decyzji z uwagi na kogoś, kogo ta sprawa również dotyczy, ale czuję, że zyskałem w tobie sprzymierzeńca.
– Możesz zawsze na mnie liczyć – zapewniła go stłumionym ze wzruszenia głosem. – Co możemy uczynić?
– Od wielu lat się nad tym zastanawiam – westchnął ciężko. – Ale porozmawiamy o tym wieczorem. Och, nie, całkiem zapomniałem, dziś wieczorem muszę być na jakimś nudnym zebraniu i wrócę późno. A jutro nie będzie mnie przez cały dzień, bo zaczęły się już wiosenne prace w polu. Może więc umówimy się na jutrzejszy wieczór? Dam ci znak!
Potwierdziwszy skinieniem głowy, że się zgadza, rozstała się z Malcolmem i wróciła do swych codziennych obowiązków. Na szczęście nikt nie zauważył jej chwilowego zniknięcia.
Serce rozsadzała jej radość, bo Malcolm okazał się bardziej przyjazny, niż przypuszczała. Zyskała pewność, że jest wspaniałym człowiekiem, choć w związku z tym jego decyzja wydawała się Catharinie jeszcze bardziej niezrozumiała.
Jaką to straszną tajemnicę próbowano ukryć we dworze Markanäs?
Wieczorem, tuż przed zaśnięciem, usłyszała na strychu czyjeś kroki.
Strych podzielony był na trzy części. W jednej, nad gmachem głównym, przechowywano, jak to zwykle w takim miejscu, stare rupiecie. Nad skrzydłami pałacu mieściły się pokoje dla służby. Kiedy Catharina przybyła do Markanäs, wszystkie pokoje na poddaszu w części nad sypialniami domowników były zajęte. Skierowano ją więc do drugiego, zupełnie pustego skrzydła. Obiecano jej, że z czasem zamieszkają tam kolejni pracownicy. Nie ukrywała, że pragnęła, by nastąpiło to jak najprędzej. Przerażała ją bowiem świadomość, że jest zupełnie sama nad wielką salą balową, w której panowała niepodzielnie okrutna Agneta Järncrona, od lat terroryzująca mieszkańców dworu.
A może ona krąży podziemnymi korytarzami i tylko czasami nawiedza pokój Malcolma przez tajemnicze drzwi? zastanawiała się Catharina.
Ciekawe, gdzie właściwie znajduje się grób tej możnej damy? Na ogół szlacheckie rody mają rodzinne krypty w pobliskich kościołach. A może w przepastnych lochach tego starego dworu stoją trumny ze szczątkami przodków, a szczególnie ta jedna, w której spoczywa Agneta? Chyba nie odważę się tego sprawdzać, pomyślała. Uff… Czemu nękają mnie takie myśli, mimo że uporczywie je od siebie odsuwam?
Silny wiatr uderzał gwałtownie i pogwizdywał pod okapem, choć do uszu dziewczyny docierały także inne odgłosy…
Catharina leżała w łóżku, nie mogąc zmrużyć oka, gdy nagle usłyszała, że coś się poruszyło. Zrazu wydawało się jej, że to szczury, i wzdrygnęła się z obrzydzeniem, ale kiedy po chwili rozpoznała odgłos ludzkich kroków, oblał ją zimny pot.
Ktoś podszedł do drzwi.
Może to przyszła panna Inez, by mnie powiadomić, jakie prace mam wykonać jutro rano, zastanawiała się.
Ale nie, panna Inez przecież by się nie skradała.
Catharina zamarła, leżała cicho jak trusia, choć serce omal nie wyskoczyło jej z piersi.
To na pewno Agneta Järncrona! myślała w popłochu. Któż inny krążyłby po uśpionym domu, zaglądając w każdy zakamarek? A może udało jej się wyśledzić, kim jest nowa służąca, i nie spodobało jej się pojawienie kolejnej potencjalnej pani Markanäs? Może Catharina zdążyła popaść w niełaskę?
Przed drzwiami na moment ucichło, słychać jedynie było tłumiony oddech. Czy duchy oddychają? Chyba jedynie wówczas, gdy chcą kogoś przestraszyć. Coś zaszeleściło… szeroka jedwabna suknia z siedemnastego wieku? Nie, znów słychać oddech przy dziurce od klucza.
