Rozdział piąty

Przez chwilę Ben czuł się zdezorientowany i zagubiony. Zakończono już jedzenie i stoły były zestawione tak, aby dzieci mogły usiąść pośrodku salonu w dużym kole. Błyszczące świecidełka na ścianach i papierowe łańcuchy zwisające z sufitu wyglądały imponująco. W rogu salonu stała ogromna choinka, a pod nią piętrzyła się góra prezentów, których pilnował Święty Mikołaj. Ale teraz nikt na niego nie patrzył. Uwaga wszystkich skupiona była na Benie.

Po chwili spostrzegł, że wszystkie dzieci są w ten czy inny sposób upośledzone. Niektóre miały kule, inne poruszały się na wózkach, wiele cierpiało na zespół Downa. Ich roześmiane twarze i wyciągnięte ręce zapraszały go, aby usiadł w kole razem z nimi i jak dziecko cieszył się świętami.

Nagle Harry zawołał:

– Ho ho ho! – Kiedy wszystkie twarze zwróciły się w jego kierunku, zapytał: – Czy wszyscy są gotowi do świątecznych gier?

Odpowiedziały mu podekscytowane głosy. Tłum dzieci otoczył ciasno choinkę z prezentami.

Ben poczuł na swojej ręce delikatne dotknięcie. Obok stała mała dziewczynka z talerzykiem, na którym leżał kawałek ciasta.

– Nic nie zjadłeś – powiedziała z uśmiechem.

Podziękował uprzejmie i wziął talerzyk. Patrzyła na niego, dopóki nie skosztował ciasta i nie powiedział, że jest znakomite. Odetchnęła wtedy z ulgą i odeszła.

Miał w życiu tyle opiekunek i pielęgniarek. Płaciło się im i sumiennie wykonywały swoje obowiązki. Troska tej dziewczynki doprowadziła go nieomal do łez. Nagle uświadomił sobie, że mógł mieć to wszystko zupełnie za darmo.

Dawn i pozostali dorośli ustawiali krzesła tak, aby dzieci mogły zasiąść w kole. Ben, zachęcony przez swoich nowych przyjaciół, usiadł także. Siedział pomiędzy Carly a małym chłopcem na wózku inwalidzkim. Nie miał pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi, dopóki Święty Mikołaj nie wyjął dużego pakunku. Kiedy ktoś zaczął grać na pianinie, podał paczkę pierwszemu dziecku, a ono podało ją dalej. Paczka wędrowała tak z rąk do rąk, aż w końcu muzyka urwała się i pakunek pozostał w rękach małego chłopca. Zdjął z niego wierzchnią warstwę papieru, ale po chwili pianino znów się odezwało i paczka powędrowała dalej.

Ben uświadomił sobie, że bawił się tak, kiedy był małym dzieckiem. Kiedy paczka dotarła do niego, podał ją szybko dalej. Tym razem także zatrzymała się u tego samego chłopca na wózku. Nim muzyka rozległa się ponownie, zdążył zedrzeć jeszcze kilka warstw kolorowego papieru.

Następnym razem paczka zatrzymała się w rękach Bena. Na szczęście była jeszcze bardzo gruba, więc swobodnie ściągnął z niej dalsze warstwy opakowania. Dzieci śmiały się głośno, w czym ochoczo wtórowała im Dawn.

– Co w tym takiego śmiesznego? – zapytał, udając oburzenie.

– Ty – odpowiedziała, śmiejąc się jeszcze głośniej.

Paczka ruszyła w drogę i wędrowała tak w kółko i w kółko. Z minuty na minutę stawała się coraz mniejsza, a okrzyki dzieci coraz głośniejsze. Kiedy pozostała już tylko jedna warstwa papieru, Ben podał ją szybko dalej i zdążył w samą porę. Muzyka urwała się i mały chłopiec, siedzący na wózku, uśmiechnął się radośnie. Kiedy zdarł ostatnią część opakowania, Ben był tym, który cieszył się najgłośniej.

