ROZDZIAŁ IV

Następnego ranka księżniczka czuła się trochę lepiej i dlatego postanowili kontynuować podróż na zachód. Z ulgą opuścili dolinę śmierci położoną wśród stromych skał. Magnus wprawdzie przed odjazdem chciał się posilić, ale Maria i Endre zaprotestowali, dlatego też śniadanie zjedli już w siodle.

Kierunek jazdy wyznaczali wyłącznie na podstawie położenia słońca, a także zniszczeń, jakich w koronach drzew dokonał północny wiatr, jednak Endre twierdził, że jadą dobrą drogą. Znajdowali się gdzieś pomiędzy masywem górskim na północy a wielkimi dolinami na południu. Raz po raz natykali się na strumienie, przez które szczęśliwie przeprawili się bez większego trudu.

Samopoczucie Marii poprawiło się tylko chwilowo, kolejne kilometry w siodle okazały się dla niej zgubne. Po południu męczący katar przemienił się w silny kaszel, temperatura znów się podniosła.

Ale oto wreszcie oczom uciekinierów ukazała się jasna, otwarta dolina Valdres. Szybko pokonali drogę prowadzącą teraz w dół i wkrótce znaleźli się prawie u celu. Maria czuła się fatalnie, przelewała się w ramionach Magnusa, i gdy zbliżyli się do gospodarstwa krewnych Endrego, była półprzytomna. Mimo to nie mogli udać się wprost do chaty. W pobliskim zagajniku poczekali, aż zapadnie zmrok, i dopiero wtedy odważyli się zajechać do zagrody położonej na równinie, skąd rozciągał się piękny widok na fiord i pobliski kościółek. Zależało im, by nikt z obcych nie zauważył ich przybycia, byli przecież ścigani i nie chcieli niepotrzebnie narażać krewnych Endrego.


Endre pierwszy poszedł do chaty, gdzie powitała go siostra jego matki, Guri, gospodarująca samotnie pod nieobecność pozostałych domowników, którzy przenieśli się na lato do górskiej zagrody.

Opowiedział ciotce o tym, co się wydarzyło. Krewna przyjęła nowiny ze zdumieniem i przerażeniem, zaraz jednak wraz z Endrem pospieszyła po chorą księżniczkę. Przenieśli ją do łóżka. Pod pierzyną Guri umieściła gorące kamienie, a na piersi dziewczyny położyła okład z gorącej kaszy. Maria pojękując spoglądała na nich oszołomiona, ale kiedy ujrzała zatroskane przyjazne twarze, pochylające się nad nią, uspokoiła się i zamknęła oczy.

Okazało się, że ciotka Guri nie po raz pierwszy zetknęła się z taką chorobą. Przyrządziła uzdrawiający wywar, który wmusili w Marię.

Magnus przysiadł na krawędzi posłania i z lękiem słuchał, jak dziewczyna kaszle. Zrozumiał, że choroba zaatakowała płuca. Błogosławił niebiosa, że dotarli na miejsce i księżniczka znalazła się w dobrych rękach.

Wspólnie ustalili, że młodzieńcy pojadą w góry, gdzie będą bezpieczniejsi, chora zaś zostanie pod opieką Guri, która pełna zachwytu dla wysoko urodzonej panny przyrzekła, że strzec będzie pilnie tajemnicy o jej pochodzeniu. Umówili się, że przedstawi ją jako swą osieroconą krewną i nie zdradzi pod żadnym pozorem nikomu, kim naprawdę jest dziewczyna.

Magnus i Endre bardzo się przywiązali do małej księżniczki i niechętnie się z nią rozstawali. Przeciągnęli swój pobyt w zagrodzie Guri w nadziei, że nadarzy im się sposobność, by pożegnać się z chorą, ale ona zapadła w sen. Oddech miała krótki i świszczący, a na jej twarzy malowało się cierpienie.


Następnego dnia późnym wieczorem tuż przed odjazdem poszli do niej po raz ostatni. Najpierw na brzegu łóżka przysiadł Magnus. Dziewczyna nadal leżała pogrążona we śnie. Ująwszy jej bezwładną dłoń, powiedział z żarem:

– Nie zapomnij mnie, Mario! Pamiętaj, że jesteś moją wybranką, ja zaś należę do ciebie. Kiedyś zostaniesz moją żoną! Zamierzam panować nad całym krajem, a ty mi w tym pomożesz. Niech twoja miłość przetrwa aż do dnia, gdy to nastąpi!

