ROZDZIAŁ II

Marie – Louise jęknęła cicho, przekręcając się w łóżku na drugi bok. Ciągle jeszcze żyło w niej uczucie, jakiego doznała w zamkowej krypcie, kiedy zmarły otworzył oczy. Usilnie starała się przywołać wspomnienia.

Sekundy, które minęły, zanim zdołała wtedy zareagować, wydawały się wiecznością. Czuła chłód rozchodzący się po całym ciele, oszołomienie grożące utratą świadomości.

Wreszcie zdołała się poruszyć. Zdusiła dłonią krzyk, odwróciła się, żeby uciec czym prędzej, jednak powstrzymał ją czyjś żelazny chwyt. Trzymająca ją ręka była lodowato zimna.

– Stój! – szepnął. – Czy nie widzisz, że ja żyję, głupia kwoko?! Musisz mi pomóc.

Próbowała się opanować i coś odpowiedzieć, lecz prawie nie mogła wydobyć głosu.

– Przepraszam. Przez chwilę myślałam…

– Ze jestem upiorem?

Tak, coś w tym rodzaju, pomyślała.

– Nie, ale do złudzenia przypominał pan zmarłego – wyjaśniła dość niezręcznie.

Jego twarz zaczynała nabierać kolorów.

– Chyba komuś o to chodziło, żebym nim był – rzekł z goryczą. – Ale nie wziął pod uwagę pewnego szczegółu… Jak się nazywasz?

– Marie – Louise.

– A więc, Malou, musisz mi pomóc się stąd wydostać.

– Mogę zawołać…

Drżała, język odmawiał jej posłuszeństwa.

– Nie, w żadnym wypadku nie wolno ci tego zrobić – przerwał jej. – Pomóż mi się podnieść, jestem bardzo osłabiony.

Pomogła mu usiąść. Czuła, jakby dotykanie tego nieziemsko doskonałego ciała było bluźnierstwem. Usiadł na skraju katafalku i rozejrzał się wokół, blady i spocony z wysiłku.

– Czy ktoś może nas usłyszeć?

Poznała, że mówi z mocnym francuskim akcentem.

– Przed chwilą śpiewał tu chór męski – odparła z wahaniem.

– Chór męski? – powtórzył, nie rozumiejąc, a Marie – Louise uświadomiła sobie, jak niedorzecznie zabrzmiały jej słowa. Potrząsnął głową. – Musiałaś słyszeć którąś z płyt hrabiego. Ma ogromną kolekcję śpiewów gregoriańskich. Czy to moja trumna?

Marie – Louise nie zauważyła jej do tej pory, gdyż stała z tyłu.

– Chyba tak.

– Kim jesteś i skąd się tu wzięłaś? – spytał i spojrzał na nią badawczo swymi zimnymi oczami.

Ze spuszczonym wzrokiem wyjaśniła, że zastępowała tylko kobietę, która miała czuwać przy zwłokach. Mężczyzna zamyślił się.

– Nie jesteś chyba na tyle rozgarnięta, abyś mogła mi pomóc.

– Proszę mnie zbyt pochopnie nie osądzać – odparła poirytowana Marie – Louise, która może nie miała wypisanych na twarzy wszystkich zalet, ale zawsze dumna była ze swej inteligencji.

– Nie jesteś Francuzką.

– Pan także nie! Widziałam pana już kiedyś. Wtedy także z kimś się pan sprzeczał. Czy zawsze musi pan zachowywać się tak agresywnie?

– Widocznie muszę – odparł zrezygnowany. – Mam już wszystkiego dosyć. Byłoby jednak chyba lepiej, gdybym umarł.

– Nonsens! – zawołała Marie – Louise spontanicznie. = Jest pan zbyt doskonały, aby umierać.

– Doskonały? – odburknął z pogardą. – Doskonałość mc istnieje, Malou.

– W każdym razie niewiele panu brakuje – syknęła zła, że nie potrafił docenić daru, jaki otrzymał od natury.

– Ależ skąd! Widzisz tylko zewnętrzną powłokę – za protestował. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo ona jest nędzna!

