ROZDZIAŁ VIII

I tak nadszedł dziewiętnasty dzień stycznia 1520 roku. Ranek był chłodny i szary, kiedy Magnus żegnał się z Marią i Endrem. Nie spadł ani jeden płatek śniegu, nawet tej pomocy poskąpiły Szwedom niebiosa…

Endre patrzył ze smutkiem na przyjaciela.

– Dlaczego nie mogę jechać z tobą? A jeśli zostaniesz ranny? Będziesz mnie potrzebować…

Magnus, który znów był dumnym i odważnym szlachcicem, potrząsnął głową.

– Ufam, że zatroszczysz się o Marię i odwieziesz ją do brata, gdybym nie wrócił. Jeśli wziąłbym cię z sobą, moglibyśmy zginąć obaj, a ona zostałaby całkiem sama. Ja mam większą wprawę we władaniu mieczem niż ty. Ale nie martw się, wrócę. Ja, a nie von Litzen! Czekajcie tu na mnie albo na wiadomość ode mnie, gdyby coś… no, rozumiecie.

Maria spoglądała na przyjaciela z niemym podziwem. Błyszcząca zbroja leżała na nim jak ulał, brązowe włosy okalały twarz. Pod pachą trzymał hełm. Stalowe oczy pałały niezwykłym żarem, ale gdzieś na ich dnie czaiła się powaga. Wydawał się taki męski, że miłość Marii, która ostatnimi czasy trochę przygasła, rozpaliła się na nowo.

– Szkoda tylko, że nie mam tarczy należącej do rodu Maarów, ozdobionej czarnym łbem kuny – żałował Magnus. – A teraz, przyjacielu, zostaw nas na chwilę samych.

Endre bez słowa opuścił izbę.

Serce Marii biło jak szalone, gdy Magnus delikatnie wziął ją w ramiona i przyciągnął do siebie. Przytulił policzek do jej włosów i tak stali nieporuszeni przez dłuższą chwilę. Obejmowanie chłodnego pancerza wydało się naraz dziewczynie mało romantyczne, więc zarzuciła ukochanemu ręce na szyję. A Magnus pochylił się i dotknął ustami jej warg.

Teraz! myślała Maria pełna oczekiwania. Zaraz ogarnie mnie znów to cudowne uczucie, które sprawi, że świat wokół przestanie istnieć…

Ale co to? Świat nie zniknął. Nadal widzi ściany z drewnianych bali, rzeźbioną narożną szafkę, okno…

Coś jest nie tak, zaniepokoiła się. Przecież pamiętała dokładnie, jak było…

Magnus wypuścił księżniczkę z objęć i spojrzał na nią zdziwiony, jakby zobaczył ją po raz pierwszy.

– Nie wiedziałem, że potrafisz tak całować – rzekł. – Kiedy wrócę…

Skinęła pośpiesznie głową.

– Uważaj na siebie, Magnusie! Nie próbuj sam wybić wszystkich żołnierzy króla Christiana!

– Poradzę sobie jakoś – uśmiechnął się.

Na twarzy Marii malowało się lekkie rozczarowanie. W ten pocałunek włożyła całe swoje uczucie…


Szwedzka armia stała gotowa do walki.

Raz jeszcze pospólstwo zgromadziło się wokół chorągwi Sturego. Lud wiązał z jego imieniem nadzieję na pełne chwały zwycięstwo nad Duńczykami.

Jezioro Äsunden, skute lodem i przykryte warstwą śniegu, trwało pogrążone w ciszy. Magnus obserwował z daleka wodza, który cwałując na szarym koniu od oddziału do oddziału podnosił na duchu żołnierzy i dodawał im odwagi.

Muszę jeszcze kiedyś z nim porozmawiać, pomyślał Magnus rozgoryczony. Wydaje mi się, że on mógłby mi pomóc. Choćby nadać mi wyższy tytuł, bym miał większy posłuch wśród ludzi!

W oddali błysnęła szwedzka chorągiew. Tu i ówdzie powiewały na wietrze proporce, co oznaczało, że w bitwie biorą udział znane, potężne rody.

Ale główną siłę i podporę armii Stena Sture także w tej bitwie stanowili chłopi.

Szwedzi trwali w oczekiwaniu.

Mały dobosz stał w pobliżu głównego sztandaru i czekał na sygnał. Nie przestawał oblizywać ust, aż spierzchły mu na mrozie i popękały do krwi. Dłonie posiniały mu z zimna. Nie odważył się jednak założyć rękawic, bo przecież musiał być gotowy.

Na pewno wszyscy w domu byli z niego dumni. Wszak to on na rozkaz wodza Stena Sture miał swym bębnieniem dać sygnał żołnierzom i poderwać do boju tę potężną armię. Oczywiście było wielu dorosłych wojskowych doboszy, jednak to jego werbel miał rozpocząć bitwę. Chłopiec nie spuszczał wzroku z wodza, bacznie obserwując również przeciwległy brzeg.

Pojedyncze płatki zawirowały w powietrzu, ale one z pewnością nie mogły zamoczyć Duńczykom prochu…

Magnus kręcił się nerwowo na koniu. Do oddziałów szwedzkich dotarła już wiadomość, że wróg nadciąga. Muszę znaleźć von Litzena, powtarzał w myślach. To moje zadanie. Muszę się pilnować, nie dać się porwać gorączce walki. Muszę się opanować, myśleć chłodno. Najważniejsze, bym znalazł von Litzena, reszta nie ma znaczenia.

Nagle w szwedzkich szeregach rozległ się głuchy pomruk. Przeciwległy brzeg ożył i wojska przeciwnika ruszyły naprzód.