Pochylił się nad księżniczką i pocałował delikatnie w czoło. Nie doczekawszy się choćby przebłysku świadomości u chorej, opuścił izbę.

Endre zwlekał z pożegnaniem. Dopiero gdy został w chacie sam, upadł na kolana przed łóżkiem dziewczyny.

– Niech Bóg sprawi, byś wyzdrowiała, pani! – wyszeptał i pogładził dłonią rozpalony gorączką policzek Marii. – Nie zniósłbym myśli, że cię więcej nie zobaczę, księżniczko, wybranko mojego najlepszego przyjaciela, najszlachetniejszego młodzieńca w tym kraju. Jestem dumny z tego, że oboje cenicie sobie moją przyjaźń. Magnus nie chce, bym mu służył, ale tobie, księżniczko, pragnę służyć przez całe me życie, jak długo tylko zechcesz mieć mnie przy sobie. Och, gdybym mógł, uwolniłbym cię od choroby, bo serce mi pęka, gdy patrzę, jak cierpisz…

Nie wiadomo, czy Maria słyszała jego słowa.

Pod osłoną nocy ścigani młodzieńcy opuścili zagrodę równie niepostrzeżenie, jak przybyli. Dręczyła ich tylko jedna myśl: czy zastaną Marię wśród żywych, kiedy powrócą?


Mijało lato. Endre i Magnus pomagali w górskiej zagrodzie. Po paru tygodniach ku swej wielkiej radości otrzymali wiadomość, że Maria czuje się znacznie lepiej. Magnus prawie całkiem zapomniał o swym szlacheckim urodzeniu i z zapałem wcielił się w rolę chłopa. Na początku wszystko było dlań nowe i wydawało się fascynujące. Z czasem jednak zaczęły go nużyć codzienne obowiązki i szybko tracił cierpliwość. Nowiny ze świata docierały do nich rzadko. Jednak zdążyli się już dowiedzieć, że zostali skazani przez panującego władcę na banicję za to, że zapragnęli czuć się wolni we własnym kraju. Krewni Endrego byli bardzo lojalni, zachowywali wyjątkową ostrożność w kontaktach z sąsiadami. Nie ufali nikomu.

Maria powoli wracała do zdrowia. U początków jesieni wprawdzie nadal leżała w łóżku osłabiona i cicha, ale już nie przesypiała całych dni i często rozmawiała z Guri.

Najczęstszym tematem ich rozmów był Magnus. Dziewczyna nie mogła się doczekać, kiedy znów go zobaczy. Gdy o nim mówiła, jej oczy rozświetlały się promiennym blaskiem. Endrego także wspominała ciepło, z największym szacunkiem.

Powoli zaczęła wstawać z łóżka i z czasem nawet włączyła się do prostych zajęć domowych, dzięki czemu dni upływały jej szybciej.

Skończyło się lato, z górskiej zagrody wrócili wszyscy domownicy, przyprowadzając z wypasu bydło. Magnus i Endre jednak się nie zjawili. Nadal musieli się ukrywać. Przenieśli się trochę bliżej osady, do zagrody w lesie.


Któregoś jesiennego dnia Guri zawołała Marię.

– Myślę, że powinnaś się przejść w stronę stodoły – szepnęła jej do ucha. – Musisz koniecznie coś zobaczyć.

Maria spojrzała na nią ze zdumieniem, ale posłusznie udała się we wskazanym kierunku.

Nagle z mroku wyłonił się jakiś mężczyzna. Omal nie krzyknęła. Powstrzymała się w ostatniej chwili, bo wydał się jej dziwnie znajomy.

Serce dziewczyny zabiło gwałtownie.

– Magnus, czy to naprawdę ty?

Roześmiał się. Wyglądał jakoś inaczej w prostym chłopskim odzieniu. Był opalony, zapuścił włosy i brodę i tylko chłodne szare oczy patrzyły tak samo.

– Jesteś taki wysoki i silny – rzekła trochę zawstydzona z nie ukrywanym podziwem. Wydał jej się nagle jakiś obcy.

Magnus popatrzył na dziewczynę. Urosła, teraz sięgała mu już do brody, ale widać było, że długo chorowała. Na bladej, prawie przezroczystej twarzyczce oczy wydawały się jeszcze większe i ciemniejsze. Nie ulegało jednak wątpliwości, że dziewczyna wydoroślała.