Kiedy tak siedział pogrążony w zadumie, obserwowała go ukradkiem.

– W czym miałabym panu pomóc? – spytała, przerywając milczenie.

Zamknął na chwilę oczy, po czym skierował wzrok na Marie – Louise.

– Muszę się stąd wydostać, tak żeby nikt tego nie zauważył. Jednak jestem jeszcze zbyt oszołomiony i nie mogę zebrać myśli, mój umysł nie funkcjonuje prawidłowo.

Rozejrzała się dokoła.

– Czy jest tu jeszcze jakieś inne wyjście?

– Nie wiem. Nie, chyba nie ma.

– Nie może pan po prostu wyjść schodami przez hol?

– Oszalałaś? To by była najgłupsza rzecz, jaką mógłbym zrobić!

Przyjrzała się małemu okienku umieszczonemu wysoko na jednej ze ścian.

– Jest pan bardzo szczupły. Czy uda się panu tędy przecisnąć?

– Sądzę, że tak – odparł. – Tak, powinno mi się udać. Jednakże nikt nie może się dowiedzieć, że żyję. To ważne.

– Zajmę się tym. W rzeczywistości nie jestem taka głupia, jak pan sądzi.

Wstał na chwiejnych nogach. Marie – Louise musiała go podeprzeć, żeby nie upadł. Dotyk jego ciała odczuła w dziwny sposób. Niejako przyciągało magnetycznie, a jednocześnie było odpychająco zimne.

– Dokąd zamierza pan pójść? – chciała wiedzieć.

– Nie wiem – westchnął udręczony. – Wszędzie mnie szukają.

Wahała się zaledwie przez ułamek sekundy.

– Proszę! To jest klucz do domu, w którym mieszkam. Niech się pan nie obawia, nikogo tam dziś w nocy nie będzie. Właścicielka jest w szpitalu.

Wytłumaczyła mu, jak trafić, i poprosiła, by tam na nią czekał.

– A co ty chcesz teraz zrobić? – spytał.

– O to się nie martw – rzuciła pospiesznie, nie zauważywszy nawet, że zwróciła się do niego na ty. – Muszę się tylko jeszcze dowiedzieć, gdzie ostatnio byłeś, skąd tu przyjechałeś. Bo chyba jesteś tu od niedawna, prawda?

– Tak. Mieszkałem w Afryce Północnej.

– Świetnie – ucieszyła się Marie – Louise. – W takim razie myślę, że cholera będzie odpowiednia.

– Cholera?

Tak. Przyczyna twojej śmierci. Okropna choroba i bardzo zakaźna.

Nagle dotarło do niego, co miała na myśli.

Ach, rozumiem. Wspólnymi siłami wrzucili do trumny ciężkie drewniane kloce i ponownie ją zamknęli. Mężczyzna był bardzo osłabiony, co chwila musiał siadać i odpoczywać.

Potem wspiął się po jakichś skrzynkach na górę i bezszelestnie otworzył okienko.

– Cofam to, co powiedziałem na temat twojej inteligencji – rzeki, odwracając się do Marie – Louise. – Ale czy nie moglibyśmy wymyślić czegoś innego niż cholera? To taka obrzydliwa choroba. Może ospa?

– Już się na nią nie choruje. A tyfus?

– Nie, jest tak samo okropny. Czy nie mogłabyś wynaleźć czegoś bardziej normalnego?

– Coś wykombinuję. Jakąś bardziej estetyczną zarazę. A teraz znikaj już!

Wreszcie zmęczoną twarz mężczyzny rozjaśnił uśmiech.

– Wiesz co, Malou? – szepnął, stojąc przy otwartym oknie. – Myślę, że zaczynam cię lubić.

Uśmiechnęła się.

Zaczerpnął powietrza, jakby zamierzał jeszcze coś dodać, zawahał się przez chwilę i rzekł ze smutkiem:

– Przypuszczam, że robisz to wszystko z powodu mojego wyglądu. Ta przeklęta zewnętrzna powłoka!