Magnusa przeszły ciarki, poczuł, że pocą mu się ręce. Potężna armia wytoczyła się szeroką ławą na lód.

– Jezu, zmiłuj się! – szepnął ktoś obok.

Na zamarzniętej tafli jeziora Äsunden pojawiały się coraz to nowe oddziały, pokrywając szczelnie całą jego białą powierzchnię. Głuche dudnienie werbli rozbrzmiewało coraz silniej, potęgując grozę. Ciężkie armaty zostały wycelowane, a wiatr unosił nad skutą lodem płaszczyzną odgłosy komend.

Mały dobosz zacisnął dłonie na pałeczkach, ale zaraz przypomniał sobie, że powinno się je trzymać swobodnie, więc zawstydzony zwolnił uścisk. Och, mamo, jeśli nie wrócę, pomyślał, zaopiekuj się moim psiakiem!

Dlaczego czekamy? denerwował się Magnus. Niecierpliwość sprawiała, że z trudem znosił tę pełną napięcia ciszę. Chciał, by już się zaczęło! Pragnął już ruszyć w stronę jeziora. Na myśl o bitwie wypełniała go radość. Uspokój się, Magnusie, powtarzał sobie w myślach. Nie pozwól, by drzemiące w tobie mroczne siły wzięły górę. Pamiętaj o swym powołaniu! Będziesz kiedyś królem Norwegii, nie jest twoim przeznaczeniem umrzeć tu na lodzie Äsunden.

Uśmiechnął się do siebie. Sten Sture, który także marzył o zdobyciu tronu, miał chyba rację, mówiąc o swej przewadze.

Rzucił spojrzenie do tyłu. Szwedzka armia, która przed chwilą sprawiała wrażenie imponującej siły, wydawała mu się teraz – w porównaniu ze zbliżającą się ku nim potęgą wojska przeciwnika – katastrofalnie niewielką garstką. Magnusa oblał zimny pot.

Ciekawe, jak blisko tamci podejdą?

Wtedy wielki wódz podniósł dłoń. Mały dobosz drgnął, uderzył w bęben i po kilku fałszywych taktach złapał właściwy rytm. Cała szwedzka armia ruszyła do boju!

Magnus skierował się na zachodnie skrzydło i opuścił przyłbicę.


Całkiem stracił poczucie czasu, nie wiedział, czy upłynęły minuty, czy godziny. W ogóle przestał myśleć. Bo gdy znalazł się w tłumie walczących, jego szalony zapał do walki stał się nie do opanowania. Gdzieś w podświadomości tkwiła myśl o von Litzenie, ale była zbyt słaba, by pokierować jego działaniem. Magnus Maar bił się z niezwykłą zaciętością. Gdyby go zobaczył wódz, zapewne obdarzyłby go zachęcającym uśmiechem, nie pozbawionym wszak odrobiny goryczy.

Grzmiały armaty, kule z muszkietów przebijały na wylot pancerze żołnierzy szwedzkich. Lód pokrył się strzałami wystrzelonymi z kusz. A na skrzydłach toczyła się walka wręcz: konni wojownicy z mieczami i lancami. Przeręble wyrąbane przez Szwedów długo powstrzymywały napór duńskiego wojska. I przez długi czas trudno było przewidzieć wynik bitwy.

Szwedzi wspaniale się bronią, pomyślał Magnus. To doprawdy cud, że jeden człowiek potrafił zgromadzić wokół siebie prostych chłopów i zmobilizować do tak zaciętej walki! Chcę być taki jak on! Jako król Norwegii.

Król Norwegii! O mój Boże, całkiem zapomniałem o von Litzenie. Gdzie on może być? Muszę się stąd wycofać i zebrać siły do walki z baronem.

Niełatwo jednak było wydostać się z kłębowiska walczących ludzi i wierzgających koni. Aby utorować sobie drogę, z dziką wściekłością ciął na oślep mieczem.

Nagle od brzegu jeziora doszedł go chóralny okrzyk przerażenia, a uderzenia werbli ustały na chwilę. Po chwili głuche dudnienie rozległo się znowu, Magnus jednak natychmiast zrozumiał, że coś musiało się stać. Wokół niego na moment zapanował spokój. Wykorzystując to, szybko ruszył w stronę brzegu.

– Nosze dla wodza! – usłyszał donośny głos.

Magnus znieruchomiał.

– Co się stało? – zapytał jakiegoś żołnierza.

– Odłamek kuli armatniej trafił Stena Sture w nogę.

– Czy rana jest groźna?

– Tak wygląda.

Na wieść o zranieniu wodza oddziały szwedzkie jakby sparaliżowało. Wprawdzie nadal walczyły, ale bez młodego, energicznego Stena Sture zapał żołnierzy znacznie osłabł. Nie było komu przejąć po nim dowodzenia. Wraz z upływem dnia Duńczycy zyskiwali coraz wyraźniejszą przewagę, powoli wypierając Szwedów w głąb ich terytorium. Na nic się nie zdały budowane pośpiesznie fortyfikacje, żołnierzom wroga udało się przez nie przebić.


Magnus odjechał spory kawałek od jeziora, gdy naraz zauważył von Litzena. Był zmęczony po wielogodzinnej walce, głodny, ale na widok znienawidzonego barona, nadętego i zadufanego w sobie, gniew ożył na nowo.

Von Litzen nie spodziewał się tego ataku. Przełom w bitwie utwierdził go w przekonaniu o rychłym zwycięstwie. Pewny siebie, samotnie odjechał na bok i wyprostowany w siodle, z podniesioną przyłbicą, obserwował walczących.

