Nazajutrz Sissel natychmiast po przyjściu do banku poprosiła szefa, aby zwolnił ją z pracy na cały dzień. Z przyczyn rodzinnych, jak się wyraziła, i chyba rzeczywiście było to odpowiednie określenie. Zaraz też poszła do położonego w pobliżu biura Nilsa. Postanowiła, że najlepiej będzie załatwić sprawę szybko i radykalnie.
– Nils, nareszcie się zdecydowałam – oświadczyła. – Nie mogę z tobą jechać do twojego nowego miejsca pracy. Sam dobrze wiesz, że z nas dwojga nigdy nie byłaby dobra para.
Biuro Nilsa było malutkie i ciasne, zarzucone rysunkami i innymi papierami, z szafkami w każdym najmniejszym zakamarku, zostali więc zmuszeni do bliskości, której Sissel sobie nie życzyła.
Nils, stojący przy biurku tuż koło niej, wpatrywał się w nią wzrokiem, który nic nie wyrażał.
– Nigdy nie byłaby…? Sissel, co ty próbujesz mi powiedzieć?
Z początku nie dostrzegła groźby ukrytej w jego głosie, straciła tylko pewność siebie. Czy on nie mógł jej choć trochę pomóc?
– My… nie pasujemy do siebie, chyba się zorientowałeś.
– Wyobraź sobie, że nie – odparł z wyczuwalnym chłodem. – O co ci właściwie chodzi, Sissel?
– Tak mi przykro, Nils, ale zrozum, spotkałam mężczyznę, o którym zawsze śniłam…
– Nie popadaj w banalność!
– Ależ było dokładnie tak jak mówię, dosłownie! – zapewniła z narastającym przeświadczeniem, że jednak sobie nie poradzi.
Oczy Nilsa, twarz, cała postać, zrobiły się nagle takie inne. Jakieś takie… wojskowe, uznała, nie bardzo sama wiedząc, co przez to rozumie.
Zrozpaczona próbowała jaśniej sformułować myśli.
– Pamiętasz ten mój niezwykły sen o dziewczynie uprowadzonej do wnętrza góry, o kozłach i królu podziemi…
– Dziękuję, nie musisz mi powtarzać tych bredni.
– Okazało się, że on istnieje. To nie był sen ani postać z baśni. On żyje i my… bardzo się lubimy, wobec tego nie miałoby sensu…
Nils podszedł jeszcze o krok – bliżej już się nie dało. Górował teraz nad nią, sprawiał wrażenie, jakby chciał przywołać do porządku zastraszonego rekruta.
– Chcesz powiedzieć, że przez te wszystkie lata ze mnie drwiłaś?
– Och, nie, oczywiście, że nie!
– Nie? A jak mam to rozumieć? Zachowywałaś mnie w rezerwie, bo nie mogłaś odnaleźć swego księcia z bajki? Ale czekałaś, aż w końcu się pojawi? A gdyby się nie zjawił, to zawsze miałaś w zapasie wiernego, głupiego Nilsa? Czy nie tak było?
– Jak możesz mówić w ten sposób? – oburzyła się Sissel, ale w głębi duszy odczuwała coś na kształt wyrzutów sumienia. Nils nie miał, oczywiście, całkowitej racji, bo przecież nigdy mu niczego nie obiecywała, to on o nią zabiegał. Bez wątpienia jednak w swym wybuchu był niebezpiecznie bliski prawdy. Przynajmniej na tyle musiała się ukorzyć.
– Nils, nie myśl sobie, że…
– Myślę tak, jak mam na to ochotę. Zachowałaś się jak… Nie, nie, nie będę używał tego słowa. Ale nie mam zamiaru cierpliwie znosić takiego traktowania. I kto jest tym wyśnionym bohaterem?
Uznała, że prędzej czy później i tak się dowie.
– Stefan Svarte.
– Co takiego? – Nils poczerwieniał na twarzy. – Cóż za bezczelność! Jak on śmie! Wiedział, że jesteś moja, i…
– Wstrzymaj się, zanim powiesz coś, czego będziesz żałować. Po pierwsze, nie jestem twoja, do nikogo nie należę. A po drugie, nie jest wcale pewne, czy on mnie chce. Ale ponieważ moje uczucia są takie a nie inne, nie mam prawa dłużej cię zwodzić.
