ROZDZIAŁ VI

Endre długo włóczył się bez celu, nie mogąc zebrać myśli. Chłodny wiatr studził jego rozpaloną twarz. W powietrzu czuło się mroźny powiew zimy.

Zatrzymał się przy jakimś drzewie i zaczął walić pięściami w twardy pień, a potem przytulił się do chropowatej kory.

Przypomniał sobie słowa księżniczki: „Nie mogę żądać, byś obdarzał przyjaźnią tylko mnie”. Przyjaźnią? Czy rzeczywiście lękała się jedynie o to, że straci w nim przyjaciela?

– Pomóż mi, dobry Boże! – szeptał udręczony, osuwając się na kolana. – Nie sprostam temu, ja, Endre ze Svartjordet. Wszystko się tak dobrze układało. Za tych dwoje oddałbym życie. Oni są stworzeni dla siebie. Któż by przypuszczał, że sprawy przyjmą taki obrót…

Była już późna noc, kiedy Endre wracał do rezydencji Izabelli. Zatrzymał się gwałtownie, bo na ulicy w pobliżu domu dostrzegł jakieś poruszenie. Ukrył się pośpiesznie w ciasnym zaułku, by nie natknąć się na wychodzących z bramy knechtów prowadzonych przez dowódcę. Endre wstrzymał oddech i przylgnął do ściany, bo żołnierze stanęli w odległości zaledwie kilku kroków od niego.

– Dom jest otoczony, bramy pozamykane – odezwał się z zadowoleniem oficer. – Nikt się nie prześliznie do środka, nikt też nie ma szansy się wymknąć. Jej wysokość księżniczka Brandenburgii poczeka teraz grzecznie na przybycie barona von Litzena, który zabierze ją stąd osobiście. A banici zostaną skróceni o głowę jeszcze tej nocy. Sprowadźcie posiłki, bo mam przeczucie, że te rzezimieszki dobrowolnie nie oddadzą się w nasze ręce. Ja zostanę na straży.

Endre poczuł się tak, jakby jakaś lodowata dłoń ścisnęła mu serce. Zrozumiał, dlaczego ciotka Izabella stała się nagle taka miła. Ale żeby uknuć tak perfidny plan? Sam zdoła uciec, ale co z Magnusem, no i z biedną księżniczką?

Musi ich ratować, i to szybko! Nie ma czasu do stracenia. Powiódł wzrokiem po rezydencji znajdującej się po drugiej stronie ulicy. Całkowicie niedostępna, nie ma możliwości, by wejść do środka przez okno. Żadnych szans na przesłanie wiadomości. Przez bramę zresztą też nie przejdzie.

Z nerwami napiętymi do ostatnich granic obmyślał szalony plan. Nie, to się nie uda! tłukło mu się po głowie. Ale czy jest jakieś inne wyjście? Nie miał pojęcia, kiedy wrócą knechci, ale należało przypuszczać, że ściągnięcie posiłków nie zajmie im wiele czasu. A wtedy będzie już za późno. W każdym razie dla Magnusa, gdyż jako banity nie chroniły go żadne prawa. Można go było nawet zabić bez wyroku sądu.

Endre czuł, jak serce mu łomocze, jeszcze nigdy tak się nie bał. Na ulicy nie było żywej duszy prócz kapitana gwardii, który stał odwrócony do niego plecami i przed ważnym zadaniem pokrzepiał się płynem z manierki.

Teraz albo nigdy!

Endre przyczaił się jak kot i w następnym ułamku sekundy ścisnął oficera bezlitośnie za gardło. Nieprzytomnego zaciągnął do mrocznego zaułka, związał i zakneblował mu usta, zdjąwszy wcześniej z nieszczęśnika mundur i błyszczący pancerz. Potem odciągnął go jak najdalej i zepchnął do rynsztoka.

W chwilę później „kapitan” Endre pewnym krokiem przemierzał dziedziniec rezydencji. Zsunął na czoło lśniący hełm, w duchu dziękując opatrzności za panujący mrok. Miał nadzieję, że wnętrze domu także nie będzie zbyt rzęsiście oświetlone.