Atak Magnusa zaskoczył go całkowicie. Znienacka ujrzał szarżującego w tempie błyskawicy jeźdźca z uniesionym mieczem. Dosłownie w ostatnim ułamku sekundy von Litzen odchylił się w bok Jeździec wstrzymał konia i podniósł przyłbicę.

– Pamiętasz mnie, von Litzen? – krzyknął, a jego szare oczy pałały nienawiścią. – Pamiętasz Magnusa Maara, który ukradł ci żonę i spalił twój pałac? Wówczas nie dostałem cię w swoje ręce, teraz jednak już mi się nie wymkniesz!

Okrągła jak księżyc twarz von Litzena spąsowiała. Magnus Maar! Wyjęty spod prawa banita, tutaj!

– Gdzie jest moja żona? – zapytał gniewnie.

Magnus uśmiechnął się pogardliwie.

– Niedaleko stąd w bezpiecznym miejscu, pod opieką mego wiernego przyjaciela, Endrego. Pamiętasz tego ubogiego chłopaka ze Svartjordet? Jakie to uczucie stracić honor i wysokie stanowisko?

Jak rozdrażniony byk von Litzen ruszył do ataku. Magnusowi o to właśnie chodziło. Co prawda tarczę i lancę utracił w ferworze walki, ale wcale się tym nie przejmował, bo miecz był jego najlepszą bronią.

Von Litzen wymierzył w Magnusa lancę, ten jednak bez trudu uchylił się przed nią. Miał dobrego konia, szybkiego i zwrotnego, i gdy von Litzen przejeżdżał obok, Magnus pchnął go z całej siły mieczem w ramię.

Ale von Litzen miał na sobie zbroję, więc nic mu się nie stało, zawrócił konia i wspierany przez kilku duńskich wojowników, którzy ruszyli na odsiecz swojemu dowódcy, uderzył z wściekłością. Zaatakowany równocześnie z kilku stron Magnus nie zdołał odparować lancy von Litzena, która zepchnęła go z grzbietu wierzchowca.

Baron wstrzymał konia i z pogardą popatrzył w dół na Magnusa.

– Zabić! – rozkazał krótko i pogalopował na północ za prącymi naprzód wojskami króla Christiana.

Magnus poderwał się na nogi. Miał teraz trzech przeciwników, trzech śniadych wojowników nieznanej narodowości.

Serce waliło mu młotem. Nie mam na to czasu! niecierpliwił się w myślach. Nie mam czasu! Mam się tu bić z trzema nic nie znaczącymi głupkami, gdy tymczasem von Litzen rozpłynie się gdzieś w powietrzu!

Jeden z żołnierzy zrobił wypad, Magnus odparował cios i przebił napastnika. Gdy ten osunął się na ziemię, na Magnusa rzucili się dwaj pozostali. Odparował cios jednego, drugi natomiast uderzył w jego pancerz. Magnus pochylił się w przód i wytrącił przeciwnikowi miecz. Równocześnie błyskawicznie powalił wojownika, który nie trafił go za pierwszym razem. Pozostał więc tylko jeden nieprzyjaciel, ale ten salwował się ucieczką. Bez miecza nie miał szans.

Magnus odetchnął z ulgą i dosiadł konia czekającego w pobliżu.

– Dobra robota, przyjacielu – mruknął do zwierzęcia. – Ale teraz musimy trochę przyspieszyć, żeby dopaść von Litzena.

Bitwa trwała w najlepsze, ale Magnus już nie zamierzał w niej uczestniczyć. Po charakterystycznych śladach podków bez trudu odnalazł drogę ucieczki znienawidzonego barona.

Kilka przypadkowych strzał przemknęło ze świstem tuż przy głowie Magnusa, ale nikt nie podejmował próby, by wciągnąć młodzieńca do walki. Każdy z żołnierzy miał dość zajęcia wokół siebie.

Magnus był w doskonałym humorze. Jego oczy lśniły, uśmiechał się radośnie. Zastanawiam się, czy nie jestem czasem nieśmiertelny, myślał z triumfem. Przez cały dzień walczyłem przecież w samym centrum bitwy i nawet nie zostałem draśnięty. Muszę być chyba obdarzony jakąś nadludzką siłą. Chyba naprawdę zostałem przeznaczony do czegoś wielkiego.

Dostrzegł von Litzena na leśnej polanie. Baron, pewny, że nikogo nie ma w pobliżu, zsiadł z konia i odłożywszy na ziemię miecz i lancę, właśnie pokrzepiał się jakimś trunkiem z bukłaka.

Na widok Magnusa zakrztusił się i zdjęty paniką usiłował wdrapać się na konia. Nie było to łatwe, bowiem von Litzen miał na sobie pełną zbroję, ważącą wiele kilogramów, i potrzebował pomocy przy dosiadaniu konia. Ale prawdopodobnie paniczny strach dodał mu sił, bo wskoczył na grzbiet wierzchowca i pełnym galopem wjechał w las, porzucając odłożoną na ziemię broń.

Miał sporą przewagę, jego koń był dość silny i znacznie bardziej wypoczęty niż koń Magnusa. Poza tym wjechał na ubity, uczęszczany trakt i nie pozostawił żadnych śladów.

Kiedy Magnus dotarł do traktu, zatrzymał się. Którędy powinien jechać? Siady podków prowadzą w obu kierunkach…

Muszę go odnaleźć, myślał gorączkowo. To moja jedyna szansa. Dokąd się skierował?

Do Äsunden? Raczej nie. W głąb Szwecji? Mało prawdopodobne. Gdybym był von Litzenem, zatrzymałbym się gdzieś w okolicy.

Ale gdzie?