O mój Boże, jaka ona piękna! pomyślał Magnus, a potem na głos powiedział:

– Muszę z tobą porozmawiać.

Pokiwała głową, a jej oczy rozpromieniły się radością.

– Jak się ma Endre?

– Dobrze. Prosił, bym cię serdecznie pozdrowił. Wyrażał nadzieję, że „jej wysokość” czuje się dobrze.

– Dziękuję! Pozdrów go także i powiedz, że za nim tęsknię. O czym chciałeś ze mną rozmawiać?

– Guri twierdzi, że jeszcze nie jesteś dość silna, by ruszyć w dalszą drogę. Chciałaby cię zatrzymać na zimę.

– Naprawdę? – zawołała Maria wyraźnie wzruszona. – A tak się bałam, że tu przeszkadzam!

– Przeszkadzasz? – zdumiał się Magnus. – Cóż za głupstwa przychodzą ci do głowy? Więc postanowione: zostaniesz tu przez zimę, a ja tymczasem wraz z Endrem pojadę się trochę rozejrzeć. Musimy porozmawiać z ludźmi o… o pewnej sprawie. No i przygotować wyprawę do Brandenburgii.

– Długo was nie będzie? – spytała z lękiem.

– Myślę, że powinniśmy wrócić na wiosnę. Ale jest, Mario, coś jeszcze, co chciałbym wiedzieć.

– Tak?

Zawahał się.

– Jak myślisz, czy twój ojciec będzie skłonny unieważnić twoje małżeństwo z von Litzenem?

– Nie wiem – odpowiedziała i spuściła wzrok, a mina wyraźnie jej zrzedła. – Ale bardzo bym tego pragnęła.

Magnus uniósł lekko podbródek dziewczyny i popatrzył jej w oczy.

– Rozumiesz, dlaczego pytam?

Przestraszona potrząsnęła głową.

– Mario, gdy będziesz wolna, poproszę o twą rękę.

– Och, Magnus! – szepnęła z zapartym tchem.

– Wprawdzie jestem zwykłym szlachcicem, ale to tylko na razie. Skoro książę mógł oddać cię za żonę von Litzenowi, to może i ja mam jakąś szansę? A ja… nie wiesz o tym jeszcze, ale niewykluczone, że oto stoi przed tobą przyszły król Norwegii.

Drgnęła zaskoczona.

– Nie rozumiem…

Wówczas Magnus opowiedział o swych ambitnych planach. Ruszał z Endrem, by pozyskać dla swej sprawy lud. Król Christian zostanie obalony, a wtedy Magnus z Marią u boku zasiądzie na tronie norweskim.

Maria nagle całkiem zamilkła, a w jej oczach błysnął strach.

– O czym myślisz? – spytał Magnus.

– O tym wszystkim, co mi powiedziałeś, ale chyba jeszcze bardziej o tym, o czym nie wspomniałeś. Wesprę twoje plany…

– Dzięki, Mario! – odetchnął z ulgą.

– Jednak pod jednym warunkiem – dodała i popatrzyła nań badawczo. – Myślałam o tobie całe lato. Byłam ciekawa, jak się czujesz, tęskniłam za twym głosem. Kocham cię, Magnusie. Ale już raz zostałam wykorzystana i nie zniosę, by to samo stało się po raz drugi. A zwłaszcza gdybyś to ty mnie zawiódł. Mam więc tylko jedno pytanie: czy mnie kochasz, szczerze, całym sercem? – spytała, patrząc na niego z dziecinną powagą.

– Przecież wiesz, że tak – odpowiedział Magnus z lekka zakłopotany. – Przecież inaczej nie mógłbym ci powiedzieć tego, co usłyszałaś.

Wziął Marię w ramiona, by ją pocałować, ale powstrzymała go, kładąc mu dłonie na piersi.

– Nie, Magnusie. Chociaż mi się to wcale nie podoba, nadal jestem żoną von Litzena.

Jakaż ona dziecinna, pomyślał i niechętnie wypuścił ją z rąk. Muszę jednak zrobić to, o co mnie prosi, bo inaczej mogę ją stracić.

– Poczekam, Mario – rzekł czule. – Do zobaczenia wiosną! Pożegnał się i zniknął w lesie. Maria stała jeszcze przez chwilę i patrzyła za nim. Dziwne, ale czuła wewnętrzną pustkę. A przecież powinna być szczęśliwa. Czyż nie jest po słowie z bohaterem swych marzeń, Magnusem Maarem?


