ROZDZIAŁ X

Pierwszy raz w życiu Sissel zdała sobie sprawę, że ojciec jest już starym człowiekiem – za starym, by wychowywać troje swoich dzieci. Kiedy ona się urodziła, zbliżał się do sześćdziesiątki.

Zszedł po schodach wolnym krokiem, jak gdyby pokonanie każdego stopnia sprawiało mu ból. Dłoń na poręczy drżała, żylasta, pokryta brunatnymi plamami, z palcami powykręcanymi ze starości. Wciąż jednak starał się trzymać prosto, choć w miarę upływających lat kurczył się w sobie. Był patriarchą, oficerem sercem i duszą, chociaż już wiele lat temu przeszedł na emeryturę.

Ale strach przed nim wciąż tkwił głęboko w Sissel i jak zawsze w jego obecności odczuła lekki niepokój, wyrzuty sumienia z powodu czegoś, czego nie zrobiła, lecz bała się, że mogłaby zrobić.

Carl na jego widok jakby zapadł się w sobie. Oto nadchodzi dzień sądu! Kara, chociaż tym razem nie wymierzona rzemienną dyscypliną jak w dzieciństwie.

Tylko Marta wstała i zbliżyła się do starego człowieka. Bez strachu. Ten dom przestał już być jej domem, a on surowym i wymagającym pracodawcą.

– Z pewnością rozumie pan, kto ponosi za to winę? – spytała zatroskana. – Czy pan nigdy nie pojął, że chłopak jest ulepiony z innej gliny niż pan? Młody Carl mógł wyrosnąć na łagodnego, dobrego człowieka, gdyby pozwolono mu rozwijać się we właściwym kierunku. Ale pan usiłował zrobić z niego ideał mężczyzny, wzorowego żołnierza, pozbawioną uczuć perfekcyjną maszynę…

Stary major Christhede, który w ciągu tej krótkiej chwili sprawiał wrażenie, jakby postarzał się o dobre dziesięć lat, zszedł ze schodów i objął Martę ramieniem, dając wzruszający dowód na to, że cieszy się z jej powrotu. Podprowadził ją do skórzanej kanapy, usiedli obok siebie.

Sissel na widok ich obojga znowu razem poczuła gwałtowne ściskanie w sercu, musiała z całych sił zdusić wzbierający w gardle płacz.

– Marto, Marto – rzekł major Christhede zmęczonym głosem. – Gdyby nagle tylko na twoich barkach spoczął obowiązek wychowania trojga dzieci, obowiązek, do którego ja nigdy się nie nadawałem, i gdyby okazało się, że jedno z tych dzieci od zarania nie jest przygotowane do stawienia czoła życiu, to którym z dzieci zajmowałabyś się przede wszystkim?

Marta nie odpowiedziała. Wiedziała, do czego zmierza stary Christhede.

Ojciec Christhede podjął:

– Moje dwie dziewczynki… swobodne, silne i prostolinijne, od razu podbiły moje serce, nie musiałem się o nie martwić…

Agnes przerwała mu ze łzami w głosie:

– My o tej miłości nie wiedziałyśmy! I ja, i Sissel czułyśmy się odepchnięte, bezwartościowe. Ileż razy siedziałyśmy w naszym pokoju, odesłane jednym twoim gestem, ojcze! Moja mała siostrzyczka kuliła się na łóżku i patrzyła na mnie, niczego nie rozumiejąc. „Dlaczego on nas nie lubi, Agnes? pytała jasnym, dziecięcym głosikiem. Co złego znowu zrobiłam? Myślisz, że to dlatego, że mama umarła, kiedy ja się urodziłam? Czy on mi tego nie może wybaczyć?”

Twarz majora ściągnęła się na te słowa, jakby każde raniło go niczym grot strzały.

Agnes patrzyła na niego z wyrzutem. Była zmęczona i rozżalona.

– Ja jestem być może z twardej materii, poza tym miałam Tomasa, ale Sissel, taka wrażliwa, przeżyła prawdziwe piekło.

Major już nabrał powietrza w płuca, aby upomnieć córkę, ale widać zrobił to z przyzwyczajenia, bo zrezygnował i znów zwrócił się do Marty.

– Ale to trzecie dziecko… Czułem, że nie kocham go tak jak powinienem, ponieważ było takie słabe, trochę nim gardziłem i sumienie mi nakazywało, abym okazywał mu szczególną troskę i wiele miłości. Teraz wiem, że popełniłem błąd, łamiąc jego charakter. Stawiałem zbyt wysokie wymagania, żeby zrobić zeń prawdziwego mężczyznę. I… nie okazałem się dobrym ojcem. Ogromnie mnie boli, kiedy słyszę, że on się mnie bał.