Magnusa opanowało zniechęcenie. Opuściła go wola walki i poczuł obrzydzenie do swego drugiego ja. Do tego Magnusa, któremu przemoc i agresja sprawiały przyjemność.

Nie chcę zabijać, pomyślał ze ściśniętym sercem. To już nie jest bitwa, to ściganie bezbronnego.

Ale przecież muszę unieszkodliwić von Litzena! Od tego zależy cała moja przyszłość.

Maria nie ma pojęcia, że jej mąż ma teraz umrzeć. Na pewno by mnie powstrzymała, mimo że też chciałaby się go pozbyć. Ale nie w ten sposób.

Mimo wszystko zdaję sobie sprawę, że to jedyne wyjście. Naiwnością byłoby wierzyć, że małżeństwo księżniczki może zostać rozwiązane w zgodzie z prawem.


Von Litzen rozejrzał się dookoła i uśmiechnął z ulgą. Gęsty las iglasty, pokryty grubą warstwą śniegu, idealnie nadawał się na kryjówkę. Wjechał w boczną dróżkę, przekonany, że zgubił swego prześladowcę.

Był bardzo zmęczony i miał tylko dwa pragnienia: najeść się i odpocząć. Liczył na to, że wąska droga dokądś go zaprowadzi. Nagle las otworzył się i jego oczom ukazała się niewielka chata.

Jedzenie, pomyślał, i kryjówka.

Zanim zdołał zsiąść z konia, wyszła mu naprzeciw okropnie szpetna starucha. Zacierała ręce z zadowolenia na widok złota i klejnotów zdobiących uprząż i siodło.

– Czy dostanę tu coś do jedzenia? – zapytał von Litzen nieuprzejmie.

Przytaknęła rozpromieniona.

– O, podróżni zwykle bardzo cenią sobie moje potrawy i nalewki, szlachetny panie. A może zechcesz też trochę wypocząć? Wyglądasz na zdrożonego…

– Bardzo mi to na rękę – odpowiedział krótko baron. – Dobrze zapłacę.

– Na pewno – uśmiechnęła się znacząco starucha i pokazała trzy zęby.

Podając posiłek opowiedziała, że właściwie prowadziła tu wcześniej gospodę, ale teraz z powodu wojny zdjęła szyld, bo nie chce przyjmować i karmić hołoty.

Von Litzen popatrzył na nią spod ciężkich powiek

– Słyszę, kobieto, że mówisz po norwesku?

– Tak, kiedyś prowadziłam interes w Norwegii – odpowiedziała pogardliwie. – Ale w Norwegii teraz taka bieda! Tutaj mam większy zarobek. Jestem trochę wybredna, rozumiesz, panie. Przyjmuję wyłącznie podróżnych z wyższych sfer.

Najadłszy się do syta, von Litzen odetchnął z ulgą, podłubał w zębach i beknął, jak to miał w zwyczaju.

– A teraz, kobieto, jeśli jest tu jakieś łóżko… Chętnie odpocząłbym kilka godzin…

Staruszka poprowadziła go do izby.

– Oto mój najlepszy pokój dla tak dostojnego gościa.

– Patrzcie, patrzcie! – rzekł von Litzen, którego po sutym posiłku zakrapianym mocniejszymi trunkami, opanowała jeszcze większa senność. – Jakie piękne łoże z baldachimem! Aż się chce położyć!

– O, to specjalne łoże- przypochlebiała się gospodyni.- Śpi się w nim naprawdę głębokim snem i nie dręczą człowieka żadne koszmary. Jestem pewna, że wypoczniesz, panie.

Von Litzen wyciągnął się, pomrukując z zadowolenia, i zamknął powieki.

Naprawdę wspaniałe łoże…

Naraz rozległ się jakiś zgrzyt. Rozespany von Litzen otworzył oczy.

Zdumiał się, bo nagle wydało mu się, że baldachim się obniżył…

Nie zdążył wyskoczyć z łóżka, a jego krzyki stłumiła ciężka tapicerka.


Magnus zsiadł z konia i pochylił się ku ziemi. Tutaj…

Tak, tędy wiodła wąska ścieżka między drzewami. Szukał śladów podków, ale nie znalazł.

Westchnął ciężko i odwrócił się.

Naraz doszedł go cichy jęk od strony traktu. Cofnął się więc, podjechał kawałek i wtedy zauważył toczący się skrajem drogi bębenek. Podniósł go i zauważył, że jest przedziurawiony kulą z muszkietu. Porzucone pałeczki leżały z boku.

– Boli mnie, Boże, jak strasznie mnie boli! – usłyszał płacz.

Nieco dalej na skraju drogi leżał chłopiec, może trzynastoletni, i wił się z bólu. Magnus podbiegł do niego.

– Nie płaczę – odezwał się pośpiesznie mały. – To tylko ten ból wyciska z moich oczu łzy.

– Oczywiście – uspokoił go Magnus. – Wiem, jak to jest Czy oprócz rany w rękę masz jeszcze jakieś inne?

Chłopiec potrząsnął głową.

– Na pewno bardzo cię boli – powiedział z powagą Magnus. – To duża rana.

W rzeczywistości nie było to nic poważnego, ale chłopiec potrzebował pociechy i potwierdzenia, że nie jest beksą.

– Daj. – Magnus przewiązał dłoń chłopca chustką. – Zaraz będzie lepiej, chociaż minie jakiś czas, nim znów będziesz mógł uderzać w werbel. Nie wiesz, jak się czuje Sten Sture?