Z walącym sercem uderzył pięścią w bramę.

– Otwierać w imieniu króla! – zawołał, siląc się na duński akcent.

Ciężka zasuwa została natychmiast otwarta, jakby ktoś stał i czekał na rozkazy. Na twarzach kilku krzepkich mężczyzn, oświetlających wejście pochodniami, malowało się napięcie.

Endre pewnym krokiem wszedł do środka. Wczuł się w rolę, umysł miał teraz chłodny i jasny.

– Moi ludzie otoczyli budynek, są tuż za rogiem – oznajmił krótko. – Mając na względzie pozycję pani hrabiny, chcemy załatwić to dyskretnie, żeby nie wzbudzać nadmiernej sensacji.

Służący kiwali głowami. Endre nie spotkał ich wcześniej, więc nie musiał się obawiać, że zostanie rozpoznany. Liczył też na to, że Izabella nie będzie chciała być bezpośrednim świadkiem wydarzeń, i był jej za to wdzięczny.

Mężczyźni wskazali mu drogę po schodach. Endre ledwie się pohamował, by nie zdradzić się, że wie, gdzie znajduje się pokój banitów.

– To tutaj – mruknął któryś z mężczyzn i zatrzymał się przy wejściu.

– Bądźcie gotowi! – rozkazał surowo Endre i pchnął drzwi. Magnus był tak zaskoczony, że nawet się nie bronił. Dopadli go w łóżku i postawili na nogi, nim zdążył zareagować.

– Co to ma znaczyć? – krzyknął tylko zdenerwowany.

– Przynoszę rozkaz, że masz się, panie, natychmiast stawić na posterunku – rzekł Endre twardo.

Magnus ze zdumieniem słuchał tej dziwnej mieszanki językowej. Głos wydał mu się znajomy…

Żeby tylko mnie teraz nie zdradził, modlił się w duchu Endre. Pozostała przecież jeszcze księżniczka. Jak ja, u licha, mam ją uratować? Żaden rozsądny powód wyprowadzenia dziewczyny z domu nie przychodził mu do głowy.

– A gdzie ten drugi? – spytał i wymierzył Magnusowi potężnego kuksańca w bok.

Magnus ogłupiały potrząsnął głową. Nie mógł zebrać myśli. O co tu chodzi? Endre w mundurze kapitana gwardii królewskiej? Czyżby przeszedł na stronę wroga? Czemu tak dziwnie wtrąca duńskie słowa?

Nagle doznał olśnienia.

– Endre jest w komnacie księżniczki – odpowiedział.

Dzięki, Magnus! rzekł w duchu Endre. Właśnie takiej odpowiedzi potrzebowałem.

– W komnacie księżniczki? – odezwał się pogardliwie któryś z mężczyzn. – Ten prostak?

– Zajmiemy się nim! – obiecał „kapitan” surowo. – Popilnujcie tego rzezimieszka, a ja wyciągnę drugiego banitę. Nie możemy wtargnąć do pokoju księżniczki całą zgrają, w końcu to przyzwoita dama! – I nie czekając na odpowiedź, nacisnął klamkę. Na szczęście w ostatniej chwili przypomniało mu się, że powinien zapytać, czy to właściwe drzwi. Mało brakowało, a byłby się zdradził.

Maria poderwała się z krzykiem.

– Co pan tu robi, kapitanie? Proszę natychmiast wyjść!

Endre uciszył ją i w kilku słowach przedstawił sytuację. Marii odebrało mowę na wieść, że ciotka ukartowała taką zdradę.

– Księżniczko, musisz założyć ten mundur. To nasza jedyna szansa na ratunek. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że mężczyźni nie zwrócą uwagi na to, iż kapitan trochę zmalał.

W błyskawicznym tempie zrzucił z siebie mundur i został we własnym ubraniu, które miał pod spodem.

W tym czasie Maria podpięła wysoko włosy i założyła uniform. Cieszyła się, że w pokoju panuje mrok, poza tym Endre dyskretnie się odwrócił. Nie bez trudu nałożyła ciężki pancerz.

– Jestem gotowa!

Endre uśmiechnął się, bo hełm opadł jej na oczy.