Nils słysząc, że ta miłostka pozostanie być może nie spełniona, zmienił front.
– Sissel, takie przypadkowe zauroczenie…
– Trwa już ponad dwa lata – przypomniała.
– Przecież ty go nie znasz. A my znamy się na wylot.
Sissel pokręciła głową. Nigdy jeszcze nie czuła się taka pewna, z każdą minutą pewniejsza.
– Jesteśmy sobie bardziej dalecy niż kiedykolwiek. Nie potrzeba lat, by stwierdzić, że bardzo ci na kimś zależy.
– Sissel, ja się nie zgadzam! Zapowiedziałem już swoim nowym pracodawcom, że przyjadę z żoną. A tu zjawię się sam. Co oni sobie o mnie pomyślą?
Kiedy mówił, nie spuszczała z niego oka. Odnosiła wrażenie, że widzi go pierwszy raz. Zdumiało ją to, co nagle dostrzegła.
– Trudno – odparła w roztargnieniu. – Ale nigdy nie obiecywałam, że za ciebie wyjdę. Jak mogłeś przyjąć to za pewnik?
– Czułem, że to tylko kwestia czasu. I mojej cierpliwości, Bóg mi świadkiem, że tej mi nie brakowało. A ty odwdzięczasz się w taki sposób! Ale porozmawiam ze Stefanem, tak łatwo się z tego nie wykręci. Ma też prawo wiedzieć, jaka jesteś lekkomyślna…
Sissel wciąż słuchała jego tyrady jednym uchem. Zdumiona swoim odkryciem przyglądała się jego ściągniętej gniewem twarzy.
– Nie czuję się szczególną trzpiotką – odpowiedziała myśląc o czymś innym. – Owszem, przyznaję, byłam zagubiona, bo ten sen dręczył mnie do granic wytrzymałości. Ale w nim właśnie znalazłam swoje miejsce. I moim zdaniem nie powinieneś mścić się na Stefanie. On nie jest niczemu winien.
– Mógł uszanować moją własność.
– Zachowujesz się jak samiec cietrzewia – stwierdziła Sissel z drwiącym uśmieszkiem.
Nie powinna tego robić. Nils wpadł we wściekłość.
– Drwisz sobie ze mnie? Ja uważam, że to bardzo poważna sprawa. Prawie popełniłaś przestępstwo!
– Może dopuściłam się zdrady małżeńskiej? – spytała szybko.
– W każdym razie niedaleko od tego! I co gorsza…
– Nils – przerwała mu łagodnym głosem.
Stracił wątek.
– Co takiego? Dlaczego przez cały czas tak mi się przyglądasz?
Teraz Sissel była już absolutnie pewna.
– Bo nigdy dotąd dokładnie ci się nie przyjrzałam. Nigdy nie zwróciłam uwagi na to, jak bardzo jesteś podobny do małego Fredrika. Albo raczej odwrotnie, chłopiec jest podobny do ciebie. Zwłaszcza kiedy wpadasz w złość.
Nils z wolna pobladł.
– O czym ty mówisz, Sissel?
Nie odpowiedziała, ale nie spuszczała z niego oczu, z których biła pewność.
Nils sięgnął po kurtkę przewieszoną przez oparcie krzesła.
– Na Boga, Sissel, zastanów się, co mówisz – szepnął pobielałymi wargami. – Oszalałaś, nie chcesz chyba powiedzieć, że…
– Rozumiem, że nigdy nie brałeś pod uwagę takiej ewentualności. Ale to możliwe, prawda?
Nils był przybity, wreszcie jednak ocknął się z odrętwienia.
– Nie, jak możesz sądzić… Całkiem oszalałaś?
– Jak to właściwie jest z tą zdradą małżeńską? – spytała, zabierając torebkę. – Zegnaj, Nilsie! Byłeś miłym kompanem i spędziliśmy razem przyjemnie czas, ale nie zachwyca mnie szczególnie to, że byłeś miłym kompanem także żony mojego brata.
– Sissel! – wyrzucił z siebie. – To zostanie między nami, prawda?