– Słyszałem, że jest poważnie ranny, leży na noszach, ale kiedy odzyskuje przytomność, wydaje rozkazy swym oddziałom. Ale ty, panie, nie mówisz naszym językiem. Jesteś Duńczykiem?

– Nie, Norwegiem, ale walczę po waszej stronie, więc się mnie nie obawiaj. Powiedz mi jedno: widziałeś może duńskiego szlachcica w czarnej, bogato zdobionej zbroi ze srebrnymi okuciami, który jechał samotnie konno?

– Taki wysoki i gruby? Tak, pojechał tamtą boczną ścieżką. Wyglądało, że bardzo się spieszy.

Magnus wahał się.

– Co ja z tobą zrobię? Przecież nie możesz tu leżeć.

– Czy nie mógłbym pojechać z tobą, panie?

Magnus westchnął, ale uległ, widząc niemą prośbę w oczach chłopca.

– Jeśli jednak dojdzie do walki, masz natychmiast zniknąć w lesie. Zrozumiano?

Chłopiec z zapałem kiwał głową. Jak na jeden dzień, miał dość widoku krwi.

Ujechali kawałek, gdy natknęli się na dwóch żołnierzy duńskich niosących ciężkie nosze.

Magnus dał znak, że nie zamierza ich zaatakować, zresztą żaden z nich nie miał przy sobie broni, a i on sam wiózł przed sobą w siodle chłopca.

Gdy się mijali, Magnus spojrzał na leżącego.

– Stójcie! Przecież to baron von Litzen! Co się stało?

– Sami się nad tym zastanawiamy – odpowiedział żołnierz. – Zobaczyliśmy konia uwiązanego przed małą chatą, a w środku znaleźliśmy barona. A ponieważ to nasz dowódca, zabraliśmy go z tamtego przeklętego miejsca.

– Nie żyje?

– Tak.

Magnus popatrzył na twarz umarłego.

– Ależ on został uduszony! Kto to zrobił?

– Nie my, zresztą można to sprawdzić. Wykonaliśmy wyrok na mordercy.

Unieśli nosze, a Magnus, nie posiadając się ze zdumienia, pocwałował dalej. Czuł, że musi się dowiedzieć, w jaki sposób von Litzen stracił życie.

Zatrzymał się przed chatą i poprosił chłopca, by na niego poczekał. A sam podszedł do drzwi i zapukał. Nikt nie odpowiadał, więc ostrożnie wszedł do środka. Zapach unoszący się w chacie wydał mu się dziwnie znajomy, ale nie mógł sobie w żaden sposób uświadomić, z czym mu się kojarzy. Nikogo tu nie było, uchylił więc następne drzwi. Ta izba również była pusta, ale gdy już zamierzał wyjść, zauważył coś niezwykłego: łoże z baldachimem!

Przypomniał sobie walącą się chałupę na płaskowyżu w okolicach jeziora Mjøsa. To było dwa lata temu.

Nie wierząc własnym oczom, powoli wyszedł z izby i pchnął boczne skrzypiące drzwi.

Najpierw rzuciła mu się w oczy sztywna od brudu spódnica, spod której wystawały nogi dyndające w powietrzu. Magnus podniósł wzrok i spojrzał prosto w okropną twarz Emmy.

Niemożliwe! O pomyłce jednak nie mogło być mowy.

Magnus był człowiekiem trzeźwo myślącym i nie wierzył w przesądy, a mimo to sięgnął po nóż. Przez chwilę patrzył nań i mrucząc pod nosem jakieś słowa, wbił go z całej siły w sufit nad ciałem powieszonej.

Potem uczynił znak krzyża i pośpiesznie wyszedł z chaty.

– Tak długo ciebie nie było, panie – przywitał go chłopiec. – Co robiłeś w środku?

– Lepiej nie pytaj – odpowiedział mu i dosiadł konia.

– Uciekajmy stąd jak najszybciej.

Dotąd Magnus nie myślał o tym, co się dzieje z Marią i Endrem. Kiedy jednak zaczął zastanawiać się, gdzie zostawić chłopca, zrozumiał, że Bogesund jest teraz najniebezpieczniejszym miejscem w okolicy. Rankiem był pewien, że Szwedzi odniosą zwycięstwo, teraz jednak sytuacja całkowicie się zmieniła.

Znaleźli się w pułapce, myślał o księżniczce i przyjacielu. A ja nie zdołam wśliznąć się do miasta.

Z przeciwnej strony nadjechał traktem dość liczny oddział Szwedów i Magnus przekazał im chłopca. Kiedy ruszył naprzód, jeden z żołnierzy zawołał za nim:

– Nie wracaj, panie! W miasteczku rozpętało się prawdziwe piekło!

– Muszę jechać z powrotem do Bogesund. Zostawiłem tam przyjaciół.

– W takim razie nadłóż drogi i zajedź od północnej bramy. Tamtędy jeszcze można dostać się do miasta, ale pośpiesz się, panie, bo wkrótce Bogesund zajmą Duńczycy!

Magnus podziękował za radę i zapytał:

– A dokąd wy jedziecie?

– Sten Sture zostanie odwieziony pod Sztokholm i stamtąd będzie dowodzić. Otrzymaliśmy rozkaz, by ukryć się w lasach Tiveden. Cała szwedzka armia rozproszyła się, ale nie złożyliśmy broni.

Po dość ciepłym dniu ochłodziło się i zaczął zacinać lodowaty kapuśniaczek. Magnus uświadomił sobie nagle, jak bardzo jest głodny i zmęczony. Zupełnie stracił humor i wszystko go drażniło. Nawet to, że raz po raz zatrzymywały go walki toczące się w leśnych zagajnikach i na wzgórzach. Parę razy wdał się w potyczki, ale nie odniósł najmniejszego nawet uszczerbku. Był wszak bardzo zręcznym rycerzem, wielkie usługi oddał mu też muszkiet, który zabrał jakiemuś zabitemu Duńczykowi. Ponieważ jednak kończył się w nim proch, oddał broń Szwedom.