– Wszystko jest na mnie za duże – wyszeptała nerwowo.

– Musi się udać! Nie zapominaj, księżniczko, że tu chodzi o życie Magnusa. Nie mów za wiele i trzymaj się w cieniu.

Skinęła głową i drżąc na całym ciele wyszła do hallu, prowadząc Endrego, który miał skrępowane z tyłu ręce. Dała znak pozostałym, że mogą ruszać. Magnus popatrzył na przebranego kapitana, ale ani jeden mięsień nie drgnął na jego twarzy.

Schody wydawały się ciągnąć w nieskończoność jak w jakimś sennym koszmarze. Nawet dziecko zauważyłoby, że „kapitan” stał się nagle o głowę niższy. Ten okropny hełm zsunął się Marii na oczy, tak że nic nie widziała. Pancerz chrzęścił przy każdym kroku i wbijał się w ciało dziewczyny, wywołując okropny ból.

Ale dwaj mężczyźni niczego nie podejrzewali. Ich zainteresowanie koncentrowało się wokół banitów prowadzonych na śmierć. Trochę się dziwili, że jeńcy nie stawiają oporu, ale tłumaczyli sobie to tym, że sparaliżował ich strach.

Odźwierny, którego spotkali wcześniej, otworzył szeroko drzwi frontowe i popatrzył na Magnusa i Endrego z pogardliwym uśmieszkiem. Maria pochyliła głowę i znów hełm zasłonił jej oczy. Z boku wyglądało to tak, że kapitan prowadzi Endrego, w rzeczywistości zaś oficer trzymał się jeńca, by nie zwalić się z nóg.

Na ulicy Maria poprawiła nieszczęsny hełm i zasalutowała, dając żołnierzom do zrozumienia, że ich zadanie zostało wykonane, a potem popchnęła Magnusa i Endrego do przodu.

Nie tędy! pomyślał Magnus w pierwszej chwili, ale wówczas usłyszał odgłos rytmicznych kroków uderzających o bruk.

Skręcili w pierwszą przecznicę i pognali pędem w stronę portu. Po drodze Maria oswobodziła przyjaciołom skrępowane dłonie, a oni pomogli jej zdjąć pancerz i hełm, który potoczył się z chrzęstem po ulicy. Na horyzoncie zaczynało się rozjaśniać, więc przyspieszyli kroku.

– Pędźmy, bo lada chwila się zorientują, że uciekliśmy! – drżącym głosem zawołał Magnus. – Musimy zdążyć, nim odetną nam drogę do portu!

Wreszcie zamigotała woda, a pod stopami poczuli twarde nabrzeże. Z mroku wyłoniły się kontury statku i blade światło latarni.

– Już nie mogę – jęknęła Maria. – Nogi odmawiają mi posłuszeństwa!

Magnus i Endre wzięli ją w środek i chwycili za ręce. W tej samej chwili rozległo się uderzenie w dzwon okrętowy.

– Szybciej! Statek odpływa! – krzyknął Magnus. Ostatnie metry pokonali nadludzkim wysiłkiem. Endre przerzucił Marię przez reling i skoczył za nią. Magnus zsunął się na pokład, kiedy statek już odbijał od brzegu.

– Mieliście szczęście. Zdążyliście dosłownie w ostatniej chwili – powiedział oschle kapitan. – Dłużej już nie mogliśmy na was czekać, musieliśmy podnieść kotwicę.

– Spóźniliśmy się, przepraszamy – wystękał Endre i pomógł wstać Marii, która nie była w stanie podnieść się o własnych siłach. – Wielkie dzięki, że pan nie odpłynął bez nas, kapitanie.

W oddali znikało pogrążone w nocnym śnie Bergen, tylko na nabrzeżu słychać było gwałtowne okrzyki. Domyślali się, że żołnierze dotarli do portu.

Na razie nie mogli niczym zagrozić uciekinierom.


Hrabina Halle wraz ze służbą zeszła na ląd, ale jej kajutę zajęli jacyś urzędnicy. Pod pokładem zrobiło się dość tłoczno, bo przybyło więcej pasażerów, niż opuściło statek.