Endre wyszedł Magnusowi naprzeciw aż na skraj lasu.

– I co, spotkałeś ją? – pytał niecierpliwie.

– A jak myślisz?

– Jak ona się czuje? Wyzdrowiała?

– Tak, jest już zdrowa. Ale powinieneś zobaczyć, jak wypiękniała!

– Domyślam się! I pewnie przestała być taka wyniosła?

– Jest nieśmiała i skromna jak aniołek! – roześmiał się Magnus. – Prosiła, bym cię pozdrowił i przekazał, że za tobą tęskni.

– Naprawdę? – mruknął Endre z niedowierzaniem, a twarz spłonęła mu rumieńcem.

Magnus uśmiechnął się pobłażliwie i wszedł do ciasnej izby w górskiej chacie, nie przestając mówić:

– Poza tym otrzymałem jej przyzwolenie, by się starać o nią u księcia Brandenburgii. O ile von Litzen okaże się tak miły i zniknie z horyzontu…

– Cóż, pozostaje mi życzyć ci szczęścia. Doprawdy, nikt inny nie jest bardziej jej wart!

Magnus popatrzył zdziwiony na swego przyjaciela. Wierzył, że Endre mówił szczerze i z oddaniem, dlaczego jednak wyszedł zaraz z izby dziwnie milczący i podejrzanie długo nie wracał?


Maria wiele nauczyła się tej zimy. Na własnej skórze doświadczyła, jak żyją ludzie spoza wąskiego kręgu elity. Stopniowo, choć nie bez wysiłku, pozbyła się lekceważącego tonu, jakiego zwykła dotychczas używać zwracając się do ludzi niższych stanem.

Z czasem nawet zżyła się z mieszkańcami zagrody i zauważyła – ku swemu zdumieniu, jak również ku ogromnej radości – że jest lubiana. Z całych sił zapragnęła jeszcze bardziej zasłużyć na ich przyjaźń.

Kiedy już całkiem wróciła do zdrowia, włączała się coraz częściej do zajęć w gospodarstwie.

Opiekowała się małymi dziećmi i wykonywała inne prace, od których połamała sobie paznokcie i nabawiła się odcisków na dłoniach. Jednak nigdy jeszcze nie czuła się tak wspaniale.

Wieczorem wszyscy domownicy zwykle gromadzili się w izbie na pogawędkach. Uwielbiali opowieści dziewczyny o jej życiu na dworze. Zwracali się do niej „księżniczko”, ale tylko wtedy, kiedy byli sami. W obecności obcych mówili do niej po imieniu, tak jak ustalili wcześniej.

W takie spokojne wieczory jawił jej się we wspomnieniach wysoki i silny mężczyzna o chłodnych stalowych oczach i szlachetnych rysach twarzy.


Daleko od zagrody w Valdres, oddzielone rzekami i ukryte wśród gór Opplandii, znajdowało się obozowisko, w którym schronili się banici. Prymitywne chaty stanowiły osłonę przed chłodną zimową wichurą. Magnus i Endre postanowili przetrzymać tu mroźną zimę.

Wokół ogniska rozświetlającego nocne ciemności zapadła przejmująca cisza, w której tym dobitniej zabrzmiały słowa Magnusa wzywające do walki o niepodległość.

Jednak na surowych twarzach przysłuchujących się mężczyzn malował się sceptycyzm. Gęsty zarost nie pozwalał ich rozpoznać. Pomiędzy banitami panowała niepisana umowa, nikt tu nikogo o nic nie pytał, nie wolno było grzebać w cudzej przeszłości.

Niektóre oblicza wyrażały dumę i nosiły ślady utraconej wielkości. Być może były to oblicza szlachciców, którzy popadli w niełaskę u króla duńskiego. Spojrzenia innych umykały gdzieś na bok, jakby chcieli ukryć przestępstwa i zbrodnie, jakich się dopuścili.

W końcu padły pierwsze pytania. W jaki sposób Magnus zamierza się przeciwstawić potędze króla duńskiego? Co prawda jego słowa brzmiały zachęcająco, bo któż by nie chciał, by Norwegia odzyskała niepodległość, jednak jego plany wydają się niezbyt realne. Ilu ma sprzymierzeńców? Wygląda na to, że niewielu. Może więc powinien najpierw pozyskać więcej zwolenników dla swej idei. Kiedy nadejdzie czas, staną po jego stronie, ale pod warunkiem, że zaproponuje im coś konkretnego.