– Że wszyscy troje się pana bali – poprawiła go Marta.

– Tak, tak, pewnie masz rację – niechętnie przyznał Christhede. – Wszyscy troje.

Sissel odwróciła się i wtuliła głowę w ramię Stefana. Szepnął jej kilka słów otuchy, bardzo jej to pomogło.

– Ale oglądanie się wstecz na nic się nie zda – ciągnął major. – Pytanie, co należy zrobić teraz.

– Nic – zdecydowanie oświadczyła Marta. – Jeśli dwa lata temu nie zgłosiłam sprawy na policję, to tym bardziej nie mam zamiaru robić tęgo teraz.

– Zaczekaj chwilę – przerwał jej Carl. Głos jego zabrzmiał nadspodziewanie jasno i spokojnie. – Przez całe życie pozwalałem innym osłaniać siebie i obchodziłem problemy zamiast stawiać im czoło. Pozwólcie, bym po raz pierwszy zachował się jak człowiek honoru. Chcę ponieść konsekwencje swojego haniebnego postępowania. Sam zgłoszę usiłowanie morderstwa.

– Jasne, że możesz to zrobić – wolno powiedział Tomas. – Jeśli to ci w czymś pomoże. Obawiam się jednak, że to zbędne zamieszanie. Nie sądzę, aby ktoś z tu obecnych przypuszczał, że znów się tak zachowasz.

– Możesz być pewien, że nigdy już się na to nie poważę – gorąco zapewnił Carl. – Nigdy, przenigdy! Jak sądzicie, co czułem przez te dwa lata? Już to było straszne! I sam nie potrafiłem zrozumieć, jak mogłem zrobić coś takiego Marcie!

– Masz więc zamiar stawić się na posterunku policji i oznajmić: Chcę zgłosić usiłowanie morderstwa, którego dopuściłem się przed dwoma laty. Moja żona spodziewała się dziecka innego mężczyzny, a to znaczy, że ten mały chłopczyk nie jest moim synem i nie ma prawa do nazwiska Christhede. Mój szwagier Tomas i jego przyjaciel Stefan Svarte, policjant, nie zgłosili wówczas próby morderstwa i ukryli Martę Eng, której dwa lata temu szukała cala Norwegia.

Tomas zaczerpnął oddechu i popatrzył na Carla.

– Jak ci się wydaje, jak by to zabrzmiało? Zrozumiałeś, ile osób pociągnąłbyś za sobą swoim upadkiem? Wśród nich oczywiście Stefana, który zrobił to wszystko ze względu na ciebie.

Carl zastanawiał się ze spuszczoną głową. Nagle wszyscy aż drgnęli, słysząc cichy glos Stefana:

– Niezależnie od tego, na co się zdecydujesz, Carl, nie przejmuj się mną. Postąpiłem tak, jak uważałem za słuszne, i jakoś się z tego wykaraskam. Co innego jest moim zdaniem ważniejsze, a mianowicie, że kara sama w sobie jest taka negatywna. Ludzi wsadza się do więzienia ku przestrodze bądź dlatego, że mogą być zagrożeniem dla niewinnych. Nie uważam, aby tak było w twoim przypadku, Carl. Już nie. Być może odbycie kary potrzebne ci jest dla odzyskania spokoju ducha, ale czy dla rodziny nie będzie lepiej, jak zostaniesz w domu? Zrobisz dla nich coś dobrego?

– Wszyscy ci ufamy, Carl – serdecznie zapewniła Marta. – Nikt nie przypuszcza, że jeszcze raz zachowasz się tak niemądrze.

Uśmiech wdzięczności rozjaśnił zgnębioną twarz Carla.

– Nigdy, nigdy więcej tego nie zrobię! – powtórzył z przekonaniem.

Sissel miała wrażenie, że od razu urósł w jej oczach. Takiego Carla jeszcze nigdy nie widziała. Carla pewnego siebie. I do tej pewności siebie doszedł sam. Nie spodziewała się jednak, że ta przemiana będzie miała dalsze konsekwencje, dlatego kolejne słowa brata były wstrząsem dla niej i dla wszystkich zebranych.

Carl odwrócił się do ojca, w jego oczach pojawił się nowy, niemal gorejący blask.

– Stefan ma rację – oświadczył. – A teraz, ojcze, przysporzę ci kolejnej troski, być może jeszcze większej. Nie wychyliłeś jeszcze kielicha goryczy do samego dna. Wciąż pozostają sprawy, które należy wyjaśnić. Wiem, że może ci od tego pęknąć serce, ale musisz poznać całą prawdę!

