Rozdział siódmy

Kiedy wyszedł, Dawn usiadła na krześle i zamknęła oczy. Wyglądała na zmęczoną. Po chwili podniosła powieki i spojrzała na Bena. Uśmiechnęła się do niego łagodnie, ale trwało to tylko moment. Po chwili znowu była sztywna i oficjalna. Chciał coś powiedzieć, zmienić, ale nie potrafił usunąć przeszkód, które przed nim stawiała. Był naiwny. Dopiero teraz uświadomił sobie, że przez ostatnie dni żył jak we śnie. Fałszywym śnie…

Ukrył twarz w dłoniach. Wszystkie nadzieje legły w gruzach.

– Ben, co się stało?

Była tuż obok niego. Obejmowała go czule.

– Nic się nie stało. Powinienem był trzeźwiej na to patrzeć.

– Na co?

– Na nas. Kiedy pojawiłaś się w mojej bibliotece, miałem wrażenie, jakbyś wyszła… wprost z moich snów. Głupie, co? Wszystko, co powiedziałem ci tamtej nocy, było prawdą, ale… – Urwał w pół zdania. Chciał dodać „ale już w to nie wierzę”.

– Ale co? – zapytała niepewnie.

– Nadal jest prawdą. Miałem nadzieję, że będziemy potrafili zapomnieć o przeszłości i zaprzyjaźnimy się nawet.

– Zaprzyjaźnimy – powtórzyła jak echo.

Był tak przejęty, że nie usłyszał przejmującego żalu w jej głosie.

– Zmieniłaś się po balu i nawet wiem dlaczego.

– Naprawdę?

– Przecież to jasne. Osiągnęłaś swój cel. Bal się odbył. Nie jesteś już taka jak przed dwoma dniami.

Zawahała się lekko.

– Nie czuję się tak jak przed dwoma dniami.

– Oczywiście, że nie. Nie jestem ci już do niczego potrzebny.

– To podłe oskarżenie – zaprotestowała gwałtownie.

– Czyżby? Przecież przed chwilą sama przyznałaś, że się zmieniłaś.

– Tylko dlatego, że ty się zmieniłeś. Kiedy dowiedziałam się, co zrobiłeś Craddockom, oniemiałam. Nigdy nie sądziłam, że mężczyzna, którego kochałam, może zachować się w ten sposób…

– Chwileczkę! Co ja takiego zrobiłem Craddockom?

– Ben, proszę cię, nie udawaj. Rozmawiałam z nimi wczoraj i wiem wszystko. Jak mogłeś wyrzucić ich z domu, w którym żyli przez tyle lat, i to w święta?

– O czym ty mówisz? Ja ich nie wyrzuciłem.

– Ale masz zamiar. Pani Craddock opowiedziała mi, jak zasugerowałeś, że zamiast łożyć na farmę, trwonią pieniądze na prezenty dla dzieci. Kiedy usiłowali się bronić, powiedziałeś, że wkrótce wygasa umowa o dzierżawę. Jak mogłeś być aż tak okrutny?

– Chyba w ogóle mnie nie znasz, jeśli tak o mnie myślisz – powiedział oburzony. – Nie mam zamiaru wyrzucić ich z domu. Pani Craddock musiała mnie źle zrozumieć. Nie sugerowałem wcale, że trwonią pieniądze na prezenty.

– Ale powiedziałeś…

– Wspomniałem tylko coś o świątecznych zakupach. Nie sądziłem, że zostanie to tak odczytane.

– Powiedziałeś, że wkrótce wygasa umowa o dzierżawę. Co to miało znaczyć?

– Mam plany związane z Craddockami i ich farmą. Posłuchaj, Dawn. Od kilku dni słyszę tylko hymny pochwalne na temat Squire'a Davisa. Wierzę, że cenił on tradycję i święta, ale czy wiesz, ile zdzierał rocznie z Craddocków?

– Nie.

Powiedział jej.

– Aż tyle? – spytała z niedowierzaniem. – Farma nie jest warta nawet połowy tej sumy.