Catharina zastanawiała się gorączkowo, czy przekręciła klucz w zamku. Pewna nie była, ale wydawało się jej, że tak.
To absurd, zganiła siebie w myślach. Przecież duchy potrafią przenikać przez mury!
Och, czemu to serce bije tak mocno, jeszcze zdradzi moją obecność!
Na szczęście światło w pokoiku miała zgaszone i przez dziurkę od klucza nic nie dało się podejrzeć. Marna to pociecha, ale zawsze jakaś.
Rzeczywiście, tajemnicza istota za drzwiami wyraźnie zrezygnowała. Po chwili kroki się oddaliły.
Catharina odetchnęła głęboko, drżąc na całym ciele.
Może powinna zawołać: „Kto tam?” Niestety, sparaliżowana strachem, nie była w stanie tego uczynić, jakby jakaś niewidzialna siła zawładnęła nią bez reszty i pozbawiła woli.
Naraz przyszło jej do głowy, że to może Malcolm sprawdzał, czy się jeszcze nie położyła, a ponieważ zobaczył, że jest ciemno, odszedł, nie chcąc jej budzić.
Niemożliwe, kroki zdecydowanie nie należały do mężczyzny. Tak lekko stąpać mogła tylko kobieta. Zresztą Malcolm nie patrzyłby przez dziurkę od klucza.
Zaskrzypiały drzwi na dole i Catharina usłyszała znajomy głos panny Inez:
– Elsbeth? Czy to ty?
Cisza. Ale zaraz potem głos rozległ się znów, tym razem bliżej schodów.
– Elsbeth! – wołała surowo panna Inez, a w jej głosie wyczuwało się strach.
A potem zaległa cisza.
Długo jeszcze Catharina nie mogła zasnąć, mimo że była śmiertelnie zmęczona. Leżała, nasłuchując, i rozmyślała o okrutnej Agnecie. Przypomniała sobie spojrzenie, jakim ją obrzuciła dama z portretu, gdy opuszczała salę balową…
Nazajutrz okazało się, że zupełnie niepotrzebnie tak się jej bała. Wszak duchy nie zostawiają kartek z nieprzyzwoitymi rysunkami, a taką znalazła rankiem pod drzwiami. Zrozumiała, co oznaczał szelest, jaki słyszała w nocy. Na kartce znów był narysowany mężczyzna i kobieta, choć tym razem z mniejszą dokładnością anatomiczną. Pod postacią mężczyzny widniała litera „M”, zaś pod postacią kobiety napisane było dziecinnym nieporadnym pismem „ja”. Catharina skrzywiła się ze wstrętem i odwróciła kartkę. Na odwrocie znajdował się podpis: „Karin”. Pod spodem zaś krótka informacja: „On jest mój. Trzymaj się z daleka, ty dziwko!” i jeszcze podpis: „Agneta Järncrona”, z błędem w imieniu.
Catharina zmięła ohydny papier, by go natychmiast wyrzucić. Cóż innego mogła zrobić? Za nic w świecie nie pokazałaby go Malcolmowi. Umarłaby raczej ze wstydu. A nie miała tu nikogo innego, komu by mogła się zwierzyć.
A może powiedzieć o tym pannie Inez? przemknęło jej przez głowę, ale natychmiast porzuciła tę myśl. Co prawda panna Inez odnosiła się do niej dość przychylnie, ale wtajemniczając ją, Catharina działałaby za plecami Malcolma, a tego wolała uniknąć.
Zdecydowanym ruchem podarła kartkę na drobne kawałeczki i wrzuciła do pieca. W jednej chwili zamieniły się w popiół.
Ale nieprzyjemne wspomnienie nocnych wydarzeń nie opuszczało jej przez cały dzień. Pilnie wywiązywała się ze swych obowiązków i wykonywała wszelkie prace bez zarzutu. Gdy ktoś pociągnął za dzwonek, zjawiała się natychmiast uprzejma i grzeczna, choć pełna lęku, że wszyscy widzą, jak nienaturalny jest jej uśmiech.