Jednym ruchem zerwał ze ściany swoje wojskowe odznaczenia i położył je przed Stefanem, ostrzegawczo marszczącym brwi. Carl jednak udawał, że tego nie widzi.

– Czy nikogo z was nie zdziwiło, że wyszedłem cało z obszarów ogarniętych wojną, podczas gdy Stefan Svarte został ciężko ranny? – spytał z rozpaczą w głosie. – Naprawdę wierzyliście, że jestem bohaterem? Boże, myślałem, że zwariuję z radości, kiedy mi przyznano medal. Myślałem o tym, jak bardzo dumny będzie ojciec, sądziłem, że Stefan umrze i o niczym się nie dowie. Potem ten medal nie dawał mi spokoju. Pocieszałem się jakimś mglistym wyobrażeniem, że gdy ojciec kiedyś odejdzie, natychmiast zwrócę odznaczenie. Sam się tak mamiłem!

Jego pogarda dla siebie nie miała granic. Wszyscy pozostali milczeli, oniemiali.

Carl zawołał z rozpaczą:

– Czy nikt z was nie zrozumiał, że to Stefan Svarte był bohaterem, który uratował całe miasteczko? Ja się schowałem w krzakach, zdrętwiały ze strachu!

Stary Christhede przymknął oczy ze wstydu. Przez moment wyglądało to strasznie, jakby zemdlał lub doznał ataku serca. Rzucili się ku niemu, ale wyprostował się z wysiłkiem i gestem dał znać, by się odsunęli.

Przyjął natomiast szklaneczkę whisky, którą prędko nalała mu Marta.

Dał znać Carlowi, by mówił dalej. Jego twarz była przerażająco pozbawiona wyrazu, lecz syn postanowił, że wyzna teraz całą prawdę.

Sissel szczerze podziwiała brata. Wymagało to niezwykle wiele odwagi i siły woli.

– Dlaczego nigdy nic nie powiedziałeś, Stefanie? – wykrzyknął Carl do starego przyjaciela.

– Ponieważ tobie ten medal był bardziej potrzebny niż mnie – spokojnie odparł Stefan. – Wiedziałem, jak wiele się od ciebie oczekuje. Ja świetnie sobie radzę bez niego. Zresztą jak mogłem coś powiedzieć? Przyjść i oznajmić, że to mnie należy się odznaczenie, bo to ja jestem bohaterem? Czy sam nie słyszysz, jak bardzo głupio to brzmi?

– Rzeczywiście, przyznaję, że sam powinienem wyjaśnić całą sprawę – mruknął Carl. – Okropnie się wstydzę. Ale nie śmiałem, ze względu na ojca.

– Bolało mnie natomiast, że nie chcesz mnie znać, że odmawiasz dostępu do swojej rodziny – powiedział Stefan. – Bo bardzo mi się spodobała twoja siostra i dręczyło mnie, że nie mogę jej poznać. Musiałem jednak trzymać się z daleka, żeby tobie jeszcze bardziej nie utrudniać życia.

Ta sytuacja była ogromnie przykra dla Carla. Wreszcie jednak podjął decyzję.

– Wyruszę w swoją drogę do Canossy już dzisiaj – obiecał. – Napiszę do szefa sił ONZ w Norwegii i zwrócę medal. To będzie…

Głos mu się załamał, ciężko walczył, by zachować spokój.

– Samodyscyplina! – wrzasnął major Christhede starym zwyczajem. – Co to za…

Tomas przerwał mu ostro:

– Czy nie dość już mieliśmy samodyscypliny i autorytarnych rządów w tym domu? Czyżbyś niczego nie zrozumiał, teściu?

Major poczerwieniał na twarzy i nabrał oddechu, by przywołać Tomasa do porządku, gdy jednak napotkał pełen goryczy wzrok innych, opanował się.

– Przykro mi – rzekł przygnębiony. – Carl, sądzę, że najlepiej będzie, jeśli już teraz wybierzemy się do miasta i porozmawiamy z wojskowym radcą prawnym. Znam go, na pewno będzie wiedział, jak postąpić. Pójdziesz z nami, Stefanie?

– Tym razem zdecydowanie niechętnie.

– Masz rację, to nie byłoby właściwe posunięcie. Rito, a ty?

– Jadę z wami.

– Dobrze, wobec tego natychmiast wyruszamy.

Carl odzyskał równowagę.