Oczom wszystkich ukazała się kolorowa książka. Z wyrazu twarzy chłopca można się było domyślić, że nie wygrał jeszcze niczego w swoim dotychczasowym życiu. Ben był rozluźniony i radosny. Starał się sobie przypomnieć, kiedy czuł się tak po raz ostatni, ale musiał się cofnąć w daleką przeszłość.

Minęło już osiem lat, odkąd młoda kobieta o ciemnych oczach i kuszących ustach powiedziała mu, że będzie go kochać do końca życia. Była to nagroda, jaką otrzymał po pokonaniu innych zalotników, skuszonych jej urodą i słodyczą. Mogła mieć każdego, kogo chciała, ale wybrała właśnie jego. Czuł się wtedy jak młody bóg. Nic nie miało ich rozdzielić. Na dobre i złe, przysięgali sobie, używając słów małżeńskiego ślubowania. W dostatku i nędzy. Aż do śmierci. Ale on złamał tę obietnicę i Dawn także nie pozwolił jej dochować.

Ogarnął go podły nastrój. Poprzednia radość zniknęła raptownie. Spojrzał na Dawn. Trzymała na rękach małą dziewczynkę i mówiła coś do niej z czułością. Gdyby zaufał jej wtedy, to być może mieliby już teraz własne dzieci. Byłaby jego żoną. Duch Przeszłości był jednocześnie radosny i melancholijny. Śpiewał, tańczył, śmiał się, ale także przypominał stracony czas.

Kiedy zabawy się skończyły, nadszedł czas na rozdawanie prezentów. Święty Mikołaj usiadł pod choinką i zawołał:

– Ho ho ho!

Brał prezenty od Dawn, czytał wypisane na nich imiona. Każde dziecko miało swój indywidualny prezent, w miarę możliwości zgodny z jego życzeniami i upodobaniami. Kiedy kolejny szczęśliwiec zawołał: „Właśnie tego chciałem!”, Ben zwrócił się, zdumiony, do Dawn:

– Skąd wiedziałaś, jakie są życzenia dzieci?

Uśmiechnęła się tajemniczo.

– Mam na to swoje sposoby – powiedziała, nie przerywając pracy. – Większość z tych dzieci przebywa na stale w domach dziecka lub szpitalach. Opiekunowie starają się podchodzić do każdego malca indywidualnie, ale nie zawsze jest to możliwe. Te prezenty dają dzieciakom wrażenie, że nie giną w bezimiennym tłumie.

Pomyślał, że była jak wspaniały dzwon. Jej głos brzmiał dźwięcznie, czysto i prawdziwie. Przez te wszystkie lata mógł to mieć, ale teraz uśmiechała się do Harry'ego. On także się uśmiechał. Widać było, że jest bardzo zakochany. Ben wycofał się bezszelestnie, kiedy się odwróciła.

Wrócił do biblioteki i zatrzasnął za sobą drzwi. Nie pozostawało mu nic innego, jak przeczekać tu do zakończenia balu.

Nie potrafił się jednak uspokoić. Wciąż był tam, na zewnątrz, i patrzył na Dawn zazdrośnie. Dlaczego to robił? Nie miał do tego żadnego prawa!

Wytrzymał tak przez pół godziny, po czym uchylił drzwi i wyjrzał ciekawie. Było prawie całkiem cicho. Podano właśnie gorącą czekoladę i dzieci siedziały spokojnie przy stole.

Nagle na korytarzu pojawił się Święty Mikołaj. Rozejrzał się ostrożnie wokół i kiedy upewnił się, że nikt go nie widzi, wyjął z worka gałązkę jemioły i zawiesił ją nad obrazem. Skierował się następnie w stronę kuchni, aby wrócić po chwili, trzymając Dawn za rękę.

Ben zacisnął zęby. Był wściekły, ale nie mógł nic zrobić. Tylko Dawn mogła teraz powstrzymać Świętego Mikołaja. Mogła go odepchnąć.

Ale Harry był sprytny. Obejmując ją czule, zapytał:

– Czy zrobiłem wszystko, co chciałaś?

– Wszystko – odpowiedziała bez wahania. – Byłeś naprawdę wspaniały.

– W takim razie – powiedział Święty Mikołaj, wskazując na jemiołę – czas na moją zapłatę.