Magnus westchnął ciężko. Ciągle spotykał się z tą samą reakcją. Czy nikt nie może pojąć, że przecież od czegoś musi zacząć? W jaki sposób ma zgromadzić całą armię, skoro nikt nie chce zostać pierwszym żołnierzem? Gdyby tylko ktoś postawił na niego i wsparł go swym autorytetem…

Odwrócił się od dyskutujących zawzięcie mężczyzn.

– Endre! Ty w ogóle nie słuchasz, o czym mówimy. Znów zatopiłeś się w marzeniach? O czym tak dumasz?

Endre drgnął.

. Wybacz, Magnusie, zastanawiałem się po prostu, jak ona się czuje.

– Kto? Ach, znowu myślisz o księżniczce? Że też nie możesz przestać się zamartwiać z jej powodu. Przecież u Guri jest jej na pewno jak u Pana Boga za piecem!

– Ale ona jest taka naiwna, tak niewiele wie o życiu!

Magnus zamyślił się i po chwili powiedział:

– Właściwie i ja miałbym ochotę ją znów zobaczyć. Niedługo Boże Narodzenie.

Czym prędzej zakończył spotkanie z banitami.


Maria zobaczyła ich przez okno, kiedy wyrabiała świąteczne ciasto. Z okrzykiem radości rzuciła się ku drzwiom i w następnej chwili znalazła się w ramionach Magnusa.

– Och, Magnus, jak cudownie, że przyjechaliście. Omal nie oszalałam z tęsknoty!

– Dobrze, już dobrze – roześmiał się Magnus, uwalniając się delikatnie z uścisku dziewczyny. Jego plecy całe były pobielone od mąki. – Niech no na ciebie popatrzę! Endre, pamiętasz, co mówiłem? Sam widzisz, że wydobrzała.

Endre ze wzruszenia nie mógł wydobyć słów. Ściskało go w gardle, oczy mu zwilgotniały. Ale Maria nie zauważyła tego, bowiem i jej oczy pełne były łez radości. Wyciągnęła rękę do Endrego i powiedziała:

– Och, Endre, nie wyobrażasz sobie, jak bardzo się cieszę, że cię znów widzę. Z Magnusem spotkałam się przecież na jesieni. Tymczasem ostatnie, co zapamiętałam w związku z tobą, to ta straszna noc w dolinie śmierci…

– Ja też pamiętam tę noc, księżniczko… – wydusił wreszcie Endre. – Bardzo się zmieniłaś od tamtej pory.

– Naprawdę? – roześmiała się Maria, – Mam nadzieję, że nie na gorsze.

– O, z pewnością nie…

– Dziękuję – rzekła uszczęśliwiona. – Ale proszę, wejdźcie. Mamy jeszcze tyle pracy, jutro przecież wigilia. Jak cudownie, ze spędzicie ją razem z nami!


Następnego dnia przed południem Endre spotkał Marię na podwórzu, kiedy wracała ze spichlerza.

– Gdzie jest Magnus? – spytała.

– Widziałem go przed chwilą w drewutni, ale…

– Słucham? – Popatrzyła nań pytająco, a jej oczy uśmiechały się radośnie.

– Chciałbym z tobą o czymś pomówić, księżniczko – bąknął zakłopotany. – Uważasz mnie za przyjaciela, dlatego myślę, że nie powinienem owijać w bawełnę.

– Naturalnie, powiedz, co ci leży na sercu – zachęciła.

Zmieszany skubał kurtkę z wilczego futra.

– Wydaje mi się, że nie powinnaś… okazywać Magnusowi nazbyt otwarcie swego oddania. Zrozum, pani, powodzenie u kobiet zepsuło trochę mego przyjaciela. Moim zdaniem uczynisz mądrze, jeśli nie wyjawisz mu w pełni swych uczuć.

– Sądzisz więc, że bardziej będzie mną zainteresowany, jeśli okażę się trudniejszą zdobyczą? – wyszeptała Maria przygaszona.

– Chyba tak. Ale nie powinnaś przesadzać. Po prostu zachowaj powściągliwość, jeśli oczywiście mogę ci coś radzić…

– Dziękuję, Endre – odezwała się cicho Maria. – Nagle uświadomiłam sobie, jak strasznie głupio się zachowywałam.