– Zgadzam się. Właśnie dlatego Craddockowie są tacy biedni. Davis ściągał tylko dzierżawę, a nie dawał nic w zamian. Mam zamiar zmodyfikować umowę. Obniżę czynsz i zaoferuję Craddockom niskooprocentowany kredyt na rozwój gospodarstwa.

Twarz Dawn wyrażała bezgraniczną radość

– Naprawdę nigdy nie chciałeś ich wyrzucić?

– Naprawdę. Powinnaś o tym wiedzieć.

Spuściła oczy.

– Masz rację.

– Ludzie nie zmieniają się aż tak bardzo – powiedział łagodnie. – Nie w środku. Może tylko z zewnątrz.

Skrzypnięcie drzwi zaanonsowało Freda, który pojawił się z nowym talerzem kanapek. Zasiedli do stołu i zjedli śniadanie. Haynes wstawał co pięć minut i podchodził do koszyka, aby obejrzeć szczeniaki. Dawn upominała go, żeby nie przesadzał i dał Trixie spokój. Na niewiele się to jednak zdało.

– Robi się jasno – stwierdził Ben. – Może…

– Jeszcze kawy? – zaproponował Fred. – Pójdę zaparzyć nowy dzbanek.

– Tylko jedną filiżankę – powiedziała łagodnie Dawn. – O Boże – wyszeptała, kiedy Fred zniknął w kuchni. – Nie znoszę stąd wychodzić. On jest taki samotny.

– Nie ma żadnej rodziny?

– Ma córkę i syna. To ich zdjęcia stoją na komodzie. Nie był jednak zbyt dobrym ojcem i oboje uciekli gdzie pieprz rośnie.

Ben wstał i wziął jedną z fotografii. W tej samej chwili do pokoju wszedł Fred z dzbankiem kawy w ręce.

– To moja córka, Linda – wyjaśnił. – Na swój sposób to była dobra dziewczyna.

– Była? Chcesz powiedzieć, że nie żyje? – zapytał Ben.

– Prawie tak jakby nie żyła. Winę za to ponosi jej mąż. Nastawił ją przeciwko mnie. Mówiłem jej, że będzie żałować tego małżeństwa. I pożałowała. Zostawił ją z dwójką dzieci i odszedł. Powiedziałem, że może wrócić do domu, ale nie chciała. Niewdzięczna córka.

– Może nie potrafiłeś do niej odpowiednio podejść – zasugerowała Dawn. – Kto wie, gdybyś powiedział, że za nią tęsknisz, może byłaby bardziej skora do powrotu.

Fred westchnął.

– Może tak, a może nie. Nigdy nie lubiłem czułych słówek. Ona o tym wie.

Ben patrzył w zadumie na starszego mężczyznę, Jakże był do niego podobny. Nie mieszkał, co prawda, na odległej farmie, ale pusty bogaty dom był równie ponurym i wyzutym z miłości miejscem. Przyszłość rysowała się dla niego w czarnych barwach. Z całą mocą uświadomiła mu to kobieta, którą kochał. Wigilijny Duch Przeszłości stał się Duchem Przyszłych Świąt Bożego Narodzenia, wieszczącym smutek i rozpacz. Czy był dla niego jakikolwiek ratunek?

Każdej z dróg życiowych wyznaczony jest inny koniec, inny cel, lecz jeśli człowiek zmieni drogę życia, odmieni się także jej kres.

– Co to?

Dopiero teraz Ben uświadomił sobie, że mówił na głos.

– Nic takiego – wyjaśnił pośpiesznie. – To cytat z książki, którą czytałem przed laty.

– Ach, tak. – Fred wzruszył ramionami. – Książki.

Ben zorientował się, że Dawn przygląda mu się uważnie. Rozpoznała słowa, które czytali kiedyś wspólnie przed kominkiem. Patrzył jej w oczy, ale nie potrafił zgłębić zawartej w nich tajemnicy.

– To Tony – mruknął Fred, wskazując na drugie zdjęcie.

– Związał się z młodą dziewczyną z Australii. Mówiłem mu, że ona nie jest dla niego odpowiednia, ale nie chciał słuchać. Jest uparty jak osioł.

– Zastanawiam się, po kim to odziedziczył – mruknęła Dawn.

– Po matce – odparł pośpiesznie Fred. – Ona także nikogo nie chciała słuchać…

– Mówiłeś, że urodziły się im bliźniaki – przypomniała mu.