Dawn pozwoliła, aby przytulił ją mocno i pocałował. Nie zachowywała się jednak jak kochanka. Śmiała się i żartowała, że przyklejona broda ją łaskocze. Ben zamknął drzwi i przeklinał się w duchu, że w ogóle zdecydował sieje otworzyć. W chwilę później usłyszał pukanie. Była to Carly.

– Przyjechał autobus – powiedziała z uśmiechem. – Przed odjazdem chciałam się z tobą pożegnać.

– Bardzo miło mi się z tobą rozmawiało – powiedział szczerze. – Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.

– Może za rok, na balu świątecznym?

– Może.

Patrzył, jak Carly i reszta dzieci wychodzą przez frontowe drzwi do autobusu. W ostatniej chwili dziewczynka odwróciła się i pomachała mu serdecznie. Uśmiechnął się.

Nagle tuż obok pojawiła się Dawn.

– Widzę, że się zaprzyjaźniliście – powiedziała. – Szkoda, że muszą jechać tak wcześnie, ale przed nimi daleka droga.

– Bal się jeszcze nie skończył? – zapytał.

– Myślę, że potrwa jeszcze z godzinę. Nie masz nic przeciwko temu?

– Nie. Powiedziałem już, że wszystko pozostawiam w twoich rękach.

Ktoś zawołał Dawn, która odwróciła się, żeby porozmawiać z małą dziewczynką. Zazdrosne oczy Bena szukały Harry'ego i w końcu znalazły go w salonie. Siedział i jadł ciasto. Podniósł nagle wzrok znad talerza i przesłał dziewczynie czuły pocałunek. Uśmiechnęła się i pomachała mu ręką.

W bibliotece zadzwonił telefon. Ben podniósł słuchawkę i zorientował się, że rozmawia z nieznajomą kobietą. Przedstawiła się jako pani Calloway.

– Potrzebuję weterynarza – wyjaśniła. – Pana Stanninga nie ma w przychodni i poinformowano mnie, że pod tym numerem mogę kogoś znaleźć.

– Zgadza się. Zaraz kogoś zawołam.

Kiedy wyszedł na korytarz, o mało nie wpadł na Dawn. Minął ją jednak i szybkim krokiem podszedł do Harry'ego.

– Obawiam się, że jesteś potrzebny – powiedział z udawaną troską. – Odbierz telefon w bibliotece.

Podążył w ślad za mężczyzną i po drodze zauważył, że Dawn zniknęła w kuchni. Dzięki Bogu, niczego nie spostrzegła. Rozmowa była krótka. Ben usłyszał tylko ostatnie słowa.

– Dobrze. Będę tam za pół godziny. – Harry odwiesił słuchawkę i zaczął ściągać strój Świętego Mikołaja. – Muszę pozbyć się tej brody. Trudno się ją zakłada, jeszcze trudniej zdejmuje. – Uśmiechnął się, jakby przypomniał sobie coś miłego. – Chwilami jest bardzo niewygodna.

– Naprawdę? – Ben z trudem powstrzymywał się, aby nie rzucić się na weterynarza z pięściami.

Harry bezradnie ciągnął za brodę.

– Czy mógłbyś mi pomóc?

– Z przyjemnością.

Ben wyciągnął rękę i jednym zdecydowanym ruchem zdarł nieszczęsną brodę.

– Aaa! – Harry złapał się za podbródek. – Myślałem, że wyrwiesz mi szczękę!

– Przepraszam – powiedział nieszczerze. – Czy mogę jeszcze coś dla ciebie zrobić?

– Tak. Schowaj kostium do pudła i powiedz Dawn, że musiałem wyjść.

– Nie ma sprawy.

Kiedy Harry wychodził, w holu nikogo nie było. Ben patrzył, jak wsiada do samochodu i odjeżdża. Czy to, co zrobił, było nieuczciwe? Chyba nie. Harry był bardziej doświadczonym weterynarzem niż Dawn i klienci zapewne bardziej mu ufali. Prawda była jednak taka, że po prostu chciał się go pozbyć.

Usłyszał głos dziewczyny, dochodzący z kuchni. Rozmawiała chyba z jakimś dzieckiem.