Magnus ku swemu rozdrażnieniu zauważył, że Maria w rozmowie z nim używa dość oficjalnego tonu. Oczywiście miała powody, bo w rzeczy samej zapomniał się i dał się wciągnąć w dość płomienny flirt. W kółko powtarzał w myślach słowa przeprosin, ale ciągle nie brzmiały dostatecznie przekonująco. Przygaszony czekał na okazję, by porozmawiać z dziewczyną.

Wreszcie nadarzyła się sposobność. Maria stała sama w drzwiach i wpatrywała się w gęstniejącą śnieżycę. Na dźwięk jego kroków odwróciła głowę.

– Zdaje się, że zaczęła się zima – powiedziała bezbarwnie.

– Tak, Mario… – zaczął i poczuł, jak oblewa go pot.

– Tak? – popatrzyła na niego chłodno. W tej chwili była księżniczką w każdym calu, dumną i wyniosłą.

Magnus głośno przełknął ślinę.

– Mario, wczoraj wieczorem zachowałem się jak głupiec…

– To prawda.

Nie ułatwiała mu bynajmniej zadania.

– Mario, to nie miało żadnego znaczenia.

Jej spojrzenie było lodowato zimne.

– Ale teraz już wiem… – jąkał dalej – że nasze małżeństwo musi się opierać na miłości. Prawdziwej miłości. Kiedy wziąłem na kolana tamtą dziewczynę, tak naprawdę myślałem wtedy o tobie. Usiłowałem sobie wyobrazić, że to ciebie trzymam w ramionach… Widziałem twą twarz i wmawiałem sobie, że całuję ciebie. Może brzmi to bezsensownie, ale tak było. Spróbuj mnie zrozumieć, Mario.

Spuściła wzrok i pokiwała głową.

Endre podszedł do nich cicho. Maria zerknęła w jego stronę, a potem długo wpatrywała się w Magnusa. Wreszcie oddaliła się bez słowa, przesuwając dłoń po relingu, Endre popatrzył za nią. Spojrzenie, jakim obdarzyła Magnusa, przepełnione było miłością równie silną jak wcześniej, tyle że zabarwione smutkiem.

Magnus nie ruszył się z miejsca, błądząc wzrokiem po pokładzie.

– Widzę, że z nią rozmawiałeś? – stwierdził krótko Endre. – Wygląda, że dobrze ci poszło.

– Mam nadzieję – odpowiedział Magnus, odwracając się na pięcie.

– Ona potrafi ci wiele wybaczyć – mówił Endre, nie odrywając oczu od dziewczyny. – Cieszyłbym się, byś okazał się godny jej miłości.

Magnus wyprostował się.

– Próbuję. A przy okazji, skoro już zacząłem się kajać, chciałbym przeprosić również ciebie. Nie mam prawa wtrącać się do twego życia osobistego. Ale teraz pytam cię szczerze i bez ironii: Czy zakochałeś się w Marii?

Endre nie spuszczał wzroku ze swych dłoni spoczywających na relingu.

– Nie mam ani prawa, ani obowiązku ci odpowiadać. Nie powinieneś mnie pytać o takie sprawy, Magnusie.

– Masz rację – rzekł Magnus cicho, pochylając głowę. Potem jednak podniósł wzrok i położył rękę na dłoni Endrego. – Wybacz, przyjacielu. Zachowałem się jak prostak. Obiecuję, że to się nie powtórzy.

Endre uśmiechnął się ciepło.

– Wiem – powiedział.

Tyle dobroci jest w tym chłopaku, pomyślał patrząc na Magnusa. A równocześnie tyle słabości; z którymi powinien walczyć. Ciekaw jestem, która strona jego osobowości w końcu zwycięży.

Nagle zobaczyli nadbiegającą Marię.

– Co się stało? Zobaczyłaś diabła? – zażartował Magnus.

– Prawie – jęknęła dziewczyna. – Na pokładzie jest najbliższy pomocnik von Litzena. Na szczęście mnie nie zauważył. I co teraz?

Magnus zmarszczył czoło.

– A co on tu robi? Był sam?