Walka pomiędzy Szwedami i Duńczykami przestała go interesować. Uznał, że nadszedł czas, by zająć się własną przyszłością.

Von Litzen nie żył, następnym krokiem, jaki Magnus powinien wykonać, było zatem spotkanie z Alexandrem Brandenburskim. Szkoda, że książę Brandenburgii, ojciec Marii, nie przybył osobiście, ale właściwie trudno się temu dziwić.


Północna brama miejska, zgodnie z tym co mówili napotkani żołnierze, nadal znajdowała się w rękach Szwedów i Magnus po dokładnej kontroli został wpuszczony do środka. Mieszkańcy Bogesund zażarcie bronili swego miasta, ale na ulicach panował straszliwy chaos: wszędzie można było zobaczyć pojękujących rannych, kłębił się tłum uciekinierów, którzy za murami szukali schronienia.

Nigdy ich tu nie znajdę! myślał z przerażeniem Magnus. Dom, w którym Maria i Endre zatrzymali się na nocleg, stał w południowej części miasta, zajętej już przez oddziały duńskie. Żołnierz walczący po stronie szwedzkiej nie byłby tam raczej mile widziany…

Okazało się jednak, że szczęście mu sprzyja. Wśród rannych żołnierzy i cywilów szybko dostrzegł zarumienioną i trochę zmęczoną Marię, która starała się udzielić pomocy wszystkim najbardziej potrzebującym.

Wstrzymał konia. Jaka ona piękna, pomyślał. Ma takie szlachetne rysy i czyste spojrzenie! Księżniczka z krwi i kości! Nareszcie jest wolna i będę ją mógł pojąć za żonę.

Powoli zmierzchało. Deszcz ze śniegiem rozpadał się na dobre, przykrywając ulice i rynek szarą mazią.

Maria uniosła głowę i zauważyła znajomą postać. Odgarnąwszy włosy z czoła, przecisnęła się przez tłum i przeskoczyła przez leżących na ziemi rannych.

– Magnus! Wróciłeś! – zawołała. – Chwała Bogu, że nic ci się nie stało!

– Niepotrzebnie się martwiłaś – rzekł chełpliwie, zsiadając z konia. – Mnie się kule nie imają. Ale gdzie Endre?

– Tam – wskazała Maria. – Cały dzień ciężko razem pracowaliśmy, pomagaliśmy uciekinierom i lżej rannym. Dobrze, że trafiło nam się takie zajęcie, bo dzięki temu nie mieliśmy zbyt wiele czasu, by zamartwiać się z twego powodu. Taka jestem zmęczona, ledwie trzymam się na nogach. Och, Magnus, muszę koniecznie ci coś powiedzieć!

Skinął głową.

– Ja także. Czy moglibyśmy gdzieś spokojnie porozmawiać we troje? Poza tym przemokłem do suchej nitki. Możliwe, że ta zbroja chroni przed kulami i ciosami miecza, ale z pewnością nie przed deszczem.

Maria zastanowiła się. Sama także zmokła, choć starała się tego nie dostrzegać.

– Hmm, wszędzie zakwaterowałam uciekinierów – powiedziała z uśmiechem. – I nie mam pojęcia, czy gdzieś jeszcze jest jakieś wolne miejsce…

Magnus nie bez podziwu popatrzył na dziewczynę, która pomimo zmęczenia nie traciła humoru. Gdzieś niedaleko rozbrzmiewały odgłosy bitwy i odbijały się echem o ściany domów.

– Coś mi przyszło do głowy – ożywiła się Maria. – Endre umieścił nasze konie w stajni, a kiedy musieliśmy opuścić pokój, schował tam też należące do nas rzeczy. Nie spodziewaj się luksusów! Ale zawsze to dach nad głową, będziemy mogli się ogrzać i wysuszyć.

Po drodze spotkali Endrego, który rozpromienił się na widok przyjaciela, i we troje poszli do stajni. Siedli wygodnie na jakichś workach. Magnus odchylił się do tyłu i przymknął oczy.

– Ach, jak dobrze! Przez cały dzień nie przeżyłem milszej chwili. Macie coś do jedzenia?

Maria pośpiesznie wyjęła chleb i podzieliła na równe części. Endre zdjął pelerynę i strząsnął z niej mokry śnieg, a potem dotknął przemoczonych butów Marii. Ściągnął je i otulił stopy dziewczyny słomą.

Troszczył się o nią nieustannie. Maria ze wzruszeniem popatrzyła na ciemną czuprynę chłopaka. Osobliwe myśli zaczęły krążyć jej po głowie. Tak dobrze im się razem pracowało w tym znojnym dniu! Świadomość, że Endre jest w pobliżu, napełniała ją radością. Serce zabiło jej mocniej na wspomnienie obejmujących ją ramion i gorących ust, całujących ją na statku. O tym zdarzeniu żadne z nich nie opowiedziało Magnusowi.

W poczuciu winy zerknęła na młodego szlachcica, a gdy on odwrócił głowę, oblała się rumieńcem i posłała mu zawstydzony uśmiech.

Magnus opacznie wytłumaczył sobie jej reakcję. To niesamowite, ona ciągle jeszcze czerwieni się na mój widok, mimo że tyle czasu spędziliśmy razem, pomyślał. Na pewno przypomniała sobie poranny pocałunek. Jak niewiele trzeba, żeby rzucić ją na kolana.