– Czy to ich zdjęcie?

Fred zmarszczył brwi.

– Tak… Sam nie wiem, po co je tutaj postawiłem.

Ale Dawn i Ben wiedzieli. Duma i upór pozwalały Haynesowi żyć, ale jego samotne serce krwawiło. Cóż, kiedy nie chciał się do tego przyznać nawet przed sobą.

– Czas na nas – powiedziała Dawn.

– Jeszcze nie – zaprotestował Fred. – Napijcie się jeszcze kawy.

– Naprawdę musimy już jechać. Wpadnę za kilka dni obejrzeć Trixie.

Odprowadził ich do drzwi i patrzył, jak odjeżdżają. Dawn spojrzała w lusterko. Mężczyzna wciąż stał na progu. Z każdą sekundą jego sylwetka stawała się coraz mniejsza i mniejsza, ale wciąż tam był.

– O Boże! – zawołała. – Jakie to smutne.

– Czy to prawda, że człowiek może zmienić swój los, zmieniając postępowanie? – zapytał niespodziewanie Ben.

– To prawda, ale niewielu ludzi na to stać.

– Bardzo niewielu – zgodził się. – Jeśli jednak człowiek przemyśli swoje postępowanie, to czasem los daje mu drugą szansę.

– Mam wrażenie, że Fred wiele myślał o swoim życiu, ale nie sądzę, aby otrzymał drugą szansę.

– Och, tak. Fred…

– Rozmawialiśmy przecież o Fredzie, prawda?

– Tak, oczywiście.

Zamilkli na dłuższy czas i dopiero po kilku kilometrach Dawn powiedziała:

– Ben, byłeś dzisiaj naprawdę fantastyczny i… Nie wiem, jak to powiedzieć…

– Tak? – zapytał z ożywieniem.

– Narobiłam ci już tyle kłopotu, ale gdybyś mógł jeszcze pojechać na farmę Craddocków i powiedzieć im, że nie mają się czym martwić.

Chciał usłyszeć co innego. Rozczarowanie spowodowało, że wpadł w irytację.

– Dawn, musiałbym zboczyć z drogi. To zbyt daleko. Napiszę do nich list.

– Ale nie otrzymają go w święta i… Och, mniejsza z tym. Masz rację. To był głupi pomysł.

Słońce było już wysoko nad horyzontem i oświetlało posrebrzone śniegiem pola. Ben zamrugał oczami ze zdumienia. Przez chwilę wydawało mu się, że śni, ale na drodze naprawdę stało dwoje ludzi i machało do niego.

– Coś nie w porządku z samochodem? – zawołał.

– Samochód działa bez zarzutu – odrzekła z uśmiechem kobieta. – Chcieliśmy się tylko spytać o drogę. Czy tędy do farmy Haynesa?

– Prosto jak strzelił – odpowiedziała Dawn. – Zostało wam jeszcze pięć kilometrów, ale… – Zastanowił ją ich dziwny akcent i ogromne podobieństwo. – Kim jesteście?

Nazywam się Fred Haynes, a to moja siostra Jenny – odpowiedział młody mężczyzna. – Przyjechaliśmy z Australii, aby odwiedzić dziadka. Mieliśmy być już wczoraj, ale zgubiliśmy drogę.

Dziewczyna wysiadła z samochodu i podeszła do nich. Oboje byli młodzi i silni. Wyglądali na ludzi prowadzących aktywne życie.

– Jesteście wnukami Freda? To wspaniale!

– Znasz go? – zapytała z zaciekawieniem Jenny.

– Właśnie od niego wracamy – wyjaśniła Dawn. – Jestem weterynarzem. Byłam przy narodzinach szczeniaków jego spanielki.

– Sądzisz, że ucieszy się z naszego przyjazdu? – zapytała Jenny. – Słyszeliśmy, że jest trochę gburowaty.

– On bardzo was kocha – zapewniła ją Dawn. – Może jednak udawać, że tak nie jest. Fred nie jest człowiekiem, który lubi okazywać uczucia,

Dwoje młodych Australijczyków spojrzało na siebie z uśmiechem.