Zanim zdążyła odpowiedzieć, mówił dalej:

– Nigdy nie przywiązuj się do nikogo z powodu jego wyglądu. Spróbuj raczej dostrzegać w nim człowieka! Młodzi ludzie tak łatwo zakochują się w czyjejś powierzchowności, nie zastanawiając się nad tym, co się pod nią kryje.

– Ale ja przecież nie jestem żako… – przerwała ze złością. Uśmiechnął się.

– Tego nie powiedziałem. Potrzebuję twojej przyjaźni, Malou. Niczego więcej. Czy rozumiesz?

Skinęła głową. Zrozumiała, że człowiek, z którym rozmawia, jest rozpaczliwie samotny. Wzruszyła się i zaniepokoiła, nie do końca zdając sobie sprawę, z jakiego powodu.

Odwróciła się w łóżku na drugi bok. Pojawiły się niemiłe wspomnienia. Wspaniały mężczyzna zniknął, pozostała sama w mrocznej krypcie. Nie chciała więcej pamiętać.

Ale obrazy przesuwały się dalej, jeden po drugim. Co się wydarzyło, kiedy poszedł? Zdmuchnęła świece, wszystkie, oprócz jednej. Wyjęła ją ze świecznika, gdyż nie była pewna, czy na schodach pali się światło. Następnie wciągnęła głęboko powietrze, aby nabrać odwagi, i opuściła chłodne pomieszczenie.

Cicho zamknęła za sobą drzwi. Weszła do podziemnego korytarza o łukowatym sklepieniu. Kiedy poprzednio szła tędy ze służącym, była zbyt zdenerwowana, aby zwracać uwagę, którędy ją prowadzi. Teraz w końcu korytarza ujrzała dwoje drzwi. Którymi z nich wyjść na górę?

Zza jednych drzwi dochodził słaby szmer. Uchyliła je z wahaniem, niezwykle ostrożnie. Nagle szum przerodził się w potworny grzmot. Z dołu, gdzie kręte kamienne schody niknęły za ogromnym słupem, dochodziło ciemnoczerwone migotliwe światło.

Marie – Louise cicho zamknęła drzwi z powrotem. O Boże, pomyślała. Mogłabym uwierzyć, że to sam władca piekieł!

Powinna jednak wybrać sąsiednie. Wiodły one na schody prowadzące na górę.

Nie wiedząc czemu, przemykała się po zniszczonych stopniach na palcach. Zatrzymała się przy wyjściu do holu, powtórzyła w myślach, co ma powiedzieć, i niepewnie nacisnęła na klamkę.

Hol był pusty, słabo oświetlony. Teraz wyglądał na bardzo gustownie i starannie urządzony, ale kiedy przechodziła tędy wcześniej, w silnym świetle dostrzegła, że meble i dywany nosiły wyraźne ślady zniszczenia. Drzwi do pogrążonych w mroku salonów pozostawiono otwarte.

Cała sytuacja od chwili, kiedy z pośmiertnym garniturem w ręku wlokła się noga za nogą w stronę willi, wydała jej się tak niezwykła, że czuła, jakby znalazła się w jakimś zamku z baśni, zaś zmarły budzący się do życia, huk z podziemi i zniszczony hol istniały tylko we śnie, który za chwilę się urwie.

– Halo! – zawołała półgłosem trochę przestraszona. Nikt nie odpowiedział. Stojący zegar, który tykał głośno, wskazywał północ.

Marie – Louise przezwyciężyła pokusę, żeby uciec jak najszybciej od tego wszystkiego, a rozwiązanie sprawy zaginionych zwłok pozostawić gospodarzom. Rozejrzała się wokół i dostrzegła na ścianie sznurek dzwonka na służbę. Pociągnęła kilkakrotnie i czekała. Wreszcie usłyszała szuranie i w holu pojawił się służący. Jednocześnie zapaliło się światło na piętrze i jakiś przenikliwy kobiecy głos zawołał:

– Co się tam dzieje, Joseph?

Marie – Louise nie musiała wcale udawać, by wyglądać na przejętą.