– Wspaniale będzie nareszcie wszystko wyjaśnić i zrzucić ten kamień z serca. Jeśli i ty zdołasz mi wybaczyć, Stefanie, moje szczęście będzie pełne. Bardzo mi brakowało twej przyjaźni.

– Zawsze ją miałeś – odparł Stefan. – Rozumiałem, co cię powstrzymuje od spotkania ze mną, i nie chciałem się narzucać.

W ciągu ostatnich minut Carl stał się jakby zupełnie innym człowiekiem. Człowiekiem, który pozbył się ciężaru, od dawna przygniatającego go do ziemi.

– Jednego tylko nie pojmuję – stwierdził Tomas. – Co Rita wczoraj wieczorem robiła w Hestebotn?

Rita ukradkiem otarła oczy i odpowiedziała spokojnie:

– Kiedy wczoraj po południu usłyszałam o śnie Sissel, wszystko zaczęło mi się składać i zrozumiałam, że ktoś zabrał Martę, żeby ją chronić. A osobą, przed którą chciano ją osłaniać, nie mógł być nikt inny jak Carl. Bardzo mnie poruszyło, że ośmielił się zaatakować naszą kochaną Martę, więc kiedy zabrał samochód i pojechał za Sissel, przeczuwałam najgorsze. Pojechałam drugim autem…

– A więc to Carl był pierwszy – pokiwała głową Sissel. – Pomyliłam się co do tego.

– Tak, chciałam go powstrzymać. Jest przecież moim mężem i czułam się za niego odpowiedzialna. Jednocześnie pragnęłam pomóc tobie, Sissel. Przez chwilę widziałam cię w dolinie, ale potem zniknęłaś bez śladu.

Sissel i Stefan wymienili spojrzenia. Zapadła chwila milczenia. W końcu Carl powiedział:

– Najistotniejszym problemem jest teraz sytuacja Fredrika. Rozumiesz chyba, ojcze, że ród Christhede skazany jest na wymarcie? Nic się na to nie poradzi. Ale chciałbym adoptować chłopca, nie mogę bez niego żyć. Jeśli Rita się zgodzi, by miał ojca mordercę…

– W tym domu więcej tego słowa nie wymieniamy! – ostro zaprotestowała Marta, a Rita wsunęła Carlowi rękę pod ramię na znak, że jest z nim.

Major Christhede przybrał swój najbardziej oficjalny oficerski ton:

– Adoptować? To najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałem! Nie obchodzi mnie nazwisko Christhede! Za dużo już było rodowej dumy. Chłopiec jest twoim synem i moim ukochanym wnukiem, koniec i kropka, więcej na ten temat nie mówimy! Adoptować go! Wmieszać w to ludzi stojących z boku, nie związanych ze sprawą i ściągać wstyd na Ritę! Całkiem niepotrzebnie!

Rita ze łzami w oczach wpatrywała się w teścia.

– Stajesz w mojej obronie? Czy to prawda? Wybaczasz mi zdradę?

Na twarzy starego Christhede pojawił się wymuszony uśmiech.

– Chyba nareszcie zaczynam rozumieć, że nikt z nas nie jest bez winy. A jeśli twój błąd miał tak szczęśliwe następstwo jak Fredrik… No cóż! Uważam jednak, że zbyt ulgowo podchodzicie do przestępstwa popełnionego przez mego syna. Usiłowanie morderstwa to nie żart, chociaż jestem pewien, że Carl nigdy więcej nie dopuści się takiej niegodziwości. Proponuję, abyśmy przedstawili całą historię – oprócz udziału w niej Stefana – radcy prawnemu, jeśli już i tak mamy się do niego udać. Niech on zdecyduje, czy należy to ujawnić. Zgadzasz się, Carl?

– Tak chyba będzie najlepiej, ojcze. Jestem gotów ponieść odpowiedzialność za swoje czyny. A jeśli adwokat uzna, że cała sprawa jest przedawniona, rozpocznę życie od nowa i postaram się wynagrodzić wszystko Ricie i Fredrikowi.

– Świetnie, mój chłopcze – wzruszył się stary major, przybierając swój dawny ton. – Dzisiaj jestem naprawdę z ciebie dumny! Chodź, natychmiast jedziemy!

– Takie uroczyste słowa, że zaraz będę płakać! – oświadczyła Agnes. – Koniec bajki, żyli długo i szczęśliwie, a ja teraz chcę się napić kawy!

– Znów to samo! – roześmiał się Tomas. – Zawsze tak mówisz, kiedy chcesz ukryć wzruszenie.