Po południu, kiedy wracała ożywiona od Joachima, z którym rozmowy zawsze poprawiały jej humor, natknęła się na Malcolma, kierującego się do budynków gospodarskich. Tego dnia widziała go po raz pierwszy. Silny wiatr zdmuchnął mu włosy z czoła i Malcolm wydał się Catharinie jeszcze przystojniejszy niż zazwyczaj.
Dygnęła, a on rzucił przelotem:
– Dobrze, zachowuj się tak, jakby się nic nie wydarzyło. Jej oczy śledzą nas z bocznego skrzydła – powiedział.
Boczne skrzydło? Catharina zadrżała, patrząc w okna sali balowej. Pośpiesznie odwróciła wzrok, przypomniawszy sobie świdrujące oczy Agnety.
Czyżby Malcolm naprawdę wierzył w złą moc tej damy? Jego strach sprawił, że przeraziła się jeszcze bardziej.
Uderzenie wiatru porwało niewielką drucianą klatkę dla kurcząt, na szczęście pustą. Niesiona alejką, uderzyła o ścianę. Dziewczyna chwyciła ją i odniosła na miejsce przy oborze.
Catharina nie obawiała się, że ktoś, kto podrzucił list, odkrył jej związek z dziedzicem. Ale nie miała żadnych wątpliwości, że ta osoba nie jest całkiem przy zdrowych zmysłach i ma obsesję na punkcie Malcolma. Gotowa jest usunąć z drogi każdego, kto się tylko do niego zbliży.
Dziewczyna wygładziła włosy i weszła do pałacu. W holu usłyszała rozdrażniony głos pani Tamary, dobiegający z salonu. Z tłumionym gniewem mówiła:
– I co z tego, że rozmawiam z Malcolmem? Czy mi nie wolno?
– Zabraniam wam potajemnie szeptać! – krzyknęła Elsbeth i dodała z pretensją: – Nic was nie obchodzę. Myślicie tylko o sobie.
– Doskonale wiesz, że to nieprawda. I powtarzam ci, Elsbeth, po raz ostatni. Zostaw Malcolma w spokoju i nie wtrącaj się do jego spraw! Ma prawo sam wybierać sobie przyjaciół. Wiesz dobrze, że cię bardzo kocha i zawsze miał do ciebie anielską cierpliwość.
– Tak, wiem – powtórzyła Elsbeth z dziecięcym uporem. – Sam mi to powiedział! Ale za dużo czasu spędzacie ze sobą. Stanowczo za dużo. Ty, mamo, ciągle się za nim uganiasz.
– Milcz, Elsbeth – odrzekła matka zbolałym głosem. – Co też ci przychodzi do głowy?
Elsbeth wybuchnęła płaczem i wybiegła z salonu. Jej błękitne oczy tonęły we łzach. Kiedy mijała Catharinę, zawołała:
– Ona jest szalona! Zazdrosna o wszystko, wręcz niebezpieczna! – i zniknęła.
Catharina złapała się na tym, że bezwstydnie podsłuchiwała. Kiedy obejrzała się za wybiegającą dziewczynką, z salonu wyszła pani Tamara. Na jej pobladłej twarzy malowało się napięcie.
Siląc się na obojętny ton, zwróciła się do służącej:
– O, jesteś wreszcie, Karin. Czas podawać do obiadu!
Catharina dygnęła i skierowała się w stronę kuchni. Z trudem koncentrowała się na słowach kucharki, bo myślami krążyła wokół zasłyszanej rozmowy.
W tym pałacu rozgrywał się jakiś dramat, miłosny trójkąt. Jakie jednak uczucia były tu wplątane? Czy Elsbeth pragnęła mieć matkę wyłącznie dla siebie, czy też chciała jako jedyna obdarzać Malcolma uczuciem? A może pani Tamara była zazdrosna o swą dorastającą córkę? Catharina ciągle nie mogła się zorientować, ile właściwie lat ma Elsbeth. Czy jest starsza, niż by to zdradzał jej wygląd, czy też nad wiek dojrzała?
I jaka jest w tym wszystkim rola Malcolma? Catharinę mocno poruszyły pretensje dziewczynki do matki o nadmierne zainteresowanie jedynym w tym domu mężczyzną. Czy był to jedynie wymysł chorej wyobraźni dziecka, obawiającego się utraty swej uprzywilejowanej pozycji, czy może tkwiło w tych zarzutach ziarenko prawdy?