– To nie moja sprawa – powiedziała spokojnie. – Tylko twoja i twojego sumienia.
Nie podejmował już prób, by ją zatrzymać, a tym bardziej oskarżać o zdradę. W głębi ducha pewnie cały czas podejrzewał, że nic dla niej nie znaczy.
Poza tym rewelacja, z jaką wystąpiła Sissel, kompletnie go oszołomiła.
Sissel zatrzymała się w drzwiach.
– Wyjeżdżasz, prawda? – spytała cicho.
– Tak. Natychmiast. Nie mów nic nikomu, Sissel!
Westchnęła.
– Nic nie powiem, przynajmniej tym, którzy o niczym nie wiedzą.
Życzyła mu szczęścia i z uczuciem, że pozbyła się wielkiego ciężaru, zbiegła po schodach na wiosenny dzień.
W nocy długo rozmawiały z Agnes w kuchni. Teraz Sissel spieszyła się do domu, bo w każdej chwili Tomas mógł przywieźć Martę.
Nadjechał samochód.
Określenie powrotu Marty jako zamieszanie byłoby zbyt łagodne. Właściwiej chyba byłoby nazwać to chaosem. Kiedy największe podniecenie już opadło, kiedy zadano najważniejsze pytania i zapanował jako taki spokój, Tomas zebrał w dużym salonie wszystkich z wyjątkiem starego majora Christhede, który poszedł na górę odpocząć od zgiełku.
Tomas przemówił z wielką powagą:
– Sytuacja jest naprawdę rozpaczliwa. Musimy zwołać naradę rodzinną. Z początku mieliśmy zamiar oszczędzić co poniektórych z was, ale po głębszym namyśle doszedłem do wniosku, że utrzymywanie tajemnicy na nic się nie zda. Sprawa Marty jest na tyle poważna, że cała prawda musi wyjść na jaw.
W tej samej chwili na podwórzu rozległ się warkot silnika. Sissel jak strzała wypadła na schody. Stefan Svarte zakręcił i zatrzymał wielki policyjny motocykl tuż przed nią. Uśmiechnął się szeroko na powitanie. Sissel pierwszy raz widziała go w blasku dnia. Okazał się rzeczywiście przystojny, lecz nie to było najważniejsze. Tak ogromnie się cieszyła z jego przybycia. Nieprzyjemne chwile, jakie bez wątpienia czekały ją w najbliższym czasie, od razu wydały się łatwiejsze do zniesienia.
Pomogła mu powiesić kurtkę w korytarzu, z szacunkiem wzięła kask i rękawiczki i wprowadziła go do salonu.
Carl na jego widok gwałtownie się poderwał.
– Stefan Svarte! Kto na miłość boską…
Przerwał mu Tomas:
– Stefan jest moim przyjacielem. A także Marty i Sissel.
– Sissel? – powtórzył Carl. – Ty znasz Stefana?
– Tak, znam go od dawna – cicho odpowiedziała Sissel, porozumiewając się ze Stefanem wzrokiem i przypominając o tajemnicy, jaka ich łączyła.
Carl wprawdzie sprawiał wrażenie bardzo niezadowolonego z obecności dawnego kolegi, ale nic więcej już nie powiedział i Tomas mógł kontynuować:
– Rito, wychodziłaś wczoraj wieczorem, prawda?
Rita spojrzała na niego z gniewem. Sissel zrobiło się bardzo przykro, zawsze lubiła Ritę za jej otwartość i wewnętrzną siłę. Stawianie jej pod murem i oskarżanie o usiłowanie morderstwa naprawdę bolało.
– Tak – odrzekła Rita, podnosząc głowę. – Poszłam za Sissel.
Wszystkich zdziwiło takie szczere wyznanie.
– Rito! – zagrzmiał Carl. – Dlaczego, na miłość boską, to zrobiłaś?
– Ja ci powiem – brutalnie włączył się Tomas. Postanowił niczego dłużej nie ukrywać. – Ponieważ za wszelką cenę nie chciała, żebyś się dowiedział, że Fredrik nie jest twoim synem!
– Ach, Tomasie! – zawołała z rozpaczą Rita. – Jak możesz przypuszczać, że utrzymywałabym to w tajemnicy przed Carlem? On oczywiście o tym wie i już dawno mi wybaczył.