– Marto! – powiedziała Agnes. – Ty i twój przyjaciel Trond musicie koniecznie zobaczyć się z naszymi dziećmi! A Fredrika w ogóle nie widziałaś! Bawią się wszystkie razem. Chodźcie!

– Nie, ja zostaję – oświadczyła Sissel. – Stefan niedługo musi jechać, a chcemy… o czymś porozmawiać.

– No cóż, rozumiem – uśmiechnęła się Agnes.

Sissel odprowadziła Ritę do holu.

– Muszę ci zadać jeszcze jedno pytanie. To Nils, prawda? Dostrzegłam pewne cechy u Fredrika… Możesz mi wszystko spokojnie powiedzieć, zerwałam z nim.

Rita patrzyła na nią przez chwilę.

– Tak, to był Nils. Mieszkał tutaj wtedy i pewnego wieczoru zostaliśmy sami w domu. Czułam się taka nieszczęśliwa, a on był pełen zrozumienia i tak po prostu się to stało. Ogromnie żałowałam, usiłowałam odebrać sobie życie, ale Carl mnie uratował i cała historia wyszła na jaw. Oprócz tego, kto naprawdę jest ojcem Fredrika, tego Carl nigdy nie chciał wiedzieć. A Nils także sądzi, że Fredrik to syn Carla.

– Ale jak mogłaś potem wytrzymywać z Nilsem w domu?

– Sugerowałam Carlowi, żeby poprosił Nilsa, aby ten się wyprowadził, ale Carl nie mógł zrozumieć, dlaczego.

– Nils sam powinien mieć na tyle delikatności, żeby opuścić ten dom.

Rita wzruszyła ramionami.

– Nils nie ma ani krztyny wyobraźni. Zresztą ja całkiem zapomniałam o jego roli w tym wszystkim. Dla mnie Fredrik jest synem Carla i niczyim innym.

Sissel pokiwała głową.

– Nikomu o tym nie wspomnę. Cieszę się, że mi powiedziałaś.

I nagle, w jednej chwili, dom opustoszał. Samochód odjechał, Marta z Trondem poszli do Agnes i Tomasa.

Sissel i Stefan zostali sami w holu.

Nie bardzo wiedzieli, jak zacząć rozmowę.

Sissel zawadziła wzrokiem o jego okaleczoną dłoń.

– Te blizny… zostałeś ranny, kiedy ratowaliście miasteczko, prawda?

– Tak, dostałem też kulę w płuca. Ale przeżyłem.

– Na szczęście.

Sissel stała zmieszana, a Stefan, by jakoś rozproszyć jej zakłopotanie, powiedział:

– To cudowny dom!

Chciwie chwyciła przynętę:

– Chcesz go obejrzeć? Oprowadzić cię? Jeśli, rzecz jasna, masz czas.

Popatrzył na zegarek i zaklął.

– Nie, nie mam czasu! Ani chwili, do diabła!

Przygryzł wargę, Sissel zrozumiała, że naprawdę chciałby zobaczyć dom, i rozpromieniła się w uśmiechu.

– Możemy to odłożyć na kiedy indziej – oświadczyła. – Jeśli, oczywiście, masz ochotę.

Jak dwuznacznie to zabrzmiało! Zaczerwieniła się ze wstydu, że okazała taki zapał. On jednak uratował ją, odpowiadając z jeszcze większym entuzjazmem:

– Jeszcze jak! Przyjmuję to za obietnicę. Zadzwonię do ciebie, jak tylko się dowiem, kiedy będę miał wolne następnym razem.

W odpowiedzi pokiwała tylko głową.

Stefan pogładził ją po włosach, w jego oczach ukazał się wyraz rozmarzenia.

– Sissel… nie potrafię wyrazić, jak wielkie ma dla mnie znaczenie fakt, że cię poznałem. Ciebie, o której tyle myślałem!

Dziewczyna zrozumiała, jak bardzo była spragniona tych słów.

Pytając wzrokiem, przyciągnął ją do siebie bliżej. Sissel słyszała bicie własnego serca, czuła, jak ciało jej się napręża. Lecz nie z obrzydzenia jak wtedy, gdy zbliżał się do niej Nils, tylko z niemal nieznośnego napięcia.

Och, nie, jeszcze nie, pomyślała. A zresztą chcę, żebyś mnie pocałował, ale tak leciutko, jak do tej pory! Proszę!

A co będzie, jeśli nie zdołam ukryć swej tęsknoty? Jeśli się zdradzę? Nie, nie rób tego, Stefanie, zaczekaj, zaczekaj! Albo pocałuj mnie delikatnie, żebym nie zdążyła się rozpalić…

Wszystkie myśli musiały odbijać się w jej twarzy, bo Stefan uśmiechnął się niepewnie i troszeczkę ją od siebie odsunął.