Cóż! Właściwie to chyba jestem w niej zakochany, zastanawiał się dalej. Pasujemy do siebie: jest piękna, pochodzi z książęcego rodu, bogata, może się podobać. Ale zdaje się, że z natury jest nieco zazdrosna. Czy w przyszłości nie stanie się to dla mnie trochę uciążliwe?

Posłał Marii najczulszy ze swych uśmiechów i wtedy dziewczyna zapomniała o wszystkich wątpliwościach i niepokojach.

– Słuchamy! – powiedziała.

Magnus skinął głową, ale zanim zaczął mówić, ugryzł solidny kęs chleba.

– Moje zadanie zakończone.

– Czy von Litzen… nie żyje? – spytał Endre, który, objąwszy rękami kolana, usadowił się przy ścianie.

Magnus potwierdził.

– Zabiłeś go? – Maria popatrzyła nań z przerażeniem.

– Nie ja.

– A kto?

Patrząc to na jedno, to na drugie, powiedział:

– Nigdy mi nie uwierzycie!

– Mów, proszę, kto?

– Emma.

W stajni zapanowała pełna niedowierzania cisza.

– Żartujesz sobie? – rzekła w końcu Maria.

– Nie! Niedaleko stąd, w odległości niespełna kilku godzin konnej jazdy, w chacie w lesie Emma udusiła von Litzena w łożu z baldachimem. Nie mam pojęcia, skąd ona się tam wzięła. Duńscy knechci odkryli zbrodnię i powiesili morderczynię. W sufit nad jej ciałem wbiłem żelazo. Użyłem mojego najlepszego noża…

– Moim zdaniem uczyniłeś słusznie – odezwał się Endre z powagą. – To na pewno była czarownica, diabelskie narzędzie!

– Magnusie! – zawołała Maria drżącym głosem. – Przeraziłeś mnie!

– Zapomnijmy o Emmie. Pomyślmy raczej, co robić dalej. Ja najchętniej udałbym się za Stenem Sture do Sztokholmu, zależy mi bowiem, by z nim raz jeszcze porozmawiać, ale nie wiem… A co u was nowego?

Maria ożywiła się.

– Niezwykłe nowiny. Opatrywałam rannego żołnierza duńskiego i on wspomniał mi, że mój brat otrzymał od nas wiadomość i że jest blisko Bogesund, w tym zamku, obok którego przejeżdżaliśmy wczoraj. Nie może się jednak przedrzeć przez linię frontu i nie wie, jak nas odnaleźć. To my musimy…

Magnus poderwał się na równe nogi.

– W takim razie nie mamy chwili do stracenia! Droga na północ nadal jest otwarta, ale lada chwila może się to zmienić. To nasza jedyna szansa. Pospieszmy się! Za wszelką cenę musimy się wydostać z miasta, nie powinniśmy zostać tu na noc. Prędzej czy później Duńczycy odkryją, że jesteśmy banitami wyjętymi spod prawa za bunt przeciwko królowi i jego urzędnikom, a wtedy po nas! Jesteście gotowi?

Endre i Maria westchnęli ciężko i zaczęli się zbierać do drogi.


Szli przez pogrążone w mroku miasto, a deszcz ze śniegiem zacinał im w twarze. Konie musieli pozostawić u właściciela stajni, gdyż piesza przeprawa przez linię frontu była mniej ryzykowna. Bez trudu przedostali się przez bramę miejską.

Grzmoty armat w oddali jakby nieco przycichły. Trójka uciekinierów unikała drogi. Przemykali się wzdłuż rowów, grobli i przez zaśnieżone pola. Maria uniosła spódnice i halki, a na twarz zsunęła czepek, tak że wystawał jej jedynie czubek nosa. Nikt nie wziąłby jej za księżniczkę, jednak była kobietą i jej przyjaciele z lękiem myśleli, co by było, gdyby dostali się w ręce zaciężnych knechtów.

Dlatego też na każdy odgłos szczęku broni chronili się skuleni pod osłoną krzaków i zarośli.

– Czy idziemy dobrą drogą? – zapytała Maria cicho.

– Tak, w oddali widzę kontury zamku – odpowiedział Magnus.

– Jesteśmy już tak blisko Alexandra, a mimo to tak daleko od niego…

Ale Magnus nie tracił optymizmu.

– No, Mario – uścisnął jej dłoń. – Najgorsze za nami. Wkrótce nasza długa wyprawa dobiegnie końca. Nic nam już nie przeszkodzi dotrzeć do celu. Choćby nie wiem co, dostaniemy się do zamku. Wymagało to od nas wielu poświęceń, ale teraz, kiedy mogę liczyć na poparcie twojego ojca, księcia Brandenburgii, i Stena Sture, pewien jestem zwycięstwa.

Maria skinęła głową, nieobecna duchem.

Zgiełk walki nasilił się. Odnieśli wrażenie, że gdzieś w pobliżu toczy się bitwa. Ledwie zdążyli się zastanowić, co robić dalej, znaleźli się w samym jej centrum.

Endre podniósł z ziemi kuszę, leżącą obok martwego żołnierza. Na szczęście, bo oprócz noża nie miał przy sobie innej broni.

– Musimy zawrócić – szepnął Magnus. – Widzicie tę spaloną zagrodę? Spróbujmy ją obejść dookoła.

Z niezwykłą ostrożnością prześliznęli się obok jeszcze dymiących zgliszcz. Ocalało kilka budynków gospodarczych, a kiedy przemykali się obok jednego z nich, drzwi się nagle otworzyły i wytoczyło się kilku duńskich knechtów. Zaspani, jakby dopiero co zbudzili się z drzemki, rozprostowywali kości.