W pokoju zapadła przerażająca cisza.
– Co ty powiedziałaś? – spytał Tomas ze złowieszczym spokojem.
Pełny sens swoich słów Rita zrozumiała dopiero po chwili. Przerażona zasłoniła usta dłonią.
– To znaczy, że… wyznałam mu prawdę… po zniknięciu Marty.
Carl pobladł. W pierwszej chwili wyglądało na to, że chce uciekać, rozglądał się dokoła rozbieganym wzrokiem, wreszcie jednak się opanował.
Śmiertelnie zmęczony oparł głowę na rękach.
– Rito, twoje próby osłaniania mnie dłużej na nic się nie zdadzą. Niczego bardziej nie pragnę, jak pozbyć się wreszcie tego ciężaru. Ja także byłem w Hestebotn wczoraj wieczorem, Tomasie. Zrozumiałem, że Marta żyje i gdzie jest. Chciałem ją odnaleźć i prosić o wybaczenie, błagać, żeby wróciła. Ale drogę zasypało, musiałbym wejść do strumienia, a tego się bałem, więc zawróciłem. Stchórzyłem, jak zawsze.
Sissel stała niby sparaliżowana. Carl! Jej rodzony brat! Miała wrażenie, że cała rozpada się wewnątrz na drobne kawałki… Zorientowała się, że Stefan stanął za nią i delikatnie położył jej ręce na ramionach.
Carl ukląkł i ukrył twarz na kolanach Marty.
– Czy możesz wybaczyć mi to, co zrobiłem, Marto? Byłem zdesperowany, oszalały ze strachu, że tatuś się dowie, że do niczego się nie nadaję, że nie mogę nawet być ojcem! Ja, ostatni Christhede po jedenastu stuleciach! On tak źle odnosił się do Rity, traktował ją z taką pogardą! Gdyby jeszcze się dowiedział, co zrobiła! Sądziłem, że polubi Ritę bardziej, kiedy urodzi syna. Oczywiście jej zdrada bardzo mnie zabolała, ale gorsze wydało mi się, że świat się dowie, że ja – ja! – jestem śmiesznym, zdradzonym mężem. Rita powiedziała mi, jak mało znaczył dla niej tamten drugi mężczyzna; uległa mu w przelotnej chwili samotności. Wiedziałem, że mówi prawdę. Ja i tatuś upokarzaliśmy ją. Zrozumiałem, że w takiej sytuacji mogła szukać pociechy u innego. Później próbowałem wszystko naprawić, bo nie mogę żyć bez Rity…
To było straszne. Sissel miała wrażenie, że dłużej tego nie zniesie. Teraz, kiedy wiadomo było, że chodzi o Carla, a nie o Ritę, wszystko układało się w bardziej logiczną całość. Agnes przytknęła dłoń do ust, żeby powstrzymać krzyk, a Tomas nie miał sił patrzeć na upokorzenie Carla.
Carl na trzęsących się nogach stanął na środku pokoju.
– Wiedziałem, że gdyby Marta przestała istnieć, nikt nie dowiedziałby się prawdy o Fredriku. Dlatego wtedy, przed dwoma laty, próbowałem wyrządzić jej krzywdę. Stałem w ogrodzie i nienawidziłem za to, że istnieje, że nie umarła w wyniku moich starań. Marta, którą tak naprawdę ubóstwiałem! Kiedy jednak nagle zniknęła, ocknąłem się z szaleństwa. Ach, jakże żałowałem! Tak bardzo pragnąłem odnaleźć Martę i naprawić wszelkie zło, jakie jej wyrządziłem.
– Już to zrobiłeś – wtrąciła Marta. – Na swój sposób. Będąc dobrym ojcem dla Fredrika.
Carl uśmiechnął się z goryczą.
– Kocham to dziecko. Dla mnie on jest moim prawdziwym synem.
Sissel długo już walczyła z pewnym pytaniem, ale musiała je w końcu zadać.
– Carl – powiedziała zduszonym głosem. – Tam przy domku letniskowym ktoś mnie gonił, kiedy zabłądziłam. Czy to…? Nie, niemożliwe, abyś to był ty.