Sissel nie mogła się powstrzymać od delikatnego zaciśnięcia mu dłoni na ramionach, palce same nieznacznie mocniej go przytrzymywały, jakby nie chciały go jeszcze puścić. To nie ona zrobiła, koniuszki palców same podjęły decyzję. Sissel miała szczerą nadzieję, że on niczego nie zauważył.

Stefan jednak wyczuł jej ruch i nagle jego wargi znalazły się przy jej ustach, dotknęły delikatnie i miękko niczym muśnięcie skrzydła motyla.

Sissel przymknęła oczy, starając się nie zwracać uwagi na gorące, cudowne prądy, które przenikały jej ciało. Dłonie Stefana otoczyły jej twarz i nagle pocałunek przestał przypominać powiew wiatru, tylko… tylko…

Dobry Boże! myślała Sissel. Całował jak ktoś, kto tęsknił za tym latami i wreszcie ziściło się jego marzenie. Miała wrażenie, że tonie w morzu bezbrzeżnej miłości i pożądania.

Stefan z jękiem oderwał się od dziewczyny i w następnej chwili zniknął. W holu dźwięczało tylko echo pospiesznie rzuconych słów: „Wybacz mi, Sissel, nie chciałem cię przestraszyć”.

Przestraszyć, ją?

Może, lecz nie tak, jak mu się wydawało. Przerażało ją pulsujące pragnienie własnego ciała, wrażenie pustki i niezaspokojenia, które wywołał swym odejściem.

Ale obiecał przecież, że zadzwoni.


Upływały dni. Sissel bała się wyjść nawet na podwórze w obawie, że akurat odezwie się telefon.

Aparat jednak milczał.

Telefon, najstraszniejsze narzędzie tortur, jakie wynalazła nowoczesna nauka! Ileż młodych dziewcząt go przeklinało! Teraz przyszła kolej na Sissel, aby przeżyć to wszystko: zastanowienie, zdziwienie, strach, poniżenie, poczucie klęski, gorycz…

Piątego dnia wreszcie się rozdzwonił. Z Ålesund. W słuchawce rozległ się głos Stefana.

– Ålesund? – Sissel nie mogła wymyślić nic mądrzejszego. – A co tam robisz?

– Byłem na morzu – wyjaśnił. – Tropiłem przemytników narkotyków. Sądziłem, że uda mi się to załatwić w jeden dzień, a zabrało pięć. Nie mogłem się z tobą połączyć. Kochana moja, coś ty sobie myślała?

– Różne rzeczy – przyznała nie bez goryczy. – Ale teraz wszystko już dobrze.

– Wracam dziś wieczorem i zaraz przyjdę do ciebie. Wiesz przecież, że muszę obejrzeć dom.

– To świetnie – rozpromieniła się. – Bo cała rodzina jest w mieście. Wrócą dopiero jutro rano. Wybrali się na siedemdziesięciolecie urodzin mojego stryja, ale ja nie mogłam jechać z nimi, bo przecież musiałam pilnować telefonu – dodała trochę złośliwie.

Stefan roześmiał się.

– Pobiję po drodze rekordy prędkości.

– O, nie, dziękuję. Bylebyś tylko wrócił cały, zdrowy i wypoczęty.

Nie spytał, dlaczego powinien być wypoczęty, zachichotał tylko.

Przyjechał wcześniej, niż się spodziewała. Z daleka już usłyszała ryk motocykla. Stefan nawet się nie przebierał.

Serce na jego widok ścisnęło się Sissel boleśnie. Doświadczyła, że miłość potrafi sprawiać ból. Czuła, że nie powinna sama patrzeć na tego wspaniałego mężczyznę, pragnęła pokazać go całemu światu, aby wszyscy mogli dzielić z nią radość, że istnieje stworzenie tak idealne. Zarazem jednak chciała być z nim sam na sam, zatrzymać tę chwilę, tu i teraz, kiedy tak szedł do niej po schodach.

Słońce stało jeszcze wysoko na niebie, błysnęło w jego ciemnych włosach, bo kask niósł w ręku. Już był przy niej. Zaraz umrę, pomyślała Sissel, ale tak się nie stało. Uśmiechnęła się tylko radośnie.

– Nareszcie zobaczę twój dom – szepnął.

– Tak – odszepnęła. – Czekał na ciebie.