– Rozmawiał z kilkoma Duńczykami, ale nie wiem, czy podróżują razem.

– Prawdopodobnie to ci, którzy zajęli kajutę po hrabinie – domyślił się Magnus. – Musisz trzymać się od nich z daleka. Rzeczywiście, trafiliśmy z deszczu pod rynnę! Czy te kłopoty nigdy się nie skończą? Opisz mi, jak wygląda ten urzędnik Rzucę na niego okiem.

– O, z pewnością nie raz go widziałeś. Wysoki, szczupły, ma jasne włosy i okropne oczy. To właśnie na niego owego feralnego dnia rzucił się ojciec Endrego i ten drugi chłop…

Maria spostrzegła, że na wspomnienie śmierci ojca dłonie Endrego zaciskają się mocno na relingu. Szybko chwyciła go za rękę, podniosła ją do policzka i przytuliła. Na sekundę skrzyżowały się ich spojrzenia. W oczach młodzieńca dostrzegła dziwny błysk.

Magnus patrzył na nich nieobecny duchem.

– Tak, wydaje mi się, że go pamiętam. Rozejrzę się.

Kiedy Magnus odszedł, stali w milczeniu, przypatrując się spienionym, wzburzonym falom.

– Endre – odezwała się cicho dziewczyna. – W nocy w mojej komnacie przeszedłeś samego siebie.

Naprawdę? A co ja takiego zrobiłem?

– Nazwałeś mnie moim imieniem. Endre drgnął.

– Jeśli coś takiego miało miejsce, szczerze ubolewam, wasza wysokość. Winę należy przypisać wyjątkowości chwili.

Maria odwróciła się do niego i powiedziała z powagą:

– Wydało mi się to takie naturalne, że chciałabym, byś się już zawsze tak do mnie zwracał.

Endre stał przez dłuższą chwilę w milczeniu, a mięśnie na jego twarzy drgały ledwie widocznie. W końcu odpowiedział cicho:

– Dziękuję, księżniczko! Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, jaki to dla mnie zaszczyt. Ale jeśli nie masz nic przeciwko temu, wolałbym nic nie zmieniać.

– Dlaczego? – zdziwiła się.

– Z czysto praktycznych względów. Po pierwsze, mogłoby to wywołać niesnaski między mną a Magnusem…

– Na pewno nie.

– Nie rozumiesz tego, pani. Ale jest jeszcze jeden powód, dla którego wolałbym zachować między nami pewien dystans. Oczywiście za twoim, pani, przyzwoleniem.

Westchnęła.

– Nic z tego nie pojmuję. Zrobisz, jak będziesz uważał. Drugi raz cię nie poproszę.

Ogarnęła go rozpacz.

– Mario! – zawołał i urwał gwałtownie, rumieniąc się po czubek głowy.

Dziewczyna uśmiechnęła się.

– No widzisz! Wydusiłeś to w końcu z siebie. Teraz już będziesz musiał zwracać się tak do mnie zawsze.

Na szczęście wrócił Magnus, wybawiając Endrego z opresji.

– Widziałem go. Obawiam się, że jego obecność może okazać się dla nas groźna. Chociaż… Maria wyrosła i zmieniła się trochę, może więc jej nie pozna.

– No cóż, pozostaje nam się łudzić nadzieją – rzekł Endre bez przekonania.

Magnus zwrócił się nagle do przyjaciela.

– Powiedz, co właściwie robiłeś wczorajszej nocy w mieście? Za pierwszym razem, bo o ten drugi raz nie muszę pytać.

– Dlaczego? – wtrąciła się Maria.

Magnus wzruszył ramionami.

– Powiedziałem mu coś głupiego, więc domyślam się, że wybiegł ostudzić nieco swe emocje. Prawdziwe szczęście, że tak się stało, bo inaczej wszyscy bylibyśmy straceni. A propos, przyjacielu, sądzę, że się domyślasz, jak bardzo jestem ci wdzięczny.

– Ja także – mruknęła Maria. – Ale, Magnusie, co mu właściwie powiedziałeś?

Ująwszy ją pod brodę, popatrzył na nią przekornie.