– Nie martw się, Gary. Jeśli wyjaśnisz wszystko Świętemu Mikołajowi, to jestem pewna, że…

Poczuł zimny dreszcz na plecach. Dopiero teraz uświadomił sobie, co naprawdę zrobił. Spławił Świętego Mikołaja!

Dawn zrobi mu awanturę, że nic jej nie powiedział, a Gary będzie zawiedziony. To była prawdziwa katastrofa.

Najszybciej jak tylko potrafił przebiegł hol, schował się w bibliotece i dla pewności zamknął drzwi na klucz. Zdążył w samą porę. Po chwili usłyszał niecierpliwy głos Dawn.

– Czy ktoś widział Świętego Mikołaja?

Trudne sytuacje wymagają odważnych decyzji. Chwycił biało-czerwony strój Świętego Mikołaja i z ulgą stwierdził, że rozmiar pasuje. Pośpiesznie ściągnął marynarkę i narzucił na siebie dziwaczny kostium. Dzięki Bogu, długi płaszcz podbity futrem zakrywał prawie wszystko. Największy problem stanowiła jednak broda. Oderwana gwałtownie od twarzy Harry'ego nie nadawała się do ponownego użytku. Klej już wysechł, a w pudełku nie było zapasowej tubki. Na szczęście znalazła się zapasowa broda. Była wyposażona w specjalne gumki, które naciągało się na uszy i nie wymagała przyklejania. Ben założył ją starannie, przejrzał się dla pewności w lustrze i otworzył drzwi.

Na zewnątrz stała Dawn.

– Dzięki Bogu! – zawołała uradowana i uśmiechając się, wzięła Bena za rękę.

Był wściekły. Ani uśmiech, ani czuły dotyk nie były przeznaczone dla niego. Pochylił pytająco głowę, ale nie ośmielił się przemówić.

– Mamy problem – wyjaśniła Dawn. – To Gary Briggs. Przyjechał dopiero przed chwilą. Jego ojciec nie żyje, a matka leży w szpitalu. Chwilowo jest pod opieką rodziny. Nie wiedzieliśmy, że będzie na balu. Mam dodatkowy prezent, ale to dziecięca zabawka, a Gary ma już jedenaście lat. Musimy coś wymyślić. Oto Gary. Właśnie wyjaśniałam twój problem Świętemu Mikołajowi i jestem pewna, że coś się da załatwić.

Ben poczuł pustkę w głowie. Odchrząknął, aby dać sobie trochę czasu do namysłu. Kiedy wreszcie przemówił, jego głos był niski i ochrypły.

– Pozwól mi się zastanowić, Gary… – Rozważał chwilę to, co powiedziała mu Dawn. – Twoja mama jest w szpitalu, prawda? Widziałeś się z nią?

– Tak. Wczoraj.

– Czy czuje się już lepiej?

– Lekarz powiedział, że za miesiąc będzie mogła wrócić do domu.

– To dobrze. Szkoda jednak, że jest poza domem w czasie świąt. Rozstania zawsze są przykre, ale w święta szczególnie. Przy wigilijnym stole wszystkie niepowodzenia są bardziej bolesne niż zazwyczaj. Ciekawe, dlaczego.

Gary pokiwał głową i spojrzał z ufnością na Bena.

– Chyba dlatego, że tak wiele się planuje – powiedział po krótkim namyśle. – Kiedy myśli się o tym, co się chciało robić i co się robi, to człowiek wpada w zły nastrój,

– Masz rację. Rozdźwięk pomiędzy marzeniami i rzeczywistością zawsze jest bolesny. – Zadumał się przez moment, ale pytający wzrok Gary'ego przywrócił go do rzeczywistości. – Chyba bardzo tęsknisz za mamą. Czego najbardziej ci brak?

Ben grał rozpaczliwie na czas i uważnie wsłuchiwał się w odpowiedzi chłopca, szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Na szczęście Gary naprowadził go na pewien trop.

– Brak mi układania puzzli.

– Układasz puzzle?

– Układamy razem z mamą. Ona jest w tym naprawdę dobra.

Zdarzył się cud, o który Ben modlił się w duchu.