Przeszli po pięknych pokojach. Sissel pokazywała i objaśniała. Wiosenne słońce przeświecało przez cienkie zasłony, malując na podłodze świetliste kwadraty. Chociaż Sissel uważała, że cudownie jest mieć go tak blisko siebie, głos czasami nerwowo jej się załamywał. Stefan zauważył to i uśmiechnął się ze zrozumieniem.

Sissel stanęła przy jakichś drzwiach.

– A to mój pokój…

– Muszę go zobaczyć – oświadczył zdecydowanie, z błyskiem w oku.

– Na pewno strasznie dużo tu kurzu – wykręcała się Sissel, ale otworzyła drzwi. W środku jednak było czysto, nic dziwnego, sprzątała od jego telefonu. Stefan powiedział, że pokoik mu się bardzo podoba.

– Pachnie tu tobą – rzekł z pochwałą w głosie.

Sissel uznała to stwierdzenie za bardzo swobodne i zarumieniła się. Kiedy on wszedł do środka, pokój w jednej chwili stał się taki mały.

– Chyba zostaniemy tu przez chwilę – powiedział. – Sissel, czy ty się mnie dzisiaj boisz? Jesteś odmieniona.

– Nie, nic się nie stało.

– Ależ tak, pamiętaj, że w twojej twarzy można czytać jak w otwartej księdze, niczego nie potrafisz ukryć. Rozgniewałaś się na mnie ostatnio, kiedy cię pocałowałem?

Nie odpowiedziała, tylko potrząsnęła głową.

– Czego się boisz? – powtórzył. – Że cię zgwałcę?

– Och, nie, wcale nie! – zaprzeczyła, czerwona jak piwonia. Serce mocno waliło jej w piersi. – Nie, ja…

Jak to wyjaśnić?

– Powiedz! – przekonywał ją łagodnie. – Ostatnio mogliśmy rozmawiać o wszystkim, tak świetnie się rozumieliśmy. Nie niszcz tego swoją rezerwą! Wiesz, jak bardzo się cieszę z dzisiejszego dnia.

– Ja… pewnie jestem tchórzem, ale chyba… chciałabym odłożyć na później zawieranie z tobą bliższej znajomości.

Spoważniał, a w jego oczach pojawił się smutek.

– Czy twoje uczucia dla mnie ochłodły? Czy to właśnie próbujesz mi powiedzieć?

– Och, nie, nie – szepnęła. – Chyba rzeczywiście muszę spróbować wszystko wyjaśnić. Boję się, Stefanie, że sprawię ci zawód. Nigdy nic nie czułam, oprócz tego razu, kiedy śnił mi się król podziemnego świata, nie chcę doświadczyć kolejnego niepowodzenia! Nie z tobą!

Długo patrzył na nią.

– Może się zdarzyć, że fiaskiem będzie pierwszy, drugi, a nawet dziesiąty raz, bo to wymaga czasu, kochana. Szczególnie w twoim przypadku, tak długo gnębionej i straszonej tym, co „niemoralne”. Ale ty nie jesteś zimna, nie rozumiesz, że właśnie dlatego przyśnił ci się ten sen?

Ujął ją pod brodę, podniósł głowę i popatrzył w zasmucone oczy.

– Możemy stąd wyjść, jeśli chcesz. Ale czy nie lepiej dać naszej miłości szansę? Jeszcze długo nikt tu nie przyjdzie, będziemy spokojni i ostrożni i nie posuniemy się dalej, niż sami tego zapragniemy. Jeśli poczujesz niechęć wobec moich pieszczot, od razu mi o tym powiesz. Już od dawna marzyłem o tobie.

Kiwnęła głową z uśmiechem, ledwie zaznaczonym w kącikach ust.

Stefan objął ją i pogładził po policzkach, po włosach.

– Jesteś właśnie tą dziewczyną, której pragnę – szepnął. – Ty i żadna inna!

Zawstydzona roześmiała się niepewnie.

– Pewnie tego pożałujesz. Jestem nieznośna, zawsze płaczę, kiedy grają hymn na siedemnastego maja * i mam wielką słabość do czekolady…

– Świetnie! Poczekaj, aż usłyszysz o moich kawalerskich przyzwyczajeniach!

– Wcale się ich nie boję.

W następnej chwili poczuła, jak jego ramiona ją podnoszą. Usta Stefana zbliżyły się do niej w pocałunku, od którego zakręciło się jej w głowie, miała wrażenie, że szybuje w powietrzu. Przymknęła oczy, oddychała szybciej, a skóra stała się jakby bardziej wrażliwa.