– O, tego się wasza wysokość nigdy nie dowie. Nie zdradzę tej tajemnicy za żadne skarby.

Jego słowa rozbudziły ciekawość księżniczki.

– Nie odpowiedziałeś mi na pytanie, Endre – powtórzył Magnus.

Endre złapał oddech. Był dość blady i wyglądał na zmęczonego. Ciekawe, im dłużej księżniczka go znała, im bliżej poznawała, tym bardziej pociągająca wydawała się jej jego twarz. Na początku właściwie w ogóle mu się nie przyglądała, interesował ją tylko Magnus. Ale teraz znała już każdy rys twarzy ukochanego, gdy tymczasem w obliczu Endrego odkrywała coraz to nowe elementy. Ciemne, szeroko rozstawione oczy, pogodne czoło, na które opadały czarne loki. Wystające kości policzkowe i nos nie przypominający w niczym perkatego nosa Magnusa. Usta trochę szerokie, ale bardzo męskie, skrywające dwa rzędy śnieżnobiałych zębów…

Jaki on przystojny! Może nie urodziwy, ale jest w nim jakieś wewnętrzne piękno…

Pochłonięta własnymi myślami, prawie nie słyszała rozmowy przyjaciół.

– Wyszedłem, żeby się zorientować, jaki jest stosunek bergeńczyków do króla Christiana. Ale nic nie wskórałem, bo tutejsi mieszkańcy są mu szczerze oddani. Z tej strony więc nie uzyskamy poparcia. Po pierwsze, w Bergen przeważają mieszczanie, którzy mają powody, by popierać Christiana, a po drugie, ponieważ z tego miasta wywodzi się ukochana żona króla, władca ten jest tu wszystkim szczególnie bliski.


Statek posuwał się na południe wolno, zbyt wolno. Najpierw zatrzymała go cisza morska, co bardzo martwiło kapitana z uwagi na późną porę roku, a potem rozszalała się zamieć śnieżna i opóźnienie dodatkowo wzrosło. Zupełnie nie można było wychodzić na pokład. Zresztą trójka uciekinierów i tak większość czasu spędzała w kajucie w obawie przed spotkaniem z pomocnikiem von Litzena. Endre zamocował nad łóżkiem Marii coś w rodzaju zasłony. Obserwowała go przy tej pracy i powiedziała wzruszona:

– Wiesz, Endre, taka jestem ci wdzięczna.

– Każdej młodej kobiecie przysługuje odrobina prywatności – rzekł, zmagając się z niesfornym kawałkiem tkaniny.

– Skąd tyle wiesz o kobietach? – uśmiechnęła się zdumiona.

– Mam siedem sióstr i czterech braci. W takich warunkach człowiek się uczy życia.

– Rozumiem – odpowiedziała Maria.

– A ty? Nigdy nie opowiadałaś o swej rodzinie. – Endre zszedł na dół i przysiadłszy na jej koi, podziwiał swoje dzieło. – Często wspominasz ojca, o matce nigdy nie mówisz.

Maria usiadła obok niego.

– Nie mam matki. Umarła przed wielu laty, przy porodzie dziesiątego dziecka. Potem ojciec miał wiele kochanek, ale nigdy nie ożenił się ponownie. Między innymi z tego powodu wysłano mnie do ciotki Izabelli. Jestem najmłodszą spośród córek i nie było komu zająć się moim wychowaniem.

Endre popatrzył na nią zamyślony.

– Wybacz, księżniczko, że pytam o sprawy, które mnie nie dotyczą, ale odnoszę wrażenie, iż w swym życiu nie zaznałaś wiele ciepła. Wychowałaś się bez matki, a ciotka Izabella wydaje się dość… trudna, a na domiar złego ten von Litzen. Czy ktoś kiedyś darzył cię miłością?

Maria nie chciała się zdradzić przed Endrem, jak bardzo czułej dotknął struny, ale on pewnie i tak to rozumiał. Zamyśliła się. Lucia, niemiecka arystokratka, która należała do grona dam dworu i pozostała przy niej również po jej ślubie z von Litzenem, była dla niej dobra, tyle że bardzo powierzchowna i pusta. Guri zawsze odnosiła się do Marii przyjaźnie, ale obciążona licznymi obowiązkami miała tak mało czasu. A Magnus? Westchnęła i popatrzyła z czułością na Endrego.