– Monsieur – rzekła do służącego, z trudem łapiąc oddech. – Chciałam powiedzieć, że… Nie, proszę się do mnie nie zbliżać!

Wyglądał na zirytowanego. Na schodach pojawili się okryci szlafrokami kobieta i mężczyzna, oboje już starsi.

– Nie wiedziałam, co robić, monsieur. Włożyłam go więc do trumny i zamknęłam wieko.

– O czym ona mówi? – spytała ostro kobieta na schodach.

Marie – Louise zwróciła się do niej, mając nadzieję, że wygląda na tak przerażoną, jak była w istocie.

– Ten zmarły, madame… Rozebrałam go i zobaczyłam duże ciemne plamy na brzuchu i piersiach.

– Co? – wrzasnęła starsza pani.

– Tak. I tak dziwnie było od niego czuć. – Marie – Louise odegrała umiejętnie rolę wystraszonej, udając, że walczy z płaczem. – Czy on wyjeżdżał za granicę, madame?

– Tak – westchnęła szczupła staruszka o wypukłych żyłach i brązowych starczych plamach na dłoniach. – Tak, wyjeżdżał.

Marie – Louise zaczęła płakać. Nie było to trudne, gdyż naprawdę potwornie się bała.

– Wtedy pomyślałam, że skoro go już dotykałam, to najlepiej będzie, żebym skończyła to, co zaczęłam. Był bardzo ciężki, więc kiedy próbowałam go podźwignąć, wpadł do trumny. Mam nadzieję, że nic się nie stało, madame?

Ocknęli się z osłupienia. Nie, absolutnie nic, ma petite – odparł mężczyzna, dystyngowany pan o siwych włosach.

Wysoki i dostojny… Drugi mężczyzna spod latarni, pomyślała Marie – Louise.

W tej samej chwili zszedł na dół jeszcze jeden człowiek, młody, ciemnowłosy, o czarnych jak węgiel oczach i tak krótkiej szyi, że wyglądał na zgarbionego. Marie – Louise dostrzegła jednak jeszcze coś innego. Ten młody mężczyzna wyglądał niczym karykatura człowieka z krypty: miał zbyt stanowcze spojrzenie, zbyt szlachetny nos, zbyt ostre rysy, zbyt zmysłowe usta. O ile mężczyzna na katafalku był uosobieniem piękna, o tyle ten przedstawiał się groteskowo.

– Co się tu dzieje? – spytał rozespany.

– Nic, Etienne – uspokoiła go kobieta. – Idź i kładź się z powrotem!

Ale Etienne wcale nie myślał wracać do łóżka. Przyglądał się Marie – Louise z ciekawością.

– Czy wystraszyła się ciemności tam na dole?

– Dziewczyna podejrzewa, że Andre miał jakąś tropikalną zakaźną chorobę – odparł starszy mężczyzna.

Etienne cofnął się o krok.

Starsza pani zwróciła się do Marie – Louise:

– Czy myśli pani, że to tyfus plamisty?

– Z początku tak mi się wydawało. Jednak plamy były ciemniejsze. Nie wiem, co to za choroba, może nic groźnego – łkała. – Co mam teraz robić? Muszę to chyba zgłosić do urzędu?

Po chwili odezwał się starszy mężczyzna:

– Proszę to nam zostawić. Zajmiemy się wszelkimi formalnościami. Pogrzebem także, proszę więcej o tym nie myśleć!

– Naprawdę? – dziewczyna uspokoiła się, pewna, że nie odważą się otworzyć trumny. – Ale co ze mną? Chyba się zaraziłam?

Wymienili spojrzenia.

– Jeżeli pójdzie pani teraz szybko do domu, dokładnie się wykąpie i spali wszystkie rzeczy, które ma na sobie, to nie ma się czego obawiać. Proszę tylko niczego nie dotykać, kiedy będzie pani stąd wychodziła. Joseph! – zwrócił się do służącego siwy mężczyzna. – Proszę gruntownie wyczyścić wszystko, czego mademoiselle tu dotykała. A także kryptę i pokój Andre. Na szczęście trzymał się raczej na uboczu w tym krótkim czasie, kiedy tu mieszkał. – Tak jest, panie hrabio.