– Wcale nie! Zachowywałaś się po prostu naturalnie. Ale tak strasznie się boję, byś nie została zraniona. Magnus, niestety, przywykł do łatwych podbojów, a to może zepsuć każdego mężczyznę.

Maria na ogół śmiała się w duchu z mądrych rad Endrego, których jej nie skąpił przy każdej okazji. Teraz jednak pomyślała, że akurat tej rady warto posłuchać. Pożegnała się z przyjacielem i wróciła pomóc pracującym kobietom.

O zachodzie słońca dźwięk dzwonów kościelnych ogłosił Boże Narodzenie. Całą dolinę spowijały ciemności.

Magnus i Endre wracali z lasu nieco spóźnieni. Maria w tym czasie razem z kobietami z zagrody przebywała w wypełnionej parą łaźni. Z jedną ze swych rówieśnic, którą obdarzała zaufaniem, szeptały sobie do ucha sekrety.

– Naprawdę, księżniczko – mówiła dziewczyna zniżając głos, by nie usłyszała żadna ze starszych niewiast. – Wyjdź cicho na podwórze i trzy razy obejdź tyłem łaźnię, trzymając w ręku kufel z piwem. Kiedy zbliżysz się do drzwi po raz trzeci, usłyszysz straszny hałas. Nie lękaj się jednak! Bo w tym momencie zauważysz przyszłego męża, który wychyli kufel i zniknie.

– Myślisz, że się odważę? – spytała podniecona Maria.

– Przecież to nic groźnego.

– Ale jeśli zobaczę von Litzena? Przecież jest moim mężem, wiesz.

Dziewczyna nie wiedziała, co odpowiedzieć, ale Maria nie mogła oprzeć się pokusie.

– Idę – postanowiła.


Magnus i Endre odstawili siekiery i ruszyli w stronę łaźni. Zatrzymali się na moment, bo Magnus miał podarte buty i musiał wytrząsnąć śnieg, który dostawał się pod zelówki.

Endre pierwszy dostrzegł dziwną postać i zatrzymał się zaskoczony na wzgórku, pod którym znajdowało się wejście do piwnicy. W pierwszej chwili pomyślał, że złe duchy przedwcześnie rozpoczęły świętowanie wigilii, ale wnet zorientował się, że to człowiek z krwi i kości.

Kiedy Maria zakończyła drugie okrążenie i właśnie miała zacząć trzecie, Endre ją poznał i rzucił się ku niej zdenerwowany.

– Księżniczko! – wołał. – Oszalałaś? W środku zimy chodzisz po dworzu tak cienko ubrana? I dlaczego tyłem?

Drgnęła, wylewając z kufla trochę piwa.

– Och, Endre, ty głupcze! – zawołała rozczarowana. – Wszystko zepsułeś! Zabrakło mi raptem jednego okrążenia!

– Nic nie pojmuję – zdziwił się.

– Miałam nadzieję, że podejdzie do mnie duch Magnusa, a tymczasem zjawiasz się ty i wszystko psujesz!

W tej samej chwili zbliżył się Magnus i spojrzał pytająco na Marię, zdziwiony jej strojem.

– Nie mogłeś przyjść trochę szybciej? – krzyknęła z gniewem i szlochając ze złości i zawodu, wylała mu prosto w twarz resztę piwa. Potem nieprzytomna ze wstydu wbiegła z powrotem do łaźni, mijając po drodze gospodarza.

– No, jesteście wreszcie, chłopcy – odezwał się do Magnusa i Endrego, którzy stali jak wryci, nic nie rozumiejąc, i wycierali mokre ubrania. – Tylko wychodząc z łaźni zostawcie napalone. Niech nasi przodkowie także zakosztują wigilijnej kąpieli.


Tej nocy ludzie powinni się trzymać razem, bo siły nieczyste grasujące na ziemi dokładają wszelkich starań, by im zaszkodzić. Dlatego też zwykle wszyscy śpią wspólnie w największej izbie na rozłożonych siennikach. Szczególną opieką otacza się dzieci. Pod żadnym pozorem nie wolno im patrzeć w okno, gdyż, jak głoszą legendy, złe moce mogą nimi zawładnąć i zwabić w głąb góry demonów, a wówczas ich miejsce wśród żywych zajmie odmieniec.