– Tak – odpowiedziała na jego pytanie. – Jednak nikt nie odnosił się do mnie z tak szczerym oddaniem jak ty. Och, Endre, nie zostawiaj mnie nigdy samej! Obiecaj, że zawsze będziesz blisko!

– No, zawsze to chyba byłaby przesada – roześmiał się przyjaźnie. – Myślę, że kiedy pobierzecie się z Magnusem, raz po raz zechcecie być tylko we dwoje…

– Oczywiście – mruknęła, spuszczając wzrok. – Ech, żartujesz sobie ze mnie, gdy ja tymczasem mówiłam całkiem poważnie.

– Być może obawiam się, że sam mógłbym nieopatrznie wyznać ci coś poważnego – odrzekł Endre.


Coraz trudniej było im spędzać całe dnie w ciasnej kajucie. Pewnego razu Maria zwróciła się do Endrego z prośbą, by pozwolił jej pójść do mesy przeznaczonej dla załogi, gdzie podawano posiłki i różne napoje. Endre zwlekał z odpowiedzią, bo uważał, że nie jest to miejsce odpowiednie dla kobiet. Z drugiej strony rozumiał, że dziewczyna może mieć dość brudnego pomieszczenia, w którym jedyne oświetlenie stanowiła bujająca się lampa, zawieszona na belce pod sufitem.

Przystał więc na jej prośbę, ale nie puścił jej samej. Z duszą na ramieniu towarzyszył Marii. W mesie uderzył ich ostry zaduch. W oświetlonym jasno pomieszczeniu panował spory tłok. Większość obecnych stanowili mężczyźni, a nieliczne kobiety mogły się poszczycić raczej dość wątpliwą reputacją. Endre wszedł pierwszy i torował księżniczce drogę do wolnego stolika, stojącego przy ławie umocowanej na stałe pod ścianą. Maria, której obrzydł już ich niezbyt wyszukany wikt, uznała, że zapach pieczeni jest po prostu cudowny. Endre zamówił do tego wino.

Delektując się tym w gruncie rzeczy prostym, a do tego przesolonym daniem, nie zwracali baczniejszej uwagi na otoczenie. Po winie Maria wyraźnie się ożywiła, jej policzki pokryły się rumieńcami, a Endre z podziwem wpatrywał się w pełne blasku oczy dziewczyny. Rozmawiali swobodnie, śmiali się, znakomicie się bawiąc w swym towarzystwie.

Kiedy skończyli jeść, Maria rozejrzała się po mesie. Nagle drgnęła gwałtownie i uchwyciła dłoń Endrego.

Dwa stoliki przed nimi bliżej wyjścia siedział najbliższy pomocnik von Litzena ze swym towarzystwem. Nie było możliwości wymknąć się niepostrzeżenie, bo musieli przejść obok niego.

– Wiedziałem – jęknął Endre. – Czułem, że nie powinniśmy tu przychodzić.

– Och, przestań! Mądry po szkodzie! Nie cierpię ludzi, którzy powtarzają w kółko: „A nie mówiłem?”

Endre uśmiechnął się i zażartował:

– Mógłby nam przynajmniej zrobić przysługę i leżeć gdzieś złożony chorobą morską, a nie siedzieć tu i zajadać w najlepsze, przy okazji odcinając nam drogę do wyjścia.

– Myślisz, że nas zauważył? – spytała Maria pośpiesznie.

Endre potrząsnął głową.

– Prawdopodobnie dopiero przyszli, bo jeszcze przed chwilą na ich miejscu siedzieli całkiem inni pasażerowie.

– Co robimy?

– Nic. Po prostu siedzimy. Kiedy nas zapytają, powiem, że nazywam się Torstein Vik, a ty… – Endre zaciął się, ale zaraz dokończył: – Najlepiej będzie, jeśli powiemy, że jesteś moją małżonką. Tylko nic nie mów o Magnusie! A może wolisz być moją siostrą?