Marie – Louise otworzyła oczy i rozejrzała się po pokoju szpitalnym. Etienne i hrabiostwo mówili tym samym dialektem, co lekarz i pielęgniarka. Tylko służąc y nie. O wiele łatwiej można go było zrozumieć. Widocznie nie pochodził stąd.

Marie – Louise na powrót przywołała wspomnienia.

Hrabina przyglądała się jej badawczo. Mademoiselle – zaczęła z powagą w głosie. – Z pewnością pani rozumie, że w tej sprawie należy zachować milczenie. Nie wolno nam wywołać paniki. Oczywiście powiadomimy odpowiedni urząd, a jutro przyślemy do pani lekarza. Tymczasem wróci pani do domu i zrobi to, co ustaliliśmy. I ani słowa o tym nikomu!

Dziewczyna skinęła głową przerażona. Służący otworzył jej drzwi. Troje pozostałych stało bez ruchu, odprowadzając ją wzrokiem.

Marie – Louise pobiegła ile sił w nogach w dół ulicy i zapukała w umówiony sposób do drzwi domu wdowy.

Andre natychmiast otworzył.

I co? Jak poszło? – spytał niecierpliwie.

Wśliznęła się do środka i przekręciła klucz w zaniku. Weszli do jej pokoju na górze, nie zapalając światła. Opowiadała zdyszana, z trudem łapiąc oddech.

– I możesz być pewien, że nie zawiadomią żadnego urzędu o „tropikalnej chorobie zakaźnej” – dodała na zakończenie. – Mają coś na sumieniu, widać to na odległość.

Skinął głową. Do pokoju wpadało słabe światło latarni ulicznej. Na twarzy młodego mężczyzny kładły się cienie. Wygląda przez to demonicznie fascynująco i niezwykle pociągająco, pomyślała, jakby nie z tego świata.

No nie, co za głupstwa zaprzątają mi głowę!

Andre odezwał się po chwili zastanowienia:

– Na pewno wystraszyli się nie na żarty, ale, jak sami mówili, trzymałem się raczej na uboczu, więc nie powinni obawiać się zarazy.

– Co właściwie robiłeś w Chateau Germaine? – spytała dyskretnie.

– Czekałem.

Marie – Louise miała nadzieję dowiedzieć się czegoś więcej, ale Andre milczał. Po chwili zaczął mówić dalej, nie do końca jednak przekonany, czy może jej zaufać.

– Malou, musisz mi jeszcze raz pomóc.

– Oczywiście – odparła spokojnie. – Uczynię to z przyjemnością, bo darzę cię sympatią, jaką się zwykle czuje dla ludzi niesprawiedliwie potraktowanych. Nic więcej.

Uśmiechnął się.

– Widzę, że się uczysz. Nie chciałbym cię zbytnio obarczać, ale sam jestem bardzo osłabiony. Ledwie tu doszedłem.

– Uczynię, co tylko w mojej mocy. Ale czy mógłbyś mi wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodzi? Nie chciałabym zrobić czegoś wbrew prawu.

– Nie, to nie jest przestępstwem. Tylko trochę ryzykowne.

– Moje życie do tej pory było dość monotonne, zniosę więc pewną dawkę emocji.

Myślał przez chwilę.

– Chciałbym cię prosić, abyś mi coś przyniosła. Ale masz rację, powinnaś wiedzieć, w co się angażujesz.

Położył ręce na jej ramionach.

– Polegam na tobie, Malou. Nie mam nikogo innego, komu mógłbym zaufać. Razem musimy pomóc pewnej osobie.

Czuła się dumna. Możesz na mnie liczyć – zapewniła tak poważnym głosem, że zabrzmiało to prawie komicznie. Ale nie zwrócił na to uwagi.

– Problem tylko w tym, że nie wiem, jak dużo mogę ci powiedzieć.