Izba została już okadzona prochem i siarką, miało to odstraszyć duchy snujące się w noc wigilijną. Nad drzwiami stajni zawieszono kawał żelaza, by ochronić szczególnie narażone konie, a na innych drzwiach i na beczkach z piwem namalowano smołą krzyż. Szynki i pozostała żywność zostały naznaczone krzyżem z tłuszczu. Gospodarz osobiście zaś umieścił na wszystkich oknach najważniejszy znak chroniący przed złymi mocami: krzyż słoneczny, połączenie symbolu młota, którym posługiwał się Tor, i krzyża Chrystusa.

Endre ciągle uważał Marię za dziecko i dlatego zobowiązał się czuwać nad jej bezpieczeństwem. Postanowił, że nie zmruży oka. Nie spuszczał wzroku z księżniczki. Nie wolno jej było ani razu spojrzeć w stronę okna!

Na dworzu wiał silny wiatr i zawodził przejmująco, ściany trzeszczały. Marii wydawało się, że słyszy jęki dusz i powarkiwanie dzikich zwierząt. Coś drapało w ścianę, a w śniegu rozległo się człapanie. Wydawało się, ze ktoś lub coś usiłuje dostać się do środka. Dziewczyna blada ze strachu przysunęła się bliżej Endrego. Jego powaga dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Magnus był inny, zbyt skory do żartów.

– Dobrze by było, gdyby wasza wysokość pozwoliła, bym trzymał ją za rękę – powiedział Endre. – Bo wtedy będę miał pewność, że to ty, pani, siedzisz obok, a nie jakaś huldra.

– A mnie się wydaje, że byłoby jeszcze lepiej, gdybyś objął mnie ramieniem – odrzekła Maria. – Bo nie ukrywam, że się strasznie boję.

Jak dobrze było poczuć silne ramię Endrego. Na niego zawsze można liczyć, pomyślała i westchnęła, patrząc w stronę Magnusa.

Magnus zaś odwrócił głowę i rzekł:

– Mario, jutro wczesnym rankiem odjeżdżamy. Nie możemy zostać dłużej i narażać gospodarzy. Niestety, nadal jesteśmy pozbawionymi praw banitami.

– Czy nie mogłabym pojechać z wami?

– Nie, najdroższa. Ale kiedy tylko uda nam się przygotować podróż do Brandenburgii, wrócimy tu i cię zabierzemy.

Maria zaszlochała cichutko, ale nie oponowała.

Naraz potężne uderzenie wichury wstrząsnęło chatą, śnieg zacinał mocno. Maria przysunęła się jeszcze bliżej Endrego.

– Powiedz, co to za istoty wędrują tej nocy wokół chaty? I dlaczego właśnie dziś?

– Bo to święta noc, noc przesilenia, kiedy wszystko, co jest częścią natury, ma równe prawo poruszania się po ziemi. Dlatego człowiek musi się strzec złych mocy, uwolnionych z uwięzi: gnomów, wilkołaków, ludzi przemienionych w niedźwiedzi. Wodnik wyłania się ze stawu i przytyka swą ociekającą twarz do okna. Z głębi lasów wychodzą trolle. W stodole gospodarują gnomy. Duchy próbują przeniknąć przez komin. Umarli odprawiają w kościele mszę o północy, a w morskiej toni zawodzą topielcy. Biada człowiekowi, który tej nocy znajdzie się bez dachu nad głową!

I jakby na potwierdzenie jego słów rozległo się głuche uderzenie o ścianę. Maria skuliła się i ukryła twarz na piersi przyjaciela.

On nie pachnie jak Lucia, pomyślała. Bije od niego całkiem obca woń, ale jakże miła. Zaskoczona uświadomiła sobie, że z lubością chłonie zapach mężczyzny.

Odwróciła wzrok w stronę drzemiącego Magnusa. Chyba dorastam, pomyślała niechętnie, bo już nie wystarcza mi patrzenie mu w oczy. Muszę w końcu przyznać sama przed sobą, że kocham go jak dorosła, no, prawie dorosła kobieta. A to stanowi znacznie poważniejsze wyzwanie. On też nie jest już chłopcem. To mężczyzna, tak jak Endre. I nagle wszystko wydało jej się niezmiernie skomplikowane. Może to i dobrze, że jutro wyjeżdżają?


Posłała Endremu nieśmiały uśmiech i ułożyła się na sienniku. Póki nie zasnęła, trzymał ją mocno za rękę. Bardzo ją to uspokajało.

Загрузка...