Brat podniósł na nią zmęczone spojrzenie.
– Tak, to ja – odparł przygnębiony.
– Ale mówiłeś przecież, że zawróciłeś w Hestebotn?
– Rzeczywiście. Mój samochód został przy drodze i kiedy do niego wróciłem, pojechałem jak szaleniec okrężną drogą, łamiąc chyba wszelkie możliwe przepisy. Byłem zdesperowany, Sissel, ale tym razem nie miałem złych zamiarów, to była walka z mym własnym sumieniem. Uznałem, że muszę spotkać się z Martą, błagać ją o wybaczenie, wyjaśnić wszystko.
– Ale jak zdołałeś odnaleźć mnie w lesie? Tak daleko? Jak tam trafiłeś?
– Wcale cię nie znalazłem w lesie. Kiedy doszedłem do wioski, nie miałem pojęcia, gdzie może być Marta, więc po prostu zapytałem o jej adres na stacji benzynowej. Okazało się, że Marta rzeczywiście mieszka w tej wiosce, ale trzeba przyznać, że miałem nieprawdopodobne szczęście. Na stacji powiedziano mi, że Marta i jej przyjaciel właśnie zatankowali, wybierali się do domku letniskowego. Właściciel stacji okazał się na tyle życzliwy, żeby wskazać mi drogę.
Urwał, ale Sissel kiwnęła mu głową.
– Mów dalej!
– Podjechałem tak blisko domku, jak tylko starczyło mi odwagi, a resztę drogi przebyłem piechotą. I zrobiłem dokładnie to, co ty, Sissel, zabłądziłem, ponieważ nie chciałem iść główną drogą, tylko przekradałem się przez las, żeby nikt mnie nie zobaczył. Zupełnie przypadkowo zabłądziliśmy w tych samych okolicach. Rozumiesz pewnie, że nie bardzo byłem sobą, podniecony i wzburzony, myślałem tylko o Marcie. To ona, mówiłem sobie, to ona, teraz mam szansę, żeby porozmawiać z nią w cztery oczy. Ruszyłem więc za tobą, ty biegłaś, a ja cię goniłem na oślep, nie zdając sobie sprawy, że mogłem cię do szaleństwa wystraszyć.
– Rzeczywiście tak było – mruknęła Sissel.
Kiwnął głową.
– Naprawdę przepraszam. Nagle przewróciłaś się, poznałem twoje ubranie. Powiedziałaś też, że jesteś Sissel. Znów wpadłem w panikę, uznałem, że nie mogę pokazać się rodzonej siostrze. Pognałem w dół, aż do drogi. Pojechałem do domu tak szybko, jakby sam diabeł mnie gonił. Dopiero gdy leżałem w łóżku, zrozumiałem, jak idiotycznie się zachowałem.
– Niewiele chyba spałeś tej nocy – stwierdziła Sissel ze współczuciem.
Carl rozciągnął usta w ledwie dostrzegalnym uśmiechu.
– To prawda. Nie za wiele.
– Szkoda, że nie dałeś się poznać w lesie – rzekła Sissel z żalem. – Tyle można było wtedy wyjaśnić. I odprowadziłbyś mnie do domku, nie musiałabym się denerwować.
Carl spuścił wzrok.
– Wiem, Sissel. Teraz wiem, co powinienem był zrobić. Ale wtedy nie byłem sobą, w mojej głowie nic nie funkcjonowało normalnie.
– Rozumiem cię – powiedziała łagodnie. – Bo i ja zachowałam się jak wariatka. Wybiegłam do lasu nie wiedząc, co robię. O, świetnie rozumiem, jak musiałeś się czuć!
– Gdybym tylko mógł to wszystko cofnąć! – westchnął. – Moja pogarda dla samego siebie jest tak wielka, że trudno mi ją znieść. Tylko miłość Rity trzyma mnie przy życiu. I moja miłość dla niej i naszego chłopczyka.
Wszyscy drgnęli, gdy na schodach rozległy się kroki. Stanął na nich stary Christhede, prosty jak świeca. Milczał. Dla wszystkich stało się jasne, że słyszał każde słowo, jakie zostało wypowiedziane.