Dlaczego nie zaczniesz od początku? Skrzywił się. Jest tyle różnych wątków, Malou. Szczególnie jeśli chodzi o mnie. Ale lepiej pomińmy moje osobiste problemy. Może zacznę od dziadka. Mieszkał w innym kraju i dorobił się ogromnej fortuny. Był geniuszem w dziedzinie techniki i stworzył wiele przeróżnych czy. Miał trzech synów. Wszyscy trzej polegli… w czasie powstania w moim kraju. Granice mojej ojczyzny zostały zablokowane, a posiadłości mojego dziadka skonfiskowane. Ale dziadek, jako człowiek przewidujący, zdążył przemycić za granicę rysunki i dokumenty swoich wynalazków, a także ogromny majątek. Miał tu we Francji dobrego przyjaciela. Był nim ojciec hrabiego, obecnie mieszkającego w Chateau Germaine. Zarówno dziadek, jak i jego przyjaciel już nie żyją.

Andre wciągnął głęboko powietrze. Marie – Louise nagle sobie o czymś przypomniała i zbiegła na dół do kuchni. Po chwili przyniosła trochę jedzenia.

– O, dziękuję – powiedział z uśmiechem. – Tego mi właśnie było trzeba.

Kiedy się posilił, podjął opowieść.

– Jednak zanim dziadek umarł, zwołał wnuki: braci Karela i Stefana, synów swego najstarszego syna, następnie mojego przyrodniego brata, Jana, mnie i Svetlę, którą wszyscy kochaliśmy.

Marie – Louise przełknęła ślinę. Zrobiło się jej przykro, kiedy usłyszała w jego głosie uwielbienie.

– Svetla – powtórzył cicho. – Svetla jest najcudowniejszą istotą na świecie, Malou. Ja jestem dzieckiem z pierwszego małżeństwa mego ojca i… nie wychowy wałem się z moim przyrodnim rodzeństwem. Do posiadłości dziadka przyjechałem dopiero jako dorosły człowiek. Tam spotkałem Svetle. Nie ma na świecie kobiety równie pięknej, błyskotliwej i tak uduchowionej jak Svetla. Pokochałem ją od pierwszej chwili…

– A ona? – spytała Marie – Louise żałośnie. Zatopił się w swych marzeniach.

– Ona? Nie, była równie otwarta i miła dla nas wszystkich czterech. Pozostawała niejako ponad takimi sprawami, jak miłość i erotyka. To fantastyczna istota. Ale… – dodał po chwili wahania – są pewne powody, dla których trzyma się ode mnie z dala. Ku mojemu wielkiemu zmartwieniu.

– Nie podoba mi się to, jak przedstawiasz obraz samego siebie – odezwała się Marie – Louise nieszczęśliwa. Obraz człowieka, który żebrze o miłość, podczas gdy jego wybranka tylko się z tego śmieje.

Rozzłościł się.

– Naturalnie tego nie zrobiłem! Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby odkryć przed nią swoje uczucia. Źle ją oceniasz. Nawet jej nie widziałaś.

Nie, i wcale za tym nie tęsknię, pomyślała Marie – Louise ze złością.

– I co dalej? – spytała oschłym tonem, kiedy milczenie stało się kłopotliwe.

– Ach, tak, przepraszam! Dziadek wręczył każdemu z nas niewielki przedmiot, coś w rodzaju kodu lub klucza. Poprosił nas, byśmy po kolei uciekli za granicę. Najpierw Svetla, potem Jan, jako najmłodszy, następnie Stefan, Karel na koniec ja. Mieliśmy się przedostać do Chateau Germaine w Prowansji i spotkać wszyscy razem pierwszego października tego roku. To już za parę dni. Klucze, które dostaliśmy i które nie wyglądają wcale jak zwykłe klucze, należy włożyć równocześnie do sejfu znajdującego się v podziemiach willi. Przyjaciel dziadka w ciągu minionych lat pomnożył przekazaną fortunę. Teraz ten ogromny majątek stanie się naszą własnością.