– Powiedz mi, Gary, czy układałeś kiedyś z mamą puzzle, składający się z ośmiu tysięcy kawałków?

Oczy chłopca rozszerzyły się. Potrząsnął gwałtownie głową.

– Mogę ci taki podarować. Ułożysz sam, ile dasz radę, a po powrocie mamy skończycie razem.

Garry skinął głową. Był tak uradowany, że nie potrafił wydusić z siebie słowa.

– Ten puzzle nie jest zupełnie nowy – dodał pośpiesznie Ben. – Zawsze lubiłem układanki i bawiłem się nimi, kiedy byłem młodym… młodym Świętym Mikołajem.

Gary był zdumiony.

– Młody Święty Mikołaj? Jak to możliwe?

– Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale nawet Święty Mikołaj był kiedyś młody. Dawno temu postanowiłem sobie, że ten puzzle podaruję komuś, kto potrafi go docenić. Zaczekaj teraz razem z Dawn, a ja po niego pójdę.

Kiedy szedł na górę po schodach, uświadomił sobie, że puzzle leży zapewne w jednym z wielu ogromnych pudeł, które nie zostały jeszcze rozpakowane od czasu przeprowadzki. Szczęście mu jednak dopisało i znalazł układankę po niespełna pięciu minutach. Rzeczywiście bardzo lubił ten puzzle. Kiedy leżał przykuty do łóżka, stanowił on jedną z jego nielicznych rozrywek. Wciąż był w doskonałym stanie. Pudełko błyszczało elegancko, a namalowane na nim sportowe samochody, pędzące w kierunku mety, nie straciły żywych kolorów. Spojrzał jeszcze na biało-czarną chorągiewkę startera, wiwatujące tłumy i pośpiesznie /biegł do salonu.

Bal opuszczała kolejna grupa dzieci. Pomachał im ręką i wrócił do Gary'ego. Chłopiec siedział pod bogato przystrojoną choinką. Ben zgasił światło i tylko kolorowe lampki rozświetlały mrok grudniowego wieczoru. Odetchnął z ulgą. Mógł spokojnie wręczyć prezent bez obawy, że zostanie rozpoznany.

Usiadł obok Gary'ego i podał mu układankę. Chłopiec spojrzał na kolorowe pudełko i aż wstrzymał oddech z zachwytu.

– Jest wspaniały – wyszeptał. – Świetny rysunek. Nie to, co jakieś widoczki dla grzecznych dziewczynek.

– Zawsze takie lubiłem – powiedział Ben. – Jest bardzo skomplikowany. Zajmie ci sporo czasu, zanim go rozgryziesz. – Na chwilę zapomniał o roli Świętego Mikołaja i przemówił; własnym głosem. – Gwarantuję, że są wszystkie elementy. Kiedy zginął mi chociaż jeden, wyrzucałem całe pudełko i kupowałem; nowe.

– Wyrzucałeś całe pudełko? – Gary nie mógł ukryć zdumienia. – Z powodu jednego elementu?

– Puzzle powinien być kompletny – wyjaśnił Ben. – Tylko wtedy jest naprawdę dobry. – Wyraz oczu chłopca rozczulił go trochę. – Ty masz inny stosunek do puzzli, prawda?

– Są dla mnie jak… przyjaciele – wyjaśnił. – Nie potrafiłbym ich wyrzucać tylko dlatego, że nie są kompletne. Człowieka też nie wyrzuca się przecież na śmietnik, kiedy się trochę zmieni.

Jakże mało wie o świecie ten chłopiec, pomyślał z goryczą Ben. Ale to dobrze. Wierząc w to, popełni mniej błędów niż inni ludzie. Niestety, lata nauczą go cynizmu i wyrachowania.

Do salonu weszło małżeństwo w średnim wieku. Byli to wujostwo Gary'ego. Chłopiec mieszkał u nich, od kiedy matka znalazła się w szpitalu. Przyjechali, aby go odebrać. Ben odprowadził ich do drzwi. Gary trzymał puzzle tak, jakby był najcenniejszą rzeczą na świecie. Machał Świętemu Mikołajowi, dopóki samochód nie zniknął za zakrętem.

Загрузка...