Malcolm wspominał mimochodem o niezdrowej atmosferze panującej wokół jego osoby. Ale twierdził, że nic nie może zrobić, bo ma związane ręce, choć nie chciał wyjawić, dlaczego.
Catharinę przeszły dreszcze, bo nagle cała ta sytuacja wydała jej się bardzo nieprzyjemna.
Zastanawiała się też, co z tym wszystkim ma wspólnego Agneta Järncrona, dziedziczka Markanäs sprzed dwustu lat. No i czemu drzwi w pokoju Malcolma są tak starannie zaryglowane?
Chcąc otrząsnąć się z dręczących ją myśli, przypomniała sobie popołudnie spędzone z Joachimem. Chłopiec się bardzo do niej przywiązał i cieszył się, kiedy przychodziła się z nim pobawić. Jego matka, żona zarządcy, była prostą, ale miłą kobietą. Z wdzięcznością odnosiła się do Cathariny. Joachim, najstarszy spośród rodzeństwa, był bardzo samotnym dzieckiem. Niełatwo było go zająć. Matka wspomniała, że pan Malcolm w wolnych chwilach starał się przerabiać z chłopcem lekcje, gdyż kalectwo uniemożliwiało Joachimowi naukę w szkole. Na prośbę Malcolma również pani Tamara otoczyła chłopca szczególną opieką. A było to niezwykle inteligentne i uzdolnione dziecko, tak jakby natura postanowiła zrekompensować mu fizyczne braki.
Catharina poczuła ciepło w sercu. Świadomość, że sprawia się komuś radość, że jest się potrzebnym, każdego człowieka podnosi na duchu. A przy tym ten chłopiec zaskakiwał ją swoją wiedzą. Chwilami wręcz nie nadążała za biegiem jego myśli, ale nie dawała tego po sobie poznać. Za nic w świecie nie przyznałaby się do porażki. Zresztą właśnie ta cecha charakteru przywiodła ją do Markanäs.
Przy nakrywaniu stołu poplamiła sokiem fartuszek, więc szybko pobiegła do swego pokoju po czysty. Na piętrze zatrzymała się gwałtownie, bo oto od strony sypialni doszedł ją niepokojący odgłos. Wsłuchiwała się przez chwilę w rozdzierający płacz którejś z kobiet. Po chwili namysłu odeszła, uznając, że gdyby ona znalazła się na miejscu rozpaczającej, nie życzyłaby sobie pociechy ze strony służby.
Kiedy potem podawała do stołu, dokładnie przyjrzała się obecnym. Bez trudu odgadła, która z kobiet płakała – była to pani Tamara…
Catharina zastanawiała się, w jaki sposób Malcolm zamierza powiadomić ją o spotkaniu. A może o wszystkim zapomniał? Albo, co gorsza, żałował tego, co jej wyznał, i będzie jej unikał?
Jednak kiedy mijali się przy drzwiach salonu po podaniu wieczornej herbaty, wsunął jej dyskretnie do ręki karteczkę. Catharina ciągle nie pojmowała, dlaczego Malcolm zachowuje się w taki sposób… Czyżby był przesądny? Chyba nie wierzył, że Agneta Järncrona nadal patrzy i nasłuchuje z każdego zakamarka?
Ale liścik Malcolma bardzo ją uradował. Kiedy znalazła się sama w spiżarni, rozwinęła karteczkę i przeczytała wiadomość: Czekaj na tylnych schodach między kuchnią a przejściem do sypialni o wpół do jedenastej.
O wpół do jedenastej? Tak późno? Jak ja wytrzymam, żeby nie zasnąć, zastanawiała się Catharina, która wieczorami bywała taka zmęczona, że dosłownie padała z nóg. Wiedziała jednak, że Elsbeth nie kładzie się do łóżka wcześniej niż o wpół do dziesiątej, a matka musi wówczas także iść do sypialni. Dziewczynka bowiem nie mogła ścierpieć, że coś się dzieje pod jej nieobecność. Panna Inez także przyłączała się do nich.
Malcolm więc chciał mieć pewność, że kiedy spotka się ze służącą, wszystkie współmieszkanki dworu będą już spać.