Marie – Louise siedziała z podkurczonymi nogami na swoim łóżku i słuchała. Andre zmęczony usiadł wygodniej na jedynym w tym pokoju krześle.

Jednoczesne włożenie kluczy ma zagwarantować, ze każdy dostanie swoją część. Środki bezpieczeństwa są konieczne, Malou. Przyjaciel dziadka nie żyje, jego duch bezinteresowności już nie panuje w tamtym domu. Jan zmarł w tajemniczych okolicznościach…

– Jan? Twój przyrodni brat?

– Tak. Zabili go i ukradli jego „klucz”.

– Oni? Myślisz o hrabim i hrabinie?

– Nie mam żadnego dowodu. Jan dotarł tutaj i nie żyje. I niewiele brakowało, a usunęliby także mnie.

– A pozostali?

– Stefan już tu jest. Karel nie dał znaku życia. A Svetla jest w drodze.

– Ale skoro wiedziałeś, jakie to niebezpieczne, to dlaczego przyjechałeś do Chateau Germaine?

Odwrócił głowę w jej stronę.

– Naturalnie z powodu Svetli! Przybędzie tu niczego nie podejrzewając, biedne dziecko. Muszę ją ochraniać.

– A policja? Nie zawiadomiliście jej?

– Droga Malou, majątek dziadka jest ogromny! Przez lata ukrywano go na terenie Francji. Jak myślisz, co by na to powiedział francuski rząd?

Marie – Louise poruszyła się niespokojnie.

– Przyznam, że jestem nieco rozczarowana. W tym wszystkim dominuje chciwość i żądza pieniądza.

Sposępniał.

– Mnie to nie interesuje. Myślę tylko o Svetli. Zasłużyła na każdy frank. Dostanie również moją część. Dlatego chciałbym jeszcze trochę pożyć.

– Czy jesteś poważnie chory?

– Nie chcę mówić o sobie – rzucił ostro.

– No dobrze – westchnęła. – Co mam zrobić?

– Musisz przynieść mój klucz.

Na moment zaparło jej dech w piersiach.

– Byłem zbyt oszołomiony i zapomniałem go zabrać ze sobą. Siedzę tu teraz i przeklinam własną bezmyślność.

Zwłaszcza że właściwie całkiem łatwo go znaleźć. W parku za domem znajduje się niewielki pawilon. Stoi on na podmurówce z kamiennych bloków. Znajdź czwarty kamień od dołu w trzecim rzędzie po prawej stronie schodów. Jest obluzowany. Za nim właśnie schowany jest mój „klucz”.

– Lepiej pójdę od razu – powiedziała, wstając. – Muszę się pospieszyć, zanim się rozwidni.

Pożegnał ją, udzielając na drogę mnóstwa rad i wskazówek, jak powinna poruszać się po parku.

– Zaraz wracam – obiecała Marie – Louise. – Na razie jesteś tu bezpieczny. Co prawda, wdowa umówiła się ze swoim bratem, że przejmie on obowiązki w zakładzie pogrzebowym na czas jej pobytu w szpitalu, jednak nie nastąpi to wcześniej niż za dwa dni. W tym okresie biuro będzie nieczynne.

Andre podszedł do Marie – Louise i ujął jej twarz w swoje dłonie.

Nie wiem, jak ci dziękować, Malou. Wprawdzie kocham całym sercem Svetlę, teraz jednak potrzebuję przyjaźni, którą zresztą cenię bardziej niż miłość. W zamian mogę ci i ofiarować moją przyjaźń, jeżeli zechcesz ją przyjąć.

Nie była w stanie nic odpowiedzieć, skinęła tylko głową i wybiegła.

Bez trudu dostała się do parku i znalazła pawilon. W świetle księżyca odszukała właściwy kamień. Za nim leżał płaski plastikowy przedmiot przypominający kasetę. Wsunęła go do torebki i ruszyła w powrotną drogę.

Nagle się zatrzymała i przykucnęła za kępą krzaków. W jej stronę zbliżała się ponura procesja. Czworo ludzi dźwigało trumnę.

Загрузка...