Uciekinierzy padli na ziemię w nadziei, że nie zostaną dostrzeżeni, ale było już za późno. Duńczyk krzyknął głośno i rzucił się ku nim. Ruszyli biegiem ku zamkowi, drogę jednak zagrodziła im rzeka o stromych brzegach. Zaczęli biec wzdłuż brzegu, koło uszu przelatywały im ze świstem strzały.

– Nie uda nam się! – rozpaczała Maria.

– Mają nad nami przewagę! Musimy uciekać! – wołał Magnus.

Kolejni żołnierze wzmocnili pościg. Od trojga przyjaciół co prawda dzieliła ich dość znaczna przestrzeń, ale strzały mogą razić na sporą odległość. Zmęczona Maria co chwila wplątywała się w spódnice i potykała.

Dopadli jednak mostu.

– Uciekaj do lasu! – krzyknął Magnus do dziewczyny.

Posłuchała go.

– Endre, nie poradzimy sobie – rzekł Magnus drżącym głosem. – Jedyne co możemy, to zatrzymać ich tu przy moście.

– Rozumiem – skinął głową przyjaciel. – Mam kuszę i pięć strzał. Biegnij za Marią!

Magnus wahał się przez chwilę, a potem położył dłoń na ramieniu przyjaciela.

– Endre…

Endre spokojnie naciągnął kuszę i nie patrząc na Magnusa powiedział:

– Chcę prosić tylko o jedno, Magnusie! Bądź dla niej dobry!

– Przecież jestem, wiesz o tym. I Endre… Nie powinienem… Ale tu chodzi o wielką sprawę!

– Tak, Magnusie – przerwał mu przyjaciel i dodał: – Pozdrów ją ode mnie i powiedz, że… Nie, zresztą to już nie ma znaczenia.

Magnus spuścił wzrok.

– Może właśnie tak będzie najlepiej, Endre? – szepnął i wycofał się do lasu.

– Gdzie Endre? – spytała go Maria, gdy ją odnalazł.

~ Zaraz nas dogoni. Pospiesz się, nie mamy dużo czasu.

Maria odwróciła się w milczeniu. Magnus chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą.


Endre stanął przy moście i napiął kuszę. Drżały mu ręce, usiłował uspokoić oddech, ale bez powodzenia.

Zacisnął wargi, widząc żołnierzy zbliżających się wzdłuż przeciwległego brzegu. Może miną mostek, pomyślał. Daremnie się jednak łudził, żołnierze doskonale wiedzieli, dokąd skierowali się uciekinierzy.

Ziemia była twarda, zlodowaciała. Utworzyły się jednak kałuże, a w koleinach zebrała się mazista breja.

Na mostek wbiegł pierwszy Duńczyk, ale zaraz chwycił się za pierś, w którą wbiła się wypuszczona przez Endrego strzała, i ze stłumionym krzykiem runął do rzeki. Endre pośpiesznie naciągnął kuszę.

Żołnierze stanęli, a potem rozproszyli się po drugiej stronie. Tuż przy głowie Endrego przeleciała ze świstem strzała.

Strzelają do mnie jak do tarczy! Powinienem się wycofać do lasu, pomyślał. Jestem dla nich idealnym celem. Póki są po drugiej stronie rzeki, mogą mnie jedynie trafić strzałą, a przecież wcześniej czy później ich strzały się skończą.

O ile wcześniej nie wyczerpie się zapas moich…

Powoli się cofał, bacznie obserwując ruchy wrogów. Śnieg zacinał mu w oczy, ale sylwetki żołnierzy wyraźnie rysowały się na tle szarobiałego tła. Kolejny Duńczyk ruszył do przodu, zaraz jednak zatrzymała go strzała z kuszy Endrego.

W odpowiedzi posypał się w jego stronę grad strzał. Endre nie miał na sobie pancerza, więc rzucił się na ziemię. Żeby jednak naciągnąć kuszę, musiał się trochę unieść.

Wtedy strzała trafiła go w ramię. Szybko ją wyciągnął, ale lewą rękę miał unieruchomioną i nie mógł dłużej osłaniać przyjaciół. Nie oglądając się za siebie, popędził w stronę lasu.

Ale nie ubiegł daleko.

Kolejna strzała trafiła go w plecy. Stanął, z trudem łapiąc oddech.

– Panie Jezu – błagał – jeszcze nie, jeszcze nie teraz!

Upadł na kolana. Jęcząc z bólu usiłował wstać, ale pociemniało mu w oczach.

– Pomóż mi, pomóż! – błagał bezgłośnie. – Nie jestem w stanie dłużej pilnować mostu. Wybacz mi, Magnusie! Obyście tylko zdążyli!

Ugodziła go jeszcze jedna strzała.

Endre zacisnął zęby, na jego twarzy pojawił się grymas cierpienia.

– Mario – szepnął i runął twarzą na rozmokłe pole.

Gdybym tak mógł ujrzeć cię raz jeszcze, pomyślał. Dlaczego nie mogę się z tobą pożegnać?

Ale może Magnus ma rację? Tak chyba będzie najlepiej Nie mógłbym cię przestać kochać, Mario. A żyć w nie kończącej się tęsknocie…

Próbował jeszcze doczołgać się do lasu, ale mgła przed oczami stawała się coraz bardziej gęsta, a ciało coraz bardziej bezsilne.

– Chryste, zbaw mą grzeszną duszę – jęknął i zapadł się w wielką ciemność.

Ciało Endrego ze Svartjordet z wolna pokryła warstwa śniegu.

Загрузка...