Posadził ją na łóżku, tak jak wtedy. Sissel przytuliła się do jego policzka i szepnęła z sennym uśmiechem:

– Chcę zostać porwana do wnętrza góry…

Poczuła, że rozpina jej sukienkę, pomogła mu ją zdjąć, ale nie chciała otwierać oczu. Zawstydzona, szybkimi ruchami zsunęła pończochy i bieliznę, cały czas czując pieszczoty jego dłoni. Wilgotnymi ustami pocałował jej ramiona, poczuła przenikający ją dreszcz.

Pokój wokół niej zaczął wirować. Straciła poczucie miejsca i czasu. Nie zdawała sobie sprawy, że jej dłonie wślizgują się pod koszulę Stefana, a gdy poczuła jego rozgrzaną skórę, oszałamiająca bliskość sprawiła, że pękły w niej wszelkie tamy. Otworzyła oczy i napotkała oczy Stefana, mroczne pożądaniem, i twarz pobladłą z napięcia. Odszukała jego usta, przerażona gwałtowną żądzą wzbierającą w niej pod wpływem jego niecierpliwych dłoni.

Jestem wolna, myślała upojona. Moje ciało żyje, jest tak jak we śnie, tylko jeszcze lepiej, bo on jest tutaj, przy mnie, ten, na którego zawsze czekałam! Ze mną wszystko było w porządku, po prostu wybrałam niewłaściwego partnera!

W następnej chwili szeroko otworzyła oczy, jęcząc z przerażeniem: „Nie!”

Stefan znieruchomiał.

– Co się stało, Sissel?

Mówił do niej łagodnie, ale nie zdołał stłumić strachu dziewczyny.

– Stanęli mi przed oczami – szepnęła. – Mój ojciec i Nils. Patrzyli tak pogardliwie, teraz, akurat teraz!

Stefan przytulił jej głowę do swego ramienia.

– Kochana moja – szepnął ze współczuciem. – Jak oni cię traktowali? Nie bój się, Sissel, nie ma ich tutaj, nie patrzą na ciebie i nie robisz nic, do czego ktokolwiek mógłby się odnieść pogardliwie. Dajesz mi radość, dajesz radość nam obojgu. Dobrze wiesz, że należymy do siebie. I jeśli zechcesz, to może potrwać przez całe życie. Nikt nigdy nie będzie już o tobie decydował, nikt, nawet ja. Twoje pragnienia będą dla mnie wskazówkami, pamiętaj, że cię kocham! Spróbuj, sprawdź, czy możesz to zrobić. Nie tylko ze względu na mnie, ale przede wszystkim na siebie.

Sissel zaszlochała.

– Tak mi było dobrze, czułam się wolna i silna, wszystko wydawało mi się cudowne. I nagle ta wizja spadła na mnie tak brutalnie. Nigdy nie zdołam się z tego otrząsnąć.

Stefan robił wszystko, żeby ją pocieszyć i uspokoić. Dłonie delikatnie pieściły skórę dziewczyny, wypowiadane szeptem namiętne słowa nawet przez moment nie pozwalały, by jej myśli zajmowało coś innego niż jego ręce, usta i bliskość. Powoli, powoli żar ponownie zapłonął w jej ciele, jego pieszczoty stawały się bardziej namiętne i nagle Sissel poczuła, że osuwają się na łóżko, oboje porwani tą samą oszałamiającą żądzą i niecierpliwością.

Sissel pozwoliła odpłynąć wszystkim oporom i tylko chłonęła jego czułość, szczęśliwa, upojona, sama szczodrze obdarowując go swą miłością. Bez zahamowań, bez strachu dała upust swej namiętności. Wiedziała, że może mu w pełni ufać, że on naprawdę wysoko ceni sobie jej otwartość. Bo i on oddał się niemal ponadzmysłowej rozkoszy.

Potem leżała cicho, nie była w stanie nawet ruszyć palcem. Słychać było jedynie ich głębokie, drżące oddechy.

Sissel przymknęła oczy i uśmiechnęła się szczęśliwa.

– Dziękuję, Stefanie – szepnęła. – Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś! I dla mojego brata, dla Marty, dla nas wszystkich! Ale głównie dla mnie. To ostatnie było prawdziwie bohaterskim czynem!

Radosny śmiech, który tak kochała, załaskotał ją w nagie ramię.

– Jeśli wszystkie bohaterskie czyny bywają takie przyjemne, to gotów jestem dokonać ich więcej!

Sissel uśmiechnęła się.

– A przede wszystkim… Dzięki ci za to, że istniejesz, że nie jesteś trollem z podziemnego świata!

Загрузка...