– Nie mówimy tym samym dialektem, nabrałby więc od razu podejrzeń. Powiedz, że jestem twoją żoną.

Endre skinął głową. Nie przerywali rozmowy, ale żartobliwy nastrój prysnął. Gawędzili półgłosem, pilnując się, by nie odwracać się twarzą w stronę nieproszonego gościa.

Kiedy mężczyźni z sąsiedniego stolika opuścili mesę, uciekinierzy usłyszeli rozmowę prowadzoną przez urzędnika von Litzena i jego znajomych. Nastawili uszu. Mężczyźni przeskakiwali z tematu na temat, aż wreszcie padło pytanie do pomocnika barona.

– Czyż nie miałeś, panie, w Norwegii dobrej posady? Dlaczego więc opuszczasz ten kraj?

Mężczyzna wykrzywił twarz w pogardliwym grymasie:

– Mój czcigodny przełożony baron von Litzen, gubernator króla Christiana, otrzymał dymisję.

Maria pod blatem stołu chwyciła Endrego kurczowo za rękę.

– Jak do tego doszło? – zapytał drugi towarzysz podróży.

– Wybuchł skandal. Słyszeli panowie zapewne o pożarze pałacu? Baron nie pamiętał, by ratować swą małżonkę, księżniczkę Brandenburgii, i ta uprowadzona przez kilku banitów zniknęła bez śladu. Tak długo jak się dało, von Litzen utrzymywał to w tajemnicy. Ale ostatnio wszystko wyszło na jaw i von Litzen został zwolniny z pełnionego urzędu. Prawdopodobnie jest już w Danii, no a ja zostałem bez zajęcia.

– Co się z nim teraz stanie? Powieszą go?

– Nie. To, co mówię, jest ściśle tajne, mam więc nadzieję, że panowie nie wspomną o tym nikomu. Król Christian gromadzi potężne siły i zamierza jeszcze tej zimy uderzyć na Szwecję. Ponieważ von Litzen jest bardzo zdolnym oficerem, król uczynił mu łaskę i pozwolił wyruszyć na tę wyprawę wojenną. To jego ostatnia szansa, jeśli jej nie wykorzysta…

– A więc Christian nie rezygnuje ze Szwecji?

– Nie, teraz rzuci Szwedów na kolana. Jeszcze nigdy nie towarzyszyła królowi tak silna armia. W wyprawie wezmą udział najlepsi dowódcy Europy. Tym razem więc ten szczeniak Sten Sture nie ujdzie z życiem. Sam także udaję się na tę wojnę. Liczę, że mogę ufać dyskrecji panów!

– Naturalnie – zapewnili.

– A norwescy chłopi za to zapłacą – szepnął Endre Marii. Uświadomił sobie nagle, że trzymają się kurczowo za ręce.

Zwolnił więc uścisk i rozprostował palce.

– A co się stało z księżniczką? Nie żyje? – usłyszeli głos mężczyzny.

– Nie, powiadają, że widziano ją w różnych miejscach. Jej brat, następca tronu Brandenburgii, ponoć ma przyjechać na północ, by osobiście ruszyć śladem zaginionej. Zdaje się, że dotarł już do Szwecji.

– Och, Endre – westchnęła Maria z rozpaczą w głosie.

– Widziałem ją wiele razy – ciągnął pomocnik von Litzena. – Wyjątkowo uparte i zarozumiałe dziewczę. O, zdawała sobie doskonale sprawę ze swej pozycji.

Endre patrzył na nią ciepło i ledwie zauważalnie potrząsnął głową.

Maria uśmiechnęła się z wdzięcznością.

– Tak, tak, potrafiła wskazać ludziom ich miejsce. Była bezlitosna i otaczała się wyłącznie arystokracją.

Do stolika obok przysiedli się nowi goście i rozmowa ucichła.

– Możemy już wyjść?

– Nie, musimy poczekać.

Ale towarzystwo nie kwapiło się bynajmniej do wyjścia. W mesie powoli pustoszało, w końcu pozostało parę osób. I wtedy Maria zrozumiała, że została zdemaskowana.

Загрузка...