– Dokładnie tak jak tata. – Jenny rozejrzała się wokół. – Tutaj jest naprawdę fantastycznie. Nigdy przedtem nie widzieliśmy śniegu. Tata mówił nam, że w Hollowdale jest przepięknie, ale sami musieliśmy to sprawdzić.

– Lepiej się pośpieszcie – powiedziała Dawn z uśmiechem.

– Prosto przed siebie. Na pewno traficie.

– Dzięki. – Wsiedli do samochodu. – Wesołych Świąt! – zamachali serdecznie przez okno.

– Wesołych świąt! – odpowiedzieli Dawn i Ben.

Dziewczyna zaczęła podskakiwać z radości jak dziecko.

– To cudownie! Nareszcie stary Fred będzie miał wesołe święta.

Ben uśmiechnął się.

– Być może szczęśliwe, ale nie wesołe. Obawiam się, że nawet cała armia klownów nie rozweseliłaby tego człowieka.

– Masz rację. Będzie zrzędził jak zwykle, ale ucieszy się z przyjazdu wnuków. Fred i Jenny są, na szczęście, przyzwyczajeni do takiego zachowania. Los dał mu jednak drugą szansę i to jest w tym najwspanialsze.

Spojrzał na nią w zadumie.

– Szczęście innych jest dla ciebie bardzo ważne, prawda?

– Nie można przecież cieszyć się wyłącznie sobą – powiedziała z uśmiechem.

– Chyba masz rację. Czy jesteś teraz szczęśliwa, Dawn? Czy masz wszystko, czego pragnęłaś?

– Nie wszystko – odpowiedziała szczerze – ale część na pewno. – Spojrzała mu głęboko w oczy. – Mam także nadzieję na pozostałą część.

Wziął ją za rękę i pociągnął w stronę samochodu.

– Wsiadamy.

– Dokąd jedziemy? – zapytała, kiedy już się usadowiła.

– Na farmę Craddocków, rzecz jasna. Gdzież by indziej?

Wykręcił i po chwili byli już w drodze.

Kiedy przyjechali na miejsce, dzierżawcy wychodzili właśnie z domu. Ich przerażone twarze dobitnie świadczyły o tym, że Dawn mówiła prawdę.

– Właśnie wychodziliśmy do kościoła – powiedział niepewnie Martin Craddock. – Jeśli… jeśli chce pan…

– Przyjechaliśmy tylko życzyć państwu wesołych świąt – wyjaśnił pośpiesznie Ben, aby rozładować nieprzyjemną atmosferę. – Panna Fletcher powiedziała mi o waszych obawach i chcę zapewnić, że nie macie się czym denerwować. Mam zamiar przedłużyć z wami umowę o dzierżawę i obniżyć opłaty. Łatwiej będzie wam wtedy związać koniec z końcem.

Craddockowie spojrzeli na niego, następnie na siebie, a potem jeszcze raz na niego. Kiedy uświadomili sobie, co oznaczały te słowa, nie posiadali się z radości. Dzieci zaczęły skakać i rzucać się śnieżkami, a rodzice padli sobie w ramiona. Widok ten uświadomił Benowi, jak straszny lęk zasiał w sercach tych ludzi… Skarcił się w duchu za to, że początkowo nie chciał tutaj przyjechać.

Dawn ujęła jego dłoń.

– Dziękuję – szepnęła stłumionym głosem.

Craddock podniósł rękę i zawołał do dzieci:

– Chodźcie, dzieciaki! Jedziemy do kościoła. Mamy za co dziękować Bogu!

Ben uśmiechnął się. Jakże miło było teraz patrzeć na tę kochającą się rodzinę.

– Wesołych świąt! – zawołał, kiedy wsiedli do samochodu. Odpowiedział mu chór podekscytowanych głosów.

– Wesołych świąt, Ben – powiedziała Dawn, kiedy zostali sami.

Nadszedł moment, aby wyznać jej swoje uczucia, ale nagle opuściła go odwaga. Nie był w stanie powiedzieć nic poza życzeniami „Wesołych Świąt”. Spojrzał jej głęboko w oczy i miał wrażenie, że widzi w nich ogromne rozczarowanie.

Загрузка...